Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Leśny staw
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Leśny staw
Skryty za ścianą starych drzew staw, mimo że położony jest na uboczu Doliny Godryka, niemal przez cały rok tętni życiem, gromadząc wokół siebie młodzież nie tylko magiczną, ale i mugolską, często bawiącą się ramię w ramię, i zupełnie nie zwracającą uwagi na uprzedzenia. Wygodne, kamieniste dno oraz przejrzysta woda, niezawodnie zachęcają do spontanicznych kąpieli – zażywających jej śmiałków można spotkać tutaj od wczesnej wiosny do późnej jesieni, w większości niezrażonych niskimi temperaturami ani obecnością królujących tuż przy brzegu pijawek. Z kolei zimą, gdy woda zamarza, tworząc na jeziorze grubą pokrywę, cały staw zamienia się w lodowisko, funkcjonujące z powodzeniem przez kilka najmroźniejszych miesięcy: zarówno dzięki naturalnym warunkom, jak i dyskretnej pomocy magii.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.12.19 21:49, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Wyczuł, że wciąż nie czuła się przy nim aż tak swobodnie. Już zaskoczony wyraz jej twarzy świadczył o tym, gdy próbował jeszcze zamienić z nią kilka zdań, co było chyba dalekie od jej oczekiwań. Na
Opowiadaną elfom historię jednak rozbudowała, żeby było ciekawiej. Szanował ten przejaw inicjatywy własnej. – I było ciekawie – potwierdził nad wyraz swobodnie, znów chcąc ją pochwalić za zasługi, co były wynikiem przede wszystkim jej udziału. Nie mógł zakłamywać rzeczywistości, bez niej nie zdobyłby pierwszego klucza. Teraz czekał na nich kolejny i Kieran naprawdę chciał go zdobyć.
Udało im się dostać na miejsce i okazało się ono dobrze wybrane. Wskazówka rzeczywiście mówiła o lodowisku stworzonym na stawie za lasem. Po lodzie ślizgało się już kilka osób, ale to nie oświetlona część zainteresowała Rinehearta. W ciemności dostrzegł błysk, jakby wybijający z dołu, spod lodu. To tam musieli podejść, zbadać ten fakt. Ruszył wraz z Figg w tamtą stronę i pozwolił sobie odgarnąć jak najwięcej śniegu. Kolejny klucz został skryty w stawie i jego obecność w wodzie stanowiła już większe wyzwanie niż wcześniejsze wyzwanie przy martwym drzewie. Marcella spróbowała z pomocą siły fizycznej stworzyć wyrwę, ale nie była to niestety udana próba. Najwidoczniej warstwa lodu pokrywającego ciemną wodę była zbyt gruba, choć czarownica włożyła w ten atak na zmrożoną powierzchnię naprawdę dużo energii. Od razu zauważył, że pomimo drobnej sylwetki rudowłosa miała w sobie dużo krzepy. Właśnie dlatego nie oceniał ludzi po pozorach, zwłaszcza wrogów.
– Spróbuję inaczej – zaproponował po chwili. – Tylko zrób dwa kroki do tyłu – poprosił ją przez zrobieniem czegokolwiek, woląc uniknąć przypadkowych ofiar. – Albo trzy – dodał zaraz dla własnego spokoju, czekając na jej ruch. W końcu wycelował krańcem różdżki w taflę lodu, dokładnie w tym miejscu, gdzie w wodzie migotały zabezpieczone przed poszukiwaczami skarbu klucze. Gdzie nie mogła zadziałać sama siła, przydatna mogła okazać się magia. Czy jednak odpowiedni czar wyjdzie spod jego różdżki i zaradzi na całą tę sytuację, z jaką się obecnie mierzyli? Mocniej zacisnął palce na drewnie, pod którym drzemała moc magicznego rdzenia. – Deprimo – wyrzucił z siebie inkantację, gdy kończył wykonywać odpowiedni gest w powietrzu.
Opowiadaną elfom historię jednak rozbudowała, żeby było ciekawiej. Szanował ten przejaw inicjatywy własnej. – I było ciekawie – potwierdził nad wyraz swobodnie, znów chcąc ją pochwalić za zasługi, co były wynikiem przede wszystkim jej udziału. Nie mógł zakłamywać rzeczywistości, bez niej nie zdobyłby pierwszego klucza. Teraz czekał na nich kolejny i Kieran naprawdę chciał go zdobyć.
Udało im się dostać na miejsce i okazało się ono dobrze wybrane. Wskazówka rzeczywiście mówiła o lodowisku stworzonym na stawie za lasem. Po lodzie ślizgało się już kilka osób, ale to nie oświetlona część zainteresowała Rinehearta. W ciemności dostrzegł błysk, jakby wybijający z dołu, spod lodu. To tam musieli podejść, zbadać ten fakt. Ruszył wraz z Figg w tamtą stronę i pozwolił sobie odgarnąć jak najwięcej śniegu. Kolejny klucz został skryty w stawie i jego obecność w wodzie stanowiła już większe wyzwanie niż wcześniejsze wyzwanie przy martwym drzewie. Marcella spróbowała z pomocą siły fizycznej stworzyć wyrwę, ale nie była to niestety udana próba. Najwidoczniej warstwa lodu pokrywającego ciemną wodę była zbyt gruba, choć czarownica włożyła w ten atak na zmrożoną powierzchnię naprawdę dużo energii. Od razu zauważył, że pomimo drobnej sylwetki rudowłosa miała w sobie dużo krzepy. Właśnie dlatego nie oceniał ludzi po pozorach, zwłaszcza wrogów.
– Spróbuję inaczej – zaproponował po chwili. – Tylko zrób dwa kroki do tyłu – poprosił ją przez zrobieniem czegokolwiek, woląc uniknąć przypadkowych ofiar. – Albo trzy – dodał zaraz dla własnego spokoju, czekając na jej ruch. W końcu wycelował krańcem różdżki w taflę lodu, dokładnie w tym miejscu, gdzie w wodzie migotały zabezpieczone przed poszukiwaczami skarbu klucze. Gdzie nie mogła zadziałać sama siła, przydatna mogła okazać się magia. Czy jednak odpowiedni czar wyjdzie spod jego różdżki i zaradzi na całą tę sytuację, z jaką się obecnie mierzyli? Mocniej zacisnął palce na drewnie, pod którym drzemała moc magicznego rdzenia. – Deprimo – wyrzucił z siebie inkantację, gdy kończył wykonywać odpowiedni gest w powietrzu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
MATTHEW, PHILIPPA
Spróbowaliście połączyć siły, żeby zdobyć kluczyk od magicznego stworzenia, wyglądało jednak na to, że czasami co dwie głowy… to wystraszony kudłoń; Philippa podeszła bliżej, starając się słowami uspokoić zwierzę, i przez chwilę wydawało się, że jej się to udało, ale wtedy skradający się Matthew natrafił stopą nie nierówny fragment gruntu, w dodatku – pokryty ukrytym pod śniegiem lodem. Chrupnęło, kudłoń odskoczył gwałtownie, po czym popędził w las; jeszcze widzieliście jego sylwetkę i byliście w stanie go dogonić, czas jednak mijał.
Nie udało wam się zdobyć klucza – możecie podjąć kolejną próbę (przy zastosowaniu dowolnej taktyki) lub – zgodnie z zasadami – poprosić o kolejną wskazówkę, kierującą was do innej lokacji.
Na odpis macie 48 godzin.
MARCELLA, KIERAN
Spróbowaliście rozbić lód pod waszymi stopami, żeby wydobyć z wody unoszące się tam klucze, tym razem nie mieliście jednak szczęścia: skok Marcelli pokrył taflę jedynie siatką cienkich, niezbyt głębokich pęknięć, a wiatr, który wydobył się z różdżki Kierana, był zbyt słaby, by roztrzaskać lód.
Nie udało wam się zdobyć klucza – możecie podjąć kolejną próbę (przy zastosowaniu dowolnej taktyki) lub – zgodnie z zasadami – poprosić o kolejną wskazówkę, kierującą was do innej lokacji.
Na odpis macie 48 godzin.
Spróbowaliście połączyć siły, żeby zdobyć kluczyk od magicznego stworzenia, wyglądało jednak na to, że czasami co dwie głowy… to wystraszony kudłoń; Philippa podeszła bliżej, starając się słowami uspokoić zwierzę, i przez chwilę wydawało się, że jej się to udało, ale wtedy skradający się Matthew natrafił stopą nie nierówny fragment gruntu, w dodatku – pokryty ukrytym pod śniegiem lodem. Chrupnęło, kudłoń odskoczył gwałtownie, po czym popędził w las; jeszcze widzieliście jego sylwetkę i byliście w stanie go dogonić, czas jednak mijał.
Nie udało wam się zdobyć klucza – możecie podjąć kolejną próbę (przy zastosowaniu dowolnej taktyki) lub – zgodnie z zasadami – poprosić o kolejną wskazówkę, kierującą was do innej lokacji.
Na odpis macie 48 godzin.
MARCELLA, KIERAN
Spróbowaliście rozbić lód pod waszymi stopami, żeby wydobyć z wody unoszące się tam klucze, tym razem nie mieliście jednak szczęścia: skok Marcelli pokrył taflę jedynie siatką cienkich, niezbyt głębokich pęknięć, a wiatr, który wydobył się z różdżki Kierana, był zbyt słaby, by roztrzaskać lód.
Nie udało wam się zdobyć klucza – możecie podjąć kolejną próbę (przy zastosowaniu dowolnej taktyki) lub – zgodnie z zasadami – poprosić o kolejną wskazówkę, kierującą was do innej lokacji.
Na odpis macie 48 godzin.
Moss wyraźnie szukająca jakieś podpuchy w dziwnych aktywnościach Botta, słuchała z uwagą tych tajemniczych tłumaczeń. Nie, to wcale nie mówiło niczego, ani też nie umniejszało ewentualnego niepokoju o jego psychiczne zdrowie. Wiedziała, że wykazywał dawki interesującej energii, ale dlaczego wyczerpywał ją właśnie tak? Odpowiedź miała nadejść szybko. Nagle spojrzała na niego z zarzutem wymalowanych w tych ciemnych oczach. Czarował ją na tyle sposobów, ale jakoś nigdy chyba nie spędzili przyjemnego popołudnia gdzieś wysoko na dachach. – Chyba mamy do nadrobienia, Bott – oświadczyła, nie spodziewając się żadnego sprzeciwu. – Chcę poznać widoki, weź mnie tam kiedyś – mówiła, zerkając na niego z tym czarującym uśmiechem. Pewne sprawy były dawno pozamykane, ale przecież wciąż mogli gdzieś razem wyskoczyć. Chyba inne zobowiązania mu na to nie pozwalały. Zrozumiałaby. Zawsze mogła szukać innego, który pokazałby jej magię, o której opowiadał Matt. – Tylko może bez szczurów – dodała, przedstawiając swój warunek i zaśmiała się niezbyt głośno. Przestała myśleć o nim jak o wariacie – a przynajmniej nie aż w tym niepokojącym stopniu. – Jak ty tam w ogóle włazisz? Magia? Klasycznie wsuwka? Jakieś tajne przejścia? Raczej nie zapuszczam się w rejony Noktunu, nie sądziłam, że może się tam czaić coś… pięknego.
Wierzyła w talent Botta do tej dobrej reklamy, chociaż nie była pewna, czy zapała do tych obrazów równie wielkim entuzjazmem. Nie miał już chyba powodów, aby snuć kłamliwą opowiastkę. Gdy o tym mówił, wydawało jej się, że to jakaś fajna sprawa, coś, czego musi doświadczyć. Cóż, będzie musiał odsłonić przed nią tajemnicę tych uroków.
– Wolę cię mieć przy sobie. Przynajmniej do czasu, aż nie zdobędziemy skarbu – oznajmiła, chwytając sobie już zaborczo Bottowe ramię. Niech nigdzie nie ucieka. Przynajmniej nie na ten niepewny lód. Choć przez tę chwilę musieli się skupić na zadaniu, chociaż… Nie oznaczało to przecież, że powinni się zachowywać jak para sztywnych zgredów. Mimo to wyobraźnia i tak podsunęła jej obraz Botta duszonego przez jej pantofel. Ciekawe.
Ten plan to porażka. Spłoszony zwierz umknął i ani Moss nie zdołała się do niego zbliżyć, ani też Bott nie mógł się zakraść, skoro kudłoń pomknął kawałek w las. Phils zacisnęła pięści i zawyła złowieszczo, wyrażając swoje niezadowolenie. Nie widziała Botta, ale pewnie też zorientował się, że totalnie im to nie wyszło. Czas, tracili czas! Postanowiła przestać bawić się w głupie podchody i wyciągnęła różdżkę, w biegu pokonując wcześniej kilkanaście kroków w poszukiwaniu tego stwora. Znalazła go. Klucz wciąż błyszczał na jego owłosionej piersi. Ścisnęła wargi, tłumiąc kolejny gniewny okrzyk. W jej kieszeni coś kwiknęło przebudzone gwałtownymi ruchami. Czuła, że usta jej zamarzają. Zwilżyła je językiem, jednocześnie też w myśli przywołując rozmaite zaklęcia. Tym razem powinno pójść gładko, bez niepotrzebnego bawienia się w zoo. Z niuchaczami jakoś szło jej łatwiej. Nie chciała skrzywdzić stworzenia, ale wciąż nie miała w sobie zbyt wyraźnej empatii wobec futrzaków.
- Accio klucz! - zawołała, wierząc, że najprostsza metoda okaże się skuteczna.
Wierzyła w talent Botta do tej dobrej reklamy, chociaż nie była pewna, czy zapała do tych obrazów równie wielkim entuzjazmem. Nie miał już chyba powodów, aby snuć kłamliwą opowiastkę. Gdy o tym mówił, wydawało jej się, że to jakaś fajna sprawa, coś, czego musi doświadczyć. Cóż, będzie musiał odsłonić przed nią tajemnicę tych uroków.
– Wolę cię mieć przy sobie. Przynajmniej do czasu, aż nie zdobędziemy skarbu – oznajmiła, chwytając sobie już zaborczo Bottowe ramię. Niech nigdzie nie ucieka. Przynajmniej nie na ten niepewny lód. Choć przez tę chwilę musieli się skupić na zadaniu, chociaż… Nie oznaczało to przecież, że powinni się zachowywać jak para sztywnych zgredów. Mimo to wyobraźnia i tak podsunęła jej obraz Botta duszonego przez jej pantofel. Ciekawe.
Ten plan to porażka. Spłoszony zwierz umknął i ani Moss nie zdołała się do niego zbliżyć, ani też Bott nie mógł się zakraść, skoro kudłoń pomknął kawałek w las. Phils zacisnęła pięści i zawyła złowieszczo, wyrażając swoje niezadowolenie. Nie widziała Botta, ale pewnie też zorientował się, że totalnie im to nie wyszło. Czas, tracili czas! Postanowiła przestać bawić się w głupie podchody i wyciągnęła różdżkę, w biegu pokonując wcześniej kilkanaście kroków w poszukiwaniu tego stwora. Znalazła go. Klucz wciąż błyszczał na jego owłosionej piersi. Ścisnęła wargi, tłumiąc kolejny gniewny okrzyk. W jej kieszeni coś kwiknęło przebudzone gwałtownymi ruchami. Czuła, że usta jej zamarzają. Zwilżyła je językiem, jednocześnie też w myśli przywołując rozmaite zaklęcia. Tym razem powinno pójść gładko, bez niepotrzebnego bawienia się w zoo. Z niuchaczami jakoś szło jej łatwiej. Nie chciała skrzywdzić stworzenia, ale wciąż nie miała w sobie zbyt wyraźnej empatii wobec futrzaków.
- Accio klucz! - zawołała, wierząc, że najprostsza metoda okaże się skuteczna.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Nie było tajemnica, że lubiłem być wszędzie. Ziemia, powietrze, chodnik czy dach - co to w ogóle za różnica? Co to za ograniczenie? No przecież żadne. Wystarczyło tylko chcieć szukać wrażeń, a do tych mnie ciągnęło jak alkoholika do butelki. Nie zawsze kończyło się to dobrze no ale liczyły się te momenty do których fajnie było wracać lub się nimi dzielić z kimś istotnym. Moss była przyjaciółką i to wystarczyło. Tym bardziej że sama wyrażała chęć więc już w zasadzie klamka zapadła.
- Na tygodniu jestem zarobiony więc zagospodaruj sobie jakiś weekend - od-ćwierkałem łapiąc jej czarujący uśmiech. Przecież nie rzucałem słów na wiatr, a i naprawdę nie uważałem, że Nokturn był tylko zły. Ludzie nie tylko tam umierali ale też po prostu żyli. Najlepiej widać to było nocą i klimatu tej warto było choć raz w życiu zaznać - To przekąski więc pozostawiam w twojej gestii - wyszedłem na przeciw buntowi - przeciskam się przez kanały jak szczur - zaśmiałem się i było widać, że nie mówiłem na poważnie, a raczej dokładałem kolejną absurdalną ścieżkę dojścia na nokturn - Zazwyczaj chodnikiem. Prostopadłą do Pokątnej Horizont Alley. Przeważnie. Ale czasem też inaczej. Zależy od pory dnia - wzruszyłem ramionami - A co do widoków sama ocenisz. Stratna na pewno nie wyjdziesz - ja stawiam alko - więc chyba było już wszystko ustalone.
Niby wywróciłem oczami no ale też uśmiechnąłem się wilczo susząc ku niej zęby kiedy to wsunęła mi się pod ramię. Ułożyłem jej by było wygodniej się na nim opierać doceniając tą niewypowiedzianą troskę w równie niewypowiedziany sposób. W tym lekkim kąśliwo-zabawowym sosie lekkim krokiem zaczęliśmy krążyć po okolicy w poszukiwaniu klucza. Nie musieliśmy długo tego robić. W pewnym sensie - on przybył do nas. Dosłownie.
Zakląłem pod nosem, kiedy to lód chrupnął mi pod nogami. Potem już wszystko zaczęło się pierdolić lawinowo. Zwierze uciekło, a wiec i klucz uciekł. Nie dając za wygrana, korzystając z chwili w której stworzenie się spłoszyło spróbowałem wykorzystać sam tą okazję do tego by zniknąć w cieniu po drugiej stronie linii drzew i być może zakraść się do zwierza od dupy strony. No nie miałem lepszego pomysłu. Zacząłem realizować ten plan tym razem starając się ostrożniej stawiać kroki. Usłyszałem inkantację Moss. Nie byłem pewny czy z powodzeniem jej się udało pozyskać klucz. W razie czego miałem nadzieję, że udało mi się zakraść tym razem do zwierzęcia nieco bardziej niezauważenie i byłem dostatecznie blisko niego by w razie konieczności wyciągnąć dłoń i zerwać umocowany do jego szyi klucz.
|skradam się(?)
- Na tygodniu jestem zarobiony więc zagospodaruj sobie jakiś weekend - od-ćwierkałem łapiąc jej czarujący uśmiech. Przecież nie rzucałem słów na wiatr, a i naprawdę nie uważałem, że Nokturn był tylko zły. Ludzie nie tylko tam umierali ale też po prostu żyli. Najlepiej widać to było nocą i klimatu tej warto było choć raz w życiu zaznać - To przekąski więc pozostawiam w twojej gestii - wyszedłem na przeciw buntowi - przeciskam się przez kanały jak szczur - zaśmiałem się i było widać, że nie mówiłem na poważnie, a raczej dokładałem kolejną absurdalną ścieżkę dojścia na nokturn - Zazwyczaj chodnikiem. Prostopadłą do Pokątnej Horizont Alley. Przeważnie. Ale czasem też inaczej. Zależy od pory dnia - wzruszyłem ramionami - A co do widoków sama ocenisz. Stratna na pewno nie wyjdziesz - ja stawiam alko - więc chyba było już wszystko ustalone.
Niby wywróciłem oczami no ale też uśmiechnąłem się wilczo susząc ku niej zęby kiedy to wsunęła mi się pod ramię. Ułożyłem jej by było wygodniej się na nim opierać doceniając tą niewypowiedzianą troskę w równie niewypowiedziany sposób. W tym lekkim kąśliwo-zabawowym sosie lekkim krokiem zaczęliśmy krążyć po okolicy w poszukiwaniu klucza. Nie musieliśmy długo tego robić. W pewnym sensie - on przybył do nas. Dosłownie.
Zakląłem pod nosem, kiedy to lód chrupnął mi pod nogami. Potem już wszystko zaczęło się pierdolić lawinowo. Zwierze uciekło, a wiec i klucz uciekł. Nie dając za wygrana, korzystając z chwili w której stworzenie się spłoszyło spróbowałem wykorzystać sam tą okazję do tego by zniknąć w cieniu po drugiej stronie linii drzew i być może zakraść się do zwierza od dupy strony. No nie miałem lepszego pomysłu. Zacząłem realizować ten plan tym razem starając się ostrożniej stawiać kroki. Usłyszałem inkantację Moss. Nie byłem pewny czy z powodzeniem jej się udało pozyskać klucz. W razie czego miałem nadzieję, że udało mi się zakraść tym razem do zwierzęcia nieco bardziej niezauważenie i byłem dostatecznie blisko niego by w razie konieczności wyciągnąć dłoń i zerwać umocowany do jego szyi klucz.
|skradam się(?)
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Zmrożona powierzchnia stawu była niczym lustro, w którym się odbijał on sam, całokształt jego sylwetki, ale również twarz wraz z mocno zmarszczonymi brwiami. Drugi etap zabawy przyniósł w końcu jakieś trudności, ponieważ klucz dalej pozostawał poza ich zasięgiem, a twarda tafla lodu jakby kpiła sobie z ich starań, wołając: oto jestem, niepokonana. Kieran próbował swoich sił, choć nie skorzystał z siły fizycznej, jak próbowała uczynić Figg. Myślał, że sięgając po różdżkę osiągnie lepszy rezultat, ale ewidentnie przeliczył się. Nieudana próba była dla niego rozczarowaniem, a jakże. Choć jego różdżka zainicjowała podmuch wiatru, to jednak nie okazał się on wystarczająco potężny, aby rozbić powierzchnię. Czyżby warstwa była zbyt gruba?
Zerknął na Figg, chcąc dać jej znać, że wcale nie zamierza się poddawać. Mieli taką możliwość i mogli dać jasny sygnał, że proszą o wskazówkę bez zdobycia klucza, ale to z kolei było przyznaniem się do porażki. Nawet jeśli chodziło tylko o niewinną zabawę rozgrywającą się w ostatni dzień starego roku, to jednak żaden Rineheart nigdy się nie poddaje. Aurorowi na kapitulację nie pozwalała jego natura – zawsze podnosił się po upadku, zaciskał zęby i parł do przodu. Kiedy już poczuł zew rywalizacji, chciał pociągnąć zabawę dalej, uczestniczyć w niej jak najdłużej, skoro nie miał nic innego do roboty.
Jako pierwszy spróbował ponownie podjąć inicjatywę. Mocniej zacisnął palce na różdżce i spojrzał surowym spojrzeniem na lodową pokrywę, chcąc się dobić do wody, w której dryfowały klucze. Tym razem nic mu nie stanie na przeszkodzie. A może to jedynie naiwne życzenie zbyt dumnego człowieka? Wziął głębszych wdech, nie przejmując się chłodem szczypiącym w policzki. Było to jednak odrobinę zimniej, gdy odeszło się od tłumów bawiących na ulicach Doliny Godryka. Musiał tylko bardziej się skupić.
– Deprimo – wyrzucił z siebie odrobinę ostrzejszym tonem niż za pierwszym podejściem, gdy tylko wykonał różdżką odpowiedni gest, adekwatny w pełni z wymówioną inkantacją. Żeby tylko lód przed nim i Marcellą pękł, a powstała w tafli wyrwa umożliwiła im dotarcie do celu tej wyprawy.
Zerknął na Figg, chcąc dać jej znać, że wcale nie zamierza się poddawać. Mieli taką możliwość i mogli dać jasny sygnał, że proszą o wskazówkę bez zdobycia klucza, ale to z kolei było przyznaniem się do porażki. Nawet jeśli chodziło tylko o niewinną zabawę rozgrywającą się w ostatni dzień starego roku, to jednak żaden Rineheart nigdy się nie poddaje. Aurorowi na kapitulację nie pozwalała jego natura – zawsze podnosił się po upadku, zaciskał zęby i parł do przodu. Kiedy już poczuł zew rywalizacji, chciał pociągnąć zabawę dalej, uczestniczyć w niej jak najdłużej, skoro nie miał nic innego do roboty.
Jako pierwszy spróbował ponownie podjąć inicjatywę. Mocniej zacisnął palce na różdżce i spojrzał surowym spojrzeniem na lodową pokrywę, chcąc się dobić do wody, w której dryfowały klucze. Tym razem nic mu nie stanie na przeszkodzie. A może to jedynie naiwne życzenie zbyt dumnego człowieka? Wziął głębszych wdech, nie przejmując się chłodem szczypiącym w policzki. Było to jednak odrobinę zimniej, gdy odeszło się od tłumów bawiących na ulicach Doliny Godryka. Musiał tylko bardziej się skupić.
– Deprimo – wyrzucił z siebie odrobinę ostrzejszym tonem niż za pierwszym podejściem, gdy tylko wykonał różdżką odpowiedni gest, adekwatny w pełni z wymówioną inkantacją. Żeby tylko lód przed nim i Marcellą pękł, a powstała w tafli wyrwa umożliwiła im dotarcie do celu tej wyprawy.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Marcella mruknęła pod nosem z niezadowoleniem, gdy lód nawet się pod nią nie ugiął. Niezbyt to przyjemne, choć z drugiej strony może to nawet lepiej - przynajmniej nie wpadła do wody. Niedługo jej wpadki przy pływaniu będą już sławne! Znaczy, gdyby ktokolwiek miał się o nich dowiedzieć. Może przynajmniej będzie miała co opowiadać dzieciom w przyszłości. Hej, kiedyś próbowałam skoczyć na lód i nie wyszło. I to jeszcze na oczach Kierana. To musiało wyglądać komicznie, a ona naprawdę nie chciała się przed nim wygłupić, bo jednak trochę o to dbała. Nie chciała, żeby ludzie, z którymi współpracuje uważali ją w jakiś sposób za gorszą czy głupszą. I choć też rozumiała, że zapewne Kieran jest zdecydowanie zbyt dojrzały, by oceniać ludzi wokół siebie w podobny sposób, jednak takie zachowania wydawały się dziecinne, to nadal Marcella... Była Marcellą. Nie umiała czytać w myślach, nie wiedziała, jaka jest w oczach innych, jaki obraz ukazuje się w ich głowie. Być może to tylko kolejny cień jej przeszłości, w której zmieniała się niczym kameleon - najpierw z małej dziewczynki goniącej za marzeniem, przez zawodnika, będącego na ustach wszystkich wokół i w końcu do tego momentu...
Wystarczyło, że zerknęła na mężczyznę kątem oka i widziała, że nie mają zamiaru odpuścić sobie tego klucza. Marcella uważała dokładnie tak samo. To tylko zabawa, jednak wydawało się, że po prostu oboje są dosyć uparci, by nie dawać tak łatwo za wygraną. Rywalizacja mogła napędzać, a jaka to zabawa bez takiej rywalizacji? Być może ten właśnie klucz okaże się najważniejszym i właśnie przez to jedno odpuszczenie będą mieli naprawdę duży problem? Ona naprawdę chciała wygrać tę rywalizację.
Poprawiła niebieską apaszkę na głowie i szalik na szyi. Robiło się coraz chłodniej, gdy zaszło słońce, a jednak była przeziębiona i należało się trochę na to ubezpieczyć.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, odsunęła się, widząc plan Rinehearta i sama postanowiła go wesprzeć. Może ich połączone siły dadzą lepszy efekt?
- Deprimo. - Spróbowała. Chciała być pewna, że teraz się uda.
| bardzo przepraszam za spóźnienie, żyćko pochłoneło, postaram się więcej już nie.
Wystarczyło, że zerknęła na mężczyznę kątem oka i widziała, że nie mają zamiaru odpuścić sobie tego klucza. Marcella uważała dokładnie tak samo. To tylko zabawa, jednak wydawało się, że po prostu oboje są dosyć uparci, by nie dawać tak łatwo za wygraną. Rywalizacja mogła napędzać, a jaka to zabawa bez takiej rywalizacji? Być może ten właśnie klucz okaże się najważniejszym i właśnie przez to jedno odpuszczenie będą mieli naprawdę duży problem? Ona naprawdę chciała wygrać tę rywalizację.
Poprawiła niebieską apaszkę na głowie i szalik na szyi. Robiło się coraz chłodniej, gdy zaszło słońce, a jednak była przeziębiona i należało się trochę na to ubezpieczyć.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, odsunęła się, widząc plan Rinehearta i sama postanowiła go wesprzeć. Może ich połączone siły dadzą lepszy efekt?
- Deprimo. - Spróbowała. Chciała być pewna, że teraz się uda.
| bardzo przepraszam za spóźnienie, żyćko pochłoneło, postaram się więcej już nie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
MARCELLA, KIERAN
Zdecydowaliście się pozbyć lodowej pokrywy za pomocą magii – i tym razem efekt podjętych działań z całą pewnością przerósł wasze najśmielsze oczekiwania. Obie różdżki, skierowane prosto na lód pod waszymi stopami, wyrzuciły z siebie podmuch silnego wiatru, zdolnego do dziurawienia ścian… i roztrzaskania warstwy zamarzniętej wody na drobne kawałki. Warstwy, na której oboje staliście, a która w jednej chwili zniknęła wam spod butów, zamieniona w mozaikę nierównych odłamków, w które od razu wpadliście, nie mając czasu ani szansy na uniknięcie nieprzyjemnej kąpieli. Wylądowaliście w lodowatej wodzie, w ułamku sekundy przemakając do suchej nitki i prawie tracąc oddech; bliska zeru temperatura wycisnęła z waszych płuc powietrze, a ciała przeszył chłód, zastąpiony po chwili nienaturalnym gorącem; mieliście wrażenie, że woda was parzy. Dookoła siebie widzieliście klucze, wyłowienie jednego z nich oczywiście nie sprawiło wam problemu – ale wygrzebanie się z powrotem na rozpadającą się taflę lodu już tak. W dodatku drżeliście z zimna, a każdy podmuch wiatru wywoływał kolejne fale drgawek. Musieliście się osuszyć i ogrzać, najlepiej wypijając po szklance pieprzowego eliksiru – w innym wypadku dorobicie się paskudnego przeziębienia.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
MATTHEW, PHILIPPA
Kudłoń wydawał się coraz bardziej wystraszony waszymi działaniami, z przestrachem spoglądając w kierunku wydającej z siebie gniewne okrzyki Philippy; wiedzieliście go jeszcze między drzewami, ale było jasne, że jeśli tylko postanowi się wycofać, zniknie w mroku zupełnie. Na widok zbliżającej się w jego stronę czarownicy, zrobił nawet kilka kroków do tyłu, zatrzymując się jednak z przestrachem, kiedy błysnął promień zaklęcia; klucz na jego szyi pomknął do przodu, chcąc – zgodnie z wymówioną inkantacją – polecieć w stronę Philippy, ale został zatrzymany przez obwiązany wokół szyi stworzenia łańcuszek. Całe to zamieszanie pozwoliło jednak Matthew zakraść się niepostrzeżenie za plecy kudłonia. Bott mógł – z powodzeniem – wychylić się i ściągnąć z jego szyi zawieszony w powietrzu kluczyk, i zrobił to w ostatniej chwili; zaraz potem zwierzę, obrażone i przestraszone, uciekło w las, niknąc wam z oczu.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Zdecydowaliście się pozbyć lodowej pokrywy za pomocą magii – i tym razem efekt podjętych działań z całą pewnością przerósł wasze najśmielsze oczekiwania. Obie różdżki, skierowane prosto na lód pod waszymi stopami, wyrzuciły z siebie podmuch silnego wiatru, zdolnego do dziurawienia ścian… i roztrzaskania warstwy zamarzniętej wody na drobne kawałki. Warstwy, na której oboje staliście, a która w jednej chwili zniknęła wam spod butów, zamieniona w mozaikę nierównych odłamków, w które od razu wpadliście, nie mając czasu ani szansy na uniknięcie nieprzyjemnej kąpieli. Wylądowaliście w lodowatej wodzie, w ułamku sekundy przemakając do suchej nitki i prawie tracąc oddech; bliska zeru temperatura wycisnęła z waszych płuc powietrze, a ciała przeszył chłód, zastąpiony po chwili nienaturalnym gorącem; mieliście wrażenie, że woda was parzy. Dookoła siebie widzieliście klucze, wyłowienie jednego z nich oczywiście nie sprawiło wam problemu – ale wygrzebanie się z powrotem na rozpadającą się taflę lodu już tak. W dodatku drżeliście z zimna, a każdy podmuch wiatru wywoływał kolejne fale drgawek. Musieliście się osuszyć i ogrzać, najlepiej wypijając po szklance pieprzowego eliksiru – w innym wypadku dorobicie się paskudnego przeziębienia.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
MATTHEW, PHILIPPA
Kudłoń wydawał się coraz bardziej wystraszony waszymi działaniami, z przestrachem spoglądając w kierunku wydającej z siebie gniewne okrzyki Philippy; wiedzieliście go jeszcze między drzewami, ale było jasne, że jeśli tylko postanowi się wycofać, zniknie w mroku zupełnie. Na widok zbliżającej się w jego stronę czarownicy, zrobił nawet kilka kroków do tyłu, zatrzymując się jednak z przestrachem, kiedy błysnął promień zaklęcia; klucz na jego szyi pomknął do przodu, chcąc – zgodnie z wymówioną inkantacją – polecieć w stronę Philippy, ale został zatrzymany przez obwiązany wokół szyi stworzenia łańcuszek. Całe to zamieszanie pozwoliło jednak Matthew zakraść się niepostrzeżenie za plecy kudłonia. Bott mógł – z powodzeniem – wychylić się i ściągnąć z jego szyi zawieszony w powietrzu kluczyk, i zrobił to w ostatniej chwili; zaraz potem zwierzę, obrażone i przestraszone, uciekło w las, niknąc wam z oczu.
Udało wam się zdobyć drugi klucz – gratulacje! Treść otrzymanej wskazówki otrzymacie drogą prywatnej wiadomości.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
| Poszukiwanie skarbu! Z Benem, stąd.
Zimowy chłód kontrastuje z gościnnym ciepłem opuszczonego pubu. Kąsa w policzki, zamienia oddech w parę, otrzeźwia. Pomaga zebrać myśli w całość. Pytanie o wiek - i sugestia ucieczki z domu - przyprawia mnie o krótki, ale nagły atak kaszlu. Wystarcza, by zbyt łapczywie zaczerpnąć zimnego powietrza.
- Dziewiętnaście. Co rocznikowo będzie prawdą akurat po nowym roku. Wymijająca odpowiedź, ale wydaje mi się, że brzmi to jednak poważniej, niż osiemnaście i pół. Później mówię już cicho, niemal szeptem, idąc obok Benjamina i stopniowo zmierzając w kierunku zapowiadanych wyjaśnień.
- Zgadza się w tej teorii, że gdyby nie wizja, nie pojawiłabym się na sylwestrze. Przemówienia słuchanego na poprzednim wystarczy mi z naddatkiem na parę lat. Gdybym miała do kogo się z tym zwrócić, to udział przypadku zredukowałabym do zera. Jest dobry, ale w grach losowych. Ilu znasz Gryfonów, którzy obojętnie przejdą obok?
Gargulki, karty, dart, nawet oficjalne pojedynki, to wszystko gwarantuje dreszczyk emocji, przy stosunkowo niewielkim ryzyku. Z pewnością mniejszym od tego, w które próbuję wciągnąć Benjamina. Świadomość, że namawianie do drążenia sprawy może postawić go w sytuacji zagrożenia skrupulatnie spycham na dalszy plan, na razie mamiąc sumienie bardzo wątłą przesłanką, że przecież w ciemno nie zdecydował się dziś na błękit. Niezbyt podnoszące na duchu, i tak po prawdzie nieszczególnie działa.
- Widzę nieszczęścia. Najczęściej dopiero po fakcie, teraz to bardziej możliwa, najbardziej prawdopodobna wersja zdarzeń. Wyraźna. Taka wizja zostawia czas na reakcję, ale skłamałabym mówiąc, że mam pewność, że da się temu zapobiec. W takim samym stopniu - że wszystko odbędzie się dokładnie tak, jak w wizji. Bardzo dużo zależy od zgromadzonych ludzi, to zmienne, ich zachowania z wyprzedzeniem przewidzieć się nie da.
Brzmi trochę jak pomieszanie z poplątaniem. Określenie kierunku, w którym zmierzamy, ponownie brnąc w śniegu i pomiędzy bawiącymi się czarodziejami tylko potwierdza, że Ben dobrze odczytał wskazówkę, zgadzam się z tą interpretacją wierszyka - lustrem może być przy tym zimnie tylko tafla lodu, to zaś dotyczyć może tylko Leśnego Stawu, czyli miejsca, w którym później odbędzie się wyścig łyżwiarski.
- Oparów jestem pewna. Nie zaszkodziłoby zapytać zdolniejszego alchemika, ale tak działa eliksir senności. Trucizna sprowadzająca koszmary. Różowo fioletowe opary to najbardziej charakterystyczna cecha mikstury. Są ładne, wyglądają niegroźnie i zachęcająco, przy tylu niezwykłych efektach szampana ktoś, kto nie ma styczności z alchemią, ma szansę uznać, że tak miało być. Wypicie może się skończyć omdleniem, upadających na ziemię prawdopodobnie zobaczyłam właśnie dlatego, że o północy napili się z kieliszka który zmaterializował im się w rękach. Jak wszystkim na placu. Same opary głównie osłabiają, wywołują u wdychających senność i zmęczenie. Jak długo są groźne, to nie mam pojęcia. Było ich dużo, o wiele więcej, niż w samym szampanie. Dla pewności, gdyby nie wszyscy go wypili? Opadały z góry, z kolorowym pyłem i światłami fajerwerków.
Efekt jest łatwy do przewidzenia. Panika. To jakby wypuścić na cywili gaz bojowy.
- We śnie byłam w tłumie, pomiędzy ludźmi, widziałam, jak się tratują, wpadają na siebie, niesieni strachem próbują uciekać. Chaos, krzyki, zupełna dezorientacja.
Nie jestem nieomylna, czego szczerze żałuję. Wizja, nawet najbardziej dokładna, ulega pewnym przekłamaniom, widziana przez subiektywne szkiełko danego jasnowidza. Idąc ramię w ramię z Benem kontynuuję relację, nadal cicho, trzymając się tego, co widziałam. W chwilowym oderwaniu od własnych przemyśleń.
- Pomiędzy czarodziejami ogarniętymi paniką pojawili się inni, ubrani w mundury magicznej policji. Wyłapywali leżących, odciągali dalej, w kierunku bocznych uliczek. Ponad tłumem przemykały patronusy, plac pustoszał.
Nie jestem przekonana, żeby akurat na tym polegać miała próba opanowania paniki, ale mogę być uprzedzona. Policja Antymugolska zapisała się w mojej pamięci jako epizod wyraźnie podcinający skrzydła wierze w dowolne służby mundurowe. Łapanka przychodzi mi na myśl jako pierwsza, ale tym razem gryzę się w język. Nie mam pewności. Nie będę wpływać na wnioski, które wyciągnie z tego Benjamin, mogą zupełnie się różnić. Pozbycie się charakterystycznych dodatków barwnych przed pojawieniem się na głównym placu tak jakoś nagle wydaje mi się pomysłem godnym polecenia, ale jeszcze nie wyrywam się z komentarzem.
- Później nic. Czerń, może powodowana utratą przytomności, ale na pewno rozmycie się snu.
Milknę zupełnie, kiedy zbliżamy się do miejsca dalszych poszukiwań. Wypatruję czegoś, co naprowadziłoby na ślad następnego zadania.
Zimowy chłód kontrastuje z gościnnym ciepłem opuszczonego pubu. Kąsa w policzki, zamienia oddech w parę, otrzeźwia. Pomaga zebrać myśli w całość. Pytanie o wiek - i sugestia ucieczki z domu - przyprawia mnie o krótki, ale nagły atak kaszlu. Wystarcza, by zbyt łapczywie zaczerpnąć zimnego powietrza.
- Dziewiętnaście. Co rocznikowo będzie prawdą akurat po nowym roku. Wymijająca odpowiedź, ale wydaje mi się, że brzmi to jednak poważniej, niż osiemnaście i pół. Później mówię już cicho, niemal szeptem, idąc obok Benjamina i stopniowo zmierzając w kierunku zapowiadanych wyjaśnień.
- Zgadza się w tej teorii, że gdyby nie wizja, nie pojawiłabym się na sylwestrze. Przemówienia słuchanego na poprzednim wystarczy mi z naddatkiem na parę lat. Gdybym miała do kogo się z tym zwrócić, to udział przypadku zredukowałabym do zera. Jest dobry, ale w grach losowych. Ilu znasz Gryfonów, którzy obojętnie przejdą obok?
Gargulki, karty, dart, nawet oficjalne pojedynki, to wszystko gwarantuje dreszczyk emocji, przy stosunkowo niewielkim ryzyku. Z pewnością mniejszym od tego, w które próbuję wciągnąć Benjamina. Świadomość, że namawianie do drążenia sprawy może postawić go w sytuacji zagrożenia skrupulatnie spycham na dalszy plan, na razie mamiąc sumienie bardzo wątłą przesłanką, że przecież w ciemno nie zdecydował się dziś na błękit. Niezbyt podnoszące na duchu, i tak po prawdzie nieszczególnie działa.
- Widzę nieszczęścia. Najczęściej dopiero po fakcie, teraz to bardziej możliwa, najbardziej prawdopodobna wersja zdarzeń. Wyraźna. Taka wizja zostawia czas na reakcję, ale skłamałabym mówiąc, że mam pewność, że da się temu zapobiec. W takim samym stopniu - że wszystko odbędzie się dokładnie tak, jak w wizji. Bardzo dużo zależy od zgromadzonych ludzi, to zmienne, ich zachowania z wyprzedzeniem przewidzieć się nie da.
Brzmi trochę jak pomieszanie z poplątaniem. Określenie kierunku, w którym zmierzamy, ponownie brnąc w śniegu i pomiędzy bawiącymi się czarodziejami tylko potwierdza, że Ben dobrze odczytał wskazówkę, zgadzam się z tą interpretacją wierszyka - lustrem może być przy tym zimnie tylko tafla lodu, to zaś dotyczyć może tylko Leśnego Stawu, czyli miejsca, w którym później odbędzie się wyścig łyżwiarski.
- Oparów jestem pewna. Nie zaszkodziłoby zapytać zdolniejszego alchemika, ale tak działa eliksir senności. Trucizna sprowadzająca koszmary. Różowo fioletowe opary to najbardziej charakterystyczna cecha mikstury. Są ładne, wyglądają niegroźnie i zachęcająco, przy tylu niezwykłych efektach szampana ktoś, kto nie ma styczności z alchemią, ma szansę uznać, że tak miało być. Wypicie może się skończyć omdleniem, upadających na ziemię prawdopodobnie zobaczyłam właśnie dlatego, że o północy napili się z kieliszka który zmaterializował im się w rękach. Jak wszystkim na placu. Same opary głównie osłabiają, wywołują u wdychających senność i zmęczenie. Jak długo są groźne, to nie mam pojęcia. Było ich dużo, o wiele więcej, niż w samym szampanie. Dla pewności, gdyby nie wszyscy go wypili? Opadały z góry, z kolorowym pyłem i światłami fajerwerków.
Efekt jest łatwy do przewidzenia. Panika. To jakby wypuścić na cywili gaz bojowy.
- We śnie byłam w tłumie, pomiędzy ludźmi, widziałam, jak się tratują, wpadają na siebie, niesieni strachem próbują uciekać. Chaos, krzyki, zupełna dezorientacja.
Nie jestem nieomylna, czego szczerze żałuję. Wizja, nawet najbardziej dokładna, ulega pewnym przekłamaniom, widziana przez subiektywne szkiełko danego jasnowidza. Idąc ramię w ramię z Benem kontynuuję relację, nadal cicho, trzymając się tego, co widziałam. W chwilowym oderwaniu od własnych przemyśleń.
- Pomiędzy czarodziejami ogarniętymi paniką pojawili się inni, ubrani w mundury magicznej policji. Wyłapywali leżących, odciągali dalej, w kierunku bocznych uliczek. Ponad tłumem przemykały patronusy, plac pustoszał.
Nie jestem przekonana, żeby akurat na tym polegać miała próba opanowania paniki, ale mogę być uprzedzona. Policja Antymugolska zapisała się w mojej pamięci jako epizod wyraźnie podcinający skrzydła wierze w dowolne służby mundurowe. Łapanka przychodzi mi na myśl jako pierwsza, ale tym razem gryzę się w język. Nie mam pewności. Nie będę wpływać na wnioski, które wyciągnie z tego Benjamin, mogą zupełnie się różnić. Pozbycie się charakterystycznych dodatków barwnych przed pojawieniem się na głównym placu tak jakoś nagle wydaje mi się pomysłem godnym polecenia, ale jeszcze nie wyrywam się z komentarzem.
- Później nic. Czerń, może powodowana utratą przytomności, ale na pewno rozmycie się snu.
Milknę zupełnie, kiedy zbliżamy się do miejsca dalszych poszukiwań. Wypatruję czegoś, co naprowadziłoby na ślad następnego zadania.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Poszukiwania skarbu z Jackie
Steffen był niezmiernie zadowolony z postępów swojej drużyny - w dłoni ściskał drugi klucz i był pod wrażeniem wprawy, z jaką Jackie rzuciła Subeo. Może po tym wszystkim poprosi ją o korepetycje w białej magii?
-Za ścianą drzew, w tafli lodu będzie widać gwiazdy, a w trakcie Sylwestra powinni tu zapalić jakieś ognisko... obstawiam, że to tu! - paplał po drodze, choć do tej samej konkluzji doszli już kilkanaście minut wcześniej, przed przeklętym kościołem.
Przystanął dopiero nad brzegiem jeziora. Odetchnął głęboko, rozsmasowując zziębnięte dłonie.
-Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wchodzić na jezioro... - mruknął bardziej do siebie niż do Jackie, obserwując nieufnie zamarzniętą taflę. Lodowa pokrywa wydawała się gruba, ale nie umiał pływać i nie zamierzał się uczyć w środku zimy. Odganiając od siebie posępne myśli o lodowatej wodzie, poderwał głowę do góry i rozejrzał się wkoło - ciekaw, czy są tu inni uczestnicy zabawy, albo jakieś kudłonie.
Steffen był niezmiernie zadowolony z postępów swojej drużyny - w dłoni ściskał drugi klucz i był pod wrażeniem wprawy, z jaką Jackie rzuciła Subeo. Może po tym wszystkim poprosi ją o korepetycje w białej magii?
-Za ścianą drzew, w tafli lodu będzie widać gwiazdy, a w trakcie Sylwestra powinni tu zapalić jakieś ognisko... obstawiam, że to tu! - paplał po drodze, choć do tej samej konkluzji doszli już kilkanaście minut wcześniej, przed przeklętym kościołem.
Przystanął dopiero nad brzegiem jeziora. Odetchnął głęboko, rozsmasowując zziębnięte dłonie.
-Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wchodzić na jezioro... - mruknął bardziej do siebie niż do Jackie, obserwując nieufnie zamarzniętą taflę. Lodowa pokrywa wydawała się gruba, ale nie umiał pływać i nie zamierzał się uczyć w środku zimy. Odganiając od siebie posępne myśli o lodowatej wodzie, poderwał głowę do góry i rozejrzał się wkoło - ciekaw, czy są tu inni uczestnicy zabawy, albo jakieś kudłonie.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Leśny staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka