Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Łyk szampana był przyjemny, lekko orzeźwiający. Domyślała się, że i ten musiał kryć w sobie jakąś niespodziankę. Nie zdążyła jednak sięgnąć po kolejną porcję musującego napoju, bo wtedy do jej uszu dotarł znajomy głos. Cholernie znajomy głos przeklętego Rinehearta. Szampan. Zatruty. Nie miała czasu zastanawiać się nad tym, dlaczego on zawsze wszystko wie. Rzuciła czujne spojrzenie na otoczenie, dostrzegła popłoch, ludzie puszczali kieliszki na ziemię, gnając do niewiadomego wybawienia. Jej naczynie również powędrowało w dół, tłukąc się gdzieś pod stopami. Zauważalna panika tłumu, krzyki, gorączkowe łapanie się bliskich i niezrozumiałe, głośne komunikaty lawirujące gdzieś ponad zgromadzoną publicznością. Philippa poczuła mocniejsze uderzenie w klatce. Kontrolnie zerknęła na przyjaciół, widząc, że niektórzy obcy czarodzieje padali – zapewne po spożyciu tej trucizny. Co za durna intryga. Zorientowała się, że najwyraźniej znaleźli się w pułapce. Ścisnęła ramię stojącego przy niej Keata, a potem bezwarunkowo obróciła się, by poszukać Bojczuka. Leżał. Bojczuk padł na scenie. Otworzyła szerzej oczy, marząc, by to wszystko było jakimś głupim snem. Ból. Duszności. Atak kaszlu i ciężkie powietrze, wręcz nienormalne. Poczuła się słabiej i zachwiała się nieco na dwóch nogach. Nie miała pojęcia, skąd się brały te nienormalne opary, ale nie to było teraz najważniejsze. Tłum poruszał się poszukując zapewne drogi ucieczki, a Philippa miała w głowie coś całkiem innego. – Keat, Bojczuk jest nieprzytomny – rzuciła ze strachem malującym się w ciemnych oczach, głos jej zadrżał. Co jak co, ale Bojczuka to nie chciała stracić. Za żadne galeony. – Musimy po niego iść, a potem stąd zwiewać. Wiesz w ogóle, co tu się wyprawia? – pytała, ale głos jej się łamał, przerywane kaszlem słowa dawały wyraźny znak, że nie mogli zostać w tej trującej strefie ani chwili dłużej. Przycisnęła do ust kołnierz futerka i spróbowała wziąć wdech. Popatrzyła jeszcze na Olivera. – Te opary nas wykończą. Oli, chodź z nami – dodała, obracając się już w kierunku taśmy. Pamiętała, że jeszcze przed chwilą taśma nie stawiała oporu. Spróbowała więc przejść nad nią, a później wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w miejsce na scenie. To miał być jego szczęśliwy dzień. Miała nadzieję, że padł z przepicia, że jego serce wciąż dudniło mocno. Przecież Johnatana Bojczuka nie można było się pozbyć tak łatwo!
– Ascendio! – zawołała głośno, składając w myśli jakąś świętą prośbę. Chciała przedostać się na scenę. Oby nie było za późno i oby magia mimo osłabienia choć ten jeden raz okazała posłuszeństwo. Musieli go uratować.
mapka - zielony krzyżyk to miejsce z oznaczeniem mojego kroku, pomarańczowy to miejsce, w którym chciałabym się znaleźć, jeśli uda się zaklęcie.
– Ascendio! – zawołała głośno, składając w myśli jakąś świętą prośbę. Chciała przedostać się na scenę. Oby nie było za późno i oby magia mimo osłabienia choć ten jeden raz okazała posłuszeństwo. Musieli go uratować.
mapka - zielony krzyżyk to miejsce z oznaczeniem mojego kroku, pomarańczowy to miejsce, w którym chciałabym się znaleźć, jeśli uda się zaklęcie.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Naprawdę miło gawędziło jej się z Poppy i Susanne. I nie sądziła, że ten wieczór tak nagle przybierze taki obrót, choć początkowo wszystko wydawało się w porządku. Charlie złożyła koleżankom życzenia szczęśliwego nowego roku, zachwyciła się pięknem fajerwerków, a nawet zdążyła już wypić łyka szampana, który smakował dobrze i nie wychwyciła w nim niczego dziwnego – a potem wydarzenia potoczyły się naprawdę szybko.
Najpierw niektórzy ludzie z niewyjaśnionych przyczyn zaczęli upadać. Johnatan, Celestyna, a także niektórzy na placu. Nie wszyscy, jedynie część, ale to wystarczyło, by zdała sobie sprawę, że dzieje się coś złego. Nad placem rozległy się też dziwne komunikaty, i o ile głos pierwszego mówiący o spisku i intruzach w policji wydawał jej się nieznany, tak drugi brzmiał znajomo. Nad placem pojawił się wielki patronus przybierający postać jakiegoś morskiego stworzenia, który przemówił głosem pana Kierana z Zakonu Feniksa. Nie miała powodu, by mu nie zaufać; skoro pan Kieran zdecydował się ostrzec ludzi na placu, na pewno miał ku temu ważny powód. Słysząc ostrzeżenie o niebezpieczeństwie i szampanie natychmiast odrzuciła od siebie ledwie napoczęty kieliszek, woląc nie ryzykować picia już ani kropli jego zawartości. Bo nawet jeśli do tej pory nie poczuła nic dziwnego, kto wie, co mogło znajdować się w kieliszkach? Niektóre trucizny bywały naprawdę podstępne. Zresztą biorąc pod uwagę zamieszanie nawet nie miałaby możliwości, by w spokoju uraczyć się trunkiem.
Ludzie zaczęli panikować i uciekać. Ich reakcja była całkowicie zrozumiała, sama Charlie pragnęła stąd uciec, oddalić się poza zasięg zagrożenia. Ale to nie czaiło się tylko w kieliszkach z szampanem. Kiedy ostatnie iskry z fajerwerków opadły, również alchemiczka zauważyła różowawą mgiełkę, która zaczęła unosić się w powietrzu na placu. Gdy zaczerpnęła jej wraz z powietrzem do płuc, zakręciło jej się w głowie i zaczęła doświadczać osłabienia, które chwilowo ją rozkojarzyło i tylko dlatego nie rzuciła się do ucieczki natychmiast.
Ludzie napierali na nią, oddzielili ją od Poppy, która jeszcze przed chwilą stała obok niej, a teraz już jej nie było. Ręka, którą wyciągnęła, próbując złapać uzdrowicielkę, zacisnęła się w próżni.
- Poppy! – krzyknęła imię uzdrowicielki; widziała, jak ta leci do przodu i upada, ale przebiegający między nimi ludzie rozdzielili je. – Sue! – wykrzyknęła imię drugiej z towarzyszek, którą też straciła z oczu. – To eliksir senności! Uciekajcie! – zawołała jeszcze do znajdujących się w zasięgu słuchu ludzi, gdy zdała sobie sprawę, jaka mikstura dawała opary działające w ten sposób. Sama nie warzyła trucizn, ale jako alchemiczka Munga znała teorię ich działania, w końcu musiała wiedzieć, jak przygotowywać antidota na poszczególne trutki. Pytanie tylko, kto i dlaczego postanowił wypuścić eliksir senności tutaj? Nasuwała jej się na myśl tylko jedna odpowiedź.
Naciągnęła szalik na usta i nos, by spowolnić wdychanie oparów i też zaczęła uciekać, ale nie w stronę policjantów, którzy zaatakowali Justine i blokowali ścieżkę, a w stronę wolnej przestrzeni otaczającej plac. Słysząc trzaski teleportacji zawahała się. Może też powinna zaryzykować i się deportować? Zmiana w kota odpadała, bo w kocim ciele byłaby jeszcze bardziej podatna na działanie oparów. Był to prawdopodobnie ostatni moment, bo eliksir osłabiał ją coraz bardziej i lada moment będzie zbyt słaba, by zmusić swoje ciało do deportacji lub wykrzesania z niego magii w innej formie, lecz bała się potencjalnie niebezpiecznego w skutkach rozszczepienia.
Czuła rozdźwięk między tym, co chciała zrobić a tym, co jako Zakonniczka zrobić powinna. Jednak w ewentualnej walce byłaby bezużyteczna, zwłaszcza w tym stanie, a za chwilę miała być jeszcze słabsza. Jeszcze bardziej bezużyteczna. Brakowało jej odwagi, by zostać na placu i dzielnie bronić niewinnych przed nieznanym złem. Sama przecież też była w tym momencie słabą, niewinną ofiarą ulegającą swoim odruchom, najbardziej fundamentalnym podszeptom nakazującym ucieczkę przed niebezpieczeństwem. Nie widziała ani Poppy, ani Sue, bo wokół chaotycznie biegali uciekający ludzie. Może obie były już w drodze do świstoklików. Miała nadzieję, że są bezpieczne, że uda im się uciec.
- Ascendio! – rzuciła, kierując różdżkę w stronę przestrzeni poza placem. Miała zamiar przeskoczyć ponad biegnącymi ludźmi i opuścić wciąż spowity mgłą eliksiru plac, zwłaszcza że w tym miejscu robiło się coraz gęściej i groziło jej stratowanie. A potem, jeśli zaklęcie jej się uda, miała zamiar oddalić się od placu na bezpieczną odległość. Uciec i z bezpiecznego dystansu wymyślić, jak może pomóc innym. Bała się, że jeśli stoi za tym ministerstwo, wszyscy tutaj znajdą się w wielkim niebezpieczeństwie. Gdy jednak wydostanie się poza zasięg mgły, będzie mogła udać się do świstoklików lub znaleźć inny sposób na opuszczenie wioski.
| przesuwam się jedną kratkę w górę mapy (górne prawo) i próbuję Ascendio w tym samym kierunku (po skosie górne prawo, do krawędzi mapy – jeśli można, chcę wykorzystać maksymalny zasięg zaklęcia i wydostać się poza mapę, a jeśli tak nie można, to najwyższa kratka przy górnej krawędzi) graficzne zobrazowanie kierunku mojej planowanej ucieczki
Najpierw niektórzy ludzie z niewyjaśnionych przyczyn zaczęli upadać. Johnatan, Celestyna, a także niektórzy na placu. Nie wszyscy, jedynie część, ale to wystarczyło, by zdała sobie sprawę, że dzieje się coś złego. Nad placem rozległy się też dziwne komunikaty, i o ile głos pierwszego mówiący o spisku i intruzach w policji wydawał jej się nieznany, tak drugi brzmiał znajomo. Nad placem pojawił się wielki patronus przybierający postać jakiegoś morskiego stworzenia, który przemówił głosem pana Kierana z Zakonu Feniksa. Nie miała powodu, by mu nie zaufać; skoro pan Kieran zdecydował się ostrzec ludzi na placu, na pewno miał ku temu ważny powód. Słysząc ostrzeżenie o niebezpieczeństwie i szampanie natychmiast odrzuciła od siebie ledwie napoczęty kieliszek, woląc nie ryzykować picia już ani kropli jego zawartości. Bo nawet jeśli do tej pory nie poczuła nic dziwnego, kto wie, co mogło znajdować się w kieliszkach? Niektóre trucizny bywały naprawdę podstępne. Zresztą biorąc pod uwagę zamieszanie nawet nie miałaby możliwości, by w spokoju uraczyć się trunkiem.
Ludzie zaczęli panikować i uciekać. Ich reakcja była całkowicie zrozumiała, sama Charlie pragnęła stąd uciec, oddalić się poza zasięg zagrożenia. Ale to nie czaiło się tylko w kieliszkach z szampanem. Kiedy ostatnie iskry z fajerwerków opadły, również alchemiczka zauważyła różowawą mgiełkę, która zaczęła unosić się w powietrzu na placu. Gdy zaczerpnęła jej wraz z powietrzem do płuc, zakręciło jej się w głowie i zaczęła doświadczać osłabienia, które chwilowo ją rozkojarzyło i tylko dlatego nie rzuciła się do ucieczki natychmiast.
Ludzie napierali na nią, oddzielili ją od Poppy, która jeszcze przed chwilą stała obok niej, a teraz już jej nie było. Ręka, którą wyciągnęła, próbując złapać uzdrowicielkę, zacisnęła się w próżni.
- Poppy! – krzyknęła imię uzdrowicielki; widziała, jak ta leci do przodu i upada, ale przebiegający między nimi ludzie rozdzielili je. – Sue! – wykrzyknęła imię drugiej z towarzyszek, którą też straciła z oczu. – To eliksir senności! Uciekajcie! – zawołała jeszcze do znajdujących się w zasięgu słuchu ludzi, gdy zdała sobie sprawę, jaka mikstura dawała opary działające w ten sposób. Sama nie warzyła trucizn, ale jako alchemiczka Munga znała teorię ich działania, w końcu musiała wiedzieć, jak przygotowywać antidota na poszczególne trutki. Pytanie tylko, kto i dlaczego postanowił wypuścić eliksir senności tutaj? Nasuwała jej się na myśl tylko jedna odpowiedź.
Naciągnęła szalik na usta i nos, by spowolnić wdychanie oparów i też zaczęła uciekać, ale nie w stronę policjantów, którzy zaatakowali Justine i blokowali ścieżkę, a w stronę wolnej przestrzeni otaczającej plac. Słysząc trzaski teleportacji zawahała się. Może też powinna zaryzykować i się deportować? Zmiana w kota odpadała, bo w kocim ciele byłaby jeszcze bardziej podatna na działanie oparów. Był to prawdopodobnie ostatni moment, bo eliksir osłabiał ją coraz bardziej i lada moment będzie zbyt słaba, by zmusić swoje ciało do deportacji lub wykrzesania z niego magii w innej formie, lecz bała się potencjalnie niebezpiecznego w skutkach rozszczepienia.
Czuła rozdźwięk między tym, co chciała zrobić a tym, co jako Zakonniczka zrobić powinna. Jednak w ewentualnej walce byłaby bezużyteczna, zwłaszcza w tym stanie, a za chwilę miała być jeszcze słabsza. Jeszcze bardziej bezużyteczna. Brakowało jej odwagi, by zostać na placu i dzielnie bronić niewinnych przed nieznanym złem. Sama przecież też była w tym momencie słabą, niewinną ofiarą ulegającą swoim odruchom, najbardziej fundamentalnym podszeptom nakazującym ucieczkę przed niebezpieczeństwem. Nie widziała ani Poppy, ani Sue, bo wokół chaotycznie biegali uciekający ludzie. Może obie były już w drodze do świstoklików. Miała nadzieję, że są bezpieczne, że uda im się uciec.
- Ascendio! – rzuciła, kierując różdżkę w stronę przestrzeni poza placem. Miała zamiar przeskoczyć ponad biegnącymi ludźmi i opuścić wciąż spowity mgłą eliksiru plac, zwłaszcza że w tym miejscu robiło się coraz gęściej i groziło jej stratowanie. A potem, jeśli zaklęcie jej się uda, miała zamiar oddalić się od placu na bezpieczną odległość. Uciec i z bezpiecznego dystansu wymyślić, jak może pomóc innym. Bała się, że jeśli stoi za tym ministerstwo, wszyscy tutaj znajdą się w wielkim niebezpieczeństwie. Gdy jednak wydostanie się poza zasięg mgły, będzie mogła udać się do świstoklików lub znaleźć inny sposób na opuszczenie wioski.
| przesuwam się jedną kratkę w górę mapy (górne prawo) i próbuję Ascendio w tym samym kierunku (po skosie górne prawo, do krawędzi mapy – jeśli można, chcę wykorzystać maksymalny zasięg zaklęcia i wydostać się poza mapę, a jeśli tak nie można, to najwyższa kratka przy górnej krawędzi) graficzne zobrazowanie kierunku mojej planowanej ucieczki
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Podzieliła się z towarzyszami tym, co zaobserwowała po rzuceniu zaklęcia. Po jego użyciu już miała pewność, że co najmniej trójka policjantów była podstawiona. Nie wiadomo, ilu jeszcze było przebierańców.
- Nie wiem – odpowiedziała na słowa Steffena, ale nasuwał jej się wniosek, że ci fałszywi jakoś zdołali podejść policjantów, obezwładnić ich, przybrać ich wygląd i włożyć ich mundury. Miała nadzieję, że tamci prawdziwi w ogóle żyją. Ale fałszywi musieli mieć przewagę, skoro zdołali tak łatwo poradzić sobie z unieszkodliwieniem tych prawdziwych i ukradnięciem ich ubrań. – Pewne jest, że ci tutaj nie są prawdziwi i nie wiadomo, co zrobili z tamtymi i co planują zrobić z ludźmi na placu...
To było zasadnicze pytanie. Co oni planowali zrobić? Przecież nie przyszli tu tylko po to, by pospacerować sobie w skradzionych mundurach. Celem musieli być ludzie na placu, wszyscy lub ktoś konkretny. Ten trzeci, który wcześniej był bliżej sceny, podszedł do tamtej dwójki, zapewne by coś im powiedzieć. Tylko co? Jamie przyglądała im się, oni przyglądali się grupie, ale nie podjęli w ich stronę działań, być może uznając, że sprawa z nimi jest zakończona, a może... czekali na coś.
W czasie, kiedy ona wciąż bawiła się w półśrodki i rozglądała się za kimś, kogo można by ostrzec, jej towarzysze już przeszli do działania. Ale po tym, jak wybiła północ i wystrzeliły fajerwerki, wydarzenia potoczyły się szybko i wcześniejsze pozory sielanki bezpowrotnie dobiegły końca.
Niektórzy czarodzieje na placu, łącznie z Bojczukiem i Celestyną Warbeck na scenie, zaczęli upadać. Komunikat Steffena stał się dobrze słyszalny, po chwili dał się słyszeć kolejny. Nad placem pojawił się patronus, przemawiający głosem pana Rinehearta, który Jamie rozpoznawała. Najwyraźniej auror także uświadomił sobie, że dzieje się coś bardzo złego. Po jego komunikacie od razu wypuściła z ręki kieliszek, nie zamierzając pić jego zawartości, choć gdyby nie ten komunikat i nagły chaos wybuchły na placu, gdyby wszystko dalej wyglądało normalnie, zapewne by to zrobiła. Może to w szampanie było coś, po czym ludzie zaczęli mdleć? Jamie nie zamierzała do nich dołączać. Wiedziała, że utrata przytomności uczyni ją bezbronną i bezsilną, a na to nie mogła pozwolić.
Spanikowani czarodzieje zaczęli rozbiegać się na wszystkie strony, nie słuchając policjantów, do których po otrzymanych komunikatach zdawali się nieufni, nawet jeśli część stróżów prawa mogła być prawdziwa i próbowała właśnie wypełniać powierzone im obowiązki. Jamie naprawdę miała nadzieję, że sprawa ze świstoklikami zakończyła się pomyślnie i będą gotowe na przeniesienie uciekających w bezpieczne miejsce. Ale biorąc pod uwagę, że wśród policjantów czaili się przebierańcy, to nie było takie pewne. Jej zaufanie do obstawy imprezy znów znacząco podupadło, na pewno fałszywa była co najmniej trójka, po drugiej stronie placu mogła też dostrzec kolejnych dwóch atakujących Justine Tonks, co znaczyło, że i oni mogli mieć złe zamiary. Widziała też innego, który próbował przenieść małego chłopca, ratując go przed stratowaniem – ale czy na pewno działał w dobrej wierze? Było to zbyt daleko, by mogła tam dobiec w szybkim czasie wśród uciekających w panice ludzi i unoszącej się w powietrzu... różowej mgły?
Po chwili i ona zaczęła czuć osłabienie, mimo że nie wypiła ani kropli szampana. Zdała sobie sprawę, czym było to spowodowane – iskry z fajerwerków stopniały, uwalniając różowawe opary, a choć Jamie nie wiedziała, co to jest, nie potrzebowała dużo czasu, by uświadomić sobie, że to niebezpieczne. Słabość zaczęła jej doskwierać bowiem tuż po tym, jak zaczerpnęła oddech z nieznaną substancją.
Wiedziała, że w pierwszej kolejności musi wydostać się poza zasięg jej oddziaływania. Wstrzymała więc oddech, by nie wdychać już tego paskudztwa i korzystając z wyrobionej podczas treningów zwinności skoczyła w stronę pustej przestrzeni za ścieżką, na której do tej pory stała, poza zasięg różowej mgiełki. Dopiero tam zaczerpnęła w płuca powietrza.
Nie mogła jednak uciec stąd całkiem. Nie potrafiłaby spojrzeć na siebie w lustrze, gdyby tak po prostu się teraz deportowała. Musiała zostać i spróbować jakoś pomóc innym. Rozglądała się po otoczeniu – policjanci-oszuści stali poza zasięgiem mgły, ale niektórzy znaleźli się w jej zasięgu, w tym ten, który odważnie ruszył po chłopca. Może ci, których narażono, nie przejmując się że też mogą ucierpieć, byli nieświadomymi sytuacji prawdziwymi policjantami, a fałszywi przezornie od początku trzymali się z dala, wiedząc jakie niebezpieczeństwo niosą opary, których użyto, by otumanić ludzi na placu w jakimś podłym celu?
Zawrzała w niej złość na tych, którzy stali za całym zamieszaniem. Keat miał rację, minął czas na zabawę w subtelności.
- Ta trójka policjantów jest fałszywa! Nie ufajcie im! – krzyknęła do najbliżej znajdujących się ludzi, po czym dyskretnie ścisnęła w dłoni różdżkę. Stojąc już poza zasięgiem mgły skierowała koniec różdżki w stronę tego z oszukańczych policjantów, który przed wypuszczeniem mgły wyszedł ze strefy rażenia i dołączył do tamtej dwójki.
Levicorpus, pomyślała, kierując różdżkę na wybraną „ofiarę”. Zaklęcie niewerbalne stwarzało szansę, że w tym zamieszaniu policjant nie domyśli się, kto dokładnie postanowił potraktować go złośliwym urokiem, a Jamie liczyła, że dyndanie do góry nogami na pewien czas go unieruchomi i uniemożliwi działanie na szkodę ludzi na placu. Jej umiejętności w urokach nie były zbyt wysokie, więc zdawała sobie sprawę, że w stanie osłabienia po różowych oparach może nie dać rady rzucić poprawnie bardziej skomplikowanych zaklęć. Miała też nadzieję, że nie trafi niechcący kogoś z niewinnych czarodziejów próbujących uciec.
| przemieszczam się dwa pola w dół mapki (po skosie w prawo dół), poza zasięg mgły, korzystając z tego, że zwinność 20 pozwala mi przy wykonywaniu akcji angażującej pokonać 2 kratki, a potem rzucam zaklęcie w policjanta-oszusta
- Nie wiem – odpowiedziała na słowa Steffena, ale nasuwał jej się wniosek, że ci fałszywi jakoś zdołali podejść policjantów, obezwładnić ich, przybrać ich wygląd i włożyć ich mundury. Miała nadzieję, że tamci prawdziwi w ogóle żyją. Ale fałszywi musieli mieć przewagę, skoro zdołali tak łatwo poradzić sobie z unieszkodliwieniem tych prawdziwych i ukradnięciem ich ubrań. – Pewne jest, że ci tutaj nie są prawdziwi i nie wiadomo, co zrobili z tamtymi i co planują zrobić z ludźmi na placu...
To było zasadnicze pytanie. Co oni planowali zrobić? Przecież nie przyszli tu tylko po to, by pospacerować sobie w skradzionych mundurach. Celem musieli być ludzie na placu, wszyscy lub ktoś konkretny. Ten trzeci, który wcześniej był bliżej sceny, podszedł do tamtej dwójki, zapewne by coś im powiedzieć. Tylko co? Jamie przyglądała im się, oni przyglądali się grupie, ale nie podjęli w ich stronę działań, być może uznając, że sprawa z nimi jest zakończona, a może... czekali na coś.
W czasie, kiedy ona wciąż bawiła się w półśrodki i rozglądała się za kimś, kogo można by ostrzec, jej towarzysze już przeszli do działania. Ale po tym, jak wybiła północ i wystrzeliły fajerwerki, wydarzenia potoczyły się szybko i wcześniejsze pozory sielanki bezpowrotnie dobiegły końca.
Niektórzy czarodzieje na placu, łącznie z Bojczukiem i Celestyną Warbeck na scenie, zaczęli upadać. Komunikat Steffena stał się dobrze słyszalny, po chwili dał się słyszeć kolejny. Nad placem pojawił się patronus, przemawiający głosem pana Rinehearta, który Jamie rozpoznawała. Najwyraźniej auror także uświadomił sobie, że dzieje się coś bardzo złego. Po jego komunikacie od razu wypuściła z ręki kieliszek, nie zamierzając pić jego zawartości, choć gdyby nie ten komunikat i nagły chaos wybuchły na placu, gdyby wszystko dalej wyglądało normalnie, zapewne by to zrobiła. Może to w szampanie było coś, po czym ludzie zaczęli mdleć? Jamie nie zamierzała do nich dołączać. Wiedziała, że utrata przytomności uczyni ją bezbronną i bezsilną, a na to nie mogła pozwolić.
Spanikowani czarodzieje zaczęli rozbiegać się na wszystkie strony, nie słuchając policjantów, do których po otrzymanych komunikatach zdawali się nieufni, nawet jeśli część stróżów prawa mogła być prawdziwa i próbowała właśnie wypełniać powierzone im obowiązki. Jamie naprawdę miała nadzieję, że sprawa ze świstoklikami zakończyła się pomyślnie i będą gotowe na przeniesienie uciekających w bezpieczne miejsce. Ale biorąc pod uwagę, że wśród policjantów czaili się przebierańcy, to nie było takie pewne. Jej zaufanie do obstawy imprezy znów znacząco podupadło, na pewno fałszywa była co najmniej trójka, po drugiej stronie placu mogła też dostrzec kolejnych dwóch atakujących Justine Tonks, co znaczyło, że i oni mogli mieć złe zamiary. Widziała też innego, który próbował przenieść małego chłopca, ratując go przed stratowaniem – ale czy na pewno działał w dobrej wierze? Było to zbyt daleko, by mogła tam dobiec w szybkim czasie wśród uciekających w panice ludzi i unoszącej się w powietrzu... różowej mgły?
Po chwili i ona zaczęła czuć osłabienie, mimo że nie wypiła ani kropli szampana. Zdała sobie sprawę, czym było to spowodowane – iskry z fajerwerków stopniały, uwalniając różowawe opary, a choć Jamie nie wiedziała, co to jest, nie potrzebowała dużo czasu, by uświadomić sobie, że to niebezpieczne. Słabość zaczęła jej doskwierać bowiem tuż po tym, jak zaczerpnęła oddech z nieznaną substancją.
Wiedziała, że w pierwszej kolejności musi wydostać się poza zasięg jej oddziaływania. Wstrzymała więc oddech, by nie wdychać już tego paskudztwa i korzystając z wyrobionej podczas treningów zwinności skoczyła w stronę pustej przestrzeni za ścieżką, na której do tej pory stała, poza zasięg różowej mgiełki. Dopiero tam zaczerpnęła w płuca powietrza.
Nie mogła jednak uciec stąd całkiem. Nie potrafiłaby spojrzeć na siebie w lustrze, gdyby tak po prostu się teraz deportowała. Musiała zostać i spróbować jakoś pomóc innym. Rozglądała się po otoczeniu – policjanci-oszuści stali poza zasięgiem mgły, ale niektórzy znaleźli się w jej zasięgu, w tym ten, który odważnie ruszył po chłopca. Może ci, których narażono, nie przejmując się że też mogą ucierpieć, byli nieświadomymi sytuacji prawdziwymi policjantami, a fałszywi przezornie od początku trzymali się z dala, wiedząc jakie niebezpieczeństwo niosą opary, których użyto, by otumanić ludzi na placu w jakimś podłym celu?
Zawrzała w niej złość na tych, którzy stali za całym zamieszaniem. Keat miał rację, minął czas na zabawę w subtelności.
- Ta trójka policjantów jest fałszywa! Nie ufajcie im! – krzyknęła do najbliżej znajdujących się ludzi, po czym dyskretnie ścisnęła w dłoni różdżkę. Stojąc już poza zasięgiem mgły skierowała koniec różdżki w stronę tego z oszukańczych policjantów, który przed wypuszczeniem mgły wyszedł ze strefy rażenia i dołączył do tamtej dwójki.
Levicorpus, pomyślała, kierując różdżkę na wybraną „ofiarę”. Zaklęcie niewerbalne stwarzało szansę, że w tym zamieszaniu policjant nie domyśli się, kto dokładnie postanowił potraktować go złośliwym urokiem, a Jamie liczyła, że dyndanie do góry nogami na pewien czas go unieruchomi i uniemożliwi działanie na szkodę ludzi na placu. Jej umiejętności w urokach nie były zbyt wysokie, więc zdawała sobie sprawę, że w stanie osłabienia po różowych oparach może nie dać rady rzucić poprawnie bardziej skomplikowanych zaklęć. Miała też nadzieję, że nie trafi niechcący kogoś z niewinnych czarodziejów próbujących uciec.
| przemieszczam się dwa pola w dół mapki (po skosie w prawo dół), poza zasięg mgły, korzystając z tego, że zwinność 20 pozwala mi przy wykonywaniu akcji angażującej pokonać 2 kratki, a potem rzucam zaklęcie w policjanta-oszusta
The member 'Jamie McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Ten czas był słodki i kolorowy. Cieszyłem się z tej całej imprezowej fety i tego, że była ze mną. Kolorowe fajerwerki skrzyły nad głowami, bąbelki szumiały, Lil przylegała i zakleszczała drobną dłoń na mojej w poszukiwaniu bezpieczeństwa i Merlinie daj by je odnajdywała. Zaśmiałem się widząc skrzący się na niebie napis nie mogąc się z nią nijak nie zgodzić. Moja rodzina była dziwna i specjalna pod każdym względem. Lekki nastrój splótł się z żartobliwymi właściwościami szampana, które w moim przypadku znalazły ujście w formie bardzo wyszukanego figla. Sam się zaśmiałem widząc jak w odwecie zamerdał jej na wierzchu język. Czułem się jak nastolatek (heh, nic nowego). Byłem chętny do przetańczenia noc i przechylenia jeszcze jednego kolorowego drinka. Taki przynajmniej jawił mi się plan, lecz zaraz zadrapało mnie w gardle, zrobiło mi się słabo.
- Lil, w porządku...?! - zmartwiłem się widząc, ze dławi ją duszący kaszel, który przeniósł się po chwili i na mnie. Rozejrzałem widząc, jak niektórzy padali jak muchy, a inni po nich w panice deptali. Zacisnąłem dłoń na ręce Lil czując jak adrenalina rozchodzi się po ciele - Chodź w stronę kościoła, tam w katakumbach jest świstoklik, trzymaj się blisko - podciągnąłem ją bliżej upominająco - Aeris! - wyczarowałem na wprost siebie chcąc spróbować rozgonić duszący dym, a potem ruszyłem przed siebie ciągnąc za sobą Lily w stronę kościoła przy którym znajdował się cmentarz, a na nim w katakumbach świstoklik. Zabranie jej stad stało się priorytetem.
|przesuwam się o dwa pola na miejsce bordowej kropki[bylobrzydkobedzieladnie]
- Lil, w porządku...?! - zmartwiłem się widząc, ze dławi ją duszący kaszel, który przeniósł się po chwili i na mnie. Rozejrzałem widząc, jak niektórzy padali jak muchy, a inni po nich w panice deptali. Zacisnąłem dłoń na ręce Lil czując jak adrenalina rozchodzi się po ciele - Chodź w stronę kościoła, tam w katakumbach jest świstoklik, trzymaj się blisko - podciągnąłem ją bliżej upominająco - Aeris! - wyczarowałem na wprost siebie chcąc spróbować rozgonić duszący dym, a potem ruszyłem przed siebie ciągnąc za sobą Lily w stronę kościoła przy którym znajdował się cmentarz, a na nim w katakumbach świstoklik. Zabranie jej stad stało się priorytetem.
|przesuwam się o dwa pola na miejsce bordowej kropki[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 02.02.20 17:33, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Dwa ostrzeżenia zaalarmowały wszystkich - a potem zaczęło dziać się wiele rzeczy w tym samym momencie. Kilka osób stojących nieopodal zemdlało; powietrze wypełnił także gęsty dym, który wdzierał się do płuc, podrażniając przełyk. Poczuł się paskudnie, nie wiedział, ile czasu da radę przebywać w tych oparach. Błękitną bandanę zsunął na twarz, zakrywając nią zarówno nos, jak i usta. Dopiero wtedy rozejrzał się wokół siebie, sprawdzając, jak wygląda sytuacja.
Kiwnął głową Jamie, kiedy wspomniała o tym, że trzeci policjant również jest przebierańcem. Nie mógł jednak zostawić Philie samej, a ona rwała się do Bojczuka, który stracił przytomność - nie wyglądało to zbyt dobrze.
- Nie wiem, Phills, mam pewne podejrzenia, ale… to nie jest najlepszy moment - rzucił tylko w odpowiedzi na jej pytanie, czy wie, co właściwie się tu dzieje, po czym ruszył zaraz za nią, zmierzając w stronę sceny. - Ollie, Phillie, uważajcie na tych policjantów - dodał jeszcze, nie będąc pewien, ile słyszeli z tego, co mówiła wcześniej Jamie.
Musieli dostać się jak najszybciej na scenę, tam nie było mgły, tam też utknął Bojczuk, którego nie zostawią przecież samego w takiej sytuacji.
- Proszę tu podejść, potrzebuję pańskiej pomocy - krzyknął w stronę policjanta, na którego rzucił zaklęcie chwilę wcześniej; nie był pewien, czy mężczyzna go usłyszy, ale starał się to zrobić tak głośno, jak tylko potrafił. Nie czekając jednak na niego powtórzył w ślad za Philippą - ascendio! - oby szczęście mu sprzyjało; chciał znaleźć się na scenie jak najszybciej.
Kiwnął głową Jamie, kiedy wspomniała o tym, że trzeci policjant również jest przebierańcem. Nie mógł jednak zostawić Philie samej, a ona rwała się do Bojczuka, który stracił przytomność - nie wyglądało to zbyt dobrze.
- Nie wiem, Phills, mam pewne podejrzenia, ale… to nie jest najlepszy moment - rzucił tylko w odpowiedzi na jej pytanie, czy wie, co właściwie się tu dzieje, po czym ruszył zaraz za nią, zmierzając w stronę sceny. - Ollie, Phillie, uważajcie na tych policjantów - dodał jeszcze, nie będąc pewien, ile słyszeli z tego, co mówiła wcześniej Jamie.
Musieli dostać się jak najszybciej na scenę, tam nie było mgły, tam też utknął Bojczuk, którego nie zostawią przecież samego w takiej sytuacji.
- Proszę tu podejść, potrzebuję pańskiej pomocy - krzyknął w stronę policjanta, na którego rzucił zaklęcie chwilę wcześniej; nie był pewien, czy mężczyzna go usłyszy, ale starał się to zrobić tak głośno, jak tylko potrafił. Nie czekając jednak na niego powtórzył w ślad za Philippą - ascendio! - oby szczęście mu sprzyjało; chciał znaleźć się na scenie jak najszybciej.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Wszystko zmieniło się szybciej, niż się spodziewała. W ogóle niczego się nie spodziewała, nie sądząc, że ktoś postanowi zakłócić ten wieczór dla wszystkich. A gdy panika się rozpoczęła nie wiedziała co zrobić. Najpierw usłyszał głos szefa Biura, który mgliście kojarzyła. Poczuła nagłe szarpnięcie, kiedy ktoś uczepił się jej się jej płaszcza, spróbowała potrzymać kobietę, ale sama poczuła, jak zakręciło jej się w głowie. Zachwiała się niebezpiecznie, ale udało jej sie utrzymać na dwóch nogach. Spojrzała na Anthony’ego z widocznym zagubieniem. Szczęśliwie dla niej, on przejął pałeczkę od razu podejmując działanie i konstruując plan. Skinęła głową.
- Dobrze, będę zaraz za Tobą. - zgodziła się ze spokojem, wyciągając z kieszeni płaszcza różdżkę. Pomyślała, że mogłaby coś rzucić, jakiś urok, zaklęcie, cokolwiek, ale miała w głowie pustkę nie wiedziała co mogłoby pomóc.
| ten post wyżej nie z tego konta - proszę o usunięcie i przepraszam <3
- Dobrze, będę zaraz za Tobą. - zgodziła się ze spokojem, wyciągając z kieszeni płaszcza różdżkę. Pomyślała, że mogłaby coś rzucić, jakiś urok, zaklęcie, cokolwiek, ale miała w głowie pustkę nie wiedziała co mogłoby pomóc.
| ten post wyżej nie z tego konta - proszę o usunięcie i przepraszam <3
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To było kwestią czasu, gdy coś musiało całkowicie pójść nie tak. Była jednak teraz już pewna, że stojący przed nią mężczyźni nie są funkcjonariuszami magicznej policji. A to nie zwiastowało niczego dobrego. Poczuła drapiący posmak. Zawroty głowy na kilka chwil straciły jej rozeznanie. Zrobiła krok do przodu, nie opuszczając różdżki, chcąc zniwelować odległość. Zrozumiała to w chwili w której odmówili, a potwierdzili to wyborem uroków. Inkantacji pierwszego chyba nie słyszała wcześniej.
Przez chwilę poczuła dezorientację z powodu zawrotów, ale kolejne przekazy rozjaśniały sytuację. Zacisnęła usta w wąską linijkę. Nie mogła pozwolić na to, by uroki ugodziły ją, musiała złapać odpowiedzialnych za to, co właśnie się działo, chociaż nie widziała tego dokładnie stojąc plecami do placu.
- Expecto Patronum. - zażądała od różdżki, skupiając się na kształcie i melodii feniksa, na tym, co znaczył i co ze sobą niósł - nadzieję. Potrzebowała obrony swojego świetlistego przyjaciela i liczyła na nią teraz bardziej niż wcześnie. Postąpiła jeszcze do przodu chcąc zmniejszyć możliwie jak najbardziej odległość między nią i fałszywymi policjantami.
| chciałabym przesunąć się kratkę w stronę policjantów i rzucam patronusa i nieśmiało wspominam że mam +10 przeciw CM z broszki <3
Przez chwilę poczuła dezorientację z powodu zawrotów, ale kolejne przekazy rozjaśniały sytuację. Zacisnęła usta w wąską linijkę. Nie mogła pozwolić na to, by uroki ugodziły ją, musiała złapać odpowiedzialnych za to, co właśnie się działo, chociaż nie widziała tego dokładnie stojąc plecami do placu.
- Expecto Patronum. - zażądała od różdżki, skupiając się na kształcie i melodii feniksa, na tym, co znaczył i co ze sobą niósł - nadzieję. Potrzebowała obrony swojego świetlistego przyjaciela i liczyła na nią teraz bardziej niż wcześnie. Postąpiła jeszcze do przodu chcąc zmniejszyć możliwie jak najbardziej odległość między nią i fałszywymi policjantami.
| chciałabym przesunąć się kratkę w stronę policjantów i rzucam patronusa i nieśmiało wspominam że mam +10 przeciw CM z broszki <3
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
To naprawdę frustrujące, że w takich momentach czas zdaje się przyspieszać. Za bardzo przyspieszać. Jeszcze kilka chwil temu dopiero co odnalazł w tłumie grupę swoich przyjaciół, a teraz, zaledwie minuty po wybiciu północy, stali w środku jakiegoś istnego pandemonium. Nie spodziewał się, że policjanci okażą się podstawieni, chociaż może powinien. W świetle wszystkich ostatnich wydarzeń takie duże zgromadzenie czarodziejów i czarodziejek nie wydawało się najlepszym pomysłem.
Z dużym zaskoczeniem wysłuchał słów Cattermole'a. Spisek? Kto przeciw komu? I dlaczego Steffen i Keat mieli coś z tym wspólnego? Co to za zabawa w prywatnych detektywów? Nie zdołał jednak przetrawić tych wszystkich informacji i zadać kolejnych pytań, bo kolejne wydarzenia nie zamierzały czekać. Najpierw dwa ostrzeżenia, w tym jedno o szampanie, wiedział, że nic dobrego nie może wyniknąć z darmowego alkoholu, a zaraz potem potem coś zaczął opadać na nich wszystkich. Zdecydowanie nie był to śnieg. Nagle ludzie dookoła zaczęli kasłać, a niektórzy upadać. Wśród tego całego chaosu zdołał dostrzec, że nawet bycie na scenie nie okazało się bezpieczne, bo zarówno Bojczuk, jak i Celestyna osunęli się na ziemię.
Keat i Philippa nie zamierzali stać bezczynnie i rozumiał to doskonale, chociaż nie wiedział w jaki sposób będą mogli coś zrobić. Żadne z nich nie znało się na eliksirach czy innych rzeczach, więc nie mieli pojęcia co robić. Był jednak uzdrowicielem, prawie, więc może uda mu się jakoś pomóc.
- Spróbujmy się nie rozdzieli w tym tłumie, tak będzie bezpieczniej. - Zwrócił się do Burrough i Moss, robiąc krok wprzód, a następnie idąc w ich ślady sięgnął po schowaną w kieszeni różdżkę. Dopiero zaciskając na niej palce zauważył jak zgrabiałe ze zdenerwowania miał palce. Oby to nie miało wpływu na powodzenie zaklęcia. Wyciągnął rękę przed siebie, kierując wzrok w kierunku sceny, na której chciał się znaleźć, jeśli uda mu się ten urok. - Ascendio! - Zawołał, chociaż jego głos i tak ginął w kakofonii dźwięków.
Z dużym zaskoczeniem wysłuchał słów Cattermole'a. Spisek? Kto przeciw komu? I dlaczego Steffen i Keat mieli coś z tym wspólnego? Co to za zabawa w prywatnych detektywów? Nie zdołał jednak przetrawić tych wszystkich informacji i zadać kolejnych pytań, bo kolejne wydarzenia nie zamierzały czekać. Najpierw dwa ostrzeżenia, w tym jedno o szampanie, wiedział, że nic dobrego nie może wyniknąć z darmowego alkoholu, a zaraz potem potem coś zaczął opadać na nich wszystkich. Zdecydowanie nie był to śnieg. Nagle ludzie dookoła zaczęli kasłać, a niektórzy upadać. Wśród tego całego chaosu zdołał dostrzec, że nawet bycie na scenie nie okazało się bezpieczne, bo zarówno Bojczuk, jak i Celestyna osunęli się na ziemię.
Keat i Philippa nie zamierzali stać bezczynnie i rozumiał to doskonale, chociaż nie wiedział w jaki sposób będą mogli coś zrobić. Żadne z nich nie znało się na eliksirach czy innych rzeczach, więc nie mieli pojęcia co robić. Był jednak uzdrowicielem, prawie, więc może uda mu się jakoś pomóc.
- Spróbujmy się nie rozdzieli w tym tłumie, tak będzie bezpieczniej. - Zwrócił się do Burrough i Moss, robiąc krok wprzód, a następnie idąc w ich ślady sięgnął po schowaną w kieszeni różdżkę. Dopiero zaciskając na niej palce zauważył jak zgrabiałe ze zdenerwowania miał palce. Oby to nie miało wpływu na powodzenie zaklęcia. Wyciągnął rękę przed siebie, kierując wzrok w kierunku sceny, na której chciał się znaleźć, jeśli uda mu się ten urok. - Ascendio! - Zawołał, chociaż jego głos i tak ginął w kakofonii dźwięków.
seems like time has stopped
oh that would be my first death
i been always afraid of
oh that would be my first death
i been always afraid of
The member 'Oliver Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka