Szklarnie
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Szklarnie
Za murami posiadłości schowane są okazałe szklarnie, w których Prewettowie hodują rośliny z całego świata. Wśród nich można znaleźć zarówno pospolite kwiaty, jak i rzadkie okazy leczniczych ziół, bowiem członkowie rodziny szanują każdą roślinę bez względu na częstotliwość jej występowania. Wewnątrz każdej szklarni postawiono wygodne ławy i stoliki, przy których można pracować lub odpoczywać, podziwiając różnorodność przyrody. W centrum znajduje się najbardziej okazała szklarnia, w której hodowane są kwiaty paproci – duma Prewettów, a jednocześnie symbol ich rodu.
| 04.03?
Charlie bardzo cieszyła się z perspektywy odwiedzenia posiadłości rodziny Prewett i ich zielarskich zbiorów. Jednocześnie bardzo ją to onieśmielało. W końcu Archibald Prewett nie był już poczciwym uzdrowicielem z Munga, z którym kiedyś wykonywała misję w Szkocji, poszukując zaklętego kręgu, a nestorem rodu we własnej osobie. Nawet taka prosta dziewczyna z gminu jak panna Leighton zdawała sobie sprawę, że nestor to ktoś bardzo ważny, dlatego pisząc list już trochę się stresowała, czy nie pisała zbyt swobodnie. Ucieszyła się jednak, że Archibald odpisał jej i zgodził się pokazać jej zbiory, na co pewnie miał spory wpływ fakt, że oboje działali dla Zakonu Feniksa. Charlie bardzo chciała zobaczyć nie tylko kwiaty paproci, które według wiedzy, jaką pozyskała z książek były rodowym kwiatem rodziny Prewettów, ale też obejrzeć inne rośliny. W końcu od miesięcy bardzo pracowicie uczyła się zielarstwa, poszerzając swoją wiedzę o magicznej i nie tylko florze. Chodziła do ogrodu magibotanicznego i tamtejszego instytutu ziołouzdrowicielstwa, czasem oglądając rośliny samodzielnie, a czasem korzystając z wiedzy tamtejszych pracowników, którzy zawsze mogli podpowiedzieć coś ciekawego. Wertowała też niestrudzenie zielniki, a także grube księgi poświęcone roślinom, choć najbardziej interesowało ją ich użytkowanie w alchemii. Im lepiej znała się na ingrediencjach, tym łatwiej mogła ocenić przy zakupie, czy sprzedawca oferuje jej towar dobrej jakości, łatwiej też mogła zbierać składniki dodatkowe sama i miała większą pewność, że wrzuca do kociołka coś, co jest dobre. Tak więc nadmiar wiedzy nigdy nie szkodził, a mógł tylko pomóc, zwłaszcza komuś, kto tak jak ona uwielbiał się uczyć i wypełniać swoją głowę kolejnymi informacjami.
Poszła dziś do pracy wcześniej, by móc wcześniej wyjść. Potem wstąpiła do domu, by nakarmić koty i schludniej się ubrać, skoro miała udać się do szlacheckiej rezydencji. Już nie pierwszy raz w życiu, bo parę razy odwiedzała Macmillanów, warząc eliksiry dla Anthony’ego, ale nadal to była dla niej pewna nowość.
Tak więc po południu, odziana w skromną, ale zadbaną, długą spódnicę, grzeczny sweterek i narzucony na to ciepły płaszcz, aportowała się w okolicach Weymouth, przyjemnie kojarzącymi się z corocznymi Festiwalami Lata. Był początek marca, śniegi jeszcze trzymały, ale temperatura powoli rosła, przynosząc ulgę od styczniowych i lutowych mrozów, a także listopadowych i grudniowych burzowych anomalii. Przedzierające się zza chmur słońce i wydłużające się dni dawały nadzieję na to, że wkrótce rzeczywiście nadejdzie upragniona wiosna, choć nie mogła wiedzieć, że wraz z nią nadejdzie też pewna bardzo smutna wiadomość.
Domowy skrzat, zapewne uprzedzony o jej przybyciu, wpuścił ją do posiadłości i zaprowadził do szklarni, gdzie miała przysiąść i zaczekać na gospodarza. Usiadła więc przy stoliczku, ale oczy zachłannie rozglądały się dookoła. Te rośliny były naprawdę niesamowite! Co prawda nie widziała stąd kwiatów paproci, ale inne widoki też były warte uwagi. Poza tym po tylu miesiącach brzydkiej pogody zwyczajnie tęskniła za zielenią, którą ostatnimi czasy mogła podziwiać właściwie tylko w londyńskim ogrodzie magibotanicznym. Gdy usłyszała, że ktoś nadchodzi, wstała i wyprostowała się, odrzucając na plecy długi blond warkocz.
- Dzień dobry – przywitała grzecznie nadchodzącego Prewetta. – Bardzo dziękuję, że pozwolił mi pan tu przybyć. Dla mnie jako alchemiczki odkrywającej także pasję do zielarstwa to zaszczyt, móc obejrzeć roślinne zbiory waszej rodziny.
Uśmiechnęła się nieco niepewnie. Już Archibalda znała, w końcu pracowali w tej samej instytucji no i widywała go na spotkaniach Zakonu, a nawet byli razem na jednej misji, ale wtedy nie był nestorem.
Charlie bardzo cieszyła się z perspektywy odwiedzenia posiadłości rodziny Prewett i ich zielarskich zbiorów. Jednocześnie bardzo ją to onieśmielało. W końcu Archibald Prewett nie był już poczciwym uzdrowicielem z Munga, z którym kiedyś wykonywała misję w Szkocji, poszukując zaklętego kręgu, a nestorem rodu we własnej osobie. Nawet taka prosta dziewczyna z gminu jak panna Leighton zdawała sobie sprawę, że nestor to ktoś bardzo ważny, dlatego pisząc list już trochę się stresowała, czy nie pisała zbyt swobodnie. Ucieszyła się jednak, że Archibald odpisał jej i zgodził się pokazać jej zbiory, na co pewnie miał spory wpływ fakt, że oboje działali dla Zakonu Feniksa. Charlie bardzo chciała zobaczyć nie tylko kwiaty paproci, które według wiedzy, jaką pozyskała z książek były rodowym kwiatem rodziny Prewettów, ale też obejrzeć inne rośliny. W końcu od miesięcy bardzo pracowicie uczyła się zielarstwa, poszerzając swoją wiedzę o magicznej i nie tylko florze. Chodziła do ogrodu magibotanicznego i tamtejszego instytutu ziołouzdrowicielstwa, czasem oglądając rośliny samodzielnie, a czasem korzystając z wiedzy tamtejszych pracowników, którzy zawsze mogli podpowiedzieć coś ciekawego. Wertowała też niestrudzenie zielniki, a także grube księgi poświęcone roślinom, choć najbardziej interesowało ją ich użytkowanie w alchemii. Im lepiej znała się na ingrediencjach, tym łatwiej mogła ocenić przy zakupie, czy sprzedawca oferuje jej towar dobrej jakości, łatwiej też mogła zbierać składniki dodatkowe sama i miała większą pewność, że wrzuca do kociołka coś, co jest dobre. Tak więc nadmiar wiedzy nigdy nie szkodził, a mógł tylko pomóc, zwłaszcza komuś, kto tak jak ona uwielbiał się uczyć i wypełniać swoją głowę kolejnymi informacjami.
Poszła dziś do pracy wcześniej, by móc wcześniej wyjść. Potem wstąpiła do domu, by nakarmić koty i schludniej się ubrać, skoro miała udać się do szlacheckiej rezydencji. Już nie pierwszy raz w życiu, bo parę razy odwiedzała Macmillanów, warząc eliksiry dla Anthony’ego, ale nadal to była dla niej pewna nowość.
Tak więc po południu, odziana w skromną, ale zadbaną, długą spódnicę, grzeczny sweterek i narzucony na to ciepły płaszcz, aportowała się w okolicach Weymouth, przyjemnie kojarzącymi się z corocznymi Festiwalami Lata. Był początek marca, śniegi jeszcze trzymały, ale temperatura powoli rosła, przynosząc ulgę od styczniowych i lutowych mrozów, a także listopadowych i grudniowych burzowych anomalii. Przedzierające się zza chmur słońce i wydłużające się dni dawały nadzieję na to, że wkrótce rzeczywiście nadejdzie upragniona wiosna, choć nie mogła wiedzieć, że wraz z nią nadejdzie też pewna bardzo smutna wiadomość.
Domowy skrzat, zapewne uprzedzony o jej przybyciu, wpuścił ją do posiadłości i zaprowadził do szklarni, gdzie miała przysiąść i zaczekać na gospodarza. Usiadła więc przy stoliczku, ale oczy zachłannie rozglądały się dookoła. Te rośliny były naprawdę niesamowite! Co prawda nie widziała stąd kwiatów paproci, ale inne widoki też były warte uwagi. Poza tym po tylu miesiącach brzydkiej pogody zwyczajnie tęskniła za zielenią, którą ostatnimi czasy mogła podziwiać właściwie tylko w londyńskim ogrodzie magibotanicznym. Gdy usłyszała, że ktoś nadchodzi, wstała i wyprostowała się, odrzucając na plecy długi blond warkocz.
- Dzień dobry – przywitała grzecznie nadchodzącego Prewetta. – Bardzo dziękuję, że pozwolił mi pan tu przybyć. Dla mnie jako alchemiczki odkrywającej także pasję do zielarstwa to zaszczyt, móc obejrzeć roślinne zbiory waszej rodziny.
Uśmiechnęła się nieco niepewnie. Już Archibalda znała, w końcu pracowali w tej samej instytucji no i widywała go na spotkaniach Zakonu, a nawet byli razem na jednej misji, ale wtedy nie był nestorem.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Archibald bardzo lubił początek wiosny. Pogoda jeszcze przypominała o zimie, ale jednak dało się wyczuć w powietrzu nadchodzące ciepło. Wówczas najbardziej lubił obserwować budzącą się do życia przyrodę – nagle wszystkie rośliny zaczynały wypuszczać nowe pąki, korzystając z przyjaznej pogody. Wciąż czekał na moment, kiedy i oni będą mogli zacząć spokojnie żyć, jednak wszystko wskazywało na to, że muszą jeszcze na to poczekać.
Chodził po dawno wydeptanych ścieżkach, przyglądając się swoim ulubionym roślinom, czy aby na pewno niczego im nie brakuje. Co prawda zajmowało się nimi mnóstwo rąk, od skrzatów domowych zaczynając na jego rodzinie kończąc, lecz zawsze mógł zauważyć coś, czego wcześniej nie zauważył nikt inny. Pod pachą trzymał wysłużony zielnik, z którego prawdopodobnie uczył się jeszcze jego prapradziadek, i choć pojedyncze kartki prawie powypadały, wciąż bardzo lubił tę pozycję. Była tak szczegółowa i pieczołowicie wykonana, jak obecnie rzadko można spotkać. A choć oficjalnie swoją edukację skończył wiele lat temu, wciąż chciał się doszkalać w kilku dziedzinach potrzebnych do pracy. Uzdrowicielstwo od zawsze było jego wielką pasją, a szczególnie toksykologia skradła jego serce. A roślin na świecie były setki tysięcy milionów, natomiast każda z nich charakteryzowała się czymś zgoła odmiennym. Zapamiętanie ich wszystkich było niemożliwe, ale przynajmniej było do czego dążyć. Tak więc Archibald przechadzał się z ulubionym zielnikiem, aż wreszcie nadeszła pora na spotkanie z dzisiejszym gościem. Szczerze mówiąc, nie do końca miał dzisiaj ochotę na gości – marzył mu się jeden wolny dzień, kiedy mógł robić cokolwiek tylko zechciał. Niemniej zgodził się na to spotkanie już dużo wcześniej, więc nie miał zamiaru go przekładać. Wszedł do jednej z bocznych szklarni, gdzie czekała już na niego Charlene.
- Dzień dobry - przywitał się z uśmiechem, odkładając zużyty zielnik na stolik. - Nie ma problemu, cieszę się, że mogę pomóc - odparł, bo przecież żal byłoby chować te wszystkie okazy tylko dla siebie skoro mogą się przydać również komuś innemu. - W takim razie oprowadzę cię po naszych zbiorach, a potem pójdę, żebyś mogła obejrzeć wszystko w spokoju - stwierdził, nie chcąc jej siedzieć nad głową, kiedy będzie się przyglądać co poniektórym okazom. Zresztą sam też jeszcze musiał dokończyć parę spraw, a dzień nieubłaganie zbliżał się do końca. - W tej szklarni znajdują się przede wszystkim nasze rodzime rośliny, choć dzięki utrzymywanym warunkom potrafią urosnąć większe niż w naturalnym środowisku - zaczął, przechadzając się po wąskich ścieżkach pomiędzy wielkimi donicami. - W lewym skrzydle, o tam, hodujemy rośliny z Dalekiego Wschodu. Niedawno zakwitła nam chińska odmiana dyptamu i prezentuje się przepięknie, warto tam zajrzeć - dodał, uśmiechając się na samą myśl o tej wspaniałej roślinie jakby to jego własne dziecko świętowało urodziny. - Z kolei tam, z drugiej strony, znajdują się rośliny z terenów południowej Europy. Pięknie rośnie nam mirt - kontynuował, dalej klucząc pomiędzy wąskimi uliczkami szklarni. - Jakiś czas temu próbujemy uprawiać rośliny afrykańskie, ale niestety niezwykle trudno przygotować dla nich odpowiednie warunki. Figi abisyńskie są dużo mniejsze niż powinny, wciąż nad tym pracujemy - westchnął, przypominając sobie jak wiele nocy okazało się nieprzespanych, kiedy tak myślał nad tymi biednymi figami. - Natomiast w centralnej szklarni, tej największej, rosną paprocie. Niestety ta pora roku nie sprzyja ich kwitnieniu, ale czasem któreś się zapomni - zaśmiał się, naprawdę traktując te rośliny z miłością, a już szczególnie rodowe paprocie, z których był niesamowicie dumny. - Interesuję cię coś konkretnego? - Przerwał jednak swój monolog, bo może Charlene miała już jasny plan, co takiego chciałaby tu zobaczyć.
Chodził po dawno wydeptanych ścieżkach, przyglądając się swoim ulubionym roślinom, czy aby na pewno niczego im nie brakuje. Co prawda zajmowało się nimi mnóstwo rąk, od skrzatów domowych zaczynając na jego rodzinie kończąc, lecz zawsze mógł zauważyć coś, czego wcześniej nie zauważył nikt inny. Pod pachą trzymał wysłużony zielnik, z którego prawdopodobnie uczył się jeszcze jego prapradziadek, i choć pojedyncze kartki prawie powypadały, wciąż bardzo lubił tę pozycję. Była tak szczegółowa i pieczołowicie wykonana, jak obecnie rzadko można spotkać. A choć oficjalnie swoją edukację skończył wiele lat temu, wciąż chciał się doszkalać w kilku dziedzinach potrzebnych do pracy. Uzdrowicielstwo od zawsze było jego wielką pasją, a szczególnie toksykologia skradła jego serce. A roślin na świecie były setki tysięcy milionów, natomiast każda z nich charakteryzowała się czymś zgoła odmiennym. Zapamiętanie ich wszystkich było niemożliwe, ale przynajmniej było do czego dążyć. Tak więc Archibald przechadzał się z ulubionym zielnikiem, aż wreszcie nadeszła pora na spotkanie z dzisiejszym gościem. Szczerze mówiąc, nie do końca miał dzisiaj ochotę na gości – marzył mu się jeden wolny dzień, kiedy mógł robić cokolwiek tylko zechciał. Niemniej zgodził się na to spotkanie już dużo wcześniej, więc nie miał zamiaru go przekładać. Wszedł do jednej z bocznych szklarni, gdzie czekała już na niego Charlene.
- Dzień dobry - przywitał się z uśmiechem, odkładając zużyty zielnik na stolik. - Nie ma problemu, cieszę się, że mogę pomóc - odparł, bo przecież żal byłoby chować te wszystkie okazy tylko dla siebie skoro mogą się przydać również komuś innemu. - W takim razie oprowadzę cię po naszych zbiorach, a potem pójdę, żebyś mogła obejrzeć wszystko w spokoju - stwierdził, nie chcąc jej siedzieć nad głową, kiedy będzie się przyglądać co poniektórym okazom. Zresztą sam też jeszcze musiał dokończyć parę spraw, a dzień nieubłaganie zbliżał się do końca. - W tej szklarni znajdują się przede wszystkim nasze rodzime rośliny, choć dzięki utrzymywanym warunkom potrafią urosnąć większe niż w naturalnym środowisku - zaczął, przechadzając się po wąskich ścieżkach pomiędzy wielkimi donicami. - W lewym skrzydle, o tam, hodujemy rośliny z Dalekiego Wschodu. Niedawno zakwitła nam chińska odmiana dyptamu i prezentuje się przepięknie, warto tam zajrzeć - dodał, uśmiechając się na samą myśl o tej wspaniałej roślinie jakby to jego własne dziecko świętowało urodziny. - Z kolei tam, z drugiej strony, znajdują się rośliny z terenów południowej Europy. Pięknie rośnie nam mirt - kontynuował, dalej klucząc pomiędzy wąskimi uliczkami szklarni. - Jakiś czas temu próbujemy uprawiać rośliny afrykańskie, ale niestety niezwykle trudno przygotować dla nich odpowiednie warunki. Figi abisyńskie są dużo mniejsze niż powinny, wciąż nad tym pracujemy - westchnął, przypominając sobie jak wiele nocy okazało się nieprzespanych, kiedy tak myślał nad tymi biednymi figami. - Natomiast w centralnej szklarni, tej największej, rosną paprocie. Niestety ta pora roku nie sprzyja ich kwitnieniu, ale czasem któreś się zapomni - zaśmiał się, naprawdę traktując te rośliny z miłością, a już szczególnie rodowe paprocie, z których był niesamowicie dumny. - Interesuję cię coś konkretnego? - Przerwał jednak swój monolog, bo może Charlene miała już jasny plan, co takiego chciałaby tu zobaczyć.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Tęskniła za ciepłem, kolorami i bujną zielenią. A także za spokojem, tą cudowną beztroską, w jakiej żyli jeszcze dwa lata temu, nie musząc bać się żadnych anomalii, czarnoksiężników ani ideologii czystości krwi eskalującej do niebezpiecznych rozmiarów. Teraz nie było już tak błogo. Charlie cieszyła się każdym dniem, który udało jej się przeżyć, ale zastanawiała się, ile jeszcze będzie jej dane. I nie potrafiła wybiegać myślami zbyt daleko, snuć marzeń o własnych badaniach i podróżach tak jak kiedyś. Zaginięcie Very udowadniało, jak kruche jest życie i że zniknąć może każdy, nawet ktoś, kto jak jej siostra potrafił się bronić. Charlie była w tym kiepska, więc miała się czego bać. I było widać, że ostatnie miesiące spędziła dużo się lękając i gryząc różnymi sprawami, bo była wyraźnie mizerniejsza i chudsza niż wtedy w październiku, gdy razem wybierali się na misję. A przez pracoholizm i niedosypianie miała pod oczami cienie.
Naprawdę nie chciała panu Prewettowi przeszkadzać, zapewne jak każdy po pracy wolałby odpocząć samotnie lub w gronie rodziny, nie z obcą kobietą, która nagle spadła mu na głowę, choć nosiła się z zamiarem napisania do niego już od dawna. Zbiory Prewettów z pewnością były jednymi z ciekawszych i cenniejszych w tym kraju. Zwykli czarodzieje nie mogliby sobie pozwolić na urządzenie szklarni z takim rozmachem i sprowadzenia do nich tylu rzadkich gatunków. Charlie miała na tyłach domu jedynie maleńką, niepozorną szklarenkę, która nie umywała się do nawet ułamka tego, co zobaczyła po przekroczeniu progów szklarni Prewettów. O tym, żeby hodować tam bardziej wymagające rośliny mogła tylko pomarzyć, więc sama uprawiała głównie standardowe zioła na swój prywatny użytek. Ale podejrzewała, że to co widziała wokół siebie to efekt pracy pokoleń Prewettów dbających o to miejsce. I pewnie mieli do pomocy cały sztab skrzatów domowych lub ogrodników.
Z zaciekawieniem ruszyła za Archibaldem, słuchając jego słów.
- Pewnie potrzeba było wielu lat, żeby te rośliny urosły tak bujne? – zapytała, ciekawa ile też mogą sobie liczyć te szklarnie i znajdujące się w nim rośliny. – Rzeczywiście wyglądają niesamowicie. Szklarnie pewnie chroniły je przed trudnymi warunkami atmosferycznymi w ostatnich miesiącach? – spytała, ale pewnie tak właśnie było. Normalne lasy i pola nie miały takiej ochrony, więc wiele roślin ucierpiało przez wahania temperatur, wichury, burze i gradobicia. Miną miesiące, a nawet lata, zanim flora Anglii wróci do stanu sprzed anomalii. To ją martwiło, także z tego względu, że uszczerbki w roślinności często oznaczały podwyższone ceny w aptece lub wręcz brak jakichś składników. – Chętnie zobaczę to wszystko. I przetestuję wiedzę, którą zdobywałam w ogrodzie magibotanicznym w Londynie, a także z książek i zielników. – Ciekawe, jak dużo z tych roślin rozpozna? Radziła sobie z tym coraz lepiej, potrafiąc rozpoznać nie tylko podstawowe zioła alchemiczne poznawane w szkole na zielarstwie, ale też te rzadsze. Coraz więcej wiedziała też o pielęgnacji poszczególnych gatunków i o tym, jak wykorzystać ich moc w eliksirach. – Spodziewam się, że niełatwo odtworzyć w Anglii warunki dla roślin afrykańskich. Jest za zimno i za mało słonecznych dni w roku, i pewnie nawet magia nie może wiarygodnie stworzyć imitacji ich naturalnego środowiska – zgodziła się; cóż, sama nawet nie miałaby odwagi się brać za uprawę tak egzotycznych roślin w swojej miniaturowej szklarence. – Ale ten dyptam na pewno jest warty zobaczenia, chcę się przekonać, czy bardzo różni się od tego, który znam i używam do eliksirów. Może ma jakieś inne właściwości, których nie ma zwykły? – zastanawiała się głośno. – Pan też czasem bawi się z alchemią? – spytała jeszcze, ciekawa czy może próbował używać tych bardziej egzotycznych zamienników znanych gatunków.
Na wieść o kwiatach paproci niemal zaświeciły jej się oczy.
- O, kwiaty paproci! Je bardzo chciałabym zobaczyć, nawet jeśli to nie jest główna pora ich kwitnienia. Czytałam, że najchętniej kwitną w czerwcu, czy to prawda? – mówiła z wyraźnym zafascynowaniem. W końcu to były rzadkie rośliny i nigdy nie miała możliwości zaobserwować kwiatu bezpośrednio na roślinie. Te w sklepie były już zerwane i ususzone, a wiedzę czerpała głównie z książek, a to nie to samo co usłyszeć coś od kogoś, kto rzeczywiście hodował te wyjątkowe kwiaty. – I jeśli już jesteśmy przy kwiatach paproci... Wspominał pan kiedyś na jednym ze spotkań, że mógłby użyczyć ich trochę na potrzeby alchemików Zakonu? – zapytała, rumieniąc się lekko. Naprawdę nie chciała być zachłanna, nie chciała niczego brać nie dając nic w zamian. Ale trudno było kupić kwiaty paproci, a jeśli już się zdarzało, były drogie, przynajmniej z jej punktu widzenia osoby o przeciętnych zarobkach, wiodącej dość skromny żywot. – Oczywiście jestem gotowa zapłacić. Po prostu... gdyby było to możliwe, przydałoby mi się pewne źródło zaopatrzenia w te kwiaty. Nie tak łatwo je kupić, a są niezbędnym składnikiem eliksiru Felix Felicis.
Niewielu alchemików potrafiło go uwarzyć, ale Charlie potrafiła. Ale żeby go zrobić, potrzebowała dwóch drogich i rzadkich serc: krwi jednorożca i kwiatów paproci. Nie robiła go dla siebie, a dla członków Zakonu, dla tych, którzy wychodzili na przeciw niebezpieczeństwu, a nie tylko chowali się za kociołkiem jak ona.
Naprawdę nie chciała panu Prewettowi przeszkadzać, zapewne jak każdy po pracy wolałby odpocząć samotnie lub w gronie rodziny, nie z obcą kobietą, która nagle spadła mu na głowę, choć nosiła się z zamiarem napisania do niego już od dawna. Zbiory Prewettów z pewnością były jednymi z ciekawszych i cenniejszych w tym kraju. Zwykli czarodzieje nie mogliby sobie pozwolić na urządzenie szklarni z takim rozmachem i sprowadzenia do nich tylu rzadkich gatunków. Charlie miała na tyłach domu jedynie maleńką, niepozorną szklarenkę, która nie umywała się do nawet ułamka tego, co zobaczyła po przekroczeniu progów szklarni Prewettów. O tym, żeby hodować tam bardziej wymagające rośliny mogła tylko pomarzyć, więc sama uprawiała głównie standardowe zioła na swój prywatny użytek. Ale podejrzewała, że to co widziała wokół siebie to efekt pracy pokoleń Prewettów dbających o to miejsce. I pewnie mieli do pomocy cały sztab skrzatów domowych lub ogrodników.
Z zaciekawieniem ruszyła za Archibaldem, słuchając jego słów.
- Pewnie potrzeba było wielu lat, żeby te rośliny urosły tak bujne? – zapytała, ciekawa ile też mogą sobie liczyć te szklarnie i znajdujące się w nim rośliny. – Rzeczywiście wyglądają niesamowicie. Szklarnie pewnie chroniły je przed trudnymi warunkami atmosferycznymi w ostatnich miesiącach? – spytała, ale pewnie tak właśnie było. Normalne lasy i pola nie miały takiej ochrony, więc wiele roślin ucierpiało przez wahania temperatur, wichury, burze i gradobicia. Miną miesiące, a nawet lata, zanim flora Anglii wróci do stanu sprzed anomalii. To ją martwiło, także z tego względu, że uszczerbki w roślinności często oznaczały podwyższone ceny w aptece lub wręcz brak jakichś składników. – Chętnie zobaczę to wszystko. I przetestuję wiedzę, którą zdobywałam w ogrodzie magibotanicznym w Londynie, a także z książek i zielników. – Ciekawe, jak dużo z tych roślin rozpozna? Radziła sobie z tym coraz lepiej, potrafiąc rozpoznać nie tylko podstawowe zioła alchemiczne poznawane w szkole na zielarstwie, ale też te rzadsze. Coraz więcej wiedziała też o pielęgnacji poszczególnych gatunków i o tym, jak wykorzystać ich moc w eliksirach. – Spodziewam się, że niełatwo odtworzyć w Anglii warunki dla roślin afrykańskich. Jest za zimno i za mało słonecznych dni w roku, i pewnie nawet magia nie może wiarygodnie stworzyć imitacji ich naturalnego środowiska – zgodziła się; cóż, sama nawet nie miałaby odwagi się brać za uprawę tak egzotycznych roślin w swojej miniaturowej szklarence. – Ale ten dyptam na pewno jest warty zobaczenia, chcę się przekonać, czy bardzo różni się od tego, który znam i używam do eliksirów. Może ma jakieś inne właściwości, których nie ma zwykły? – zastanawiała się głośno. – Pan też czasem bawi się z alchemią? – spytała jeszcze, ciekawa czy może próbował używać tych bardziej egzotycznych zamienników znanych gatunków.
Na wieść o kwiatach paproci niemal zaświeciły jej się oczy.
- O, kwiaty paproci! Je bardzo chciałabym zobaczyć, nawet jeśli to nie jest główna pora ich kwitnienia. Czytałam, że najchętniej kwitną w czerwcu, czy to prawda? – mówiła z wyraźnym zafascynowaniem. W końcu to były rzadkie rośliny i nigdy nie miała możliwości zaobserwować kwiatu bezpośrednio na roślinie. Te w sklepie były już zerwane i ususzone, a wiedzę czerpała głównie z książek, a to nie to samo co usłyszeć coś od kogoś, kto rzeczywiście hodował te wyjątkowe kwiaty. – I jeśli już jesteśmy przy kwiatach paproci... Wspominał pan kiedyś na jednym ze spotkań, że mógłby użyczyć ich trochę na potrzeby alchemików Zakonu? – zapytała, rumieniąc się lekko. Naprawdę nie chciała być zachłanna, nie chciała niczego brać nie dając nic w zamian. Ale trudno było kupić kwiaty paproci, a jeśli już się zdarzało, były drogie, przynajmniej z jej punktu widzenia osoby o przeciętnych zarobkach, wiodącej dość skromny żywot. – Oczywiście jestem gotowa zapłacić. Po prostu... gdyby było to możliwe, przydałoby mi się pewne źródło zaopatrzenia w te kwiaty. Nie tak łatwo je kupić, a są niezbędnym składnikiem eliksiru Felix Felicis.
Niewielu alchemików potrafiło go uwarzyć, ale Charlie potrafiła. Ale żeby go zrobić, potrzebowała dwóch drogich i rzadkich serc: krwi jednorożca i kwiatów paproci. Nie robiła go dla siebie, a dla członków Zakonu, dla tych, którzy wychodzili na przeciw niebezpieczeństwu, a nie tylko chowali się za kociołkiem jak ona.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Archibald zawsze narzekał na swoich gości, ale kiedy już przekroczyli próg posiadłości, zapominał o wcześniejszej niechęci. Lubił brylować w towarzystwie, a już szczególnie wtedy, kiedy mógł się trochę powymądrzać. A tak się złożyło, że roślinne zbiory Prewettów faktycznie były okazałe, natomiast Archibald zamieniał się w przewodnika i opowiadał o każdej roślince – a przynajmniej takie miał chęci, ale starał się hamować, bo przecież nie każdy miał ochotę spędzać w tych szklarniach tyle czasu, słuchając opowieści o każdej łodydze każdego krzaczka. A Archibald naprawdę był w stanie to zrobić, ale na razie zmuszał do takich wykładów jedynie członków rodziny, którzy jakimś cudem nie pokochali zielarstwa tak jak on. Przecież to było w ich krwi!
- Och, tak, pielęgnujemy je od setek lat - zgodził się z Charlene, wspominając opowieści o swoich przodkach, którzy dzielnie przywozili rzadkie nasiona ze swoich dalekich podróży. Dziadek często opowiadał mu je do snu. - Oczywiście nie dokładnie te rośliny, ale szklarnie liczą sobie już naprawdę dużo lat- uściślił, bo jednak niewiele roślin było w stanie wytrwać tyle czasu – jedynie drzewa, okalające posiadłość, mogły poszczycić się tak długi życiem.
- Oczywiście, w przeciwnym wypadku grad na pewno by je zniszczył. Zresztą staraliśmy się też czarować tarcze nad niektórymi krzewami, których było nam szkoda - dodał, chociaż w zasadzie każdej rośliny było im szkoda, nawet trawy, którą przecież tak łatwo posiać.
- O, a cóż to za wiedza, jeżeli mogę spytać? Ostatnio sam zabrałem się za naukę, więc z chęcią posłucham, może dowiem się czegoś nowego - odparł, bo czerpanie wiedzy od innych osób zawsze wydawało mu się ciekawsze niż branie jej z opasłych ksiąg. Charlene jako alchemik mogła wiedzieć coś, czego on sam nigdy by nie odnalazł w swoich źródłach.
- To prawda. Magia potrafi wiele, ale niestety nie wszystko. Udaje nam się hodować część roślin, ale niestety jeszcze nie wszystkie, jakie planowaliśmy - powiedział, przypominając sobie ambitny plan wuja Ahearna, który fascynował się światem orientalnym, a już w szczególności jego roślinnością. Chciał zwieźć z odległych krajów tak niezwykłe rośliny, o których Archibald czasem nawet nie słyszał. Wciąż uważał jego plan za bardzo ambitny, ale może kiedyś uda się go wykonać.
- Chiński dyptam lepiej zapobiega zbliznowaceniu się ran. Poza tym podobno pomaga przy dusznościach, chociaż tego jeszcze nie testowałem - przyznał, bo i nie za bardzo miał na kim. Na własnej córce nie będzie testował niesprawdzonych roślin, natomiast jego pacjenci cierpieli na duszności, kiedy on akurat nie miał przy sobie żadnego naparu z dyptamu. Chyba musi wsadzić sobie w kieszeń i się z nim nie rozstawać.
- Zdarza mi się, ale niestety lepiej znam się na teorii niż praktyce. Potrafię uwarzyć tylko podstawowe eliksiry - wzruszył ramionami, ale w zasadzie nie miał do siebie o to żalu – dużo czasu poświęcał na magomedycynę, a choć był toksykologiem, nie do końca łączyło się to z wiedzą alchemiczną. Miał jednak nadzieję, że kiedyś będzie miał czas, żeby nadrobić te braki.
- Tak, kwiaty paproci przeważnie pojawiają się w czerwcu, przede wszystkim podczas letniego przesilenia. Uwielbiam ten dzień. Widok tylu kwiatów paproci na raz jest niesamowity - pozwolił sobie na ekscytację, ale przy roślinach, a już szczególnie tak rzadkich, inaczej nie potrafił.
Przerwał swoją przechadzkę pomiędzy roślinami, kiedy Charlene poprosiła go o kwiat paproci. - Chodźmy tędy - powiedział najpierw, zmierzając w stronę wyjścia. Do głównej szklarni nie wiodło tyle drzwi co do pozostałych, była bardziej pilnowana. - Tak powiedziałem i nic się nie zmieniło. Na potrzeby Zakonu z chęcią użyczę każdej rośliny z tych zbiorów, oczywiście za darmo co to w ogóle za pomysł, żeby za to płacić - oburzył się lekko, ale to z dobrej woli, po czym otworzył drzwi do wielkiej szklarni, w której rosły tylko i wyłącznie paprocie. - Nie wiem czy jakiś znajdziesz, jak już wspominałem, to nie ich pora - uprzedził swojego gościa, żeby nie robiła sobie nadziei.
- Och, tak, pielęgnujemy je od setek lat - zgodził się z Charlene, wspominając opowieści o swoich przodkach, którzy dzielnie przywozili rzadkie nasiona ze swoich dalekich podróży. Dziadek często opowiadał mu je do snu. - Oczywiście nie dokładnie te rośliny, ale szklarnie liczą sobie już naprawdę dużo lat- uściślił, bo jednak niewiele roślin było w stanie wytrwać tyle czasu – jedynie drzewa, okalające posiadłość, mogły poszczycić się tak długi życiem.
- Oczywiście, w przeciwnym wypadku grad na pewno by je zniszczył. Zresztą staraliśmy się też czarować tarcze nad niektórymi krzewami, których było nam szkoda - dodał, chociaż w zasadzie każdej rośliny było im szkoda, nawet trawy, którą przecież tak łatwo posiać.
- O, a cóż to za wiedza, jeżeli mogę spytać? Ostatnio sam zabrałem się za naukę, więc z chęcią posłucham, może dowiem się czegoś nowego - odparł, bo czerpanie wiedzy od innych osób zawsze wydawało mu się ciekawsze niż branie jej z opasłych ksiąg. Charlene jako alchemik mogła wiedzieć coś, czego on sam nigdy by nie odnalazł w swoich źródłach.
- To prawda. Magia potrafi wiele, ale niestety nie wszystko. Udaje nam się hodować część roślin, ale niestety jeszcze nie wszystkie, jakie planowaliśmy - powiedział, przypominając sobie ambitny plan wuja Ahearna, który fascynował się światem orientalnym, a już w szczególności jego roślinnością. Chciał zwieźć z odległych krajów tak niezwykłe rośliny, o których Archibald czasem nawet nie słyszał. Wciąż uważał jego plan za bardzo ambitny, ale może kiedyś uda się go wykonać.
- Chiński dyptam lepiej zapobiega zbliznowaceniu się ran. Poza tym podobno pomaga przy dusznościach, chociaż tego jeszcze nie testowałem - przyznał, bo i nie za bardzo miał na kim. Na własnej córce nie będzie testował niesprawdzonych roślin, natomiast jego pacjenci cierpieli na duszności, kiedy on akurat nie miał przy sobie żadnego naparu z dyptamu. Chyba musi wsadzić sobie w kieszeń i się z nim nie rozstawać.
- Zdarza mi się, ale niestety lepiej znam się na teorii niż praktyce. Potrafię uwarzyć tylko podstawowe eliksiry - wzruszył ramionami, ale w zasadzie nie miał do siebie o to żalu – dużo czasu poświęcał na magomedycynę, a choć był toksykologiem, nie do końca łączyło się to z wiedzą alchemiczną. Miał jednak nadzieję, że kiedyś będzie miał czas, żeby nadrobić te braki.
- Tak, kwiaty paproci przeważnie pojawiają się w czerwcu, przede wszystkim podczas letniego przesilenia. Uwielbiam ten dzień. Widok tylu kwiatów paproci na raz jest niesamowity - pozwolił sobie na ekscytację, ale przy roślinach, a już szczególnie tak rzadkich, inaczej nie potrafił.
Przerwał swoją przechadzkę pomiędzy roślinami, kiedy Charlene poprosiła go o kwiat paproci. - Chodźmy tędy - powiedział najpierw, zmierzając w stronę wyjścia. Do głównej szklarni nie wiodło tyle drzwi co do pozostałych, była bardziej pilnowana. - Tak powiedziałem i nic się nie zmieniło. Na potrzeby Zakonu z chęcią użyczę każdej rośliny z tych zbiorów, oczywiście za darmo co to w ogóle za pomysł, żeby za to płacić - oburzył się lekko, ale to z dobrej woli, po czym otworzył drzwi do wielkiej szklarni, w której rosły tylko i wyłącznie paprocie. - Nie wiem czy jakiś znajdziesz, jak już wspominałem, to nie ich pora - uprzedził swojego gościa, żeby nie robiła sobie nadziei.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Charlie rzadko miała gości. Od czasu zaginięcia Very mieszkała sama, ale też nie miała za bardzo czym się chwalić. Czasem wpadł jakiś Zakonnik po eliksiry i na tym się kończyło. Żyła skromnie, otoczona gromadką kotów i oddana swojej pasji i pracy. Przebywanie w takich miejscach jak włości Prewettów nie było dla niej codziennością, bo nawet jeśli ten ród był znany z tolerancji i otwartości, nadal istniała przepaść pomiędzy nimi a zwyczajną, wiejską dziewczyną jaką była Charlie. Była onieśmielona, ale bardzo chciała porozmawiać z panem Prewettem o jego zbiorach, wiedząc że to może być bardzo pouczająca lekcja. W końcu jego ród od wieków miał dużo do czynienia z ziołami, i cała ta ich zielarska spuścizna otaczała ją teraz ze wszystkich stron. Był to prawdziwy raj dla każdego alchemika zakręconego na punkcie mikstur leczniczych i ingrediencji zielarskich.
- Są naprawdę niezwykłe. Wielu z tych roślin pewnie mógłby wam pozazdrościć nawet ogród magibotaniczny – powiedziała ze szczerym podziwem. Nawet jeśli to nie były te same rośliny, co przed wiekami, a były zastępowane przez młodsze okazy, szklarnie nadal były okazałe. – Anomalie wywarły sporo szkód w krajobrazie. Mój ogród też znacznie ucierpiał i pewnie minie kilka lat, zanim rośliny odrosną. Ale przyroda zawsze znajdzie sposób, by przetrwać.
Choć było już parę miesięcy po anomaliach, szkody nadal było widać. I pewnie będzie widać jeszcze długo, choć gdy rośliny okryją się zielenią, świat na pewno zacznie wyglądać dużo piękniej i żywiej.
- Mają tam wiele ciekawych roślin. Nawet jest szklarnia z nowymi gatunkami i krzyżówkami, regularnie tam zaglądam by sprawdzić, czy nie ma czegoś nowego. I rozmawiam z zielarzami, podpytując, czy nie prowadzili ostatnio jakichś ciekawych badań na temat właściwości nowo odkrytych roślin – wyjaśniła. – Odkąd zaczęłam mocniej interesować się zielarstwem zwracam uwagę na różne rzeczy, których nie dostrzegałam wcześniej, mając jedynie podstawowe wiadomości. Łatwiej mi teraz oceniać poszczególne rośliny pod kątem alchemicznym, a także odkryłam, że czasem ma znaczenie, jakiej odmiany danej rośliny użyję w eliksirze. Jakiś czas temu dowiedziałam się na przykład, że w przypadku wyjątkowo uporczywej postaci znikania epidemicznego, nie reagującej na standardowy eliksir leczący, pomocne okazało się użycie w nim płatków innego podgatunku ciemiernika – opowiedziała mu o czymś, czego kilka miesięcy temu dowiedziała się, gdy z ramienia Munga wysłano ją do Instytutu Ziołouzdrowicielstwa, by znalazła sposób na to, aby eliksir zadziałał skuteczniej. Wspólnie z uzdrowicielką opiekującą się tym przypadkiem doszły z tym do ładu i udało się stworzyć eliksir. – Tamtego dnia spotkałam tam też pańską siostrę, akurat była w Instytucie w podobnym czasie co ja – dodała, przypominając sobie, że napotkała wtedy Julię.
Słuchała tego, co mówił z ogromną ciekawością. Pozwalała by ją oprowadzał i mówił, czasem tylko wtrącając jakieś pytanie.
- Jakie rośliny jeszcze chcielibyście hodować, a póki co okazało się to niemożliwe? – spytała z ciekawością. – Chętnie spróbowałabym z tym chińskim dyptamem. Dobrze byłoby go przebadać i dowiedzieć się, czy nie ma jakichś skutków ubocznych i czy można go stosować zamiennie ze zwykłym.
Trudno było być mistrzem we wszystkim. Archibald, skupiając się na uzdrawianiu, pewnie nie miał czasu by równie wnikliwie poznać też alchemię. Charlie też była naprawdę dobra tylko w eliksirach i powiązanej z nimi ściśle astronomii, bo w niespełna dwudziestoczteroletnim życiu nie miała dość czasu, by w podobnym stopniu poznać też inne dziedziny. Ale nigdy nie wiedziało się dość dużo, by nie chcieć wiedzieć więcej, więc może kiedyś w przyszłości dojdzie do takiego momentu, gdy jej wiedza stanie się jeszcze bardziej wszechstronna. Nad zielarstwem już pracowała, kiedyś przyjdzie też czas, by podszkolić się i w anatomii, by lepiej sobie radzić z dawkowaniem trudniejszych mikstur.
Kwiaty paproci były fascynujące. Choć niestety teraz nie kwitły, ale Charlie mogła sobie wyobrazić, jak pięknie wygląda ta szklarnia w noc letniego przesilenia, gdy paprocie mają główny czas kwitnienia.
- To na pewno wspaniały widok – zgodziła się, gdy dotarli do szklarni z paprociami. – Co wtedy robicie z tymi kwiatami? Zbieracie je i suszycie, by były na ingrediencje alchemiczne? Na pewno wielu alchemików pragnie je pozyskiwać, prawda?
Kwiaty te były cenne i rzadkie. Ale z drugiej strony alchemików potrafiących zrobić z nich użytek też nie było aż tak wielu. Tylko najlepsi mogli uwarzyć Felix Felicis, a Charlie od kilku miesięcy mogła zaliczać się do tego grona, co jak na jej młody wiek było wielkim sukcesem.
- Byłabym bardzo wdzięczna za kwiaty. Każdy to dla mnie dodatkowa próba uwarzenia Felix Felicis. To bardzo trudny wywar, więc niestety nie każdy się udaje, a jak się uda, to musi długo dojrzewać. Ale jestem pewna, że jest bardzo cenny dla naszych przyjaciół – mówiła z przejęciem. – Tak czy inaczej bardzo dziękuję, będę się interesować na bieżąco i chętnie kiedyś pojawię się tu znowu, gdy zakwitną jakieś paprocie. Regularnie odwiedzam moją rodzinną Kornwalię, Weymouth jest po drodze – dodała, jednocześnie rozglądając się po paprociach, ale póki co jej oczy nie dostrzegały pomiędzy bujną zielenią liści błysku innego koloru. – I tak są niezwykłe. Ciekawe, czy w lesie też mogą wyrosnąć te kwiaty, czy na zewnątrz byłoby dla nich zbyt zimno?
- Są naprawdę niezwykłe. Wielu z tych roślin pewnie mógłby wam pozazdrościć nawet ogród magibotaniczny – powiedziała ze szczerym podziwem. Nawet jeśli to nie były te same rośliny, co przed wiekami, a były zastępowane przez młodsze okazy, szklarnie nadal były okazałe. – Anomalie wywarły sporo szkód w krajobrazie. Mój ogród też znacznie ucierpiał i pewnie minie kilka lat, zanim rośliny odrosną. Ale przyroda zawsze znajdzie sposób, by przetrwać.
Choć było już parę miesięcy po anomaliach, szkody nadal było widać. I pewnie będzie widać jeszcze długo, choć gdy rośliny okryją się zielenią, świat na pewno zacznie wyglądać dużo piękniej i żywiej.
- Mają tam wiele ciekawych roślin. Nawet jest szklarnia z nowymi gatunkami i krzyżówkami, regularnie tam zaglądam by sprawdzić, czy nie ma czegoś nowego. I rozmawiam z zielarzami, podpytując, czy nie prowadzili ostatnio jakichś ciekawych badań na temat właściwości nowo odkrytych roślin – wyjaśniła. – Odkąd zaczęłam mocniej interesować się zielarstwem zwracam uwagę na różne rzeczy, których nie dostrzegałam wcześniej, mając jedynie podstawowe wiadomości. Łatwiej mi teraz oceniać poszczególne rośliny pod kątem alchemicznym, a także odkryłam, że czasem ma znaczenie, jakiej odmiany danej rośliny użyję w eliksirze. Jakiś czas temu dowiedziałam się na przykład, że w przypadku wyjątkowo uporczywej postaci znikania epidemicznego, nie reagującej na standardowy eliksir leczący, pomocne okazało się użycie w nim płatków innego podgatunku ciemiernika – opowiedziała mu o czymś, czego kilka miesięcy temu dowiedziała się, gdy z ramienia Munga wysłano ją do Instytutu Ziołouzdrowicielstwa, by znalazła sposób na to, aby eliksir zadziałał skuteczniej. Wspólnie z uzdrowicielką opiekującą się tym przypadkiem doszły z tym do ładu i udało się stworzyć eliksir. – Tamtego dnia spotkałam tam też pańską siostrę, akurat była w Instytucie w podobnym czasie co ja – dodała, przypominając sobie, że napotkała wtedy Julię.
Słuchała tego, co mówił z ogromną ciekawością. Pozwalała by ją oprowadzał i mówił, czasem tylko wtrącając jakieś pytanie.
- Jakie rośliny jeszcze chcielibyście hodować, a póki co okazało się to niemożliwe? – spytała z ciekawością. – Chętnie spróbowałabym z tym chińskim dyptamem. Dobrze byłoby go przebadać i dowiedzieć się, czy nie ma jakichś skutków ubocznych i czy można go stosować zamiennie ze zwykłym.
Trudno było być mistrzem we wszystkim. Archibald, skupiając się na uzdrawianiu, pewnie nie miał czasu by równie wnikliwie poznać też alchemię. Charlie też była naprawdę dobra tylko w eliksirach i powiązanej z nimi ściśle astronomii, bo w niespełna dwudziestoczteroletnim życiu nie miała dość czasu, by w podobnym stopniu poznać też inne dziedziny. Ale nigdy nie wiedziało się dość dużo, by nie chcieć wiedzieć więcej, więc może kiedyś w przyszłości dojdzie do takiego momentu, gdy jej wiedza stanie się jeszcze bardziej wszechstronna. Nad zielarstwem już pracowała, kiedyś przyjdzie też czas, by podszkolić się i w anatomii, by lepiej sobie radzić z dawkowaniem trudniejszych mikstur.
Kwiaty paproci były fascynujące. Choć niestety teraz nie kwitły, ale Charlie mogła sobie wyobrazić, jak pięknie wygląda ta szklarnia w noc letniego przesilenia, gdy paprocie mają główny czas kwitnienia.
- To na pewno wspaniały widok – zgodziła się, gdy dotarli do szklarni z paprociami. – Co wtedy robicie z tymi kwiatami? Zbieracie je i suszycie, by były na ingrediencje alchemiczne? Na pewno wielu alchemików pragnie je pozyskiwać, prawda?
Kwiaty te były cenne i rzadkie. Ale z drugiej strony alchemików potrafiących zrobić z nich użytek też nie było aż tak wielu. Tylko najlepsi mogli uwarzyć Felix Felicis, a Charlie od kilku miesięcy mogła zaliczać się do tego grona, co jak na jej młody wiek było wielkim sukcesem.
- Byłabym bardzo wdzięczna za kwiaty. Każdy to dla mnie dodatkowa próba uwarzenia Felix Felicis. To bardzo trudny wywar, więc niestety nie każdy się udaje, a jak się uda, to musi długo dojrzewać. Ale jestem pewna, że jest bardzo cenny dla naszych przyjaciół – mówiła z przejęciem. – Tak czy inaczej bardzo dziękuję, będę się interesować na bieżąco i chętnie kiedyś pojawię się tu znowu, gdy zakwitną jakieś paprocie. Regularnie odwiedzam moją rodzinną Kornwalię, Weymouth jest po drodze – dodała, jednocześnie rozglądając się po paprociach, ale póki co jej oczy nie dostrzegały pomiędzy bujną zielenią liści błysku innego koloru. – I tak są niezwykłe. Ciekawe, czy w lesie też mogą wyrosnąć te kwiaty, czy na zewnątrz byłoby dla nich zbyt zimno?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Archibald przyjmował komplementy z wdzięcznością, chociaż nie z każdym się zgadzał, ale tego przecież wymagała od niego etykieta. Poza tym faktycznie miło mu się słuchało takich słów, ale komu by nie było miło w takiej sytuacji! - Dziękuję, chociaż nie wiem czy nasze zbiory są aż tak bogate, żeby od razu konkurować z ogrodami magibotanicznymi - odpowiedział skromnie, chociaż faktycznie posiadali w szklarniach wiele okazałych roślin, nierzadko mało spotykanych, ale przede wszystkim przydatnych w różnych sferach życia.
- Na szczęście szklarnie ochroniły rośliny przed anomaliami, ale mamy również wiele drzew i krzewów na zewnątrz, a te nie miały już tyle szczęścia. Staraliśmy się tworzyć jakieś bariery, ale sama dobrze wiesz jak te anomalie wyglądały, często były silniejsze od naszych barier - westchnął, wspominając grad łamiący gałęzie i kładący krzewy do samej ziemi. To były przykre wspomnienia, szczególnie dla niego, bo naprawdę kochał zielarstwo. - Innego podgatunku ciemiernika? To fascynujące! Wydawało mi się, że tylko ten najpowszechniejszy ma takie właściwości - Archibald musiał cofnąć się szybko do stolika i zabrać stary zielnik, który przyniósł tutaj ze sobą. W środku znajdowało się parę pustych kartek i mocno utemperowany ołówek, który czekał na zapisanie kolejnych wiadomości. - Ciemiernik... - mruknął pod nosem, zapisując parę kluczowych słów, które pozwolą mu na późniejsze znalezienie odpowiednich badań. - Ale z cierminikiem to trzeba uważać, doda się go odrobinę za dużo i już wychodzi trucizna - zawyrokował, w końcu jako toksykolog dużo wiedział o zatruciach, więc i te spowodowane ciemiernikiem przyszło mu nie raz leczyć. - Moją siostrę? Julię jak mniemam? A to ciekawe, jej domeną są raczej magiczne stworzenia - odparł, wzruszając ramionami, bo znając Julię pewnie udała się po jakąś specjalistyczną paszę albo leczniczy eliksir.
- Jakie rośliny... Cóż, jest ich naprawdę wiele, w zasadzie gdybyśmy mieli warunki to hodowalibyśmy absolutnie wszystko - uśmiechnął się. - Zdecydowana większość naszych zbiorów to rośliny lecznicze, ale ostatnio korci nas jadowita tentakula tylko musimy znaleźć na nią odpowiednie miejsce, żeby nikomu nie zrobiła krzywdy. Chcemy ją dokładniej przepadać, bo istnieje prawdopodobieństwo, że jej nasiona są w stanie leczyć bardziej skomplikowane choroby. Co prawda możliwe jest, że niszcząc zainfekowane komórki będzie również bardzo osłabiać organizm, ale przy odpowiednich eliksirach wspomagających taka terapia mogła by być przełomem przy niektórych schorzeniach - podzielił się swoją wiedzą, która wydawała m się niezwykle ciekawa i bardzo chciał ją przebadać, ale na razie nie miał ku temu zbyt wielu możliwości, no i oczywiście czasu.
- Część suszymy, wiele sami wykorzystujemy, ale większość sprzedajemy - odparł zgodnie z prawdą, zresztą taki los spotykał większość hodowanych roślin. Dla siebie nie potrzebowali ich aż tak wielu, więc zdecydowaną część sprzedawali aptekom lub prywatnym alchemikom. - Niestety suszone paprocie już nie są takie efektywne w eliksirach jak świeże. W ogóle zdecydowana większość suszonych roślin traci niektóre właściwości, ale jako alchemik na pewno posiadasz na ten temat większą wiedzę - odparł, nie chcąc robić wykładu komuś, kto równie dobrze mógłby zrobić wykład jemu.
- No, no, felix felicis jest godne podziwu. Tym bardziej z przyjemnością podaruję kwiat paproci, mi aż tak się nie przyda - odparł, wzruszając ramionami, kiedy przechadzał się wzdłuż wyrośniętych paproci. - Nie, skąd! W naszym klimacie paprocie rosną w lasach i nawet tam kwitną, może nie tak okazale jak w szklarni, bo tam nie mają niezmiennych warunków, ale rosną i kwitną, jak najbardziej - wytłumaczył, ciesząc się, że ktoś faktycznie jest zainteresowany tym tematem i może się wygadać.
- Na szczęście szklarnie ochroniły rośliny przed anomaliami, ale mamy również wiele drzew i krzewów na zewnątrz, a te nie miały już tyle szczęścia. Staraliśmy się tworzyć jakieś bariery, ale sama dobrze wiesz jak te anomalie wyglądały, często były silniejsze od naszych barier - westchnął, wspominając grad łamiący gałęzie i kładący krzewy do samej ziemi. To były przykre wspomnienia, szczególnie dla niego, bo naprawdę kochał zielarstwo. - Innego podgatunku ciemiernika? To fascynujące! Wydawało mi się, że tylko ten najpowszechniejszy ma takie właściwości - Archibald musiał cofnąć się szybko do stolika i zabrać stary zielnik, który przyniósł tutaj ze sobą. W środku znajdowało się parę pustych kartek i mocno utemperowany ołówek, który czekał na zapisanie kolejnych wiadomości. - Ciemiernik... - mruknął pod nosem, zapisując parę kluczowych słów, które pozwolą mu na późniejsze znalezienie odpowiednich badań. - Ale z cierminikiem to trzeba uważać, doda się go odrobinę za dużo i już wychodzi trucizna - zawyrokował, w końcu jako toksykolog dużo wiedział o zatruciach, więc i te spowodowane ciemiernikiem przyszło mu nie raz leczyć. - Moją siostrę? Julię jak mniemam? A to ciekawe, jej domeną są raczej magiczne stworzenia - odparł, wzruszając ramionami, bo znając Julię pewnie udała się po jakąś specjalistyczną paszę albo leczniczy eliksir.
- Jakie rośliny... Cóż, jest ich naprawdę wiele, w zasadzie gdybyśmy mieli warunki to hodowalibyśmy absolutnie wszystko - uśmiechnął się. - Zdecydowana większość naszych zbiorów to rośliny lecznicze, ale ostatnio korci nas jadowita tentakula tylko musimy znaleźć na nią odpowiednie miejsce, żeby nikomu nie zrobiła krzywdy. Chcemy ją dokładniej przepadać, bo istnieje prawdopodobieństwo, że jej nasiona są w stanie leczyć bardziej skomplikowane choroby. Co prawda możliwe jest, że niszcząc zainfekowane komórki będzie również bardzo osłabiać organizm, ale przy odpowiednich eliksirach wspomagających taka terapia mogła by być przełomem przy niektórych schorzeniach - podzielił się swoją wiedzą, która wydawała m się niezwykle ciekawa i bardzo chciał ją przebadać, ale na razie nie miał ku temu zbyt wielu możliwości, no i oczywiście czasu.
- Część suszymy, wiele sami wykorzystujemy, ale większość sprzedajemy - odparł zgodnie z prawdą, zresztą taki los spotykał większość hodowanych roślin. Dla siebie nie potrzebowali ich aż tak wielu, więc zdecydowaną część sprzedawali aptekom lub prywatnym alchemikom. - Niestety suszone paprocie już nie są takie efektywne w eliksirach jak świeże. W ogóle zdecydowana większość suszonych roślin traci niektóre właściwości, ale jako alchemik na pewno posiadasz na ten temat większą wiedzę - odparł, nie chcąc robić wykładu komuś, kto równie dobrze mógłby zrobić wykład jemu.
- No, no, felix felicis jest godne podziwu. Tym bardziej z przyjemnością podaruję kwiat paproci, mi aż tak się nie przyda - odparł, wzruszając ramionami, kiedy przechadzał się wzdłuż wyrośniętych paproci. - Nie, skąd! W naszym klimacie paprocie rosną w lasach i nawet tam kwitną, może nie tak okazale jak w szklarni, bo tam nie mają niezmiennych warunków, ale rosną i kwitną, jak najbardziej - wytłumaczył, ciesząc się, że ktoś faktycznie jest zainteresowany tym tematem i może się wygadać.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Z perspektywy wychowanej w raczej skromnych warunkach Charlie szklarnie Prewettów były ogromne i niezwykłe. Nawet tu było widać przepaść między szlachtą a zwykłymi czarodziejami, którzy nie mogliby sobie pozwolić na takie zbiory. Nie odczuwała jednak niezdrowej zazdrości ani żadnych innych niskich uczuć, w jej głosie nadal brzmiała szczera, życzliwa ciekawość tym, co ją otaczało, a także wdzięczność że mogła to zobaczyć.
- Z mojego punktu widzenia, biorąc pod uwagę, że ja posiadam tylko malutką szklarenkę na tyłach domu, są bardzo bogate i niesamowite – powiedziała, z zachwytem chłonąc wzrokiem bujną roślinność. Świat magicznej i nie tylko flory wydawał jej się coraz bardziej fascynujący, im więcej dowiadywała się o roślinach.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Anomalie były okropne i pozostaje nam tylko się cieszyć, że ich nie ma. – Ona się cieszyła i każdego dnia była wdzięczna Zakonowi Feniksa za ocalenie świata. Szkoda tylko, że nie wszystko wróciło do normy z chwilą zakończenia koszmaru anomalii. Jej zaginiona siostra wciąż się nie odnalazła, a ich codzienność nadal była stresująca i pełna lęku.
- To nadal ciemiernik, tyle że nieco inna odmiana. W tym przypadku poskutkował, oczywiście zajmowałam się tym pod ścisłym nadzorem uzdrowicielki opiekującej się tym przypadkiem – zapewniła. Czasem uzdrowiciele i alchemicy musieli współpracować, by poszukiwać rozwiązań kiedy jakaś choroba była wyjątkowo oporna w leczeniu. – A czy to nie dotyczy piołunu? – odpowiedziała. – Piołun w niewielkich dawkach jest ingrediencją szlachetną, ale już w nadmiarze staje się plugawy i w istocie jest używany do trucizn. – Tak pamiętała, że to był piołun, nie ciemiernik. Pracując z tą ingrediencją zawsze musiała uważać i bardzo ostrożnie odmierzać porcje. – Jeśli chodzi o ciemiernik, różny charakter mają poszczególne jego części. Płatki, jakich używam na przykład do eliksirów znieczulających i przeciwbólowych, czy do wspomnianego lekarstwa na znikanie epidemiczne, mają charakter szlachetny, korzeń jest neutralny, ale już łodyga plugawa. A niby to wszystko to jedna roślina – mówiła, choć podejrzewała że doświadczony uzdrowiciel na pewno o tym wiedział. Po prostu werbalizowała swoje spostrzeżenia, oboje mogli się od siebie sporo nauczyć i wymiana spostrzeżeń zawsze była cenna.
- Tak, to była Julia. Akurat szukała jakiegoś roślinnego sposobu na uspokajanie zwierząt podczas anomalii – wyjaśniła. – Starałam się jej na miarę swoich możliwości pomóc, mam nadzieję, że udało jej się poradzić sobie ze zwierzętami.
Charlie była osobą na tyle wszechstronną, że liznęła zarówno trochę wiedzy o roślinach, jak i zwierzętach. Była w końcu córką dwójki pasjonatów magicznych stworzeń, a pasja do zielarstwa narodziła się w niej stosunkowo niedawno, ale podbiła jej serce.
Zaciekawiła ją wzmianka o jadowitej tentakuli, roślinie bardzo niebezpiecznej, ale na pewno mającej wiele przydatnych zastosowań.
- O, to na pewno byłyby bardzo ciekawe badania, pouczające także z perspektywy alchemicznej. Jej jad jest znany i użytkowany, ma charakter plugawy, ale może dałoby się jeszcze odkryć zastosowania innych części, jak wspomniane przez pana nasiona – zgodziła się; nie wątpiła, że Prewett miał szansę kiedyś taki okaz zdobyć. A i z miejscem pewnie problemu nie będzie, ta szklarnia była pewnie ze sto razy większa od jej szklarenki, jak nie jeszcze większa. – Może da się odkryć właściwości, które jeszcze nie są szerzej poznane, a umożliwią leczenie różnych chorób? – To działało na jej wyobraźnię, sama kiedyś marzyła o odkryciu lekarstwa na jakąś chorobę. Póki co jednak te ambitne plany zderzyły się z prozą życia, Charlie była zbyt mocno zaabsorbowana pracą dla Munga, Zakonu Feniksa, a także sprawą zaginięcia siostry, by mieć głowę do jakichkolwiek badań, a zwłaszcza tak praco- i czasochłonnych. To musiało poczekać na lepsze czasy... jeśli ich dożyje. Archibald pewnie też był teraz człowiekiem bardzo zajętym, bo oprócz obowiązków uzdrowiciela, męża, ojca i Zakonnika, spadła na niego też odpowiedzialna rola nestora. Charlie była pewna, że to musi być coś bardzo odpowiedzialnego.
- Większość kwiatów paproci obecnych w handlu pochodzi od was? – spytała, ale podejrzewała że tak właśnie było. – Pewnie najlepszy byłby świeży, to prawda, ale niełatwo kupić jakikolwiek kwiat paproci, a spotkać świeże poza główną porą kwitnienia jest bardzo trudno, więc muszę zadowolić się tym, co oferują. Oczywiście, że wolę dodawać świeże rośliny, ale późną jesienią i zimą często pozostaje zadowalać się suszonymi. – Ze szklarniowymi roślinami było łatwiej, bo w aptece można było dostać je świeże nawet zimą, ale jeśli chodzi o kwiaty czy liście roślin lokalnych, albo takich kwitnących tylko w określonym momencie w roku, musiała je sobie suszyć, aby było na zimę, bo w tym okresie nie wypuszczały świeżych liści czy kwiatów. Na szczęście przy wielu roślinach, zwłaszcza tych bardziej standardowych, to nie miało wielkiego wpływu na jakość eliksiru. Ale były gatunki, które najlepiej działały będąc świeżymi.
- Ciekawe, czy kiedyś udałoby mi się znaleźć taki kwiat w lesie. Chyba muszę wybrać się do lasu w dzień przesilenia letniego i uważnie poszukać – powiedziała. Na pewno niezwykłe byłoby znaleźć taki kwiat samodzielnie, a nie tylko kupować go z apteki lub od Prewettów. – Niemniej jednak będę wdzięczna za możliwość zaopatrywania się w przyszłości bezpośrednio u was. Czasy są trudne, więc nie wiadomo, jak będzie z dostępnością składników w aptekach i czy znowu nie nadejdą jakieś niedobory. – Podczas anomalii niektóre rośliny zdobyć było trudniej, wiele gatunków podrożało. Zdobycie tych rzadszych niedługo znowu może stać się bardziej skomplikowane, więc cieszyła się, że pan Prewett zgodził się zaopatrywać ją w kwiaty do cennego eliksiru, który mógł bardzo pomóc Zakonnikom. Bo to dla nich tworzyła mikstury w swojej domowej pracowni.
- Z mojego punktu widzenia, biorąc pod uwagę, że ja posiadam tylko malutką szklarenkę na tyłach domu, są bardzo bogate i niesamowite – powiedziała, z zachwytem chłonąc wzrokiem bujną roślinność. Świat magicznej i nie tylko flory wydawał jej się coraz bardziej fascynujący, im więcej dowiadywała się o roślinach.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Anomalie były okropne i pozostaje nam tylko się cieszyć, że ich nie ma. – Ona się cieszyła i każdego dnia była wdzięczna Zakonowi Feniksa za ocalenie świata. Szkoda tylko, że nie wszystko wróciło do normy z chwilą zakończenia koszmaru anomalii. Jej zaginiona siostra wciąż się nie odnalazła, a ich codzienność nadal była stresująca i pełna lęku.
- To nadal ciemiernik, tyle że nieco inna odmiana. W tym przypadku poskutkował, oczywiście zajmowałam się tym pod ścisłym nadzorem uzdrowicielki opiekującej się tym przypadkiem – zapewniła. Czasem uzdrowiciele i alchemicy musieli współpracować, by poszukiwać rozwiązań kiedy jakaś choroba była wyjątkowo oporna w leczeniu. – A czy to nie dotyczy piołunu? – odpowiedziała. – Piołun w niewielkich dawkach jest ingrediencją szlachetną, ale już w nadmiarze staje się plugawy i w istocie jest używany do trucizn. – Tak pamiętała, że to był piołun, nie ciemiernik. Pracując z tą ingrediencją zawsze musiała uważać i bardzo ostrożnie odmierzać porcje. – Jeśli chodzi o ciemiernik, różny charakter mają poszczególne jego części. Płatki, jakich używam na przykład do eliksirów znieczulających i przeciwbólowych, czy do wspomnianego lekarstwa na znikanie epidemiczne, mają charakter szlachetny, korzeń jest neutralny, ale już łodyga plugawa. A niby to wszystko to jedna roślina – mówiła, choć podejrzewała że doświadczony uzdrowiciel na pewno o tym wiedział. Po prostu werbalizowała swoje spostrzeżenia, oboje mogli się od siebie sporo nauczyć i wymiana spostrzeżeń zawsze była cenna.
- Tak, to była Julia. Akurat szukała jakiegoś roślinnego sposobu na uspokajanie zwierząt podczas anomalii – wyjaśniła. – Starałam się jej na miarę swoich możliwości pomóc, mam nadzieję, że udało jej się poradzić sobie ze zwierzętami.
Charlie była osobą na tyle wszechstronną, że liznęła zarówno trochę wiedzy o roślinach, jak i zwierzętach. Była w końcu córką dwójki pasjonatów magicznych stworzeń, a pasja do zielarstwa narodziła się w niej stosunkowo niedawno, ale podbiła jej serce.
Zaciekawiła ją wzmianka o jadowitej tentakuli, roślinie bardzo niebezpiecznej, ale na pewno mającej wiele przydatnych zastosowań.
- O, to na pewno byłyby bardzo ciekawe badania, pouczające także z perspektywy alchemicznej. Jej jad jest znany i użytkowany, ma charakter plugawy, ale może dałoby się jeszcze odkryć zastosowania innych części, jak wspomniane przez pana nasiona – zgodziła się; nie wątpiła, że Prewett miał szansę kiedyś taki okaz zdobyć. A i z miejscem pewnie problemu nie będzie, ta szklarnia była pewnie ze sto razy większa od jej szklarenki, jak nie jeszcze większa. – Może da się odkryć właściwości, które jeszcze nie są szerzej poznane, a umożliwią leczenie różnych chorób? – To działało na jej wyobraźnię, sama kiedyś marzyła o odkryciu lekarstwa na jakąś chorobę. Póki co jednak te ambitne plany zderzyły się z prozą życia, Charlie była zbyt mocno zaabsorbowana pracą dla Munga, Zakonu Feniksa, a także sprawą zaginięcia siostry, by mieć głowę do jakichkolwiek badań, a zwłaszcza tak praco- i czasochłonnych. To musiało poczekać na lepsze czasy... jeśli ich dożyje. Archibald pewnie też był teraz człowiekiem bardzo zajętym, bo oprócz obowiązków uzdrowiciela, męża, ojca i Zakonnika, spadła na niego też odpowiedzialna rola nestora. Charlie była pewna, że to musi być coś bardzo odpowiedzialnego.
- Większość kwiatów paproci obecnych w handlu pochodzi od was? – spytała, ale podejrzewała że tak właśnie było. – Pewnie najlepszy byłby świeży, to prawda, ale niełatwo kupić jakikolwiek kwiat paproci, a spotkać świeże poza główną porą kwitnienia jest bardzo trudno, więc muszę zadowolić się tym, co oferują. Oczywiście, że wolę dodawać świeże rośliny, ale późną jesienią i zimą często pozostaje zadowalać się suszonymi. – Ze szklarniowymi roślinami było łatwiej, bo w aptece można było dostać je świeże nawet zimą, ale jeśli chodzi o kwiaty czy liście roślin lokalnych, albo takich kwitnących tylko w określonym momencie w roku, musiała je sobie suszyć, aby było na zimę, bo w tym okresie nie wypuszczały świeżych liści czy kwiatów. Na szczęście przy wielu roślinach, zwłaszcza tych bardziej standardowych, to nie miało wielkiego wpływu na jakość eliksiru. Ale były gatunki, które najlepiej działały będąc świeżymi.
- Ciekawe, czy kiedyś udałoby mi się znaleźć taki kwiat w lesie. Chyba muszę wybrać się do lasu w dzień przesilenia letniego i uważnie poszukać – powiedziała. Na pewno niezwykłe byłoby znaleźć taki kwiat samodzielnie, a nie tylko kupować go z apteki lub od Prewettów. – Niemniej jednak będę wdzięczna za możliwość zaopatrywania się w przyszłości bezpośrednio u was. Czasy są trudne, więc nie wiadomo, jak będzie z dostępnością składników w aptekach i czy znowu nie nadejdą jakieś niedobory. – Podczas anomalii niektóre rośliny zdobyć było trudniej, wiele gatunków podrożało. Zdobycie tych rzadszych niedługo znowu może stać się bardziej skomplikowane, więc cieszyła się, że pan Prewett zgodził się zaopatrywać ją w kwiaty do cennego eliksiru, który mógł bardzo pomóc Zakonnikom. Bo to dla nich tworzyła mikstury w swojej domowej pracowni.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Archibald uwielbiał dyskutować o zielarstwie, a już w szczególności z kimś, kto go rozumiał. Dawno nie miał okazji powymieniać się spostrzeżeniami na temat roślin, a teraz aż nie wiedział, którą wypowiedzieć najpierw. Na razie zapisywał w notatniku uwagi panny Leighton odnośnie ciemiernika, trochę nie mogąc uwierzyć, że nigdy wcześniej nie wyczytał o nim takich informacji. - Tak, piołun działa na podobnej zasadzie. Zresztą już starożytny uzdrowiciel Paracelsus powiedział, że wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, a wszystko zależy od dawki - odparł, przypominając sobie wykłady starszych uzdrowicieli, którzy próbowali mu wbić tę wiedzę do głowy. Teraz sam chętnie komuś by ją powbijał, chociaż nie miał ostatnio zbyt dużo czasu na... cóż, na cokolwiek. - Ach, tak, tak, to akurat wiem - odparł, odnosząc się do jej słów o częściach ciemiernika, bo jego podstawowy gatunek był jednak powszechnie używany i coś tam o nim wiedział, nawet jeżeli na co dzień nie warzył żadnych eliksirów.
- Dokładnie! Zawsze interesowało mnie wykorzystanie roślin uważanych za trujące w lecznictwie. To może brzmieć ryzykownie, ale myślę, że gdyby tak dawkować je w umiejętny sposób to dałoby się nimi wyleczyć wiele chorób. To ciekawy kierunek badań, widzę w nim mnóstwo możliwości rozwoju, trzeba mieć tylko czas i dokładny pomysł, żeby te badania faktycznie się udały - rozgadał się trochę, ale taka tematyka była mu bliska, w końcu pracował jako toksykolog, więc z truciznami i antidotami miał do czynienia niemalże każdego dnia.
- W zasadzie nie znam konkretnych danych, ale myślę, że sporo - wzruszył ramionami, tak naprawdę nie potrafiąc odpowiedzieć Charlene na to pytanie. Nigdy nie interesował się tym jak dużą mają sprzedaż, choć to prawda, że będąc nestorem natknął się na dziesiątki związanych z tym dokumentów. To w zasadzie zmotywowało go do nauki choćby podstaw ekonomii, bo naprawdę ciężko mu coś pojąć z tych wszystkich licz i wykresów. - No tak, tak. Zimą najłatwiej dodać suszone rośliny, ale na szczęście nie tracą swoich właściwości jakoś drastycznie - gdyby było inaczej to chyba zimą w ogóle nie warzyłoby się żadnych eliksirów!
- Nie jest to łatwe, ale jak najbardziej możliwe. Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość i uważnie przeglądać każdy krzak - podzielił się swoimi poradami, chociaż wiedział, że nie odkrył nimi Ameryki. Prewettowie co roku zbierali się w przesilenie letnie w lesie nieopodal rodowej posiadłości i wyruszali na poszukiwanie kwiatu – uwielbiał ten dzień i już nie mógł się doczekać następnego, bo poprzedni niestety stracił na swoim uroku przez krążące wokół anomalie.
- To prawda - westchnął, bo przecież nie dało się zaprzeczyć, że czasy nastały ciężkie – kto jak kto, ale oni jako Zakonnicy wiedzieli o tym najlepiej. - O, zapomniałem wspomnieć o mimozie! Mamy jeden gatunek z wysp Barbados, ale to niestety w poprzedniej szklarni, tu są tylko paprocie - dodał, po czym zerknął do swojego wysłużonego zielnika, bo w zasadzie nie pamiętał jak długo mimoza otwiera się po zamknięciu.
- Dokładnie! Zawsze interesowało mnie wykorzystanie roślin uważanych za trujące w lecznictwie. To może brzmieć ryzykownie, ale myślę, że gdyby tak dawkować je w umiejętny sposób to dałoby się nimi wyleczyć wiele chorób. To ciekawy kierunek badań, widzę w nim mnóstwo możliwości rozwoju, trzeba mieć tylko czas i dokładny pomysł, żeby te badania faktycznie się udały - rozgadał się trochę, ale taka tematyka była mu bliska, w końcu pracował jako toksykolog, więc z truciznami i antidotami miał do czynienia niemalże każdego dnia.
- W zasadzie nie znam konkretnych danych, ale myślę, że sporo - wzruszył ramionami, tak naprawdę nie potrafiąc odpowiedzieć Charlene na to pytanie. Nigdy nie interesował się tym jak dużą mają sprzedaż, choć to prawda, że będąc nestorem natknął się na dziesiątki związanych z tym dokumentów. To w zasadzie zmotywowało go do nauki choćby podstaw ekonomii, bo naprawdę ciężko mu coś pojąć z tych wszystkich licz i wykresów. - No tak, tak. Zimą najłatwiej dodać suszone rośliny, ale na szczęście nie tracą swoich właściwości jakoś drastycznie - gdyby było inaczej to chyba zimą w ogóle nie warzyłoby się żadnych eliksirów!
- Nie jest to łatwe, ale jak najbardziej możliwe. Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość i uważnie przeglądać każdy krzak - podzielił się swoimi poradami, chociaż wiedział, że nie odkrył nimi Ameryki. Prewettowie co roku zbierali się w przesilenie letnie w lesie nieopodal rodowej posiadłości i wyruszali na poszukiwanie kwiatu – uwielbiał ten dzień i już nie mógł się doczekać następnego, bo poprzedni niestety stracił na swoim uroku przez krążące wokół anomalie.
- To prawda - westchnął, bo przecież nie dało się zaprzeczyć, że czasy nastały ciężkie – kto jak kto, ale oni jako Zakonnicy wiedzieli o tym najlepiej. - O, zapomniałem wspomnieć o mimozie! Mamy jeden gatunek z wysp Barbados, ale to niestety w poprzedniej szklarni, tu są tylko paprocie - dodał, po czym zerknął do swojego wysłużonego zielnika, bo w zasadzie nie pamiętał jak długo mimoza otwiera się po zamknięciu.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Czasem można było dowiedzieć się tak wielu rzeczy podczas zwykłej rozmowy z kimś, kto podzielał tą samą pasję. Dla Charlie zawsze były cenne te wszystkie rozmowy z innymi pasjonatami czy to eliksirów, czy innych interesujących ją dziedzin. Nie zamykała się na wiedzę, bo uważała, że tej nigdy za wiele. Chętnie dzieliła się też swoją.
- Piołun ze znanych mi ingrediencji jest chyba najbardziej znany z tej zmiany właściwości na plugawe w większej ilości – powiedziała. – Ale fakt, to dawka czyni truciznę i nawet nadmiar nieszkodliwego eliksiru leczniczego może zaszkodzić.
Tak więc gdyby przesadzić z ciemiernikiem czy inną rośliną eliksir nie działałby jak należy. Nie na darmo w przepisach zazwyczaj były wyznaczone określone ilości ingrediencji, więc Charlie trzymała się ich i uważała, by nie przesadzić z ilością danego składnika. To była też częsta przyczyna wybuchów kociołków – gdy ktoś dodał czegoś zbyt dużo i dochodziło do gwałtownych reakcji.
- Z tymi roślinami po prostu trzeba uważać, ale zgadzam się, że warto je przebadać, bo mogą mieć inne właściwości których jeszcze nie znamy, i nawet roślina, której części są trujące, może mieć i takie o działaniu leczniczym – zgodziła się z nim. – Właściwie to zawsze chciałam mieć udział w stworzeniu jakiegoś nowego lekarstwa na chorobę, w której do tej pory magomedycyna była bezradna. Chciałam stworzyć lub uczestniczyć w stworzeniu czegoś, co pomoże ludziom. Ale podejrzewam że to kwestia odleglejszej przyszłości, o której trudno beztrosko rozmyślać w czasach takich, jakie mamy teraz.
Kiedyś łatwiej było wznosić się na skrzydłach marzeń i fantazjować o tym, co kiedyś, za kilka, a może kilkanaście lat, mogłaby zrobić. Od dnia zaginięcia Very przychodziło jej to z trudem, nie potrafiła wybiegać w przyszłość tak daleko, boleśnie świadoma tego, jak bardzo była ona teraz niepewna. Ale chciałaby żeby wojna się skończyła, żeby mogła dożyć czasów pokoju i rozwinąć się jeszcze bardziej, a kiedyś przeprowadzić jakieś własne badania, zakończone stworzeniem innowacyjnego leczniczego eliksiru. Na ten moment to była odległa wizja, może nawet nieco naiwna, ale jeszcze rok temu naprawdę wierzyła w jej ziszczenie. Teraz dzieliła czas na pracę i Zakon, a także regularne pojawianie się w Oazie, więc nie miała czasu na poważne myślenie o badaniach. Były pilniejsze sprawy, przyziemne, ale bardzo istotne.
- Nawet w postaci suszonej wyglądają niezwykle. A żywe, świeże kwiaty paproci... to dopiero coś! – zachwyciła się. Pewnie aż żal byłoby jej zerwać taki kwiat z rośliny, i zanim by to zrobiła długo obserwowałaby go z zachwytem. A dla Prewettów pewnie był to już dość powszedni widok, skoro mieli całą szklarnię tych cudów.
- Więc kiedyś to zrobię, jeśli czas pozwoli. Będę przetrząsać paprocie i może coś znajdę. – Zapewne musiałaby przybyć do Kornwalii lub innego tego typu miejsca, bo w lasach wokół Londynu raczej nie spodziewałaby się znaleźć takich cudów.
Póki co lustrowała wzrokiem paprocie które widziała wokół siebie, ale nie dopatrzyła się charakterystycznego błysku magicznego kwiatu. Cóż, widocznie dziś nie było jej dane go zdobyć, ale najważniejsze było to, że Archibald zgodził się ją zaopatrywać, więc w przyszłości wiedziała, z kim może się kontaktować.
- Chętnie zobaczę tę mimozę. Ma jakieś właściwości alchemiczne, czy jest po prostu rośliną ozdobną? – spytała. To, że oni w Anglii często nie znali właściwości egzotycznych roślin, nie znaczyło że ich nie miały. Poznanie alchemików i zielarzy z innych stron świata na pewno także byłoby pouczające, szkoda że podróże też pozostawały w sferze marzeń, o których w czasach wojny bała się rozmyślać. I to musiało poczekać na lepszy czas.
- Piołun ze znanych mi ingrediencji jest chyba najbardziej znany z tej zmiany właściwości na plugawe w większej ilości – powiedziała. – Ale fakt, to dawka czyni truciznę i nawet nadmiar nieszkodliwego eliksiru leczniczego może zaszkodzić.
Tak więc gdyby przesadzić z ciemiernikiem czy inną rośliną eliksir nie działałby jak należy. Nie na darmo w przepisach zazwyczaj były wyznaczone określone ilości ingrediencji, więc Charlie trzymała się ich i uważała, by nie przesadzić z ilością danego składnika. To była też częsta przyczyna wybuchów kociołków – gdy ktoś dodał czegoś zbyt dużo i dochodziło do gwałtownych reakcji.
- Z tymi roślinami po prostu trzeba uważać, ale zgadzam się, że warto je przebadać, bo mogą mieć inne właściwości których jeszcze nie znamy, i nawet roślina, której części są trujące, może mieć i takie o działaniu leczniczym – zgodziła się z nim. – Właściwie to zawsze chciałam mieć udział w stworzeniu jakiegoś nowego lekarstwa na chorobę, w której do tej pory magomedycyna była bezradna. Chciałam stworzyć lub uczestniczyć w stworzeniu czegoś, co pomoże ludziom. Ale podejrzewam że to kwestia odleglejszej przyszłości, o której trudno beztrosko rozmyślać w czasach takich, jakie mamy teraz.
Kiedyś łatwiej było wznosić się na skrzydłach marzeń i fantazjować o tym, co kiedyś, za kilka, a może kilkanaście lat, mogłaby zrobić. Od dnia zaginięcia Very przychodziło jej to z trudem, nie potrafiła wybiegać w przyszłość tak daleko, boleśnie świadoma tego, jak bardzo była ona teraz niepewna. Ale chciałaby żeby wojna się skończyła, żeby mogła dożyć czasów pokoju i rozwinąć się jeszcze bardziej, a kiedyś przeprowadzić jakieś własne badania, zakończone stworzeniem innowacyjnego leczniczego eliksiru. Na ten moment to była odległa wizja, może nawet nieco naiwna, ale jeszcze rok temu naprawdę wierzyła w jej ziszczenie. Teraz dzieliła czas na pracę i Zakon, a także regularne pojawianie się w Oazie, więc nie miała czasu na poważne myślenie o badaniach. Były pilniejsze sprawy, przyziemne, ale bardzo istotne.
- Nawet w postaci suszonej wyglądają niezwykle. A żywe, świeże kwiaty paproci... to dopiero coś! – zachwyciła się. Pewnie aż żal byłoby jej zerwać taki kwiat z rośliny, i zanim by to zrobiła długo obserwowałaby go z zachwytem. A dla Prewettów pewnie był to już dość powszedni widok, skoro mieli całą szklarnię tych cudów.
- Więc kiedyś to zrobię, jeśli czas pozwoli. Będę przetrząsać paprocie i może coś znajdę. – Zapewne musiałaby przybyć do Kornwalii lub innego tego typu miejsca, bo w lasach wokół Londynu raczej nie spodziewałaby się znaleźć takich cudów.
Póki co lustrowała wzrokiem paprocie które widziała wokół siebie, ale nie dopatrzyła się charakterystycznego błysku magicznego kwiatu. Cóż, widocznie dziś nie było jej dane go zdobyć, ale najważniejsze było to, że Archibald zgodził się ją zaopatrywać, więc w przyszłości wiedziała, z kim może się kontaktować.
- Chętnie zobaczę tę mimozę. Ma jakieś właściwości alchemiczne, czy jest po prostu rośliną ozdobną? – spytała. To, że oni w Anglii często nie znali właściwości egzotycznych roślin, nie znaczyło że ich nie miały. Poznanie alchemików i zielarzy z innych stron świata na pewno także byłoby pouczające, szkoda że podróże też pozostawały w sferze marzeń, o których w czasach wojny bała się rozmyślać. I to musiało poczekać na lepszy czas.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- Dokładnie. Czasem niewielka dawka piołunu może okazać się konieczna w przypadku leczenia konkretnych chorób - zgodził się z Charlene, której bystrymi uwagami po prostu nie dało się sprzeciwić. Wiedziała wyjątkowo dużo o magomedycynie jak na alchemika, ale to dobrze o niej świadczyło, w końcu pracowała w szpitalu. Archibald też chciał wiedzieć więcej o eliksirach i zielarstwie, żeby jeszcze lepiej wypełniać swoje obowiązki uzdrowiciela. Cóż, wybrał taką a nie inną specjalizację, która wymagała od niego szerokiej wiedzy, nie tylko o ludzkiej anatomii.
- O, to chyba każdy z nas o tym marzy. Wynalezienie leku na nieuleczalną chorobę to byłoby największe osiągnięcie w mojej karierze! Może nawet nazwałbym je własnym nazwiskiem? Ach, to dopiero byłoby coś - rozmarzył się, ale zawsze miał wysokie ambicje w stosunku do swojej pracy i kiedy zaczynał karierę uzdrowiciela wyobrażał sobie siebie w fotelu ordynatora. Teraz miał inne obowiązki na głowie, a myśli sprzed dziesięciu lat odeszły w niepamięć. W zasadzie dobrze mu było na tym stanowisku jakie znajdował, ale takie wynalezienie nowego eliksiru, nowej metody... Może nawet znalazłby się na kartach z czekoladowych żab? Ha! To by było niesamowite.
- Tak, kwiaty paproci są niesamowite, a ich właściwości jeszcze do końca niezbadane. Suszone co prawda nie mają takiej mocy jak świeże, ale i tak są godne podziwu. Wspaniała roślina. Zresztą liście paproci też bywają przydatne. Świetnie zbijają gorączkę, kiedy położy się je na czoło - podzielił się rodzinną mądrością z Charlene, a choć mogła brzmieć niewiarygodnie, to Prewettowie właśnie tak zbijali gorączkę od pokoleń.
- Każda roślina ma właściwości alchemiczne, tylko jeszcze nieodkryte. A mimozę czasem się dodaje do eliksirów na smoczą ospę, bada się ją też pod kątem leczenia znikania epidemicznego, ale jeszcze nie stwierdzono nic konkretnego - podzielił się swoją wiedzą na temat najnowszych badań, bo i Charlene powinny zainteresować jako przyszpitalnego alchemika.
- Dobrze, to ja cię tu teraz zostawię. Będę w swoim gabinecie gdybyś czegoś potrzebowała - powiedział, zabierając swoją książkę i pożółkłe kartki z notatkami. Podejrzewał, że Charlene z przyjemnością pobłądzi w szklarni, a on i tak miał jeszcze mnóstwo pracy do wykonania.
zt
- O, to chyba każdy z nas o tym marzy. Wynalezienie leku na nieuleczalną chorobę to byłoby największe osiągnięcie w mojej karierze! Może nawet nazwałbym je własnym nazwiskiem? Ach, to dopiero byłoby coś - rozmarzył się, ale zawsze miał wysokie ambicje w stosunku do swojej pracy i kiedy zaczynał karierę uzdrowiciela wyobrażał sobie siebie w fotelu ordynatora. Teraz miał inne obowiązki na głowie, a myśli sprzed dziesięciu lat odeszły w niepamięć. W zasadzie dobrze mu było na tym stanowisku jakie znajdował, ale takie wynalezienie nowego eliksiru, nowej metody... Może nawet znalazłby się na kartach z czekoladowych żab? Ha! To by było niesamowite.
- Tak, kwiaty paproci są niesamowite, a ich właściwości jeszcze do końca niezbadane. Suszone co prawda nie mają takiej mocy jak świeże, ale i tak są godne podziwu. Wspaniała roślina. Zresztą liście paproci też bywają przydatne. Świetnie zbijają gorączkę, kiedy położy się je na czoło - podzielił się rodzinną mądrością z Charlene, a choć mogła brzmieć niewiarygodnie, to Prewettowie właśnie tak zbijali gorączkę od pokoleń.
- Każda roślina ma właściwości alchemiczne, tylko jeszcze nieodkryte. A mimozę czasem się dodaje do eliksirów na smoczą ospę, bada się ją też pod kątem leczenia znikania epidemicznego, ale jeszcze nie stwierdzono nic konkretnego - podzielił się swoją wiedzą na temat najnowszych badań, bo i Charlene powinny zainteresować jako przyszpitalnego alchemika.
- Dobrze, to ja cię tu teraz zostawię. Będę w swoim gabinecie gdybyś czegoś potrzebowała - powiedział, zabierając swoją książkę i pożółkłe kartki z notatkami. Podejrzewał, że Charlene z przyjemnością pobłądzi w szklarni, a on i tak miał jeszcze mnóstwo pracy do wykonania.
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Charlie nie znała magii leczniczej, nie potrafiła diagnozować i leczyć skomplikowanych schorzeń, ale jako szpitalny alchemik specjalizujący się w leczniczych eliksirach musiała wiedzieć, jakie eliksiry były stosowane do jakich chorób i dolegliwości. Za jakieś pół roku minie sześć lat odkąd warzyła mikstury na zlecenie uzdrowicieli Munga, więc z samych ich poleceń zdążyła wiele sobie przyswoić, a dodatkowo nie unikała literatury i dokształcała się. By być naprawdę dobrym alchemikiem nie wystarczało znać się tylko na eliksirach, potrzebowała też astronomii, zielarstwa, opieki nad magicznymi stworzeniami i w mniejszym stopniu przydawały się też anatomia i numerologia.
- Też o tym marzyłam. Ale kto wie, może kiedyś? – Jeśli przeżyje wojnę i doczeka czasów pokoju, praca badawcza będzie stać przed nią otworem. W to przynajmniej próbowała wierzyć, ale najpierw musiała przetrwać to, co szykowała dla nich bliższa przyszłość. Było niebezpiecznie. Jej własna siostra zaginęła i nadal się nie odnalazła. Wielkie marzenia i aspiracje musiały poczekać, ale może dopisze jej szczęście i sięgnie po to, o czym marzyły już pokolenia Leightonów przed nią, i dokona jakiegoś ważnego odkrycia. Wielu jej przodków było alchemikami lub badaczami magicznej fauny i flory, ale żaden nie zrewolucjonizował świata w przełomowy sposób, bo sława i bogactwa nie były dla nich najważniejsze. Nie były też najważniejsze dla Charlie, która po prostu chciała czynić dobro, ale i rozwijać się jako alchemik. Umiała naprawdę dużo jak na swój wiek, ale nigdy nie wiedziało się dość, by nie chcieć wiedzieć jeszcze więcej.
- O, to muszę wypróbować, jeśli kiedyś trapiłaby mnie gorączka – rzekła, postanawiając zapamiętać tę informację o liściach paproci. Ciekawe czy działała tak każda paproć, czy tylko te specjalne od Prewettów? – I to o mimozie również zapamiętam – dodała. Każde informacje były cenne i pewnego dnia mogły jej się przydać. – W porządku, rozejrzę się jeszcze trochę, a później wracam do domu. Naprawdę dziękuję za rozmowę i za umożliwienie mi obejrzenia tego miejsca i roślin – podziękowała mu za poświęcenie jej czasu, a także oprowadzenie po roślinnych zbiorach Prewettów. To była z pewnością pouczająca wyprawa, dowiedziała się trochę nowych rzeczy, ale i sama podzieliła z Archibaldem pewnymi informacjami.
Pożegnała się z nim i jeszcze jakiś czas syciła oczy pięknem roślinności, a potem opuściła tereny Prewettów i teleportowała się; przy okazji bycia tak blisko rodzinnej Kornwalii postanowiła zajrzeć na kilka godzin do rodziców, i dopiero potem wróciła do Londynu.
| zt.
- Też o tym marzyłam. Ale kto wie, może kiedyś? – Jeśli przeżyje wojnę i doczeka czasów pokoju, praca badawcza będzie stać przed nią otworem. W to przynajmniej próbowała wierzyć, ale najpierw musiała przetrwać to, co szykowała dla nich bliższa przyszłość. Było niebezpiecznie. Jej własna siostra zaginęła i nadal się nie odnalazła. Wielkie marzenia i aspiracje musiały poczekać, ale może dopisze jej szczęście i sięgnie po to, o czym marzyły już pokolenia Leightonów przed nią, i dokona jakiegoś ważnego odkrycia. Wielu jej przodków było alchemikami lub badaczami magicznej fauny i flory, ale żaden nie zrewolucjonizował świata w przełomowy sposób, bo sława i bogactwa nie były dla nich najważniejsze. Nie były też najważniejsze dla Charlie, która po prostu chciała czynić dobro, ale i rozwijać się jako alchemik. Umiała naprawdę dużo jak na swój wiek, ale nigdy nie wiedziało się dość, by nie chcieć wiedzieć jeszcze więcej.
- O, to muszę wypróbować, jeśli kiedyś trapiłaby mnie gorączka – rzekła, postanawiając zapamiętać tę informację o liściach paproci. Ciekawe czy działała tak każda paproć, czy tylko te specjalne od Prewettów? – I to o mimozie również zapamiętam – dodała. Każde informacje były cenne i pewnego dnia mogły jej się przydać. – W porządku, rozejrzę się jeszcze trochę, a później wracam do domu. Naprawdę dziękuję za rozmowę i za umożliwienie mi obejrzenia tego miejsca i roślin – podziękowała mu za poświęcenie jej czasu, a także oprowadzenie po roślinnych zbiorach Prewettów. To była z pewnością pouczająca wyprawa, dowiedziała się trochę nowych rzeczy, ale i sama podzieliła z Archibaldem pewnymi informacjami.
Pożegnała się z nim i jeszcze jakiś czas syciła oczy pięknem roślinności, a potem opuściła tereny Prewettów i teleportowała się; przy okazji bycia tak blisko rodzinnej Kornwalii postanowiła zajrzeć na kilka godzin do rodziców, i dopiero potem wróciła do Londynu.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Specyficzne, nieprzyjemne uczucie wciąż kurczowo się go trzymało, cisnęło w klatkę piersiową i za nic nie zamierzało odpuścić - a przynajmniej takie miał wrażenie. Nie pomogło nawet pojawienie się w domu, wkroczenie między znajome ściany. Pamięć o nieprzyjemnej atmosferze Ministerstwa Magii, jak i męcząca myśl, że już nic nie będzie takie same; wszystko to sprawiało, że nie potrafił usiedzieć w miejscu i zaznać chwili spokoju. Nie potrafił odprężyć się, zbyt przytłoczony. Zwykła, albo wcale nie taka zwykła, rejestracja różdżki, a sprawiła, iż czuł się pogubiony. Pogubiony, przygnębiony. Świat nagle stał się przerażająca, perspektywy następnych wydarzeń w świecie magii nawiedzały go raz po raz.
Zacisnął z całej siły dłonie. Był bezsilny; bezsilny wobec działań innych, wobec działań tych, którzy kierowali się bzdurnymi ideologiami na temat czystości krwi, tych, których nie obchodziły przelewające się rzeki krwi. Niewinnej krwi. Próbował o tym nie myśleć, ale takie myśli same go dopadały i nie dawały spokoju. Nawet nie zauważył, kiedy nogi same go poprowadziły w stronę rodowych szklarni, kiedy przekroczył próg jednej z nich. Przymknął powieki, a intensywny zapach roślin uderzył w jego nozdrza. Zapach, który towarzyszył mu od najmłodszych lat; zapach, którego za nic nie chciał stracić, jednak, zdawałoby się, tragedie nadchodziły nieuchronnie - i już nie wiedział zupełnie czy zamierzały one ominąć Prewettów.
Obawiał się, że nie. Nie zgadzali się z takim porządkiem świata. I nigdy nie zamierzali się z nim zgadzać. Tylko jakim kosztem?
— Fluviusie? — wypowiedział głośno, kiedy wreszcie rozwarł powieki, a jego oczom ukazała się sylwetka brata. Przez moment na twarzy Roratio widniało zaskoczenie, jakby zupełnie nie spodziewał się zastać tutaj Archibalda... Ale zaraz przypomniał sobie, że o wczorajszej rezygnacji brata. Nieco posępniał, bowiem to była kolejna rzecz przypominająca o beznadziejności ostatniego czasu, acz ostatecznie przybrał neutralny wyraz i podszedł nieco bliżej starszego Prewetta. — Co robisz? — palnął głupio, tak bez głębszego myślenia. Zwykłe, proste pytanie, chociaż doskonale widział, co brat robił; ale może własnie tego potrzebował. Zwykłej, prostej rozmowy o niczym. O przyziemnych rzeczach. Przecież na bezsensownych mordach i wojnach świat się nie kończył... A przynajmniej próbował w to wierzyć.
Od początku kwietnia nie potrafił się pozbyć tego nieprzyjemnego uczucia w żołądku, które bez przerwy przypominało mu o czyhającym niebezpieczeństwie. Zaczął kwestionować wszystko co dotychczas zrobił. Czy warto było tak się stawiać podczas spotkania arystokracji w Stonehenge? Czy dobrze zrobił rezygnując wczoraj z pracy? Czy powinien w ogóle rejestrować swoją różdżkę? Czasem nawet się zastanawiał czy warto było narażać całą swoją rodzinę i dołączać do Zakonu Feniksa. Martwił się o Edwina i Miriam – nie powinni odpowiadać za błędy swoich rodziców, a na razie wszystko wskazywało na to, że tak właśnie się stanie. Pocieszał go jedynie fakt, że jeszcze nie chodzą do szkoły i spokojnie mogą zostać w domu. Na razie wierzył, że posiadłość w Weymouth to bezpieczne miejsce, chociaż i tak miał zamiar poprosić kogoś o dorzucenie kilku zaklęć ochronnych na zapas.
Siedzenie w domu mu nie pomagało. Kręcił się po długich korytarzach bez celu, ostatecznie postanawiając udać się do szklarni. Przebrał się w odpowiednie ubrania i wyszedł na zewnątrz. Delikatny wiatr osmagał mu twarz, co trochę go uspokoiło i otrzeźwiło. Na dzisiejszy cel obrał sobie najokazalszą szklarnię, w której spokojnie rosły ukochane przez wszystkich Prewettów paprocie. Archibald wygonił domowe skrzaty, które kręciły się między grządkami. Dzisiaj to on miał zamiar zadbać o te rośliny, nie chciał żeby te małe stworzenia mu przeszkadzały. Nałożył rękawice i zabrał się za wyrywanie chwastów. Nie potrafił powiedzieć ile minęło czasu zanim do środka wszedł Rory. Wzdrygnął się lekko kiedy usłyszał swoje pierwsze imię, spoglądając na brata ze złością. - Nie nazywaj mnie tak - dodał, bo nie miał ochoty na żadne słowne przepychanki. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie powinien tak reagować. - Przepraszam - westchnął, a mina mu zelżała. Ostatnio ciągle chodził poddenerwowany, Roratio musiał mu to wybaczyć. - Wyrywam chwasty - wzruszył ramionami, przerywając na chwilę swoją pracę. - Przyda mi się pomoc - dodał, nawet się do niego uśmiechając. Musiał nauczyć się funkcjonować w tej nowej rzeczywistości. Nie było to jednak łatwe, kiedy patrzył na twarz swojego brata, który nie miał pojęcia o połowie rzeczy, dziejących się wokół niego. Powinien o wszystkim mu powiedzieć, ale teraz nie miał na to siły. Nie wiedział jak się do tego zabrać, poza tym obawiał się, że Rory będzie miał mu to za złe. I miałby do tego pełne prawo. Sam poczułby się źle, wiedząc, że połowa jego rodziny robiła coś za plecami. Kiedyś mu powie, ale nie teraz, nie dzisiaj. - Idziesz dzisiaj do szpitala? - Najchętniej kazałby mu się zwolnić, ale to mogłoby się wydawać podejrzane. Jeszcze nie wiedział z której strony to wszystko ugryźć. Głowa go bolała, a nieprzyjemne uczucie w żołądku pogłębiało się, kiedy zaczynał myśleć o tym co się dzieje. - Zastanawiam się co się stało tej paproci. Tutaj, widzisz? - Postanowił zmienić temat i przez chwilę udawać, że właśnie to jest w tym momencie ich największym problemem. Paproć, którą pokazywał, zaczęła brązowieć. Czy to szkodnik, czy złe podlewanie, czy może brak słońca, a może jednak wpływ magii?
Siedzenie w domu mu nie pomagało. Kręcił się po długich korytarzach bez celu, ostatecznie postanawiając udać się do szklarni. Przebrał się w odpowiednie ubrania i wyszedł na zewnątrz. Delikatny wiatr osmagał mu twarz, co trochę go uspokoiło i otrzeźwiło. Na dzisiejszy cel obrał sobie najokazalszą szklarnię, w której spokojnie rosły ukochane przez wszystkich Prewettów paprocie. Archibald wygonił domowe skrzaty, które kręciły się między grządkami. Dzisiaj to on miał zamiar zadbać o te rośliny, nie chciał żeby te małe stworzenia mu przeszkadzały. Nałożył rękawice i zabrał się za wyrywanie chwastów. Nie potrafił powiedzieć ile minęło czasu zanim do środka wszedł Rory. Wzdrygnął się lekko kiedy usłyszał swoje pierwsze imię, spoglądając na brata ze złością. - Nie nazywaj mnie tak - dodał, bo nie miał ochoty na żadne słowne przepychanki. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nie powinien tak reagować. - Przepraszam - westchnął, a mina mu zelżała. Ostatnio ciągle chodził poddenerwowany, Roratio musiał mu to wybaczyć. - Wyrywam chwasty - wzruszył ramionami, przerywając na chwilę swoją pracę. - Przyda mi się pomoc - dodał, nawet się do niego uśmiechając. Musiał nauczyć się funkcjonować w tej nowej rzeczywistości. Nie było to jednak łatwe, kiedy patrzył na twarz swojego brata, który nie miał pojęcia o połowie rzeczy, dziejących się wokół niego. Powinien o wszystkim mu powiedzieć, ale teraz nie miał na to siły. Nie wiedział jak się do tego zabrać, poza tym obawiał się, że Rory będzie miał mu to za złe. I miałby do tego pełne prawo. Sam poczułby się źle, wiedząc, że połowa jego rodziny robiła coś za plecami. Kiedyś mu powie, ale nie teraz, nie dzisiaj. - Idziesz dzisiaj do szpitala? - Najchętniej kazałby mu się zwolnić, ale to mogłoby się wydawać podejrzane. Jeszcze nie wiedział z której strony to wszystko ugryźć. Głowa go bolała, a nieprzyjemne uczucie w żołądku pogłębiało się, kiedy zaczynał myśleć o tym co się dzieje. - Zastanawiam się co się stało tej paproci. Tutaj, widzisz? - Postanowił zmienić temat i przez chwilę udawać, że właśnie to jest w tym momencie ich największym problemem. Paproć, którą pokazywał, zaczęła brązowieć. Czy to szkodnik, czy złe podlewanie, czy może brak słońca, a może jednak wpływ magii?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Nic już nie wydawało się być takie samo - przygnębione twarze, zmartwienie co i rusz przemykające przez myśl, poczucie nadchodzącego niebezpieczeństwa, rychłego zagrożenia dla rodziny. Chyba żaden z Prewettów nie radził sobie dobrze w takiej sytuacji; sytuacji, w której potencjalnie stali na celowniku. Sama myśl o tym spędzała sen z powiek Roratio. Martwił się o rodzinę, martwił się o brata, jego żonę i dzieci, o siostry, martwił się też o Naenię. Ogarniała go beznadzieja sytuacji, świadomość własnej niemocy, bezradności, a także świadomość tego, że musiał być silny. Chociaż ostatnie wydarzenia sprawiały, że zaczynał wątpić w to czy w ogóle potrafił takim być.
Drgnął, mniej lub bardziej zaskoczony nagłą reakcją brata. Zmarszczył delikatnie brwi i cofnął się, w pierwszej chwili wyglądając jak skarcony szczeniak. Milczał przez dłuższą chwilę, jednak słysząc przeprosiny ze strony brata kiwnął głową, puszczając w niepamięć chwilową złość starszego mężczyzny. W normalnych okolicznościach być może zareagowałby bardziej dosadnie, jednak na chwilę obecną ciężko było mówić o tym, by cokolwiek było normalne. Świat już nieraz przeżywał różnorakie wojny, jednak doświadczanie ich na własnej skórze było czymś zgoła innym. Czymś straszniejszym, czymś bardziej wyczerpującym; nie dziwił się zatem bratu zupełnie, że i jego dopadały nerwy. Zamrugał, słysząc, że bratu przydałaby się pomoc. Odwzajemnił słabo uśmiech, zerknął pobieżnie na własne ubrania, po chwili stwierdzając, że trudno - przeżyje, jeśli się pobrudzi. Podszedł bliżej brata, podciągając rękawy koszuli do łokci, zupełnie nieświadomy rzeczy, które siedziały w głowie Archibalda. Czy miałby mu je za złe? Ciężko było stwierdzić, choć może sam, gdy patrzył na sytuację w Londynie, mógłby stwierdzić, że już nic by go nie zaskoczyło.
— Hm? — mruknął, podnosząc wzrok z roślin na twarz brata, a jego wyjątkowo nierozgarnięte włosy zafalowały. Ach, szpital. Nieco pochmurniał na samą myśl o nim i atmosferze panującej w nim. — Tak, idę — odparł krótko, nieco zdawkowo, jakoś nie kwapiąc się do tego, by pociągnąć dalej temat pracy. Zamiast tego z ulgą przyjął zgoła inny temat. Ponownie zmarszczył brwi, przenosząc spojrzenie na roślinę, którą brat mu pokazał. — Pokaż. — Pochylił się w stronę starszego Prewetta, by przyjrzeć się dokładniej roślinie. Brązowiała, jednak nie zauważył żadnych innych zmian, żadnych potencjalnych chorób, choć już po prawdzie samo to mogło oznaczać dwie różne rzeczy. — Może ktoś ją przelał — rzucił pierwszą rzeczą, która przyszła mu do głowy. — Albo to grzyb. Inne też tak mają? Tak czy inaczej, trzeba będzie usunąć zbrązowiałe liście — wyrzucił z siebie szybko kolejne słowa, krzywiąc się nieznacznie na koniec. Wyprostował się, zerkając na brata, bowiem może on miał inne pomysły.
Drgnął, mniej lub bardziej zaskoczony nagłą reakcją brata. Zmarszczył delikatnie brwi i cofnął się, w pierwszej chwili wyglądając jak skarcony szczeniak. Milczał przez dłuższą chwilę, jednak słysząc przeprosiny ze strony brata kiwnął głową, puszczając w niepamięć chwilową złość starszego mężczyzny. W normalnych okolicznościach być może zareagowałby bardziej dosadnie, jednak na chwilę obecną ciężko było mówić o tym, by cokolwiek było normalne. Świat już nieraz przeżywał różnorakie wojny, jednak doświadczanie ich na własnej skórze było czymś zgoła innym. Czymś straszniejszym, czymś bardziej wyczerpującym; nie dziwił się zatem bratu zupełnie, że i jego dopadały nerwy. Zamrugał, słysząc, że bratu przydałaby się pomoc. Odwzajemnił słabo uśmiech, zerknął pobieżnie na własne ubrania, po chwili stwierdzając, że trudno - przeżyje, jeśli się pobrudzi. Podszedł bliżej brata, podciągając rękawy koszuli do łokci, zupełnie nieświadomy rzeczy, które siedziały w głowie Archibalda. Czy miałby mu je za złe? Ciężko było stwierdzić, choć może sam, gdy patrzył na sytuację w Londynie, mógłby stwierdzić, że już nic by go nie zaskoczyło.
— Hm? — mruknął, podnosząc wzrok z roślin na twarz brata, a jego wyjątkowo nierozgarnięte włosy zafalowały. Ach, szpital. Nieco pochmurniał na samą myśl o nim i atmosferze panującej w nim. — Tak, idę — odparł krótko, nieco zdawkowo, jakoś nie kwapiąc się do tego, by pociągnąć dalej temat pracy. Zamiast tego z ulgą przyjął zgoła inny temat. Ponownie zmarszczył brwi, przenosząc spojrzenie na roślinę, którą brat mu pokazał. — Pokaż. — Pochylił się w stronę starszego Prewetta, by przyjrzeć się dokładniej roślinie. Brązowiała, jednak nie zauważył żadnych innych zmian, żadnych potencjalnych chorób, choć już po prawdzie samo to mogło oznaczać dwie różne rzeczy. — Może ktoś ją przelał — rzucił pierwszą rzeczą, która przyszła mu do głowy. — Albo to grzyb. Inne też tak mają? Tak czy inaczej, trzeba będzie usunąć zbrązowiałe liście — wyrzucił z siebie szybko kolejne słowa, krzywiąc się nieznacznie na koniec. Wyprostował się, zerkając na brata, bowiem może on miał inne pomysły.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Szklarnie
Szybka odpowiedź