Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Leśny staw
Strona 2 z 20 • 1, 2, 3 ... 11 ... 20
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Leśny staw
Skryty za ścianą starych drzew staw, mimo że położony jest na uboczu Doliny Godryka, niemal przez cały rok tętni życiem, gromadząc wokół siebie młodzież nie tylko magiczną, ale i mugolską, często bawiącą się ramię w ramię, i zupełnie nie zwracającą uwagi na uprzedzenia. Wygodne, kamieniste dno oraz przejrzysta woda, niezawodnie zachęcają do spontanicznych kąpieli – zażywających jej śmiałków można spotkać tutaj od wczesnej wiosny do późnej jesieni, w większości niezrażonych niskimi temperaturami ani obecnością królujących tuż przy brzegu pijawek. Z kolei zimą, gdy woda zamarza, tworząc na jeziorze grubą pokrywę, cały staw zamienia się w lodowisko, funkcjonujące z powodzeniem przez kilka najmroźniejszych miesięcy: zarówno dzięki naturalnym warunkom, jak i dyskretnej pomocy magii.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.12.19 21:49, w całości zmieniany 4 razy
Starała się przywyknąć do nowego brzmienia głosu nie wiedząc tym samym, czy ten miał zostać z nią do końca całej sylwestrowej zabawy - dobrze, że przynosiła innym radość. Zaśmiała się wraz z nowopoznaną kobietą, gdy tą ewidentnie rozbawiła piskliwość Clary. Później rozdzielili się, ponieważ znajoma musiała zostać dłużej w namiocie. Szatynce to nie przeszkadzało - dostatecznie trudno było czarownicy nawiązać jakiekolwiek relacje. Zdecydowanie lepiej czuła się w towarzystwie zaufanych przyjaciół, choć nie zamierzała utrudniać nikomu zadania. Nie pierwszy raz kobieta miała pokonać swoje lęki; zamierzała dokonać tego bez względu na wszystko. Podejść do sprawy z ufnością oraz determinacją, żeby zrobić wszystko w celu odniesienia zwycięstwa.
Nie szli za długo. Śnieg skrzypiał cicho pod podeszwami, delikatny wiatr muskał gołe gałęzie drzew. Pomimo cudacznego głosu Waffling odnajdywała się w rozmowie z Bertiem - choć jego pomysły nadal wprawiały ją w zdumienie. Nie powinny. Śmiała się więc, pozwalając własnej wyobraźni na dalekie podróże. Wyobraziła sobie cały ogród w cukierkowych barwach, usiany najpyszniejszymi ze słodyczy. Wśród nich pewnego młodzieńca. Chyba wyciągał język w stronę lizaka. - Podejrzewam, że zjadłbyś wszystko nim rośliny urosłyby na dobre. Zamieniłbyś się w kulkę tłuszczu - zauważyła wesoło. Tak, w jej umyśle pojawiła się kolejna wizja, równie interesująca, co poprzednia. Dreptanie miękkiej baryłki utartą ścieżką z domu do ogrodu oraz z powrotem wydawała się nadzwyczaj zabawna. - Ale zbyt mocno chcę to zobaczyć, żeby odwodzić cię od tego pomysłu - stwierdziła. Ona, logiczna oraz rozsądna Clarence, zachęcająca szalonego Botta do robienia głupot. Prawdopodobnie świat miał się niebawem skończyć.
Nie, nie do końca. Do domku dla smoka mimo wszystko podeszła sceptycznie. Uniosła lewą brew patrząc na mężczyznę powątpiewająco. - Dalej nie wierzę, że takie dzikie, ogromne zwierzę miałoby siedzieć sobie w budynku. Niestety, tego marzenia nie mogę wesprzeć - orzekła, choć nikły uśmiech błąkał się na zmarzniętej twarzy. Na krótki moment zamienił się w zdziwienie, kiedy Clara usłyszała propozycję towarzysza. Zaraz rozpogodziła się, aczkolwiek wewnętrznie nadal brakowało jej pewności, czy Bertie aby się nie zgrywał. - Wybacz, ale trochę nie chce mi się wierzyć, że mógłbyś to dla mnie zrobić. Nie z twoją wiecznie niespożytą energią. Nie jestem pewna, czy usiedziałbyś na miejscu - odparła jednak pogodnie. Nie zdołała drążyć tematu, ponieważ zagubiona wcześniej Tonks dogoniła ich; poza tym czarownicę zaciekawiła odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. To na temat skarbu - dlatego wsłuchała się w odpowiedź. Nim postanowiła walczyć o życie na lodzie, ostatecznie oparcie odnajdując w swym rozmówcy.
Wtem podążyła wzrokiem za ognistą łuną na horyzoncie, dostrzegając ognisko oraz obozowisko. Wśród tej scenerii zauważyła kudłonia. Z kluczem u szyi. Dokładnie takim, jakiego potrzebowali. Zerknęła na Botta próbującego przekonać stworzenie do siebie, po czym ona sama podjęła decyzję o podejściu do zwierzęcia. Ukradkowym, ostrożnym. Liczyła, że pozostali skutecznie odwrócą jego uwagę, a ona w tym czasie zdoła podejść cicho oraz niezauważenie. Ostrożnie stawiała kroki, niemalże wstrzymując oddech. Nie będąc przy tym pewną ostatecznego efektu, ale musieli próbować.
Nie szli za długo. Śnieg skrzypiał cicho pod podeszwami, delikatny wiatr muskał gołe gałęzie drzew. Pomimo cudacznego głosu Waffling odnajdywała się w rozmowie z Bertiem - choć jego pomysły nadal wprawiały ją w zdumienie. Nie powinny. Śmiała się więc, pozwalając własnej wyobraźni na dalekie podróże. Wyobraziła sobie cały ogród w cukierkowych barwach, usiany najpyszniejszymi ze słodyczy. Wśród nich pewnego młodzieńca. Chyba wyciągał język w stronę lizaka. - Podejrzewam, że zjadłbyś wszystko nim rośliny urosłyby na dobre. Zamieniłbyś się w kulkę tłuszczu - zauważyła wesoło. Tak, w jej umyśle pojawiła się kolejna wizja, równie interesująca, co poprzednia. Dreptanie miękkiej baryłki utartą ścieżką z domu do ogrodu oraz z powrotem wydawała się nadzwyczaj zabawna. - Ale zbyt mocno chcę to zobaczyć, żeby odwodzić cię od tego pomysłu - stwierdziła. Ona, logiczna oraz rozsądna Clarence, zachęcająca szalonego Botta do robienia głupot. Prawdopodobnie świat miał się niebawem skończyć.
Nie, nie do końca. Do domku dla smoka mimo wszystko podeszła sceptycznie. Uniosła lewą brew patrząc na mężczyznę powątpiewająco. - Dalej nie wierzę, że takie dzikie, ogromne zwierzę miałoby siedzieć sobie w budynku. Niestety, tego marzenia nie mogę wesprzeć - orzekła, choć nikły uśmiech błąkał się na zmarzniętej twarzy. Na krótki moment zamienił się w zdziwienie, kiedy Clara usłyszała propozycję towarzysza. Zaraz rozpogodziła się, aczkolwiek wewnętrznie nadal brakowało jej pewności, czy Bertie aby się nie zgrywał. - Wybacz, ale trochę nie chce mi się wierzyć, że mógłbyś to dla mnie zrobić. Nie z twoją wiecznie niespożytą energią. Nie jestem pewna, czy usiedziałbyś na miejscu - odparła jednak pogodnie. Nie zdołała drążyć tematu, ponieważ zagubiona wcześniej Tonks dogoniła ich; poza tym czarownicę zaciekawiła odpowiedź na zadane wcześniej pytanie. To na temat skarbu - dlatego wsłuchała się w odpowiedź. Nim postanowiła walczyć o życie na lodzie, ostatecznie oparcie odnajdując w swym rozmówcy.
Wtem podążyła wzrokiem za ognistą łuną na horyzoncie, dostrzegając ognisko oraz obozowisko. Wśród tej scenerii zauważyła kudłonia. Z kluczem u szyi. Dokładnie takim, jakiego potrzebowali. Zerknęła na Botta próbującego przekonać stworzenie do siebie, po czym ona sama podjęła decyzję o podejściu do zwierzęcia. Ukradkowym, ostrożnym. Liczyła, że pozostali skutecznie odwrócą jego uwagę, a ona w tym czasie zdoła podejść cicho oraz niezauważenie. Ostrożnie stawiała kroki, niemalże wstrzymując oddech. Nie będąc przy tym pewną ostatecznego efektu, ale musieli próbować.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Clarence Waffling' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Polowanie na skarb. Postanowiła wziąć w nim udział, chociaż sama ostatecznie nie była pewna czego chciała. Nie od zabawy, ale od samej siebie. Liczyła na to, że ta pomoże jej na kilka chwil powrócić do siebie jeszcze sprzed roku. Ubierała wiec usta w uśmiech i próbowała dać się porwać towarzyszącemu podnieceniu, ale wiedziała, że na razie więcej w tym było jej gry, niż rzeczywistych uczuć. Gdy Bertie zadał jej pytanie uniosła brwi rozszerzając oczy w zdziwieniu.
Nagroda.
Nawet się nad nie zastanawiała. Chciała się trochę rozerwać, na chwilę zapomnieć. Chyba nawet nie zakładała, że mogłaby wygrać tą rywalizację. Uniosła dłoń i potarła nos przesuwając spojrzenie z mężczyzny na kobietę.
- Oddałabym, chyba. - odezwała się w końcu po dłużej chwili milczenia. Nie wiedziała na co mogłaby przeznaczyć skarb. Nie zakładała długiego, szczęśliwego życia. - Chociaż własny bar też brzmi całkiem nieźle. - przyznała po chwili wzruszając lekko ramionami.
- Jest. - potwierdziła, spoglądając na zwierze i marszcząc lekko brwi. Zrobiła krok do przodu, powoli ostrożnie, a potem kolejny, wyciągając dłoń, chcąc przekonać do siebie zwierzaka, licząc na to, że uda im się zdobyć klucz.
| ONMS I
Nagroda.
Nawet się nad nie zastanawiała. Chciała się trochę rozerwać, na chwilę zapomnieć. Chyba nawet nie zakładała, że mogłaby wygrać tą rywalizację. Uniosła dłoń i potarła nos przesuwając spojrzenie z mężczyzny na kobietę.
- Oddałabym, chyba. - odezwała się w końcu po dłużej chwili milczenia. Nie wiedziała na co mogłaby przeznaczyć skarb. Nie zakładała długiego, szczęśliwego życia. - Chociaż własny bar też brzmi całkiem nieźle. - przyznała po chwili wzruszając lekko ramionami.
- Jest. - potwierdziła, spoglądając na zwierze i marszcząc lekko brwi. Zrobiła krok do przodu, powoli ostrożnie, a potem kolejny, wyciągając dłoń, chcąc przekonać do siebie zwierzaka, licząc na to, że uda im się zdobyć klucz.
| ONMS I
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
BRENDAN, HANNAH
Uderzony przez Brendana lód pokrył się siatką pęknięć: twarda pokrywa, choć gruba i wytrzymała, poddała się wzmocnionej protezie, a w tafli powstał otwór, na tyle szeroki, by zmieścić dorosłego czarodzieja. Pod spodem chlupotała woda, w której unosiły się klucze. Gdy błysnął promień rzuconego przez Hannah zaklęcia, wody jeziora rozstąpiły się na boki, tworząc coś w rodzaju wąskiego korytarza – ale złote klucze pozostały na miejscu, lewitując w powietrzu i pozwalając czarownicy po nie sięgnąć. Przynajmniej dopóki jej dłoń nie zacisnęła się na jednym z nich; gdy to zrobiła, reszta odskoczyła na boki, umykając spod jej palców za każdym razem, gdy zbliżała do nich dłoń.
Gdy tylko klucz znalazł się ponad powierzchnią jeziora, zmaterializował się oplątany wokół niego sznurek, na którego końcu przywiązany był blankiecik, identyczny do tego, na którym znajdowała się pierwsza ze wskazówek.
Udało wam się zdobyć pierwszy klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Aktualna punktacja znajduje się w tutaj.
BERTIE, CLARENCE, JUSTINE
Kudłoń patrzył na was nieufnie, nie uciekając, ale i nie podchodząc bliżej, spoglądając jedynie spomiędzy drzew. Spojrzenie dużych oczu zatrzymało się najpierw na Bertiem, gdy ten wyciągnął jednak w stronę stworzenia dłoń, to cofnęło się o krok, nie decydując się podejść również do Clarence. Przez moment zdawało się, że kroki dwójki czarodziejów spłoszą nieśmiałego kudłonia, po chwili ten skupił jednak uwagę na Justine. Trudno powiedzieć, co go do niej przekonało: być może drobna sylwetka, może cichy krok – ale nie schował się głębiej w lesie, pozwalając aurorce do siebie podejść. Ściągnięcie klucza z szyi zwierzęcia nie sprawiło jej już problemu – podobnie jak odczepienie przywiązanego do niego, pergaminowego blankieciku, na którym słowa układały się w kolejną wskazówkę.
Udało wam się zdobyć pierwszy klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Aktualna punktacja znajduje się w tutaj.
Uderzony przez Brendana lód pokrył się siatką pęknięć: twarda pokrywa, choć gruba i wytrzymała, poddała się wzmocnionej protezie, a w tafli powstał otwór, na tyle szeroki, by zmieścić dorosłego czarodzieja. Pod spodem chlupotała woda, w której unosiły się klucze. Gdy błysnął promień rzuconego przez Hannah zaklęcia, wody jeziora rozstąpiły się na boki, tworząc coś w rodzaju wąskiego korytarza – ale złote klucze pozostały na miejscu, lewitując w powietrzu i pozwalając czarownicy po nie sięgnąć. Przynajmniej dopóki jej dłoń nie zacisnęła się na jednym z nich; gdy to zrobiła, reszta odskoczyła na boki, umykając spod jej palców za każdym razem, gdy zbliżała do nich dłoń.
Gdy tylko klucz znalazł się ponad powierzchnią jeziora, zmaterializował się oplątany wokół niego sznurek, na którego końcu przywiązany był blankiecik, identyczny do tego, na którym znajdowała się pierwsza ze wskazówek.
Udało wam się zdobyć pierwszy klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Aktualna punktacja znajduje się w tutaj.
BERTIE, CLARENCE, JUSTINE
Kudłoń patrzył na was nieufnie, nie uciekając, ale i nie podchodząc bliżej, spoglądając jedynie spomiędzy drzew. Spojrzenie dużych oczu zatrzymało się najpierw na Bertiem, gdy ten wyciągnął jednak w stronę stworzenia dłoń, to cofnęło się o krok, nie decydując się podejść również do Clarence. Przez moment zdawało się, że kroki dwójki czarodziejów spłoszą nieśmiałego kudłonia, po chwili ten skupił jednak uwagę na Justine. Trudno powiedzieć, co go do niej przekonało: być może drobna sylwetka, może cichy krok – ale nie schował się głębiej w lesie, pozwalając aurorce do siebie podejść. Ściągnięcie klucza z szyi zwierzęcia nie sprawiło jej już problemu – podobnie jak odczepienie przywiązanego do niego, pergaminowego blankieciku, na którym słowa układały się w kolejną wskazówkę.
Udało wam się zdobyć pierwszy klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Na odpis macie 48 godzin.
Aktualna punktacja znajduje się w tutaj.
Poszukiwania skarbu, prosto ze studni
– Żadna wróżba nie da ci tak po prostu mieszku złota, Bott – mruknęła, powątpiewając w niezwykłość całej sprawy. Co prawda nie była aż tak głupia, by całkowicie ignorować wróżebne moce, ale nie należała do entuzjastów tychże praktyk. Wolała ufać swoim cwanym łapkom, które znacznie szybciej mogły mu załatwić worek złota. Mimo to postanowiła podejść bliżej i zerknąć, czy faktycznie czar się urzeczywistnił i czekała na niego jakaś niespodzianka. Szepty studni skusiły Matta, ale ich tropem podążyła również Philippa. Chociaż drwiła z całej koncepcji, próbując niejako sprowadzić towarzysza na ziemię, to jednak nie mogła się oprzeć i musiała mu zajrzeć zza ramienia, by przekonać się, co takiego znalazł prócz kupki śniegu i kamienia. Obserwowała z góry, jak kucnął przy tych poszarpanych szmatkach. Byłoby zabawnie, gdyby tam był niuchacz. A właśnie. Odruchowo wsadziła łapę i do własnej kieszeni, na moment tracąc Matta z oczu. Sprawdziła, czy kret miał się dobrze, ale najwyraźniej drzemał słodko w cieple różowego futerka, zaciskając w łapce knuta.
Powróciła wzrokiem do swojego bohatera. Wyciągał dłoń ku spłoszonej, zmarzniętej kulce. Uniosła brwi, obserwując tę przedziwną scenkę, w której wielki Bott oswajał maleńkie kociątko. – Masz swoje złoto… – rzuciła trochę kąśliwie, ale poniekąd rozumiała całą sprawę. Przecież jeszcze niedawno sama przytuliła do siebie niechciane, porzucone zwierzę. Pytanie tylko, kto tu kogo próbował ugłaskać: Matt kota czy kot Matta? Wyciągnęła dłoń w stronę miękkiego futerka i przesunęła lekko po nim palcem. – Wygląda na to, że zostałeś ojcem – rzuciła zdecydowanie rozbawiona. Należało pogratulować młodemu tatusiowi? – Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – dodała, kiedy już wędrowali do miejsca wskazanego przez rymowankę. Tam czekał zapewne kolejny klucz i kolejne zadanie.
Leśny staw powitał ich przyjemną pustką. Phils szła pierwsza, kroczyła dumnie, dość szybko, zupełnie jakby całe życie biegała na obcasie. Co prawda zdarzyło jej się czasem niebezpiecznie zachwiać na śliskich ścieżkach, ale trzymała się mocno. W duchu zaśmiała się na myśl o tym, że obydwoje nieśli swoje zwierzaki. Tego Matthew chyba się nie spodziewał. Zerknęła na niego z boku, obserwując także ciekawską główkę kociaka. Gdy doszli do brzegu, zorientowała się, że wcale nie jest tak pusto. Pojedyncze dusze kręciły się wokół okrągłej, szklistej tafli. – Mmm, czuję gorącą czekoladę… – zamruczała, rozglądając się za źródłem tego zapachu. – Jeździsz na łyżwach? – spytała, gdy rzucił jej się w oczy namiot. Wolałaby jednak, gdyby z łyżwami nie wiązało się kolejne zadanie. Mogła tańczyć na parkiecie, ale na lodzie dziwnym trafem traciła całą swoją grację.
– Żadna wróżba nie da ci tak po prostu mieszku złota, Bott – mruknęła, powątpiewając w niezwykłość całej sprawy. Co prawda nie była aż tak głupia, by całkowicie ignorować wróżebne moce, ale nie należała do entuzjastów tychże praktyk. Wolała ufać swoim cwanym łapkom, które znacznie szybciej mogły mu załatwić worek złota. Mimo to postanowiła podejść bliżej i zerknąć, czy faktycznie czar się urzeczywistnił i czekała na niego jakaś niespodzianka. Szepty studni skusiły Matta, ale ich tropem podążyła również Philippa. Chociaż drwiła z całej koncepcji, próbując niejako sprowadzić towarzysza na ziemię, to jednak nie mogła się oprzeć i musiała mu zajrzeć zza ramienia, by przekonać się, co takiego znalazł prócz kupki śniegu i kamienia. Obserwowała z góry, jak kucnął przy tych poszarpanych szmatkach. Byłoby zabawnie, gdyby tam był niuchacz. A właśnie. Odruchowo wsadziła łapę i do własnej kieszeni, na moment tracąc Matta z oczu. Sprawdziła, czy kret miał się dobrze, ale najwyraźniej drzemał słodko w cieple różowego futerka, zaciskając w łapce knuta.
Powróciła wzrokiem do swojego bohatera. Wyciągał dłoń ku spłoszonej, zmarzniętej kulce. Uniosła brwi, obserwując tę przedziwną scenkę, w której wielki Bott oswajał maleńkie kociątko. – Masz swoje złoto… – rzuciła trochę kąśliwie, ale poniekąd rozumiała całą sprawę. Przecież jeszcze niedawno sama przytuliła do siebie niechciane, porzucone zwierzę. Pytanie tylko, kto tu kogo próbował ugłaskać: Matt kota czy kot Matta? Wyciągnęła dłoń w stronę miękkiego futerka i przesunęła lekko po nim palcem. – Wygląda na to, że zostałeś ojcem – rzuciła zdecydowanie rozbawiona. Należało pogratulować młodemu tatusiowi? – Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – dodała, kiedy już wędrowali do miejsca wskazanego przez rymowankę. Tam czekał zapewne kolejny klucz i kolejne zadanie.
Leśny staw powitał ich przyjemną pustką. Phils szła pierwsza, kroczyła dumnie, dość szybko, zupełnie jakby całe życie biegała na obcasie. Co prawda zdarzyło jej się czasem niebezpiecznie zachwiać na śliskich ścieżkach, ale trzymała się mocno. W duchu zaśmiała się na myśl o tym, że obydwoje nieśli swoje zwierzaki. Tego Matthew chyba się nie spodziewał. Zerknęła na niego z boku, obserwując także ciekawską główkę kociaka. Gdy doszli do brzegu, zorientowała się, że wcale nie jest tak pusto. Pojedyncze dusze kręciły się wokół okrągłej, szklistej tafli. – Mmm, czuję gorącą czekoladę… – zamruczała, rozglądając się za źródłem tego zapachu. – Jeździsz na łyżwach? – spytała, gdy rzucił jej się w oczy namiot. Wolałaby jednak, gdyby z łyżwami nie wiązało się kolejne zadanie. Mogła tańczyć na parkiecie, ale na lodzie dziwnym trafem traciła całą swoją grację.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Poszukiwania skarbu, prosto ze studni
- Ile wróżb tyle prób, mój drogi niedowiarku! - ja tam wiedziałem swoje. Może trochę uparcie, może trochę koloryzując rzeczywistość no ale kto mógł mi tego dziś zabronić? No właśnie. Dlatego też wraz z zasadą, że kto nie próbuje nie zyskuje poruszałem się na oślep zgodnie z wolą studni po to by się ostatecznie zaskoczyć. Nie byłem zadowolony czy też rozczarowany - bardziej chwilowo zbity z tropu. Rany, co z nim zrobić...
- Ha, a więc to stąd to uczucie... - żachnąłem się. Właściwie nie trudno było mi sobie wyobrazić sytuację w której dokładnie tak samo zachowałbym się gdyby postawiono mnie na przeciw osobiście zmajstrowanego brzdąca - na pewno byłbym tak samo (jak nie bardziej) zmieszany i nieporadny. Mając to na uwadze pytanie wypuszczone przez Moss wydało mi się jeszcze zabawniejsze. Biorąc pod uwagę liczbę moich kochanek i tego, że żadna przez te lata nie zamierzała się dopominać o moją odpowiedzialność (z pustego to i najlepszy barman nie poleje) to odpowiedź musiała być tylko jedna. Wyszczerzyłem białe zęby w wilczym uśmiechu - Najgorszy możliwy - i przynajmniej tego byłem jak najbardziej pewien - Znam jednak parę osób które załatwią mu dobry start - dodałem wesoło coby była pewna tego, że dla tego stworzenia istnieje opcja szczęśliwego zakończenia. Aż sam zaczynałem sierściuchowi zazdrościć. Odchodząc z plumkowej studni rozejrzałem się jeszcze dookoła upewniając się, czy w okolicy nie ma może przypadkiem matki kociaka. Nabrawszy przekonania wziąłem i owinąłem go wokół szalika robiąc z niego jazgocząca, żółtą, pękatą bombkę z której wystawał tylko czarny łepek. Tak upchnąłem go w głębokiej kieszeni szaty. Nie mógł mi w ten sposób wyskoczyć i napytać sobie biedy, a wycieńczony prawdopodobnie podda się nużącemu ciepłu i zaśnie.
Ruszyliśmy z werwą w stronę stawu. Nie mogłem czasem nie parsknąć śmiechem widząc balansująca na obcasach Moss. Za każdym razem kiedy miała zamiar jednak posłać mi ostrzegające spojrzenie oblewałem ją wiadrem szczerego podziwu. Sam bym lepiej nie balansował. Chociaż kto wie... może zaraz na zamarzniętej tafli jeziora będę musiał dać jakiś popis swojej gracji? - Nie - mruknąłem poprawiając stójkę swojej szaty coby nie zawiewało mi tak za kołnierz jak działo się to teraz - Ale zdarza mi się biegać po oblodzonych dachach - dodaję cwaniacko - to prawie to samo tylko bardziej w pionie, niż w poziomie - tak przynajmniej to sobie wyobrażałem. Trochę ośmielony w butach z brzegu ostrożnie stanąłem na lustrze stawu by przekonać siebie do swych teorii i spojrzeć czy faktycznie lód jest na tyle czysty by odbijały się w nim gwiazdy - Potem będzie tu organizowany wyścig łyżew, słyszałaś o tym? Nawet się zastanawiam czy jednak nie odpuścić sobie przechylania kieliszków po tym szukaniu skarbu i nieco zwietrzeć. Mógłbym się przekonać w praktyce czy umiem - lub połamać się osiem razy. Obie opcje wydawały mi się atrakcyjne.
- Ile wróżb tyle prób, mój drogi niedowiarku! - ja tam wiedziałem swoje. Może trochę uparcie, może trochę koloryzując rzeczywistość no ale kto mógł mi tego dziś zabronić? No właśnie. Dlatego też wraz z zasadą, że kto nie próbuje nie zyskuje poruszałem się na oślep zgodnie z wolą studni po to by się ostatecznie zaskoczyć. Nie byłem zadowolony czy też rozczarowany - bardziej chwilowo zbity z tropu. Rany, co z nim zrobić...
- Ha, a więc to stąd to uczucie... - żachnąłem się. Właściwie nie trudno było mi sobie wyobrazić sytuację w której dokładnie tak samo zachowałbym się gdyby postawiono mnie na przeciw osobiście zmajstrowanego brzdąca - na pewno byłbym tak samo (jak nie bardziej) zmieszany i nieporadny. Mając to na uwadze pytanie wypuszczone przez Moss wydało mi się jeszcze zabawniejsze. Biorąc pod uwagę liczbę moich kochanek i tego, że żadna przez te lata nie zamierzała się dopominać o moją odpowiedzialność (z pustego to i najlepszy barman nie poleje) to odpowiedź musiała być tylko jedna. Wyszczerzyłem białe zęby w wilczym uśmiechu - Najgorszy możliwy - i przynajmniej tego byłem jak najbardziej pewien - Znam jednak parę osób które załatwią mu dobry start - dodałem wesoło coby była pewna tego, że dla tego stworzenia istnieje opcja szczęśliwego zakończenia. Aż sam zaczynałem sierściuchowi zazdrościć. Odchodząc z plumkowej studni rozejrzałem się jeszcze dookoła upewniając się, czy w okolicy nie ma może przypadkiem matki kociaka. Nabrawszy przekonania wziąłem i owinąłem go wokół szalika robiąc z niego jazgocząca, żółtą, pękatą bombkę z której wystawał tylko czarny łepek. Tak upchnąłem go w głębokiej kieszeni szaty. Nie mógł mi w ten sposób wyskoczyć i napytać sobie biedy, a wycieńczony prawdopodobnie podda się nużącemu ciepłu i zaśnie.
Ruszyliśmy z werwą w stronę stawu. Nie mogłem czasem nie parsknąć śmiechem widząc balansująca na obcasach Moss. Za każdym razem kiedy miała zamiar jednak posłać mi ostrzegające spojrzenie oblewałem ją wiadrem szczerego podziwu. Sam bym lepiej nie balansował. Chociaż kto wie... może zaraz na zamarzniętej tafli jeziora będę musiał dać jakiś popis swojej gracji? - Nie - mruknąłem poprawiając stójkę swojej szaty coby nie zawiewało mi tak za kołnierz jak działo się to teraz - Ale zdarza mi się biegać po oblodzonych dachach - dodaję cwaniacko - to prawie to samo tylko bardziej w pionie, niż w poziomie - tak przynajmniej to sobie wyobrażałem. Trochę ośmielony w butach z brzegu ostrożnie stanąłem na lustrze stawu by przekonać siebie do swych teorii i spojrzeć czy faktycznie lód jest na tyle czysty by odbijały się w nim gwiazdy - Potem będzie tu organizowany wyścig łyżew, słyszałaś o tym? Nawet się zastanawiam czy jednak nie odpuścić sobie przechylania kieliszków po tym szukaniu skarbu i nieco zwietrzeć. Mógłbym się przekonać w praktyce czy umiem - lub połamać się osiem razy. Obie opcje wydawały mi się atrakcyjne.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Poszukiwania skarbu
Magia nie zawiodła go, ale to komunikacja okazała się jego słabym punktem. Naprawdę miał szczęście, że przyszło mu współpracować podczas całej tej zabawy z Figg, bo inaczej poległby już na pierwszym etapie. Cóż z tego, że udało mu się zaklęciem rozciąć białą wstążkę, skoro klucz od razu pochwycił w drobne łapki jeden z elfów? Być może również organizator zabawy zachęcił je gładką mową do pilnowania zawieszonych na gałęziach uschniętego drzewa kluczy. Chciał współpracować z drobnymi istotami, ale naprawdę nie potrafił uraczyć ich łagodnością, której zbytnio nie posiadał. Inaczej było w przypadku kobiet, które zdawały się rodzić z głęboką zakorzenioną wrażliwością. Tylko opowieść młodej funkcjonariuszki pozwoliła im ostatecznie zdobyć to, po co przybyli, kiedy zauroczony historią elf całkowicie zapomniał o swej zdobyczy. Nawet Kieran z zaintrygowaniem przysłuchiwał się słowom czarownicy. W dzieciństwie zapoznał się z irlandzkimi mitami, ale szkockie legendy były mu obce. Był ciekaw nie prawdziwości samej historii, zastanawiał się raczej, czy to może wytwór wyobraźni samej Marcelli. Chyba inaczej opowiada się zasłyszane już od kogoś historie niż tworzy własne.
– Dobra robota – rzadko udzielał pochwał, ale tym razem czuł, że musi jakoś podkreślić do kogo właściwie ten sukces należy. Nawet bez jego ingerencji urzeczone elfy wręczyłyby klucz za tak wspaniałą opowieść. Podniósł opuszczony klucz z ziemi, prosto sprzed stóp swojej towarzyszki. Dołączony do niego był także sztywny bilecik, na którym zapisano kolejną wskazówkę. Mieli udać się do kolejnego miejsca. Z początku Rineheart miał dwa pomysły na to, gdzie powinni się udać, ale po głębszej analizie doszedł do wniosku, że tylko jedno miejsce wchodzi tak naprawdę w grę. Zamrożone lustro – właściwie tylko jedno takie było w całej Dolinie Godryka, skryte również za drzewami. Ale podał wskazówkę również Marcelli, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami. – Za ścianę drzew kryje się leśny staw, więc myślę, że chodzi o lodowisko – stwierdził spokojnie i po chwili już ruszyli w danym kierunku, ale czy na pewno trafionym? Okaże się na miejscu.
– Tamta historia o Loch Ness – wyrzucił z siebie, kiedy kierowali się do kolejnego miejsca. – Sama ją wymyśliłaś na szybko? – wciąż był tego ciekaw i naprawdę chciał poznać odpowiedź na to pytanie. I chciał jakoś umilić im spędzony wspólnie czas. Wzywanie by im się dłużyło, gdyby pozostawał mrukiem.
Zmieniona w połyskujący lód tafla wody na stawie zachęcała to sprawdzenia jej wytrzymałości. Wieść o zawodach łyżwiarskich rozeszła się zresztą już po wszystkich. Kieran rozglądał się, wypatrując zadania i klucza.
Magia nie zawiodła go, ale to komunikacja okazała się jego słabym punktem. Naprawdę miał szczęście, że przyszło mu współpracować podczas całej tej zabawy z Figg, bo inaczej poległby już na pierwszym etapie. Cóż z tego, że udało mu się zaklęciem rozciąć białą wstążkę, skoro klucz od razu pochwycił w drobne łapki jeden z elfów? Być może również organizator zabawy zachęcił je gładką mową do pilnowania zawieszonych na gałęziach uschniętego drzewa kluczy. Chciał współpracować z drobnymi istotami, ale naprawdę nie potrafił uraczyć ich łagodnością, której zbytnio nie posiadał. Inaczej było w przypadku kobiet, które zdawały się rodzić z głęboką zakorzenioną wrażliwością. Tylko opowieść młodej funkcjonariuszki pozwoliła im ostatecznie zdobyć to, po co przybyli, kiedy zauroczony historią elf całkowicie zapomniał o swej zdobyczy. Nawet Kieran z zaintrygowaniem przysłuchiwał się słowom czarownicy. W dzieciństwie zapoznał się z irlandzkimi mitami, ale szkockie legendy były mu obce. Był ciekaw nie prawdziwości samej historii, zastanawiał się raczej, czy to może wytwór wyobraźni samej Marcelli. Chyba inaczej opowiada się zasłyszane już od kogoś historie niż tworzy własne.
– Dobra robota – rzadko udzielał pochwał, ale tym razem czuł, że musi jakoś podkreślić do kogo właściwie ten sukces należy. Nawet bez jego ingerencji urzeczone elfy wręczyłyby klucz za tak wspaniałą opowieść. Podniósł opuszczony klucz z ziemi, prosto sprzed stóp swojej towarzyszki. Dołączony do niego był także sztywny bilecik, na którym zapisano kolejną wskazówkę. Mieli udać się do kolejnego miejsca. Z początku Rineheart miał dwa pomysły na to, gdzie powinni się udać, ale po głębszej analizie doszedł do wniosku, że tylko jedno miejsce wchodzi tak naprawdę w grę. Zamrożone lustro – właściwie tylko jedno takie było w całej Dolinie Godryka, skryte również za drzewami. Ale podał wskazówkę również Marcelli, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami. – Za ścianę drzew kryje się leśny staw, więc myślę, że chodzi o lodowisko – stwierdził spokojnie i po chwili już ruszyli w danym kierunku, ale czy na pewno trafionym? Okaże się na miejscu.
– Tamta historia o Loch Ness – wyrzucił z siebie, kiedy kierowali się do kolejnego miejsca. – Sama ją wymyśliłaś na szybko? – wciąż był tego ciekaw i naprawdę chciał poznać odpowiedź na to pytanie. I chciał jakoś umilić im spędzony wspólnie czas. Wzywanie by im się dłużyło, gdyby pozostawał mrukiem.
Zmieniona w połyskujący lód tafla wody na stawie zachęcała to sprawdzenia jej wytrzymałości. Wieść o zawodach łyżwiarskich rozeszła się zresztą już po wszystkich. Kieran rozglądał się, wypatrując zadania i klucza.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
poszukiwania skarbu
Ledwie powstrzymywała ciepły uśmiech, kiedy jedno ze stworzeń usiadło na jej ramieniu, wysłuchując historii, którą opowiadała. W pewnym momencie zupełnie poleciała, nie pilnując nawet tego, że kontrolę przejmuje szkocki akcent, z którym opowiadała równie szkocką historię. Marcella doskonale znała swoje predyspozycje i już dawno zrezygnowała z typowego wizerunku policjanta z pierwiastkiem siły w sobie, zamiast tego pracowała nad przekonywaniem i łagodnością, by móc w swobodzie rozmawiać z tymi, którzy swoich czynów dopuszczają się z najróżniejszych powodów. Za kradzieżą nie zawsze stoi prosta historia, wręcz przeciwnie, najczęściej nim ludzie posuną się do takiego czynu muszą zostać postawieni pod ścianą. Czasami miłe słowo działa lepiej niż groźba, a łagodny głos lepiej niż szorstki i zimny.
Błękitne oczy Szkotki uniosły się na mężczyznę a sama kiwnęła głową wdzięcznie i nawet wysiliła się na uśmiech, choć bardzo szybko jej uwaga została odwrócona. Wyciągnęła z kieszeni żółciutką jak skórka cytryny chusteczkę i wytarła w nią nieco zakatarzony nosek. Nawet grzecznie podziękowała elfom za uwagę. Gdy zaś historia się skończyła, stworzenia rozleciały się w swoją stronę, ponownie obsiadając bezlistne drzewo. Widok piękny, jednak nie poradziłaby sobie sama. Jej znajomość elfów była niemal zerowa, skąd mogłaby wiedzieć, że opowiadanie bajek mogłoby aż tak dobrze na nie zadziałać. - To świetny trop. - Przyznała. Sama nie znała Doliny aż tak dobrze, by tak łatwo skojarzyć sobie zagadkę z miejscem. Gdyby spytano ją o Bargaly! tam znała niemal każdy kąt.
Szła równio z mężczyzną, choć bardziej rozglądała się po okolicy, mijając kolejne szumiące z wiatrem drzewa. Chłód nieco drażnił jej nos, a gdyby jej uszy nie były skryte pod materiałem niebieskiej apaszki zapewne również byłoby widać, że są zaczerwienione.
Nie sądziła, że ta historia może zainteresować Kierana dlatego miała dosyć zaskoczony wyraz twarzy, gd ją o to spytał. Sama uwielbiała wszelkie Szkockie mity i silnie czuła się z nimi związana. Jej przesądność to już kolejna kwestia, która niesamowicie trzymała ją przy wierze w absolutnie wszystkie wróżby, Astrologię i całą masę rzeczy, przez które czytywała po cichutku horoskopy w Czarownicy. Już po chwili jednak jej twarz zaczęła wyrażać lekkie rozbawienie. - Trochę dodałam do tego co znam... Żeby było ciekawiej. - przyznała. Całkiem płynnie jej to wychodziło, trzeba przyznać, bo absolutnie ani razu nie zatrzymała się by się zastanowić.
Tafla stawu już po chwili pojawiła się przed nimi, zupełnie przejrzysta. Aż sama nabierała ochoty, by się trochę poślizgać.
Ledwie powstrzymywała ciepły uśmiech, kiedy jedno ze stworzeń usiadło na jej ramieniu, wysłuchując historii, którą opowiadała. W pewnym momencie zupełnie poleciała, nie pilnując nawet tego, że kontrolę przejmuje szkocki akcent, z którym opowiadała równie szkocką historię. Marcella doskonale znała swoje predyspozycje i już dawno zrezygnowała z typowego wizerunku policjanta z pierwiastkiem siły w sobie, zamiast tego pracowała nad przekonywaniem i łagodnością, by móc w swobodzie rozmawiać z tymi, którzy swoich czynów dopuszczają się z najróżniejszych powodów. Za kradzieżą nie zawsze stoi prosta historia, wręcz przeciwnie, najczęściej nim ludzie posuną się do takiego czynu muszą zostać postawieni pod ścianą. Czasami miłe słowo działa lepiej niż groźba, a łagodny głos lepiej niż szorstki i zimny.
Błękitne oczy Szkotki uniosły się na mężczyznę a sama kiwnęła głową wdzięcznie i nawet wysiliła się na uśmiech, choć bardzo szybko jej uwaga została odwrócona. Wyciągnęła z kieszeni żółciutką jak skórka cytryny chusteczkę i wytarła w nią nieco zakatarzony nosek. Nawet grzecznie podziękowała elfom za uwagę. Gdy zaś historia się skończyła, stworzenia rozleciały się w swoją stronę, ponownie obsiadając bezlistne drzewo. Widok piękny, jednak nie poradziłaby sobie sama. Jej znajomość elfów była niemal zerowa, skąd mogłaby wiedzieć, że opowiadanie bajek mogłoby aż tak dobrze na nie zadziałać. - To świetny trop. - Przyznała. Sama nie znała Doliny aż tak dobrze, by tak łatwo skojarzyć sobie zagadkę z miejscem. Gdyby spytano ją o Bargaly! tam znała niemal każdy kąt.
Szła równio z mężczyzną, choć bardziej rozglądała się po okolicy, mijając kolejne szumiące z wiatrem drzewa. Chłód nieco drażnił jej nos, a gdyby jej uszy nie były skryte pod materiałem niebieskiej apaszki zapewne również byłoby widać, że są zaczerwienione.
Nie sądziła, że ta historia może zainteresować Kierana dlatego miała dosyć zaskoczony wyraz twarzy, gd ją o to spytał. Sama uwielbiała wszelkie Szkockie mity i silnie czuła się z nimi związana. Jej przesądność to już kolejna kwestia, która niesamowicie trzymała ją przy wierze w absolutnie wszystkie wróżby, Astrologię i całą masę rzeczy, przez które czytywała po cichutku horoskopy w Czarownicy. Już po chwili jednak jej twarz zaczęła wyrażać lekkie rozbawienie. - Trochę dodałam do tego co znam... Żeby było ciekawiej. - przyznała. Całkiem płynnie jej to wychodziło, trzeba przyznać, bo absolutnie ani razu nie zatrzymała się by się zastanowić.
Tafla stawu już po chwili pojawiła się przed nimi, zupełnie przejrzysta. Aż sama nabierała ochoty, by się trochę poślizgać.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
MATTHEW, PHILIPPA
Dotarliście do skutego lodem jeziora, otoczonego kurtyną pokrytych śniegiem drzew. Z jednej strony – od północy – dostrzegaliście blask latarni otaczających utworzone na naturalnym zbiorniku lodowisko, oddzielone od reszty ślizgawki drewnianymi słupkami. Wasza wskazówka mówiła jednak o południu, i jeśli tam spojrzeliście, mogliście wypatrzeć drżącą między pniami łunę ogniska. Wasze oczy, przyzwyczajone już do ciemności, pozwoliły wam na dostrzeżenie również rozstawionych dookoła kłód, tworzących prowizoryczne ławki. Obozowisko, jeżeli się do niego zbliżyliście, okazało się puste: nie licząc pary oczu lśniących w poprzetykanej światłem z ogniska ciemności. Kudłate stworzenie, podobne do poruszającego się na dwóch nogach konia, zatrzymało się w pewnym oddaleniu, przyglądając się wam nieśmiało; ci z was, którzy posiadali przynajmniej I poziom biegłości ONMS, mogli rozpoznać w nim kudłonia. Zwierzę miało szyję oplecioną łańcuszkiem, z którego zwisał złoty, rzeźbiony klucz.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
MARCELLA, KIERAN
Dotarliście do jeziora, skutego stabilną – bo wzmocnioną zaklęciami – taflą lodu. Na czas trwania zabawy część lodowiska odgrodzono, tworząc na nim owalną, sporych rozmiarów ślizgawkę, na której bawiło się kilkoro uczestników zabawy, mogliście jednak podejrzewać, że to nie tam organizatorzy ukryli kolejną wskazówkę. Część, w której się znaleźliście, była ciemniejsza, nieoświetlona lewitującymi w powietrzu lampionami – i to właśnie dzięki temu po odgarnięciu z lodu warstwy zalegającego na nim śniegu, dostrzegliście przebijający się przez głębinę błysk. Bliższe oględziny pozwoliły na wypatrzenie uwięzionych pod lodem punktów, złotych i srebrnych, które na pierwszy rzut oka mogły wyglądać jak gwiazdy, ale w rzeczywistości były lśniącymi metalicznie kluczami.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Dotarliście do skutego lodem jeziora, otoczonego kurtyną pokrytych śniegiem drzew. Z jednej strony – od północy – dostrzegaliście blask latarni otaczających utworzone na naturalnym zbiorniku lodowisko, oddzielone od reszty ślizgawki drewnianymi słupkami. Wasza wskazówka mówiła jednak o południu, i jeśli tam spojrzeliście, mogliście wypatrzeć drżącą między pniami łunę ogniska. Wasze oczy, przyzwyczajone już do ciemności, pozwoliły wam na dostrzeżenie również rozstawionych dookoła kłód, tworzących prowizoryczne ławki. Obozowisko, jeżeli się do niego zbliżyliście, okazało się puste: nie licząc pary oczu lśniących w poprzetykanej światłem z ogniska ciemności. Kudłate stworzenie, podobne do poruszającego się na dwóch nogach konia, zatrzymało się w pewnym oddaleniu, przyglądając się wam nieśmiało; ci z was, którzy posiadali przynajmniej I poziom biegłości ONMS, mogli rozpoznać w nim kudłonia. Zwierzę miało szyję oplecioną łańcuszkiem, z którego zwisał złoty, rzeźbiony klucz.
- zadanie:
- Aby wejść w posiadanie klucza, musicie odebrać go kudłoniowi, biorąc pod uwagę, że jest to stworzenie bardzo nieśmiałe i płochliwe, i należy zachować w jego obecności ostrożność. W tym celu możecie zastosować dowolną taktykę i użyć dowolnych zaklęć, pamiętając o zachowaniu mechaniki. Zdobycie zaufania kudłonia ma ST równe 80, a do rzutu dodaje się bonus z biegłości ONMS; ciche zakradnięcie się do strażnika ma ST równe 40, do rzutu dolicza się bonus z biegłości ukrywania się (nie musicie jednak wykorzystywać żadnej z tych metod). Wynik waszych działań zostanie podsumowany przez Mistrza Gry.
W trakcie jednej kolejki każde z was może wykonać maksymalnie jedną akcję. Powodzenia!
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
MARCELLA, KIERAN
Dotarliście do jeziora, skutego stabilną – bo wzmocnioną zaklęciami – taflą lodu. Na czas trwania zabawy część lodowiska odgrodzono, tworząc na nim owalną, sporych rozmiarów ślizgawkę, na której bawiło się kilkoro uczestników zabawy, mogliście jednak podejrzewać, że to nie tam organizatorzy ukryli kolejną wskazówkę. Część, w której się znaleźliście, była ciemniejsza, nieoświetlona lewitującymi w powietrzu lampionami – i to właśnie dzięki temu po odgarnięciu z lodu warstwy zalegającego na nim śniegu, dostrzegliście przebijający się przez głębinę błysk. Bliższe oględziny pozwoliły na wypatrzenie uwięzionych pod lodem punktów, złotych i srebrnych, które na pierwszy rzut oka mogły wyglądać jak gwiazdy, ale w rzeczywistości były lśniącymi metalicznie kluczami.
- zadanie:
- Aby wejść w posiadanie klucza, musicie wydobyć go spod warstwy lodu, zakładając, że klucze dryfują około metra pod wami, w lodowatej wodzie. W tym celu możecie zastosować dowolną taktykę i użyć dowolnych zaklęć, pamiętając o zachowaniu zasad mechaniki. Rozbicie lodu przy pomocy siły ma ST równe 80, do rzutu dolicza się podwojoną statystykę sprawności (nie musicie jednak wykorzystywać tej metody). Wynik waszych działań zostanie podsumowany przez Mistrza Gry.
W trakcie jednej kolejki każde z was może wykonać maksymalnie jedną akcję. Powodzenia!
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Spodziewała się, że Matt niespecjalnie widział siebie w roli opiekuna puchatej kulki. Już samo to, że zgarnął go w swój szalik pozostawało dość dużym zaskoczeniem dla Moss. Ten wyraźny przejaw troski mógł sugerować, że Bott naprawdę się wczuł. Obca kupka sierści jednak nie rozpuściła tego serca na tyle, by zaczął snuć wzruszające plany wspólnej przyszłości. Niewiele się w tym temacie różnili. Philippa całe życie stroniła od zbyt mocnych więzi. Kwestia niuchacza stała się jednak niezbitym dowodem na to, że życie lubi podsuwać pod nogi niespodzianki burzące dawny porządek. – Wziąłeś go po to, by go komuś wcisnąć? – spytała, zdradzając rozczarowanie mieszające się z oburzeniem. – Miejmy nadzieję, że trafi w dobre ręce – potwierdziła już spokojniej. Poniekąd podarował maluszkowi szansę. W kupie mokrych szmat jutro byłby wspomnieniem, twardą lodową kostką skrytą gdzieś pod warstwą kamuflującej bieli. Teraz dumnie rozglądał się po otoczeniu, choć w środku drżał w obawie o swój los. Zwierzęta tak miały. Pamiętała wielkie, ciekawskie oczy niuchacza. Ich obecność w jej koszmarnym mieszkanku przywoływała dziwne dla Moss emocje. Choć minęło kilka tygodni, czuła, że tak szybko go nie odda. A on? Drzemał w ciepłej kieszeni i żaden mróz nie był mu straszny. Och, jaka szkoda, że nie mogła skorzystać z jego boskich umiejętności. Tylko czy wtedy nie zwiałby z tym kluczem gdzieś w ciemny las?
– Na Merlina, Bott, po jaką cholerę biegasz po dachach? – zapytała mocno. W tym czasie czubkiem bucik sprawdzała chyba twardość tego lodu. Tak w razie gdyby zaraz mieli rzucić się w ten zimowy taniec. Na ścieżce już było ciężko, a co dopiero na tej lepkiej, zdradliwej tafli. Najwyraźniej z nich żadne nie było ekspertem w takich sportach, chociaż odpowiedź Matta mogła brzmieć pokrzepiająco. – I jak wrażenia? Łatwiej niż na dachu? – parsknęła na widok mężczyzny próbującego swoich sił na zamarzniętym stawie. Gdzieś tam po drodze wciąż szukała śladów złotego klucza, ale mimo wszystko w tej chwili Bott dużo skuteczniej skupiał na sobie jej uwagę. – Jesteś odważny – mruknęła z uznaniem, niby oczarowana. Dłonie ułożyła w talii, prezentując pewną sylwetkę. O wiele lepiej czuła się jednak poza śliskim parkietem. Kiepska królowa śniegu, ale za to bezsprzeczna królowa portu. Tak, druga opcja przemawiała do niej znacznie bardziej. Uśmiech kombinatorki nie chciał opuścić jej warg. – Albo tak głupi. Skoro aż tak cię kręcą harce na lodzie, zacznij od wyrwania jakiejś łyżwiarki. Nie chcę patrzeć, jak giniesz rozjechany pod obcą płozą… - oznajmiła, kierując się w jego stronę. – Złaź z tego lodu – zarządziła, ściskając jego nadgarstek i ściągając na stały ląd.
Gdy obracała głowę, dostrzegła jakiś dziwny ruch. Obraz zawirował jej na tyle szybko, że w pierwszej chwili nie zorientowała się, co takiego zobaczyła. Kiedy popatrzyła tam ponownie, między kawałkami poukładanego drewna sterczała jakaś włochata kukła. Nie, nie kukła. Zmrużyła oczy, podchodząc dwa kroki w tamtą stronę. Najpierw błysnął jej klucz wiszący na zwierzęcej szyi, dopiero potem rozpoznała koniowatego stwora. – Czy ty to widzisz, Bott? – zapytała mimowolnie. Nie miała pojęcia, że kiedykolwiek ujrzy tak dziwne stworzenie. Kudłoń. To chyba kudłoń. Stała prawie nieruchomo. – Zagadam go – stwierdziła cicho. Gadać potrafiła, nawet całkiem nieźle. Skoro mogła słodzić niuchaczowi, to da radę z kudłoniem. – Spróbuj się zakraść z drugiej strony… – zaproponowała w półszepcie. Jeśli jednak skupi uwagę na Filipie, to Matt będzie miał szansę. A może polubi ją na tyle, że zechce dobrowolnie oddać klucz? Te zadania mogły być nieoczywiste. Zbliżyła się do kudłonia, zachowując mimo wszystko dość wyraźny dystans w obawie przed jego zbyt szybką ucieczką. Przywołała pogodny uśmiech, modląc się w duchu, by kudłoniowy nos nie miał nic przeciwko panoszącemu się wokół niej zapachowi kreta. – Witaj, malutki – zaczęła pieszczotliwie. Ech, może nie tak do końca malutki. – Nie bój się mnie, nie skrzywdzę cię. Czy mieszkasz w tej okolicy? – zapytała, rozglądając się wokoło. Wydawał się taki niegroźny, ale mimo to unikała gwałtownych ruchów. – Jesteś bardzo ładnym stworzonkiem, na pewno lubisz biegać po lasach. Też lubię.. biegać – kontynuowała, bardzo dokładnie obserwując porośniętą czuprynę. No, Filipa, przecież nie może zignorować tej słodyczy.
Postanowiła zrobić kolejne dwa kroki.
| Próbuję wzbudzić zaufanie kudłonia
– Na Merlina, Bott, po jaką cholerę biegasz po dachach? – zapytała mocno. W tym czasie czubkiem bucik sprawdzała chyba twardość tego lodu. Tak w razie gdyby zaraz mieli rzucić się w ten zimowy taniec. Na ścieżce już było ciężko, a co dopiero na tej lepkiej, zdradliwej tafli. Najwyraźniej z nich żadne nie było ekspertem w takich sportach, chociaż odpowiedź Matta mogła brzmieć pokrzepiająco. – I jak wrażenia? Łatwiej niż na dachu? – parsknęła na widok mężczyzny próbującego swoich sił na zamarzniętym stawie. Gdzieś tam po drodze wciąż szukała śladów złotego klucza, ale mimo wszystko w tej chwili Bott dużo skuteczniej skupiał na sobie jej uwagę. – Jesteś odważny – mruknęła z uznaniem, niby oczarowana. Dłonie ułożyła w talii, prezentując pewną sylwetkę. O wiele lepiej czuła się jednak poza śliskim parkietem. Kiepska królowa śniegu, ale za to bezsprzeczna królowa portu. Tak, druga opcja przemawiała do niej znacznie bardziej. Uśmiech kombinatorki nie chciał opuścić jej warg. – Albo tak głupi. Skoro aż tak cię kręcą harce na lodzie, zacznij od wyrwania jakiejś łyżwiarki. Nie chcę patrzeć, jak giniesz rozjechany pod obcą płozą… - oznajmiła, kierując się w jego stronę. – Złaź z tego lodu – zarządziła, ściskając jego nadgarstek i ściągając na stały ląd.
Gdy obracała głowę, dostrzegła jakiś dziwny ruch. Obraz zawirował jej na tyle szybko, że w pierwszej chwili nie zorientowała się, co takiego zobaczyła. Kiedy popatrzyła tam ponownie, między kawałkami poukładanego drewna sterczała jakaś włochata kukła. Nie, nie kukła. Zmrużyła oczy, podchodząc dwa kroki w tamtą stronę. Najpierw błysnął jej klucz wiszący na zwierzęcej szyi, dopiero potem rozpoznała koniowatego stwora. – Czy ty to widzisz, Bott? – zapytała mimowolnie. Nie miała pojęcia, że kiedykolwiek ujrzy tak dziwne stworzenie. Kudłoń. To chyba kudłoń. Stała prawie nieruchomo. – Zagadam go – stwierdziła cicho. Gadać potrafiła, nawet całkiem nieźle. Skoro mogła słodzić niuchaczowi, to da radę z kudłoniem. – Spróbuj się zakraść z drugiej strony… – zaproponowała w półszepcie. Jeśli jednak skupi uwagę na Filipie, to Matt będzie miał szansę. A może polubi ją na tyle, że zechce dobrowolnie oddać klucz? Te zadania mogły być nieoczywiste. Zbliżyła się do kudłonia, zachowując mimo wszystko dość wyraźny dystans w obawie przed jego zbyt szybką ucieczką. Przywołała pogodny uśmiech, modląc się w duchu, by kudłoniowy nos nie miał nic przeciwko panoszącemu się wokół niej zapachowi kreta. – Witaj, malutki – zaczęła pieszczotliwie. Ech, może nie tak do końca malutki. – Nie bój się mnie, nie skrzywdzę cię. Czy mieszkasz w tej okolicy? – zapytała, rozglądając się wokoło. Wydawał się taki niegroźny, ale mimo to unikała gwałtownych ruchów. – Jesteś bardzo ładnym stworzonkiem, na pewno lubisz biegać po lasach. Też lubię.. biegać – kontynuowała, bardzo dokładnie obserwując porośniętą czuprynę. No, Filipa, przecież nie może zignorować tej słodyczy.
Postanowiła zrobić kolejne dwa kroki.
| Próbuję wzbudzić zaufanie kudłonia
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
W takich chwilach wychodziło, że mimo wszystko nie tylko Nokturn czy Doki mnie ukształtowały bo w innym wypadku to bym za dużej uwagi futrzakowi nie poświęcił w myśl zasady każdy sobie rzepkę skrobie. A jednak w tym momencie miałem zawiniętego drania w kieszeń i obmyślałem w którym londyńskim domu znajdzie kąt dla siebie. Moja nokturnowa speluna się nie nadawała. Mieszkałem sam. Dnie spędzałem w pracy, późne popołudnia u Lily, wieczory w Parszywym lub Mantykorze. O tym, że byłem też likantropem wolałem jednak dziś nie myśleć. Zwierze było młode, potrzebowało po prostu uwagi, której nie mogłem zapewnić. Mimo wszystko nie czułem potrzeby w rozwiewaniu rozczarowania którym mnie Moss omiotła. Skoro tak chciała to postrzegać to uśmiechnąłem się głupkowato i pijacko, beztrosko wzruszyłem ramionami nie wyprowadzając jej błędu. Życie, co zrobić.
- No... powiem ci, że to różnie bywa - zacząłem tłumaczyć się z mojej dachowej aktywności, która najwyraźniej zaskakiwała. Niepotrzebnie - Czasem z konieczności, czasem z głupoty, a czasem dla przyjemności. W sumie to nie zawsze jedna z tych opcji wyklucza drugą - uśmiechnąłem się cwaniacko, lisio i wyraźnie jestem zadowolony z siebie - Znasz dachową miejscówkę nad Borough of Bexley? Albo widziałaś panoramę Nokturnu z wysokości siedmiu metrów z czarnym ale w jednej ręce i marynowanym, ognistym szczurem w drugiej? Hm...? Ręczę, że gdyby trzeba było to chodziłbym po tych dachach choćby i na rękach byle tego nie stracić - zarzekałem się rozpościerając przed nią wizję niecodziennych wrażeń w taki sposób, jakby niedoświadczenie ich przed śmiercią było jakimś świętokradztwem. Wystarczyło by w jej piwnych oczach mignął refleks ciekawości, chęci, a gotów byłem jej to udowodnić. Może nie dziś, lecz za tydzień lub dwa - czemu nie? Zaraz też z brzegu zsunąłem się na zamarznięta taflę. Widząc, że na tej nie pojawiły się pod moim ciężarem pęknięcia zrobiłem kilka posuwistych kroków nie starając się jednak kozaczyć bardziej - głupio byłoby się poślizgnąć i zgnieść wyratowanego futrzaka - Bardziej płasko - bąknąłem błyskotliwie uśmiechając się ku niej półgębkiem. Odsłoniłem zęby słysząc kolejne przytyki i nakazy - Co w tobie tyle jadu. Wystarczy powiedzieć, że wolisz mnie pod swoim obcasem, skarbie - zafalowałem brwiami kiedy to zgodnie z wolą szefowej operacji ostrożnie wciągnąłem się ponownie na mniej oblodzony brzeg. Tak, jednak zdecydowanie wolałem kawałek stałego gruntu pod nogami. Chwilowo.
- O kurwa... Prawie jak jakiś typek przebrany za konia - oznajmiłem z zaskoczeniem, kiedy to zrównałem się z Moss i rzuciłem uważne spojrzenie w tym samym kierunku zdając sobie sprawę, ze wiem chyba na co patrzę - to był kudłoń. Skinąłem Moss głową rozpoczynając podchody do stworzenia, którego uwagę w tym momencie ode mnie odciągała. Starałem się poruszać między cieniami i stawiać kroki na już udeptanym śniegu mając nadzieję, że uda mi się zbliżyć dostatecznie blisko by chwycić klucz.
|Staram się zakraść
- No... powiem ci, że to różnie bywa - zacząłem tłumaczyć się z mojej dachowej aktywności, która najwyraźniej zaskakiwała. Niepotrzebnie - Czasem z konieczności, czasem z głupoty, a czasem dla przyjemności. W sumie to nie zawsze jedna z tych opcji wyklucza drugą - uśmiechnąłem się cwaniacko, lisio i wyraźnie jestem zadowolony z siebie - Znasz dachową miejscówkę nad Borough of Bexley? Albo widziałaś panoramę Nokturnu z wysokości siedmiu metrów z czarnym ale w jednej ręce i marynowanym, ognistym szczurem w drugiej? Hm...? Ręczę, że gdyby trzeba było to chodziłbym po tych dachach choćby i na rękach byle tego nie stracić - zarzekałem się rozpościerając przed nią wizję niecodziennych wrażeń w taki sposób, jakby niedoświadczenie ich przed śmiercią było jakimś świętokradztwem. Wystarczyło by w jej piwnych oczach mignął refleks ciekawości, chęci, a gotów byłem jej to udowodnić. Może nie dziś, lecz za tydzień lub dwa - czemu nie? Zaraz też z brzegu zsunąłem się na zamarznięta taflę. Widząc, że na tej nie pojawiły się pod moim ciężarem pęknięcia zrobiłem kilka posuwistych kroków nie starając się jednak kozaczyć bardziej - głupio byłoby się poślizgnąć i zgnieść wyratowanego futrzaka - Bardziej płasko - bąknąłem błyskotliwie uśmiechając się ku niej półgębkiem. Odsłoniłem zęby słysząc kolejne przytyki i nakazy - Co w tobie tyle jadu. Wystarczy powiedzieć, że wolisz mnie pod swoim obcasem, skarbie - zafalowałem brwiami kiedy to zgodnie z wolą szefowej operacji ostrożnie wciągnąłem się ponownie na mniej oblodzony brzeg. Tak, jednak zdecydowanie wolałem kawałek stałego gruntu pod nogami. Chwilowo.
- O kurwa... Prawie jak jakiś typek przebrany za konia - oznajmiłem z zaskoczeniem, kiedy to zrównałem się z Moss i rzuciłem uważne spojrzenie w tym samym kierunku zdając sobie sprawę, ze wiem chyba na co patrzę - to był kudłoń. Skinąłem Moss głową rozpoczynając podchody do stworzenia, którego uwagę w tym momencie ode mnie odciągała. Starałem się poruszać między cieniami i stawiać kroki na już udeptanym śniegu mając nadzieję, że uda mi się zbliżyć dostatecznie blisko by chwycić klucz.
|Staram się zakraść
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Staw wyglądał prześlicznie, z daleka było słychać śmiech ludzi bawiących się na odgrodzonej części lodowiska, jednak spodziewała się, że gdyby organizator chciał ukryć coś pod lodową taflą, nie zrobiłby tego tam, gdzie cała masa ludzi przejeżdża na łyżwach. Odsunęła z twarzy szalik, a z ust wyleciała chmurka pary. Chciała się w pełni skupić na poszukiwaniu tego, czego szukają. - Tam! - Wskazała palcem w stronę miejsca, w którym wyraźnie tafla była jakby... podświetlona? Jednak bardzo słabo. Skierowała swoje ostrożne kroki po tafli jeziora aż do miejsca, w którym lśniło kilka niewielkich punktów. - Jeśli to nie wskazówka to nie wiem co to jest. - Powiedziała. Zerknęła na swojego towarzysza całkiem pogodnie. - Nie wydaje się głęboko, więc spróbujmy... - Rozejrzała się niepewnie po najbliższym otoczeniu. Nic ciekawego czego mogła użyć tutaj nie było. Gałęzie leżące na skraju lasu były raczej cieniutkie i nie mogłyby rozbić żadnego lodu. Uderzanie w lód pięścią również mogło być naprawdę nieefektywne, nawet dla kogoś, kto miał dużo siły w rękach. Jednak znała jeden sposób... Trochę szalony, ale zawsze warto spróbować. - Cofnij się trochę, mam pomysł. Tylko nie mów, że głupi. - Odwróciła się na chwilę przez ramię do Rinehearta, ale coś czuła, że jak już zobaczy co jej przyszło do głowy to na pewno nazwie ją szaloną. Pociągnęła nosem, bo nadal męczył ją katar, po czym ustawiła się bezpośrednio nad miejscem, w którym świeciły jasne punkciki. Po wszystkim co się stało w Azkabanie, przygodzie z pływaniem w podziemiach tego miejsca... Wydawało się, że już żadna woda jej nie straszna. Woda i ciemność - skoro udało jej się zetrzeć z tymi rzeczami, które na ciele dziecka wywołałyby gęsią skórkę, to tutaj też nie powinno już zupełnie nic zawieść. Dlatego cóż, włożyła w to tyle siły ile mogła i podskoczyła, starając się, by ponowne stanięcie na nogach było tak ciężkie jak się tylko dało, żeby całym ciężarem ciała rozbić lodową taflę.
| używam siły nóg, żeby spróbować rozbić lód
| używam siły nóg, żeby spróbować rozbić lód
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 2 z 20 • 1, 2, 3 ... 11 ... 20
Leśny staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka