Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
2.11, przed świtem
Beckett na plac główny w Dolinie pojechał rowerem. Ostatnia tego typu wyprawa zakończyła się kąpielą w lodowatej wodzie, po której zresztą swoje odchorował. Teraz jednak nie miał zamiaru, ani za nikim skakać, ani nawet udawać, że kolarstwo to jego główna pasja. Chociaż parę dni temu tańczył w Dolinie Godryka, uczucie niepokoju towarzyszyło mu od wczoraj, nie pozwalając nawet spać. Z łóżka wyszedł już po północy, pewien, że nie zaśnie, a kroki skierował do warsztatu, gdzie dłubiąc w starym sprzęcie, nie robił właściwie nic. Myśli kołtuniły się w głowie, a niepokój narastał. Dawno nie odbył tego typu walki, nie z ludźmi, których być może... Udusił? Czy to było w ogóle możliwe? Duna potrafiła swoje, to widział już nie raz, nie dwa, ale gdyby był tam sam... Gdyby nie pan Tonks, gdyby nie doskonale radząca sobie Aurora, kto wie, gdzie byłby teraz? Wojna zbierała swoje żniwa, ale żeby człowiek człowiekowi wilkiem? Z domu wyszedł około 4:30, gdy słońca nie było jeszcze widać za horyzontem. Biorąc ze sobą rower, który służył mu wiele lat temu, poprawił jeszcze siodełko. Będzie musiał je lepiej dokręcić, ale sprzęt i tak przeszedł poważną renowację. Gdy Stevie stanął pod kamiennym pomnikiem, rozejrzał się jeszcze na boki i nie dostrzegając nikogo w okolicy, położył biały klawisz z fortepianu na kamiennym murku, otaczającym posąg. Mały przedmiot dobrze sprawdzał się jako świstoklik, a jeden z regałów w pracowni Steviego pełen był takich szpargałów. Rower odstawił obok, i z kieszeni marynarki wyciągnął jedną fiolkę wypełnioną srebrnym gwiezdnym pyłem oraz jabłko. To przetarł rękawem i wgryzł się, wciąż wpatrując w biały fortepianowy klawisz. Pan Tonks, o ile go pamięć nie myliła, znał postawy numerologii, potrzebował też wsparcia właśnie takich przedmiotów, gdy sam szedł ryzykować własne życie. A w walce radził sobie lepiej niż nieźle. Gdy dookoła wciąż była głucha noc, a koguty jeszcze nie zdążyły wstać, Beckett starannie obsypywał biały klawisz pyłem i wycelował w niego różdżką. Nadgryzione jabłko odłożył obok i skupiając się tylko na tym, by świstoklik się udał, powiedział. - Portus - oby się udało.
robię świstoklik typ I, ze srebrnego gwiezdnego pyłu, biały klawisz fortepianowy, st: 65 (- T = 45)
jeśli udane - zt
Beckett na plac główny w Dolinie pojechał rowerem. Ostatnia tego typu wyprawa zakończyła się kąpielą w lodowatej wodzie, po której zresztą swoje odchorował. Teraz jednak nie miał zamiaru, ani za nikim skakać, ani nawet udawać, że kolarstwo to jego główna pasja. Chociaż parę dni temu tańczył w Dolinie Godryka, uczucie niepokoju towarzyszyło mu od wczoraj, nie pozwalając nawet spać. Z łóżka wyszedł już po północy, pewien, że nie zaśnie, a kroki skierował do warsztatu, gdzie dłubiąc w starym sprzęcie, nie robił właściwie nic. Myśli kołtuniły się w głowie, a niepokój narastał. Dawno nie odbył tego typu walki, nie z ludźmi, których być może... Udusił? Czy to było w ogóle możliwe? Duna potrafiła swoje, to widział już nie raz, nie dwa, ale gdyby był tam sam... Gdyby nie pan Tonks, gdyby nie doskonale radząca sobie Aurora, kto wie, gdzie byłby teraz? Wojna zbierała swoje żniwa, ale żeby człowiek człowiekowi wilkiem? Z domu wyszedł około 4:30, gdy słońca nie było jeszcze widać za horyzontem. Biorąc ze sobą rower, który służył mu wiele lat temu, poprawił jeszcze siodełko. Będzie musiał je lepiej dokręcić, ale sprzęt i tak przeszedł poważną renowację. Gdy Stevie stanął pod kamiennym pomnikiem, rozejrzał się jeszcze na boki i nie dostrzegając nikogo w okolicy, położył biały klawisz z fortepianu na kamiennym murku, otaczającym posąg. Mały przedmiot dobrze sprawdzał się jako świstoklik, a jeden z regałów w pracowni Steviego pełen był takich szpargałów. Rower odstawił obok, i z kieszeni marynarki wyciągnął jedną fiolkę wypełnioną srebrnym gwiezdnym pyłem oraz jabłko. To przetarł rękawem i wgryzł się, wciąż wpatrując w biały fortepianowy klawisz. Pan Tonks, o ile go pamięć nie myliła, znał postawy numerologii, potrzebował też wsparcia właśnie takich przedmiotów, gdy sam szedł ryzykować własne życie. A w walce radził sobie lepiej niż nieźle. Gdy dookoła wciąż była głucha noc, a koguty jeszcze nie zdążyły wstać, Beckett starannie obsypywał biały klawisz pyłem i wycelował w niego różdżką. Nadgryzione jabłko odłożył obok i skupiając się tylko na tym, by świstoklik się udał, powiedział. - Portus - oby się udało.
robię świstoklik typ I, ze srebrnego gwiezdnego pyłu, biały klawisz fortepianowy, st: 65 (- T = 45)
jeśli udane - zt
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
W tym wyjątkowym okresie, celebrując zimowe uroczystości oraz nadchodzącą końcówkę roku, w Dolinie Godryka nastroje nieco się poprawiały. Niosąc nadzieję na ulicach miasteczka zaczęli pojawiać się młodzi ludzie rozdający mieszkańcom i gościom czekoladowe żaby z nakreślonym na nich symbolem feniksa. Po Dolinie rozniosła się wieść, że rozdawane zapasy pochodziły z kradzieży transportów jednego z proministerialnych czystokrwistych przedsiębiorców.
24.12?
-Chodźmy, podobno ktoś okradł transport Ministerstwa! - Michael cieszył się jak dziecko, chyba nie tyle wieściami o czekoladowych żabach, co informacją o kradzieży. Miał już w domu kradzioną kawę od pracownika Ministerstwa, teraz poczęstują się czekoladową żabą, życie było piękne. Płatki śniegu wirowały w powietrzu, a Tonks, otulony szafirowym szalikiem, uśmiechał się coraz szerzej.
-Kolekcjonujecie jakieś? - dopytał Thalii i Castora, głównie Thalii. O hobby Sprouta wiedział, a żaby to nie roślinki, ale kto wie? Może przez te ostatnie kilka miesięcy blondyn poszerzył swoje zainteresowania i zdąży go czymś jeszcze zaskoczyć?
-Dziś mugolska Wigilia, to jak wczesny prezent od losu… - trajkotał, bo dzisiaj życie naprawdę było piękne. Wczoraj i przedwczoraj zresztą też. Miał kilka dni wolnego, od kilku dni nie lękał się o własną śmierć ani nikogo nie zabił, do pełni jeszcze daleko i nie odczuwał ani drażliwości ani zmęczenia, wszystko było dobrze. I choć dobrze nie będzie pewnie długo, choć ich światu zagrażała czarna magia i wojna, to dziś chciał się cieszyć towarzystwem przyjaciół. Wilkołaka i córki innego wilkołaka, którzy w ciągu kilku ostatnich tygodni stali się dla niego niczym wataha, niczym druga rodzina.
-Znajdziesz przed Sylwestrem czas na sparing? - zwrócił się do Thalii, nieświadom, że może zirytować tym młodego przyjaciela. -A ty, ćwiczyłeś coś walkę na pięści? Wyglądasz lepiej, może już byś mógł… - zreflektował się, omiatając Castora krytycznym, acz ciepłym spojrzeniem. Odkąd przyniósł Sproutom upolowanego jelenia, Cas jadł trochę lepiej… chyba. Nadal był strasznie szczupły, jakby życie mogło złamać go niczym patyk, ale Mike nie zamierzał na to pozwolić. Castor miał w końcu jego. I Thalię. Posiedzi w domu, poje trochę dziczyzny i ryb i dojdzie do siebie.
-Weźmiesz mn… nas na te ryby? - zagaił do Thalii. -Da się w ogóle łowić w zimie? - zastanowił się, bo był prawdziwym szczurem, znaczy wilkiem, lądowym. Uśmiechnął się porozumiewawczo do Castora, jakby mieli zaraz wyruszyć na wspaniałą przygodę, a potem odebrał żabę od jednej z młodych dziewcząt i niecierpliwie rozpakował.
-Chodźmy, podobno ktoś okradł transport Ministerstwa! - Michael cieszył się jak dziecko, chyba nie tyle wieściami o czekoladowych żabach, co informacją o kradzieży. Miał już w domu kradzioną kawę od pracownika Ministerstwa, teraz poczęstują się czekoladową żabą, życie było piękne. Płatki śniegu wirowały w powietrzu, a Tonks, otulony szafirowym szalikiem, uśmiechał się coraz szerzej.
-Kolekcjonujecie jakieś? - dopytał Thalii i Castora, głównie Thalii. O hobby Sprouta wiedział, a żaby to nie roślinki, ale kto wie? Może przez te ostatnie kilka miesięcy blondyn poszerzył swoje zainteresowania i zdąży go czymś jeszcze zaskoczyć?
-Dziś mugolska Wigilia, to jak wczesny prezent od losu… - trajkotał, bo dzisiaj życie naprawdę było piękne. Wczoraj i przedwczoraj zresztą też. Miał kilka dni wolnego, od kilku dni nie lękał się o własną śmierć ani nikogo nie zabił, do pełni jeszcze daleko i nie odczuwał ani drażliwości ani zmęczenia, wszystko było dobrze. I choć dobrze nie będzie pewnie długo, choć ich światu zagrażała czarna magia i wojna, to dziś chciał się cieszyć towarzystwem przyjaciół. Wilkołaka i córki innego wilkołaka, którzy w ciągu kilku ostatnich tygodni stali się dla niego niczym wataha, niczym druga rodzina.
-Znajdziesz przed Sylwestrem czas na sparing? - zwrócił się do Thalii, nieświadom, że może zirytować tym młodego przyjaciela. -A ty, ćwiczyłeś coś walkę na pięści? Wyglądasz lepiej, może już byś mógł… - zreflektował się, omiatając Castora krytycznym, acz ciepłym spojrzeniem. Odkąd przyniósł Sproutom upolowanego jelenia, Cas jadł trochę lepiej… chyba. Nadal był strasznie szczupły, jakby życie mogło złamać go niczym patyk, ale Mike nie zamierzał na to pozwolić. Castor miał w końcu jego. I Thalię. Posiedzi w domu, poje trochę dziczyzny i ryb i dojdzie do siebie.
-Weźmiesz mn… nas na te ryby? - zagaił do Thalii. -Da się w ogóle łowić w zimie? - zastanowił się, bo był prawdziwym szczurem, znaczy wilkiem, lądowym. Uśmiechnął się porozumiewawczo do Castora, jakby mieli zaraz wyruszyć na wspaniałą przygodę, a potem odebrał żabę od jednej z młodych dziewcząt i niecierpliwie rozpakował.
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Ktoś tu się ucieszył – parsknęła, samej chyba nie mając co komentować, kiedy całą drogę na miejsce podskakiwała w powietrze aby łapać płatki śniegu. Często bywała poza granicami państwa, a odwiedzała cieplejsze rejony na tyle, aby cieszyć się niesamowicie z wirujących białych płatków. To też trochę wyjaśniało, dlaczego wypadała na nieco nieprzygotowaną w stosunku do Michaela czy Castora – nie miała ze sobą czapki, szalika czy rękawiczek, a jej blada szyja jeszcze bardziej odcinała się na tle burzy rudych loków.
- Mike, muszę zmieścić cały swój dobytek w kufrze na statku. – Znów parsknięcie, znów potrząśnięcie lwią grzywą. Była w dobrym humorze i było to po niej widać – ramiona zdecydowanie miała rozluźnione, a oczy błyszczały lekko kiedy rozglądała się dookoła niczym zaciekawione dziecko. Może to kwestia odnowienia dobrych relacji w najnowszych dniach? A może to też spotkanie? Dobry nastrój Tonksa wydawał się oddziaływać na jej własny, tak jakby cieszyła się z samego faktu, że ten się cieszył. – Zachowuję wszystkie listy i rzeczy od was, ale tak z kolekcjonowaniem poważniejszym to słabo.
Wskoczyła na murek na placu, rozpościerając ramiona i śmiejąc się lekko kiedy stawiała krok za krokiem, ostatecznie zeskakując gdy tylko znalazła się przy słupku.
- Oh, Wigilia…co się w zasadzie robi? Jak byłam w sierocińcu to dawali nam nieco lepsze jedzenie i następnego dnia było nieco prezentów? Tak też jest normalnie? – Zastanawiała się nad tym, bo przecież nie mogła powiedzieć, aby spędzała nad tym zbyt wiele czasu. Zazwyczaj na statku starali się lądować tak, by święta żeglarze mogli spędzać z rodziną, więc w tym czasie Thalia czyściła pokłady. Czasem wpadała do Weasleyów, czy innych przyjaciół, w ostatnich latach nawet do ojca…ale w sumie czy był jakiś jeden „przepis” na te święta?
- Zawsze znajdę czas, wiesz, że na Sylwestra nie mam nawet żadnych planów. Jeszcze nie wiem kiedy wypływamy na nowo na dłuższą trasę. – A do rzucenia się na Tonksa w ramach sparringu zawsze była chętna. Przydawały jej się ćwiczenia z wyższymi przeciwnikami. Uniosła jeszcze brwi, kiedy wspomniał o sparringu z Castorem. – Razem ćwiczyliśmy, ale w kontrolowanych warunkach… - Naprawdę, kiedy zobaczyła młodego Sprouta to się przeraziła. Castor chciał więcej listów od niej, to teraz dostanie suszenie głowy najczęściej jak się da. Dopóki orlica jej nie zabije.
- Da się, morze to nie jezioro, Mike. – Kolejny śmiech, kolejne mignięcie rudej burzy. - Tak szybko, jak wam pasuje, ale mam umowę z kapitanem, że jak przyniesiemy własne sieci i pomożecie później w połowach, to będziecie mogli zabrać wszystko, co wyłowicie. Tylko ja nie znam nikogo do plecenia, więc.. – Sugestię zostawiła w powietrzu, wyciągając dłonie aby sięgnąć po czekoladową żabę. Spojrzała jeszcze w stronę Castora, wyciągając w jego stronę żabę z delikatnym uśmiechem. – Chcesz też moją?
- Mike, muszę zmieścić cały swój dobytek w kufrze na statku. – Znów parsknięcie, znów potrząśnięcie lwią grzywą. Była w dobrym humorze i było to po niej widać – ramiona zdecydowanie miała rozluźnione, a oczy błyszczały lekko kiedy rozglądała się dookoła niczym zaciekawione dziecko. Może to kwestia odnowienia dobrych relacji w najnowszych dniach? A może to też spotkanie? Dobry nastrój Tonksa wydawał się oddziaływać na jej własny, tak jakby cieszyła się z samego faktu, że ten się cieszył. – Zachowuję wszystkie listy i rzeczy od was, ale tak z kolekcjonowaniem poważniejszym to słabo.
Wskoczyła na murek na placu, rozpościerając ramiona i śmiejąc się lekko kiedy stawiała krok za krokiem, ostatecznie zeskakując gdy tylko znalazła się przy słupku.
- Oh, Wigilia…co się w zasadzie robi? Jak byłam w sierocińcu to dawali nam nieco lepsze jedzenie i następnego dnia było nieco prezentów? Tak też jest normalnie? – Zastanawiała się nad tym, bo przecież nie mogła powiedzieć, aby spędzała nad tym zbyt wiele czasu. Zazwyczaj na statku starali się lądować tak, by święta żeglarze mogli spędzać z rodziną, więc w tym czasie Thalia czyściła pokłady. Czasem wpadała do Weasleyów, czy innych przyjaciół, w ostatnich latach nawet do ojca…ale w sumie czy był jakiś jeden „przepis” na te święta?
- Zawsze znajdę czas, wiesz, że na Sylwestra nie mam nawet żadnych planów. Jeszcze nie wiem kiedy wypływamy na nowo na dłuższą trasę. – A do rzucenia się na Tonksa w ramach sparringu zawsze była chętna. Przydawały jej się ćwiczenia z wyższymi przeciwnikami. Uniosła jeszcze brwi, kiedy wspomniał o sparringu z Castorem. – Razem ćwiczyliśmy, ale w kontrolowanych warunkach… - Naprawdę, kiedy zobaczyła młodego Sprouta to się przeraziła. Castor chciał więcej listów od niej, to teraz dostanie suszenie głowy najczęściej jak się da. Dopóki orlica jej nie zabije.
- Da się, morze to nie jezioro, Mike. – Kolejny śmiech, kolejne mignięcie rudej burzy. - Tak szybko, jak wam pasuje, ale mam umowę z kapitanem, że jak przyniesiemy własne sieci i pomożecie później w połowach, to będziecie mogli zabrać wszystko, co wyłowicie. Tylko ja nie znam nikogo do plecenia, więc.. – Sugestię zostawiła w powietrzu, wyciągając dłonie aby sięgnąć po czekoladową żabę. Spojrzała jeszcze w stronę Castora, wyciągając w jego stronę żabę z delikatnym uśmiechem. – Chcesz też moją?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
I chyba tylko on jeden wystawał spomiędzy nich jak spuchnięty palec.
— Niczego się nie nauczyłeś w Lancaster? — szorstkie pytanie wypadło w przestrzeń, gdy czujne spojrzenie odnalazło raz jeszcze szalik, którego widoku nie mógł znieść. Żołądek ścisnął się niemal natychmiast, trochę wbrew jego woli. Nie chciał być zły, nie chciał być zły w ten jeden dzień. Bo nie miał powodu. Po wczorajszym spotkaniu w wąskim zaufanym gronie był przecież przepełniony nadzieją na lepsze jutro, wiarą w dobro kryjące się w każdym człowieku stąpającym po tym świecie.
A jeden szalik wprowadził go prędko w stan nieracjonalnego zirytowania.
Zupełnie tak jakby cała magia prysła.
— Słodki Merlinie, Thalia, przeziębisz się! — zakrzyknął niemal od razu, gdy tylko w jego oczy rzuciła się jasna skóra kobiety. Może na statku takie rzeczy przechodziły, lecz naznaczone sproutową troską serce Castora nie mogło znieść widoku rudowłosej nieochronionej przed śniegiem. — Zaczekajcie chwilę, zaraz wrócę.
Poniosły go chude nogi przed siebie, na powrót do domu, skąd wrócił w tempie niemal imponującym. Z czerwonymi od pędu policzkami, parą wodną wydostającą się wraz z każdym kolejnym, urywanym oddechem, rozpiętym płaszczem ukazującym jasnoniebieski sweter z wyszytymi inicjałami. I dwoma szalikami w dłoniach. Kremowy, prawie biały prędko odnalazł swe miejsce na szyi Thalii, do której uśmiechnął się wesoło, gdy poprawiał wiązanie tak, aby fragment materiału leżał na niej jak najładniej.
Czerwony, znany już Tonksowi został mu podany w prostej ręce.
— Zakładaj.
Puste już dłonie wcisnął w kieszenie wciąż otwartego płaszcza, a spojrzenie skupił na drodze przed nimi. Nie łapał spadających płatków; wydawało się nawet, że to one łapały go, wpadały między miodowe loki, a on starał się je usilnie ignorować. Na pytanie o kolekcjonowanie żab wzruszył więc ramionami. Nigdy specjalnie nie przejmował się takimi rzeczami, tłumaczył sobie, że nie miał czasu, że potrzebował zająć się czymś faktycznie potrzebnym, a nie jakąś czekoladową stratą czasu. Gdy ostatnim razem w jego ręce trafiła czekoladowa żaba, był jeszcze w szkole, a kartę oddał jakiemuś pierwszorocznemu Puchonowi, który podobnie jak on przed laty, ciężko przeżywał rozłąkę z rodzicami.
— Je się kolację w gronie najbliższym, rozdaje prezenty i jest miło — choć powinien przyłożyć się do wypowiedzenia tych słów w sposób bardziej radosny, humor znów mu nie dopisywał. W efekcie tego przez zaciśnięte z nerwów gardło wydobyło się wyłącznie nisko—rejestrowe burknięcie, jeszcze bardziej nieprzystające do materii, które poruszało. — Byłem wczoraj na wigilii wigilii, wiesz? — uniósł spojrzenie na Thalię i wyprostował się nawet nieco. Przy odrobinie chęci można było zauważyć także pierwsze, nieśmiałe próby uśmiechu.
— Zabawny zwyczaj. Ale było bardzo miło, czułem się, jakbym odnalazł drugą rodzinę... — pociągnięcie nosem musiało być oczywiście reakcją na mróz i wysiłek fizyczny, bo przecież dorosły mężczyzna jego pokroju nie rozklejał się na tak świeże wspomnienia i ulotne poczucie wspólnoty, czyż nie? Wreszcie zmusił się do uniesienia wzroku również na Tonksa, choć to szarość dominowała w jego tęczówkach. — Była twoja siostra z Vincentem. Bardzo przyjemny człowiek, obiecaliśmy sobie wymienić się sadzonkami.
Tęskniłem. Jedno słowo zaległo gdzieś na końcu języka i nie chciało z niego zejść. Nie chciało pozwolić sobie na wybrzmienie, jakby Castor obawiał się, że tyle wystarczy, by znów ściągnąć na siebie nadopiekuńcze zapędy tak rudej, jak i blondyna. Jeszcze tego mu brakowało.
— Jakbyś nie bał się mnie uderzyć, ćwiczyłbym częściej — wywrócił teatralnie oczami, jednocześnie wgryzając się w wewnętrzną stronę własnego policzka. Na całe szczęście Wellers włączyła się w rozmowę prędko, więcej nie trzeba było dodawać, więc jasne loki znów weszły w ruch, tym razem w ramach przytaknięcia.
— Zajmę się tym. Znam kilka uzdolnionych krawcowych — i tak, jakby nagle wydarzył się prawdziwy bożonarodzeniowy cud, Castor wyciągnął ręce w górę i przeciągnął się w miejscu. Jasnoróżowe wargi rozchyliły się w szerokim uśmiechu, gdy przypominał sobie wszystkie trzy dziewczęta, do których mógł zgłosić się o pomoc. Może Trixie znajdzie chwilę, której nie spędzi z Volansem. Sheila pewnie też nie odmówiłaby pomocy, a on mógł przecież wziąć na siebie trudne zadanie doprowadzenia jej najstarszego brata do medycznego porządku. Demelza... Wspomnienie Demelzy załaskotało okolice serca, załaskotało też policzki, które zaróżowiły się jeszcze mocniej, akurat w momencie, gdy Thalia pytała o przekazanie mu żaby. — C—co? — spytał rozkojarzony, opuszczając powoli ręce. — Ach, żaba... Na pewno nie chcesz?
— Niczego się nie nauczyłeś w Lancaster? — szorstkie pytanie wypadło w przestrzeń, gdy czujne spojrzenie odnalazło raz jeszcze szalik, którego widoku nie mógł znieść. Żołądek ścisnął się niemal natychmiast, trochę wbrew jego woli. Nie chciał być zły, nie chciał być zły w ten jeden dzień. Bo nie miał powodu. Po wczorajszym spotkaniu w wąskim zaufanym gronie był przecież przepełniony nadzieją na lepsze jutro, wiarą w dobro kryjące się w każdym człowieku stąpającym po tym świecie.
A jeden szalik wprowadził go prędko w stan nieracjonalnego zirytowania.
Zupełnie tak jakby cała magia prysła.
— Słodki Merlinie, Thalia, przeziębisz się! — zakrzyknął niemal od razu, gdy tylko w jego oczy rzuciła się jasna skóra kobiety. Może na statku takie rzeczy przechodziły, lecz naznaczone sproutową troską serce Castora nie mogło znieść widoku rudowłosej nieochronionej przed śniegiem. — Zaczekajcie chwilę, zaraz wrócę.
Poniosły go chude nogi przed siebie, na powrót do domu, skąd wrócił w tempie niemal imponującym. Z czerwonymi od pędu policzkami, parą wodną wydostającą się wraz z każdym kolejnym, urywanym oddechem, rozpiętym płaszczem ukazującym jasnoniebieski sweter z wyszytymi inicjałami. I dwoma szalikami w dłoniach. Kremowy, prawie biały prędko odnalazł swe miejsce na szyi Thalii, do której uśmiechnął się wesoło, gdy poprawiał wiązanie tak, aby fragment materiału leżał na niej jak najładniej.
Czerwony, znany już Tonksowi został mu podany w prostej ręce.
— Zakładaj.
Puste już dłonie wcisnął w kieszenie wciąż otwartego płaszcza, a spojrzenie skupił na drodze przed nimi. Nie łapał spadających płatków; wydawało się nawet, że to one łapały go, wpadały między miodowe loki, a on starał się je usilnie ignorować. Na pytanie o kolekcjonowanie żab wzruszył więc ramionami. Nigdy specjalnie nie przejmował się takimi rzeczami, tłumaczył sobie, że nie miał czasu, że potrzebował zająć się czymś faktycznie potrzebnym, a nie jakąś czekoladową stratą czasu. Gdy ostatnim razem w jego ręce trafiła czekoladowa żaba, był jeszcze w szkole, a kartę oddał jakiemuś pierwszorocznemu Puchonowi, który podobnie jak on przed laty, ciężko przeżywał rozłąkę z rodzicami.
— Je się kolację w gronie najbliższym, rozdaje prezenty i jest miło — choć powinien przyłożyć się do wypowiedzenia tych słów w sposób bardziej radosny, humor znów mu nie dopisywał. W efekcie tego przez zaciśnięte z nerwów gardło wydobyło się wyłącznie nisko—rejestrowe burknięcie, jeszcze bardziej nieprzystające do materii, które poruszało. — Byłem wczoraj na wigilii wigilii, wiesz? — uniósł spojrzenie na Thalię i wyprostował się nawet nieco. Przy odrobinie chęci można było zauważyć także pierwsze, nieśmiałe próby uśmiechu.
— Zabawny zwyczaj. Ale było bardzo miło, czułem się, jakbym odnalazł drugą rodzinę... — pociągnięcie nosem musiało być oczywiście reakcją na mróz i wysiłek fizyczny, bo przecież dorosły mężczyzna jego pokroju nie rozklejał się na tak świeże wspomnienia i ulotne poczucie wspólnoty, czyż nie? Wreszcie zmusił się do uniesienia wzroku również na Tonksa, choć to szarość dominowała w jego tęczówkach. — Była twoja siostra z Vincentem. Bardzo przyjemny człowiek, obiecaliśmy sobie wymienić się sadzonkami.
Tęskniłem. Jedno słowo zaległo gdzieś na końcu języka i nie chciało z niego zejść. Nie chciało pozwolić sobie na wybrzmienie, jakby Castor obawiał się, że tyle wystarczy, by znów ściągnąć na siebie nadopiekuńcze zapędy tak rudej, jak i blondyna. Jeszcze tego mu brakowało.
— Jakbyś nie bał się mnie uderzyć, ćwiczyłbym częściej — wywrócił teatralnie oczami, jednocześnie wgryzając się w wewnętrzną stronę własnego policzka. Na całe szczęście Wellers włączyła się w rozmowę prędko, więcej nie trzeba było dodawać, więc jasne loki znów weszły w ruch, tym razem w ramach przytaknięcia.
— Zajmę się tym. Znam kilka uzdolnionych krawcowych — i tak, jakby nagle wydarzył się prawdziwy bożonarodzeniowy cud, Castor wyciągnął ręce w górę i przeciągnął się w miejscu. Jasnoróżowe wargi rozchyliły się w szerokim uśmiechu, gdy przypominał sobie wszystkie trzy dziewczęta, do których mógł zgłosić się o pomoc. Może Trixie znajdzie chwilę, której nie spędzi z Volansem. Sheila pewnie też nie odmówiłaby pomocy, a on mógł przecież wziąć na siebie trudne zadanie doprowadzenia jej najstarszego brata do medycznego porządku. Demelza... Wspomnienie Demelzy załaskotało okolice serca, załaskotało też policzki, które zaróżowiły się jeszcze mocniej, akurat w momencie, gdy Thalia pytała o przekazanie mu żaby. — C—co? — spytał rozkojarzony, opuszczając powoli ręce. — Ach, żaba... Na pewno nie chcesz?
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Jasne, że się cieszył! Posłał Thalii szeroki uśmiech na potwierdzenie i...
-...co? - spojrzał na Castora z bezbrzeżnym zdumieniem, zastanawiając się, o co mogło mu chodzić. W pierwszej chwili z przykrością stwierdził, że nie ma pojęcia. Przecież nie lecieli dziś na miotle, nie kazał mu się nigdzie chować (przecież w Dolinie nie było żadnego zagrożenia), a nawet na zespół napięcia przedpełniowego było jeszcze za wcześnie.
Właściwie, o to ostatnie może powinien podpytać Thalię, żeby podpytała tego swojego ojca.
-Ale o co chodzi? - zapytał elokwentnie, bo nie skojarzył nawet, że może chodzić o szalik - jego jedyny szalik, z którym po ostatnim popełniowym przeziębieniu nie rozstawał się w mroźną pogodą. Szczególnie, że brak szalika na szyi Thalii wprawił Castora w takie oburzenie.
-Nie nadążam za nim czasem, ty też? - wyznał, patrząc na plecy odbiegającego chłopaka. Przynajmniej miał trochę czasu, by opowiedzieć Thalii o mugolskiej Wigilii.
-U nas w domu mama przyrządzała mnóstwo jedzenia, a rano dostawaliśmy prezenty od "świętego Mikołaja." Taka mugolska tradycja, którą kontynuował ojciec. Teraz... od śmierci mamy obchodzimy to wszystko trochę skromniej. - uśmiechnął się trochę smutno. Pani Tonks została zamordowana wiosną 1956, napisał o tym Thalii. Gdy był gotowy, a przetrawił to wszystko dzięki milczącej przyjaźni Castora.
Castora, który właśnie wrócił z... dwoma szalikami?
-Przecież mam już szalik. - zaprotestował Mike, bo naprawdę nie rozumiał, o co przyjacielowi chodzi. Wtem przypomniał sobie krytykę z Lancaster i uniósł wysoko brwi, a potem znacząco spojrzał na sweter Castora. Bardzo ładny, swoją drogą. -I nie mów mi, że niebieski nie pasuje, sam masz niebieski sweter. - był facetem i Gryfonem, różnica pomiędzy szafirem i błękitem była dla niego niewielka. -Castor krytykuje ostatnio moje ubrania. - pożalił się Thalii, ale wziął od Sprouta czerwony szalik (wiedząc, że ten uparciuch będzie sterczał z nim w ręce) i narzucił na ramiona - teraz był opatulony obydwoma. Niech Wellers sama oceni, w którym mu lepiej.
Uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy Castor zaczął opowiadać o Wigilii Wigilii, na którą zresztą nie był zaskoczony. Ale nie to go zabolało, chyba - nie fakt, że jego siostra poszła tam z Vincentem i nie fakt, że Castor mówił o tamtych ludziach jak o drugiej rodzinie i nie fakt, że Tonksowie własnej wyprawić nie mogli, bo pomimo częstych polowań spiżarnia nadal straszyła pustkami. Prawda...? Zabolało go, że Thalia żadnej rodziny nie miała, a właśnie musiała słuchać tego dość romantycznego opisu, wygłoszonego o wiele mniej neutralnym tonem niż streszczenie mugolskich Wigilii zaprezentowane przez Michaela. Zerknął kontrolnie na Wellers, mając nadzieję, że wszystko w porządku.*
-W sparingu chodzi o to, żeby nauczyć się techniki, a nie żeby się uszkodzić. - odciął się prędko Sproutowi, choć coś nieprzyjemnie zakłuło go we wspomnieniach. Bo przecież kiedyś faktycznie nie bał się go uderzyć. Lała się krew, siniaki, wszystko. A potem - jakoś stopniowo - faktycznie zaczął się bać. Szczególnie teraz, gdy młody tak wychudł.
Bał się nawet uderzyć Thalii, cholera jasna.
-Nie lubię nawet podbijać oka Thalii, jak mnie poprosi. - westchnął, zapominając, że jeszcze się tym Castorowi nie "pochwalił."
Otworzył żabę, oczy mu rozbłysły na widok karty - wyglądała na kolekcjonerską, sprzeda ją komuś, bo sam miał pilniejsze wydatki - a czekoladę wręczył Castorowi. -Moją też masz, nie czekolada mi nie służy.*
Musiał zresztą pozbyć się żaby z ręki, bo - nieświadom, że zostanie zaproszony na kolejną Wigilię - przybył tutaj przygotowany. Wsunął dłoń do pokaźnych kieszeni szaty ze smoczej skóry i wyjął stamtąd starannie przewiązaną kokardą paczuszkę, którą wręczył Thalii.
-Wesołych Świąt, mewo. Czytałem to w dzieciństwie i... myślę, że mogłoby ci się spodobać. Możesz ją trzymać u mnie, jeśli zagraci ci statek. - puścił do Thalii perskie oko. Jeśli otworzy paczkę, znajdzie w środku mugolską książkę "Wyspa Skarbów" - czytając to od nowa, niedawno, Michael pomyślał jakoś i o Thalii i o Silverze i o jej cudownie odnalezionym ojcu.
-A dla ciebie, Promyczku... - tym razem ręka powędrowała do kieszeni na dłużej, bo kolejnego prezentu nie mógł już wyjąć tak łatwo - musiał być delikatny. -...mam Promyczka. Albo Puszka. Właściwie sam nie wiem, jak go nazwać, więc wybierzesz. - jak widać, Michael wykazywał się niesamowitą kreatywnością również w nazywaniu zwierzątek (pewnie do tej pory nie miał jeszcze dobrego alter ego, innego niż Fenrir i Michael Tonks i czasem Paul Smith), bowiem na otwartej dłoni spoczywał dumnie fioletowo-różowy puszek pigmejski, który ciekawsko lizał palce Tonksa, a potem wystrzelił języczkiem ku dłoni Castora.
*spostrzegawczość III, zobaczę jak nie.
*kłamstwo I, a co
przekazuję Castorowi puszka pigmejskiego
-...co? - spojrzał na Castora z bezbrzeżnym zdumieniem, zastanawiając się, o co mogło mu chodzić. W pierwszej chwili z przykrością stwierdził, że nie ma pojęcia. Przecież nie lecieli dziś na miotle, nie kazał mu się nigdzie chować (przecież w Dolinie nie było żadnego zagrożenia), a nawet na zespół napięcia przedpełniowego było jeszcze za wcześnie.
Właściwie, o to ostatnie może powinien podpytać Thalię, żeby podpytała tego swojego ojca.
-Ale o co chodzi? - zapytał elokwentnie, bo nie skojarzył nawet, że może chodzić o szalik - jego jedyny szalik, z którym po ostatnim popełniowym przeziębieniu nie rozstawał się w mroźną pogodą. Szczególnie, że brak szalika na szyi Thalii wprawił Castora w takie oburzenie.
-Nie nadążam za nim czasem, ty też? - wyznał, patrząc na plecy odbiegającego chłopaka. Przynajmniej miał trochę czasu, by opowiedzieć Thalii o mugolskiej Wigilii.
-U nas w domu mama przyrządzała mnóstwo jedzenia, a rano dostawaliśmy prezenty od "świętego Mikołaja." Taka mugolska tradycja, którą kontynuował ojciec. Teraz... od śmierci mamy obchodzimy to wszystko trochę skromniej. - uśmiechnął się trochę smutno. Pani Tonks została zamordowana wiosną 1956, napisał o tym Thalii. Gdy był gotowy, a przetrawił to wszystko dzięki milczącej przyjaźni Castora.
Castora, który właśnie wrócił z... dwoma szalikami?
-Przecież mam już szalik. - zaprotestował Mike, bo naprawdę nie rozumiał, o co przyjacielowi chodzi. Wtem przypomniał sobie krytykę z Lancaster i uniósł wysoko brwi, a potem znacząco spojrzał na sweter Castora. Bardzo ładny, swoją drogą. -I nie mów mi, że niebieski nie pasuje, sam masz niebieski sweter. - był facetem i Gryfonem, różnica pomiędzy szafirem i błękitem była dla niego niewielka. -Castor krytykuje ostatnio moje ubrania. - pożalił się Thalii, ale wziął od Sprouta czerwony szalik (wiedząc, że ten uparciuch będzie sterczał z nim w ręce) i narzucił na ramiona - teraz był opatulony obydwoma. Niech Wellers sama oceni, w którym mu lepiej.
Uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy Castor zaczął opowiadać o Wigilii Wigilii, na którą zresztą nie był zaskoczony. Ale nie to go zabolało, chyba - nie fakt, że jego siostra poszła tam z Vincentem i nie fakt, że Castor mówił o tamtych ludziach jak o drugiej rodzinie i nie fakt, że Tonksowie własnej wyprawić nie mogli, bo pomimo częstych polowań spiżarnia nadal straszyła pustkami. Prawda...? Zabolało go, że Thalia żadnej rodziny nie miała, a właśnie musiała słuchać tego dość romantycznego opisu, wygłoszonego o wiele mniej neutralnym tonem niż streszczenie mugolskich Wigilii zaprezentowane przez Michaela. Zerknął kontrolnie na Wellers, mając nadzieję, że wszystko w porządku.*
-W sparingu chodzi o to, żeby nauczyć się techniki, a nie żeby się uszkodzić. - odciął się prędko Sproutowi, choć coś nieprzyjemnie zakłuło go we wspomnieniach. Bo przecież kiedyś faktycznie nie bał się go uderzyć. Lała się krew, siniaki, wszystko. A potem - jakoś stopniowo - faktycznie zaczął się bać. Szczególnie teraz, gdy młody tak wychudł.
Bał się nawet uderzyć Thalii, cholera jasna.
-Nie lubię nawet podbijać oka Thalii, jak mnie poprosi. - westchnął, zapominając, że jeszcze się tym Castorowi nie "pochwalił."
Otworzył żabę, oczy mu rozbłysły na widok karty - wyglądała na kolekcjonerską, sprzeda ją komuś, bo sam miał pilniejsze wydatki - a czekoladę wręczył Castorowi. -Moją też masz, nie czekolada mi nie służy.*
Musiał zresztą pozbyć się żaby z ręki, bo - nieświadom, że zostanie zaproszony na kolejną Wigilię - przybył tutaj przygotowany. Wsunął dłoń do pokaźnych kieszeni szaty ze smoczej skóry i wyjął stamtąd starannie przewiązaną kokardą paczuszkę, którą wręczył Thalii.
-Wesołych Świąt, mewo. Czytałem to w dzieciństwie i... myślę, że mogłoby ci się spodobać. Możesz ją trzymać u mnie, jeśli zagraci ci statek. - puścił do Thalii perskie oko. Jeśli otworzy paczkę, znajdzie w środku mugolską książkę "Wyspa Skarbów" - czytając to od nowa, niedawno, Michael pomyślał jakoś i o Thalii i o Silverze i o jej cudownie odnalezionym ojcu.
-A dla ciebie, Promyczku... - tym razem ręka powędrowała do kieszeni na dłużej, bo kolejnego prezentu nie mógł już wyjąć tak łatwo - musiał być delikatny. -...mam Promyczka. Albo Puszka. Właściwie sam nie wiem, jak go nazwać, więc wybierzesz. - jak widać, Michael wykazywał się niesamowitą kreatywnością również w nazywaniu zwierzątek (pewnie do tej pory nie miał jeszcze dobrego alter ego, innego niż Fenrir i Michael Tonks i czasem Paul Smith), bowiem na otwartej dłoni spoczywał dumnie fioletowo-różowy puszek pigmejski, który ciekawsko lizał palce Tonksa, a potem wystrzelił języczkiem ku dłoni Castora.
*spostrzegawczość III, zobaczę jak nie.
*kłamstwo I, a co
przekazuję Castorowi puszka pigmejskiego
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 28.07.21 20:15, w całości zmieniany 1 raz
Nie do końca rozumiała Castora, ale chyba nie powinna, więc dawała sobie w tym spokój. W sensie jakaś batalia o szalik która nie do końca jej dotyczyła chyba nie była jej sprawą. Spoglądała więc na Sprouta i na Tonksa tylko po to, by zaraz wyskoczyć w górę by łapać kolejny płatek śniegu. Na kwestię o przeziębieniu zastygła, spoglądając na Castora ze zdumieniem. Byli w końcu w Wielkiej Brytanii, zimy tutaj nie były aż tak ostre, więc chyba…nie powinna?
- Ja chyba nawet nie zaczęłam – odpowiedziała Michaelowi, zaraz też doczekując się nieco odpowiedzi na temat mugolskich tradycji rodzinnych. Posłała mu ciepły ale i spokojny uśmiech kiedy wspomniał o swojej mamie, ale nie chciała też rozwijać tematu. Wiedziała, że wciąż mógł być męczący i drażliwy. Uwagę w końcu skutecznie odwrócił Castor, nadchodzący tym razem z szalikami. Z zaskoczeniem dała sobie owinąć go wokół szyi, posyłając mu wdzięczny uśmiech, na chwilę zakładając jego fragment na głowę i puszczając swojemu towarzystwu zawadiackie oczko zanim nie wróciła go do poprzedniej pozycji.
- A mnie to nawet o to nie pytajcie! Ja się na tym nie znam, idę, widzę, że jest ubranie, jest tanie, to kupuję. – Potrząsnęła głową, nie wiedząc w sumie, co na to odpowiedzieć, więc po prostu szła w rozbawieniu dalej. Słuchała też opowieści Sprouta…przynajmniej dopóki ten nie zaczął omawiać innej wigilii. Jej uśmiech delikatnie rozmył się, kiedy wzrokiem uciekła gdzieś na bok, ponownie wchodząc na murek i tym razem nie skupiając się na wygłupach tak jak wcześniej, a sprawnie i bez problemu z łapaniem równowagi przechodząc z jednego końca na drugi jak to wiele razy robiła po masztach. Vincent wybył na wigilię? Nic jej o tym nie mówił, nie żeby musiał! W końcu nie miał powodów aby się jej zwierzać. „Jakbym odnalazł drugą rodzinę”. Jej twarz chowała jakiś smutek, maskowała więc go ruchami, tak by nie móc potem odpowiedzieć Castorowi w spokoju, tak jak naprawdę tego chciała.
- To dobrze, cieszę się, że znalazłeś przyjaznych ci ludzi.
Zeskoczyła z murka z lekkością, prostując się zaraz po przeskoku i spoglądając już
- Cóż, przyznam trochę rację Michaelowi, lepiej wiedzieć jak bić, bo potem kończysz z połamanymi palcami i wcale nie jest tak fajnie. – Wiedziała bardzo wiele o tym z doświadczenia, a że jej doświadczenie było całkiem praktycznie…to już nie jej wina, prawda? Kiedy ktoś inny mógł to ominąć, to lepiej by było, aby tego unikał. Ból nie zawsze był najlepszym doświadczeniem.
- Jakbyś ty mi nie podbił to sama bym to zrobiła. Ale dzięki temu załoga nie zadawała pytań. W końcu łatwo uwierzyć, że trafiłam gdzieś do baru. – Wzruszyła lekko ramionami nie postrzegając tego w złym aspekcie, ale też spoglądając na te sprawy nieco inaczej niż Tonks. W końcu już tak wiele rzeczy robiła w życiu, że czym dziwnym było jedno danie sobie w twarz pomiędzy znajomymi za obopólną zgodą? Zresztą, wcześniej się przy nim przebierała, granica dziwności w tamtym momencie została przekroczona.
- Czemu nie? Widać kto z naszej dwójki musi przytyć. – Uśmiechnęła się jeszcze bardziej, podając całe opakowanie Castorowi. Jak wspominała, nie potrzebowała przechowywać czegokolwiek, co nie było bardzo bliskie jej sercu. Zresztą, chociaż całkiem lubiła słodycze, nie czuła na nie parcia, a jeżeli karta mogła zasilić jakoś dodatkowo konto młodego Sprouta, to przynajmniej przyda mu się w taki sposób.
- Dziękuję, na pewno będzie to pomocne. Jeżeli będziecie chcieli, mogę wam też od razu pomóc z ćwiartowaniem i patroszeniem, bo nie wiem na ile macie z tym doświadczenie. – Nie mogła ich zostawić w odpowiednim miejscu (chociaż była świadoma, że i w Londynie nie wylądują, bo Hans głupi nie był), ale przynajmniej pomoże im jak będzie mogła. Całe naręcze ryb to nie było nic łatwego do udźwignięcia.
Tym razem zdecydowanie nie ukryła zaskoczenia kiedy do jej rąk trafiła owinięta w kokardę paczka. Ciężko powiedzieć, czy to zaskoczenie z faktu, że nie tylko ona przyszła przygotowana, czy może po prostu zaskoczenie, że coś dostała. Ostrożnie przejęła pakunek, z ciekawością zdejmując wstążki i odpakowując książkę. Nieco głupi uśmiech pojawił się na jej twarzy, zmieniając nieco jej oblicze na te łagodniejsze, które zaraz też zmieniło się w szelmowskie kiedy wspomniał o trzymaniu książki na niego.
- Jak szukasz wymówki, żebym cię odwiedzała, to po prostu mnie zaproś. Ale dziękuję. Będę jej pilnować. – Na to na pewno znajdzie miejsce, co do tego nie miała wątpliwości. Ostrożnie otworzyła torbę i odłożyła książkę do środka i zaraz też zerknęła na to, co tam jeszcze Mike wyjmował z kieszeni. Pochyliła się zaraz nad puszkiem, wydając z siebie cichy odgłos zachwytu i delikatnie głaszcząc puszka, zaraz też jednak odsuwając się, aby zrobić miejsce dla Castora i dać mu możliwość odebrania zwierzaka. Sama w międzyczasie sięgnęła do torby, samej wyciągając z niej dwa woreczki.
- Ktoś tu mnie ubiegł… - rzuciła teatralnie ciężkie spojrzenie w stronę Tonksa zanim nie wróciła do swojej przemowy - …więc nie wyczaruję już takiego pierwszego wrażenia, ale też mam coś dla was. – Jasnoniebieski woreczek wyciągnęła w stronę Castora, a po wyciągnięciu zawartości mógł zobaczyć kwiat zatopiony w kryształowej substancji.
- Pewnie kojarzysz, ale to królowa jednej nocy. Na greckiej Kefalinii te kwiaty różnią się tym, że kiedy kwitną, świecą niesamowicie. Niektóre okazy są zbierane i zatapiane tak, że w każdą rocznicę kwiat świeci na nowo. – Nie wiedziała, czy to w ogóle przypadnie młodemu Sproutowi do gustu, więc trochę strzelała kiedy poprosiła o jeden taki. Cóż, może jest dobrze wychowany i nie powie prawdy jak się nie spodoba. Wyciągnęła jeszcze zielony woreczek w stronę Mike’a .
- Pomyślałam, że ci się spodoba, skoro tak bardzo lubisz zapach morza i morze też. – W środku woreczka znajdowała się bowiem butelka z malowanym krajobrazem – tylko ten w przeciwieństwie do tych mugolskich poruszał się, a chatka nad morzem co jakiś czas miała zbliżające się do siebie fale. Gdyby Tonks odetkał butelkę, mógłby poczuć i usłyszeć ocean.
Przekazuję Castorowi żabę i kartę wylosowaną tutaj
- Ja chyba nawet nie zaczęłam – odpowiedziała Michaelowi, zaraz też doczekując się nieco odpowiedzi na temat mugolskich tradycji rodzinnych. Posłała mu ciepły ale i spokojny uśmiech kiedy wspomniał o swojej mamie, ale nie chciała też rozwijać tematu. Wiedziała, że wciąż mógł być męczący i drażliwy. Uwagę w końcu skutecznie odwrócił Castor, nadchodzący tym razem z szalikami. Z zaskoczeniem dała sobie owinąć go wokół szyi, posyłając mu wdzięczny uśmiech, na chwilę zakładając jego fragment na głowę i puszczając swojemu towarzystwu zawadiackie oczko zanim nie wróciła go do poprzedniej pozycji.
- A mnie to nawet o to nie pytajcie! Ja się na tym nie znam, idę, widzę, że jest ubranie, jest tanie, to kupuję. – Potrząsnęła głową, nie wiedząc w sumie, co na to odpowiedzieć, więc po prostu szła w rozbawieniu dalej. Słuchała też opowieści Sprouta…przynajmniej dopóki ten nie zaczął omawiać innej wigilii. Jej uśmiech delikatnie rozmył się, kiedy wzrokiem uciekła gdzieś na bok, ponownie wchodząc na murek i tym razem nie skupiając się na wygłupach tak jak wcześniej, a sprawnie i bez problemu z łapaniem równowagi przechodząc z jednego końca na drugi jak to wiele razy robiła po masztach. Vincent wybył na wigilię? Nic jej o tym nie mówił, nie żeby musiał! W końcu nie miał powodów aby się jej zwierzać. „Jakbym odnalazł drugą rodzinę”. Jej twarz chowała jakiś smutek, maskowała więc go ruchami, tak by nie móc potem odpowiedzieć Castorowi w spokoju, tak jak naprawdę tego chciała.
- To dobrze, cieszę się, że znalazłeś przyjaznych ci ludzi.
Zeskoczyła z murka z lekkością, prostując się zaraz po przeskoku i spoglądając już
- Cóż, przyznam trochę rację Michaelowi, lepiej wiedzieć jak bić, bo potem kończysz z połamanymi palcami i wcale nie jest tak fajnie. – Wiedziała bardzo wiele o tym z doświadczenia, a że jej doświadczenie było całkiem praktycznie…to już nie jej wina, prawda? Kiedy ktoś inny mógł to ominąć, to lepiej by było, aby tego unikał. Ból nie zawsze był najlepszym doświadczeniem.
- Jakbyś ty mi nie podbił to sama bym to zrobiła. Ale dzięki temu załoga nie zadawała pytań. W końcu łatwo uwierzyć, że trafiłam gdzieś do baru. – Wzruszyła lekko ramionami nie postrzegając tego w złym aspekcie, ale też spoglądając na te sprawy nieco inaczej niż Tonks. W końcu już tak wiele rzeczy robiła w życiu, że czym dziwnym było jedno danie sobie w twarz pomiędzy znajomymi za obopólną zgodą? Zresztą, wcześniej się przy nim przebierała, granica dziwności w tamtym momencie została przekroczona.
- Czemu nie? Widać kto z naszej dwójki musi przytyć. – Uśmiechnęła się jeszcze bardziej, podając całe opakowanie Castorowi. Jak wspominała, nie potrzebowała przechowywać czegokolwiek, co nie było bardzo bliskie jej sercu. Zresztą, chociaż całkiem lubiła słodycze, nie czuła na nie parcia, a jeżeli karta mogła zasilić jakoś dodatkowo konto młodego Sprouta, to przynajmniej przyda mu się w taki sposób.
- Dziękuję, na pewno będzie to pomocne. Jeżeli będziecie chcieli, mogę wam też od razu pomóc z ćwiartowaniem i patroszeniem, bo nie wiem na ile macie z tym doświadczenie. – Nie mogła ich zostawić w odpowiednim miejscu (chociaż była świadoma, że i w Londynie nie wylądują, bo Hans głupi nie był), ale przynajmniej pomoże im jak będzie mogła. Całe naręcze ryb to nie było nic łatwego do udźwignięcia.
Tym razem zdecydowanie nie ukryła zaskoczenia kiedy do jej rąk trafiła owinięta w kokardę paczka. Ciężko powiedzieć, czy to zaskoczenie z faktu, że nie tylko ona przyszła przygotowana, czy może po prostu zaskoczenie, że coś dostała. Ostrożnie przejęła pakunek, z ciekawością zdejmując wstążki i odpakowując książkę. Nieco głupi uśmiech pojawił się na jej twarzy, zmieniając nieco jej oblicze na te łagodniejsze, które zaraz też zmieniło się w szelmowskie kiedy wspomniał o trzymaniu książki na niego.
- Jak szukasz wymówki, żebym cię odwiedzała, to po prostu mnie zaproś. Ale dziękuję. Będę jej pilnować. – Na to na pewno znajdzie miejsce, co do tego nie miała wątpliwości. Ostrożnie otworzyła torbę i odłożyła książkę do środka i zaraz też zerknęła na to, co tam jeszcze Mike wyjmował z kieszeni. Pochyliła się zaraz nad puszkiem, wydając z siebie cichy odgłos zachwytu i delikatnie głaszcząc puszka, zaraz też jednak odsuwając się, aby zrobić miejsce dla Castora i dać mu możliwość odebrania zwierzaka. Sama w międzyczasie sięgnęła do torby, samej wyciągając z niej dwa woreczki.
- Ktoś tu mnie ubiegł… - rzuciła teatralnie ciężkie spojrzenie w stronę Tonksa zanim nie wróciła do swojej przemowy - …więc nie wyczaruję już takiego pierwszego wrażenia, ale też mam coś dla was. – Jasnoniebieski woreczek wyciągnęła w stronę Castora, a po wyciągnięciu zawartości mógł zobaczyć kwiat zatopiony w kryształowej substancji.
- Pewnie kojarzysz, ale to królowa jednej nocy. Na greckiej Kefalinii te kwiaty różnią się tym, że kiedy kwitną, świecą niesamowicie. Niektóre okazy są zbierane i zatapiane tak, że w każdą rocznicę kwiat świeci na nowo. – Nie wiedziała, czy to w ogóle przypadnie młodemu Sproutowi do gustu, więc trochę strzelała kiedy poprosiła o jeden taki. Cóż, może jest dobrze wychowany i nie powie prawdy jak się nie spodoba. Wyciągnęła jeszcze zielony woreczek w stronę Mike’a .
- Pomyślałam, że ci się spodoba, skoro tak bardzo lubisz zapach morza i morze też. – W środku woreczka znajdowała się bowiem butelka z malowanym krajobrazem – tylko ten w przeciwieństwie do tych mugolskich poruszał się, a chatka nad morzem co jakiś czas miała zbliżające się do siebie fale. Gdyby Tonks odetkał butelkę, mógłby poczuć i usłyszeć ocean.
Przekazuję Castorowi żabę i kartę wylosowaną tutaj
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
— Mówiłem ci, nie pasuje do ciebie — rzucił jakby w pośpiechu, pomiędzy oddechami, krokami, falującymi włosami i wirującymi płatkami śniegu. Nie chciał więcej myśleć o tym durnym szaliku, nie chciał czuć jego zapachu gdziekolwiek w promieniu kilometra od siebie. Mógłby przysiąc, że zdecydowanie bardziej wolał spędzić cały letni dzień z Thalią, która dopiero co zeszła z kutra rybackiego i pachniała wszystkim, co delikatne powonienie wilkołaka doprowadziłoby do rozpaczy. A ryby, miał wrażenie, byłyby z tego wszystkiego zapachem najprzyjemniejszym.
— Ech, jak wy możecie być poważnymi, dorosłymi ludźmi! — prawie załamałby sobie ręce nad losem garderob obu "dorosłych", gdyby nie kwestia szalikowa i to, że właściwie sam był dorosłym mężczyzną, który przez większość czasu chodził w przykrótkich spodniach i uparcie odmawiał przyjmowania jakiejkolwiek części garderoby. Chyba tylko sweter, który miał dzisiaj na sobie był względną nowością, bo przecież otrzymał go wczoraj i prawie się z tego faktu popłakał.
Nie zasługiwał na tyle dobra, które go otaczało. Na uśmiechy Thalii i rozpromienione spojrzenia Michaela.
I długo nie zasłuży.
— Mam niebieski sweter, bo to mój ulubiony kolor, a Trixie uszyła go własnoręcznie. Myślisz, że byłoby grzecznie, jakbym wrzucił go do szafy i nie nosił? — zagryzł dolną wargę, nie spuszczając uważnego spojrzenia z jego twarzy. Był już naprawdę bliski zerwania tego obrzydliwego skrawka materiału z jego szyi, lecz profilaktycznie wcisnął ręce do kieszeni i raz jeszcze zwrócił się w kierunku Wellers. O najsłodsza dywersjo. — Sama spójrz. On ma ciepłą urodę, a zimne kolory do takiej zupełnie nie pasują! Jak stanę obok niego, skup się, Thalia...
Stanął lekko na palcach, po czym chwycił Tonksa za rękaw. Palec wskazujący przystawił najpierw do swego policzka, wskazując na sińce pod swymi oczami, a potem, z tą samą zapalczywością wskazał na to samo miejsce na twarzy Mike'a.
— Moje sińce są znacznie bardziej głębokie, w barwie znaczy się. A jego? Nie. I to nie dlatego, że się wysypia, czy lepiej jada, tylko dlatego, że ma inny podcień skóry... — dopiero w połowie wykładu złapał się, że nie była to wiedza, którą powinien szastać młody człowiek w jego wieku. Dlatego też zatrzymał konie własnych słów, zatrzymał się w miejscu, przytrzymał też Tonksa, na którego zerknął nieco niepewnie. — Aurora mnie nauczyła. W Czarownicy kiedyś o tym pisali.
I dopiero po tym miał wrażenie, że stało się coś dziwnego. Nie potrafił jednak wychwycić co, ale powłóczył nieco zaniepokojonym spojrzeniem za Wellers, nie śmiąc nawet zapytać, cóż takiego się właśnie wydarzyło. Jak zwykle większy sens przeskakiwał nad jego głową.
— W kwietniu mówiłeś, że wystarczy, żebym się dowiedział, gdzie uderzać, żeby zabolało — wreszcie wypuścił ramię Tonksa z własnych objęć, po czym wygładził poły własnego płaszcza i jeszcze raz kontrolnie zerknął w kierunku Thalii. Podbijanie oka? Czemu mówili o tym jak o czymś, co stało się nie tak dawno temu? Zmarszczony w zamyśleniu nos spowodował oczywistą reakcję łańcuchową — zsunięcie się okularów, prędka reakcja dłoni, która wcisnęła je na swoje miejsce, ale postanowił, że chyba nie będzie ciągnął tego tematu dalej.
Bowiem w jego rękach dość szybko znalazła się nie jedna, a trzy czekoladowe żaby. No i dwie karty, to już coś.
— Naprawdę myślisz, że muszę przytyć? — spytał przejęty tą niepochlebną opinią do tego stopnia, że bardzo prędko znów zgarbił się nieco, głównie przez ściągnięcie ramion do wewnątrz klatki piersiowej. Żaby trzymał w bezpiecznym sklepieniu dłoni tak, by mu nie uciekły, lecz cały czas wodził na wpół smutnym, na wpół pytającym spojrzeniem między twarzami jego dzisiejszych towarzyszy.
— I jeżeli coś, to ja chcę się trzymać z daleka od patroszenia i ... Tej całej reszty — mówiąc to, pobladł znacząco, ale też jednocześnie wcisnął sobie jedną z żab do ust, więc może to wina ruchliwej słodyczy w ustach i bardzo niedaleko przełyku? Któż to mógł wiedzieć? Na pewno nie wiedział sam Castor, ale był pewien, że może żałować przełknięcia żaby prawie w całości, gdy nagle rozpoczęła się jakaś dziwna ceremonia wręczania prezentów.
— Merlinie, to wy nic nie wiecie?! — No oczywiście, że nie wiedzą, Cassie! Skąd mają wiedzieć, skoro im nie powiedziałeś, co?
I tak oto, by uwolnić swoje dłonie, pozostałe żaby trafiły do jego ust, a on już nie wiedział, co właściwie się wokół niego dzieje. Czy Mike i Thalia wymienili się listami, że przygotują jakieś prezenty, ale zapomnieli mu o tym wspomnieć? Czy to była część jakiegoś planu? O co tu w ogóle chodziło?
I czemu jego palce lizał nagle puszek pigmejski?
— Ja... — starał się coś z siebie wydusić, ale różowe futerko niemal natychmiast pochwyciło większą część jego uwagi. — Cześć, maleńki... Jak się miewasz? — roziskrzone spojrzenie uciekło najpierw w górę, ku błętkitno—szarym tęczówkom Tonksa. Posłał mu uśmiech; uśmiech, który dobrze znał, bezkompromisowo szczery i jeszcze jakby napchać mu policzki czymś więcej niż czekoladowymi żabami, przypominałby tego samego młodzieńca, na którego surdut Tonks wylał kremowe piwo niemal przed dwoma laty.
— Dziękuję — wyszeptał wreszcie, gdy zwierzątko, chyba zachęcone zapachem czekolady wciąż tańczącym na jego dłoniach przeskoczyło wreszcie do niego. I tak z dłoni przebiegł niewielki puszek pigmejski w górę jego rękawa, wreszcie zatrzymując się na prawym barku. Dopiero wtedy mógł skupić się na rudej burzy i prezencie od niej. Nawet nie starał się udawać, że łzy wzruszenia nie leją się z jego oczu albo że nie zanosi się na naprawdę potężnego gila.
Był zbyt sentymentalny dla własnego dobra.
— Będzie... świe—ecić... — chciał powtórzyć słowa rudej, lecz szloch prędko położył kres wszelkim jego planom. Przycisnął jasnobłękitny woreczek do jasnobłękitnego swetra, trwał tak przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund, aż wreszcie wsunął go do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Uwolnione ręce wyciągnęły się więc ponownie, lewa w kierunku Michaela, prawa do Thalii i przyciągnął ich oboje w uścisku, wyjątkowo upokarzającym, przepełnionym szlochem, gilami i łzami uścisku.
— Prze... Prze—e—cież.... Przecież mie—e—liście... być za—a—aproszeni... Do nas... Na Wrzo—oso—osowisko... — musiał być naprawdę wzruszony, bo płakał absolutnie nieprzyjemnie dla oka. W sposób, w jaki płaczą poruszone dzieci albo matki z okazji wielkich sukcesów takowych. — Na Wi—wi—wigili—ę... O pierwszej gwia—azdce, ale Au... Au... Aurora mó—ówi, że o osiemna—astej... [bylobrzydkobedzieladnie]
— Ech, jak wy możecie być poważnymi, dorosłymi ludźmi! — prawie załamałby sobie ręce nad losem garderob obu "dorosłych", gdyby nie kwestia szalikowa i to, że właściwie sam był dorosłym mężczyzną, który przez większość czasu chodził w przykrótkich spodniach i uparcie odmawiał przyjmowania jakiejkolwiek części garderoby. Chyba tylko sweter, który miał dzisiaj na sobie był względną nowością, bo przecież otrzymał go wczoraj i prawie się z tego faktu popłakał.
Nie zasługiwał na tyle dobra, które go otaczało. Na uśmiechy Thalii i rozpromienione spojrzenia Michaela.
I długo nie zasłuży.
— Mam niebieski sweter, bo to mój ulubiony kolor, a Trixie uszyła go własnoręcznie. Myślisz, że byłoby grzecznie, jakbym wrzucił go do szafy i nie nosił? — zagryzł dolną wargę, nie spuszczając uważnego spojrzenia z jego twarzy. Był już naprawdę bliski zerwania tego obrzydliwego skrawka materiału z jego szyi, lecz profilaktycznie wcisnął ręce do kieszeni i raz jeszcze zwrócił się w kierunku Wellers. O najsłodsza dywersjo. — Sama spójrz. On ma ciepłą urodę, a zimne kolory do takiej zupełnie nie pasują! Jak stanę obok niego, skup się, Thalia...
Stanął lekko na palcach, po czym chwycił Tonksa za rękaw. Palec wskazujący przystawił najpierw do swego policzka, wskazując na sińce pod swymi oczami, a potem, z tą samą zapalczywością wskazał na to samo miejsce na twarzy Mike'a.
— Moje sińce są znacznie bardziej głębokie, w barwie znaczy się. A jego? Nie. I to nie dlatego, że się wysypia, czy lepiej jada, tylko dlatego, że ma inny podcień skóry... — dopiero w połowie wykładu złapał się, że nie była to wiedza, którą powinien szastać młody człowiek w jego wieku. Dlatego też zatrzymał konie własnych słów, zatrzymał się w miejscu, przytrzymał też Tonksa, na którego zerknął nieco niepewnie. — Aurora mnie nauczyła. W Czarownicy kiedyś o tym pisali.
I dopiero po tym miał wrażenie, że stało się coś dziwnego. Nie potrafił jednak wychwycić co, ale powłóczył nieco zaniepokojonym spojrzeniem za Wellers, nie śmiąc nawet zapytać, cóż takiego się właśnie wydarzyło. Jak zwykle większy sens przeskakiwał nad jego głową.
— W kwietniu mówiłeś, że wystarczy, żebym się dowiedział, gdzie uderzać, żeby zabolało — wreszcie wypuścił ramię Tonksa z własnych objęć, po czym wygładził poły własnego płaszcza i jeszcze raz kontrolnie zerknął w kierunku Thalii. Podbijanie oka? Czemu mówili o tym jak o czymś, co stało się nie tak dawno temu? Zmarszczony w zamyśleniu nos spowodował oczywistą reakcję łańcuchową — zsunięcie się okularów, prędka reakcja dłoni, która wcisnęła je na swoje miejsce, ale postanowił, że chyba nie będzie ciągnął tego tematu dalej.
Bowiem w jego rękach dość szybko znalazła się nie jedna, a trzy czekoladowe żaby. No i dwie karty, to już coś.
— Naprawdę myślisz, że muszę przytyć? — spytał przejęty tą niepochlebną opinią do tego stopnia, że bardzo prędko znów zgarbił się nieco, głównie przez ściągnięcie ramion do wewnątrz klatki piersiowej. Żaby trzymał w bezpiecznym sklepieniu dłoni tak, by mu nie uciekły, lecz cały czas wodził na wpół smutnym, na wpół pytającym spojrzeniem między twarzami jego dzisiejszych towarzyszy.
— I jeżeli coś, to ja chcę się trzymać z daleka od patroszenia i ... Tej całej reszty — mówiąc to, pobladł znacząco, ale też jednocześnie wcisnął sobie jedną z żab do ust, więc może to wina ruchliwej słodyczy w ustach i bardzo niedaleko przełyku? Któż to mógł wiedzieć? Na pewno nie wiedział sam Castor, ale był pewien, że może żałować przełknięcia żaby prawie w całości, gdy nagle rozpoczęła się jakaś dziwna ceremonia wręczania prezentów.
— Merlinie, to wy nic nie wiecie?! — No oczywiście, że nie wiedzą, Cassie! Skąd mają wiedzieć, skoro im nie powiedziałeś, co?
I tak oto, by uwolnić swoje dłonie, pozostałe żaby trafiły do jego ust, a on już nie wiedział, co właściwie się wokół niego dzieje. Czy Mike i Thalia wymienili się listami, że przygotują jakieś prezenty, ale zapomnieli mu o tym wspomnieć? Czy to była część jakiegoś planu? O co tu w ogóle chodziło?
I czemu jego palce lizał nagle puszek pigmejski?
— Ja... — starał się coś z siebie wydusić, ale różowe futerko niemal natychmiast pochwyciło większą część jego uwagi. — Cześć, maleńki... Jak się miewasz? — roziskrzone spojrzenie uciekło najpierw w górę, ku błętkitno—szarym tęczówkom Tonksa. Posłał mu uśmiech; uśmiech, który dobrze znał, bezkompromisowo szczery i jeszcze jakby napchać mu policzki czymś więcej niż czekoladowymi żabami, przypominałby tego samego młodzieńca, na którego surdut Tonks wylał kremowe piwo niemal przed dwoma laty.
— Dziękuję — wyszeptał wreszcie, gdy zwierzątko, chyba zachęcone zapachem czekolady wciąż tańczącym na jego dłoniach przeskoczyło wreszcie do niego. I tak z dłoni przebiegł niewielki puszek pigmejski w górę jego rękawa, wreszcie zatrzymując się na prawym barku. Dopiero wtedy mógł skupić się na rudej burzy i prezencie od niej. Nawet nie starał się udawać, że łzy wzruszenia nie leją się z jego oczu albo że nie zanosi się na naprawdę potężnego gila.
Był zbyt sentymentalny dla własnego dobra.
— Będzie... świe—ecić... — chciał powtórzyć słowa rudej, lecz szloch prędko położył kres wszelkim jego planom. Przycisnął jasnobłękitny woreczek do jasnobłękitnego swetra, trwał tak przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund, aż wreszcie wsunął go do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Uwolnione ręce wyciągnęły się więc ponownie, lewa w kierunku Michaela, prawa do Thalii i przyciągnął ich oboje w uścisku, wyjątkowo upokarzającym, przepełnionym szlochem, gilami i łzami uścisku.
— Prze... Prze—e—cież.... Przecież mie—e—liście... być za—a—aproszeni... Do nas... Na Wrzo—oso—osowisko... — musiał być naprawdę wzruszony, bo płakał absolutnie nieprzyjemnie dla oka. W sposób, w jaki płaczą poruszone dzieci albo matki z okazji wielkich sukcesów takowych. — Na Wi—wi—wigili—ę... O pierwszej gwia—azdce, ale Au... Au... Aurora mó—ówi, że o osiemna—astej... [bylobrzydkobedzieladnie]
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 17.08.21 22:33, w całości zmieniany 1 raz
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
-I co z tego...? - wyrwało mu się, że szczerym zaskoczeniem. Nie nosił przecież tego szalika dla jego koloru, a dla ciepła i zapachu. Uspokajały. Przynajmniej jego, bo pozostawał błogo nieświadomy irytacji Castora.
Myślisz, że byłoby grzecznie jakbym wrzucił do szafy i nie nosił? - umknął spojrzeniem, bo...
-Oczywiście, że byłoby niegrzecznie. - wymamrotał, bo właśnie dlatego chodził w swoim szafirowym szaliku, ale nie mógł przecież wytknąć Sproutowi hipokryzji, bo to tylko stary szalik Justine, przecież.
Zanim zdążył się zażenować, Castor obdarował jego i Thalię jakimś festiwalemabsurdu wizażu?
-E....co? - wyrwało mu się elokwentnie. Skrzyżował spojrzenia z Thalią, rozumiesz coś z tego?! -Ale to chyba dobrze, że mam mniej głębokie sińce teraz? - czy właśnie bardziej? Trochę nie nadążał. -I tak wszyscy wiedzą, że się nie wysypiam. - wzruszył ramionami, z pogodnym uśmiechem. -Czytasz "Czarownicę", Promyczku? - uniósł lekko jedną brew, a uśmiech stał się bardziej łobuzerski. Wyciągnął dłoń, aby potarmosić Castora po głowie - jeśli ten nie odskoczył.* A potem opuścił rękę, uważniej spoglądając na Thalię.
-Ja też się cieszę. - powtórzył jako echo za Wellers, ale jego głos zabrzmiał trochę chłodniej. Spojrzał na Castora znacząco, ale Sprout chyba nie zauważył nastroju Thalii. Ech.
Wyprostował się jakoś dumniej, gdy Thalia przyznała mu rację - a potem badawczo spojrzał na jej oko. -Zagoiło się szybko? - upewnił się, nadal czując ukłucie winy.
-Też mówiłem, że musisz przytyć. - wytknął bezlitośnie, bowiem nie myślał przecież o walorach estetycznych, a praktycznych. -Ale wyglądasz lepiej odkąd jesz jajka, wiesz? - dodał na zachętę, chociaż wiszące na Castorze spodnie nadal napawały go niepokojem. Nie wiedział, czy wilkołaczemu osłabieniu da się jakkolwiek zaradzić, a lepsza dieta zdawała się nie pomagać.
Uśmiech w reakcji na puszka pigmejskiego rozproszył jednak niepokój, a Mike przez krótką chwilę poczuł się jak przed rokiem, gdy wszystko było dobrze. Rozpromienił się, podtrzymał przez chwilę kontakt wzrokowy ze Sproutem, a potem zerknął na Thalię, mając nadzieję, że i jej podoba się prezent.
-Daj znać, jak pozwolą ci wpuścić zwierzaka na statek. - puścił do Wellers perskie oko, a potem rozszerzył lekko oczy, czując zapach morza.
Morza, które od pewnego czasu uwielbiał. Z lądu, co prawda, ale zawsze.
-Dziękuję... - wydusił, przymykając oczy aby skupić się na woni i uśmiechnąć delikatnie, aż...
Zamrugał, słysząc jak Castor się rozkleja, a potem - z zadziwiającą jak na chudzielca siłą - został przyciągnięty do kościstego obojczyka i niemalże zderzył się ramionami z Thalią.
-Castor, my... dziękujemy. - Wigilia? Sens do tych słów docierał do niego, powoli. Serce zalała fala ciepła, to... to na pewno będzie milsze niż siedzenie samemu w domu, przypominając sobie o nieobecności mamy Tonks. I... czyżby Aurora nadal miała o nim dobre zdanie? -Hej, to chyba wesoła wieść? - łobuzersko trącił Sprouta w ramię. -Dziękuję, Castor, tobie i Aurorze. Będę na pewno.
*st uniku, a co (+zwinność Majka x2)
Myślisz, że byłoby grzecznie jakbym wrzucił do szafy i nie nosił? - umknął spojrzeniem, bo...
-Oczywiście, że byłoby niegrzecznie. - wymamrotał, bo właśnie dlatego chodził w swoim szafirowym szaliku, ale nie mógł przecież wytknąć Sproutowi hipokryzji, bo to tylko stary szalik Justine, przecież.
Zanim zdążył się zażenować, Castor obdarował jego i Thalię jakimś festiwalem
-E....co? - wyrwało mu się elokwentnie. Skrzyżował spojrzenia z Thalią, rozumiesz coś z tego?! -Ale to chyba dobrze, że mam mniej głębokie sińce teraz? - czy właśnie bardziej? Trochę nie nadążał. -I tak wszyscy wiedzą, że się nie wysypiam. - wzruszył ramionami, z pogodnym uśmiechem. -Czytasz "Czarownicę", Promyczku? - uniósł lekko jedną brew, a uśmiech stał się bardziej łobuzerski. Wyciągnął dłoń, aby potarmosić Castora po głowie - jeśli ten nie odskoczył.* A potem opuścił rękę, uważniej spoglądając na Thalię.
-Ja też się cieszę. - powtórzył jako echo za Wellers, ale jego głos zabrzmiał trochę chłodniej. Spojrzał na Castora znacząco, ale Sprout chyba nie zauważył nastroju Thalii. Ech.
Wyprostował się jakoś dumniej, gdy Thalia przyznała mu rację - a potem badawczo spojrzał na jej oko. -Zagoiło się szybko? - upewnił się, nadal czując ukłucie winy.
-Też mówiłem, że musisz przytyć. - wytknął bezlitośnie, bowiem nie myślał przecież o walorach estetycznych, a praktycznych. -Ale wyglądasz lepiej odkąd jesz jajka, wiesz? - dodał na zachętę, chociaż wiszące na Castorze spodnie nadal napawały go niepokojem. Nie wiedział, czy wilkołaczemu osłabieniu da się jakkolwiek zaradzić, a lepsza dieta zdawała się nie pomagać.
Uśmiech w reakcji na puszka pigmejskiego rozproszył jednak niepokój, a Mike przez krótką chwilę poczuł się jak przed rokiem, gdy wszystko było dobrze. Rozpromienił się, podtrzymał przez chwilę kontakt wzrokowy ze Sproutem, a potem zerknął na Thalię, mając nadzieję, że i jej podoba się prezent.
-Daj znać, jak pozwolą ci wpuścić zwierzaka na statek. - puścił do Wellers perskie oko, a potem rozszerzył lekko oczy, czując zapach morza.
Morza, które od pewnego czasu uwielbiał. Z lądu, co prawda, ale zawsze.
-Dziękuję... - wydusił, przymykając oczy aby skupić się na woni i uśmiechnąć delikatnie, aż...
Zamrugał, słysząc jak Castor się rozkleja, a potem - z zadziwiającą jak na chudzielca siłą - został przyciągnięty do kościstego obojczyka i niemalże zderzył się ramionami z Thalią.
-Castor, my... dziękujemy. - Wigilia? Sens do tych słów docierał do niego, powoli. Serce zalała fala ciepła, to... to na pewno będzie milsze niż siedzenie samemu w domu, przypominając sobie o nieobecności mamy Tonks. I... czyżby Aurora nadal miała o nim dobre zdanie? -Hej, to chyba wesoła wieść? - łobuzersko trącił Sprouta w ramię. -Dziękuję, Castor, tobie i Aurorze. Będę na pewno.
*st uniku, a co (+zwinność Majka x2)
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Śledziła to przekomarzanie się o strojach z jakimś wewnętrznym rozbawieniem, zastanawiając się, czy naprawdę przysłuchuje się rozmowie dwójki dorosłych mężczyzn na temat tego, jakie noszą swetry. Albo szaliki. Albo przepaski biodrowe, cokolwiek, gama i teoria kolorów była dla niej równie odległa jak perspektywa żeglowania do księżyca. Nie to, że nie doceniała ładnych strojów, bo to nie była prawda, ale na tym temacie znała się akurat jak psidwak na fortepianie – jak to nie było w opcjach jedzenia, to sama zbyt wiele by nie umiała.
- Hola hola stop, dorosłym to może, ale na poważnym się nigdy nie zgadzałam i nic nie podpisywałam – oskarżycielsko-teatralnym gestem uniosła palec ku górze, dłonie wciskając zaraz do kieszeni płaszcza. Nie wiedziała, czemu to akurat po niej wyszukiwano oznaczeń dorosłości, skoro każde z tej trójki miało chyba jakiś prywatny wyścig o to, kto pakuje się w większe kłopoty. Może i Michael był aurorem, ale Thalia uważała że miałaby sporo szansy w tym aby zdobyć za to jakąś nieistniejącą nagrodę za pierwsze miejsce. Starała się!
I nagle zaczął się wykład. Spoglądała to na Castora, to na Michaela, oglądając się to na jednego to na drugiego. Tonksowi posłała równie niewiele mówiące spojrzenie, potrząsając głową i wzruszając ramionami. Niczego, panie, niczego!
- Castor…jeżeli chciałeś, abym poczuła się jak w szkole to gratulację – znowu słyszę wykład o którym niewiele rozumiem. Jeżeli będziesz miał jakieś uwagi do mojego stroju to daj mi znać, po prostu zmienię wygląd. Bo chyba nikt oprócz ciebie do końca tego nie rozumie i jakkolwiek ci ufamy to…co? – Czemu życie było tak skomplikowane, że nie można było nosić konkretnych kolorów? Czy teraz musiała Sprouta brać pod pachę na zakupy i po prostu płacić za to, co on wybierze. Miała nadzieję, że to przynajmniej rozwiązałoby ewentualne przyszłe jego uwagi. Ale ze spodni nie zrezygnuje, nie na statek.
- Coś ciekawego jeszcze było w tej „Czarownicy”? Chyba nie mają rankingu statków. – A szkoda, zaczęłaby czytać! – Natomiast jeżeli chcesz poczytać albo posłuchać o dziwnych rzeczach to zapraszam, opowiem ci o umowach handlowych i wszystkich możliwych przywitaniach w języku trytońskim, bardzo chętnie podzielę się swoją wiedzą. – Nie mogła powstrzymać znów uniesienia kącików ust, z ciekawości jednak zaraz tłumiąc go dla siebie. Wiedziała, że Michael nie uniknął zauważenia w jej zmianie nastroju, ale była przynajmniej wdzięczna, że temat nie został pociągnięty. Naprawdę nie chciała wypluwać z siebie tych wszystkich zmartwień, które na pewno by się pojawiły, bo Castor i Michael zasługiwali na więcej niż jej smutna, maglowana historia życiowa.
Spojrzenie powiodła więc do towarów – chcąc sprawdzić, czy do Doliny przybyło coś więcej niż czekoladowe żaby, rozmyślając, co jeszcze sama od siebie mogłaby spróbować załatwić towaru dla tutejszych mieszkańców i przechodniów. W zeszłym miesiącu udało jej się zdobyć sporo bochenków chleba, w styczniu mogły się znaleźć jeszcze jakieś ciekawe towary. Dlatego przez chwilę rozproszona była kiedy padło w jej stronę pytanie, dopiero po chwili rozpraszając się i zerkając przez chwilę pytająco w stronę Tonksa, zaraz też łącząc wątki.
- Ah w sumie…to nie mam pojęcia. Chodzę zawsze z taką ilością siniaków że człowiek przestaje liczyć. – Wzruszyła ramionami, zaraz też unosząc głowę z czujnym wyrazem twarzy. – Ale nie mówcie tego Yvette. Już ostatnim liście dostała szału jak jej napisałam że lekko mnie dźgnięto. – A to przecież było tylko lekko! I nawet za bardzo krwi nie było i się nawet szybko wygoiło, bo pani Blanchard zdecydowanie nalegała na spotkanie, więc wszystko skończyło się i tak dobrze. Spojrzeniem powędrowała znów do Castora, przekrzywiając nieco głowę na jego stwierdzenie. Cóż, było w nim sporo prawdy. – Co racja to racja. Ale powinno się też wiedzieć, kiedy najlepiej uciekać, zwłaszcza, że w obecnym stanie to złożysz się jak zapałka. – Trochę za późno z tymi złotymi radami po tej wcześniejszej rewelacji, ale po prostu kontekst był trochę inny.
- Tak, uważam że tak musi być, Castor. I to ze względów zdrowotnych. Sami ci ludzie powiedzą, że ciężko jest teraz jak nie dojadasz, bo wiele osób zna ten problem. I ciężko pracować kiedy się tak mocno chudnie. Włosy ci będą wypadać i kto nam będzie mówić co pasuje do jakiego odcienia włosów, hm? Przyniosę ci te ryby już gotowe abyś nic nie musiał z nimi zrobić. – W pewnym sensie to rozumiała, bo na początku też mocno skręcał ją żołądek na takie prace, ale że odmówić nie mogła, to po prostu zaciskała zęby i po prostu jakoś szło to przekonanie.
Wykorzystała jeszcze chwilę, aby przyjrzeć się książce, delikatnie przejeżdżając opuszkami palców po grzbiecie. Nie czytała jej wcześniej, chociaż swojego czasu pochłaniała sporo lektur o morzu, ale na tą jeszcze nie trafiła. Ostrożnie uniosła książkę do nosa, wdychając zapach kartek i uśmiechając się lekko. Delikatnie przysunęła się w stronę Michaela i uściskała go krótko, delikatnie chowając twarz w jego szacie aby schować własne rumieńce, bo to oczywiście z zimna, nie ze wzruszenia.
- Dziękuję – szepnęła jeszcze, odsuwając się aby spojrzeć na Castora. Jej reakcja natychmiast jednak przeszła w zdenerwowanie pomieszane ze smutkiem kiedy zobaczyła jego łzy. Bała się strasznie, że coś zepsuła, więc pierwszym skojarzeniem był fakt, że Sproutowi prezent się po prostu nie podoba.
- N-nie płacz! Jeżeli ci się nie podoba to możemy po prostu to wymienić… - Już gotowa była panikować, gotowa biec do tej Grecji chociażby teraz żeby tylko nie sprawiać mu zawodu. Gotowa była już szukać wsparcia w Tonksie, zaraz jednak została przyciągnięta do uścisku we trójkę. Nie mogła powstrzymać kolejnego uśmiechu, tym razem znów pochylając głowę i ciesząc się z tej bliskości. Delikatnie głaskała Castora po głowie, twarz wtulając znów w ramię Mike’a. Wszystko było dobrze.
Przynajmniej przez chwilę.
Unosząc spojrzenie, dostrzegła ciemną marę, stojącą nad wyraz blisko. Pobladła, nie skupiając się na tym, że jej włosy właśnie bladły tak jak jej twarz, w szarpnięciu wyrywając się z całego tego spokojnego (na ile można tak było mówić przez płacz Castora) uścisku, patrząc przez chwilę ponad ramię Sprouta.
- Ja… - Chciała się jakoś wytłumaczyć z tego zachowanie przed chwilą, ale nie wiedziała, co miała im powiedzieć. Suchość w ustach i lekkie drżenie odciągały ją od poszukiwania jakiegoś logicznego wyjaśnienia… - To…to nic takiego. Wigilia, tak? To bardzo miłe, dziękuję, na pewno się pojawię! Kto jeszcze będzie? Przyniosę rzeczy do jedzenia jeżeli chcecie. Mam jeszcze odłożone fasolki wszystkich smaków, a jeżeli lubicie herbatniki z powidłami to też mogę. No i jeszcze ryby, a dodatkowo mogę przejrzeć co jeszcze mam i coś z tego dobrać. – Mówiła szybko, chcąc wrócić do radośniejszego tematu i nie skupiać się na tym, co przed chwilą odstawiła.
- Hola hola stop, dorosłym to może, ale na poważnym się nigdy nie zgadzałam i nic nie podpisywałam – oskarżycielsko-teatralnym gestem uniosła palec ku górze, dłonie wciskając zaraz do kieszeni płaszcza. Nie wiedziała, czemu to akurat po niej wyszukiwano oznaczeń dorosłości, skoro każde z tej trójki miało chyba jakiś prywatny wyścig o to, kto pakuje się w większe kłopoty. Może i Michael był aurorem, ale Thalia uważała że miałaby sporo szansy w tym aby zdobyć za to jakąś nieistniejącą nagrodę za pierwsze miejsce. Starała się!
I nagle zaczął się wykład. Spoglądała to na Castora, to na Michaela, oglądając się to na jednego to na drugiego. Tonksowi posłała równie niewiele mówiące spojrzenie, potrząsając głową i wzruszając ramionami. Niczego, panie, niczego!
- Castor…jeżeli chciałeś, abym poczuła się jak w szkole to gratulację – znowu słyszę wykład o którym niewiele rozumiem. Jeżeli będziesz miał jakieś uwagi do mojego stroju to daj mi znać, po prostu zmienię wygląd. Bo chyba nikt oprócz ciebie do końca tego nie rozumie i jakkolwiek ci ufamy to…co? – Czemu życie było tak skomplikowane, że nie można było nosić konkretnych kolorów? Czy teraz musiała Sprouta brać pod pachę na zakupy i po prostu płacić za to, co on wybierze. Miała nadzieję, że to przynajmniej rozwiązałoby ewentualne przyszłe jego uwagi. Ale ze spodni nie zrezygnuje, nie na statek.
- Coś ciekawego jeszcze było w tej „Czarownicy”? Chyba nie mają rankingu statków. – A szkoda, zaczęłaby czytać! – Natomiast jeżeli chcesz poczytać albo posłuchać o dziwnych rzeczach to zapraszam, opowiem ci o umowach handlowych i wszystkich możliwych przywitaniach w języku trytońskim, bardzo chętnie podzielę się swoją wiedzą. – Nie mogła powstrzymać znów uniesienia kącików ust, z ciekawości jednak zaraz tłumiąc go dla siebie. Wiedziała, że Michael nie uniknął zauważenia w jej zmianie nastroju, ale była przynajmniej wdzięczna, że temat nie został pociągnięty. Naprawdę nie chciała wypluwać z siebie tych wszystkich zmartwień, które na pewno by się pojawiły, bo Castor i Michael zasługiwali na więcej niż jej smutna, maglowana historia życiowa.
Spojrzenie powiodła więc do towarów – chcąc sprawdzić, czy do Doliny przybyło coś więcej niż czekoladowe żaby, rozmyślając, co jeszcze sama od siebie mogłaby spróbować załatwić towaru dla tutejszych mieszkańców i przechodniów. W zeszłym miesiącu udało jej się zdobyć sporo bochenków chleba, w styczniu mogły się znaleźć jeszcze jakieś ciekawe towary. Dlatego przez chwilę rozproszona była kiedy padło w jej stronę pytanie, dopiero po chwili rozpraszając się i zerkając przez chwilę pytająco w stronę Tonksa, zaraz też łącząc wątki.
- Ah w sumie…to nie mam pojęcia. Chodzę zawsze z taką ilością siniaków że człowiek przestaje liczyć. – Wzruszyła ramionami, zaraz też unosząc głowę z czujnym wyrazem twarzy. – Ale nie mówcie tego Yvette. Już ostatnim liście dostała szału jak jej napisałam że lekko mnie dźgnięto. – A to przecież było tylko lekko! I nawet za bardzo krwi nie było i się nawet szybko wygoiło, bo pani Blanchard zdecydowanie nalegała na spotkanie, więc wszystko skończyło się i tak dobrze. Spojrzeniem powędrowała znów do Castora, przekrzywiając nieco głowę na jego stwierdzenie. Cóż, było w nim sporo prawdy. – Co racja to racja. Ale powinno się też wiedzieć, kiedy najlepiej uciekać, zwłaszcza, że w obecnym stanie to złożysz się jak zapałka. – Trochę za późno z tymi złotymi radami po tej wcześniejszej rewelacji, ale po prostu kontekst był trochę inny.
- Tak, uważam że tak musi być, Castor. I to ze względów zdrowotnych. Sami ci ludzie powiedzą, że ciężko jest teraz jak nie dojadasz, bo wiele osób zna ten problem. I ciężko pracować kiedy się tak mocno chudnie. Włosy ci będą wypadać i kto nam będzie mówić co pasuje do jakiego odcienia włosów, hm? Przyniosę ci te ryby już gotowe abyś nic nie musiał z nimi zrobić. – W pewnym sensie to rozumiała, bo na początku też mocno skręcał ją żołądek na takie prace, ale że odmówić nie mogła, to po prostu zaciskała zęby i po prostu jakoś szło to przekonanie.
Wykorzystała jeszcze chwilę, aby przyjrzeć się książce, delikatnie przejeżdżając opuszkami palców po grzbiecie. Nie czytała jej wcześniej, chociaż swojego czasu pochłaniała sporo lektur o morzu, ale na tą jeszcze nie trafiła. Ostrożnie uniosła książkę do nosa, wdychając zapach kartek i uśmiechając się lekko. Delikatnie przysunęła się w stronę Michaela i uściskała go krótko, delikatnie chowając twarz w jego szacie aby schować własne rumieńce, bo to oczywiście z zimna, nie ze wzruszenia.
- Dziękuję – szepnęła jeszcze, odsuwając się aby spojrzeć na Castora. Jej reakcja natychmiast jednak przeszła w zdenerwowanie pomieszane ze smutkiem kiedy zobaczyła jego łzy. Bała się strasznie, że coś zepsuła, więc pierwszym skojarzeniem był fakt, że Sproutowi prezent się po prostu nie podoba.
- N-nie płacz! Jeżeli ci się nie podoba to możemy po prostu to wymienić… - Już gotowa była panikować, gotowa biec do tej Grecji chociażby teraz żeby tylko nie sprawiać mu zawodu. Gotowa była już szukać wsparcia w Tonksie, zaraz jednak została przyciągnięta do uścisku we trójkę. Nie mogła powstrzymać kolejnego uśmiechu, tym razem znów pochylając głowę i ciesząc się z tej bliskości. Delikatnie głaskała Castora po głowie, twarz wtulając znów w ramię Mike’a. Wszystko było dobrze.
Przynajmniej przez chwilę.
Unosząc spojrzenie, dostrzegła ciemną marę, stojącą nad wyraz blisko. Pobladła, nie skupiając się na tym, że jej włosy właśnie bladły tak jak jej twarz, w szarpnięciu wyrywając się z całego tego spokojnego (na ile można tak było mówić przez płacz Castora) uścisku, patrząc przez chwilę ponad ramię Sprouta.
- Ja… - Chciała się jakoś wytłumaczyć z tego zachowanie przed chwilą, ale nie wiedziała, co miała im powiedzieć. Suchość w ustach i lekkie drżenie odciągały ją od poszukiwania jakiegoś logicznego wyjaśnienia… - To…to nic takiego. Wigilia, tak? To bardzo miłe, dziękuję, na pewno się pojawię! Kto jeszcze będzie? Przyniosę rzeczy do jedzenia jeżeli chcecie. Mam jeszcze odłożone fasolki wszystkich smaków, a jeżeli lubicie herbatniki z powidłami to też mogę. No i jeszcze ryby, a dodatkowo mogę przejrzeć co jeszcze mam i coś z tego dobrać. – Mówiła szybko, chcąc wrócić do radośniejszego tematu i nie skupiać się na tym, co przed chwilą odstawiła.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
— Jajco — odparł zupełnie elokwentnie, krzyżując prędko ręce na torsie. Czasami brak domysłu, którym charakteryzował się Michael, działał mu na nerwy chyba mocniej, niż przerażający wpływ księżyca na ich humory. Przez moment zastanawiał się, skąd mu się to wreszcie brało. Aurorzy byli przecież co do zasady ludźmi mądrymi, spostrzegawczymi, musieli analizować tyle zmiennych, by zapewnić bezpieczeństwo innym i sobie. Może to jakiś uraz, którego nabawił się w trakcie swojej kariery? Uderzył się w głowę, rana się zagoiła, ale może coś w mózgu przestało odpowiednio działać? To nie mogła być przecież starcza demencja. Jeszcze nie. Chociaż pamiętał, że ktoś kiedyś wspominał mu, że urazy głowy mogły przyspieszyć takie zmiany. Miał przed sobą wybór. Albo będzie przypatrywał się reakcjom Tonksa i ewaluował jego zdolności poznawcze, albo...
Po prostu uzna, że był głupi. Naturalnie.
Prychnął jeszcze, chyba triumfalnie, albo po prostu nie starczyło mu powietrza, by pociągnąć konwersację dalej i wytknąć blondynowi, że właśnie na tym polega bycie miłym, a poza tym sweter od Trixie był — poza prezentem szczególnie dla niego ważnym, bo wykonanym własnoręcznie — przede wszystkim po prostu śliczny i praktyczny jednocześnie. Tonks narzekał ostatnimi czasy na to, że większość garderoby nie pasuje do jego obecnego stanu, a sweter ów leżał idealnie...
— Thalia... — jęknął żałośnie, ledwo powstrzymując swoje dłonie przed wystrzeleniem w górę, a palce przed wczepieniem się we miodowe loki, u samej nasady włosów. W kontaktach ze starszymi od siebie starał się odnaleźć jakąś dziwną, umykającą mu namiastkę pewności, przewidywalności rzeczywistości. Może odrobinę rozsądku? I jak do tej pory tak właśnie było, czuł się przy takich osobach nieco bardziej pewnie, ale...
Ostatnio Wellers i Tonks musieli się uprzeć, że to Castor ma być tym rozsądnym i myślącym z całego towarzystwa. Taką rolę przyjmował nader często, jednakże z młodszymi od siebie, bo wiedział, że ci bardzo rzadko mogli liczyć na bezpieczną przystań na burzliwym morzu rzeczywistości i po prostu nie mieli dobrego wzorca. Bycie takowym męczyło, wymagało wspinania się na wyżyny odpowiedzialności, do której osiągnięcia Castor po prostu... nie miał siły. Fizycznie.
— To nie kwestia "teraz", czy "kiedyś". Masz żółty podcień skóry, ja mam różowy i po prostu tak będzie już do końca świata — kontynuował przejęty, choć łatwo było dostrzec, że energia wyleciała z niego równie prędko, co się pojawiła. Brak zrozumienia ze strony przyjaciół pchnął go w końcu do momentu, w którym dał spokój i Michaelowi, i Thalii, zaciskając usta w wąską kreskę. Już nic więcej nie powie, skoro nikt nie doceniał jego dobrych rad, nie starał się nawet otworzyć umysłu na coś nowego. Nic, tylko "nie rozumiem" i "nie rozumiem". — Mówiłem już, że Aurora czyta!
Obruszył się tak mocno, że potarganie włosów złapało go nieco nieprzygotowanego. Mógłby oczywiście odskoczyć, lecz wiedział, że w takim przypadku nikomu nie będzie miło (już nie było), że odpowiednio sprowokowany mógłby wreszcie pokazać, że pomimo bycia chudziną, to właśnie kości dłoni odpowiedzialne są za odpowiedni impet przy uderzeniu. A te miał... na wierzchu.
— Nie wiem, co tam było, bo tego nie czytam. Mama czasem mi pakowała w to ciastka i kanapki do pracy. Lata temu — no i obruszył się na dobre. Do tego stopnia, że wyruszył nieco na przód, wychodząc na prowadzenie w ich pochodzie. Świeży śnieg chrzęścił pod jego butami, a on przyglądał się nim, dorastając wreszcie do myśli, że potrzebuje prawdziwych butów zimowych, takich porządnych, na grubej podeszwie, bo chodzenie w mokasynach w zimę kończyło się właśnie tak jak teraz. Mokrą skarpetą. — O umowach chętnie posłucham. Sam wiem to i owo, ale od mądrych ludzi uczy się prędzej.
Na dźwięk rozmowy o siniakach, gojących się czy tam powstających, o dźgnięciu nawet i prośbie niemówienia tego Yvette, zacisnął tylko mocniej usta, aż te posiniały nieco.
Nie denerwuj się, Cassie, to do niczego nie doprowadzi.
Dopiero jednak na uwagę o jajkach i przybieraniu na wadze obejrzał się przez ramię za Tonksa. Zmarszczony nos i spojrzenie rzucone spod zmrużonych oczu mogły mówić wszystko o tym, jakie nastawienie do tego wszystkiego miał Sprout. Żadne zaskoczenie, że było nie najlepsze. Gdy jednak stanął w miejscu i obrócił się do nich raz jeszcze, w ruchu bliźniaczo podobnym (i cudem tylko udanym), na pięcie mokasynów, po śladach złości kryjących się w lineraturze jego twarzy nie było już śladu.
— Dlatego wszędzie chodzę z nim — poruszył głową, wskazując nią na Michaela — Chociaż można też powiedzieć, że lecę i jeżdżę. Ale widać pan auror ma wyższe wymagania do swych małych pomocników, więc po nowym roku powinienem sobie poszukać innego zajęcia, co nie?
Krótki, jadowity uśmiech zatrzymał się na jego wargach. Rozchylonych nagle, zupełnie tak, jakby ostrze zatrutego noża dotknęło drżących kącików ust.
Na moment. Bo chwilę później Castor rozchmurzył się niemal całkowicie, a jego oczy zaiskrzyły jakimś nowym rodzajem ciekawości.
— Właśnie, Mike! Nie mówiłeś co tam z Moody'm. Dostał dość mocno, ale dobrze, że nie czekaliśmy z pomocą.
Puszek pigmejski, chyba przeczuwając nadchodzącą gilową ucztę, wspiął się prędko po karku Castora, wchodząc na sam czubek jego głowy.
— Po—po—podo—o—podoba mi się przecież... Bardzo!! — powiedziałby więcej, pewnie rozwiałby wątpliwości, które własnoręcznie i głupio (jednak nie byli z Tonksem tak znowu różni w tym aspekcie) zasiał w umyśle Thalii, gdyby nie jeden szczegół. Pisnął bowiem nagle, z jakiegoś powodu zaskoczony, że żywiące się gilami stworzonko stwierdziło, że spróbuje sięgnąć swym długim językiem do dziurek jego nosa, zwisając właściwie do góry nogami z jego głowy. Nim jednak do jego umysłu dotarł impuls, że to nic dziwnego, tylko przecież puszek... Zdążył już porządnie spanikować. — Nie—e wiem? — próbował wydusić pomiędzy własnym szlochem a kolejnymi drżącymi oddechami, zawieszony w dziwnej mieszance strachu, przejęcia, smutku, radości i tego, że od tych wszystkich emocji okropnie bolała go głowa.
Wypuścił ich jednak z objęć, bo czuł, że puszek długo nie wytrzyma w pozycji, którą sobie przybrał, tak więc ułożył dłonie w koszyczek, w które mógł bezpiecznie zeskoczyć i przyłożył go bliżej do nosa. Niech też ma coś z życia, choć doświadczenie te ciężko było uznać za miłe.
— Smacznego, Racuszek... — szepnął przez zaciśnięte zęby, choć powieki też miał zaciśnięte. Żeby się opanować, nie płakać i nie przyglądać się nowemu pupilowi w... pracy. W trakcie posiłku? Dopiero po tym ułożył Racuszka na ramieniu raz jeszcze, pociągnął głośno i poniekąd triumfalnie nosem, po czym przesunął raz jeszcze rękawem po własnych oczach, zbierając resztki łez.
— Trochę nas będzie... Znaczy, ja, Aurora, moi kuzyni Halbert i Herbert Grey, może się znacie... No i możecie też zaprosić kogoś od siebie, jeżeli macie kogoś na myśli. Mike, Tonksowie zaproszeni są wszyscy, wysyłałem Gabrielowi kartkę, ale chyba Irys musiał coś pokręcić, bo tam było też zaproszenie dla Ciebie, przysięgam! A ty, Thalia, jak masz jakiegoś narzeczonego i się nas nie wstydzisz to... No wiesz. Albo jak macie kogoś, kto będzie siedział sam... Też go weźcie. To ma być... Jak to Halbert mówił... Chrześcijańska wigilia. Więc ubierzcie się przy okazji jak ludzie, dobrze? — kryształki łez cały czas czuwały w kącikach oczu, gotowe na kolejne wydostanie się na pobladłe, zapadłe poliki. Ale chyba radził sobie już całkiem nieźle, bo udało mu się nawet wyprostować! — Możecie coś przynieść od siebie, ale nie trzeba, zbierałem jedzenie cały miesiąc, by mieć je na dzisiaj. Tylko żadnego alkoholu!
Po prostu uzna, że był głupi. Naturalnie.
Prychnął jeszcze, chyba triumfalnie, albo po prostu nie starczyło mu powietrza, by pociągnąć konwersację dalej i wytknąć blondynowi, że właśnie na tym polega bycie miłym, a poza tym sweter od Trixie był — poza prezentem szczególnie dla niego ważnym, bo wykonanym własnoręcznie — przede wszystkim po prostu śliczny i praktyczny jednocześnie. Tonks narzekał ostatnimi czasy na to, że większość garderoby nie pasuje do jego obecnego stanu, a sweter ów leżał idealnie...
— Thalia... — jęknął żałośnie, ledwo powstrzymując swoje dłonie przed wystrzeleniem w górę, a palce przed wczepieniem się we miodowe loki, u samej nasady włosów. W kontaktach ze starszymi od siebie starał się odnaleźć jakąś dziwną, umykającą mu namiastkę pewności, przewidywalności rzeczywistości. Może odrobinę rozsądku? I jak do tej pory tak właśnie było, czuł się przy takich osobach nieco bardziej pewnie, ale...
Ostatnio Wellers i Tonks musieli się uprzeć, że to Castor ma być tym rozsądnym i myślącym z całego towarzystwa. Taką rolę przyjmował nader często, jednakże z młodszymi od siebie, bo wiedział, że ci bardzo rzadko mogli liczyć na bezpieczną przystań na burzliwym morzu rzeczywistości i po prostu nie mieli dobrego wzorca. Bycie takowym męczyło, wymagało wspinania się na wyżyny odpowiedzialności, do której osiągnięcia Castor po prostu... nie miał siły. Fizycznie.
— To nie kwestia "teraz", czy "kiedyś". Masz żółty podcień skóry, ja mam różowy i po prostu tak będzie już do końca świata — kontynuował przejęty, choć łatwo było dostrzec, że energia wyleciała z niego równie prędko, co się pojawiła. Brak zrozumienia ze strony przyjaciół pchnął go w końcu do momentu, w którym dał spokój i Michaelowi, i Thalii, zaciskając usta w wąską kreskę. Już nic więcej nie powie, skoro nikt nie doceniał jego dobrych rad, nie starał się nawet otworzyć umysłu na coś nowego. Nic, tylko "nie rozumiem" i "nie rozumiem". — Mówiłem już, że Aurora czyta!
Obruszył się tak mocno, że potarganie włosów złapało go nieco nieprzygotowanego. Mógłby oczywiście odskoczyć, lecz wiedział, że w takim przypadku nikomu nie będzie miło (już nie było), że odpowiednio sprowokowany mógłby wreszcie pokazać, że pomimo bycia chudziną, to właśnie kości dłoni odpowiedzialne są za odpowiedni impet przy uderzeniu. A te miał... na wierzchu.
— Nie wiem, co tam było, bo tego nie czytam. Mama czasem mi pakowała w to ciastka i kanapki do pracy. Lata temu — no i obruszył się na dobre. Do tego stopnia, że wyruszył nieco na przód, wychodząc na prowadzenie w ich pochodzie. Świeży śnieg chrzęścił pod jego butami, a on przyglądał się nim, dorastając wreszcie do myśli, że potrzebuje prawdziwych butów zimowych, takich porządnych, na grubej podeszwie, bo chodzenie w mokasynach w zimę kończyło się właśnie tak jak teraz. Mokrą skarpetą. — O umowach chętnie posłucham. Sam wiem to i owo, ale od mądrych ludzi uczy się prędzej.
Na dźwięk rozmowy o siniakach, gojących się czy tam powstających, o dźgnięciu nawet i prośbie niemówienia tego Yvette, zacisnął tylko mocniej usta, aż te posiniały nieco.
Nie denerwuj się, Cassie, to do niczego nie doprowadzi.
Dopiero jednak na uwagę o jajkach i przybieraniu na wadze obejrzał się przez ramię za Tonksa. Zmarszczony nos i spojrzenie rzucone spod zmrużonych oczu mogły mówić wszystko o tym, jakie nastawienie do tego wszystkiego miał Sprout. Żadne zaskoczenie, że było nie najlepsze. Gdy jednak stanął w miejscu i obrócił się do nich raz jeszcze, w ruchu bliźniaczo podobnym (i cudem tylko udanym), na pięcie mokasynów, po śladach złości kryjących się w lineraturze jego twarzy nie było już śladu.
— Dlatego wszędzie chodzę z nim — poruszył głową, wskazując nią na Michaela — Chociaż można też powiedzieć, że lecę i jeżdżę. Ale widać pan auror ma wyższe wymagania do swych małych pomocników, więc po nowym roku powinienem sobie poszukać innego zajęcia, co nie?
Krótki, jadowity uśmiech zatrzymał się na jego wargach. Rozchylonych nagle, zupełnie tak, jakby ostrze zatrutego noża dotknęło drżących kącików ust.
Na moment. Bo chwilę później Castor rozchmurzył się niemal całkowicie, a jego oczy zaiskrzyły jakimś nowym rodzajem ciekawości.
— Właśnie, Mike! Nie mówiłeś co tam z Moody'm. Dostał dość mocno, ale dobrze, że nie czekaliśmy z pomocą.
Puszek pigmejski, chyba przeczuwając nadchodzącą gilową ucztę, wspiął się prędko po karku Castora, wchodząc na sam czubek jego głowy.
— Po—po—podo—o—podoba mi się przecież... Bardzo!! — powiedziałby więcej, pewnie rozwiałby wątpliwości, które własnoręcznie i głupio (jednak nie byli z Tonksem tak znowu różni w tym aspekcie) zasiał w umyśle Thalii, gdyby nie jeden szczegół. Pisnął bowiem nagle, z jakiegoś powodu zaskoczony, że żywiące się gilami stworzonko stwierdziło, że spróbuje sięgnąć swym długim językiem do dziurek jego nosa, zwisając właściwie do góry nogami z jego głowy. Nim jednak do jego umysłu dotarł impuls, że to nic dziwnego, tylko przecież puszek... Zdążył już porządnie spanikować. — Nie—e wiem? — próbował wydusić pomiędzy własnym szlochem a kolejnymi drżącymi oddechami, zawieszony w dziwnej mieszance strachu, przejęcia, smutku, radości i tego, że od tych wszystkich emocji okropnie bolała go głowa.
Wypuścił ich jednak z objęć, bo czuł, że puszek długo nie wytrzyma w pozycji, którą sobie przybrał, tak więc ułożył dłonie w koszyczek, w które mógł bezpiecznie zeskoczyć i przyłożył go bliżej do nosa. Niech też ma coś z życia, choć doświadczenie te ciężko było uznać za miłe.
— Smacznego, Racuszek... — szepnął przez zaciśnięte zęby, choć powieki też miał zaciśnięte. Żeby się opanować, nie płakać i nie przyglądać się nowemu pupilowi w... pracy. W trakcie posiłku? Dopiero po tym ułożył Racuszka na ramieniu raz jeszcze, pociągnął głośno i poniekąd triumfalnie nosem, po czym przesunął raz jeszcze rękawem po własnych oczach, zbierając resztki łez.
— Trochę nas będzie... Znaczy, ja, Aurora, moi kuzyni Halbert i Herbert Grey, może się znacie... No i możecie też zaprosić kogoś od siebie, jeżeli macie kogoś na myśli. Mike, Tonksowie zaproszeni są wszyscy, wysyłałem Gabrielowi kartkę, ale chyba Irys musiał coś pokręcić, bo tam było też zaproszenie dla Ciebie, przysięgam! A ty, Thalia, jak masz jakiegoś narzeczonego i się nas nie wstydzisz to... No wiesz. Albo jak macie kogoś, kto będzie siedział sam... Też go weźcie. To ma być... Jak to Halbert mówił... Chrześcijańska wigilia. Więc ubierzcie się przy okazji jak ludzie, dobrze? — kryształki łez cały czas czuwały w kącikach oczu, gotowe na kolejne wydostanie się na pobladłe, zapadłe poliki. Ale chyba radził sobie już całkiem nieźle, bo udało mu się nawet wyprostować! — Możecie coś przynieść od siebie, ale nie trzeba, zbierałem jedzenie cały miesiąc, by mieć je na dzisiaj. Tylko żadnego alkoholu!
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
-Srajco. - odciął się inteligentnie, bo nie będzie mu Castor pyskował.
Powstrzymałby język przy Thalii, ale na szczęście pływała na statkach i słyszała gorsze rzeczy.
-Castor, czemu podcień skóry jest nagle problemem rangi światowej? - nie wytrzymał, czując, że chyba coś mu w życiu umyka. Niedawno dostał kazanie o tym, czym jest fular, teraz Castor awanturował się o kolorach, a Thalia...
O, Thalia akurat mówiła o rzeczach całkiem niegłupich.
-O umowach handlowych to bym posłuchał. A, jeszcze lepiej o tym, gdzie są teraz dobre dostawy i ceny. - zaproponował Thalii z powagą. -Też byś posłuchał, Promyczku, zamiast podczytywać gazety siostry. - roześmiał się, dając Castorowi żartobliwego kuksańca pod żebra. Sprout zresztą podzielał jego zdanie, sam wyraził gotowość do lekcji ekonomii.
A potem prędko cofnął łokieć, bo te żebra wciąż były szczuplejsze i bardziej wystające niż się spodziewał. Przeprosiłby, ale tylko zacisnął ze smutkiem usta. Na szczęście, Thalia wzięła na siebie wykład o konieczności jedzenia, a Mike mógł tylko kiwać smutno głową. Już to wszystko Castorowi mówił, w szopie.
Drgnął lekko, słysząc złość w jego głosie. Jeszcze kilka miesięcy temu odciąłby się za takie słowa czymś podobnie złośliwym, ale teraz skrzyżował tylko obronnie ramiona i umknął wzrokiem, jak zbity pies.
-Bardzo mi pomagasz, ale jak sobie chcesz. - wyrwało mu się, zanim zdążył ukryć cień smutku i niepokoju we własnym głosie. Zaraz potem, w jasnych oczach błysnęło coś na kształt irytacji.
Jeśli nie chcesz ze mną nigdzie jeździć, to przestań mnie dręczyć, a po prostu powiedz.
Odkąd Castor zerwał znajomość z dnia na dzień, reagował na podobne groźby nieco zbyt nerwowo.
-Z Moody'm wszystko w porządku. - dodał zdecydowanie zbyt sucho i lakonicznie. I trwałby tak, w tej napiętej atmosferze, gdyby nie dostrzegł kątem oka jak puszek pigmejski zjada smarki Castora. Mimowolnie parsknął śmiechem, a ten zabrał za sobą racjonalne i irracjonalne obawy.
Przytulił się mocno do Castora i Thalii i słuchał dalej o tej Wigilii, usiłując odegnać myśli o osobach, które mogą być wtedy same (znał ich chyba zbyt wiele, a wszystkich nie może sprosić na chrześcijańską Wigilię), aż...
Wellers wyrwała się nagle, zbyt nagle.
Castor zdawał się tego nie zauważyć, paplając dalej, paplała też sama Thalia, ale Mike zmarszczył lekko brwi i chwycił ją delikatnie za ramię.
-Wellers? - zwracał się do niej tak tylko, gdy działo się coś poważnego. -Wszystko w porządku?
Powstrzymałby język przy Thalii, ale na szczęście pływała na statkach i słyszała gorsze rzeczy.
-Castor, czemu podcień skóry jest nagle problemem rangi światowej? - nie wytrzymał, czując, że chyba coś mu w życiu umyka. Niedawno dostał kazanie o tym, czym jest fular, teraz Castor awanturował się o kolorach, a Thalia...
O, Thalia akurat mówiła o rzeczach całkiem niegłupich.
-O umowach handlowych to bym posłuchał. A, jeszcze lepiej o tym, gdzie są teraz dobre dostawy i ceny. - zaproponował Thalii z powagą. -Też byś posłuchał, Promyczku, zamiast podczytywać gazety siostry. - roześmiał się, dając Castorowi żartobliwego kuksańca pod żebra. Sprout zresztą podzielał jego zdanie, sam wyraził gotowość do lekcji ekonomii.
A potem prędko cofnął łokieć, bo te żebra wciąż były szczuplejsze i bardziej wystające niż się spodziewał. Przeprosiłby, ale tylko zacisnął ze smutkiem usta. Na szczęście, Thalia wzięła na siebie wykład o konieczności jedzenia, a Mike mógł tylko kiwać smutno głową. Już to wszystko Castorowi mówił, w szopie.
Drgnął lekko, słysząc złość w jego głosie. Jeszcze kilka miesięcy temu odciąłby się za takie słowa czymś podobnie złośliwym, ale teraz skrzyżował tylko obronnie ramiona i umknął wzrokiem, jak zbity pies.
-Bardzo mi pomagasz, ale jak sobie chcesz. - wyrwało mu się, zanim zdążył ukryć cień smutku i niepokoju we własnym głosie. Zaraz potem, w jasnych oczach błysnęło coś na kształt irytacji.
Jeśli nie chcesz ze mną nigdzie jeździć, to przestań mnie dręczyć, a po prostu powiedz.
Odkąd Castor zerwał znajomość z dnia na dzień, reagował na podobne groźby nieco zbyt nerwowo.
-Z Moody'm wszystko w porządku. - dodał zdecydowanie zbyt sucho i lakonicznie. I trwałby tak, w tej napiętej atmosferze, gdyby nie dostrzegł kątem oka jak puszek pigmejski zjada smarki Castora. Mimowolnie parsknął śmiechem, a ten zabrał za sobą racjonalne i irracjonalne obawy.
Przytulił się mocno do Castora i Thalii i słuchał dalej o tej Wigilii, usiłując odegnać myśli o osobach, które mogą być wtedy same (znał ich chyba zbyt wiele, a wszystkich nie może sprosić na chrześcijańską Wigilię), aż...
Wellers wyrwała się nagle, zbyt nagle.
Castor zdawał się tego nie zauważyć, paplając dalej, paplała też sama Thalia, ale Mike zmarszczył lekko brwi i chwycił ją delikatnie za ramię.
-Wellers? - zwracał się do niej tak tylko, gdy działo się coś poważnego. -Wszystko w porządku?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Słuchała tego przedrzeźniania się, patrząc to na jednego to na drugiego. Może powinna zmienić zdanie co do tego podpisywania się jako dorosła? W końcu w tym momencie przezywali się gorzej niż pięciolatki, dlatego nagle poczuła się jakby dodało się jej z czterdzieści lat. Korciło zapytać, czy dalej zakładają śliniaczki do jedzenia, ale Castor wydawał się teraz jeszcze bardziej zdenerwowany tą całą sytuacją. Poważnie zaczynała w siebie wątpić, zastanawiając się, czy lata na morzu pogarszały jej zdolności komunikacyjne, czy po prostu teraz naprawdę trafiła w sedno czegoś ważnego dla Castora. Przecież nie chciała go wyśmiewać! Po prostu nie rozumiała jakiegoś oczekiwania odnośnie tego…Czy naprawdę wypadało to wiedzieć i ona pozostawała w tle za wszystkimi…znowu?
- Castor…jeżeli będę potrzebować wystrojenia, na pewno zwrócę się o pomoc w tym temacie od ciebie – zaczęła łagodnie, nie chcąc zabrzmieć jakoś nietaktownie, ale w sumie mogło to wyjść i tak nijako. Ale cóż, kto nie ryzykuje nie je kasztanów. Czy jak to tam było? Może nie z kasztami, ale trudno! – Ale weź pod uwagę, że nie mam na to póki co warunków, środków ani chęci. W moim zawodzie lepiej nie być ładnym.
I to nawet nie chodziło o nią. W wielu wypadkach marynarze zaciągali się z osób z niższych warstw społecznych, gdzie zwyczaje higieniczne nie były tak rozpowszechniane albo możliwe, a na statku nie było wielu możliwości aby się w tym polepszyć. Jeżeli ktoś przesadnie dbał o swój wygląd, zwracał u siebie uwagę, a często z uwagą szły docinki i niezbyt pozytywne wyróżnienia. A w jej działaniach lepiej było być niewidocznym. Nie miała więc chęci na dopasowanie szalika, skoro gdyby miała dwa szaliki, to jeden mogłaby oddać komuś, kto go wcale nie miał. Proste!
Zastanowiła się nad słowami Michaela, ostrożnie wodząc palcami po bliźnie w kąciku ust, rozważając alternatywy. Tak, czasem zdarzało jej się mówić mądrze albo wpadać na jakieś dobre pomysły. Tym jeszcze mogła się pochwalić.
- Wydaje mi się, że taka seria wykładów ogólnie by była dobra. Jak optymalnie kupować jedzenie aby starczyło na dłużej, jakich rynków unikać, czego szukać w umowach aby uniknąć związania się działaniem w którym wylądować się nie powinno. Musiałabym znaleźć na to odpowiedni czas, ale na pewno byłby to dobry moment, zwłaszcza, że zbliża się nowy rok. – Nie wiedziała, gdzie miałaby tego nauczać ani ile by było chętnych osób, ale tyle lat doświadczenia w handlu na pewno mogłoby dodatkowo stanowić atut dla samych zainteresowanych.
Uniosła brwi słysząc złośliwość ze strony Castora i to wycofanie Michaela, zaraz też zaciskając lekko szczękę. Chyba za wcześnie zdobyła się na milczenie odnośnie zachowywania się jak dzieci, teraz zaś odwracając się od nich zdecydowanie by wywrócić oczyma.
- Weźcie sobie dajcie w twarz, bo jak zamierzacie ciągnąć do siebie pretensje o to co kto tam robi, co kto nie robi a co kto śmie uważać że ktoś robi, to sama wam dam i sobie pójdę. Naprawdę, tyle rzeczy jest do zrobienia, a się smęcicie jak płaczliwe dzieci, bo nie dano wam ulubionej zabawki. – Nie wiedziała absolutnie o co chodziło, ale to nigdy nie powstrzymywało w niej ciętego języka i komentarzy. Naprawdę jednak nie zamierzała stać tutaj i słuchać jakiś pojazdów bo dwie osoby nie umiały porozmawiać.
Kwestii Moody’ego już nie skomentowała – było w porządku i wszystko to się liczyło. Nawet jednak uścisk nie wzbudził w niej takiego zaskoczenia jak to, że…zwierzak zjadał teraz właśnie smarki Castora. Widziała wiele dziwacznie niesmacznych rzeczy, ale i tak znów uniosła brwi. Zwierzak zjadający gile. Super prezent.
Uchwyciła spojrzenie Tonksa i jego dłoń na swoim ramieniu dopiero parę sekund po tym, jak to zrobił, jakby dopiero zaczęła rejestrować najnowsze wydarzenia. Zamrugała lekko, próbując zrozumieć co się działo w okolicy, przechodząc zaraz na trajkotanie o jedzeniu. To była dobra opcja.
- Tak? Nie? Nie wiem…to nie kwestia na dziś. – Dziś był zbyt…dobry dzień, aby zajmować się tymi kwestiami. Ostatecznie dość szybko uciekła od jego twarzy spojrzeniem aby znów skierować niebieskie tęczówki na Sprouta, przechylając głowę.
- Oczywiście, narzeczonych mam tyle, że co miesiąc to co najmniej dwaj wpadają, a w każdym odwiedzanym porcie to piątka to takie minimum! – Teatralnie przyłożyła dłoń do czoła, tak jakby właśnie prezentowała wszystkim swój majestat. – Wezmę Yvette. Wiem, że spędza sama święta, przyda jej się miłe i wspierające towarzystwo w tym dniu. Przyniosę od siebie coś do jedzenia, a Yv na pewno ubierze mnie jak człowieka.
- Castor…jeżeli będę potrzebować wystrojenia, na pewno zwrócę się o pomoc w tym temacie od ciebie – zaczęła łagodnie, nie chcąc zabrzmieć jakoś nietaktownie, ale w sumie mogło to wyjść i tak nijako. Ale cóż, kto nie ryzykuje nie je kasztanów. Czy jak to tam było? Może nie z kasztami, ale trudno! – Ale weź pod uwagę, że nie mam na to póki co warunków, środków ani chęci. W moim zawodzie lepiej nie być ładnym.
I to nawet nie chodziło o nią. W wielu wypadkach marynarze zaciągali się z osób z niższych warstw społecznych, gdzie zwyczaje higieniczne nie były tak rozpowszechniane albo możliwe, a na statku nie było wielu możliwości aby się w tym polepszyć. Jeżeli ktoś przesadnie dbał o swój wygląd, zwracał u siebie uwagę, a często z uwagą szły docinki i niezbyt pozytywne wyróżnienia. A w jej działaniach lepiej było być niewidocznym. Nie miała więc chęci na dopasowanie szalika, skoro gdyby miała dwa szaliki, to jeden mogłaby oddać komuś, kto go wcale nie miał. Proste!
Zastanowiła się nad słowami Michaela, ostrożnie wodząc palcami po bliźnie w kąciku ust, rozważając alternatywy. Tak, czasem zdarzało jej się mówić mądrze albo wpadać na jakieś dobre pomysły. Tym jeszcze mogła się pochwalić.
- Wydaje mi się, że taka seria wykładów ogólnie by była dobra. Jak optymalnie kupować jedzenie aby starczyło na dłużej, jakich rynków unikać, czego szukać w umowach aby uniknąć związania się działaniem w którym wylądować się nie powinno. Musiałabym znaleźć na to odpowiedni czas, ale na pewno byłby to dobry moment, zwłaszcza, że zbliża się nowy rok. – Nie wiedziała, gdzie miałaby tego nauczać ani ile by było chętnych osób, ale tyle lat doświadczenia w handlu na pewno mogłoby dodatkowo stanowić atut dla samych zainteresowanych.
Uniosła brwi słysząc złośliwość ze strony Castora i to wycofanie Michaela, zaraz też zaciskając lekko szczękę. Chyba za wcześnie zdobyła się na milczenie odnośnie zachowywania się jak dzieci, teraz zaś odwracając się od nich zdecydowanie by wywrócić oczyma.
- Weźcie sobie dajcie w twarz, bo jak zamierzacie ciągnąć do siebie pretensje o to co kto tam robi, co kto nie robi a co kto śmie uważać że ktoś robi, to sama wam dam i sobie pójdę. Naprawdę, tyle rzeczy jest do zrobienia, a się smęcicie jak płaczliwe dzieci, bo nie dano wam ulubionej zabawki. – Nie wiedziała absolutnie o co chodziło, ale to nigdy nie powstrzymywało w niej ciętego języka i komentarzy. Naprawdę jednak nie zamierzała stać tutaj i słuchać jakiś pojazdów bo dwie osoby nie umiały porozmawiać.
Kwestii Moody’ego już nie skomentowała – było w porządku i wszystko to się liczyło. Nawet jednak uścisk nie wzbudził w niej takiego zaskoczenia jak to, że…zwierzak zjadał teraz właśnie smarki Castora. Widziała wiele dziwacznie niesmacznych rzeczy, ale i tak znów uniosła brwi. Zwierzak zjadający gile. Super prezent.
Uchwyciła spojrzenie Tonksa i jego dłoń na swoim ramieniu dopiero parę sekund po tym, jak to zrobił, jakby dopiero zaczęła rejestrować najnowsze wydarzenia. Zamrugała lekko, próbując zrozumieć co się działo w okolicy, przechodząc zaraz na trajkotanie o jedzeniu. To była dobra opcja.
- Tak? Nie? Nie wiem…to nie kwestia na dziś. – Dziś był zbyt…dobry dzień, aby zajmować się tymi kwestiami. Ostatecznie dość szybko uciekła od jego twarzy spojrzeniem aby znów skierować niebieskie tęczówki na Sprouta, przechylając głowę.
- Oczywiście, narzeczonych mam tyle, że co miesiąc to co najmniej dwaj wpadają, a w każdym odwiedzanym porcie to piątka to takie minimum! – Teatralnie przyłożyła dłoń do czoła, tak jakby właśnie prezentowała wszystkim swój majestat. – Wezmę Yvette. Wiem, że spędza sama święta, przyda jej się miłe i wspierające towarzystwo w tym dniu. Przyniosę od siebie coś do jedzenia, a Yv na pewno ubierze mnie jak człowieka.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka