Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Leśny staw
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Leśny staw
Skryty za ścianą starych drzew staw, mimo że położony jest na uboczu Doliny Godryka, niemal przez cały rok tętni życiem, gromadząc wokół siebie młodzież nie tylko magiczną, ale i mugolską, często bawiącą się ramię w ramię, i zupełnie nie zwracającą uwagi na uprzedzenia. Wygodne, kamieniste dno oraz przejrzysta woda, niezawodnie zachęcają do spontanicznych kąpieli – zażywających jej śmiałków można spotkać tutaj od wczesnej wiosny do późnej jesieni, w większości niezrażonych niskimi temperaturami ani obecnością królujących tuż przy brzegu pijawek. Z kolei zimą, gdy woda zamarza, tworząc na jeziorze grubą pokrywę, cały staw zamienia się w lodowisko, funkcjonujące z powodzeniem przez kilka najmroźniejszych miesięcy: zarówno dzięki naturalnym warunkom, jak i dyskretnej pomocy magii.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.12.19 21:49, w całości zmieniany 4 razy
POSZUKIWANIE SKARBU
Z obawą oglądała się za Steffenem, który heroicznie wskoczył w utworzony przez magię tunel, by pochwycić niemal w locie kluczyki razem z drobnym świstkiem z widoczną na nim zagadką. Odetchnęła dopiero, gdy wyskoczył z płomieni nienaruszony.
– Świetnie! Całkiem dobrze sobie radzimy, co? Ale mam wrażenie, że jesteśmy w tyle za innymi drużynami… – gdy przeczytał wierszyk, przejęła od niego bilecik, by samej się z nim zapoznać. – „Lustro zmrożone” to musi być jezioro, zgadza się. Musimy dotrzeć na południowy brzeg chyba… południe – spojrzała w górę, na niebo, ale w świecących kropkach nie mogła wyczytać kierunku. Zmarszczyła brwi. Po co tam właściwie spojrzała? Może ze zmęczenia. – Czyli podążamy za płomieniem.
Razem pogonili w stronę jeziora, korzystając z wytycznych na mapce kryteriów. Bieg znów kosztował ją wiele. Niech gęś kopnie jej formę. Powinna o siebie zadbać. W gruncie rzeczy jej ciało wciąż odczuwało konsekwencja misji, ale w pewien sposób nie chciała, żeby taka wiadomość do niej docierała. Odnaleźli w końcu odpowiednią ścieżkę między drzewami, która wiodła ku południowej części jeziora. Z tej perspektywy wyglądało jak wyjęte z mrocznej baśni miejsce z tą delikatną mgłą unoszącą się nad lodem i czarnymi niemal pniami stojącymi na baczność jak strzegący ja żołnierze. Łuna ogniska widoczna była z dala.
– Mamy nie zasnąć. – spojrzała na Steffena, szukając w jego twarzy odpowiedzi na dręczące ją pytania. – I to znaczy, że…? – skrzywiła się lekko, myśląc nad tym. – Jest zimno, od ciepła czarodziej robi się śpiący. Ale my nie mamy czasu czekać! Pewnie już wszyscy biegną do głównego namiotu po nagrodę.
Z obawą oglądała się za Steffenem, który heroicznie wskoczył w utworzony przez magię tunel, by pochwycić niemal w locie kluczyki razem z drobnym świstkiem z widoczną na nim zagadką. Odetchnęła dopiero, gdy wyskoczył z płomieni nienaruszony.
– Świetnie! Całkiem dobrze sobie radzimy, co? Ale mam wrażenie, że jesteśmy w tyle za innymi drużynami… – gdy przeczytał wierszyk, przejęła od niego bilecik, by samej się z nim zapoznać. – „Lustro zmrożone” to musi być jezioro, zgadza się. Musimy dotrzeć na południowy brzeg chyba… południe – spojrzała w górę, na niebo, ale w świecących kropkach nie mogła wyczytać kierunku. Zmarszczyła brwi. Po co tam właściwie spojrzała? Może ze zmęczenia. – Czyli podążamy za płomieniem.
Razem pogonili w stronę jeziora, korzystając z wytycznych na mapce kryteriów. Bieg znów kosztował ją wiele. Niech gęś kopnie jej formę. Powinna o siebie zadbać. W gruncie rzeczy jej ciało wciąż odczuwało konsekwencja misji, ale w pewien sposób nie chciała, żeby taka wiadomość do niej docierała. Odnaleźli w końcu odpowiednią ścieżkę między drzewami, która wiodła ku południowej części jeziora. Z tej perspektywy wyglądało jak wyjęte z mrocznej baśni miejsce z tą delikatną mgłą unoszącą się nad lodem i czarnymi niemal pniami stojącymi na baczność jak strzegący ja żołnierze. Łuna ogniska widoczna była z dala.
– Mamy nie zasnąć. – spojrzała na Steffena, szukając w jego twarzy odpowiedzi na dręczące ją pytania. – I to znaczy, że…? – skrzywiła się lekko, myśląc nad tym. – Jest zimno, od ciepła czarodziej robi się śpiący. Ale my nie mamy czasu czekać! Pewnie już wszyscy biegną do głównego namiotu po nagrodę.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
JACKIE, STEFFEN
Dotarliście do skutego lodem jeziora, otoczonego kurtyną pokrytych śniegiem drzew. Z jednej strony – od północy – dostrzegaliście blask latarni otaczających utworzone na naturalnym zbiorniku lodowisko, oddzielone od reszty ślizgawki drewnianymi słupkami. Wasza wskazówka mówiła jednak o południu, i jeśli tam spojrzeliście, mogliście wypatrzeć drżącą między pniami łunę ogniska. Wasze oczy, przyzwyczajone już do ciemności, pozwoliły wam na dostrzeżenie również rozstawionych dookoła kłód, tworzących prowizoryczne ławki. Obozowisko, jeżeli się do niego zbliżyliście, okazało się puste: nie licząc pary oczu lśniących w poprzetykanej światłem z ogniska ciemności. Kudłate stworzenie, podobne do poruszającego się na dwóch nogach konia, zatrzymało się w pewnym oddaleniu, przyglądając się wam nieśmiało; ci z was, którzy posiadali przynajmniej I poziom biegłości ONMS, mogli rozpoznać w nim kudłonia. Zwierzę miało szyję oplecioną łańcuszkiem, z którego zwisał złoty, rzeźbiony klucz.
Nim zdążylibyście podjąć próbę obłaskawienia zwierzęcia, występujący na scenie Rick Charlie i Jego Zmiatacze skończyli wykonywać coraz popularniejsze już Wypędzić ghula i otaczająca was muzyka umilkła, a po Dolinie Godryka potoczyły się słowa wokalisty. – Ta piosenka została zadedykowana przez anonimowego czarodzieja, dla wszystkich, którym nie jest obce zmaganie się ze szkodnikami; oby w Nowym Roku było ich coraz mniej – powiedział, odczytując słowa z niewielkiego skrawka pergaminu. – Mamy też do przekazania prośbę od organizatorów trwającego właśnie poszukiwania skarbu, żeby wszyscy uczestnicy, oraz ci, którzy chcieliby obejrzeć rozstrzygnięcie, wyruszyli w tej chwili w kierunku namiotu przy kolejowym trakcie – wygląda na to, że niektórzy wykonali już swoje zadanie! – Zaraz po tych słowach wszystkie klucze, za wyjątkiem tych, które mieliście już ze sobą, rozpłynęły się w powietrzu. – Życzymy poszukiwaczom powodzenia, a w międzyczasie mamy kolejną dedykację. – Odchrząknął. – Rudowłosa Liljo! Zgłodniałem i zmarzłem na tyle, że bez ciebie żaden piernikowy tłuczek czy grzane wino nie da rady postawić mnie na nogi. Twoja, stęskniona, wyczekująca przy bufecie Najlepsza Kanapka z Serem – przeczytał; zaraz potem rozległy się pierwsze nuty zadedykowanego utworu, Uciekasz mi jak znicz.
Wszystkich – bez względu na to, ile udało wam się zdobyć kluczy – zapraszam do powrotu na trakt kolejowy, gdzie odbędzie się ostatnia część zabawy. Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
BENJAMIN, JENNIFER
Dotarliście nad skute lodem jezioro, już z daleka mogąc dostrzec panujące tam pobojowisko: chociaż sama tafla pozostawała w całości, prawdopodobnie odnowiona odpowiednimi zaklęciami, to wszędzie dookoła walały się bryłki rozkruszonego lodu – zupełnie jakby stosunkowo niedawno coś potężnego uderzyło w sam środek stawu. Na czas trwania zabawy część lodowiska odgrodzono, tworząc na nim owalną, sporych rozmiarów ślizgawkę, na której bawiło się kilkoro uczestników zabawy, mogliście jednak podejrzewać, że to nie tam organizatorzy ukryli kolejną wskazówkę. Część, w której się znaleźliście, była ciemniejsza, nieoświetlona lewitującymi w powietrzu lampionami – i to właśnie dzięki temu po odgarnięciu z lodu warstwy zalegającego na nim śniegu, dostrzegliście przebijający się przez głębinę błysk. Bliższe oględziny pozwoliły na wypatrzenie uwięzionych pod lodem punktów, złotych i srebrnych, które na pierwszy rzut oka mogły wyglądać jak gwiazdy, ale w rzeczywistości były lśniącymi metalicznie kluczami.
Nim zdążylibyście choćby spróbować zdobyć jeden z kluczy, występujący na scenie Rick Charlie i Jego Zmiatacze skończyli wykonywać coraz popularniejsze już Wypędzić ghula i otaczająca was muzyka umilkła, a po Dolinie Godryka potoczyły się słowa wokalisty. – Ta piosenka została zadedykowana przez anonimowego czarodzieja, dla wszystkich, którym nie jest obce zmaganie się ze szkodnikami; oby w Nowym Roku było ich coraz mniej – powiedział, odczytując słowa z niewielkiego skrawka pergaminu. – Mamy też do przekazania prośbę od organizatorów trwającego właśnie poszukiwania skarbu, żeby wszyscy uczestnicy, oraz ci, którzy chcieliby obejrzeć rozstrzygnięcie, wyruszyli w tej chwili w kierunku namiotu przy kolejowym trakcie – wygląda na to, że niektórzy wykonali już swoje zadanie! – Zaraz po tych słowach wszystkie klucze, za wyjątkiem tych, które mieliście już ze sobą, rozpłynęły się w powietrzu. – Życzymy poszukiwaczom powodzenia, a w międzyczasie mamy kolejną dedykację. – Odchrząknął. – Rudowłosa Liljo! Zgłodniałem i zmarzłem na tyle, że bez ciebie żaden piernikowy tłuczek czy grzane wino nie da rady postawić mnie na nogi. Twoja, stęskniona, wyczekująca przy bufecie Najlepsza Kanapka z Serem – przeczytał; zaraz potem rozległy się pierwsze nuty zadedykowanego utworu, Uciekasz mi jak znicz.
Wszystkich – bez względu na to, ile udało wam się zdobyć kluczy – zapraszam do powrotu na trakt kolejowy, gdzie odbędzie się ostatnia część zabawy. Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
Dotarliście do skutego lodem jeziora, otoczonego kurtyną pokrytych śniegiem drzew. Z jednej strony – od północy – dostrzegaliście blask latarni otaczających utworzone na naturalnym zbiorniku lodowisko, oddzielone od reszty ślizgawki drewnianymi słupkami. Wasza wskazówka mówiła jednak o południu, i jeśli tam spojrzeliście, mogliście wypatrzeć drżącą między pniami łunę ogniska. Wasze oczy, przyzwyczajone już do ciemności, pozwoliły wam na dostrzeżenie również rozstawionych dookoła kłód, tworzących prowizoryczne ławki. Obozowisko, jeżeli się do niego zbliżyliście, okazało się puste: nie licząc pary oczu lśniących w poprzetykanej światłem z ogniska ciemności. Kudłate stworzenie, podobne do poruszającego się na dwóch nogach konia, zatrzymało się w pewnym oddaleniu, przyglądając się wam nieśmiało; ci z was, którzy posiadali przynajmniej I poziom biegłości ONMS, mogli rozpoznać w nim kudłonia. Zwierzę miało szyję oplecioną łańcuszkiem, z którego zwisał złoty, rzeźbiony klucz.
Nim zdążylibyście podjąć próbę obłaskawienia zwierzęcia, występujący na scenie Rick Charlie i Jego Zmiatacze skończyli wykonywać coraz popularniejsze już Wypędzić ghula i otaczająca was muzyka umilkła, a po Dolinie Godryka potoczyły się słowa wokalisty. – Ta piosenka została zadedykowana przez anonimowego czarodzieja, dla wszystkich, którym nie jest obce zmaganie się ze szkodnikami; oby w Nowym Roku było ich coraz mniej – powiedział, odczytując słowa z niewielkiego skrawka pergaminu. – Mamy też do przekazania prośbę od organizatorów trwającego właśnie poszukiwania skarbu, żeby wszyscy uczestnicy, oraz ci, którzy chcieliby obejrzeć rozstrzygnięcie, wyruszyli w tej chwili w kierunku namiotu przy kolejowym trakcie – wygląda na to, że niektórzy wykonali już swoje zadanie! – Zaraz po tych słowach wszystkie klucze, za wyjątkiem tych, które mieliście już ze sobą, rozpłynęły się w powietrzu. – Życzymy poszukiwaczom powodzenia, a w międzyczasie mamy kolejną dedykację. – Odchrząknął. – Rudowłosa Liljo! Zgłodniałem i zmarzłem na tyle, że bez ciebie żaden piernikowy tłuczek czy grzane wino nie da rady postawić mnie na nogi. Twoja, stęskniona, wyczekująca przy bufecie Najlepsza Kanapka z Serem – przeczytał; zaraz potem rozległy się pierwsze nuty zadedykowanego utworu, Uciekasz mi jak znicz.
Wszystkich – bez względu na to, ile udało wam się zdobyć kluczy – zapraszam do powrotu na trakt kolejowy, gdzie odbędzie się ostatnia część zabawy. Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
BENJAMIN, JENNIFER
Dotarliście nad skute lodem jezioro, już z daleka mogąc dostrzec panujące tam pobojowisko: chociaż sama tafla pozostawała w całości, prawdopodobnie odnowiona odpowiednimi zaklęciami, to wszędzie dookoła walały się bryłki rozkruszonego lodu – zupełnie jakby stosunkowo niedawno coś potężnego uderzyło w sam środek stawu. Na czas trwania zabawy część lodowiska odgrodzono, tworząc na nim owalną, sporych rozmiarów ślizgawkę, na której bawiło się kilkoro uczestników zabawy, mogliście jednak podejrzewać, że to nie tam organizatorzy ukryli kolejną wskazówkę. Część, w której się znaleźliście, była ciemniejsza, nieoświetlona lewitującymi w powietrzu lampionami – i to właśnie dzięki temu po odgarnięciu z lodu warstwy zalegającego na nim śniegu, dostrzegliście przebijający się przez głębinę błysk. Bliższe oględziny pozwoliły na wypatrzenie uwięzionych pod lodem punktów, złotych i srebrnych, które na pierwszy rzut oka mogły wyglądać jak gwiazdy, ale w rzeczywistości były lśniącymi metalicznie kluczami.
Nim zdążylibyście choćby spróbować zdobyć jeden z kluczy, występujący na scenie Rick Charlie i Jego Zmiatacze skończyli wykonywać coraz popularniejsze już Wypędzić ghula i otaczająca was muzyka umilkła, a po Dolinie Godryka potoczyły się słowa wokalisty. – Ta piosenka została zadedykowana przez anonimowego czarodzieja, dla wszystkich, którym nie jest obce zmaganie się ze szkodnikami; oby w Nowym Roku było ich coraz mniej – powiedział, odczytując słowa z niewielkiego skrawka pergaminu. – Mamy też do przekazania prośbę od organizatorów trwającego właśnie poszukiwania skarbu, żeby wszyscy uczestnicy, oraz ci, którzy chcieliby obejrzeć rozstrzygnięcie, wyruszyli w tej chwili w kierunku namiotu przy kolejowym trakcie – wygląda na to, że niektórzy wykonali już swoje zadanie! – Zaraz po tych słowach wszystkie klucze, za wyjątkiem tych, które mieliście już ze sobą, rozpłynęły się w powietrzu. – Życzymy poszukiwaczom powodzenia, a w międzyczasie mamy kolejną dedykację. – Odchrząknął. – Rudowłosa Liljo! Zgłodniałem i zmarzłem na tyle, że bez ciebie żaden piernikowy tłuczek czy grzane wino nie da rady postawić mnie na nogi. Twoja, stęskniona, wyczekująca przy bufecie Najlepsza Kanapka z Serem – przeczytał; zaraz potem rozległy się pierwsze nuty zadedykowanego utworu, Uciekasz mi jak znicz.
Wszystkich – bez względu na to, ile udało wam się zdobyć kluczy – zapraszam do powrotu na trakt kolejowy, gdzie odbędzie się ostatnia część zabawy. Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
|wbijamy z dahlią na patrol
Nie znali się najlepiej, to prawda. W sumie to może i w ogóle, jeśli patrzeć od strony Dahlii, która była zbyt fajna, żeby patrzeć na ludzi niewliczających się do tego ścisłego kręgu popularnych czarodziejów i czarownic. Ale Elphie nie mógł powiedzieć, że nie wiedział nic na jej temat. Bo wiedział! Przecież chodzili razem do Hogwartu i może tam się nie przyjaźnili, ale nie oznaczało to, że była mu obojętna. Na Merlina. Zapatrzony był w nią od trzeciej klasy, kiedy zdał sobie sprawę, że w tej ciemniejszej skórze, tlących się niczym czarne węgle oczach dopatrywał się swojego spełnienia, ideału, który nigdy nie miał zostać zastąpiony innym. Jak bardzo nastoletni chłopiec mógł wzdychać do koleżanki, tak właśnie Urquart wzdychał do panny Meadowes. I nie było to podszyte żadnym fałszywym uczuciem fascynacji jej odmiennością. Absolutnie nie interesowała go tylko ta sama różnorodność, którą wprowadzała w otoczeniu nieskazitelnie bladych uczniów szkoły. Przez siedem lat w Szkole Magii i Czarodziejstwa widział bardziej ukradkiem i bardziej otwarcie sytuacje, w których nie bała się pokazywać na co było ją stać. Odważna, twardo stąpająca po ziemi i jeszcze pilnująca swojego zdania. Nie do zmanipulowania, nie do uciszenia, nie do stłamszenia. Była wszystkim tym, czym chciał być Elphie. Brakowało mu odwagi, śmiałego języka, gdy stawał naprzeciwko tych, którzy mu dokuczali za odstające uszy, nie posiadał żadnej wielkiej umiejętności ani nie był asem w jakiejś dziedzinie magii. Był średniakiem wszędzie i od wszystkiego. Nie był rozpoznawalny ani warty zapamiętania. Gdy ludzie słyszeli jego imię i nazwisko, najczęściej rzucanym pytaniem było Kto? Nawet jego profesorowie przez długie lata nie mieli pamięci do jego twarzy czy personaliów. Za to każdy wiedział, kim była Dahlia. Niczym lew wśród gryfońskich barw przebijała się ponad tłum szarych obywateli. To nie tak, że robiła to ze względu na innych. Elphiemu zdawało się, że ona nawet nie wiedziała do końca jak silny wpływ i jaką inspiracją była dla niektórych. Jak silna była w pojedynkę, lecz równocześnie... Przecież nie musiała walczyć całe swoje życie, prawda?
Miała rację, że wiele osób postrzegało go na wiele sposobów, jednak czas przejmowania się opiniami innych dawno minął. Elphinstone skupił się na tym, by brać sobie do serca słowa jedynie ważnych dla siebie samego ludzi. Dahlia może nie miała na to wpływu bezpośredniego, ale stała się taką osobą dość prędko, bo przecież co mogło być ważniejszego od urwanych nawet słów rzuconych z ust obiektu westchnień? Nawet To tylko lizak brzmi jak świętość. - Niby tak, ale... - zaczął, próbując odszukać odpowiednie słowa i przy okazji nie urazić nimi swojej towarzyszki. - Chyba nigdy nie widziałem cię, żebyś się z kimś dzieliła - wypalił, już tego żałując. To zabrzmiało źle. To pewne! Ale przecież nie o to chodziło! - To znaczy... Chodzi mi o to, że mi bardzo miło i że... No, nie spodziewałem się tego, ale to naprawdę miłe! W końcu myślałem, że wolisz, żebym zniknął, dlatego... Eh... Przepraszam. Gadam głupoty - próbował się tłumaczyć, ale w końcu machnął ręką, chcąc, żeby dziewczyna zapomniała o tym, o czym mówił. Zaraz jednak na nieszczęście wyszedł między nimi kolejny, niezręczny temat, gdy Urquart chciał dać jej trochę ciepła. Odrzuciła go dość stanowczo przez co policjant jakby schował się bardziej w sobie, wycofał i w milczeniu opatulił się bardziej swoim szalikiem. - Ale jak coś to wiesz. Wołaj - mruknął niemrawo, rozglądając się dokoła. Co za upokorzenie... Czemu jeszcze nie nauczył się, żeby siedzieć cicho? Wiadomym było przecież, że nie skorzysta. Szalik... Co za palant. - Może pójdziemy nad staw? Tutaj chyba nic ciekawego się nie dzieje - zaproponował, gdy chwila ciszy nieprzyjemnie się wydłużała. - I chyba kręci się tam jakaś zabawa - dodał. Patrzenie na śmigających po lodzie ludzi mogło być zabawne i mogłoby odciągnąć ich myśli od tych kolejnych wtop, które się za nim ciągnęły. Nie chciał wypaść beznadziejnie w oczach Dahlii, ale chyba nie musiał się specjalnie starać nad kompromitacją. Westchnął i ruszył wolno w określonym kierunku, zerkając na oznakowanie. Byli też całkiem niedaleko.
|spostrzegawczość II
Nie znali się najlepiej, to prawda. W sumie to może i w ogóle, jeśli patrzeć od strony Dahlii, która była zbyt fajna, żeby patrzeć na ludzi niewliczających się do tego ścisłego kręgu popularnych czarodziejów i czarownic. Ale Elphie nie mógł powiedzieć, że nie wiedział nic na jej temat. Bo wiedział! Przecież chodzili razem do Hogwartu i może tam się nie przyjaźnili, ale nie oznaczało to, że była mu obojętna. Na Merlina. Zapatrzony był w nią od trzeciej klasy, kiedy zdał sobie sprawę, że w tej ciemniejszej skórze, tlących się niczym czarne węgle oczach dopatrywał się swojego spełnienia, ideału, który nigdy nie miał zostać zastąpiony innym. Jak bardzo nastoletni chłopiec mógł wzdychać do koleżanki, tak właśnie Urquart wzdychał do panny Meadowes. I nie było to podszyte żadnym fałszywym uczuciem fascynacji jej odmiennością. Absolutnie nie interesowała go tylko ta sama różnorodność, którą wprowadzała w otoczeniu nieskazitelnie bladych uczniów szkoły. Przez siedem lat w Szkole Magii i Czarodziejstwa widział bardziej ukradkiem i bardziej otwarcie sytuacje, w których nie bała się pokazywać na co było ją stać. Odważna, twardo stąpająca po ziemi i jeszcze pilnująca swojego zdania. Nie do zmanipulowania, nie do uciszenia, nie do stłamszenia. Była wszystkim tym, czym chciał być Elphie. Brakowało mu odwagi, śmiałego języka, gdy stawał naprzeciwko tych, którzy mu dokuczali za odstające uszy, nie posiadał żadnej wielkiej umiejętności ani nie był asem w jakiejś dziedzinie magii. Był średniakiem wszędzie i od wszystkiego. Nie był rozpoznawalny ani warty zapamiętania. Gdy ludzie słyszeli jego imię i nazwisko, najczęściej rzucanym pytaniem było Kto? Nawet jego profesorowie przez długie lata nie mieli pamięci do jego twarzy czy personaliów. Za to każdy wiedział, kim była Dahlia. Niczym lew wśród gryfońskich barw przebijała się ponad tłum szarych obywateli. To nie tak, że robiła to ze względu na innych. Elphiemu zdawało się, że ona nawet nie wiedziała do końca jak silny wpływ i jaką inspiracją była dla niektórych. Jak silna była w pojedynkę, lecz równocześnie... Przecież nie musiała walczyć całe swoje życie, prawda?
Miała rację, że wiele osób postrzegało go na wiele sposobów, jednak czas przejmowania się opiniami innych dawno minął. Elphinstone skupił się na tym, by brać sobie do serca słowa jedynie ważnych dla siebie samego ludzi. Dahlia może nie miała na to wpływu bezpośredniego, ale stała się taką osobą dość prędko, bo przecież co mogło być ważniejszego od urwanych nawet słów rzuconych z ust obiektu westchnień? Nawet To tylko lizak brzmi jak świętość. - Niby tak, ale... - zaczął, próbując odszukać odpowiednie słowa i przy okazji nie urazić nimi swojej towarzyszki. - Chyba nigdy nie widziałem cię, żebyś się z kimś dzieliła - wypalił, już tego żałując. To zabrzmiało źle. To pewne! Ale przecież nie o to chodziło! - To znaczy... Chodzi mi o to, że mi bardzo miło i że... No, nie spodziewałem się tego, ale to naprawdę miłe! W końcu myślałem, że wolisz, żebym zniknął, dlatego... Eh... Przepraszam. Gadam głupoty - próbował się tłumaczyć, ale w końcu machnął ręką, chcąc, żeby dziewczyna zapomniała o tym, o czym mówił. Zaraz jednak na nieszczęście wyszedł między nimi kolejny, niezręczny temat, gdy Urquart chciał dać jej trochę ciepła. Odrzuciła go dość stanowczo przez co policjant jakby schował się bardziej w sobie, wycofał i w milczeniu opatulił się bardziej swoim szalikiem. - Ale jak coś to wiesz. Wołaj - mruknął niemrawo, rozglądając się dokoła. Co za upokorzenie... Czemu jeszcze nie nauczył się, żeby siedzieć cicho? Wiadomym było przecież, że nie skorzysta. Szalik... Co za palant. - Może pójdziemy nad staw? Tutaj chyba nic ciekawego się nie dzieje - zaproponował, gdy chwila ciszy nieprzyjemnie się wydłużała. - I chyba kręci się tam jakaś zabawa - dodał. Patrzenie na śmigających po lodzie ludzi mogło być zabawne i mogłoby odciągnąć ich myśli od tych kolejnych wtop, które się za nim ciągnęły. Nie chciał wypaść beznadziejnie w oczach Dahlii, ale chyba nie musiał się specjalnie starać nad kompromitacją. Westchnął i ruszył wolno w określonym kierunku, zerkając na oznakowanie. Byli też całkiem niedaleko.
|spostrzegawczość II
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elphie Urquart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
ELPHIE (oraz DAHLIA, jeśli zdecyduje się dołączyć)
Znaleźliście się nad zamarzniętym stawem, tego wieczoru wyjątkowo jasno oświetlonym, wypełnionym dobiegającą z głównego placu muzyką oraz śmiechem bawiących się na ślizgawce czarodziejów i czarownic – nie zwracających uwagi na niską temperaturę ani płatki spadającego z nieba śniegu. W ogólnym, panującym na lodowisku chaosie, trudno było wypatrzeć cokolwiek odbiegającego od normy, czujne spojrzenie Elphiego nie zatrzymywało się jednak tylko na samym stawie, przemykając również przez pogrążone w ciemności, leśne obrzeża; to właśnie tam, na północnym brzegu jeziora, daleko poza wyznaczoną dla uczestników zabawy częścią, młody czarodziej dostrzegł między drzewami kolorowy błysk: coś zafurkotało w powietrzu, sypiąc czerwonymi i zielonymi iskrami; zbłąkany fajerwerk? Nieudane zaklęcie? Zaraz potem do uszu policjanta dobiegło soczyste przekleństwo, a iskry zgasły, znów pogrążając miejsce, w które się wpatrywał, w ciemności – nie licząc bladego dymu, unoszącego się wyżej, ledwie widocznego pomiędzy ciemnymi pniami.
Zdarzenie trwało zaledwie chwilę i dostrzegł je wyłącznie Elphie.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Znaleźliście się nad zamarzniętym stawem, tego wieczoru wyjątkowo jasno oświetlonym, wypełnionym dobiegającą z głównego placu muzyką oraz śmiechem bawiących się na ślizgawce czarodziejów i czarownic – nie zwracających uwagi na niską temperaturę ani płatki spadającego z nieba śniegu. W ogólnym, panującym na lodowisku chaosie, trudno było wypatrzeć cokolwiek odbiegającego od normy, czujne spojrzenie Elphiego nie zatrzymywało się jednak tylko na samym stawie, przemykając również przez pogrążone w ciemności, leśne obrzeża; to właśnie tam, na północnym brzegu jeziora, daleko poza wyznaczoną dla uczestników zabawy częścią, młody czarodziej dostrzegł między drzewami kolorowy błysk: coś zafurkotało w powietrzu, sypiąc czerwonymi i zielonymi iskrami; zbłąkany fajerwerk? Nieudane zaklęcie? Zaraz potem do uszu policjanta dobiegło soczyste przekleństwo, a iskry zgasły, znów pogrążając miejsce, w które się wpatrywał, w ciemności – nie licząc bladego dymu, unoszącego się wyżej, ledwie widocznego pomiędzy ciemnymi pniami.
Zdarzenie trwało zaledwie chwilę i dostrzegł je wyłącznie Elphie.
Czas na odpis wynosi 48 godzin.
Leśny staw tej wyjątkowej nocy był przedstawiony najpiękniej jak to było możliwe. Elphie nie widział reakcji Dahlii, ale sam po prostu nie mógł wyjść z podziwu dla tych wszystkich ozdób oraz pomysłowości organizatorów. Starali się, mocno starali się, żeby każdemu przebywającemu umilić ostatni dzień roku, co nie było takie proste, biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia tych dwunastu miesięcy. A jednak słychać było głośne śmiechy, muzykę oraz dowcipy dobiegające z każdej strony. Nikt nie myślał o smutku oraz nieszczęściu, gdy mógł łapać jeszcze trochę radości. Żeby nie zapomnieć, jakie to było uczucie. Jak to było, cieszyć się z błahostek. Sam nie chciał zapomnieć, ale towarzystwo Dahlii oraz świąteczna sceneria zimowej nocy skutecznie mu to uniemożliwiała. Nie był w stanie powstrzymać podniecenia gromadzącego się w jego ciele, dlatego postanowił wykorzystać je na skupienie się na szukaniu określonych oznak czegoś. Czegokolwiek dziwnego i alarmującego. W końcu Prorok Codzienny był gazetą nielegalną, więc impreza, którą zorganizował też taka była. A tłum pochłoniętych zabawą czarodziejów stanowił łatwy cel. Dlatego musieli zachować wyjątkową ostrożność. Elphie patrzył gdzieś ponad zebranych ku przeciwległym brzegom stawów, gdy zatrzymał się w pół kroku, łapiąc Meadowes za łokieć.
- Widziałaś to? - spytał nagle, skupiając się już tylko i wyłącznie na błysku. Pomimo oświetlenia jego czerwień mignęła mu dość wyraźnie. - Północy brzeg. Przed chwilą chyba ktoś tam był... - nie dokończył, bo usłyszał jeszcze przekleństwo. A więc nie chyba ktoś tam był, ale na pewno ktoś tam był! Urquart puścił dziewczynę i ruszył w tamtą stronę szybkim krokiem, chcąc jednak zachować jakieś pozory. W końcu w tym się specjalizował — śledzeniu celów. Wpierw musieli się dowiedzieć kim ów cel był. I co oznaczał ów błysk. - Może fajerwerki, ale wyglądało to również jak promień nieudanego zaklęcia - rzucił przez ramię do Dahlii. Nie odrywał jednak spojrzenia od punktu, gdzie po raz ostatni widoczny był nieznajomy czarodziej. - Ostrożnie - ściszył głos i zacisnął palce na różdżce.
|powiadamiam Dahlię
- Widziałaś to? - spytał nagle, skupiając się już tylko i wyłącznie na błysku. Pomimo oświetlenia jego czerwień mignęła mu dość wyraźnie. - Północy brzeg. Przed chwilą chyba ktoś tam był... - nie dokończył, bo usłyszał jeszcze przekleństwo. A więc nie chyba ktoś tam był, ale na pewno ktoś tam był! Urquart puścił dziewczynę i ruszył w tamtą stronę szybkim krokiem, chcąc jednak zachować jakieś pozory. W końcu w tym się specjalizował — śledzeniu celów. Wpierw musieli się dowiedzieć kim ów cel był. I co oznaczał ów błysk. - Może fajerwerki, ale wyglądało to również jak promień nieudanego zaklęcia - rzucił przez ramię do Dahlii. Nie odrywał jednak spojrzenia od punktu, gdzie po raz ostatni widoczny był nieznajomy czarodziej. - Ostrożnie - ściszył głos i zacisnął palce na różdżce.
|powiadamiam Dahlię
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Często zastanawiam się co by było, gdyby… - gdybym po prostu była inna. Teoretycznie mogę być jakakolwiek zechcę, ale nawet najwspanialsze, zmyślone scenariusze kłamliwych alternatyw są niczym wobec niemożności zmiany fizycznej postaci. W moim przypadku to właśnie wygląd od zawsze stanowił problem nie do ruszenia, niemożliwy do przeskoczenia. Ludzie od zawsze na zawsze mieli kierować się pierwszym wrażeniem oraz zmysłem wzroku i to nie tak, że ja postępuję jakoś inaczej. Po prostu z początku doszukiwałam się w powierzchowności głębi, szukałam motywów danego zachowania, powodów dla rozszalałych skutków. Później zauważyłam, że ludzi nie obchodzi prawda ani to, co masz w sercu - najważniejsze są te pieprzone pozory jakie sprawiasz. Czy wpasowujesz się w tłum jednakich baranów, czy masz czystą krew, cokolwiek to znaczy. Jeśli wyróżniasz się czymkolwiek, jesteś z góry skazany na porażkę. Bez względu na to, że możesz mieć serce ze złota czy najtęższy z umysłów, w obecnej rzeczywistości żaden z tych przymiotów nie robi na nikim wrażenia. Nie otrzymujesz nagle magicznego kredytu zaufania, drugiej szansy lub chociażby sprawiedliwej oceny. Nie, zawsze na pierwszym miejscu widnieje to, w czym jesteś gorszy, z czym sobie nie radzisz i czy posiadasz coś, za co powinieneś się wstydzić. Bo ludzie kochają nienawidzić, taka jest przykra prawda - i powinnam nienawidzić siebie za to, że stałam się taka jak oni. Może nie czyham na cudze potknięcia, może nie emocjonuję się ich porażkami, ale wciąż nienawidzę. Odpycham ludzi, depczę naiwne marzenia, mieszam z błotem wrażliwość. Właściwie żałuję, że nikt nie zrobił tego ze mną, ale dużo wcześniej. Byłabym teraz przygotowana na najgorsze. Może nawet dostrzegłabym coś więcej niż czubek własnego nosa i potrafiłabym dostrzec, że nie wszyscy to skończeni chuje. Może uwierzyłabym, że osoby takie jak Elphie naprawdę istnieją i to nie jest żadna zmyślna gra, stworzenie gruntu pod okrutną manipulację – tymczasem zatraciłam się w fałszu tak mocno, że przestałam już widzieć szczerość. To, że niektórym można zaufać, bez dopatrywania się podwójnego dna, pozostawania czujną na niechybne zranienie. Może wtedy nasze interakcje nienaznaczone byłyby taką ciężkością w przekazie, kanciastymi reakcjami, niezdarnymi próbami nawiązania cienkiej nici porozumienia. Może nie marszczyłabym gniewnie brwi, nie czułabym wewnętrznej złości na siebie, niego i cały świat; wiedziałabym jak się zachować oraz co powiedzieć, żeby obowiązek patrolu uczynić znośniejszym. Niestety, tkwię na mrozie jak jakaś szajbuska, którą wypuścili z dżungli i która dopiero teraz uczy się czym jest w ogóle człowiek. Wszystkie moje reakcje są jakieś niewydarzone, bo ten niepozorny chłystek poruszył struny, o których istnieniu nawet nie zdawałam sobie sprawy. To jeszcze mocniej pogrąża mnie w żałości nad samą sobą - przybrana w szpetny papier dezorientacji muszę wyglądać po prostu idiotycznie. Dokładnie tak samo jak ci wszyscy debile wokół, a przecież nie miałam nigdy do tego dopuścić! Czekam, aż ten dzieciuch wydusi z siebie wreszcie jakieś w miarę sensowne zdanie, chociaż udaję, że nie czekam, miotając się wzrokiem dookoła horyzontu, byleby tylko nie patrzeć wprost na niego. Jestem pewna, że zrobiłoby mi się goręcej niż jest teraz. Kto wie, może podpaliłabym sobie włosy tym zawstydzeniem? - Bo nie dzielę się z byle patałachami - mruczę do kołnierza kurtki, zaraz sztywniejąc. Merlinie, czy ja właśnie zasugerowałam, że…? - Jesteś wyjątkiem - burczę więc nadąsana, żeby nie zrobiło mu się za miło albo pomyślał nie wiadomo co! Jeszcze uznałby mnie za sympatyczną, jeszcze czego… jestem zimną, wredną suką, ot co. - No, gadasz - rzucam jeszcze, naprawdę żałując, że poczęstowałam go tym przeklętym lizakiem. Jak to teraz odkręcić? Dobra, Meadowes, wystarczy, że będziesz sobą, a koleś ucieknie w popłochu i nie odezwie się nigdy więcej. Trzymaj się planu i będziesz w domu. Dlatego prościej jest zignorować uprzejmą sugestię pomocy, będąc za to wdzięczną za zmianę tematu oraz miejscówki. - No, chodźmy - przytakuję neutralnie, zaraz wyrywając się do przodu. Byleby tylko nie stać w tak beznadziejnym dyskomforcie. Niestety, po drodze zamyślam się głupio nad paroma sprawami, więc wzrok wbijam w ciemne buty oznaczające się na jasnym śniegu i przez to… przez to omija mnie pewnie istotny szczegół, mocno niepasujący do otoczenia. Dopiero na pytanie Urquarta głowa wystrzela do góry, zaś spojrzenie nakierunkowuję we wspomniane miejsce. Nic. Sądzę jednak, że policjant, bez względu na to jaki jest, nie kłamałby w takiej sprawie, więc postanawiam pójść za nim. Tak na wszelki wypadek. W międzyczasie dobywam różdżki, ale spokojnie, żeby nie zwrócić niepotrzebnie czyjejś uwagi. Podchodzę zatem ostrożnie i uważnie stawiam kroki, zbliżając się wraz z Elphiem do miejsca, w którym ponoć widział coś nietypowego. Ugh, prościej byłoby pójść na zwiady pod postacią kota, ale nie ma mowy, nie przemienię się w tym towarzystwie. Aż tak mu nie ufam.
play with the cat
g e t s c r a t c h e d
g e t s c r a t c h e d
Ruszyliście między drzewa, w stronę, z której – jak wydawało się Elphiemu – dobiegło przekleństwo; w miarę, jak oddalaliście się od terenu zabawy, robiło się ciemniej, kolorowe światełka zostały za wami – ale dzięki temu lepiej dostrzegaliście też to, co pogrążone było w półmroku. Poruszaliście się cicho, maskując swoją obecność wystarczająco dobrze, by – póki co – uniknąć dostrzeżenia przez pojedynczą sylwetkę, która zamajaczyła wam między drzewami. Wysoka i ubrana w ciemny płaszcz, odcinała się wyraźnie od ośnieżonego krajobrazu: szerokie barki i krótkie włosy pozwoliły wam określić ją jako męską, ale nie widzieliście wiele ponad to – rysy twarzy spowijały ciemności, choć mogliście zauważyć, że była to twarz pokryta gęstym zarostem. Mężczyzna nie podniósł na was spojrzenia, a wam wydawało się, że w ogóle niewiele dostrzegał: chwiał się wyraźnie, opierając się o drewnianą skrzynię o uchylonym wieku, której zawartość nie była jednak widoczna; mógł być odurzony lub pijany, ale samo to nie było niczym dziwnym – w trakcie sylwestrowej zabawy niejednemu czarodziejowi zdarzyło się przesadzić z alkoholem. Tym, co mogło wydać się wam bardziej alarmujące, była różowo-fioletowa mgiełka, unosząca się na wysokości jego łydek, zdająca się powoli rozmywać w mroku. Za plecami mężczyzny dostrzegaliście jeszcze kilka skrzyń podobnych do tych, o którą opierał się nieznajomy.
Dobrze, że Elphie nie miał zbyt dużo czasu, żeby się zastanowić nad tym, co właśnie powiedziała Dahlia, bo chyba umarłby na miejscu. W końcu zacząłby myśleć dość intensywnie nad rzeczami, które przecież nigdy by się nie wydarzyły. Ba! Pochwała z jej ust — i to taka! - to było coś niemożliwego! Czy to był komplement? Czy powiedziała, że nie jest takim ostatnim frajerem? Czy to oznaczało, że jednak miał szanse się z nią zaprzyjaźnić?! Merlinie! Czy to mogło oznaczać coś więcej?! Na szczęście dla Meadowes i policjanta, czarodziej dostrzegł coś podczas ich drogi nad staw i jego myśli uciekły w kompletnie innym kierunku. A mianowicie wspólnego przeczesywania terenu! Co za ekscytacja! Serce w klatce piersiowej Urquarta waliło niczym dzwon, gdy szli po wyznaczonym przez niego torze, jednak nie było to spowodowane samym zajściem. W końcu robił to codziennie. Śledził ludzi. To obecność czarownicy powodowała wzburzenie krwi w żyłach i nieco przyspieszony oddech. Dobrze, że panował mróz, który sprytnie zakamuflował zaczerwienione policzki i uszy.
- Będzie lepiej jak się rozdzielimy - wyszeptał do Dahlii, zanim zbliżyli się na tyle, by mężczyzna mógł ich usłyszeć. - Ja spróbuję się nim zająć, a ty podejdziesz do skrzyń. Ok? - spytał, patrząc na nią i czekając na potwierdzenie. Jeśli nieznajomy by ich dojrzał, nie mogli ryzykować, żeby coś się stało ich dwójce. Bo wtedy nici z zasadzki. O ile było to coś poważnego, oczywiście. Wtedy by stracili swoją szansę. Ostatni raz spojrzał na swoją towarzyszkę, posyłając jej pokrzepiając uśmiech i ruszył w swoję stronę. Policjant odszedł kawałek w bok, by starać się jakoś ukrywać przed domniemanym spojrzeniem mężczyzny i zmarszczył brwi. - Jinx - wyszeptał, mając nadzieję, że mężczyzna go nie usłyszy. Zresztą Elphie nie chciał się do niego jeszcze zbliżać. Bo co to była za mgła? Czy była to mgła po zaklęciu silnego zniechęcenia? I czy Dahlia też ją dostrzegła? Musieli być ostrożni. Może to nic poważnego, ale... Lepiej nie szarżować. Zresztą ciekawe co znajdowało się w tych skrzyniach.
- Będzie lepiej jak się rozdzielimy - wyszeptał do Dahlii, zanim zbliżyli się na tyle, by mężczyzna mógł ich usłyszeć. - Ja spróbuję się nim zająć, a ty podejdziesz do skrzyń. Ok? - spytał, patrząc na nią i czekając na potwierdzenie. Jeśli nieznajomy by ich dojrzał, nie mogli ryzykować, żeby coś się stało ich dwójce. Bo wtedy nici z zasadzki. O ile było to coś poważnego, oczywiście. Wtedy by stracili swoją szansę. Ostatni raz spojrzał na swoją towarzyszkę, posyłając jej pokrzepiając uśmiech i ruszył w swoję stronę. Policjant odszedł kawałek w bok, by starać się jakoś ukrywać przed domniemanym spojrzeniem mężczyzny i zmarszczył brwi. - Jinx - wyszeptał, mając nadzieję, że mężczyzna go nie usłyszy. Zresztą Elphie nie chciał się do niego jeszcze zbliżać. Bo co to była za mgła? Czy była to mgła po zaklęciu silnego zniechęcenia? I czy Dahlia też ją dostrzegła? Musieli być ostrożni. Może to nic poważnego, ale... Lepiej nie szarżować. Zresztą ciekawe co znajdowało się w tych skrzyniach.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elphie Urquart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
To nie jest żaden komplement, w końcu od razu przypomniałam mu, że on jest wyjątkiem. Czyli należy do grona patałachów, ale chwilowo okazuję mu moją łaskawość dzieląc się lizakiem. Zresztą, wszystko jedno co on sobie myśli, nawet jeśli myśli źle. To nie tak, że zaczniemy jakoś intensywniej rozmawiać po tym Sylwestrze, bo na pewno nie. Szczęśliwie temat nie zostaje kontynuowany, więc mogę się odrobinę zrelaksować i nie myśleć o tych wszystkich niepotrzebnych słowach jakie opuściły moje usta. Nie powinny. Całe te próby bycia miłą są bezsensowne i całkowicie niepotrzebne, wręcz głupie. Jeszcze Elphie pomyśli sobie nie wiadomo co, albo, że nagle zostaniemy przyjaciółmi, co za bzdura. Nie mam przyjaciół i tego zamierzam się trzymać już do końca życia.
Oby potrwało ono trochę dłużej niż do nowego roku, czego nie jestem pewna w obecnej sytuacji. Nie wiem czy powinnam nawet ufać temu człowiekowi, co to twierdzi, że widział coś między drzewami. Może się okazać, że idziemy wprost w jakąś pułapkę albo wręcz paszczę lwa i nasze chwile są policzone. Nie, żebym jakoś mocno dbała o własne życie, ale fajnie byłoby zginąć jakoś milej niż w odosobnieniu, z policjantem u boku. Wzdycham sobie w myślach, nie chcąc już wydawać więcej dźwięków; wystarczy, że podążam śladem Urquarta po śniegu i chociaż staram się być ostrożna oraz uważna, to jakieś dźwięki z pewnością są słyszalne. Jedyna nadzieja w tym, że nasz cel nie jest w żaden sposób zaalarmowany czymkolwiek.
Cóż, kimkolwiek jest, z daleka wygląda raczej na nieskoordynowanego, może odurzonego alkoholem. Niektórzy zaczynają świętować nowy rok dość szybko. Bardziej irytuje mnie ta idiotyczna, kolorowa mgiełka u dołu. - Popuścił tęczą czy co to jest - szepczę rozeźlona, wprost nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Zerkam z ukosa na czarodzieja obok i tak bez przekonania kiwam głową, bo nie jestem pewna czy powinnam oddawać mu dowództwo. - Niech będzie - stwierdzam mimo wszystko, równie cicho. Po czym oddalam się, starając cicho podejść do tajemniczego mężczyzny. - Abspectus - rzucam na skrzynię, bo interesuje mnie, co tam jest w środku. Może prościej byłoby po prostu zapytać kolesia co tam chowa, ale nie jestem przekonana. Zresztą, pewnie coś podejrzanego, skoro kitra się w lesie. Raczej nie wyznałby nam wszystkiego jak na spowiedzi, tak sądzę.
Oby potrwało ono trochę dłużej niż do nowego roku, czego nie jestem pewna w obecnej sytuacji. Nie wiem czy powinnam nawet ufać temu człowiekowi, co to twierdzi, że widział coś między drzewami. Może się okazać, że idziemy wprost w jakąś pułapkę albo wręcz paszczę lwa i nasze chwile są policzone. Nie, żebym jakoś mocno dbała o własne życie, ale fajnie byłoby zginąć jakoś milej niż w odosobnieniu, z policjantem u boku. Wzdycham sobie w myślach, nie chcąc już wydawać więcej dźwięków; wystarczy, że podążam śladem Urquarta po śniegu i chociaż staram się być ostrożna oraz uważna, to jakieś dźwięki z pewnością są słyszalne. Jedyna nadzieja w tym, że nasz cel nie jest w żaden sposób zaalarmowany czymkolwiek.
Cóż, kimkolwiek jest, z daleka wygląda raczej na nieskoordynowanego, może odurzonego alkoholem. Niektórzy zaczynają świętować nowy rok dość szybko. Bardziej irytuje mnie ta idiotyczna, kolorowa mgiełka u dołu. - Popuścił tęczą czy co to jest - szepczę rozeźlona, wprost nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Zerkam z ukosa na czarodzieja obok i tak bez przekonania kiwam głową, bo nie jestem pewna czy powinnam oddawać mu dowództwo. - Niech będzie - stwierdzam mimo wszystko, równie cicho. Po czym oddalam się, starając cicho podejść do tajemniczego mężczyzny. - Abspectus - rzucam na skrzynię, bo interesuje mnie, co tam jest w środku. Może prościej byłoby po prostu zapytać kolesia co tam chowa, ale nie jestem przekonana. Zresztą, pewnie coś podejrzanego, skoro kitra się w lesie. Raczej nie wyznałby nam wszystkiego jak na spowiedzi, tak sądzę.
play with the cat
g e t s c r a t c h e d
g e t s c r a t c h e d
The member 'Dahlia Meadowes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Zdecydowaliście się rozdzielić, obchodząc chwiejącego się na nogach mężczyznę z obu stron, ale bez względu na to, jak blisko byście się nie znaleźli, ten wciąż zdawał się nie zwracać na was uwagi; nie podniósł spojrzenia na dźwięk inkantacji, a gdy wiązka celnie posłanego przez Elphiego zaklęcia uderzyła w jego nogi, zwalił się ciężko na ziemię, nawet nie starając się zamortyzować upadku. Fioletowa mgła, w którą wpadł, rozwiała się na boki, a pojedyncze strzępki dotarły do pozostającego w bezpiecznym oddaleniu Urquarta, którego na moment ogarnęła lekka senność. Efekt był jednak nietrwały, zaledwie po paru sekundach zniwelowany przez mroźne powietrze i rzedniejące opary. Powalony przez niego mężczyzna spróbował chwiejnie dźwignąć się na łokcie, ale szło mu to bardzo opornie. Różdżka, którą wcześniej musiał trzymać w dłoni, upadła w śnieg obok jego ramienia.
Dahlia zbliżyła się do skrytego za drzewami miejsca od drugiej strony, zamiast do mężczyzny, zbliżając się do rozłożonych na śniegu skrzyń. Były zbite z drewnianych desek i miały kształt prostopadłościanów – długich może na metr i wysokich na pół, z ciężkimi wiekami, na których Meadowes dostrzegła namalowany symbol Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Kiedy jej zaklęcie trafiło w jedną ze skrzyń, tworząc na jej boku utkaną z iluzji szybę, wiedźmia strażniczka dostrzegła, że cały pakunek wypełniony był charakterystycznymi wiązkami fajerwerków. Ponadto od skrzyń biegła wydeptana świeżo ścieżka, odbijająca w stronę namiotów mieszczących zaplecze organizacyjne. To stamtąd oboje usłyszeliście dobiegający głos, choć nie dostrzegliście jeszcze jego właściciela – mogliście więc ze sporym prawdopodobieństwem przypuszczać, że on również was nie widział. – Ej, Yates, rozmawiasz z kimś? Psidwacza mać, miałeś tego tylko popilnować. – Głos był męski i chropowaty, żadne z was go nie rozpoznało. Usłyszeliście za to zbliżające się kroki – przynajmniej jedną parę.
Abspectus 1/3 tury
Dahlia zbliżyła się do skrytego za drzewami miejsca od drugiej strony, zamiast do mężczyzny, zbliżając się do rozłożonych na śniegu skrzyń. Były zbite z drewnianych desek i miały kształt prostopadłościanów – długich może na metr i wysokich na pół, z ciężkimi wiekami, na których Meadowes dostrzegła namalowany symbol Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Kiedy jej zaklęcie trafiło w jedną ze skrzyń, tworząc na jej boku utkaną z iluzji szybę, wiedźmia strażniczka dostrzegła, że cały pakunek wypełniony był charakterystycznymi wiązkami fajerwerków. Ponadto od skrzyń biegła wydeptana świeżo ścieżka, odbijająca w stronę namiotów mieszczących zaplecze organizacyjne. To stamtąd oboje usłyszeliście dobiegający głos, choć nie dostrzegliście jeszcze jego właściciela – mogliście więc ze sporym prawdopodobieństwem przypuszczać, że on również was nie widział. – Ej, Yates, rozmawiasz z kimś? Psidwacza mać, miałeś tego tylko popilnować. – Głos był męski i chropowaty, żadne z was go nie rozpoznało. Usłyszeliście za to zbliżające się kroki – przynajmniej jedną parę.
Abspectus 1/3 tury
Zadanie, nawet jeśli było błahe, zajęło go na tyle, że nie zwracał uwagi na to, co się działo gdzie indziej. Owszem. Obecność Dahlii go dekoncentrowała, ale gdy rzucił pierwsze, udane zaklęcie, było już tylko ten jeden cel. Mieli dowiedzieć się, co się dzieje i nawet jeśli właśnie skradali się tylko do kogoś, kto zajmował się fajerwerkami, musieli mieć pewność, że nie było to nic więcej. Nic podejrzanego. Zresztą ktoś, kto tak krył się w ciemnościach, nie wzbudzał zaufania, nie? No, chyba że był policjantem na służbie. Który nagle zrobił się bardzo senny. Urquart potrząsnął głową, gdy jedyne, o czym marzył, to ciepłe łóżko i zdrowy sen, ale ten efekt prędko minął. I czarodziej wciąż znajdował się niedaleko stawu z różdżką w dłoni. Ej, Yates, rozmawiasz z kimś? Dodatkowy głos zdecydowanie też go otrzeźwił. A więc był ktoś jeszcze... Należało być ostrożnym, jednak miał tak stać i się ciągle chować? Chyba powinien był coś zrobić. Do tego Dahlia była niedaleko, więc raczej poradziliby sobie we dwójkę, gdyby doszło do komplikacji. Elphie odetchnął, zanim wyszedł zza drzewa i skierował się w stronę mężczyzny, którego potraktował zaklęciem. Twarz skierował też w kierunku, skąd dochodziły kroki kolejnego. - Dobry wieczór - powiedział dość dosadnie, starając się brzmieć dość zwyczajnie i przeszedł kawałek dalej. Nie wiedział, czy ten dziwny, senny pył jeszcze unosił się w powietrzu, ale zdecydowanie czuł jego działanie. Nieco stępiało umysły. - Pomóc panu? Sprawdzam zabezpieczenia - dodał, podchodząc bliżej i dyskretnie przykrywając butem wypuszczoną przez mężczyznę różdżkę puchem śniegu. - Wszystko w porządku? - spytał, patrząc na mężczyznę, który się przewrócił. Nie chował jeszcze różdżki. Może była jednak potrzebna? No, i ciągle czekał na przybycie następnego.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wszystko jest takie cholernie dziwne i niezrozumiałe. Może jednak powinniśmy się zwyczajnie spytać o co chodzi, w końcu należymy do grupki ludzi mających pilnować porządku. To chyba coś powinno znaczyć? Sama już nie wiem. Z jednej strony wolałabym być tutaj z kimś bardziej doświadczonym, z drugiej dobrze jest móc polegać na sobie. Przecież nie uwierzę, że Elphie mógłby rozwikłać tę zagadkę, bez przesady. Próbuję więc zdać się na instynkt, bo może rzeczywiście przesadzamy, a sprawa jest łatwiejsza niż to sobie wyobraziliśmy w głowie. Podejrzany mężczyzna nie robi nic, żeby nas zaatakować, właściwie to nie wiem nawet co tu robi oprócz słaniania się, wkrótce wspomaganego przez Urquarta. A odpowiedzi jak nie było, tak nie ma nadal.
Zaciskam więc dłoń na różdżce mając nadzieję, że szyba w pakunkach będzie w stanie udzielić mi ich w większej ilości. Dobrze, że czar się udał, a po chwili większość wydała się już jasna. Fajerwerki. Jednak nie sądzę, aby te miały zostać wystrzelone w lesie, wśród łatwopalnych drzew. To skrajnie niemądre. Może ten człowiek próbował je ukraść? Cóż, wygląda raczej na kolesia, który nie do końca wie co robi. Już miałam dawać znać, żeby ten szaleniec, z którym przyszłam nie wychylał się, ale za późno. Wylazł z kryjówki i stał się całkowicie widzialny, świetnie. Może rzeczywiście wystarczy tylko wyjaśnić sytuację, ale powinniśmy zebrać więcej danych nim zdecydujemy się na konfrontację, dlatego zaciskam zęby i ani się ruszam. Zamiast tego wypatruję źródła nieznanego głosu oraz zbliżających się w naszym kierunku kroków. Chcę go poobserwować i dowiedzieć się czegoś więcej o nowym towarzyszu.
Zaciskam więc dłoń na różdżce mając nadzieję, że szyba w pakunkach będzie w stanie udzielić mi ich w większej ilości. Dobrze, że czar się udał, a po chwili większość wydała się już jasna. Fajerwerki. Jednak nie sądzę, aby te miały zostać wystrzelone w lesie, wśród łatwopalnych drzew. To skrajnie niemądre. Może ten człowiek próbował je ukraść? Cóż, wygląda raczej na kolesia, który nie do końca wie co robi. Już miałam dawać znać, żeby ten szaleniec, z którym przyszłam nie wychylał się, ale za późno. Wylazł z kryjówki i stał się całkowicie widzialny, świetnie. Może rzeczywiście wystarczy tylko wyjaśnić sytuację, ale powinniśmy zebrać więcej danych nim zdecydujemy się na konfrontację, dlatego zaciskam zęby i ani się ruszam. Zamiast tego wypatruję źródła nieznanego głosu oraz zbliżających się w naszym kierunku kroków. Chcę go poobserwować i dowiedzieć się czegoś więcej o nowym towarzyszu.
play with the cat
g e t s c r a t c h e d
g e t s c r a t c h e d
Leśny staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka