Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plumpkowa studnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plumpkowa Studnia
Stara, kamienna studnia, znajdowała się w Dolinie Godryka od zawsze. Dosłownie; wykopana w trakcie powstawania wioski, przez długi czas stanowiła dla mieszkańców główne ujęcie wody, umiejscowiona wygodnie w miejscu, w którym krzyżowały się aż trzy mieszkalne ulice. Wielokrotnie niszczona i odbudowywana, służyła uparcie kolejnym pokoleniom, użytkowana (zapewne z sentymentu) nawet wtedy, gdy w okolicznych domach pojawiła się bieżąca woda. Przestała pełnić swoją rolę dopiero kilka lat temu, kiedy w jej głębinach zadomowiło się stado plumpek. Niemagiczna część mieszkańców wioski była co prawda skłonna wyplenić rybki, ale tutejsi czarodzieje, nie chcąc do tego dopuścić, rzucili na studnię urok, który zmienił smak stojącej w niej wody na wyjątkowo nieprzyjemny, skutecznie zniechęcając mugoli do dalszego jej wykorzystywania. Dzisiaj malowniczo położona studnia nadal jest jednym z ulubionych miejsc schadzek mieszkańców, spragnionych plotek lub kilku romantycznych chwil, ale schludną przeszłość ma już dawno za sobą: jej kamienne boki zarosły mchem, a pod powierzchnią wody (nietypowo wręcz przejrzystej) można dostrzec okrągłe, cętkowane plumpki.
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Lokacja zawiera kości.
To, co było jej zgubą mieściło się pod pierzyną powtarzanych w błędnych schemacie błędów; i za to właśnie każdego musiała przepraszać, choć już nie wiedziała jak. Pewnie łatwiej by jej było wykrzesać z siebie szczerą prawdę – nawet jeśli proces nie byłby przyjemny (bo otwieranie się przed drugą osobą, uchylanie rąbka tajemnicy nad swoimi słabościami, nigdy nie następowało bez trudności) – lecz w tym przypadku nie było tak naprawdę nic, co mogłoby posłużyć za wyjaśnienie dlaczego Effie miała tendencję do oddalania się od innych. Dlaczego tak często potrafiła odejść w połowie rozpoczętej historii. Po prostu wycofać się, schować wspomnienia do torby i zniknąć – zwłaszcza, że często były to całkiem miłe opowieści. Luna była jedną z wielu, które tego doświadczyły; w końcu po szczęśliwym zaliczeniu owutemów i zapewnieniu sobie miejsca na kursie alchemicznym w Szpitalu Św. Munga, nie miała zbyt wiele czasu na aktywne tkanie sieci towarzyskich i już wtedy kontakty niejako poluzowały się. Nadal pamiętała o kuzynce, której piękny głos najlepiej pamiętała z nie tylko z szeregów Hogwarckiego chóru, ale z ferii świątecznych (tych tuż przed podjętą decyzją o rezygnacji ze szkolenia się pod czujnym okiem alchemików-uzdrowicieli). Tak się złożyło, że w przypływie rodzinnego poczucia przynależności (często pielęgnowanego przez Harriett) został zorganizowany wspólny zimowy kulig – przednia zabawa pełna śmiechu, śpiewów i nawet spontanicznych zjazdów na sankach z górki, która była ledwie wzgórzem. Z tego co pamiętała uczestniczyły w nim Luna i siostry Potter, gdyż bracia z obu rodzin mieli inne plany na ten czas, ale było to przemiłe doświadczenie, które gdzieś zakreśliło koniec jej beztroski.
Właśnie to wspomnienie nasunęło jej się na myśl, gdy ciemnowłosa czarownica się z nią przywitała. Może to nie było dobre, że wciąż wyglądała i czuła się tak samo jak wtedy. — Nie wiesz? W końcu po coś warzę te eliksiry – i jak widać są efekty! — Zaśmiała się, rzucając słowa z pewną przekorą, tuż po tym jak Lupin wypuściła ją z całkiem solidnego uścisku. Uniosła lekko łuk brwiowy, uważnym wzrokiem lustrując jej sylwetkę – pod smukłą, kobiecą postacią musiała kryć się pewność i siła. W końcu Luna nie była już drobną i wrażliwą dziewczynką, nie była też jedynie urokliwym głosem na scenie. Jej wcześniejszy obraz kuzynki w pamięci musiał ulec udoskonaleniu; śmierć siostry na pewno wpłynęło na kształtowanie się jej charakteru, a wymieniona w liście pomoc na farmie musiała ją także postawić w bardzo odpowiedzialnej roli. I choć nie wiedziała wiele więcej, już samo to wzbudziło w niej pewien ognik podziwu wobec jej dzisiejszej towarzyszki.
Słysząc jej dopytywanie, najpierw jedynie ponagliła ją lekkim ruchem nadgarstka. Zręcznie wyminęła kilka pokaźnych rozmiarów żab, które rozłożyły się na ścieżce, wskazując tym samym bezpieczną drogę Lunie; jakiś czas temu jeden z sąsiadów prowadził chyba jakieś eksperymenty, w wyniku których po okolicy rozbiegło się stadko płazów. Już było ich znacznie mniej, ale niektóre postanowiły zadomowić się na stałe i dawały nieustępliwe wieczorne koncerty. Aby uprzedzić dyskusję na ten temat, wróciła do poprzedniego pytania. — Właściwie i tak, i nie — zaczęła, oglądając się na czarownicę i robiąc jej miejsce obok siebie, gdyż na tym etapie nie było już wyznaczonej drogi; ich trasę wyznaczona tylko nieco wydeptana trawa. — Wydaje mi się, że na poznanie swojej przyszłości mamy całą noc, ale nie chciałabym jej też przegapić. — Dokończyła tajemniczym tonem. W końcu sama nie do końca wiedziała jak to się odbywa, bazowała na przytoczonych przez ciotkę wskazówkach. I choć Griselda rzadko się myliła, to lubiła wiedzę przekazywać w postaci niejasnych przesłanek. Nie przeszkadzało to Effie; zagadki nie były jej obce, odkrywając coś na własną rękę zyskiwała większą satysfakcję z sukcesu.
Nie szły długo. Kamienna studnia nawet o takiej porze była dość dobrze widoczna – nie robiła wielkiego wrażenia. Porastały ją mchy, a gdzieś z boku stało przegniłe, drewniane wiaderko bez rączki. A jednak czyż nie było to zasadą, że najbardziej niepozorne rzeczy okazywały się być najbardziej niezwykłe?
— Chodź, pochyl się nad studnią i powiedz mi, co widzisz.
Właśnie to wspomnienie nasunęło jej się na myśl, gdy ciemnowłosa czarownica się z nią przywitała. Może to nie było dobre, że wciąż wyglądała i czuła się tak samo jak wtedy. — Nie wiesz? W końcu po coś warzę te eliksiry – i jak widać są efekty! — Zaśmiała się, rzucając słowa z pewną przekorą, tuż po tym jak Lupin wypuściła ją z całkiem solidnego uścisku. Uniosła lekko łuk brwiowy, uważnym wzrokiem lustrując jej sylwetkę – pod smukłą, kobiecą postacią musiała kryć się pewność i siła. W końcu Luna nie była już drobną i wrażliwą dziewczynką, nie była też jedynie urokliwym głosem na scenie. Jej wcześniejszy obraz kuzynki w pamięci musiał ulec udoskonaleniu; śmierć siostry na pewno wpłynęło na kształtowanie się jej charakteru, a wymieniona w liście pomoc na farmie musiała ją także postawić w bardzo odpowiedzialnej roli. I choć nie wiedziała wiele więcej, już samo to wzbudziło w niej pewien ognik podziwu wobec jej dzisiejszej towarzyszki.
Słysząc jej dopytywanie, najpierw jedynie ponagliła ją lekkim ruchem nadgarstka. Zręcznie wyminęła kilka pokaźnych rozmiarów żab, które rozłożyły się na ścieżce, wskazując tym samym bezpieczną drogę Lunie; jakiś czas temu jeden z sąsiadów prowadził chyba jakieś eksperymenty, w wyniku których po okolicy rozbiegło się stadko płazów. Już było ich znacznie mniej, ale niektóre postanowiły zadomowić się na stałe i dawały nieustępliwe wieczorne koncerty. Aby uprzedzić dyskusję na ten temat, wróciła do poprzedniego pytania. — Właściwie i tak, i nie — zaczęła, oglądając się na czarownicę i robiąc jej miejsce obok siebie, gdyż na tym etapie nie było już wyznaczonej drogi; ich trasę wyznaczona tylko nieco wydeptana trawa. — Wydaje mi się, że na poznanie swojej przyszłości mamy całą noc, ale nie chciałabym jej też przegapić. — Dokończyła tajemniczym tonem. W końcu sama nie do końca wiedziała jak to się odbywa, bazowała na przytoczonych przez ciotkę wskazówkach. I choć Griselda rzadko się myliła, to lubiła wiedzę przekazywać w postaci niejasnych przesłanek. Nie przeszkadzało to Effie; zagadki nie były jej obce, odkrywając coś na własną rękę zyskiwała większą satysfakcję z sukcesu.
Nie szły długo. Kamienna studnia nawet o takiej porze była dość dobrze widoczna – nie robiła wielkiego wrażenia. Porastały ją mchy, a gdzieś z boku stało przegniłe, drewniane wiaderko bez rączki. A jednak czyż nie było to zasadą, że najbardziej niepozorne rzeczy okazywały się być najbardziej niezwykłe?
— Chodź, pochyl się nad studnią i powiedz mi, co widzisz.
Miała to szczęście by dorastać w szczęśliwym, pełnym miłości domu. Wszystkie wspomnienia z tego okresu były dla niej zbawienne podczas kryzysowych sytuacji. Wiedziała jednak, że nie wszystkim było dane takowe posiadać. Ktoś jednak jej powiedział, że wszyscy w życiu muszą przeżyć jakąś tragedię. Tak samo jak każde pokolenie musiało przeżyć jakąś wojnę. Dawniej się z tym nie zgadzała myśląc, że sposób w jaki przebiega życie jest zależny od tego jak je poprowadzimy. Teraz znała już ten gorzki smak. Wiedziała jak to jest przez to przechodzić każdego dnia. Nosić ciężar, który przecież nie zelży. Nie trzeba było mówić o tych odczuciach, nie trzeba było snuć się jak cień by pokazywać wszystkim jak bardzo nas to dotknęło. Finalnie przecież liczyło się to co ma się w sercu, a Luna miała tam prawdziwy chaos. I w głowie i w sercu.
Kiedy w końcu wypuściła kuzynkę z ramion przyjrzała jej się ze skupieniem. Nie wiedziała co tak naprawdę chciała na jej twarzy zobaczyć. Rozpacz? Ból? Nigdy nie była dobra w pocieszaniu innych. Złe sytuacje bardzo szybko wypierała, a jednak chciałaby móc wiedzieć, kiedy kobieta potrzebuje pocieszenia, a kiedy zwyczajnej rozmowy. Może to właśnie był jej błąd? Wszystko traktowała analitycznie. Chciała działać zerojedynkowo. Coś jest czarne albo białe. Dobre lub złe. A czy taki podział, w ogóle sprawdzał się u ludzi? Tego nie była już pewna. Wciąż się ich uczyła. – Tak? – zapytała podchwytując temat. – To chyba muszę się do ciebie jeszcze szerzej uśmiechnąć. Parę takich specyfików na pewno by mi się przydało – dodała kiwając głową w potwierdzeniu. Kobieta od zawsze podziwiała wszelkich alchemików i uzdrowicieli. Dla niej była to sztuka, której sama nie była w stanie pojąć. Choć jej mama znała się na tym całkiem dobrze, to Luna nigdy nie interesowała się tym na tyle by się uczyć. Czy żałowała? Raczej nie, chociaż za parę fiolek uspokajaczy wcale by się nie obraziła.
Luna nadal nie miała pojęcia co takiego zaplanowała na dzisiejszy dzień jej daleka kuzynka. Chyba miała po prostu całkowicie inną wizję tego dnia niż Effie. Nie miała jednak zamiaru narzekać. W końcu tu chodziło o oderwanie myśli od wszystkiego co ponure i przykre. Szatynka była pomysłowa, ale jej pomysły zwykle niosły ze sobą bagaż konsekwencji. Lubiła ryzyko i raczej rzadko była przy ty tak promienna jak Potterówna. Zawsze jakoś się w tym równoważyły. Lupin potrzebowała takich osób w swoim towarzystwie. Na ponaglenie kobiety jedynie wywróciła oczami. – Co ty wymyśliłaś? – zapytała doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak pewnie szybko się nie dowie.
Idąc za słowami kuzynki przyśpieszyła kroku. – Następnym razem umówmy się pół godziny wcześniej. Mam tendencję do spóźniania się, a za bieganiem też nie przepadam. – odparła, a na jej ustach pojawił się promienny uśmiech. Udzieliła jej się ta tajemnicza atmosfera. Teraz tym bardziej chciała dowiedzieć się co jeszcze je czeka. – Przyszłość? – powtórzyła zaskoczona, gdy już dotarły do studni. Średnio wierzyła takim zabobonom. Wiedziała jakim przekleństwem bywa moc jasnowidzenia. Nie chciała jednak wyłamać się z zabawy, która przynosiła tyle uśmiechu jej towarzyszce.
Luna westchnęła jakby nie do końca pewna tego co zobaczy zaglądając do studni. – Jeśli wylezie stamtąd jakiś potwór i odgryzie mi kawałek nosa to naślę go na ciebie – zagroziła wskazując palcem na kobietę, po czym odetchnęła i nachyliła się nad studnią. – Lustereczko, lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie? – jej głos odbił się echem od studni, a ta czekała by poznać swoją przyszłość.
Kiedy w końcu wypuściła kuzynkę z ramion przyjrzała jej się ze skupieniem. Nie wiedziała co tak naprawdę chciała na jej twarzy zobaczyć. Rozpacz? Ból? Nigdy nie była dobra w pocieszaniu innych. Złe sytuacje bardzo szybko wypierała, a jednak chciałaby móc wiedzieć, kiedy kobieta potrzebuje pocieszenia, a kiedy zwyczajnej rozmowy. Może to właśnie był jej błąd? Wszystko traktowała analitycznie. Chciała działać zerojedynkowo. Coś jest czarne albo białe. Dobre lub złe. A czy taki podział, w ogóle sprawdzał się u ludzi? Tego nie była już pewna. Wciąż się ich uczyła. – Tak? – zapytała podchwytując temat. – To chyba muszę się do ciebie jeszcze szerzej uśmiechnąć. Parę takich specyfików na pewno by mi się przydało – dodała kiwając głową w potwierdzeniu. Kobieta od zawsze podziwiała wszelkich alchemików i uzdrowicieli. Dla niej była to sztuka, której sama nie była w stanie pojąć. Choć jej mama znała się na tym całkiem dobrze, to Luna nigdy nie interesowała się tym na tyle by się uczyć. Czy żałowała? Raczej nie, chociaż za parę fiolek uspokajaczy wcale by się nie obraziła.
Luna nadal nie miała pojęcia co takiego zaplanowała na dzisiejszy dzień jej daleka kuzynka. Chyba miała po prostu całkowicie inną wizję tego dnia niż Effie. Nie miała jednak zamiaru narzekać. W końcu tu chodziło o oderwanie myśli od wszystkiego co ponure i przykre. Szatynka była pomysłowa, ale jej pomysły zwykle niosły ze sobą bagaż konsekwencji. Lubiła ryzyko i raczej rzadko była przy ty tak promienna jak Potterówna. Zawsze jakoś się w tym równoważyły. Lupin potrzebowała takich osób w swoim towarzystwie. Na ponaglenie kobiety jedynie wywróciła oczami. – Co ty wymyśliłaś? – zapytała doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak pewnie szybko się nie dowie.
Idąc za słowami kuzynki przyśpieszyła kroku. – Następnym razem umówmy się pół godziny wcześniej. Mam tendencję do spóźniania się, a za bieganiem też nie przepadam. – odparła, a na jej ustach pojawił się promienny uśmiech. Udzieliła jej się ta tajemnicza atmosfera. Teraz tym bardziej chciała dowiedzieć się co jeszcze je czeka. – Przyszłość? – powtórzyła zaskoczona, gdy już dotarły do studni. Średnio wierzyła takim zabobonom. Wiedziała jakim przekleństwem bywa moc jasnowidzenia. Nie chciała jednak wyłamać się z zabawy, która przynosiła tyle uśmiechu jej towarzyszce.
Luna westchnęła jakby nie do końca pewna tego co zobaczy zaglądając do studni. – Jeśli wylezie stamtąd jakiś potwór i odgryzie mi kawałek nosa to naślę go na ciebie – zagroziła wskazując palcem na kobietę, po czym odetchnęła i nachyliła się nad studnią. – Lustereczko, lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie? – jej głos odbił się echem od studni, a ta czekała by poznać swoją przyszłość.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
The member 'Luna Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 20
'k20' : 20
Dostrzegała jeden mankament, który wiązał się z wychowaniem w domu wypełnionym miłością i dobrem; w domu, w którym niczego nie brakowało i który matczynymi ramionami oplatał i chronił przed wszelkim złem, czyhającym poza bezpiecznymi krańcami Doliny Godryka. Życie po brzegi wypełnione troską przyzwyczajało do swojej wygody. Nastawiało na to, że żaden upadek nie był poważny; żadna samotność nie była wieczna; a każdy strach dało się odgonić ciepłymi słowami. Choć państwo Potter przed wysłaniem Effie do Hogwartu starali się w niektórych miejscach przebić barierę, która dzieliła ją do tej pory przed realnym obliczem świata, nie mogli przecież przygotować jej na to, co przyszykował dla niej los. Przez jakiś czas oczekiwała wszystkiego, co najlepsze; przez długi czas doświadczała rozczarowania. Co innego słyszeć o nietolerancji i niepewności, a co innego na własnej skórze doświadczać ich efektów. Zderzenie dwóch różnych obrazów rzeczywistości było czymś więcej niż tylko zawodem – poczuła się raczej jakby grunt usunął się jej spod nóg i jakby cały ten czas, który przeżyła w błogiej niewiedzy, ściągał ją tylko na dno. Dość szybko otrząsnęła się jednak z tego wrażenia, nawet jeśli jego pokłosie czasem się w niej ujawniało; dużo ciężej przyszło jej godzenie się z pozostałymi aspektami życia, które czekało ją poza murami szkoły. Z jakiegoś powodu wszystko potoczyło się nie tak, jak sobie to wyobrażała – nie odkryła swojej pasji, nie znalazła odwzajemnionej miłości i, na domiar tych niepowodzeń, z rąk wypuściła sylwetkę swojej matki. Może to ostatnie nie było jej winą (może żadna z tych rzeczy nie zależała wyłącznie od podejmowanych przez nią decyzji), może po prostu nie miała szczęścia, ale czuła na sobie ciężar tego co mogłoby być, gdyby tylko zrobiła coś inaczej. Effie była dla siebie surowa, co ostatnio nadrabiała uśmiechem wobec innych; może liczyła, że w ten sposób nadrobi coś, co jakiś czas temu utraciła.
Nie była właściwie pewna, czy jej uwaga została poprawnie odebrana jako żart. Przez moment wpatrywała się uważnie w twarz kuzynki, po czym potrząsnęła głową. Kolczyki w kształcie kryształowych motyli jej zawtórowały. — Tobie nic takiego nie jest potrzebne. — Chyba że więcej szczęścia, dodała już w myślach. To zdanie, tak naprawdę, pasowałoby do sytuacji niemal każdej znanej jej osoby. Ostatni rok nie oszczędzał nikogo; a z resztą trochę powodzenia nie zaszkodziłoby im wszystkim nawet bez anomalii, chaosu w Ministerstwie oraz ciężkiej polityki, której szpony sięgały coraz dalej i głębiej. Zastanowiła się przelotnie, czy Lupinowie trzymali się razem w obecnej sytuacji – oczywiście, poza Lyallem, którego widziała poprzedniego dnia i o którym wiedziała, że nie mieszka w Yorkshire. Nie zapytała jednak o to; w końcu postanowiła sobie, że na czas spotkania spróbuje odgonić od siebie wszystkie trudne tematy.
W towarzystwie Luny okazało się to wyjątkowo proste i naturalne; może przypominała jej dzieciństwo, a może coś w atmosferze cichej dziś Doliny Godryka, tak na nią działało. Zachodzące słońce i łagodny szmer lasu pomagały skupić się na tym, co działo się tu i teraz. Do tego, Effie nie odczuła, że nie trafiła w oczekiwania Lupin odnośnie sposobu spędzenia wspólnie czasu; zbyt zaaferowana swoim pomysłem (który był według niej ekscytujący) nie wyłapała podobnych sygnałów. To było coś charakterystyczne dla jej osoby – głęboka fascynacja jedną rzeczą, na tle której wszystko inne gasło. Z jednej strony pomagało to w nauce i podczas przygotowywania eliksirów, z drugiej strony zaś było niekiedy źródłem nieporozumień. — Będę pamiętać — rzuciła, pilnując by jej krok pozostał lekki i żwawy. — W razie czego następnym razem wpadnę po ciebie osobiście. To w sumie byłaby okazja żeby znów zobaczyć farmę. Już nie pamiętam, kiedy u was byłam. — Na moment zapadła cisza; nie wypowiedziała dalszej myśli, która to raczej osobę Harriett wiązała z podobnymi wizytami. Główna atrakcja wieczoru była już blisko, co ponownie wrzuciło jej uwagę na odpowiednie tory; sama sądziła raczej, że są to wróżby niż ściśle ustalona przyszłość. Po pierwsze na tyle dobrze orientowała się w astronomii, by nie wiązać jej w żaden sposób z losami zwykłych śmiertelników; po drugie nie przywiązywała zbyt wielkie wagi do słów, które opowiedziane są zagadkami. — Podobno. Ciotka mówiła, że w ostatni dzień miesiąca, gwiazdy odbijające się w tafli wody są wyjątkowo szczodre i zdradzając chętnym czarodziejom swoje plany. — Odparła, pochylając się nieco bliżej, by w środku dostrzec plumpki. Wskazała palcem ich kształty Lunie.
— Coś tu jest, ale to nie potwory. Co prawda… nie zdziwiłabym się, gdyby spróbowały wyskoczyć, by nas przywitać — skwitowała, uśmiechając się z pewnym rozbawieniem. Znała te rybki ze względu na ich magiczne właściwości, z ochotą eksploatowane przez alchemików na całym świecie. To chyba był pierwszy raz, gdy widziała je jeszcze żywe. Oparła łokcie na kamiennym brzegu, zaglądając razem z kuzynką bliżej tafli. Sama nie widziała jeszcze żadnych słów, żadnego znaku, sugerującego bieg jej przyszłości. Była zbyt przejęta dowiedzeniem się, co dostrzegła Luna. Dlatego podniosła ciekawski wzrok na twarz towarzyszki, unosząc jedną brew w niemym pytaniu.
Nie była właściwie pewna, czy jej uwaga została poprawnie odebrana jako żart. Przez moment wpatrywała się uważnie w twarz kuzynki, po czym potrząsnęła głową. Kolczyki w kształcie kryształowych motyli jej zawtórowały. — Tobie nic takiego nie jest potrzebne. — Chyba że więcej szczęścia, dodała już w myślach. To zdanie, tak naprawdę, pasowałoby do sytuacji niemal każdej znanej jej osoby. Ostatni rok nie oszczędzał nikogo; a z resztą trochę powodzenia nie zaszkodziłoby im wszystkim nawet bez anomalii, chaosu w Ministerstwie oraz ciężkiej polityki, której szpony sięgały coraz dalej i głębiej. Zastanowiła się przelotnie, czy Lupinowie trzymali się razem w obecnej sytuacji – oczywiście, poza Lyallem, którego widziała poprzedniego dnia i o którym wiedziała, że nie mieszka w Yorkshire. Nie zapytała jednak o to; w końcu postanowiła sobie, że na czas spotkania spróbuje odgonić od siebie wszystkie trudne tematy.
W towarzystwie Luny okazało się to wyjątkowo proste i naturalne; może przypominała jej dzieciństwo, a może coś w atmosferze cichej dziś Doliny Godryka, tak na nią działało. Zachodzące słońce i łagodny szmer lasu pomagały skupić się na tym, co działo się tu i teraz. Do tego, Effie nie odczuła, że nie trafiła w oczekiwania Lupin odnośnie sposobu spędzenia wspólnie czasu; zbyt zaaferowana swoim pomysłem (który był według niej ekscytujący) nie wyłapała podobnych sygnałów. To było coś charakterystyczne dla jej osoby – głęboka fascynacja jedną rzeczą, na tle której wszystko inne gasło. Z jednej strony pomagało to w nauce i podczas przygotowywania eliksirów, z drugiej strony zaś było niekiedy źródłem nieporozumień. — Będę pamiętać — rzuciła, pilnując by jej krok pozostał lekki i żwawy. — W razie czego następnym razem wpadnę po ciebie osobiście. To w sumie byłaby okazja żeby znów zobaczyć farmę. Już nie pamiętam, kiedy u was byłam. — Na moment zapadła cisza; nie wypowiedziała dalszej myśli, która to raczej osobę Harriett wiązała z podobnymi wizytami. Główna atrakcja wieczoru była już blisko, co ponownie wrzuciło jej uwagę na odpowiednie tory; sama sądziła raczej, że są to wróżby niż ściśle ustalona przyszłość. Po pierwsze na tyle dobrze orientowała się w astronomii, by nie wiązać jej w żaden sposób z losami zwykłych śmiertelników; po drugie nie przywiązywała zbyt wielkie wagi do słów, które opowiedziane są zagadkami. — Podobno. Ciotka mówiła, że w ostatni dzień miesiąca, gwiazdy odbijające się w tafli wody są wyjątkowo szczodre i zdradzając chętnym czarodziejom swoje plany. — Odparła, pochylając się nieco bliżej, by w środku dostrzec plumpki. Wskazała palcem ich kształty Lunie.
— Coś tu jest, ale to nie potwory. Co prawda… nie zdziwiłabym się, gdyby spróbowały wyskoczyć, by nas przywitać — skwitowała, uśmiechając się z pewnym rozbawieniem. Znała te rybki ze względu na ich magiczne właściwości, z ochotą eksploatowane przez alchemików na całym świecie. To chyba był pierwszy raz, gdy widziała je jeszcze żywe. Oparła łokcie na kamiennym brzegu, zaglądając razem z kuzynką bliżej tafli. Sama nie widziała jeszcze żadnych słów, żadnego znaku, sugerującego bieg jej przyszłości. Była zbyt przejęta dowiedzeniem się, co dostrzegła Luna. Dlatego podniosła ciekawski wzrok na twarz towarzyszki, unosząc jedną brew w niemym pytaniu.
Luna zauważyła, że ludzie zaczęli doceniać najmniejsze drobiazgi. Dostrzegali szczęście nie tylko w przypływach radości, ale też w sytuacjach codziennych. Wiele definicji funkcjonowania uległo zmianie. Ludźmi kierowały inne priorytety, nagle lista rzeczy ważnych i istotnych uszczupliła się, a w hierarchii wartość znalazło się coś więcej niżeli same marzenia. Lupin zawsze stąpała twardo po ziemi nawet jeśli w myślach miała zamiary oderwane od rzeczywistości. Może właśnie to pozwoliło jej na realizację celów. Stały się one planami, a nie marzeniami. Takie twarde podejście racjonalizowało wszystko i miało to swoje dobre i złe strony. Jak zresztą wszystko na tym świecie. Gdyby jednak miała stwierdzić co dobrego przyniosła ludziom wojna to zdecydowanie wskazałaby na zmianę w ludziach. Widocznie musiało dojść do tragedii by ci zaczęli doceniać to co mają. Oczywiście nie była na tyle łatwowierna by wierzyć, że to stabilny grunt. Zmiana zachodziła zawsze w dwóch kierunkach. Wojna niektórych wypełniła poszanowaniem dla własnego życia, ale innym dała przyzwolenie na czynienie zła. Absurdem dla niej wciąż było to jak ludzie uparcie zakładają maski. Udają kogoś kim nie są. Luna nie była specjalistką od ludzi. Właściwie to zawsze ciężko było jej czytać z innych jak z książki. Ale to właśnie przez to, że ci nigdy nie pokazywali tego kim byli naprawdę. Przez to dochodziło to takich sytuacji. Przez to właśnie rodziły się konflikty, bo nikt nie mógł być tym kim chciałby być.
Luna też w ostatnim czasie nie miała zbyt wielu beztroskich chwil, ale starała się nawet w takich najprostszych znajdować coś pozytywnego. Dzisiejszy dzień nie był tu wyjątkiem, a tak naprawdę koniecznością. Skoro nie mogła pomóc Effie w inny sposób, to chciała chociaż na chwile oderwać ją od tych natrętnych myśli. Czy była do tego dobrym towarzystwem? Potterówna pamiętała ją z dziecięcych lat, a jej charakter właściwie w ogóle się nie zmienił. Sceptyczna, ale wciąż uśmiechnięta i dziś jak nigdy miała zamiar się postarać, żeby uśmiech nie schodził jej z ust. Wiedziała jak to jest przechodzić przez żałobę, a Effie miała jeszcze gorzej. W jej głowie wciąż majaczyła nadzieja. Luna przynajmniej miała szansę pogodzić się ze stratą. – Nie musisz wpadać po mnie. Możesz zawsze do nas przyjechać. Możesz zostać nawet i miesiąc jeśli masz taką ochotę. Na farmie jest masa pracy, każde rączki się przydadzą – zażartowała z uśmiechem. Tak naprawdę miała nadzieje, że kobieta skorzysta z jej zaproszenia. Farma była daleko od wszystkiego, a odkąd mieszkała tam tylko z rodzicami zdawała się być lekko samotna. Jak cieszyć się tym wszystkim co jest dookoła skoro jest się w tym pozostawionym samym sobie?
Czarownica nie wiedziała nawet na co ma się przygotować, ale kiedy kuzynka w skrócie opowiedziała o celu ich wizyty, szatynka uniosła brew w pytającym geście. – Wiesz, że nigdy nie korzystałam z usług jasnowidza? Chyba boję się, że zobaczę swoją starszą wersję z gromadą kotów – odparła ze wzruszeniem ramion. Przemawiał przez nią w takich momentach głównie sceptycyzm. Mało było na świecie jasnowidzów, którzy naprawdę mogli opowiedzieć o przyszłości. Częściej były to domysły i symbole, które każdy może interpretować na swój własny sposób. A Luna nie lubiła nierozwiązanych sytuacji. Dla niej wszystko było albo czarne albo białe.
- Mam nadzieje, że przez te wszystkie lata potrenowałaś trochę sztuki walki. Na potwory reaguje piskiem. – odparła uśmiechając się przy tym szeroko. To też nie była do końca prawda. W jej przeświadczeniu potworami byli po prostu ludzie. Tego nic nie było w stanie zmienić.
Kiedy Luna nachyliła się nad taflą wody zobaczyła, że coś wypływa z głębi studni. Odłamek przypominał mały kamyczek, ale kiedy go wyciągnęła poczuła jak pulsuje mocą. Magią. Szatynka zmarszczyła brwi nie będąc pewna co tak naprawdę trzyma w dłoni. – Wiesz co to jest? – zapytała kuzynkę pokazując jej odłamek. – Może to odłamek gwiazdy? Słyszałam, że ostatnio można było się na nie natknąć w okolicy. – dodała ze wzruszeniem ramion. – Może trzeba go potrzeć to spełni trzy moje życzenia. – zaśmiała się, ale w jej głowie od razu pojawiły się wybrane życzenia. Były trywialne. Nawet nie myślała o jakichś wielkich, które mogłyby to wszystko odmienić. Myślała o tym co proste i łatwe.
- Teraz twoja kolej, zobaczmy co przygotowała dla ciebie studnia… znaczy przyszłość. – odparła wskazując głową studnię. No chyba nie myślała, że tylko ona się będzie przyglądać w tej brudnej wodzie.
Luna też w ostatnim czasie nie miała zbyt wielu beztroskich chwil, ale starała się nawet w takich najprostszych znajdować coś pozytywnego. Dzisiejszy dzień nie był tu wyjątkiem, a tak naprawdę koniecznością. Skoro nie mogła pomóc Effie w inny sposób, to chciała chociaż na chwile oderwać ją od tych natrętnych myśli. Czy była do tego dobrym towarzystwem? Potterówna pamiętała ją z dziecięcych lat, a jej charakter właściwie w ogóle się nie zmienił. Sceptyczna, ale wciąż uśmiechnięta i dziś jak nigdy miała zamiar się postarać, żeby uśmiech nie schodził jej z ust. Wiedziała jak to jest przechodzić przez żałobę, a Effie miała jeszcze gorzej. W jej głowie wciąż majaczyła nadzieja. Luna przynajmniej miała szansę pogodzić się ze stratą. – Nie musisz wpadać po mnie. Możesz zawsze do nas przyjechać. Możesz zostać nawet i miesiąc jeśli masz taką ochotę. Na farmie jest masa pracy, każde rączki się przydadzą – zażartowała z uśmiechem. Tak naprawdę miała nadzieje, że kobieta skorzysta z jej zaproszenia. Farma była daleko od wszystkiego, a odkąd mieszkała tam tylko z rodzicami zdawała się być lekko samotna. Jak cieszyć się tym wszystkim co jest dookoła skoro jest się w tym pozostawionym samym sobie?
Czarownica nie wiedziała nawet na co ma się przygotować, ale kiedy kuzynka w skrócie opowiedziała o celu ich wizyty, szatynka uniosła brew w pytającym geście. – Wiesz, że nigdy nie korzystałam z usług jasnowidza? Chyba boję się, że zobaczę swoją starszą wersję z gromadą kotów – odparła ze wzruszeniem ramion. Przemawiał przez nią w takich momentach głównie sceptycyzm. Mało było na świecie jasnowidzów, którzy naprawdę mogli opowiedzieć o przyszłości. Częściej były to domysły i symbole, które każdy może interpretować na swój własny sposób. A Luna nie lubiła nierozwiązanych sytuacji. Dla niej wszystko było albo czarne albo białe.
- Mam nadzieje, że przez te wszystkie lata potrenowałaś trochę sztuki walki. Na potwory reaguje piskiem. – odparła uśmiechając się przy tym szeroko. To też nie była do końca prawda. W jej przeświadczeniu potworami byli po prostu ludzie. Tego nic nie było w stanie zmienić.
Kiedy Luna nachyliła się nad taflą wody zobaczyła, że coś wypływa z głębi studni. Odłamek przypominał mały kamyczek, ale kiedy go wyciągnęła poczuła jak pulsuje mocą. Magią. Szatynka zmarszczyła brwi nie będąc pewna co tak naprawdę trzyma w dłoni. – Wiesz co to jest? – zapytała kuzynkę pokazując jej odłamek. – Może to odłamek gwiazdy? Słyszałam, że ostatnio można było się na nie natknąć w okolicy. – dodała ze wzruszeniem ramion. – Może trzeba go potrzeć to spełni trzy moje życzenia. – zaśmiała się, ale w jej głowie od razu pojawiły się wybrane życzenia. Były trywialne. Nawet nie myślała o jakichś wielkich, które mogłyby to wszystko odmienić. Myślała o tym co proste i łatwe.
- Teraz twoja kolej, zobaczmy co przygotowała dla ciebie studnia… znaczy przyszłość. – odparła wskazując głową studnię. No chyba nie myślała, że tylko ona się będzie przyglądać w tej brudnej wodzie.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Gdyby wiedziała, jakie zdanie na temat warunków zmiany w ludziach ma Luna, na pewno by się z nią zgodziła. Dodatkowo, sama była chodzącym przykładem przedmiotu jej rozmyślań – dopóki siostra nie pojawiła się znienacka we Francji, szanse czarownicy na powrót do kraju były bardzo mierne; zanim jej matka nie przepadła w niewyjaśnionych okolicznościach, Effie nie myślała nawet o powrocie do domu. Tak wiele mechanizmów musiało ulec przesunięciu, tyle spraw musiało runąć, by zmusić ją do zmiany swojego działania. Całe życie można było za czymś gonić i dopiero zorientować się, że to, co istotne, było blisko przez cały ten czas. Może wystarczyło się odezwać, być szczerym ze sobą i z innymi – może wtedy choć część tragedii tego świata nigdy nie miałoby miejsca; zwykle jednak to właśnie było trudne, a pospolite jednostki tego świata sięgały po znacznie prostsze rozwiązania, które w danym momencie wydawały się w jakiś sposób korzystniejsze. Nie miała pojęcia czy można było to zastosować w próbie zrozumienia sytuacji, która obecnie miała miejsce na wyspach. Czy nienawiść wynikała wyłącznie z nieporozumień? Czy chęć władzy, dominacji nad innymi była czegoś efektem, a może istniała wcześniej, od zawsze? Nie posiadała odpowiednich kompetencji, by to oceniać. Uważała raczej, że każdy miał wybór i to on decydował o wszystkim w ostatecznym rozrachunku.
Cieszyła się, że ostatnio jej wybory wydawały się iść w dobrym kierunku – nie chowała się po kątach, unikając składania kolejnych wyjaśnień na temat jej niepowodzenia w trakcie wizytu u brygadzisty; nie siedziała zamknięta w pracowni, wertując w nieskończoność swoje notatki. Zamiast tego właśnie akceptowała zaproszenie, do odnowienia znajomości, i było jej z tym całkiem dobrze. — W porządku, pamiętaj, że zaproszenie zostało już rzucone i tak łatwo się z niego nie wyplączesz. — Gdzieś w środku czaiła się obawa, że Luna może tak tylko mówi z uprzejmości, a wcale nie jest zainteresowana przyjmowaniem gości na w North Yorkshire. Postarała się zdusić ją, zanim się wykluła. Obie były dorosłe i brały odpowiedzialność za słowa; czuła, iż nie są one rzucane lekko, nawet jeśli ton uzupełniony był uśmiechem. — Co do pracy na farmie, jestem w stanie sobie wyobrazić, że więcej bym napsuła niż pomogła… chociaż, już wiem, może mogłabym wyprowadzić wasze krowy na spacer? — dodała prędko, manifestując swój kompletny brak wiedzy na temat tego, jakie obowiązki na co dzień zajmowały kuzynkę. We wspomnieniach widziała zarysu budynków, pamiętała stadka zwierząt, kręcące się na rozległych pastwiskach – ale tak naprawdę jej pomysły na zajęcia, w których mogłaby być pomocna były dość niepewne. Nie znała się ani na biznesie, ani na naprawianiu obiektów… Nawet gdyby chciała to w rzeczywistości jej słowa okazałyby się prawdziwe; niespecjalnie nadawała się do rzeczy wykraczających poza kompetencje alchemii. Niemniej to także niekiedy okazywało się dość istotną umiejętnością.
— O ile koty można uznać za lojalne stworzenia, to nie taki zły los — skwitowała z uśmiechem, kładąc na moment rękę na ramieniu Luny. Ścisnęła delikatnie palce, chcąc tym gestem dodać jej otuchy; coś w słowach szatynki wybrzmiało jak prawdziwa obawa. — Ja chyba najbardziej boję się swojej całkiem prawdopodobnej przyszłości – takiej, w której jeden z moich eliksirów nie zadziała jak powinien i zamieni mnie w ropuchę. Na zawsze — powiedziała, chcąc wprowadzić nieco luźniejszą nutę i nie zaczepiać być może kłopotliwych tematów. Nie trzeba było też długo czekać na to, by atmosfera ponownie zawirowała wśród żartów. Raczej sądziła, że to Lupin byłaby w sytuacji ataku potworów stroną, która jest w stanie pozbyć się każdego paskudztwa, lecz na dopasowała się do potrzeb innej teorii. — Szczerze mówiąc, mój preferowany sposób walki to ucieczka. Pamiętasz jak w dzieciństwie wspaniale wspinałam się na drzewa? Ale nie martw się, w razie czego wciągnę cię za sobą. — Już dawno nie miała okazji przetestować czy nadal radziła sobie tak dobrze, jak kiedyś. Wolałaby na razie tego nie zmieniać; na szczęście plumpki nie były ani trochę agresywne. Z resztą ich ciałka były raczej malutkie, zupełnie nieprzystosowane do gonienia nikogo po lądzie. Tak więc dwie kobiety mogły czuć się w pełni bezpiecznie. Gwiazdy również zdawały im się przychylne. Przy studni pojawiły się idealnie o czasie i ich punktualność została wynagrodzona. — Tak, masz rację. Jest piękny! — Pochyliła się nad znaleziskiem, które umknęło wcześniej jej wzrokowi. Nawet z dystansu wyczuła łagodną moc, bijącą od niego. — Ja niestety nie natknęłam się wcześniej na żaden odłamek, nawet podczas moich spacerów, ale to na pewno to. Ciekawe jak długą przebył drogę, aby dotrzeć właśnie do ciebie.
Teraz twoja kolej.
Mozolnie, lecz z pogodnym wyrazem twarzy odwróciła się, by spełnić sugestię towarzyszki. Poprawiła włosy, zakładając wolne kosmyki za uszy; nie chciała, by przypadkiem przesłoniły jej przypadkiem widok gwiazd w tafli studni. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się skutecznie skupić wzrok – była wciąż zaintrygowana znalezioną cząstką nieba oraz całą atmosferą sytuacji. Najpierw wyłapała w odbiciu jasno świecącego o tej porze roku Arktura, który ujawnił przed nią cały obraz gwiazdozbioru Wolarza; zanim jednak połączyła wszystkie elementy w całość, lśniące punkty zadrżały, po czym naprawdę ułożyły się we wróżbę. Jej pierwszym odruchem było zaskoczenie – otworzyła lekko usta, w zachwycie układając kąciki ust w górę. Gdy jednak przeczytała przykazane zdanie, jej mina niejako zawisła w niedokończonym uśmiechu. Już chyba wolałaby usłyszeć coś o swoim staropanie. Zamiast tego studnia zaoferowała jej coś, czego nie chciała poruszać. Mimo to, nie widziała sensu w ukrywaniu przed Luną tego, co zostało wydobyte na powierzchnię. Zanim się odezwała, westchnęła jeszcze, unosząc wzrok na nieboskłon. — Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu — wyrecytowała, odsuwając się od zaczarowanego obiektu; ściągnęła brwi, ale w końcu wzruszyła ramionami. To, co dotknęło ją najmocniej to fakt, że nawet studnia wydawała się poczuwać do obowiązku udzielania jej niechcianych rad. Z drugiej strony – choć nie wyznała tego kuzynce; nie chciała jej psuć zabawy – sama nie wierzyła, by gwiazdy miały jakąkolwiek wiedzę czy moc sprawczą. Jeśli już, to mówiły właśnie takimi zagadkami, które mogły być zinterpretowane na każdy możliwy sposób. Wisiały wysoko nad nimi, liczyły tysiące lat – czy to jednak uprawniało je do sięgania po status wszechwiedzących? Oczywiście, alchemiczka była im wdzięczna i korzystała z informacji, które przekazywały (a nawet rysowała własne mapy, wzbogacane dopowiadanymi historiami), lecz nie sądziła, że one mogły wiedzieć cokolwiek na jej temat. Raczej pokładałaby swoją wiarę w jasnowidzach – oni przynajmniej znajdowali się tu, na ziemi, blisko zwykłego życia – nawet jeśli nie spotkała się nigdy z żadnym ani nie potrafiła stwierdzić, skąd oni czerpali mgiełki swoich wizji. Potrząsnęła głową, porzucając te myśli i spoglądając na kuzynkę. Oby odłamek gwiazdy przyniósł jej szczęście.
— Co o tym sądzisz? Czy jedna osoba mogłaby w ogóle zakończyć wojnę? — zagadnęła, orientując się, że praktycznie nie poświęciła czasu na podsumowanie swojej przepowiedni.
| rzut na wróżbę
Cieszyła się, że ostatnio jej wybory wydawały się iść w dobrym kierunku – nie chowała się po kątach, unikając składania kolejnych wyjaśnień na temat jej niepowodzenia w trakcie wizytu u brygadzisty; nie siedziała zamknięta w pracowni, wertując w nieskończoność swoje notatki. Zamiast tego właśnie akceptowała zaproszenie, do odnowienia znajomości, i było jej z tym całkiem dobrze. — W porządku, pamiętaj, że zaproszenie zostało już rzucone i tak łatwo się z niego nie wyplączesz. — Gdzieś w środku czaiła się obawa, że Luna może tak tylko mówi z uprzejmości, a wcale nie jest zainteresowana przyjmowaniem gości na w North Yorkshire. Postarała się zdusić ją, zanim się wykluła. Obie były dorosłe i brały odpowiedzialność za słowa; czuła, iż nie są one rzucane lekko, nawet jeśli ton uzupełniony był uśmiechem. — Co do pracy na farmie, jestem w stanie sobie wyobrazić, że więcej bym napsuła niż pomogła… chociaż, już wiem, może mogłabym wyprowadzić wasze krowy na spacer? — dodała prędko, manifestując swój kompletny brak wiedzy na temat tego, jakie obowiązki na co dzień zajmowały kuzynkę. We wspomnieniach widziała zarysu budynków, pamiętała stadka zwierząt, kręcące się na rozległych pastwiskach – ale tak naprawdę jej pomysły na zajęcia, w których mogłaby być pomocna były dość niepewne. Nie znała się ani na biznesie, ani na naprawianiu obiektów… Nawet gdyby chciała to w rzeczywistości jej słowa okazałyby się prawdziwe; niespecjalnie nadawała się do rzeczy wykraczających poza kompetencje alchemii. Niemniej to także niekiedy okazywało się dość istotną umiejętnością.
— O ile koty można uznać za lojalne stworzenia, to nie taki zły los — skwitowała z uśmiechem, kładąc na moment rękę na ramieniu Luny. Ścisnęła delikatnie palce, chcąc tym gestem dodać jej otuchy; coś w słowach szatynki wybrzmiało jak prawdziwa obawa. — Ja chyba najbardziej boję się swojej całkiem prawdopodobnej przyszłości – takiej, w której jeden z moich eliksirów nie zadziała jak powinien i zamieni mnie w ropuchę. Na zawsze — powiedziała, chcąc wprowadzić nieco luźniejszą nutę i nie zaczepiać być może kłopotliwych tematów. Nie trzeba było też długo czekać na to, by atmosfera ponownie zawirowała wśród żartów. Raczej sądziła, że to Lupin byłaby w sytuacji ataku potworów stroną, która jest w stanie pozbyć się każdego paskudztwa, lecz na dopasowała się do potrzeb innej teorii. — Szczerze mówiąc, mój preferowany sposób walki to ucieczka. Pamiętasz jak w dzieciństwie wspaniale wspinałam się na drzewa? Ale nie martw się, w razie czego wciągnę cię za sobą. — Już dawno nie miała okazji przetestować czy nadal radziła sobie tak dobrze, jak kiedyś. Wolałaby na razie tego nie zmieniać; na szczęście plumpki nie były ani trochę agresywne. Z resztą ich ciałka były raczej malutkie, zupełnie nieprzystosowane do gonienia nikogo po lądzie. Tak więc dwie kobiety mogły czuć się w pełni bezpiecznie. Gwiazdy również zdawały im się przychylne. Przy studni pojawiły się idealnie o czasie i ich punktualność została wynagrodzona. — Tak, masz rację. Jest piękny! — Pochyliła się nad znaleziskiem, które umknęło wcześniej jej wzrokowi. Nawet z dystansu wyczuła łagodną moc, bijącą od niego. — Ja niestety nie natknęłam się wcześniej na żaden odłamek, nawet podczas moich spacerów, ale to na pewno to. Ciekawe jak długą przebył drogę, aby dotrzeć właśnie do ciebie.
Teraz twoja kolej.
Mozolnie, lecz z pogodnym wyrazem twarzy odwróciła się, by spełnić sugestię towarzyszki. Poprawiła włosy, zakładając wolne kosmyki za uszy; nie chciała, by przypadkiem przesłoniły jej przypadkiem widok gwiazd w tafli studni. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się skutecznie skupić wzrok – była wciąż zaintrygowana znalezioną cząstką nieba oraz całą atmosferą sytuacji. Najpierw wyłapała w odbiciu jasno świecącego o tej porze roku Arktura, który ujawnił przed nią cały obraz gwiazdozbioru Wolarza; zanim jednak połączyła wszystkie elementy w całość, lśniące punkty zadrżały, po czym naprawdę ułożyły się we wróżbę. Jej pierwszym odruchem było zaskoczenie – otworzyła lekko usta, w zachwycie układając kąciki ust w górę. Gdy jednak przeczytała przykazane zdanie, jej mina niejako zawisła w niedokończonym uśmiechu. Już chyba wolałaby usłyszeć coś o swoim staropanie. Zamiast tego studnia zaoferowała jej coś, czego nie chciała poruszać. Mimo to, nie widziała sensu w ukrywaniu przed Luną tego, co zostało wydobyte na powierzchnię. Zanim się odezwała, westchnęła jeszcze, unosząc wzrok na nieboskłon. — Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu — wyrecytowała, odsuwając się od zaczarowanego obiektu; ściągnęła brwi, ale w końcu wzruszyła ramionami. To, co dotknęło ją najmocniej to fakt, że nawet studnia wydawała się poczuwać do obowiązku udzielania jej niechcianych rad. Z drugiej strony – choć nie wyznała tego kuzynce; nie chciała jej psuć zabawy – sama nie wierzyła, by gwiazdy miały jakąkolwiek wiedzę czy moc sprawczą. Jeśli już, to mówiły właśnie takimi zagadkami, które mogły być zinterpretowane na każdy możliwy sposób. Wisiały wysoko nad nimi, liczyły tysiące lat – czy to jednak uprawniało je do sięgania po status wszechwiedzących? Oczywiście, alchemiczka była im wdzięczna i korzystała z informacji, które przekazywały (a nawet rysowała własne mapy, wzbogacane dopowiadanymi historiami), lecz nie sądziła, że one mogły wiedzieć cokolwiek na jej temat. Raczej pokładałaby swoją wiarę w jasnowidzach – oni przynajmniej znajdowali się tu, na ziemi, blisko zwykłego życia – nawet jeśli nie spotkała się nigdy z żadnym ani nie potrafiła stwierdzić, skąd oni czerpali mgiełki swoich wizji. Potrząsnęła głową, porzucając te myśli i spoglądając na kuzynkę. Oby odłamek gwiazdy przyniósł jej szczęście.
— Co o tym sądzisz? Czy jedna osoba mogłaby w ogóle zakończyć wojnę? — zagadnęła, orientując się, że praktycznie nie poświęciła czasu na podsumowanie swojej przepowiedni.
| rzut na wróżbę
Niełatwo było żyć ze świadomością, że wszystko na co poświęciliśmy czas przepadło w zapomnieniu. Bardziej niż na przyszłości, Luna skupiała się na przeszłości. Ta stanowiła dla niej większą wiedzą. Często wracała nie tylko do tych dobrych chwil, ale także popełnionych błędów, chcąc korzystać z tego, o czym mówią niemal wszyscy – nauki. Przez długi czas próbowała uczyć się na własnych błędach, ale to wcale nie było proste. Kto znał szatynkę to wiedział, że jest skałą i nawet sama siebie czasem nie była w stanie przesunąć. Charakter miała straszliwie ciężki. Ludzie albo kochali ją na zabój, albo nienawidzili. Wcale nie mogła się temu dziwić. To była chyba ich rodzinna cecha i tylko Betty była w tym wszystkim inna. Spokojniejsza, łagodniejsza, bardziej wyrozumiała. Luna starała się nie myśleć o starszej siostrze, ani o tym co jej się przytrafiło, ale gdzieś w niej ciągle od nowa rozgrywała ten przeraźliwy dramat. Może miała nadzieje, że za którymś razem uda jej się wymyślić lepsze zakończenie? A może tak bardzo pragnęła poznać całą prawdę kryjącą się za tą tragedią, że pójście do przodu nie wchodziło w grę?
Na słowa kuzynki, Luna uśmiechnęła się promiennie i pokiwała głową. Nie rzucała słów na wiatr. Była z tych, którzy w każdej sytuacji wybierali gorzkie kłamstwo, wierząc, że słodkie kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw. Nie powiedziałaby pewnie, że nie życzy sobie odwiedzin kuzynki, ale na pewno nie rzucałaby też bez celu zaproszenia z nadzieją, że ta pewnego dnia nie zjawi się pod jej drzwiami. Tak naprawdę, to Lupin też tej bliskości potrzebowała. Z rodzeństwem nie mogła się dogadać, a już o zwyczajnej rozmowie nie było nawet mowy. – Myślę, że możesz śmiało wyprowadzić je na spacer. Będą szczęśliwe, chyba nikt nigdy tego nie robił – zaśmiała się posyłając kuzynce oczko. Szatynka mogła teraz zgrywać znawczynie, ale prawda była taka, że wcale nie pozjadała wszystkich rozmów. Wręcz przeciwnie. Wciąż bardzo wiele musiała się nauczyć i nie wstydziła się tego. Kto mógł się spodziewać, że to ona przejmie rodzinny interes? Od zawsze była do tego najmniej odpowiednią osobą na świecie.
- A co jeśli zjawi się książę i odmieni twój los? – zapytała przekornie ze wzruszeniem ramion. – W sumie… czy powinniśmy się zastanawiać nad tym co przyniesie nam przyszłość? Ja bym chyba nie chciała, żeby ktoś wyjawił mi dosłownie wszystko. Jaki jest wtedy w tym wszystkim sens? – dodała na chwilę pogrążając się we własnych rozmyślaniach. To był idealny dzień do tego by oddać się właśnie tego typu dyskusjom. Raczej rzadko miewała okazję myśleć o swojej egzystencji. Żyła z dnia na dzień i nigdy jej to jakoś nie przeszkadzało. Chyba nawet nie chciała tego zmieniać.
Luna jeszcze raz przypatrzyła się spoczywającego na jej dłoni odłamkowi. Dziwnie było trzymać w dłoni coś co przybyło taką drogę. Słyszała o różnych właściwościach takich odłamków, ale jakoś nie chciało jej się w to wierzyć. Wolała zaufać własnej magii i temu co znała. Kto wie, może czasem powinno się wyjść ze strefy komfortu i dać się ponieść chociażby nieznanej magii? Nie brzmiało to tak banalnie jak jej się wydawało.
Patrząc jak Effie podchodzi do studni szybko skupiła na niej spojrzenie, wcześniej chowając odłamek do kieszeni luźnych spodni. Choć do całego przepowiadania przyszłości była nastawiona sceptycznie, to bacznie obserwowała to co przydarzy się, gdy do studni podejdzie kuzynka. Szczerze mówiąc, Lupin średnio znała się na ludziach, ale doskonale rozumiała smak cierpienia i wiedziała ile w przeżywaniu tragedii znaczy nadzieja. Dzisiaj miały znaleźć własny sposób na pozbycie się natrętnych myśli, ale jednak Potterówna chciała wiedzieć co szykuje dla niej los. Nawet jeśli nie wierzyła w to co widzi, to chyba liczyła, że zobaczy cokolwiek i czarownica wcale się temu nie dziwiła. Wręcz przeciwnie.
Szatynka wsłuchała się w brzmienie wróżby i nieznacznie westchnęła. Właśnie o to jej w dużej mierze chodziło. Wszystko zawsze musiało być pogmatwane i symboliczne. Wróżby można było łatwo dopasować do każdego, bo choć każdy był różny, to jednak przeżywał życie na podobnych płaszczyznach. Luna nie chciała jednak mówić tego głośno. Nie przyszły tu dzisiaj by szukać faktów i tak powinno pozostać.
Czarownica podeszła bliżej kuzynki i położyła jej dłoń na ramieniu. – Wiesz… - zaczęła zadzierając głowę do góry i przez chwile wpatrując się w niebo. – … z wojną mamy do czynienia codziennie, ale z drugiej strony, nie tylko tą jedną znamy, prawda? Każdy w sobie toczy jakąś wojnę. – przynajmniej ona rozumiała właśnie tak te słowa. Pasowała do każdego, a jednak nie znaczyła nic konkretnego.
Na słowa kuzynki, Luna uśmiechnęła się promiennie i pokiwała głową. Nie rzucała słów na wiatr. Była z tych, którzy w każdej sytuacji wybierali gorzkie kłamstwo, wierząc, że słodkie kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw. Nie powiedziałaby pewnie, że nie życzy sobie odwiedzin kuzynki, ale na pewno nie rzucałaby też bez celu zaproszenia z nadzieją, że ta pewnego dnia nie zjawi się pod jej drzwiami. Tak naprawdę, to Lupin też tej bliskości potrzebowała. Z rodzeństwem nie mogła się dogadać, a już o zwyczajnej rozmowie nie było nawet mowy. – Myślę, że możesz śmiało wyprowadzić je na spacer. Będą szczęśliwe, chyba nikt nigdy tego nie robił – zaśmiała się posyłając kuzynce oczko. Szatynka mogła teraz zgrywać znawczynie, ale prawda była taka, że wcale nie pozjadała wszystkich rozmów. Wręcz przeciwnie. Wciąż bardzo wiele musiała się nauczyć i nie wstydziła się tego. Kto mógł się spodziewać, że to ona przejmie rodzinny interes? Od zawsze była do tego najmniej odpowiednią osobą na świecie.
- A co jeśli zjawi się książę i odmieni twój los? – zapytała przekornie ze wzruszeniem ramion. – W sumie… czy powinniśmy się zastanawiać nad tym co przyniesie nam przyszłość? Ja bym chyba nie chciała, żeby ktoś wyjawił mi dosłownie wszystko. Jaki jest wtedy w tym wszystkim sens? – dodała na chwilę pogrążając się we własnych rozmyślaniach. To był idealny dzień do tego by oddać się właśnie tego typu dyskusjom. Raczej rzadko miewała okazję myśleć o swojej egzystencji. Żyła z dnia na dzień i nigdy jej to jakoś nie przeszkadzało. Chyba nawet nie chciała tego zmieniać.
Luna jeszcze raz przypatrzyła się spoczywającego na jej dłoni odłamkowi. Dziwnie było trzymać w dłoni coś co przybyło taką drogę. Słyszała o różnych właściwościach takich odłamków, ale jakoś nie chciało jej się w to wierzyć. Wolała zaufać własnej magii i temu co znała. Kto wie, może czasem powinno się wyjść ze strefy komfortu i dać się ponieść chociażby nieznanej magii? Nie brzmiało to tak banalnie jak jej się wydawało.
Patrząc jak Effie podchodzi do studni szybko skupiła na niej spojrzenie, wcześniej chowając odłamek do kieszeni luźnych spodni. Choć do całego przepowiadania przyszłości była nastawiona sceptycznie, to bacznie obserwowała to co przydarzy się, gdy do studni podejdzie kuzynka. Szczerze mówiąc, Lupin średnio znała się na ludziach, ale doskonale rozumiała smak cierpienia i wiedziała ile w przeżywaniu tragedii znaczy nadzieja. Dzisiaj miały znaleźć własny sposób na pozbycie się natrętnych myśli, ale jednak Potterówna chciała wiedzieć co szykuje dla niej los. Nawet jeśli nie wierzyła w to co widzi, to chyba liczyła, że zobaczy cokolwiek i czarownica wcale się temu nie dziwiła. Wręcz przeciwnie.
Szatynka wsłuchała się w brzmienie wróżby i nieznacznie westchnęła. Właśnie o to jej w dużej mierze chodziło. Wszystko zawsze musiało być pogmatwane i symboliczne. Wróżby można było łatwo dopasować do każdego, bo choć każdy był różny, to jednak przeżywał życie na podobnych płaszczyznach. Luna nie chciała jednak mówić tego głośno. Nie przyszły tu dzisiaj by szukać faktów i tak powinno pozostać.
Czarownica podeszła bliżej kuzynki i położyła jej dłoń na ramieniu. – Wiesz… - zaczęła zadzierając głowę do góry i przez chwile wpatrując się w niebo. – … z wojną mamy do czynienia codziennie, ale z drugiej strony, nie tylko tą jedną znamy, prawda? Każdy w sobie toczy jakąś wojnę. – przynajmniej ona rozumiała właśnie tak te słowa. Pasowała do każdego, a jednak nie znaczyła nic konkretnego.
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
Na swe nieszczęście Effie także głęboko była zanurzona w przeszłości; i coraz rzadziej pozwalała sobie wypłynąć na powierzchnię. Oczywiście, bywały momenty, w których sięganie do tego, co minęło, było konieczne – zbierane doświadczenie nie powinno być zapominane; wiedziała to dobrze, często bazując na recepturach, sięgających setek a nawet i tysięcy lat wstecz. Magiczne właściwości piołunu, rumianku, jaskółczego ziela, a także podstawowych części wielu zwierząt odkrywano na przestrzeni wieków. A każdy szanujący się alchemik zagląda do literatury; bazuje na spisanych notatkach i buduje na nich. Nie było potrzeby podejmować próby odkrycia eliksir znieczulającego na nowo, w końcu on już istniał; można było dobierać lepiej pasujące ingrediencje dodatkowe czy eksperymentować z formą traktowania płatków ciemiernika w inny sposób, lecz dochodzenie do tych samych wniosków inną drogą byłoby stratą czasu. Zdanie czarownicy w tym temacie było ugruntowane w dość praktycznym podejściu, pielęgnowanym wśród nowych adeptów sztuki warzenia eliksirów – była w nim skromność i szacunek do mistrzów dziedziny, choćby tak sławnych jak Flamel czy Paracelsus; ale też bardziej skrytych autorytetów jak jej daleki przodek ze Stinchcombe. Może było jej łatwiej przyjąć takie ścieżki myślenia, gdyż nie cechowała się wielkim przekonaniem o swoim talencie. Nigdy nie miała wrażenia, nawet wśród innych Gryfonów, których kociołki wybuchały w ciasnej salce w podziemiach Hogwartu niemal na każdych zajęciach, że jest w jakiś sposób od nich lepsza. Swoje umiejętności przypisywała po prostu skupieniu i wkładanej w praktykę pracy; nie było w nich nic nadzwyczajnego. Pewnie dlatego z taką ostrożnością podchodziła do tematu wynajdowania nowych przepisów; nie była przekonana, iż będzie potrafiła sprostać oczekiwaniom postawionym jej przez naukowy światek. Nie kusiła jej sława – zbyt wiele słyszała o popełnianych oszustwach, o szkodliwej zazdrości, by dążyć do niej za wszelką cenę. Niespecjalnie pragnęła bogactwa – obce jej były chciwe potrzeby serca; to, czego chciała najbardziej, nie było możliwe do osiągnięcia przy pomocy pieniędzy. To, czego szukała, to był cel. Chciała wzbudzić w sobie ambicje, chciała dać się porwać jakiejś pogoni, chciała dołączyć do większej całości. Nie wiedziała jeszcze jak; wszystko przecież nieco zbladło w obliczu tragedii, której doświadczali Potterowie. Ale niedługo. Za jakiś czas. W końcu nazwie swoim imieniem fiolkę, w której zamknie początek oraz koniec swych niepewności i wątpliwości.
Zupełnie inaczej myślała o Lunie – jej śpiew rozumiała w kategoriach pewnej predyspozycji, którą można było zaniedbać, ale którą także można było pielęgnować. Kuzynka właśnie to uczyniła; wspierała się zdobywaną wiedzą, lecz w samej istocie talentu była wyjątkowa. Nie znała jej pełnej historii, swoją ocenę bazowała jedynie na obserwacjach; mimo to, była zaskakująca pewna swego osądu. Nie znała dokładnie historii jej kariery ani powodów, które skierowały ją na farmę rodziców – podejrzewała, że stała za tym mieszanka różnych okoliczności (życie rzadko kreśliło czyste granice między decyzjami). Chciała ją kiedyś o to dopytać, może jednak przy następnym spotkaniu; przecież dziś miało być na temat odciągania uwagi od natrętnych myśli.
Dlatego uśmiech nawet jej nie drgnął, gdy wspomniała o potencjalnym wybawcy; z jednym spotkała się ledwie wczoraj i nic nie poszło wedle jej planów. — Książę? Powiedziałabym mu raczej, że się trochę spóźnił ze swoim przybyciem — odparła, unosząc wysoko brwi i wymachując palcem w geście przestrogi. Przez jakiś czas rzeczywiście na kogoś czekała; niestety na marne. Jakże proste byłoby życie, gdyby tak jedna osoba okazała się odpowiedzią, zbawieniem – wątpiła, by cokolwiek dało się w ten sposób rozwiązać. A jednocześnie tego pragnęła – móc zrzucić na kogoś problem i odebrać jego rozstrzygnięcie.
— Nie wiem. Może masz rację. Ale z drugiej strony… Nie zawsze też widzę sens w tym wszystkim, nawet nie znając biegu swojej przyszłości. — Wzruszenie ramionami naznaczyło wahanie w wypowiedzianych przez nią słowach. Czy wiara w przeznaczenie, w opracowany z góry schemat, nie łączyła się jakoś z postrzeganiem znaczenia samej egzystencji? Effie także była osobą, która nieczęsto oddawała się podobnym rozważaniom – zwykle mówiła to, co miała na myśli, postępowała tak, jak dyktował jej moment. Lubiła środek; bezpieczny, nienachalny, otwarty. Odchylanie się w jakąkolwiek stronę niosło ze sobą zagrożenie pełnej decyzji, podjętego wyboru – a do tego nie chciała dopuścić. Jedną z cech, które tworzyły główną oś jej istnienia, była trudność w angażowaniu się; zbliżała się i oddalała, starając się na każdym etapie mieć możliwość odwrotu. Niemniej, była ciekawa zdania Lupin. Odniosła wrażenie, że w tak przyjemnej, wręcz lekkiej atmosferze, padły zdania, dotyczące naprawdę ważnych spraw; może to sprawka wieczornej pory, a może plumpki rzuciły na jakieś swoje zaklęcie.
Krótka fala zawodu, którą spowodowała nieoczekiwana przepowiednia, rozpłynęła się w ponownie spokojnej tafli studni. Nie sposób było wypatrzeć w niej nic więcej; odbicia gwiazd mieszały się z cętkami małych rybek, zaburzając nawet odszyfrowywanie konstelacji. Pomachała im, wykonując delikatny ruch nadgarstkiem. Nie miały im już nic więcej do przekazania, wypadało więc zostawić je w spokoju. Noc miała ciągnąć się jeszcze przez co najmniej kilka godzin – istniała szansa, że ktoś jeszcze natrafi na to miejsce. — To trochę ponure stwierdzenie. Życie jest tak krótkie, a każdy marnuje je na jakieś wojny — powiedziała, przygryzając delikatnie dolną wargę. Luna miała rację, to było pewne. Nie zmieniało to jednak faktu, że żadna wojna nie przyniosła nic dobrego. A przynajmniej tak się jej wydawało, tak chciała myśleć – nigdy przesadnie nie interesowała się historią, by wyciągać podobne konkluzje. Ale czy z cierpienia mogło wyniknąć cokolwiek dobrego?
Odwróciła się do kuzynki, pokrzepiona nieco jej bliskością. Wśród tylu gwiazd i leśnej ciszy zwykle czuła się bardzo samotna; dobrze było przełamać to uczucie, choćby na moment. — To jak, następnym razem idziemy do jasnowidza? Na pewno jest jeszcze wiele mądrości, które możemy w ten sposób zgłębić — rzuciła zawadiacko, już przewidując jak Lupin przewróci oczami na podobne zdanie. Z samej jej postawy była w stanie wyczytać, że minie długi czas zanim ponownie odda się w ręce losu.
Jej wargi rozszerzyły się w uśmiechu, który sięgnął jej oczu. Jasne tęczówki błysnęły w wątłym świetle księżyca, niechybnie dając otoczeniu znać, że panna Potter wpadła na jakiś pomysł.
— A teraz zaproszę cię na herbatę, co ty na to? Nie będzie tak dobra jak, wiesz, ta z dzieciństwa — oznajmiła, prędko przechodząc do następnego zdania i zgrabnie unikając dodania, kto był wytwórcą najlepszych naparów w okolicy. — ale dodam żurawinę i suszone pomarańcze! Obiecuję, że będzie co najmniej znośna. — Dokończyła, wyciągając z niewielkiej torebki różdżkę i szepcząc, lumos. To prawda, że nie znała się na tworzeniu tak bogatych smakowo kompozycji jak jej matka; ale próbowała do nich dążyć, w ten sposób czują się bliżej niej. Nawet jeśli nie miała pojęcia, czy kiedyś ją jeszcze zobaczy.
Zupełnie inaczej myślała o Lunie – jej śpiew rozumiała w kategoriach pewnej predyspozycji, którą można było zaniedbać, ale którą także można było pielęgnować. Kuzynka właśnie to uczyniła; wspierała się zdobywaną wiedzą, lecz w samej istocie talentu była wyjątkowa. Nie znała jej pełnej historii, swoją ocenę bazowała jedynie na obserwacjach; mimo to, była zaskakująca pewna swego osądu. Nie znała dokładnie historii jej kariery ani powodów, które skierowały ją na farmę rodziców – podejrzewała, że stała za tym mieszanka różnych okoliczności (życie rzadko kreśliło czyste granice między decyzjami). Chciała ją kiedyś o to dopytać, może jednak przy następnym spotkaniu; przecież dziś miało być na temat odciągania uwagi od natrętnych myśli.
Dlatego uśmiech nawet jej nie drgnął, gdy wspomniała o potencjalnym wybawcy; z jednym spotkała się ledwie wczoraj i nic nie poszło wedle jej planów. — Książę? Powiedziałabym mu raczej, że się trochę spóźnił ze swoim przybyciem — odparła, unosząc wysoko brwi i wymachując palcem w geście przestrogi. Przez jakiś czas rzeczywiście na kogoś czekała; niestety na marne. Jakże proste byłoby życie, gdyby tak jedna osoba okazała się odpowiedzią, zbawieniem – wątpiła, by cokolwiek dało się w ten sposób rozwiązać. A jednocześnie tego pragnęła – móc zrzucić na kogoś problem i odebrać jego rozstrzygnięcie.
— Nie wiem. Może masz rację. Ale z drugiej strony… Nie zawsze też widzę sens w tym wszystkim, nawet nie znając biegu swojej przyszłości. — Wzruszenie ramionami naznaczyło wahanie w wypowiedzianych przez nią słowach. Czy wiara w przeznaczenie, w opracowany z góry schemat, nie łączyła się jakoś z postrzeganiem znaczenia samej egzystencji? Effie także była osobą, która nieczęsto oddawała się podobnym rozważaniom – zwykle mówiła to, co miała na myśli, postępowała tak, jak dyktował jej moment. Lubiła środek; bezpieczny, nienachalny, otwarty. Odchylanie się w jakąkolwiek stronę niosło ze sobą zagrożenie pełnej decyzji, podjętego wyboru – a do tego nie chciała dopuścić. Jedną z cech, które tworzyły główną oś jej istnienia, była trudność w angażowaniu się; zbliżała się i oddalała, starając się na każdym etapie mieć możliwość odwrotu. Niemniej, była ciekawa zdania Lupin. Odniosła wrażenie, że w tak przyjemnej, wręcz lekkiej atmosferze, padły zdania, dotyczące naprawdę ważnych spraw; może to sprawka wieczornej pory, a może plumpki rzuciły na jakieś swoje zaklęcie.
Krótka fala zawodu, którą spowodowała nieoczekiwana przepowiednia, rozpłynęła się w ponownie spokojnej tafli studni. Nie sposób było wypatrzeć w niej nic więcej; odbicia gwiazd mieszały się z cętkami małych rybek, zaburzając nawet odszyfrowywanie konstelacji. Pomachała im, wykonując delikatny ruch nadgarstkiem. Nie miały im już nic więcej do przekazania, wypadało więc zostawić je w spokoju. Noc miała ciągnąć się jeszcze przez co najmniej kilka godzin – istniała szansa, że ktoś jeszcze natrafi na to miejsce. — To trochę ponure stwierdzenie. Życie jest tak krótkie, a każdy marnuje je na jakieś wojny — powiedziała, przygryzając delikatnie dolną wargę. Luna miała rację, to było pewne. Nie zmieniało to jednak faktu, że żadna wojna nie przyniosła nic dobrego. A przynajmniej tak się jej wydawało, tak chciała myśleć – nigdy przesadnie nie interesowała się historią, by wyciągać podobne konkluzje. Ale czy z cierpienia mogło wyniknąć cokolwiek dobrego?
Odwróciła się do kuzynki, pokrzepiona nieco jej bliskością. Wśród tylu gwiazd i leśnej ciszy zwykle czuła się bardzo samotna; dobrze było przełamać to uczucie, choćby na moment. — To jak, następnym razem idziemy do jasnowidza? Na pewno jest jeszcze wiele mądrości, które możemy w ten sposób zgłębić — rzuciła zawadiacko, już przewidując jak Lupin przewróci oczami na podobne zdanie. Z samej jej postawy była w stanie wyczytać, że minie długi czas zanim ponownie odda się w ręce losu.
Jej wargi rozszerzyły się w uśmiechu, który sięgnął jej oczu. Jasne tęczówki błysnęły w wątłym świetle księżyca, niechybnie dając otoczeniu znać, że panna Potter wpadła na jakiś pomysł.
— A teraz zaproszę cię na herbatę, co ty na to? Nie będzie tak dobra jak, wiesz, ta z dzieciństwa — oznajmiła, prędko przechodząc do następnego zdania i zgrabnie unikając dodania, kto był wytwórcą najlepszych naparów w okolicy. — ale dodam żurawinę i suszone pomarańcze! Obiecuję, że będzie co najmniej znośna. — Dokończyła, wyciągając z niewielkiej torebki różdżkę i szepcząc, lumos. To prawda, że nie znała się na tworzeniu tak bogatych smakowo kompozycji jak jej matka; ale próbowała do nich dążyć, w ten sposób czują się bliżej niej. Nawet jeśli nie miała pojęcia, czy kiedyś ją jeszcze zobaczy.
Śmieszne było to jak wiele uwagi ludzie przykładali do innych. Uzależniali własne szczęście od życia innych ludzi. Sama wspomniała o tym bez namysłu, a przecież starała się unikać podobnych stwierdzeń. Oczywiście, wierzyła, że pojawienie się konkretnego człowieka w konkretnym czasie jest w stanie zmienić funkcjonowanie jednostki całkowicie. Czasem na lepsze, a czasem na gorsze. Nie chciała jednak żyć ciągle w przekonaniu, że do szczęścia potrzebny jest ktoś jeszcze. Książe, księżniczka czy ktokolwiek. To smutna perspektywa, a ona nie chciała się w nią zagłębiać. W końcu czy ludzie nie mogą brać życia we własne ręce? Budować szczęścia własnymi dłońmi? I finalnie, czy pojawienie się tego przysłowiowego księcia z bajki może wyprostować bóle całego świata? Może i urodziła się ze sceptyzmem na ustach, ale była w wielu związkach, a te nigdy nie sprawiły, że stała się innym człowiekiem. Nie ujmowała tutaj powagi uczuciom, bo miłość jest czymś pięknym, ale jak widać…często przychodzi i odchodzi. Tylko wariat zawierzałby wszystko jednemu człowiekowi. Poświęciłby życie tym wielkim uczuciom, bo jak widać te odchodzą. Żyło jednak w ludziach jakieś takie przeświadczenie by o takich rzeczach mówić. Szukać w nich nadziei i chyba w tym akurat nie widziała nic złego. – Może to i lepiej – zaczęła uśmiechając się delikatnie – Spóźnialskich nie przyjmujemy – dodała. Lunie też czasem doskwierała samotność. Farma Lupinów była wielka i piękna, ale brakowało jej czasem dawnego życia. Muzyki i tańców do rana.
Lupin doskonale rozumiała rozterki swojej kuzynki. Ona też nie do końca widziała w tym wszystkim sens. Sama gubiła się w zamyśle wielkiego planu. Niby nie wierzyła w takie rzeczy, ale chyba każdemu było zapisane coś z czym musiał się liczyć. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałaby nawet, że znajdzie się w podobnej sytuacji. Nie pomyślałaby, że jej siostra zostanie zamordowana, a bracia odwrócą się od niej całkowicie. Nigdy nie wyśniłaby nawet tego, że będzie zajmować się farmą, z której pragnęła uciec. Życie pisze różne scenariusze. Czasami szalone. Obce. Szatynka westchnęła w zrozumieniu. – Wiem, ja też nie – odparła ze skinieniem głowy. – Ale i tak raczej nie mamy wpływu na to co się wydarzy. Chyba nie powinnyśmy tego rozpatrywać skoro i tak nie jesteśmy w stanie nic zrobić – dziwne było to, że przyszło im się godzić z kładzionymi pod nogi kłodami. Nie szukać w ich sensu i zrozumienia. To nie było do niej podobne, ale życie nauczyło ją, że rozdrapywanie ran nie pomaga w ich gojeniu.
- Nie tylko na wojny – odparła ze wzruszeniem ramion. – Marnujemy czas na wiele innych rzeczy. – dodała. Luna wiedziała, że trwającej wojny nie zakończy jeden człowiek. Nie da się cofnąć tego co już się wydarzyło. Zmiany, która zaszła w ludziach. Nawet w niej samej.
Na pytanie kuzynki czarownica pokręciła głową. – Chyba jednak nie chce wiedzieć co mnie czeka – odparła i uśmiechnęła się delikatnie. – Tak jak mówiłam, nie wierzę symbolice. No i z drugiej strony jeśli czeka mnie coś złego to nie chce tego wiedzieć, a jeśli czeka mnie szczęście to wole być nim szczerze zaskoczona – dodała spoglądając na kuzynkę. Wiedziała, że ta wciąż liczy, że usłyszy jakieś informacje o mamie. Wcale się temu nie dziwiła. Nie wiedziała czy są w stanie ją jeszcze odnaleźć. Miała taką nadzieje i miała zamiar trzymać się jej cały sercem.
- Herbata zdecydowanie – zaśmiała się i otoczyła kuzynkę ramieniem. – Dodasz trochę piasku i będzie smakować dokładnie jak ta z dzieciństwa – dodała dając kuzynce kuksańca.
z.t x2
Lupin doskonale rozumiała rozterki swojej kuzynki. Ona też nie do końca widziała w tym wszystkim sens. Sama gubiła się w zamyśle wielkiego planu. Niby nie wierzyła w takie rzeczy, ale chyba każdemu było zapisane coś z czym musiał się liczyć. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałaby nawet, że znajdzie się w podobnej sytuacji. Nie pomyślałaby, że jej siostra zostanie zamordowana, a bracia odwrócą się od niej całkowicie. Nigdy nie wyśniłaby nawet tego, że będzie zajmować się farmą, z której pragnęła uciec. Życie pisze różne scenariusze. Czasami szalone. Obce. Szatynka westchnęła w zrozumieniu. – Wiem, ja też nie – odparła ze skinieniem głowy. – Ale i tak raczej nie mamy wpływu na to co się wydarzy. Chyba nie powinnyśmy tego rozpatrywać skoro i tak nie jesteśmy w stanie nic zrobić – dziwne było to, że przyszło im się godzić z kładzionymi pod nogi kłodami. Nie szukać w ich sensu i zrozumienia. To nie było do niej podobne, ale życie nauczyło ją, że rozdrapywanie ran nie pomaga w ich gojeniu.
- Nie tylko na wojny – odparła ze wzruszeniem ramion. – Marnujemy czas na wiele innych rzeczy. – dodała. Luna wiedziała, że trwającej wojny nie zakończy jeden człowiek. Nie da się cofnąć tego co już się wydarzyło. Zmiany, która zaszła w ludziach. Nawet w niej samej.
Na pytanie kuzynki czarownica pokręciła głową. – Chyba jednak nie chce wiedzieć co mnie czeka – odparła i uśmiechnęła się delikatnie. – Tak jak mówiłam, nie wierzę symbolice. No i z drugiej strony jeśli czeka mnie coś złego to nie chce tego wiedzieć, a jeśli czeka mnie szczęście to wole być nim szczerze zaskoczona – dodała spoglądając na kuzynkę. Wiedziała, że ta wciąż liczy, że usłyszy jakieś informacje o mamie. Wcale się temu nie dziwiła. Nie wiedziała czy są w stanie ją jeszcze odnaleźć. Miała taką nadzieje i miała zamiar trzymać się jej cały sercem.
- Herbata zdecydowanie – zaśmiała się i otoczyła kuzynkę ramieniem. – Dodasz trochę piasku i będzie smakować dokładnie jak ta z dzieciństwa – dodała dając kuzynce kuksańca.
z.t x2
no one can say what we get to be so why don't we rewrite the stars?
31 października '57
Pani Wroński nie zawsze rozumiała zadania, jakie przydzielał jej ekscentryczny profesor Lacework. Bywał abstrakcyjne, pozbawione większej logiki bądź pozornie głupie. Pozornie, gdyż nabierały sensu dopiero po jakimś czasie, gdy wszystkie te zadania łączyły się w jedną, spójną całość. Tak było i tym razem - Frances nie miała pojęcia, do czego Aegisowi woda z tej konkretnej studni, zebrana ostatniego dnia miesiąca podczas bezchmurnego nieba oraz dokładnie podanej przez niego godzinie. W pierwszej chwili chciała odmówić; powiedzieć, że dzisiejszego wieczoru nie uda jej się wyrwać, lecz stanowcze spojrzenie powstrzymało ją przed oporem. Aegisa znała nie od dziś i doskonale wiedziała, że nawet jej chęć spędzenia czasu z małżonkiem nie będzie wystarczającym argumentem, by odwieść go od pomysłu wysłania jej do Doliny Godryka.
Ciche westchnienie wyrwało się z malinowych ust, gdy w towarzystwie stukotu obcasów eteryczna kobieta zmierzała w kierunku studni. Okolica wydawała się tego wieczoru dziwnie cichą, zapewne ktoś inny uznałby taką ciszę za podejrzaną, Frances jednak wydała się ona niezwykle przyjemna. Do jej uszu docierało jedynie szczekanie jakiegoś psa w oddali oraz delikatny świst wiatru, który subtelnie porywał materiał granatowej, niezwykle kobiecej sukni do tańca. Frances owinęła się mocniej połami szarego, wykończonego ciemnym futrem płaszcza by zatrzymać się tuż przed studnią. Ostrożnie zerknęła na przypięty do kołnierza, niewielki zegrek. Jeszcze chwila, nim wybije odpowiednia godzina, a alchemiczka będzie mogła wyciągnąć wiadro ze studni, by napełnić nią czekające w niewielkiej, eleganckiej torebce szklane fiolki. Jeszcze trochę, a będzie mogła powrócić w znane mury niewielkiego domku w Surrey, by zakończyć wieczór w bezpiecznych ramionach męża.
Frances oparła się delikatnie o ściankę studni przedramionami, szaroniebieskie spojrzenie wlepiając w spokojną taflę wody, teraz przypominającą piękne lustro, odbijające w sobie gwiazdy wypisane na nieboskłonie, w których odnalazła kilka konstelacji. Przyglądała się im przez chwilę, myślom pozwalając odpłynąć w kierunku jej własnych trosk oraz rozważań, ściśle powiązanych z tym, co wydawało jej się niezwykle niezrozumiałe. Zapatrzona w odbicie gwiazd oraz pochłonięta myślami nie zauważyła nawet, że nie jest tutaj w pełni sama... Kto wie, może zauważyłaby, gdyby gwiazdy nie zaczęli delikatnie tańczyć na wodzie?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 5
'k20' : 5
Dolina Godryka była dziwnym miejscem.
Osobliwym, do tej pory niespotykanym, w całej swojej niezwykłości zwyczajnie... przyjemnym. Coraz częściej przyłapywała samą siebie na rozmyślaniu o czasach, w których nie byłaby tylko krótkotrwałą przystanią, czasowym schronieniem, a miejscem, które chciałaby pokazać. Bratu, jemu przede wszystkim; pokazać zaułki i uliczki, łąki i ładne domostwa, pokazać, że ludzie mogą jeszcze żyć normalnie; względnie normalnie, bo chyba powoli zdawała sobie sprawę, że normalność jest w tych czasach bardzo dziwnym...czymś.
Lubiła tu spacerować, lubiła nawet tutejszych ludzi, choć cichy lęk wciąż tlił się gdzieś w dole serca. Lubiła Juliena, choć cały czas czuła dziwaczny opór; jak wiele może zmienić drobna chwila, jak wiele wywrócić kilka dni – nieodparte wrażenia sprawiania mu kłopotu towarzyszyło jej niemal nieustannie. Najdrobniejsze gesty, kubek parującej herbaty podstawiony pod nos – ponoć dobroć rodziła dobroć, ale jak miała mu się odwdzięczyć? Jak wyrazić słowami, drobnym, krótkim dziękuję, to, że naprawdę jest szczęśliwa, że pozwolił jej się tutaj zatrzymać, przyjął pod dach. W innych warunkach na pewno odrzuciłaby taką propozycję; chłód gęstej jesieni potrafił jednak sprawnie odsunąć myśli od zwyczajnego zakłopotania i wstydu.
I chętnie powiedziałaby mu więcej słów; całe ich tysiące, snując opowieść od początku, aż po potencjalny koniec, wyznając prawdę, a nie jedynie potargane wiatrem i codziennymi troskami strzępki tego, co tak naprawdę tu robiła. Co, po co, dokąd i dlaczego; gdzieś w środku zdawała sobie sprawę, że chyba sama już nie wie.
Poza tym jednym, najjaśniejszym punktem – by znaleźć Petera.
Dolina Godryka była tylko przystankiem, chwilą oddechu, odsapnięciem po tygodniach przemierzania skrytej pod gruzami i strachem Anglii; przypadkiem, który faktycznie pozwolił jej pomyśleć, chociażby tylko przez moment, i nawet jeśli finalnie nie wymyśliła niczego.
Przynajmniej sobie zanotowała – we własnej głowie – że młody Francuz zasługuje na jej wdzięczność, i że gdy tylko nadarzy się okazja, będzie musiała mu się odwdzięczyć.
Jeszcze nie wiedziała jak, ale jakoś.
Noce były tu spokojniejsze, paradoksalnie nie tak przerażająco ciche; raz po raz wypełniane ludzkimi słowami, zwykle pożegnań. Raz deszczem, raz szczekaniem psa, czasem nawet śpiewnymi nutami płynącymi z pobliskich pubów. I choć wiedziała, że nie powinna, nic tak nie pozwalało ukoić myśli jak wieczorne spacery.
Mrok nadchodził prędko; koniec października zwiastował pierwsze oznaki zimy, a zawisłe w powietrzu święto – zabawne, że w obecnych czasach całkowicie zapomniała o tym, że faktycznie ludzie jeszcze obchodzą cokolwiek – wypuściło na ulice łaknących beztroski. Może dlatego czuła się nieco pewniej, może dlatego skryte wieczorem ulice nie były tak przerażające. I może dlatego pochylająca się nad studnią sylwetka, którą w zwyczajnych okolicznościach nie tylko by zignorowała, co zwyczajnie się oddaliła, tym razem ją zaciekawiła.
– To magiczna studnia? – zapytała niepewnie, wciąż stając w bezpiecznej odległości od kobiety wspierającej się o kamienną ściankę. Wpatrywała się w tafle w taki sposób, że chyba nie mogła to być zwyczajna budowla do wyławiania wiader z wodą. A może jednak?
Osobliwym, do tej pory niespotykanym, w całej swojej niezwykłości zwyczajnie... przyjemnym. Coraz częściej przyłapywała samą siebie na rozmyślaniu o czasach, w których nie byłaby tylko krótkotrwałą przystanią, czasowym schronieniem, a miejscem, które chciałaby pokazać. Bratu, jemu przede wszystkim; pokazać zaułki i uliczki, łąki i ładne domostwa, pokazać, że ludzie mogą jeszcze żyć normalnie; względnie normalnie, bo chyba powoli zdawała sobie sprawę, że normalność jest w tych czasach bardzo dziwnym...czymś.
Lubiła tu spacerować, lubiła nawet tutejszych ludzi, choć cichy lęk wciąż tlił się gdzieś w dole serca. Lubiła Juliena, choć cały czas czuła dziwaczny opór; jak wiele może zmienić drobna chwila, jak wiele wywrócić kilka dni – nieodparte wrażenia sprawiania mu kłopotu towarzyszyło jej niemal nieustannie. Najdrobniejsze gesty, kubek parującej herbaty podstawiony pod nos – ponoć dobroć rodziła dobroć, ale jak miała mu się odwdzięczyć? Jak wyrazić słowami, drobnym, krótkim dziękuję, to, że naprawdę jest szczęśliwa, że pozwolił jej się tutaj zatrzymać, przyjął pod dach. W innych warunkach na pewno odrzuciłaby taką propozycję; chłód gęstej jesieni potrafił jednak sprawnie odsunąć myśli od zwyczajnego zakłopotania i wstydu.
I chętnie powiedziałaby mu więcej słów; całe ich tysiące, snując opowieść od początku, aż po potencjalny koniec, wyznając prawdę, a nie jedynie potargane wiatrem i codziennymi troskami strzępki tego, co tak naprawdę tu robiła. Co, po co, dokąd i dlaczego; gdzieś w środku zdawała sobie sprawę, że chyba sama już nie wie.
Poza tym jednym, najjaśniejszym punktem – by znaleźć Petera.
Dolina Godryka była tylko przystankiem, chwilą oddechu, odsapnięciem po tygodniach przemierzania skrytej pod gruzami i strachem Anglii; przypadkiem, który faktycznie pozwolił jej pomyśleć, chociażby tylko przez moment, i nawet jeśli finalnie nie wymyśliła niczego.
Przynajmniej sobie zanotowała – we własnej głowie – że młody Francuz zasługuje na jej wdzięczność, i że gdy tylko nadarzy się okazja, będzie musiała mu się odwdzięczyć.
Jeszcze nie wiedziała jak, ale jakoś.
Noce były tu spokojniejsze, paradoksalnie nie tak przerażająco ciche; raz po raz wypełniane ludzkimi słowami, zwykle pożegnań. Raz deszczem, raz szczekaniem psa, czasem nawet śpiewnymi nutami płynącymi z pobliskich pubów. I choć wiedziała, że nie powinna, nic tak nie pozwalało ukoić myśli jak wieczorne spacery.
Mrok nadchodził prędko; koniec października zwiastował pierwsze oznaki zimy, a zawisłe w powietrzu święto – zabawne, że w obecnych czasach całkowicie zapomniała o tym, że faktycznie ludzie jeszcze obchodzą cokolwiek – wypuściło na ulice łaknących beztroski. Może dlatego czuła się nieco pewniej, może dlatego skryte wieczorem ulice nie były tak przerażające. I może dlatego pochylająca się nad studnią sylwetka, którą w zwyczajnych okolicznościach nie tylko by zignorowała, co zwyczajnie się oddaliła, tym razem ją zaciekawiła.
– To magiczna studnia? – zapytała niepewnie, wciąż stając w bezpiecznej odległości od kobiety wspierającej się o kamienną ściankę. Wpatrywała się w tafle w taki sposób, że chyba nie mogła to być zwyczajna budowla do wyławiania wiader z wodą. A może jednak?
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Frances nie miała najmniejszego pojęcia o tym, iż ten dzień jest jakimkolwiek świętem. Zbyt pochłonięta pracą u boku profesora oraz nową codziennością u boku męża nie raz przegapiała te mniej istotne dla niej szczegóły codzienności. Im mocniej zatapiała się w świat naukowych odkryć oraz projektów, tym bardziej oddalała się od trywialnej rzeczywistości, czasem zagubiając poczucie czasu, utrzymywana na orbicie głównie dzięki codziennej obecności męża.
Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem przyglądało się tafli wody oraz odbijającym się w niej gwiazdom, gdy te poczęły dziwnie migotać pochłaniając jej pełną uwagę. Blondynka przechyliła delikatnie głowę z zainteresowaniem wpatrując się w dziwne zjawisko. Czyżby studnia była zaczarowana? Pozornie wyglądała na zwykłą, niczym nie wyróżniającą się studnię. Alchemiczka przyglądała się odbiciu, gdy migoczące punkty przesunęły się, tworząc napis.
Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
Eteryczna blondynka pokręciła z niedowierzaniem głową, a wyraz oburzenia przemknął przez jasną buzię, gdy opowieść profesora z przed kilkunastu tygodni przemknęła przez jej umysł. Nigdy nie wierzyła we wróżby, zawsze uważając je za co najmniej dziwne, pozbawione logiki oraz jakichkolwiek podstaw naukowych, aby można było im w pełni zawierzyć. Słowa, jakie pojawiły się na tafli studni, wywołały więc negatywną reakcję alchemiczki pewnej, że nie można im zawierzyć, a ktoś kto zaczarował studnię by odbicia gwiazd układały się w słowa musiał posiadać niezwykle mało gustowne poczucie humoru. Ciche westchnienie uleciało z malinowych ust, a drobna dłoń powędrowała do niewielkiej torebki, by odnaleźć szklane fiolki. Wtem do jej uszu dotarł głos. Dziewczęcy, sprawiający wrażenie znajomego. W tym momencie jednak nie potrafiła go skojarzyć z żadną osobą.
- Krążą pogłoski… - Zaczęła delikatnym głosem, prostując się znad kamiennej studni i poprawiając dłońmi materię płaszcza.-… że w bezchmurną noc ostatniego dnia miesiąca, odbijające się w tafli gwiazdy są w stanie uchylić rąbka przyszłości i… - Szaroniebieskie spojrzenie przesunęło się w kierunku, z którego dotarł do niej dziewczęcy głos, a eteryczna alchemiczka zatrzymała się w pół słowa. Przez chwilę uważnie przyglądała się buzi dziewczyny stojącej przed nią, nie będąc pewną czy znajome rysy twarzy nie są przypadkiem zwykłą ułudą; dziwnym skojarzeniem. - Annie? - Spytała z zaskoczeniem w głosie. Nie, nie mogła się pomylić. To z pewnością była Annie, nawet jeśli pani Wroński zdążyła przyzwyczaić się do myśli, że zapewne już nigdy więcej nie przyjdzie jej ujrzeć jasnowłosej gryfonki. - Słodka Roweno, wieki Cię nie widziałam. Co u Ciebie? Zamieszkałaś w Dolinie Godryka? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem, nie zapominając jednak o wyznaczonym zadaniu. Ostrożnie wyjęła z kieszeni płaszcza jasne drewno swojej różdżki, by przywołać do siebie wiaderko z wodą, spojrzeniem wodząc między studnią a buzią dawnej znajomej.
Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem przyglądało się tafli wody oraz odbijającym się w niej gwiazdom, gdy te poczęły dziwnie migotać pochłaniając jej pełną uwagę. Blondynka przechyliła delikatnie głowę z zainteresowaniem wpatrując się w dziwne zjawisko. Czyżby studnia była zaczarowana? Pozornie wyglądała na zwykłą, niczym nie wyróżniającą się studnię. Alchemiczka przyglądała się odbiciu, gdy migoczące punkty przesunęły się, tworząc napis.
Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
Eteryczna blondynka pokręciła z niedowierzaniem głową, a wyraz oburzenia przemknął przez jasną buzię, gdy opowieść profesora z przed kilkunastu tygodni przemknęła przez jej umysł. Nigdy nie wierzyła we wróżby, zawsze uważając je za co najmniej dziwne, pozbawione logiki oraz jakichkolwiek podstaw naukowych, aby można było im w pełni zawierzyć. Słowa, jakie pojawiły się na tafli studni, wywołały więc negatywną reakcję alchemiczki pewnej, że nie można im zawierzyć, a ktoś kto zaczarował studnię by odbicia gwiazd układały się w słowa musiał posiadać niezwykle mało gustowne poczucie humoru. Ciche westchnienie uleciało z malinowych ust, a drobna dłoń powędrowała do niewielkiej torebki, by odnaleźć szklane fiolki. Wtem do jej uszu dotarł głos. Dziewczęcy, sprawiający wrażenie znajomego. W tym momencie jednak nie potrafiła go skojarzyć z żadną osobą.
- Krążą pogłoski… - Zaczęła delikatnym głosem, prostując się znad kamiennej studni i poprawiając dłońmi materię płaszcza.-… że w bezchmurną noc ostatniego dnia miesiąca, odbijające się w tafli gwiazdy są w stanie uchylić rąbka przyszłości i… - Szaroniebieskie spojrzenie przesunęło się w kierunku, z którego dotarł do niej dziewczęcy głos, a eteryczna alchemiczka zatrzymała się w pół słowa. Przez chwilę uważnie przyglądała się buzi dziewczyny stojącej przed nią, nie będąc pewną czy znajome rysy twarzy nie są przypadkiem zwykłą ułudą; dziwnym skojarzeniem. - Annie? - Spytała z zaskoczeniem w głosie. Nie, nie mogła się pomylić. To z pewnością była Annie, nawet jeśli pani Wroński zdążyła przyzwyczaić się do myśli, że zapewne już nigdy więcej nie przyjdzie jej ujrzeć jasnowłosej gryfonki. - Słodka Roweno, wieki Cię nie widziałam. Co u Ciebie? Zamieszkałaś w Dolinie Godryka? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem, nie zapominając jednak o wyznaczonym zadaniu. Ostrożnie wyjęła z kieszeni płaszcza jasne drewno swojej różdżki, by przywołać do siebie wiaderko z wodą, spojrzeniem wodząc między studnią a buzią dawnej znajomej.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jej życie już dawno straciło własny rytm. Prawdę mówiąc, aktualnie nie posiadało żadnego. Żadnej rutyny, żadnego stałego punktu, planu, pór; nie było miejsca na sen, posiłek, odpoczynek o tych samych godzinach. Prawdę mówiąc nawet godziny przestały istnieć – zmieniły się na pory dnia, a dni na tygodnie, tygodnie na pory roku. Nie rozróżniała poniedziałku od piątku, ani niedzieli od środy; wszystko zacierało się pod straconym w wyniku wojennych działań funkcjonowania, bo niezbyt mogła nazwać swoje poprzednie życie jakimkolwiek życiem, które nie było tylko uporządkowaną egzystencją.
Teraz królował chaos.
Chaos, przypadek, rozgardiasz, napędzane jedynie desperackim celem, wyraźnym i klarownym, choć coraz bardziej wycieńczającym, tym bardziej w obliczu deszczu, chłodu i coraz bardziej nieprzyjaznej jesieni.
Dolina Godryka miała swój własny tryb; nieco uspokajający, przynoszący ochłapy nadziei na lepsze jutro, na moment, w którym jeszcze będzie normalnie. Ludzie zajęci zwyczajną codziennością potrafili, na swój własny sposób, mieć w sobie coś, czego naprawdę chciała.
Młoda pani pochylająca się nad taflą studni wydawała się niebywale skupiona; na początku nie chciała jej przeszkadzać, wybijać z transu, może nawet wystraszyć, ale ciekawość okazała się silniejsza. A jej odpowiedź całkiem satysfakcjonująca.
A więc studnia miała w sobie jakąś tajemnicę. A może nawet i moc.
Dziwaczna chęć podejścia i sprawdzenia, czy i dla niej gwiazdy zechcą odbić przyszłość w zimnej tafli, stłumiona została przez drobny grymas na dziewczęcej buzi, prędko starty, nim blondynka nie odwróciła się w jej stronę.
Jej własne imię w ustach pozornie nieznajomej było zaskakujące; rozszerzyła nieco oczy, na krótką chwilę mimowolnie wstrzymała oddech, niemalże na granicy strachu, pozwalając sobie zamrugać dopiero po jakimś czasie, przyglądając się dziewczynie uważniej. Podeszła nieco bliżej, wychodząc z cienia jednego z drzew, by dojrzeć, kim tak naprawdę była.
– Och – ciche westchnienie, nieco skonfundowane, nader wszystko zawstydzone; nie spodziewała się jej tutaj, o tej porze, przy studni, przy przypadkowym słowie, które zdecydowała się wypowiedzieć – Cześć, Frances.
Speszonym słowom towarzyszył lichy uśmiech; nie mogąc się zbytnio powstrzymać zlustrowała ją uważnym, powolnym spojrzeniem, nie kryjąc nawet własnego uznania.
– Ale... wyrosłaś – wypaliła w końcu. Była taka elegancka, dystyngowana, śliczna i skupiona na swoim...czymkolwiek robiła – to znaczy, wydoroślałaś – poprawiła się prędko, marszcząc brwi i przytakując samej sobie głową. Mieszkała tutaj? Sama? Z kimś?
– Niedosłownie? – mruknęła nieco niepewnie, wciąż błądząc spojrzeniem po jej sylwetce i ruchach – Pomieszkuję, zatrzymałam się tutaj na chwilkę, kilka dni – wyjaśniła prędko, zastygając na dłużej niż moment, by móc obserwować jak kobieta macha różdżką.
– A...a ty? Ty tutaj mieszkasz? I co robisz? To znaczy teraz, z tą studnią...?
Teraz królował chaos.
Chaos, przypadek, rozgardiasz, napędzane jedynie desperackim celem, wyraźnym i klarownym, choć coraz bardziej wycieńczającym, tym bardziej w obliczu deszczu, chłodu i coraz bardziej nieprzyjaznej jesieni.
Dolina Godryka miała swój własny tryb; nieco uspokajający, przynoszący ochłapy nadziei na lepsze jutro, na moment, w którym jeszcze będzie normalnie. Ludzie zajęci zwyczajną codziennością potrafili, na swój własny sposób, mieć w sobie coś, czego naprawdę chciała.
Młoda pani pochylająca się nad taflą studni wydawała się niebywale skupiona; na początku nie chciała jej przeszkadzać, wybijać z transu, może nawet wystraszyć, ale ciekawość okazała się silniejsza. A jej odpowiedź całkiem satysfakcjonująca.
A więc studnia miała w sobie jakąś tajemnicę. A może nawet i moc.
Dziwaczna chęć podejścia i sprawdzenia, czy i dla niej gwiazdy zechcą odbić przyszłość w zimnej tafli, stłumiona została przez drobny grymas na dziewczęcej buzi, prędko starty, nim blondynka nie odwróciła się w jej stronę.
Jej własne imię w ustach pozornie nieznajomej było zaskakujące; rozszerzyła nieco oczy, na krótką chwilę mimowolnie wstrzymała oddech, niemalże na granicy strachu, pozwalając sobie zamrugać dopiero po jakimś czasie, przyglądając się dziewczynie uważniej. Podeszła nieco bliżej, wychodząc z cienia jednego z drzew, by dojrzeć, kim tak naprawdę była.
– Och – ciche westchnienie, nieco skonfundowane, nader wszystko zawstydzone; nie spodziewała się jej tutaj, o tej porze, przy studni, przy przypadkowym słowie, które zdecydowała się wypowiedzieć – Cześć, Frances.
Speszonym słowom towarzyszył lichy uśmiech; nie mogąc się zbytnio powstrzymać zlustrowała ją uważnym, powolnym spojrzeniem, nie kryjąc nawet własnego uznania.
– Ale... wyrosłaś – wypaliła w końcu. Była taka elegancka, dystyngowana, śliczna i skupiona na swoim...czymkolwiek robiła – to znaczy, wydoroślałaś – poprawiła się prędko, marszcząc brwi i przytakując samej sobie głową. Mieszkała tutaj? Sama? Z kimś?
– Niedosłownie? – mruknęła nieco niepewnie, wciąż błądząc spojrzeniem po jej sylwetce i ruchach – Pomieszkuję, zatrzymałam się tutaj na chwilkę, kilka dni – wyjaśniła prędko, zastygając na dłużej niż moment, by móc obserwować jak kobieta macha różdżką.
– A...a ty? Ty tutaj mieszkasz? I co robisz? To znaczy teraz, z tą studnią...?
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uważne spojrzenie szaroniebieskich tęczówek utkwiło w znajomej buzi, a bystry umysł próbował odnaleźć w głowie datę ich ostatniego spotkania. Frances nie była pewna, ile czasu minęło odkąd ostatni raz przyszło jej zobaczyć młodszą koleżankę. Niezwykle wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Do tego stopnia, że czas w jej wspomnieniach zdawał się dziwnie rozciągać, sprawiając, że portowa codzienność zdawała się pozostawać całe, niezwykle długie lata za nią. Odległości między wydarzeniami zacierały się, a długie godziny pracy nie pomagały połapać się w upływającym czasie. Delikatny uśmiech wyrysował się na malinowych ustach, a bystre spojrzenie ponownie uważnie zlustrowało jej postać, jakoby chciała się upewnić, że oto Annie stoi tutaj przed nią, cała i zdrowa. Zaśmiała się pod nosem, cicho i dźwięcznie, gdy jasnowłosa dziewczyna stwierdziła, że wydoroślała. Wiele zmieniło się w jej życiu, Frances nie zdawała jednak sobie sprawy z tego, jak bardzo te wszystkie zmiany mogły odbić się w jej prezencji.
- Naprawdę? Wiesz… wiele się u mnie zmieniło. - Odpowiedziała miękko, nawet nie wiedząc, od czego powinna zacząć o ile w ogóle wypadało jej wysnuć podobną opowieść. Ostrożnie poprawiła materiał płaszczyka smukłymi placami w zupełnie zautomatyzowanym dla siebie geście, szaroniebieskie spojrzenie na jedną, krótką chwilę przenosząc w kierunku studzienki.
Eteryczna alchemiczka zmarszczyła na chwilę brew, gdy niepewne słowa uleciały z jej ust. Miała nadzieję, że Annie odnalazła stałe schronienie; miejsce w którym mogłaby czuć się chociaż przez chwilę bezpieczna bądź mogła zaznać odrobiny odpoczynku, nawet jeśli zajmujące ją sprawy nie do końca temu sprzyjały… Sama jednak na własnej skórze poczuła, jak niezwykle wiele daje posiadanie własnego domu.
- Nadal jesteś w drodze? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w delikatnym głosie, gdzieś w środku mając nadzieję, iż dziewczyna odnalazła to, czego poszukiwała.
Kolejne pytania sprawiły, że delikatny rumieniec pojawił się na jasnym licu.
- Ja? Nie, nie mieszkam tutaj. Jakiś czas temu udało mi się kupić dom w Surrey, mieszkam tam z moim mężem. - Wyjaśniła, unosząc dłoń przyozdobioną obrączką oraz pierścionkiem zaręczynowym, w geście potwierdzenia jej słów. Sama nadal miała problemy z uwierzeniem w to, jak wielkie szczęście ją spotkało w tym dziwnym ciągu abstrakcyjnych wydarzeń. - Tutaj? Och, pracuję jako prawa ręka wybitnego profesora alchemii… Który miewa odrobinę ekscentryczne pomysły. Pracujemy nad nowym eliksirem, a profesor chce zbadać, jak wyjdzie mikstura przyrządzona na wodzie z tej akurat studni, pobranej dokładnie dzisiejszego dnia i dokładnie… - Tu zerknęła na niewielki zegarek, przypięty do poły płaszczyka. - w tym momencie. - To powiedziawszy, eteryczna alchemiczka ostrożnie ustawiła wiaderko na ściance studni, by zanurzyć w niej szklanką fiolkę.
- Co u Ciebie? Jak sobie radzisz? I… no wiesz, potrzebujesz jakiejś pomocy? - Spytała, szaroniebieskie spojrzenie przesuwając ku twarzy dziewczęcia, nadal jednak nie przerywając napełniania szklanych fiolek wodą z wiaderka.
- Naprawdę? Wiesz… wiele się u mnie zmieniło. - Odpowiedziała miękko, nawet nie wiedząc, od czego powinna zacząć o ile w ogóle wypadało jej wysnuć podobną opowieść. Ostrożnie poprawiła materiał płaszczyka smukłymi placami w zupełnie zautomatyzowanym dla siebie geście, szaroniebieskie spojrzenie na jedną, krótką chwilę przenosząc w kierunku studzienki.
Eteryczna alchemiczka zmarszczyła na chwilę brew, gdy niepewne słowa uleciały z jej ust. Miała nadzieję, że Annie odnalazła stałe schronienie; miejsce w którym mogłaby czuć się chociaż przez chwilę bezpieczna bądź mogła zaznać odrobiny odpoczynku, nawet jeśli zajmujące ją sprawy nie do końca temu sprzyjały… Sama jednak na własnej skórze poczuła, jak niezwykle wiele daje posiadanie własnego domu.
- Nadal jesteś w drodze? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w delikatnym głosie, gdzieś w środku mając nadzieję, iż dziewczyna odnalazła to, czego poszukiwała.
Kolejne pytania sprawiły, że delikatny rumieniec pojawił się na jasnym licu.
- Ja? Nie, nie mieszkam tutaj. Jakiś czas temu udało mi się kupić dom w Surrey, mieszkam tam z moim mężem. - Wyjaśniła, unosząc dłoń przyozdobioną obrączką oraz pierścionkiem zaręczynowym, w geście potwierdzenia jej słów. Sama nadal miała problemy z uwierzeniem w to, jak wielkie szczęście ją spotkało w tym dziwnym ciągu abstrakcyjnych wydarzeń. - Tutaj? Och, pracuję jako prawa ręka wybitnego profesora alchemii… Który miewa odrobinę ekscentryczne pomysły. Pracujemy nad nowym eliksirem, a profesor chce zbadać, jak wyjdzie mikstura przyrządzona na wodzie z tej akurat studni, pobranej dokładnie dzisiejszego dnia i dokładnie… - Tu zerknęła na niewielki zegarek, przypięty do poły płaszczyka. - w tym momencie. - To powiedziawszy, eteryczna alchemiczka ostrożnie ustawiła wiaderko na ściance studni, by zanurzyć w niej szklanką fiolkę.
- Co u Ciebie? Jak sobie radzisz? I… no wiesz, potrzebujesz jakiejś pomocy? - Spytała, szaroniebieskie spojrzenie przesuwając ku twarzy dziewczęcia, nadal jednak nie przerywając napełniania szklanych fiolek wodą z wiaderka.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Plumpkowa studnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka