Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plumpkowa studnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plumpkowa Studnia
Stara, kamienna studnia, znajdowała się w Dolinie Godryka od zawsze. Dosłownie; wykopana w trakcie powstawania wioski, przez długi czas stanowiła dla mieszkańców główne ujęcie wody, umiejscowiona wygodnie w miejscu, w którym krzyżowały się aż trzy mieszkalne ulice. Wielokrotnie niszczona i odbudowywana, służyła uparcie kolejnym pokoleniom, użytkowana (zapewne z sentymentu) nawet wtedy, gdy w okolicznych domach pojawiła się bieżąca woda. Przestała pełnić swoją rolę dopiero kilka lat temu, kiedy w jej głębinach zadomowiło się stado plumpek. Niemagiczna część mieszkańców wioski była co prawda skłonna wyplenić rybki, ale tutejsi czarodzieje, nie chcąc do tego dopuścić, rzucili na studnię urok, który zmienił smak stojącej w niej wody na wyjątkowo nieprzyjemny, skutecznie zniechęcając mugoli do dalszego jej wykorzystywania. Dzisiaj malowniczo położona studnia nadal jest jednym z ulubionych miejsc schadzek mieszkańców, spragnionych plotek lub kilku romantycznych chwil, ale schludną przeszłość ma już dawno za sobą: jej kamienne boki zarosły mchem, a pod powierzchnią wody (nietypowo wręcz przejrzystej) można dostrzec okrągłe, cętkowane plumpki.
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Lokacja zawiera kości.
Wystarczyła chwila patrzenia na nią, by wiedziała, że w jej jasnych oczach czai się sztuczność, która miała ją uspokoić, zbić z tropu. Chciała urwać temat, zakończyć go, nie wdając się w zbędne? dyskusje na tematy, co do których była już przekonana. Sądziła, że miała rację, ale nie mogła. Nie mogła przewidzieć, co zdarzy się jutro i tak jak nie mogła być pewna, że powróci do domu, do chłopca, którego przygarnęła, tak nie mogła być pewna, że nie wpadnie na kogoś przypadkiem, a to wszystko, co czuła i myślała odejdzie nagle, niespodziewanie. Westchnęła ciężko, posyłając jej długie, zmęczone spojrzenie — nie zmęczone ani Samuelem ani tragikomedią, która rozgrywała się wewnątrz Justine.
— Daj spokój, Tonks. Nie próbuj mnie zwieść — mruknęła ciszej, jakby ktoś obok miał podsłuchać ich rozmowę, to o czym rozmawiały, choć nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby cokolwiek z tego wynieść, a sam zainteresowany zniknął gdzieś pogrążony w czymś. — Czasem trzeba wiedzieć, kiedy dać sobie spokój. Nie każda walka jest tego warta. Im dłużej będziesz się tego kurczowo trzymać, tym szybciej zgorzkniejesz, stracisz samą siebie. — Nie była najlepszym materiałem do prawienia morałów, nie mogła mówić z własnego doświadczenia, ale ani jedno z wypowiedzianych słów nie było zabarwione fałszywą pociechą. Przemawiała przez nią troska o Tonks. I gdyby tylko mogła jej pomóc, zabrać to od niej, uczyniłaby to bez wahania. — Odpuść to sobie, Tonks... — szepnęła, nieprzerwanie patrząc jej w oczy. Ona sama latami kurczowo trzymała się myśli, która paraliżowała ją od wewnątrz. Wylewała morze łez, obiecywała determinację, myślała, że to, co czuje nie zmieni się nigdy. Zmieniło. Potrzebowała tylko czasu, by to zrozumieć, bodźców, by zapomnieć. Dziś była wolna, oddychała pełną piersią, nic i nikt nie spędzał jej snu z powiek i było jej z tym zadziwiająco dobrze. Kiedyś powiedziałaby jej, żeby nie rezygnowała i parła przed siebie za wszelką cenę. Dziś wiedziała, że to nie miało sensu. — Nawet robisz to co on — mruknęła posępnie, patrząc jak przyjaciółka przeciera dłonią kark. Co stało się z tą wesołą, szaloną dziewczyną, której kolor włosów zmieniał się momentalnie pod wpływem emocji? — Twoje włosy — zauważyła. Tonks musiała rozumieć. Stała się płowa, sucha, bezbarwna i to nie tylko wojna zniszczyła w niej to wszystko, nie tylko doświadczenia stworzyły z niej twardy monument prący za wszelką cenę do przodu. Nigdy nie wątpiła w to, że jest silna, odważna i waleczna, ale w tym wszystkim straciła gdzieś część siebie. — Co się dzieje, Tonks?— spytała jeszcze cisze, marszcząc brwi. Chciała, by porozmawiała z nią szczerze, otwarcie, by powiedziała jej o wszystkim, co w niej tkwiło, o bolączkach i strachach, które ją nękały. Nie musiała się przecież obawiać, że wyda się słaba, niegodna — nie dla niej.
— To nieprawda, Tonks. Kiedy dwie osoby czują to samo, nie muszą nic mówić, by coś się zadziało. Wypowiedzenie tego na głos jest potrzebne kiedy jakaś... niepewność wisi w powietrzu. Kiedy masz uzasadnione bądź nie obawy, że to może nie wypalić. Kiedy... druga strona czeka aż przyprzesz ją do muru, bo boi się... tego ryzyka.— Nie sądziła, by w jej własnym przypadku wypowiedzenie prawdy cokolwiek zmieniło. Byli przyjaciółmi, a ona nie chciała tej przyjaźni tracić, ryzykować, że ją zniszczy egoistyczną potrzebą sięgania po więcej. — Czy Bren co, właściwie? — spytała, unosząc brwi. — Co "ten"?— Jej wzrok stał się podejrzliwy i nieustępliwy. — Nie twierdzę, ze nie jest. Nie wiem tylko czy to odpowiedni moment na takie wyznania. A ty tego nie wiesz. Nie wiesz, co byłoby "gdyby". Mówisz tak, jakby miejsce, w którym się znalazłaś stało się dla ciebie przykrą ostatecznością. Gdybyś była żoną i matką dziś, nie byłabyś gwardzistką. A ja sądzę jednak, że nie zostałaś nią ani przez przypadek ani z powodu braku innych opcji. Chyba nie poszłaś do gwardii po to, by mu coś udowodnić? By wziął cię na poważnie i rozumiał, że jednakowo pojmujecie to całe ryzyko — Wzruszyła ramionami. Mogła jej powiedzieć, co myślała, szczerze i bez wstydu, czy obaw, że ją czymkolwiek urazi. Znały się zbyt długo, ale to była wyłącznie ocena, opinia kogoś, kto ją znał, kto jej się przyglądał, kto był odbiorcą jej słów i wszystkich prób zafałszowania własnych emocji. Nie jedynym. Co w niej tkwiło, wiedziała tylko ona sama.
— Jeśli nie będziesz mieć racji, będziesz mi dłużna butelkę dobrego wina — zdecydowała się więc założyć, śmiało spoglądając na nią z boku. Nie wierzyła całkowicie temu wszystkiemu, ale przepowiednie i wróżby nie brały się z niczego. Niektórzy posiadali dar, niektóre przedmioty były magiczne, trudno było im odmówić czegoś niewytłumaczalnego. Jej matka była muolką, magia była zawsze czymś takim. Magia wróżb nosiła podobne znamię. — To chyba zależy jak na to spojrzeć. Chciałabym powtórzyć takie błędy. — Częściowo zawsze odstawali od pozostałych. Nie było dla nich granic i barier, nie było ścian, których nie dało się zburzyć, stereotypów, których nie dało się obalić, plotek, których nie można było po prostu zignorować. W niej było zbyt wiele rozsądku, którym jej rodzice nieszczególnie się kierowali. I nie wiedziała skąd się brał. — Wracamy?— spytała, podnosząc się i otrzepując spódnicę z białego puchu.
— Daj spokój, Tonks. Nie próbuj mnie zwieść — mruknęła ciszej, jakby ktoś obok miał podsłuchać ich rozmowę, to o czym rozmawiały, choć nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby cokolwiek z tego wynieść, a sam zainteresowany zniknął gdzieś pogrążony w czymś. — Czasem trzeba wiedzieć, kiedy dać sobie spokój. Nie każda walka jest tego warta. Im dłużej będziesz się tego kurczowo trzymać, tym szybciej zgorzkniejesz, stracisz samą siebie. — Nie była najlepszym materiałem do prawienia morałów, nie mogła mówić z własnego doświadczenia, ale ani jedno z wypowiedzianych słów nie było zabarwione fałszywą pociechą. Przemawiała przez nią troska o Tonks. I gdyby tylko mogła jej pomóc, zabrać to od niej, uczyniłaby to bez wahania. — Odpuść to sobie, Tonks... — szepnęła, nieprzerwanie patrząc jej w oczy. Ona sama latami kurczowo trzymała się myśli, która paraliżowała ją od wewnątrz. Wylewała morze łez, obiecywała determinację, myślała, że to, co czuje nie zmieni się nigdy. Zmieniło. Potrzebowała tylko czasu, by to zrozumieć, bodźców, by zapomnieć. Dziś była wolna, oddychała pełną piersią, nic i nikt nie spędzał jej snu z powiek i było jej z tym zadziwiająco dobrze. Kiedyś powiedziałaby jej, żeby nie rezygnowała i parła przed siebie za wszelką cenę. Dziś wiedziała, że to nie miało sensu. — Nawet robisz to co on — mruknęła posępnie, patrząc jak przyjaciółka przeciera dłonią kark. Co stało się z tą wesołą, szaloną dziewczyną, której kolor włosów zmieniał się momentalnie pod wpływem emocji? — Twoje włosy — zauważyła. Tonks musiała rozumieć. Stała się płowa, sucha, bezbarwna i to nie tylko wojna zniszczyła w niej to wszystko, nie tylko doświadczenia stworzyły z niej twardy monument prący za wszelką cenę do przodu. Nigdy nie wątpiła w to, że jest silna, odważna i waleczna, ale w tym wszystkim straciła gdzieś część siebie. — Co się dzieje, Tonks?— spytała jeszcze cisze, marszcząc brwi. Chciała, by porozmawiała z nią szczerze, otwarcie, by powiedziała jej o wszystkim, co w niej tkwiło, o bolączkach i strachach, które ją nękały. Nie musiała się przecież obawiać, że wyda się słaba, niegodna — nie dla niej.
— To nieprawda, Tonks. Kiedy dwie osoby czują to samo, nie muszą nic mówić, by coś się zadziało. Wypowiedzenie tego na głos jest potrzebne kiedy jakaś... niepewność wisi w powietrzu. Kiedy masz uzasadnione bądź nie obawy, że to może nie wypalić. Kiedy... druga strona czeka aż przyprzesz ją do muru, bo boi się... tego ryzyka.— Nie sądziła, by w jej własnym przypadku wypowiedzenie prawdy cokolwiek zmieniło. Byli przyjaciółmi, a ona nie chciała tej przyjaźni tracić, ryzykować, że ją zniszczy egoistyczną potrzebą sięgania po więcej. — Czy Bren co, właściwie? — spytała, unosząc brwi. — Co "ten"?— Jej wzrok stał się podejrzliwy i nieustępliwy. — Nie twierdzę, ze nie jest. Nie wiem tylko czy to odpowiedni moment na takie wyznania. A ty tego nie wiesz. Nie wiesz, co byłoby "gdyby". Mówisz tak, jakby miejsce, w którym się znalazłaś stało się dla ciebie przykrą ostatecznością. Gdybyś była żoną i matką dziś, nie byłabyś gwardzistką. A ja sądzę jednak, że nie zostałaś nią ani przez przypadek ani z powodu braku innych opcji. Chyba nie poszłaś do gwardii po to, by mu coś udowodnić? By wziął cię na poważnie i rozumiał, że jednakowo pojmujecie to całe ryzyko — Wzruszyła ramionami. Mogła jej powiedzieć, co myślała, szczerze i bez wstydu, czy obaw, że ją czymkolwiek urazi. Znały się zbyt długo, ale to była wyłącznie ocena, opinia kogoś, kto ją znał, kto jej się przyglądał, kto był odbiorcą jej słów i wszystkich prób zafałszowania własnych emocji. Nie jedynym. Co w niej tkwiło, wiedziała tylko ona sama.
— Jeśli nie będziesz mieć racji, będziesz mi dłużna butelkę dobrego wina — zdecydowała się więc założyć, śmiało spoglądając na nią z boku. Nie wierzyła całkowicie temu wszystkiemu, ale przepowiednie i wróżby nie brały się z niczego. Niektórzy posiadali dar, niektóre przedmioty były magiczne, trudno było im odmówić czegoś niewytłumaczalnego. Jej matka była muolką, magia była zawsze czymś takim. Magia wróżb nosiła podobne znamię. — To chyba zależy jak na to spojrzeć. Chciałabym powtórzyć takie błędy. — Częściowo zawsze odstawali od pozostałych. Nie było dla nich granic i barier, nie było ścian, których nie dało się zburzyć, stereotypów, których nie dało się obalić, plotek, których nie można było po prostu zignorować. W niej było zbyt wiele rozsądku, którym jej rodzice nieszczególnie się kierowali. I nie wiedziała skąd się brał. — Wracamy?— spytała, podnosząc się i otrzepując spódnicę z białego puchu.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
- Skąd pewność, że nigdy tam nie byłam? - wypaliła, przechylając przy tym głowę, wwiercając się w niego intensywne spojrzenie szarych, na wpół przymkniętych oczu. Może i nie powinna tego mówić, może i powinna ugryźć się w język, lecz z jakiegoś powodu chciała mu pokazać, że nie jest już tą samą dziewczyną, co dekadę temu. Wieloletnie szkolenie odarło ją z wielu złudzeń i zaprowadziło w miejsca, o których wcześniej jedynie słyszała - do portowych podziemi, do Nokturnowych spelun. Czytała o wielu przerażających czynach, spotykała się z czarodziejami, którzy stanowili zagrożenie nie tylko dla siebie samych, ale i reszty społeczeństwa. I dlatego właśnie nie wierzyła, by jego interesy były legalne. Przynajmniej nie całkowicie. - Nie mówię, że to dobrze, ale... czasy się zmieniają. Na gorsze. - Miał rację, że granica między stróżami prawa i tymi, którzy przeciwko prawu występowali, powoli się zacierała. A przynajmniej jeśli chodziło o narzędzia, jakimi się posługiwali. Maeve czasem zastanawiała się, czy gdyby została podstawiona pod ścianą, gdyby dorwała zabójcę Caleba, byłaby w stanie odebrać mu życie. Wciąż jednak nie wiedziała i nie mogła się tego dowiedzieć, dopóki nie wytropi go i nie spojrzy mu w oczy. Taki czyn nadal jawił się jej jako coś odrażającego, odczłowieczającego... Lecz może byłaby w nim jakaś sprawiedliwość. Sprawiedliwość, której nie mogła osiągnąć w sposób zgodny z zasadami.
Z jej piersi wyrwało się mimowolne westchnienie, gdy zaczęła odbiegać myślami zbyt daleko, trudno jednak było zapomnieć o tym, co działo się ostatnimi czasy. O zniszczonych ledwie kilka dni temu lokalach, o wiecu w Stonehenge, o tajemniczych zaginięciach, grupowych zwolnieniach z ministerstwa... Po krótkiej chwili, gdy dobiegająca z oddali melodia uległa zmianie, wróciła na ziemię i odpowiedziała Wrońskiemu podobnym, przepełnionym smutkiem uśmiechem. - To prawda. Wyobrażałam sobie przyszłość inaczej. - Ostrożnie poprawiła opadającą na oczy, lecz niewątpliwie zapewniającą ciepło czapkę; nie rozumiała, dlaczego jeszcze nie uciekła. Wodziła wzrokiem od jednej drobnej szramy do drugiej, zastanawiając się, w jakich okolicznościach się ich dorobił i co jeszcze zniósł, odkąd przestał uczęszczać na kurs aurorski. Jak żyło mu się na Nokturnie? I ile czasu minęło, nim do niego przywykł? Nim dostosował się do nowych realiów...? - Powiedzmy, że ci wierzę - mruknęła pod nosem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, zakładając za ucho kosmyk poruszanych wiatrem włosów.
Nie spodziewała się, że kiedy w końcu zada mu to pytanie, kiedy w końcu otrzyma na nie odpowiedź, do głosu dojdą jakiekolwiek emocje. Że poczuje cokolwiek. Może uśmiechnie się krzywo, pokiwa krótko głową i zrozumie, że cała ta relacja opierała się na kłamstwie... Lecz to? Nigdy tak naprawdę nie dopuszczała do siebie myśli, by Wroński mógł ją po prostu lubić. Że to właśnie ona, spośród wszystkich innych dziewczyn, które były wtedy w Hogwarcie, wpadła mu w oko. I czuła się teraz jak ostatnia idiotka. - Teraz rozumiem. Dziękuję. - Za szczerość. Za to, że nie wyśmiał jej, kiedy w końcu odważyła się sięgnąć po wiedzę, której obawiała się dekadę temu. Przez cały ten czas unikała go wzrokiem, jedynie kątem oka dostrzegając jego sylwetkę; potrzebowała chwili, by odsunąć wypływające na powierzchnię wspomnienia i powracające wraz z nimi obawy na bok.
Zadarła głowę do góry w odpowiednim momencie, by dostrzec wymowny gest mężczyzny połączony z zaczepnym, łobuzerskim uśmiechem. Nie o to przecież jej chodziło; próbowała jedynie uciec od tego krępującego, sprawiającego, że znów czuła się jak roztrzęsiona nastolatka tematu. Przeklęta jemioła. - Ja... - urwała, walcząc ze sprzecznymi pragnieniami, rozważając wszelkie za i przeciw. Nie stawiała oporu, gdy sięgnął po jej dłoń, lecz wciąż nie wiedziała, czego chce, gdy składał na niej pocałunek, a następnie zapytał, czy zatańczy. Skinęła bezwiednie głową, nie ufając słowom, które mogłyby się wydobyć z gardła; nadal nie potrafiła tańczyć, tak jak i na tamtym balu, wierzyła więc, że Wroński ją poprowadzi. I choć w pierwszej chwili dała mu pozwolenie na realizację tego szalonego pomysłu, to z każdym kolejnym uderzeniem serca, z każdą nutą Wypędzić ghula narastał w niej opór. Bliskość partnera paraliżowała, zaś świadomość, że wirują w tańcu, kiedy wciąż opłakiwała przecież śmierć najstarszego brata, tylko pogarszała całą sytuację. - Ja... nie mogę. - Zatrzymała się, powoli wyswobadzając dłoń z jego uścisku. Znów go zawodziła, znów zachowywała się dziwnie, lecz nic nie potrafiła na to poradzić. Nie chciała udawać, że wszystko w porządku. - Pójdę już - dodała prędko, przeklinając w myślach swój brak zdecydowania; musiała przestać rozpamiętywać przeszłość, jeśli chciała odzyskać równowagę. Zrobiła krok do tyłu, skupiając się już tylko na tym, by uciec - i znaleźć tacę z alkoholem, wychylić kolejny kieliszek szampana. Wtedy jednak coś ją tknęło, przypomniała sobie o czapce. Poruszyła bezgłośnie ustami, powoli ściągając nakrycie głowy i skracając odległość, która zaczęła ją dzielić od Wrońskiego, a w końcu wyciągając je ku niemu. - Dziękuję. I... - Zawahała się, lecz przecież to było jedyne i ostatnie spotkanie, jakie mieli odbyć. Nie było powodu, dla którego mieliby się jeszcze kiedykolwiek widzieć. A on wciąż stał pod jemiołą. - Tradycja. - Wspięła się na palce i złożyła na szorstkim policzku mężczyzny nieśmiały pocałunek. Następnie, uparcie unikając go wzrokiem, odwróciła się na pięcie i zaczęła odchodzić.
Z jej piersi wyrwało się mimowolne westchnienie, gdy zaczęła odbiegać myślami zbyt daleko, trudno jednak było zapomnieć o tym, co działo się ostatnimi czasy. O zniszczonych ledwie kilka dni temu lokalach, o wiecu w Stonehenge, o tajemniczych zaginięciach, grupowych zwolnieniach z ministerstwa... Po krótkiej chwili, gdy dobiegająca z oddali melodia uległa zmianie, wróciła na ziemię i odpowiedziała Wrońskiemu podobnym, przepełnionym smutkiem uśmiechem. - To prawda. Wyobrażałam sobie przyszłość inaczej. - Ostrożnie poprawiła opadającą na oczy, lecz niewątpliwie zapewniającą ciepło czapkę; nie rozumiała, dlaczego jeszcze nie uciekła. Wodziła wzrokiem od jednej drobnej szramy do drugiej, zastanawiając się, w jakich okolicznościach się ich dorobił i co jeszcze zniósł, odkąd przestał uczęszczać na kurs aurorski. Jak żyło mu się na Nokturnie? I ile czasu minęło, nim do niego przywykł? Nim dostosował się do nowych realiów...? - Powiedzmy, że ci wierzę - mruknęła pod nosem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, zakładając za ucho kosmyk poruszanych wiatrem włosów.
Nie spodziewała się, że kiedy w końcu zada mu to pytanie, kiedy w końcu otrzyma na nie odpowiedź, do głosu dojdą jakiekolwiek emocje. Że poczuje cokolwiek. Może uśmiechnie się krzywo, pokiwa krótko głową i zrozumie, że cała ta relacja opierała się na kłamstwie... Lecz to? Nigdy tak naprawdę nie dopuszczała do siebie myśli, by Wroński mógł ją po prostu lubić. Że to właśnie ona, spośród wszystkich innych dziewczyn, które były wtedy w Hogwarcie, wpadła mu w oko. I czuła się teraz jak ostatnia idiotka. - Teraz rozumiem. Dziękuję. - Za szczerość. Za to, że nie wyśmiał jej, kiedy w końcu odważyła się sięgnąć po wiedzę, której obawiała się dekadę temu. Przez cały ten czas unikała go wzrokiem, jedynie kątem oka dostrzegając jego sylwetkę; potrzebowała chwili, by odsunąć wypływające na powierzchnię wspomnienia i powracające wraz z nimi obawy na bok.
Zadarła głowę do góry w odpowiednim momencie, by dostrzec wymowny gest mężczyzny połączony z zaczepnym, łobuzerskim uśmiechem. Nie o to przecież jej chodziło; próbowała jedynie uciec od tego krępującego, sprawiającego, że znów czuła się jak roztrzęsiona nastolatka tematu. Przeklęta jemioła. - Ja... - urwała, walcząc ze sprzecznymi pragnieniami, rozważając wszelkie za i przeciw. Nie stawiała oporu, gdy sięgnął po jej dłoń, lecz wciąż nie wiedziała, czego chce, gdy składał na niej pocałunek, a następnie zapytał, czy zatańczy. Skinęła bezwiednie głową, nie ufając słowom, które mogłyby się wydobyć z gardła; nadal nie potrafiła tańczyć, tak jak i na tamtym balu, wierzyła więc, że Wroński ją poprowadzi. I choć w pierwszej chwili dała mu pozwolenie na realizację tego szalonego pomysłu, to z każdym kolejnym uderzeniem serca, z każdą nutą Wypędzić ghula narastał w niej opór. Bliskość partnera paraliżowała, zaś świadomość, że wirują w tańcu, kiedy wciąż opłakiwała przecież śmierć najstarszego brata, tylko pogarszała całą sytuację. - Ja... nie mogę. - Zatrzymała się, powoli wyswobadzając dłoń z jego uścisku. Znów go zawodziła, znów zachowywała się dziwnie, lecz nic nie potrafiła na to poradzić. Nie chciała udawać, że wszystko w porządku. - Pójdę już - dodała prędko, przeklinając w myślach swój brak zdecydowania; musiała przestać rozpamiętywać przeszłość, jeśli chciała odzyskać równowagę. Zrobiła krok do tyłu, skupiając się już tylko na tym, by uciec - i znaleźć tacę z alkoholem, wychylić kolejny kieliszek szampana. Wtedy jednak coś ją tknęło, przypomniała sobie o czapce. Poruszyła bezgłośnie ustami, powoli ściągając nakrycie głowy i skracając odległość, która zaczęła ją dzielić od Wrońskiego, a w końcu wyciągając je ku niemu. - Dziękuję. I... - Zawahała się, lecz przecież to było jedyne i ostatnie spotkanie, jakie mieli odbyć. Nie było powodu, dla którego mieliby się jeszcze kiedykolwiek widzieć. A on wciąż stał pod jemiołą. - Tradycja. - Wspięła się na palce i złożyła na szorstkim policzku mężczyzny nieśmiały pocałunek. Następnie, uparcie unikając go wzrokiem, odwróciła się na pięcie i zaczęła odchodzić.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zmarszczył lekko brwi, spoglądając na Maeve z mieszanką niedowierzania i gniewu. Nie potrafił się normalnie martwić, nikt go tego nie nauczył - w życiu troszczyła się o niego jedynie matka, ale jej podejście kojarzyło mu się jedynie ze słabością. Większość gwałtownych emocji przekuwał więc w złość.
-Tam, bez przewodnika? - parsknął, kręcąc głową. Jeśli sam zapraszał do siebie znajomych z innej części miasta, to pilnował, by wchodzili i wychodzili z Nokturnu tylko w jego towarzystwie. Uliczne burdy bywały zbyt nieprzewidywalne.
-Maeve, nawet z inną twarzą to niebezpieczne. - ściszył głos, wspominając o jej metamorfomagii. Wydawał się zirytowany i tylko podświadome zaadresowanie kobiety po imieniu, a nie nazwisku, mogło wskazywać na to, że jego gniew jest wynikiem splątanych, cieplejszych emocji.
-Jeśli ktoś uzna, że nie pasujesz, że jesteś podejrzana, to może to się skończyć... - pobiciem, a nawet śmiercią. Sam stracił już rachubę wszystkich przypadkowych trupów, a zabójstwo brata Maeve umknęło jego uwadze. Dlatego nadal miał dziewczynę za niewinną i naiwną uczennicę z Hogwartu, a nie kogoś, kto zetknął się ze śmiercią twarzą w twarz.
Wciągnął mroźne powietrze do płuc, usiłując się uspokoić i zapanować nad mimiką twarzy. Nie widzieli się dekadę. Myślał, że prawie zapomniał o swojej szkolnej miłostce. Dlaczego tak nagle obeszło go, czy Maeve pakuje się w idiotyczne sytuacje, dlaczego pod powiekami stanął mu obraz jej skatowanej twarzy - przeplatający się ze wspomnieniami ludzi, których sam niegdyś pobił?
Dlaczego czułby się współodpowiedzialny, jeśli coś stałoby się jej właśnie na Nokturnie?
Uspokoił się, a przynajmniej przybrał takie wrażenie i spojrzał na Maeve badawczo, wyczuwając pewne rozczarowanie w jej słowach. Była młoda, ładna, miała talent i perspektywy... ktoś taki nie powinien brzmieć, jak zgorzkniała stara panna. Ale z drugiej strony, chłopak z zamożnej rodziny powinien pewnie zostać aurorem i nie uciekać do najgorszej dzielnicy Londynu. Ucieczka - tym właśnie była dla niego przeprowadzka, choć wtedy nie chciał nazwać spraw po imieniu.
Nawet nie wiedział, że wstrzymał oddech pod ostrzałem jej spojrzenia i że z ulgą wypuścił powietrze, gdy zdecydowała się uwierzyć, że nie robił nic naprawdę złego. Zwiódł dziś Maeve już dwukrotnie... i zwodził też siebie, wierząc, że ma własną moralność pod kontrolą, że czymś niewybaczalnym byłoby tylko odebranie ludzkiego życia.
-Nie ma za co. - odparł miękko. Czymś niewłaściwym było podziękowanie za kłamstwo, ale odgonił tą myśl z głowy. Maeve przystała na propozycję tańca, więc ujął jej zimną (naprawdę zmarzła!) dłoń i delikatnie przyciągnął dziewczynę do siebie. Przez pierwsze sekundy czuł się dziwnie zesztywniały, usiłując odnaleźć się w tańcu z Maeve, tak innym od wszystkich innych. Zwykle balował przecież na portowych potańcówkach, przyciskając kobiety do swojego ciała nieprzyzwoicie blisko i szukając sposobności, by opuścić dłoń na ich pośladki. Teraz próbował zachować ramę, a dłonią jedynie muskał talię panny Clearwater, mocniej trzymając jedynie dłoń dziewczyny. Przymknął oczy. Kojący zapach mroźnego powietrza przeplatał się z wonią liści jemioły. Świat na moment zwolnił, w rytmie kiepskiej piosenki i zaadaptowanego na jej potrzeby walca. Może mogli na moment powrócić do czasów młodości, tylko na tę jedną noc...
Nie mogę.
Otworzył oczy, spoglądając na Maeve z kiepsko maskowanym zawodem. To tylko jedna piosenka, kilka minut z jej życia.
-Ja... - zrobiłem coś nie tak? Urwał, bo zaczęła się tłumaczyć, równie nieskładnie i irracjonalnie - jak jego lustrzane odbicie.
-Weź ją, zmarzniesz. - przerwał szorstko. Musiała w końcu dojść do jakiegoś świstoklika czy coś. -I naprawdę wyglądasz w niej lepiej. Wygrałem ją w karty. - dodał łagodniej, nie mogąc znieść widoku jej zakłopotania.
Kobiety nie bez powodu zapracowały na reputację najbardziej zagadkowych istot tego świata. Ostatnim, czego się teraz spodziewał, był pocałunek. Wstrzymał oddech i wbił w Maeve spojrzenie zielonych tęczówek, nie mogąc rozgryźć jej pokerowej twarzy, jej kolejnego ruchu. Gdyby była jakąkolwiek inną dziewczyną, przyciągnąłby ją do siebie i sięgnął, po to, co mu się należało - po łakomy pocałunek w usta, bo tak nakazywała tradycja.
Ale opuścił ręce i pozwolił jej odejść.
-Maeve... - pozwolił? Słowa same popłynęły z jego ust, dziwnym, nieco załamującym się głosem. -To przez Nokturn? - nie możesz?
Czy miał rację wtedy, w Hogsmeade - czy ona też wiedziała, że nigdy nie byliby jak dwie połówki jabłka, a raczej jak ćma i śmiertelny płomień ognia?
(Tylko kto tu był ćmą?)
-Tam, bez przewodnika? - parsknął, kręcąc głową. Jeśli sam zapraszał do siebie znajomych z innej części miasta, to pilnował, by wchodzili i wychodzili z Nokturnu tylko w jego towarzystwie. Uliczne burdy bywały zbyt nieprzewidywalne.
-Maeve, nawet z inną twarzą to niebezpieczne. - ściszył głos, wspominając o jej metamorfomagii. Wydawał się zirytowany i tylko podświadome zaadresowanie kobiety po imieniu, a nie nazwisku, mogło wskazywać na to, że jego gniew jest wynikiem splątanych, cieplejszych emocji.
-Jeśli ktoś uzna, że nie pasujesz, że jesteś podejrzana, to może to się skończyć... - pobiciem, a nawet śmiercią. Sam stracił już rachubę wszystkich przypadkowych trupów, a zabójstwo brata Maeve umknęło jego uwadze. Dlatego nadal miał dziewczynę za niewinną i naiwną uczennicę z Hogwartu, a nie kogoś, kto zetknął się ze śmiercią twarzą w twarz.
Wciągnął mroźne powietrze do płuc, usiłując się uspokoić i zapanować nad mimiką twarzy. Nie widzieli się dekadę. Myślał, że prawie zapomniał o swojej szkolnej miłostce. Dlaczego tak nagle obeszło go, czy Maeve pakuje się w idiotyczne sytuacje, dlaczego pod powiekami stanął mu obraz jej skatowanej twarzy - przeplatający się ze wspomnieniami ludzi, których sam niegdyś pobił?
Dlaczego czułby się współodpowiedzialny, jeśli coś stałoby się jej właśnie na Nokturnie?
Uspokoił się, a przynajmniej przybrał takie wrażenie i spojrzał na Maeve badawczo, wyczuwając pewne rozczarowanie w jej słowach. Była młoda, ładna, miała talent i perspektywy... ktoś taki nie powinien brzmieć, jak zgorzkniała stara panna. Ale z drugiej strony, chłopak z zamożnej rodziny powinien pewnie zostać aurorem i nie uciekać do najgorszej dzielnicy Londynu. Ucieczka - tym właśnie była dla niego przeprowadzka, choć wtedy nie chciał nazwać spraw po imieniu.
Nawet nie wiedział, że wstrzymał oddech pod ostrzałem jej spojrzenia i że z ulgą wypuścił powietrze, gdy zdecydowała się uwierzyć, że nie robił nic naprawdę złego. Zwiódł dziś Maeve już dwukrotnie... i zwodził też siebie, wierząc, że ma własną moralność pod kontrolą, że czymś niewybaczalnym byłoby tylko odebranie ludzkiego życia.
-Nie ma za co. - odparł miękko. Czymś niewłaściwym było podziękowanie za kłamstwo, ale odgonił tą myśl z głowy. Maeve przystała na propozycję tańca, więc ujął jej zimną (naprawdę zmarzła!) dłoń i delikatnie przyciągnął dziewczynę do siebie. Przez pierwsze sekundy czuł się dziwnie zesztywniały, usiłując odnaleźć się w tańcu z Maeve, tak innym od wszystkich innych. Zwykle balował przecież na portowych potańcówkach, przyciskając kobiety do swojego ciała nieprzyzwoicie blisko i szukając sposobności, by opuścić dłoń na ich pośladki. Teraz próbował zachować ramę, a dłonią jedynie muskał talię panny Clearwater, mocniej trzymając jedynie dłoń dziewczyny. Przymknął oczy. Kojący zapach mroźnego powietrza przeplatał się z wonią liści jemioły. Świat na moment zwolnił, w rytmie kiepskiej piosenki i zaadaptowanego na jej potrzeby walca. Może mogli na moment powrócić do czasów młodości, tylko na tę jedną noc...
Nie mogę.
Otworzył oczy, spoglądając na Maeve z kiepsko maskowanym zawodem. To tylko jedna piosenka, kilka minut z jej życia.
-Ja... - zrobiłem coś nie tak? Urwał, bo zaczęła się tłumaczyć, równie nieskładnie i irracjonalnie - jak jego lustrzane odbicie.
-Weź ją, zmarzniesz. - przerwał szorstko. Musiała w końcu dojść do jakiegoś świstoklika czy coś. -I naprawdę wyglądasz w niej lepiej. Wygrałem ją w karty. - dodał łagodniej, nie mogąc znieść widoku jej zakłopotania.
Kobiety nie bez powodu zapracowały na reputację najbardziej zagadkowych istot tego świata. Ostatnim, czego się teraz spodziewał, był pocałunek. Wstrzymał oddech i wbił w Maeve spojrzenie zielonych tęczówek, nie mogąc rozgryźć jej pokerowej twarzy, jej kolejnego ruchu. Gdyby była jakąkolwiek inną dziewczyną, przyciągnąłby ją do siebie i sięgnął, po to, co mu się należało - po łakomy pocałunek w usta, bo tak nakazywała tradycja.
Ale opuścił ręce i pozwolił jej odejść.
-Maeve... - pozwolił? Słowa same popłynęły z jego ust, dziwnym, nieco załamującym się głosem. -To przez Nokturn? - nie możesz?
Czy miał rację wtedy, w Hogsmeade - czy ona też wiedziała, że nigdy nie byliby jak dwie połówki jabłka, a raczej jak ćma i śmiertelny płomień ognia?
(Tylko kto tu był ćmą?)
Self-made man
Przelotnie ściągnęła usta w wąską kreskę i zacisnęła dłonie w piąstki, gdy Wroński parsknął z niedowierzaniem; nic tak nie wzbudzało w niej irytacji i złości jak lekceważenie. Teraz była jednak zbyt otępiała, pogrążona w smutku, by unieść się dumą. Mimo to nie podobało jej się, że mówił do niej w taki sposób - jak gdyby nie miała o niczym pojęcia, była oderwana od rzeczywistości... Chciała wierzyć, że siedem lat szkolenia i aktywne uczestnictwo w klubie pojedynków zapewniło jej bezpieczeństwo. Że została przygotowana do tego, by poradzić sobie z zagrożeniami doków, Nokturnu. - Wiem, czym może się to skończyć - weszła mu w słowo, jej głos nie wybrzmiewał jednak gniewem, a spokojną stanowczością. Zgrywała pewniejszą siebie niż w rzeczywistości. Nie rozumiała, dlaczego ten temat wzbudzał w nim jakiekolwiek emocje, ani tym bardziej - jakie dokładniej. Co więcej mężczyzna zwrócił się do niej po imieniu, i to po raz kolejny; nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej zdobył się na taką poufałość, za czasów szkoły trzymał się na bezpieczny dystans nazwiska. Czy był to przejaw... troski? Czy jedynie próba zapewnienia sobie spokoju? W końcu szlajająca się po Nokturnie pracownica wydziału departamentu przestrzegania prawa, do tego metamorfomag, mogła stanowić zagrożenie dla jego interesów.
Westchnęła, a na skutek zimna wydychane powietrze objawiło się pod postacią białej, powoli rozmywającej się chmurki. Niedbałym, nieco nerwowym ruchem odgarnęła opadające na czoło włosy; robiła to częściej niż zwykle, częściej niż było trzeba, nie mogąc się przy tym zdecydować, czy ich spotkanie było jedynie odrealnionym wybrykiem jej wybujałej fantazji czy może przedziwnym zbiegiem okoliczności. Przypadkiem, dzięki któremu w końcu poznała prawdę - i zrozumiała, że była skazaną na samotność, zgorzkniałą czarownicą, którą powoli pożerały jej własne ambicje i coraz silniejsza chęć zemsty. Nie przypuszczała nawet, że kłamał, albo raczej - nie powiedział całej prawdy. Ślepo wierzyła, że byłaby go w stanie przejrzeć, odróżnić fałsz czy grymas zdradzający z próbą oszustwa, to jednak był tylko kolejny dowód na to, jak bardzo jej przekonania różniły się od faktycznych możliwości.
Taniec przypominał o czasach Hogwartu, o balu, a także o randce w Hogsmeade i tym, co Wroński powiedział jej na odchodne. Kontrastował też z teraźniejszością - stratą, z którą nie potrafiła sobie poradzić, tępym bólem towarzyszącym za dnia i w nocy, nieudolnie topionym w Ognistej. Nie potrafiła udawać, że ma ochotę na tę chwilę nieoczekiwanej bliskości; nawet jeśli serce zabiło szybciej, to zgryzoty nie pozwalały o sobie zapomnieć, obrzydzając nawet takie, w założeniu niewinne, gesty. Dostrzegła na jego twarzy zawód, nie chciał lub nie potrafił go zamaskować; byli starsi, minęło wiele długich lat, a mimo to wciąż zachowywała się tak samo. Powtarzała te same błędy.
- Nie, nie - odpowiedziała nie aż tak stanowczo, dalej wpychając mu czapkę w dłonie, kręcąc przy tym głową. - Dziękuję, ale... nie mogę. - Nieważne, czy wygrał ją w karty, czy wydał na nią krocie, nie potrafiła wziąć nakrycia głowy ze sobą. Również dlatego, że ciągle by jej o nim przypominało. Łagodny ton głosu tylko utrudniał odmowę, nie zamierzała jednak zmieniać zdania. Byli sobie obcy, wpadli na siebie zupełnym przypadkiem i nie mieli wobec siebie żadnych zobowiązań; nie powinien się tak zachowywać. Nie po tym, co właśnie zrobiła.
Nie mogła wiedzieć, w jaki sposób postępował z innymi kobietami i że z jakiegoś powodu zasłużyła sobie na specjalne traktowanie. Tym silniejsze odczuwała wyrzuty sumienia, przez krótką chwilę widząc w nim tego zranionego, zawiedzionego chłopaka, z którym pokłóciła się pod Trzema Miotłami. Dudniło jej w uszach, gdy wiedziona przedziwnym uczuciem wspinała się na palce i składała na jego pokrytym zarostem policzku nieudolny, tłumaczony tradycją pocałunek. Lecz czy naprawdę chodziło jedynie o zwieszającą się z drzewa gałązkę jemioły? O dostosowywanie się do pozbawionych znaczenia zasad? Dopiero gdy zaczęła odchodzić dotarło do niej, że to miało być prawdziwe pożegnanie - nie aż tak gorzkie i gniewne jak dekadę temu. Zatrzymała się w pół kroku na dźwięk słów wypowiadanych dziwnym, zmienionym głosem. Westchnęła boleśnie, nie odwracając się ku niemu od razu. Czy to przez Nokturn...? Poniekąd. To tam zginął Caleb. A teraz wiedziała też, że to tam kręcił się on, diametralnie zmieniając swe życie, snute kiedyś plany na przyszłość. Lecz przecież nie mogła odpowiedzieć twierdząco - nie zasługiwał na to. - Nie - powiedziała cicho, przez ściśnięte gardło, znów kręcąc głową, gdyby przypadkiem nie dosłyszał mieszających się z wiatrem słów. - To przeze mnie - dodała jeszcze, siląc się na opanowanie, lecz jej błyszczące od wzbierających łez, stalowoniebieskie tęczówki zdradzały smutek. - Dobranoc. - Po raz ostatni spojrzała ku niemu przez ramię, po czym wsunęła zgrabiałe dłonie do kieszeni płaszcza i ruszyła przed siebie. Czuła na sobie ciężar jego wzroku i miała już tylko ochotę wrócić do domu, napić się, zapomnieć.
| 2xzt
Westchnęła, a na skutek zimna wydychane powietrze objawiło się pod postacią białej, powoli rozmywającej się chmurki. Niedbałym, nieco nerwowym ruchem odgarnęła opadające na czoło włosy; robiła to częściej niż zwykle, częściej niż było trzeba, nie mogąc się przy tym zdecydować, czy ich spotkanie było jedynie odrealnionym wybrykiem jej wybujałej fantazji czy może przedziwnym zbiegiem okoliczności. Przypadkiem, dzięki któremu w końcu poznała prawdę - i zrozumiała, że była skazaną na samotność, zgorzkniałą czarownicą, którą powoli pożerały jej własne ambicje i coraz silniejsza chęć zemsty. Nie przypuszczała nawet, że kłamał, albo raczej - nie powiedział całej prawdy. Ślepo wierzyła, że byłaby go w stanie przejrzeć, odróżnić fałsz czy grymas zdradzający z próbą oszustwa, to jednak był tylko kolejny dowód na to, jak bardzo jej przekonania różniły się od faktycznych możliwości.
Taniec przypominał o czasach Hogwartu, o balu, a także o randce w Hogsmeade i tym, co Wroński powiedział jej na odchodne. Kontrastował też z teraźniejszością - stratą, z którą nie potrafiła sobie poradzić, tępym bólem towarzyszącym za dnia i w nocy, nieudolnie topionym w Ognistej. Nie potrafiła udawać, że ma ochotę na tę chwilę nieoczekiwanej bliskości; nawet jeśli serce zabiło szybciej, to zgryzoty nie pozwalały o sobie zapomnieć, obrzydzając nawet takie, w założeniu niewinne, gesty. Dostrzegła na jego twarzy zawód, nie chciał lub nie potrafił go zamaskować; byli starsi, minęło wiele długich lat, a mimo to wciąż zachowywała się tak samo. Powtarzała te same błędy.
- Nie, nie - odpowiedziała nie aż tak stanowczo, dalej wpychając mu czapkę w dłonie, kręcąc przy tym głową. - Dziękuję, ale... nie mogę. - Nieważne, czy wygrał ją w karty, czy wydał na nią krocie, nie potrafiła wziąć nakrycia głowy ze sobą. Również dlatego, że ciągle by jej o nim przypominało. Łagodny ton głosu tylko utrudniał odmowę, nie zamierzała jednak zmieniać zdania. Byli sobie obcy, wpadli na siebie zupełnym przypadkiem i nie mieli wobec siebie żadnych zobowiązań; nie powinien się tak zachowywać. Nie po tym, co właśnie zrobiła.
Nie mogła wiedzieć, w jaki sposób postępował z innymi kobietami i że z jakiegoś powodu zasłużyła sobie na specjalne traktowanie. Tym silniejsze odczuwała wyrzuty sumienia, przez krótką chwilę widząc w nim tego zranionego, zawiedzionego chłopaka, z którym pokłóciła się pod Trzema Miotłami. Dudniło jej w uszach, gdy wiedziona przedziwnym uczuciem wspinała się na palce i składała na jego pokrytym zarostem policzku nieudolny, tłumaczony tradycją pocałunek. Lecz czy naprawdę chodziło jedynie o zwieszającą się z drzewa gałązkę jemioły? O dostosowywanie się do pozbawionych znaczenia zasad? Dopiero gdy zaczęła odchodzić dotarło do niej, że to miało być prawdziwe pożegnanie - nie aż tak gorzkie i gniewne jak dekadę temu. Zatrzymała się w pół kroku na dźwięk słów wypowiadanych dziwnym, zmienionym głosem. Westchnęła boleśnie, nie odwracając się ku niemu od razu. Czy to przez Nokturn...? Poniekąd. To tam zginął Caleb. A teraz wiedziała też, że to tam kręcił się on, diametralnie zmieniając swe życie, snute kiedyś plany na przyszłość. Lecz przecież nie mogła odpowiedzieć twierdząco - nie zasługiwał na to. - Nie - powiedziała cicho, przez ściśnięte gardło, znów kręcąc głową, gdyby przypadkiem nie dosłyszał mieszających się z wiatrem słów. - To przeze mnie - dodała jeszcze, siląc się na opanowanie, lecz jej błyszczące od wzbierających łez, stalowoniebieskie tęczówki zdradzały smutek. - Dobranoc. - Po raz ostatni spojrzała ku niemu przez ramię, po czym wsunęła zgrabiałe dłonie do kieszeni płaszcza i ruszyła przed siebie. Czuła na sobie ciężar jego wzroku i miała już tylko ochotę wrócić do domu, napić się, zapomnieć.
| 2xzt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie chciała przenosić swojego ponurego humoru dalej. Ten, towarzyszył jej już jakiś czas i zwyczajnie nauczyła się z nim funkcjonować tak, by nie wpływał na innych. By i ich nie drażnił i nie pociągał. Nie umiała - a może nie chciała być inna. To, co przeżyła, zmieniło ją. Ukształtowało na nowo. Wyciągnęło niektóre cechy inne chowając gdzieś dalej. Może na później, na czas, kiedy znów będzie mogła po nie sięgnąć. A może straciła je bezpowrotnie. Wcześniej była naiwna, myślała, że wszystko da się naprawić. Ale teraz wiedziała już, że czasem… Czasem jest po prostu za późno.
Kiedy Hannah odezwała się, na jej twarzy najpierw pojawiało się zaskoczenie, a później uśmiech obleczony w odrobinę winy. Uniosła dłonie niby w geście poddania się. Opuściła je jednak zaraz słuchając kolejnych słów padających z ust przyjaciółki. Jej brwi zmarszczyły się.
Czasem trzeba wiedzieć, kiedy dać sobie spokój. Przemknęło przez jej myśli dosadnie. Wraz z kolejnymi słowami, które padły. Czy naprawdę traciła siebie? Nie była o tym całkowicie przekonana. Na kilka chwil całkowicie nie wiedziała co powiedzieć. Jej dłoń powędrowała na kark nieświadomie. Dopiero coś, na rodzaj wyrzutu zjawiło się na ustach. Dłoń na karku zamarła, a jej wzrok uniósł się na przyjaciółkę.
- Moje włosy? - zapytała marszcząc brwi w niezrozumieniu. Kolejne pytanie sprawiło, że mimowolnie cofnęła się o krok. Co się dzieje? Co się działo? Z jej perspektywy zmieniła się, ale pozostawała sobą, czy możliwe było, że nie? - Odzyskałam nad nimi kontrolę. - odezwała się cicho, choć odrobinie gniewnie. - To nie przez niego są takie. Są takie, bo jestem zmęczona kolorami, nad którymi nigdy nie miałam kontroli. - tłumaczyła, nadal marszcząc w złości brwi. - W jakich wolałabyś mnie oglądać, Hannah? Takich? - zapytała, wydymając lekko usta i zmieniając ich kolor na jasny błękit. Teraz.. Teraz kolory nic już nie znaczyły, nie odzwierciedlały ich emocji, choć i to nie było do końca prawdą. Sądziła niezmiennie, że przy jasnym kolorze włosy nabierały odpowiednich odcieni w refleksach - tych ledwie zauważalnych.
Odwróciła spojrzenie na kolejne słowa, które wypowiedziała. Nigdy nie spotkała takiego uczucia. Takiego, które nie musiało zostać wypowiedziane. Które było, jasne dla każdej ze stron. Spojrzała znów na przyjaciółkę. Zaciskając usta, przygryzając lekko wargę. Oczy nabrały łez.
- To nie tak. - szepnęła cicho, mimowolnie unosząc podbródek. - Wiesz, że to nie tak. - w kolejnych słowach było coś z prośby. Potrzeby potwierdzenia. Odwróciła znów spojrzenie. Nie chciała w to więcej wnikać. Nie chciała o tym więcej rozmawiać. Miała w głowie mętlik, który próbowała ułożyć sobie od czasu, kiedy przeszła próbę i nie radziła sobie z tym całkowicie. Czepiała się czasem gdyby chociaż wiedziała, że nie powinna była. Nie powiedziała nic więcej, nie chciała o tym rozmawiać.
- Będą ją mieć. - mruknęła, szczerze wątpiąc w przepowiednie jakiejś wątpliwej studni. Szczerze wątpiła w to, że spotka jeszcze kogoś, kto poruszy je serce. To znajdowało się w tej chwili w kawałkach i nie widziała możliwości by je ponownie poskładać.
- Powinnam zrobić obchód. Znajdę cię pod sceną? - zapytała, pozostawiając przyjaciółce możliwość towarzyszenia jej. Mimo wszystko zobowiązała się do pilnowania tego miejsca w ramach wolontariatu. Chciała by inni zyskali trochę radości z tego wydarzenia.
Kiedy Hannah odezwała się, na jej twarzy najpierw pojawiało się zaskoczenie, a później uśmiech obleczony w odrobinę winy. Uniosła dłonie niby w geście poddania się. Opuściła je jednak zaraz słuchając kolejnych słów padających z ust przyjaciółki. Jej brwi zmarszczyły się.
Czasem trzeba wiedzieć, kiedy dać sobie spokój. Przemknęło przez jej myśli dosadnie. Wraz z kolejnymi słowami, które padły. Czy naprawdę traciła siebie? Nie była o tym całkowicie przekonana. Na kilka chwil całkowicie nie wiedziała co powiedzieć. Jej dłoń powędrowała na kark nieświadomie. Dopiero coś, na rodzaj wyrzutu zjawiło się na ustach. Dłoń na karku zamarła, a jej wzrok uniósł się na przyjaciółkę.
- Moje włosy? - zapytała marszcząc brwi w niezrozumieniu. Kolejne pytanie sprawiło, że mimowolnie cofnęła się o krok. Co się dzieje? Co się działo? Z jej perspektywy zmieniła się, ale pozostawała sobą, czy możliwe było, że nie? - Odzyskałam nad nimi kontrolę. - odezwała się cicho, choć odrobinie gniewnie. - To nie przez niego są takie. Są takie, bo jestem zmęczona kolorami, nad którymi nigdy nie miałam kontroli. - tłumaczyła, nadal marszcząc w złości brwi. - W jakich wolałabyś mnie oglądać, Hannah? Takich? - zapytała, wydymając lekko usta i zmieniając ich kolor na jasny błękit. Teraz.. Teraz kolory nic już nie znaczyły, nie odzwierciedlały ich emocji, choć i to nie było do końca prawdą. Sądziła niezmiennie, że przy jasnym kolorze włosy nabierały odpowiednich odcieni w refleksach - tych ledwie zauważalnych.
Odwróciła spojrzenie na kolejne słowa, które wypowiedziała. Nigdy nie spotkała takiego uczucia. Takiego, które nie musiało zostać wypowiedziane. Które było, jasne dla każdej ze stron. Spojrzała znów na przyjaciółkę. Zaciskając usta, przygryzając lekko wargę. Oczy nabrały łez.
- To nie tak. - szepnęła cicho, mimowolnie unosząc podbródek. - Wiesz, że to nie tak. - w kolejnych słowach było coś z prośby. Potrzeby potwierdzenia. Odwróciła znów spojrzenie. Nie chciała w to więcej wnikać. Nie chciała o tym więcej rozmawiać. Miała w głowie mętlik, który próbowała ułożyć sobie od czasu, kiedy przeszła próbę i nie radziła sobie z tym całkowicie. Czepiała się czasem gdyby chociaż wiedziała, że nie powinna była. Nie powiedziała nic więcej, nie chciała o tym rozmawiać.
- Będą ją mieć. - mruknęła, szczerze wątpiąc w przepowiednie jakiejś wątpliwej studni. Szczerze wątpiła w to, że spotka jeszcze kogoś, kto poruszy je serce. To znajdowało się w tej chwili w kawałkach i nie widziała możliwości by je ponownie poskładać.
- Powinnam zrobić obchód. Znajdę cię pod sceną? - zapytała, pozostawiając przyjaciółce możliwość towarzyszenia jej. Mimo wszystko zobowiązała się do pilnowania tego miejsca w ramach wolontariatu. Chciała by inni zyskali trochę radości z tego wydarzenia.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Był prawdziwy. Kroczyli już jakiś czas w swoim towarzystwie, z dłonią szczelnie zaciśniętą wokół męskiego ramienia. Co jakiś czas mięśnie Weasley mimowolnie wzmacniały uścisk, choć jedynie nieznacznie. Nie kontrolowała tego, swoich odruchów, rozbieganych oczu obserwujących czujnie otoczenie. Za każdym razem, gdy wracała spojrzeniem do sylwetki narzeczonego, on wciąż niezmiennie stał obok. Wyglądał dobrze, choć zmęczenie oraz udręka odbijały się na jego twarzy - najważniejsze, że nie rozpadał się. Nie widziała miękkiego mięsa, ostry zapach krwi nie uderzał do nozdrzy, komórki nie gniły. W pewnym momencie Rię odruchowo przeszył lekki dreszcz; przebiegł szybko po kręgosłupie i zniknął bezpowrotnie. Nie lubiła wspominać tamtej chwili. Tak jak przywoływać obraz zakrwawionego Brendana, swojej nagości, obłędu jaki odczuwała aż głęboko w trzewiach… jednak starała się. Rudowłosa próbowała zająć umysł czymkolwiek innym, byleby tylko nie rozprawiać o tym, co było. Co się wydarzyło - i choć nie było to prawdą, fałsz mieszał w zagubionej głowie. Sylwester miał być odskocznią dla nich obojga, ukojeniem po mrocznych bitwach jakie oboje musieli stoczyć. Samotnie. Najpierw to jej nie było w Stonehenge, później to jego nie odnalazła w korytarzach Azkabanu. Żałowała. Powinni iść zawsze razem, wspólnie pokonywać zgotowane przez los przeszkody. Zarówno te wielkie jak i te nieznaczne, jak tłum bawiących się dzisiaj czarodziejów. Mogłaby przysiąc, że dostrzegła gdzieś znajome sylwetki, ale to nie na nich skupiła koncentrację. Zamierzała napawać się obecnością Macmillana tak długo, jak tylko mogła - ponieważ był prawdziwy. Znajdowali się w tym zbiorowisku różnorodności razem, idealnie się wtapiając w to zbiegowisko; choć z drugiej strony Harpia odnosiła wrażenie, że mocno nie pasowali do szczęśliwego, rozbawionego tłumu. Nie byli tacy. Tacy beztroscy. Do ziemi przygniatał ich bagaż doświadczeń, ale Weasley naprawdę czuła się lepiej. Byli bezpieczni. Nie dlatego, że za rogiem nie mogło znajdować się niebezpieczeństwo, a po prostu w swoim towarzystwie wszystko prezentowało się kolorowo. Tak jakby wspólnie mieli zawładnąć światem - i nikt nie potrafiłby ich powstrzymać.
Wiedziała, że się martwił. Tak jak ona o niego, tak on troszczył się o nią. O komfort, miłe wspomnienia, samopoczucie. Ria jednak nie chciała do tego wracać, nie teraz, nie tutaj. Zamierzała z całą stanowczością odciąć się od minionych chwil i skoncentrować się na teraźniejszości. Przyszłości. Przeszłość musiała pozostać niezmienną. Uśmiechnęła się szeroko na delikatny gest czułości ucałowania ręki, tak jak na dotarcie do studni. Miejsca docelowego. Prawdopodobnie nie powinni poddawać się wróżbom, które jedynie czekały na obwieszczenie czegoś tragicznego, acz to przecież tylko niewinne igraszki, prawda? Nic złego im się już nie stanie - nie może. Nieważne, że trwała wojna. Od tej pory wszystko miało się zmienić.
Dostrzegła intensywniejszy akcent złego samopoczucia Tony’ego, stąd spomiędzy czerwonych ust wydobyło się ciężkie westchnięcie. - Opowiem ci - wyrzekła nagle, dłoń zaciskając na brzegu studni. - Jeszcze nie jestem gotowa - dodała wyjaśniająco; spojrzenie stało się błagalne, jakby pragnęła jedynie, żeby mężczyzna zrozumiał. - Doceniam, że się o mnie martwisz - rzuciła jeszcze gdzieś pomiędzy jednym zdarzeniem, a drugim. Kobieta nie wypowiedziała przy tym na głos wszystkich myśli kołaczących w głowie, aczkolwiek obawiała się, że wtedy sama rozsypie się bezpowrotnie. - Ugh, nawet te durne wróżby są przeciwko nam - mruknęła zirytowana pod nosem, gdy dowiedziała się cóż takiego skrywały klarowne wody przepowiedni. Piegowaty nos zmarszczył się, zaczerwienione policzki nadęły, płonąc przy tym zdenerwowaniem. - Całe szczęście, że to jedynie głupoty - stwierdziła już lżej, pozwalając sobie nawet na delikatny uśmiech. - Przetrwamy wszystko. Wierzysz mi? - wyrzuciła niespodziewanie, tylko przez chwilę zadzierając głowę i spoglądając na twarz Macmillana, nim sama podjęła próbę odczytania swej własnej przyszłości. Musiała spojrzeć w przepaść.
Wiedziała, że się martwił. Tak jak ona o niego, tak on troszczył się o nią. O komfort, miłe wspomnienia, samopoczucie. Ria jednak nie chciała do tego wracać, nie teraz, nie tutaj. Zamierzała z całą stanowczością odciąć się od minionych chwil i skoncentrować się na teraźniejszości. Przyszłości. Przeszłość musiała pozostać niezmienną. Uśmiechnęła się szeroko na delikatny gest czułości ucałowania ręki, tak jak na dotarcie do studni. Miejsca docelowego. Prawdopodobnie nie powinni poddawać się wróżbom, które jedynie czekały na obwieszczenie czegoś tragicznego, acz to przecież tylko niewinne igraszki, prawda? Nic złego im się już nie stanie - nie może. Nieważne, że trwała wojna. Od tej pory wszystko miało się zmienić.
Dostrzegła intensywniejszy akcent złego samopoczucia Tony’ego, stąd spomiędzy czerwonych ust wydobyło się ciężkie westchnięcie. - Opowiem ci - wyrzekła nagle, dłoń zaciskając na brzegu studni. - Jeszcze nie jestem gotowa - dodała wyjaśniająco; spojrzenie stało się błagalne, jakby pragnęła jedynie, żeby mężczyzna zrozumiał. - Doceniam, że się o mnie martwisz - rzuciła jeszcze gdzieś pomiędzy jednym zdarzeniem, a drugim. Kobieta nie wypowiedziała przy tym na głos wszystkich myśli kołaczących w głowie, aczkolwiek obawiała się, że wtedy sama rozsypie się bezpowrotnie. - Ugh, nawet te durne wróżby są przeciwko nam - mruknęła zirytowana pod nosem, gdy dowiedziała się cóż takiego skrywały klarowne wody przepowiedni. Piegowaty nos zmarszczył się, zaczerwienione policzki nadęły, płonąc przy tym zdenerwowaniem. - Całe szczęście, że to jedynie głupoty - stwierdziła już lżej, pozwalając sobie nawet na delikatny uśmiech. - Przetrwamy wszystko. Wierzysz mi? - wyrzuciła niespodziewanie, tylko przez chwilę zadzierając głowę i spoglądając na twarz Macmillana, nim sama podjęła próbę odczytania swej własnej przyszłości. Musiała spojrzeć w przepaść.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 5
'k20' : 5
Kiedy z ust Rii wydobyły się słowa „Opowiem ci”, natychmiast zwrócił swoje spojrzenie w jej stronę. Był wyraźnie zaskoczony, nawet jeżeli narzeczona od razu dodała, że nie stanie się to teraz, tylko później. Nie miał jej nic przeciwko, chciał usłyszeć co się stało, ale nie musiał od razu. Wszystko zależało do niej i od tego, który moment był dla niej najbardziej odpowiedni. Nie był zły, że nie chciała tego powiedzieć teraz. Po prostu martwił się, a stąd wzięło się jego pytanie o to czy aby na pewno wszystko było w porządku. Widział po prostu, że coś ją martwiło. Nie przyciskał jej do wyjawienia szczegółów misji. Sam zresztą nie tak dawno temu także nie chciał mówić o tym, co zrobił i co widział. Po chwili spoglądania na piegowatą twarz Weasleyówny kiwnął jej głową na potwierdzenie. Nie teraz, później. Byleby nie było to dla niej męczące i traumatyczne. Uśmiechnął się skromnie, gdy otwarcie stwierdziła, że się o nią martwił. Zaraz też ucałował jej czoło, a właściwie włosy, które go pokrywały.
Jednak jego spokój został przerwany przez wróżbę, która wypłynęła na powierzchni wody studni. Na ciemnej tafli pojawiały się kolejne punkty, które złożyły się w biały supeł, a ten oplótł się wokół jego szyi. Wróżba, którą zapewne każdy przetłumaczyłby w ten sam sposób, w który on ją tłumaczył. Natychmiast zbladł, wyraźnie zaniepokojony. Śmiertelnie poważnie wierzył w przepowiednie. Pierwsze co przyszło mu do głowy to albo samobójstwo, albo zabójstwo poprzez duszenie sznurem. Niepewnie przełknął ślinę. Jego mina sugerowała, że był przejęty tym, co zobaczył. Myśli skupiły się tylko na odbiciu tafli. Krótką ciszę przerwał jedynie głos Rii. Brzmiała tak, jak gdyby nie wierzyła w to, co zobaczyła w jego wróżbie. Spojrzał na nią niepewnie. Chciał wierzyć, że nie była to prawdziwa przepowiednia, że może był to nieśmieszny żart lub znaczenie było zupełnie inne.
– Tak – przytaknął jedynie, chcąc ukryć swój niepokój. Nie chciał przecież martwić Rii. Udawał, że przed chwilą wcale nie przeraził się wyczarowaną wróżbą. Próbował nawet się uśmiechać. Nie wierzył jednak, że były to głupoty. Wróżby zawsze miały w sobie prawdę, choćby odrobinę. Kiedy tylko usłyszał pytanie, spojrzał na narzeczoną wyraźnie zaskoczony. Przysięgali sobie podobną obietnicę dość niedawno. Chciał wierzyć, że byli w stanie przetrwać wszystko. Pytanie sprawiło, że uspokoił się. Niedowierzanie zamieniło się w chęć przetrwania, a wkrótce w przymus. – Przetrwamy – dodał znacznie pewniej. Choćby dla niej powinien myśleć bardzie optymistycznie. Powinien być bardziej stanowczy we wszystkim, co robił. Ten ciąg myśli nagle podniósł go na duchu i nawet sprawił, że rezultat wróżby rozmył się w jego myślach. Może choć jeden raz przepowiednia nie była dla niego prawdziwa?
Skupił się na wróżbie, którą studnia przepowiedziała Rii. Ciąg liter, które pojawiły się w tafli był zaskakujący. Nie wiedział jak właściwie przetłumaczyć utworzone zdanie, ale na pewno nie chciał myśleć o blasku jako o zaklęciu, które mogło w nią trafić. Tym bardziej, że sam widział kiedyś podobny blask jednego z zaklęć na własne oczy. Próbował więc uchwycić się jakiegokolwiek rozsądnego wytłumaczenia.
– Zaskakujące – stwierdził jedynie. – To może znaczyć cokolwiek – dodał wyraźnie rozczarowany. Nieświadomie przyjął właściwie taką samą taktykę uspokajania, co Ria. A może chodziło o oczy? To jest o kolor oczu?
Jednak jego spokój został przerwany przez wróżbę, która wypłynęła na powierzchni wody studni. Na ciemnej tafli pojawiały się kolejne punkty, które złożyły się w biały supeł, a ten oplótł się wokół jego szyi. Wróżba, którą zapewne każdy przetłumaczyłby w ten sam sposób, w który on ją tłumaczył. Natychmiast zbladł, wyraźnie zaniepokojony. Śmiertelnie poważnie wierzył w przepowiednie. Pierwsze co przyszło mu do głowy to albo samobójstwo, albo zabójstwo poprzez duszenie sznurem. Niepewnie przełknął ślinę. Jego mina sugerowała, że był przejęty tym, co zobaczył. Myśli skupiły się tylko na odbiciu tafli. Krótką ciszę przerwał jedynie głos Rii. Brzmiała tak, jak gdyby nie wierzyła w to, co zobaczyła w jego wróżbie. Spojrzał na nią niepewnie. Chciał wierzyć, że nie była to prawdziwa przepowiednia, że może był to nieśmieszny żart lub znaczenie było zupełnie inne.
– Tak – przytaknął jedynie, chcąc ukryć swój niepokój. Nie chciał przecież martwić Rii. Udawał, że przed chwilą wcale nie przeraził się wyczarowaną wróżbą. Próbował nawet się uśmiechać. Nie wierzył jednak, że były to głupoty. Wróżby zawsze miały w sobie prawdę, choćby odrobinę. Kiedy tylko usłyszał pytanie, spojrzał na narzeczoną wyraźnie zaskoczony. Przysięgali sobie podobną obietnicę dość niedawno. Chciał wierzyć, że byli w stanie przetrwać wszystko. Pytanie sprawiło, że uspokoił się. Niedowierzanie zamieniło się w chęć przetrwania, a wkrótce w przymus. – Przetrwamy – dodał znacznie pewniej. Choćby dla niej powinien myśleć bardzie optymistycznie. Powinien być bardziej stanowczy we wszystkim, co robił. Ten ciąg myśli nagle podniósł go na duchu i nawet sprawił, że rezultat wróżby rozmył się w jego myślach. Może choć jeden raz przepowiednia nie była dla niego prawdziwa?
Skupił się na wróżbie, którą studnia przepowiedziała Rii. Ciąg liter, które pojawiły się w tafli był zaskakujący. Nie wiedział jak właściwie przetłumaczyć utworzone zdanie, ale na pewno nie chciał myśleć o blasku jako o zaklęciu, które mogło w nią trafić. Tym bardziej, że sam widział kiedyś podobny blask jednego z zaklęć na własne oczy. Próbował więc uchwycić się jakiegokolwiek rozsądnego wytłumaczenia.
– Zaskakujące – stwierdził jedynie. – To może znaczyć cokolwiek – dodał wyraźnie rozczarowany. Nieświadomie przyjął właściwie taką samą taktykę uspokajania, co Ria. A może chodziło o oczy? To jest o kolor oczu?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oboje byli w pewien sposób zepsuci, choć przeżyte traumy nie były takie same. Tony niósł na swych barkach o wiele większy ciężar - w końcu wizje Rii w Azkabanie nadal pozostawały jedynie wizjami, natomiast Macmillan musiał na co dzień walczyć z najprawdziwszą rzeczywistością. Podziwiała go, że wciąż próbował. Wstawał każdego ranka, wracał do życia, choć te prezentowało się na razie jakoś tak nie za szczęśliwie. Staczał najgorsze z możliwych bitew - z samym sobą. Niełatwo w nich o zwycięstwo, prędzej o klęskę, gdy przeciwnik zna nas przecież tak dobrze. Na wylot. Każdą słabość, każdy lęk, wątpliwość. Nawet teraz starał się uśmiechać, żeby tylko dodać Weasley otuchy. Kochała w nim tę troskę, dobre serce dotąd skrywane pod fasadą nieokrzesanego lorda Kornwalii. Pomimo bycia najprawdziwszą Harpią, czasem potrzebowała poczucia bezpieczeństwa. Kogoś, komu mogła zaufać, kto zająłby się nią w razie potrzeby. Podtrzymał na duchu czy choćby za rękę - tak jak teraz. Jednak teraźniejszość prezentowała się inaczej niż można byłoby przypuszczać bądź zakładać, ponieważ to on potrzebował jej wsparcia. Miał niedoleczoną duszę, widziała to wyraźnie. Najpewniej to ona była powodem ustawicznego milczenia; może nie jedynym, choć głównym. Jak mogła mówić mu o swoich obawach, które nawet nie były realne ani materialne? Oczywiście, że istniało prawdopodobieństwo śmierci nawiedzającej zarówno Tony’ego jak i Brendana, acz na pewno nie w ten sposób. Nie w tej chwili, nie w najbliższej. Nie jest to też niczym innym jak strachem targającym Rhiannon przez całe życie - o wuja, brata, ojca, licznych kuzynów oraz przyjaciół, którzy w zawodzie aurora i pokrewnych ryzykowali codziennie. Natomiast stojący obok mężczyzna przeżył znacznie więcej niż niektórzy w ciągu całego swojego istnienia - i o tym rudowłosa postanowiła pamiętać. Zawsze. Bez względu na to, że skazywała się tym samym na samotność w układaniu minionych, azkabanowych wydarzeń. Ten dramat niebawem minie; inne niekoniecznie.
Musiała i chciała dołożyć wszelkich starań, żeby poprawić narzeczonemu nastrój. Nie było w tym zadaniu nic łatwego, gdy samej Rii brakowało pokładów nieskończonego optymizmu, ale starała się. Mówiła rzeczy, w które nie tylko wierzyła, a w które miał uwierzyć i on. Zależało jej na tym. Mogła rzucać tymi samymi frazami, używać tych samych słów oraz obietnic co kiedyś, aczkolwiek jeżeli dzięki temu miał jej kiedyś zaufać, niech tak będzie.
Posłała mu więc kolejny, pokrzepiający uśmiech, nim treść przepowiedni wyszła na jaw. Tak samo później, jak już uleciała z niej złość na te głupoty, uśmiechnęła się szeroko do Macmillana. Nie powinien się tym martwić, już dość. - Musisz włożyć w to więcej uczucia - zażądała z jedną uniesioną brwią. Szturchnęła go też nieco biodrem w celu zachęcenia do uruchomienia większej wiary w te słowa. Przetrwają, choćby nie wiadomo co. Dadzą radę wszelkim przeciwnościom. Nie było innego wyjścia.
Drgnęła, widząc napis o zielonym świetle - mimo wszystko kojarzy się ono jednako. Czyżby ich oboje czekał ten sam los? Zagłada? Nie, nie zamierzała w to wierzyć ani na chwilę. - Hmm, chyba szykuje mi się kolejny babski wieczór. Wiesz, z maseczkami na twarzach. - Oczywiście, że próbowała żartować. Powinni się przecież bawić, nie umartwiać. - Słuchaj, dość już tych bredni na dziś. Co ty na to, żeby zrobić z siebie głupków w tańcu nowoczesnym? O i koniecznie musimy się napić - zaproponowała żywo, wskazując przy tym brodą na lewitującą nieopodal tacę z szampanem. - Wchodzimy w nowy rok, musimy mu pomóc, żeby stał się lepszy - zasugerowała i sugestywnie ścisnęła mężczyźnie dłoń. Niech się z nią zgodzi, szybko!
Musiała i chciała dołożyć wszelkich starań, żeby poprawić narzeczonemu nastrój. Nie było w tym zadaniu nic łatwego, gdy samej Rii brakowało pokładów nieskończonego optymizmu, ale starała się. Mówiła rzeczy, w które nie tylko wierzyła, a w które miał uwierzyć i on. Zależało jej na tym. Mogła rzucać tymi samymi frazami, używać tych samych słów oraz obietnic co kiedyś, aczkolwiek jeżeli dzięki temu miał jej kiedyś zaufać, niech tak będzie.
Posłała mu więc kolejny, pokrzepiający uśmiech, nim treść przepowiedni wyszła na jaw. Tak samo później, jak już uleciała z niej złość na te głupoty, uśmiechnęła się szeroko do Macmillana. Nie powinien się tym martwić, już dość. - Musisz włożyć w to więcej uczucia - zażądała z jedną uniesioną brwią. Szturchnęła go też nieco biodrem w celu zachęcenia do uruchomienia większej wiary w te słowa. Przetrwają, choćby nie wiadomo co. Dadzą radę wszelkim przeciwnościom. Nie było innego wyjścia.
Drgnęła, widząc napis o zielonym świetle - mimo wszystko kojarzy się ono jednako. Czyżby ich oboje czekał ten sam los? Zagłada? Nie, nie zamierzała w to wierzyć ani na chwilę. - Hmm, chyba szykuje mi się kolejny babski wieczór. Wiesz, z maseczkami na twarzach. - Oczywiście, że próbowała żartować. Powinni się przecież bawić, nie umartwiać. - Słuchaj, dość już tych bredni na dziś. Co ty na to, żeby zrobić z siebie głupków w tańcu nowoczesnym? O i koniecznie musimy się napić - zaproponowała żywo, wskazując przy tym brodą na lewitującą nieopodal tacę z szampanem. - Wchodzimy w nowy rok, musimy mu pomóc, żeby stał się lepszy - zasugerowała i sugestywnie ścisnęła mężczyźnie dłoń. Niech się z nią zgodzi, szybko!
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
— Nie wiem— mruknęła ciszej, patrząc na nią nieprzerwanie. Jej wzrok, dźwięk jej głosu sprawił, że zawahała się w dotychczasowym zdecydowaniu. Przymknęła usta, a raczej zacisnęła je mocno, tak, jakby chciała zatrzymać napływające słowa w ustach na siłę. Nie wiem, pomyślała znów, a jedynym co ujrzało światło dzienne było bezradne wzruszenie ramionami. Nie wiedziała, co chciała jej naprawdę przekazać, ani czy chodziło o Tonks, czy wcześniej też chodziło o Jackie, czy może o nią samą i o to, że w całej tej pewności sama czasem się gubiła. Pewniejsza niż kiedykolwiek, że jest we właściwym miejscu o właściwej porze, właściwa osoba, a jednak... Zduszona tęsknota za latami beztroski i szczęścia, problemów krążących po orbicie jednostki, a nie całej społeczności, dawały się we znaki. Nawet jej.
Coś wisiało w powietrzu, ale nie umiała tego rozgryźć.
Uśmiechnęła się kwaśno, kiedy jej blond kosmyki przybrały barwę błękitu. Było w tym coś swojego, coś dawnego. Coś, czego już nie dało się odzyskać i powtórzyć. Pamiętasz jeszcze, jak było kiedyś? Przed tym wszystkim? Przed wojną, przed ciężkością uczyć, przed strachem o najbliższych?
— Przepraszam — mruknęła w końcu, reflektując się. Przygana nie była zamierzona. A może jednak? Ale czy winna temu była Justine? — Wolałabym cię widzieć szczęśliwą — odparła po chwili namysłu, wzdychając ciężko i spuszczając wzrok w dół, bezradnie i bezsilnie. Kolor włosów nie miał aż takiego znaczenia. Lata temu stał się jednak symbolem jej samopoczucia, wyrazem emocji, które dziś tak umiejętnie skrywała. Była na nią o to zła, bo sama nie potrafiła odróżnić prawdy od fałszu — bo zazdrościła jej tej umiejętności, ganiąc ją jednocześnie za jej posiadanie i szlifowanie. Kiedy uniosła na nią spojrzenie, a jej ton głosu znów się zmienił, choć tym razem nawoływał do relacji, jaka je łączyła, będąc prośbą zrozumienia i odpuszczenia, ujrzała przed sobą mur, jakim się zasłaniała.
— Przyjaźnimy się — przypomniała jej, sobie też, przy okazji. Chciała, by pamiętała, że jej słowa nigdy nie były i nigdy nie będą wyrazem wrogości względem niej, a krytyka i nacisk wynikają jedynie z bezbrzeżnej troski względem niej. Choć Tonks zachowywała się tak, jakby była ostatnią osobą, która jej potrzebuje. Ale Hannah wiedziała, że to nie prawda. Każdy jej potrzebował w mniejszym lub większym stopniu. Odrobiny poczucia bezpieczeństwa, stabilności i pewności, że komuś zależy. A jej zależało i musiała o tym pamiętać. Zamiast jednak na głos przypomnieć, że stoi po jej stronie i jest dla niej, zawsze i pomimo wszystko, nie powiedziała nic. Niepodobnie do siebie, zamilkła. Podeszła jednak bliżej i wsunęła palce w jej dłoń, lekko i ledwie zauważalnie, nie oblepiając jej przy tym wzrokiem wymagającym jakiejkolwiek reakcji i szukającym w jej twarzy obnażenia z najgorszych uczuć.
— Nie, ja… Wypiłam już za dużo, powinnam wrócić do domu.— Nie wybierała się pod scenę, by przywitać wspólnie z resztą obecnych Nowy Rok. Kilka spotkań, kilka znajomych twarzy, narastających i słabnących uczuć podsyconych alkoholem wywołało mętlik w głowie. Była już nadto pełna, powinna wrócić do siebie i pozwolić ulecieć tym wszystkim niepotrzebnie kotłującym się myślom. — Nie chcesz mnie ściągać z jednego ze stołów, a ja spaliłabym się ze wstydu słuchając jutro o moich dzisiejszych publicznych podbojach - dodała, unosząc brwi i odchrząkując, jednocześnie puszczając jej dłoń. — Baw się dobrze, dobra?— Pocałowała ją w policzek i uśmiechnęła się na pożegnanie, pozwalając Just pozostać samej, bo chyba i ona potrzebowała czasu i spokoju, by przepędzić to wszystko, co nagromadziło się do tej pory, wokół jej głowy.
| zt
Coś wisiało w powietrzu, ale nie umiała tego rozgryźć.
Uśmiechnęła się kwaśno, kiedy jej blond kosmyki przybrały barwę błękitu. Było w tym coś swojego, coś dawnego. Coś, czego już nie dało się odzyskać i powtórzyć. Pamiętasz jeszcze, jak było kiedyś? Przed tym wszystkim? Przed wojną, przed ciężkością uczyć, przed strachem o najbliższych?
— Przepraszam — mruknęła w końcu, reflektując się. Przygana nie była zamierzona. A może jednak? Ale czy winna temu była Justine? — Wolałabym cię widzieć szczęśliwą — odparła po chwili namysłu, wzdychając ciężko i spuszczając wzrok w dół, bezradnie i bezsilnie. Kolor włosów nie miał aż takiego znaczenia. Lata temu stał się jednak symbolem jej samopoczucia, wyrazem emocji, które dziś tak umiejętnie skrywała. Była na nią o to zła, bo sama nie potrafiła odróżnić prawdy od fałszu — bo zazdrościła jej tej umiejętności, ganiąc ją jednocześnie za jej posiadanie i szlifowanie. Kiedy uniosła na nią spojrzenie, a jej ton głosu znów się zmienił, choć tym razem nawoływał do relacji, jaka je łączyła, będąc prośbą zrozumienia i odpuszczenia, ujrzała przed sobą mur, jakim się zasłaniała.
— Przyjaźnimy się — przypomniała jej, sobie też, przy okazji. Chciała, by pamiętała, że jej słowa nigdy nie były i nigdy nie będą wyrazem wrogości względem niej, a krytyka i nacisk wynikają jedynie z bezbrzeżnej troski względem niej. Choć Tonks zachowywała się tak, jakby była ostatnią osobą, która jej potrzebuje. Ale Hannah wiedziała, że to nie prawda. Każdy jej potrzebował w mniejszym lub większym stopniu. Odrobiny poczucia bezpieczeństwa, stabilności i pewności, że komuś zależy. A jej zależało i musiała o tym pamiętać. Zamiast jednak na głos przypomnieć, że stoi po jej stronie i jest dla niej, zawsze i pomimo wszystko, nie powiedziała nic. Niepodobnie do siebie, zamilkła. Podeszła jednak bliżej i wsunęła palce w jej dłoń, lekko i ledwie zauważalnie, nie oblepiając jej przy tym wzrokiem wymagającym jakiejkolwiek reakcji i szukającym w jej twarzy obnażenia z najgorszych uczuć.
— Nie, ja… Wypiłam już za dużo, powinnam wrócić do domu.— Nie wybierała się pod scenę, by przywitać wspólnie z resztą obecnych Nowy Rok. Kilka spotkań, kilka znajomych twarzy, narastających i słabnących uczuć podsyconych alkoholem wywołało mętlik w głowie. Była już nadto pełna, powinna wrócić do siebie i pozwolić ulecieć tym wszystkim niepotrzebnie kotłującym się myślom. — Nie chcesz mnie ściągać z jednego ze stołów, a ja spaliłabym się ze wstydu słuchając jutro o moich dzisiejszych publicznych podbojach - dodała, unosząc brwi i odchrząkując, jednocześnie puszczając jej dłoń. — Baw się dobrze, dobra?— Pocałowała ją w policzek i uśmiechnęła się na pożegnanie, pozwalając Just pozostać samej, bo chyba i ona potrzebowała czasu i spokoju, by przepędzić to wszystko, co nagromadziło się do tej pory, wokół jej głowy.
| zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Jedną z niewielu osób, dla których chciał się w ogóle budzić następnego ranka była właśnie Ria. Dodawała mu siły w rozmiarach, których dawno nie widział. Jej obecność ponownie nadawała sens jego życiu, a na pewno sprawiała, że miał w sobie więcej radości. Do niedawna zdawało się, że istnienie w tym przeklętym świecie tak właściwie nie ma sensu i że jedynym co go przy nim utrzymywało był alkohol i nadzieja na odrobinę szczęścia. To wszystko tak szybko się zmieniło od kiedy tylko pojawił się z powrotem w Wielkiej Brytanii. Szybko, biorąc pod uwagę to jak długo zajęło mu wrócenie do „żywych”. Nie mówiąc o innych wydarzeniach, które miały miejsce w ciągu ostatniego roku. Może panna Weasley korzystała z magii? A może tak po prostu miało być? Może błędem było to, że nie dostrzegał jej tyle lat? A kto wie, może błędem było i to, że trochę jak „tchórz” uciekł z Anglii na wiele lat.
Była jednak i osobą, o którą martwił się najbardziej w obecnej sytuacji. Nie odpuściłby sobie, gdyby stało się jej coś złego, zupełnie tak samo jak… Poprzedni scenariusz nie mógł się powtórzyć, bo kto wie czy wytrzymałby przechodzenie przez śmierć ukochanej drugi raz. Oczywistym było, że tego zwyczajnie nie chciał. Dlatego właśnie tak bardzo martwił się o nią i o to, co stało się przed Nowym Rokiem. Nie chciał, żeby przechodziła przez jakikolwiek ból, choć doskonale wiedział, że nie można było go uniknąć. Bycie w Zakonie wymagało poświęceń. Można więc było dojść do konkluzji, że było coś niewyobrażalnie dobrego w prawdziwej miłości, choć jednocześnie przynosiło ona dodatkowe zmartwienia. Całkiem poważne. Miłość zwyczajnie nie mogła istnieć bez tego uczucia; to jest bez choćby odrobiny strachu. Szczególnie w takich czasach; szczególnie w sytuacji, w której się znajdowali.
Nie chciał psuć jej nastroju. W każdym razie nie robił tego specjalnie. Los ponownie dokładał swoich starań, żeby uprzykrzyć mu życie (później miało się okazać, że nie tylko niemu). Wiedział, że nie powinien panikować ze względu na wróżby, ale mimowolnie to robił. Bał się. I dopiero po chwili zrozumiał, że powinien się opamiętać i uspokoić. Nawet, jeżeli przepowiednie były dla niego niemal wszystkim, czymś czego nie dało się oszukać. Powinien myśleć bardziej optymistycznie, powtarzał sobie w myślach, choćby dla niej. Był przecież mężczyzną i powinien zapewniać poczucie bezpieczeństwa, a nie odwrotnie. Uwaga Rii, z kolei, podziałała na niego tym bardziej otrzeźwiająco. Zupełnie jak gdyby uderzyła go w twarz. I zupełnie tak, jak gdyby wcześniej ją uraził i teraz miała mu to za złe.
– Przetrwamy wszystko – ponowił dopiero po tym, kiedy nabrał powietrza i wypuścił je. Uśmiechnął się szeroko, a pannę Weasley złapał za ramiona i ucałował w policzek. Był pewniejszy siebie ty razem.
Naprawdę nie chciał by rudowłosa czarownica się martwiła. Nie, kiedy widział, że przeszła wiele po ostatnim otrzymanym zadaniu. Nie wiedział jak odebrać to, że zupełnie jak on kryła swój niepokój. A może naprawdę nie przyjęła swojej wróżby poważnie? No i na ile (mimo wszystko) nawet on, jako fanatyk przepowiedni, mógł ufać temu, że studnia nie kłamała? Jej optymizm sprawiał, że się uśmiechał, ale różne myśli przechodziły po jego głowie. Naprawdę chciał wierzyć w babski wieczór z maseczkami na twarzach.
– Jestem za! – zawołał ochoczo, gdy zaproponowała taniec. Dlaczego by nie? Może to pozwoli im choć trochę się odprężyć i poczuć się lepiej? Na chwilę zapomnieć o całym świecie? Miała przecież rację, powinni wejść w Nowy Rok z lepszym nastawieniem. Wymusić lepsze jutro. Złapał ją w pasie, a potem zawirował krótko wokół swojej osi, a przy tym przesunął się bardziej w stronę lewitującej tacy z szampanem. – Łap – dodał, chwytając po jednym kieliszku dla niej i dla siebie. Oby tylko nie wyszła z niego ta pijacka strona.
pomyliły mi się kostki
Była jednak i osobą, o którą martwił się najbardziej w obecnej sytuacji. Nie odpuściłby sobie, gdyby stało się jej coś złego, zupełnie tak samo jak… Poprzedni scenariusz nie mógł się powtórzyć, bo kto wie czy wytrzymałby przechodzenie przez śmierć ukochanej drugi raz. Oczywistym było, że tego zwyczajnie nie chciał. Dlatego właśnie tak bardzo martwił się o nią i o to, co stało się przed Nowym Rokiem. Nie chciał, żeby przechodziła przez jakikolwiek ból, choć doskonale wiedział, że nie można było go uniknąć. Bycie w Zakonie wymagało poświęceń. Można więc było dojść do konkluzji, że było coś niewyobrażalnie dobrego w prawdziwej miłości, choć jednocześnie przynosiło ona dodatkowe zmartwienia. Całkiem poważne. Miłość zwyczajnie nie mogła istnieć bez tego uczucia; to jest bez choćby odrobiny strachu. Szczególnie w takich czasach; szczególnie w sytuacji, w której się znajdowali.
Nie chciał psuć jej nastroju. W każdym razie nie robił tego specjalnie. Los ponownie dokładał swoich starań, żeby uprzykrzyć mu życie (później miało się okazać, że nie tylko niemu). Wiedział, że nie powinien panikować ze względu na wróżby, ale mimowolnie to robił. Bał się. I dopiero po chwili zrozumiał, że powinien się opamiętać i uspokoić. Nawet, jeżeli przepowiednie były dla niego niemal wszystkim, czymś czego nie dało się oszukać. Powinien myśleć bardziej optymistycznie, powtarzał sobie w myślach, choćby dla niej. Był przecież mężczyzną i powinien zapewniać poczucie bezpieczeństwa, a nie odwrotnie. Uwaga Rii, z kolei, podziałała na niego tym bardziej otrzeźwiająco. Zupełnie jak gdyby uderzyła go w twarz. I zupełnie tak, jak gdyby wcześniej ją uraził i teraz miała mu to za złe.
– Przetrwamy wszystko – ponowił dopiero po tym, kiedy nabrał powietrza i wypuścił je. Uśmiechnął się szeroko, a pannę Weasley złapał za ramiona i ucałował w policzek. Był pewniejszy siebie ty razem.
Naprawdę nie chciał by rudowłosa czarownica się martwiła. Nie, kiedy widział, że przeszła wiele po ostatnim otrzymanym zadaniu. Nie wiedział jak odebrać to, że zupełnie jak on kryła swój niepokój. A może naprawdę nie przyjęła swojej wróżby poważnie? No i na ile (mimo wszystko) nawet on, jako fanatyk przepowiedni, mógł ufać temu, że studnia nie kłamała? Jej optymizm sprawiał, że się uśmiechał, ale różne myśli przechodziły po jego głowie. Naprawdę chciał wierzyć w babski wieczór z maseczkami na twarzach.
– Jestem za! – zawołał ochoczo, gdy zaproponowała taniec. Dlaczego by nie? Może to pozwoli im choć trochę się odprężyć i poczuć się lepiej? Na chwilę zapomnieć o całym świecie? Miała przecież rację, powinni wejść w Nowy Rok z lepszym nastawieniem. Wymusić lepsze jutro. Złapał ją w pasie, a potem zawirował krótko wokół swojej osi, a przy tym przesunął się bardziej w stronę lewitującej tacy z szampanem. – Łap – dodał, chwytając po jednym kieliszku dla niej i dla siebie. Oby tylko nie wyszła z niego ta pijacka strona.
pomyliły mi się kostki
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 25.03.20 14:44, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 15
'k20' : 15
Zdarzały się chwile, kiedy w to nie wierzyła. Bała się, że już nic nie zdoła zawrócić Tony’ego ze ścieżki żałoby, wyrzutów sumienia, bólu oraz gniewu. Bała się, że już zawsze będzie ledwie cieniem samego siebie, natomiast ona nie będzie potrafiła nic z tym zrobić. Kochała go przecież, pragnęła dla niego jak najwięcej - potrzebował teraz radości, słońca wychylającego się zza gęstych, ciemnych chmur. Widziała to w jego spojrzeniu; zależało jej. Na nim, na jego dobrym samopoczuciu, ponieważ wtedy to i Ria odczuwała zadowolenie. Każda relacja to swoista reakcja łańcuchowa oraz sploty pewnych powiązań, często trudnych do rozdarcia. Jednak czasem rudowłosa odczuwała obawy, że wszystko mknęło dokładnie w tym kierunku - destrukcji. Świat z nich kpił, zadając coraz mocniejsze ciosy, próbując złamać na wszelkie sposoby. Byli w jego rękach jedynie wiotką trzciną targaną przez wiatr. Uginającą się pod naporem kolejnej porcji bólu bądź rozczarowań. Nie chciała tego. Tych wszystkich burz, osłabienia wiążącej ich nici porozumienia. Niestety nie każdy moment jest odpowiedni na każdą sytuację; już na pewno nie sylwester i nie na poważne rozmowy o najgorszych strachach ukrytych w drżących trzewiach. Ten czas miał być czasem swobody, zabawy, nadziei patrzenia w nowy, nadchodzący wielkimi krokami rok. Bez względu na przeszkody oraz przeskakiwane kłody powinni brnąć do przodu. Razem. Tak jak właśnie teraz przedzierając się przez tłum rozradowanych czarodziejów. Nie zamierzała przy tym nikogo ranić, na pewno nie swego narzeczonego. Nie powinien się jej obawiać, nadinterpretować wypowiedzi. Zawsze myślała wyłącznie o jego dobru; taka już była. Troska oraz lojalność musiały płynąć wartkim strumieniem w krwi Weasleyów, ponieważ każdy z nich pielęgnował te przymioty. Rhiannon nie pozostawała żadnym wyjątkiem. Lord Macmillan mógł się z tym albo pogodzić, albo całkowicie od tego odseparować, ponieważ inne wyjście zwyczajnie nie istniało. To tak jakby zakazać rybie pływać.
Przez większość czasu wmawiała sobie, że mimo wszystko Tony czuje się lepiej w jej towarzystwie. Chciała wierzyć, że widział w niej podporę w tych okrutnych czasach, tak jak ona dostrzegała w nim opokę. Przystań, do której mogła się zwrócić nie tylko w smutku, ale też i w szczęściu. To zabawne, że w przeciągu tych kilku miesięcy to właśnie on stał się centrum niewielkiego świata rudowłosej. Myślała głównie o nim, skoro mieli niedługo stworzyć własną rodzinę; chcąc nie chcąc cała reszta musiała poniekąd odejść na dalszy tor. Oczywiście nigdy nie zapomniałaby o ukochanych krewnych oraz przyjaciołach, aczkolwiek priorytety układały się już inaczej niż te tygodnie temu.
Z tego powodu Ria robiła wszystko, żeby spędzone wspólnie chwile pozostawały wartościowe. I przede wszystkim radosne - potrzebowali oddechu od smutnej przyszłości czy nadciągającej katastrofie. Przetrwają wszystko, w istocie. Odwzajemniła uśmiech mężczyzny, nawet zachichotała cicho czując usta narzeczonego na piegowatym policzku. Wkrótce zapomniała już o beznadziejnie głupich wróżbach - zamiast tego pozwoliła się porwać w rytm granej muzyki. Oczywiście tańczyła jak ostatnia pokraka przez swój brak talentu, acz Weasley nie przejmowała się niczym. Nie w tamtej chwili. Śmiała się wręcz, rozbawiona swoją niezdarnością. Wkrótce też z wdzięcznością przyjęła ofiarowywany kieliszek szampana. Usta zadrżały widząc formującą się nad ich głowami jemiołę. - No proszę, zatoczyliśmy pełen krąg - rzuciła zaczepnie. - Myślisz, że ten egzemplarz będzie kichał? - spytała dobitnie, dając kolejną wskazówkę do czego piła. Do tamtego spotkania po powrocie Macmillana z podróży, gdzie musieli się pocałować w celu przepędzenia denerwującej rośliny. - Lepiej nie kusić losu - zasugerowała sugestywnie, choć zdążyła jeszcze zamoczyć usta w swoim alkoholu. Zostawiał przyjemny posmak na języku.
Przez większość czasu wmawiała sobie, że mimo wszystko Tony czuje się lepiej w jej towarzystwie. Chciała wierzyć, że widział w niej podporę w tych okrutnych czasach, tak jak ona dostrzegała w nim opokę. Przystań, do której mogła się zwrócić nie tylko w smutku, ale też i w szczęściu. To zabawne, że w przeciągu tych kilku miesięcy to właśnie on stał się centrum niewielkiego świata rudowłosej. Myślała głównie o nim, skoro mieli niedługo stworzyć własną rodzinę; chcąc nie chcąc cała reszta musiała poniekąd odejść na dalszy tor. Oczywiście nigdy nie zapomniałaby o ukochanych krewnych oraz przyjaciołach, aczkolwiek priorytety układały się już inaczej niż te tygodnie temu.
Z tego powodu Ria robiła wszystko, żeby spędzone wspólnie chwile pozostawały wartościowe. I przede wszystkim radosne - potrzebowali oddechu od smutnej przyszłości czy nadciągającej katastrofie. Przetrwają wszystko, w istocie. Odwzajemniła uśmiech mężczyzny, nawet zachichotała cicho czując usta narzeczonego na piegowatym policzku. Wkrótce zapomniała już o beznadziejnie głupich wróżbach - zamiast tego pozwoliła się porwać w rytm granej muzyki. Oczywiście tańczyła jak ostatnia pokraka przez swój brak talentu, acz Weasley nie przejmowała się niczym. Nie w tamtej chwili. Śmiała się wręcz, rozbawiona swoją niezdarnością. Wkrótce też z wdzięcznością przyjęła ofiarowywany kieliszek szampana. Usta zadrżały widząc formującą się nad ich głowami jemiołę. - No proszę, zatoczyliśmy pełen krąg - rzuciła zaczepnie. - Myślisz, że ten egzemplarz będzie kichał? - spytała dobitnie, dając kolejną wskazówkę do czego piła. Do tamtego spotkania po powrocie Macmillana z podróży, gdzie musieli się pocałować w celu przepędzenia denerwującej rośliny. - Lepiej nie kusić losu - zasugerowała sugestywnie, choć zdążyła jeszcze zamoczyć usta w swoim alkoholu. Zostawiał przyjemny posmak na języku.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
The member 'Ria Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 1
'k10' : 1
Dostrzegał w niej ogromną podporę. Takiej, której długo nie miał u swojego boku. Oczywiście, przyjaciele i rodzina zawsze byli blisko niego… ale przez zdarzenia sprzed tych dziesięciu lat zdarzało mu się powątpiewać nawet w nich. Ona z kolei, zawsze była blisko, ale po prostu jej nie dostrzegał. Nigdy nie stracił w niej wiary, nigdy go niezawiodła, ale po prostu był ślepy na jej obecność. Był zbyt pochłonięty swoim mezaliansem i zbyt oddany prostej mugolaczce, by ją dostrzec. Jaki był głupi!. Tak sam mógłby sam pomyśleć. Czasem nawet sam tak stwierdzał i rozmyślał nad tym jak inaczej wyglądałoby jego życie. Może gdyby nie był na Wschodzie tak długo… może szybciej wróciłby do utraconego szczęścia, dawnej radości. Może gdyby słuchał matki i zostawiłby niewinną mugolaczkę w spokoju, to nic złego by się nie stało. Może i ona byłaby dzisiaj żywa, a on nie czułby się tak podle. Może wcześniej dostrzegłby rudowłosą czarownicę. Nie było jednak sensu tego roztrząsać. Może potrzebował czasu, żeby dostrzec to, czego unikał tak długo. Czasu i wolności, żeby przygotować się na to, co los miał mu jeszcze podrzucić pod nogi. I dobrego, i złego. A miał zapewne niemałe szczęście, że rudowłosa czarownica wciąż była obecna w jego życiu. Ważne, że na końcu w końcu coś dobrego go spotkało. I miał nadzieję, że ją także.
Jego kieliszek zawierał tajemniczy złoty alkohol. Powąchał go, próbując określić czym tak właściwie był, ale nie miał zapachu. Po skosztowaniu natomiast zrozumiał, że miał do czynienia ze zwykłym szampanem. Oczekiwał czegoś bardziej magicznego i och, jak bardzo się mylił. Kiedy narzeczona zadała mu pytanie, potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że nad ich głowami zawisła jemioła. Natychmiast spojrzał w górę, żeby przyjrzeć się temu… egzemplarzowi, który (jak sama Ria stwierdziła) przynajmniej nie kichał. Poczerwieniał, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Obraz wciąż był żywy i bardzo dokładny. Pamiętał też jak bardzo próbował wymigać się od pocałowania Rii. To nie tak, że wstydził się wtedy panny Weasley, nawet jeżeli mu to z początku zarzucała. Wstydził się samego siebie. Jego reputacja nawet wtedy nie była dobra. Ale kto wie, może zwyczajnie przedwcześnie i nieświadomie wyczuł, że z niewinnej pomocy w pozbyciu się kichającej jemioły może wykluć się tak silne uczucie w nim (a właściwie między nimi). Ach, dobrze pamiętał ten krótki smak ust. A przecież nie miało się w ich życiu skończyć tylko na nim. Wspomnienie jednak sprawiało, że wciąż czerwieniał.
Wpatrywał się w nią bez odpowiedzi dość długo. Uśmiechał się szeroko, przyjemnie. Jego oczy błyszczały, a drobne zmarszczaki przy oczach zdradzały szczęście. Objął jej polik dłonią. Swój kieliszek odstawił z powrotem na tacę, by móc objąć i drugi policzek. Miał nadzieję, że ta bliskość była wystarczającą odpowiedzią. Nie potrzebował już żadnej kichającej jemioły do pomocy. A z całą pewnością nie wstydził się samego siebie. Drobnym problemem mógł być jedynie tłum, który zakłócał chwilową intymność.
– Nie przeszkadzałoby mi to– odpowiedział, gdy w końcu oderwał się od jej ust. Ponownie spojrzał w górę szukając tajemniczej jemioły. – Przynajmniej teraz wiem jak się jej pozbyć – dodał, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Jego kieliszek zawierał tajemniczy złoty alkohol. Powąchał go, próbując określić czym tak właściwie był, ale nie miał zapachu. Po skosztowaniu natomiast zrozumiał, że miał do czynienia ze zwykłym szampanem. Oczekiwał czegoś bardziej magicznego i och, jak bardzo się mylił. Kiedy narzeczona zadała mu pytanie, potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że nad ich głowami zawisła jemioła. Natychmiast spojrzał w górę, żeby przyjrzeć się temu… egzemplarzowi, który (jak sama Ria stwierdziła) przynajmniej nie kichał. Poczerwieniał, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Obraz wciąż był żywy i bardzo dokładny. Pamiętał też jak bardzo próbował wymigać się od pocałowania Rii. To nie tak, że wstydził się wtedy panny Weasley, nawet jeżeli mu to z początku zarzucała. Wstydził się samego siebie. Jego reputacja nawet wtedy nie była dobra. Ale kto wie, może zwyczajnie przedwcześnie i nieświadomie wyczuł, że z niewinnej pomocy w pozbyciu się kichającej jemioły może wykluć się tak silne uczucie w nim (a właściwie między nimi). Ach, dobrze pamiętał ten krótki smak ust. A przecież nie miało się w ich życiu skończyć tylko na nim. Wspomnienie jednak sprawiało, że wciąż czerwieniał.
Wpatrywał się w nią bez odpowiedzi dość długo. Uśmiechał się szeroko, przyjemnie. Jego oczy błyszczały, a drobne zmarszczaki przy oczach zdradzały szczęście. Objął jej polik dłonią. Swój kieliszek odstawił z powrotem na tacę, by móc objąć i drugi policzek. Miał nadzieję, że ta bliskość była wystarczającą odpowiedzią. Nie potrzebował już żadnej kichającej jemioły do pomocy. A z całą pewnością nie wstydził się samego siebie. Drobnym problemem mógł być jedynie tłum, który zakłócał chwilową intymność.
– Nie przeszkadzałoby mi to– odpowiedział, gdy w końcu oderwał się od jej ust. Ponownie spojrzał w górę szukając tajemniczej jemioły. – Przynajmniej teraz wiem jak się jej pozbyć – dodał, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Plumpkowa studnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka