Szklarnie
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Szklarnie
Za murami posiadłości schowane są okazałe szklarnie, w których Prewettowie hodują rośliny z całego świata. Wśród nich można znaleźć zarówno pospolite kwiaty, jak i rzadkie okazy leczniczych ziół, bowiem członkowie rodziny szanują każdą roślinę bez względu na częstotliwość jej występowania. Wewnątrz każdej szklarni postawiono wygodne ławy i stoliki, przy których można pracować lub odpoczywać, podziwiając różnorodność przyrody. W centrum znajduje się najbardziej okazała szklarnia, w której hodowane są kwiaty paproci – duma Prewettów, a jednocześnie symbol ich rodu.
- Cóż… - zaczęłam, kiedy Archie zadał pytanie, unosząc rękę, żeby podrapać się po policzku. Wzięłam wdech a później wypuściłam powietrze. - Postanowiłam, że nie wyjdę za mąż. - oznajmiłam poważnie całkowicie, by za chwilę zmarszczyć brwi. - A właściwie, że się nie zakocham. Bo z mężczyznami - z tego co zdołałam się już dowiedzieć - to są same problemy. - bo taka była też prawda. Teraz jeszcze wychodziło, że choć wcale w zamiarze nie miałam to za Jamesem latałam. Nie sądziłam, że tak, ale wolałam raczej nie. Z tym też się musiałam uporać i jakoś to ułożyć odpowiednio. Nie byłam taka, żeby za kimś brać i latać.
- Oh, usłyszałam kiedyś, że rośliny przyjmują i oddają miłość którą się je obdarza. - odpowiedziałam, spoglądając ku Archibaldowi i częstując go uśmiechem. Zerknęłam w górę jakby się nad czymś zastanawiając. - Nie jestem pewna, czy to nie twoje słowa były. - oznajmiłam zaraz spoglądając jeszcze w kierunku asfodelusów. Uniosłam dłonie, żeby przesunąć po ich liściach.
Ale temat przesunął się na cięższy. Wiedziałam, że do niego dojdzie, bo z nim też przyszłam. Może nie widziałam wszystkiego - ale też swoje już zauważyłam. Wtedy w Wellswood, byli prawie gotowi żeby wziąć się i poddać, odwrócić od siebie nawzajem przez strach i niepewność. Gasnącą nadzieję, którą - miałam nadzieję - udało nam się ponownie rozpalić. Milczałam, kiedy kuzyn przyznawał mi rację. Nie o samo jej posiadanie mi chodziło. Uniosłam wzrok kiedy temat festiwalu się pojawił. Sądziłam, że przydałby się, choć wiedziałam, że to nie taka prosta sprawa wcale. Odwróciłam od niego wzrok spoglądając przed siebie. Ramiona mi trochę opadły. Prawdopodobieństwo że w tym roku odbędą się wianki było doprawdy niewielkie. Spojrzałam na niego jednak z nadzieją, kiedy o tych specjalistach powiedział.
- Oh, me serce będzie słać modły by mieli wieści dostatecznie dobre. - zapowiedziałam z entuzjazmem. Chociaż wiedziałam, że to wcale może nie okazać się takie wcale ładne. - Prowadź. - zgodziłam się rozciągając usta w uśmiechu. - Opowiesz mi o nich? - zapytałam zerkając w stronę kuzyna - nestora. Abstrakcyjne to było strasznie, że ktoś - mnie tak bliski - całym rodem zarządzał. W sensie, no znałam też innych nestorów, ale oni trochę jakby starsi byli. A Archibald, choć ode mnie starszy to nadal młody jednak.
- Czy Roratio z tobą rozmawiał? - zapytałam, przekrzywiając trochę głowę. To był jeden z tematów, które chciałam podjąć. Owszem, Devon na pewno przydawało się moje wsparcie, ale czułam pewnego rodzaju bezsilność.
- Właściwie, to… w pewnym sensie przychodzę też po prośbie. - dodałam po krótkiej chwili marszcząc odrobinę nos. - Nie postanowiłam jeszcze całkowicie i dokładnie, ale myślę, że chciałabym… dokształcić się bardziej w sztuce uzdrawiania. Czytałam też o meirdianach i och wydają się całkowicie cudowne. I pomyślałam… - zerknęłam na niego niepewnie. - …że może byłoby jakieś miejsce, które chętne by było mnie wziąć na praktykę, chociaż z dzień, dwa w tygodniu - nadal mam jeszcze naukę. Ale pomyślałam, że potrafiąc lepiej leczyć, mogłabym pomóc… walczącym. A wiem, że ty na pewno jesteś teraz zajęty. Myślisz, że mógłbyś szepnąć gdzieś o mnie dobre słowo? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Oh, usłyszałam kiedyś, że rośliny przyjmują i oddają miłość którą się je obdarza. - odpowiedziałam, spoglądając ku Archibaldowi i częstując go uśmiechem. Zerknęłam w górę jakby się nad czymś zastanawiając. - Nie jestem pewna, czy to nie twoje słowa były. - oznajmiłam zaraz spoglądając jeszcze w kierunku asfodelusów. Uniosłam dłonie, żeby przesunąć po ich liściach.
Ale temat przesunął się na cięższy. Wiedziałam, że do niego dojdzie, bo z nim też przyszłam. Może nie widziałam wszystkiego - ale też swoje już zauważyłam. Wtedy w Wellswood, byli prawie gotowi żeby wziąć się i poddać, odwrócić od siebie nawzajem przez strach i niepewność. Gasnącą nadzieję, którą - miałam nadzieję - udało nam się ponownie rozpalić. Milczałam, kiedy kuzyn przyznawał mi rację. Nie o samo jej posiadanie mi chodziło. Uniosłam wzrok kiedy temat festiwalu się pojawił. Sądziłam, że przydałby się, choć wiedziałam, że to nie taka prosta sprawa wcale. Odwróciłam od niego wzrok spoglądając przed siebie. Ramiona mi trochę opadły. Prawdopodobieństwo że w tym roku odbędą się wianki było doprawdy niewielkie. Spojrzałam na niego jednak z nadzieją, kiedy o tych specjalistach powiedział.
- Oh, me serce będzie słać modły by mieli wieści dostatecznie dobre. - zapowiedziałam z entuzjazmem. Chociaż wiedziałam, że to wcale może nie okazać się takie wcale ładne. - Prowadź. - zgodziłam się rozciągając usta w uśmiechu. - Opowiesz mi o nich? - zapytałam zerkając w stronę kuzyna - nestora. Abstrakcyjne to było strasznie, że ktoś - mnie tak bliski - całym rodem zarządzał. W sensie, no znałam też innych nestorów, ale oni trochę jakby starsi byli. A Archibald, choć ode mnie starszy to nadal młody jednak.
- Czy Roratio z tobą rozmawiał? - zapytałam, przekrzywiając trochę głowę. To był jeden z tematów, które chciałam podjąć. Owszem, Devon na pewno przydawało się moje wsparcie, ale czułam pewnego rodzaju bezsilność.
- Właściwie, to… w pewnym sensie przychodzę też po prośbie. - dodałam po krótkiej chwili marszcząc odrobinę nos. - Nie postanowiłam jeszcze całkowicie i dokładnie, ale myślę, że chciałabym… dokształcić się bardziej w sztuce uzdrawiania. Czytałam też o meirdianach i och wydają się całkowicie cudowne. I pomyślałam… - zerknęłam na niego niepewnie. - …że może byłoby jakieś miejsce, które chętne by było mnie wziąć na praktykę, chociaż z dzień, dwa w tygodniu - nadal mam jeszcze naukę. Ale pomyślałam, że potrafiąc lepiej leczyć, mogłabym pomóc… walczącym. A wiem, że ty na pewno jesteś teraz zajęty. Myślisz, że mógłbyś szepnąć gdzieś o mnie dobre słowo? - spytałam z nadzieją w głosie.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Brwi powędrowały ku górze, a język ugrzązł w gardle. Kto by pomyślał, że rozmowa z nastolatką okaże się trudniejsza niż dysputy polityczne – czuł, że stąpa po cienkim lodzie, biorąc udział w dyskusji o potencjalnym ożenku. Szczególnie, że Nela zdawała się być pewna w swoich przekonaniach, w dodatku zupełnie niezgodnych z oczekiwaniami Archibalda. – Według mnie trochę przesadzasz – powiedział w końcu, kontynuując swój leniwy spacer wzdłuż grządek. – Jest tylu mężczyzn na świecie! Naprawdę uważasz, że żaden się nie znajdzie? – Kucnął na chwilę przy jednym z asfodelusów, przyglądając się zwiędniętemu liściu. – Chyba powinienem poczuć się urażony – dodał na wpół żartobliwie, ale przecież sam był reprezentantem tego problematycznego gatunku.
– Chciałbym, żeby to były moje słowa. Ale faktycznie coraz częściej mówi się o tym, że rośliny czują więcej niż nam się wydaje – stwierdził, sprawdzając palcem wilgotność gleby. Wydawało mu się, że jest odrobinę zbyt mokra. – Co w zasadzie jest zrozumiałe, dlaczego wielki dąb miałby czuć mniej od przelatującej ważki – świat roślin fascynował go od dziecka, dlatego nietrudno było mu w to uwierzyć. Wiedział, że kryją w sobie wielkie pokłady magii, które wiele osób lekceważyło.
– Ja też, Nelu. Porozmawiam z kim trzeba i... Zobaczymy. Może się uda, ale na razie nie chcę nic obiecywać – podniósł się, otrzepując spodnie. Brak festiwalu z pewnością by odchorował – chyba nie było takiego momentu w historii, żeby Prewettowie nic nie zorganizowali z tej okazji. Nie chciał jednak organizować zabawy na siłę z powodu własnych ambicji; w kraju działy się ważniejsze rzeczy.
– O naszej hodowli mogę opowiadać godzinami, nie musisz mnie do tego zachęcać – zaśmiał się, podając Neli filiżankę z herbatą i ciasteczkiem, kiedy doszli do okrągłego stoliczka. Słuchał jej uważnie, choć nie bez stresu – nie wiedział czy będzie w stanie spełnić jej prośbę lub czy będzie chciał to zrobić. Widział po Roratio i jego przyjaciołach, że młodzi rwą się do walki. Było to godne podziwu, ale jednocześnie niezwykle niepokojące – wolał chronić młodszych członków rodziny niż wysyłać ich na niebezpieczeństwo. Na szczęście intencje Neli były inne, zdecydowanie bliższe jego sercu, dlatego wyraźnie mu ulżyło. Zamoczył ciastko w herbacie, zastanawiając się chwilkę nad odpowiedzią.
– Najpierw wyjaśnijmy sobie, że meridiany to placebo. Wmawia się ludziom, że ich leczą, ale nie do końca tak jest – wyjaśnił pokrótce, żeby Nela przypadkiem nie złapała się na to oszustwo. Archibald wierzył, że w jakiś sposób mogą być pomocne dla spokoju ducha chorego, ale i tak wolał wolał ich nie wykorzystywać w swojej praktyce uzdrowicielskiej. I jeżeli Nela miała nauczyć się dobrych nawyków, lepiej żeby też z nich nie korzystała. Nie zamierzał wspominać, że sam ma jeden z nich, ale trzymał go tylko przez wzgląd na sentyment do twórcy niźli wiarę w jego działanie. – Ale nawet nie wiesz jak się cieszę, że interesuje cię magomedycyna! Na pewno znajdzie się miejsce, gdzie mogłabyś pomagać, chociażby lecznica w Dolinie Godryka – zamilkł na chwilę, myśląc nad innymi znanymi miejscami, w których przyjęto by młodą praktykantkę. – Tylko... Nelu, nie chcę gasić twojego zapału, ale musisz pamiętać, że to wymagający zawód. Obciążający zarówno twoje ciało, myśli, jak i magię samą w sobie – zawiesił na niej spojrzenie, zastanawiając się, czy dobrze zrozumiała, co próbuje mu przekazać. Czasem trzeba było poświęcić dużo sił, żeby kogoś wyleczyć, innym razem nawet to nie wystarczało. Uzdrowicielstwo miało swoje jasne i ciemne strony. – Ale ma też piękne momenty, i tych życzę ci najwięcej – uśmiechnął się, wskazując jej ręką ścieżkę do pomieszczenia obok, w którym rosły paprocie. Temperatura była tam nieznacznie, ale wyczuwalnie wyższa, a powietrzu dało się wyczuć charakterystyczny aromat – w tej chwili dość lekki, ale podczas przesilenia przyprawiający o zawroty głowy.
– Już widać pojedyncze pąki – pochwalił się, upijając łyk herbaty. Podszedł bliżej wielkiej donicy, muskając opuszkiem palca czubek liścia. – Wiesz co, odezwę się do mojego znajomego z Munga. Jeżeli dobrze pamiętam, prowadzi teraz swój gabinet w Derbyshire. Może znajdzie się tam dla ciebie miejsce – dawno się nie odzywał do Teda. Odkąd przestali pracować w szpitalu, każde poszło gdzieś w swoją stronę, ale to był odpowiedni moment na odnowienie starych znajomości. Wolał, żeby Nela od razu trafiła pod dobre skrzydła.
– Chciałbym, żeby to były moje słowa. Ale faktycznie coraz częściej mówi się o tym, że rośliny czują więcej niż nam się wydaje – stwierdził, sprawdzając palcem wilgotność gleby. Wydawało mu się, że jest odrobinę zbyt mokra. – Co w zasadzie jest zrozumiałe, dlaczego wielki dąb miałby czuć mniej od przelatującej ważki – świat roślin fascynował go od dziecka, dlatego nietrudno było mu w to uwierzyć. Wiedział, że kryją w sobie wielkie pokłady magii, które wiele osób lekceważyło.
– Ja też, Nelu. Porozmawiam z kim trzeba i... Zobaczymy. Może się uda, ale na razie nie chcę nic obiecywać – podniósł się, otrzepując spodnie. Brak festiwalu z pewnością by odchorował – chyba nie było takiego momentu w historii, żeby Prewettowie nic nie zorganizowali z tej okazji. Nie chciał jednak organizować zabawy na siłę z powodu własnych ambicji; w kraju działy się ważniejsze rzeczy.
– O naszej hodowli mogę opowiadać godzinami, nie musisz mnie do tego zachęcać – zaśmiał się, podając Neli filiżankę z herbatą i ciasteczkiem, kiedy doszli do okrągłego stoliczka. Słuchał jej uważnie, choć nie bez stresu – nie wiedział czy będzie w stanie spełnić jej prośbę lub czy będzie chciał to zrobić. Widział po Roratio i jego przyjaciołach, że młodzi rwą się do walki. Było to godne podziwu, ale jednocześnie niezwykle niepokojące – wolał chronić młodszych członków rodziny niż wysyłać ich na niebezpieczeństwo. Na szczęście intencje Neli były inne, zdecydowanie bliższe jego sercu, dlatego wyraźnie mu ulżyło. Zamoczył ciastko w herbacie, zastanawiając się chwilkę nad odpowiedzią.
– Najpierw wyjaśnijmy sobie, że meridiany to placebo. Wmawia się ludziom, że ich leczą, ale nie do końca tak jest – wyjaśnił pokrótce, żeby Nela przypadkiem nie złapała się na to oszustwo. Archibald wierzył, że w jakiś sposób mogą być pomocne dla spokoju ducha chorego, ale i tak wolał wolał ich nie wykorzystywać w swojej praktyce uzdrowicielskiej. I jeżeli Nela miała nauczyć się dobrych nawyków, lepiej żeby też z nich nie korzystała. Nie zamierzał wspominać, że sam ma jeden z nich, ale trzymał go tylko przez wzgląd na sentyment do twórcy niźli wiarę w jego działanie. – Ale nawet nie wiesz jak się cieszę, że interesuje cię magomedycyna! Na pewno znajdzie się miejsce, gdzie mogłabyś pomagać, chociażby lecznica w Dolinie Godryka – zamilkł na chwilę, myśląc nad innymi znanymi miejscami, w których przyjęto by młodą praktykantkę. – Tylko... Nelu, nie chcę gasić twojego zapału, ale musisz pamiętać, że to wymagający zawód. Obciążający zarówno twoje ciało, myśli, jak i magię samą w sobie – zawiesił na niej spojrzenie, zastanawiając się, czy dobrze zrozumiała, co próbuje mu przekazać. Czasem trzeba było poświęcić dużo sił, żeby kogoś wyleczyć, innym razem nawet to nie wystarczało. Uzdrowicielstwo miało swoje jasne i ciemne strony. – Ale ma też piękne momenty, i tych życzę ci najwięcej – uśmiechnął się, wskazując jej ręką ścieżkę do pomieszczenia obok, w którym rosły paprocie. Temperatura była tam nieznacznie, ale wyczuwalnie wyższa, a powietrzu dało się wyczuć charakterystyczny aromat – w tej chwili dość lekki, ale podczas przesilenia przyprawiający o zawroty głowy.
– Już widać pojedyncze pąki – pochwalił się, upijając łyk herbaty. Podszedł bliżej wielkiej donicy, muskając opuszkiem palca czubek liścia. – Wiesz co, odezwę się do mojego znajomego z Munga. Jeżeli dobrze pamiętam, prowadzi teraz swój gabinet w Derbyshire. Może znajdzie się tam dla ciebie miejsce – dawno się nie odzywał do Teda. Odkąd przestali pracować w szpitalu, każde poszło gdzieś w swoją stronę, ale to był odpowiedni moment na odnowienie starych znajomości. Wolał, żeby Nela od razu trafiła pod dobre skrzydła.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Jak zawsze i jak zwykle - po prostu powiedziałam prawdę. Może niby, ktoś tam kiedyś mówił mi, że nie wszystkie tematy poruszać z mężczyznami powinnam, ale jakieś to bez sensu wydawało mi się strasznie. Postanowienie, to postanowienie nie zmieni się jak je komuś powiem czy to mężczyzna czy kobieta. Brwi uniosły mi się ku górze a nos zaraz zmarszczył.
- Nie przesadzam. - powiedziała wykrzywiając jeszcze usta. Nie chciała i nie zamierzałam ani za mąż wychodzić ani żadnego szukać. Nad kolejnymi słowami zastanowiłam się bardziej. - To nie o to chodzi, czy się znajdzie czy nie znajdzie. Tylko o problemy z tą miłością całą związane. Co jak ja się zakocham strasznie - a on nie? Tragedia, cierpieć będę i płakać po nocach. Co jak on we mnie a ja nie bardzo chcieć będę. Kolejna, no nie? - pytam zadzierając na niego wzrok. - O, albo o. Jednak szczęśliwie prawie, ja jego, on mnie, ale on na przykład, zobowiązania ma już swoje. Znów pech. A w to że ja jego a on mnie i wszystko w porządku, to nie wierzę za bardzo. Prędzej że ktoś żarty okrutne zrobi sobie ze mnie chciał będzie wierzę. Los i przeznaczenie robią sobie ze mną komedię swoją własną. Więc nie, nie zakocham się. - potaknęłam głową dla potwierdzenia padających słów. - Poza tym, żoną byłabym koszmarną. - oznajmiłam jeszcze rozciągając usta w zadowolmy uśmiechu i unosząc brodę bo ten fakt to po części sukces był mój własny. - Ty się nie masz czym urażać, jesteś już żonaty i no wiesz… Nie liczysz się. - oznajmiłam jeszcze jakby się zastanawiając czy rzeczywiście tak było, ale tak było chyba.
- No właśnie! - zgodziłam się z nim, podskakując lekko. - Rośliny i zwierzęta, wszystkie niby nie mówią. Ale las przecież gra swoją własną muzyką. - rozłożyłam dłonie na boki i wykonałam obrót wokół własnej osi przystając gdzieś obok niego, pochylając się nad jednym z asfodelusów.
- Tyle wystarczy. - zgodziłam się ze spokojem potakując głową. Myśl, że spróbuje, że porozmawia i że zobaczy. Sądziłam, że ludziom potrzebowali chwili w której będą mogli odpocząć i się ze sobą zjednoczyć, może na chwilę odsunąć od siebie widmo wojny.
- Hm… ale czy nie przyjemniej jest, jeśli wiesz że chcesz byc wysłuchany? - zapytałam rozciągając usta w uśmiechu i odbierając filiżankę, którą skierował w moją stronę. Zerknęłam na nią, najpierw nad nią ciężko wzdychając na wspomnienie tej, która wylądowała na głowie Leona. Dobra, czas na obietnicę nową własną - nie wylewamy więcej herbat na głowy nikomu Neala, jasne? Należało mu się, ale dobrze że już gorąca nie była, bo mogłaby się stać tragedia. Także, jak lać być coś chciała, to za zimne płyny łap. One raczej krzywdy nikomu nie zrobią. Usiadłam wyrzucając niepewnie z ust prośbę ale nie zamierzałam się cofnąć. Zamierzałam zrobić dokładnie to, co powiedziałam Jamesowi. Skorzystać z dostępnych dróg, zamiast odrzucać je głupio.
- Oh, ojej, naprawdę? - zapytałam marszcząc lekko brwi. Przekrzywiając głowę. - Ale mogą wspomagać leczenie, czyż nie? No i do tego, romantyczne są strasznie! - widocznie ożywiłam się na to myśl. Zaraz jednak poczułam rumieniec. Odchrząknęłam, bo to nie o nie mi chodziło. Twarz rozjaśniła mi uśmiechem na kolejne słowa, a potem wargi rozchyliły się lekko a brwi zmarszczyły w niezrozumieniu. Odstawiłam filiżankę układając dłonie na kolanach, spoglądając na bok.
- Kuzyneczka Margo i pani Dorothea nauczyły mnie już trochę. Wiem, że to nie łatwe. Anatomia jest straaasznie skomplikowana a tomy o niej rozciągłe i długie. Ale Archie - przesunęłam znów na niego spojrzenie. - Tak się zastanawiałam długo nad tym dość. I wiem, że chciałabym walczyć też na tej wojnie. A może - pomagać bardziej. Walka… taka jak Brendana nie jest chyba dla mnie. - uniosłam rękę, żeby podrapać się po policzku. - Ale czy może być coś bardziej budującego niż świadomość, że może… kiedyś… dzięki tobie, ojciec wrócił do domu, mąż zobaczy żonę. Że kolejny dzień czeka na kogoś za rogiem. Albo że jego dzień stanie się łatwiejszy, gdy ten ból w końcu odejdzie sobie? Myślę że tylko odkrywanie prawdziwego znaczenia świata może być równie piękne. Ale teraz, na to, nie ma możliwości, kiedy ciemne chmury zasłaniają blask istoty rzeczy. Nie boję się o ciało i myśli, oba mam w sobie zdrowe. Mojej magii też niczego nie ubędzie, jeśli komuś w potrzebie pomoże. - poszłam za nim spoglądając na wskazane przez niego pąki.
- Kiedy zakwitną? - zapytałam zerkając ku niemu na chwilę, by potem obserwować kolejne zachowania, jak muska palcem liścia. - Coś tym sprawdzasz? - zapytałam przekrzywiając lekko głowę. Sama próbując skopiować gest. - Oh. - wypadło z moich ust na kolejną rewelację. - OH! - podskoczyłam klaszcząc w dłonie radośnie. - Mógłbyś, naprawdę? Myślisz, że będzie mnie chciał? To stresujące strasznie, że ktoś może nie chcieć mnie właśnie. Ale starać się będę za dwóch! - zapowiedziałam od razu przykładając rękę do piersi.
- Nie przesadzam. - powiedziała wykrzywiając jeszcze usta. Nie chciała i nie zamierzałam ani za mąż wychodzić ani żadnego szukać. Nad kolejnymi słowami zastanowiłam się bardziej. - To nie o to chodzi, czy się znajdzie czy nie znajdzie. Tylko o problemy z tą miłością całą związane. Co jak ja się zakocham strasznie - a on nie? Tragedia, cierpieć będę i płakać po nocach. Co jak on we mnie a ja nie bardzo chcieć będę. Kolejna, no nie? - pytam zadzierając na niego wzrok. - O, albo o. Jednak szczęśliwie prawie, ja jego, on mnie, ale on na przykład, zobowiązania ma już swoje. Znów pech. A w to że ja jego a on mnie i wszystko w porządku, to nie wierzę za bardzo. Prędzej że ktoś żarty okrutne zrobi sobie ze mnie chciał będzie wierzę. Los i przeznaczenie robią sobie ze mną komedię swoją własną. Więc nie, nie zakocham się. - potaknęłam głową dla potwierdzenia padających słów. - Poza tym, żoną byłabym koszmarną. - oznajmiłam jeszcze rozciągając usta w zadowolmy uśmiechu i unosząc brodę bo ten fakt to po części sukces był mój własny. - Ty się nie masz czym urażać, jesteś już żonaty i no wiesz… Nie liczysz się. - oznajmiłam jeszcze jakby się zastanawiając czy rzeczywiście tak było, ale tak było chyba.
- No właśnie! - zgodziłam się z nim, podskakując lekko. - Rośliny i zwierzęta, wszystkie niby nie mówią. Ale las przecież gra swoją własną muzyką. - rozłożyłam dłonie na boki i wykonałam obrót wokół własnej osi przystając gdzieś obok niego, pochylając się nad jednym z asfodelusów.
- Tyle wystarczy. - zgodziłam się ze spokojem potakując głową. Myśl, że spróbuje, że porozmawia i że zobaczy. Sądziłam, że ludziom potrzebowali chwili w której będą mogli odpocząć i się ze sobą zjednoczyć, może na chwilę odsunąć od siebie widmo wojny.
- Hm… ale czy nie przyjemniej jest, jeśli wiesz że chcesz byc wysłuchany? - zapytałam rozciągając usta w uśmiechu i odbierając filiżankę, którą skierował w moją stronę. Zerknęłam na nią, najpierw nad nią ciężko wzdychając na wspomnienie tej, która wylądowała na głowie Leona. Dobra, czas na obietnicę nową własną - nie wylewamy więcej herbat na głowy nikomu Neala, jasne? Należało mu się, ale dobrze że już gorąca nie była, bo mogłaby się stać tragedia. Także, jak lać być coś chciała, to za zimne płyny łap. One raczej krzywdy nikomu nie zrobią. Usiadłam wyrzucając niepewnie z ust prośbę ale nie zamierzałam się cofnąć. Zamierzałam zrobić dokładnie to, co powiedziałam Jamesowi. Skorzystać z dostępnych dróg, zamiast odrzucać je głupio.
- Oh, ojej, naprawdę? - zapytałam marszcząc lekko brwi. Przekrzywiając głowę. - Ale mogą wspomagać leczenie, czyż nie? No i do tego, romantyczne są strasznie! - widocznie ożywiłam się na to myśl. Zaraz jednak poczułam rumieniec. Odchrząknęłam, bo to nie o nie mi chodziło. Twarz rozjaśniła mi uśmiechem na kolejne słowa, a potem wargi rozchyliły się lekko a brwi zmarszczyły w niezrozumieniu. Odstawiłam filiżankę układając dłonie na kolanach, spoglądając na bok.
- Kuzyneczka Margo i pani Dorothea nauczyły mnie już trochę. Wiem, że to nie łatwe. Anatomia jest straaasznie skomplikowana a tomy o niej rozciągłe i długie. Ale Archie - przesunęłam znów na niego spojrzenie. - Tak się zastanawiałam długo nad tym dość. I wiem, że chciałabym walczyć też na tej wojnie. A może - pomagać bardziej. Walka… taka jak Brendana nie jest chyba dla mnie. - uniosłam rękę, żeby podrapać się po policzku. - Ale czy może być coś bardziej budującego niż świadomość, że może… kiedyś… dzięki tobie, ojciec wrócił do domu, mąż zobaczy żonę. Że kolejny dzień czeka na kogoś za rogiem. Albo że jego dzień stanie się łatwiejszy, gdy ten ból w końcu odejdzie sobie? Myślę że tylko odkrywanie prawdziwego znaczenia świata może być równie piękne. Ale teraz, na to, nie ma możliwości, kiedy ciemne chmury zasłaniają blask istoty rzeczy. Nie boję się o ciało i myśli, oba mam w sobie zdrowe. Mojej magii też niczego nie ubędzie, jeśli komuś w potrzebie pomoże. - poszłam za nim spoglądając na wskazane przez niego pąki.
- Kiedy zakwitną? - zapytałam zerkając ku niemu na chwilę, by potem obserwować kolejne zachowania, jak muska palcem liścia. - Coś tym sprawdzasz? - zapytałam przekrzywiając lekko głowę. Sama próbując skopiować gest. - Oh. - wypadło z moich ust na kolejną rewelację. - OH! - podskoczyłam klaszcząc w dłonie radośnie. - Mógłbyś, naprawdę? Myślisz, że będzie mnie chciał? To stresujące strasznie, że ktoś może nie chcieć mnie właśnie. Ale starać się będę za dwóch! - zapowiedziałam od razu przykładając rękę do piersi.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Szklarnie
Szybka odpowiedź