Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Duży i jasny salon, w którym dominują odcienie brązów oraz bieli, urządzony tak, aby sprawiał wrażenie przytulnego. Wszystkie ozdoby dobrane są przemyślanie, aby pasowały do siebie i tworzyły całość. Jest to pomieszczenie, do którego trafia się bezpośrednio po wejściu do mieszkania. Po przekroczeniu progu w oczy rzuca się kominek oraz stojące przed nim dwie nieduże kanapy oraz fotel, które oddziela mała ława. Najczęściej to właśnie na niej leżą książki i zwoje z dziedziny alchemii lub magomedycyny, chociaż właścicielka stara się, aby wszystkie znajdowały się na regale znajdującym się pod jedną ze ścian, a który niestety już dawno okazał się za mały na taką ilość ksiąg.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zdecydowanie nie zamierzała przeganiać wszystkich kobiet, które pojawią się w pobliżu Valeriana. Ufała, że brat dorósł już mentalnie na tyle, aby nie zakochiwać się w nieodpowiednich czarownicach, które prędzej czy później złamią mu serce. Co nie zmieniało faktu, że w razie czego planowała mieć na oku co poniektóre i nie wątpiła, że może to działać też w drugą stronę, gdy Valerian z troski o dobro młodszej siostry przypilnuje, by nie traciła życia na nieodpowiednich mężczyzn. Czy może jednak się myliła? Może nie był taki?
- No proszę, więc uważasz, że moja troska byłaby śmieszna? – udała oburzoną, lecz w kącikach ust ukrywało się rozbawienie, które usilnie wyginało jej wargi w uśmiechu. Czuła się tak dziwnie swobodnie przy nim, lecz gdzieś na granicy świadomości żyła obawa, że przy kolejnym spotkaniu to zniknie. Znów powstanie między nimi pewien mur, którego nie będzie umiała obalić i to tylko z własnej winy, gdy pozwoli, aby żal do brata znów wyszedł na pierwszy plan.
W kwestii otaczania się płcią przeciwną najwyraźniej byli do siebie podobni. Niestety niesprawiedliwość tego świata sprawiała, że mężczyzną takie zachowania uchodziły względnie płazem, lecz na nią nie jedna osoba mogła spoglądać z niechęcią, wiedząc, jak często zmieniając się mężczyźni w jej otoczeniu. Lubiła flirtować, była w pewnym sensie kokietką i nie czuła się z tym źle, bo czemu miałaby zrezygnować z korzystania z życia? Na przestrzeni lat tylko jeden był tym stałym, powracał, kiedy chciał lub kiedy ona Go chciała i na jego korzyść działało, że nie był obecny w jej życiu na co dzień. Dlatego się nie znudził, nie musiał spotkać się z odtrąceniem ze strony Bel.
Spoglądała na brata z uwagą, pozwalając na dłuższy kontakt wzrokowy i przezwyciężając potrzebę przerwania tego, gdy dotarł do niej sens jego słów.
- Kiedyś powiedziałabym Ci wiele rzeczy, opowiedziała wszystko – odparła z wyraźną powagą. Jej rozbawienie wyparowało w jednej chwili zastąpione rozwagą.- Teraz też bym chciała, ale nie potrafię – dodała, uciekając w końcu wzrokiem przed jego tęczówkami. Brakowało jej zaufania względem Valeriana, a to uniemożliwiało wypowiedzenie wszystkich wątpliwości, doświadczeń i zmian, jakie zaszły na przestrzeni lat, które spędziła w Londynie… sama.
Opowiedzenie o pracy, wydawało jej się neutralne, ale wbrew swoim wcześniejszym słowom, odsłaniała przed nim dużą część swojego życia. Praca właśnie tym dla niej była, chociaż najpewniej nie było to dobre ani tym bardziej mądre poświęcać się pracy do tego stopnia.
Pracując w szpitalu, nie mogła pozostać biernym obserwatorem tego, co się działo, tak się po prostu nie dało. Chociaż nie wiedziała o nastawieniu Valeriana względem narastającego konfliktu, to mogłaby mu bez wahania przytaknąć, bo najbardziej obawiała się chwili, gdy przyjdzie jej podejmować istotne decyzje i nie miała kompletnie pojęcia, jak to się skończy. W takich momentach o niczym bardziej nie marzyła jak ucieczka do Francji, która najwyraźniej osiadła zbyt mocno w duszach rodzeństwa Blythe, i tam rozpoczęcia pracy uzdrowiciela.
- Naprawdę? – prychnęła cicho, a lekki grymas wkradł się na jej twarz.- To nie jest takie proste nie interesować się – zacisnęła mocniej palce na różdżce.- Przychodzę do pracy i nie wiem, co tam zastanę, czy nie dotrę do momentu, gdy zakażą mi pomóc komuś, bo ma pochodzenie, które komuś się nie spodobało – westchnęła z lekkim zrezygnowaniem. Była uzdrowicielką, teoretycznie mogła egzystować, nie wychylając się zbytnio, ale nie potrafiła przejść obok osób, które potrzebowały jej pomocy.
Zerknęła na jabłko, później na brata, gdy temu nie udało się zaklęcie.- Colloshoo – wypowiedziała miękko, chociaż czuła, że wzburzone emocje mogą udaremnić próbę rzucenia zaklęcia.
- No proszę, więc uważasz, że moja troska byłaby śmieszna? – udała oburzoną, lecz w kącikach ust ukrywało się rozbawienie, które usilnie wyginało jej wargi w uśmiechu. Czuła się tak dziwnie swobodnie przy nim, lecz gdzieś na granicy świadomości żyła obawa, że przy kolejnym spotkaniu to zniknie. Znów powstanie między nimi pewien mur, którego nie będzie umiała obalić i to tylko z własnej winy, gdy pozwoli, aby żal do brata znów wyszedł na pierwszy plan.
W kwestii otaczania się płcią przeciwną najwyraźniej byli do siebie podobni. Niestety niesprawiedliwość tego świata sprawiała, że mężczyzną takie zachowania uchodziły względnie płazem, lecz na nią nie jedna osoba mogła spoglądać z niechęcią, wiedząc, jak często zmieniając się mężczyźni w jej otoczeniu. Lubiła flirtować, była w pewnym sensie kokietką i nie czuła się z tym źle, bo czemu miałaby zrezygnować z korzystania z życia? Na przestrzeni lat tylko jeden był tym stałym, powracał, kiedy chciał lub kiedy ona Go chciała i na jego korzyść działało, że nie był obecny w jej życiu na co dzień. Dlatego się nie znudził, nie musiał spotkać się z odtrąceniem ze strony Bel.
Spoglądała na brata z uwagą, pozwalając na dłuższy kontakt wzrokowy i przezwyciężając potrzebę przerwania tego, gdy dotarł do niej sens jego słów.
- Kiedyś powiedziałabym Ci wiele rzeczy, opowiedziała wszystko – odparła z wyraźną powagą. Jej rozbawienie wyparowało w jednej chwili zastąpione rozwagą.- Teraz też bym chciała, ale nie potrafię – dodała, uciekając w końcu wzrokiem przed jego tęczówkami. Brakowało jej zaufania względem Valeriana, a to uniemożliwiało wypowiedzenie wszystkich wątpliwości, doświadczeń i zmian, jakie zaszły na przestrzeni lat, które spędziła w Londynie… sama.
Opowiedzenie o pracy, wydawało jej się neutralne, ale wbrew swoim wcześniejszym słowom, odsłaniała przed nim dużą część swojego życia. Praca właśnie tym dla niej była, chociaż najpewniej nie było to dobre ani tym bardziej mądre poświęcać się pracy do tego stopnia.
Pracując w szpitalu, nie mogła pozostać biernym obserwatorem tego, co się działo, tak się po prostu nie dało. Chociaż nie wiedziała o nastawieniu Valeriana względem narastającego konfliktu, to mogłaby mu bez wahania przytaknąć, bo najbardziej obawiała się chwili, gdy przyjdzie jej podejmować istotne decyzje i nie miała kompletnie pojęcia, jak to się skończy. W takich momentach o niczym bardziej nie marzyła jak ucieczka do Francji, która najwyraźniej osiadła zbyt mocno w duszach rodzeństwa Blythe, i tam rozpoczęcia pracy uzdrowiciela.
- Naprawdę? – prychnęła cicho, a lekki grymas wkradł się na jej twarz.- To nie jest takie proste nie interesować się – zacisnęła mocniej palce na różdżce.- Przychodzę do pracy i nie wiem, co tam zastanę, czy nie dotrę do momentu, gdy zakażą mi pomóc komuś, bo ma pochodzenie, które komuś się nie spodobało – westchnęła z lekkim zrezygnowaniem. Była uzdrowicielką, teoretycznie mogła egzystować, nie wychylając się zbytnio, ale nie potrafiła przejść obok osób, które potrzebowały jej pomocy.
Zerknęła na jabłko, później na brata, gdy temu nie udało się zaklęcie.- Colloshoo – wypowiedziała miękko, chociaż czuła, że wzburzone emocje mogą udaremnić próbę rzucenia zaklęcia.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Westchnął cicho i rozłożył ręce, bojąc się powiedzieć coś więcej, aby czasem nie otrzymać pacnięcia w głowę czy ramię. Trzeba było w końcu skończyć ten temat, nawet jeśli sam go wywołał. Pojawiły się inne sprawy do omówienia, przez co znów wkroczyła między nich niezręczność i powaga. Zabolał go brak zaufania ze strony siostry, lecz był w stanie przemilczeć przykre stwierdzenie. O wiele bardziej zaniepokoiły go kolejne słowa, o które sam się prosił, ale nawinie się łudził, że siostra sięgnie po inne sformułowania. Opuścił różdżkę, czując budującą się powoli w niej złość.
– To jest bardzo proste, jeśli podejdziesz do swojego zawodu rozważnie, a do pacjentów z dystansem – odpowiedział kategorycznie, bo właśnie tę zasadę zawsze wpajał im ojciec, aby nie ważyli się spoufalać z leczonymi w Szpitalu Świętego Munga osobami. – Niekoniecznie musi cię interesować to, kto i komu pcha się pod różdżkę, musisz tylko wiedzieć czym oberwał, aby użyć odpowiedniego zaklęcia, a przypadki czarnomagicznych zaklęć zgłaszać aurorom – dodał już mniej stanowczo, ale to była jedna z tych zasad, które zapewniały uzdrowicielom względną równowagę pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym. Nie mili prawa wchodzić z butami w czyjeś życie, nie było miejsca na moralne rozterki, mieli tylko leczyć, być ślepi na to, kim pacjent jest. – Sam to powiedziałaś, przychodzisz do pracy. Nie wierzę, żeby ktokolwiek miał zakazać uzdrowicielom pomagać innym, ale nawet jeśli tak się stanie, to nie chcę, żebyś się narażała – wyrzucił z siebie z jakąś minimalną złością, rozumiejąc jej punkt widzenia, ale nie mogąc przyznać racji, gdy jej postawa mogła przynieść jej zgubę. Bał się o nią, teraz bardziej niż kiedykolwiek, zbyt dobrze świadom tego, że różni ludzie ginęli w tajemniczych okolicznościach. Czy wiedziała coś więcej o tragicznym końcu ich rodziców? Co nią kierowało?
– Nie mówię ci, że masz nie ratować czarodziejów, po prostu na siebie uważaj i działaj z głową, dobrze? – wyrzucił z siebie cicho, zwyczajnie kapitulując, kiedy spoglądał jej prosto w oczy, tak podobne do tych matczynych. Nie chciał się z nią sprzeczać, a swoją nieobecnością odebrał sobie prawo do stawiania jej jakichkolwiek warunków, jednak nie chciał pewnego dnia pojawić się również na jej pogrzebie z powodu jej nieostrożności. Wolał w nic się nie angażować, a nawet pozostać ślepym na wszelkie niepokojące zdarzenia, ale jednak od czegoś te oczy miał i widział, że źle się dzieje w czarodziejskim społeczeństwie Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Pokręcił głową z jakimś smutkiem, rezygnując z awantury. Zbliżył się do stołu i z pomocą lnianej torby zgarnął do jej wnętrza jabłka oblepione masą bahanek, które zamierzał natychmiast eksmitować z tego mieszkania.
– Możesz być na mnie zła za moje słowa, ale martwię się o ciebie – zdecydował się na szczerość, gdy dotarło do niego, że nie wrócą już do lekkiej atmosfery, jaką ledwo udało im się stworzyć. – Jeśli miałbym wybrać dobro wszystkich pacjentów leżących w Mungu, a twoje, to wybrałbym ciebie. Czy jestem przez to potworem? – nie oczekiwał odpowiedzi, nie bał się ukazać przed nią swoją egoistycznej natury. Bał się ją stracić, miał już tylko rodzeństwo, siostrę i brata. – Pójdę już – po tych słowach zabrał się z torbą w stronę wyjścia. Oboje musieli przemyśleć sobie wszystko na spokojnie, a więc z dala od siebie. Belvina skłonna była dawać wyraz emocjom, a nie chciał ponownie narażać się na jej gniew, gdy ledwo opadła wielka fala wcześniejszej złości. Wyszedł z jej mieszkania bez słowa skargi, czując się pokonanym przez nagłe przygnębienie.
| z tematu
– To jest bardzo proste, jeśli podejdziesz do swojego zawodu rozważnie, a do pacjentów z dystansem – odpowiedział kategorycznie, bo właśnie tę zasadę zawsze wpajał im ojciec, aby nie ważyli się spoufalać z leczonymi w Szpitalu Świętego Munga osobami. – Niekoniecznie musi cię interesować to, kto i komu pcha się pod różdżkę, musisz tylko wiedzieć czym oberwał, aby użyć odpowiedniego zaklęcia, a przypadki czarnomagicznych zaklęć zgłaszać aurorom – dodał już mniej stanowczo, ale to była jedna z tych zasad, które zapewniały uzdrowicielom względną równowagę pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym. Nie mili prawa wchodzić z butami w czyjeś życie, nie było miejsca na moralne rozterki, mieli tylko leczyć, być ślepi na to, kim pacjent jest. – Sam to powiedziałaś, przychodzisz do pracy. Nie wierzę, żeby ktokolwiek miał zakazać uzdrowicielom pomagać innym, ale nawet jeśli tak się stanie, to nie chcę, żebyś się narażała – wyrzucił z siebie z jakąś minimalną złością, rozumiejąc jej punkt widzenia, ale nie mogąc przyznać racji, gdy jej postawa mogła przynieść jej zgubę. Bał się o nią, teraz bardziej niż kiedykolwiek, zbyt dobrze świadom tego, że różni ludzie ginęli w tajemniczych okolicznościach. Czy wiedziała coś więcej o tragicznym końcu ich rodziców? Co nią kierowało?
– Nie mówię ci, że masz nie ratować czarodziejów, po prostu na siebie uważaj i działaj z głową, dobrze? – wyrzucił z siebie cicho, zwyczajnie kapitulując, kiedy spoglądał jej prosto w oczy, tak podobne do tych matczynych. Nie chciał się z nią sprzeczać, a swoją nieobecnością odebrał sobie prawo do stawiania jej jakichkolwiek warunków, jednak nie chciał pewnego dnia pojawić się również na jej pogrzebie z powodu jej nieostrożności. Wolał w nic się nie angażować, a nawet pozostać ślepym na wszelkie niepokojące zdarzenia, ale jednak od czegoś te oczy miał i widział, że źle się dzieje w czarodziejskim społeczeństwie Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Pokręcił głową z jakimś smutkiem, rezygnując z awantury. Zbliżył się do stołu i z pomocą lnianej torby zgarnął do jej wnętrza jabłka oblepione masą bahanek, które zamierzał natychmiast eksmitować z tego mieszkania.
– Możesz być na mnie zła za moje słowa, ale martwię się o ciebie – zdecydował się na szczerość, gdy dotarło do niego, że nie wrócą już do lekkiej atmosfery, jaką ledwo udało im się stworzyć. – Jeśli miałbym wybrać dobro wszystkich pacjentów leżących w Mungu, a twoje, to wybrałbym ciebie. Czy jestem przez to potworem? – nie oczekiwał odpowiedzi, nie bał się ukazać przed nią swoją egoistycznej natury. Bał się ją stracić, miał już tylko rodzeństwo, siostrę i brata. – Pójdę już – po tych słowach zabrał się z torbą w stronę wyjścia. Oboje musieli przemyśleć sobie wszystko na spokojnie, a więc z dala od siebie. Belvina skłonna była dawać wyraz emocjom, a nie chciał ponownie narażać się na jej gniew, gdy ledwo opadła wielka fala wcześniejszej złości. Wyszedł z jej mieszkania bez słowa skargi, czując się pokonanym przez nagłe przygnębienie.
| z tematu
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Lekka atmosfera i swoboda wyparowała dość brutalnie. Bel wręcz czuła napięcie, jakie wisiało w powietrzu, a które pogłębiło się, kiedy dotarły do niej słowa brata. Zacisnęła lekko zęby, gdy w pewnym sensie zarzucił jej brak profesjonalizmu w pracy. Nie wątpiła, że złość widoczna była u niej, ale tego nie mogła zdzierżyć tak po prostu. Oczywiście, łapała się na tym, że przekracza pewne granice, lecz nie mogła inaczej… nie w ostatnich miesiącach, które prywatnie były dla niej ciężkie, więc szukała odskoczni w nadgodzinach spędzanych w Mungu. Co prawda nigdy nie dociekała co zdarzyło się danej osobie, zostawiając te kwestie kompetentniejszym osobą, ale to nie zmieniało faktu, że czasami po prostu słuchała i dowiadywała się zbyt wiele.
- Jesteś zdecydowanie zbyt krótko w Anglii albo coś niezrozumiałego pozwala Ci być ślepym na wydarzenia w twoim otoczeniu, Valerianie – stwierdziła nieco oschle. Nie tak to powinno wyglądać, całe zamieszanie, które działo się na ulicach, powinno tam pozostać, a nie przenikać przez ściany szpitala, który powinien być bezpieczny dla wszystkich bez względu na status majątkowy lub krwi, a ten drugi w ostatnim czasie wydawał się dla czarodziejów zbyt istotny.
- Nie chcę się narażać, ale wiesz dobrze jaka jestem… nie wycofam się – szepnęła, świadoma, że tym stwierdzeniem najpewniej wcale go nie uspokoiła, ale co innego mogła powiedzieć. Miała jasne cele, odkąd ukończyła staż i zaczęła pracę uzdrowicielki.
Nie chciała się z nim kłócić, zwłaszcza że ich relacja była nadal tak delikatna i mogła zostać ponownie zerwana. Bracia byli jej ostatnią bliską rodziną, a z dwóch miała obecnie tylko Valeriana… i potrzebowała go; jego wsparcia, rad oraz tego, że potrafił wysłuchać. Dlatego jeszcze z cierpliwością broniła się przed jego zarzutami, dopuszczając do siebie myśl, że miał rację w tym, co teraz mówił.
Obserwowała Go, gdy zebrał z blatów jabłka z bahankami. Zaprosiła brata do siebie, potrzebując jego pomocy i chcąc dać im możliwość rozmowy, ale najwyraźniej jeszcze nie potrafiła z nim rozmawiać, bez gniewu, kiedy mówił czystą prawdę.
- Wiem, że się martwisz – przyznała z cichym westchnięciem. Skapitulowała, po prostu.- Obiecuję, że nie zrobię nic głupiego, a jeśli będzie trzeba… zrezygnuję z pracy – niechętnie, ale była gotowa podjąć taki drastyczny krok. Nie miała planu co później, gdyby odcięła się od Munga, ale ciągle w głowie miała tą świadomość, że w najgorszej sytuacji, będzie musiała najpierw zadbać o siebie. Co prawda nie było żadnej pewności, że kiedykolwiek podejmie tą decyzję uważając, że już dość.
Patrzyła, jak zabiera swoje rzeczy i wychodzi. Czuła lekkie zirytowanie oraz dominujący smutek, bo chociaż uporała się z problemem bahanek to pojawiał się kolejny.
| zt
- Jesteś zdecydowanie zbyt krótko w Anglii albo coś niezrozumiałego pozwala Ci być ślepym na wydarzenia w twoim otoczeniu, Valerianie – stwierdziła nieco oschle. Nie tak to powinno wyglądać, całe zamieszanie, które działo się na ulicach, powinno tam pozostać, a nie przenikać przez ściany szpitala, który powinien być bezpieczny dla wszystkich bez względu na status majątkowy lub krwi, a ten drugi w ostatnim czasie wydawał się dla czarodziejów zbyt istotny.
- Nie chcę się narażać, ale wiesz dobrze jaka jestem… nie wycofam się – szepnęła, świadoma, że tym stwierdzeniem najpewniej wcale go nie uspokoiła, ale co innego mogła powiedzieć. Miała jasne cele, odkąd ukończyła staż i zaczęła pracę uzdrowicielki.
Nie chciała się z nim kłócić, zwłaszcza że ich relacja była nadal tak delikatna i mogła zostać ponownie zerwana. Bracia byli jej ostatnią bliską rodziną, a z dwóch miała obecnie tylko Valeriana… i potrzebowała go; jego wsparcia, rad oraz tego, że potrafił wysłuchać. Dlatego jeszcze z cierpliwością broniła się przed jego zarzutami, dopuszczając do siebie myśl, że miał rację w tym, co teraz mówił.
Obserwowała Go, gdy zebrał z blatów jabłka z bahankami. Zaprosiła brata do siebie, potrzebując jego pomocy i chcąc dać im możliwość rozmowy, ale najwyraźniej jeszcze nie potrafiła z nim rozmawiać, bez gniewu, kiedy mówił czystą prawdę.
- Wiem, że się martwisz – przyznała z cichym westchnięciem. Skapitulowała, po prostu.- Obiecuję, że nie zrobię nic głupiego, a jeśli będzie trzeba… zrezygnuję z pracy – niechętnie, ale była gotowa podjąć taki drastyczny krok. Nie miała planu co później, gdyby odcięła się od Munga, ale ciągle w głowie miała tą świadomość, że w najgorszej sytuacji, będzie musiała najpierw zadbać o siebie. Co prawda nie było żadnej pewności, że kiedykolwiek podejmie tą decyzję uważając, że już dość.
Patrzyła, jak zabiera swoje rzeczy i wychodzi. Czuła lekkie zirytowanie oraz dominujący smutek, bo chociaż uporała się z problemem bahanek to pojawiał się kolejny.
| zt
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
04 II '57
Nie miała wyszukanych planów na dzisiejszy dzień, opuszczając mury szpitala wraz z zakończoną zmianą. Cieszyła się jedynie w duchu, że przyjdzie jej pierwszy raz od dwóch tygodni pocieszyć się dniem, a nie nocą, gdy przemierzając ulice w drodze do domu, napotykała tylko co wytrwalszych. Teraz mijający ludzie, wydawali się nie na miejscu, a zachmurzone niebo zbyt jasne. Prawie zapominała, jak to jest egzystować w normalnych godzinach poza Mungiem. Znów przesadzała z czasem poświęcanym pracy, ale nie potrafiła wyleczyć się z pracoholizmu, traktując bycie uzdrowicielką jako pasję, a nie przykry obowiązek, nawet jeśli czasami czuła dominujące zmęczenie. Porwana w wir codzienności, nie wracała myślami do tego, co działo się w ostatnim czasie, wszystkich dziwnych sytuacji, których była świadkiem lub w których aktywniej uczestniczyła. Zdecydowanie początek roku zapowiadał ciekawe miesiące, jeśli wierzyć przesądom, jakie usłyszała kiedyś jeszcze poza granicami Anglii; pierwszy miesiąc mocno definiował cały rok. Osobiście podchodziła do tego skrajnie sceptycznie, ale kto wie, ile w tym mogło kryć się prawdy.
Zatrzaskując za sobą drzwi mieszkania, zajęła się tym, na co przeważnie nie miała czasu z różnych powodów, aby dopiero późnym popołudniem rozłożyć się w salonie i pochylić nad kilkoma rękopisami, które zalegały u niej w mieszkaniu już zdecydowanie za długo. Rozwijanie się i poszerzanie wiedzy, było głównym celem, jaki obrała sobie już za czasów szkoły, wiedząc dobrze, kim chce być i dlaczego. Wymagało to pewnych poświęceń, mimo że z perspektywy czasu nie traciła wiele i nie stała się finalnie szarą myszką, przesadnię nieśmiałą z tendencjami do stronienia od towarzystwa. Może tylko dzięki osobom, które ją otaczały, ale jeśli tak było, zawdzięczała im więcej, niż była świadoma.
Oderwała wzrok od jednej z wielu pożółkłych kartek, na których spisano niezbyt pasjonując dział magomedycyny. Od paru minut błądziła wzrokiem po jednej linijce, nie wyciągając z tego żadnego wniosku. Spojrzała z uwagą na Senu, który zahukał gniewnie, rozkładając skrzydła, by zamachać nimi, podkreślając najpewniej swoje niezadowolenie.
Już miała rzucić w przestrzeń pytaniem, jakby sowa miała co najmniej odpowiedzieć, ale z zamiaru wytrąciło ją pukanie do drzwi. Chociaż to dość łagodne określenie, gdy dwa uderzenia w drzwi, brzmiały jakby ktoś niecierpliwie potraktował je pięścią.
Nie zerwała się od razu z miejsca, parę cennych sekund rozważając, czy ktoś miał tu dziś przyjść? Z drugiej strony każdy, kogo mogłaby się spodziewać, wszedłby do środka wiedząc, że może czuć się tu jak u siebie za pełną zgodą właścicielki mieszkania. W końcu wstała, podchodząc i otwierając drzwi przed niespodziewanym gościem. Fakt, dlaczego tu był… dotarł do niej po chwili, gdy zdziwienie zastąpiło zrozumienie; sama na koniec tego specyficznego spotkania, zaproponowała mu pomoc, gdyby kiedyś potrzebował. Odruchowo cofnęła się, aby wpuścić go do środka, sunąc wzrokiem po jego sylwetce i oceniając stan.
- Co ci się stało? – spytała cicho, zamykając drzwi i na chwilę opuszczając salon, aby zabrać z pracowni różdżkę, bo nie wątpiła, że teraz właśnie będzie potrzebna.
Nie miała wyszukanych planów na dzisiejszy dzień, opuszczając mury szpitala wraz z zakończoną zmianą. Cieszyła się jedynie w duchu, że przyjdzie jej pierwszy raz od dwóch tygodni pocieszyć się dniem, a nie nocą, gdy przemierzając ulice w drodze do domu, napotykała tylko co wytrwalszych. Teraz mijający ludzie, wydawali się nie na miejscu, a zachmurzone niebo zbyt jasne. Prawie zapominała, jak to jest egzystować w normalnych godzinach poza Mungiem. Znów przesadzała z czasem poświęcanym pracy, ale nie potrafiła wyleczyć się z pracoholizmu, traktując bycie uzdrowicielką jako pasję, a nie przykry obowiązek, nawet jeśli czasami czuła dominujące zmęczenie. Porwana w wir codzienności, nie wracała myślami do tego, co działo się w ostatnim czasie, wszystkich dziwnych sytuacji, których była świadkiem lub w których aktywniej uczestniczyła. Zdecydowanie początek roku zapowiadał ciekawe miesiące, jeśli wierzyć przesądom, jakie usłyszała kiedyś jeszcze poza granicami Anglii; pierwszy miesiąc mocno definiował cały rok. Osobiście podchodziła do tego skrajnie sceptycznie, ale kto wie, ile w tym mogło kryć się prawdy.
Zatrzaskując za sobą drzwi mieszkania, zajęła się tym, na co przeważnie nie miała czasu z różnych powodów, aby dopiero późnym popołudniem rozłożyć się w salonie i pochylić nad kilkoma rękopisami, które zalegały u niej w mieszkaniu już zdecydowanie za długo. Rozwijanie się i poszerzanie wiedzy, było głównym celem, jaki obrała sobie już za czasów szkoły, wiedząc dobrze, kim chce być i dlaczego. Wymagało to pewnych poświęceń, mimo że z perspektywy czasu nie traciła wiele i nie stała się finalnie szarą myszką, przesadnię nieśmiałą z tendencjami do stronienia od towarzystwa. Może tylko dzięki osobom, które ją otaczały, ale jeśli tak było, zawdzięczała im więcej, niż była świadoma.
Oderwała wzrok od jednej z wielu pożółkłych kartek, na których spisano niezbyt pasjonując dział magomedycyny. Od paru minut błądziła wzrokiem po jednej linijce, nie wyciągając z tego żadnego wniosku. Spojrzała z uwagą na Senu, który zahukał gniewnie, rozkładając skrzydła, by zamachać nimi, podkreślając najpewniej swoje niezadowolenie.
Już miała rzucić w przestrzeń pytaniem, jakby sowa miała co najmniej odpowiedzieć, ale z zamiaru wytrąciło ją pukanie do drzwi. Chociaż to dość łagodne określenie, gdy dwa uderzenia w drzwi, brzmiały jakby ktoś niecierpliwie potraktował je pięścią.
Nie zerwała się od razu z miejsca, parę cennych sekund rozważając, czy ktoś miał tu dziś przyjść? Z drugiej strony każdy, kogo mogłaby się spodziewać, wszedłby do środka wiedząc, że może czuć się tu jak u siebie za pełną zgodą właścicielki mieszkania. W końcu wstała, podchodząc i otwierając drzwi przed niespodziewanym gościem. Fakt, dlaczego tu był… dotarł do niej po chwili, gdy zdziwienie zastąpiło zrozumienie; sama na koniec tego specyficznego spotkania, zaproponowała mu pomoc, gdyby kiedyś potrzebował. Odruchowo cofnęła się, aby wpuścić go do środka, sunąc wzrokiem po jego sylwetce i oceniając stan.
- Co ci się stało? – spytała cicho, zamykając drzwi i na chwilę opuszczając salon, aby zabrać z pracowni różdżkę, bo nie wątpiła, że teraz właśnie będzie potrzebna.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Byłby wyjątkowo arogancki, ślepo zadufany w sobie i naiwny, gdyby pojedynek z Sigrun z góry uznał jako zwycięski. Doskonale wiedział, że Śmierciożerczyni pragnęła odegrać się za ten ostatni, więc nie kierowała się jedynie chęcią istotnego dla nich wszystkich szkolenia, ale i urażoną dumą. Byli w ów aspekcie podobni – zapewne on sam szukałby możliwości powalenia przeciwnika, aby zmyć plamę na honorze, choć była to ujma przyjęta tylko i wyłącznie przez nich samych. Czy istniał prawdziwy i sensowny ku temu powód? Zapewne nie, jednakże nie znosili porażek, nawet jeśli nie miały one większego znaczenia; w końcu nie walczyli z Zakonem Feniksa, nie podnosili różdżek w imię Czarnego Pana. Zwykły trening, zwykła wymiana doświadczeń.
Dopięła swego. Wyprowadzając jeden niezwykle silny i celny atak powaliła Macnaira na kolana i choć ten starał się w jakikolwiek sposób odpowiedzieć rany okazały się nader dotkliwe. Fioletowy pocisk Igne Inferiori wyrządził wiele wewnętrznych obrażeń, które niewidoczne na pierwszy rzut oka, o mały włos nie doprowadziły szatyna do nieprzytomności. Ból był olbrzymi, nie potrafił opisać go słowami i choć udało mu się posłać jeszcze kilka celnych czarów okazały się one zbyt słabe na rozpędzoną Rookwood. Nie tylko się odegrała, ale ponadto wygrała zakład, a tym samym wyjątkową nagrodę, którą zapewne przyjdzie mu na długo zapamiętać – czuł, że naprawdę się o to postara.
Nim przyjdzie mu pluć sobie za to w brodę musiał uporać się z czymś innym – potrzebował medyka. Koniecznie.
Teleportacja mogła okazać się paskudna w skutkach, dlatego postanowił przemieścić się mgłą najbliżej Londynu jak potrafił oraz przede wszystkim na ile pozwalały mu siły. Coraz trudniej łapał oddech, a zaschnięta krew w okolicy brody coraz szybciej mieszała się ze świeżą. Mógł prosić Sigrun o pomoc, właściwie mu to zaproponowała, lecz nie chciał marnować jej cennego czasu – był jeszcze w stanie stać na nogach, a to pozwalało mu dotrzeć w odpowiednie miejsce. Nie zastanawiał się długo nad uzdrowicielem, albowiem dziewczyna sama zaoferowała swe usługi i podkreśliła, że nie przywykła wnikać w „przyczyny”, co w tym przypadku było niezbędne. Liczył, iż dotrzyma swej obietnicy.
Odnajdując właściwy adres rozpoczął nędzną próbę wspinania się po stromych schodach. Trwało to długo i kosztowało go nie tylko sporo sił, ale przede wszystkim przekleństw wypowiedzianych pod nosem. Odetchnął spostrzegając odpowiedni numer i bez zawahania zapukał kilkukrotnie z nadzieją, iż Belvina nie miała dzisiaj żadnych planów, ani… gości. -Wyglądasz olśniewająco, jak zwykle.- rzucił znacznie ciszej niżeli miał w zwyczaju i uniósł na nią zmęczone spojrzenie. Wygięte w kpiącym uśmiechu wargi zdobiły jego twarz, choć na pierwszy rzut oka można było spostrzec, iż nie był w dobrej formie. Podziękowawszy wolnym skinieniem głowy wszedł do środka, a następnie bezpardonowo położył się na wygodnej kanapie, którą nieświadomie wybrudził krwią. -Przyszedłem.- rozpoczął, lecz zaraz po tym zmuszony był wziąć płytki oddech. -Odpocząć.- dodał z lekkim uśmiechem pozwalając sobie na przymknięcie powiek.
Dopięła swego. Wyprowadzając jeden niezwykle silny i celny atak powaliła Macnaira na kolana i choć ten starał się w jakikolwiek sposób odpowiedzieć rany okazały się nader dotkliwe. Fioletowy pocisk Igne Inferiori wyrządził wiele wewnętrznych obrażeń, które niewidoczne na pierwszy rzut oka, o mały włos nie doprowadziły szatyna do nieprzytomności. Ból był olbrzymi, nie potrafił opisać go słowami i choć udało mu się posłać jeszcze kilka celnych czarów okazały się one zbyt słabe na rozpędzoną Rookwood. Nie tylko się odegrała, ale ponadto wygrała zakład, a tym samym wyjątkową nagrodę, którą zapewne przyjdzie mu na długo zapamiętać – czuł, że naprawdę się o to postara.
Nim przyjdzie mu pluć sobie za to w brodę musiał uporać się z czymś innym – potrzebował medyka. Koniecznie.
Teleportacja mogła okazać się paskudna w skutkach, dlatego postanowił przemieścić się mgłą najbliżej Londynu jak potrafił oraz przede wszystkim na ile pozwalały mu siły. Coraz trudniej łapał oddech, a zaschnięta krew w okolicy brody coraz szybciej mieszała się ze świeżą. Mógł prosić Sigrun o pomoc, właściwie mu to zaproponowała, lecz nie chciał marnować jej cennego czasu – był jeszcze w stanie stać na nogach, a to pozwalało mu dotrzeć w odpowiednie miejsce. Nie zastanawiał się długo nad uzdrowicielem, albowiem dziewczyna sama zaoferowała swe usługi i podkreśliła, że nie przywykła wnikać w „przyczyny”, co w tym przypadku było niezbędne. Liczył, iż dotrzyma swej obietnicy.
Odnajdując właściwy adres rozpoczął nędzną próbę wspinania się po stromych schodach. Trwało to długo i kosztowało go nie tylko sporo sił, ale przede wszystkim przekleństw wypowiedzianych pod nosem. Odetchnął spostrzegając odpowiedni numer i bez zawahania zapukał kilkukrotnie z nadzieją, iż Belvina nie miała dzisiaj żadnych planów, ani… gości. -Wyglądasz olśniewająco, jak zwykle.- rzucił znacznie ciszej niżeli miał w zwyczaju i uniósł na nią zmęczone spojrzenie. Wygięte w kpiącym uśmiechu wargi zdobiły jego twarz, choć na pierwszy rzut oka można było spostrzec, iż nie był w dobrej formie. Podziękowawszy wolnym skinieniem głowy wszedł do środka, a następnie bezpardonowo położył się na wygodnej kanapie, którą nieświadomie wybrudził krwią. -Przyszedłem.- rozpoczął, lecz zaraz po tym zmuszony był wziąć płytki oddech. -Odpocząć.- dodał z lekkim uśmiechem pozwalając sobie na przymknięcie powiek.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie znała Go najlepiej, przecież spędzili w swoim towarzystwie tylko kilka godzin, które złożyły się na dość interesujące urodziny obojga, jednak nawet ignorując krew uciekającą spomiędzy wygiętych lekko ust, mogła śmiało stwierdzić, że jest w wyjątkowo złym stanie. Już przy pierwszym rzuconym spojrzeniu, miała pewność, że powinien znaleźć się w szpitalu, a nie pakować do jej mieszkania. Mimo to nie zamierzała mu tego mówić, była pewna, że nie posłucha i albo będzie uparcie siedział tu, albo pójdzie gdzieś, a ją coś trafi bez pewności, że wyszedł z tego cało.
Wywróciła lekko oczami, słysząc coś, co jej zdaniem było na granicy komplementu i słabej zaczepki.
- Chciałabym powiedzieć coś podobnego o tobie, ale postarałeś się, abym nie mogła – rzuciła tylko.
Wracając do salonu, minimalnie skrzywiła się, widząc, że rozłożył się na kanapie. Nie dziwiła mu się, ale na widok krwi na jasnym materiale, poczuła cień zirytowania. Pewnie w każdej innej sytuacji, zgarnąłby solidny ochrzan, a tak… chyba nie była tak wredna, aby mu to wypomnieć nawet później.
Przysiadła na krawędzi kanapy, przyglądając mu się przez krótką chwilę, gdy podjął temat, po co przyszedł. Znacząca przerwa na złapanie oddechu zwróciła jej uwagę, tak samo, jak fakt, że nie nabierał zbyty dużego wdechu.
Klepnęła go w policzek, będąc dość miłą, aby nie włożyć w to siły.
- Nie zamykaj oczu – ton był stanowczy, wręcz ostry. Domyślała się, że dokucza mu zmęczenie, ale nie mógł jej odpłynąć teraz, było to zbyt niebezpieczne, póki nie wiedziała, jak poważne są obrażenia.
Zacisnęła pewniej palce na drewnie ohii, które rzadko ją zawodziło.
- Subsisto Dolorem – wypowiedziała już spokojnie, chcąc na krótki czas zniwelować ból, jaki musiał mu towarzyszyć.
- Diagno Haemo – przesunęła różdżką nad jego ciałem, by sprawdzić, w jakim stanie są organy wewnętrzne. Patrząc na krew na jego brodzie, nie łudziła się, że zaklęcie nie wykaże żadnych nieprawidłowości.
- Mówiłam, że nie wnikam w przyczyny stanu osób, którym pomagam… ale muszę wiedzieć, czym dostałeś – wyjaśniła, licząc, że jest z nim jeszcze dość dobry kontakt, aby odpowiedział konkretnie. Łatwo było leczyć rany, które widać było na zewnątrz, a sam zakres zaklęć był wtedy dość duży. Jednak kiedy obrażenia, kryły się wewnątrz ciała… sprawia komplikowała się znacząco, a w tej chwili nie chciała tracić czasu, by wybierać na ślepo w nadziei, że trafi.
Wywróciła lekko oczami, słysząc coś, co jej zdaniem było na granicy komplementu i słabej zaczepki.
- Chciałabym powiedzieć coś podobnego o tobie, ale postarałeś się, abym nie mogła – rzuciła tylko.
Wracając do salonu, minimalnie skrzywiła się, widząc, że rozłożył się na kanapie. Nie dziwiła mu się, ale na widok krwi na jasnym materiale, poczuła cień zirytowania. Pewnie w każdej innej sytuacji, zgarnąłby solidny ochrzan, a tak… chyba nie była tak wredna, aby mu to wypomnieć nawet później.
Przysiadła na krawędzi kanapy, przyglądając mu się przez krótką chwilę, gdy podjął temat, po co przyszedł. Znacząca przerwa na złapanie oddechu zwróciła jej uwagę, tak samo, jak fakt, że nie nabierał zbyty dużego wdechu.
Klepnęła go w policzek, będąc dość miłą, aby nie włożyć w to siły.
- Nie zamykaj oczu – ton był stanowczy, wręcz ostry. Domyślała się, że dokucza mu zmęczenie, ale nie mógł jej odpłynąć teraz, było to zbyt niebezpieczne, póki nie wiedziała, jak poważne są obrażenia.
Zacisnęła pewniej palce na drewnie ohii, które rzadko ją zawodziło.
- Subsisto Dolorem – wypowiedziała już spokojnie, chcąc na krótki czas zniwelować ból, jaki musiał mu towarzyszyć.
- Diagno Haemo – przesunęła różdżką nad jego ciałem, by sprawdzić, w jakim stanie są organy wewnętrzne. Patrząc na krew na jego brodzie, nie łudziła się, że zaklęcie nie wykaże żadnych nieprawidłowości.
- Mówiłam, że nie wnikam w przyczyny stanu osób, którym pomagam… ale muszę wiedzieć, czym dostałeś – wyjaśniła, licząc, że jest z nim jeszcze dość dobry kontakt, aby odpowiedział konkretnie. Łatwo było leczyć rany, które widać było na zewnątrz, a sam zakres zaklęć był wtedy dość duży. Jednak kiedy obrażenia, kryły się wewnątrz ciała… sprawia komplikowała się znacząco, a w tej chwili nie chciała tracić czasu, by wybierać na ślepo w nadziei, że trafi.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95, 77
'k100' : 95, 77
Nie liczył na gorące powitanie, właściwie nie liczył na nic innego jak nieznacznie uśmierzenie bólu oraz szklankę ognistej, która z pewnością zadziała sprawniej niżeli jakiekolwiek zaklęcia. Belvina była mu właściwie obca, mieli przyjemność spędzić zaledwie jeden wieczór, jednakże fakt, iż znajdowała się najbliżej spowodował, że udał się właśnie do niej. Miał nadzieję, że oszczędzi sobie pytań i kiedy podobnymi nie zaatakowała go od samego progu pozwolił sobie na lekki uśmiech.
Kanapa była wyborem przymusowym, z każdą chwilą coraz ciężej było ustać mu na nogach i prawić denne komplementy, choć akurat wcześniejszy miał należeć do owej grupy. -Zawsze wyglądam obłędnie.- zaśmiał się pod nosem, lecz zaraz po tym na jego twarzy pojawił się widoczny grymas bólu; najwyraźniej wystarczył jeden szybszy ruch, aby paskudne uczucie powróciło. -Starałem się…- przerwał musząc złapać oddech. -o lepszą, ale nie wyszło.- dodał z widocznym trudem.
Nie powstrzymał lekkiego uderzenia w swą twarz, bowiem nawet nie zorientował się, iż do podobnego miało dojść. Wykrzywiając nieznacznie wargi chciał dać dziewczynie do zrozumienia, że poczuł, ale otwarcie powiek zaczynało graniczyć z cudem. Nie był na skraju, choć czarnomagiczna klątwa nieustannie plądrowała jego narządy i walka z nią spowodowała kompletne wyczerpanie, którego w żaden sposób nie mógł powstrzymać. Podobnie jak paskudnego bólu.
Docierały do niego kolejne słowa złączające się w inkantacje. Nie znał ich, magia lecznicza była mu kompletnie obca, więc w żaden sposób nie był w stanie zweryfikować, czy aby na pewno Belvina nie robi mu jeszcze większej krzywdy. Świtało mu, że słyszał już wcześniej pierwsze z zaklęć tylko nie miał pewności w jakim miejscu – czyżby u Cassandry w lecznicy? Było to najbardziej prawdopodobne, bowiem uzdrowicielka już niejednokrotnie składała Rycerzy w jedną całość.
Momentalnie odniósł wrażenie, że ból nieco odpuścił, a on sam mógł swobodniej poruszać klatką piersiową. Był jej wdzięczny, w końcu zgodnie ze swoją obietnicą nie próbowała wyciągnąć od niego wszelkich szczegółów nim przeszła do pracy. -Potknąłem się o własne nogi zalany w trupa.- uniósł kącik ust zerkając w jej stronę. Była to nędzna wymówka, podobna do „spadania ze schodów”, ale nie mógł powiedzieć jej prawdy, przynajmniej do czasu, kiedy sama jej nie odkryje lub nie będzie na nią gotowa. Przydałaby się równie sprawna różdżka w ich szczuplejących szeregach, bowiem czym więcej wrogów stawało na jego drodze tym bardziej sobie uświadamiał, iż nie tylko defensywa była ich mocną stroną.
Kanapa była wyborem przymusowym, z każdą chwilą coraz ciężej było ustać mu na nogach i prawić denne komplementy, choć akurat wcześniejszy miał należeć do owej grupy. -Zawsze wyglądam obłędnie.- zaśmiał się pod nosem, lecz zaraz po tym na jego twarzy pojawił się widoczny grymas bólu; najwyraźniej wystarczył jeden szybszy ruch, aby paskudne uczucie powróciło. -Starałem się…- przerwał musząc złapać oddech. -o lepszą, ale nie wyszło.- dodał z widocznym trudem.
Nie powstrzymał lekkiego uderzenia w swą twarz, bowiem nawet nie zorientował się, iż do podobnego miało dojść. Wykrzywiając nieznacznie wargi chciał dać dziewczynie do zrozumienia, że poczuł, ale otwarcie powiek zaczynało graniczyć z cudem. Nie był na skraju, choć czarnomagiczna klątwa nieustannie plądrowała jego narządy i walka z nią spowodowała kompletne wyczerpanie, którego w żaden sposób nie mógł powstrzymać. Podobnie jak paskudnego bólu.
Docierały do niego kolejne słowa złączające się w inkantacje. Nie znał ich, magia lecznicza była mu kompletnie obca, więc w żaden sposób nie był w stanie zweryfikować, czy aby na pewno Belvina nie robi mu jeszcze większej krzywdy. Świtało mu, że słyszał już wcześniej pierwsze z zaklęć tylko nie miał pewności w jakim miejscu – czyżby u Cassandry w lecznicy? Było to najbardziej prawdopodobne, bowiem uzdrowicielka już niejednokrotnie składała Rycerzy w jedną całość.
Momentalnie odniósł wrażenie, że ból nieco odpuścił, a on sam mógł swobodniej poruszać klatką piersiową. Był jej wdzięczny, w końcu zgodnie ze swoją obietnicą nie próbowała wyciągnąć od niego wszelkich szczegółów nim przeszła do pracy. -Potknąłem się o własne nogi zalany w trupa.- uniósł kącik ust zerkając w jej stronę. Była to nędzna wymówka, podobna do „spadania ze schodów”, ale nie mógł powiedzieć jej prawdy, przynajmniej do czasu, kiedy sama jej nie odkryje lub nie będzie na nią gotowa. Przydałaby się równie sprawna różdżka w ich szczuplejących szeregach, bowiem czym więcej wrogów stawało na jego drodze tym bardziej sobie uświadamiał, iż nie tylko defensywa była ich mocną stroną.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Powstrzymała się przed ponownym przewróceniem oczami, gdy usłyszała jego odpowiedź. Czy obłędnie... mogła się z tym pokłócić. Nie dała się jednak złapać na słowną przepychankę w tym temacie.
Obserwowała, jak krzywi się z bólu i urywa w pół wypowiedzi. Cokolwiek mu się stało, wyraźnie mocno dawało w kość i nie szło przejść obojętnie wobec tego. Spoglądając na niego, minimalnie bawiło ją, jak bardzo teraz różnił się od tego, co przedstawiał sobą podczas świętowania urodzin. Nie zamierzała jednak sycić się tym widokiem ani mu dociąć, mając za cel pomóc mu jak najszybciej.
Zignorowała jego grymas po klepnięciu w policzek. Domyślała się, że taki gest może mu się nie spodobać, ale nie to nią kierowało, gdy chciała go skłonić do otwarcia oczu.
- Nie krzyw się, tylko trochę współpracuj - upomniała go, nie poświęcając jednak tej kwestii zbyt wiele uwagi. Widziała, że zaklęcia zadziałały i to oba. W takich chwilach wracała wiara w to, że magia będzie współpracować i nic jej już nie wypaczy. Złapała za dolną krawędź jego koszulki i podciągnęła materiał do góry, odsłaniając część torsu, a przynajmniej na tyle, aby widzieć, co pokazało drugie z rzuconych zaklęć. Wiedzę miała dość dużą, aby wyciągnąć wnioski z tego, co zobaczyła i minimalnie odetchnąć, że wbrew obawom, organy wewnętrzne nie były w opłakanym stanie. Co prawda niepokoiło ją to, co działo się z płucami, ale nie wyglądało na coś śmiertelnego, co nie zmieniało faktu, że pewnie Drew pomęczy się parę godzin.
- Zaskakująco umiejętnie potrafisz potknąć się o własne nogi - stwierdziła, nawet nie udając, że mu wierzy, ale nie dociekając. Skoro nie chciał powiedzieć, w co się wpakował, mogła póki co jedynie rzucić kilka zaklęć niwelujących ból i zająć się jego ręką, której dziwne wygięcie przykuło uwagę nie mniej jak krew uciekająca spomiędzy warg.
- Subsisto Dolorem Maxima - sięgnęła po mocniejszą wersję zaklęcia, planując zminimalizować ból, jaki odczuwał, a który może się spotęgować za moment.
- Arcorecte Maxima - szepnęła, dotykając różdżką dziwnie wygiętej ręki. Przy tym, co widziała wybity staw, był jedynym, co mogło faktycznie podtrzymać słabe kłamstwo o potknięciu.
Obserwowała, jak krzywi się z bólu i urywa w pół wypowiedzi. Cokolwiek mu się stało, wyraźnie mocno dawało w kość i nie szło przejść obojętnie wobec tego. Spoglądając na niego, minimalnie bawiło ją, jak bardzo teraz różnił się od tego, co przedstawiał sobą podczas świętowania urodzin. Nie zamierzała jednak sycić się tym widokiem ani mu dociąć, mając za cel pomóc mu jak najszybciej.
Zignorowała jego grymas po klepnięciu w policzek. Domyślała się, że taki gest może mu się nie spodobać, ale nie to nią kierowało, gdy chciała go skłonić do otwarcia oczu.
- Nie krzyw się, tylko trochę współpracuj - upomniała go, nie poświęcając jednak tej kwestii zbyt wiele uwagi. Widziała, że zaklęcia zadziałały i to oba. W takich chwilach wracała wiara w to, że magia będzie współpracować i nic jej już nie wypaczy. Złapała za dolną krawędź jego koszulki i podciągnęła materiał do góry, odsłaniając część torsu, a przynajmniej na tyle, aby widzieć, co pokazało drugie z rzuconych zaklęć. Wiedzę miała dość dużą, aby wyciągnąć wnioski z tego, co zobaczyła i minimalnie odetchnąć, że wbrew obawom, organy wewnętrzne nie były w opłakanym stanie. Co prawda niepokoiło ją to, co działo się z płucami, ale nie wyglądało na coś śmiertelnego, co nie zmieniało faktu, że pewnie Drew pomęczy się parę godzin.
- Zaskakująco umiejętnie potrafisz potknąć się o własne nogi - stwierdziła, nawet nie udając, że mu wierzy, ale nie dociekając. Skoro nie chciał powiedzieć, w co się wpakował, mogła póki co jedynie rzucić kilka zaklęć niwelujących ból i zająć się jego ręką, której dziwne wygięcie przykuło uwagę nie mniej jak krew uciekająca spomiędzy warg.
- Subsisto Dolorem Maxima - sięgnęła po mocniejszą wersję zaklęcia, planując zminimalizować ból, jaki odczuwał, a który może się spotęgować za moment.
- Arcorecte Maxima - szepnęła, dotykając różdżką dziwnie wygiętej ręki. Przy tym, co widziała wybity staw, był jedynym, co mogło faktycznie podtrzymać słabe kłamstwo o potknięciu.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77, 76
'k100' : 77, 76
Żal i rozpacz, tak jedynie mógł skomentować swoją dzisiejszą dyspozycję, która właściwie zakrywała o coś jeszcze gorszego, lecz wolał nie przebierać w słowach. Przez półprzymknięte powieki nie widział z każdym detalem wyrazu jej twarzy, mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy czuł, że miała z tego ubaw; czyż w końcu nie zasłużył sobie na to paskudnymi komentarzami i nader ciętym językiem? Karma wracała, jednak to był dopiero zalążek odwetu jaki należał mu się za dokonane czyny – nie patrzył na to w tych kategoriach, ale zapewne inni owszem. Nie uciekał od odpowiedzialności, w jego mniemaniu to co robił dla organizacji, a także własnych interesów było konieczne, aby osiągnąć zamierzony cel. Czy obawiał się drogi usłanej trupami? Nigdy, lecz wymagała ona na tyle ciężkiej pracy, żeby owego stosu nie uzupełnić własnym truchłem.
-Powiedziałbym, że krzywię się na Twój widok, ale magia zaczyna działać, więc udaj, iż tego nie słyszałaś.- zaśmiał się pod nosem, choć wyraz jego twarzy z pewnością przedstawiał o wiele większą ulgę, jak ironię, bowiem ból zaczynał odpuszczać i tym samym umożliwiać chociażby jeden głębszy oddech. Niejednokrotnie już na własnej skórze przekonał się o potędze czarnej magii; czy to podczas szalejących anomalii, pojedynków, a nawet kiedy sam podejmował próbę jej użycia. Zbierała ogromne żniwa, wymagała niesamowitych pokładów samozaparcia i koncentracji, dlatego jeden najmniejszy błąd mógł kosztować nie tylko zdrowie, a życie. Mimo tak wielkiego ryzyka nie rezygnował z dalszych treningów, walk i nakładania klątw – to była jego pasja, praca oraz lojalna służba.
-Mógłbym dawać z tego lekcję.- uniósł kącik ust obserwując jak zajmowała się dalszymi, niezbędnymi czynnościami. -Dlaczego właściwie mi pomagasz?- spytał po chwili nieco poważniejąc, a być może nawet widząc w niej coś więcej jak zwykłą uzdrowicielkę, która miała leczyć każdego zbłąkanego wędrowca. Potrzebowali ludzi, niezbędne im były zaufane jednostki potrafiące nie tylko wykorzystać swe umiejętności, ale i wiedzę w badaniach. Priorytetem było rozwinąć ów skrzydło w Jednostce, bowiem wróg nie spał i zapewne szykował sporo niespodzianek. Musieli być gotowi.
-Marnujesz się w Mungu.- rzucił w końcu zerkając na jej twarz, a następnie własną rękę, którą naprawiała.
-Powiedziałbym, że krzywię się na Twój widok, ale magia zaczyna działać, więc udaj, iż tego nie słyszałaś.- zaśmiał się pod nosem, choć wyraz jego twarzy z pewnością przedstawiał o wiele większą ulgę, jak ironię, bowiem ból zaczynał odpuszczać i tym samym umożliwiać chociażby jeden głębszy oddech. Niejednokrotnie już na własnej skórze przekonał się o potędze czarnej magii; czy to podczas szalejących anomalii, pojedynków, a nawet kiedy sam podejmował próbę jej użycia. Zbierała ogromne żniwa, wymagała niesamowitych pokładów samozaparcia i koncentracji, dlatego jeden najmniejszy błąd mógł kosztować nie tylko zdrowie, a życie. Mimo tak wielkiego ryzyka nie rezygnował z dalszych treningów, walk i nakładania klątw – to była jego pasja, praca oraz lojalna służba.
-Mógłbym dawać z tego lekcję.- uniósł kącik ust obserwując jak zajmowała się dalszymi, niezbędnymi czynnościami. -Dlaczego właściwie mi pomagasz?- spytał po chwili nieco poważniejąc, a być może nawet widząc w niej coś więcej jak zwykłą uzdrowicielkę, która miała leczyć każdego zbłąkanego wędrowca. Potrzebowali ludzi, niezbędne im były zaufane jednostki potrafiące nie tylko wykorzystać swe umiejętności, ale i wiedzę w badaniach. Priorytetem było rozwinąć ów skrzydło w Jednostce, bowiem wróg nie spał i zapewne szykował sporo niespodzianek. Musieli być gotowi.
-Marnujesz się w Mungu.- rzucił w końcu zerkając na jej twarz, a następnie własną rękę, którą naprawiała.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Cóż, gdyby postanowił ją o to spytać, najpewniej nie ukrywałaby, że ta sytuacja w pewien pokrętny sposób ją bawi. Co prawda nie traciła na to zbyt wiele czasu, ale zabawną satysfakcję miała, że nagle znalazł się w stanie, gdy jego przesiąknięte ironią słowa nie padają w ogóle, bądź w mocno ograniczonej wersji. Może przy innej okazji, wypomni mu to, dogryzie z zaciętością, którą ukryje za uroczym uśmiechem, zwieńczonym wspomnieniem o uroku osobistym. Czas miał pokazać, czy w ogóle będzie miała na to okazję.
- Tego nie da się tak zignorować – stwierdziła z udawaną powagą, chociaż, gdyby spojrzał w ciemne tęczówki, mógłby dostrzec rozbawienie, które kryło się również w kącikach ust.- Najpierw słyszę, że wyglądam olśniewająco, a teraz coś takiego… - pokręciła lekko głową, brnąc w ten specyficzny humor. Mimo to nie rozpraszała się przy kolejnych swoich działaniach, wykonując wszystko nienagannie, wręcz podręcznikowo. Kiedy kolejne zaklęcia przynosiły skutek, nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. Przyjemnie było znów ufać magii oraz własnym umiejętnością. Zerknęła na jego twarz, dostrzegając ulgę oraz zauważając, że stał się bardziej kontaktowy niż wcześniej. Ból musiał mu dokuczać bardziej, niż sądziła i co zdradzał.
- Lepiej nie, inni mogą mieć mniej szczęścia i nawet najzdolniejsi uzdrowiciele nie wiele zdziałają – stwierdziła jedynie. Czuła, że obserwuje jej działania, ale nie czuła się tym jakkolwiek poruszona. Zbyt dużo czasu była już uzdrowicielką, zbyt wielu różnych pacjentów trafiało pod jej opiekę, aby czyjś śledzący ruchy wzrok, mógł jakkolwiek wpłynąć na nią.
Skrzywiła się odrobinę, gdy rzucone zaklęcie nastawiło skutecznie staw. Nie lubiła tego dźwięku, nawet jeśli słyszała to już nie raz.
Spojrzała na niego przelotnie, nim ponownie skupiła się na tym, co robiła.
- Wolałbyś, żebym zatrzasnęła ci drzwi przed twarzą? – spytała, chwilowo uciekając przed konkretną odpowiedzią.- Pomagam Ci i każdemu, kto tu przyjdzie, bo mogę – zaczęła cicho. W międzyczasie odkładając różdżkę na ławę, by zaraz zamknąć ostrożnie palce jednej dłoni na przedramieniu mężczyzny, a drugą opierając nieco powyżej wybitego chwilę temu stawu i ostrożnie sprawdzić zakres ruchu, robiąc to z wyczuciem, aby w razie czego nie wybić go z powrotem.- Po to wybrałam ten zawód, niekoniecznie widząc swą przyszłość w szpitalu – dodała, puszczając jego rękę.
Kolejne jego słowa, pozbawiły ją dobrego humoru. Skrzywiła się, odwracając od niego wzrok i sięgając po różdżkę.
- Marnuję się w Mungu, Londynie… w Anglii – stwierdziła cierpko.- Uwierz mi, słyszałam to wiele razy, ale nie mam wielu alternatyw, a wyjazd za granicę nie wzbudza mojego entuzjazmu – nie chciała nawet wspominać, ile razy słyszała coś takiego.
- Póki zaklęcia działają, usiądź… będzie ci łatwiej oddychać – poradziła łagodniej.
- Tego nie da się tak zignorować – stwierdziła z udawaną powagą, chociaż, gdyby spojrzał w ciemne tęczówki, mógłby dostrzec rozbawienie, które kryło się również w kącikach ust.- Najpierw słyszę, że wyglądam olśniewająco, a teraz coś takiego… - pokręciła lekko głową, brnąc w ten specyficzny humor. Mimo to nie rozpraszała się przy kolejnych swoich działaniach, wykonując wszystko nienagannie, wręcz podręcznikowo. Kiedy kolejne zaklęcia przynosiły skutek, nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. Przyjemnie było znów ufać magii oraz własnym umiejętnością. Zerknęła na jego twarz, dostrzegając ulgę oraz zauważając, że stał się bardziej kontaktowy niż wcześniej. Ból musiał mu dokuczać bardziej, niż sądziła i co zdradzał.
- Lepiej nie, inni mogą mieć mniej szczęścia i nawet najzdolniejsi uzdrowiciele nie wiele zdziałają – stwierdziła jedynie. Czuła, że obserwuje jej działania, ale nie czuła się tym jakkolwiek poruszona. Zbyt dużo czasu była już uzdrowicielką, zbyt wielu różnych pacjentów trafiało pod jej opiekę, aby czyjś śledzący ruchy wzrok, mógł jakkolwiek wpłynąć na nią.
Skrzywiła się odrobinę, gdy rzucone zaklęcie nastawiło skutecznie staw. Nie lubiła tego dźwięku, nawet jeśli słyszała to już nie raz.
Spojrzała na niego przelotnie, nim ponownie skupiła się na tym, co robiła.
- Wolałbyś, żebym zatrzasnęła ci drzwi przed twarzą? – spytała, chwilowo uciekając przed konkretną odpowiedzią.- Pomagam Ci i każdemu, kto tu przyjdzie, bo mogę – zaczęła cicho. W międzyczasie odkładając różdżkę na ławę, by zaraz zamknąć ostrożnie palce jednej dłoni na przedramieniu mężczyzny, a drugą opierając nieco powyżej wybitego chwilę temu stawu i ostrożnie sprawdzić zakres ruchu, robiąc to z wyczuciem, aby w razie czego nie wybić go z powrotem.- Po to wybrałam ten zawód, niekoniecznie widząc swą przyszłość w szpitalu – dodała, puszczając jego rękę.
Kolejne jego słowa, pozbawiły ją dobrego humoru. Skrzywiła się, odwracając od niego wzrok i sięgając po różdżkę.
- Marnuję się w Mungu, Londynie… w Anglii – stwierdziła cierpko.- Uwierz mi, słyszałam to wiele razy, ale nie mam wielu alternatyw, a wyjazd za granicę nie wzbudza mojego entuzjazmu – nie chciała nawet wspominać, ile razy słyszała coś takiego.
- Póki zaklęcia działają, usiądź… będzie ci łatwiej oddychać – poradziła łagodniej.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Komplementy zawsze były moją mocną stroną- właściwie to nie były, lecz celowo sformułował wypowiedzieć w ów sposób. Nawet w kryzysowych sytuacjach rzadko rezygnował z kpiących uwag i ironii, bowiem po prostu taki już był, taki wyjechał na daleki wschód i przed przeszło rokiem powrócił w rodzinne strony. Potrafił być poważny, nie było mu obce zachowanie pozorów kurtuazji, co zdawał się udowodnić chociażby w ostatnim dniu roku na salonach, jednakże nie był to jego świat, to nie był on. Pamiętał jak Mulciber wspomniał, iż go się po prostu lubi albo nienawidzi – nie było nic po środku.
-Zapewne nie wszystko już widziałem, ale sporo doświadczyłem i uwierz mi nawet tydzień bujania w obłokach nie położył mnie na łopatki.- zaśmiał się pod nosem wiedząc, że była jednym ze świadków ów sytuacji, kiedy to trafił pod skrzydła Zacharego w fatalnym stanie. Igranie ze źródłem anomalii nie wyszło mu wtem na dobre, lecz wówczas traktował to jako porządną lekcję.
Uniósł kącik ust widząc, że sama uzdrowicielka zmieniła wyraz swej twarzy. Czyżby mieli podobną reakcję na małe sukcesy związane z zaklęciami? Była to najlepsza nagroda za szlifowanie swych umiejętności, nawet jeśli kogoś – a w tej sytuacji właśnie jego – kosztowało to dużo bólu? Składanie ręki nie było niczym przyjemnym zwłaszcza, kiedy była w rozsypce i choć miał ochotę wydusić z siebie kilka przekleństw to zdusił je w sobie. Wykonywała naprawdę dobrą robotę, co dowiodła właściwie po chwili, gdy chwyciwszy jego przedramię zaczęła wywijać nim w każdą stronę. Nie miał pojęcia cóż właśnie się działo, ale wierzył, że nie zamierza takowej wykręcić z barku. Nie władał nią równie dobrze, co prawą, lecz nie zmieniało to faktu, iż wciąż była mu potrzebna.
-Pomagaj tym, którzy na ów pomoc zasłużyli. Inni nieustannie będą żerować, szczególnie te parszywe pomyleńce popierające mugolskie wpływy.- rzucił dzieląc się swymi obiekcjami, po czym skinął nieznacznie głową w geście wdzięczności. Pewne słowa nie przechodziły mu przez gardło, lecz musiała wiedzieć, że oszczędziła mu paskudnego bólu i naprawdę pomogła.
Uniósł brew obserwując nagłą, dość niespodziewaną reakcję, albowiem co do zasady nic złego nie miał na myśli. Usłyszawszy jej słowa zamyślił się na moment próbując poskładać pewne fakty w jedną całość, lecz wciąż nader mało o niej wiedział, aby wysunąć stosowny wniosek. -Nie marnujesz się w Anglii, marnujesz się W Mungu, a właściwie pracując tylko tam. Wojna zbiera coraz większe żniwa, wróg nieustannie zagląda do okien i tylko my możemy go wytępić na dobre.- stwierdził ponosząc się do pozycji siedzącej zgodnie z jej zaleceniem. -To już nie jest czas na dyskusje, a decyzje. Pomagając złej stronie ściągniesz na siebie nieszczęście, Belvino. Potęga wygrała w Londynie, mugole oraz szlamy i ich pochlebcy zostali odsunięci, chcesz dopuścić, aby znów ściągnęli na nas plagę nieszczęść?- spytał patrząc wprost w jej twarz. Neutralność, gdy za oknem gięli czarodzieje, nie istniała. Istnieli tylko tchórze.
-Zapewne nie wszystko już widziałem, ale sporo doświadczyłem i uwierz mi nawet tydzień bujania w obłokach nie położył mnie na łopatki.- zaśmiał się pod nosem wiedząc, że była jednym ze świadków ów sytuacji, kiedy to trafił pod skrzydła Zacharego w fatalnym stanie. Igranie ze źródłem anomalii nie wyszło mu wtem na dobre, lecz wówczas traktował to jako porządną lekcję.
Uniósł kącik ust widząc, że sama uzdrowicielka zmieniła wyraz swej twarzy. Czyżby mieli podobną reakcję na małe sukcesy związane z zaklęciami? Była to najlepsza nagroda za szlifowanie swych umiejętności, nawet jeśli kogoś – a w tej sytuacji właśnie jego – kosztowało to dużo bólu? Składanie ręki nie było niczym przyjemnym zwłaszcza, kiedy była w rozsypce i choć miał ochotę wydusić z siebie kilka przekleństw to zdusił je w sobie. Wykonywała naprawdę dobrą robotę, co dowiodła właściwie po chwili, gdy chwyciwszy jego przedramię zaczęła wywijać nim w każdą stronę. Nie miał pojęcia cóż właśnie się działo, ale wierzył, że nie zamierza takowej wykręcić z barku. Nie władał nią równie dobrze, co prawą, lecz nie zmieniało to faktu, iż wciąż była mu potrzebna.
-Pomagaj tym, którzy na ów pomoc zasłużyli. Inni nieustannie będą żerować, szczególnie te parszywe pomyleńce popierające mugolskie wpływy.- rzucił dzieląc się swymi obiekcjami, po czym skinął nieznacznie głową w geście wdzięczności. Pewne słowa nie przechodziły mu przez gardło, lecz musiała wiedzieć, że oszczędziła mu paskudnego bólu i naprawdę pomogła.
Uniósł brew obserwując nagłą, dość niespodziewaną reakcję, albowiem co do zasady nic złego nie miał na myśli. Usłyszawszy jej słowa zamyślił się na moment próbując poskładać pewne fakty w jedną całość, lecz wciąż nader mało o niej wiedział, aby wysunąć stosowny wniosek. -Nie marnujesz się w Anglii, marnujesz się W Mungu, a właściwie pracując tylko tam. Wojna zbiera coraz większe żniwa, wróg nieustannie zagląda do okien i tylko my możemy go wytępić na dobre.- stwierdził ponosząc się do pozycji siedzącej zgodnie z jej zaleceniem. -To już nie jest czas na dyskusje, a decyzje. Pomagając złej stronie ściągniesz na siebie nieszczęście, Belvino. Potęga wygrała w Londynie, mugole oraz szlamy i ich pochlebcy zostali odsunięci, chcesz dopuścić, aby znów ściągnęli na nas plagę nieszczęść?- spytał patrząc wprost w jej twarz. Neutralność, gdy za oknem gięli czarodzieje, nie istniała. Istnieli tylko tchórze.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wykrzywiła wargi w uśmiechu, ale darowała sobie komentarz względem komplementów. Nie była naiwna, aby sądzić, że Drew faktycznie czuje się w tym mistrzem… na tyle zdążyła go poznać przez tamte godziny, aby takim słowom nie dać się zwieść.
Na chwilę przerwała to, co robiła, aby skupić na nim spojrzenie.
- Doprawdy? – zdecydowanie pamiętała, jak prezentował się w szpitalu. Budził zainteresowanie pracujących uzdrowicieli, chociaż nikt nie wiedział, co naprawdę mu się przydarzyło, a Belviny nie przekonywało to, co zostało wpisane w kartę. Nie dociekała jednak, a jedynie z ciekawości doglądając, cóż zmieniało się z dnia na dzień. Wtedy raczej wyglądał, jakby coś porządnie położyło go na łopatki, ale nie powiedziała tego na głos, nie wątpiąc, że był tego wyjątkowo świadom, ocierając się o stan, w którym nikt nie chciałby się znaleźć.
Po czasie przez jaki trwały anomalie, każdy mały sukces budził dziecięce wręcz szczęście. Zaklęcia, które udawały się raz za razem, dawały wyraźne efekty i napędzały chęć, aby zawierzyć im do reszty, budziły entuzjazm, którego nie zwykła ukrywać. Nie miała pojęcia, że w reakcji na te drobne sukcesy są do siebie podobni.
Teoretycznie nie musiała sprawdzać ruchomości stawów po nastawieniu przy pomocy zaklęcia, był to jednak odruch, pewna wyuczona czynność, którą wpoił jej mentor, gdy jeszcze uczyła się swego fachu. Dobrze było polegać na magii, lecz pewne rzeczy najlepiej było sprawdzać dodatkowo, aby nie wyrządzić później krzywdy pacjentowi nieskończonym leczeniem.
Spojrzała na niego, gdy podzielił się swoim zdaniem z nią. Miała co prawda inne podejście, ale w jakimś stopniu może miał rację?
Jej światopogląd nie raz już drżał w posadach, kilkanaście lat temu kształtowany przez rodzinę, a zwłaszcza surowego ojca, później przez ludzi, którzy uświadomili ją, że można jednak działać inaczej, dziś przez wydarzenia mające miejsce na około. Obiecywała sobie, nie mieszać się w nic bardziej niż musiała przez wzgląd na zawód, ale czy naprawdę tak potrafiła? Nigdy nie nadawała się do udawania ślepej, nawet jeśli w ostatnich miesiącach, naprawdę próbowała odwrócić wzrok i zobojętnieć.
- Nie mi oceniać kto na to naprawdę zasługuje – odparła dość neutralnie.- Każdy ranny czarodziej to nadal ktoś, kto potrzebuje pomocy. Nie zamierzam zastanawiać się, kim jest… gdy znika z pola widzenia. – dodała.
Grymas na jej twarzy nieco złagodniał, lecz nadal pozostawał ślad po zdenerwowaniu, jakie wywołały słowa Drew.
Słuchała go, chociaż nie wydawała się przekonana. To, co mówił, dawało jednak jasno do zrozumienia, jaki pogląd reprezentuje i sama nie potrafiła ocenić czy bardziej ją to zniechęca, czy wzbudza akceptację przez lata wychowania. Jej poglądy były ciężkie do zdefiniowania, zamknięcia w jakiekolwiek ramy.
- Tylko my… - złapała go za słowa, chcąc by rozwinął się w tej kwestii. Kto naprawdę krył się pod tymi określeniem. Wstała, gdy idąc za jej radą, zdecydował się usiąść. Odsunęła się od niego, by zając miejsca na drugiej kanapie naprzeciwko.
Minimalnie zmrużyła oczy, gdy usłyszała o ściąganiu na siebie nieszczęścia.
- Skąd pewność, że sami nie staniemy się własna plaga nieszczęść – rzuciła mimowolnie, chociaż niekoniecznie widziała w tych słowach siebie, jakby mimo użycia takiej, a nie innej formy omijała swoją osobę.- Jeśli ktokolwiek będzie potrzebował pomocy… potrzebował uzdrowiciela, działa to tak samo, jak wobec Ciebie.- wypowiedziała spokojnie, nie wiedząc sama skąd nagle pewność tej decyzji. Mogła popełnić największy błąd lub podjąć najlepszą decyzję, akceptując, aby ktokolwiek nowy kto pozostanie dla niej tajemnicą, przekroczył próg tego mieszkania. Czas musiał pokazać, jak to będzie faktycznie.
| zt dla Bel
Na chwilę przerwała to, co robiła, aby skupić na nim spojrzenie.
- Doprawdy? – zdecydowanie pamiętała, jak prezentował się w szpitalu. Budził zainteresowanie pracujących uzdrowicieli, chociaż nikt nie wiedział, co naprawdę mu się przydarzyło, a Belviny nie przekonywało to, co zostało wpisane w kartę. Nie dociekała jednak, a jedynie z ciekawości doglądając, cóż zmieniało się z dnia na dzień. Wtedy raczej wyglądał, jakby coś porządnie położyło go na łopatki, ale nie powiedziała tego na głos, nie wątpiąc, że był tego wyjątkowo świadom, ocierając się o stan, w którym nikt nie chciałby się znaleźć.
Po czasie przez jaki trwały anomalie, każdy mały sukces budził dziecięce wręcz szczęście. Zaklęcia, które udawały się raz za razem, dawały wyraźne efekty i napędzały chęć, aby zawierzyć im do reszty, budziły entuzjazm, którego nie zwykła ukrywać. Nie miała pojęcia, że w reakcji na te drobne sukcesy są do siebie podobni.
Teoretycznie nie musiała sprawdzać ruchomości stawów po nastawieniu przy pomocy zaklęcia, był to jednak odruch, pewna wyuczona czynność, którą wpoił jej mentor, gdy jeszcze uczyła się swego fachu. Dobrze było polegać na magii, lecz pewne rzeczy najlepiej było sprawdzać dodatkowo, aby nie wyrządzić później krzywdy pacjentowi nieskończonym leczeniem.
Spojrzała na niego, gdy podzielił się swoim zdaniem z nią. Miała co prawda inne podejście, ale w jakimś stopniu może miał rację?
Jej światopogląd nie raz już drżał w posadach, kilkanaście lat temu kształtowany przez rodzinę, a zwłaszcza surowego ojca, później przez ludzi, którzy uświadomili ją, że można jednak działać inaczej, dziś przez wydarzenia mające miejsce na około. Obiecywała sobie, nie mieszać się w nic bardziej niż musiała przez wzgląd na zawód, ale czy naprawdę tak potrafiła? Nigdy nie nadawała się do udawania ślepej, nawet jeśli w ostatnich miesiącach, naprawdę próbowała odwrócić wzrok i zobojętnieć.
- Nie mi oceniać kto na to naprawdę zasługuje – odparła dość neutralnie.- Każdy ranny czarodziej to nadal ktoś, kto potrzebuje pomocy. Nie zamierzam zastanawiać się, kim jest… gdy znika z pola widzenia. – dodała.
Grymas na jej twarzy nieco złagodniał, lecz nadal pozostawał ślad po zdenerwowaniu, jakie wywołały słowa Drew.
Słuchała go, chociaż nie wydawała się przekonana. To, co mówił, dawało jednak jasno do zrozumienia, jaki pogląd reprezentuje i sama nie potrafiła ocenić czy bardziej ją to zniechęca, czy wzbudza akceptację przez lata wychowania. Jej poglądy były ciężkie do zdefiniowania, zamknięcia w jakiekolwiek ramy.
- Tylko my… - złapała go za słowa, chcąc by rozwinął się w tej kwestii. Kto naprawdę krył się pod tymi określeniem. Wstała, gdy idąc za jej radą, zdecydował się usiąść. Odsunęła się od niego, by zając miejsca na drugiej kanapie naprzeciwko.
Minimalnie zmrużyła oczy, gdy usłyszała o ściąganiu na siebie nieszczęścia.
- Skąd pewność, że sami nie staniemy się własna plaga nieszczęść – rzuciła mimowolnie, chociaż niekoniecznie widziała w tych słowach siebie, jakby mimo użycia takiej, a nie innej formy omijała swoją osobę.- Jeśli ktokolwiek będzie potrzebował pomocy… potrzebował uzdrowiciela, działa to tak samo, jak wobec Ciebie.- wypowiedziała spokojnie, nie wiedząc sama skąd nagle pewność tej decyzji. Mogła popełnić największy błąd lub podjąć najlepszą decyzję, akceptując, aby ktokolwiek nowy kto pozostanie dla niej tajemnicą, przekroczył próg tego mieszkania. Czas musiał pokazać, jak to będzie faktycznie.
| zt dla Bel
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź