Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Most Godryka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Most Godryka
Most Godryka, zawdzięczający swoją nazwę imieniu Godryka Gryffindora, znajduje się w ciągu głównej, prowadzącej do wioski drogi. Jest to stara, kamienna, łukowata konstrukcja, zawieszona bezpośrednio nad przepływającą przez okolicę rzeką Pondle Creek, swoje ujście znajdującą w rozlanym szeroko stawie. Solidny i zadbany, swoją dobrą (mimo upływu lat) kondycję zawdzięcza samym mieszkańcom, solidarnie rezygnującym z przebudowania go na modłę bardziej nowoczesną; w efekcie niemożliwe jest minięcie się na moście dwóch pojazdów jednocześnie, czy to wozów, czy nielicznych samochodów. Nikomu zdaje się to jednak nie przeszkadzać, a sam most jest lubianym miejscem spotkań okolicznej młodzieży, regularnie urządzającej zawody w skakaniu z niego do głębokiej wody.
Żyjący w Dolinie Godryka czarodzieje utożsamiają z kolei most z krążącą wokół niego legendą: mówi się bowiem, że został wzniesiony na polecenie samego Gryffindora, który samodzielnie obłożył go silnymi zaklęciami dodającymi odwagi; podobno przejście pod kamiennymi łukami, wieńczącymi początek i koniec mostu, gwarantuje przypływ siły koniecznej do podjęcia trudnej decyzji, a zrobienie tego w pełnię księżyca zawsze skończy się podjęciem tej dobrej.
Tuż przed mostem, na poboczu drogi, od lat stoi stary wóz, który zdaje się nie należeć do nikogo - czasami odwiedza go jednak duch jasnowłosej dziewczyny, śpiewem witającej i żegnającej przechodzących tędy wędrowców, opowiadającej historię miłosną o chłopcu, z którym miała uciec, ale który nigdy nie pojawił się na miejscu spotkania.
Żyjący w Dolinie Godryka czarodzieje utożsamiają z kolei most z krążącą wokół niego legendą: mówi się bowiem, że został wzniesiony na polecenie samego Gryffindora, który samodzielnie obłożył go silnymi zaklęciami dodającymi odwagi; podobno przejście pod kamiennymi łukami, wieńczącymi początek i koniec mostu, gwarantuje przypływ siły koniecznej do podjęcia trudnej decyzji, a zrobienie tego w pełnię księżyca zawsze skończy się podjęciem tej dobrej.
Tuż przed mostem, na poboczu drogi, od lat stoi stary wóz, który zdaje się nie należeć do nikogo - czasami odwiedza go jednak duch jasnowłosej dziewczyny, śpiewem witającej i żegnającej przechodzących tędy wędrowców, opowiadającej historię miłosną o chłopcu, z którym miała uciec, ale który nigdy nie pojawił się na miejscu spotkania.
- Średnio wyglądasz
- Wiem, buty nie pasują mi do spodni - odmrukną od razu spoglądając na ciążące mu przy każdym kroku ciężki, skórzane buty o wysokiej cholewie w których zwykle biegał po dachach podczas akcji, a które były jego jedynymi posiadanymi pod ręką. Wyraźnie gryzły się z wyglądającymi zza peleryny nogawkami nowych spodni z kantem na co nie mógł nic poradzić - Miałem mieszkanie w Londynie. Dopiero zabieram się na odtwarzanie swojej garderoby - wyjaśnił pół żartem choć poczynionym z nieco grobowa miną. Doskonale wiedział, że miała na myśli jego kondycję.
Skinął głową. Dobrze. Chęci były tym czego potrzebował tak samo jak pomoc. Doskonale zdawał sobie sprawę z ograniczeń jednostki jaką był i tak jak na placu tamtego dnia polegał na niej tak jeżeli tego chciała chętnie robiłby to dalej. Posiadała w końcu umiejętności których jemu brakowało, a z którymi doskonale wiedział co mógłby zrobić, jak ich użyć. Musiał jednak wiedzieć więcej: o tym co myśli, o tym jak widzi obecną sytuację.
- To prawda - zamach stanu to fakt - przyznał, kiedy wspomniała o tym, że Malfya nikt nie wybrał, a przynajmniej nie w sposób, który pozwalałaby mu nosić tytuł Ministra Magii, w sposób zgodny z prawem oraz przyjętymi normami - I dobrze bo to nie on zajął się anomalią. Zrobiliśmy to my - Zakon Feniksa - utwierdził słuszność wątpliwości pewnie zaglądając w niebieskie oczy. Nie widział przeszkód w tym by się afiszować swoją przynależnością do organizacji. Nie kiedy był jej jednym z bardziej rozpoznawalnych członków o którym wspominano mniej lub bardziej chlubnie w gazetach. Nie kiedy chciał ją wplątać poniekąd w jej sprawy - Nic. Pokonamy ich - nie inaczej miało się to skończyć. Choć pogarszająca się wokół sytuacja zdawała się niemalże krzyczeć, że to niemożliwe on sam innej możliwości nie widział. Nawet jeśli nie nastąpi to za jego życia, które okaże się brutalnie krótkie jak na czarodzieja to zamierzał dopilnować by ten ponury rozdział w historii czarodziejskiej Anglii został zamknięty. Chociażby przez Hagrid. Być może zginie z tym przekonaniem, a ktoś nad nim będzie się śmiał z jego arogancji. Bez względu na to zamierzał w nim trwać. Zmrużył powieki czując nieprzyjemnie nasilający się ścisk w klatce piersiowej - Usiądźmy - zarządził kierując ich krótki spacer w stronę najbliżej ławki co zresztą miał na celu od samego początku. Odnosił wrażenie, że jego własne nogi nie zdołają go podtrzymać przez całe spotkanie.
Kiedy usiedli słuchał jej wrażeń dotyczących nowej odsłony Ministerstwa, jak również tej części związanej z jej departamentem. Nie mógł powiedzieć, że zachodzące zmiany go zaskakiwały. Były do przewidzenia. Uniósł wyżej brwi słysząc o tym, że jej ojciec był aurorem. Wychodziło jednak na to, że ciągle żył, a skoro nie mógł pełnić służby coś musiało mu to utrudnić - Sinica...? - zgadywał powód służbowej niedyspozycji ojca Tange powołując się na chorobę zbierającą największe żniwo u magicznych agentów - Biuro Wiedźmiej straży nie trafiło aktualnie pod ostrzał obecnego rządu. Niewykluczone, że Gavan zdając sobie z tego sprawę wtopił się w nową rzeczywistość wiedząc, ze wychylając się nie tylko on znalazłby się w nieciekawej sytuacji. Agenci wiedźmiej straży mają łeb mocno osadzony na karku. Może zabrzmi to mało delikatnie ale jeżeli chodziło ci przez myśl by o niego wypytywać lub go szukać to tego nie rób - ułatwisz mu to co robi bo na pewno coś robi i jest to dobre, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jest twoim bratem - próbował ją uspokoić i pocieszyć argumentami idącymi za tym, że jest bezpieczny. O ile bowiem nie do końca kojarzył jej ojca tak brata - mijał. Wierzył w to co mówił. Odkaszlną kilkukrotnie duszącym, mokrym kaszlem i kontynuował dalej. Pokręcił przecząco głową kiedy wspomniała o tym, że nie zna nic więcej. To była nie prawda.
- Znasz się na klątwach, runach, a to jest to czego potrzebuję, czego wszyscy potrzebują - zaczął, a po tym, jak opanował do końca duszność kontynuował - Co gdybym ci powiedział, że ci którzy zabijają bo myślą, że są lepsi kontrolują dementorów prawdopodobnie za pomocą jakiejś klątwy stworzonej przez czarnomagicznego runistę, który prowadził wcześniej jakieś niejasne eksperymenty na śmierciotulach? - zrobił krótką pauzę pozwalając wybrzmieć temu pytaniu tak, by mogła sama zdać sobie sprawę czego chciał - chciał pomocy w znalezieniu lekarstwa na to szaleństwo, chciał by stała się sojusznikiem sprawy w której walczył.
- Wiem, buty nie pasują mi do spodni - odmrukną od razu spoglądając na ciążące mu przy każdym kroku ciężki, skórzane buty o wysokiej cholewie w których zwykle biegał po dachach podczas akcji, a które były jego jedynymi posiadanymi pod ręką. Wyraźnie gryzły się z wyglądającymi zza peleryny nogawkami nowych spodni z kantem na co nie mógł nic poradzić - Miałem mieszkanie w Londynie. Dopiero zabieram się na odtwarzanie swojej garderoby - wyjaśnił pół żartem choć poczynionym z nieco grobowa miną. Doskonale wiedział, że miała na myśli jego kondycję.
Skinął głową. Dobrze. Chęci były tym czego potrzebował tak samo jak pomoc. Doskonale zdawał sobie sprawę z ograniczeń jednostki jaką był i tak jak na placu tamtego dnia polegał na niej tak jeżeli tego chciała chętnie robiłby to dalej. Posiadała w końcu umiejętności których jemu brakowało, a z którymi doskonale wiedział co mógłby zrobić, jak ich użyć. Musiał jednak wiedzieć więcej: o tym co myśli, o tym jak widzi obecną sytuację.
- To prawda - zamach stanu to fakt - przyznał, kiedy wspomniała o tym, że Malfya nikt nie wybrał, a przynajmniej nie w sposób, który pozwalałaby mu nosić tytuł Ministra Magii, w sposób zgodny z prawem oraz przyjętymi normami - I dobrze bo to nie on zajął się anomalią. Zrobiliśmy to my - Zakon Feniksa - utwierdził słuszność wątpliwości pewnie zaglądając w niebieskie oczy. Nie widział przeszkód w tym by się afiszować swoją przynależnością do organizacji. Nie kiedy był jej jednym z bardziej rozpoznawalnych członków o którym wspominano mniej lub bardziej chlubnie w gazetach. Nie kiedy chciał ją wplątać poniekąd w jej sprawy - Nic. Pokonamy ich - nie inaczej miało się to skończyć. Choć pogarszająca się wokół sytuacja zdawała się niemalże krzyczeć, że to niemożliwe on sam innej możliwości nie widział. Nawet jeśli nie nastąpi to za jego życia, które okaże się brutalnie krótkie jak na czarodzieja to zamierzał dopilnować by ten ponury rozdział w historii czarodziejskiej Anglii został zamknięty. Chociażby przez Hagrid. Być może zginie z tym przekonaniem, a ktoś nad nim będzie się śmiał z jego arogancji. Bez względu na to zamierzał w nim trwać. Zmrużył powieki czując nieprzyjemnie nasilający się ścisk w klatce piersiowej - Usiądźmy - zarządził kierując ich krótki spacer w stronę najbliżej ławki co zresztą miał na celu od samego początku. Odnosił wrażenie, że jego własne nogi nie zdołają go podtrzymać przez całe spotkanie.
Kiedy usiedli słuchał jej wrażeń dotyczących nowej odsłony Ministerstwa, jak również tej części związanej z jej departamentem. Nie mógł powiedzieć, że zachodzące zmiany go zaskakiwały. Były do przewidzenia. Uniósł wyżej brwi słysząc o tym, że jej ojciec był aurorem. Wychodziło jednak na to, że ciągle żył, a skoro nie mógł pełnić służby coś musiało mu to utrudnić - Sinica...? - zgadywał powód służbowej niedyspozycji ojca Tange powołując się na chorobę zbierającą największe żniwo u magicznych agentów - Biuro Wiedźmiej straży nie trafiło aktualnie pod ostrzał obecnego rządu. Niewykluczone, że Gavan zdając sobie z tego sprawę wtopił się w nową rzeczywistość wiedząc, ze wychylając się nie tylko on znalazłby się w nieciekawej sytuacji. Agenci wiedźmiej straży mają łeb mocno osadzony na karku. Może zabrzmi to mało delikatnie ale jeżeli chodziło ci przez myśl by o niego wypytywać lub go szukać to tego nie rób - ułatwisz mu to co robi bo na pewno coś robi i jest to dobre, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jest twoim bratem - próbował ją uspokoić i pocieszyć argumentami idącymi za tym, że jest bezpieczny. O ile bowiem nie do końca kojarzył jej ojca tak brata - mijał. Wierzył w to co mówił. Odkaszlną kilkukrotnie duszącym, mokrym kaszlem i kontynuował dalej. Pokręcił przecząco głową kiedy wspomniała o tym, że nie zna nic więcej. To była nie prawda.
- Znasz się na klątwach, runach, a to jest to czego potrzebuję, czego wszyscy potrzebują - zaczął, a po tym, jak opanował do końca duszność kontynuował - Co gdybym ci powiedział, że ci którzy zabijają bo myślą, że są lepsi kontrolują dementorów prawdopodobnie za pomocą jakiejś klątwy stworzonej przez czarnomagicznego runistę, który prowadził wcześniej jakieś niejasne eksperymenty na śmierciotulach? - zrobił krótką pauzę pozwalając wybrzmieć temu pytaniu tak, by mogła sama zdać sobie sprawę czego chciał - chciał pomocy w znalezieniu lekarstwa na to szaleństwo, chciał by stała się sojusznikiem sprawy w której walczył.
Find your wings
Spojrzała na niego z rozwartymi powiekami podkreślającymi zdziwienie na odpowiedź, której udzielił. Krzaczaste brwi zmarszczyły się zaraz a wzrok powędrował w dół na wspomniane buty i spodnie. Patrzyła na nie przez chwilę nie podnosząc wzroku na niego, kiedy podzielił się kolejną sprawą jakby próbując doszukać się niezgodności w niepasujących do siebie elementach myśli jednak pozostawiając jedynie dla siebie. Ona nadal pozostawała w Londynie, chociaż właściwie nie wychodziła na ulicę bojąc się tego, co może zobaczyć. Do przemieszczenia się używała teleportacji, bo do mioteł nadal miała awersję. Mogłaby zajść do jego mieszkania, gdyby okazało się, że nie było zniszczone i wziąć co potrzebował. Nie zaproponowała jednak tego. Nie znali się, może nie tego rodzaju pomocy od niej oczekiwał.
Ale chciała pomóc, nie umiała dokładnie stwierdzić dlaczego. Czy jednoznacznie. Ostatnie dni były pełne nowych doświadczeń i emocji z którymi nie zawsze radziła sobie dobrze, głównie dlatego, że nie wszystko rozumiała. Zaczęła mówić odpowiadając na zadane pytania nie będąc pewną, do czego mają doprowadzić jej odpowiedzi. Ale nie sądziła by mogło grozić jej niebezpieczeństwo z jego strony. Wtedy na placu, to dzięki niemu udało się zapanować nad chaosem. I choć nie sądziła, że kiedyś ucieknie jej poczucie bezpieczeństwa, on sprawnie postawił je na nogi. Zatrzymała się zdziwiona kolejnymi słowami zostając na chwilę w tyle. Zaraz jednak oprzytomniała, doganiając go w kilku krokach.
- Zakon Feniksa? - powtórzyła po nim cicho, rozglądając się wokół. - Wiesz, że go szukają. Was. Ich? Ciebie. - nie była pewna, ledwie dwa dni temu Kendra pokazywała jej informację z Walczącego. Nieoficjalnie kobieta słyszała ponoć, że najbardziej cenne informacje mają być nagradzane. - Oh. - powiedziała nagle, kiedy zrozumiała jak wypowiedzianego przez niego słowa zmieniają jej sytuację. Z początku informacje docierały powoli. Przez twarz przemknęło kilka skrajnych emocji, by w końcu skinęła do siebie głową. Dobrze, potrafiła milczeć, chociaż nie potrafiła kłamać. Poradzi sobie. Większą lojalność czuła do niego, niż do swojego obecnego pracodawcy. Kolejne słowa sprawiły, że jej dłoń mimowolnie uniosła się by zacisnąć na skrawku rękawa. Puściła jednak nie wypowiadając głupich słów, po raz pierwszy od długiego czasu pozostawiając je dla siebie. Prosić, żeby nie dał się zabić, kiedy narażał swoje życie codziennie było głupotą. Równie wielką, jak proszenie o to prawie obcego człowieka. Zgodziła się, żeby usiąść dostrzegając znaki. Wygładziła materiał spódnicy, a kiedy pomiędzy nimi zawisła nazwa choroby pokręciła smętnie głową.
- Dotyk Meduzy. - powiedziała, wygładzając materiał spódnicy, prostując wszystkie zagniecenia. - Kiedy wróciłam do domu jak skończyłam Hogwart, zauważyłam, że wywija dziwnie dłonie. Znaczy, robił to wcześniej, ale mówił że to z przeciążenia. - uniosła jedną ze swoich to im poświęcając uwagę. Obróciła nadgarstkiem. - Z początku. Ale potem zaczął tracić płynność ruchów. - uniosła dłoń i potarła nią końcówkę nosa. Opuściła ją, by potrzeć kciukiem rękę. - Tego nie da się zatrzymać. Można tylko spowolnić. Trudno powiedzieć ile mu jeszcze zostało. - przyznała zgodnie z prawdą wzdychając. Powrót do czasów w których stała się katem dla własnego ojca nie było łatwe. Potrafiła być nieugięta. Uczepić się i robić to co powinna bez względu na protesty, ale nie znaczyło to, że była z kamienia. Informacje o Wiedźmiej były mniej więcej tym, co słyszała też od brata. Skinęła lekko głową i uniosła niemrawo kącik ust ku górze. - Nie szukam go, bo mówił, żeby tego nie robić. Patronus o nieodpowiedniej treści, czy sowa zaadresowana nie tym imieniem, mogłaby zepsuć wszystko. - powtórzyła słowa, które powiedział jej kiedyś. Mogła tylko czekać na kontakt z jego strony i liczyć na to, że nic mu nie jest. Uniosła nieskrępowane spojrzenie na niego, obserwując jak walczy z kaszlem. Brwi ponownie zmarszczyły się.
- Kontrolują? - powtórzyła po nim niepewnie opierając się na ławce i wyciągając przed siebie nogi. Spojrzała na botki i uderzyła palcami. Milczała kilka chwil trawiąc wypowiedziane przez niego słowa. - Powiedziałabym, że ino możliwe to jest. Klątwy działają na miejsca, przedmioty i ludzi. A jeśli działają na ludzi, odpowiedni zestaw znaków mógłby - cóż teoretycznie jasne - zadziałać na istoty i stworzenia. - jej dłoń uniosła się ponownie, by potrzeć kark. Brwi nie przestały się marszczyć. - Ale wiele zmiennych jest, na które spojrzeć by trzeba. Znaleźć czynnik odpowiadający za kontrolę w samej klątwie. Bo jakiś być musi, jeśli to klątwa rzeczywiście jest. - przyznała znów opierając się o ławkę. - A o samych śmierciotulach wiem niewiele. Masz więcej informacji? - zapytała zerkając znów na niego Sama specyfika tego co opisał stała się interesująca. - I jesteś pewien, że na zewnątrz być powinieneś, średnio ten kaszel brzmi. - przyznała badając spojrzeniem jego twarz. Nie zastanawiała się nad tym, jak tak naprawdę ta rozmowa zmienia jej dalszą drogę. Bo wiedziała, ze w jakiś sposób to robi. Ale sama napisała list, a nawet listy nie chcąc dłużej być zagubiona.
Ale chciała pomóc, nie umiała dokładnie stwierdzić dlaczego. Czy jednoznacznie. Ostatnie dni były pełne nowych doświadczeń i emocji z którymi nie zawsze radziła sobie dobrze, głównie dlatego, że nie wszystko rozumiała. Zaczęła mówić odpowiadając na zadane pytania nie będąc pewną, do czego mają doprowadzić jej odpowiedzi. Ale nie sądziła by mogło grozić jej niebezpieczeństwo z jego strony. Wtedy na placu, to dzięki niemu udało się zapanować nad chaosem. I choć nie sądziła, że kiedyś ucieknie jej poczucie bezpieczeństwa, on sprawnie postawił je na nogi. Zatrzymała się zdziwiona kolejnymi słowami zostając na chwilę w tyle. Zaraz jednak oprzytomniała, doganiając go w kilku krokach.
- Zakon Feniksa? - powtórzyła po nim cicho, rozglądając się wokół. - Wiesz, że go szukają. Was. Ich? Ciebie. - nie była pewna, ledwie dwa dni temu Kendra pokazywała jej informację z Walczącego. Nieoficjalnie kobieta słyszała ponoć, że najbardziej cenne informacje mają być nagradzane. - Oh. - powiedziała nagle, kiedy zrozumiała jak wypowiedzianego przez niego słowa zmieniają jej sytuację. Z początku informacje docierały powoli. Przez twarz przemknęło kilka skrajnych emocji, by w końcu skinęła do siebie głową. Dobrze, potrafiła milczeć, chociaż nie potrafiła kłamać. Poradzi sobie. Większą lojalność czuła do niego, niż do swojego obecnego pracodawcy. Kolejne słowa sprawiły, że jej dłoń mimowolnie uniosła się by zacisnąć na skrawku rękawa. Puściła jednak nie wypowiadając głupich słów, po raz pierwszy od długiego czasu pozostawiając je dla siebie. Prosić, żeby nie dał się zabić, kiedy narażał swoje życie codziennie było głupotą. Równie wielką, jak proszenie o to prawie obcego człowieka. Zgodziła się, żeby usiąść dostrzegając znaki. Wygładziła materiał spódnicy, a kiedy pomiędzy nimi zawisła nazwa choroby pokręciła smętnie głową.
- Dotyk Meduzy. - powiedziała, wygładzając materiał spódnicy, prostując wszystkie zagniecenia. - Kiedy wróciłam do domu jak skończyłam Hogwart, zauważyłam, że wywija dziwnie dłonie. Znaczy, robił to wcześniej, ale mówił że to z przeciążenia. - uniosła jedną ze swoich to im poświęcając uwagę. Obróciła nadgarstkiem. - Z początku. Ale potem zaczął tracić płynność ruchów. - uniosła dłoń i potarła nią końcówkę nosa. Opuściła ją, by potrzeć kciukiem rękę. - Tego nie da się zatrzymać. Można tylko spowolnić. Trudno powiedzieć ile mu jeszcze zostało. - przyznała zgodnie z prawdą wzdychając. Powrót do czasów w których stała się katem dla własnego ojca nie było łatwe. Potrafiła być nieugięta. Uczepić się i robić to co powinna bez względu na protesty, ale nie znaczyło to, że była z kamienia. Informacje o Wiedźmiej były mniej więcej tym, co słyszała też od brata. Skinęła lekko głową i uniosła niemrawo kącik ust ku górze. - Nie szukam go, bo mówił, żeby tego nie robić. Patronus o nieodpowiedniej treści, czy sowa zaadresowana nie tym imieniem, mogłaby zepsuć wszystko. - powtórzyła słowa, które powiedział jej kiedyś. Mogła tylko czekać na kontakt z jego strony i liczyć na to, że nic mu nie jest. Uniosła nieskrępowane spojrzenie na niego, obserwując jak walczy z kaszlem. Brwi ponownie zmarszczyły się.
- Kontrolują? - powtórzyła po nim niepewnie opierając się na ławce i wyciągając przed siebie nogi. Spojrzała na botki i uderzyła palcami. Milczała kilka chwil trawiąc wypowiedziane przez niego słowa. - Powiedziałabym, że ino możliwe to jest. Klątwy działają na miejsca, przedmioty i ludzi. A jeśli działają na ludzi, odpowiedni zestaw znaków mógłby - cóż teoretycznie jasne - zadziałać na istoty i stworzenia. - jej dłoń uniosła się ponownie, by potrzeć kark. Brwi nie przestały się marszczyć. - Ale wiele zmiennych jest, na które spojrzeć by trzeba. Znaleźć czynnik odpowiadający za kontrolę w samej klątwie. Bo jakiś być musi, jeśli to klątwa rzeczywiście jest. - przyznała znów opierając się o ławkę. - A o samych śmierciotulach wiem niewiele. Masz więcej informacji? - zapytała zerkając znów na niego Sama specyfika tego co opisał stała się interesująca. - I jesteś pewien, że na zewnątrz być powinieneś, średnio ten kaszel brzmi. - przyznała badając spojrzeniem jego twarz. Nie zastanawiała się nad tym, jak tak naprawdę ta rozmowa zmienia jej dalszą drogę. Bo wiedziała, ze w jakiś sposób to robi. Ale sama napisała list, a nawet listy nie chcąc dłużej być zagubiona.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Znał ją zbyt słabo, zbyt pobieżnie by pozwolić sobie prosić ja o stricte prywatne przysługi. Niewiele miał zresztą wokół siebie tych do których mógłby się z takimi zwracać, lecz to mu nie przeszkadzało. To co dotyczyło jego samego było też jego własnym problemem i nie zwykł się z tym dzielić. To co spędzało mu sen z powiek było dużo bardziej złożonym na wielu płaszczyznach problemem - było wojną.
- Zakon Feniksa - powtórzył po niej przytakująco, potwierdzająco. Dobrze słyszała - Mhm - mruknął potrząsając głową po raz kolejny. Szukali. Stąd ta zdawkowa odpowiedź w liście, stąd ta dziwna pora spotkania, stąd ta potrzeba jego ucieczki z Londynu. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wszyscy zdawali. - Szczęśliwie my ich szukać nie musimy - zauważył dziwnie optymistycznie, a tkwiąca w głębokiej kieszeni szaty dłoń oplotła się wokół drewna różdżki. Zwolennicy Czarnego Pana lubili się afiszować swoją przynależnością, makabrycznymi dokonaniami. Będą jeszcze tego żałowali.
Słysząc o dolegliwości jej ojca postanowił przyjąć jej słowa jedynie do wiadomości nie siląc się na puste przykro mi lub musi ci być ciężko. Zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie na okrągło słucha podobnych fraz od mniej lub bardziej obcych. Potrafił sobie wyobrazić, że podobne kwestie niekoniecznie są pocieszeniem tym bardziej, że nerwowe odruchy wygładzania materiału spódnicy mogły świadczyć o tym, że temat ten jest dla niej już dostatecznie trudny - Rozumiem - mruknął zatem zamykając go już teraz i sztucznie nie przedłużając. Jej wspomnienie braterskiego ostrzeżenia poniekąd potwierdziło to co sam podejrzewał. Bez wątpienia Gavan miał głowę na karku i nie zamierzał jej tracić. Jak również nie dopuścić do tego by straciła ją siostra. Miał szczęście, że ta była rozsądna.
Dostrzegł w jej oczach zainteresowanie. Słuchał jej tworzonych na gorąco przemyśleń i to go zachęciło do tego by zdradzić więcej szczegółów:
- Wśród powiązanych z Rycerzami Walpurgii; bo tak też nazywa się grupa wiernych sług człowieka tytułującego się Voldemortem czy też Czarnym Panem; pojawiło się imię i nazwisko: Elijah Bagman. Jest to absolwent Drumstrangu, naukowiec, runista, znawca magicznych zabezpieczeń oraz stworzeń. Trudno o więcej szczegółów bo cała dokumentacja dotycząca jego osoby zdaje się przypadkowo nie istnieć. Pomimo skąpych informacji natknąłem się jednak na intrygującą wzmiankę dotyczącą tajemniczej tropikalnej wyprawy powiązanej w jakiś sposób ze śmierciotulami, którą poprowadził, a z której wrócił jako jedyny ocalały w 1923. Wszyscy jego towarzysze zmarli. Żadne opracowanie naukowe dotyczące tych badań nigdy nie powstało lub też nie zobaczyło światła dziennego. Dziwnym trafem, w czasie szczytu w Stonehenge dementorzy, którzy powinni znajdować się pod kontrolą Ministerstwa lub chociażby strzec Azkabanu pojawili się tam na wezwanie Voldemorta. Śmiało można stwierdzić, że obecnie znajdują się pod jego kontrolą. Zbierzność tego wszystkiego wydaje się mi co najmniej zastanawiająca - Dlaczego tak było? Z powodu Bagmana? Tego co odkrył? Jego wiedzy...? Spuścił wzrok na chodnik - To wszystko co wiem. Być może moje przypuszczenia dotyczące tego, że to sprawka Bagmana są posunięte nieco za daleko, być może kryje się za tym zgoła inna tajemnica, lecz odkrycie jej przeze mnie znajduje się poza zasięgiem moich umiejętności. Jednak nie twoich. Wierzę, że jeżeli w jakiś sposób udało się mu je udobruchać to istnieje też sposób na to by ten proces osłabić lub odwrócić. - zamilkł na chwilę dając jej chwilę na przetrawienie informacji, a sobie odetchnięcie. Mówienie nigdy nie zdawało się być bardziej męczące niż dziś. Chrząkną - Jeżeli zdecydujesz się mi pomóc zorganizuję ci wszystko czego potrzebujesz począwszy od kogoś kto zna się na magicznych stworzeniach poprzez środki na badania. Myślę, że na chwilę obecną najlepiej dla ciebie byłoby kontynuowanie pracy w Ministerstwie - dostęp do działu ksiąg zakazanych może być użyteczny, a poza tym nie skierujesz ku sobie niechcianego zainteresowania ergo jako pracownik Ministerstwa będziesz bezpieczna. Jeżeli jednak nie czujesz się na siłach mogę porozmawiać z kilkoma osobami i pomóc ci zorganizować lokum dla ciebie i ojca poza Londynem bez względu na podjętą przez ciebie decyzję dotyczącą zaoferowania nam - Zakonowi - pomocy. - mógł jednocześnie tak mało i tak wiele. W tym momencie zaś zostało mu jedynie wyczekiwać na jej zdanie co też robił spoglądając na nią i w zasadzie nie oczekując niczego ani też nie ponaglając w niczym - Nie musisz odpowiadać od razu - podkreślił to dodatkowo, tak by i ona wiedziała, że nie zamierzał manipulować nią poprzez presję. Ta decyzja musiała należeć do niej - Świeże powietrze mi nie szkodzi. Duszę to się dopiero w domu ale doceniam troskę - zanegował i było w tym sporo racji - pobyt w zatłoczonym mieszkaniu Alexa przyprawiał go momentami o migrenę.
- Zakon Feniksa - powtórzył po niej przytakująco, potwierdzająco. Dobrze słyszała - Mhm - mruknął potrząsając głową po raz kolejny. Szukali. Stąd ta zdawkowa odpowiedź w liście, stąd ta dziwna pora spotkania, stąd ta potrzeba jego ucieczki z Londynu. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wszyscy zdawali. - Szczęśliwie my ich szukać nie musimy - zauważył dziwnie optymistycznie, a tkwiąca w głębokiej kieszeni szaty dłoń oplotła się wokół drewna różdżki. Zwolennicy Czarnego Pana lubili się afiszować swoją przynależnością, makabrycznymi dokonaniami. Będą jeszcze tego żałowali.
Słysząc o dolegliwości jej ojca postanowił przyjąć jej słowa jedynie do wiadomości nie siląc się na puste przykro mi lub musi ci być ciężko. Zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie na okrągło słucha podobnych fraz od mniej lub bardziej obcych. Potrafił sobie wyobrazić, że podobne kwestie niekoniecznie są pocieszeniem tym bardziej, że nerwowe odruchy wygładzania materiału spódnicy mogły świadczyć o tym, że temat ten jest dla niej już dostatecznie trudny - Rozumiem - mruknął zatem zamykając go już teraz i sztucznie nie przedłużając. Jej wspomnienie braterskiego ostrzeżenia poniekąd potwierdziło to co sam podejrzewał. Bez wątpienia Gavan miał głowę na karku i nie zamierzał jej tracić. Jak również nie dopuścić do tego by straciła ją siostra. Miał szczęście, że ta była rozsądna.
Dostrzegł w jej oczach zainteresowanie. Słuchał jej tworzonych na gorąco przemyśleń i to go zachęciło do tego by zdradzić więcej szczegółów:
- Wśród powiązanych z Rycerzami Walpurgii; bo tak też nazywa się grupa wiernych sług człowieka tytułującego się Voldemortem czy też Czarnym Panem; pojawiło się imię i nazwisko: Elijah Bagman. Jest to absolwent Drumstrangu, naukowiec, runista, znawca magicznych zabezpieczeń oraz stworzeń. Trudno o więcej szczegółów bo cała dokumentacja dotycząca jego osoby zdaje się przypadkowo nie istnieć. Pomimo skąpych informacji natknąłem się jednak na intrygującą wzmiankę dotyczącą tajemniczej tropikalnej wyprawy powiązanej w jakiś sposób ze śmierciotulami, którą poprowadził, a z której wrócił jako jedyny ocalały w 1923. Wszyscy jego towarzysze zmarli. Żadne opracowanie naukowe dotyczące tych badań nigdy nie powstało lub też nie zobaczyło światła dziennego. Dziwnym trafem, w czasie szczytu w Stonehenge dementorzy, którzy powinni znajdować się pod kontrolą Ministerstwa lub chociażby strzec Azkabanu pojawili się tam na wezwanie Voldemorta. Śmiało można stwierdzić, że obecnie znajdują się pod jego kontrolą. Zbierzność tego wszystkiego wydaje się mi co najmniej zastanawiająca - Dlaczego tak było? Z powodu Bagmana? Tego co odkrył? Jego wiedzy...? Spuścił wzrok na chodnik - To wszystko co wiem. Być może moje przypuszczenia dotyczące tego, że to sprawka Bagmana są posunięte nieco za daleko, być może kryje się za tym zgoła inna tajemnica, lecz odkrycie jej przeze mnie znajduje się poza zasięgiem moich umiejętności. Jednak nie twoich. Wierzę, że jeżeli w jakiś sposób udało się mu je udobruchać to istnieje też sposób na to by ten proces osłabić lub odwrócić. - zamilkł na chwilę dając jej chwilę na przetrawienie informacji, a sobie odetchnięcie. Mówienie nigdy nie zdawało się być bardziej męczące niż dziś. Chrząkną - Jeżeli zdecydujesz się mi pomóc zorganizuję ci wszystko czego potrzebujesz począwszy od kogoś kto zna się na magicznych stworzeniach poprzez środki na badania. Myślę, że na chwilę obecną najlepiej dla ciebie byłoby kontynuowanie pracy w Ministerstwie - dostęp do działu ksiąg zakazanych może być użyteczny, a poza tym nie skierujesz ku sobie niechcianego zainteresowania ergo jako pracownik Ministerstwa będziesz bezpieczna. Jeżeli jednak nie czujesz się na siłach mogę porozmawiać z kilkoma osobami i pomóc ci zorganizować lokum dla ciebie i ojca poza Londynem bez względu na podjętą przez ciebie decyzję dotyczącą zaoferowania nam - Zakonowi - pomocy. - mógł jednocześnie tak mało i tak wiele. W tym momencie zaś zostało mu jedynie wyczekiwać na jej zdanie co też robił spoglądając na nią i w zasadzie nie oczekując niczego ani też nie ponaglając w niczym - Nie musisz odpowiadać od razu - podkreślił to dodatkowo, tak by i ona wiedziała, że nie zamierzał manipulować nią poprzez presję. Ta decyzja musiała należeć do niej - Świeże powietrze mi nie szkodzi. Duszę to się dopiero w domu ale doceniam troskę - zanegował i było w tym sporo racji - pobyt w zatłoczonym mieszkaniu Alexa przyprawiał go momentami o migrenę.
Find your wings
Nie spodziewała, że spacer wczesnym porankiem, jeszcze zanim świat w ogóle zacznie budzić się do życia w jakiś sposób będzie miał tak wywrotowy charakter. Liczyła na radę, może jakąś odpowiedź której samej nie umiała dostrzec, ale z pewnością nie spodziewała się tego, że dzisiaj usłyszy o Zakonie Feniksa. Trochę abstrakcyjne to było, siedząc na praku w ławce, rozmawiać o organizacji która stawała naprzeciw rządu. Uniosła dłonie, by spleść je na z tyłu na szyi. Zapatrzyła się przed siebie nie powtarzając po nim znów, kiedy ten potwierdził.
Zakon Feniksa.
Skinęła jedynie głowa na krótkie słowo kończące w jakiś sposób temat jej ojca. Trudno było jej mówić o tym całkowicie. Czy może nie tyle mówić, a odnajdywać samą siebie wśród emocji, których do końca nie rozumiała. W jakiś sposób jednocześnie przywykła do stanu w którym znalazła się teraz, jednocześnie nie potrafiąc pogodzić się ze świadomością, że jej ojciec umrze - i to prędzej, niż później.
Wiele myśli przechodziło jej przez głowę w tej jednej chwili. Dlatego milczała, jednocześnie zastanawiając się nad wszystkim czego się dowiedziałam. Bo trochę było tego dużo, choć Anthony tak naprawdę w większości skupił się na tym, co dotyczyło stricte jej. Opuściła dłonie zawieszając na nim spojrzenie gdy odezwał się ponownie słuchając uważnie każdego słowa. Bagman. Nic jej to nie mówiło. Zmarszczyła brwi na wzmiankę o znikającej dokumentacji.
- Wiesz gdzie był? - zapytała, odwracając spojrzenie, by skupić się znów na drzewach. Zamilkła pozwalając by wszystkie informacje, które do niej dotarły zaczęły znajdować dla siebie miejsce.
Prawdopodobnie to właśnie jej milczenie spowodowało krótkie chrząknięcie, którym zwrócił na siebie jej uwagę. Jej brwi uniosły się lekko w zdumieniu, kiedy zapewniał pomoc, właściwie ze wszystkim. Odwróciła głowę spoglądając na niewielkiego ptaszka, który podleciał na gałąź na przeciwko.
- Chyba zdecydowałam kiedy zgodziłam się na spotkanie. - stwierdziła wzruszając ramionami skrytymi pod zielonym płaszczem. Uniosła dłoń, by potrzeć czubek nosa na nowo marszcząc brwi. - Zastanawiam się… - podjęła jeszcze wcześniejszy temat splatając obie dłonie na kolanach. Nogi znów wyciągnęła przed siebie. - Jeśli tam badał śmierciotule i to doprowadziło do kontroli nad dementorami. To czy jedne z drugimi nie mają wspólnych punktów? I tam zacząć trzeba by było. - mruknęła zamyślona odchylając głowę by spojrzeć w niebo, które powoli jaśniało w swojej szarości. - Jeśli nie ma żadnych informacji z tej wyprawy i badań, to chyba ino najbardziej z głową będzie je wziąć i spróbować krok po kroku jak on zrobić. Żeby wiedzieć jak ściągnąć klątwę, trzeba zrozumieć jak została nałożona. To może mieć podobny mechanizm. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Podniosła się z miejsca. Wciskając dłonie w kieszenie. Przewędrowała kilka kroków. By zawrócić na pięcie i wrócić do miejsca z którego ruszyła. - Więc magizoolog, musi być pierwszy. - zgodziła się robiąc dwa kroki by stanąć przed nim. - Zostanę w Ministerstwie. - zapowiedziała zgodnie z jego radą. - Z ojcem muszę porozmawiać. Ale nie zgodzi się ciągnąć go za sobą pewnie. - potrafiła go namówić i przegadać. Ale były sprawy z góry przegrane. Musiała mu powiedzieć, że spróbuje działać dla dobra innych. Może zaproponować mu bezpieczne miejsce. Ale jego przeniesienie wzbudzi podejrzenia. A on nie zgodzi się, by stawiać wyżej jeśli to co robi może pomóc komuś jeszcze. - Anthony. - powiedziała wyciągając dłonie z kieszeni. - To ciebie będę prosić o pomoc kiedy wszystko zacznie się sypać. - zapewniła unosząc dłoń z kieszeni, żeby znów przetrzeć nos. Tak naprawdę nie znała wielu ludzi. Kilku, którzy potrafili z nią wytrzymać i tych, których znała jedynie z twarzy.
Na ostatnie słowa po raz pierwszy uniosła łagodnie kącik ust ku górze. Przekrzywiła głowę w bok ponownie wsadzając dłonie w kieszenie.
- Wiesz, jakbyś miał kiedyś ochotę na spacer, to możesz mnie wołać. Myślę że nawet prowadzić bym cię mogła przez chwilę. Ojcu pomogłam. - wyjaśniła, unosząc rękę, by zaprezentować nieistniejące maile. Zaraz ją jednak opuściła, opadając ponownie na ławkę obok niego. - Coś jeszcze powinnam wiedzieć? O tobie, albo o Zakonie? - zapytała ściszając trochę głos. Jeszcze trochę to było wszystko dla niej niejasne. Ale wiedziała, że podejmie się tego zadania.
Zakon Feniksa.
Skinęła jedynie głowa na krótkie słowo kończące w jakiś sposób temat jej ojca. Trudno było jej mówić o tym całkowicie. Czy może nie tyle mówić, a odnajdywać samą siebie wśród emocji, których do końca nie rozumiała. W jakiś sposób jednocześnie przywykła do stanu w którym znalazła się teraz, jednocześnie nie potrafiąc pogodzić się ze świadomością, że jej ojciec umrze - i to prędzej, niż później.
Wiele myśli przechodziło jej przez głowę w tej jednej chwili. Dlatego milczała, jednocześnie zastanawiając się nad wszystkim czego się dowiedziałam. Bo trochę było tego dużo, choć Anthony tak naprawdę w większości skupił się na tym, co dotyczyło stricte jej. Opuściła dłonie zawieszając na nim spojrzenie gdy odezwał się ponownie słuchając uważnie każdego słowa. Bagman. Nic jej to nie mówiło. Zmarszczyła brwi na wzmiankę o znikającej dokumentacji.
- Wiesz gdzie był? - zapytała, odwracając spojrzenie, by skupić się znów na drzewach. Zamilkła pozwalając by wszystkie informacje, które do niej dotarły zaczęły znajdować dla siebie miejsce.
Prawdopodobnie to właśnie jej milczenie spowodowało krótkie chrząknięcie, którym zwrócił na siebie jej uwagę. Jej brwi uniosły się lekko w zdumieniu, kiedy zapewniał pomoc, właściwie ze wszystkim. Odwróciła głowę spoglądając na niewielkiego ptaszka, który podleciał na gałąź na przeciwko.
- Chyba zdecydowałam kiedy zgodziłam się na spotkanie. - stwierdziła wzruszając ramionami skrytymi pod zielonym płaszczem. Uniosła dłoń, by potrzeć czubek nosa na nowo marszcząc brwi. - Zastanawiam się… - podjęła jeszcze wcześniejszy temat splatając obie dłonie na kolanach. Nogi znów wyciągnęła przed siebie. - Jeśli tam badał śmierciotule i to doprowadziło do kontroli nad dementorami. To czy jedne z drugimi nie mają wspólnych punktów? I tam zacząć trzeba by było. - mruknęła zamyślona odchylając głowę by spojrzeć w niebo, które powoli jaśniało w swojej szarości. - Jeśli nie ma żadnych informacji z tej wyprawy i badań, to chyba ino najbardziej z głową będzie je wziąć i spróbować krok po kroku jak on zrobić. Żeby wiedzieć jak ściągnąć klątwę, trzeba zrozumieć jak została nałożona. To może mieć podobny mechanizm. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Podniosła się z miejsca. Wciskając dłonie w kieszenie. Przewędrowała kilka kroków. By zawrócić na pięcie i wrócić do miejsca z którego ruszyła. - Więc magizoolog, musi być pierwszy. - zgodziła się robiąc dwa kroki by stanąć przed nim. - Zostanę w Ministerstwie. - zapowiedziała zgodnie z jego radą. - Z ojcem muszę porozmawiać. Ale nie zgodzi się ciągnąć go za sobą pewnie. - potrafiła go namówić i przegadać. Ale były sprawy z góry przegrane. Musiała mu powiedzieć, że spróbuje działać dla dobra innych. Może zaproponować mu bezpieczne miejsce. Ale jego przeniesienie wzbudzi podejrzenia. A on nie zgodzi się, by stawiać wyżej jeśli to co robi może pomóc komuś jeszcze. - Anthony. - powiedziała wyciągając dłonie z kieszeni. - To ciebie będę prosić o pomoc kiedy wszystko zacznie się sypać. - zapewniła unosząc dłoń z kieszeni, żeby znów przetrzeć nos. Tak naprawdę nie znała wielu ludzi. Kilku, którzy potrafili z nią wytrzymać i tych, których znała jedynie z twarzy.
Na ostatnie słowa po raz pierwszy uniosła łagodnie kącik ust ku górze. Przekrzywiła głowę w bok ponownie wsadzając dłonie w kieszenie.
- Wiesz, jakbyś miał kiedyś ochotę na spacer, to możesz mnie wołać. Myślę że nawet prowadzić bym cię mogła przez chwilę. Ojcu pomogłam. - wyjaśniła, unosząc rękę, by zaprezentować nieistniejące maile. Zaraz ją jednak opuściła, opadając ponownie na ławkę obok niego. - Coś jeszcze powinnam wiedzieć? O tobie, albo o Zakonie? - zapytała ściszając trochę głos. Jeszcze trochę to było wszystko dla niej niejasne. Ale wiedziała, że podejmie się tego zadania.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Starał się dawkować informacje, lecz trudno było mówić o Bagmanie bez zarysowania jego znaczenia pomiędzy Rycerzami Walpurgii, a Zakonem Feniksa. Wspomniał więc pobieżnie o jednym i drugim tak by kontekst tajemniczej postaci naukowca zyskał na istotności, tak jak informacje powiązane z jego osobą. Tych też głównie się trzymał wiedząc, że jeżeli chciał wykorzystać chęć działania runistki to musiała wiedzieć w chwili obecnej co najmniej tyle co on sam.
Pokiwał przecząco głową.
- Nie na tyle by wskazać palcem na mapie konkretny punkt - trzeba było do tego dojść. Zapiski które znalazł nie były zbyt konkretne, właściwie były bardzo ogólnikowe. Miał przeczucie, że Dział Ksiąg Zakazanych posiadał potrzebne mu informacje albo też ktoś siedzący w temacie run, czy też historii magii mógł wiedzieć która to też egzotyczna wyspa mogłaby się wydać istotna pod kątem wymienionych dziedzin. Niestety żaden Zakonnik przez ostatnie dwa spotkania nie wykazał faktycznej chęci w rozwikłaniu tej zagadki.
- Nie czuj się postawiona pod mur, Hagrid. Nie wiedziałaś o co poproszę - zauważył, przechylając nieco głowę w jej kierunku - Prawda jednak jest taka, że sprawa ta zaprząta mi głowę już od dawna, a ja już nie wiem kogo mógłbym prosić o jej rozwiązanie. Twój list natchną mnie jednak nadzieją na szansę jej rozwikłania. Cieszę się więc, że wydajesz się być zainteresowana i wciąż chętna - chciał by wiedziała, że była istotnym elementem całej tej misternej układanki wokół której lawirował. Niech ta dobra presja zakołysze się na jej ramionach przyjemnym ciężarem i zbudzi iskrę obowiązku znalezienia odpowiedzi, zmotywuje do działania.
- Mam na uwadze co najmniej dwóch magizoologów. Skontaktuję się z nimi i zorganizuję spotkanie tak, byście mogli się poznać. Spróbuję również opracować jakiś plan działania, jednak w tej kwestii chciałbym pozostać z tobą w kontakcie by go przedyskutować - chciałbym byś to ty kierowała grupą. Najlepiej jakbyśmy się spotkali za tydzień w tym samym miejscu - zaproponował. Wybiegł też myślami trochę dalej myśląc o tym, że przydatny może się okazać numerolog, astronom czy też medyk podczas potencjalnej wyprawy, lecz w chwili obecnej o tym jeszcze nie wspomniał.
- Możesz na mnie polegać. Planuję znaleźć się w najbliższym czasie bliżej Londynu więc będę względnie pod ręką. Co się zaś tyczy korespondencji - pomijaj moje nazwisko, czy też odnoszenia się do moich pełnych danych. Niefortunnie przyciąga zły rodzaj uwagi. Właściwie najlepiej jeżeli będziemy posługiwali się pseudonimami - na wszelki wypadek - oblekł ją oceniającym spojrzeniem zielonych tęczówek tak, jak zrobił to w Sylwestrową Noc, kiedy to w tym samym miejscu chłoną obraz jej samej przywdzianej w białą kreację. Przenikliwe spojrzenie zdawało jednak tym razem przedzierać się dalej, w głąb samej czarownicy - Ansuz - zawyrokował - To będzie twój pseudonim - skiną głową samemu do siebie zadowolony z dopasowania do jej osobowości runicznego znaku - Tak też cię przedstawię innym sojusznikom, tym z którymi cię umówię na spotkanie i którzy ci pomogą w działaniu. Tak będzie najlepiej - twoja anonimowość może okazać się kluczowa. Niewielu mamy sojuszników w samym Londynie i nie ma też potrzeby ich samych, w tym również teraz i ciebie, narażać na dekonspirację. Jeżeli nie będziesz chciała kontynuować swojego zaangażowania będzie ci też dzięki temu o to łatwiej - nie wiedział jeszcze czy miała być to z jej strony jednorazowa przysługa, czy jednak dłuższa współpraca. Chciał by miała świadomość tego, że to na co się godziła nie musiało być ścieżką determinująca jej całe przyszłe życie, a jedynie pewnym przystankiem. O tym jednak miała zadecydować sama.
Uśmiechną się nieco rozbawiony tym, że jego mobilność została postawiona na równi do tej, przypadającej choremu na dotyk meduzy.
- Będę miał to na uwadze - skwitował, a bolesne drapanie w krtani wydawało się w tym momencie niemalże nie do zniesienia. Kaszlną po kilkakroć w przyłożoną, zaciśniętą w pięść dłoń. Zaraz po tym ściągnął w zastanowieniu brwi - Nie wspominaj o Bagmanie przy kimkolwiek czy to w pracy, czy na mieście. Nie bez przyczyny jego istnienie zostało wymazane. Jest też powiązany z wywołaną przez Rycerzy pożogą Ministerstwa, czy też Azkabanem z którego pomogli mu zbiec. Momentalnie znajdziesz się na celowniku - to nie była zabawa - To samo dotyczy Zakonu. Jeżeli jest ktoś, kto potrzebuje pomocy lub uznasz, że mógłby się przydać - zgłoś to mi, nie działaj sama.
Pokiwał przecząco głową.
- Nie na tyle by wskazać palcem na mapie konkretny punkt - trzeba było do tego dojść. Zapiski które znalazł nie były zbyt konkretne, właściwie były bardzo ogólnikowe. Miał przeczucie, że Dział Ksiąg Zakazanych posiadał potrzebne mu informacje albo też ktoś siedzący w temacie run, czy też historii magii mógł wiedzieć która to też egzotyczna wyspa mogłaby się wydać istotna pod kątem wymienionych dziedzin. Niestety żaden Zakonnik przez ostatnie dwa spotkania nie wykazał faktycznej chęci w rozwikłaniu tej zagadki.
- Nie czuj się postawiona pod mur, Hagrid. Nie wiedziałaś o co poproszę - zauważył, przechylając nieco głowę w jej kierunku - Prawda jednak jest taka, że sprawa ta zaprząta mi głowę już od dawna, a ja już nie wiem kogo mógłbym prosić o jej rozwiązanie. Twój list natchną mnie jednak nadzieją na szansę jej rozwikłania. Cieszę się więc, że wydajesz się być zainteresowana i wciąż chętna - chciał by wiedziała, że była istotnym elementem całej tej misternej układanki wokół której lawirował. Niech ta dobra presja zakołysze się na jej ramionach przyjemnym ciężarem i zbudzi iskrę obowiązku znalezienia odpowiedzi, zmotywuje do działania.
- Mam na uwadze co najmniej dwóch magizoologów. Skontaktuję się z nimi i zorganizuję spotkanie tak, byście mogli się poznać. Spróbuję również opracować jakiś plan działania, jednak w tej kwestii chciałbym pozostać z tobą w kontakcie by go przedyskutować - chciałbym byś to ty kierowała grupą. Najlepiej jakbyśmy się spotkali za tydzień w tym samym miejscu - zaproponował. Wybiegł też myślami trochę dalej myśląc o tym, że przydatny może się okazać numerolog, astronom czy też medyk podczas potencjalnej wyprawy, lecz w chwili obecnej o tym jeszcze nie wspomniał.
- Możesz na mnie polegać. Planuję znaleźć się w najbliższym czasie bliżej Londynu więc będę względnie pod ręką. Co się zaś tyczy korespondencji - pomijaj moje nazwisko, czy też odnoszenia się do moich pełnych danych. Niefortunnie przyciąga zły rodzaj uwagi. Właściwie najlepiej jeżeli będziemy posługiwali się pseudonimami - na wszelki wypadek - oblekł ją oceniającym spojrzeniem zielonych tęczówek tak, jak zrobił to w Sylwestrową Noc, kiedy to w tym samym miejscu chłoną obraz jej samej przywdzianej w białą kreację. Przenikliwe spojrzenie zdawało jednak tym razem przedzierać się dalej, w głąb samej czarownicy - Ansuz - zawyrokował - To będzie twój pseudonim - skiną głową samemu do siebie zadowolony z dopasowania do jej osobowości runicznego znaku - Tak też cię przedstawię innym sojusznikom, tym z którymi cię umówię na spotkanie i którzy ci pomogą w działaniu. Tak będzie najlepiej - twoja anonimowość może okazać się kluczowa. Niewielu mamy sojuszników w samym Londynie i nie ma też potrzeby ich samych, w tym również teraz i ciebie, narażać na dekonspirację. Jeżeli nie będziesz chciała kontynuować swojego zaangażowania będzie ci też dzięki temu o to łatwiej - nie wiedział jeszcze czy miała być to z jej strony jednorazowa przysługa, czy jednak dłuższa współpraca. Chciał by miała świadomość tego, że to na co się godziła nie musiało być ścieżką determinująca jej całe przyszłe życie, a jedynie pewnym przystankiem. O tym jednak miała zadecydować sama.
Uśmiechną się nieco rozbawiony tym, że jego mobilność została postawiona na równi do tej, przypadającej choremu na dotyk meduzy.
- Będę miał to na uwadze - skwitował, a bolesne drapanie w krtani wydawało się w tym momencie niemalże nie do zniesienia. Kaszlną po kilkakroć w przyłożoną, zaciśniętą w pięść dłoń. Zaraz po tym ściągnął w zastanowieniu brwi - Nie wspominaj o Bagmanie przy kimkolwiek czy to w pracy, czy na mieście. Nie bez przyczyny jego istnienie zostało wymazane. Jest też powiązany z wywołaną przez Rycerzy pożogą Ministerstwa, czy też Azkabanem z którego pomogli mu zbiec. Momentalnie znajdziesz się na celowniku - to nie była zabawa - To samo dotyczy Zakonu. Jeżeli jest ktoś, kto potrzebuje pomocy lub uznasz, że mógłby się przydać - zgłoś to mi, nie działaj sama.
Find your wings
Słuchała uważnie, nie chcąc przegapić, czy pominąć jakiejś istotnej informacji. A tych było sporo. Nie spodziewała się tego, co otrzymała pojawiając się dzisiaj tutaj. Nie żałowała jednak. Dzieliła i gromadziła dane, które właśni uzyskała. Jednocześnie zastanawiając się, czy sprosta postawionemu przed nią zadaniu. Obawiając się trochę nie tyle co podjęcia się zadania, a tego, że może zawieść.
- Na tyle, by na początek można było zawęzić do jakiego obszaru? - upewniła się wspomnienie tropikalnej wyprawy zakreślało chociażby klimat panujący w miejscu do którego powinni się udać. Zanim jednak mieliby to zrobić - nie była pewna, czy ona sama, czy może ktoś inny, musieli dowiedzieć się więcej.
Pokręciła przecząco głową na wypowiedziane przez niego słowa. Uśmiechnęła się na kolejne słowa obserwując jak siedzący na gałęzi ptak odlatuje.
- Nie to czuję. - zaprzeczyła przesuwając na niego niebieskie spojrzenie. Wzrok zawisł na twarzy współrozmówcy bez skrępowania wpatrując się w jego tęczówki. - To bardziej jak moment w którym stajesz na rozwidleniu. Nie robić nic, albo spróbować zrobić cokolwiek - to wybór. - mówiła spokojnie, pokaźne brwi zmarszczyły się na chwilę lekko. - Nie wiesz, co czeka cię dalej niezależnie gdzie pójdziesz, ale wybrać ino musisz. Ojciec zawsze mówi, że nigdy nie wiesz, czy wybrałeś dobrze. Ale jeśli zrobiłeś to, co dyktuje ci serce, przynajmniej zawsze będziesz mógł na siebie spojrzeć w lustrze. - jej dłoń uniosła się, palec przesunął po końcówce nosa. Uciekła na chwilę spojrzeniem, które jednak wróciło na swoje wcześniejsze miejsce. - Boję się. - przyznała całkowicie szczerze. Bała się, nie tylko o siebie, to co mogło jej się stać, bała się o ojca, brata, przechodziła żałobę za wszystkich ludzi, którzy zginęli z kaprysu innych. Bała się już od jakiegoś czasu. - Ale nie zgadzam się, by strach nie pozwolił podjąć mi działania. - nie umiała walczyć. Była raz w Klubie Pojedynków, ale nie odnalazła się tam. A on dawał jej możliwość zrobienia czegoś, co potrafiła. - Znam się na magii obronnej, nakładaniu zabezpieczeń i ściąganiu klątw. I jeśli tego potrzebujesz, jestem twoja. - zapewniła, odwracając głowę, Zdawała się pewna własnego postanowienia, ale nie całkowicie pewna swoich umiejętności. To miała być, najtrudniejsza rzecz, której się podejmie, kosztującej ją wiele nerwów. Ale jeśli tym samym mogła komuś pomóc, to zamierzała się tego podjąć. Zamilkła splatając dłonie na kolanach, skupiając uwagę na nich jednocześnie słuchała kolejnych słów. Skinęła głową na informację o magizoologach. Plan działania, tak, zdecydowanie powinni jakiś mieć, ale to na jego kolejne słowa uniosła głowę spoglądając z rozszerzonymi oczami.
- Ja? - zapytała zdziwiona. Przez jej twarz przebiegło zaskoczenie, strach, niepewność, które wraz z mknącymi przez głowę myślami ukazały coś w rodzaju postanowienia. - Jeśli jesteś pewien. - zgodziła się po chwili, tracąc trochę na pewności wypowiadanych zdań. - Spróbuję do tego czasu uzyskać pozwolenie na Księgi Zakazane. - zdecydowała unosząc dłoń by przesunąć palcem na końcu prawej brwi. - Potrzebowałbym jednak informacji od nich. Żeby wiedzieć czego szukać. Im szybciej będę mogła z nimi porozmawiać tym lepiej. - określiła się w jednej z pierwszych kwestii. Odwróciła głowę przygryzając wargę skupiając się na nowo na własnych dłoniach. Wsłuchując się znów z kolejne wypowiadane przez niego słowa. Przyjmując kolejne słowa i wytyczne. Dopiero kiedy z jego ust padł jej pseudonim a wraz z nim znaczenie, tęczówki spojrzały na niego, a Tangwystl poczuła, jak czerwień wchodzi na jej twarz nie rozumiejąc dlaczego. Zamrugała, skinając lekko głową na zgodę. Wątpiła, by miała przestać go wspierać. Ufała mu i póki podejmowane działania były zgodne z jej sumieniem, chciała za nim iść. Imponował jej umiejętność podejmowania szybkich decyzji, sprawiając że i ona poddawała się tempu. - Teiwaz. - odpowiedziała mu więc, bo jeśli miałaby wybrać znak, ten zdawał się najlepiej go uosabiać. - Teiwi. - uśmiechnęła się, poruszając zabawnie brwiami, podnosząc do pionu by zacząć wędrówkę pomagającą jej w rozważaniach i nagłej potrzebie wykonania jakiegoś ruchu.
Uśmiechnęła się zadowolona, gdy przyjął jej propozycję. Niepokój jednak zmył go, gdy patrzyła na kaszel, który targnął nim całym - nie powiedziała jednak nic.
- Nie będę. - zapewniła go, zamierzając stosować się do wytycznych, które jej przedstawił. Umiała milczeć, choć niekoniecznie kłamać. Musiała znaleźć drogę pomiędzy. A najprościej, było nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
- Na tyle, by na początek można było zawęzić do jakiego obszaru? - upewniła się wspomnienie tropikalnej wyprawy zakreślało chociażby klimat panujący w miejscu do którego powinni się udać. Zanim jednak mieliby to zrobić - nie była pewna, czy ona sama, czy może ktoś inny, musieli dowiedzieć się więcej.
Pokręciła przecząco głową na wypowiedziane przez niego słowa. Uśmiechnęła się na kolejne słowa obserwując jak siedzący na gałęzi ptak odlatuje.
- Nie to czuję. - zaprzeczyła przesuwając na niego niebieskie spojrzenie. Wzrok zawisł na twarzy współrozmówcy bez skrępowania wpatrując się w jego tęczówki. - To bardziej jak moment w którym stajesz na rozwidleniu. Nie robić nic, albo spróbować zrobić cokolwiek - to wybór. - mówiła spokojnie, pokaźne brwi zmarszczyły się na chwilę lekko. - Nie wiesz, co czeka cię dalej niezależnie gdzie pójdziesz, ale wybrać ino musisz. Ojciec zawsze mówi, że nigdy nie wiesz, czy wybrałeś dobrze. Ale jeśli zrobiłeś to, co dyktuje ci serce, przynajmniej zawsze będziesz mógł na siebie spojrzeć w lustrze. - jej dłoń uniosła się, palec przesunął po końcówce nosa. Uciekła na chwilę spojrzeniem, które jednak wróciło na swoje wcześniejsze miejsce. - Boję się. - przyznała całkowicie szczerze. Bała się, nie tylko o siebie, to co mogło jej się stać, bała się o ojca, brata, przechodziła żałobę za wszystkich ludzi, którzy zginęli z kaprysu innych. Bała się już od jakiegoś czasu. - Ale nie zgadzam się, by strach nie pozwolił podjąć mi działania. - nie umiała walczyć. Była raz w Klubie Pojedynków, ale nie odnalazła się tam. A on dawał jej możliwość zrobienia czegoś, co potrafiła. - Znam się na magii obronnej, nakładaniu zabezpieczeń i ściąganiu klątw. I jeśli tego potrzebujesz, jestem twoja. - zapewniła, odwracając głowę, Zdawała się pewna własnego postanowienia, ale nie całkowicie pewna swoich umiejętności. To miała być, najtrudniejsza rzecz, której się podejmie, kosztującej ją wiele nerwów. Ale jeśli tym samym mogła komuś pomóc, to zamierzała się tego podjąć. Zamilkła splatając dłonie na kolanach, skupiając uwagę na nich jednocześnie słuchała kolejnych słów. Skinęła głową na informację o magizoologach. Plan działania, tak, zdecydowanie powinni jakiś mieć, ale to na jego kolejne słowa uniosła głowę spoglądając z rozszerzonymi oczami.
- Ja? - zapytała zdziwiona. Przez jej twarz przebiegło zaskoczenie, strach, niepewność, które wraz z mknącymi przez głowę myślami ukazały coś w rodzaju postanowienia. - Jeśli jesteś pewien. - zgodziła się po chwili, tracąc trochę na pewności wypowiadanych zdań. - Spróbuję do tego czasu uzyskać pozwolenie na Księgi Zakazane. - zdecydowała unosząc dłoń by przesunąć palcem na końcu prawej brwi. - Potrzebowałbym jednak informacji od nich. Żeby wiedzieć czego szukać. Im szybciej będę mogła z nimi porozmawiać tym lepiej. - określiła się w jednej z pierwszych kwestii. Odwróciła głowę przygryzając wargę skupiając się na nowo na własnych dłoniach. Wsłuchując się znów z kolejne wypowiadane przez niego słowa. Przyjmując kolejne słowa i wytyczne. Dopiero kiedy z jego ust padł jej pseudonim a wraz z nim znaczenie, tęczówki spojrzały na niego, a Tangwystl poczuła, jak czerwień wchodzi na jej twarz nie rozumiejąc dlaczego. Zamrugała, skinając lekko głową na zgodę. Wątpiła, by miała przestać go wspierać. Ufała mu i póki podejmowane działania były zgodne z jej sumieniem, chciała za nim iść. Imponował jej umiejętność podejmowania szybkich decyzji, sprawiając że i ona poddawała się tempu. - Teiwaz. - odpowiedziała mu więc, bo jeśli miałaby wybrać znak, ten zdawał się najlepiej go uosabiać. - Teiwi. - uśmiechnęła się, poruszając zabawnie brwiami, podnosząc do pionu by zacząć wędrówkę pomagającą jej w rozważaniach i nagłej potrzebie wykonania jakiegoś ruchu.
Uśmiechnęła się zadowolona, gdy przyjął jej propozycję. Niepokój jednak zmył go, gdy patrzyła na kaszel, który targnął nim całym - nie powiedziała jednak nic.
- Nie będę. - zapewniła go, zamierzając stosować się do wytycznych, które jej przedstawił. Umiała milczeć, choć niekoniecznie kłamać. Musiała znaleźć drogę pomiędzy. A najprościej, było nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skiną głową. Poszukiwania na ten moment mogły zostać zawężone do pewnego obszaru ten jednak w dalszym ciągu był znaczący, niesprecyzowany. Nawet jeśli byłby mu znany to wciąż potrzebowali odpowiednich przygotowań, transportu, grupy. Czekało ich dużo pracy. Podrapał się po zagłębieniu szyi, a potem zaplótł ramiona ciasno na torsie by tym samym powstrzymać się od urażania wzmagającego się swądu rany na piersi. Powinien przekazać Charlene konieczność zweryfikowania swoich dostawców. Coś z jej eliksirem było ewidentnie nie tak, że do tej pory dręczyły go jego negatywne skutki.
Uważnie zaraz jednak zaczął słuchać tego, co tak naprawdę czuje. I mógł powiedzieć, że ją rozumie. Przynajmniej połowicznie. Sam często doprowadzał siebie na rozstaj dróg podejmując takie czy inne decyzje. Potrafił przeobrazić największy chaos myśli do prostego wyboru podejmowanego codziennie, czasem nawet wielokrotnie, nie raz ocierającego się o cudze życie. Podjęcie każdego nowego zakrętu było czymś uzależniającym, odświeżającym, dodającym otuchy na znalezienie się o krok bliżej celu jakimkolwiek ten by nie był. Nie kierował się jednak przy tym uczuciami, sercem. Nie jeśli chciał mieć pewność, że wszystko co robił było odpowiednie, jeżeli chciał faktycznie podnosić swoje spojrzenie do lustra to musiał mieć pewność, że ścieżki które wybrał były najlepsze, najrozsądniejsze, przemyślane i nie były przypadkiem. Podryg serca był ostatnim potrzebnym temu decydentem. Nie wszedł jej jednak w słowo pozwalając jej obecnie trwać w tym romantycznym wyobrażeniu. Jeżeli zacznie to zagrażać misji czy też jej samej gotowy był przebić tą bańkę wyidealizowania. Wątpił jednak by coś podobnego miało miejsce. Nie kiedy to zamierzał ją prowadzić przez buntownicze meandry zakonniczego życia.
- Strach nie jest czymś złym. Pomaga nam zrozumieć z czym, a w tym przypadku z kim mamy walczyć - dodał chcąc podnieść ją na duchu wierząc w słowa które wypowiadał i nie mając co do nich krzty wątpliwości. Przed oczami zakołysał mu się chwilowy obraz Czarnego Pana z którego rąk niemalże zginął. Spiął się nieznacznie nabierając na moment bardziej kanciastych kształtów. Napięcie już po chwili uszło z niego wraz z uspakajającym wydechem. Strach był dobry tak długo, jak nie paraliżował, a na to nie zamierzał pozwolić. Nie za swego życia - Nie może pozwolić - powtórzył za nią, a może też bardziej poprawił(?) w pełni się z nią zgadzając. Stagnacja oznaczała śmierć. Gorszą od tej realnej. Musieli działać, walczyć, zmieniać się i cieszył się, że mógł oczekiwać tego od niej.
- Ty - odbił piłeczkę przytakując - Nie będziesz sama. Zapewnię ci możliwie jak najodpowiedniejsze wsparcie, jednak jeżeli sprawa dotyczy jakiegoś rodzaju klątwy i zabezpieczeń wydajesz mi się najbardziej odpowiednia - mieli w Zakonie runistów, naukowców jednak przez blisko pół roku brak jakiejkolwiek inicjatywy albo krzty chęci podjęcia pracy nad zagadnieniem sprawił, że nie miał co do nich wysokich oczekiwań. Jeżeli nie umieli podjąć inicjatywy to właśnie znalazł kogoś pod dyktandem kogo mogli się tego nauczyć.
Uniósł lekko brwi widząc jak nabiera rumieńców. Drobne zaskoczenie zaraz jednak zniknęło pod łagodnym spojrzeniem. Choć nie chciał jej onieśmielić musiał przyznać, że efekt mu się podobał. Tak samo jak przypisany mu pseudonim - Teiwi - powtórzył unosząc lekko kąciki ust - Podoba mi się - przyznał z satysfakcją przypieczętowując tym samym decyzję.
Gdy skończyli rozmawiać zaczynało już świtać. Wstał z ławki mając w zamiarze się z nią pożegnać. Przekazał jej wszystko to co powinna wiedzieć w chwili obecnej. Teraz tylko musiała być czujna i wyczekiwać jego kolejnego ruchu o którym niewątpliwie ją poinformuje. Nie miał jednak wątpliwości co do tego, że dzisiejszego poranka Zakon Feniksa był silniejszy o kolejnego sojusznika.
zt x2
Uważnie zaraz jednak zaczął słuchać tego, co tak naprawdę czuje. I mógł powiedzieć, że ją rozumie. Przynajmniej połowicznie. Sam często doprowadzał siebie na rozstaj dróg podejmując takie czy inne decyzje. Potrafił przeobrazić największy chaos myśli do prostego wyboru podejmowanego codziennie, czasem nawet wielokrotnie, nie raz ocierającego się o cudze życie. Podjęcie każdego nowego zakrętu było czymś uzależniającym, odświeżającym, dodającym otuchy na znalezienie się o krok bliżej celu jakimkolwiek ten by nie był. Nie kierował się jednak przy tym uczuciami, sercem. Nie jeśli chciał mieć pewność, że wszystko co robił było odpowiednie, jeżeli chciał faktycznie podnosić swoje spojrzenie do lustra to musiał mieć pewność, że ścieżki które wybrał były najlepsze, najrozsądniejsze, przemyślane i nie były przypadkiem. Podryg serca był ostatnim potrzebnym temu decydentem. Nie wszedł jej jednak w słowo pozwalając jej obecnie trwać w tym romantycznym wyobrażeniu. Jeżeli zacznie to zagrażać misji czy też jej samej gotowy był przebić tą bańkę wyidealizowania. Wątpił jednak by coś podobnego miało miejsce. Nie kiedy to zamierzał ją prowadzić przez buntownicze meandry zakonniczego życia.
- Strach nie jest czymś złym. Pomaga nam zrozumieć z czym, a w tym przypadku z kim mamy walczyć - dodał chcąc podnieść ją na duchu wierząc w słowa które wypowiadał i nie mając co do nich krzty wątpliwości. Przed oczami zakołysał mu się chwilowy obraz Czarnego Pana z którego rąk niemalże zginął. Spiął się nieznacznie nabierając na moment bardziej kanciastych kształtów. Napięcie już po chwili uszło z niego wraz z uspakajającym wydechem. Strach był dobry tak długo, jak nie paraliżował, a na to nie zamierzał pozwolić. Nie za swego życia - Nie może pozwolić - powtórzył za nią, a może też bardziej poprawił(?) w pełni się z nią zgadzając. Stagnacja oznaczała śmierć. Gorszą od tej realnej. Musieli działać, walczyć, zmieniać się i cieszył się, że mógł oczekiwać tego od niej.
- Ty - odbił piłeczkę przytakując - Nie będziesz sama. Zapewnię ci możliwie jak najodpowiedniejsze wsparcie, jednak jeżeli sprawa dotyczy jakiegoś rodzaju klątwy i zabezpieczeń wydajesz mi się najbardziej odpowiednia - mieli w Zakonie runistów, naukowców jednak przez blisko pół roku brak jakiejkolwiek inicjatywy albo krzty chęci podjęcia pracy nad zagadnieniem sprawił, że nie miał co do nich wysokich oczekiwań. Jeżeli nie umieli podjąć inicjatywy to właśnie znalazł kogoś pod dyktandem kogo mogli się tego nauczyć.
Uniósł lekko brwi widząc jak nabiera rumieńców. Drobne zaskoczenie zaraz jednak zniknęło pod łagodnym spojrzeniem. Choć nie chciał jej onieśmielić musiał przyznać, że efekt mu się podobał. Tak samo jak przypisany mu pseudonim - Teiwi - powtórzył unosząc lekko kąciki ust - Podoba mi się - przyznał z satysfakcją przypieczętowując tym samym decyzję.
Gdy skończyli rozmawiać zaczynało już świtać. Wstał z ławki mając w zamiarze się z nią pożegnać. Przekazał jej wszystko to co powinna wiedzieć w chwili obecnej. Teraz tylko musiała być czujna i wyczekiwać jego kolejnego ruchu o którym niewątpliwie ją poinformuje. Nie miał jednak wątpliwości co do tego, że dzisiejszego poranka Zakon Feniksa był silniejszy o kolejnego sojusznika.
zt x2
Find your wings
| 4 maj
Nie sądziła, że przerwa od pracy naprawdę będzie jej służyć. W końcu zażywa odpoczynku, który jej organizm zdecydowanie potrzebował od dłuższego czasu, a i w ten sposób może więcej czasu i uwagi poświęcić swojemu niemal czteroletniemu synowi. Ciężko jest jej to przyznać, ale na tym co dzieje się między nią, a Lucanem najbardziej ucierpiał Logan, czego na początku nie zauważyła. Dopiero teraz, gdy spędza z nim całe dnie zrozumiała jak wielki popełniła błąd i że ona również nie była przy synu, gry ten potrzebował najbardziej obecności swych rodziców. Prudence ma zamiar to wszystko oczywiście naprawić, choć sama nie wie jeszcze jak pogodzić jej macierzyństwo z życiem zawodowym, którego nie chce tak łatwo odpuszczać. Rozumiała jednak, że będzie musiała prędzej, czy później podjąć jakąś decyzję, w duchu marząc o jakimś kompromisie. Tą samą decyzję będzie musiał podjąć również i jej mąż, bo na pewno nie mogą dalej żyć w taki sposób jak do tej pory.
Chcąc oderwać się nieco od czarnych myśli, a i spędzić z Loganem nieco czasu na świeżym powietrzu postanowiła, że spacer dobrze im zrobi, a już szczególnie w tak sprzyjającą pogodę. Zauważyła też, że nieduża doza wysiłku dobrze jej służy, a przecież teraz musi dbać o siebie jak nigdy. Idąc z małym lordem za rękę uliczkami Doliny Godryka, z uśmiechem na ustach wysłuchiwała jego bajeczne historię na temat tego co ma zamiar robić jutro. Jego plany uwzględniały między innymi przejażdżkę na gryfie, kompanie się w kociołku i najważniejszy punkt dnia - zjedzenie wszystkich łakoci, które dziadek kupił mu na Pokątnej. Musiała przyznać, że jej syn miał bujną wyobraźnie. Wciąż jednak wolała wysłuchiwać jego kolorowych opowieści, niż miliona pytań, na które nieraz sama Prudence nie wiedziała jak odpowiedzieć.
W momencie, gdy wraz z synem znaleźli się na Moście Godryka znajoma twarz, postura i włosy od razu przykuły jej uwagę .
- Charlene? - Wyszeptała nie wierząc swym własnym oczom. W życiu nie spodziewałaby się, że po tak długim czasie zobaczy przyjaciółkę właśnie w Dolinie Godryka. Martwiła się o nią. Wiedziała o śmierci jej siostry, ale kiedy w dniu gdy młoda alchemiczka miała wrócić do pracy, Prudence nie mogła jej nigdzie znaleźć, zmroziło jej to krew w żyłach. Nich nic nie wiedział, nie było jej też w swoim domu. Mogła mieć jedynie nadzieję, że ta nie zrobiła niczego głupiego.
Nie chcąc tracić ani minuty dłużej wzięła małego Logana na ręce, co nie było takie łatwe, ruszając żwawym krokiem, próbując dogonić oddalającą się kobietę.
- Charlene! Zaczekaj! - Wykrzyknęła nie zwracając uwagę na innych przechodniów, choć tych było niewielu, którzy spojrzeli zaciekawieni, bądź zaalarmowani w stronę lady Abbott.
Nie sądziła, że przerwa od pracy naprawdę będzie jej służyć. W końcu zażywa odpoczynku, który jej organizm zdecydowanie potrzebował od dłuższego czasu, a i w ten sposób może więcej czasu i uwagi poświęcić swojemu niemal czteroletniemu synowi. Ciężko jest jej to przyznać, ale na tym co dzieje się między nią, a Lucanem najbardziej ucierpiał Logan, czego na początku nie zauważyła. Dopiero teraz, gdy spędza z nim całe dnie zrozumiała jak wielki popełniła błąd i że ona również nie była przy synu, gry ten potrzebował najbardziej obecności swych rodziców. Prudence ma zamiar to wszystko oczywiście naprawić, choć sama nie wie jeszcze jak pogodzić jej macierzyństwo z życiem zawodowym, którego nie chce tak łatwo odpuszczać. Rozumiała jednak, że będzie musiała prędzej, czy później podjąć jakąś decyzję, w duchu marząc o jakimś kompromisie. Tą samą decyzję będzie musiał podjąć również i jej mąż, bo na pewno nie mogą dalej żyć w taki sposób jak do tej pory.
Chcąc oderwać się nieco od czarnych myśli, a i spędzić z Loganem nieco czasu na świeżym powietrzu postanowiła, że spacer dobrze im zrobi, a już szczególnie w tak sprzyjającą pogodę. Zauważyła też, że nieduża doza wysiłku dobrze jej służy, a przecież teraz musi dbać o siebie jak nigdy. Idąc z małym lordem za rękę uliczkami Doliny Godryka, z uśmiechem na ustach wysłuchiwała jego bajeczne historię na temat tego co ma zamiar robić jutro. Jego plany uwzględniały między innymi przejażdżkę na gryfie, kompanie się w kociołku i najważniejszy punkt dnia - zjedzenie wszystkich łakoci, które dziadek kupił mu na Pokątnej. Musiała przyznać, że jej syn miał bujną wyobraźnie. Wciąż jednak wolała wysłuchiwać jego kolorowych opowieści, niż miliona pytań, na które nieraz sama Prudence nie wiedziała jak odpowiedzieć.
W momencie, gdy wraz z synem znaleźli się na Moście Godryka znajoma twarz, postura i włosy od razu przykuły jej uwagę .
- Charlene? - Wyszeptała nie wierząc swym własnym oczom. W życiu nie spodziewałaby się, że po tak długim czasie zobaczy przyjaciółkę właśnie w Dolinie Godryka. Martwiła się o nią. Wiedziała o śmierci jej siostry, ale kiedy w dniu gdy młoda alchemiczka miała wrócić do pracy, Prudence nie mogła jej nigdzie znaleźć, zmroziło jej to krew w żyłach. Nich nic nie wiedział, nie było jej też w swoim domu. Mogła mieć jedynie nadzieję, że ta nie zrobiła niczego głupiego.
Nie chcąc tracić ani minuty dłużej wzięła małego Logana na ręce, co nie było takie łatwe, ruszając żwawym krokiem, próbując dogonić oddalającą się kobietę.
- Charlene! Zaczekaj! - Wykrzyknęła nie zwracając uwagę na innych przechodniów, choć tych było niewielu, którzy spojrzeli zaciekawieni, bądź zaalarmowani w stronę lady Abbott.
Prudence Abbott
Zawód : alchemik w Szpitalu Świętego Munga
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I walk through the valley
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
of the shadow of death
And I fear no evil
because I'm blind to it all
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Od pewnego czasu pracowała w Dolinie Godryka, w lecznicy Alexa. Uczyła się funkcjonować w nowym miejscu pracy oraz przede wszystkim w nowym życiu, bo dotychczasowe całkowicie się posypało w bardzo krótkim czasie. Straciła ukochaną siostrę, z którą zawsze była bardzo blisko i z którą mieszkała przez całe swoje dorosłe życie, musiała wyprowadzić się z Londynu, a także porzucić pracę, bo żeby zostać w Mungu, musiałaby zarejestrować różdżkę, a biorąc pod uwagę fakt, jak zapewne zmienił się Mung i że leczył teraz tylko wybranych, a nie każdego, nie było to warte ryzyka. To już nie był Mung, w którym spędziła dotychczasowe prawie sześć lat. Musiała pogodzić się z tym, że dopóki trwała wojna, nie mogła tam wrócić i musiała znaleźć inne sposoby realizowania swojej pasji oraz powołania do pomagania innym.
Zamieszkała w Kornwalii; z tejże krainy pochodziła, konkretniej z Tinworth, ale na nowe miejsce zamieszkania wybrała okolice St. Ives, by nie ściągać potencjalnego zagrożenia na rodziców. Pracowała w Dolinie Godryka, gdzie pojawiała się rankiem, a po zakończeniu warzenia mikstur wracała do siebie. Nie zawsze od razu, czasem wybierała się jeszcze na spacer, i tak było właśnie dzisiaj. Opuściwszy lecznicę postanowiła się przejść, wiosenna pogoda sprzyjała przechadzkom. Było naprawdę ładnie i jej serduszko ścisnął żal, że Vera nie może już oglądać tych małych cudów jak wiosenne kwiaty i coraz zieleńsze liście na drzewach.
Nie spodziewała się tutaj napotkania kogoś z tego dawnego życia. Niby upłynęło tylko kilka tygodni, a jednak czuła się, jakby dzień dowiedzenia się o śmierci Very grubą linią podzielił jej życie na dwie części, życie przed i po. W życiu przed była jedną z najbardziej utalentowanych alchemiczek, jakimi dysponował szpital świętego Munga. W życiu po była ukrywającą się, zdepresjonowaną czarownicą desperacko próbującą utrzymać się na powierzchni i ułożyć sobie życie na nowo, już bez siostry i bez pracy, w której miała zamiar pracować jeszcze dziesiątki lat.
Akurat przechodziła przez most Godryka, kiedy usłyszała swoje imię wypowiedziane znajomym głosem. Choć rzadko kto z bliższych znajomych zwracał się do niej pełnym imieniem, bo zwykle korzystała z formy zdrobniałej, czyli Charlie, i pełnego imienia używała jedynie w sytuacjach bardziej oficjalnych, od razu rozpoznała tę osobę. Odwrócenie się i rzut oka uświadomiły ją, że myślała słusznie, jej oczom ukazała się Prudence Abbott we własnej osobie, z towarzyszącym jej synem, a także z dość pokaźnym brzuszkiem świadczącym o tym, że jej rodzina niedługo znowu się powiększy.
Na twarzy Charlie pojawił się uśmiech i zatrzymała się. Przypomniała sobie, że Abbottowie mieszkali w Dolinie Godryka, więc jej widok tutaj nie mógł dziwić. Choć jej znajomość z Prudence początkowo była pełna wzajemnej rezerwy (bo choć Charlie nie zwracała uwagi na status krwi i traktowała wszystkich równo, nie zapominała, że nie zawsze działa to w drugą stronę i że znajdowała się na niższej pozycji niż lady Abbott), z czasem udało im się znaleźć wspólny język, a może nawet zaprzyjaźnić się w oparach eliksirów warzonych w mungowskich pracowniach. Pracowały ze sobą długo, a ich znajomość rozpoczęła się, gdy młoda panna Leighton była jeszcze kursantką stawiającą pierwsze kroki w szpitalnej rzeczywistości i z biegiem kolejnych miesięcy i lat stopniowo zacieśniała się ponad dzielącym je podziałem. Z czasem nauczyła się niemal nie pamiętać o tym, że Prue była lady, a ona zwykłą, wiejską gąską półkrwi szukającą szczęścia w wielkim mieście. Ale rozwijała się naprawdę szybko i w wieku niespełna dwudziestu czterech lat udało jej się nawet awansować na stanowisko opiekuna pracowni na oddziale urazów pozaklęciowych, niestety nie nacieszyła się nim długo. Najpierw dowiedziała się o śmierci Very i wzięła zwolnienie do końca marca, ale pierwszego kwietnia nie wróciła z niego. Przepadła bez wieści, i aż do dziś nie spotkała żadnego z dotychczasowych współpracowników, nie wiedziała, ilu z nich pozostało w Mungu, a ilu podobnie jak ona odeszło. Czy Prudence też odeszła? Ród Abbottów był w końcu promugolski, stał po przeciwnej stronie barykady co obecna władza. Trudno było jej sobie wyobrazić jej pozostanie tam i usługiwanie Rycerzom Walpurgii oraz innym konserwom.
- Prue – wypowiedziała cicho jej imię. Przywitała uśmiechem także Logana. – Tak dawno cię nie widziałam. Co u ciebie słychać? – zapytała, lustrując ją wzrokiem, choć pod wpływem zakłopotania jej głos lekko zadrżał, można było wyczuć, że wypowiedziała te słowa odrobinę zbyt szybko, jakby chciała zatuszować zmieszanie.
Gdy minął najcięższy etap depresji, czas najwyższy, by spróbować dotrzeć do znajomych, z którymi kontakt urwał się, gdy opuściła Londyn i Munga. Niedawno nawiązała kontakt z Antonem, spotkała się z nim ledwie parę dni temu, a Prue sama wpadła na nią nim zdążyła napisać list, choć w ostatnich dniach już o tym rozmyślała.
- Powinnam była napisać dawno temu. – I jej, podobnie jak Antonowi, należały się przeprosiny. Ale w pierwszych dniach skreśliła tylko kilka listów do krewnych i paru najbliższych jej Zakonników, była w tak kiepskim stanie emocjonalnym, że nawet to stanowiło dla niej ogromny wysiłek. Nie poszła też na ostatnie spotkanie Zakonu, bo w pierwszych dniach kwietnia nie nadawała się do niczego. Innym powodem nie napisania do Prudence był lęk przed konfrontacją z rzeczywistością i z tym, co stało się z Mungiem. Miała swoje wyobrażenia sytuacji, ale bała się je weryfikować. A Prue nieodłącznie kojarzyła się z dawną pracą, której porzucenie nadal bardzo ją bolało. Ale teraz, kiedy ją zobaczyła, to już było nieważne. Cieszyła się, że ją widzi całą i zdrową.
- Może się przejdziemy? Jeśli, oczywiście, nie miałaś żadnych ważnych spraw. Porozmawiajmy – zaproponowała. Liczyła na to, że Prue miała chwilę, by się z nią przejść i porozmawiać. Miały wiele do nadrobienia po jakichś sześciu tygodniach rozłąki. Ostatni raz widziały się tamtego feralnego dnia, kilka godzin przed tym, jak pan Rineheart odwiedził ją w domu i opowiedział o znalezieniu ciała jej siostry. Pozostawało jej mieć nadzieję, że Prue nie gniewała się na nią za to nagłe zniknięcie z pracy oraz milczenie.
Zamieszkała w Kornwalii; z tejże krainy pochodziła, konkretniej z Tinworth, ale na nowe miejsce zamieszkania wybrała okolice St. Ives, by nie ściągać potencjalnego zagrożenia na rodziców. Pracowała w Dolinie Godryka, gdzie pojawiała się rankiem, a po zakończeniu warzenia mikstur wracała do siebie. Nie zawsze od razu, czasem wybierała się jeszcze na spacer, i tak było właśnie dzisiaj. Opuściwszy lecznicę postanowiła się przejść, wiosenna pogoda sprzyjała przechadzkom. Było naprawdę ładnie i jej serduszko ścisnął żal, że Vera nie może już oglądać tych małych cudów jak wiosenne kwiaty i coraz zieleńsze liście na drzewach.
Nie spodziewała się tutaj napotkania kogoś z tego dawnego życia. Niby upłynęło tylko kilka tygodni, a jednak czuła się, jakby dzień dowiedzenia się o śmierci Very grubą linią podzielił jej życie na dwie części, życie przed i po. W życiu przed była jedną z najbardziej utalentowanych alchemiczek, jakimi dysponował szpital świętego Munga. W życiu po była ukrywającą się, zdepresjonowaną czarownicą desperacko próbującą utrzymać się na powierzchni i ułożyć sobie życie na nowo, już bez siostry i bez pracy, w której miała zamiar pracować jeszcze dziesiątki lat.
Akurat przechodziła przez most Godryka, kiedy usłyszała swoje imię wypowiedziane znajomym głosem. Choć rzadko kto z bliższych znajomych zwracał się do niej pełnym imieniem, bo zwykle korzystała z formy zdrobniałej, czyli Charlie, i pełnego imienia używała jedynie w sytuacjach bardziej oficjalnych, od razu rozpoznała tę osobę. Odwrócenie się i rzut oka uświadomiły ją, że myślała słusznie, jej oczom ukazała się Prudence Abbott we własnej osobie, z towarzyszącym jej synem, a także z dość pokaźnym brzuszkiem świadczącym o tym, że jej rodzina niedługo znowu się powiększy.
Na twarzy Charlie pojawił się uśmiech i zatrzymała się. Przypomniała sobie, że Abbottowie mieszkali w Dolinie Godryka, więc jej widok tutaj nie mógł dziwić. Choć jej znajomość z Prudence początkowo była pełna wzajemnej rezerwy (bo choć Charlie nie zwracała uwagi na status krwi i traktowała wszystkich równo, nie zapominała, że nie zawsze działa to w drugą stronę i że znajdowała się na niższej pozycji niż lady Abbott), z czasem udało im się znaleźć wspólny język, a może nawet zaprzyjaźnić się w oparach eliksirów warzonych w mungowskich pracowniach. Pracowały ze sobą długo, a ich znajomość rozpoczęła się, gdy młoda panna Leighton była jeszcze kursantką stawiającą pierwsze kroki w szpitalnej rzeczywistości i z biegiem kolejnych miesięcy i lat stopniowo zacieśniała się ponad dzielącym je podziałem. Z czasem nauczyła się niemal nie pamiętać o tym, że Prue była lady, a ona zwykłą, wiejską gąską półkrwi szukającą szczęścia w wielkim mieście. Ale rozwijała się naprawdę szybko i w wieku niespełna dwudziestu czterech lat udało jej się nawet awansować na stanowisko opiekuna pracowni na oddziale urazów pozaklęciowych, niestety nie nacieszyła się nim długo. Najpierw dowiedziała się o śmierci Very i wzięła zwolnienie do końca marca, ale pierwszego kwietnia nie wróciła z niego. Przepadła bez wieści, i aż do dziś nie spotkała żadnego z dotychczasowych współpracowników, nie wiedziała, ilu z nich pozostało w Mungu, a ilu podobnie jak ona odeszło. Czy Prudence też odeszła? Ród Abbottów był w końcu promugolski, stał po przeciwnej stronie barykady co obecna władza. Trudno było jej sobie wyobrazić jej pozostanie tam i usługiwanie Rycerzom Walpurgii oraz innym konserwom.
- Prue – wypowiedziała cicho jej imię. Przywitała uśmiechem także Logana. – Tak dawno cię nie widziałam. Co u ciebie słychać? – zapytała, lustrując ją wzrokiem, choć pod wpływem zakłopotania jej głos lekko zadrżał, można było wyczuć, że wypowiedziała te słowa odrobinę zbyt szybko, jakby chciała zatuszować zmieszanie.
Gdy minął najcięższy etap depresji, czas najwyższy, by spróbować dotrzeć do znajomych, z którymi kontakt urwał się, gdy opuściła Londyn i Munga. Niedawno nawiązała kontakt z Antonem, spotkała się z nim ledwie parę dni temu, a Prue sama wpadła na nią nim zdążyła napisać list, choć w ostatnich dniach już o tym rozmyślała.
- Powinnam była napisać dawno temu. – I jej, podobnie jak Antonowi, należały się przeprosiny. Ale w pierwszych dniach skreśliła tylko kilka listów do krewnych i paru najbliższych jej Zakonników, była w tak kiepskim stanie emocjonalnym, że nawet to stanowiło dla niej ogromny wysiłek. Nie poszła też na ostatnie spotkanie Zakonu, bo w pierwszych dniach kwietnia nie nadawała się do niczego. Innym powodem nie napisania do Prudence był lęk przed konfrontacją z rzeczywistością i z tym, co stało się z Mungiem. Miała swoje wyobrażenia sytuacji, ale bała się je weryfikować. A Prue nieodłącznie kojarzyła się z dawną pracą, której porzucenie nadal bardzo ją bolało. Ale teraz, kiedy ją zobaczyła, to już było nieważne. Cieszyła się, że ją widzi całą i zdrową.
- Może się przejdziemy? Jeśli, oczywiście, nie miałaś żadnych ważnych spraw. Porozmawiajmy – zaproponowała. Liczyła na to, że Prue miała chwilę, by się z nią przejść i porozmawiać. Miały wiele do nadrobienia po jakichś sześciu tygodniach rozłąki. Ostatni raz widziały się tamtego feralnego dnia, kilka godzin przed tym, jak pan Rineheart odwiedził ją w domu i opowiedział o znalezieniu ciała jej siostry. Pozostawało jej mieć nadzieję, że Prue nie gniewała się na nią za to nagłe zniknięcie z pracy oraz milczenie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
15.07
Tegoroczne lato było niewyobrażalnie wręcz upalne - nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Wielką Brytanię nawiedziły takie temperatury, no ale z drugiej strony była przecież wciąż młodziutka i miała prawo cieszyć się lipcem tak, jakby był to ewenement. Swoje ostatnie wakacje wspominała... cóż, nie chciała ich wspomnieć, ponieważ były tragiczne. Szczęście, że stałe towarzystwo całego rodzeństwa zdołało w niewielkim stopniu pomóc jej rozprawić się z żałobą, a ciągłe zajęcia i poczucie przydatności odwracały myśli od tego, o czym myśleć się nie dało bez zwijania z bólu.
Przez większość dzieciństwa Kerstin Tonks była w swojej rodzinie promyczkiem, wiecznie uśmiechniętą buzią, trochę tylko nieśmiałą, ale nadzwyczaj przyjazną. Ostatnimi tygodniami starała się wrócić do tej roli, dla braci, dla siostry, dla goszczących w ich domu przyjaciół. Dla samej siebie też, chyba nawet przede wszystkim. Gdziekolwiek zagubiła się ta pełna entuzjazmu pielęgniarka, która w najbardziej stresujących sytuacjach potrafiła zachować zimną krew i pogodę ducha, chciała wyciągnąć ją z powrotem na wierzch.
Zadanie to nie było i nie miało być łatwe, starała się jednak jak mogła. Parę dni temu wyrzuciła z siebie dobrą dawkę stresu, robiąc Michaelowi olbrzymią (i nieco niepotrzebną, musiała przyznać) awanturę, więc teraz zgodnie z regułą "Po burzy przychodzi spokój" wszystko wydawało jej się jakieś lżejsze i bardziej kolorowe.
Tego dnia wracała z lecznicy późnym popołudniem. Słońce powoli już zachodziło, co oznacza, że była w pracy wyjątkowo długo - zazwyczaj ci wszyscy czarodzieje dbali, żeby nie wracała do domu po zmroku, tak jakby miała pięć lat i nie umiała sobie poradzić w ciemnościach. W porządku, trochę się bała nocy, ale powinna konfrontować swoje lęki, a nie dać im się zdominować jak mała dziewczynka.
Pokrzepiona tą wyjątkowo odważną myślą, zboczyła z trasy i zsunęła się skarpą pod Most Godryka. Nie pierwszy raz zatrzymywała się tu na dłużej, parne powietrze aż się bowiem prosiło, żeby podciągnąć sukienkę, zsunąć pantofle i pomoczyć chwilę nogi w orzeźwiającej rzeczce. Przy okazji będzie też mogła umyć ręce i schłodzić spocone czoło. Same plusy.
Schowała się w cieniu mostu, by nie musieć znosić ciekawskich spojrzeń przechodniów i właśnie odpinała sprzączkę przy buciku, gdy w oczy rzuciło jej się coś maleńkiego, ale ruchliwego. Ostrożnie podeszła bliżej i za kawałkiem spróchniałego drewna znalazła... rannego ptaszka.
- Och, biedactwo. Co ci się stało? - przykucnęła, żeby obejrzeć go z bliska. Nie wydawał się bardzo przestraszony, co nie wróżyło najlepiej; normalne zwierzę już dawno próbowałoby uciec przed człowiekiem. Z bliska dostrzegła jednak, że ptaszynka chyba złamała skrzydełko. - Och, nie! - stęknęła Kerstin z żalem. - Chodź do mnie, kruszynko, nie bój się. Spróbuję ci pomóc. - Ostrożnie wyciągnęła dłonie z zamiarem delikatnego schwycenia zwierzaka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tegoroczne lato było niewyobrażalnie wręcz upalne - nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Wielką Brytanię nawiedziły takie temperatury, no ale z drugiej strony była przecież wciąż młodziutka i miała prawo cieszyć się lipcem tak, jakby był to ewenement. Swoje ostatnie wakacje wspominała... cóż, nie chciała ich wspomnieć, ponieważ były tragiczne. Szczęście, że stałe towarzystwo całego rodzeństwa zdołało w niewielkim stopniu pomóc jej rozprawić się z żałobą, a ciągłe zajęcia i poczucie przydatności odwracały myśli od tego, o czym myśleć się nie dało bez zwijania z bólu.
Przez większość dzieciństwa Kerstin Tonks była w swojej rodzinie promyczkiem, wiecznie uśmiechniętą buzią, trochę tylko nieśmiałą, ale nadzwyczaj przyjazną. Ostatnimi tygodniami starała się wrócić do tej roli, dla braci, dla siostry, dla goszczących w ich domu przyjaciół. Dla samej siebie też, chyba nawet przede wszystkim. Gdziekolwiek zagubiła się ta pełna entuzjazmu pielęgniarka, która w najbardziej stresujących sytuacjach potrafiła zachować zimną krew i pogodę ducha, chciała wyciągnąć ją z powrotem na wierzch.
Zadanie to nie było i nie miało być łatwe, starała się jednak jak mogła. Parę dni temu wyrzuciła z siebie dobrą dawkę stresu, robiąc Michaelowi olbrzymią (i nieco niepotrzebną, musiała przyznać) awanturę, więc teraz zgodnie z regułą "Po burzy przychodzi spokój" wszystko wydawało jej się jakieś lżejsze i bardziej kolorowe.
Tego dnia wracała z lecznicy późnym popołudniem. Słońce powoli już zachodziło, co oznacza, że była w pracy wyjątkowo długo - zazwyczaj ci wszyscy czarodzieje dbali, żeby nie wracała do domu po zmroku, tak jakby miała pięć lat i nie umiała sobie poradzić w ciemnościach. W porządku, trochę się bała nocy, ale powinna konfrontować swoje lęki, a nie dać im się zdominować jak mała dziewczynka.
Pokrzepiona tą wyjątkowo odważną myślą, zboczyła z trasy i zsunęła się skarpą pod Most Godryka. Nie pierwszy raz zatrzymywała się tu na dłużej, parne powietrze aż się bowiem prosiło, żeby podciągnąć sukienkę, zsunąć pantofle i pomoczyć chwilę nogi w orzeźwiającej rzeczce. Przy okazji będzie też mogła umyć ręce i schłodzić spocone czoło. Same plusy.
Schowała się w cieniu mostu, by nie musieć znosić ciekawskich spojrzeń przechodniów i właśnie odpinała sprzączkę przy buciku, gdy w oczy rzuciło jej się coś maleńkiego, ale ruchliwego. Ostrożnie podeszła bliżej i za kawałkiem spróchniałego drewna znalazła... rannego ptaszka.
- Och, biedactwo. Co ci się stało? - przykucnęła, żeby obejrzeć go z bliska. Nie wydawał się bardzo przestraszony, co nie wróżyło najlepiej; normalne zwierzę już dawno próbowałoby uciec przed człowiekiem. Z bliska dostrzegła jednak, że ptaszynka chyba złamała skrzydełko. - Och, nie! - stęknęła Kerstin z żalem. - Chodź do mnie, kruszynko, nie bój się. Spróbuję ci pomóc. - Ostrożnie wyciągnęła dłonie z zamiarem delikatnego schwycenia zwierzaka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Powietrze świszczało, gdy przemykała wysoko, najpierw ponad drzewami, potem docierając do zabudowań. Skrzydło przeraźliwie bolało, ale bliskość Doliny dodawała jej nadziei, że zdąży, nim słabość zmusi ją do przedwczesnego lądowania. Cios, który otrzymała, być może nie było gwałtowny, ale zderzenie ze ścianą już tak. A forma animagiczna, którą zaraz potem przybrała, była zdecydowanie mniej odporna na fizyczną brutalność. Tym bardziej, gdy spotykało się kogoś, kto potrafił posłużyć się mięśniami, a nie rozumem. Zdobycie odpowiedniej informacji musiała przetrzymać do momentu, gdy sprawdzi, ile szkód otrzymała. I czy będzie potrzebowała pomocy uzdrowiciela. Kalkulowała. I z możliwości, które dziś otrzymała, wybrała tymczasowy odwrót. Nikt nie powiedział, że współczesna forma szpiegostwa miała być łatwym kuflem kremowego piwa.
Skrzydło coraz mocniej musiała oszczędzać lewe skrzydło. Obniżała coraz mocniej lot, starając się wmanewrować upadek możliwie kontrolowany. Była jednak blisko domu, chociaż widok mostu, pociągnął za sobą zupełnie inne wspomnienie. Miejsce miało chyba na stałe wpisać się w pamięć skojarzeniem z jedną, konkretną osobistością. I gdyby jej forma na to pozwoliła, zacisnęłaby wargi niejednoznacznej emocji. W końcu, ewoluowało wszystko. Nic nie stało w miejscu. Nawet znajomości, o których myślała, że są dawno zapomniane. Los wybitnie często upominał się o zepchnięte w czasie wydarzenia i emocje. Ale - przecież zawsze mogła skłamać. I innym i sobie samej. Była w tym specjalistką.
Musiała odpocząć. Jak na ptasią formę, była wytrzymała. Ale jej własna natura nie obdarzona była wielką siłą. Nadrabiała uporem w osiąganiu celów, ale osiągając limit w warunkach, gdzie już nie zagrażało jej - jak podejrzewała - niebezpieczeństwo, była skłonna odpuścić. Opadła nisko, nieco koślawo okrążając most, by nieco chwiejniej, zanurkować w dół, pod kamienną konstrukcję, omijając szumiącą wodę i spróbować wylądować przy brzegu.
Przysiadła w cieniu, niemal się przewracając. Wyhamowała jednak na tyle fartownie, że znalazła oparcie dla ptasich nóżek. Rozciągnęła i podkuliła moment potem obite skrzydło, krzywiąc się w myśli, wydając z siebie cichy pisk. Wahała się, czy nie pokonać ostatniego odcinka już w ludzkiej formie. Nim jednak zrobiła cokolwiek, usłyszała obok ruch, a potem kroki. Zamarła w miejscu, starając się pozostać niewidoczną między kawałkami spróchniałego drewna, które zalegały na brzegu. Prowizoryczna ochrona, nie zapewniła jej jednak niewidoczności. Została dostrzeżona. Tym jednak, co ją zaskoczyło, to słowa, które zostały skierowane wyraźnie w jej kierunku. Kto współcześnie byłby wrażliwy na nieszczęście tak małej istoty, jakim był ptak? Częściej spotykała się po prostu z ignorancją, bądź obojętnością, a łagodny ton i ciepło, które usłyszała, brzmiały realną troską. Instynktowny sprzeciw nie pozwolił się jednak dać pochwycić bladym dłoniom jasnowłosej kobiety. Odskoczyła, mniej poradnie, niż zrobiłaby to w normalnych warunkach, niemal potykając się do wody. Machnęła nieco bardziej desperacko, ale ból uniemożliwił lot. Zamoczyła się w wodzie i wystartowała do przodu, powtórnie umykając opiekuńczym dłoniom, ale upadła nieco wyżej na brzegu, na moment będąc przysłonięta cieniem oraz kamiennym filarem mostu, i wtedy - zmieniła formę. Upadając na ziemię i pospiesznie starając się znaleźć różdżkę zawiniętą gdzieś w wilgotną spódnicę. Z piekącym bólem ramienia, wcale nie było to takie proste.
Skrzydło coraz mocniej musiała oszczędzać lewe skrzydło. Obniżała coraz mocniej lot, starając się wmanewrować upadek możliwie kontrolowany. Była jednak blisko domu, chociaż widok mostu, pociągnął za sobą zupełnie inne wspomnienie. Miejsce miało chyba na stałe wpisać się w pamięć skojarzeniem z jedną, konkretną osobistością. I gdyby jej forma na to pozwoliła, zacisnęłaby wargi niejednoznacznej emocji. W końcu, ewoluowało wszystko. Nic nie stało w miejscu. Nawet znajomości, o których myślała, że są dawno zapomniane. Los wybitnie często upominał się o zepchnięte w czasie wydarzenia i emocje. Ale - przecież zawsze mogła skłamać. I innym i sobie samej. Była w tym specjalistką.
Musiała odpocząć. Jak na ptasią formę, była wytrzymała. Ale jej własna natura nie obdarzona była wielką siłą. Nadrabiała uporem w osiąganiu celów, ale osiągając limit w warunkach, gdzie już nie zagrażało jej - jak podejrzewała - niebezpieczeństwo, była skłonna odpuścić. Opadła nisko, nieco koślawo okrążając most, by nieco chwiejniej, zanurkować w dół, pod kamienną konstrukcję, omijając szumiącą wodę i spróbować wylądować przy brzegu.
Przysiadła w cieniu, niemal się przewracając. Wyhamowała jednak na tyle fartownie, że znalazła oparcie dla ptasich nóżek. Rozciągnęła i podkuliła moment potem obite skrzydło, krzywiąc się w myśli, wydając z siebie cichy pisk. Wahała się, czy nie pokonać ostatniego odcinka już w ludzkiej formie. Nim jednak zrobiła cokolwiek, usłyszała obok ruch, a potem kroki. Zamarła w miejscu, starając się pozostać niewidoczną między kawałkami spróchniałego drewna, które zalegały na brzegu. Prowizoryczna ochrona, nie zapewniła jej jednak niewidoczności. Została dostrzeżona. Tym jednak, co ją zaskoczyło, to słowa, które zostały skierowane wyraźnie w jej kierunku. Kto współcześnie byłby wrażliwy na nieszczęście tak małej istoty, jakim był ptak? Częściej spotykała się po prostu z ignorancją, bądź obojętnością, a łagodny ton i ciepło, które usłyszała, brzmiały realną troską. Instynktowny sprzeciw nie pozwolił się jednak dać pochwycić bladym dłoniom jasnowłosej kobiety. Odskoczyła, mniej poradnie, niż zrobiłaby to w normalnych warunkach, niemal potykając się do wody. Machnęła nieco bardziej desperacko, ale ból uniemożliwił lot. Zamoczyła się w wodzie i wystartowała do przodu, powtórnie umykając opiekuńczym dłoniom, ale upadła nieco wyżej na brzegu, na moment będąc przysłonięta cieniem oraz kamiennym filarem mostu, i wtedy - zmieniła formę. Upadając na ziemię i pospiesznie starając się znaleźć różdżkę zawiniętą gdzieś w wilgotną spódnicę. Z piekącym bólem ramienia, wcale nie było to takie proste.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Ostatnio zmieniony przez Veronica Findlay dnia 24.10.20 22:00, w całości zmieniany 2 razy
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Życie Kerstin już od dłuższego czasu nie było normalne, nie zamierzała zaprzeczać. Może dawniej, kiedy żyła mama, miała stałą pracę w Londynie i mugolskich znajomych, szło sobie wmawiać, że magiczny świat, do którego należy jej rodzeństwo, to po prostu jakaś forma żywej przygody. Oni się do niej dostali, ona nie, ale to nie tak, że są inaczej ludźmi niż ona i należą do innego świata. Świat był zawsze jeden, ich wspólny i na tyle spokojny, na ile dało się mówić o spokoju, gdy pracowało się na sali operacyjnej. Łatwo zapominała, że tę wspólną rzeczywistość dzieli z magicznymi potworami, jednorożcami, smokami, fruwającymi nad głową zaklęciami, czy latającymi miotłami.
Miotła w domu Kerstin była zawsze do zamiatania.
Nietrudno było więc udawać, że każdy dom wygląda choć pod tym aspektem w miarę podobnie.
Czas na komfortową nieświadomość i taktyczne niedopytywanie już jednak dawno się skończył i zapewne powinna wiedzieć lepiej niż wciąż prosić brata, żeby nie wchodził w szczegóły, jeżeli nie jest to dla Kerstin wiedza absolutnie niezbędna. Chętnie słuchała o wilkołakach, bo dzięki temu mogła wspierać rodzinę (nawet ona wiedziała, że wilkołak to po prostu człowiek, który jedną noc w roku zmienia się w wilka, no wielkie mi halo), starała się też dyskretnie podsłuchiwać, gdy rozmawiano o wojnie lub czystości krwi. No i na potrzeby pracy musiała czytać czarodziejskie podręczniki magomedyczne. Z innymi sprawami bywało... różnie.
Pierwszy raz potknęła się z tego powodu w czerwcu, gdy Just przyłapała ją na próbach zamiatania podłogi jej wyścigową miotłą.
Nie rozumiem, o co chodzi, strasznie macie beznadziejne te miotły. Witki sztywne jakby je ktoś woskiem posmarował, próbowałam je rozdzielić i zmoczyć wodą, ale...
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo na widok miny siostry odpłynęła jej cała krew z twarzy.
To było pierwsze ostrzeżenie od losu, ale jakimś cudem wciąż liczyła, że drugiego nie uświadczy. Przez większość życia magia była po prostu poza zasięgiem zainteresowań Kerstin (po co uczyć się o czymś, co i tak jej nigdy nie będzie dotyczyć?), ciężko więc było przestawić się teraz na tryb ochoczego zdobywania informacji.
No a powinna. Kurczę, powinna - nie wpadłaby w pułapkę zmieniającego się w zwierzę czarodzieja. I to jeszcze gdzie? Pod mostem! Jeżeli nie zacznie krzyczeć, to nikt nawet nie zobaczy jak ją mordują! Tyle że gdy na miejscu rannego ptaszka pojawiła się nagle młoda kobieta (i to prawie uderzając pochylającą się Kerstin czubkiem głowy w brodę), szok młodej Tonks był tak ogromny, że po prostu przewróciła się do tyłu i klapnęła na tyłek prosto do rzeki.
I zaczęła szlochać.
- Nie rób mi krzywdy, ja chciałam tylko pomóc! - wyrzuciła żałośliwie, próbując zebrać mokrą sukienkę, która w wodzie zaczęła podwijać jej się do brzucha. - Naprawdę chciałam pomóc! Co ty jesteś jakąś... jakimś... - Przyłożyła dłonie do ust, a potem wyrzuciła z siebie, nieco ciszej, ale dobitnie - Ptakołakiem?
Wilkołak zmieniał się w wilka, a ci co zmieniali się w ptaka... no, to brzmiało głupio, ale logicznie. Pasowałoby do ludzi, którzy nazywają swoje zwierzęta psidwakami, a środki na wywołanie śpiączki Eliksirem Słodkiego Snu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Miotła w domu Kerstin była zawsze do zamiatania.
Nietrudno było więc udawać, że każdy dom wygląda choć pod tym aspektem w miarę podobnie.
Czas na komfortową nieświadomość i taktyczne niedopytywanie już jednak dawno się skończył i zapewne powinna wiedzieć lepiej niż wciąż prosić brata, żeby nie wchodził w szczegóły, jeżeli nie jest to dla Kerstin wiedza absolutnie niezbędna. Chętnie słuchała o wilkołakach, bo dzięki temu mogła wspierać rodzinę (nawet ona wiedziała, że wilkołak to po prostu człowiek, który jedną noc w roku zmienia się w wilka, no wielkie mi halo), starała się też dyskretnie podsłuchiwać, gdy rozmawiano o wojnie lub czystości krwi. No i na potrzeby pracy musiała czytać czarodziejskie podręczniki magomedyczne. Z innymi sprawami bywało... różnie.
Pierwszy raz potknęła się z tego powodu w czerwcu, gdy Just przyłapała ją na próbach zamiatania podłogi jej wyścigową miotłą.
Nie rozumiem, o co chodzi, strasznie macie beznadziejne te miotły. Witki sztywne jakby je ktoś woskiem posmarował, próbowałam je rozdzielić i zmoczyć wodą, ale...
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo na widok miny siostry odpłynęła jej cała krew z twarzy.
To było pierwsze ostrzeżenie od losu, ale jakimś cudem wciąż liczyła, że drugiego nie uświadczy. Przez większość życia magia była po prostu poza zasięgiem zainteresowań Kerstin (po co uczyć się o czymś, co i tak jej nigdy nie będzie dotyczyć?), ciężko więc było przestawić się teraz na tryb ochoczego zdobywania informacji.
No a powinna. Kurczę, powinna - nie wpadłaby w pułapkę zmieniającego się w zwierzę czarodzieja. I to jeszcze gdzie? Pod mostem! Jeżeli nie zacznie krzyczeć, to nikt nawet nie zobaczy jak ją mordują! Tyle że gdy na miejscu rannego ptaszka pojawiła się nagle młoda kobieta (i to prawie uderzając pochylającą się Kerstin czubkiem głowy w brodę), szok młodej Tonks był tak ogromny, że po prostu przewróciła się do tyłu i klapnęła na tyłek prosto do rzeki.
I zaczęła szlochać.
- Nie rób mi krzywdy, ja chciałam tylko pomóc! - wyrzuciła żałośliwie, próbując zebrać mokrą sukienkę, która w wodzie zaczęła podwijać jej się do brzucha. - Naprawdę chciałam pomóc! Co ty jesteś jakąś... jakimś... - Przyłożyła dłonie do ust, a potem wyrzuciła z siebie, nieco ciszej, ale dobitnie - Ptakołakiem?
Wilkołak zmieniał się w wilka, a ci co zmieniali się w ptaka... no, to brzmiało głupio, ale logicznie. Pasowałoby do ludzi, którzy nazywają swoje zwierzęta psidwakami, a środki na wywołanie śpiączki Eliksirem Słodkiego Snu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Miała wrażenie, że latanie miała we krwi. Być może, na miotłach nie radziła sobie tak dobrze, ale odnajdowała niezmienną przyjemność w uniesieniu, jakie dawała wysokość i pęd wiatru, gdy gnała ponad drzewami, czasem i ponad wodą. Zdarzało jej się nurkować nisko w dół, by szybować tuż nad powierzchnią rzeki, czy jeziora, a nawet morza. Prawdopodobnie dlatego, tak łatwo przychodziło jej pływanie, gdy w ptasiej postaci rozkładała skrzydła, tak jak podczas pływania - własne ramiona. Osobista przestrzeń, która pozwalała na oddech. Nie dlatego, że była zmęczona, chociaż - kto aktualnie nie był?
Nie łatwo było znaleźć moment na rzeczywisty odpoczynek, a Findlay niemal wpisaną miała już w naturę niezmienną czujność. A czasy, które nadeszły, nie oferowały nic ponad jej wzmocnienie. Nie było już nawet mowy o zwykłym niepokoju a realnym zagrożeniu, nie tylko ze strony rządu, a samych ludzi. Czuła się autentycznie, jak w historiach o niechlubnych polowaniach na czarownice - tylko w odwróconym zwierciadle. Wystarczyło nieprzemyślane działanie, czyjaś niechęć, by wylądować z patrolem sprawdzającym wiarygodność donosu. I nawet jeśli winić mogła całą tą zbieraninę ideologii i nienawiści - to czarodzieje czarodziejom zgotowali ten los. Jeśli miała wytrwać i zadbać o bezpieczeństwo swego syna, potrzebowała być wyjątkowo czujna.
...tyle tylko, że czasem los sam gotował niespodziewaną wizytę wydarzeń, burzących trzymaną w górze gardę.
Nie, żeby nie miała świadomości istnienia mugoli. O niemagicznych - wbrew powszechnym restrykcjom - dowiadywała się aktualnie więcej, niż kiedykolwiek. Mgliście też rozumiała, że są to zwykli ludzie, ale... bez magii. Samej, ciężko byłoby wyobrazić sobie życie bez pomocy czarów, bez mocy do zmiany rzeczywistości według własnych upodobań, ale słyszała, że mugole mieli własne sposoby na radzenie sobie z życiem. Nie zmieniało to faktu, że spotkanie kogoś, kto nie wiedział o istnieniu animagii, było czymś... wyjątkowy? Dziwnym? Zaskakującym?
Początkowo zakładała po prostu podstęp. Potem przypadek. Potem, sama musiała uspokoić drgające w przyspieszeniu serce. W ludzkiej postaci była w stanie w razie konieczności walczyć, ale splot kolejnych, następujących po sobie działań zakończył się raczej nieoczekiwanie. I ona i jasnowłosa nieznajoma, odskoczyły od siebie i obie wylądowały w wodzie. Wilgoć szybko pochłonęła spódnicę i nim wysupłała różdżkę z kieszeni szaty, dotarły ją łkające słowa. Z ręką na różdżce, wciąż tkwiąc w wodzie, przy brzegu, podniosła spojrzenie do jasnych oczu - Nie miałam takiego zamiaru - jej własne źrenice zwęziły się w skupieniu, niby u czającej się kotki, ale palce zacisnęły się tylko na różdżce, niw uniosła w geście ataku - I przestań szlochać, dziewczyno - zmarszczył brwi, chwyciła brzeg falującej na powierzchni spódnicy i podniosła się, tylko po to, by całe ciało zamarło - ...kim? - uniosła brwi, chociaż kilka elementów zaskakiwało na swoje miejsce, zaczynając rozumieć - z kim miała do czynienie - nie wiesz, kim jestem? - oczywiście, nieznajoma mogłaby kłamać, ale jeśli to robiła, to musiała być lepsza od Findlay, bo nie mogła doszukać się śladów fałszu, ani w cichym tonie, ani zaskoczeniu, ani... tym bardziej w całej, niedorzecznej sytuacji. I przede wszystkim, każdy czarodziej powinien przynajmniej mieć lub sięgać po różdżkę, a dziewczyna niezgrabnie gramoliła się z wody - A kim, ty jesteś? Co tu robiłaś - nie skróciła dystansu, nie podeszła pomóc nieznajomej, badawczo przyglądając się i wciąż oceniając ewentualne ryzyko, które topniało z każdą mijającą sekundą. I tak właściwie, Veronica czuła się coraz bardziej głupio, chociaż nie pozwoliła sobie na odsłonięcie emocji przed nieznajomą. Powoli, wciąż nie odrywając spojrzenia od nieznajomej, poruszyła różdżką, by osuszyć wciąż mocno cieknący od rzecznej wody materiał, nieco wyraźniej sygnalizując, że posiada różdżkę. I że nie ma zamiaru jej używać przeciw jasnowłosej. Przynajmniej nie bez potrzeby.
Nie łatwo było znaleźć moment na rzeczywisty odpoczynek, a Findlay niemal wpisaną miała już w naturę niezmienną czujność. A czasy, które nadeszły, nie oferowały nic ponad jej wzmocnienie. Nie było już nawet mowy o zwykłym niepokoju a realnym zagrożeniu, nie tylko ze strony rządu, a samych ludzi. Czuła się autentycznie, jak w historiach o niechlubnych polowaniach na czarownice - tylko w odwróconym zwierciadle. Wystarczyło nieprzemyślane działanie, czyjaś niechęć, by wylądować z patrolem sprawdzającym wiarygodność donosu. I nawet jeśli winić mogła całą tą zbieraninę ideologii i nienawiści - to czarodzieje czarodziejom zgotowali ten los. Jeśli miała wytrwać i zadbać o bezpieczeństwo swego syna, potrzebowała być wyjątkowo czujna.
...tyle tylko, że czasem los sam gotował niespodziewaną wizytę wydarzeń, burzących trzymaną w górze gardę.
Nie, żeby nie miała świadomości istnienia mugoli. O niemagicznych - wbrew powszechnym restrykcjom - dowiadywała się aktualnie więcej, niż kiedykolwiek. Mgliście też rozumiała, że są to zwykli ludzie, ale... bez magii. Samej, ciężko byłoby wyobrazić sobie życie bez pomocy czarów, bez mocy do zmiany rzeczywistości według własnych upodobań, ale słyszała, że mugole mieli własne sposoby na radzenie sobie z życiem. Nie zmieniało to faktu, że spotkanie kogoś, kto nie wiedział o istnieniu animagii, było czymś... wyjątkowy? Dziwnym? Zaskakującym?
Początkowo zakładała po prostu podstęp. Potem przypadek. Potem, sama musiała uspokoić drgające w przyspieszeniu serce. W ludzkiej postaci była w stanie w razie konieczności walczyć, ale splot kolejnych, następujących po sobie działań zakończył się raczej nieoczekiwanie. I ona i jasnowłosa nieznajoma, odskoczyły od siebie i obie wylądowały w wodzie. Wilgoć szybko pochłonęła spódnicę i nim wysupłała różdżkę z kieszeni szaty, dotarły ją łkające słowa. Z ręką na różdżce, wciąż tkwiąc w wodzie, przy brzegu, podniosła spojrzenie do jasnych oczu - Nie miałam takiego zamiaru - jej własne źrenice zwęziły się w skupieniu, niby u czającej się kotki, ale palce zacisnęły się tylko na różdżce, niw uniosła w geście ataku - I przestań szlochać, dziewczyno - zmarszczył brwi, chwyciła brzeg falującej na powierzchni spódnicy i podniosła się, tylko po to, by całe ciało zamarło - ...kim? - uniosła brwi, chociaż kilka elementów zaskakiwało na swoje miejsce, zaczynając rozumieć - z kim miała do czynienie - nie wiesz, kim jestem? - oczywiście, nieznajoma mogłaby kłamać, ale jeśli to robiła, to musiała być lepsza od Findlay, bo nie mogła doszukać się śladów fałszu, ani w cichym tonie, ani zaskoczeniu, ani... tym bardziej w całej, niedorzecznej sytuacji. I przede wszystkim, każdy czarodziej powinien przynajmniej mieć lub sięgać po różdżkę, a dziewczyna niezgrabnie gramoliła się z wody - A kim, ty jesteś? Co tu robiłaś - nie skróciła dystansu, nie podeszła pomóc nieznajomej, badawczo przyglądając się i wciąż oceniając ewentualne ryzyko, które topniało z każdą mijającą sekundą. I tak właściwie, Veronica czuła się coraz bardziej głupio, chociaż nie pozwoliła sobie na odsłonięcie emocji przed nieznajomą. Powoli, wciąż nie odrywając spojrzenia od nieznajomej, poruszyła różdżką, by osuszyć wciąż mocno cieknący od rzecznej wody materiał, nieco wyraźniej sygnalizując, że posiada różdżkę. I że nie ma zamiaru jej używać przeciw jasnowłosej. Przynajmniej nie bez potrzeby.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miała pojęcia, czemuż to los tak bardzo się na nią ostatnio uwziął. Może i przynależała w bardzo niewielkim stopniu do czarodziejskiego świata, nie oznaczało to jednak, że była w stanie poradzić sobie z jego dziwactwami pozostawiona sam na sam, daleko od rodziny, przyjaciół, poczucia bezpieczeństwa, jakie dawało chowanie się za ich wyciągniętymi różdżkami. Dalej jeszcze łudziła się, że może rozgraniczyć sobie obecność w obu światach, tak by spędzać czas w każdym po trochu, choć w rzeczywistości wszystko od dawna zlewało się w jedną, chaotyczną mieszankę. No i jak to możliwe, że mieszkając w Londynie tyle lat nie spotkała żadnego czarodzieja, gdy teraz wpadała na nich co chwilę? Jak to możliwe, że nie widywała oznak magii na co dzień? Czy była zbyt ślepa; specjalnie odwracała wzrok tam, gdzie instynkt zapowiadał zagrożenie? A może to sami magowie mieli jakieś magiczne sposoby usuwania wspomnień? Nie miała pojęcia, ale na samą myśl o tym, że mogłaby nie pamiętać takiego spotkania, Kerstin zaczynało kręcić się w głowie.
- Przepraszam - wydusiła, ocierając łzy zawilgoconym rogiem fartuszka i niezdarnie zbierając się z rzeki na brzeg. Sukienkę miała całą oblepioną mokrym piaskiem, dygotała lekko z powodu zimna i strachu. - Przepraszam, tylko niech mnie pani zostawi. - Spojrzała na nią, też brodzącą w wodzie.
Wyglądała na zirytowaną, złą nawet, a gdy w jej dłoni pojawiła się różdżka, Kerstin automatycznie wyciągnęła dłonie przed siebie, tak jakby mogła złapać straszne zaklęcia w palce i jakimś cudem je zatrzymać.
- Nie wiem, jedynie że jest pani na pewno czarownicą - odpowiedziała szybciutko, zbliżając się tyłem do ściany mostu i opierając tam plecy. Przez myśl przemknęło jej, by rzucić się do ucieczki, ale bała się, że teraz obca kobieta już nie odpuści i spróbuje rzucić się za nią w pogoń. - Ja tutaj tylko moczyłam nogi. - dodała żałosnym tonem; kolejne łzy wielkie jak grochy zabłyszczały w jej oczach, ale tym razem powściągnęła lęk i nie pozwoliła im spłynąć. - Nie chciałam pani zdenerwować! Tylko pomóc, myślałam, że jest pani zwykłym ptaszkiem! - Rozłożyła bezradnie ręce.
Kto by się przecież spodziewał, że przyjdzie jej tłumaczyć się zwierzątku z nadszarpniętym skrzydełkiem, bo do niego podeszła? Nie pierwszy raz by próbowała wedle sił opatrzyć ptaka, ale żaden dotąd nie zmienił się nagle w człowieka!
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Przepraszam - wydusiła, ocierając łzy zawilgoconym rogiem fartuszka i niezdarnie zbierając się z rzeki na brzeg. Sukienkę miała całą oblepioną mokrym piaskiem, dygotała lekko z powodu zimna i strachu. - Przepraszam, tylko niech mnie pani zostawi. - Spojrzała na nią, też brodzącą w wodzie.
Wyglądała na zirytowaną, złą nawet, a gdy w jej dłoni pojawiła się różdżka, Kerstin automatycznie wyciągnęła dłonie przed siebie, tak jakby mogła złapać straszne zaklęcia w palce i jakimś cudem je zatrzymać.
- Nie wiem, jedynie że jest pani na pewno czarownicą - odpowiedziała szybciutko, zbliżając się tyłem do ściany mostu i opierając tam plecy. Przez myśl przemknęło jej, by rzucić się do ucieczki, ale bała się, że teraz obca kobieta już nie odpuści i spróbuje rzucić się za nią w pogoń. - Ja tutaj tylko moczyłam nogi. - dodała żałosnym tonem; kolejne łzy wielkie jak grochy zabłyszczały w jej oczach, ale tym razem powściągnęła lęk i nie pozwoliła im spłynąć. - Nie chciałam pani zdenerwować! Tylko pomóc, myślałam, że jest pani zwykłym ptaszkiem! - Rozłożyła bezradnie ręce.
Kto by się przecież spodziewał, że przyjdzie jej tłumaczyć się zwierzątku z nadszarpniętym skrzydełkiem, bo do niego podeszła? Nie pierwszy raz by próbowała wedle sił opatrzyć ptaka, ale żaden dotąd nie zmienił się nagle w człowieka!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Była Krukonką. To, co okryte tajemnicą, od zawsze jawiło jej się jako element, który chciała poznać. Prawdą było, że to co nieznane potrafiło przerazić, nawet, jeśli rysowało się w drobnej, jasnowłosej postaci młodej dziewczyny. Tylko jednak kilka chwil zajęło jej przekształcenie naturalnego lęku - w coś innego. Pierwsza, zachowawcza i czujna reakcja nie dała szansy na zrozumienie, czym właściwie była zastała sytuacja. Za to kolejne słowa nieznajomej i zachowanie, wyraźniej podkreślały, z kim właściwie właśnie się tak "niefortunnie" spotkała. A to, przerodziło się w szepty ciekawości, wciąż podszyte przewrażliwioną czujnością. Tym bardziej, że wciąż czuła przenikliwy ból ciągnący się od nasady barku, aż po koniuszki zaciśniętych lekko palców.
- Nie miałam zamiaru nigdzie cię zabierać - zmarszczyła lekko brwi, a potem w jej własnym głosie coś się zmieniło. Odetchnęła cicho - Nie zrobię ci krzywdy - podkreśliła łagodniej, ogniskując zielonookie spojrzenie na jasnowłosej buzi nieznajomej. Udało jej się wydostać w płytkiej wody, wciąż jednak czując nieprzyjemnie oblepiającą ją wilgoć. Kilka dreszczy przypomniało, jak nie lubiła zimna. A na pewno tego wynikającego z przemoczonego ubrania.
Różdżka była czymś, bez czego nie lubiła się ruszać. Niby przedłużenie dłoni i narzędzie walki - a w tych czasach, musiała pilnować się podwójnie, doszukując się zagrożenia wszędzie. W dużej mierze, dzięki temu wciąż... była tym, kim była. I żyła - A Ty jesteś... mugolem - nie powinna się dziwić strachowi, który malował się w oczach dziewczyny. Dziwiła się jednak, że.. że co? Że dopiero w trakcie wojny miała okazję porozmawiać z jakimś "na żywo"?
Osuszona, czuła się lepiej - W porządku. Nie wydajesz się kłamać - wciąż przyglądając się nieznajomej, podeszła bliżej, pozostawiając jednak wolną przestrzeń. Poruszyła bolącym ramieniem, ale wstrzymała grymas bólu - Jak się nazywasz? - była przyzwyczajona do zadawania pytań i jakoś naturalnie przeskoczyła w podobny tryb. Przekręciła różdżkę w palcach z namysłem - Posłuchaj mnie - starała się mówić łagodnie, powoli - Jeśli chcesz, mogę wysuszyć i twoją sukienkę - wskazała gestem na trzymaną w dłoni różdżkę, która tak (na pewno słusznie) niepokoiła jasnowłosą - ale tego nie zrobię, jeśli będziesz cały czas na jej widok szlochać - lubiła trzymać się na dystans od bezpośrednich kłopotów, a tutaj los, wyjątkowo zakpił... prawdopodobnie z nich obu. Nie miała tez serca z kamienia. Obiecywała sobie, że nie będzie się mieszać bez potrzeby, ale decyzje przecież podjęła z chwilą, w której odnalazła jednego ze ściganych listem gończym Skamandera i zaoferowała pomoc. Przede wszystkim jednak, pamiętała zbyt dokładnie opowieści męża, który tak często zajmował się też sprawami zamordowanych przez czarnoksiężników mugoli.
Zmusiła ciało do rozluźnienia. Rozejrzała się jeszcze, ale zgodnie z wcześniejszymi słowami, nie uniosła różdżki, czekając cierpliwie na decyzję nie-czarownicy. W czekaniu była dobra, ale nie przeszkadzało jej to w bardzie dokładnej obserwacji tak samej towarzyszki, jak i najbliższej okolicy.
- Nie miałam zamiaru nigdzie cię zabierać - zmarszczyła lekko brwi, a potem w jej własnym głosie coś się zmieniło. Odetchnęła cicho - Nie zrobię ci krzywdy - podkreśliła łagodniej, ogniskując zielonookie spojrzenie na jasnowłosej buzi nieznajomej. Udało jej się wydostać w płytkiej wody, wciąż jednak czując nieprzyjemnie oblepiającą ją wilgoć. Kilka dreszczy przypomniało, jak nie lubiła zimna. A na pewno tego wynikającego z przemoczonego ubrania.
Różdżka była czymś, bez czego nie lubiła się ruszać. Niby przedłużenie dłoni i narzędzie walki - a w tych czasach, musiała pilnować się podwójnie, doszukując się zagrożenia wszędzie. W dużej mierze, dzięki temu wciąż... była tym, kim była. I żyła - A Ty jesteś... mugolem - nie powinna się dziwić strachowi, który malował się w oczach dziewczyny. Dziwiła się jednak, że.. że co? Że dopiero w trakcie wojny miała okazję porozmawiać z jakimś "na żywo"?
Osuszona, czuła się lepiej - W porządku. Nie wydajesz się kłamać - wciąż przyglądając się nieznajomej, podeszła bliżej, pozostawiając jednak wolną przestrzeń. Poruszyła bolącym ramieniem, ale wstrzymała grymas bólu - Jak się nazywasz? - była przyzwyczajona do zadawania pytań i jakoś naturalnie przeskoczyła w podobny tryb. Przekręciła różdżkę w palcach z namysłem - Posłuchaj mnie - starała się mówić łagodnie, powoli - Jeśli chcesz, mogę wysuszyć i twoją sukienkę - wskazała gestem na trzymaną w dłoni różdżkę, która tak (na pewno słusznie) niepokoiła jasnowłosą - ale tego nie zrobię, jeśli będziesz cały czas na jej widok szlochać - lubiła trzymać się na dystans od bezpośrednich kłopotów, a tutaj los, wyjątkowo zakpił... prawdopodobnie z nich obu. Nie miała tez serca z kamienia. Obiecywała sobie, że nie będzie się mieszać bez potrzeby, ale decyzje przecież podjęła z chwilą, w której odnalazła jednego ze ściganych listem gończym Skamandera i zaoferowała pomoc. Przede wszystkim jednak, pamiętała zbyt dokładnie opowieści męża, który tak często zajmował się też sprawami zamordowanych przez czarnoksiężników mugoli.
Zmusiła ciało do rozluźnienia. Rozejrzała się jeszcze, ale zgodnie z wcześniejszymi słowami, nie uniosła różdżki, czekając cierpliwie na decyzję nie-czarownicy. W czekaniu była dobra, ale nie przeszkadzało jej to w bardzie dokładnej obserwacji tak samej towarzyszki, jak i najbliższej okolicy.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Most Godryka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka