Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plumpkowa studnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plumpkowa Studnia
Stara, kamienna studnia, znajdowała się w Dolinie Godryka od zawsze. Dosłownie; wykopana w trakcie powstawania wioski, przez długi czas stanowiła dla mieszkańców główne ujęcie wody, umiejscowiona wygodnie w miejscu, w którym krzyżowały się aż trzy mieszkalne ulice. Wielokrotnie niszczona i odbudowywana, służyła uparcie kolejnym pokoleniom, użytkowana (zapewne z sentymentu) nawet wtedy, gdy w okolicznych domach pojawiła się bieżąca woda. Przestała pełnić swoją rolę dopiero kilka lat temu, kiedy w jej głębinach zadomowiło się stado plumpek. Niemagiczna część mieszkańców wioski była co prawda skłonna wyplenić rybki, ale tutejsi czarodzieje, nie chcąc do tego dopuścić, rzucili na studnię urok, który zmienił smak stojącej w niej wody na wyjątkowo nieprzyjemny, skutecznie zniechęcając mugoli do dalszego jej wykorzystywania. Dzisiaj malowniczo położona studnia nadal jest jednym z ulubionych miejsc schadzek mieszkańców, spragnionych plotek lub kilku romantycznych chwil, ale schludną przeszłość ma już dawno za sobą: jej kamienne boki zarosły mchem, a pod powierzchnią wody (nietypowo wręcz przejrzystej) można dostrzec okrągłe, cętkowane plumpki.
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Według krążących po Dolinie Godryka opowieści, studnia ma jeszcze jedną, magiczną właściwość: w ciemnej tafli odbijają się gwiazdy, które – tylko w ostatni dzień miesiąca, i tylko przy bezchmurnej pogodzie – dzielą się przebłyskami przyszłości, układając się w słowa krótkich, często tajemniczo brzmiących wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, należy napisać post w tym temacie oraz wykonać rzut kością k20, a następnie odczytać treść przepowiedni zgodnie z poniższą rozpiską. Losować można tylko raz – przy każdej kolejnej próbie, gwiazdy na powierzchni studni będą jedynie migotać, nie układając się w żadne słowa.
1. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
2. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W domu czeka na ciebie złoty uśmiech od losu.
3. Spoglądając w studnię, widzisz własne odbicie - a gwiazdy, zamiast w słowa, układają się w koronę tuż nad twoją głową.
4. Gdy spoglądasz w wodną taflę, dostrzegasz siebie - a srebrne punkty, zamiast w słowa, układają się w połyskujący supeł na twojej szyi.
5. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Szmaragdowozielony blask zabarwi Twoją twarz.
6. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Twoja ścieżka jest stroma, ale na jej końcu odnajdziesz to, czego pragniesz.
7. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Nie uciekaj przed przeznaczeniem: poddaj się mu.
8. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków.
9. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego.
10. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce.
11. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Bądź czujny - ktoś, komu ufasz, zada ci cios w plecy.
12. Gwiazdy błyszczą niezwykle jasno, lecz równie szybko nikną wszystkie, pozostawiając w studni jedynie Twe ciemne, samotne odbicie.
13. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Nie oglądaj się za siebie. Zrobiłeś dobrze. Uwierz swemu przeczuciu.
14. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Ciemnooka kobieta okaże się twoją zgubą.
15. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Wybór drogi na skróty skończy się dla ciebie ślepą uliczką.
16. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz stać się lekki jak pióro, zdejmij ze swoich barków ołowiany ciężar.
17. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zamknij oczy. Odwróć się. Zrób dwa kroki w prawo. Trzy w lewo. To, co znajdziesz, będzie twoje. (Po wylosowaniu tej kości i wykonaniu polecenia, zgłoś się do Mistrza Gry.)
18. Srebrne punkty na wodzie układają się w zdanie: Jeśli chcesz zakończyć wojnę, uciesz najpierw tę, która rozgorzała w twoim sercu.
19. Gwiazdy na powierzchni studni migoczą, układając się w słowa: Zagłuszenie bólu sprawi, że powróci ze zdwojoną siłą.
20. Na tafli studni, wśród odblasków gwiazd, dryfuje odłamek spadającej gwiazdy. Możesz wychylić się i go zabrać (zgłoś się po niego w aktualizacjach).
Lokacja zawiera kości.
Skończyłem – odparł z goryczą, lecz tylko we własnych myślach, nie chcąc dawać jej satysfakcji reakcją na tę kąśliwość. Akurat tego się spodziewał, że go wyśmieje, choć i tak obeszła się z nim o wiele łagodniej, niż to sobie wyobrażał. Uraczyła go jedynie parsknięciem, nie donośnym wybuchem histerycznej wręcz radości. Przynajmniej ona dobrze się w tym dziwnym duecie bawiła – rozbawiona, swobodna, jak zwykle nieokiełznana. Robiła to, na co miała ochotę, a dla Kierana podobne zachowanie było niepojęte, nie wpasowywało się w jego światopogląd zbudowanym na przekonaniu, że robić trzeba to, co należy. Jego codzienność wypełniona była po brzegi powinnościami, gdzieś obok istniały też pilne potrzeby jak spanie, jedzenie, higieniczne zabiegi. Cały ten dzień był jednym wielkim odejściem od normy, ale jutro znów do niej powróci i poczuje się o wiele pewniej. Jeszcze pozwalał sylwestrowej magii trwać, gotów jednak w każdej chwili odrzucić rozrywkowy stan.
Jego zamiarem nie było psucie jej zabawy, ale musiał sprowadzić ją na ziemię. Dosłownie. Nim zrobi coś sobie przypadkiem w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Gdy ona w swym rozmarzeniu coraz mocniej zadzierała głowę, on spoglądał trzeźwym okiem na jej poczynania. Z początku wcale nie peszyło go położenie, które było wynikiem jego interwencji, lecz tak naprawdę z opóźnieniem dotarło do niego, jak to może wyglądać z boku. Chwycił ją bez jej zgody, przerzucił przez ramię, a potem podrzucił niczym worek kartofli. Jej krzyk nie robił na nim wrażenie, często spotykał się z głośnymi protestami złoczyńców, pozostawał więc niewzruszony na natężenie ludzkiego głosu. Bardziej zawstydzała go myśl, że jego roztańczone ciało nie chciało jej puścić, jakby do tanecznego szału potrzebowało jeszcze innej ofiary. Ze wszystkich sił wypierał z siebie myśl o zbyt odsłoniętych nogach, które zbyt śmiało ścisnął. Bo nagle w uścisku nie miał ofiary własnej głupoty, lecz kobietę, o zgrozo, świadomą swojej kobiecości i rozzłoszczoną.
Muzyka wreszcie ustała, jego podrygi również. Błaha szamotanina odeszła w niepamięć, kiedy zgodnie z żądaniem czarownicy odstawił ją na ziemię. Puściłby ją szybciej, gdyby nie ten absurdalny szampański nastrój, który go nieoczekiwanie dopadł. A przecież mógł się spodziewać, że wychylenie kolejnego kieliszka przyniesie mu jakieś kłopoty. Moss też powinna jakoś to przewidzieć. Miał prawo winić ją za to, że nieustannie go prowokowała, czy zmuszała do irracjonalnych zachowań. Już był bliski wyrazić skruchę, póki zażenowania nie wyparło zdumienie.
Przez jedną krótką chwilę miał w głowie kompletną pustkę. Ruch jej dłoni, ledwo wyczuwalny przy torsie, zmroził go całkowicie. Jawiące się przed nim zagrożenie, do tej pory nieznane, trudno było mu odegnać. Czy istniała możliwość, aby podobny atak powstrzymać? Wstrzymał oddech, jakby bojąc się, że zwykłe uniesienie klatki piersiowej znów skłoni ją do poruszenia się i nie był nawet w stanie stwierdzić, czego bał się bardziej – zabrania przez nią dłoni czy kolejnej próby niby niewinnego poprawienia materiału płaszcza. I łatwiej byłoby mu się pogodzić z wymierzonym mu siarczystym policzkiem niż tymi szalonymi zarzutami.
Zdumienie wyparła wreszcie złość, a w jego głowie zakotłowało się od zbyt wielu myśli na raz. W jego życiu największą prawdą objawioną była poznana za czasów aurorskiego kursu zasada, że najlepszą obroną jest atak. Choć nie mogła być ona stosowana zawsze, to jednak tym razem wydawała się Kieranowi jak najbardziej adekwatna. Słowa, które zbyt mocno go zszokowały, nie mogły pozostać bez echa. Należało natychmiast zetrzeć ten bezczelny uśmiech z twarzy Phils, aby nie trwała dłużej w iluzji. Zacisnął palce na jej nadgarstku i stanowczo odsunął jej dłoń od siebie.
– Myślisz, że każdy mężczyzna wywiesza jęzor na twój widok? – być może tak jest, sam sobie odpowiedział, jednak zbyt mocno podobne wyobrażenie go obrzydziło. Przez jedną zwodniczą myśl aż się wzdrygnął, a frustracja narosła jeszcze bardziej. – Nie porównuj mnie do tych zapijaczonych mord z Parszywego – właśnie tak odbierał jej słowa, jako odrażające porównanie do tych wszystkich klientów, co nie ofiarowywali jej choćby krzty szacunku należnego młodej kobiecie. – Jesteś w wieku mojej córki – wycedził z siebie zduszonym głosem i to dla niego był ostateczny argument za tym, aby raz na zawsze zapomnieć o niewygodnym temacie, choć traktowanie istnienia Jackie jako wymówki było poniżej wszelkiej krytyki. Przywołanie jej osoby w takiej chwili nie przyszło mu jednak z łatwością, lecz było potrzebne, aby oboje otrzeźwieli choć odrobię. Nie potwierdził przypuszczeń czarownicy, nie mógł ale również nie zaprzeczył. – Chciałaś posłuchać muzyki – nie pytając jej o zdanie, pociągnął ją za sobą w kierunku sceny, którą tak bardzo chciała dojrzeć, gdy stanęła na kamiennej studni. Nie był subtelny i miły, nie wyjawił tego, że przecież nie mógł jej w takim stanie zostawić samej, bo przez własną lekkomyślność stanowiła zagrożenie dla siebie samej. Choć palił go dotyk, nie zwolnił jej nadgarstka z uścisku. A potem, gdy już znaleźli się pośród ludzi, zostawił ją przy grupie smakoszy znajdujących się przy bufecie. Odszedł bez słowa.
| z tematu x 2
Jego zamiarem nie było psucie jej zabawy, ale musiał sprowadzić ją na ziemię. Dosłownie. Nim zrobi coś sobie przypadkiem w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Gdy ona w swym rozmarzeniu coraz mocniej zadzierała głowę, on spoglądał trzeźwym okiem na jej poczynania. Z początku wcale nie peszyło go położenie, które było wynikiem jego interwencji, lecz tak naprawdę z opóźnieniem dotarło do niego, jak to może wyglądać z boku. Chwycił ją bez jej zgody, przerzucił przez ramię, a potem podrzucił niczym worek kartofli. Jej krzyk nie robił na nim wrażenie, często spotykał się z głośnymi protestami złoczyńców, pozostawał więc niewzruszony na natężenie ludzkiego głosu. Bardziej zawstydzała go myśl, że jego roztańczone ciało nie chciało jej puścić, jakby do tanecznego szału potrzebowało jeszcze innej ofiary. Ze wszystkich sił wypierał z siebie myśl o zbyt odsłoniętych nogach, które zbyt śmiało ścisnął. Bo nagle w uścisku nie miał ofiary własnej głupoty, lecz kobietę, o zgrozo, świadomą swojej kobiecości i rozzłoszczoną.
Muzyka wreszcie ustała, jego podrygi również. Błaha szamotanina odeszła w niepamięć, kiedy zgodnie z żądaniem czarownicy odstawił ją na ziemię. Puściłby ją szybciej, gdyby nie ten absurdalny szampański nastrój, który go nieoczekiwanie dopadł. A przecież mógł się spodziewać, że wychylenie kolejnego kieliszka przyniesie mu jakieś kłopoty. Moss też powinna jakoś to przewidzieć. Miał prawo winić ją za to, że nieustannie go prowokowała, czy zmuszała do irracjonalnych zachowań. Już był bliski wyrazić skruchę, póki zażenowania nie wyparło zdumienie.
Przez jedną krótką chwilę miał w głowie kompletną pustkę. Ruch jej dłoni, ledwo wyczuwalny przy torsie, zmroził go całkowicie. Jawiące się przed nim zagrożenie, do tej pory nieznane, trudno było mu odegnać. Czy istniała możliwość, aby podobny atak powstrzymać? Wstrzymał oddech, jakby bojąc się, że zwykłe uniesienie klatki piersiowej znów skłoni ją do poruszenia się i nie był nawet w stanie stwierdzić, czego bał się bardziej – zabrania przez nią dłoni czy kolejnej próby niby niewinnego poprawienia materiału płaszcza. I łatwiej byłoby mu się pogodzić z wymierzonym mu siarczystym policzkiem niż tymi szalonymi zarzutami.
Zdumienie wyparła wreszcie złość, a w jego głowie zakotłowało się od zbyt wielu myśli na raz. W jego życiu największą prawdą objawioną była poznana za czasów aurorskiego kursu zasada, że najlepszą obroną jest atak. Choć nie mogła być ona stosowana zawsze, to jednak tym razem wydawała się Kieranowi jak najbardziej adekwatna. Słowa, które zbyt mocno go zszokowały, nie mogły pozostać bez echa. Należało natychmiast zetrzeć ten bezczelny uśmiech z twarzy Phils, aby nie trwała dłużej w iluzji. Zacisnął palce na jej nadgarstku i stanowczo odsunął jej dłoń od siebie.
– Myślisz, że każdy mężczyzna wywiesza jęzor na twój widok? – być może tak jest, sam sobie odpowiedział, jednak zbyt mocno podobne wyobrażenie go obrzydziło. Przez jedną zwodniczą myśl aż się wzdrygnął, a frustracja narosła jeszcze bardziej. – Nie porównuj mnie do tych zapijaczonych mord z Parszywego – właśnie tak odbierał jej słowa, jako odrażające porównanie do tych wszystkich klientów, co nie ofiarowywali jej choćby krzty szacunku należnego młodej kobiecie. – Jesteś w wieku mojej córki – wycedził z siebie zduszonym głosem i to dla niego był ostateczny argument za tym, aby raz na zawsze zapomnieć o niewygodnym temacie, choć traktowanie istnienia Jackie jako wymówki było poniżej wszelkiej krytyki. Przywołanie jej osoby w takiej chwili nie przyszło mu jednak z łatwością, lecz było potrzebne, aby oboje otrzeźwieli choć odrobię. Nie potwierdził przypuszczeń czarownicy, nie mógł ale również nie zaprzeczył. – Chciałaś posłuchać muzyki – nie pytając jej o zdanie, pociągnął ją za sobą w kierunku sceny, którą tak bardzo chciała dojrzeć, gdy stanęła na kamiennej studni. Nie był subtelny i miły, nie wyjawił tego, że przecież nie mógł jej w takim stanie zostawić samej, bo przez własną lekkomyślność stanowiła zagrożenie dla siebie samej. Choć palił go dotyk, nie zwolnił jej nadgarstka z uścisku. A potem, gdy już znaleźli się pośród ludzi, zostawił ją przy grupie smakoszy znajdujących się przy bufecie. Odszedł bez słowa.
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Chciała na nowo nauczyć się cieszyć chwilą, wyrywać ją bo ta nie zdarzała się zbyt często. Biorąc na swoje barki obowiązki w zakonie i kurs aurorski właściwie nie miała dla siebie czasu. Ale starała się go znaleźć, nawet, gdyby miało to trwać jedynie ułamki sekund. W innym wypadku, byłaby hipokrytką, prosząc o to jego, jednocześnie sama nie stosując się do swoich własnych słów.
Ale nie umiała zwalczyć ciężkości w sercu. Bo widok szczęśliwych par, przynosił sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszyła się. Dzisiaj wygrali, dzisiaj mogli otrzymać choć chwilę wytchnienia, walczyła właśnie dla nich, dla nieznajomych i tych których znała, by mogli żyć w spokoju. Z drugiej strony, czuła kłucie w okolicy wątłego organu, gdy docierało do niej zrozumienie, że to coś, czego nie będzie mieć. Skamander jasno zaznaczył granice, choć zdawało się, że sam z nimi walczył. Chciał jej, jednocześnie nie chcąc. Pragnął, jednocześnie się obawiając. Obawiając, że mogłaby stać się jego słabością. Gubiła się w potoku myśli swoich własnych i wniosków, które przez nią przechodziły.
Nie chciała by jej ponura aura przysłaniała radość innych. Dlatego skupiała je dziś w sobie. Cóż, przynajmniej się starała, bo niektóre słowa wychodziły na wierzch. Na odpowiedź Hannah otworzyła usta rozwierając w lekkim zdziwieniu oczy. Zapowietrzyła się raz jeszcze, by zaraz zacisnąć lekko usta. Krótki szturchnięcie sprawiło że westchnęła i przywołała na usta coś, co przypominało bardziej grymas uśmiechu, niż prawdziwy uśmiech. Odchyliła głowę do tyłu spoglądając na niebo nad nimi.
- Może kiedyś będę potrafiła przestać. - odpowiedziała w końcu opuszczając głowę podjęła jeszcze jedną próbę posłania uśmiechu, tym razem zdawał się odrobinę kwaśny. Nie wiedziała jak, mogła odpuścić sobie kogoś kogo kochała całym sercem i duszą. Szczerze wątpiła, że kiedyś znajdzie sposób by to zrobić. - Twój dziadek zawsze wiedział co powiedzieć. - tym razem łagodny uśmiech owinął się wokół warg, ale przez twarz już po chwili przeszedł cień. - Spróbuj to wytłumaczyć Skamanderowi. -mruknęła by zaraz westchnąć raz jeszcze. - Dobra, sprawdźmy tę studnie. - dodała biorąc wdech, siłą odsuwając od siebie myśli o mężczyźnie, który przyciągał ją mocniej niź magnez. Ruszyła nieoczekiwanie obserwując zniknięcie Jackie. Zmarszczyła brwi i uniosła dłoń zakładając za ucho kilka kosmyków. Dłoń przesunęła się na nos, który potarła lekko.
- Nie wiem o której tu się skończy. - powiedziała rozglądając się wokół. Przyszła nie tylko się bawić, ale też interweniować w razie potrzeby. - Stałaś bliżej, nie jestem pewna, czy dobrze słyszałam. - wyznała wprost spoglądając na przyjaciółkę. Mogło jej się jedynie zdawać, ale Hannah mogła mieć rację, nie pamiętała kiedy Jackie ostatnio zniknęła wymawiając się złym samopoczuciem. W końcu dotarły do studni a ona nadal ze sceptycyzmem okalającym umysł nachyliła się nad wodą. A gdy gwiazdy na powierzchni zamigotały i zaczęły formować się w zdania jej brwi uniosły się ku górze. Ponaglający głos miotlarki sprawił, że zerknęła na nią i zmarszczyła brwi znów spoglądając na napis. Nawet studnia sobie z niej kpiła. - W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce. - przeczytała nie potrafiąc uniknąć wychodzącego na twarz sceptycyzmu. Właściwie nawet nie wiedziała dokładnie, kiedy następna kwadra księżyca się zaczyna. Ale to nie miała za wiele znaczenia. - Czasem boję się zarówno ciebie jak i jej. - stwierdziła odsuwając się kawałek od studni.
Ale nie umiała zwalczyć ciężkości w sercu. Bo widok szczęśliwych par, przynosił sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszyła się. Dzisiaj wygrali, dzisiaj mogli otrzymać choć chwilę wytchnienia, walczyła właśnie dla nich, dla nieznajomych i tych których znała, by mogli żyć w spokoju. Z drugiej strony, czuła kłucie w okolicy wątłego organu, gdy docierało do niej zrozumienie, że to coś, czego nie będzie mieć. Skamander jasno zaznaczył granice, choć zdawało się, że sam z nimi walczył. Chciał jej, jednocześnie nie chcąc. Pragnął, jednocześnie się obawiając. Obawiając, że mogłaby stać się jego słabością. Gubiła się w potoku myśli swoich własnych i wniosków, które przez nią przechodziły.
Nie chciała by jej ponura aura przysłaniała radość innych. Dlatego skupiała je dziś w sobie. Cóż, przynajmniej się starała, bo niektóre słowa wychodziły na wierzch. Na odpowiedź Hannah otworzyła usta rozwierając w lekkim zdziwieniu oczy. Zapowietrzyła się raz jeszcze, by zaraz zacisnąć lekko usta. Krótki szturchnięcie sprawiło że westchnęła i przywołała na usta coś, co przypominało bardziej grymas uśmiechu, niż prawdziwy uśmiech. Odchyliła głowę do tyłu spoglądając na niebo nad nimi.
- Może kiedyś będę potrafiła przestać. - odpowiedziała w końcu opuszczając głowę podjęła jeszcze jedną próbę posłania uśmiechu, tym razem zdawał się odrobinę kwaśny. Nie wiedziała jak, mogła odpuścić sobie kogoś kogo kochała całym sercem i duszą. Szczerze wątpiła, że kiedyś znajdzie sposób by to zrobić. - Twój dziadek zawsze wiedział co powiedzieć. - tym razem łagodny uśmiech owinął się wokół warg, ale przez twarz już po chwili przeszedł cień. - Spróbuj to wytłumaczyć Skamanderowi. -mruknęła by zaraz westchnąć raz jeszcze. - Dobra, sprawdźmy tę studnie. - dodała biorąc wdech, siłą odsuwając od siebie myśli o mężczyźnie, który przyciągał ją mocniej niź magnez. Ruszyła nieoczekiwanie obserwując zniknięcie Jackie. Zmarszczyła brwi i uniosła dłoń zakładając za ucho kilka kosmyków. Dłoń przesunęła się na nos, który potarła lekko.
- Nie wiem o której tu się skończy. - powiedziała rozglądając się wokół. Przyszła nie tylko się bawić, ale też interweniować w razie potrzeby. - Stałaś bliżej, nie jestem pewna, czy dobrze słyszałam. - wyznała wprost spoglądając na przyjaciółkę. Mogło jej się jedynie zdawać, ale Hannah mogła mieć rację, nie pamiętała kiedy Jackie ostatnio zniknęła wymawiając się złym samopoczuciem. W końcu dotarły do studni a ona nadal ze sceptycyzmem okalającym umysł nachyliła się nad wodą. A gdy gwiazdy na powierzchni zamigotały i zaczęły formować się w zdania jej brwi uniosły się ku górze. Ponaglający głos miotlarki sprawił, że zerknęła na nią i zmarszczyła brwi znów spoglądając na napis. Nawet studnia sobie z niej kpiła. - W trakcie następnej kwadry Księżyca spotkasz kogoś, kto poruszy twe serce. - przeczytała nie potrafiąc uniknąć wychodzącego na twarz sceptycyzmu. Właściwie nawet nie wiedziała dokładnie, kiedy następna kwadra księżyca się zaczyna. Ale to nie miała za wiele znaczenia. - Czasem boję się zarówno ciebie jak i jej. - stwierdziła odsuwając się kawałek od studni.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wiedziała, że to na nic; nie była w stanie zrobić nic, aby jej to ułatwić. Nawet dzisiaj, gdy wokół rozbrzmiewała muzyka, kolorowe iskierki tańczyły po okolicznych budynkach, przyjemność przepływała przez ciała, a bąbelki szampana pękały w uszach. Tak jakby właśnie takie momenty przypominały jej o tym, jak bardzo jej życie różniło się od codzienności ludzi, których mijały po drodze. Chciała jej pomóc. Chciała zdjąć z ramion ten ciężar; balast, który dźwigała, ale nie tylko nie mogła — nie była też do tego odpowiednią osobą. Ten, który mógł to załatwić z zaskakującą łatwością, jak za sprawką lumos rozniecić mrok, zdawał się być poza zasięgiem. Dlaczego? Co nim kierowało? Jaki był powód, dla którego dwoje wspaniałych i samotnych ludzi nie mogło po prostu zgodzić się co do jednego — nie wiedziała. A może zwyczajnie było to zbyt skomplikowane, by pozwoliła sobie samej zrozumieć. Jej nadmierny entuzjazm mógł dać złudne wrażenie lekkości, ale tak naprawdę nie miała szans na odegnanie cieni, które gromadziły się wokół Tonks, czyhając tylko na jej dobry humor, który od dawna w niczym nie przypominał tego sprzed lat. Sprzed czasu, gdy to wszystko na nich spadło; gdy świat zaczął stawać na głowie.
— Będziesz. Jestem tego pewna — odpowiedziała jej, ani na moment nie tracąc tego nieco wymuszonego entuzjazmu — nie mogła pozwolić jej zgubić się w meandrach rozważań, tęsknot i myśli. Nawet jeśli ją rozumiała, bo sama to przeżyła, zostawiając w końcu przeszłość za sobą, nie mogła. Zamierzała być przy niej, tak długo, jak trzeba, czy tego chciała, czy nie. Milczenie przychodziło jej w takich chwilach z trudem, ale jeśli tego by właśnie chciała — zdobyłaby się na to. Gdyby tylko miała pewność, że to cokolwiek zmieni, coś da. Na jej kwaśny uśmiech spojrzała niepewnie. Nie potrafiła udać, że go nie dostrzegła — tego grymasu, wywołanego zmuszeniem jej do udawania szczęścia. Nie chciała, by udawała. Nie mogła patrzeć na to, jak próbowała, a jednocześnie żadne słowa nie mogły jej tego odebrać. Uśmiechnęła się po chwili, ale bez zadowolenia, jakby reflektując się, że czymś powinna jej na to odpowiedzieć. Nie wiedziała czym. Złapała ją więc za rękę i na moment ścisnęła — udając, że nie działo się nic złego. Nie działo, Tonks? — Może spróbuję — mruknęła w końcu, całkiem poważnie, ale nie spojrzała już na nią. — Może potrzebuje kogoś, by wepchnął go w to siłą, zwalniając z ciążącego poczucia odpowiedzialności. — To nie było dobre rozwiązanie, ale nie miała innego. Mogłaby jedynie westchnąć i przewrócić oczami. Jeśli sam nie był gotów by się z tym zmierzyć, nikt nie mógł za niego podjąć tego wyzwania. Ona, nie mówiąc nic Billy'emu, nie była. I nie zrobiła nic. Kto wie, jakby to wszystko się potoczyło, gdyby zaryzykowała wszystkim, co miała? Czy towarzyszyłby jej tu dziś, czy ich drogi rozeszłyby się znacznie wcześniej? Żałowała tylko, że odpowiedź — jakakolwiek by była, nigdy nie padnie, a ona zawsze będzie tylko gdybać, zakładając, że dobrze się stało.
— Chyba... dobrze — westchnęła, nie wiedząc nawet jak ustosunkować się do wyznania Jackie. Spojrzała na Tonks i wzruszyła ramionami, kręcąc głową; trudno, cóż więcej mogły dziś zrobić. Może było jej wstyd; może chciała zostać z tym sama naprawdę, próbując spacyfikować własne, rozszalałe emocjami serce.
Uniosła brew, przyglądając się Tonks. Jej wróżba zdawała się brzmieć co najmniej obiecująco. Z trudem milczała, rzucając jeszcze okiem na swoją własną. — Ho, ho. A nie mówiłam?— Za wszelką cenę próbowała ściągnąć na siebie jej wzrok, który dodatkowo podkreślał: No, nie mówiłam?!. — Nie myśl, że tak łatwo o tym zapomnę. Jeśli się nie pochwalisz, będę cię nękać, póki mi nie powiesz, kto to. — Ostrzegła ją, zaczesując włosy za ucho i zerknęła w ciemną taflę. —Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków— spojrzała na swoją przepowiednię raz jeszcze, nieszczególnie się nią martwiąc. Nie rozumiała jej; nie chciała się zagłębiać w skomplikowane interpretacje. — Wszystko jedno.— Wzruszyła ramionami, odsuwając się od studni; nie wiedziała, o jakie błędy mogło chodzić, jak powinna to rozumieć. Gdyby nie wróżba Tonks, w którą łatwo uwierzyła, swoją własną potraktowałaby jako zabawne biadolenie.
— Będziesz. Jestem tego pewna — odpowiedziała jej, ani na moment nie tracąc tego nieco wymuszonego entuzjazmu — nie mogła pozwolić jej zgubić się w meandrach rozważań, tęsknot i myśli. Nawet jeśli ją rozumiała, bo sama to przeżyła, zostawiając w końcu przeszłość za sobą, nie mogła. Zamierzała być przy niej, tak długo, jak trzeba, czy tego chciała, czy nie. Milczenie przychodziło jej w takich chwilach z trudem, ale jeśli tego by właśnie chciała — zdobyłaby się na to. Gdyby tylko miała pewność, że to cokolwiek zmieni, coś da. Na jej kwaśny uśmiech spojrzała niepewnie. Nie potrafiła udać, że go nie dostrzegła — tego grymasu, wywołanego zmuszeniem jej do udawania szczęścia. Nie chciała, by udawała. Nie mogła patrzeć na to, jak próbowała, a jednocześnie żadne słowa nie mogły jej tego odebrać. Uśmiechnęła się po chwili, ale bez zadowolenia, jakby reflektując się, że czymś powinna jej na to odpowiedzieć. Nie wiedziała czym. Złapała ją więc za rękę i na moment ścisnęła — udając, że nie działo się nic złego. Nie działo, Tonks? — Może spróbuję — mruknęła w końcu, całkiem poważnie, ale nie spojrzała już na nią. — Może potrzebuje kogoś, by wepchnął go w to siłą, zwalniając z ciążącego poczucia odpowiedzialności. — To nie było dobre rozwiązanie, ale nie miała innego. Mogłaby jedynie westchnąć i przewrócić oczami. Jeśli sam nie był gotów by się z tym zmierzyć, nikt nie mógł za niego podjąć tego wyzwania. Ona, nie mówiąc nic Billy'emu, nie była. I nie zrobiła nic. Kto wie, jakby to wszystko się potoczyło, gdyby zaryzykowała wszystkim, co miała? Czy towarzyszyłby jej tu dziś, czy ich drogi rozeszłyby się znacznie wcześniej? Żałowała tylko, że odpowiedź — jakakolwiek by była, nigdy nie padnie, a ona zawsze będzie tylko gdybać, zakładając, że dobrze się stało.
— Chyba... dobrze — westchnęła, nie wiedząc nawet jak ustosunkować się do wyznania Jackie. Spojrzała na Tonks i wzruszyła ramionami, kręcąc głową; trudno, cóż więcej mogły dziś zrobić. Może było jej wstyd; może chciała zostać z tym sama naprawdę, próbując spacyfikować własne, rozszalałe emocjami serce.
Uniosła brew, przyglądając się Tonks. Jej wróżba zdawała się brzmieć co najmniej obiecująco. Z trudem milczała, rzucając jeszcze okiem na swoją własną. — Ho, ho. A nie mówiłam?— Za wszelką cenę próbowała ściągnąć na siebie jej wzrok, który dodatkowo podkreślał: No, nie mówiłam?!. — Nie myśl, że tak łatwo o tym zapomnę. Jeśli się nie pochwalisz, będę cię nękać, póki mi nie powiesz, kto to. — Ostrzegła ją, zaczesując włosy za ucho i zerknęła w ciemną taflę. —Nie popełniaj błędów swoich rodziców i przodków— spojrzała na swoją przepowiednię raz jeszcze, nieszczególnie się nią martwiąc. Nie rozumiała jej; nie chciała się zagłębiać w skomplikowane interpretacje. — Wszystko jedno.— Wzruszyła ramionami, odsuwając się od studni; nie wiedziała, o jakie błędy mogło chodzić, jak powinna to rozumieć. Gdyby nie wróżba Tonks, w którą łatwo uwierzyła, swoją własną potraktowałaby jako zabawne biadolenie.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Nie miało go być na tej plebejskiej imprezie, ale ileż można siedzieć samemu w domu lub pić w portowej knajpie? Let's face it - nie miał zbyt wielu przyjaciół, a na pewno nie takich, z którymi mógłby się beztrosko pobawić. Był z Nokturnem związany przede wszystkim siecią interesów i nie mógł sobie pozwolić, by ktokolwiek widział go zbyt beztroskiego, zbyt słabego, a nawet zbyt pijanego. Chociaż picie wódki z oprychami należało do części jego "obowiązków zawodowych", to nawet wtedy uważał na każdy łyk, nie chcąc stracić czujności. Czasem pozwalał sobie na chwilę beztroskiej zabawy, ale najchętniej w porcie lub na obrzeżach miasta, gdzie było mniejsze prawdopodobieństwo spotkania jakiegoś zbira. Chociaż praca pozwalała mu zarobić dobre pieniądze, to przy okazji dorobił się zarówno zazdrosnej konkurencji, jak i urażonych wrogów. Czasem zazdrościł metamorfomagom, którzy z większą łatwością mogliby sprawdzić się w jego branży. Ale nie chciał myśleć o metamorfomagach, a szczególnie o takiej jednej.
Pojawił się tutaj nieco bardziej rozluźniony, choć bacznie rozglądał się po okolicy. Nie chciałby natrafić na żadnego znajomego z czasów Hogwartu, albo - co gorsza - na żadnego przyjaciela rodziny Wrońskich. Ostatnim, czego chciał, było tłumaczenie się komuś losowemu z tego, co robił przez te wszystkie lata. Jego życie było jego sprawą i tylko jego. Ku jego uldze, ludzie tłumnie zjawili się w Dolinie Godryka, co gwarantowało pewną anonimowość. Porwał z placu głównego kieliszek szampana oraz pasztecika, a potem ruszył w stronę jakiegoś cichszego miejsca. Nie miał jeszcze ochoty na tańce i hulanki, nie dopóki się nie napije. Jednym haustem wypił szampana, a potem utkwił wzrok w jeziorze i zmarszczył brwi. Hola, to tylko jeden kieliszek! Uszczypnął się, ale wzrok go nie mylił - plumpki układały się w litery, we wróżbę... a Wroński, wbrew pozorom, był przesądnym człowiekiem, więc z ciekawością skupił wzrok na świetlistych kuleczkach, ciekaw, co chce mu przekazać los na powitanie 1957 roku.
k1: szampan
k2: wróżba
Pojawił się tutaj nieco bardziej rozluźniony, choć bacznie rozglądał się po okolicy. Nie chciałby natrafić na żadnego znajomego z czasów Hogwartu, albo - co gorsza - na żadnego przyjaciela rodziny Wrońskich. Ostatnim, czego chciał, było tłumaczenie się komuś losowemu z tego, co robił przez te wszystkie lata. Jego życie było jego sprawą i tylko jego. Ku jego uldze, ludzie tłumnie zjawili się w Dolinie Godryka, co gwarantowało pewną anonimowość. Porwał z placu głównego kieliszek szampana oraz pasztecika, a potem ruszył w stronę jakiegoś cichszego miejsca. Nie miał jeszcze ochoty na tańce i hulanki, nie dopóki się nie napije. Jednym haustem wypił szampana, a potem utkwił wzrok w jeziorze i zmarszczył brwi. Hola, to tylko jeden kieliszek! Uszczypnął się, ale wzrok go nie mylił - plumpki układały się w litery, we wróżbę... a Wroński, wbrew pozorom, był przesądnym człowiekiem, więc z ciekawością skupił wzrok na świetlistych kuleczkach, ciekaw, co chce mu przekazać los na powitanie 1957 roku.
k1: szampan
k2: wróżba
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 2
--------------------------------
#2 'k20' : 1
#1 'k10' : 2
--------------------------------
#2 'k20' : 1
Leniwym krokiem, z kieliszkiem szampana w dłoni, oddała się od nieznośnie głośnego placu głównego, stale rozglądając się dookoła, choć jej wzrok był nieobecny, zasnuty mgłą zamyślenia - coś ciągle ją rozpraszało, nie pozwalając skupić się na wypatrywaniu ewentualnych nieprawidłowości, podejrzanych gestów, niepokojących zachowań. Nie czuła się dobrze wśród tłumów, a już na pewno nie kiedy była sama; wiele oddałaby za możliwość odnalezienia wśród czarodziejów świętujących nadejście kolejnego, oby lepszego, roku znajome twarze Ronana czy Jaydena. Odkąd jednak zjawiła się w Dolinie Godryka, nie natknęła się na nikogo, z kim naprawdę chciałaby porozmawiać, dlatego też cały ten czas spędziła na błądzeniu wśród namiotów, obserwowaniu roześmianych, a przy tym podchmielonych uczestników przygotowanych na sylwestra zabaw i niecierpliwym oczekiwaniu na północ. Rozważała wcześniejsze opuszczenie terenu imprezy, lecz tak długo, jak ktoś mógł potrzebować jej pomocy, wolała pozostać na miejscu.
Nie zauważyła, kiedy zbliżyła się do owianej tajemnicą Plumpkowej Studni; przelotnie poczuła się lepiej, w towarzystwie ledwie kilku innych, zajmujących się sobą czarodziejów. Dobiegająca z wioski muzyka była tutaj cichsza, nie aż tak przytłaczająca, a do tego mieszała się ze śpiewem świerszczy, trzeszczeniem udeptywanego śniegu. Przystanęła, gdy wzdłuż kręgosłupa przebiegł wywołany zimnem dreszcz i wciągnęła głowę w ramiona, próbując choćby częściowo schować twarz za okręconym wokół szyi szalikiem. Żałowała, że nie założyła na tę okazję czapki, ciepłej wełnianej czapki, lecz taką przecież podjęła decyzję, by wyeksponować błękitną, odcinającą się od ciemnych włosów wstążkę, którą użyła jak opaskę.
Westchnęła cicho, pokonując ostatnią prostą, jedną z dłoni wciskając do kieszeni płaszcza, drugą - wciąż trzymając pełen kieliszek szampana. Jeszcze nie skupiała się na skąpanych w półmroku, oświetlanych jedynie blaskiem gwiazd twarzach, wpierw próbując zwalczyć narastające znużenie. Co ona tutaj właściwie robiła? I czy naprawdę było to wydarzenie, którego nie można było przegapić...? Dopiero kiedy otrząsnęła się i na powrót skupiła na otoczeniu, zaczęła wznosić kieliszek do ust z zamiarem skosztowania alkoholu, coś do niej dotarło i zamarła w bezruchu. Momentalnie poczuła, że coś jest nie tak, z każdym kolejnym oddechem nabierając pewności, że stojące opodal, cicho dyskutujące ze sobą kobiety nie są jej obce. A przynajmniej kiedyś nie były, za czasów szkolnych. Później wszystko się skomplikowało, rozmyło...
Kiedy tylko odzyskała kontrolę nad swym ciałem, odwróciła się i ruszyła prosto przed siebie; nie chciała, by ją rozpoznały, nawet jeśli podskórnie tęskniła za tamtymi chwilami, żałowała, że z upływem lat przestała dbać o relacje, skupiła się tylko na karierze. Nie uszła jednak daleko, gdy wpadła na kogoś, prawie rozlewając zawartość trzymanego w dłoni naczynia. - Przepraszam. - Zareagowała odruchowo, nim jeszcze zadarła głowę ku górze i napotkała wzrokiem twarz nieznajomego. Wyglądał inaczej, minęło wiele długich lat od ich ostatniego spotkania, nie potrzebowała jednak wiele czasu, by zorientować się, że to on, że wpadła z deszczu pod rynnę. - Ja... Co tu robisz? - dodała stosunkowo spokojnie, lata treningu nauczyły ją lepszego panowania nad swym ciałem, tonem głosu, mimo to powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej na myśl, szybko spróbowała więc zastąpić zadane dopiero co pytanie innym. - Co u ciebie? - Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Nie odkąd dostała się do ministerstwa i zrozumiała, że nie kontynuował kursu aurorskiego. Odchrząknęła cicho i cofnęła się o krok, przelotnie spoglądając gdzieś w bok, po czym w końcu zasmakowała szampana, próbując dodać sobie w ten sposób animuszu. Nie mogła jednak długo unikać Wrońskiego wzrokiem; mimowolnie porównywała obraz, który pozostał jej w pamięci, z tym, co widziała teraz. Był doroślejszy, zapuścił wąsy, a w jego oczach Maeve dostrzegała coś obcego, dzikiego, mimo to wciąż przypomniał dawnego siebie. Chłopaka, z którym dawno temu poszła na bal, a który w Hogsmeade wykreślił ją ze swego życia, na jej własne życzenie.
| rzucam na szampana
Nie zauważyła, kiedy zbliżyła się do owianej tajemnicą Plumpkowej Studni; przelotnie poczuła się lepiej, w towarzystwie ledwie kilku innych, zajmujących się sobą czarodziejów. Dobiegająca z wioski muzyka była tutaj cichsza, nie aż tak przytłaczająca, a do tego mieszała się ze śpiewem świerszczy, trzeszczeniem udeptywanego śniegu. Przystanęła, gdy wzdłuż kręgosłupa przebiegł wywołany zimnem dreszcz i wciągnęła głowę w ramiona, próbując choćby częściowo schować twarz za okręconym wokół szyi szalikiem. Żałowała, że nie założyła na tę okazję czapki, ciepłej wełnianej czapki, lecz taką przecież podjęła decyzję, by wyeksponować błękitną, odcinającą się od ciemnych włosów wstążkę, którą użyła jak opaskę.
Westchnęła cicho, pokonując ostatnią prostą, jedną z dłoni wciskając do kieszeni płaszcza, drugą - wciąż trzymając pełen kieliszek szampana. Jeszcze nie skupiała się na skąpanych w półmroku, oświetlanych jedynie blaskiem gwiazd twarzach, wpierw próbując zwalczyć narastające znużenie. Co ona tutaj właściwie robiła? I czy naprawdę było to wydarzenie, którego nie można było przegapić...? Dopiero kiedy otrząsnęła się i na powrót skupiła na otoczeniu, zaczęła wznosić kieliszek do ust z zamiarem skosztowania alkoholu, coś do niej dotarło i zamarła w bezruchu. Momentalnie poczuła, że coś jest nie tak, z każdym kolejnym oddechem nabierając pewności, że stojące opodal, cicho dyskutujące ze sobą kobiety nie są jej obce. A przynajmniej kiedyś nie były, za czasów szkolnych. Później wszystko się skomplikowało, rozmyło...
Kiedy tylko odzyskała kontrolę nad swym ciałem, odwróciła się i ruszyła prosto przed siebie; nie chciała, by ją rozpoznały, nawet jeśli podskórnie tęskniła za tamtymi chwilami, żałowała, że z upływem lat przestała dbać o relacje, skupiła się tylko na karierze. Nie uszła jednak daleko, gdy wpadła na kogoś, prawie rozlewając zawartość trzymanego w dłoni naczynia. - Przepraszam. - Zareagowała odruchowo, nim jeszcze zadarła głowę ku górze i napotkała wzrokiem twarz nieznajomego. Wyglądał inaczej, minęło wiele długich lat od ich ostatniego spotkania, nie potrzebowała jednak wiele czasu, by zorientować się, że to on, że wpadła z deszczu pod rynnę. - Ja... Co tu robisz? - dodała stosunkowo spokojnie, lata treningu nauczyły ją lepszego panowania nad swym ciałem, tonem głosu, mimo to powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej na myśl, szybko spróbowała więc zastąpić zadane dopiero co pytanie innym. - Co u ciebie? - Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Nie odkąd dostała się do ministerstwa i zrozumiała, że nie kontynuował kursu aurorskiego. Odchrząknęła cicho i cofnęła się o krok, przelotnie spoglądając gdzieś w bok, po czym w końcu zasmakowała szampana, próbując dodać sobie w ten sposób animuszu. Nie mogła jednak długo unikać Wrońskiego wzrokiem; mimowolnie porównywała obraz, który pozostał jej w pamięci, z tym, co widziała teraz. Był doroślejszy, zapuścił wąsy, a w jego oczach Maeve dostrzegała coś obcego, dzikiego, mimo to wciąż przypomniał dawnego siebie. Chłopaka, z którym dawno temu poszła na bal, a który w Hogsmeade wykreślił ją ze swego życia, na jej własne życzenie.
| rzucam na szampana
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 7
'k10' : 7
Mroźny wieczór przyniesie spotkanie, które odmieni twoje życie.
Daniel ze zdumieniem obserwował, jak gwiazdy ułożyły się w "prorocze" słowa, bardziej zaskoczony samym ruchem świateł na powierzchni tafli wody niż wróżbą - zaiste, godną byle fałszywej jasnowidzki. Wątpił, by niebo chciało mu coś przekazać. Może to raczej trik organizatorów Sylwestra? Jakie jeszcze słowa zaklęli w tafli wody? "Poznasz przystojnego bruneta"? "Fortuna będzie ci sprzyjać?" Pff. Co za żenada. Nawet szampan nie smakował jak szampan, tylko miał posmak cytryny. Skrzywił się lekko, nie wiedząc co podkusiło go, by samotnie udać się do Doliny Godryka w ten mroźny wieczór.
Przynajmniej nie było mu jeszcze zimno. Ubrał gruby, granatowy płaszcz, który służył mu wiernie już kilka lat i ciepłą czapę z najprawdziwszego futra, wygraną w karty od jakiegoś rosyjskiego handlarza. Wcisnął dłonie do kieszeni i odwrócił się od tafli jeziora, chcąc udać się w jakieś weselsze miejsce, a może nawet wrócić do domu... i w tym momencie ktoś na niego wpadł. Ktoś niższy i lżejszy od niego, ale i tak idący ze sporym impetem.
Uważaj jak lezie... - chciał warknąć Daniel, ale niezdarny intruz był szybszy, prędko artykułując przeprosiny. Odruchowo zerknął w dół, bo górował nad postacią wzrostem. I zamarł.
Nie było trudno ją poznać, tym bardziej, że nie chroniła twarzy od mrozu - ani czapką ani nawet kapturem. Za to Wrońskiemu zrobiło się jakoś zimniej, a nagły przestrach zmusił go do odwrócenia się przez ramię i rzucenia nerwowego spojrzenia na taflę jeziora. Wróżba zniknęła, Maeve nie miała szans jej dojrzeć, ale i tak było mu nieswojo. Bywał przesądny, gdy chodziło o prawdziwe wróżby. Zacisnął usta i powrócił wzrokiem do Maeve, usiłując sobie wmówić, że to tylko przypadek.
Przypadkowe, całkowicie przypadkowe spotkanie po całej dekadzie. Kryjąc ciekawość, oszacował dziewczynę - już kobietę - wzrokiem. Nadal była szczupła i drobna, a ciemne oczy lśniły blaskiem twarz na jej bladej twarzy o delikatnych - choć teraz nieco wyostrzonych, bardziej posągowych - rysach. Przełknął ślinę, nie mając przez chwilę pojęcia jak zareagować. Minęło tyle lat, tańczył (i nie tylko) od tego czasu z wieloma innymi kobietami, myślałby kto, że trochę zmienił mu się gust. A jednak - widział to z całą jasnością umysłu - ta jedna nadal...
-Pięknie dziś wyglądasz... - Clearwater, tak zawsze ją nazywał i dzisiejszy dzień nie powinien być wyjątkiem. -Maeve. - zamrugał, nie wiedząc nawet kiedy pomyślane słowa wybrzmiały z jego ust.
-Piję samotnie w Sylwestra, a ty? - odpowiedział, mile zaskoczony tym, że nie uciekła jak w Hogsmeade (choć przecież wtedy to on pierwszy wyszedł z Trzech Mioteł, ale czy miał jakiś wybór? Musiał ratować swoje delikatne ego i dopiero po latach zrozumiał, że honor jest nieco przereklamowany). Chciał po prostu powiedzieć, że wznosi toast w Sylwestra, ale słowo "samotnie" zdradziecko zaplątało się między jego wargi. Odchrząknął, przekonany, że przecież nie wypił jeszcze zbyt wiele. Ten szampan nawet nie smakował alkoholem.
-Robię teraz dobre interesy na Nokturnie, to lepsze pieniądze niż miałbym w Ministerstwie. - lekko kpiący ton złagodził gorzką prawdę. Poznała go przecież jako przyszłego aurora, obiecującą partię. -Dostałaś się w końcu do wiedźmiej, a może do policji? - przekrzywił lekko głowę, a potem uniósł brwi, z niemym zdumieniem obserwując gałązki jemioły, wyrastające na drzewie pod którym stali. Czy to jakiś paskudny żart, czy zwykła ironia losu? Czy to czas zmienił swój bieg i znowu cofnął go do tamtego mroźnego dnia?
-No proszę, a miałem kiedyś nadzieję, że to w Hogsmeade znajdziemy się pod jemiołą. - choć kapryśna magia jemioły najpierw go zirytowała, to w ochrypłych słowach wybrzmiała tylko cicha rezygnacja. Zresztą, czy miał coś do ukrycia? Była kobietą, a one podobno mają dobrą intuicję. Musiała się domyślać, jakie miał intencje wiele lat temu i czemu zaprosił ją wtedy na randkę... prawda?
Self-made man
Choć jej życiu daleko było do ideału, a żałoba po bracie wciąż spędzała sen z powiek, to tego wieczoru panowała nad swymi emocjami z większą wprawą niż za czasów szkoły. Możliwe, że to nie tylko dzięki odbytemu szkoleniu, ale i odczuwanemu już znużeniu, późnej godzinie czy nadchodzącemu wielkimi krokami nowemu rokowi, który skłaniał do refleksji i zadumy. Nawet widok kobiet, których nie spodziewała się tutaj spotkać, a które przypominały o podjętych lata temu decyzjach, nie wyprowadził jej z równowagi; nie uciekała w popłochu, zdjęta strachem, choć niewątpliwie wolała się oddalić, by oszczędzić i sobie, i im, potencjalnych niezręczności. Pech - lub może coś zgoła innego - chciał, że nie była wystarczająco uważna i wpadła przy tym na kogoś, kto - mogła przysiąc - wyrósł tuż przed nią jak spod ziemi.
Miała ochotę unieść wyżej brwi, gdy Wroński nazwał ją piękną, lecz powstrzymała się, zachowując przy tym kamienny wyraz twarzy; nie była w nastroju do walki, zaczepność i nieodzowne ostatnimi miesiące nerwy gdzieś wyparowały, zastąpione dojmującą, wyciszającą melancholią. Apatią. - Dziękuję - odpowiedziała lakonicznie, wyginając usta w uprzejmym, lecz bladym i niepewnym uśmiechu. Nie wiedziała, czy w ten sposób próbował z niej zażartować, czy może był już po prostu pijany, mówił co ślina na język przyniesie, raczył ją komplementami, które były dobre na każdą okazję, dla każdej kobiety. Miała tylko nadzieję, że nikt inny nie mógł dosłyszeć jej imienia; na szczęście rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, które mieszały się z dobiegającą od strony placu głównego muzyką czy śpiewem świerszczy. W oczekiwaniu na odpowiedzi wodziła wzrokiem od futrzanej czapki, do charakterystycznych wąsów, by w końcu zatrzymać się na oczach - znajomo zielonych, lecz przy tym niepokojących, przyprawiających o dreszcz. Nie wiedziała, czy może czuć się przy nim bezpiecznie. - Podobnie. Chociaż może już nie tak samotnie - zauważyła, powoli wznosząc kieliszek do ust, biorąc kolejny łyk złotawego, wyglądającego zupełnie normalnie szampana. Przyjemne ciepło powoli rozlało się po jej przełyku, by w końcu spłynąć niżej, w stronę żołądka, wciąż jednak była przemarznięta; od czasu do czasu drżała, zaś jej policzki pokrywał mimowolny, wywołany zimnymi podmuchami wiatru rumieniec. Myślała, że pozbyła się już wszelkich wyrzutów sumienia czy wątpliwości związanych z tamtym, zakończonym dość burzliwie, spotkaniem w Hogsmeade. Teraz bała się jednak, czy stojący przed nią czarodziej - rosły, umięśniony, z łatwością mogący ją skrzywdzić - nie żywił wobec niej urazy. Lecz przecież... to byłoby głupie. Minęło wiele długich lat, zaś ich relacja ani nie trwała zbyt długo, ani nie była szczególnie zażyła. - Na Nokturnie? - powtórzyła po nim, a w jej głosie pojawiła się w końcu jakaś emocja; przelotnie zamarła w bezruchu, jednakże dość szybko się zreflektowała poprawiając materiał zsuwającego się szalika, próbując zamaskować w ten sposób zdziwienie. Wiedziała, że nie kontynuował kursu aurorskiego, inaczej widywaliby się na ministerialnych korytarzach, lecz przecież mógł zajmować się wszystkim, dosłownie - niekoniecznie opłacalnymi, i z pewnością nielegalnymi, interesami. Jedno musiała mu przyznać; najwidoczniej był w tym dobry, skoro jego nazwisko nie padło z ust żadnego informatora, skoro jeszcze nie wzięli go na warsztat próbując rozbić szajkę przemytników. - Nie jestem pewna, czy powinieneś mi o tym mówić. - Pozwoliła sobie na kolejny, niezbyt radosny uśmiech. - Ale jeśli jesteś... zadowolony, to najważniejsze. Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz. - Nie zamierzała krytykować podjętej przez niego decyzji, przynajmniej nie na głos, musiał jednak liczyć się z konsekwencjami i tym, że każdego dnia ryzykował, prosił się o zamknięcie w Tower. Że łamał prawo. I choć, z uwagi na swe obowiązki, dość często obracała się w towarzystwie marynarzy, pomniejszych rzezimieszków i innych typów spod ciemnej gwiazdy, to był to dla niej zupełnie inny świat, który obserwowała z zewnątrz. Obcy i odległy. - Zajmuję się tym, czym chciałam, tak - odpowiedziała wymijająco; nie zamierzała wnikać w szczegóły, to nie była jego sprawa, w jaki sposób zarabiała na życie, gdyby zaś informacja o jej przynależności do wiedźmiej straży stała się publiczna, miałaby niemałe kłopoty.
Poprawiła poły eleganckiego, żałobnie czarnego płaszcza i powiodła za wzrokiem rozmówcy ku górze, by sprawdzić czemu się tak przygląda, po czym, gdy dojrzała jemiołę, westchnęła cicho, z rezygnacją. Nie była przesądna, nie była ślepo oddana tradycjom, mimo to pojawienie się charakterystycznych gałązek sprawiło, że ich przypadkowe spotkanie było jeszcze bardziej nierealne, nieporadne, na swój sposób krępujące. - Naprawdę? - Ton głosu mężczyzny mógł nie mieć wiele wspólnego z prawdziwymi uczuciami, starała się o tym pamiętać. Mimo tego wspomnienia wróciły, już nie tak wyraźne i jaskrawe, lecz wciąż dość dokładne. - Nie wiedziałam - przyznała szczerze, wciąż spokojnie; nie miała pewności, czego wtedy od niej oczekiwał, o czym myślał... Lecz przecież przyniósł prezent, pastele. I choć było to dawno, w innym życiu, a odpowiedzi na pytania, którymi się wtedy zadręczała, nie były już dla niej aż tak ważne, to w końcu odważyła się wyartykułować to, o czym wtedy myślała, a co przeszkadzało w skupieniu się na nauce. - Dlaczego zaprosiłeś mnie na tamten bal? - Spojrzała mu przy tym w oczy, próbując zaobserwować cokolwiek, co zdradziłoby go z kłamstwem. To mogła być jedyna okazja, by dowiedzieć się prawdy.
Miała ochotę unieść wyżej brwi, gdy Wroński nazwał ją piękną, lecz powstrzymała się, zachowując przy tym kamienny wyraz twarzy; nie była w nastroju do walki, zaczepność i nieodzowne ostatnimi miesiące nerwy gdzieś wyparowały, zastąpione dojmującą, wyciszającą melancholią. Apatią. - Dziękuję - odpowiedziała lakonicznie, wyginając usta w uprzejmym, lecz bladym i niepewnym uśmiechu. Nie wiedziała, czy w ten sposób próbował z niej zażartować, czy może był już po prostu pijany, mówił co ślina na język przyniesie, raczył ją komplementami, które były dobre na każdą okazję, dla każdej kobiety. Miała tylko nadzieję, że nikt inny nie mógł dosłyszeć jej imienia; na szczęście rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, które mieszały się z dobiegającą od strony placu głównego muzyką czy śpiewem świerszczy. W oczekiwaniu na odpowiedzi wodziła wzrokiem od futrzanej czapki, do charakterystycznych wąsów, by w końcu zatrzymać się na oczach - znajomo zielonych, lecz przy tym niepokojących, przyprawiających o dreszcz. Nie wiedziała, czy może czuć się przy nim bezpiecznie. - Podobnie. Chociaż może już nie tak samotnie - zauważyła, powoli wznosząc kieliszek do ust, biorąc kolejny łyk złotawego, wyglądającego zupełnie normalnie szampana. Przyjemne ciepło powoli rozlało się po jej przełyku, by w końcu spłynąć niżej, w stronę żołądka, wciąż jednak była przemarznięta; od czasu do czasu drżała, zaś jej policzki pokrywał mimowolny, wywołany zimnymi podmuchami wiatru rumieniec. Myślała, że pozbyła się już wszelkich wyrzutów sumienia czy wątpliwości związanych z tamtym, zakończonym dość burzliwie, spotkaniem w Hogsmeade. Teraz bała się jednak, czy stojący przed nią czarodziej - rosły, umięśniony, z łatwością mogący ją skrzywdzić - nie żywił wobec niej urazy. Lecz przecież... to byłoby głupie. Minęło wiele długich lat, zaś ich relacja ani nie trwała zbyt długo, ani nie była szczególnie zażyła. - Na Nokturnie? - powtórzyła po nim, a w jej głosie pojawiła się w końcu jakaś emocja; przelotnie zamarła w bezruchu, jednakże dość szybko się zreflektowała poprawiając materiał zsuwającego się szalika, próbując zamaskować w ten sposób zdziwienie. Wiedziała, że nie kontynuował kursu aurorskiego, inaczej widywaliby się na ministerialnych korytarzach, lecz przecież mógł zajmować się wszystkim, dosłownie - niekoniecznie opłacalnymi, i z pewnością nielegalnymi, interesami. Jedno musiała mu przyznać; najwidoczniej był w tym dobry, skoro jego nazwisko nie padło z ust żadnego informatora, skoro jeszcze nie wzięli go na warsztat próbując rozbić szajkę przemytników. - Nie jestem pewna, czy powinieneś mi o tym mówić. - Pozwoliła sobie na kolejny, niezbyt radosny uśmiech. - Ale jeśli jesteś... zadowolony, to najważniejsze. Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz. - Nie zamierzała krytykować podjętej przez niego decyzji, przynajmniej nie na głos, musiał jednak liczyć się z konsekwencjami i tym, że każdego dnia ryzykował, prosił się o zamknięcie w Tower. Że łamał prawo. I choć, z uwagi na swe obowiązki, dość często obracała się w towarzystwie marynarzy, pomniejszych rzezimieszków i innych typów spod ciemnej gwiazdy, to był to dla niej zupełnie inny świat, który obserwowała z zewnątrz. Obcy i odległy. - Zajmuję się tym, czym chciałam, tak - odpowiedziała wymijająco; nie zamierzała wnikać w szczegóły, to nie była jego sprawa, w jaki sposób zarabiała na życie, gdyby zaś informacja o jej przynależności do wiedźmiej straży stała się publiczna, miałaby niemałe kłopoty.
Poprawiła poły eleganckiego, żałobnie czarnego płaszcza i powiodła za wzrokiem rozmówcy ku górze, by sprawdzić czemu się tak przygląda, po czym, gdy dojrzała jemiołę, westchnęła cicho, z rezygnacją. Nie była przesądna, nie była ślepo oddana tradycjom, mimo to pojawienie się charakterystycznych gałązek sprawiło, że ich przypadkowe spotkanie było jeszcze bardziej nierealne, nieporadne, na swój sposób krępujące. - Naprawdę? - Ton głosu mężczyzny mógł nie mieć wiele wspólnego z prawdziwymi uczuciami, starała się o tym pamiętać. Mimo tego wspomnienia wróciły, już nie tak wyraźne i jaskrawe, lecz wciąż dość dokładne. - Nie wiedziałam - przyznała szczerze, wciąż spokojnie; nie miała pewności, czego wtedy od niej oczekiwał, o czym myślał... Lecz przecież przyniósł prezent, pastele. I choć było to dawno, w innym życiu, a odpowiedzi na pytania, którymi się wtedy zadręczała, nie były już dla niej aż tak ważne, to w końcu odważyła się wyartykułować to, o czym wtedy myślała, a co przeszkadzało w skupieniu się na nauce. - Dlaczego zaprosiłeś mnie na tamten bal? - Spojrzała mu przy tym w oczy, próbując zaobserwować cokolwiek, co zdradziłoby go z kłamstwem. To mogła być jedyna okazja, by dowiedzieć się prawdy.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie planował powiedzieć jej komplementu i nie spodziewał się takiej reakcji. Aż pożałował, że nie ugryzł się w język wcześniej. Przywykł do tego, że Maeve była skryta, ale w przedziwny sposób rekompensowała mu to jej dawna nieśmiałość. Spojrzenie skryte pod długimi rzęsami, uroczy rumieniec na policzkach... to wszystko dawało mu kiedyś nadzieję, że Clearwater widzi w nim nie tylko kolegę, ale też mężczyznę. Ale teraz podziękowała mu z obojętną grzecznością, nie zdradzając żadnych oznak speszenia i bez skrępowania patrząc mu w oczy. Przełknął ślinę, samemu uciekając wzrokiem. Znała go w innym życiu, więc miał wrażenie, że jej przenikliwe spojrzenie zaraz napotka wyrwy w murach, które cierpliwie budował wokół siebie przez ostatnią dekadę.
Na przykład, co mu strzeliło do głowy, by mówić jej o Nokturnie? Zmarszczył lekko brwi, wściekły na samego siebie. Nie potrafił zrozumieć nagłego gadulstwa, zawsze w końcu cenił w sobie to, że najpierw myślał, a potem mówił.
-Nie oceniaj książki po okładce, to, że ktoś prowadzi interesy w konkretnym miejscu, nie oznacza, że są nielegalne... - zapewnił zbyt pośpiesznie. W końcu zajmował się głównie nielegalnymi sprawkami. Gdyby Maeve o nich wiedziała, to pewnie wzięłaby go za najzwyklejszego przestępcę. Nauczył się nie myśleć o moralnych implikacjach swojej pracy, ale coś ścisnęło go nagle w sercu - czy w ogóle przypominał jeszcze chłopaka z dobrej rodziny, który przyszedł do Hogsmeade w drogim płaszczu i z głową pełną marzeń o własnej rodzinie?
Czy był zadowolony? Wzdrygnął się nagle - nie myślał o swoim życiu w takich... emocjonalnych kategoriach. Zdobył niezależność i pieniądze, taki był jego cel. Samotność w Sylwestra byłą sprawą drugorzędną.
Maeve też była teraz obca i odległa. All right then, keep your secrets. Przypomniał sobie, że właściwie nigdy nie spytał wprost, czym chciała się zajmować. Owładnięty własnymi kompleksami, od razu zaczął jej udzielać niedobrych rad. Może kiedyś chciała zwierzyć mu się z własnych marzeń, ale przegapił tamto okienko czasu.
Dziesięć lat, cholera. Czuł się, jakby rozmawiał z własnym wspomnieniem, z senną złudą. Czy to dlatego przed chwilą stracił czujność, opuścił tarczę?
-Dobrze, że jesteś... spełniona. - odruchowo pomknął wzrokiem ku jej dłoniom, szukając na smukłych palcach obrączki lub pierścionka zaręczynowego. Dziesięć lat. Jeszcze kilka i zostanie starą panną. Pewnie znalazła więc już kogoś, kto komplementował ją bez gryzienia się w język, wieczorami czytał z nią książki, a o poranku robił śniadania (albo chociaż zakupy).
-Przemarzłaś. - zauważył w zamian. Wiedziony instynktem, ściągnął z głowy własną czapkę - futrzaną, piękną i cieplutką. W Rosji nosili je mężczyźni, ale w Wielkiej Brytanii wyglądała na tyle ekstrawagancko, że równie dobrze prezentowałaby się na kobiecie. -Masz, ogrzejesz się. - odchrząknął, wciskając jej czapę w dłonie.
A więc nie wiedziała. Byli tacy młodzi, może faktycznie mogła się nie domyślić? Spuścił na moment głowę, nie mogąc zrozumieć, dlaczego czuje się rozczarowany. A potem gwałtownie podniósł wzrok, zaskoczony kolejnym pytaniem, i napotkał przenikliwe spojrzenie Maeve.
-To jest ważne - bal? A nie wszystkie tygodnie po nim? - westchnął, dziwnie zrezygnowany. Może i nie zaprosił jej ze szczerych pobudek, ale przecież wszystko później - wspólna nauka, wieczory na błoniach, wypady do Hogsmeade - było prawdziwe. Czy to właśnie zapamiętała z ich znajomości, swoją początkową podejrzliwość?
-Spodobałaś mi się w trakcie balu - zdecydował się na niezręczną półprawdę, nie mając śmiałości przyznać się do prawdziwych pobudek.
rzucam na test sporny na kłamstwo (+30 z biegłości II)
Na przykład, co mu strzeliło do głowy, by mówić jej o Nokturnie? Zmarszczył lekko brwi, wściekły na samego siebie. Nie potrafił zrozumieć nagłego gadulstwa, zawsze w końcu cenił w sobie to, że najpierw myślał, a potem mówił.
-Nie oceniaj książki po okładce, to, że ktoś prowadzi interesy w konkretnym miejscu, nie oznacza, że są nielegalne... - zapewnił zbyt pośpiesznie. W końcu zajmował się głównie nielegalnymi sprawkami. Gdyby Maeve o nich wiedziała, to pewnie wzięłaby go za najzwyklejszego przestępcę. Nauczył się nie myśleć o moralnych implikacjach swojej pracy, ale coś ścisnęło go nagle w sercu - czy w ogóle przypominał jeszcze chłopaka z dobrej rodziny, który przyszedł do Hogsmeade w drogim płaszczu i z głową pełną marzeń o własnej rodzinie?
Czy był zadowolony? Wzdrygnął się nagle - nie myślał o swoim życiu w takich... emocjonalnych kategoriach. Zdobył niezależność i pieniądze, taki był jego cel. Samotność w Sylwestra byłą sprawą drugorzędną.
Maeve też była teraz obca i odległa. All right then, keep your secrets. Przypomniał sobie, że właściwie nigdy nie spytał wprost, czym chciała się zajmować. Owładnięty własnymi kompleksami, od razu zaczął jej udzielać niedobrych rad. Może kiedyś chciała zwierzyć mu się z własnych marzeń, ale przegapił tamto okienko czasu.
Dziesięć lat, cholera. Czuł się, jakby rozmawiał z własnym wspomnieniem, z senną złudą. Czy to dlatego przed chwilą stracił czujność, opuścił tarczę?
-Dobrze, że jesteś... spełniona. - odruchowo pomknął wzrokiem ku jej dłoniom, szukając na smukłych palcach obrączki lub pierścionka zaręczynowego. Dziesięć lat. Jeszcze kilka i zostanie starą panną. Pewnie znalazła więc już kogoś, kto komplementował ją bez gryzienia się w język, wieczorami czytał z nią książki, a o poranku robił śniadania (albo chociaż zakupy).
-Przemarzłaś. - zauważył w zamian. Wiedziony instynktem, ściągnął z głowy własną czapkę - futrzaną, piękną i cieplutką. W Rosji nosili je mężczyźni, ale w Wielkiej Brytanii wyglądała na tyle ekstrawagancko, że równie dobrze prezentowałaby się na kobiecie. -Masz, ogrzejesz się. - odchrząknął, wciskając jej czapę w dłonie.
A więc nie wiedziała. Byli tacy młodzi, może faktycznie mogła się nie domyślić? Spuścił na moment głowę, nie mogąc zrozumieć, dlaczego czuje się rozczarowany. A potem gwałtownie podniósł wzrok, zaskoczony kolejnym pytaniem, i napotkał przenikliwe spojrzenie Maeve.
-To jest ważne - bal? A nie wszystkie tygodnie po nim? - westchnął, dziwnie zrezygnowany. Może i nie zaprosił jej ze szczerych pobudek, ale przecież wszystko później - wspólna nauka, wieczory na błoniach, wypady do Hogsmeade - było prawdziwe. Czy to właśnie zapamiętała z ich znajomości, swoją początkową podejrzliwość?
-Spodobałaś mi się w trakcie balu - zdecydował się na niezręczną półprawdę, nie mając śmiałości przyznać się do prawdziwych pobudek.
rzucam na test sporny na kłamstwo (+30 z biegłości II)
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Przez chwilę znów czuła się jak za czasów Hogwartu - w pewnych kwestiach wciąż brakowało jej pewności siebie, dlatego miała niemały problem z uwierzeniem w szczerość komplementu. Próbowała się jednak nad nim dłużej nie zastanawiać, słowa Wrońskiego biorąc za niegroźną uprzejmość; zawsze mógł przecież zareagować na jej widok złością, nieskrywaną niechęcią... Choć sama nie była już pewna, czy negatywne, lecz przy tym proste do zinterpretowania w swej stanowczości uczucia nie byłyby łatwiejsze do zniesienia niż to, co się między nimi działo. Dlaczego nie pojawiła się w Dolinie Godryka pod nieswoją twarzą? Wtedy nie musiałoby do tego dojść. Nie musieliby ze sobą rozmawiać - a przynajmniej nie na takie tematy.
Przechyliła lekko głowę, już tym gestem wyrażając powątpiewanie, lecz na nim nie poprzestała; wygięła kąciki ust w niewielkim, pozbawionym wesołości uśmiechu, wciąż nie odwracając uważnego, może nazbyt intensywnego wzroku od twarzy górującego nad nią wzrostem rozmówcy. Stale musiała zadzierać głowę do góry, by móc krzyżować z nim spojrzenia, próbować wyczytać coś z jego mimiki. - Mówisz o Śmiertelnym Nokturnie, Wroński - podjęła cicho, nie chciała - dlaczego? ze względu na sentyment? - by ta wiadomość dotarła do uszu innych; nie wiedziała w końcu na ile rozmówca obnosi się ze swym... zawodem. - Czy tam cokolwiek bywa legalne? - Uniosła brwi do góry; nie wierzyła, by mógł obracać się w takim towarzystwie, by mógł prowadzić interesy w owianej niezwykle złą sławą dzielnicy i nie łamać przy tym prawa. Pozostawało jej mieć nadzieję, że nie robił nic szczególnie głupiego, że nie przekroczy granicy zza której nie ma już odwrotu. Dlaczego się na to zdecydował? Co go pociągało w takim życiu? A może - co poszło nie tak...? Pamiętała go jako butnego chłopaka z dobrego domu, o nazwisku, które gwarantowało mu święty spokój nie tylko ze strony rówieśników, ale i całego czarodziejskiego społeczeństwa. Absolwenta, który szkolił się na aurora. Nie rozumiała, co spowodowało, że zrezygnował i postawił na tak drastyczną zmianę. Nie brała pod uwagę hipotezy, by mógł opuścić ministerstwo ze względu na nią; nie sądziła, by wywoływała w nim na tyle silne uczucia. Jakiekolwiek uczucia.
- Nie jestem spełniona - odpowiedziała ze szczerością, która zdziwiła nawet ją samą. Próbowała nie zastanawiać się nad życiem w takich kategoriach; podjęła decyzję, że zostanie wiedźmią strażniczką i zrobiła wszystko, by tak też się stało. Wytrwale pracowała na sukces, ucząc się nie tylko tego, jak lepiej panować nad swoimi emocjami, jak kłamać, a w rezultacie przekonująco wcielać się w różne role, ale i ogromu teorii, wiedzy ogólnej. Musiała wiedzieć wszystko o wszystkim, by wprawnie łączyć ze sobą pozyskane dane, przygotowywać użyteczne raporty. Była dumna z tego, co udało jej się osiągnąć - lecz w tym celu poświęciła wszystko inne. Teraz zaś żałowała, że nie podjęła nieco innych decyzji, nie spędzała z braćmi więcej czasu... dopóki jeszcze mogła. Żałość ścisnęła jej gardło; znów miała przed oczami zmasakrowane ciało Caleba. Nadal nie umiała pogodzić się ze stratą.
Upiła kolejny, ostatni już łyk szampana i ze zdziwieniem zaobserwowała jak Wroński ściąga czapkę, a następnie wyciąga ją w jej stronę. - Nie musisz... - zaczęła natychmiast, lecz urwała; oczywiście, że nie musiał, oboje o tym wiedzieli. Z jakiegoś powodu nie chciała sprawiać mu przykrości, nie tego wieczoru, kiedy po raz pierwszy od czasów szkoły - i prawdopodobnie ostatni - mogli ze sobą porozmawiać, przekonać się, jak wiele zmieniło się w przeciągu dekady. Dlatego też prędko zreflektowała się, chwytając okrycie głowy wolną, ozdobioną subtelnym pierścionkiem dłonią - był on jednak na palcu wskazującym, nie serdecznym - i powoli ulokowała je na rozpuszczonych, sięgających już łopatek włosach. - Dziękuję - odpowiedziała z wdzięcznością, nie mając wątpliwości, że do Wrońskiego dość charakterystyczna czapka pasowała dużo bardziej.
Między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka, gdy w głosie mężczyzny zadźwięczała... rezygnacja? Dlaczego tak reagował? Czy naprawdę sprawiła mu zawód, kiedy zadała pytanie o bal? - Nie byłoby tygodni po nim, gdybyś mnie na niego nie zaprosił. - Starała się mówić spokojnie, choć wypowiedź była podszyta swego rodzaju napięciem. Minęło wiele długich lat, a ona nadal obawiała się pobudek, które nim wtedy kierowały. Jak gdyby od jego odpowiedzi cokolwiek zależało - samopoczucie, samoocena, wspomnienia. Dlatego właśnie przyglądała mu się z taką uwagą, próbując dostrzec cokolwiek, co upewniłoby ją w przekonaniu, że mówi prawdę - lub bezczelnie kłamie. Wierzyła, że dzięki szkoleniu będzie w stanie przejrzeć go na wylot.
Coś piersi strażniczki drgnęło, gdy odezwał się znowu... I zabrzmiał przekonująco. Szczerze. Spodobała mu się? Tylko tyle i aż tyle? Czy to oznaczało, że cała jej podejrzliwość, całe te podchody... Były zbędne? Że wszystko to mogłoby się skończyć inaczej, gdyby przestała spoglądać na niego przez pryzmat domu, kolegów? Otworzyła szerzej oczy i poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Miał wtedy rację, w Hogsmeade - najwidoczniej nie potrafiła nikomu zaufać. Nie potrafiła budować relacji. Była skazana na samotność.
Pokiwała krótko głową, uciekając przepełnionym goryczą wzrokiem gdzieś w bok; miała ochotę napić się czegoś więcej, musiała znaleźć jedną z lewitujących tac i zdobyć kolejny kieliszek szampana. - Przepraszam, że o to zapytałam - odpowiedziała po krótkiej chwili, mówiła jeszcze ciszej niż do tej pory, brzmiała słabo. Nie wiedziała tylko, do którego z nich naprawdę kierowała swe słowa. I jak powinna zareagować na takie wyznanie; nawet jeśli mu się kiedyś podobała, to było dawno, bardzo dawno. Teraz zaś stali po przeciwnych stronach barykady, kontrastując ze sobą nie tylko powierzchownością, elegancją i wschodnią dzikością, ale i sposobem zarabiania na życie. Nadal nie zdecydowała, co powinna zrobić z informacją o Nokturnie - wyprzeć, wykorzystać...? - Dlaczego spędzasz sylwestra tutaj? Chciałeś potańczyć? - Próbowała zmienić temat, wrócić na neutralny grunt, a przy okazji pozbyć się z ust cierpkiego posmaku. Wciąż zastanawiała się, jak mogłoby teraz wyglądać ich życie, gdyby razem zaczęli pracować w ministerstwie, gdyby dotarli się i nie zerwali kontaktu... Czy wtedy też wybrałby Nokturn?
| tutaj rzucałam na spostrzegawczość (III, +60), ale nie wyszło
Przechyliła lekko głowę, już tym gestem wyrażając powątpiewanie, lecz na nim nie poprzestała; wygięła kąciki ust w niewielkim, pozbawionym wesołości uśmiechu, wciąż nie odwracając uważnego, może nazbyt intensywnego wzroku od twarzy górującego nad nią wzrostem rozmówcy. Stale musiała zadzierać głowę do góry, by móc krzyżować z nim spojrzenia, próbować wyczytać coś z jego mimiki. - Mówisz o Śmiertelnym Nokturnie, Wroński - podjęła cicho, nie chciała - dlaczego? ze względu na sentyment? - by ta wiadomość dotarła do uszu innych; nie wiedziała w końcu na ile rozmówca obnosi się ze swym... zawodem. - Czy tam cokolwiek bywa legalne? - Uniosła brwi do góry; nie wierzyła, by mógł obracać się w takim towarzystwie, by mógł prowadzić interesy w owianej niezwykle złą sławą dzielnicy i nie łamać przy tym prawa. Pozostawało jej mieć nadzieję, że nie robił nic szczególnie głupiego, że nie przekroczy granicy zza której nie ma już odwrotu. Dlaczego się na to zdecydował? Co go pociągało w takim życiu? A może - co poszło nie tak...? Pamiętała go jako butnego chłopaka z dobrego domu, o nazwisku, które gwarantowało mu święty spokój nie tylko ze strony rówieśników, ale i całego czarodziejskiego społeczeństwa. Absolwenta, który szkolił się na aurora. Nie rozumiała, co spowodowało, że zrezygnował i postawił na tak drastyczną zmianę. Nie brała pod uwagę hipotezy, by mógł opuścić ministerstwo ze względu na nią; nie sądziła, by wywoływała w nim na tyle silne uczucia. Jakiekolwiek uczucia.
- Nie jestem spełniona - odpowiedziała ze szczerością, która zdziwiła nawet ją samą. Próbowała nie zastanawiać się nad życiem w takich kategoriach; podjęła decyzję, że zostanie wiedźmią strażniczką i zrobiła wszystko, by tak też się stało. Wytrwale pracowała na sukces, ucząc się nie tylko tego, jak lepiej panować nad swoimi emocjami, jak kłamać, a w rezultacie przekonująco wcielać się w różne role, ale i ogromu teorii, wiedzy ogólnej. Musiała wiedzieć wszystko o wszystkim, by wprawnie łączyć ze sobą pozyskane dane, przygotowywać użyteczne raporty. Była dumna z tego, co udało jej się osiągnąć - lecz w tym celu poświęciła wszystko inne. Teraz zaś żałowała, że nie podjęła nieco innych decyzji, nie spędzała z braćmi więcej czasu... dopóki jeszcze mogła. Żałość ścisnęła jej gardło; znów miała przed oczami zmasakrowane ciało Caleba. Nadal nie umiała pogodzić się ze stratą.
Upiła kolejny, ostatni już łyk szampana i ze zdziwieniem zaobserwowała jak Wroński ściąga czapkę, a następnie wyciąga ją w jej stronę. - Nie musisz... - zaczęła natychmiast, lecz urwała; oczywiście, że nie musiał, oboje o tym wiedzieli. Z jakiegoś powodu nie chciała sprawiać mu przykrości, nie tego wieczoru, kiedy po raz pierwszy od czasów szkoły - i prawdopodobnie ostatni - mogli ze sobą porozmawiać, przekonać się, jak wiele zmieniło się w przeciągu dekady. Dlatego też prędko zreflektowała się, chwytając okrycie głowy wolną, ozdobioną subtelnym pierścionkiem dłonią - był on jednak na palcu wskazującym, nie serdecznym - i powoli ulokowała je na rozpuszczonych, sięgających już łopatek włosach. - Dziękuję - odpowiedziała z wdzięcznością, nie mając wątpliwości, że do Wrońskiego dość charakterystyczna czapka pasowała dużo bardziej.
Między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka, gdy w głosie mężczyzny zadźwięczała... rezygnacja? Dlaczego tak reagował? Czy naprawdę sprawiła mu zawód, kiedy zadała pytanie o bal? - Nie byłoby tygodni po nim, gdybyś mnie na niego nie zaprosił. - Starała się mówić spokojnie, choć wypowiedź była podszyta swego rodzaju napięciem. Minęło wiele długich lat, a ona nadal obawiała się pobudek, które nim wtedy kierowały. Jak gdyby od jego odpowiedzi cokolwiek zależało - samopoczucie, samoocena, wspomnienia. Dlatego właśnie przyglądała mu się z taką uwagą, próbując dostrzec cokolwiek, co upewniłoby ją w przekonaniu, że mówi prawdę - lub bezczelnie kłamie. Wierzyła, że dzięki szkoleniu będzie w stanie przejrzeć go na wylot.
Coś piersi strażniczki drgnęło, gdy odezwał się znowu... I zabrzmiał przekonująco. Szczerze. Spodobała mu się? Tylko tyle i aż tyle? Czy to oznaczało, że cała jej podejrzliwość, całe te podchody... Były zbędne? Że wszystko to mogłoby się skończyć inaczej, gdyby przestała spoglądać na niego przez pryzmat domu, kolegów? Otworzyła szerzej oczy i poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Miał wtedy rację, w Hogsmeade - najwidoczniej nie potrafiła nikomu zaufać. Nie potrafiła budować relacji. Była skazana na samotność.
Pokiwała krótko głową, uciekając przepełnionym goryczą wzrokiem gdzieś w bok; miała ochotę napić się czegoś więcej, musiała znaleźć jedną z lewitujących tac i zdobyć kolejny kieliszek szampana. - Przepraszam, że o to zapytałam - odpowiedziała po krótkiej chwili, mówiła jeszcze ciszej niż do tej pory, brzmiała słabo. Nie wiedziała tylko, do którego z nich naprawdę kierowała swe słowa. I jak powinna zareagować na takie wyznanie; nawet jeśli mu się kiedyś podobała, to było dawno, bardzo dawno. Teraz zaś stali po przeciwnych stronach barykady, kontrastując ze sobą nie tylko powierzchownością, elegancją i wschodnią dzikością, ale i sposobem zarabiania na życie. Nadal nie zdecydowała, co powinna zrobić z informacją o Nokturnie - wyprzeć, wykorzystać...? - Dlaczego spędzasz sylwestra tutaj? Chciałeś potańczyć? - Próbowała zmienić temat, wrócić na neutralny grunt, a przy okazji pozbyć się z ust cierpkiego posmaku. Wciąż zastanawiała się, jak mogłoby teraz wyglądać ich życie, gdyby razem zaczęli pracować w ministerstwie, gdyby dotarli się i nie zerwali kontaktu... Czy wtedy też wybrałby Nokturn?
| tutaj rzucałam na spostrzegawczość (III, +60), ale nie wyszło
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Od jakiegoś czasu wszystko zdawało się posiadać słodko-gorzki posmak. Zwycięstwa, niosły ze sobą wysoką cenę. Porażki, wskazywały słabości nad którymi można było wciąż pracować. Teraz, nadal, póki jeszcze był ku temu czas. Zgubiła dawną siebie, zatraciła ją na trwającej wojnie. Zdawała się ledwie wspomnieniem, które niezmiernie rzadko wyłaniało się na powierzchnię. Była nową wersją siebie, inną, mniej beztroską bardziej zdeterminowaną. I szczerze wątpiła w to, że kiedykolwiek będzie gotowa odpuścić właśnie jego. Jednocześnie też obawiając się, że nikt więcej nie nadąży już za nią, nie będzie w stanie zrozumieć jej motywów i działań, nie będzie w stanie się z nimi pogodzić, tak samo jak z tym, że nigdy nie będzie w stanie zagwarantować żadnego rodzaju pewności. Dlatego nie powiedziała nic na zapewnienie, które potoczyło się z ust jej przyjaciółki, jedynie spoglądając na nią i próbując posłać w jej kierunku uśmiech. Choć wątpiła, by to zadanie zakończyło się sukcesem. Wright potrafiła przejrzeć każdy fałsz, który przez nią przechodził. Znała ją zbyt dobrze, obserwowała wszystkie zmiany ze zbyt bliska by wiedzieć, kiedy i jak reagowało jej ciało i twarz. Na kolejne słowa uniosła brwi zaskoczona, a potem zaśmiała się krótko kręcąc głową.
- Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz przesunąć to jego wielkie, statyczne, niezachwiane ciało chociaż o kawałek. - stwierdziła odrobinę rozbawiona, zmierzając w kierunku studni. Ale radość, czy śmiech, nie trwał długo. Westchnęła wsadzając dłonie w kieszenie płaszcza. Uniosła dłoń by przetrzeć nią kark. - Han, ja próbowałam go zaprosić, zaprowadzić, przenieść i wepchnąć. Ale może nie jestem w jego typie, także nie krępuj się. - zażartowała i w czasie wędrówki obok przyjaciółki uderzyła ją lekko łokciem dla akcentu własnych słów. Trudno było pogodzić się z odrzuceniem, nawet jeśli ona sama uważała, że bycie razem byłoby właściwsze. Nie mogła jednak zmusić kogoś do tego, by ją chciał. By chciał przy niej zasypiać i przy niej się budzić. Chociaż przez kilka chwil… przez niewielki kawałek czasu, miała wrażenie, że właśnie tego chciał. Pomógł jej przetrwać najgorsze noce, to w jego ramionach demony, które atakowały we śnie odchodziły bojąc się podejść gdy był obok.
Na potwierdzenie Hannah zmarszczyła lekko brwi, a później wzruszyła lekko ramionami nie przestając marszczyć nosa.
- Jedyne co wiem, to to, że trzymanie uczyć zbyt długo nic nie daje. Brendan jest super, Jackie też. Oboje bardziej niż ktokolwiek inny znają wszelkie ryzyko. Zastanawiam się tylko czy Bren w ogóle wiesz… ten. - mruknęła, ale postanowiła nie kończyć tego co ma na myśli. - W moich oczach jest odważna, jeśli się na to zebrała. Mnie zajęło to zbyt długo. - wzruszyła ramionami. - Może gdybym zrobiła to wcześniej, kiedy jeszcze nie działo się to wszystko. - zatoczyła ręką w kółko, chociaż Wright z pewnością była świadoma, że nie chodziło jej o Sylwester. - Teraz piekłabym szarlotkę, czekając na męża. - nie weszła w wojnę po uszy, życie oddała jemu i dzieciom, o których wspomnienie będzie mogła nosić jedynie ze sobą.
Westchnęła cierpiętniczo na stwierdzenie Hannah, kiedy odczytała jej swoją wróżbę. Spotkać kogoś kto poruszy jej serce? Całkowicie nierealne. Bo ten organ rozpadł się na kawałki i wątpiła, by pozwoliła komuś przebić się przez mury, które wokół niego postanowiła. Ale dobrej zabawy nie zamierzała sobie odmówić. Spojrzała w końcu na przyjaciółkę, której cała postawa puszyła się w przekonaniu, że studnia faktycznie zapowiedziała dla niej nadchodzące romantyczne chwile. Wywróciła oczami na kolejne słowa.
- Nikogo nie spotkam. Po kolejnej kwadrze księżyca przyjdzie moja kolejnej na a nie mówiłam? - zapowiedziała śmiało, chociaż musiała sobie przypomnieć, jak w ogóle te kwadry sprawdzić. Odsunęła się dopuszczając do studni Wright. Przekrzywiła głowę słuchając wypowiadanych przez nią słów.
- Coś ci świta? - zapytała, bo sama nie mogła dopatrzeć się żadnych przewin, ale możliwe, że nie o wszystkich wiedziała.
- Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz przesunąć to jego wielkie, statyczne, niezachwiane ciało chociaż o kawałek. - stwierdziła odrobinę rozbawiona, zmierzając w kierunku studni. Ale radość, czy śmiech, nie trwał długo. Westchnęła wsadzając dłonie w kieszenie płaszcza. Uniosła dłoń by przetrzeć nią kark. - Han, ja próbowałam go zaprosić, zaprowadzić, przenieść i wepchnąć. Ale może nie jestem w jego typie, także nie krępuj się. - zażartowała i w czasie wędrówki obok przyjaciółki uderzyła ją lekko łokciem dla akcentu własnych słów. Trudno było pogodzić się z odrzuceniem, nawet jeśli ona sama uważała, że bycie razem byłoby właściwsze. Nie mogła jednak zmusić kogoś do tego, by ją chciał. By chciał przy niej zasypiać i przy niej się budzić. Chociaż przez kilka chwil… przez niewielki kawałek czasu, miała wrażenie, że właśnie tego chciał. Pomógł jej przetrwać najgorsze noce, to w jego ramionach demony, które atakowały we śnie odchodziły bojąc się podejść gdy był obok.
Na potwierdzenie Hannah zmarszczyła lekko brwi, a później wzruszyła lekko ramionami nie przestając marszczyć nosa.
- Jedyne co wiem, to to, że trzymanie uczyć zbyt długo nic nie daje. Brendan jest super, Jackie też. Oboje bardziej niż ktokolwiek inny znają wszelkie ryzyko. Zastanawiam się tylko czy Bren w ogóle wiesz… ten. - mruknęła, ale postanowiła nie kończyć tego co ma na myśli. - W moich oczach jest odważna, jeśli się na to zebrała. Mnie zajęło to zbyt długo. - wzruszyła ramionami. - Może gdybym zrobiła to wcześniej, kiedy jeszcze nie działo się to wszystko. - zatoczyła ręką w kółko, chociaż Wright z pewnością była świadoma, że nie chodziło jej o Sylwester. - Teraz piekłabym szarlotkę, czekając na męża. - nie weszła w wojnę po uszy, życie oddała jemu i dzieciom, o których wspomnienie będzie mogła nosić jedynie ze sobą.
Westchnęła cierpiętniczo na stwierdzenie Hannah, kiedy odczytała jej swoją wróżbę. Spotkać kogoś kto poruszy jej serce? Całkowicie nierealne. Bo ten organ rozpadł się na kawałki i wątpiła, by pozwoliła komuś przebić się przez mury, które wokół niego postanowiła. Ale dobrej zabawy nie zamierzała sobie odmówić. Spojrzała w końcu na przyjaciółkę, której cała postawa puszyła się w przekonaniu, że studnia faktycznie zapowiedziała dla niej nadchodzące romantyczne chwile. Wywróciła oczami na kolejne słowa.
- Nikogo nie spotkam. Po kolejnej kwadrze księżyca przyjdzie moja kolejnej na a nie mówiłam? - zapowiedziała śmiało, chociaż musiała sobie przypomnieć, jak w ogóle te kwadry sprawdzić. Odsunęła się dopuszczając do studni Wright. Przekrzywiła głowę słuchając wypowiadanych przez nią słów.
- Coś ci świta? - zapytała, bo sama nie mogła dopatrzeć się żadnych przewin, ale możliwe, że nie o wszystkich wiedziała.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Odruchowo uciekł wzrokiem, dławiąc nagłe uczucie wstydu. Dlaczego się tak czuł? Na co dzień przybierał maskę pewności siebie, a specyfika jego profesji nie pozwalała mu się zastanawiać nad moralnymi implikacjami własnych czynów. Tiara Przydziału się nie myliła - okazał się prawdziwym Ślizgonem, wybierając własny komfort i niezależność, choćby miał zdeptać przy tym tych słabszych i bezbronnych. Jeśli bywało naprawdę źle to wmawiał sobie, że jest przecież tylko narzędziem w rękach tych podlejszych i możniejszych. Wynajętymi dłońmi i ustami, specjalistą od zastraszania i egzekwowania długów. Czuł się dobrze z samym sobą, dlaczego więc zaskoczenie Maeve go zabolało? Czy dlatego, że przypominała mu o innym życiu, o innej osobowości, którą zbudował sobie w Hogwarcie?
-Nigdy tam nie byłaś, a oceniasz odcienie szarości? - odparł, bez gniewu, ale z jakąś apatią. Aby egzystować tam codziennie musiał w końcu zabijać część własnego sumienia, kawałek po kawałku. -Niektórzy, uczestnicząc w "nielegalnych interesach", nigdy nie mieli krwi na rękach - metaforycznie rzec biorąc, bo trudno sprać komuś ryj bez rozkwaszenia mu nosa -...a od czasów Longbottoma aurorzy szastają Avadami. - wzruszył ramionami. Wcale nie byłby szlachetniejszy, gdyby został przy pierwszej obranej ścieżce kariery. Zielonym promieniem dostał niedawno Trevor, osiemnastolatek wychowany na Nokturnie, na tyle głupi, by nieudolnie zaangażować się w czarnomagiczne sprawki i wpaść w zasadzkę Biura Aurorów. Daniel poznał go jako dziesięciolatka, trudno było mu nie czuć żałoby po tej głupiej śmierci.
Ale co Maeve mogła wiedzieć o śmierci - ta ułożona dziewczyna z dobrego, kochającego domu. Zapewne nie wiedziała też wiele o Nokturnie, Daniel nigdy nie usłyszał tam jej nazwiska ani nie zobaczył jej twarzy. Chciał wierzyć, że siedziała w jakimś bezpiecznym departamencie Ministerstwa. Skoro milczała, to może, ze swoimi zdolnościami, była jakąś Niewymowną czy coś?
Zrobił zaskoczoną minę, gdy przyznała się do braku spełnienia. A potem spojrzał na nią ze zrozumieniem i uśmiechnął się jakoś smutno.
-W Hogwarcie wydawało się, że niewiele dorosłemu człowiekowi potrzeba do spełnienia. - wzruszył lekko ramionami. Dobra praca, prestiż, obecność bliskich... Kłótnia w Hogsmeade nie pchnęła Daniela bezpośrednio do "ucieczki" na Nokturn, ale była jedną z wielu cegiełek, które przyczyniły się do jego wybuchu emocjonalnego po wyrzuceniu z kursu na aurora. Opuściwszy szkołę, swój bezpieczny azyl, zaczął tracić złudzenia co do zapewnienia sobie niezależności, a nielegalne interesy wydawały się prostą drogą na skróty. Ale Maeve nie mogła o tym wiedzieć, nigdy nie widziała jego blizn, ani nie miała pojęcia, co działo się za drzwiami jego domu. Nie zaufał jej na tyle. Oskarżył ją kiedyś o to, że nie umiała nikomu ufać, ale przecież był taki sam. Może dlatego tak do niej lgnął?
-Wyglądasz w niej lepiej niż ja. - zapewnił ciepło, rad, że przyjęła jego czapkę i że na jej palcu serdecznym nie było żadnego pierścionka. A więc wybrała karierę. Była niewiele młodsza od niego, ale przecież wyglądała na młodszą niż w istocie była, ze swoją urodą i inteligencją miała jeszcze czas na ustatkowanie się.
Zdziwiła go jej odpowiedź, to, że najwyraźniej analizowała ich znajomość, a jeszcze bardziej zdumiały go przeprosiny.
-Nie przepraszaj, ja... - co miał powiedzieć, że skłamał, że intuicja wcale jej nie myliła? -...wiem, jak to mogło wyglądać. - wykrztusił. Westchnął cicho. -Może i miałem zatargi z Gryfonami - a jej bracia należeli do domu Lwa -ale nie z Krukonami, nie z tobą. - nie bezpośrednio, to jego kolegom pani prefekt zalazła za skórę. Ale jego sekret był bezpieczny, pogrzebany. Chciał wierzyć, że zrehabilitował się późniejszymi tygodniami.
W odpowiedzi na jej pytanie zerknął na jemiołę, a potem uśmiechnął się łobuzersko. Nie wiedział dlaczego tu przyszedł, ale może wróżba miała w sobie tyle prawdy. Mógł zmienić swoje życie chociaż na jeden wieczór - wrócić na moment do przeszłości, naprawić tamten bal.
-A co, Clearwater, masz ochotę potańczyć? - nie czekając na odpowiedź, nachylił się, złapał rękę Maeve i delikatnie ucałował ją w dłoń. Potem podniósł na dziewczynę oczy i zapytał:
-Mogę pannę prosić do tańca? - stali nieco dalej niż inni zgromadzeni nad studnią, z dala od krytycznych oczu, ale do ich uszu nadal docierały ciche dźwięki muzyki z placu głównego. Właśnie zaczynała się kolejna piosenka...
rzucam k20 na piosenkę
-Nigdy tam nie byłaś, a oceniasz odcienie szarości? - odparł, bez gniewu, ale z jakąś apatią. Aby egzystować tam codziennie musiał w końcu zabijać część własnego sumienia, kawałek po kawałku. -Niektórzy, uczestnicząc w "nielegalnych interesach", nigdy nie mieli krwi na rękach - metaforycznie rzec biorąc, bo trudno sprać komuś ryj bez rozkwaszenia mu nosa -...a od czasów Longbottoma aurorzy szastają Avadami. - wzruszył ramionami. Wcale nie byłby szlachetniejszy, gdyby został przy pierwszej obranej ścieżce kariery. Zielonym promieniem dostał niedawno Trevor, osiemnastolatek wychowany na Nokturnie, na tyle głupi, by nieudolnie zaangażować się w czarnomagiczne sprawki i wpaść w zasadzkę Biura Aurorów. Daniel poznał go jako dziesięciolatka, trudno było mu nie czuć żałoby po tej głupiej śmierci.
Ale co Maeve mogła wiedzieć o śmierci - ta ułożona dziewczyna z dobrego, kochającego domu. Zapewne nie wiedziała też wiele o Nokturnie, Daniel nigdy nie usłyszał tam jej nazwiska ani nie zobaczył jej twarzy. Chciał wierzyć, że siedziała w jakimś bezpiecznym departamencie Ministerstwa. Skoro milczała, to może, ze swoimi zdolnościami, była jakąś Niewymowną czy coś?
Zrobił zaskoczoną minę, gdy przyznała się do braku spełnienia. A potem spojrzał na nią ze zrozumieniem i uśmiechnął się jakoś smutno.
-W Hogwarcie wydawało się, że niewiele dorosłemu człowiekowi potrzeba do spełnienia. - wzruszył lekko ramionami. Dobra praca, prestiż, obecność bliskich... Kłótnia w Hogsmeade nie pchnęła Daniela bezpośrednio do "ucieczki" na Nokturn, ale była jedną z wielu cegiełek, które przyczyniły się do jego wybuchu emocjonalnego po wyrzuceniu z kursu na aurora. Opuściwszy szkołę, swój bezpieczny azyl, zaczął tracić złudzenia co do zapewnienia sobie niezależności, a nielegalne interesy wydawały się prostą drogą na skróty. Ale Maeve nie mogła o tym wiedzieć, nigdy nie widziała jego blizn, ani nie miała pojęcia, co działo się za drzwiami jego domu. Nie zaufał jej na tyle. Oskarżył ją kiedyś o to, że nie umiała nikomu ufać, ale przecież był taki sam. Może dlatego tak do niej lgnął?
-Wyglądasz w niej lepiej niż ja. - zapewnił ciepło, rad, że przyjęła jego czapkę i że na jej palcu serdecznym nie było żadnego pierścionka. A więc wybrała karierę. Była niewiele młodsza od niego, ale przecież wyglądała na młodszą niż w istocie była, ze swoją urodą i inteligencją miała jeszcze czas na ustatkowanie się.
Zdziwiła go jej odpowiedź, to, że najwyraźniej analizowała ich znajomość, a jeszcze bardziej zdumiały go przeprosiny.
-Nie przepraszaj, ja... - co miał powiedzieć, że skłamał, że intuicja wcale jej nie myliła? -...wiem, jak to mogło wyglądać. - wykrztusił. Westchnął cicho. -Może i miałem zatargi z Gryfonami - a jej bracia należeli do domu Lwa -ale nie z Krukonami, nie z tobą. - nie bezpośrednio, to jego kolegom pani prefekt zalazła za skórę. Ale jego sekret był bezpieczny, pogrzebany. Chciał wierzyć, że zrehabilitował się późniejszymi tygodniami.
W odpowiedzi na jej pytanie zerknął na jemiołę, a potem uśmiechnął się łobuzersko. Nie wiedział dlaczego tu przyszedł, ale może wróżba miała w sobie tyle prawdy. Mógł zmienić swoje życie chociaż na jeden wieczór - wrócić na moment do przeszłości, naprawić tamten bal.
-A co, Clearwater, masz ochotę potańczyć? - nie czekając na odpowiedź, nachylił się, złapał rękę Maeve i delikatnie ucałował ją w dłoń. Potem podniósł na dziewczynę oczy i zapytał:
-Mogę pannę prosić do tańca? - stali nieco dalej niż inni zgromadzeni nad studnią, z dala od krytycznych oczu, ale do ich uszu nadal docierały ciche dźwięki muzyki z placu głównego. Właśnie zaczynała się kolejna piosenka...
rzucam k20 na piosenkę
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 7
'k20' : 7
Plumpkowa studnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka