Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Dolina Godryka zmieniła się tego wieczoru nie do poznania: już od wejścia na teren zabawy, to jest od łukowatego przejścia na Moście Godryka, uczestników witało morze unoszących się w mroźnym powietrzu świateł, wskazujących najkrótszą drogę do przygotowanych przez organizatorów atrakcji. Przestrzeń wypełniała skoczna muzyka, dobiegająca z głównej sceny kilka ulic dalej, ale dzięki opracowanym przez Czarodziejską Rozgłośnię Radiową zaklęciom – doskonale słyszalna. Tuż za kamiennym mostem można było dostrzec pracowników Rozgłośni, noszących na piersi plakietki ze złotym logiem; stojący przy rozstawionym przy głównej drodze stanowisku, witali wszystkich nowo przybyłych czarodziejów i zachęcali do kierowania się ku głównej scenie, gdzie wkrótce Sylwester miał oficjalnie się rozpocząć. Każdy, kto tylko wyraził taką chęć, otrzymał zaczarowaną kopię mapy Doliny Godryka, z zaznaczonymi wszystkimi miejscami, w których odbywać miały się atrakcje: pojawiające się i znikające u dołu pergaminu napisy informowały, jaka aktualnie była pogoda (minut pięć stopni Celsjusza, niebo czyste, widoczność gwiazd: doskonała), kto występował w danej chwili na scenie oraz jaka zabawa miała wkrótce się odbyć. Przy wejściu można było kupić też los, uprawniający do wzięcia udziału w sylwestrowej loterii – wystarczyło wrzucić dowolną kwotę do stojącego na podwyższeniu słoika (obłożonego zaklęciami zabezpieczającymi przed kradzieżą) i zgłosić się do jednego z pracowników Czarodziejskiej Rozgłośni, którzy z reguły nie sprawdzali, czy opłata rzeczywiście została uiszczona, zwyczajnie wręczając uczestnikom plakietki, na których – po przypięciu do szaty – pojawiały się srebrne cyfry oznaczające numer losu.
Chociaż Dolina Godryka nie należała do miejsc wyłącznie magicznych, na czas sylwestrowej zabawy została zabezpieczona tak, by czarodziejom nie groziło przypadkowe napotkanie mugola: cały teren obłożono zaklęciami ochronnymi, zniechęcającymi mieszkających w okolicy niemagicznych do spacerów w pobliżu zajętych przez Czarodziejską Rozgłośnię Radiową rejonów. Większość z nich bawiła się zresztą na festynie mającym miejsce w sąsiedniej wiosce – ci, którzy zostali w domach, w magiczny sposób nie czuli tej nocy potrzeby opuszczania bezpiecznych czterech ścian. Magia, podsycona radością z zażegnania ryzyka padnięcia ofiarą anomalii, widoczna była więc wszędzie: na ulice szczególnie licznie wylęgły uwolnione od niestabilnej energii dzieci, ścigając się ze sobą na małych miotełkach, wzdłuż ścieżek unosiły się tace z kieliszkami szampana, a od czasu do czasu ktoś odważył się nawet na wystrzelenie w powietrze snopu kolorowych iskier (choć ci ostatni byli najczęściej zaczepiani przez pilnujących porządku funkcjonariuszy Magicznej Policji i instruowani, by ze względu na wciąż niespokojne nastroje, w czasie trwania zabawy nie wyciągali różdżki bez wyraźnej potrzeby).
Fantomowe echo trwającej wojny było w zimowym powietrzu słyszalne – ale ciszej, niż mogłoby się wydawać, biorąc pod uwagę niedawne ataki na ulicy Pokątnej; być może częściowo zagłuszał je alkohol, a w większej mierze: poczucie wspólnoty płynące z gromadzenia się w jednym miejscu i w jednym celu, bijące od zarumienionych czarodziejów i czarownic, którzy tuż po zapadnięciu zmroku zaczęli zbierać się pod sceną, szczelnie zapełniając główny plac w Dolinie Godryka, ale ostrożnie omijając stojącą na środku fontannę, wokół której płonęły znicze i leżały kwiaty, złożone tam ku pamięci ofiar ostatnich miesięcy. Ponad schowanymi pod czapkami głowami unosił się śmiech, cichnący stopniowo, gdy ucichła też dobiegająca ze sceny muzyka, a ciemnoskóra czarownica w połyskującej błękitem sukni i owinięta puszystym szalem, zrobiła kilka kroków do przodu, w dłoni trzymając zaczarowany mikrofon. Ci, którzy choć odrobinę orientowali się w czarodziejskiej scenie muzycznej, bez problemu mogli rozpoznać w niej sławną Celestynę Warbeck, choć mogła wyglądać odrobinę nie na miejscu ze względu na brak towarzyszącego jej zazwyczaj chóru szyszymor (mówiono, że w tym roku zrezygnowano ze sprowadzenia ich do Doliny Godryka ze względów bezpieczeństwa). Za jej plecami, przy instrumentach muzycznych, znajdowali się jednak członkowie zyskujących ostatnio na popularności Fatalnych Jędz, którzy – według rozpiski na rozdawanym przez organizatorów planie imprezy – mieli towarzyszyć dzisiaj ulubionej wokalistce. – Witajcie! – odezwała się Celestyna, a jej donośny, czysty głos potoczył się wyraźnie po całym placu, niepodzielnie ściągając na siebie uwagę wszystkich. – To wspaniały zaszczyt móc powitać was tutaj dzisiaj w imieniu Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej – i jeszcze większa radość, że dzięki ich wysiłkom, mogliśmy wszyscy zgromadzić się tutaj, w Dolinie Godryka, żeby wspólnie przywitać Nowy Rok. Na razie wstrzymam się jeszcze, że złożeniem wam wszystkim najlepszych życzeń, bo od północy wciąż dzieli nas kilka godzin wspaniałej zabawy, organizatorzy poprosili mnie jednak, żeby przekazać wam kilka informacji. – Czarownica uśmiechnęła się promiennie, na moment zerkając gdzieś za siebie – na kogoś, kto dla reszty pozostawał niewidoczny. – Po pierwsze, jak zapewne już wiecie, kilka dni temu naszym światem wstrząsnęła kolejna tragedia: niemal doszczętnie zostały zniszczone dwa lokale na ulicy Pokątnej, Słodka Próżność i lodziarnia rodziny Fortescue. W trakcie wybuchów i pożaru ucierpieli też mieszkańcy okolicznych kamienic. W czasach takich, jak te, szczególnie ważne jest, byśmy mierzyli się z takimi wydarzeniami razem – dlatego Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa postanowiła, że wszystkie pieniądze zarobione w trakcie tegorocznego Sylwestra zostaną przekazane poszkodowanym, by mogli oni rozpocząć Nowy Rok od odbudowy tego, co zostało zniszczone. Część z was zakupiła już losy, które biorą udział w zorganizowanej przez rozgłośnię loterii, ale swoje wsparcie możecie też okazać na inne sposoby: pod sceną stoi szklana kula, do której – za symboliczną opłatą – możecie wrzucać dedykacje, które my oraz występujący na zmianę z nami Rick Charlie i Jego Zmiatacze, będziemy odczytywać stąd, z głównej sceny. Czarodziejscy wytwórcy słodyczy i alkoholi, którzy rozstawili w części bufetowej swoje stanowiska, również obiecali cały dochód ze sprzedaży przeznaczyć na cele zbiórki, a na parkiecie będziecie mogli zauważyć skrzaty domowe, skrupulatnie liczące każdy odtańczony przez was taniec – bo za każdy Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa obiecała zapłacić jeden galeon. – Celestyna przerwała na chwilę, pozwalając jej słowom wybrzmieć; wśród zgromadzonych na placu rozległy się brawa i pojedyncze okrzyki, zaraz potem zapadła cisza. – Jeśli chodzi o przygotowane atrakcje: za chwilę przy trakcie kolejowym rozpocznie się noworoczne poszukiwanie skarbu – śmiałków, którzy chcieliby się sprawdzić w doli poszukiwaczy, zapraszamy już do zbierania się na miejscu. Później na lodowisku tradycyjnie odbędzie się wyścig na łyżwach, zachowajcie więc trochę sił, żeby bez trudu dotrzeć do mety! A o północy zapraszam was wszystkich z powrotem tutaj, pod scenę, gdzie wyłonimy zwycięzców loterii, napijemy się wspólnie szampana i powitamy wspólnie nowy, wolny od anomalii rok, który – wierzę w to z całego serca – przyniesie nam mniej smutków i więcej radości. – Uśmiechnęła się, po chwili jednak poważniejąc. – Jeszcze zanim zaczniemy wszyscy zabawę, chciałabym poprosić, byśmy uczcili minutą ciszy pamięć wszystkich naszych bliskich i przyjaciół poległych w tym roku: w pożarze Ministerstwie Magii, w szaleństwie anomalii, w brutalnych atakach – dodała i umilkła, opuszczając lekko głowę – a na całym Placu Głównym rzeczywiście zapadło milczenie, przerywane jedynie szumem wody z zaczarowanej fontanny. Początkowo nikt się nie poruszał, po chwili jednak jedna z czarownic stojących z przodu uniosła dłoń, dzierżącą wyciągniętą ku górze różdżkę, na końcu której tliło się światło; w jej ślady poszło kilku następnych czarodziejów, a później niemal wszyscy, jeden po drugim, unosili w górę różdżki, upamiętniając w ten sposób tych, których nie było już między nimi. – Dziękuję – odezwała się Celestyna po jakimś czasie, gdy światła już pogasły, a cisza – trwająca znacznie dłużej niż minutę – nieco się przerzedziła. – Wybaczcie mi tę przedłużającą się przemowę, wydaje mi się jednak, że przekazałam wam już wszystko, o co prosili mnie drodzy przyjaciele z Czarodziejskiej Rozgłośni – nie pozostaje mi więc nic innego, jak życzyć wam szampańskiej zabawy. A ponieważ nikt jeszcze nie przekazał nam żadnej dedykacji, pozwolę sobie pierwszą piosenkę zadedykować sama: dla was wszystkich, którzy zgromadziliście się tutaj, żeby pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują. – Celestyna Warbeck zakończyła swoją przemowę, po czym zrobiła kilka kroków do tyłu, a po placu potoczyły się pierwsze nuty jej najnowszego utworu: Czarującego Nowego Roku.
Trudno wyobrazić sobie dobrą zabawę bez dobrej muzyki, tegoroczne świętowanie Nowego Roku uświetniają więc występy najbardziej znanych i lubianych gwiazd czarodziejskiej sceny muzycznej: Ricka Charliego i Jego Zmiataczy oraz Celestyny Warbeck, której wyjątkowo zamiast chóru szyszymor towarzyszy debiutujący zespół Fatalne Jędze. Chociaż artyści występują na głównym placu, teren zabawy został tak zaczarowany, by muzyka była doskonale słyszalna dla wszystkich uczestników. A ponieważ Sylwester w Dolinie Godryka jest w tym roku połączony ze zbiórką pieniędzy, tuż pod sceną znalazło się miejsce dla szklanej kuli, do której za niewielką opłatą jednego sykla można anonimowo wrzucić krótką notkę z dedykacją lub życzeniami; raz na jakiś czas wszystkie listy są zabierane przez latające wokół placu elfy i odczytywane przez występujących muzyków.
Aby zadedykować komuś piosenkę, należy napisać post w tym temacie, a następnie przesłać treść dedykacji wraz z tytułem wybranego utworu na konto Mistrza Gry. Dedykacje obraźliwe i wulgarne nie będą odczytane ani opublikowane, a zirytowane elfy na pewno znajdą sposób na ukaranie autora takiej notki.
Rick Charlie i Jego Zmiatacze
1. Zmiatajcie na parkiet - lekka, rock'n'rollowa piosenka, w której wokalista nawołuje wszystkich do wspólnej zabawy, a panów - do poproszenia pań do tańca.
2. Uciekasz mi jak znicz - utwór, którego bohaterem jest zakochany czarodziej, zwodzony w nieskończoność przez wodzącą go za nos czarownicę; prosty i żartobliwy.
3. No już, nie bądź hipogryfem - skoczna piosenka, w której wokalista przeprasza odbiorcę za coś, co zrobił i przekonuje, by już się na niego nie gniewał.
4. Szalone czary-mary - utwór upamiętniający pojawienie się nad Wielką Brytanią anomalii; pozornie zabawny i skupiający się na tych bardziej trywialnych skutkach niestabilnej magii, kończy się raczej smutną puentą i oddaje hołd czarodziejom poległym w trakcie ponurych miesięcy.
5. To właśnie ta noc - romantyczna piosenka o czarodzieju wyznającym czarownicy swoje uczucia; o spokojnym rytmie, idealna do wolnych tańców.
6. Hej, Freddie, gdzie jesteś? - utwór napisany na cześć jednego z członków zespołu, który zaginął w trakcie majowego wybuchu magii i nie został nigdy odnaleziony; słowa zachęcają do nietracenia nadziei i niosą otuchę wszystkim czekającym na powrót swoich bliskich.
7. Wypędzić ghula - żartobliwa piosenka, opowiadająca o nieudanych próbach wypędzenia ze strychu rozrabiającego ghula. Z pozoru nieszkodliwa, przez niektórych jest uważana za polityczną i prześmiewczą - a tytułowy ghul za metaforę urzędującego obecnie Ministra Magii.
8. Nox Maxima - utwór rozpoczyna się słowami tytułowego zaklęcia - i wraz z rozbrzmieniem pierwszych nut, wszystkie światła rzeczywiście gasną, pogrążając słuchaczy w półmroku. Melancholijna, smutna piosenka o utracie.
9. Płachta na byka - jeden z najnowszych utworów zespołu, nawołujący do tego, by nie poddawać się codzienności i walczyć do samego końca. Chociaż autor słów piosenki zarzeka się, że nie ma ona nic wspólnego z polityką, to wśród fanów krąży popularna teoria, że tytułowy byk odnosi się do formy, jaką przyjmuje patronus Harolda Longbottoma, a sam utwór powstał na cześć wygnanego Ministra.
10. Czy mogę panią prosić? - lekka i wesoła piosenka, której bohater opowiada o swoich rozterkach związanych z przezwyciężeniem nieśmiałości i poproszeniem do tańca wybranki, do której od dawna wzdycha.
Celestyna Warbeck i Fatalne Jędze
11. Kociołek pełen gorącej miłości - jedna z najbardziej znanych piosenek Celestyny; jazzowy utwór, w którym czarownica wyznaje swoje uczucia ukochanemu, namawiając go, by nie odrzucał jej miłości.
12. Wyczarowałeś ze mnie serce - utwór jazzowy, który przez ostatnie tygodnie znacznie zyskał na popularności, głównie dzięki Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Smutna piosenka o złamanym sercu.
13. Łuna na niebie - przejmujący utwór upamiętniający noc, podczas której spłonęło Ministerstwo Magii i oddający cześć ofiarom; piosenka napisana przez Fatalne Jędze, a śpiewana przez Celestynę; melodyjna i powolna.
14. Silencio - rockowy utwór Fatalnych Jędz, traktujący o odwadze i brawurze, a także nawołujący do tego, by nie dać się uciszyć żadnej cenzurze. Jego odtwarzanie zostało zabronione przez Ministerstwo Magii.
15. Zjednoczeni - utwór początkowo uznawany za poświęcony Zjednoczonym z Puddlemere, w rzeczywistości opowiada o potrzebie pomagania sobie wzajemnie i wspólnego stawienia czoła niebezpieczeństwom. Klasyczny z rockową nutą, powstał jako efekt kolaboracji Celestyny Warbeck i Fatalnych Jędz.
16. Za aurorem wiedźmy sznurem - żartobliwa jazzowa piosenka o czarownicy po uszy zakochanej w aurorze, który okazuje się jednak zbyt zajęty ratowaniem świata, żeby zwrócić na nią uwagę.
17. Podarowałeś mi psidwaka - dodający otuchy utwór o prawdziwej przyjaźni, którego słowa przyjmują formę listu do dawno niewidzianego przyjaciela.
18. Wyklęłam cię z pamięci - energiczny, rockowy utwór o rozstaniu, którego bohaterką jest wściekła czarownica, wytykająca byłemu ukochanemu wszystkie krzywdy, które jej sprawił. Został brutalnie skrytykowany przez część krytyków, przy czym wszyscy autorzy negatywnych opinii okazali się mężczyznami.
19. Czarującego Nowego Roku - jazzowa piosenka stworzona specjalnie na okazję wspólnego świętowania Sylwestra; lekka, stroniąca od wojennych tematów, skupiająca się głównie na noworocznych życzeniach, skierowanych bezpośrednio do słuchaczy.
20. Pierścionek ze spadającą gwiazdą - romantyczny, jazzowy utwór o czarodzieju wyznającym swoje uczucie ukochanej i padającym na kolana, by poprosić ją o rękę; często wykorzystywany jako tło dla zaplanowanych wcześniej oświadczyn oraz tradycyjnie grany na weselach.
Chociaż organizatorzy zapewniają, że uczestnicy będą mogli bawić się aż do białego rana, to głównym punktem zabawy sylwestrowej ma być jej oficjalny finał, mający miejsce - rzecz jasna - równo o północy; to właśnie wtedy na głównej scenie rozstrzygnięta zostanie noworoczna loteria. Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa zapowiedziała też specjalny pokaz fajerwerków, który będzie można oglądać przy kieliszku wyśmienitego szampana.
Finał zabawy rozpocznie się postem Mistrza Gry po zakończeniu wszystkich poprzednich atrakcji.
Nim zza progu Parszywego rozpoczął swój maraton teleportacji, narzucił na sweter nieśmiertelną kurtkę z prawie-smoczej skóry, doczyścił plamę na nogawce spodni i z różdżką w zębach, podskakując na przemian to na prawej, to na lewej nodze, wcisnął na stopy znoszone buty. Wyglądał więc tak, jak zawsze. Jedynym elementem, który różnił się od tego, w co zwykł się ubierać, była niebieska opaska przewiązana wokół głowy, sposobem upięcia przypominająca nieco japońskie hachimaki.
Udało mu się dotrzeć na tyle wcześnie, żeby zdążyć na rozpoczynające imprezę przemówienie, choć w jego trakcie krążył gdzieś w pobliżu słoika i któregoś pracownika Czarodziejskiej Rozgłośni - zgłosił się po należną mu plakietkę. Rozsunął kurtkę, po czym przypiął otrzymany drobiazg na wysokości obojczyka, do tkaniny zgniłozielonego swetra; gdy tylko cofnął rękę, srebrzysta dwudziesta dwójka pojawiła się na plakietce.
Ze znajomymi umówił się w pobliżu Rozbrykanego Hipogryfa, choć zmierzając w tamtym kierunku nie był już taki pewien, czy w ogóle mają szansę odnaleźć się w tym morzu ludzi. Po drodze do punktu spotkania sięgnął po jeden z kieliszków szampana, lewitujących na tacy. Zatrzymał się tylko na chwilę - przy grupce osób żywo dyskutujących o przygotowanych przez organizatorów atrakcjach. Szukanie skarbów brzmiało jak coś dla niego, może nawet skusi się na wyścig na łyżwach, choć jeszcze nigdy nie miał ich na nogach, ale do tej pory powinien być już wystarczająco podchmielony, żeby niespecjalnie mu to przeszkadzało.
Zdążył jeszcze pozbyć się sykla, by zadedykować jedną piosenkę, a potem ruszył szukać znajomych twarzy, próbując wyłowić je spośród tych rozmazujących się wokół niego w korowodzie świateł i śmiechu.
Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 09.02.20 5:11, w całości zmieniany 1 raz
'k10' : 5
Sam nie wiedział dlaczego, ale nie potrafił odkleić szerokiego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy już wtedy, gdy wychodził z domu rodziców — lub właściwie to z niego wybiegał, mając w myślach wizję spotkania. Czuł jak serce dudniło mu w klatce piersiowej, zupełnie zagłuszając resztę odgłosów dochodzących z zewnątrz — ktokolwiek zwracał się w międzyczasie do profeosra niestety musiał liczyć się z mocno zwolnioną reakcją lub milczeniem. A przypadkowi i nieprzypadkowi ludzie życzyli mu szczęśliwego Nowego Roku, zagadywali o Hogwart. Jayden pozostawał jakby w swoim świecie, tylko ciałem jeszcze należąc do tego aktualnego. Gdyby nie stojący przy moście Godryka czarodzieje, rozdający losy na loterię, profesor wszedłby na teren Sylwestra w kompletnym oderwaniu. Dlatego, gdy zorientował się, że uśmiechnięta czarownica wkładała mu do rąk jakiś skrawek papieru, zamrugał parę razy i dopiero wtedy dostrzegł wszystko, co działo się dokoła. A było tego naprawdę wiele — od świateł unoszących się nad głowami, przez muzykę rozbrzmiewającą w każdym zakątku, do dekoracji, które chciały swoją obecnością wprowadzać radość w sercach przybyłych. Profesor uśmiechnął się ponownie, będąc ciągnięty wraz z tłumem w stronę placu, a po drodze chwytając również i mapę całej Doliny Godryka, potwierdzając ochoczo idealną widoczność gwiazd. Jeśli ktoś chciał, mógł całą noc wpatrywać się w niebo i gdyby Jay nie miał kogo szukać z niecierpliwością na ziemi, zapewne dałby się porwać kuszącej wizji astronomicznych doznać. Nie tym razem. Przypiął plakietkę z numerem losu do płaszcza na ramieniu i zaraz ruszył w poszukiwania, chcąc znaleźć się jak najszybciej na głównym placu. Nie umawiali się z Pomoną na dokładne miejsce, ale jeśli wszyscy tam właśnie zmierzali, zielarka również powinna się tam znaleźć. Szukając znajomej sylwetki w tłumie, nie zwrócił specjalnej uwagi na przemawiającą Celestynę, która przykuła spojrzenia wszystkich zgromadzonych. Chociaż zaraz zatrzymał się w pół kroku, gdy doszły do niego jej słowa. Jeszcze zanim zaczniemy wszyscy zabawę, chciałabym poprosić, byśmy uczcili minutą ciszy pamięć wszystkich naszych bliskich i przyjaciół poległych w tym roku. Zamarł na chwilę, przerywając swoje poszukiwania i czując jak nagły dreszcz smutku przeszył całego jego ciało. Grupowe doświadczenie bólu i straty było widoczne pomiędzy czarownicami i czarodziejami stojącymi na placu, a świadomość, że każdy został dotknięty poszczególnymi tragediami jedynie wskazywał na brutalność ostatnich dwunastu miesięcy, które zebrały swoje żniwo, nie patrząc na to, kogo zabierały z tego świata. Jego uczniowie, Pandora, Mia, dawni przyjaciele, wszyscy ci, których nie zdołał w żaden sposób ocalić, a których twarze nawiedzały go w snach... Kto jeszcze miał oddać swoje życie? Pomimo nagłego nastroju smutku wspólnie z innymi uniósł różdżkę, żeby uczcić pamięć poległych, ale tak szybko, jak nastała chwila ciszy, tak szybko się zakończyła, a tłum zaczął na nowo odchrząkiwać, śmiać się i przepychać. Jaydenowi jeszcze chwilę zajęło nim otrząsnął się z letargu, przypominając sobie, że nie był tutaj, by się zamęczać winą. Ten jeden raz nie miał tego robić. Potrząsnął więc pozbawioną czapki głową, zrzucając z niej delikatnie osiadające na włosach płatki śniegu i schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Chciał... Nie, musiał znaleźć Pomonę i znów poczuć to ciepło, które w grudniowy wieczór zdawało się jedyną rzeczą zdolną go ogrzać. Raz czy drugi musiał wywinąć się z dziwnej rozmowy o ulicy Pokątnej, gdy zaczepił go jakiś czytelnik Proroka Codziennego, gratulując odwagi. Vane jedynie mruczał w odpowiedzi, że nie było czego gratulować ani o czym opowiadać i niknął w tłumie, nie chcąc rozmawiać o czymś, co dla postronnych wyglądało jak sensacja. Nie było nią i nie miało nią być. Na szczęście szybko wyparowało mu to z głowy, gdy zdawało mu się, że widzi przed sobą znajomą sylwetkę. Zaraz serce na nowo podskoczyło mu aż do gardła, uśmiech wygiął usta, a zmartwienia odeszły w niepamięć. Sprout nie widziała go, zapatrzona w stronę sceny, ale nie musiała, by wiedział, że to na pewno ona. Zaraz pokonał dzielącą ich odległość i złapał nadgarstek czarownicy, chcąc zwrócić jej uwagę. - Pom! - rzucił na tyle głośno, by przekrzyczeć wiwaty oraz muzykę, a równocześnie na tyle cicho, żeby jej nie przestraszyć. Robił wszystko, żeby do niej wrócić i jedyne, czego chciał, to ukryć twarz w jej czekoladowych włosach i znów poczuć ten ziołowy zapach. Dlaczego więc uśmiech zamarł mu na twarzy, głos uwiązł w gardle, a lodowaty podmuch zmroził kolejne gesty, gdy zobaczył spojrzenie zielarki?
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Gdy kolejna już osoba weszła do namiotu, młody policjant wyciągnął szyję, chcąc zobaczyć kto to był, ale jego mina wyraźnie mówiła, że jednak nie tego oczekiwał. - Masz randkę, że tak się stresujesz? - znów odezwała się starsza kobieta, obrzucając kolegę z pracy wymownym spojrzeniem. Elphie niemal podskoczył; do tego momentu był pochłonięty przez swoje myśli i przysłuchiwaniem się jednym uchem tego, co działo się na scenie i Placu Głównym.
- N-Nie! - zaprzeczył od razu, próbując zamaskować swoje zmieszanie i zawstydzenie pod grubą warstwą nerwowego uśmiechu. Do tego wyraz twarzy próbujący nadać mu wyluzowanego stylu zupełnie nie spełniał swojej funkcji, bo wzrok kobiety mówił wyraźnie, że mu nie wierzyła. Elphinstone odchrząknął, czując jak poczerwieniały mu uszy i wbił oczy w ziemię między swoimi butami, chcąc ukryć to stracenie pewności siebie. Wiedział, że czarownica i tak domyślała się, co się dzieje, ale przecież nie musiała na niego patrzeć w momencie, w którym chciał się zapaść pod grunt, prawda? Te policjantki zawsze musiały być takie spostrzegawcze czy on był aż taki łatwy do przejrzenia? Westchnął, przenosząc uwagę na gromadzących się w centrum Doliny ludzi i zamyślił się na chwilę. - Po prostu tyle się dzieje, a ja jestem pierwszy raz na takiej zabawie. Jako stróż oczywiście - wyjaśnił trochę lżej. - No, i tak. Mam nadzieję, że uda mi się spotkać pewną dziewczynę. Jest naprawdę super - dodał, wzruszając ramionami i nie ukrywając się z tym, że ten Nowy Rok miał wiele znaczeń. Dla niego. Nie wiedział, jak Dahlia miała odebrać jego towarzystwo, bo w końcu chyba nie za bardzo go lubiła, ale nie znali się najlepiej — może czas było to zmienić? - Myślisz, że pani Celestyna podpisze mi się na krawacie? Nie mam żadnego papieru - bąknął nagle onieśmielony. Znał przecież wszystkie jej piosenki! Śpiewał je co prawda pod prysznicem, ale miały w sobie pewną narkotyczną dozę, której nie dało się przełamać. Pochłonięty oczekiwaniem odpowiedzi nie zauważył, że poszukiwana przez niego osoba pojawiła się w namiocie i stanęła praktycznie za jego plecami. Cóż. Nikt nie oczekiwał chyba, że Elphie będzie wyjątkowo rozgarnięty, prawda?
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
- UUUUUU CELESTYNA!!! KOCHAM CIĘ - krzyczę, biję brawo i wiwatuję. Jeśli ktoś nie lubił Celestyny, to chyba nie znał się na muzyce, jak matkę kocham, ta kobieta była cudowna, piękna, utalentowana, elegancka i... ach! Mógłbym o niej mówić w samych superlatywach! Później milknę i również unoszę swoją różdżkę w geście hołdu dla poległych w tym mrocznym roku, który mieliśmy dzisiaj zostawić za sobą. Oby przyszły przyniósł więcej radości niż cierpienia.
A potem wszyscy zaczęli tańczyć i ja również zakręciłem kilka piruetów z nieznajomą dziewczyną, która mi się pierwsza nawinęła pod rękę. Skoczna była jak rącza sarenka i gdy po oklaskach dziękowała mi za wspólny taniec (pierwszy tego wieczora), oddychałem ciężko jakbyśmy właśnie przebiegli maraton, ale ukłoniłem się zgrabnie i wyraziłem nadzieję na to, że jeszcze się tutaj spotkamy, dokładnie tu pod samą sceną. Póki co jednak zdecydowałem się trochę odsapnąć, złapać nieco powietrza, więc z niemałym trudem wydostałem się z największego tłumu i ruszyłem uliczkami. W międzyczasie zahaczyłem o loterię, wrzucając do słoja kilka sykli i jednego galeona, bo mnie kurwa stać; przypinkę przypiąłem do klapy płaszcza, mocując się z nią przez chwilę, a kiedy wreszcie uniosłem spojrzenie pierwszą twarzą, co mi się rzuciła w oczy była znajoma morda Keatona Burroughsa.
- Keat! - krzyczę, machając do niego obiema dłońmi, żeby zwrócić jego uwagę. Podchodzę bliżej, zbijając z przyjacielem piąteczkę - Sam jesteś czy reszta wesołej, parszywej rodzinki też się gdzieś tu włóczy? - pytam i zaglądam mu przez ramię, jakby zza jego pleców miała zaraz wyskoczyć Moss, albo sama pani Boyle - Kurwela, Celestyna to jest jednak świetna - wzdycham z rozmarzeniem, spoglądając w kierunku sceny, a że gdzieś tam obok nas lewituje szampan, to chwytam jeden z kieliszków, od razu unosząc go w geście toastu - Żeby nam śpiewała do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej - i spijam pierwszy łyk.
'k10' : 8
Słodka teleportacja i tak raz dwa znaleźli się przed wejściem na imprezę. Ona i niuchacz. Przemknęła przez zdobne wrota, szukając między tłumem znajomej gęby. Pobrała los, futrzakowi z gardła wyjęła kilka drobniaków, które wkrótce znalazły się w magicznym słoiku. Zwierzęce oczyska zaświeciły się jak dwa księżyce na widok tych szklanych pojemniczków wypchanych galeonami. Biedak o mało się nie zapowietrzył, wyrywając łapki. Musiała mu wbić pazury w kark, żeby przestał tak wierzgać. Kilku uczestników popatrzyło na nią dziwacznie. Pięknie, siara już od wejścia. Przycisnęła stworzenie mocno do piersi, wciskając jego ciałko pod rozpięte nieco różowe futro. Szła dalej, ocierając się o rozbawiony tłum. Tak dotarła na plac, gdzie dość szybko udało jej się podejść pod umówioną miejscówkę. Keat i Bojczuk, cudownie. Podeszła do swoich chłopców. – Wyglądacie bardzo elegancko – parsknęła, łapką już tam dłubiąc przy płaszczyku Bojczuka. – Chyba mamy ciuchy z tego samego lumpu, Johnny – rzuciła, klepiąc go lekko w pierś. Zerknęła na Keata owiniętego przepaską i uniosła brew. Cóż to za przebranie? – Jak się bawicie, panowie? Mamy jakiś plan? – spytała, głaszcząc wciąż zirytowanego pupila. Wtedy też nieopodal niej pojawiła się taca z szampanem. – Potrzymaj – rzuciła do Keata, wciskając mu w wolną dłoń niuchacza. Sama skorzystała z chwili swobody i sięgnęła po swój kieliszek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 04.09.19 1:08, w całości zmieniany 10 razy
'k10' : 1
- Na co czekasz, póki jeszcze śpiewa, zadedykuj wszystkim samotnym dziewczętom Pierścionek ze spadającą gwiazdą i sam spadnij im z nieba, któraś musi ulec nastrojowi - a także Bojczukowi, bo bajerę miał dobrą, trzeba mu to przyznać. - I żeby ten koniec świata nie nadszedł zbyt szybko - dodał lekkim tonem, kontrastującym z treścią toastu. Stuknął się kieliszkiem, po czym wypił kilka sporych łyków, czując, jak w nozdrza uderza jedyny w swoim rodzaju zapach, który zapamiętał jeszcze z Hogwartu - w pracowni eliksirów unosiła się najpiękniejsza woń, jaka kiedykolwiek istniała, symfonia perfekcji - dzisiaj miał szansę poczuć ją ponownie, zanurzoną w pobłyskującym tęczą trunku. - Słuchaj, Johny, tak właściwie powinienem był to powiedzieć już dawno temu, ale nigdy nie było okazji, a poza tym... całkiem lubię to twoje towarzystwo artystycznych degeneratów, tylko że... żaden ze mnie poeta, nawet marny, naściemniałem wtedy tamtej malarce, a potem jakoś już ta spirala sama się nakręciła, nadal wprawdzie nie rozumiem niczego z waszego bełkotania, ale jak mnie ktoś zapytał o moją twórczość, to wystarczyło tylko wspomnieć o kryzysie i braku natchnienia, zaraz otaczały mnie współczujące spojrzenia, czuję, że powinieneś wiedzieć, że jedyny rym, którym operuje to... no nie jest to najszczęśliwszy rym - oscylował gdzieś na poziomie mułu sławetnego rzyć i pić. - Nie jestem artystą, Bojczuk. Żaden ze mnie poeta - dokończył tak dramatycznie, że przez tę jedną chwilę można się było w nim nawet doszukać jakichś predyspozycji do tego, żeby kiedyś odkrył swoje artystyczne drugie ja na deskach teatru.
Pojęcia nie miał, że Jon nawet przez moment nigdy nie wierzył w te jego wiersze pisywane do szuflady, więc gdy mroczny sekret w końcu ujrzał światło już raczej wieczorne niż dzienne, poczuł ulgę. Bał się, że kiedyś naprawdę odciągną go od alkoholu i postawią na środku, a potem przed całą bohemą bojczukową zrobi z siebie idiotę, wymyślając naprędce jakieś farmazony. I kalecząc poezję w popisowy sposób.
Na szczęście wielkie wejście Philippy odwróciło uwagę od jego nieskładnych wyjaśnień. - Co ty... Moss? - otaksował ją wzrokiem, unosząc lekko jedną brew. W takim wydaniu to chyba jeszcze jej nie widział. A może widział, ale tak dawno temu, że zdążył już zapomnieć. Różowe futro krzyczało o uwagę, zerknął więc na nie z ciekawości, w oczy rzuciła mu się też od razu plakietka; wyszczerzył się do siostry, stukając palcem w swój numer, przypięty do swetra. - Przypadek? - roześmiał się tylko, nie dopowiadając zbędnej reszty. Jakie było prawdopodobieństwo, że w tym morzu ludzi wylosują 21 i 22? - Nie wiem, czy jest sens czekać na resztę? Dołączą jakoś zaraz czy trochę później? - schylił się, żeby sięgnąć po przybrudzoną nieco mapkę, którą ktoś upuścił na ziemię, i zerknął na zaznaczone atrakcje. - O poszukiwaniu skarbów pewnie słyszeliście... - dopiero teraz poświęcił więcej uwagi niuchaczowi, wyglądającemu rozkosznie, jak wcielenie niewinności, szkoda tylko, że to jedynie iluzja - nie miałaś go z kim zostawić? - wtrącił, zanim wrócił do głównego wątku - w każdym razie, skarby, potem jak zawsze wyścig na łyżwach... hm, w plumpkowej studni można też powróżyć - ostatnią propozycję dodał z niekrytą rezerwą. Chyba wolałby już po prostu zatańczyć - co z tego, że zupełnie nie potrafi.
Przygarnął niuchacza, przytrzymując go delikatnie, lecz stanowczo, bo miał wrażenie, że stworzenie (może jednak dałby radę trochę porymować) zaczyna się już niecierpliwić i rozglądać za pierwszą ofiarą. Na tę samą tacę, z której Moss wzięła kieliszek, odstawił własny, nie miał już ochoty na przymusowe zwierzenia.
Jeszcze świadomość, że mam spędzić kilka godzin z Bradem, doprowadza mnie do szewskiej pasji. Przynajmniej do momentu, w którym wydarzenia dzieją się tak szybko, że nie jestem w stanie nadążyć za nimi rozumem. Zostanie samej na placu boju wywołuje we mnie sprzeczne emocje - od ulgi przez wściekłość, że ten fagas jak zwykle wykpił się z obowiązków koncertowo, a ja muszę ten bałagan po nim posprzątać. Czy wszyscy faceci tacy są? Nie można na nich polegać? Nie, nie wierzę w żadną losowość oraz zbieżność zdarzeń, zbyt wiele musiałoby tu zaistnieć przypadków, żeby ciąg przyczynowo-skutkowy ułożył się dla tego barana tak pomyślnie. Mogłam udać, że jestem chora, nikt nie sprawdziłby mojej wykwalifikowanej wymówki - tak się jednak składa, że nie jestem lekkoduchem migającym się od powinności. Skoro dałam słowo, to zamierzam go dotrzymać.
Jest zimno. Tak cholernie zimno. Jednak ubrałam na siebie kilka warstw grubych, długich swetrów, dwie pary ciemnych spodni oraz wysokie buty idealne nie tylko do utrzymania równowagi, ale też bolesnego uderzenia w krocze lub w tyłek, w zależności od sytuacji. Niebieski nie jest moim kolorem, ale zakładam na siebie apaszkę w tym kolorze i luźną czapkę, żeby pasowała do kompletu. I będąc tuż przed namiotem orientuję się, że przez ten chaos na ulicy zgubiłam rękawiczki. Świetnie, kurwa.
Wchodzę do środka zgodnie z instrukcjami i co widzę? Dzieciucha z policji. No tak, mogłam się tego spodziewać przecież. Po południu mieliśmy jakże interesującą konwersację na ten temat. - Niech ci się podpisze na tyłku, przynajmniej będzie ciekawie - rzucam w ramach powitania; to jedyne, co usłyszałam, a przecież trzymanie języka za zębami i bycie miłym oraz uprzejmym jest takie nudne. Potem podchodzę do jakiegoś kolesia, co chyba zajmuje się tu papierami i organizacją tego cyrku. - Meadowes, miałam pomagać w dzisiejszych patrolach - wyłuszczam sprawę jak najkonkretniej. Licząc, że otrzymam konieczne do pracy informacje. - Brada nie będzie. Frajer wywalił się na prostej drodze i złamał piszczel. Kiedy wył z bólu, podeszła do nas jakaś młoda siksa twierdząc, że jest uzdrowicielką. Tak go załatwiła, że zamiast poskładać kość, to ją zniknęła całkowicie. Zabrali go do szpitala na jej odtwarzanie - opowiadam niemalże po kumpelsku, bo plotki oczerniające innych to najlepszy rodzaj plotek. - Więc jak macie kogoś rozgarniętego to przyjmę, ale jak nie to pokręcę się sama - kontynuuję. Z jednej strony dobrze jest narzekać na tłumy z kimś jeszcze, ale z drugiej to prawie zawsze działam sama, więc wszystko jedno.
g e t s c r a t c h e d
Nie wiem, dlaczego tu jestem. Wolałabym zajadać pustkę jedzeniem i obleczona w najgrubszy z koców udawać, że jeszcze coś mi pozostało. Mimo to znajduję się w ucieszonym tłumie mknącym na główny plac i szklącymi oczami obserwuję oraz nasłuchuję dziejące się wydarzenia dookoła. Nawet nie wiem jak mamy się znaleźć; może to także było jedynie wymysłem mojej głowy, może wcale nie chciał mnie spotkać. W końcu listy zostały napisane z grzeczności, dlaczego więc nie mógł złożyć też obietnicy bez pokrycia? To całkiem prawdopodobne, jak stwierdzam szybko w myślach. Wirującą z alkoholem tacę uznaję za zbawienie, gdy szybkim ruchem wlewam w siebie całą zawartość kieliszka. Chciałabym się znieczulić i zapomnieć o tym, co mnie czeka, jednak uścisk na nadgarstku, powyżej którego zawiązana jest niebieska wstążka, sprowadza mnie do rzeczywistości. Patrzę więc w znajome oczy zastanawiając się, jak długo karmiłam się tym kłamstwem, że są mi znane. Od zawsze czy tylko ostatnio? Zaciskam szczękę, bez słowa przepychając się nieco na bok, gdzie muzyka jest trochę cichsza, a tłum rzadszy. I mówię, od razu, chcąc jak najszybciej przepchnąć przez gardło słowa, których nigdy nie chciałam wypowiadać, ale które teraz muszą zawisnąć między nami. Szybkie odrywanie opatrunku, Pom. Dopóki nie jesteś jedną, wielką fontanną łez. - Przyszłam tu tylko na chwilę, żeby powiedzieć ci, że w końcu zaczęłam myśleć - zaczynam drżącym głosem, ręce krzyżuję na piersi w defensywnej formie. Spojrzenie ucieka na boki, jakbym szukała w obcych ludziach siły, której mi brakuje. - I wymyśliłam, że nie możemy kontynuować naszej znajomości na poziomie prywatnym. Musimy ograniczyć się do niezbędnego minimum zawodowego - wyduszam z siebie krótko, bez zbędnego patosu, lania wody oraz upiększenia. Mrugam szybko, chcąc pozbyć się szklącego się spojrzenia oraz piekących łez napływających pod powieki. Najrozsądniej byłoby uciec, ale wiem, że powinnam zmierzyć się z możliwymi pytaniami, jakie mogą paść. A może naprawdę mu wszystko jedno i bez słowa odejdzie w siną dal? Co gorsza, chyba nie zdziwiłby mnie ten scenariusz. Tak, w końcu mam obmyślone wszystkie najgorsze.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
'k10' : 7
Tak wiele pytań kołatało się w sercu i umyśle Jaydena, lecz nie tego dnia. Nawiedzały go one w tygodniach, miesiącach, które naznaczone były cierpieniem i złamaniem, a przecież nie był obciążony tymi ranami. Już nie. Pierwszy raz od długiego czasu wiedział, co miał zrobić. Był pewien swoich działań i nie sądził, że cokolwiek lub ktokolwiek miał stanąć mu na drodze do ich spełnienia. Na pewno nie ktoś, do kogo biegł w takim szaleńczym pościgu z innymi. Jednak nie był to jedyny powód, dla którego serce niemalże wyskakiwało mu z piersi na samą myśl o spotkaniu z panną Sprout. Znajdowała się jeszcze inna, malutka zmiana, o której jeszcze nie mogła wiedzieć. W ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin uświadomił sobie jak ważną postacią dla niego była i dalsza egzystencja w świecie pozbawionym jej istnienia, mijała się z celem. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie pożądał czyjegoś towarzystwa tak bardzo, bo przecież to, co niósł w sobie było jednym wielkim chaosem. Zarówno czuł się pełny, ale też i wciąż pusty, głodny nowych doznań i nigdy niezmęczony parciem naprzód.
Merlinie, jak on za nią tęsknił! Oszalał, będąc tak długo , tak daleko od niej, lecz nie mógł się doczekać momentu, w którym wszystko jej wyjaśni i złagodzi wszelki lęk, który na pewno pojawił się w jej delikatnym sercu wraz z wysłanymi listami. Chciał zmazać zmarszczki niepewnej złości z jej czoła swoimi pocałunkami, widząc oczami wyobraźni jej reakcję. Przecież to nie mogło się źle skończyć. Nie brał nawet takie opcji pod uwagę. Liczył na to, że nie miała wyrzucać mu zbyt długo chaosu, w którym wysyłał wiadomości. Nie mógł jej wszystkiego wyjaśnić w listach, ale do północy miała mieć pełną świadomość zaistniałych wydarzeń — łącznie z zamieszkami i walkami na Ulicy Pokątnej, ale również i przyczyny jego spóźnienia. Nie chciał, żeby widzieli się dopiero teraz, tutaj, na Sylwestrze, ale nie miał innego wyjścia. Nie podejrzewał przecież, że to nie szczęście miało na niego czekać wraz z dotarciem do ukochanej.
Miał nadzieję, że zmyślił sobie jej pełne cierpienia spojrzenie. Że uciekanie wzrokiem było spowodowane ekscytacją całym wydarzeniem i może też lekkim wstydem ostatnich chwil, które spędzili w swoim towarzystwie. Że opuszczenie większego grona było jedynie chęcią złapania sekundy intymności. Że chłód bijący od jej ciała był tylko projekcją zimowej atmosfery. Oszukiwał sam siebie, wiedząc jednak, że nic z tego, co podrzucało mu oszalałe z niewiadomej serce, nie było prawdą. Mógł być naiwny, mógł być dziecinny, lecz nigdy jego instynkty go nie zawiodły. Nie w momencie, w którym miał do czynienia z cierpieniem swoich bliskich. Nie. Nie chciał w nie uwierzyć. Nie tym razem. Tym razem miały go oszukiwać. Prawda? Pomona jednak wyszła mu naprzeciw, ułatwiając tak wiele. Nie możemy kontynuować naszej znajomości na poziomie prywatnym. Musimy ograniczyć się do niezbędnego minimum zawodowego.
- Co? - wyrzucił w końcu z siebie, czując, że po dłuższej chwili głos powrócił do jego gardła. Jay patrzył na zielarkę, nie mogąc pozbyć się niezrozumiałego uśmiechu czającego się na jego ustach. Nerwowego, niewiadomego, niedowierzającego. Być może obronnego? Czy nie ukrywał za nim swojej niepewności? Strachu? Walącego coraz szybciej i mocniej serca? Nie znajdując wytłumaczenia na zasłyszane słowa? A może kwestionował rzeczywistość tej chwili, byle tylko wyjaśnić sobie istnienie aktualnego momentu. Słów, które słyszał, analizował, lecz nie rozumiał. Nie pojmował. - O czym ty mówisz, Pom? - spytał, czując się jak po uderzeniu tłuczka. Stracił orientację i nie wiedział kompletnie, co się działo. Czy w ogóle cokolwiek się działo? A jeśli działo, było przykrym żartem, prawda? Niczym więcej. Zaraz miała roześmiać się i wytknąć mu język, żeby złośliwie odegrać za to czekanie. Za spóźnienie. Przytulić i ogarnąć go ramionami w pasie. Powiedzieć, że tęskniła i zaprowadzić pod scenę lub do stoisk z jedzeniem, o których mówili z taką zapalczywością jeszcze kilkanaście godzin temu. Chciał jej dotknąć, ale gdy wyciągnął dłoń, by chociażby musnąć materiał jej zimowego płaszcza, dostrzegł jej ruch i ręka zawisła mu w powietrzu — Pomona drgnęła w chwili, w której to zrobił, zupełnie jakby... Jakby się nim brzydziła. Poczuł jak powietrze zamarzło mu w płucach, jak mięśnie zadrżały, a uścisk w gardle nie pozwalał na chociażby przełknięcie śliny. Jak palące uczucie niedowierzania rozchodziło się chłodem po całym jego ciele, a łzy niezrozumienia czaiły, by wypłynąć na powierzchnię.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Strona 1 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka