Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plumpkowa studnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plumpkowa Studnia
Stara, kamienna studnia, znajdowała się w Dolinie Godryka od zawsze. Dosłownie; wykopana w trakcie powstawania wioski, przez długi czas stanowiła dla mieszkańców główne ujęcie wody, umiejscowiona wygodnie w miejscu, w którym krzyżowały się aż trzy mieszkalne ulice. Wielokrotnie niszczona i odbudowywana, służyła uparcie kolejnym pokoleniom, użytkowana (zapewne z sentymentu) nawet wtedy, gdy w okolicznych domach pojawiła się bieżąca woda. Przestała pełnić swoją rolę dopiero kilka lat temu, kiedy w jej głębinach zadomowiło się stado plumpek. Niemagiczna część mieszkańców wioski była co prawda skłonna wyplenić rybki, ale tutejsi czarodzieje, nie chcąc do tego dopuścić, rzucili na studnię urok, który zmienił smak stojącej w niej wody na wyjątkowo nieprzyjemny, skutecznie zniechęcając mugoli do dalszego jej wykorzystywania. Dzisiaj malowniczo położona studnia nadal jest jednym z ulubionych miejsc schadzek mieszkańców, spragnionych plotek lub kilku romantycznych chwil, ale schludną przeszłość ma już dawno za sobą: jej kamienne boki zarosły mchem, a pod powierzchnią wody (nietypowo wręcz przejrzystej) można dostrzec okrągłe, cętkowane plumpki.
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Lokacja zawiera kości.
Wyglądała zupełnie tak samo, jaką ją zapamiętała; była elegancka, dystyngowana, z jakąś niesamowitą klasą i bystrością wymalowaną na idealnie opanowanej buzi. A mimo to w tym wszystkim była jak ktoś całkiem obcy – nie mógł odpowiadać za to płaszcz, śliczna fryzura czy wyważone gesty, które przecież towarzyszyły jej od zawsze.
Minęło kilka chwil, nim nie przyłapała samej siebie na spoglądaniu na nią nieco zbyt długo, zbyt ciekawsko, może nawet niegrzecznie, ale doprawdy, widzenie jej właśnie tutaj, w takiej porze, po takim czasie pozornego zapomnienia o własnej obecności, było jakieś... dziwne. Jak senna mara czy halucynacja spowodowana Nocą Duchów.
– Ale wszystko dobrze? – wypowiedziała niemal od razu, jak gdyby chciała się upewnić, że zmiany, które ją spotkały, tyczą się tylko dobrej strony medalu. Ona nie była już dziewczynką, ani panną prefekt; teraz Frances wyglądała jak kobieta, taka, którą młode dziewczyny chcą się stać.
Przekrzywiła lekko głowę w jedną ze stron, jak gdyby chciała jej się bardziej przyjrzeć, nim nie pokiwała nią żywiołowo, uśmiechając się niepewnie – droga ciągnęła się dniami, tygodniami i miesiącami, upływ czasu stał się czymś względnym i dziwacznie nieistotnym. Liczyła się tylko zima, która musiała zaczekać, nim nie znajdzie Petera.
I dopiero wtedy, wspólnie zdecydują co dalej.
Myśl o poszukiwaniach brata uleciała gdzieś w eter, kiedy sens słów panny Burroughs dotarł do dziewczęcej świadomości, niedługo później przypieczętowany uniesieniem dłoni naznaczonej biżuterią.
– M-męża? Ojej, masz męża? – wypowiedziała niemal od razu, znów nieco nieporadnie, o czym świadczyły zaróżowiałe policzki i szeroko otwarte ślepia. Przecież nie było to nic dziwnego; była dorosłą, dojrzałą kobietą, nie dziewczyną widywaną na szkolnym korytarzu.
– To znaczy.... długo już? – dodała zaraz potem, jakby niepewnie; o czym rozmawiało się, gdy ktoś mówił o swoim zamążpójściu?
Ślub był dla niej czymś tak niesamowicie odległym, że chyba całkiem zapomniała o tym, co wypadało, a co nie.
Zamilkła na jakiś czas, potakując jedynie na słowa młodej pani alchemik, sunąc spojrzeniem za jej gestami, a kiedy sięgnęła do studni, Anne przesunęła się nieco bliżej, by móc obserwować, jak Frances pobiera odrobinę wody do przygotowanej fiolki.
– Wow – wymsknęło jej się, kiedy blondynka wytłumaczyła jej po co tutaj jest i czym się zajmuje. Czyli ta studia była magiczna. Niewątpliwie.
Wciąż utkwione w szklanych pojemniczkach spojrzenie zdradziło odrobinę niepokoju.
– Dobrze – drobne, maleńkie kłamstwo. Brzydkie - nie wolno było kłamać - ale od jakiegoś czasu wydawało się to być jedyną drogą – Jakoś...jakoś leci. Znalazłam się tutaj przypadkiem, ale trafiłam na...dobrych ludzi – ci przewijali się przez jej drogę od jakiegoś czasu, częściej i rzadziej, ale finalnie każdy miał swoje własne problemy. Nie mogła dokładać im własnych.
– Nie... – wymamrotała cicho, zerkając na nią tylko na krótki moment, nim znów nie obarczyła spojrzeniem ciemnej wody w wiadrze – jeśli tylko byś...usłyszała...o Peterze...o moim bracie...gdybyś wtedy mogła dać mi znać....jakoś.
Minęło kilka chwil, nim nie przyłapała samej siebie na spoglądaniu na nią nieco zbyt długo, zbyt ciekawsko, może nawet niegrzecznie, ale doprawdy, widzenie jej właśnie tutaj, w takiej porze, po takim czasie pozornego zapomnienia o własnej obecności, było jakieś... dziwne. Jak senna mara czy halucynacja spowodowana Nocą Duchów.
– Ale wszystko dobrze? – wypowiedziała niemal od razu, jak gdyby chciała się upewnić, że zmiany, które ją spotkały, tyczą się tylko dobrej strony medalu. Ona nie była już dziewczynką, ani panną prefekt; teraz Frances wyglądała jak kobieta, taka, którą młode dziewczyny chcą się stać.
Przekrzywiła lekko głowę w jedną ze stron, jak gdyby chciała jej się bardziej przyjrzeć, nim nie pokiwała nią żywiołowo, uśmiechając się niepewnie – droga ciągnęła się dniami, tygodniami i miesiącami, upływ czasu stał się czymś względnym i dziwacznie nieistotnym. Liczyła się tylko zima, która musiała zaczekać, nim nie znajdzie Petera.
I dopiero wtedy, wspólnie zdecydują co dalej.
Myśl o poszukiwaniach brata uleciała gdzieś w eter, kiedy sens słów panny Burroughs dotarł do dziewczęcej świadomości, niedługo później przypieczętowany uniesieniem dłoni naznaczonej biżuterią.
– M-męża? Ojej, masz męża? – wypowiedziała niemal od razu, znów nieco nieporadnie, o czym świadczyły zaróżowiałe policzki i szeroko otwarte ślepia. Przecież nie było to nic dziwnego; była dorosłą, dojrzałą kobietą, nie dziewczyną widywaną na szkolnym korytarzu.
– To znaczy.... długo już? – dodała zaraz potem, jakby niepewnie; o czym rozmawiało się, gdy ktoś mówił o swoim zamążpójściu?
Ślub był dla niej czymś tak niesamowicie odległym, że chyba całkiem zapomniała o tym, co wypadało, a co nie.
Zamilkła na jakiś czas, potakując jedynie na słowa młodej pani alchemik, sunąc spojrzeniem za jej gestami, a kiedy sięgnęła do studni, Anne przesunęła się nieco bliżej, by móc obserwować, jak Frances pobiera odrobinę wody do przygotowanej fiolki.
– Wow – wymsknęło jej się, kiedy blondynka wytłumaczyła jej po co tutaj jest i czym się zajmuje. Czyli ta studia była magiczna. Niewątpliwie.
Wciąż utkwione w szklanych pojemniczkach spojrzenie zdradziło odrobinę niepokoju.
– Dobrze – drobne, maleńkie kłamstwo. Brzydkie - nie wolno było kłamać - ale od jakiegoś czasu wydawało się to być jedyną drogą – Jakoś...jakoś leci. Znalazłam się tutaj przypadkiem, ale trafiłam na...dobrych ludzi – ci przewijali się przez jej drogę od jakiegoś czasu, częściej i rzadziej, ale finalnie każdy miał swoje własne problemy. Nie mogła dokładać im własnych.
– Nie... – wymamrotała cicho, zerkając na nią tylko na krótki moment, nim znów nie obarczyła spojrzeniem ciemnej wody w wiadrze – jeśli tylko byś...usłyszała...o Peterze...o moim bracie...gdybyś wtedy mogła dać mi znać....jakoś.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pani Wroński uśmiechnęła się ślicznie, słysząc pytanie jakie uleciało z ust młodszej koleżanki. Mimo wielu niezwykle nieprzyjemnych wydarzeń z wiosny, w ogólnym rozrachunku i tym dokładnie momencie swojego życia nie mogła narzekać choćby odrobinę. Posiadała własny dom, niezwykle satysfakcjonującą pracę oraz kochającego męża, gotowego zrobić wszystko by zapewnić jej bezpieczeństwo - w takich okolicznościach nie miała choćby jednego powodu, aby narzekać.
- Och, oczywiście! Śmiem twierdzić, że mimo niesprzyjającego otoczenia, dawno nie było tak dobrze… - Odpowiedziała odrobinę nieśmiało, posyłając dziewczynie dłuższe spojrzenie. Wiedziała, że nie każdy miał tyle szczęścia w życiu, aby móc powiedzieć podobne słowa w tak paskudnym czasie. Gdzieś w środku miała nawet wrażenie, jakoby jej radość nie była odpowiednią, lecz pani Wroński nadal upojona była szczęściem, jakie zaległo w niej po wyznaniach swojej bratniej duszy.
Cichy śmiech uleciał z jej ust, będąc reakcją na nieporadne słowa.
- Tak, mam męża. Kto by pomyślał, czyż nie? - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Sama Frances nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej wyjść za mąż. Tym bardziej nie sądziła, że wyjdzie za mąż za swoją bratnią duszę dla nazwiska, tylko po to by kilka godzin później dowiedzieć się o jego szczerych uczuciach. Do tej pory potrafiła łapać się na niedowierzaniu, gdy spoglądała na dłoń przyozdobioną obrączką oraz pierścionkiem zaręczynowym. - Nie, nie długo. Wczoraj minął miesiąc. - Przyznała z odrobiną dumy w głosie, do tej pory nie posiadając złego doświadczenia w nowej drodze życia, a codzienność w której miała Daniela ciągle przy sobie niezwykle przypadła jej do gustu.
Rozbawienie ponownie pojawiło się na jej twarzy, gdy Annie wymsknęło się określenie.
- Och, pobieranie wody ze studni to nic takiego, powinnaś kiedyś zobaczyć, co potrafię zrobić w swojej pracowni. To jest dopiero wow! - Entuzjazm pojawił się w jej głosie na wspomnienie pracy, będącej jej największą pasją którą z największą przyjemnością pokazałaby młodszej koleżance. Wiele zmieniło się od jej szkolnych czasów, jej wiedza znacznie się pogłębiła, dzięki czemu pani Wroński zyskała kilka, niezwykle pokazowych umiejętności oraz stworzyła kilka przydatnych mikstur. Kolejne słowa dziewczyny sprawiły, że eteryczna alchemiczka przyjrzała się jej na chwilę uważniej, jakoby chciała sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Frances na chwilę przerwała napełnianie fiolek, by smukłą dłoń odzianą w rękawiczkę ułożyć na ramieniu dziewczyny w geście pocieszenia. - Przykro mi, Annie. - Powiedziała nieco ciszej, głosem przyciszonym do eterycznego półszeptu. Dłoń Frances przesunęła po ramieniu panny Beddow, chcąc dodać jej otuchy.- Gdybyś miała choć kilka kropel jego krwi, mogłabym Ci pomóc… - Eliksir tropiciela z pewnością wskazałby dziewczynie kierunek, w którym powinna podążyć. Pani Wroński powróciła do przelewania wody do fiolek, gdy bystry umysł nawiedził inny pomysł. - Pracujesz gdzieś, Annie? Widzisz, mój mąż może posiadać kontakty do kilku osób, które posiadają zdolności w odnajdywaniu czarodziejów, obawiam się jednak, że nie zgodzą się pracować za darmo… - Wypowiedziała w zamyśleniu, szaroniebieskim spojrzeniem wodząc między wiaderkiem a buzią jasnowłosej dziewczyny. Wszystko miało swoją cenę, a towarzystwo które mógł znać jej mąż z pewnością nie należało do wielkodusznych. - Jeśli chciałabyś to rozważyć a nie masz pracy, to chyba byłabym w stanie Ci pomóc. - I to nie tylko w Londynie, posiadanie wielu znajomości nie raz okazywało się niezwykle przydatnym.
- Och, oczywiście! Śmiem twierdzić, że mimo niesprzyjającego otoczenia, dawno nie było tak dobrze… - Odpowiedziała odrobinę nieśmiało, posyłając dziewczynie dłuższe spojrzenie. Wiedziała, że nie każdy miał tyle szczęścia w życiu, aby móc powiedzieć podobne słowa w tak paskudnym czasie. Gdzieś w środku miała nawet wrażenie, jakoby jej radość nie była odpowiednią, lecz pani Wroński nadal upojona była szczęściem, jakie zaległo w niej po wyznaniach swojej bratniej duszy.
Cichy śmiech uleciał z jej ust, będąc reakcją na nieporadne słowa.
- Tak, mam męża. Kto by pomyślał, czyż nie? - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Sama Frances nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej wyjść za mąż. Tym bardziej nie sądziła, że wyjdzie za mąż za swoją bratnią duszę dla nazwiska, tylko po to by kilka godzin później dowiedzieć się o jego szczerych uczuciach. Do tej pory potrafiła łapać się na niedowierzaniu, gdy spoglądała na dłoń przyozdobioną obrączką oraz pierścionkiem zaręczynowym. - Nie, nie długo. Wczoraj minął miesiąc. - Przyznała z odrobiną dumy w głosie, do tej pory nie posiadając złego doświadczenia w nowej drodze życia, a codzienność w której miała Daniela ciągle przy sobie niezwykle przypadła jej do gustu.
Rozbawienie ponownie pojawiło się na jej twarzy, gdy Annie wymsknęło się określenie.
- Och, pobieranie wody ze studni to nic takiego, powinnaś kiedyś zobaczyć, co potrafię zrobić w swojej pracowni. To jest dopiero wow! - Entuzjazm pojawił się w jej głosie na wspomnienie pracy, będącej jej największą pasją którą z największą przyjemnością pokazałaby młodszej koleżance. Wiele zmieniło się od jej szkolnych czasów, jej wiedza znacznie się pogłębiła, dzięki czemu pani Wroński zyskała kilka, niezwykle pokazowych umiejętności oraz stworzyła kilka przydatnych mikstur. Kolejne słowa dziewczyny sprawiły, że eteryczna alchemiczka przyjrzała się jej na chwilę uważniej, jakoby chciała sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Frances na chwilę przerwała napełnianie fiolek, by smukłą dłoń odzianą w rękawiczkę ułożyć na ramieniu dziewczyny w geście pocieszenia. - Przykro mi, Annie. - Powiedziała nieco ciszej, głosem przyciszonym do eterycznego półszeptu. Dłoń Frances przesunęła po ramieniu panny Beddow, chcąc dodać jej otuchy.- Gdybyś miała choć kilka kropel jego krwi, mogłabym Ci pomóc… - Eliksir tropiciela z pewnością wskazałby dziewczynie kierunek, w którym powinna podążyć. Pani Wroński powróciła do przelewania wody do fiolek, gdy bystry umysł nawiedził inny pomysł. - Pracujesz gdzieś, Annie? Widzisz, mój mąż może posiadać kontakty do kilku osób, które posiadają zdolności w odnajdywaniu czarodziejów, obawiam się jednak, że nie zgodzą się pracować za darmo… - Wypowiedziała w zamyśleniu, szaroniebieskim spojrzeniem wodząc między wiaderkiem a buzią jasnowłosej dziewczyny. Wszystko miało swoją cenę, a towarzystwo które mógł znać jej mąż z pewnością nie należało do wielkodusznych. - Jeśli chciałabyś to rozważyć a nie masz pracy, to chyba byłabym w stanie Ci pomóc. - I to nie tylko w Londynie, posiadanie wielu znajomości nie raz okazywało się niezwykle przydatnym.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć nie widziały się już tak długo, a od szkolnych lat minęło trochę czasu – dla Frances nieco więcej niż dla młodej Beddow – drogi rozeszły się znacząco, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który wkradł się na wargi, kiedy tylko panna – och, była panna – Burroughs przyznała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wojenna rzeczywistość była wyzwaniem dla wszystkich, dla jednych większych, innych mniejszym, ale dziwacznym trafem, wraz ze słowami starszej blondynki, Annie na moment zapomniała o własnych troskach. Być może sam fakt, że starszej koleżance, którą pamiętała z idealnej roli panny prefekt, wszystko jakoś się układa, potrafił działać niebywale pokrzepiająco.
– To znaczy, to akurat nic dziwnego...jesteś śliczna, chłopcy zawsze się za tobą oglądali, nawet jeśli akurat po którymś krzyczałaś... – stwierdziła, gdzieś na granicy rozbawienia a drobnego wstydu na wspomnienie tamtych lat, kiedy ona, jako postronny obserwator, mała dziewczynka utkwiona gdzieś w tle wielu twarzy, spoglądająca zza cienia filaru, dostrzegała wszystkie te spojrzenia, które Frances na sobie skupiała.
– Tyle się dzieje, że jakoś tak... nie spodziewałam się – wytłumaczyła się prędko, posyłając koleżance nieco przepraszający uśmiech – Ale to świetnie! Moje gratulacje – szybciutkie słowa, naznaczone wyraźną niepewnością; na pewno w taki sposób się mówiło, gdy ktoś brał ślub?
Całe szczęście, profesja zawodowa Frances była kolejnym z tematów, który mógł odwieść je wspólnie od niepewnych debat na tematy jakże dorosłe, takie, które Anne jeszcze nie do końca rozumiała.
– Ale wciąż zajmujesz się eliksirami, to niesamowite... – wypowiedziała całkiem szczerze; to, że mogła zajmować się właśnie tym, co sprawiało jej przyjemność, było cudowne. I w tym wszystkim wyrywało dziewczęce myśli od nieprzyjaznej rzeczywistości, chociażby na drobną chwileczkę. Podeszła bliżej, przypatrując się ruchom jej dłoni i wypełnionym wodą fiolkom.
– Krwi...? – powtórzyła po niej nieco niepewnie, powoli unosząc swój wzrok na lico koleżanki. Krew, czyjakolwiek, jakakolwiek, wywoływała jakiś dziwny dreszcz w dole jej pleców. Niemal zawsze zwiastowała coś niedobrego.
Kolejne pytanie Frances spotkało się z przeczącym ruchem głowy.
– Ja... zastanawiałam się nad tym – w chwilach, gdy była tak głodna, że zaczynała coraz intensywniej myśleć o kradzieży. W momentach, w których faktycznie bała się zostawać sama, i kiedy było jej tak zimno, że gruby, wełniany sweter i wyczarowane ognisko nie były w stanie jej ogrzać. Ale ciągle z tyłu głowy miała niepokój, który podpowiadał, że ktoś taki jak ona, nie mógł liczyć na bezpieczeństwo. Udawanie kogoś innego było poza jej zdolnościami.
– Ale nie mogę się zatrzymywać, póki nie znajdę Petera... – wymamrotała, marszcząc przez moment brwi – Nie mogę osiąść w jakimś miejscu, przywiązać się... po prostu muszę go znaleźć, a potem mogę iść do pracy. Gdziekolwiek, jakiejkolwiek. Ale najpierw on... – bez niego nic nie miało sensu. Bez niego nie myślała nawet o tym, by znaleźć sobie samej jakiś dom; tymczasowy dach nad głową, ostoję, azyl, coś ponad miejsce do jednorazowego noclegu.
– Co masz na myśli, Frances? – dopytała, podnosząc na nią spojrzenie. W kwestii pracy? Poszukiwań? Jej... kontaktów, kimkolwiek ci ludzie byli?
– To znaczy, to akurat nic dziwnego...jesteś śliczna, chłopcy zawsze się za tobą oglądali, nawet jeśli akurat po którymś krzyczałaś... – stwierdziła, gdzieś na granicy rozbawienia a drobnego wstydu na wspomnienie tamtych lat, kiedy ona, jako postronny obserwator, mała dziewczynka utkwiona gdzieś w tle wielu twarzy, spoglądająca zza cienia filaru, dostrzegała wszystkie te spojrzenia, które Frances na sobie skupiała.
– Tyle się dzieje, że jakoś tak... nie spodziewałam się – wytłumaczyła się prędko, posyłając koleżance nieco przepraszający uśmiech – Ale to świetnie! Moje gratulacje – szybciutkie słowa, naznaczone wyraźną niepewnością; na pewno w taki sposób się mówiło, gdy ktoś brał ślub?
Całe szczęście, profesja zawodowa Frances była kolejnym z tematów, który mógł odwieść je wspólnie od niepewnych debat na tematy jakże dorosłe, takie, które Anne jeszcze nie do końca rozumiała.
– Ale wciąż zajmujesz się eliksirami, to niesamowite... – wypowiedziała całkiem szczerze; to, że mogła zajmować się właśnie tym, co sprawiało jej przyjemność, było cudowne. I w tym wszystkim wyrywało dziewczęce myśli od nieprzyjaznej rzeczywistości, chociażby na drobną chwileczkę. Podeszła bliżej, przypatrując się ruchom jej dłoni i wypełnionym wodą fiolkom.
– Krwi...? – powtórzyła po niej nieco niepewnie, powoli unosząc swój wzrok na lico koleżanki. Krew, czyjakolwiek, jakakolwiek, wywoływała jakiś dziwny dreszcz w dole jej pleców. Niemal zawsze zwiastowała coś niedobrego.
Kolejne pytanie Frances spotkało się z przeczącym ruchem głowy.
– Ja... zastanawiałam się nad tym – w chwilach, gdy była tak głodna, że zaczynała coraz intensywniej myśleć o kradzieży. W momentach, w których faktycznie bała się zostawać sama, i kiedy było jej tak zimno, że gruby, wełniany sweter i wyczarowane ognisko nie były w stanie jej ogrzać. Ale ciągle z tyłu głowy miała niepokój, który podpowiadał, że ktoś taki jak ona, nie mógł liczyć na bezpieczeństwo. Udawanie kogoś innego było poza jej zdolnościami.
– Ale nie mogę się zatrzymywać, póki nie znajdę Petera... – wymamrotała, marszcząc przez moment brwi – Nie mogę osiąść w jakimś miejscu, przywiązać się... po prostu muszę go znaleźć, a potem mogę iść do pracy. Gdziekolwiek, jakiejkolwiek. Ale najpierw on... – bez niego nic nie miało sensu. Bez niego nie myślała nawet o tym, by znaleźć sobie samej jakiś dom; tymczasowy dach nad głową, ostoję, azyl, coś ponad miejsce do jednorazowego noclegu.
– Co masz na myśli, Frances? – dopytała, podnosząc na nią spojrzenie. W kwestii pracy? Poszukiwań? Jej... kontaktów, kimkolwiek ci ludzie byli?
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaskoczenie pojawiło się na buzi eterycznej kobiety, gdy Annie wypowiedziała swoje słowa. Ona nie pamiętała, aby jakiekolwiek spojrzenia za nią wodziły, będąc niemal przekonaną, iż gdyby nie piastowane stanowisko prefekta naczelnego, z pewnością pozostawałaby w pełni niewidzialna.
- To mnie zaskoczyłaś. Widzisz, byłam pewna, że nikt nie zwracał na mnie w szkole uwagi, ale to może dlatego, iż za często chodziłam z nosem w książce. - Odpowiedziała z rozbawieniem w delikatnym głosie, nadal nie do końca pewna, by ktokolwiek wtedy wodził za nią spojrzeniem… Choć w zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby faktycznie podobnych sytuacji nie zauważała. W tamtym okresie była w pełni pochłonięta nauką, chcąc skończyć szkołę z jak najlepszymi wynikami.
Frances po raz kolejny uśmiechnęła się ślicznie, delikatnie machając dłonią, jakoby reakcja Annie nie była dla niej w żaden sposób obraźliwa bądź urażająca.
- Och, wierz mi, ja również się tego nie spodziewałam. - Słowa alchemiczki były niezwykle szczere. Gdyby jeszcze w lipcu ktoś wyjawił jej jak potoczy się jej przyszłość, eteryczna kobieta z pewnością wybuchłaby śmiechem i zaleciła wizytę u magipsychiatry. - Dziękuję. - Odpowiedziała grzecznie na gratulacje z uśmiechem nadal wymalowanym na malinowych wargach.
- Oczywiście, że ciągle zajmuję się eliksirami! Nie było łatwo, miałam trochę problemów po drodze… ale chyba nie umiałabym zajmować się czymś innym, wiesz? - Frances pokręciła z rozbawieniem głową, na samą myśl iż jej wybory zawodowe mogłyby pójść w zupełnie innym kierunku. Alchemia byłą jej największą pasją, najcudowniejszym zainteresowaniem bez którego jej życie pozostałoby nieprzyjemnie puste oraz pozbawione jakiegokolwiek większego sensu.
- Jest taki jeden eliksir… - Zaczęła, wodząc spojrzeniem między wiaderkiem a buzią panny Beddow. - …który służy do wskazania kierunku, w którym znajduje się poszukiwana osoba. Podczas warzenia dodaje się do niego krew poszukiwanej osoby, później wylewasz jego kroplę na ziemię, a on układa się we strzałkę, wskazującą kierunek w którym ta osoba się znajduje. - Wyjaśniła spokojnie, niemal nauczycielskim tonem. Znała na pamięć działanie każdego, istniejącego eliksiru od wielu lat, będąc niemal pewną, iż kiedyś jej się to przyda. A przydawało nad wyraz często.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa jasnowłosej, delikatnie marszcząc brew w zastanowieniu. Sytuacja w jakiej znalazła się jej młodsza koleżanka nie była łatwa, Frances nie widziała jednak innego sposobu, aby choć odrobinę jej pomóc.
- Nie mówię, aby osiadać na stałe. Ale coś na tydzień, może dwa? Widzisz, znam osoby które zawodowo odnajdują ludzi i tak pomyślałam, że mogłabym dać Ci na kogoś z nich namiar… Tylko widzisz, nawet ja nie przekonam ich do pracy za darmo… Ale i z tym chyba mogłabym Ci pomóc. Mam trochę kontaktów w Londynie i Kornwalii, jeśli być chciała… Och, chciałabym Ci pomóc, lecz niestety to chyba jedyny sposób, w jaki mogłabym to zrobić. - Zaproponowała, delikatnie krzyżując ramiona na piersi. Nie wiedziała, w jaki inny sposób mogłaby pomóc młodszej koleżance, była więc pewna, iż powinna wypowiedzieć ów propozycję, nawet jeśli nie miała zamiaru zmuszać do niej dziewczyny. Była w wieku, w którym powinna być w stanie podjąć najlepszą dla siebie decyzję.
- To mnie zaskoczyłaś. Widzisz, byłam pewna, że nikt nie zwracał na mnie w szkole uwagi, ale to może dlatego, iż za często chodziłam z nosem w książce. - Odpowiedziała z rozbawieniem w delikatnym głosie, nadal nie do końca pewna, by ktokolwiek wtedy wodził za nią spojrzeniem… Choć w zasadzie nie zdziwiłaby się, gdyby faktycznie podobnych sytuacji nie zauważała. W tamtym okresie była w pełni pochłonięta nauką, chcąc skończyć szkołę z jak najlepszymi wynikami.
Frances po raz kolejny uśmiechnęła się ślicznie, delikatnie machając dłonią, jakoby reakcja Annie nie była dla niej w żaden sposób obraźliwa bądź urażająca.
- Och, wierz mi, ja również się tego nie spodziewałam. - Słowa alchemiczki były niezwykle szczere. Gdyby jeszcze w lipcu ktoś wyjawił jej jak potoczy się jej przyszłość, eteryczna kobieta z pewnością wybuchłaby śmiechem i zaleciła wizytę u magipsychiatry. - Dziękuję. - Odpowiedziała grzecznie na gratulacje z uśmiechem nadal wymalowanym na malinowych wargach.
- Oczywiście, że ciągle zajmuję się eliksirami! Nie było łatwo, miałam trochę problemów po drodze… ale chyba nie umiałabym zajmować się czymś innym, wiesz? - Frances pokręciła z rozbawieniem głową, na samą myśl iż jej wybory zawodowe mogłyby pójść w zupełnie innym kierunku. Alchemia byłą jej największą pasją, najcudowniejszym zainteresowaniem bez którego jej życie pozostałoby nieprzyjemnie puste oraz pozbawione jakiegokolwiek większego sensu.
- Jest taki jeden eliksir… - Zaczęła, wodząc spojrzeniem między wiaderkiem a buzią panny Beddow. - …który służy do wskazania kierunku, w którym znajduje się poszukiwana osoba. Podczas warzenia dodaje się do niego krew poszukiwanej osoby, później wylewasz jego kroplę na ziemię, a on układa się we strzałkę, wskazującą kierunek w którym ta osoba się znajduje. - Wyjaśniła spokojnie, niemal nauczycielskim tonem. Znała na pamięć działanie każdego, istniejącego eliksiru od wielu lat, będąc niemal pewną, iż kiedyś jej się to przyda. A przydawało nad wyraz często.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa jasnowłosej, delikatnie marszcząc brew w zastanowieniu. Sytuacja w jakiej znalazła się jej młodsza koleżanka nie była łatwa, Frances nie widziała jednak innego sposobu, aby choć odrobinę jej pomóc.
- Nie mówię, aby osiadać na stałe. Ale coś na tydzień, może dwa? Widzisz, znam osoby które zawodowo odnajdują ludzi i tak pomyślałam, że mogłabym dać Ci na kogoś z nich namiar… Tylko widzisz, nawet ja nie przekonam ich do pracy za darmo… Ale i z tym chyba mogłabym Ci pomóc. Mam trochę kontaktów w Londynie i Kornwalii, jeśli być chciała… Och, chciałabym Ci pomóc, lecz niestety to chyba jedyny sposób, w jaki mogłabym to zrobić. - Zaproponowała, delikatnie krzyżując ramiona na piersi. Nie wiedziała, w jaki inny sposób mogłaby pomóc młodszej koleżance, była więc pewna, iż powinna wypowiedzieć ów propozycję, nawet jeśli nie miała zamiaru zmuszać do niej dziewczyny. Była w wieku, w którym powinna być w stanie podjąć najlepszą dla siebie decyzję.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odpowiedziała jej uśmiechem, zupełnie szczerym i odrobinę rozbawionym; dawne, szkolne wspomnienia potrafiły działać kojąco, choć tutaj, o tej porze i w danej sytuacji, wydawały się niemal absurdalne. Minęło wiele lat, podziało się jeszcze więcej, a mimo to potrafiła przypomnieć ją sobie – właśnie taką, jak powiedziała; z nosem w książce i o nienagannej postawie. A teraz miała męża. I pracę, praco-pasję; młoda Beddow była wyraźnie poruszona zestawem ów informacji, wzrok, który osiadał na Frances zdradzał wyraźny, czysty podziw.
Może kiedyś też czekała ją taka przyszłość – poukładana, ładna, czysta i zrozumiała. Teraz wydawała się niebotycznie odległa; zawsze taka była, nawet kiedy próbowali jej wmówić, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Tyle, że dzikie, skłębione i czarne chmury jakoś wybitnie nie chciały opuszczać nieboskłonu nad głową Annie.
Pokiwała z entuzjazmem głową na słowa starszej koleżanki – trudne mikstury były czymś, co jakoś tak zwyczajnie, po ludzku, pasowało do Frances, nawet jeśli ona sama nie potrafiła zrozumieć zależności eliksirów i tego, jak bardzo złożone potrafiły być.
Jak chociażby ten, o którym blondynka zaczęła opowiadać potem; usta młodej dziewczyny zacisnęły się w wąską linię, gdy zdała sobie sprawę, że kolejna ścieżka, kolejny trop, kolejna możliwość jest poza jej zasięgiem – nie miała krwi Petera, nie miała nawet żadnej rzeczy należącej do niego. Tylko zniszczoną, ruchomą fotografię i bransoletkę z rzemyka, której odpowiednik posiadał on.
– Nie mam jego krwi... – przyznała się nieco niepewnie, wyraźnie zakłopotana faktem, że tak naprawdę nie miała pod ręką niczego, co mogło faktycznie jej pomóc. Niczego praktycznego, żadnej mapy, żadnych wskazówek – jak miała go znaleźć na podstawie tylko swoich wspomnień, zasłyszanych słów i mylącej intuicji?
Słowa Frances spotkały się z krótkim skinieniem głową; potrzebowała pracy, by ruszyć dalej. By zarobić trochę, odnaleźć byłą pannę Burroughs i powiedzieć, że chce porozmawiać z tymi, którzy potrafili znajdywać innych. Pozornie proste, w rzeczywistości okropnie odległe. Ale tego nie dała po sobie poznać.
– Dobrze... – wypowiedziała krótko, podnosząc spojrzenie znad tafli wody na młodą kobietę – Ale to trochę zajmie.. – dodała ciszej; nim coś znajdzie, nim się pożegna, chociażby z Julkiem, którego nie mogła zostawić tutaj ot tak, bez słowa wyjaśnień – O...o kogo mam pytać, kiedy będę już miała pieniądze? O kogo i gdzie? – pytanie pobrzmiewało niepewnością, bo osoby zawodowo znajdujące inne osoby były trudne do wyobrażenia dla dziewczęcej głowy; może po prostu czarodziejscy detektywi? Może takich znała Frances?
Londyn był abstrakcją, ale Kornwalia... może tam byłoby odrobinę bezpieczniej?
– Po prostu, gdybyś mogła dać mi znać jeśli dowiesz się...czegokolwiek – o Peterze, o czymś co mogłoby mieć z nim związek – Możesz nawet wysłać list tutaj, zaadresować go na budynek poczty w Dolinie – nie miała przecież sowy, a to mogło utrudniać komunikację.
Może kiedyś też czekała ją taka przyszłość – poukładana, ładna, czysta i zrozumiała. Teraz wydawała się niebotycznie odległa; zawsze taka była, nawet kiedy próbowali jej wmówić, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Tyle, że dzikie, skłębione i czarne chmury jakoś wybitnie nie chciały opuszczać nieboskłonu nad głową Annie.
Pokiwała z entuzjazmem głową na słowa starszej koleżanki – trudne mikstury były czymś, co jakoś tak zwyczajnie, po ludzku, pasowało do Frances, nawet jeśli ona sama nie potrafiła zrozumieć zależności eliksirów i tego, jak bardzo złożone potrafiły być.
Jak chociażby ten, o którym blondynka zaczęła opowiadać potem; usta młodej dziewczyny zacisnęły się w wąską linię, gdy zdała sobie sprawę, że kolejna ścieżka, kolejny trop, kolejna możliwość jest poza jej zasięgiem – nie miała krwi Petera, nie miała nawet żadnej rzeczy należącej do niego. Tylko zniszczoną, ruchomą fotografię i bransoletkę z rzemyka, której odpowiednik posiadał on.
– Nie mam jego krwi... – przyznała się nieco niepewnie, wyraźnie zakłopotana faktem, że tak naprawdę nie miała pod ręką niczego, co mogło faktycznie jej pomóc. Niczego praktycznego, żadnej mapy, żadnych wskazówek – jak miała go znaleźć na podstawie tylko swoich wspomnień, zasłyszanych słów i mylącej intuicji?
Słowa Frances spotkały się z krótkim skinieniem głową; potrzebowała pracy, by ruszyć dalej. By zarobić trochę, odnaleźć byłą pannę Burroughs i powiedzieć, że chce porozmawiać z tymi, którzy potrafili znajdywać innych. Pozornie proste, w rzeczywistości okropnie odległe. Ale tego nie dała po sobie poznać.
– Dobrze... – wypowiedziała krótko, podnosząc spojrzenie znad tafli wody na młodą kobietę – Ale to trochę zajmie.. – dodała ciszej; nim coś znajdzie, nim się pożegna, chociażby z Julkiem, którego nie mogła zostawić tutaj ot tak, bez słowa wyjaśnień – O...o kogo mam pytać, kiedy będę już miała pieniądze? O kogo i gdzie? – pytanie pobrzmiewało niepewnością, bo osoby zawodowo znajdujące inne osoby były trudne do wyobrażenia dla dziewczęcej głowy; może po prostu czarodziejscy detektywi? Może takich znała Frances?
Londyn był abstrakcją, ale Kornwalia... może tam byłoby odrobinę bezpieczniej?
– Po prostu, gdybyś mogła dać mi znać jeśli dowiesz się...czegokolwiek – o Peterze, o czymś co mogłoby mieć z nim związek – Możesz nawet wysłać list tutaj, zaadresować go na budynek poczty w Dolinie – nie miała przecież sowy, a to mogło utrudniać komunikację.
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy Annie wyznała, iż nie posiada krwi swojego brata. Dopiero po chwili dłuższego zastanowienia stwierdzając, że trzymanie krwi swoich najbliższych z pewnością nie było czymś popularnym bądź społecznie akceptowanym, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż zapewne niewiele osób wiedziało, do czego można ją wykorzystać. Ona posiadała w swojej pracowni fiolkę krwi męża pilnując, aby zawsze tam była - na wszelki wypadek, oraz by móc dodać ją do eliksirów, mających zapewnić mu ochronę, gdy ten wpakuje się w możliwe problemy, których niestety, nie dało się w pełni uniknąć w jego zawodzie.
Smukła dłoń skryta pod materią rękawiczki powędrowała do dłoni panny Beddow, by zacisnąć się na niej w geście pocieszenia. Sytuacja była trudna, lecz analityczny umysł pani Wroński nie pozwalał dopuścić do siebie myśli, iż byłą sytuacją bez jakiegokolwiek wyjścia.
Frances uśmiechnęła się ślicznie oraz niewinnie, słysząc pytanie jakie padło z ust młodszej koleżanki. Eteryczna alchemiczka posiadała pewne sposoby na pozornie groźnych oraz upartych czarodziejów, którzy zajmowali się odnajdywaniem innych czarodziejów. Ostrożnie schowała wszystkie fiolki do niewielkiej torebki przewieszonej przez ramię, by po chwili z tej samej torebki wyjąć niewielki notesik oraz ołówek.
- Wtedy poślij mi sowę, a ja zorganizuję odpowiednie spotkanie, tak będzie z pewnością dla Ciebie bezpieczniej. - Powiedziała z uśmiechem na ustach, zgrabnym oraz eleganckim zapisując na kawałeczku pergaminu adres, pod który powinna wysłać sowę. Szafirowe Wzgórze było na tyle dobrze zabezpieczonym miejscem, iż czuła się pewnie wręczając jej kawałek pergaminu. W tej chwili bardziej pomóc jej nie mogła, musząc mieć na względzie dobro własnej, niewielkiej rodziny. - I nie bój się napisać, jakbyś czegoś potrzebowała, dobrze? Nie mam wiele, ale gdybyś potrzebowała leków bądź ciepłego swetra z pewnością będę mogła Ci pomóc. - Dodała, posyłając jej dłuższe spojrzenie. Było jej trochę szkoda młodszej koleżanki, która w tym wieku powinna móc się rozwijać, miast tułać po świecie w poszukiwaniu swojej zaginionej rodziny. Chwilkę później zapisała eleganckim pismem kolejny adres.
- W Kornwalii posiadam pewnego znajomego. Nazywa się Anthony, jest niezwykle przyjazny i posiada naprawdę wiele kontaktów w tym hrabstwie. Jeśli wyślesz mu sowę, powołasz się na mnie i zapytasz o pracę, z pewnością pomoże ci znaleźć jakąś możliwość zarobku, nawet tymczasową. - Wypowiedziała, wręczając jej kolejną karteczkę. Była pewna, że jeśli wyśle odpowiednią sowę Annie z pewnością otrzyma pomoc od Pana Macmillan. - Nie musisz martwić się o bezpieczeństwo, w jego towarzystwie nic Ci nie grozi. - Dodała jeszcze będąc niemal pewną, iż mogło to przejść dziewczynie przez głowę. Sama, mimo iż szczyciła się mianem Pani Wrońskiej już miesiąc, nadal pamiętała strach jaki towarzyszył jej podczas samotnego życia. - Obiecaj mi, że wyślesz mu sowę, proszę… - Dodała, nie odrywając szaroniebieskiego spojrzenia od delikatnej buzi, na chwilę ponownie zaciskając dłoń na jej dłoni. Zawsze pamiętała Annie jako niezwykle sympatyczną oraz dobrą duszę, w tym całym zamieszaniu nie potrafiąc życzyć jej źle.
Smukła dłoń skryta pod materią rękawiczki powędrowała do dłoni panny Beddow, by zacisnąć się na niej w geście pocieszenia. Sytuacja była trudna, lecz analityczny umysł pani Wroński nie pozwalał dopuścić do siebie myśli, iż byłą sytuacją bez jakiegokolwiek wyjścia.
Frances uśmiechnęła się ślicznie oraz niewinnie, słysząc pytanie jakie padło z ust młodszej koleżanki. Eteryczna alchemiczka posiadała pewne sposoby na pozornie groźnych oraz upartych czarodziejów, którzy zajmowali się odnajdywaniem innych czarodziejów. Ostrożnie schowała wszystkie fiolki do niewielkiej torebki przewieszonej przez ramię, by po chwili z tej samej torebki wyjąć niewielki notesik oraz ołówek.
- Wtedy poślij mi sowę, a ja zorganizuję odpowiednie spotkanie, tak będzie z pewnością dla Ciebie bezpieczniej. - Powiedziała z uśmiechem na ustach, zgrabnym oraz eleganckim zapisując na kawałeczku pergaminu adres, pod który powinna wysłać sowę. Szafirowe Wzgórze było na tyle dobrze zabezpieczonym miejscem, iż czuła się pewnie wręczając jej kawałek pergaminu. W tej chwili bardziej pomóc jej nie mogła, musząc mieć na względzie dobro własnej, niewielkiej rodziny. - I nie bój się napisać, jakbyś czegoś potrzebowała, dobrze? Nie mam wiele, ale gdybyś potrzebowała leków bądź ciepłego swetra z pewnością będę mogła Ci pomóc. - Dodała, posyłając jej dłuższe spojrzenie. Było jej trochę szkoda młodszej koleżanki, która w tym wieku powinna móc się rozwijać, miast tułać po świecie w poszukiwaniu swojej zaginionej rodziny. Chwilkę później zapisała eleganckim pismem kolejny adres.
- W Kornwalii posiadam pewnego znajomego. Nazywa się Anthony, jest niezwykle przyjazny i posiada naprawdę wiele kontaktów w tym hrabstwie. Jeśli wyślesz mu sowę, powołasz się na mnie i zapytasz o pracę, z pewnością pomoże ci znaleźć jakąś możliwość zarobku, nawet tymczasową. - Wypowiedziała, wręczając jej kolejną karteczkę. Była pewna, że jeśli wyśle odpowiednią sowę Annie z pewnością otrzyma pomoc od Pana Macmillan. - Nie musisz martwić się o bezpieczeństwo, w jego towarzystwie nic Ci nie grozi. - Dodała jeszcze będąc niemal pewną, iż mogło to przejść dziewczynie przez głowę. Sama, mimo iż szczyciła się mianem Pani Wrońskiej już miesiąc, nadal pamiętała strach jaki towarzyszył jej podczas samotnego życia. - Obiecaj mi, że wyślesz mu sowę, proszę… - Dodała, nie odrywając szaroniebieskiego spojrzenia od delikatnej buzi, na chwilę ponownie zaciskając dłoń na jej dłoni. Zawsze pamiętała Annie jako niezwykle sympatyczną oraz dobrą duszę, w tym całym zamieszaniu nie potrafiąc życzyć jej źle.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Krótka chwila, kilka wymienionych ukradkiem słów, przypadkowe spotkanie w przypadkowym miejscu – potrzebowała tylko tyle, albo aż tyle, by zrozumieć, jak niewiele posiada. Jak niewiele informacji, niewiele możliwości; niemalże nic, nic z tego co mogłoby jej faktycznie pomóc znaleźć Petera, czegoś, co naprowadziłoby ją na odpowiedni trop, wskazało drogę, w którą mogłaby pójść.
Nie powiedziała już niczego, raz po raz potakując głową i błądząc spojrzeniem po chowanych w torbie fiolkach. Frances była tutaj w sprawach zawodowych, wcale nie musiała jej pomagać, wcale nie musiała z nią rozmawiać, a jednak; notesik spoczął w rękach starszej koleżanki, a ona obserwowała ruch jej dłoni, nieco zdumiona, nieco zaaferowana, zastanawiając się nad miejscami, które mogła odwiedzić i które faktycznie wskazałyby jej jakiś, jakikolwiek, tor działania.
– Dobrze – wyszeptała w końcu, przyjmując od niej nieduży zwitek pergaminu; wzrok osiadł na elegancko nakreślonych literach, kolejne słowa byłej panny Burroughs spotkały się ze skinięciem głową. Rejestrowała każdą kolejną informację, począwszy od jej zaoferowania pomocy w postaci leków czy ubrań - choć doskonale wiedziała, że musiałoby się zadziać naprawdę źle, by zdecydowała się prosić Frances o pomoc - aż po informacje o mężczyźnie, o którym wspominała
Miała teraz swoje życie, swoje problemy, dorosłe i dojrzałe; miała męża, pracę, dom, być może niedługo chciałaby założyć rodzinę...W tym wszystkim nie było miejsca na branie na własną głowę i barki problemów młodszej koleżanki. I mimo tego, że była jej niesamowicie wdzięczna – i za rozmowę, za adres, za każde kolejne słowo – nie potrafiła pozbyć się uczucia zwyczajnego wstydu.
Ścisnęła małą karteczkę, znów potakując głową; pan Anthony, Kornwalia, sowa o pracę – tylko tyle i aż tyle. Ale może to było jedynym wyjściem? Znaleźć pracę, zarobić pieniądze by móc wynająć kogoś, kto faktycznie znalazłby Petera?
I owszem, przez dziewczęce myśli przeszedł cień niepewności, mnóstwo pytań, tysiące wyobrażeń – czasy były niespokojnie, a niemal każdy kolejny dzień chciał obedrzeć ją z naiwności. Naiwności, niewinności, beztroski, na ich miejsce włożyć tylko podejrzliwość, strach i gorycz.
– Frances, ja... – zaczęła, marszcząc nieco brwi. Zgięła podarowaną karteczkę i wsunęła ją do kieszeni kurtki, podnosząc na nowo spojrzenie na młodą kobietę – Dziękuję – wymamrotała cicho, potakując głową, jak gdyby chciała sobie samej dodać pewności i otuchy – Postaram się, postaram się jak najprędzej – kolejne słowa wybrzmiały niemal szeptem w odpowiedzi na te należące do niej; skrzyżowała z nią spojrzenie, wyraźnie wystraszone, równocześnie pełne wdzięczności, odrywając dotyk jej dłoni dopiero po dłuższej chwili, niechętnie.
– Ja...muszę już iść – kolejny szept wypłynął między nimi, kiedy odsunęła się nieco. Powinna już wracać, nim Julek zacznie się martwić, a to było ostatnim, czego chciała.
– Dziękuję, Frances, bardzo – dodała jeszcze, obejmując ją spojrzeniem po raz ostatni.
Później odwróciła się, zerkając na kobietę jeszcze kilkukrotnie przez ramię, nim nie przyspieszyła kroku w stronę Makówki, znikając z pola widzenia.
zt
Nie powiedziała już niczego, raz po raz potakując głową i błądząc spojrzeniem po chowanych w torbie fiolkach. Frances była tutaj w sprawach zawodowych, wcale nie musiała jej pomagać, wcale nie musiała z nią rozmawiać, a jednak; notesik spoczął w rękach starszej koleżanki, a ona obserwowała ruch jej dłoni, nieco zdumiona, nieco zaaferowana, zastanawiając się nad miejscami, które mogła odwiedzić i które faktycznie wskazałyby jej jakiś, jakikolwiek, tor działania.
– Dobrze – wyszeptała w końcu, przyjmując od niej nieduży zwitek pergaminu; wzrok osiadł na elegancko nakreślonych literach, kolejne słowa byłej panny Burroughs spotkały się ze skinięciem głową. Rejestrowała każdą kolejną informację, począwszy od jej zaoferowania pomocy w postaci leków czy ubrań - choć doskonale wiedziała, że musiałoby się zadziać naprawdę źle, by zdecydowała się prosić Frances o pomoc - aż po informacje o mężczyźnie, o którym wspominała
Miała teraz swoje życie, swoje problemy, dorosłe i dojrzałe; miała męża, pracę, dom, być może niedługo chciałaby założyć rodzinę...W tym wszystkim nie było miejsca na branie na własną głowę i barki problemów młodszej koleżanki. I mimo tego, że była jej niesamowicie wdzięczna – i za rozmowę, za adres, za każde kolejne słowo – nie potrafiła pozbyć się uczucia zwyczajnego wstydu.
Ścisnęła małą karteczkę, znów potakując głową; pan Anthony, Kornwalia, sowa o pracę – tylko tyle i aż tyle. Ale może to było jedynym wyjściem? Znaleźć pracę, zarobić pieniądze by móc wynająć kogoś, kto faktycznie znalazłby Petera?
I owszem, przez dziewczęce myśli przeszedł cień niepewności, mnóstwo pytań, tysiące wyobrażeń – czasy były niespokojnie, a niemal każdy kolejny dzień chciał obedrzeć ją z naiwności. Naiwności, niewinności, beztroski, na ich miejsce włożyć tylko podejrzliwość, strach i gorycz.
– Frances, ja... – zaczęła, marszcząc nieco brwi. Zgięła podarowaną karteczkę i wsunęła ją do kieszeni kurtki, podnosząc na nowo spojrzenie na młodą kobietę – Dziękuję – wymamrotała cicho, potakując głową, jak gdyby chciała sobie samej dodać pewności i otuchy – Postaram się, postaram się jak najprędzej – kolejne słowa wybrzmiały niemal szeptem w odpowiedzi na te należące do niej; skrzyżowała z nią spojrzenie, wyraźnie wystraszone, równocześnie pełne wdzięczności, odrywając dotyk jej dłoni dopiero po dłuższej chwili, niechętnie.
– Ja...muszę już iść – kolejny szept wypłynął między nimi, kiedy odsunęła się nieco. Powinna już wracać, nim Julek zacznie się martwić, a to było ostatnim, czego chciała.
– Dziękuję, Frances, bardzo – dodała jeszcze, obejmując ją spojrzeniem po raz ostatni.
Później odwróciła się, zerkając na kobietę jeszcze kilkukrotnie przez ramię, nim nie przyspieszyła kroku w stronę Makówki, znikając z pola widzenia.
zt
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
30.11
Rzadko zdarzało się, aby kręciła się po Dolinie po zmroku; im dłużej mieszkała z rodzeństwem, tym mniej pewnie czuła się samotnie poza domem, zupełnie na odwrót niż być powinno. Tyle już miesięcy spędziła pracując w lecznicy, znała tę niewielką wioskę jak własną kieszeń, ale dzięki tym doświadczeniom wiedziała, że każde przypadkowe spotkanie może przynieść jej tak szczęście, jak ogromne niebezpieczeństwo. Starała się więc - zwykle - nie rozmawiać z obcymi, nawet jeżeli kusiła ją wizja nowych znajomości równie pięknych, co przyjaciółka Trixie, czy Hagrid, za którym wciąż tęskniła, gdy wieczorem siadała z herbatą przy kominku. Tak samo niemal każdego dnia, gdy przypadał jej dzienny lub nocny dyżur, wychodziła z lecznicy albo zaraz po świcie albo wkrótce przed zmrokiem, żeby dotrzeć do Exmoor zanim drogę zupełnie spowiją cienie.
Na swoją obronę miała to, że sytuacje takie jak dzisiejsza zdarzały się więc niezwykle rzadko. Od późnego wieczora siedziała w pracy, pielęgnując śpiących chorych i pomagając przyjmować nagłe przypadki, uwijała się po łokcie, żeby szybko posegregować dokumenty do odpowiednich szuflad i zrobić porządek w magazynie z opatrunkami. Dzięki temu załatwiła sobie dłuższą przerwę - na całe szczęście, bo pogoda była idealna, a gdyby jej się nie udało, musiałaby czekać aż dwa miesiące, bo przecież nie będzie wymykać się w sylwestra. Tym właśnie sposobem w okolicy dwudziestej trzeciej dotarła pod plumpkową studnię.
Jak na tak długie mieszkanie w okolicach Doliny Godryka usłyszała o tej legendzie późno, ale jak tylko porozmawiała o tym z panią Giddery ze sklepiku zielarskiego, wiedziała, że musi sprawdzić, czy to prawda i co gwiazdy mogłyby chcieć jej przekazać na temat przyszłości. Nie była przesądna i zwykle nie wierzyła we wróżby - ale to przecież była prawdziwa magia, taka sama jak ta z różdżek jej przyjaciół. Nie wymysły starszych kobiet podających się za wieszczki. Zaklęcia i eliksiry były w większości tak poza poziomem jej logicznego pojmowania, że równie dobrze wróżba mogła okazać się prawdziwa. Napawało ją to zarówno ekscytacją, jak leciutkim lękiem.
Ale co szkodziło spróbować, czyż nie?
Podeszła do pokrytej mchem studni, oparła na niej dłonie i uniosła głowę, by ostatni raz przyjrzeć się niebu. Bezchmurne. Perfekcyjnie.
Potem, po głębokim oddechu i z sercem w gardle, pochyliła się, aby spojrzeć na taflę wody.
Rzadko zdarzało się, aby kręciła się po Dolinie po zmroku; im dłużej mieszkała z rodzeństwem, tym mniej pewnie czuła się samotnie poza domem, zupełnie na odwrót niż być powinno. Tyle już miesięcy spędziła pracując w lecznicy, znała tę niewielką wioskę jak własną kieszeń, ale dzięki tym doświadczeniom wiedziała, że każde przypadkowe spotkanie może przynieść jej tak szczęście, jak ogromne niebezpieczeństwo. Starała się więc - zwykle - nie rozmawiać z obcymi, nawet jeżeli kusiła ją wizja nowych znajomości równie pięknych, co przyjaciółka Trixie, czy Hagrid, za którym wciąż tęskniła, gdy wieczorem siadała z herbatą przy kominku. Tak samo niemal każdego dnia, gdy przypadał jej dzienny lub nocny dyżur, wychodziła z lecznicy albo zaraz po świcie albo wkrótce przed zmrokiem, żeby dotrzeć do Exmoor zanim drogę zupełnie spowiją cienie.
Na swoją obronę miała to, że sytuacje takie jak dzisiejsza zdarzały się więc niezwykle rzadko. Od późnego wieczora siedziała w pracy, pielęgnując śpiących chorych i pomagając przyjmować nagłe przypadki, uwijała się po łokcie, żeby szybko posegregować dokumenty do odpowiednich szuflad i zrobić porządek w magazynie z opatrunkami. Dzięki temu załatwiła sobie dłuższą przerwę - na całe szczęście, bo pogoda była idealna, a gdyby jej się nie udało, musiałaby czekać aż dwa miesiące, bo przecież nie będzie wymykać się w sylwestra. Tym właśnie sposobem w okolicy dwudziestej trzeciej dotarła pod plumpkową studnię.
Jak na tak długie mieszkanie w okolicach Doliny Godryka usłyszała o tej legendzie późno, ale jak tylko porozmawiała o tym z panią Giddery ze sklepiku zielarskiego, wiedziała, że musi sprawdzić, czy to prawda i co gwiazdy mogłyby chcieć jej przekazać na temat przyszłości. Nie była przesądna i zwykle nie wierzyła we wróżby - ale to przecież była prawdziwa magia, taka sama jak ta z różdżek jej przyjaciół. Nie wymysły starszych kobiet podających się za wieszczki. Zaklęcia i eliksiry były w większości tak poza poziomem jej logicznego pojmowania, że równie dobrze wróżba mogła okazać się prawdziwa. Napawało ją to zarówno ekscytacją, jak leciutkim lękiem.
Ale co szkodziło spróbować, czyż nie?
Podeszła do pokrytej mchem studni, oparła na niej dłonie i uniosła głowę, by ostatni raz przyjrzeć się niebu. Bezchmurne. Perfekcyjnie.
Potem, po głębokim oddechu i z sercem w gardle, pochyliła się, aby spojrzeć na taflę wody.
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 20
'k20' : 20
Lyanna nie raz pojawiała się w różnych, często zaskakujących miejscach, za każdym razem starając się do nich odpowiednio dopasować, by nie budzić podejrzeń ani niepotrzebnej uwagi. Była osobą, która potrafiła wpasować się zarówno w krajobraz Nokturnu, jak i eleganckiego lokalu dla czystokrwistych, i z każdym kolejnym miesiącem radziła sobie z tym coraz lepiej, gubiąc gdzieś tę dawną niepewność początkującej młódki dopiero stawiającej pierwsze kroki na obranej ścieżce. Nie tkwiła w tym świecie od wczoraj, a każde kolejne doświadczenia czegoś ją uczyły, nie tylko w kwestii magii czy czarodziejskiej wiedzy, ale i wielu innych spraw.
Dolina Godryka już przed wojną zawsze kojarzyła się jako miejsce zeszlamione, pełne miłośników równości, życia obok mugoli w przyjaźni. Była tu może parę razy w życiu, bo czasem jakieś interesy prowadziły ją w różne miejsca, także tutaj. A teraz, w czasach wojny, zdawała sobie sprawę, że ta wioska wcale nie sprzyjała Rycerzom Walpurgii, że większość mieszkańców niewątpliwie popierało plugawy Zakon Feniksa. Nie był to Londyn, gdzie mogła czuć się pewnie, dlatego mimo wszystko zachowywała ostrożność i starała się nie budzić żadnych podejrzeń. Przy jej wyglądzie było to łatwe. Nie wyglądała w końcu jak stereotypowa wiedźma, a była młodą czarownicą o ponadprzeciętnej urodzie, która nadawała jej wrażenie niewinności i nieszkodliwości.
Nikt, kto ją mijał, nie miał powodu jej o nic podejrzewać, gdyż starała się zachowywać jak najbardziej normalnie. Nie okazywała jawnie swej pogardy do tego miejsca, nie skradała się ukradkiem, a poruszała się tak, jakby miała pełne prawo tu być, zupełnie jakby wcale nie znajdowała się na wrogim terenie. Ale niewątpliwie było to terytorium, które rycerze chcieliby kiedyś odzyskać, nie mogło pozostać tak na zawsze, że buntownicy mają swoją bezpieczną przestrzeń, gdzie mogli szerzyć szkodliwe idee.
Dzisiejszego dnia Lyanna po prostu węszyła, nie podejmując jednak żadnych aktywnych działań, w końcu pojawiła się tu w pojedynkę, korzystając z tego, że i tak wykonywała pewną robótkę w tym hrabstwie. Chodziła, obserwowała, czasem zamieniała z kimś parę zdań udając zwykłą czarownicę; dzisiejszego dnia zrezygnowała ze stroju w którym zwykle poruszała się po Londynie, wiedząc że elegancka czarna suknia i płaszcz tu mogłyby wyglądać podejrzanie, więc jej ubiór, choć pozostawał czarny, wyglądał skromniej. Gdyby zdradzała wyglądem, że dobrze jej się powodzi, ktoś na pewno zwróciłby na nią uwagę, szlamolubom nie układało się teraz dobrze. Poza tym i tak w minionych tygodniach schudła, a pod oczami pojawiały się cienie spowodowane częstymi nocnymi koszmarami, więc odpowiednio się starając mogła wyglądać na zwykłą czarownicę znękaną troskami wojennej codzienności. Specjalnie zrezygnowała z makijażu dodającego powagi na rzecz naturalności uwypuklającej śliczne i niewinne, choć nieco zmęczone oblicze. Przy okazji rozglądała się też za potencjalnymi przyszłymi ofiarami własnych urodowych zachcianek, na pewno żyły tu jakieś młode mugolki, które jakże łatwo byłoby gdzieś zwabić i odsączyć z cennej krwi. Zaginięcie paru dziewcząt na pewno też nieco zachwiałoby złudnym poczuciem bezpieczeństwa tutejszych mieszkańców, którzy łudzili się, że promugolscy panowie tych ziem uchronią ich przed złem. Będąc tu testowała swoje umiejętności dopasowywania się, sprawdzała czy potrafi nie budzić podejrzeń wśród szlamolubów, co stanowiło samą w sobie rozrywkę.
Było już późno, w wiosce zszedł jej cały wieczór, więc nie pozostało jej nic innego jak udawanie, że po długim dniu wreszcie kieruje się na spoczynek. Przechodziła akurat w okolicy studni, przy której dostrzegła młodą kobietę. W nikłym blasku nieodległej latarni całkiem ładną, rześką i świeżą, w dodatku jej ubiór wyglądał na mugolski, ale nie mogła mieć pewności, czy to mugolka, czy może szlama lub miłośniczka szlamu. Lyannę to zaintrygowało, więc postanowiła podejść, sprawdzić grunt. Jeśli młódka okaże się naiwna i głupia, może stanie się elementem kolejnej kąpieli Zabini. Dotychczasowe mugolki, które pozbawiła krwi, właśnie takie były. Głupiutkie młode gąski, które łatwo się nabierały i pozwalały zwabić w pułapkę.
- Przepraszam… Jest pani z Doliny Godryka? Chyba się trochę zgubiłam, dawno nie miałam okazji tu gościć – zagaiła, starając się udawać, że rzeczywiście trochę straciła orientację w wiosce. Nie było to trudne, bo rzeczywiście jej znajomość tego miejsca była bardzo słaba i gdyby chciała tu znaleźć konkretny obiekt, to miałaby z tym pewien problem. Uśmiechnęła się niepewnie, co także było elementem gry, musiała sprawiać jak najbardziej nieszkodliwe wrażenie.
Dolina Godryka już przed wojną zawsze kojarzyła się jako miejsce zeszlamione, pełne miłośników równości, życia obok mugoli w przyjaźni. Była tu może parę razy w życiu, bo czasem jakieś interesy prowadziły ją w różne miejsca, także tutaj. A teraz, w czasach wojny, zdawała sobie sprawę, że ta wioska wcale nie sprzyjała Rycerzom Walpurgii, że większość mieszkańców niewątpliwie popierało plugawy Zakon Feniksa. Nie był to Londyn, gdzie mogła czuć się pewnie, dlatego mimo wszystko zachowywała ostrożność i starała się nie budzić żadnych podejrzeń. Przy jej wyglądzie było to łatwe. Nie wyglądała w końcu jak stereotypowa wiedźma, a była młodą czarownicą o ponadprzeciętnej urodzie, która nadawała jej wrażenie niewinności i nieszkodliwości.
Nikt, kto ją mijał, nie miał powodu jej o nic podejrzewać, gdyż starała się zachowywać jak najbardziej normalnie. Nie okazywała jawnie swej pogardy do tego miejsca, nie skradała się ukradkiem, a poruszała się tak, jakby miała pełne prawo tu być, zupełnie jakby wcale nie znajdowała się na wrogim terenie. Ale niewątpliwie było to terytorium, które rycerze chcieliby kiedyś odzyskać, nie mogło pozostać tak na zawsze, że buntownicy mają swoją bezpieczną przestrzeń, gdzie mogli szerzyć szkodliwe idee.
Dzisiejszego dnia Lyanna po prostu węszyła, nie podejmując jednak żadnych aktywnych działań, w końcu pojawiła się tu w pojedynkę, korzystając z tego, że i tak wykonywała pewną robótkę w tym hrabstwie. Chodziła, obserwowała, czasem zamieniała z kimś parę zdań udając zwykłą czarownicę; dzisiejszego dnia zrezygnowała ze stroju w którym zwykle poruszała się po Londynie, wiedząc że elegancka czarna suknia i płaszcz tu mogłyby wyglądać podejrzanie, więc jej ubiór, choć pozostawał czarny, wyglądał skromniej. Gdyby zdradzała wyglądem, że dobrze jej się powodzi, ktoś na pewno zwróciłby na nią uwagę, szlamolubom nie układało się teraz dobrze. Poza tym i tak w minionych tygodniach schudła, a pod oczami pojawiały się cienie spowodowane częstymi nocnymi koszmarami, więc odpowiednio się starając mogła wyglądać na zwykłą czarownicę znękaną troskami wojennej codzienności. Specjalnie zrezygnowała z makijażu dodającego powagi na rzecz naturalności uwypuklającej śliczne i niewinne, choć nieco zmęczone oblicze. Przy okazji rozglądała się też za potencjalnymi przyszłymi ofiarami własnych urodowych zachcianek, na pewno żyły tu jakieś młode mugolki, które jakże łatwo byłoby gdzieś zwabić i odsączyć z cennej krwi. Zaginięcie paru dziewcząt na pewno też nieco zachwiałoby złudnym poczuciem bezpieczeństwa tutejszych mieszkańców, którzy łudzili się, że promugolscy panowie tych ziem uchronią ich przed złem. Będąc tu testowała swoje umiejętności dopasowywania się, sprawdzała czy potrafi nie budzić podejrzeń wśród szlamolubów, co stanowiło samą w sobie rozrywkę.
Było już późno, w wiosce zszedł jej cały wieczór, więc nie pozostało jej nic innego jak udawanie, że po długim dniu wreszcie kieruje się na spoczynek. Przechodziła akurat w okolicy studni, przy której dostrzegła młodą kobietę. W nikłym blasku nieodległej latarni całkiem ładną, rześką i świeżą, w dodatku jej ubiór wyglądał na mugolski, ale nie mogła mieć pewności, czy to mugolka, czy może szlama lub miłośniczka szlamu. Lyannę to zaintrygowało, więc postanowiła podejść, sprawdzić grunt. Jeśli młódka okaże się naiwna i głupia, może stanie się elementem kolejnej kąpieli Zabini. Dotychczasowe mugolki, które pozbawiła krwi, właśnie takie były. Głupiutkie młode gąski, które łatwo się nabierały i pozwalały zwabić w pułapkę.
- Przepraszam… Jest pani z Doliny Godryka? Chyba się trochę zgubiłam, dawno nie miałam okazji tu gościć – zagaiła, starając się udawać, że rzeczywiście trochę straciła orientację w wiosce. Nie było to trudne, bo rzeczywiście jej znajomość tego miejsca była bardzo słaba i gdyby chciała tu znaleźć konkretny obiekt, to miałaby z tym pewien problem. Uśmiechnęła się niepewnie, co także było elementem gry, musiała sprawiać jak najbardziej nieszkodliwe wrażenie.
Długo wpatrywała się w szafirową taflę, próbując wśród odbijających się jak proch gwiazdek odnaleźć słowo, znak, obraz, wskazujący na przepowiednię, może nawet instrukcję. Przecież czarodzieje z lecznicy nie mieliby celu w tym, aby ją kłamać... czyżby legenda okazała się tylko legendą? Na cóż w świecie magii nieprawdziwe historie o wyjątkowych studniach i przyszłości zapisanej w gwiazdach, skoro magowie mieli takie cuda na co dzień? Może źle zapamiętała wskazówki i to wcale nie była ta studnia; albo wybrała zły dzień, może to nie miał być ostatni dzień miesiąca, lecz... przedostatni? Albo pierwszy? Westchnęła smutno, pochylając się nad wodą i muskając palcami jej chłodną powierzchnię. Nawet jeśli, jutro nie miała nocnego dyżuru i nie będzie miała okazji się tutaj wymknąć. Szansa uciekła jej sprzed nosa...
Już miała się podnieść i odwrócić, gdy czujne błękitne spojrzenie wyłapało podejrzany błysk; intensywniejszy od księżyca wirującego w odbiciu, przebijający ponad taflę. Bez namysłu sięgnęła tam dłonią i schwyciła rzecz w garść. Wyglądała jak mała, pulsująca światłem kulka, gorąca w dotyku, ale nie parząca. Obserwowała ją przez chwilę, a potem wsunęła do kieszeni fartuszka. Rychło w czas, bo akurat w tym momencie zza jej pleców rozległ się poważny, kobiecy głos.
- Hmm - wzdrygnęła się mimowolnie, nie spodziewając nikogo o tej porze.
Gdy się odwróciła - z najbardziej niewinną miną, na jaką mogła się zdobyć, choć policzki silnie jej poróżowiały - stanęła twarzą w twarz z młodą, piękną dziewczyną, której jeszcze w Dolinie nie miała okazji spotkać. Wyglądała na zagubioną, lekko onieśmieloną, choć w tych uroczych rysach skrywała się jeszcze jakaś mądrość, której Kerstin nie umiała ubrać w słowa. Na pewno wyglądała porządniej od niej samej, bo z lecznicy wyrwała się w pogniecionej nieco od pracy sukience w grochy, narzuconym nań fartuszku i wełnianym swetrze, z jednym guzikiem wiszącym smętnie na nitkach. Nie zdążyła przyszyć go z powrotem od kiedy ostatnim razem zauważyła, że się naderwał.
- Dobry wieczór - przywitała się uprzejmie, wszak od zmroku minęło sporo czasu. - Można powiedzieć, że tak, jestem z okolic - Dygnęła leciutko, z przyzwyczajenia, krzyżując dłonie za plecami. - Chętnie pani pomogę! Gdzie dokładnie potrzebuje się pani dostać? - zapytała, uśmiechając ciepło, aby zachęcić do siebie biedną kobietę. Nie mogła wyglądać zbyt groźnie, była niziutką blondynką, ale cholera wie, w tych czasach każdy wobec każdego był nieufny. - Bardzo pani do twarzy w czerni.
Już miała się podnieść i odwrócić, gdy czujne błękitne spojrzenie wyłapało podejrzany błysk; intensywniejszy od księżyca wirującego w odbiciu, przebijający ponad taflę. Bez namysłu sięgnęła tam dłonią i schwyciła rzecz w garść. Wyglądała jak mała, pulsująca światłem kulka, gorąca w dotyku, ale nie parząca. Obserwowała ją przez chwilę, a potem wsunęła do kieszeni fartuszka. Rychło w czas, bo akurat w tym momencie zza jej pleców rozległ się poważny, kobiecy głos.
- Hmm - wzdrygnęła się mimowolnie, nie spodziewając nikogo o tej porze.
Gdy się odwróciła - z najbardziej niewinną miną, na jaką mogła się zdobyć, choć policzki silnie jej poróżowiały - stanęła twarzą w twarz z młodą, piękną dziewczyną, której jeszcze w Dolinie nie miała okazji spotkać. Wyglądała na zagubioną, lekko onieśmieloną, choć w tych uroczych rysach skrywała się jeszcze jakaś mądrość, której Kerstin nie umiała ubrać w słowa. Na pewno wyglądała porządniej od niej samej, bo z lecznicy wyrwała się w pogniecionej nieco od pracy sukience w grochy, narzuconym nań fartuszku i wełnianym swetrze, z jednym guzikiem wiszącym smętnie na nitkach. Nie zdążyła przyszyć go z powrotem od kiedy ostatnim razem zauważyła, że się naderwał.
- Dobry wieczór - przywitała się uprzejmie, wszak od zmroku minęło sporo czasu. - Można powiedzieć, że tak, jestem z okolic - Dygnęła leciutko, z przyzwyczajenia, krzyżując dłonie za plecami. - Chętnie pani pomogę! Gdzie dokładnie potrzebuje się pani dostać? - zapytała, uśmiechając ciepło, aby zachęcić do siebie biedną kobietę. Nie mogła wyglądać zbyt groźnie, była niziutką blondynką, ale cholera wie, w tych czasach każdy wobec każdego był nieufny. - Bardzo pani do twarzy w czerni.
Lyanna ubolewała nad tym, że nie wszyscy czarodzieje rozumieli konieczność zmian i że tak wielu wciąż błądziło, wierząc w bzdurną ideę równości. Niektóre ziemie, tak jak te, wciąż pozostawały zeszlamione i dawały schronienie wyrzutkom. Lyannę brzydziło to, że prawdopodobnie większość mijających ją ludzi była szlamolubami nawet jeśli nie wspierali czynnie Zakonu Feniksa, ale starannie ukrywała swoje emocje. Im była starsza tym lepiej wychodziło jej granie i udawanie. Potrafiła też dopasowywać się do różnych miejsc i tym samym unikała wzbudzania podejrzeń.
Chcąc pozyskiwać potencjalne nowe ofiary musiała odwiedzać miejsca, w których żyły mugolki czy tego chciała, czy nie. Spełniając urodowe zachcianki przyczyniała się też do oczyszczania kraju oraz do zasiewania strachu w sercach mugoli i ich miłośników. Nie powinni czuć się bezpieczni nawet tu, w Dolinie Godryka, ale wiedząc, że znajduje się na wrogiej ziemi musiała być podwójnie ostrożna.
Miała szczęście, że o tej porze w ogóle spotkała młode dziewczę, najwyraźniej naiwne i nieroztropne, a może pomimo wojny czujące się zbyt bezpiecznie? Zabini jednak nie miała pewności, na ile młódka nadawałaby się do jej celów, dlatego nie mogła ot tak jej zaatakować i porwać, musiała działać dużo bardziej subtelnie. Z czarownicy, nawet szlamy, nie miałaby pożytku. Nie miałaby go też, gdyby dziewczyna okazała się starsza niż na to wyglądała, bo na urodę najlepiej działał czar młodości i niewinności. Poza tym tutaj, przy studni, ktoś mógłby je zobaczyć, więc na wszelki wypadek i tak powinna odciągnąć młódkę dalej od domostw.
Potrafiła udawać zagubienie i niepewność. Wiedziała, jak się poruszać i jaką mimikę nadać swojej twarzy, by wywrzeć takie wrażenie. Był to pewien kontrast dla pozy, którą zwykła przyjmować na co dzień, na przykład w kontaktach z klientami potrzebującymi jej runicznych usług. Wtedy starała się być jak najbardziej profesjonalna, poważna i pewna siebie. Na ogół chciała, by ludzie widzieli w niej kobietę silną i pewną swoich umiejętności. Dziś zaś wcielała się w rolę zwyczajnej, młodej czarownicy która trochę się pogubiła w obcym miejscu. Bo z udawania słabości i zagubienia też czasem można było zyskać korzyści.
W półmroku trudno jej było dokładnie ocenić wygląd nieznajomej, ale zlustrowała ją wzrokiem, czując, że i ona ją obserwuje. Lyanna zdawała sobie sprawę, że jej uroda przyciąga uwagę nawet kiedy nie podkreślała jej w żaden szczególny sposób. Niewiele jej rówieśnic mogło poszczycić się lepszym wyglądem, jeśli nie liczyć tych z domieszką krwi wili, które w oczywisty sposób wybijały się ponad normalne czarownice i obok których nawet piękna Zabini wydawała się zwyczajna. Lyanna jednak cieszyła się, że nie jest półwilą, gdyż wtedy podczas każdej wizyty na Nokturnie musiałaby się poważnie obawiać, by nie zostać przerobioną na śnieżkę.
Młódka też była na swój sposób ładna. Może nie klasycznie piękna, ale na tle wiejskich gąsek niewątpliwie mogła się wyróżniać. Jasne pukle i rumiane policzki dodawały jej tego prostego, wiejskiego uroku. Przypominała nieco jedną z dziewcząt, które z Wren zabiły tamtego pierwszego dnia, w lipcu, kiedy to przyszło jej odkrywać uroki kąpieli w krwi.
- Dziękuję – skinęła głową na komplement. Młódka wyglądała na taką, która była chętna do pomocy, co na pewno ułatwi Lyannie sprawę, bo o wiele trudniej byłoby wywabić na obrzeża wioski kogoś nieufnego i zamkniętego na obcych. – Chciałabym dotrzeć w okolice traktu kolejowego. Podobno w pobliżu można nazbierać ślazu, a ten najlepiej zbierać nocą, w blasku księżyca – wymyśliła na poczekaniu miejsce, które wydawało się oddalone od centrum wioski. Posiadana z przeszłości wiedza zielarska mogła natomiast ułatwić jej udawanie zielarki, co też wymyśliła na poczekaniu, uznając, że to dobre przebranie zarówno w przypadku rozmowy z mugolką, jak i czarownicą. – Którędy powinnam iść, żeby szybko tam dotrzeć? – zapytała jeszcze, wciąż wczuwając się w wybraną rolę.
Chcąc pozyskiwać potencjalne nowe ofiary musiała odwiedzać miejsca, w których żyły mugolki czy tego chciała, czy nie. Spełniając urodowe zachcianki przyczyniała się też do oczyszczania kraju oraz do zasiewania strachu w sercach mugoli i ich miłośników. Nie powinni czuć się bezpieczni nawet tu, w Dolinie Godryka, ale wiedząc, że znajduje się na wrogiej ziemi musiała być podwójnie ostrożna.
Miała szczęście, że o tej porze w ogóle spotkała młode dziewczę, najwyraźniej naiwne i nieroztropne, a może pomimo wojny czujące się zbyt bezpiecznie? Zabini jednak nie miała pewności, na ile młódka nadawałaby się do jej celów, dlatego nie mogła ot tak jej zaatakować i porwać, musiała działać dużo bardziej subtelnie. Z czarownicy, nawet szlamy, nie miałaby pożytku. Nie miałaby go też, gdyby dziewczyna okazała się starsza niż na to wyglądała, bo na urodę najlepiej działał czar młodości i niewinności. Poza tym tutaj, przy studni, ktoś mógłby je zobaczyć, więc na wszelki wypadek i tak powinna odciągnąć młódkę dalej od domostw.
Potrafiła udawać zagubienie i niepewność. Wiedziała, jak się poruszać i jaką mimikę nadać swojej twarzy, by wywrzeć takie wrażenie. Był to pewien kontrast dla pozy, którą zwykła przyjmować na co dzień, na przykład w kontaktach z klientami potrzebującymi jej runicznych usług. Wtedy starała się być jak najbardziej profesjonalna, poważna i pewna siebie. Na ogół chciała, by ludzie widzieli w niej kobietę silną i pewną swoich umiejętności. Dziś zaś wcielała się w rolę zwyczajnej, młodej czarownicy która trochę się pogubiła w obcym miejscu. Bo z udawania słabości i zagubienia też czasem można było zyskać korzyści.
W półmroku trudno jej było dokładnie ocenić wygląd nieznajomej, ale zlustrowała ją wzrokiem, czując, że i ona ją obserwuje. Lyanna zdawała sobie sprawę, że jej uroda przyciąga uwagę nawet kiedy nie podkreślała jej w żaden szczególny sposób. Niewiele jej rówieśnic mogło poszczycić się lepszym wyglądem, jeśli nie liczyć tych z domieszką krwi wili, które w oczywisty sposób wybijały się ponad normalne czarownice i obok których nawet piękna Zabini wydawała się zwyczajna. Lyanna jednak cieszyła się, że nie jest półwilą, gdyż wtedy podczas każdej wizyty na Nokturnie musiałaby się poważnie obawiać, by nie zostać przerobioną na śnieżkę.
Młódka też była na swój sposób ładna. Może nie klasycznie piękna, ale na tle wiejskich gąsek niewątpliwie mogła się wyróżniać. Jasne pukle i rumiane policzki dodawały jej tego prostego, wiejskiego uroku. Przypominała nieco jedną z dziewcząt, które z Wren zabiły tamtego pierwszego dnia, w lipcu, kiedy to przyszło jej odkrywać uroki kąpieli w krwi.
- Dziękuję – skinęła głową na komplement. Młódka wyglądała na taką, która była chętna do pomocy, co na pewno ułatwi Lyannie sprawę, bo o wiele trudniej byłoby wywabić na obrzeża wioski kogoś nieufnego i zamkniętego na obcych. – Chciałabym dotrzeć w okolice traktu kolejowego. Podobno w pobliżu można nazbierać ślazu, a ten najlepiej zbierać nocą, w blasku księżyca – wymyśliła na poczekaniu miejsce, które wydawało się oddalone od centrum wioski. Posiadana z przeszłości wiedza zielarska mogła natomiast ułatwić jej udawanie zielarki, co też wymyśliła na poczekaniu, uznając, że to dobre przebranie zarówno w przypadku rozmowy z mugolką, jak i czarownicą. – Którędy powinnam iść, żeby szybko tam dotrzeć? – zapytała jeszcze, wciąż wczuwając się w wybraną rolę.
Kerstin lubiła sądzić, że nie jest dziewczyną naiwną; że przeżyła już dość rodzinnych tragedii i własnych niejednoznacznych sytuacji, by odsiać ziarno od plew i zachować ostrożność nawet podczas wieczorów pozornie bezpiecznych. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że w oczach innych ludzi musiała stanowić tak łatwą i kusząco prostą do zmanipulowania zdobycz. Bo wystarczyło przecież kilka cichych tygodni w Dolinie Godryka, aby zapomniała o tym, że i w tak spokojnych miasteczkach pojawiały się kąsające węże, dzikie psy, wilki. Czuła się częścią tej społeczności, wiedziała, że znajduje się na swoim terenie; była więc otwarta na przejezdnych, na tych, którzy poszukiwali w tym miejscu zagubionej drogi. Dawała też ponieść się prostym stereotypom; uważała kobiety za mniej groźne od mężczyzn, w końcu dziewczętami nie szarpały zgubne żądze i pragnienia, szansa, że mają chęć zaciągnąć ją na odludzie była nieporównywalnie mniejsza. Czyż nie?
- Potrzebuje pani nazbierać ślazu...? - zapytała niepewnie, zastanawiając się, czy kobieta jest czarownicą, czy zwykłą, mugolską zielarką; nie wiedziała, jak ostrożna i oszczędna w słowach powinna pozostać w jej towarzystwie. Nawet, jeżeli magia była już odkryta. Na wszelki wypadek. - Dużo ślazu rośnie też w okolicach cmentarza, tak mi się wydaje - okręciła się lekko, żeby spojrzeć za siebie, w kierunku, w którym piaszczysta ścieżka prowadziła w dół, w kierunku centrum Doliny. - To niedaleko rynku i kościoła, na pewno widzi pani stąd jego wieżę. - Odwróciła się z powrotem, z uśmiechem, w którym w ciemnościach połyskiwały białe zęby. - To na pewno bezpieczniejsza droga niż do traktu. Wie pani... po tych torach już od dawna nic nie jeździ, droga strasznie zarosła, trzeba przejść przez kawałek zagajnika... w nocy niedobrze iść w takie miejsca samemu.
Skrzyżowała ramiona na piersiach, jednym łokciem subtelnie dociskając do brzucha schowaną w kieszeni grudkę. Jej kojące ciepło dodawało odwagi, dzięki niemu nie zdominował Kerstin stres ani lęk przed ciemnością. Dla swojego bezpieczeństwa przyniosła zresztą nad studnię metalową latarenkę, w której wnętrzu, za porysowaną szybką, spokojnie dopalała się świeczka. Spontanicznie przyszło jej do głowy, że zanim się rozejdą, powinna tą panią lepiej poznać - gdyby miały się jeszcze spotkać w przyszłości albo gdyby nie daj Boże wydarzyła się jakaś tragedia.
- Nazywam się Kerry, a pani...? Jest pani zielarką? Pani Giddery z Doliny na pewno byłaby szczęśliwa, gdyby mogła panią poznać. - Ani na moment nie zatraciła entuzjazmu, choć minuty mijały, ze świeczki skapywał wosk, a jej kończyła się przerwa w lecznicy.
- Potrzebuje pani nazbierać ślazu...? - zapytała niepewnie, zastanawiając się, czy kobieta jest czarownicą, czy zwykłą, mugolską zielarką; nie wiedziała, jak ostrożna i oszczędna w słowach powinna pozostać w jej towarzystwie. Nawet, jeżeli magia była już odkryta. Na wszelki wypadek. - Dużo ślazu rośnie też w okolicach cmentarza, tak mi się wydaje - okręciła się lekko, żeby spojrzeć za siebie, w kierunku, w którym piaszczysta ścieżka prowadziła w dół, w kierunku centrum Doliny. - To niedaleko rynku i kościoła, na pewno widzi pani stąd jego wieżę. - Odwróciła się z powrotem, z uśmiechem, w którym w ciemnościach połyskiwały białe zęby. - To na pewno bezpieczniejsza droga niż do traktu. Wie pani... po tych torach już od dawna nic nie jeździ, droga strasznie zarosła, trzeba przejść przez kawałek zagajnika... w nocy niedobrze iść w takie miejsca samemu.
Skrzyżowała ramiona na piersiach, jednym łokciem subtelnie dociskając do brzucha schowaną w kieszeni grudkę. Jej kojące ciepło dodawało odwagi, dzięki niemu nie zdominował Kerstin stres ani lęk przed ciemnością. Dla swojego bezpieczeństwa przyniosła zresztą nad studnię metalową latarenkę, w której wnętrzu, za porysowaną szybką, spokojnie dopalała się świeczka. Spontanicznie przyszło jej do głowy, że zanim się rozejdą, powinna tą panią lepiej poznać - gdyby miały się jeszcze spotkać w przyszłości albo gdyby nie daj Boże wydarzyła się jakaś tragedia.
- Nazywam się Kerry, a pani...? Jest pani zielarką? Pani Giddery z Doliny na pewno byłaby szczęśliwa, gdyby mogła panią poznać. - Ani na moment nie zatraciła entuzjazmu, choć minuty mijały, ze świeczki skapywał wosk, a jej kończyła się przerwa w lecznicy.
To, że jako młoda i atrakcyjna kobieta nie budziła takich podejrzeń, było jej często na rękę i nie raz pozwalało się wywinąć z opałów. Prawda była jednak taka, że kobiety również potrafiły być zdolne do okrucieństwa, złe uczynki nie były wyłącznie dziełem mężczyzn. I że w tych czasach zło mogło przeniknąć w każde, nawet pozornie bezpieczne miejsce. Obecność Lyanny w Dolinie Godryka miała o tym przypominać. Rycerze wcale nie zapomnieli o tej części kraju i niewątpliwie chcieli odzyskać tu wpływy, bo nie można było pozwolić, by ich wrogowie poczuli się zbyt pewnie i urośli w siłę. Nawet małe złe uczynki, takie jak zniknięcie kilku mugolskich dziewcząt, mogły zasiać w mieszkańcach wioski lęk i niepewność. Lyanna mogła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, spełnić własną zachciankę, a także przy okazji zrobić coś większego. Sprawić, że mieszkańcy Doliny Godryka przestaną się czuć tak bezpiecznie, jak najwyraźniej się czuli, skoro to młode dziewczę tak po prostu spacerowało sobie uliczkami o późnej godzinie bez towarzystwa. Takie zachowanie prosiło się o kłopoty, a Lyanna nie podejrzewała tej młódki o jakieś wielkie zdolności. Było wysoce prawdopodobne, że mogła być ona nawet mugolką. Jeśli tak, to by się świetnie składało.
Dodatkową korzyścią dla Lyanny była możliwość poćwiczenia się we wciąż doskonalonej sztuce kłamstwa i manipulacji; Zabini zdawała sobie sprawę z użyteczności takich umiejętności i nie mogła wyjść z wprawy, a wręcz musiała stawać się coraz lepsza w stwarzaniu pozorów, które miały umożliwić jej odnoszenie rozmaitych korzyści.
- Owszem – potwierdziła; w swoim mniemaniu zdecydowanie wyglądała na czarownicę, bo choć ubrała się skromniej niż na co dzień, nie znała się na mugolskiej modzie ani odrobinę, a i celowe udawanie mugolki byłoby dla niej zbyt upokarzające. Poprzestała na niezdradzaniu się z tym, że jest czarownicą. – Potrzebuję nazbierać ślazu, nim nadejdzie zima i śnieg przykryje to, co jeszcze da się znaleźć. – O tej porze roku roślinności było już mniej niż wcześniej, ale póki nie przyjdzie śnieg i mróz, w lasach dawało się znaleźć zioła. Zerknęła w kierunku pokazanym przez dziewczynę, zastanawiając się, czy takie miejsce nadawałoby się do jej celów, ale wydawało się, że w okolicach rynku trudno byłoby tak po prostu dyskretnie napaść na dziewczę tak, by nikt tego nie widział. Potrzebowała zresztą odosobnionego miejsca, żeby upuścić z niej krew. – Moja znajoma zielarka opowiadała, że najpiękniejszy ślaz zebrała właśnie na obrzeżach wioski, przy trakcie, dlatego mimo wszystko chętnie udałabym się właśnie tam, ciemność nocy mnie nie przeraża, nie raz zbierałam już zioła w miejscach takich jak to – kontynuowała dalej swoje kłamstewka, starając się wciąż stwarzać pozory nieszkodliwości.
Przyglądała się dziewczynie z uwagą, starając się ocenić jej wiek. Do jej celów najbardziej przydałaby się krew młódki, dorosła kobieta nie spełniłaby swojej roli tak dobrze.
- Lily – skłamała na pytanie o swoje imię. – I rzeczywiście jestem zielarką, a znajomy alchemik bardzo potrzebuje ślazu, który mogę mu dostarczyć.
Jeśli chodzi o kłamstwa, to najłatwiejsze były takie, w których kryło się ziarnko prawdy, gdzie można było wykorzystać swoją wiedzę i dzięki temu lepiej stwarzać pozory. Zdecydowała się na udawanie zielarki właśnie dlatego, że jako córka handlarza ingrediencjami miała dość dobre pojęcie o ziołach. Ojciec gardził nią, ale czegoś ją nauczył, chcąc, żeby nie była tak bardzo bezużyteczna pod jego dachem. Zawodowcem nie była, ale znała się na tyle, że czasem dorabiała sobie do pensji, gdy przy okazji wypraw związanych z klątwami przywoziła i okazy roślin, sprzedając je w paru znanych sobie miejscach. Dlatego przed kimś, kto sam nie był mistrzem w sztuce zielarskiej (a miała nadzieję, że owa pannica takowym nie jest) mogła spokojnie udawać, że poszukuje ziół. To była świetna wymówka, by uzasadnić włóczenie się po odludnych miejscach lub chęć dostania się w takowe. Zielarki, zwłaszcza będące młodymi i ładnymi kobietami, nie były przecież podejrzane i na pewno nikomu nie wydawałyby się niebezpieczne, w dodatku wzmianka o takim zawodzie nie niepokoiła młodych mugolek, bo zdawało się, że w ich świecie też istnieli zielarze, choć na pewno nie znali się na magicznych roślinach.
Dodatkową korzyścią dla Lyanny była możliwość poćwiczenia się we wciąż doskonalonej sztuce kłamstwa i manipulacji; Zabini zdawała sobie sprawę z użyteczności takich umiejętności i nie mogła wyjść z wprawy, a wręcz musiała stawać się coraz lepsza w stwarzaniu pozorów, które miały umożliwić jej odnoszenie rozmaitych korzyści.
- Owszem – potwierdziła; w swoim mniemaniu zdecydowanie wyglądała na czarownicę, bo choć ubrała się skromniej niż na co dzień, nie znała się na mugolskiej modzie ani odrobinę, a i celowe udawanie mugolki byłoby dla niej zbyt upokarzające. Poprzestała na niezdradzaniu się z tym, że jest czarownicą. – Potrzebuję nazbierać ślazu, nim nadejdzie zima i śnieg przykryje to, co jeszcze da się znaleźć. – O tej porze roku roślinności było już mniej niż wcześniej, ale póki nie przyjdzie śnieg i mróz, w lasach dawało się znaleźć zioła. Zerknęła w kierunku pokazanym przez dziewczynę, zastanawiając się, czy takie miejsce nadawałoby się do jej celów, ale wydawało się, że w okolicach rynku trudno byłoby tak po prostu dyskretnie napaść na dziewczę tak, by nikt tego nie widział. Potrzebowała zresztą odosobnionego miejsca, żeby upuścić z niej krew. – Moja znajoma zielarka opowiadała, że najpiękniejszy ślaz zebrała właśnie na obrzeżach wioski, przy trakcie, dlatego mimo wszystko chętnie udałabym się właśnie tam, ciemność nocy mnie nie przeraża, nie raz zbierałam już zioła w miejscach takich jak to – kontynuowała dalej swoje kłamstewka, starając się wciąż stwarzać pozory nieszkodliwości.
Przyglądała się dziewczynie z uwagą, starając się ocenić jej wiek. Do jej celów najbardziej przydałaby się krew młódki, dorosła kobieta nie spełniłaby swojej roli tak dobrze.
- Lily – skłamała na pytanie o swoje imię. – I rzeczywiście jestem zielarką, a znajomy alchemik bardzo potrzebuje ślazu, który mogę mu dostarczyć.
Jeśli chodzi o kłamstwa, to najłatwiejsze były takie, w których kryło się ziarnko prawdy, gdzie można było wykorzystać swoją wiedzę i dzięki temu lepiej stwarzać pozory. Zdecydowała się na udawanie zielarki właśnie dlatego, że jako córka handlarza ingrediencjami miała dość dobre pojęcie o ziołach. Ojciec gardził nią, ale czegoś ją nauczył, chcąc, żeby nie była tak bardzo bezużyteczna pod jego dachem. Zawodowcem nie była, ale znała się na tyle, że czasem dorabiała sobie do pensji, gdy przy okazji wypraw związanych z klątwami przywoziła i okazy roślin, sprzedając je w paru znanych sobie miejscach. Dlatego przed kimś, kto sam nie był mistrzem w sztuce zielarskiej (a miała nadzieję, że owa pannica takowym nie jest) mogła spokojnie udawać, że poszukuje ziół. To była świetna wymówka, by uzasadnić włóczenie się po odludnych miejscach lub chęć dostania się w takowe. Zielarki, zwłaszcza będące młodymi i ładnymi kobietami, nie były przecież podejrzane i na pewno nikomu nie wydawałyby się niebezpieczne, w dodatku wzmianka o takim zawodzie nie niepokoiła młodych mugolek, bo zdawało się, że w ich świecie też istnieli zielarze, choć na pewno nie znali się na magicznych roślinach.
Silniejszy podmuch wiatru przedarł się przez otwory w starej latarence i zgasił świeczkę, którą Kerstin zabrała ze sobą, żeby oświetlać sobie drogę. Nie wzdrygnęła się ani nie okazała strachu, bo przecież nic się nie stało, to była tylko głupia świeczka, dobrze znała drogę do lecznicy. A skoro już przypomniała sobie, że pełni dziś nocny dyżur, zrozumiała też, że czas na kręcenie się po Dolinie powoli dobiegał końca; i tak wyprosiła sobie dłuższą przerwę intensywną pracą, ale pacjenci leżeli w łóżkach i ktoś musiał przy nich czuwać, żeby szybko zauważyć złe symptomy i regularnie mierzyć parametry. Z jednej strony nogi rwały się do tego, żeby zbiec już ścieżką w dół wioski, a z drugiej ciepłe serce wiedziało, że nie może zostawić tu tak tej kobiety samej z nierozwiązanym problemem.
- Mówią, że w tym roku zima mocno uderzy, jarzębina wcześnie zakwitła, owoce były tylko do września... - Kerstin mimowolnie przebierała nogami w miejscu, nie wiedząc jak poradzić sobie z tą nową ciemnością; w mroku obca kobieta wydawała się jakoś tak mniej przyjazna, poza tym było coraz zimniej, kostniały jej palce i kolana. - Ja naprawdę pani odradzam zapuszczanie się w takie odludne miejsca samej o tej porze, poczekałabym z tym do rana. No ale jeżeli pani nalega... - Złapała latarenkę w dłoń, a drugą ręką wskazała zarośniętą ścieżkę, którą trudno było odróżnić od porastających okolice chwastów i wysokich traw. - Trzeba cały czas śledzić tę drogę, tylko musi ją sobie jakoś pani oświetlać. Na pewno da radę pani dojść nią do traktu. - Kerstin miała nadzieję, że kobieta, Lily, nie liczyła, że pójdą tam razem. Wycieczki do lasu po zmroku nie były Tonksównie na rękę, zdawała sobie sprawę, że jej rodzeństwo byłoby czymś takim naprawdę zdenerwowane. Nie miała też czasu pokonywać całego tego dystansu, a potem wracać i dopiero kierować się do lecznicy.
- No więc, Lily. Mam nadzieję, że uda ci się znaleźć tyle ślazu, ile tylko będziesz potrzebowała - starała się zachować do końca entuzjastyczny ton, choć w głowie odpalało się coraz więcej sygnałów ostrzegawczych. Użycie przez Lily słowa "alchemik" wskazywało na to, że jest czarownicą. Kerstin nie mogła też zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy jej, aby zebrać świeże zioła akurat teraz, blisko północy. Miały wtedy jakieś lepsze właściwości? Przecież tak samo dobrze można było pójść ich szukać za dnia albo sprawdzić w sklepie, czy zielarka nie ma świeżych ziół na stanie.
- Chyba muszę już iść, ale cieszę się, że mogłam pomóc... - zawiesiła głos, wycofując się pomału w kierunku drugiej ścieżki.
- Mówią, że w tym roku zima mocno uderzy, jarzębina wcześnie zakwitła, owoce były tylko do września... - Kerstin mimowolnie przebierała nogami w miejscu, nie wiedząc jak poradzić sobie z tą nową ciemnością; w mroku obca kobieta wydawała się jakoś tak mniej przyjazna, poza tym było coraz zimniej, kostniały jej palce i kolana. - Ja naprawdę pani odradzam zapuszczanie się w takie odludne miejsca samej o tej porze, poczekałabym z tym do rana. No ale jeżeli pani nalega... - Złapała latarenkę w dłoń, a drugą ręką wskazała zarośniętą ścieżkę, którą trudno było odróżnić od porastających okolice chwastów i wysokich traw. - Trzeba cały czas śledzić tę drogę, tylko musi ją sobie jakoś pani oświetlać. Na pewno da radę pani dojść nią do traktu. - Kerstin miała nadzieję, że kobieta, Lily, nie liczyła, że pójdą tam razem. Wycieczki do lasu po zmroku nie były Tonksównie na rękę, zdawała sobie sprawę, że jej rodzeństwo byłoby czymś takim naprawdę zdenerwowane. Nie miała też czasu pokonywać całego tego dystansu, a potem wracać i dopiero kierować się do lecznicy.
- No więc, Lily. Mam nadzieję, że uda ci się znaleźć tyle ślazu, ile tylko będziesz potrzebowała - starała się zachować do końca entuzjastyczny ton, choć w głowie odpalało się coraz więcej sygnałów ostrzegawczych. Użycie przez Lily słowa "alchemik" wskazywało na to, że jest czarownicą. Kerstin nie mogła też zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy jej, aby zebrać świeże zioła akurat teraz, blisko północy. Miały wtedy jakieś lepsze właściwości? Przecież tak samo dobrze można było pójść ich szukać za dnia albo sprawdzić w sklepie, czy zielarka nie ma świeżych ziół na stanie.
- Chyba muszę już iść, ale cieszę się, że mogłam pomóc... - zawiesiła głos, wycofując się pomału w kierunku drugiej ścieżki.
Plumpkowa studnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka