Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Kakofonia przeplatających się dźwięków wypełniających plac była ogłuszająca; ostatnie fajerwerki wciąż wybuchały na niebie, rozświetlając okolicę i posyłając w stronę ziemi fontanny srebrzystego pyłu, a w zgromadzonym pod sceną tłumie zapanował całkowity chaos, kiedy wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, stukając się kieliszkami i składając sobie noworoczne życzenia. Pary - zgodnie z wcześniejszymi słowami Johnatana - wymieniały pocałunki, dzieci wdrapywały się rodzicom na plecy, żeby lepiej widzieć fajerwerki, a podpici już czarodzieje śmiali się wesoło, witając Nowy Rok. Niemal nikt nie zauważył zamieszania wywołanego przez kilkoro uczestników zabawy rozmawiających z funkcjonariuszami magicznej policji, nikt więc w tamtym momencie nie myślał o trwającej w magicznym świecie wojnie; ludzie korzystali z - być może ostatnich - chwil pozbawionych trosk, pozwalając sobie na chwilowe zapomnienie o czyhającym na nich niebezpieczeństwie. Nie pamiętał o nim również Bojczuk, który - po wepchnięciu niuchacza do kieszeni - wychylił kieliszek szampana, żeby następnie wymienić się życzeniami z Celestyną i pozostałymi muzykami obecnymi na scenie. Wszyscy wydawali się otwarci i przyjacielscy, a sama wokalistka bez zawahania uścisnęła zwycięzcę loterii, raz jeszcze życząc mu szczęśliwego Nowego Roku; Johnatan pochylił się, żeby pocałować czarownicę, i przez chwilę mógł przypuszczać, że to od przemieszanych z alkoholem emocji zakręciło mu się w głowie, ale nagły ciężar uciskający skronie nie ustępował, otaczając myśli coraz grubszą pierzyną. Obraz zamazał się mężczyźnie przed oczami, kształty wyciągnęły się i rozlały zabawnie, a ludzie przed nim zamienili się w bezładną mozaikę barw; nie zorientował się, że uginają się pod nim kolana, dopóki nie uderzył nimi o scenę, zwalając się na nią ciężko; kolory zostały pożarte przez czerń, a myśli rozpierzchły się, razem z resztkami przytomności. Celestyna osunęła się na ziemię zaraz po nim, uchroniona przed upadkiem jedynie dzięki szybkiej reakcji dyrektora Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej, który złapał jej bezwładne już ciało. W tym samym czasie, jeden po drugim, przytomność zaczęli tracić czarodzieje i czarownice bawiący się na placu. Nie wszyscy, nawet nie połowa - ale zjawisko i tak było zbyt powszechne, żeby nie wyrwać w końcu pozostałych z radosnego otumanienia. Ponad głowami uczestników zabawy rozległy się zaskoczone okrzyki, ludzie rozglądali się na boki; wisząca w powietrzu panika jeszcze nie wybuchła, ale kłębiący się tłum przypominał wzburzoną powierzchnię eliksiru, potrzebującą jedynie iskry, żeby wybuchnąć. Otrzymał dwie: jedną rzuconą przez Steffena, drugą przez Kierana.
Steffen nie dostrzegł nigdzie mężczyzny, którego szukał - Lockharta nie było na scenie - ale mimo panującego hałasu, zdołał przekazać ostrzeżenie Oliverowi. Zaklęcie, po które sięgnął, nie zostało stworzone do przekazywania głosowych wiadomości, ale okazało się na tyle potężne, że skutecznie przekształciło niosące się nad tłumem fale dźwiękowe. Bezładne okrzyki i pojedyncze wybuchy fajerwerków na moment ucichły, a zamiast tego na placu rozległ się zniekształcony, niezbyt przypominający ludzki głos, wykrzykujący pojedyncze słowa wybrane przez Cattermole'a: UWAGA. SPISEK. INTRUZI W POLICJI. LOCKHART UWAŻAJ.
Niemal w tym samym czasie rozwiało się zaklęcie, ostrzegające przed niebezpieczeństwem Kierana. Chociaż Rineheart rozglądał się uważnie dookoła, nic oczywistego nie przyciągnęło jego uwagi; zagrożenie wydawało się rozproszone, otaczające go z różnych stron - ale kiedy magia, która je ujawniła, przestała działać, auror zapobiegawczo odrzucił od siebie kieliszek. Był jednak jednym z nielicznych, którzy zrezygnowali ze wzniesienia toastu. Kieran bez trudu wskoczył na ławkę, myślami wracając do szczęśliwego wspomnienia; patronus, który wypłynął ze skierowanej ku niebu różdżki, był niezwykle silny, potężna, świetlista sylwetka płetwala rozjaśniła ciemności, doskonale widoczna dla każdego, kto znajdował się na placu. Patronus, żywiąc się szczęśliwym wspomnieniem, zaczął krążyć ponad głowami czarodziejów i czarownic, głosem Kierana ostrzegając przed niebezpieczeństwem: NIEBEZPIECZEŃSTWO! SZAMPAN! UCIEKAJCIE! Wszyscy, którzy wiedzieli, jaką formę przyjmował patronus aurora lub znali jego głos, byli w stanie go rozpoznać.
Ci, którzy jeszcze nie zdążyli wychylić kieliszka szampana, odrzucili go od siebie, spora część uczestników zabawy nie zdążyła jednak tego zrobić; Kieran, stojąc na podwyższeniu, był w stanie zauważyć osuwających się na ziemię czarodziejów, miał też pierwszorzędny widok na panikę, która wybuchła po połączonych ostrzeżeniach jego i Steffena: ludzie, początkowo zdezorientowani, zamarli na moment, po czym - zgodnie z poleceniem wykrzykiwanym przez patronusa - zaczęli uciekać. Robili to jednak chaotycznie, bez porządku, rzucając się bezładnie w różne strony, popychając się i potykając o ciała tych, którzy utracili przytomność. Rozstawieni wokół placu funkcjonariusze magicznej policji - a przynajmniej ich część - zareagowali natychmiast, wykrzykując ponad tłumem prośby o zachowanie spokoju i starając się kierować uciekających drogami ewakuacyjnymi ku świstoklikom, niemal nikt ich jednak nie słuchał, chociaż do wszystkich zgromadzonych na placu docierały nazwy trzech lokalizacji: dawny dom Dumbledore'ów, katakumby i pub pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Tłum nie zdążył się jeszcze rozpierzchnąć, kiedy pierwsza fala srebrzystego pyłu z fajerwerków dotarła wreszcie do ziemi; drobinki osiadły na ramionach i głowach zgromadzonych na placu ludzi, rozpływając się w momencie zetknięcia niczym topniejący śnieg i zamieniając w różowawą, przejrzystą mgiełkę. Czarodzieje i czarownice - ci, którzy jeszcze stali o własnych siłach - zaczęli kaszleć i kręcić głowami, jakby starając się opędzić od oparów; niektórzy zatykali nos i usta rękawami płaszczy i szalikami, inni już zaczynali chwiać się sennie, wciąż jednak uparcie brnąc przed siebie, gnani instynktem, zmuszającym ich do jak najszybszego wydostania się ze strefy zagrożenia. Gdzieniegdzie rozlegały się trzaski, gdy pojedynczy uczestnicy zabawy deportowali się, mimo ryzyka w ten sposób ratując się ucieczką.
Stojąca na krawędzi placu Maeve, nim rozpętał się chaos, zdążyła jeszcze podjąć próbę rzucenia niewerbalnego zaklęcia - manewrowanie skierowaną ku ziemi różdżką, schowaną przed spojrzeniami funkcjonariuszy, nie było jednak proste, wiedźmia strażniczka musiała niewystarczająco dokładnie wykonać gest nadgarstkiem - a może rozproszyła ją pierwsza porcja wdzierających się do płuc oparów - bo zaklęcie okazało się nieudane. Czarownica poczuła za to uderzenie w plecy, kiedy ktoś na nią wpadł, kierując się w stronę jednej ze ścieżek; Maeve mogła dostrzec za sobą gęstniejący tłum, zaczynający napierać w stronę jej, Susanne i staruszki. Kobieta w błękitnym berecie nie zdążyła odpowiedzieć na pytanie Lovegood; pochyliła się do przodu, przyciskając dłoń do ust i zaczynając gwałtownie kaszleć. Susanne wypowiedziała doskonale znaną inkantację, panujące zamieszanie jednak i jej uniemożliwiło poprawne rzucenie czaru. Wciągnięte do płuc powietrze miało dziwny smak, wywołało też nagłe uczucie senności.
Twarze mężczyzn, z którymi rozmawiała Justine, stężały w wyrazie determinacji, gdy padły słowa Biuro Aurorów, ale nie opuścili różdżek; stojąc przodem do placu, widzieli dokładnie, co działo się za plecami Gwardzistki. Kiedy nad placem zaczęły roznosić się różowawe opary, obaj zrobili krok do tyłu. Jeden z nich, wyższy, odpowiedział na słowa kursantki. - Obawiam się, że nie możemy na to pozwolić - rzucił jedynie, mocniej zaciskając palce na różdżce. - Luminis virtute - wypowiedział pewnie. Jego towarzysz odezwał się zaraz po nim. - Drętwota - rzucił, również atakując Tonks. Błysnęły dwa promienie zaklęć, silnych, celnych - mknąc prosto w kierunku czarownicy. W tym samym czasie Justine poczuła w nosie i ustach drapiący posmak; zakręciło jej się też w głowie.
Tangwystl i Anthony pozostali w pewnym oddaleniu od placu, ciesząc się jednak doskonałym widokiem: zarówno na scenę, jak i na pokaz wybuchających nad ich głowami fajerwerków. Spokojem, jaki dawał im fragment pustej przestrzeni, nie mieli jednak cieszyć się długo: brzęk stukających o siebie kieliszków zginął w nagłym krzyku ostrzegającym o niebezpieczeństwie, oraz drugim - należącym do szefa biura aurorów, Kierana Rinehearta. Oboje widzieli też sylwetkę krążącego ponad tłumem patronusa, a gdy otoczyły ich różowawe opary, tłum wokół nich zgęstniał, w połączeniu z dymem sprawiając, że trudniej było oddychać. Tangwystl poczuła nagłe szarpnięcie, kiedy ktoś - wysoka kobieta - chwyciła ją za materiał płaszcza, próbując uchronić się przed upadkiem. Alkohol w jej kieliszku, wciąż nietknięty, zatrząsł się gwałtownie, ale się nie rozlał. Zarówno ona, jak i Anthony, mogli dostrzec, że funkcjonariusze magicznej policji, otaczający plac od południowej strony, starali się bezskutecznie opanować panikujący tłum. Anthony był w stanie kilku z nich rozpoznać, widywał ich czasami na korytarzach Ministerstwa Magii.
Charlene i Poppy pozostawały w okolicach czerwonej, oddzielającej je od sceny taśmy, nie decydując się zaangażować w zamieszanie, które zapanowało wokół Justine i funkcjonariuszy magicznej policji. Charlene, stojąc na samym przodzie, nie widziała, co działo się na reszcie placu, doskonale widziała za to scenę: mogła obserwować, jak Johnatan, Celestyna oraz członkowie Fatalnych Jędz składają sobie życzenia oraz wznoszą toast; jej własny szampan smakował w jej ustach jednocześnie słodko i rześko, rozjaśniając myśli. Zakonniczka od razu dostrzegła omdlenie Bojczuka i sławnej wokalistki, sama nie poczuła jednak słabości - a przynajmniej nie stało się to, dopóki topniejące na jej ramionach drobinki nie otoczyły jej mdlącymi oparami. Ten sam efekt odczuła Poppy, a do obu czarownic dotarł ostrzegawczy krzyk Kierana. Zanim zdążyłyby jednak zareagować, tłum ruszył w ich stronę, prawdopodobnie próbując przedostać się na ścieżkę przed sceną; ktoś mocno uderzył w plecy Poppy, która straciła równowagę, po czym przeleciała przez czerwoną taśmę i wylądowała twardo na kolanach. Jeżeli chciała uniknąć stratowania, musiała podnieść się jak najszybciej.
Policjanci przyglądali się Jamie, kiedy nachylała się w kierunku pozostałych sojuszników Zakonu Feniksa, ale z jakiegoś powodu nie podejmowali żadnych działań; być może uznali rozmowę z grupą za zakończoną, a może zwyczajnie na coś czekali, od czasu do czasu spoglądając w stronę zawieszonego ponad sceną zegara. Trzeci z funkcjonariuszy, do tej pory stojący pod sceną - ten, w którym Jamie rozpoznała oszusta - ruszył w ich kierunku, przeskakując ponad czerwoną linką i nachylając się, żeby coś im powiedzieć. Sama Jamie przez cały czas pozostała czujna; ze swojej pozycji widziała wszystko, co działo się na scenie, a chociaż w jej dłoni pojawił się kieliszek, nie wzniosła toastu za Nowy Rok, zamiast tego rozglądając się dookoła. Dzięki temu, jako jedna z pierwszych zauważyła, że coś zdecydowanie było nie tak: widziała omdlenie Johnatana i Celestyny, zauważyła też, że to samo spotkało część bawiących się uczestników; bez problemu rozpoznała głos Kierana, wydobywający się z przepływającego ponad głowami tłumu patronusa. Ale widziała nie tylko to, jej spojrzenie przesuwało się po twarzach innych; pod sceną widziała jeszcze trzech policjantów, którzy - gdy tylko zapanował chaos, a ludzie zaczęli przepychać się i potykać, starając się wydostać z placu za wszelką cenę - jako pierwsi podjęli się próby opanowania paniki. Próbowali kierować ludzi ku ścieżce, prowadzącej na stary cmentarz, nikt ich jednak nie słuchał - ostrzeżeni przed magiczną policją uczestnicy zabawy raczej ich unikali, przemieszczając się bez większego celu, byle dalej od niebezpieczeństwa, którego nie potrafili jednak zlokalizować. Funkcjonariusze stojący po drugiej stronie, przy ścieżce prowadzącej do pubu i innego budynku, oraz do domu Dumbledore'ów, zachowywali się podobnie - próbowali bezskutecznie skłonić ludzi, by podążali w tamtym kierunku, ale posłuchało ich jedynie kilka osób. Oprócz nich, Jamie była w stanie dostrzec po drugiej stronie placu Justine, którą zaatakowało dwóch ubranych w mundury magicznej policji mężczyzn, widziała też upadek Poppy.
Keat, Philippa i Oliver również byli świadkami wydarzeń na scenie oraz wszystkiego, co stało się później; Philippa, jako jedyna z całej trójki zdecydowała się napić szampana - ale oprócz słodkawo-otrzeźwiającego smaku, nie poczuła niczego niepokojącego. Przynajmniej dopóki całej grupy nie otoczyły różowawe opary, pogrążające zmysły w senności; Keat wciąż myślał jednak jasno, pozorując wybuch śmiechu i kierując różdżkę w stronę rudowłosego policjanta. Jego zaklęcie było bezbłędne, promień pomknął w stronę czarodzieja - a on, zaaferowany zamieszaniem i niespodziewający się ataku, nie próbował się nawet bronić. Kiedy ugodziło go zaklęcie, zamrugał jedynie nieprzytomnie i skierował zdezorientowane spojrzenie w stronę Keata.
Wystarczyło, by Gwendolyn spuściła Heatha z oczu dosłownie na sekundę - być może rozproszona wybuchającymi tuż nad jej głową fajerwerkami - a chłopiec bez zawahania zeskoczył ze sterty książek, rzucając się do przodu, w stronę sceny i chowającego się w kieszeni płaszcza zwierzątka. I być może nie byłoby w tym nic drastycznie niebezpiecznego, gdyby chaos na placu nie rozpętał się zaraz potem. Gwen ledwie zdążyła zarejestrować, że jej tymczasowy podopieczny rzuca się w stronę tłumu, gdy jej uszy zalała kakofonia okrzyków, tego wywołanego przez Steffena, i dobiegającego z przemykającego nad placem patronusa. Szczęśliwie zarówno malarka, jak i młody Macmillan, znajdowali się blisko ścieżki, z dala od ludzkiej gęstwiny, ale kiedy ludzie zaczęli desperacko szukać drogi ucieczki, i oni znaleźli się w niebezpieczeństwie. Heath zdecydowanie większym; drobny i niski, mógł zginąć wśród tłumu zdecydowanie łatwiej - i zdawało się, że do takich samych wniosków doszedł jeden z magicznych policjantów, stojących tuż przy ścieżce do pubu. Widząc biegnącego chłopca, rzucił się w jego kierunku, zagradzając mu drogę i schylając się, by go pochwycić - w ostatniej chwili porywając go z drogi dużej grupy uciekających czarodziejów. - Uważaj! - wyrwało mu się, po czym podniósł się razem z chłopcem, rozglądając się gorączkowo. - Gdzie są twoi rodzice? - zapytał, ale zanim Heath miał szansę odpowiedzieć, otoczyła go różowawa mgiełka, powodując gwałtowny atak senności, który w ciągu minuty odebrał mu przytomność. Zawisł bezwładnie na rękach mężczyzny, który zaczął kierować się z powrotem w stronę ścieżki. Gwendolyn była świadkiem całej sytuacji, dostrzegła ją również Jamie.
Podmore wciąż wpatrywał się w Michaela, a słysząc jego pytanie, wykonał bliżej nieokreślony gest - coś pomiędzy pokręceniem głową, a przytaknięciem. - W sierpniu - odpowiedział bez zawahania. Nie musiał liczyć ani się zastanawiać. Słów aurora wysłuchał z mieszaniną powątpiewania, nieśmiałej nadziei, a wreszcie - czujności, gdy ten przekazał mu ostatnie instrukcje. Kiwnął głową, zgodnie z poleceniem wyciągając różdżkę - choć nie wyglądał w tej sytuacji zbyt pewnie. - W ogrodzie - powiedział jeszcze tylko na odchodne. Nie podążył za Tonksem, zaczynającym lawirować wśród tłumu w momencie, w którym na scenie trwało odliczanie. Gdy zbliżał się do wybranego celu, nad jego głową wybuchły fajerwerki, za którymi podążył krzyk: najpierw ten wywołany magią, później brzmiący głosem Kierana, który Michael rozpoznał bez problemu. W momencie, w którym przepchnął się na fragment otwartej przestrzeni, był w stanie dostrzec szefa biura stojącego na ławce, z różdżką wycelowaną w niebo; widział też omdlewających dookoła czarodziejów, i innych, którzy zaczynali w chaosie przepychać się w różnych kierunkach. W jego własnej dłoni wciąż tkwił nietknięty kieliszek szampana, on jednak zamiast alkoholu sięgnął po magię; inkantacja zaklęcia nie należała do skomplikowanych, ale w momencie jej wypowiadania, Michael poczuł gwałtowne szarpnięcie, gdy ktoś w niego wpadł; zaledwie dwa metry dalej na bruk upadła kobieta, popchnięta przez znacznie większego od niej mężczyznę. Wylądowała na kolanach, ale - przytłoczona tłumem - nie była już w stanie się podnieść, zamiast tego jedynie instynktownie osłaniając głowę ramionami, gdy przebiegający obok ludzie wpadali na nią, nieumyślnie kopali i popychali.
Matthew i Lily zdawali się nie zwracać zbytnio uwagi na otoczenie, zajęci sobą; nie zauważyli więc niczego niepokojącego, dopóki ich romantyczny moment nie został gwałtownie przerwany: najpierw niosącą się falą dźwiękową, przekształconą w nieludzki, ostrzegawczy głos, później widokiem świetlistego patronusa, przemykającego między nimi a niebem nad ich głowami, i również wykrzykującego słowa ostrzeżenia. Tłum wokół nich zafalował i zagęścił się, powietrze wypełniło się różową mgłą; Lily zaczęła gwałtownie kaszleć - ale Matthew również poczuł drapiący zapach dymu, połączony z nagłym osłabieniem. Tuż obok nich z głośnym trzaskiem ktoś się deportował, nad ich głowami przelatywały krzyki, kilka osób w ich najbliższym otoczeniu upadło bez przytomności na bruk, inni - biegnąc - potykali się o nich.
Stojącą tuż pod sceną Cordelię ktoś złapał mocno za ramię. - Lady Greengrass, musimy stąd szybko uciekać. Proszę mi zaufać - powiedział męski głos, należący do tego samego czarodzieja, który wcześniej przyglądał jej się uważnie.
Mapa wraz z rozmieszczeniem waszych postaci i postaci NPC znajduje się poniżej. Postacie biorące udział w zabawie zostały oznaczone inicjałami. Na fioletowo oznaczeni są magiczni policjanci, na biało - zwyczajni uczestnicy zabawy, na różowo postacie NPC, które w jakiś sposób weszły w interakcję z waszymi postaciami. W razie wątpliwości/błędów w rozmieszczeniu proszę o informację drogą prywatnej wiadomości.
Od tego momentu - do odwołania - obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynku. Białe kropki (uczestnicy zabawy) są oznaczeni orientacyjnie, ale należy uznać, że poza tymi nieprzytomnymi, cały czas się poruszają - możliwe więc jest stanięcie na polu z białą kropką. Różowym przejrzystym maziajem zaznaczony jest obszar, nad którym unoszą się opary.
Opary zwietrzeją po dwóch turach, wdychane zadają obrażenia w wysokości 70 PŻ na turę (osłabienie). Konkretny rodzaj eliksiru, jaki został wykorzystany do ich wywołania, są w stanie rozpoznać Charlene oraz Poppy.
Próba umieszczenia eliksiru w szampanie została udaremniona w dwóch próbach na trzy (udało się to Keatowi, Gwendolyn i Samuelowi oraz Michaelowi i Lyallowi; trzecia rozgrywka nie została ukończona), dlatego zawiera go jedynie jedna trzecia kieliszków. Mistrz Gry wykonał rzut, wylosowanie numeru 1 oznacza, że kieliszek zawiera eliksir - jeżeli dana postać w poście nie zaznaczyła, że go wypija, Mistrz Gry uznawał rzut za niebyły.
Johnatan pozostaje nieprzytomny, dopóki nie zostanie ocucony.
Justine, lecą w ciebie zaklęcia Luminis virtute oraz Drętwota o mocy kolejno: 94 i 109 oczek (rzut).
Deportacja z placu jeszcze w tej kolejce jest możliwa, ale wiąże się z ryzykiem rozszczepienia; jeśli ktoś chciałby podjąć próbę deportacji, to jej ST wynosi 70, a do rzutu dolicza się najwyższą spośród statystyk: opcm, uroki lub transmutację. Jeżeli postać wcześniej piła szampana (rozpiska w spoilerze), to otrzymuje dodatkową karę do rzutu: -5 za każdy kieliszek.
Philippa - twój niuchacz pozostaje bezpieczny w kieszeni Johnatana. Jeżeli uda ci się go odzyskać, odkryjesz, że przed zakopaniem się w płaszczu, zwinął trochę złotych monet. Możesz dopisać do swojej skrytki 30 PM.
Jeżeli kogokolwiek pominęłam lub przesunęłam lub odpowiedziałam źle – upominajcie się śmiało, przy tylu osobach jest to możliwe.
Oprócz tego: w sytuacjach, których wasza postać znajduje się w odległości nie większej niż kilka kratek od innej, nic nie stoi jej na drodze, ktoś podkreśla w poście, że do was krzyczy/macha, podchodzi i się odzywa, albo rozmowa toczy się gdzieś obok - możecie uznawać, że dostrzegliście/usłyszeliście daną akcję, nie czekając na post Mistrza Gry. W kwestiach wątpliwych można dopytać na pw.
(większa wersja)
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Veritas Claro (Jamie) - 2/5
tajemniczy eliksir - 1/2
Amicus (Keat na policjanta)
Czas na odpis wynosi 48 godzin. W razie pytań zapraszam.
Steffen nie dostrzegł nigdzie mężczyzny, którego szukał - Lockharta nie było na scenie - ale mimo panującego hałasu, zdołał przekazać ostrzeżenie Oliverowi. Zaklęcie, po które sięgnął, nie zostało stworzone do przekazywania głosowych wiadomości, ale okazało się na tyle potężne, że skutecznie przekształciło niosące się nad tłumem fale dźwiękowe. Bezładne okrzyki i pojedyncze wybuchy fajerwerków na moment ucichły, a zamiast tego na placu rozległ się zniekształcony, niezbyt przypominający ludzki głos, wykrzykujący pojedyncze słowa wybrane przez Cattermole'a: UWAGA. SPISEK. INTRUZI W POLICJI. LOCKHART UWAŻAJ.
Niemal w tym samym czasie rozwiało się zaklęcie, ostrzegające przed niebezpieczeństwem Kierana. Chociaż Rineheart rozglądał się uważnie dookoła, nic oczywistego nie przyciągnęło jego uwagi; zagrożenie wydawało się rozproszone, otaczające go z różnych stron - ale kiedy magia, która je ujawniła, przestała działać, auror zapobiegawczo odrzucił od siebie kieliszek. Był jednak jednym z nielicznych, którzy zrezygnowali ze wzniesienia toastu. Kieran bez trudu wskoczył na ławkę, myślami wracając do szczęśliwego wspomnienia; patronus, który wypłynął ze skierowanej ku niebu różdżki, był niezwykle silny, potężna, świetlista sylwetka płetwala rozjaśniła ciemności, doskonale widoczna dla każdego, kto znajdował się na placu. Patronus, żywiąc się szczęśliwym wspomnieniem, zaczął krążyć ponad głowami czarodziejów i czarownic, głosem Kierana ostrzegając przed niebezpieczeństwem: NIEBEZPIECZEŃSTWO! SZAMPAN! UCIEKAJCIE! Wszyscy, którzy wiedzieli, jaką formę przyjmował patronus aurora lub znali jego głos, byli w stanie go rozpoznać.
Ci, którzy jeszcze nie zdążyli wychylić kieliszka szampana, odrzucili go od siebie, spora część uczestników zabawy nie zdążyła jednak tego zrobić; Kieran, stojąc na podwyższeniu, był w stanie zauważyć osuwających się na ziemię czarodziejów, miał też pierwszorzędny widok na panikę, która wybuchła po połączonych ostrzeżeniach jego i Steffena: ludzie, początkowo zdezorientowani, zamarli na moment, po czym - zgodnie z poleceniem wykrzykiwanym przez patronusa - zaczęli uciekać. Robili to jednak chaotycznie, bez porządku, rzucając się bezładnie w różne strony, popychając się i potykając o ciała tych, którzy utracili przytomność. Rozstawieni wokół placu funkcjonariusze magicznej policji - a przynajmniej ich część - zareagowali natychmiast, wykrzykując ponad tłumem prośby o zachowanie spokoju i starając się kierować uciekających drogami ewakuacyjnymi ku świstoklikom, niemal nikt ich jednak nie słuchał, chociaż do wszystkich zgromadzonych na placu docierały nazwy trzech lokalizacji: dawny dom Dumbledore'ów, katakumby i pub pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Tłum nie zdążył się jeszcze rozpierzchnąć, kiedy pierwsza fala srebrzystego pyłu z fajerwerków dotarła wreszcie do ziemi; drobinki osiadły na ramionach i głowach zgromadzonych na placu ludzi, rozpływając się w momencie zetknięcia niczym topniejący śnieg i zamieniając w różowawą, przejrzystą mgiełkę. Czarodzieje i czarownice - ci, którzy jeszcze stali o własnych siłach - zaczęli kaszleć i kręcić głowami, jakby starając się opędzić od oparów; niektórzy zatykali nos i usta rękawami płaszczy i szalikami, inni już zaczynali chwiać się sennie, wciąż jednak uparcie brnąc przed siebie, gnani instynktem, zmuszającym ich do jak najszybszego wydostania się ze strefy zagrożenia. Gdzieniegdzie rozlegały się trzaski, gdy pojedynczy uczestnicy zabawy deportowali się, mimo ryzyka w ten sposób ratując się ucieczką.
Stojąca na krawędzi placu Maeve, nim rozpętał się chaos, zdążyła jeszcze podjąć próbę rzucenia niewerbalnego zaklęcia - manewrowanie skierowaną ku ziemi różdżką, schowaną przed spojrzeniami funkcjonariuszy, nie było jednak proste, wiedźmia strażniczka musiała niewystarczająco dokładnie wykonać gest nadgarstkiem - a może rozproszyła ją pierwsza porcja wdzierających się do płuc oparów - bo zaklęcie okazało się nieudane. Czarownica poczuła za to uderzenie w plecy, kiedy ktoś na nią wpadł, kierując się w stronę jednej ze ścieżek; Maeve mogła dostrzec za sobą gęstniejący tłum, zaczynający napierać w stronę jej, Susanne i staruszki. Kobieta w błękitnym berecie nie zdążyła odpowiedzieć na pytanie Lovegood; pochyliła się do przodu, przyciskając dłoń do ust i zaczynając gwałtownie kaszleć. Susanne wypowiedziała doskonale znaną inkantację, panujące zamieszanie jednak i jej uniemożliwiło poprawne rzucenie czaru. Wciągnięte do płuc powietrze miało dziwny smak, wywołało też nagłe uczucie senności.
Twarze mężczyzn, z którymi rozmawiała Justine, stężały w wyrazie determinacji, gdy padły słowa Biuro Aurorów, ale nie opuścili różdżek; stojąc przodem do placu, widzieli dokładnie, co działo się za plecami Gwardzistki. Kiedy nad placem zaczęły roznosić się różowawe opary, obaj zrobili krok do tyłu. Jeden z nich, wyższy, odpowiedział na słowa kursantki. - Obawiam się, że nie możemy na to pozwolić - rzucił jedynie, mocniej zaciskając palce na różdżce. - Luminis virtute - wypowiedział pewnie. Jego towarzysz odezwał się zaraz po nim. - Drętwota - rzucił, również atakując Tonks. Błysnęły dwa promienie zaklęć, silnych, celnych - mknąc prosto w kierunku czarownicy. W tym samym czasie Justine poczuła w nosie i ustach drapiący posmak; zakręciło jej się też w głowie.
Tangwystl i Anthony pozostali w pewnym oddaleniu od placu, ciesząc się jednak doskonałym widokiem: zarówno na scenę, jak i na pokaz wybuchających nad ich głowami fajerwerków. Spokojem, jaki dawał im fragment pustej przestrzeni, nie mieli jednak cieszyć się długo: brzęk stukających o siebie kieliszków zginął w nagłym krzyku ostrzegającym o niebezpieczeństwie, oraz drugim - należącym do szefa biura aurorów, Kierana Rinehearta. Oboje widzieli też sylwetkę krążącego ponad tłumem patronusa, a gdy otoczyły ich różowawe opary, tłum wokół nich zgęstniał, w połączeniu z dymem sprawiając, że trudniej było oddychać. Tangwystl poczuła nagłe szarpnięcie, kiedy ktoś - wysoka kobieta - chwyciła ją za materiał płaszcza, próbując uchronić się przed upadkiem. Alkohol w jej kieliszku, wciąż nietknięty, zatrząsł się gwałtownie, ale się nie rozlał. Zarówno ona, jak i Anthony, mogli dostrzec, że funkcjonariusze magicznej policji, otaczający plac od południowej strony, starali się bezskutecznie opanować panikujący tłum. Anthony był w stanie kilku z nich rozpoznać, widywał ich czasami na korytarzach Ministerstwa Magii.
Charlene i Poppy pozostawały w okolicach czerwonej, oddzielającej je od sceny taśmy, nie decydując się zaangażować w zamieszanie, które zapanowało wokół Justine i funkcjonariuszy magicznej policji. Charlene, stojąc na samym przodzie, nie widziała, co działo się na reszcie placu, doskonale widziała za to scenę: mogła obserwować, jak Johnatan, Celestyna oraz członkowie Fatalnych Jędz składają sobie życzenia oraz wznoszą toast; jej własny szampan smakował w jej ustach jednocześnie słodko i rześko, rozjaśniając myśli. Zakonniczka od razu dostrzegła omdlenie Bojczuka i sławnej wokalistki, sama nie poczuła jednak słabości - a przynajmniej nie stało się to, dopóki topniejące na jej ramionach drobinki nie otoczyły jej mdlącymi oparami. Ten sam efekt odczuła Poppy, a do obu czarownic dotarł ostrzegawczy krzyk Kierana. Zanim zdążyłyby jednak zareagować, tłum ruszył w ich stronę, prawdopodobnie próbując przedostać się na ścieżkę przed sceną; ktoś mocno uderzył w plecy Poppy, która straciła równowagę, po czym przeleciała przez czerwoną taśmę i wylądowała twardo na kolanach. Jeżeli chciała uniknąć stratowania, musiała podnieść się jak najszybciej.
Policjanci przyglądali się Jamie, kiedy nachylała się w kierunku pozostałych sojuszników Zakonu Feniksa, ale z jakiegoś powodu nie podejmowali żadnych działań; być może uznali rozmowę z grupą za zakończoną, a może zwyczajnie na coś czekali, od czasu do czasu spoglądając w stronę zawieszonego ponad sceną zegara. Trzeci z funkcjonariuszy, do tej pory stojący pod sceną - ten, w którym Jamie rozpoznała oszusta - ruszył w ich kierunku, przeskakując ponad czerwoną linką i nachylając się, żeby coś im powiedzieć. Sama Jamie przez cały czas pozostała czujna; ze swojej pozycji widziała wszystko, co działo się na scenie, a chociaż w jej dłoni pojawił się kieliszek, nie wzniosła toastu za Nowy Rok, zamiast tego rozglądając się dookoła. Dzięki temu, jako jedna z pierwszych zauważyła, że coś zdecydowanie było nie tak: widziała omdlenie Johnatana i Celestyny, zauważyła też, że to samo spotkało część bawiących się uczestników; bez problemu rozpoznała głos Kierana, wydobywający się z przepływającego ponad głowami tłumu patronusa. Ale widziała nie tylko to, jej spojrzenie przesuwało się po twarzach innych; pod sceną widziała jeszcze trzech policjantów, którzy - gdy tylko zapanował chaos, a ludzie zaczęli przepychać się i potykać, starając się wydostać z placu za wszelką cenę - jako pierwsi podjęli się próby opanowania paniki. Próbowali kierować ludzi ku ścieżce, prowadzącej na stary cmentarz, nikt ich jednak nie słuchał - ostrzeżeni przed magiczną policją uczestnicy zabawy raczej ich unikali, przemieszczając się bez większego celu, byle dalej od niebezpieczeństwa, którego nie potrafili jednak zlokalizować. Funkcjonariusze stojący po drugiej stronie, przy ścieżce prowadzącej do pubu i innego budynku, oraz do domu Dumbledore'ów, zachowywali się podobnie - próbowali bezskutecznie skłonić ludzi, by podążali w tamtym kierunku, ale posłuchało ich jedynie kilka osób. Oprócz nich, Jamie była w stanie dostrzec po drugiej stronie placu Justine, którą zaatakowało dwóch ubranych w mundury magicznej policji mężczyzn, widziała też upadek Poppy.
Keat, Philippa i Oliver również byli świadkami wydarzeń na scenie oraz wszystkiego, co stało się później; Philippa, jako jedyna z całej trójki zdecydowała się napić szampana - ale oprócz słodkawo-otrzeźwiającego smaku, nie poczuła niczego niepokojącego. Przynajmniej dopóki całej grupy nie otoczyły różowawe opary, pogrążające zmysły w senności; Keat wciąż myślał jednak jasno, pozorując wybuch śmiechu i kierując różdżkę w stronę rudowłosego policjanta. Jego zaklęcie było bezbłędne, promień pomknął w stronę czarodzieja - a on, zaaferowany zamieszaniem i niespodziewający się ataku, nie próbował się nawet bronić. Kiedy ugodziło go zaklęcie, zamrugał jedynie nieprzytomnie i skierował zdezorientowane spojrzenie w stronę Keata.
Wystarczyło, by Gwendolyn spuściła Heatha z oczu dosłownie na sekundę - być może rozproszona wybuchającymi tuż nad jej głową fajerwerkami - a chłopiec bez zawahania zeskoczył ze sterty książek, rzucając się do przodu, w stronę sceny i chowającego się w kieszeni płaszcza zwierzątka. I być może nie byłoby w tym nic drastycznie niebezpiecznego, gdyby chaos na placu nie rozpętał się zaraz potem. Gwen ledwie zdążyła zarejestrować, że jej tymczasowy podopieczny rzuca się w stronę tłumu, gdy jej uszy zalała kakofonia okrzyków, tego wywołanego przez Steffena, i dobiegającego z przemykającego nad placem patronusa. Szczęśliwie zarówno malarka, jak i młody Macmillan, znajdowali się blisko ścieżki, z dala od ludzkiej gęstwiny, ale kiedy ludzie zaczęli desperacko szukać drogi ucieczki, i oni znaleźli się w niebezpieczeństwie. Heath zdecydowanie większym; drobny i niski, mógł zginąć wśród tłumu zdecydowanie łatwiej - i zdawało się, że do takich samych wniosków doszedł jeden z magicznych policjantów, stojących tuż przy ścieżce do pubu. Widząc biegnącego chłopca, rzucił się w jego kierunku, zagradzając mu drogę i schylając się, by go pochwycić - w ostatniej chwili porywając go z drogi dużej grupy uciekających czarodziejów. - Uważaj! - wyrwało mu się, po czym podniósł się razem z chłopcem, rozglądając się gorączkowo. - Gdzie są twoi rodzice? - zapytał, ale zanim Heath miał szansę odpowiedzieć, otoczyła go różowawa mgiełka, powodując gwałtowny atak senności, który w ciągu minuty odebrał mu przytomność. Zawisł bezwładnie na rękach mężczyzny, który zaczął kierować się z powrotem w stronę ścieżki. Gwendolyn była świadkiem całej sytuacji, dostrzegła ją również Jamie.
Podmore wciąż wpatrywał się w Michaela, a słysząc jego pytanie, wykonał bliżej nieokreślony gest - coś pomiędzy pokręceniem głową, a przytaknięciem. - W sierpniu - odpowiedział bez zawahania. Nie musiał liczyć ani się zastanawiać. Słów aurora wysłuchał z mieszaniną powątpiewania, nieśmiałej nadziei, a wreszcie - czujności, gdy ten przekazał mu ostatnie instrukcje. Kiwnął głową, zgodnie z poleceniem wyciągając różdżkę - choć nie wyglądał w tej sytuacji zbyt pewnie. - W ogrodzie - powiedział jeszcze tylko na odchodne. Nie podążył za Tonksem, zaczynającym lawirować wśród tłumu w momencie, w którym na scenie trwało odliczanie. Gdy zbliżał się do wybranego celu, nad jego głową wybuchły fajerwerki, za którymi podążył krzyk: najpierw ten wywołany magią, później brzmiący głosem Kierana, który Michael rozpoznał bez problemu. W momencie, w którym przepchnął się na fragment otwartej przestrzeni, był w stanie dostrzec szefa biura stojącego na ławce, z różdżką wycelowaną w niebo; widział też omdlewających dookoła czarodziejów, i innych, którzy zaczynali w chaosie przepychać się w różnych kierunkach. W jego własnej dłoni wciąż tkwił nietknięty kieliszek szampana, on jednak zamiast alkoholu sięgnął po magię; inkantacja zaklęcia nie należała do skomplikowanych, ale w momencie jej wypowiadania, Michael poczuł gwałtowne szarpnięcie, gdy ktoś w niego wpadł; zaledwie dwa metry dalej na bruk upadła kobieta, popchnięta przez znacznie większego od niej mężczyznę. Wylądowała na kolanach, ale - przytłoczona tłumem - nie była już w stanie się podnieść, zamiast tego jedynie instynktownie osłaniając głowę ramionami, gdy przebiegający obok ludzie wpadali na nią, nieumyślnie kopali i popychali.
Matthew i Lily zdawali się nie zwracać zbytnio uwagi na otoczenie, zajęci sobą; nie zauważyli więc niczego niepokojącego, dopóki ich romantyczny moment nie został gwałtownie przerwany: najpierw niosącą się falą dźwiękową, przekształconą w nieludzki, ostrzegawczy głos, później widokiem świetlistego patronusa, przemykającego między nimi a niebem nad ich głowami, i również wykrzykującego słowa ostrzeżenia. Tłum wokół nich zafalował i zagęścił się, powietrze wypełniło się różową mgłą; Lily zaczęła gwałtownie kaszleć - ale Matthew również poczuł drapiący zapach dymu, połączony z nagłym osłabieniem. Tuż obok nich z głośnym trzaskiem ktoś się deportował, nad ich głowami przelatywały krzyki, kilka osób w ich najbliższym otoczeniu upadło bez przytomności na bruk, inni - biegnąc - potykali się o nich.
Stojącą tuż pod sceną Cordelię ktoś złapał mocno za ramię. - Lady Greengrass, musimy stąd szybko uciekać. Proszę mi zaufać - powiedział męski głos, należący do tego samego czarodzieja, który wcześniej przyglądał jej się uważnie.
Mapa wraz z rozmieszczeniem waszych postaci i postaci NPC znajduje się poniżej. Postacie biorące udział w zabawie zostały oznaczone inicjałami. Na fioletowo oznaczeni są magiczni policjanci, na biało - zwyczajni uczestnicy zabawy, na różowo postacie NPC, które w jakiś sposób weszły w interakcję z waszymi postaciami. W razie wątpliwości/błędów w rozmieszczeniu proszę o informację drogą prywatnej wiadomości.
Od tego momentu - do odwołania - obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynku. Białe kropki (uczestnicy zabawy) są oznaczeni orientacyjnie, ale należy uznać, że poza tymi nieprzytomnymi, cały czas się poruszają - możliwe więc jest stanięcie na polu z białą kropką. Różowym przejrzystym maziajem zaznaczony jest obszar, nad którym unoszą się opary.
Opary zwietrzeją po dwóch turach, wdychane zadają obrażenia w wysokości 70 PŻ na turę (osłabienie). Konkretny rodzaj eliksiru, jaki został wykorzystany do ich wywołania, są w stanie rozpoznać Charlene oraz Poppy.
Próba umieszczenia eliksiru w szampanie została udaremniona w dwóch próbach na trzy (udało się to Keatowi, Gwendolyn i Samuelowi oraz Michaelowi i Lyallowi; trzecia rozgrywka nie została ukończona), dlatego zawiera go jedynie jedna trzecia kieliszków. Mistrz Gry wykonał rzut, wylosowanie numeru 1 oznacza, że kieliszek zawiera eliksir - jeżeli dana postać w poście nie zaznaczyła, że go wypija, Mistrz Gry uznawał rzut za niebyły.
Johnatan pozostaje nieprzytomny, dopóki nie zostanie ocucony.
Justine, lecą w ciebie zaklęcia Luminis virtute oraz Drętwota o mocy kolejno: 94 i 109 oczek (rzut).
Deportacja z placu jeszcze w tej kolejce jest możliwa, ale wiąże się z ryzykiem rozszczepienia; jeśli ktoś chciałby podjąć próbę deportacji, to jej ST wynosi 70, a do rzutu dolicza się najwyższą spośród statystyk: opcm, uroki lub transmutację. Jeżeli postać wcześniej piła szampana (rozpiska w spoilerze), to otrzymuje dodatkową karę do rzutu: -5 za każdy kieliszek.
Philippa - twój niuchacz pozostaje bezpieczny w kieszeni Johnatana. Jeżeli uda ci się go odzyskać, odkryjesz, że przed zakopaniem się w płaszczu, zwinął trochę złotych monet. Możesz dopisać do swojej skrytki 30 PM.
Jeżeli kogokolwiek pominęłam lub przesunęłam lub odpowiedziałam źle – upominajcie się śmiało, przy tylu osobach jest to możliwe.
Oprócz tego: w sytuacjach, których wasza postać znajduje się w odległości nie większej niż kilka kratek od innej, nic nie stoi jej na drodze, ktoś podkreśla w poście, że do was krzyczy/macha, podchodzi i się odzywa, albo rozmowa toczy się gdzieś obok - możecie uznawać, że dostrzegliście/usłyszeliście daną akcję, nie czekając na post Mistrza Gry. W kwestiach wątpliwych można dopytać na pw.
(większa wersja)
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Veritas Claro (Jamie) - 2/5
tajemniczy eliksir - 1/2
Amicus (Keat na policjanta)
Czas na odpis wynosi 48 godzin. W razie pytań zapraszam.
- żywotność i kary do rzutów:
- Keat - 176/246 (-10) (70 - osłabienie)
Steffen - 146/216 (-15) (70 - osłabienie)
Michael - 124/194 (-15) (70 - osłabienie)
Philippa - 139/209 (-15) (70 - osłabienie)
Jamie - 162/232 (-15) (70 - osłabienie)
Johnatan - 208/208 (utrata przytomności)
Justine - 170/240 (-10) (70 - osłabienie)
Heath - -20/50 (utrata przytomności)
Gwen - 136/206 (-15) (70 - osłabienie)
Matthew - 180/250 (-10) (70 - osłabienie)
Kieran - 154/224 (-15) (70 - osłabienie)
Lily - 136/206 (-15) (70 - osłabienie)
Tangie - 132/202 (-15) (70 - osłabienie)
Susanne - 160/230 (-15) (70 - osłabienie)
Anthony - 179/249 (-10) (70 - osłabienie)
Charlie - 132/202 (-15) (70 - osłabienie)
Poppy - 130/200 (-15) (70 - osłabienie)
Oliver - 130/200* (-15) (70 - osłabienie)
Cordelia - 130/200* (-15) (70 - osłabienie)
Maeve - 140/210 (-15) (70 - osłabienie)
*Oliver i Cordelia nie mają wsiąkiewek, przyjęłam więc wartość bazową.
- wypite kieliszki magicznego szampana:
- Keat (4)
Steffen (1)
Michael (2)
Philippa (4)
Jamie (0)
Johnatan (1)
Justine (0)
Heath (0)
Gwen (1)
Matthew (1)
Kieran (2)
Lily (1)
Tangie (1)
Susanne (1)
Anthony (1)
Charlie (0)
Poppy (0)
Oliver (0)
Cordelia (0)
Maeve (1)
Za późno, za późno!
Najpierw Steffen z satysfakcją usłyszał, jak jego zaklęcie wycisza wszystkie inne dźwięki, rozbrzmiewając tubalnie nad głowami uczestników. Nie wiedział nawet, że inkantancja może okazać się tak potężna i mieć tak wspaniały zasięg! Liczył na to, że jego słowa - zmieszane z ostrzeżeniem nieznajomego patronusa, który pojawił się nad placem zaraz po nich - pomogą zapobiec spiskowi na zabawie, albo chociaż opóźnią zamachowców. Tak jak podejrzewał, spowodowały ucieczkę (o tak!) i panikę (o nie!), ale za późno! Spiskowi nie dało się już zapobiec - Steffen zrozumiał to z przerażeniem, widząc jak na ziemię padają osoby, które piły szampana. Chwilę później zaniósł się kaszlem, gdy tylko na jego ramionach i pod jego stopami opadł pył z fajerwerków. A więc... wszystko było perfekcyjnie przygotowane? Szampan, fajerwerki... tego nie dało się już powstrzymać, nic nie dało się zrobić. A zamachowcy byli na tyle przebiegli i silni, że nie tylko przygotowali cały spisek, ale nawet zdołali podszyć się pod policjantów i unieszkodliwić prawowitych stróżów prawa.
Zrozumienie wzbudziło w nim nagłe przerażenie. Nie wiedział, kim są tajemniczy przeciwnicy i poczuł się całkowicie bezsilny. Najchętniej by się stąd deportował, ale nie mógł zostawić przyjaciół!
-Khhh...musimy uciekać, poza te opary! - krzyknął, zanosząc się kaszlem, już swoim głosem. Liczył na to, że usłyszą go stojący najbliżej Keat, Jamie, Oliver i Philippa.
Jeszcze chwilę temu rzuciłby się na drugiego z policjantów, ośmielony zaklęciem Keata, ale teraz w głowie była mu tylko ewakuacja. Dostrzegł, że stoją na skraju placu, niewiele brakowało, aby stąd wyszli... ale czy zdołają szybko przecisnąć się przez tłum? On pewnie tak, ale co z Philippą, z innymi?
Skierował różdżkę poza granice placu, celując niedaleko alejki prowadzącej do wyjścia. Zdesperowany, sięgnął po szalone zaklęcie z zakresu transmutacji, usiłując objąć jego promieniem wszystkich swoich znajomych i uczestników zabawy w pobliżu (ale niekoniecznie fałszywych policjan tów). Zdawał sobie sprawę, że mogą się... potłuc, ale to lepsze, niż uduszenie się od oparów albo zostanie podeptanym przez tłum!
-Negforaminis! - wykrzyknął, chcąc ściągnąć wszystkich i wszystko poza plac.
mapka z zamierzeniami Steffena
x - przesuwam się w dolne prawo
strzałka - pokazuje cel zaklęcia (poza mapą, jak najdalej od mgły, ale tak aby objąć nas i NPC zasięgiem)
owal - pokazuje przybliżony zasięg zaklęcia (15 pól) w zamierzeniu Steffena
Najpierw Steffen z satysfakcją usłyszał, jak jego zaklęcie wycisza wszystkie inne dźwięki, rozbrzmiewając tubalnie nad głowami uczestników. Nie wiedział nawet, że inkantancja może okazać się tak potężna i mieć tak wspaniały zasięg! Liczył na to, że jego słowa - zmieszane z ostrzeżeniem nieznajomego patronusa, który pojawił się nad placem zaraz po nich - pomogą zapobiec spiskowi na zabawie, albo chociaż opóźnią zamachowców. Tak jak podejrzewał, spowodowały ucieczkę (o tak!) i panikę (o nie!), ale za późno! Spiskowi nie dało się już zapobiec - Steffen zrozumiał to z przerażeniem, widząc jak na ziemię padają osoby, które piły szampana. Chwilę później zaniósł się kaszlem, gdy tylko na jego ramionach i pod jego stopami opadł pył z fajerwerków. A więc... wszystko było perfekcyjnie przygotowane? Szampan, fajerwerki... tego nie dało się już powstrzymać, nic nie dało się zrobić. A zamachowcy byli na tyle przebiegli i silni, że nie tylko przygotowali cały spisek, ale nawet zdołali podszyć się pod policjantów i unieszkodliwić prawowitych stróżów prawa.
Zrozumienie wzbudziło w nim nagłe przerażenie. Nie wiedział, kim są tajemniczy przeciwnicy i poczuł się całkowicie bezsilny. Najchętniej by się stąd deportował, ale nie mógł zostawić przyjaciół!
-Khhh...musimy uciekać, poza te opary! - krzyknął, zanosząc się kaszlem, już swoim głosem. Liczył na to, że usłyszą go stojący najbliżej Keat, Jamie, Oliver i Philippa.
Jeszcze chwilę temu rzuciłby się na drugiego z policjantów, ośmielony zaklęciem Keata, ale teraz w głowie była mu tylko ewakuacja. Dostrzegł, że stoją na skraju placu, niewiele brakowało, aby stąd wyszli... ale czy zdołają szybko przecisnąć się przez tłum? On pewnie tak, ale co z Philippą, z innymi?
Skierował różdżkę poza granice placu, celując niedaleko alejki prowadzącej do wyjścia. Zdesperowany, sięgnął po szalone zaklęcie z zakresu transmutacji, usiłując objąć jego promieniem wszystkich swoich znajomych i uczestników zabawy w pobliżu (ale niekoniecznie fałszywych policjan tów). Zdawał sobie sprawę, że mogą się... potłuc, ale to lepsze, niż uduszenie się od oparów albo zostanie podeptanym przez tłum!
-Negforaminis! - wykrzyknął, chcąc ściągnąć wszystkich i wszystko poza plac.
mapka z zamierzeniami Steffena
x - przesuwam się w dolne prawo
strzałka - pokazuje cel zaklęcia (poza mapą, jak najdalej od mgły, ale tak aby objąć nas i NPC zasięgiem)
owal - pokazuje przybliżony zasięg zaklęcia (15 pól) w zamierzeniu Steffena
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Michael zaklął szpetnie pod nosem, gdy ktoś wpadł na niego, uniemożliwiając mu koncentrację potrzebną do rzucenia prostego Mico. Przyśpieszenie ruchów naprawdę by mu się teraz przydało - widział Kierana, ale nie był w stanie do niego dotrzeć, nie na czas.
Gdy tylko ludzie zaczęli tracić przytomność, Tonks zrozumiał, że on i szef Biura Aurorów zadziałali za późno - a może spisek przygotowany był na tyle dobrze, że nawet te kilka minut by im nie pomogło? Chciał podążyć w stronę Kierana, ale obok siebie dostrzegł kobietę, której groziło stratowanie przez tłum. Dezorientacja wywołana potrąceniem była teraz jego najmniejszym problemem, innym groziło rzeczywiste niebezpieczeństwo.
Dobiegł do poszkodowanej kobiety i mocno chwycił ją za ramiona, pomagając jej wstać i oprzeć się o siebie.
-Musimy uciekać, jak najdalej od tych oparów! Proszę za mną! - powiedział do nieznajomej, wybierając na razie dobro najsłabszej jednostki ponad ściganie przestępców. Podniósł muskularne ramię, usiłując osłonić siebie i nieznajomą przed wpadającymi na nich ludźmi, szczególnie troszcząc się o wysokość swojej głowy.
-Bąblogłowa. - szepnął, chcąc rzucić zaklęcie na siebie, zachować tlen i nie poddać się osłabieniu, osłanianie głowy ramieniem przed naporem ludzi miało zaś pomóc magicznej barierze utrzymać się dłużej niż kilka chwil i chronić ją przed zostaniem przebitą przez czyiś łokieć.
podchodzę do npc potrzebującej pomocy
Gdy tylko ludzie zaczęli tracić przytomność, Tonks zrozumiał, że on i szef Biura Aurorów zadziałali za późno - a może spisek przygotowany był na tyle dobrze, że nawet te kilka minut by im nie pomogło? Chciał podążyć w stronę Kierana, ale obok siebie dostrzegł kobietę, której groziło stratowanie przez tłum. Dezorientacja wywołana potrąceniem była teraz jego najmniejszym problemem, innym groziło rzeczywiste niebezpieczeństwo.
Dobiegł do poszkodowanej kobiety i mocno chwycił ją za ramiona, pomagając jej wstać i oprzeć się o siebie.
-Musimy uciekać, jak najdalej od tych oparów! Proszę za mną! - powiedział do nieznajomej, wybierając na razie dobro najsłabszej jednostki ponad ściganie przestępców. Podniósł muskularne ramię, usiłując osłonić siebie i nieznajomą przed wpadającymi na nich ludźmi, szczególnie troszcząc się o wysokość swojej głowy.
-Bąblogłowa. - szepnął, chcąc rzucić zaklęcie na siebie, zachować tlen i nie poddać się osłabieniu, osłanianie głowy ramieniem przed naporem ludzi miało zaś pomóc magicznej barierze utrzymać się dłużej niż kilka chwil i chronić ją przed zostaniem przebitą przez czyiś łokieć.
podchodzę do npc potrzebującej pomocy
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Tak, Heath, to piękne fajerwerki. Jasne, że Sylwester jest super, inaczej byśmy go nie świętowali! Zobacz, jakie są piękne! Wypowiadała kolejne, pozbawione większej głębi słowa, kierowane w stronę chłopca. Przynajmniej on się dobrze bawił.
Gdy Heath wskazał niuchacza, Gwen na moment została pochłonięta przez własne myśli. Czuła, że nie powinno jej tu być, że to miejsce nie jest odpowiednim wydarzeniem dla niej, że lepiej byłoby, gdyby została w domu i wtedy…
Wtedy zaczął się chaos. Wszystko zdarzyło się jednocześnie. Heath wyskoczył do przodu i na moment zniknął jej z oczu. Tłum zaczął dziwnie się zachowywać, coś zdecydowanie wisiało w powietrzu. Potem ten patronus… i panika. Wszędzie panika wywołana dziwnym pyłem krążącym wokół. Ludzie padali, a Gwen poczuła przypływ nagłego osłabienia.
Nerwowo szukała wzrokiem Heatha. Nie czuła się tak, jak powinna, ale chłopiec był pod jej opieką. Nie mogła pozwolić, by coś mu się stało. Gdzie on jest? Gdzie?
– Heath? HEATH?! – zaczęła wołać chłopca, przeciskając się przez tłum.
Wypatrzyła go po chwili. Pięciolatek właśnie mdlał w objęciach policjanta. Nie był wcale daleko, więc Gwen natychmiast ruszyła w stronę nieprzytomnego chłopca i jego tymczasowego opiekuna.
– On jest ze mną – powiedziała natychmiast do policjanta. – Ale nie uniosę go w tym tłumie, stratują mnie. I jeszcze… jakoś tak mi słabo… Pomoże nam pan? – W głosie Gwen brzmiały desperacja i błagalny ton.
Zachwiała się przez osłabienie. I wtedy nagle coś przyszło jej do głowy. Tak źle się czuje… przez ten krążący wokół pył. Tak, to chyba musiało być to, prawda? A nawet jeśli nie… Och, musiała coś przecież zrobić, jakoś z m y ć to coś z siebie, z Heatha… by chłopiec odzyskał przytomność. Chyba nie umarł, chyba żył… prawda?
Przygryzła wargę i nie pytając policjanta o zdanie – w końcu nie było na to czasu – wyciągnęła różdżkę i wycelowała ją w niebo.
– Pluviasso!
To nie było proste zaklęcie, a Gwen była osłabiona, więc szansa niepowodzenia była całkiem duża. Jeśli jednak się uda… Może deszcz zmyje ten pył? Może obudzi Heatha? A jeśli nie… to przynajmniej pobudzi innych, pobudzi j ą, by nie zasnęła, stojąc na samym środku pełnego panikujących ludzi placu.
Gdy Heath wskazał niuchacza, Gwen na moment została pochłonięta przez własne myśli. Czuła, że nie powinno jej tu być, że to miejsce nie jest odpowiednim wydarzeniem dla niej, że lepiej byłoby, gdyby została w domu i wtedy…
Wtedy zaczął się chaos. Wszystko zdarzyło się jednocześnie. Heath wyskoczył do przodu i na moment zniknął jej z oczu. Tłum zaczął dziwnie się zachowywać, coś zdecydowanie wisiało w powietrzu. Potem ten patronus… i panika. Wszędzie panika wywołana dziwnym pyłem krążącym wokół. Ludzie padali, a Gwen poczuła przypływ nagłego osłabienia.
Nerwowo szukała wzrokiem Heatha. Nie czuła się tak, jak powinna, ale chłopiec był pod jej opieką. Nie mogła pozwolić, by coś mu się stało. Gdzie on jest? Gdzie?
– Heath? HEATH?! – zaczęła wołać chłopca, przeciskając się przez tłum.
Wypatrzyła go po chwili. Pięciolatek właśnie mdlał w objęciach policjanta. Nie był wcale daleko, więc Gwen natychmiast ruszyła w stronę nieprzytomnego chłopca i jego tymczasowego opiekuna.
– On jest ze mną – powiedziała natychmiast do policjanta. – Ale nie uniosę go w tym tłumie, stratują mnie. I jeszcze… jakoś tak mi słabo… Pomoże nam pan? – W głosie Gwen brzmiały desperacja i błagalny ton.
Zachwiała się przez osłabienie. I wtedy nagle coś przyszło jej do głowy. Tak źle się czuje… przez ten krążący wokół pył. Tak, to chyba musiało być to, prawda? A nawet jeśli nie… Och, musiała coś przecież zrobić, jakoś z m y ć to coś z siebie, z Heatha… by chłopiec odzyskał przytomność. Chyba nie umarł, chyba żył… prawda?
Przygryzła wargę i nie pytając policjanta o zdanie – w końcu nie było na to czasu – wyciągnęła różdżkę i wycelowała ją w niebo.
– Pluviasso!
To nie było proste zaklęcie, a Gwen była osłabiona, więc szansa niepowodzenia była całkiem duża. Jeśli jednak się uda… Może deszcz zmyje ten pył? Może obudzi Heatha? A jeśli nie… to przynajmniej pobudzi innych, pobudzi j ą, by nie zasnęła, stojąc na samym środku pełnego panikujących ludzi placu.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
To by było prawdopodobnie zbyt piękne gdyby sielankowo płynący czas takim też dla Athonego pozostał. Jak na zawołanie, w chwili w której kieliszki szampana zderzyły się ze sobą niebo stało się piekłem. Różowy parny dym wzbijał się wokół powodując osłabienie, niektórzy mdleli, inni pozwalali poddać się rozprzestrzeniającej się panice, gdzieś w tym harmidrze przeciskały się głosy o kierunkach ewakuacji, a błękitny waleń przetaczający się nad głowami niosły za sobą dalsze ostrzeżenia. Kieran. Skamander zmrużył oczy chowając twarz w materiale zagięcia łokcia upuszczając z drugiej kieliszek szampana. Zwrócił uwagę na Tangie kiedy ta się zachwiała w chwili w której jedna z kobiet nieprzytomnie próbowała utrzymać się w pionie łapiąc się jej płaszcza.
- Trzymasz się? Kierujmy się do Hipogryfa, mamy chyba najbliżej. Wezmę ją, staraj się trzymać blisko - zwrócił się do runistki podnosząc głos na tyle by go dosłyszała. Nim sam się ruszył wzniósł różyczkę w górę ponad siebie - Pluviasso - spróbował nie do końca wiedząc czym były różowe opary, jednak skoro miały postać gazową czy też pylną to deszcz w tym momencie mógł pomóc w neutralizacji różowego dymu tak jak letni deszcz radził sobie z kurzem, czy chłodny jesienny z mgłą. Następnie spróbował ująć słaniającą się koło nich nieznajomą kobietę.
|jeśli podnoszenie pani NPC to druga akcja i mi nie można to proszę zignorować
- Trzymasz się? Kierujmy się do Hipogryfa, mamy chyba najbliżej. Wezmę ją, staraj się trzymać blisko - zwrócił się do runistki podnosząc głos na tyle by go dosłyszała. Nim sam się ruszył wzniósł różyczkę w górę ponad siebie - Pluviasso - spróbował nie do końca wiedząc czym były różowe opary, jednak skoro miały postać gazową czy też pylną to deszcz w tym momencie mógł pomóc w neutralizacji różowego dymu tak jak letni deszcz radził sobie z kurzem, czy chłodny jesienny z mgłą. Następnie spróbował ująć słaniającą się koło nich nieznajomą kobietę.
|jeśli podnoszenie pani NPC to druga akcja i mi nie można to proszę zignorować
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Ktoś jeszcze w ostatniej chwili spróbował przestrzec ludzi tuż przed nadejściem tragedii. Udało mu się wyłapać słowa, choć zniekształcone, o spisku w policji, jak również nazwisko, które nie zabrzmiało mu kompletnie obco. Lockhart. Czy to nie Eugene Lockhart był jednym z organizatorów imprezy w Dolinie Godryka i to nie on rozpoczął choćby zabawę w poszukiwanie skarbu? Ktoś mu zagrażał? Ciężko było jednak skupiać się na sytuacji jednostki, gdy zagrożeni byli wszyscy, którzy przebywali na placu. Nie wszystkie osoby zaczęły padać na ziemię nieprzytomnie po wypiciu szampana, jednak poszkodowanych było mnóstwo, zaś przestraszeni ludzie próbowali uciekać, czyniąc to chaotycznie, bo napierali na siebie nawzajem, chcąc wydostać prędko z obrębu placu. Ale prawdziwa panika miała dopiero nadejść z kolejnym zagrożeniem.
Niebezpieczeństwo, które otaczało Kierana zewsząd, okazało się pochodzić nie tylko z wielkiej ilości kieliszków wypełnionych szampanem, ale również spadało leniwie z nieba. Zwyczajnie nie mógł wiedzieć, że srebrzysty pył powstały po wybuchu fajerwerków zmieni się nagle w duszące opary. Ledwo się nimi zaciągnął, a już poczuł zawroty głowy. Natychmiast skrył nos i usta w rękawie płaszcza, próbując przynajmniej ograniczyć wpływ szkodliwego czynnika na jego organizm. Był wściekły na to, że ostrzeżenia nadeszły za późno, nie był też pewien, co w takiej sytuacji powinien zrobić. Musiał zrobić cokolwiek. Gdy w lewym ramieniu dalej krył swoją twarz, prawą dłoń uniósł ponad głowę, znów celując różdżką w stronę nieba. Krople deszczu powinna rozpędzić opary.
– Pluviasso – wyrzucił z siebie inkantację zaklęcia, licząc na to, że magia okaże się mu przychylna.
| mam źle wpisaną wartość żywotności postaci, wynosi ona 244, po wdychaniu oparów powinna wynosić 174, a kara -20 za dwa wypite wcześniej kieliszki i z racji utraty PŻ
Niebezpieczeństwo, które otaczało Kierana zewsząd, okazało się pochodzić nie tylko z wielkiej ilości kieliszków wypełnionych szampanem, ale również spadało leniwie z nieba. Zwyczajnie nie mógł wiedzieć, że srebrzysty pył powstały po wybuchu fajerwerków zmieni się nagle w duszące opary. Ledwo się nimi zaciągnął, a już poczuł zawroty głowy. Natychmiast skrył nos i usta w rękawie płaszcza, próbując przynajmniej ograniczyć wpływ szkodliwego czynnika na jego organizm. Był wściekły na to, że ostrzeżenia nadeszły za późno, nie był też pewien, co w takiej sytuacji powinien zrobić. Musiał zrobić cokolwiek. Gdy w lewym ramieniu dalej krył swoją twarz, prawą dłoń uniósł ponad głowę, znów celując różdżką w stronę nieba. Krople deszczu powinna rozpędzić opary.
– Pluviasso – wyrzucił z siebie inkantację zaklęcia, licząc na to, że magia okaże się mu przychylna.
| mam źle wpisaną wartość żywotności postaci, wynosi ona 244, po wdychaniu oparów powinna wynosić 174, a kara -20 za dwa wypite wcześniej kieliszki i z racji utraty PŻ
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Napięcie narastało, z każdą kolejną chwilą przybierając na sile - aż nadeszła północ, a po placu poniosły się dwa ostrzeżenia, wprawiając bawiących się w Dolinie Godryka czarodziejów w ślepą panikę. Nie stukali się już kieliszkami, nie składali sobie życzeń, zamiast tego tracąc zdrowy rozsądek i brutalnie przepychając się do pobliskich ścieżek. Choć próbowała skupić się na rzuceniu zaklęcia, ewidentnie coś poszło nie tak - odetchnęła głębiej, nieoczekiwanie zachłystując się przy tym oparem, mimowolnie wybałuszając oczy. Rozkasłała się, odruchowo próbując zasłonić usta rękawem płaszcza. Skąd, co to...? Kiedy ktoś na nią wpadł, prawie przy tym przewracając, wypuściła z dłoni kieliszek; czuła, że stopniowo słabnie. Musieli się stąd wydostać, wszyscy, jeśli finał zabawy sylwestrowej nie miał zostać zwieńczony prawdziwą tragedią. Powiodła wzrokiem po stojących blisko Susanne i czarownicy w berecie, później przelotnie zerknęła za siebie, w kierunku napierających na nich czarodziejów. Wolną dłonią złapała panią Roots za łokieć, starając się skierować ją w odpowiednią stronę, z dala od pogrążającego się w różowawym oparze placu - niestety, był to też kierunek, gdzie podszywający się pod funkcjonariuszy policji agresorzy zaczęli walczyć z Justine. - Poppy?! - krzyknęła na tyle głośno, na ile potrafiła, rozglądając się dookoła, próbując dostrzec wśród tłumów drobną sylwetkę kuzynki, po czym znów się rozkaszlała. Przez krótką chwilę walczyła z myślami, czy powinna zostawić starszą czarownicę i cofnąć się ku taśmie, gdzie widziała uzdrowicielkę ostatnio, czy może raczej iść dalej, wesprzeć pannę Tonks swą różdżką. Obawiała się jednak, że dalsze wdychanie wywołującej słabość mieszanki całkowicie wykluczy je z walki, sprawi, że będą zdane na łaskę tych, którzy stali za atakiem - na to zaś nie mogła pozwolić. Miała nadzieję, że panna Pomfrey jakoś toruje sobie drogę ku rzekomym świstoklikom - lecz czy i ci koordynujący ewakuacją funkcjonariusze nie byli podstawieni?
- Pluviasso - mruknęła, stając obok Justine; przelotnie spojrzała przez ramię, celując różdżką kilka metrów za siebie, chcąc objąć działaniem wybranego zaklęcia większy obszar placu. Choć ulewa osłabiłaby je jeszcze bardziej, mogłaby poradzić sobie z oparami.
| idę jedną kratkę po skosie w lewo, staję obok Tonks i próbuję rzucić zaklęcie - staram się celować w miejsce, gdzie stała/stoi Charlene
- Pluviasso - mruknęła, stając obok Justine; przelotnie spojrzała przez ramię, celując różdżką kilka metrów za siebie, chcąc objąć działaniem wybranego zaklęcia większy obszar placu. Choć ulewa osłabiłaby je jeszcze bardziej, mogłaby poradzić sobie z oparami.
| idę jedną kratkę po skosie w lewo, staję obok Tonks i próbuję rzucić zaklęcie - staram się celować w miejsce, gdzie stała/stoi Charlene
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Uśmiechnęła się ciepło, obserwując czułość i pewność wymalowane na twarzy Susanne, gdy mówiła o memortku. - Tak, to na pewno przeznaczenie, miał szczęście, że trafił właśnie na ciebie, Sue - odpowiedziała Poppy, zgodnie z prawdą, bo naprawdę tak sądziła. Wielu czarodziejów i czarownic przeszłoby obojętnie wobec zwierzęcia potrzebującego pomocy, bądź co gorsza - mógłby wpaść w ręce kogoś naprawdę paskudnego. Nie brakowało w ich wokoło. Panna Lovegood wiedziała jak odpowiednio zająć się magicznymi stworzeniami i z pewnością otoczy memortka czułą opieką. Słowa blondynki o śpiewaniu w towarzystwie w pierwszym odruchu potraktowała jako zaproszenie do wspólnego muzykowania, dlatego potrząsnęła głową. - Och, ja za to nie potrafię śpiewać w ogóle, więc lepiej nie... - zaśmiała się, zdecydowana, by nie krzywdzić cudzego słuchu swoim fałszem. Spojrzała na nieco zdziwiona na Charlene, kiedy Sue zasugerowała, że może nie lubić Celestyny. Sądziła, że mają podobne gusta!
- W ruderze? - zdziwiła się. Do niedawna mieszkała tam także i Eileen. Poppy nigdy nie odwiedzała tego miejsca, ale trochę o nim słyszała.
Zamiast patrzeć na to, co działo się na scenie, skupiła spojrzenie na blondynce, która zdecydowała się ruszyć w kierunku Maeve. Kuzynka odmachała jej, lecz na ustach nie błąkał się uśmiech - co uzdrowicielkę zaniepokoiło. Znała krewniaczkę na tyle dobrze, by wychwycić dziwny wyraz jej oczu. Wtedy właśnie wybiła północ. Ponad ich głowami, na niebie rozbłysły barwne fajerwerki, gdzieś w pobliżu dłoni zmaterializował się kieliszek z szampanem. Poppy zacisnęła palce na szkle, ale nie uniosła go do ust. - Tak, szczęśliwego nowego roku - odpowiedziała alchemiczce, wciąż patrząc w stronę Sue i Maeve, po czym gdzieś za nimi dotrzegła Justine w towarzystwie funkcjonariuszy magicznej policji. Uzdrowicielkę z jakiegoś powodu nawiedziły złe przeczucia...
... które potwierdził znany jej patronus przemawiający głosem Kierana Rineheart - ostrzegający wszystkich przed niebezpieczeństwem.
Wtedy wybuchł prawdziwy chaos. Tłum zareagował na to paniką, ruszył w ich stronę, ku ścieżce pod sceną. Poppy, wątła i krucha, popchnięta przez kogoś straciła równowagę i upadła na kolana, w które wbiły się igiełki bólu. Któż mógł przypuszczać, że wypowiedziane przez uzdrowicielkę przed paroma momentami słowa okażą się tak prawdziwe? Żałowała, że ich nie odpukała.
Starała się zachować zimną krew. Musiała. Obiecała pomoc i wiedziała jak to zrobić. Opary eliksiru, to musiały być one, odebrały jej na kilka chwil jasność myślenia i siłę w nogach, starała się jednak na nie dźwignąć i natychmiast z kieszeni płaszcza wyciągnęła różdżkę, której koniec zbliżyła do własnej krtani. Nie znała się dobrze na transmutacji, ale musiała spróbować. Chciała zostać usłyszana przez wszystkich.
- Sonorus - powiedziała Poppy, chcąc rzucić na siebie zaklęcie, które zwiększy siłę jej głosu, po czym zaczęła krzyczeć tak głośno jak tylko potrafiła. - UWAGA - ZASŁOŃCIE USTA, NIE WDYCHAJCIE OPARÓW ELIKSIRU, JEST TRUJĄCY. EWAKUACYJNE ŚWISTOKLIKI ZNAJDUJĄ SIĘ KOLEJNO - PRZY FONTANNIE ŻYCIA, W KATAKUMBACH, NA ZAPLECZU PUBU ROZBRYKANY HIPOGRYF, ZA DAWNYM DOMEM RODZINY DUMBLEDORE. POWTARZAM: ŚWISTOKLIKI, KTÓRE ZABIORĄ WAS W BEZPIECZNE MIEJSCE ZNAJDUJĄ SIĘ - PRZY FONTANNIE ŻYCIA, W KATAKUMBACH, NA ZAPLECZU PUBU ROZBRYKANY HIPOGRYF, ZA DAWNYM DOMEM RODZINY DUMBLEDORE. WSZYSTKIE MAJĄ KSZTAŁT STAREGO RADIA. KIERUJCIE SIĘ W TAMTE STRONY NATYCHMIAST!
Ona sama nie rzuciła się do panicznej ucieczki, dostrzegając zamieszanie wokół Justine i Maeve. Pierwsza z nich została zaatakowana - ale Poppy była pewna, że sobie poradzi. Rozejrzała się wokoło, próbując dostrzec kogoś, kto tej pomocy potrzebował, kto do świstoklika nie dotrze sam. Spojrzenie uzdrowicielki padło na scenę, gdzie leżał nieprzytomny zwycięzca loterii. Nie mogła go tak zostawić, dlatego starała się przejść pod taśmą i jak najszybciej dotrzeć do sceny.
Pole po lewym skosie w dół
- W ruderze? - zdziwiła się. Do niedawna mieszkała tam także i Eileen. Poppy nigdy nie odwiedzała tego miejsca, ale trochę o nim słyszała.
Zamiast patrzeć na to, co działo się na scenie, skupiła spojrzenie na blondynce, która zdecydowała się ruszyć w kierunku Maeve. Kuzynka odmachała jej, lecz na ustach nie błąkał się uśmiech - co uzdrowicielkę zaniepokoiło. Znała krewniaczkę na tyle dobrze, by wychwycić dziwny wyraz jej oczu. Wtedy właśnie wybiła północ. Ponad ich głowami, na niebie rozbłysły barwne fajerwerki, gdzieś w pobliżu dłoni zmaterializował się kieliszek z szampanem. Poppy zacisnęła palce na szkle, ale nie uniosła go do ust. - Tak, szczęśliwego nowego roku - odpowiedziała alchemiczce, wciąż patrząc w stronę Sue i Maeve, po czym gdzieś za nimi dotrzegła Justine w towarzystwie funkcjonariuszy magicznej policji. Uzdrowicielkę z jakiegoś powodu nawiedziły złe przeczucia...
... które potwierdził znany jej patronus przemawiający głosem Kierana Rineheart - ostrzegający wszystkich przed niebezpieczeństwem.
Wtedy wybuchł prawdziwy chaos. Tłum zareagował na to paniką, ruszył w ich stronę, ku ścieżce pod sceną. Poppy, wątła i krucha, popchnięta przez kogoś straciła równowagę i upadła na kolana, w które wbiły się igiełki bólu. Któż mógł przypuszczać, że wypowiedziane przez uzdrowicielkę przed paroma momentami słowa okażą się tak prawdziwe? Żałowała, że ich nie odpukała.
Starała się zachować zimną krew. Musiała. Obiecała pomoc i wiedziała jak to zrobić. Opary eliksiru, to musiały być one, odebrały jej na kilka chwil jasność myślenia i siłę w nogach, starała się jednak na nie dźwignąć i natychmiast z kieszeni płaszcza wyciągnęła różdżkę, której koniec zbliżyła do własnej krtani. Nie znała się dobrze na transmutacji, ale musiała spróbować. Chciała zostać usłyszana przez wszystkich.
- Sonorus - powiedziała Poppy, chcąc rzucić na siebie zaklęcie, które zwiększy siłę jej głosu, po czym zaczęła krzyczeć tak głośno jak tylko potrafiła. - UWAGA - ZASŁOŃCIE USTA, NIE WDYCHAJCIE OPARÓW ELIKSIRU, JEST TRUJĄCY. EWAKUACYJNE ŚWISTOKLIKI ZNAJDUJĄ SIĘ KOLEJNO - PRZY FONTANNIE ŻYCIA, W KATAKUMBACH, NA ZAPLECZU PUBU ROZBRYKANY HIPOGRYF, ZA DAWNYM DOMEM RODZINY DUMBLEDORE. POWTARZAM: ŚWISTOKLIKI, KTÓRE ZABIORĄ WAS W BEZPIECZNE MIEJSCE ZNAJDUJĄ SIĘ - PRZY FONTANNIE ŻYCIA, W KATAKUMBACH, NA ZAPLECZU PUBU ROZBRYKANY HIPOGRYF, ZA DAWNYM DOMEM RODZINY DUMBLEDORE. WSZYSTKIE MAJĄ KSZTAŁT STAREGO RADIA. KIERUJCIE SIĘ W TAMTE STRONY NATYCHMIAST!
Ona sama nie rzuciła się do panicznej ucieczki, dostrzegając zamieszanie wokół Justine i Maeve. Pierwsza z nich została zaatakowana - ale Poppy była pewna, że sobie poradzi. Rozejrzała się wokoło, próbując dostrzec kogoś, kto tej pomocy potrzebował, kto do świstoklika nie dotrze sam. Spojrzenie uzdrowicielki padło na scenę, gdzie leżał nieprzytomny zwycięzca loterii. Nie mogła go tak zostawić, dlatego starała się przejść pod taśmą i jak najszybciej dotrzeć do sceny.
Pole po lewym skosie w dół
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka