Wydarzenia


Ekipa forum
Opuszczony plac zabaw
AutorWiadomość
Opuszczony plac zabaw [odnośnik]10.03.12 23:23
First topic message reminder :

Opuszczony plac zabaw

Opuszczone place zabaw bywają doprawdy przygnębiającymi widokami, i ten nie stanowi wyjątku od reguły. Pomimo tego, że od końca wojny minęło już sporo czasu, przychodząc w to miejsce można nabrać wrażenia, jakby ciągle ona trwała. Nie słychać śmiechu dzieci, pojawiają się tu bardzo rzadko, częściej można tu spotkać starsze dzieciaki z biedniejszych sfer społecznych, bez przyszłości.
W rozkopanej piaskownicy leży kilka niedbale rozrzuconych foremek, jakby ktoś dopiero co się tutaj bawił, jakby ktoś w popłochu przed czymś uciekał. Tuż obok piętrzył się niski, ceglany murek, umazany czerwono-czarną farbą osiedlowych łobuzów. Barierki zardzewiałych drabinek zdawały się być nieco pokrzywione, jakby choć raz uderzono w nie z wyjątkowo imponującą siłą. Smagana wiatrem huśtawka buja się w tę i wewte, przy wtórze upiornego skrzypu. Po nieprzystrzyżonym trawniku wokół placu tańczą porozrzucane śmierci: folie, papierki.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]19.11.15 17:30
Jesteś jeszcze gorszy niż ojciec.
Jeszcze gorszy...
Czego tu w ogóle szukasz?

Czas nie mógł wyleczyć tych ran, które ropiały ciągle, boląc jak wypalane rozżarzonym żelazem piętno. Naruszenia wnikały do środka i rozdzierały duszę, poiły umysł gorzkim napojem wspomnień, które zostawiały za sobą jedynie uczucie wstydu. Statyczna żałosność. Choć całe wydarzenie już dawno powinno okryć się kurzem rzeczy minionych, zostało na nowo wzbudzone; blizny, które nawet nie zdołały w pełni powstać, rozdrapywały brutalne szpony najnowszej sytuacji, wciąż prześladującej go, snującej się niczym widmo za każdym stawianym krokiem. Nie mógł się otrząsnąć. Nadal czuł na sobie fantomowy uścisk narządów po uderzeniu brata; mięśnie szyi zdawały się być obolałe i sztywne, a każdy ruch niepewny, jakby miał zapowiadać nawrót pamiętliwej męki. Był niestabilny - bardziej niż zwykle, czując na swoich plecach oddech dawnych czasów. Kim był. Kim jest. Kim będzie?
Kurna.
Gdyby go nie było, wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdyby istniał w swoim cholernym, wyidealizowanym świecie, tonąc w morzu wszystkich kosztowności, kolekcjonowanych przecież z taką zachłannością. Powinien gnić dalej w Düsseldorfie, pławiąc się w odmętach własnego bogactwa. Osiągnął swoje marzenie. Miał wszystko, czego tylko mógł zapragnąć - przynajmniej z pozoru. Był szczęśliwy, przecież wyzbył się tego, co mu przeszkadzało; odrzucił tę niechcianą skazę, która zwykła dorastać u jego boku. Zmusił do wygnania. Zostawił. Dlaczego więc przyszedł tutaj? Dlaczego? Owe pytanie odbijało się głuchym echem, siejąc wewnątrz umysłu grozę wątpliwości. Cały czas był rozbity i pełen depresji, jakby zupełnie wypadł z rytmu, nie umiejąc się odnaleźć nawet we własnym świecie. Wydawało się, że jego życie będzie idealne. Że zostanie silnym człowiekiem, o skłonnościach do stania się kimś znanym i wielkim. Los jednak cały czas znaczył mu cierniami drogę; cały czas szedł, brocząc krwią, ciągle napotykając rzędy niedogodności. Nieszczęść. Jakby ktoś z góry ustalił, że ma  go spotkać klęska. A powinien być przecież człowiekiem z żelaza.
Oczywiście. Powinien.
Chciał być sam. Po raz kolejny odłączyć się od tłumu, zniknąć, zaszyć, rozproszyć niczym mgła w powietrzu, gdy zaczyna nastawać południe. Nienawidził swojego życia, którego stabilna wizja dosłownie popadała w ruinę na własnych oczach, obracając się znowu do opłakanego stanu, z którego zdawało się nie być odwrotu. Płynął. Szedł przed siebie, bez większego celu i bez żadnych planów. Płynął - poruszał się między ludźmi, mijał setki twarzy, lecz na żadną nie zwracał większej uwagi. Czy naprawdę na każdej ulicy musiał wymieniać z kimś spojrzenie? Nie mógł oddać się błogiemu towarzystwu jakże znanej mu   s a m o t n o ś c i ? Miał ochotę wymienić pod nosem wszystkie możliwe wiązanki przekleństw, jakoś szukając dla siebie miejsca podczas spaceru ulicami londyńskiej dzielnicy. Nie patrzył, dokąd idzie - liczył się tylko sam fakt, by znaleźć się jak najdalej. Najdalej czego? Okropności. Całego brudu, który znaczył jego ciało obmierzłą mazią, malując na skórze ciemne, lepkie szlaki. Ale wkrótce... Nie miał już nawet siły na stawianie kolejnych kroków. Zatrzymał się przez moment, spoglądając z utęsknieniem, jakby szukając niedostępnej dla niego rzeczy, o której istnieniu do tej pory nie miał pojęcia. Westchnął cicho, niemal bezgłośnie. Dotarł aż tutaj. Na jakiś nostalgiczny plac zabaw, gdzie wokół nie wydawało się być żywego ducha. Przynajmniej tyle, przyznał gorzko, zmuszając się do ruszenia choć trochę do przodu. Omiótł wzrokiem okolicę - smagane siłą wiatru huśtawki, porozrzucane śmieci, wszystko pogrążone w niemej agonii. Korodującej powoli wraz z rzędem metalowych drabinek, pośród ciszy, jaka zdawała się kryć tajemnicę swojego niemego krzyku. Usiadł na jednej z ławek, początkowo kryjąc twarz w dłoniach. Rozmasował skronie opuszkami palców, a następnie zastygł już w jednej, stałej pozie, przypominającej jakiś żałobny pomnik, który raził pustym spojrzeniem każdego napotkanego przechodnia. Po prostu siedział. Obserwował. Wypatrywał, lecz sam już nie wiedział, kogo albo czego.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]20.11.15 13:13
Jechała przez jedną ze spokojniejszych okolic Londynu, kołysząc się leciutko w rytm sączącej się z radia muzyki. Często lubiła urządzać sobie takie przejażdżki po pracy. Zapoczątkowała ten zwyczaj jeszcze w Ameryce, a w Anglii kontynuowała go mimo braku własnego samochodu (na który wytrwale zbierała). Mimo lekkiego podejścia do życia, była dosyć sentymentalna i lubiła wszystko, co kojarzyło jej się z życiem w Ameryce i ogólnie z młodością, z którą przecież wciąż nie chciała się rozstawać. Tym sposobem na ścianie jej pokoju było pełno zdjęć Nowego Jorku, regał zagracały amerykańskie książki, zwykle ubierała się zgodnie z amerykańską modą i nawet do kluczy miała doczepiony breloczek z małą Statuą Wolności. Cieszyła się również, że brytyjscy mugole nie odbiegali jakoś mocno od tych amerykańskich, i nie czuła się aż tak dziwacznie po swoim powrocie. No chyba, że wkraczała do świata magii, a on sprawiał wrażenie, jakby czas zatrzymał się tam parę wieków wstecz, co odkryła już w Hogwarcie, i za czym nieszczególnie przepadała. Dlatego wolała spędzać większość czasu w miejscu, gdzie czuła się pewniej.
Skręciła w kolejną ulicę. Przejeżdżała właśnie koło jakiegoś starego, opuszczonego placu zabaw, kiedy nagle zauważyła znajomą postać. Choć nie była pewna, czy to on, czy może po prostu zbieg okoliczności, zwykły przypadek, że zobaczyła kogoś podobnego, odruchowo nacisnęła na hamulec, zatrzymując się przy krawężniku.
Wyjrzała przez okno samochodu, obserwując mężczyznę. Teraz, gdy się zatrzymała, mogła z większą pewnością stwierdzić, że to Daniel... Albo ktoś naprawdę bardzo do niego podobny.
Wjechała autem nieco bardziej na chodnik, by nie zatarasować drogi, po czym wygasiła je i wysiadła, wciskając kluczyki do kieszeni spodni.
- Daniel? – rzuciła, podchodząc nieco bliżej. Jeśli to jednak ktoś inny, to po prostu zaraz wróci do auta i odjedzie. Jednak jeśli to Krueger, ciekawiło ją, co tutaj robił. Po poprzednich spotkaniach miała wrażenie, że był mężczyzną konkretnym, nie lubiącym bawić się w sentymenty czy robić coś bez celu. Dlaczego więc siedział samotnie na jakimś starym mugolskim placu zabaw, którego czasy świetności dawno minęły?
Otoczenie wyglądało dosyć przygnębiająco. Niegdyś zapewne kolorowe instalacje do zabaw teraz były pordzewiałe, a farba odłaziła z nich płatami. Barierki były pokrzywione, trawnik był zarośnięty i wyschnięty, walało się w nim sporo rozmaitych śmieci. Nawet to otoczenie przywoływało wspomnienia, gdy jako dziecko często bywała w takich miejscach z okolicznymi kolegami, i niekoniecznie używała instalacji tylko w celach ich przeznaczenia.
A teraz, pośród tego wszystkiego siedziała jedna z ostatnich osób, które mogłaby spodziewać się tutaj ujrzeć.
- To dość nietypowe miejsce. Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytała, siadając w pobliżu i splatając ręce na kolanach. Lustrowała go czujnym wzrokiem, niemal czekając, aż ją spławi, co nie znaczyło, że tego chciała. Wyglądał na przejętego czymś. Czym? Tego nie wiedziała, bo w gruncie rzeczy nie byli bliskimi znajomymi. Kto wie, może nawet był zirytowany, że akurat się napatoczyła, dziwnym zbiegiem okoliczności akurat przejeżdżała przez tę okolicę i zatrzymała się, widząc kogoś, kto wydał się znajomy?
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]21.11.15 19:40
Chłodny powiew wiatru wił się pośród opustoszałej przestrzeni, ogarniając swoim tchnieniem całość tej  r u i n y; owszem - ruiny, bo inaczej nie dało się określić miejsca, którego świetność już dawno minęła, będącego pokracznym odzwierciedleniem swojej poprzedniej formy. Nic się nie zachowało; wszystko było wyłącznie półcieniem, karykaturą, nędzną próbą nakreślenia historycznych faktów. Nie bawiły się tutaj dzieci, nie było słychać radosnych okrzyków; pozostawała wyłącznie cisza. Cisza, która zagnieżdżała się w uszach, gościła niemal na stałe, przerywana jedynie skrzypieniem chyboczących się to w tę, to w tamtą stronę, metalowych łańcuchów. Pordzewiałych, korodujących.
Zupełnie jak on sam.
Nie musiał sobie uświadamiać, że czuł się źle - on to po prostu   w i e d z i a ł . Zdawał sobie sprawę w zupełności, że jego sytuacja była beznadziejna, a samo życie szydziło wielokrotnie za sprawą napotykanych na drodze ironii losu. Dawno jednak nie został tak wytrącony z równowagi. Och, nie pamiętał już, kiedy towarzyszyła mu równie duża bezsilność. Chciałby choć raz pożyć bez trosk, bez żadnych zmartwień - zwyczajnie, poddając się słynnej zasadzie carpe diem, bez większego angażowania się i rozpatrywania rozgrywających się jeden po drugim faktów. Byłoby pięknie. Aż zbyt pięknie.
Choć przez chwilę. Choć przez jedną, cholerną, chwilę.
Zagryzł wargę. Prawda była okrutna; głosiła jednoznacznie - nie miał na nic wpływu. Absolutnie na nic. Był bezsilny i bierny podobnie jak teraz, gdy tkwił w miejscu niczym wyznaczony punkt na mapie, statyczny i niepodlegający z własnej woli żadnym zmianom. Pragnął wyzbyć się. Zostawić. Pójść dalej. Tak właśnie sądził, że potoczy się jego życie; stanie się nikim po to, aby od nowa wykreować swoją pozycję. Wszyscy znali go jako dziennikarza. Cieszył się. Tylko nieliczne wyjątki zdawały sobie sprawę.
Wiedziały.
Czasem zastanawiał się, czy warto komuś streścić swoją historię. Opowieść o człowieku z żelaza, który okrył się rdzawą skazą, krusząc i rozpadając, powoli, kawałek po kawałku. Ale nie umiał. Honor mu nie pozwalał (?). Nie chciał. Nie mógł. Nie umiał tego ubrać w słowa. Było dobrze, prawda? Zostawiał to dla siebie. Kłócił się z własną introwertyczną naturą, która mimo, że chowała wszystko wewnątrz, czasem nie umiała już wytrzymać natłoku ukrywanych rzeczy. Miał ochotę wrzasnąć na całą okolicę, zetrzeć w proch fałdy krtani i wreszcie wszystko z siebie uwolnić.
Nie umiał.
Rozpłakać się. Czy wciąż to potrafił? Łzy przychodziły mu bardzo łatwo. Zbyt łatwo. A teraz znów miał ochotę to zrobić. Przez swoją bezsilność, przez to, że jego życie było po prostu żałosne. Nie miało sensu, popychane wyłącznie przez utopijne marzenia, że wszystko jeszcze jakoś się ułoży. Zemści się? Osądzi? Zabawne. Złożył przed sobą ręce, które powstrzymywał już ostatkiem sił od drżenia. Zastanawiał się. Zwyczajnie myślał, co z tym zrobić. Zapewne myślałby i zadręczał się dalej, gdyby nie odnotował obecności innej osoby w pobliżu. Sylwetka zbliżała się; początkowo zupełnie niewyraźna, później wyostrzając rysy twarzy i doprowadzając go do wyciągnięcia konkretnych wniosków. Alice. Merlinie, wszędzie by ją rozpoznał. Jak to się stało, że właśnie na tym placu zabaw, na tym opuszczonym cmentarzysku dziecięcej beztroski, spotkał właśnie ją? Ironia. Szyderstwo? Po raz kolejny? Kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze, przywołując na twarzy delikatny acz pełen żałości uśmiech. Chciał przybrać jakąś maskę pozorów, lecz Elliott przyszła właśnie wtedy, gdy jego psychika dosłownie leżała w kawałkach. Nie dał rady. Próbował zebrać się, lecz nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów. Wmawiał jedynie sobie, że przecież nic się nie stało.
- Ech. To ty - odezwał się suchym, wyzutym z emocji tonem. Bez żadnych ukrytych zamiarów, a jednak wdzierając w konwersację jakiś dziwaczny dysonans. Czuł na języku jego niesmak, kiedy kolejne, na pozór proste słowa, zostały rzucone w eter.
To nie tak, że nie chciał jej towarzystwa. Z jednej strony nadal pragnął samotności, z drugiej zaś nie chciał kobiety odrzucić. Jakaś część mówiła nie zostawiaj mnie, potrzebuję KOGOŚ właśnie teraz, w tym zdesperowanym świecie, potrzebuję, żeby ktoś po prostu był, niczego więcej mi nie trzeba. Rozdarty i pełen sprzecznych uczuć, powoli jednak zaczynał przywracać sobie normalność. W końcu nie zachowywał się jak ten Daniel - którego poznała, który był nieporadny i co rusz zadawał pytania dotyczące mugoli. Teraźniejszy Daniel wyglądał jak postać podobna do niego wyłącznie z wyglądu, ze smutkiem czającym się gdzieś w błękicie tęczówek, z zamyśloną i jakby nieobecną postawą.
- Sam nie wiem. Chyba po prostu... szukałem chwili wytchnienia - przyznał, poniekąd wcale nie kłamiąc. Udał się tutaj, bo liczył na odrobinę spokoju. Jego brakowało mu najbardziej. Po prostu, najzwyczajniej w świecie. - A co jeśli chodzi o ciebie? - zapytał. Próbował jakoś obrócić tematykę, by nie kręciła się wokół jego osoby. I rzeczywiście go to ciekawiło. Nie tyle - co Alice konkretnie tu robiła, ale również, jak toczyło jej się życie. Teraz chciał, by powiedziała coś o sobie, może przynajmniej na moment zdoła zapomnieć o aktualnych, własnych problemach. Miał już ich serdecznie dosyć.
Poza tym, dawno się nie widzieli.
- Wszystko w porządku? - dodał. Atmosfera wciąż była nieprzyjazna i poniekąd ciężka; miał nadzieję, że to pytanie pomoże ją nieco rozrzedzić, aby konwersacja nie sprowadziła się do obustronnego konfliktu. Był człowiekiem impulsywnym i skorym do popełniania błędów, jednak... Nie chciał odtrącić Alice. I nie umiałby - nie teraz i nie po tym wszystkim. Nawet, jeśli ich znajomość była wyłącznie przelotna, nawet mogąca w oczach niektórych uchodzić za niegodną uwagi.
Ale mimo wszystko nie umiał. W sumie, to pytanie było nawet żałosne. Pytał się jej, choć przecież z góry było wiadome, że jeśli już - to z nim jest nie w porządku.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]22.11.15 17:57
Ponury, wyraźnie znękany Daniel siedzący pośrodku opustoszałego placu zabaw pełnego śmieci i zniszczonych instalacji do zabaw wydawał się niemal karykaturalny i nierealny. Dlatego Alice początkowo tak trudno było uwierzyć w ten widok, bo nie tego się spodziewała. Prędzej jakichś dzieciaków szukających wrażeń (sama w dzieciństwie nie oparłaby się pokusie, by tutaj przychodzić, poczuć ten rozkoszny dreszczyk emocji towarzyszący opuszczonym miejscom), ale na pewno nie poważnego czarodzieja, poruszającego się w świecie mugoli tak niepewnie, że potrzebował pomocy młodziutkiej stażystki z ministerstwa, by ogarnąć (tak oczywiste dla niej) szczegóły i realia.
Alice nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek została wytrącona z równowagi do tego stopnia, by popaść w taki stan apatii i przygnębienia. W dzieciństwie i wieku nastoletnim szybko nauczyła się nie brać zbyt mocno do siebie uwag innych (a słyszała ich dużo na temat swojego pochodzenia oraz jawnie promugolskich poglądów), a z rodziną miała przecież dobre stosunki, przynajmniej z rodziną ojca. Z rodziny ze strony matki znała tylko jedną osobę, poznała niedawno, podczas Festiwalu Lata. Może gdyby do tego typu sytuacji doszło między nią a kimś dla niej bliskim, również czułaby się w taki sposób? Oby nie musiała się o tym nigdy przekonywać.
Pokonała ostatnich kilkanaście kroków po zeschłym trawniku. Spłowiałe papierki szeleściły pod jej butami, a zardzewiała huśtawka stojąca kilka metrów dalej skrzypiała ponuro na wietrze. Daniel siedział na starej ławeczce, na której chwilę później usiadła także Alice, zachowując stosowny dystans, rozumiejąc, że nachalność byłaby nie na miejscu. Zrozumiałaby też, gdyby postanowił ją stąd przegonić, kazać jej odjechać i zostawić go w spokoju. Jednak te słowa nie padły z jego ust, nawet jeśli wyglądał na skonsternowanego nagłym pojawieniem się dziewczyny, która przerwała jego zadumę.
- Przejeżdżałam tędy zupełnym przypadkiem, kiedy nagle cię zobaczyłam. Zdziwiłam się, dlatego postanowiłam się zatrzymać i przyjść sprawdzić – wyjaśniła po chwili, zerkając na zaparkowany na krawężniku samochód ojca, by po chwili znowu spojrzeć wprost na Daniela. Wcześniejszy błysk jego niebieskich oczu dziś wydawał się jakby nieobecny. – U mnie wszystko w porządku, nadal nie wyrzucili mnie ze stażu, a i z ojcem jest trochę lepiej, więc tak, zdecydowanie można to zaliczyć na plus. Ale widzę wyraźnie, że u ciebie nie jest. Gdyby było, nie siedziałbyś na opuszczonym mugolskim placu zabaw.
Uniosła nieznacznie jedną brew i przeczesała jasne włosy. Choć miała je spięte w kitkę, część kosmyków wysunęła się i teraz łaskotała ją w twarz za sprawą podmuchów wiatru. Przelotnie przypomniała sobie pachnący morską bryzą powiew, który uderzał jej twarz podczas wyścigu konnego organizowanego na Festiwalu Lata. Tutaj mogła liczyć co najwyżej na od czasu do czasu wyczuwalny zapach miejskich spalin, tak charakterystyczny dla wielkich miast, w których spędziła tak dużą część swojego życia.
- Ale nie będę cię ciągnąć za język. Powiesz, kiedy sam uznasz, że masz ochotę o tym porozmawiać – dodała jeszcze. Oczywiście, była cholernie ciekawa, co się stało, czy mogłaby mu jakoś pomóc z tą sprawą, ale nie chciała też, żeby uznał ją za wścibską i kazał stąd odejść.
- Takie miejsca są dobre na chwilę wytchnienia. Wzmagają nostalgię za przeszłością, dzieciństwem, które minęło. Przynajmniej, ja tak się tutaj czuję – zauważyła po chwili, darując już sobie uwagę, że to takie niepodobne do Daniela, którego znała. Bo przecież tak naprawdę wiedziała o nim tylko tyle, ile sam jej zdradził. Może pozory bycia poważnym, zajętym mężczyzną mającym określone priorytety nie do końca były zgodne z rzeczywistością? To tym bardziej podsyciło jej ciekawość. Jaki był Daniel poza tą fasadą, którą zaprezentował jej podczas poprzednich, starannie umówionych w określonym celu spotkań?
Chwyciła w dłoń pojedynczy papierek leżący tuż obok ławeczki, mnąc go i przesuwając między palcami, by zająć czymś dłonie. Nie lubiła zupełnej bezczynności, a pobyt na starym placu zabaw nagle rzeczywiście wzbudził w niej pewne poczucie nierzeczywistości, oderwania od codziennego świata.
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]24.11.15 21:09
Przygnębienie było wyczerpującym towarzyszem. Pozbawiało sił, przygwożdżało swoją nieodpartą obecnością, która z każdą chwilą nasilała się coraz bardziej, potęgując odbierane odczucia. Przygnębienie było bezwzględne; pojawiało się - i zupełnie nie chciało zniknąć. Wciąż przypominało o powodzie, dla którego się zjawiło, zdeterminowane i pewne. Przygnębienie było żałosnym kompanem. Przybłędą, lecz zupełnie zamierzonym, który po prostu musiał się pojawić. Darzony nienawiścią, przyprawiający o bezsilność; niekiedy łzy, które płynęły wzdłuż policzków, spadając na ziemię, powoli, jedna za drugą. Przygnębienie zabijało od środka. Niszczyło i kształtowało zarazem, przyoblekając w półżywą, odcinającą się od świata formę.
Nie chciało go opuścić.
Pozostawiony sam na sam, zupełnie bezradny, niczym dziecko, którego każdy ruch mógłby zostać zniszczony, zanim jeszcze zdążył w ogóle powstać. Niepewność wierciła jego wnętrze, wywracając i miętosząc wszystkie narządy, zagłębiając się z powolną lecz systematyczną precyzją. Pozostawiony sam - sam ze swoimi problemami, sam z tym wszystkim. Sam. Sam, do cholery. Nigdy nie było przy nim nikogo i nikomu nie mógł o tym powiedzieć. Ciężar przygniatał go i dusił, podobnie jak dusiło go uderzenie brata, które na moment nadało przerażający stan bezdechu.
Ale przecież siedziała obok.
Wpatrywała się, jeszcze młoda. Piękna. Niewinna. Miał ochotę żałośnie prychnąć, kiedy zmuszał się do okazywania jej uśmiechu, lecz ostatecznie milczał, niczym pogrążony w jakimś dziwacznym transie. Oczy miał puste; rozszerzone źrenice zdawały się być nie tyle bezdenną, ciemną studnią, co po prostu drogą donikąd, jaka pogrążała obserwatora swoją sczerniałą otchłanią. Alice była obok niego. Paradoks. W tym całym misternym szyderstwie, w tym całym jego życiu, odcięciu, zjawiła się właśnie   o n a . Nie pojmował, dlaczego tutaj przybyła, mimo że przed chwilą z ust kobiety padły słowa wytłumaczenia. Był jak wrak, który zdawał się przyjmować wszystko bezwiednie, wciąż nieco otumaniony, lecz powoli przywracający znane dotychczas procesy. Przemieniający się; forma między znanym Danielem, a tym siedzącym przed chwilą, samotnym, obnażającym swoje wnętrze na tle jednej wielkiej mogiły śmieci. Siedlisku korozji i zniszczonych dziecięcych marzeń, które odeszły gdzieś daleko, brutalnie stłamszone przez dorosłość.
- Aha. Chyba rozumiem. - Wzruszył nieznacznie ramionami, nadal nie nakreślając w swoim głosie uczuć. - To dobrze, że jest w porządku.
W porządku. Piękny frazes. Wypowiadany przez większość ludzi niemal mechanicznie, nawet jeśli wracali do domu umęczeni, nawet jeśli czekała ich małżeńska kłótnia, owijali się w pościeli kłamstw, zdrad, umorusani błotem codziennego życia. Ale Alice nie wydawała się być głupiutką, niewinną istotą - owszem, była beztroska i wciąż wydawała się patrzeć na świat bardzo pozytywnie, lecz przy tym zachowywała dużą bystrość. Empatię? Nie umiał tego określić. Wiedział, że wie. Nie pojmuje konkretnie, ale się domyśla. Jednak dalej kontynuował swoją grę, która była wielką, bezczelną próbą wytworzenia iluzji. Bez słów, niewerbalnie - wszystko było przecież widoczne. A on, jakby na przekór, próbował choć trochę temu zaprzeczyć, zrzucić odrobinę cienia wątpliwości, mimo że sam nie potrafił w to uwierzyć.
- Czyżby? - zapytał, pozwalając sobie na chwilę przerwy, by mógł jakoś ułożyć myśli. Nie chciał wyjść na niemiłego, nie chciał jej odrzucić, choć z drugiej strony... Właściwie nie wiedział, co w takim razie chciał. Powiedzieć jej coś? Ale co? Nie było tu nic do przekazania. - Powiedz mi, Alice, czy nie masz czasem takiego wrażenia, że chcesz oddalić się od całego tłumu? Najwyraźniej tylko opuszczony mugolski plac zabaw jest w stanie zagwarantować mi odrobinę spokoju.
Zaszyć się. Zniknąć. Tego czasem pragnął. Prawdę mówiąc ciekawiła go jej odpowiedź; uniósł głowę wyżej, odrobinę się przy tym prostując. W jego spojrzeniu była dostrzegalna uwaga, kiedy oczekiwał na wypowiedziane przez kobietę słowa.
- Nie mam o czym rozmawiać - urwał. Twarz mężczyzny stężała, mimika ułożyła się w wyrazie niepokojącej neutralności - niby zwyczajnej, lecz kryjącej za sobą coś dodatkowego. Zejście na jego temat było poniekąd zagrożeniem, grząskim gruntem, gdzie każdy krok był balansowaniem na krawędzi życia i śmierci. Oczywiście - metaforycznych, lecz jakże doskonale ilustrujących to, co działo się obecnie wewnątrz jego psychiki, która przypominała jeden wielki kłębek, stworzony z różnych nici uczuć.
- Możliwe. - Moje dzieciństwo jest na cmentarzu. Myśli jedno, mówi drugie. Nigdy nie uważał w ów sposób, ale była to raczej kwestia wychowania. Podobnie z tego samego względu, że Alice miała duże pojęcie na temat świata mugoli, a on zaledwie znikome. Czasem miał wrażenie, że Elliott jest z zupełnie innej rzeczywistości, mimo że oboje zaliczali się do grona czarodziei i to jeszcze mieszkających na terenie tego samego miasta. Choć ona przybyła tu z powrotem całkiem niedawno. - Urodziłaś się tutaj? W Londynie? - zapytał nagle, sam nie wiedząc czemu. Poniekąd na pewno starał się zmienić ton konwersacji oraz również... Zainteresowało go to. Wiedział, że Alice dużo podróżowała - na co wskazywał choćby jej akcent, jakże odmienny od typowo brytyjskiej mowy. - Może wtedy to miejsce tętniło życiem.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape



Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 26.11.15 21:10, w całości zmieniany 2 razy
Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]26.11.15 18:09
Alice odchyliła się lekko do tyłu na ławeczce, mrużąc jasne oczy i czując dotyk ciepłego, sierpniowego słońca na piegowatej skórze. Musiała się nim nacieszyć, zanim nadejdzie jesień, a wraz z nią typowa brytyjska, deszczowa pogoda. O tak, będzie jej bardzo brakowało lata, słońca, lekkich, kolorowych ubrań... Czasami nawet się nie dziwiła, że Brytyjczycy są tacy poważni i flegmatyczni. I nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej ojciec po odejściu matki po prostu nie machnął na nią ręką i został tu, zamiast przenieść się na stałe do Ameryki, mieszkać tam dwanaście miesięcy w roku.
Ale zaraz przerwała tę chwilę zadumy, by znowu pochłonąć myśli Danielem. Dziwne, co nie? Przecież mało się znali, ale jednak na swój sposób nie było jej obojętne to, co się z nim działo. Gdyby było, pewnie nawet nie przyszłaby tu, a po prostu pojechałaby dalej. Nawet nie dowiedziałby się, że go widziała. Mogła tylko próbować sobie wyobrażać emocje, jakie mogły nim targać. Zapadło między nimi kilka chwil milczenia, bo był to jeden z tych nielicznych momentów, kiedy Alice potrzebowała pomyśleć, zanim coś powiedziała, co by nie palnąć czegoś bezmyślnie, bo to mogłoby sprawić, że nie chciałby dalej się z nią widywać.
Rzeczywiście, często zdarzało się, że ktoś odpowiadał krótkimi, pustymi frazesami typu „wszystko w porządku”, by nie musieć obszerniej rozwodzić się nad daną kwestią. Nawet Alice się to zdarzało, choć czasami ze zwykłego lenistwa. A czasami po prostu faktycznie uważała, że nie ma o czym opowiadać. Bo na tle życia w Ameryce, ten ostatni miesiąc, może nie licząc Festiwalu Lata, był raczej ubogi we wrażenia. O pracy raczej nie warto było opowiadać, bo niczego szczególnie interesującego nie robiła.
Wzruszyła więc ramionami. Palce mnące papierek nieco przyspieszyły swoje tempo. Zwinęła niewielki, spłowiały prostokącik na pół, a potem jeszcze na pół, wyginając lekko jego rogi.
- Ciekawskość bywa czasami nieznośna – mrugnęła do niego. – A wiesz, może i czasami mam. Rzadko, ale się zdarza. Zatrzymać się na chwilę, nieco zwolnić bieg, pomyśleć i powspominać... Im starsza jestem, tym częściej się przyłapuję na tym, że cofam się myślami do przeszłości, zwłaszcza odkąd tu przyjechałam. Dziwne, prawda? – Wzruszyła jednak ramionami. – Może więc nie powinnam aż tak mocno się dziwić, że ty tego potrzebujesz. Chyba czasami za bardzo popadam w stereotypowe myślenie, choć sama często wypominam je innym.
Parsknęła cichym śmiechem, kołysząc się lekko na ławeczce. Rzeczywiście, często zdarzało jej się myśleć o brytyjskich czarodziejach, że kierowali się schematami i stereotypami, ale momentami sama się na tym przyłapywała. Może w innych kategoriach, niż oni, ale sam fakt.
- Jak chcesz – rzekła, tym razem dla odmiany znowu rozwijając zwinięty wcześniej papierek. – Nie, urodziłam się w Nowym Jorku, nie tutaj. Pewnie już kiedyś ci mówiłam, że mój ojciec ma amerykańskie korzenie i posiada sporo rodziny w Stanach. Razem z moją matką byli tam od pewnego czasu i tym sposobem przyszłam na świat na amerykańskiej ziemi.
A później moja matka zniknęła, dodała już w myślach. Charlotte Skamander uciekła bez słowa kilka tygodni po urodzeniu córki, zostawiając ją z ojcem. Thomas uczepił się myśli, że wróciła do Anglii, więc chciał spędzać tutaj sporą część roku, czekając na jej powrót. Naiwnie. Tym samym uczynił Alice dzieckiem dorastającym w dwóch odległych i pod pewnymi względami różniących się mentalnością krajach.
- Ale w Ameryce też były takie miejsca jak to. Często bawiłam się z kolegami w takich opuszczonych domach nad rzeką... – zmieniła temat na bardziej neutralny. – Szczególnie ciekawie było wieczorem, kiedy opowiadaliśmy sobie różne straszne historie, które w takich miejscach naprawdę potrafiły wywołać ciarki na plecach. Wiele miejsc kiedyś tętniło życiem, a po opuszczeniu działają na wyobraźnię. Zresztą, ludzie w Ameryce lubią wszelkie teorie spiskowe i różne dziwne, niewyjaśnione historie. Wokół opuszczonych miejsc często narastają różne opowieści, nie zdziwiłabym się, gdyby tak samo było również z placem, na którym siedzimy.
Alice także je lubiła. Działały na jej wyobraźnię i rozpalały ciekawość.
- Właściwie to dawno się do mnie nie odzywałeś – zauważyła w pewnym momencie.
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]27.11.15 8:30
Jedno musiał Alice przyznać - takie miejsca wręcz nawoływały do rozmyślań. Głosem skrytym za zasłoną ciszy; cienką półprzezroczystą kurtyną, o delikatnej strukturze, przypominającej osiadłe na starych przedmiotach kłębki pajęczej sieci. Głos ten był jednocześnie krzykiem i delikatnym, wyprowadzonym na wzór szmeru szeptem. Delikatnym szarpnięciem struny, perfekcyjnie, w dokładnie wybranym do tego miejscu. Przeszłość budziła się - powstawała na wzór uśpionego rycerza; powoli, postępująco wychodziła z zakamarków umysłu, wygrzebując ze sobą wszystkie brudy, by na nowo wyciągnąć je na światło dzienne. Pokazać. Przypomnieć. Przeszłość bolała - i co najgorsze - była ciosem zadanym tylko i wyłącznie przez samego siebie. Nie dało się przy niej wpuścić pod powieki ciemności, było się zupełnie bezradnym, poddanym i tańczącym na zagraną przez nią melodię. Przypominała. Cały czas, nieustannie, w kółko powtarzając te same słowa. To ona nas stworzyła. Jesteśmy jej dziećmi. Przeszłość jest materiałem, jest niczym forma, do której wlano naszą duszę. Czasem boleśnie tłamsi ją kolcami, czasem jest zbyt ciasna, czasem delikatna i miękka - niesie ukojenie, wciąż wyznaczając cele w życiu.  
Człowiek z żelaza. Niezachwiany i nieprzejednany, którego spojrzenie miało z góry mrozić swoim błękitem. Wszyscy tacy byli. Od lat. Ich rodzinę spajały silne więzy tradycji, tożsamości - mimo że nie należeli do szlachciców. 
Miętoszony przez Alice papierek był dla niego irytującym wybawieniem - z jednej strony uporczywy, szeleszczący dźwięk powoli szargał jego nerwy, z drugiej zaś powstrzymywał myśli przed wkraczaniem na dalsze, urojone płaszczyzny, gdzie nie istniało na nic miejsca poza rozpaczą. Panna Elliott zawsze wydawała mu się energiczna, nie zawiodła go i tym razem, mimo że nie widział w jej notorycznym zachowaniu choćby cienia sensowności. Sam nie wykonywał większych ruchów poza posyłanym co jakiś czas spojrzeniem - oczy Daniela wodziły powoli dookoła, unosząc się momentami ku górze, by utkwić swój wzrok w twarzy kobiety. Usłana piegami, cały czas pozytywna, zdawała się nie pasować do reszty otoczenia. Burzyła strukturę, nastrój - jej obraz tańczył pośród świetlnych refleksów, delikatnie rażących swym blaskiem, zmuszając do przymrużenia powiek. Cóż, była wkradającym się jednocześnie jawnie oraz potajemnie zaburzeniem, które obalało całą dotychczasową teorię. 
I chyba za to powinien jej dziękować. 
- Nie, to nie jest dziwne, Alice - wypowiedział nagle, powoli, zupełnie nie rozważając, co właściwie chciał przekazać. Słowa samoistnie wypływały z jego ust, czasem przyprawiając o wrażenie, jakby nie należały do niego samego. - Przeszłość lubi zaskakiwać. Dobrze jednak, gdy robi to z pozytywnym skutkiem.
Nie życzył jej innego, doskonale mu znanego, który pojawiał się niczym ścigająca, krwiożercza wataha. Który przyprawiał go o dreszcze, który doprowadził go właśnie do takiego stanu, zmuszając do topnienia swoich smutków w ciszy pośrodku zniszczonego, opuszczonego placu zabaw. Alice mówiła dużo, ale zaimponowała mu swoim taktem. Nie wciskała się na siłę w różne tematy, elastycznie i zgrabnie prowadząc rozmowę. Niewątpliwie kariera w Ministerstwie stała przed nią otworem - jak i bycie po prostu dobrym człowiekiem, który nie miał w zwyczaju ciągnąć wszystkich za język tylko dlatego, żeby zaspokoić własną, jakże absurdalną ciekawość.  
- Tak, wspominałaś o tym - zauważył. - Czyli można powiedzieć, że w pewnym sensie jesteś Amerykanką. A wszystko kończy się na Londynie - urwał, przez chwilę spoglądając w niebo.
Różne wnioski błąkały się po jego głowie, lecz żaden z nich nie umiał dojść do głosu. Zamilkł więc; nadal słuchając tego, co miała do powiedzenia Alice. A mówiła naprawdę dużo - za co znowu musiał być jej wdzięczny. Miejsce smutku powoli zastępował spokój, który pozwalał wewnętrznym ranom na powolne gojenie. 
- Naprawdę? - tym razem nie umiał powstrzymać się od uśmiechu. W przeciwieństwie do poprzedniego, ten był szczery - pojawił się niemal automatycznie, bez wymuszenia, rozluźniając napięte do tej pory mięśnie. - A o co mogliby podejrzewać biedny plac zabaw? Że mieszkają tu duchy? Czasem to prawda. Cóż - skwitował. - Pewnie są zagubieni bez całej magii. Chyba trochę mi ich szkoda.
Ożywił się nieco bardziej, słysząc jej pytanie. 
- Wiem. Miałem się odezwać, ale póki co spadło mi na głowę dużo obowiązków. Myślę jednak, że w najbliższym czasie może być już lepiej. - Przez moment poczuł lekki niesmak, ale... Nie miał przecież innego wyjścia. Wuj, brat, interesy - wszystko pojawiło się na raz, przytłaczając go niemal całkowicie. A on, dopiero teraz, miał szansę jakoś wrócić do normalnego funkcjonowania.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]27.11.15 19:05
Byli od siebie tak bardzo różni. Ale jednak oboje znaleźli się dziś na tym opuszczonym placu zabaw, siedząc na jednej ławeczce, starej i zniszczonej jak wszystko dookoła, tocząc rozmowę, która momentami, zwłaszcza na samym początku przypominała stąpanie po powierzchni zamarzniętego jeziora, pod którą kryła się cała plątanina uczuć i wątpliwości targających w tej chwili mężczyzną. A Alice znajdowała się na powierzchni, oddzielona od nich taflą nieznajomości całej sytuacji, szczęśliwa, rześka, beztroska, bezwiednie szeleszcząca papierkiem, zginająca go i prostująca z namaszczeniem, próbująca zająć swoje myśli ruchami dłoni. Nie było to u niej niczym zaskakującym, zawsze lubiła robić coś, nawet jeśli była to tylko zabawa dłońmi czy jakimiś niepozornymi przedmiotami.
W końcu położyła go na swoim kolanie, dla odmiany zaczynając lekko ryć czubkiem buta w zeschniętej ziemi obok ławeczki, szturchając kępkę zżółkniętej trawy, która uginała się pod naporem płóciennego tenisówka o gumowej podeszwie.
- Zawsze lepiej, jeśli życie zaskakuje w pozytywny sposób – zauważyła. – Mam rozumieć, że po prostu dopadły cię... złe wspomnienia z przeszłości?
W jasnoniebieskich oczach dziewczyny znowu błysnęło zaciekawienie, ale i współczucie do mężczyzny.
- Tak, właśnie tak. To skomplikowane, bo spędziłam tak dużo czasu zarówno w Ameryce, jak i Anglii, ale jestem dumna z tego, gdzie się urodziłam. – Może to było dziwne, ale ten fakt jeszcze bardziej łączył Elliott z postępowym Nowym Jorkiem, a to napawało ją dumą. Może i miała w trzech czwartych brytyjską krew, ale z urodzenia i przekonania była Amerykanką. – Ale nie wiem, gdzie spędzę resztę życia. Nie wiem nawet, czy jest miejsce, gdzie chciałabym osiąść na zawsze. Wolę mieć to poczucie, że w każdej chwili mogę przenieść się i zacząć wszystko od nowa. Pewnie kiedyś to zrobię. Ale nie wiem, kiedy. Teraz jestem tutaj.
Wzruszyła ramionami. To oczywiście nie znaczyło, że nie ceniła wspomnień z przeszłości, bo wciąż je pielęgnowała, a w jej mieszkaniu było pełno zdjęć z poszczególnych etapów jej życia. Kiedyś chyba musi w końcu posortować je w albumach, zamiast trzymać pomieszane w pudełkach wsuniętych pod łóżko. Odkąd na początku lipca się tam wprowadziła, wciąż nie poukładała wielu rzeczy, które tkwiły smętnie w kartonowych pudełkach. Choć część ulubionych widoków z Nowego Jorku zdobiła już ściany jej pokoju, tak, by każdego wieczora przed zaśnięciem mogła przenieść się myślami do swojego ulubionego miasta.
- Lubimy historie o duchach, i nie tylko – rzuciła z lekkim rozbawieniem. Duchy, tajemnicze stwory, obce cywilizacje... Tak, to wszystko budziło ogromną ciekawość. – Zdziwiłbyś się, do jak prozaicznych rzeczy moi amerykańscy pobratymcy lubią dopasowywać własne teorie. Zarówno czarodzieje, jak i mugole. Będąc dzieckiem, dobrze znałam opowieści krążące na temat każdego z miejsc, gdzie się bawiłam. Niektóre usłyszałam od innych, część wymyśliliśmy razem i straszyliśmy inne dzieciaki, pozwalając, by ponosiła nas wyobraźnia...
Po chwili przytoczyła pewną historyjkę o starym domu nad rzeką. Dzieciaki lubiły myśleć, że skrzypienie starych desek to kroki ducha, szelest gałęzi starego drzewa o szybę to jego zawodzenie, a plamy na ścianach to ślady zeschłej krwi. Może nią były, tego nie wiedzieli, bo dom został opuszczony, zanim jeszcze Alice pojawiła się na świecie. Jedynie oddawali się bujnej wyobraźni, wzmaganej przez mugolską literaturę i filmy. Alice, jako czarownica, mogła wyjaśniać sobie niektóre zjawiska magią, ale jej mugolscy koledzy nie wiedzieli o jej istnieniu. Po powrocie z pierwszego roku Hogwartu jej wyobraźnia, jeśli chodzi o straszne (dla mugoli) historie została znacznie wzbogacona, nawet jeśli nie mogła wyznać całej prawdy o magicznej części swojej natury.
- Tutejsze dzieciaki zapewne mogłyby opowiedzieć nam ciekawe historyjki na temat tego miejsca, ale żadnego tu nie widzę – dodała jeszcze, kręcąc się nieznacznie na ławeczce. – Ja ich nie znam, mogę próbować co najwyżej wymyślić własne. Jestem tutaj przez przypadek, tak, jak i ty.
Daniel po chwili odezwał się ponownie.
- Och... Chyba rozumiem – rzekła w odpowiedzi na jego wyjaśnienie. Szkoda, że nie miał czasu na żadne spotkania, liczyła w końcu na kolejne wspólne przechadzki po Londynie połączone z rozmowami o świecie mugoli, ale w obliczu swoich problemów mógł nie mieć nawet ochoty na beztroskie pogawędki z prawie obcą dziewczyną. Teraz jednak, skoro przydarzyło im się to niespodziewane spotkanie, mieli okazję porozmawiać.
- Jeśli kiedyś jeszcze będziesz mieć ochotę na takie spotkanie, jak poprzednio, daj znać, chętnie znajdę dla ciebie chwilę – zapewniła go. – Masz jakieś plany na dzisiaj, czy chcesz wykorzystać ten dzień na rozmyślanie?
Znowu parsknęła cichym śmiechem, kopiąc kępkę trawy.
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]28.11.15 15:43
Przyjemnie byłoby się odciąć. Zapomnieć, całkowicie wymazać z pamięci te złe wspomnienia, rozproszyć nieregularne szlaki blizn, które naznaczały niestabilną, poszkodowaną przez minione czasy duszę. Przyjemnie byłoby zacząć wszystko od nowa - zupełnie, stać się kimś całkowicie innym, bez wmawiania sobie, że jest w stanie zagwarantować to najzwyklejsza ucieczka. Przyjemnie. Ale to było niemożliwe i coraz częściej zdawał sobie sprawę, że wyłącznie próbuje zakrzywić ogólnie dostępną prawdę. Niemniej jednak prosta rozmowa koiła jego zmysły i rozrzedzała zaległe mroki; niszczyła wątpliwości, oddalała od niego rozpacz. Gdzieś po drugiej stronie wyimaginowanej, nieznanej drogi, wydawało się pojawiać drobne światło. Nadzieja? Chwila spokoju? Nie umiał tego określić, ale pragnął znaleźć się jak najbliżej jego źródła. Nie mógł przecież wiecznie wmawiać sobie, jak bezsilnym i beznadziejnym jest człowiekiem. On by tego pragnął; każdy upadek napawał go radością, każde zachwianie, potknięcie było dla niego składową zbliżającego się ponownie triumfu. Zwycięstwa, które jednocześnie pogrzebałoby Daniela w zupełności.
Miał je przecież. Miał nowe życie.
- Nie, nie - potrząsnął momentalnie głową, próbując przekazać wszystko przyjaznym tonem. - Nawet nie wiem, jak to określić. Czasem lubię chwilę odpocząć od tłumów. Nic szczególnego.
Kłamca. Oto, kim był - perfidnym, jadowitym, skrywającym się za osłoną słów, jakich ulotna podpora tylko z pozoru zdawała się go osłaniać. Ale nie umiał inaczej, nie umiał nie grać, najzwyczajniej nie potrafił powiedzieć wielu rzeczy. Jak patrzyłaby na niego wtedy? Czy dalej widziałaby dziennikarza, który pewnego dnia zwykł poprosić ją o przysługę? Czy ktokolwiek widziałby? Alan, jego najlepszy przyjaciel? Reszta osób, jakie zdołał poznać? Pytania pojawiały się wewnątrz umysłu mężczyzny jedno za drugim, lecz zawsze pozostawiały za sobą ciszę, jakby nie dało się uzyskać na nie odpowiedzi. Oto, na co był skazany. Jakim stworzył go świat. Zamkniętym w sobie, pokrętnym człowiekiem, który nawet sam siebie nie potrafił odgadnąć.
- Trudno przewidzieć, co przyniesie dalszy czas. Choć, osobiście, pozostanę tutaj. Nie zmienia to jednak faktu, że żaden ze mnie Brytyjczyk.
W pewnym sensie zazdrościł Alice. Była młoda, życie stało przed nią otworem. Mogła praktycznie wszystko. Musiał przyznać, że czuł się przy niej niezwykle staro. Jakby nie dzieliło ich około dziesięciu (a może trochę więcej) lat, jakby okazał się zniedołężniałym kaleką, o pomarszczonej skórze, białych włosach i wręcz zasuszonej sylwetce. Ale nie mógł poniekąd powiedzieć, że w wyniku spotkania zaczęły towarzyszyć mu negatywne uczucia. Nie, definitywnie nie. Alice roztaczała wokół siebie swoisty rodzaj pozytywnej energii, przy której nie umiał się już dłużej zamartwiać.
- Brzmi zabawnie. Jednak nie chciałbym, żebyś mnie kiedyś autentycznie przestraszyła - stwierdził półżartobliwie. Uśmiech nie chciał schodzić z twarzy mężczyzny, nadal objawiając się w lekko wygiętych ku górze ustach.  
Słysząc jej dalsze słowa, pokiwał twierdząco.
- Na pewno się odezwę w najbliższym czasie. W końcu jeszcze dużo muszę poznać - przyznał. Jeszcze dużo go czekało. Nie bez powodu w końcu prosił ją o pomoc, by teraz nagle od wszystkiego się odsunąć. I nie chodziło tu już nawet o samych mugoli, co o znajomość, na której niewątpliwie mu zależało. Dlatego cieszył się, że nie potraktowała jego nieobecności jako jawnej obelgi. Taką przynajmniej miał nadzieję.  - Nawet gdybym chciał, nie mogę. Muszę wracać do pracy. - Spoważniał teraz. Stwierdzenie nieco naciągane, lecz odczuwał wrażenie, że nie może tu pozostać dłużej; ani nigdy powrócić. Należało skierować się z powrotem na dawne, pozornie stabilne tory. - Czeka mnie artykuł do skończenia - dodał jeszcze, by całość brzmiała bardziej autentycznie.
Podniósł się powoli z ławki, z zamiarem ruszenia w swoją stronę. Coś jednak go zwiodło, zatrzymało znów na chwilę - skierował swoje kroki, a następnie zatrzymał się przy Alice; pojawił się koło niej, niepokojąco wręcz blisko.
- Alice. Dziękuję - powiedział nagle. Wyrzucając z siebie to zdanie, poczuł ogromną ulgę; następnie całość dźwięków wygasła, a tło wydawało się wyłącznie rozmazaną mozaiką nakreślonych niedbale kolorów. Miał iść, lecz stał w miejscu, choć nic nie robił - odnosił wrażenie, że łamał już ogólnie pojęte normy. Pewnie czuła jego miarowy choć przyspieszony oddech, spojrzenie zarówno nieokreślone, jak i intensywnie utkwione w    j e j    sylwetce. Serce łomotało we wnętrzu klatki piersiowej, krew pulsowała w uszach, racjonalność wyłączyła się, całkowicie stłamszona przez chwilowy impuls. Sam nie wiedział, co robi. Nie wiedział już, kto zaczął, czy może oboje przybliżyli swoje twarze, czy może to tylko jego chora wyobraźnia. Czy sam nie robił czegoś przeciwko - nie zastanawiał się, kiedy ich usta zetknęły się ze sobą, w chwilowym, lecz jakże wydłużającym się dotyku. Nieśmiałym i dziwacznym, choć poniekąd pewnym swojego zamierzenia. Musiało trochę minąć, zanim zorientował się, co właściwie miało miejsce - i wówczas niemal natychmiast się wycofał, licząc, że za moment Alice wymierzy mu siarczysty policzek. Ale - to właśnie wyszło samo z siebie. Niemal czuł palący go ślad po drobnych palcach, lecz wcale nie został uderzony; ba, zdążył już zrobić kilka kroków, w milczeniu oddalając się od kobiety. Spojrzał jeszcze na nią, lecz zupełnie inaczej niż wcześniej. Nie chodziło tutaj o pożądanie, co o sam skryty gdzieś wewnątrz błękitu smutek i zarazem radość, być może... poczucie winy? Nie umiał określić, jakie towarzyszyły mu odczucia. Z jednej strony zadowolenie, z drugiej zaś cały szereg negatywnych emocji. Pogrążony w nich, próbując na nowo się odnaleźć, odwrócił się wreszcie w swoją stronę. Jednego był pewien - chciał jak najszybciej wyjść poza teren tego miejsca.


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]29.11.15 12:38
Uśmiechnęła się do niego nieco szerzej. Wyraźnie widziała, że jego nastrój był nieco lepszy niż w momencie, kiedy tu przyszła, co naprawdę ją ucieszyło. Nie lubiła, kiedy ktoś w pobliżu był przygnębiony. Czuła jednak, że nie zawsze był z nią zupełnie szczery, wciąż się wykręcał, zaprzeczał, jakoby dręczyło go jakieś konkretne wspomnienie, a czuła, że tak właśnie było. Ale ściągnęła usta, posłała mu tylko krótkie spojrzenie i wzruszyła ramionami.
- W porządku, Danielu – zapewniła go, znowu zaczynając szturchać butem kępkę trawy. Jej spojrzenie zatrzymało się jednak na nim. – Ze mnie też byłaby marna Brytyjka. Tylko na mnie spójrz.
Parsknęła śmiechem. Nikt, kto by ją zobaczył, nie uznałby jej za brytyjską czarownicę. Alice nawet podczas etapów mieszkania w Anglii była przesiąknięta amerykańską mentalnością. Nawet w Hogwarcie, który, nawiasem mówiąc, nigdy nie stał się dla niej prawdziwym domem.
- Będę to miała na uwadze, jeśli kiedyś znowu znajdziemy się w takim miejscu i najdzie mnie na opowiadanie strasznych historii – rzuciła, dając mu lekkiego kuksańca w ramię. – W takim razie trzymam za słowo, że niedługo znowu się spotkamy. Będziesz mógł nawet sam wybrać jakieś miejsce, jeśli tylko chcesz.
Żałowała, że musiał już iść. Czy był to wykręt, czy naprawdę miał dużo pracy? Tego nie wiedziała.
- Szkoda, że już idziesz. Odezwij się wkrótce – powiedziała, patrząc, jak wstawał z ławki. Także się podniosła, w końcu mimo całej klimatyczności tego miejsca, nie było sensu tu siedzieć samej, skoro mogła pojechać w bardziej cywilizowaną część miasta. – I powodzenia w pracy, Danielu.
Była pewna, że mężczyzna ruszy w stronę wyjścia z placu zabaw, lub po prostu się zdeportuje i zniknie, zostawiając ją samą, jednak ten, po zrobieniu zaledwie kilku kroków, wrócił się i znowu stanął przy niej. Był zaskakująco blisko, tak, że Alice mogła wyczuć jego przyspieszony oddech, zobaczyć utkwione w niej nieodgadnione spojrzenie. Zachowywał się zupełnie inaczej, niż jeszcze chwilę temu, kiedy był wycofany i pogrążony w myślach.
- Daniel? – zapytała cicho, jednak nie zrobiła nic, absolutnie nic, by się wycofać albo powstrzymać go przed tym, co chwilę później zrobił.
Mężczyzna nagle przysunął się jeszcze bardziej i nachylił się nad jej twarzą, muskając wargami jej usta, najpierw delikatnie, potem nieco bardziej intensywnie. Alice wciągnęła powietrze, zaskoczona tym nagłym i niespodziewanym ruchem z jego strony, jednak po krótkim wahaniu dała się ponieść tej ulotnej chwili, odwzajemniając pocałunek. Jej drobne dłonie, zamiast wymierzyć mu siarczysty policzek (co pewnie by zrobiła, gdyby nie to, że podchodziła do tych kwestii inaczej niż jej brytyjskie rówieśnice), przez krótką chwilę zacisnęły się mocno na jego ramionach. Nie uważała całowania za coś szczególnie drażliwego lub zobowiązującego. Po tych kilku przygodnych związkach z przeszłości, niewiele mogło ją zaszokować czy zbulwersować. W oczach brytyjskich czarownic uchodziłaby zapewne za pannę o cokolwiek wątpliwej moralności. Może słusznie; w końcu pozbawiona kobiecego wzorca w postaci matki, wychowana przez samotnego i bardzo liberalnego w poglądach ojca, miała dość nietuzinkowe podejście do życia. Daniel miał więc sporo szczęścia, że trafił właśnie na nią, wyluzowaną Amerykankę, która podeszła do tego z dystansem, smakując chwilę i skupiając się na czysto fizycznych doznaniach, które przysłoniły trzeźwe myśli.
Cała chwila nie trwała długo. Pocałunek był szybki, nagły i bardzo zaskakujący, prawdopodobnie dla obu stron, o czym świadczył wyraz twarzy Daniela, gdy już odsunął się od niej. Teraz to Alice oddychała szybko, niespokojnie, nieznacznie się rumieniąc. Nie ze wstydu czy poczucia winy, raczej z emocji, które chwilę temu nią targały. Choć z Danielem, poza sympatią, nic ich nie łączyło.
- Zaskoczyłeś mnie – przemówiła w końcu. Na usta cisnęło jej się więcej słów, jednak milczała, stojąc pośrodku opuszczonego placu zabaw, z roziskrzonymi oczami utkwionymi w sylwetce Kruegera, który sprawiał wrażenie, jakby chciał jak najszybciej stąd odejść. – Danielu?
Wiedziała, że ten pocałunek to coś całkowicie niezobowiązującego, zwykła spontaniczność, tak to postrzegała, i miała nadzieję, że mężczyzna nadal będzie chciał utrzymywać wcześniejszą znajomość. Zależało jej na tym, więc byłaby niepocieszona, gdyby z powodu idiotycznych wyrzutów sumienia spowodowanych gestem, który przecież sam zainicjował, wycofał się i zniknął. Zrobiła powoli krok w jego stronę, zastanawiając się, czy podążyć za nim, czy może odwrócić się na pięcie i ruszyć do zaparkowanego kilkanaście metrów dalej samochodu.
Alice Elliott
Alice Elliott
Zawód : brak
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 K31FNDR
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1201-alice-elliott https://www.morsmordre.net/t1911-poczta-alice#26809 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]04.12.15 7:54
Milczał. Wychodziło mu to najlepiej, kiedy pozostawał bierny, nie czyniąc ani jednego ruchu. W kierunku przeciwieństw losu, w kierunku problemów, które pojawiały się jeden za drugim, komplikowały wszystko, potrafiły spłynąć na niego niczym lawina, przygniatając i pogrzebując siłą. Początkowo nie potrafił zrobić nic; ruszyć się, choćby drgnąć nieznacznie, zmusić wyłącznie jeden mięsień do uległości. Ciało miał obolałe i sztywne, jakby ktoś nagle zalał je ołowiem. Język, niczym związany w supeł, nie potrafił uformować żadnego słowa. Po prostu stał - umieszczony w aktualnej chwili, tocząc na polach myśli walkę ze zniesmaczeniem, szokiem oraz ironicznie pojawiającą się satysfakcją. Pocałunek był krótki, mignął, rozpraszając rzeczywistość wyłącznie na ułamki sekund. Nie wiedział, co konkretnie nim kierowało; nie miał również pojęcia dlaczego zachował się w taki sposób. Okrutnym było poczucie braków wyrzutów sumienia. I choć tym razem czuł, że jego gest został okraszony zbyt dużą dozą śmiałości, bezczelny w swoim gwałtownym odruchu, jednocześnie jakby podświadomie wiedział, że może sobie na to pozwolić. Najzwyczajniej w świecie uległ następującym po sobie wydarzeniom, uległ bliskości oddechów, które wówczas niemal scaliły się w jedno. Z drugiej strony wytykał sobie, jak potwornym jest przy tym głupcem. Nie było mu wolno. Nie miał najmniejszego prawa - teraz brutalnie zniszczył dzielący ich wąski mur norm, które w otoczeniu uszłyby za jawną wręcz prowokację. Myśli wirowały wewnątrz głowy mężczyzny, ukazując najróżniejsze wizje. Obrazy, które niekiedy zamierzały napawać go przerażeniem, kiedy nadal stojąc - w jednym i tym samym miejscu - wpatrywał się na obiekt swojego działania. Zarumienione policzki. Oczy zdające się błyszczeć pośród otoczenia niczym dwa, szaroniebieskie ogniki. Podobne, ale jednak zupełnie różne; nie były skute wiecznym lodem jak jego własne, nie były zatwardziałe, nie były... smutne. Całość wytworzonej na twarzy reakcji, naturalnej i zarazem w swojej prostocie pięknej, dodawała młodej kobiecie uroku. Uroku przerażającego, bo w końcu to on był mącicielem jej spokoju, bezsensownie skracając dystans, pragnąc Merlin wie co udowodnić. Sobie, jej, komukolwiek. Rozchwiane emocje były szalenie niestabilne, sprawiając, że stał się zdolny do niemal wszystkiego.
Rozsądek jednak przyszedł mu z pomocą - choć nie był pewny, czy to nie wyłącznie głos zakłamania, który bardziej niszczył wszystko, tak jak czas korodującą, roztaczającą się wokół przystań dzieciństwa. Miał ochotę zniknąć. Zapomnieć. Rozproszyć się po raz kolejny. Ogarniała go jakaś dziwna rozpacz, która nie chciała niszczyć poprzedniej znajomości, jednocześnie zdając sobie sprawę, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Z jego winy. Z jego, cholernej, winy. Sylwetka Kruegera przemieszczała się szybko, niby niewzruszona, lecz od wewnątrz targana coraz silniejszą mieszaniną uczuć. Głos Alice dotarł do jego ucha ściszonym echem, delikatnie wprawiając w ruch cienką membranę, która zmusiła mężczyznę do nagłego zatrzymania. Nie odwrócił się z początku. Nie potrafił. Nie umiałby teraz cofnąć kroków, spojrzeć jej prosto w oczy, które być może gdzieś wewnątrz płonęły gniewem. Niemożliwym do okazania - jednak czy wszakże coś zniszczył? Brutalnie pogwałcił? Miał wrażenie, że tak, ale nie przykładał do tego większej uwagi. Choć na płaszczyznach znajomości z kobietami zdołał doświadczyć naprawdę wszystkiego, tu czuł się zagubiony jak jakiś nastolatek. Ostatecznie zmusił się do odwrócenia, na nowo spoglądając na Alice, mierząc ją wzrokiem, lecz jednocześnie bojąc się nadać mu jakiegoś większego wyrazu.
- Musisz mi wybaczyć - powiedział wyłącznie. Zdawkowo. Nie był nawet pewny, czy zdołała go usłyszeć, kiedy wyrzucone przezeń słowa ulotniły się swobodnie w okoliczną przestrzeń. A następnie zniknęły, tak jak znika wszystko.
Zniknął również i on, tym razem bez wahania. Czuł podświadome ukłucie, że sprawa ta nie da mu spokoju i będzie go prześladować jeszcze przez długi czas, wyciągając konsekwencje niczym asy z rękawa, gotowe w każdej chwili go pogrążyć.

zt


I'll hit the bottom

hit the bottom and escape

escape

Daniel Krueger
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Opuszczony plac zabaw - Page 3 Tumblr_nn2tluHBTr1up9f3oo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1164-daniel-krueger https://www.morsmordre.net/t1243-krebs https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-long-acre-14-8 https://www.morsmordre.net/t1485-daniel-krueger
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]06.03.16 18:39
| 20 listopada?

Dwa ciche trzaski przeszyły wieczorne, listopadowe powietrze, mieszając się ze skrzypieniem poruszanej wiatrem huśtawki i zwiastując pojawienie się pary czarodziejów. Żwir zachrzęścił cicho, gdy miękko wylądowały na nim dwie pary stóp, ale przez dłuższą chwilę były to jedyne dźwięki, które w jakikolwiek sposób zburzyły harmonię wygrywanej przez zardzewiały mechanizm muzyki. Postronny obserwator, znajdujący się w pobliżu placu zabaw, mógłby nawet nie zauważyć niczego niezwykłego, chyba że jego oczy wyjątkowo uważnie śledziłyby zmiany w ogarniętej półmrokiem przestrzeni. Żadnego obserwatora jednak nie było; zresztą, to właśnie pewność, że nikt nie zdecydowałby się o tej porze roku i przy takiej pogodzie urządzić sobie spaceru po opustoszałym osiedlu, przyczyniła się do wyboru miejsca cichej ucieczki.
Przymknął oczy, wkładając ręce do kieszeni i przez kilka sekund po prostu wsłuchując się we względną ciszę, co prawda przerywaną mało przyjemnym, piskliwym zawodzeniem huśtawki, ale przynajmniej wolną od kakofonii ludzkich głosów. Miał dość ludzi; rodzinne zgromadzenia wystawiały jego nerwy na próbę za każdym razem tak samo, a tamtego dnia zrobiły to w sposób szczególnie okrutny. Żałował, że w ogóle pojawił się na pogrzebie, nawet jeżeli wiedział, że nie miał innego wyjścia. Nie czuł się jednak ani trochę lepiej; nie odnajdywał spokoju w towarzystwie szlacheckiego towarzystwa, a widok tych wszystkich fałszywych grymasów smutku, przywdziewanych dla zachowania pozorów w trakcie wymiany ukradkowych nowinek na temat towarzyskich skandali i godnych uwagi wydarzeń, tylko dodatkowo go rozdrażnił. Nic dziwnego, że wyłowiona w tłumie twarz Inary wydała mu się wręcz wybawieniem. Z którego przy pierwszej możliwej okazji samolubnie skorzystał, wyciągając ją z rodzinnego spędu, prosto na… odludzie?
Westchnął ciężko, wygrzebując z kieszeni czarnej szaty przezornie ukrytą paczkę mugolskich papierosów, ale żadnego z nich nie zapalił, przez dłuższą chwilę po prostu powoli obracając tekturowe opakowanie w dłoniach. Nie to, żeby czuł się zdewastowany; owszem, wiadomość o śmierci kuzynki, zwłaszcza tak bezsensownej i niesprawiedliwej, nie pozostała bez echa, daleko mu było jednak do pełnych szoku łez. Wyglądało na to, że życie skutecznie znieczuliło go na tego typu skrajne emocje, sprawiając, że złe wieści przyjmował ze stoickim spokojem, jakby kolejne mniejsze lub większe tragedie były dokładnie tym, czego się spodziewał. W tamtym momencie, gdy stał na skraju zdezelowanego placu zabaw, który już dawno przestał przynosić komukolwiek radość, było mu po prostu smutno, a zamiast wściekać się na przewrotność złośliwego losu, zwyczajnie żałował, że ze świata odeszła osoba tak dobra, jak Beatrice.
Zerknął na Inarę, przyglądając się jej zamazanym przez wieczorną szarówkę rysom, lecz nie pozwolił myślom odpłynąć zbyt daleko. – Dziękuję – odezwał się, jego głos zabrzmiał dziwnie głucho wśród wszechobecnej pustki, wypełnionej jedynie niewidocznymi echami przeszłości. Naprawdę był jej wdzięczny; zdawało się, że po raz kolejny ratowała go – świadomie bądź nie – przed sobą samym. – Jeszcze chwila, a mielibyśmy co najmniej podwójną uroczystość – dodał, siląc się na ten kiepski żart, który nie rozbawił nawet jego. Było w tym jednak ziarno prawdy, bo pod koniec naprawdę znajdował się o krok od naumyślnego wywołania skandalu, wiszącego w powietrzu już od chwili, w której pojawił się na cmentarzu bez towarzystwa narzeczonej. Cassiopeia od jakiegoś czasu konsekwentnie unikała wszelkich rodowych imprez, za każdym razem tłumacząc się pracą albo koniecznością wyjazdu. A on nie wnikał w prawdziwość tych wymówek, przyjmując je całkowicie bezkrytycznie, bo właściwie były mu na rękę.
Uśmiechnął się krzywo, zastanawiając się, co zrobiłby jego ojciec, gdyby się dowiedział, że po opuszczeniu uroczystości nie udał się wcale do ministerialnego biura, a na prywatną wycieczkę z narzeczoną Juliusa. Zaraz zreflektował się jednak, wyciągając paczkę papierosów w stronę Inary i rzucając jej pytające spojrzenie.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]09.03.16 22:52
Cisza wybijała nierówny rytm, a jednak tak spójnie łączący się z biciem jej serca, które proporcjonalnie, tłukło się w jej piersi, niby rozedrgana fala. Ale nie burzył go ani wiatr, który tańczył ze starą huśtawką, opadającą z kolorów, jak sukienka wieczorna na łóżko. Ani też ciche kroki stawiane przez dwie pary stóp. Jej i jego. Jedynym, co mogłoby zakłócać zaistniały stan, były...myśli. Jego i jej. Czy miało to jednak jakieś znaczenie? Dla niej i dla niego.
Na pogrzebie pojawiła się ze skrobiącym w jej plecy wrażeniem deja vu. Tak niedawno była już na podobnej uroczystości i - tak, jak poprzednio, przychodziła tak naprawdę nie dla samej zmarłej osoby. Beatrice znała raczej z widzenia, chociaż czuła ból z samego faktu, że tak młoda osoba zniknęła ze świata zbyt szybko, prawdopodobnie - nie zaznawszy zbyt wiele. Niepokojące było też to, że spojrzenie na głęboki dół wprawiał w drżenie jej ciało, wywołując niekontrolowane dreszcze. Jakby też tam była. Oczywistym było, że jako arystokratka, powinna była pojawić się na uroczystości, nawet tak smutnej. Była tutaj też ze względu na swego narzeczonego. Jednak...pojawiła się na pogrzebie, ponieważ odszedł ktoś, kto był bliski dla...niego.
Drażniła ją obecność ludzi, szczególnie tych, którzy znaleźli się na stypie wyłącznie dla zaznaczenia swej arystokratycznej, suchej obecności, obowiązku...i dla wymiany kolejnych plotek. Coś burzyło się w jej sercu na myśl, że gdyby padające tam słowa miały jakąś ciężkość - pomknęłyby w dół, do grobu, wraz z niknącą istotą, kiedyś o imieniu i nazwisku, teraz przysypane warstwą czarnej ziemi.
Była sama. Julius niemal przyzwyczaił ją do nieobecności, wciąż wyjeżdżając na kolejne misje, pozostawiając wśród obserwatorów niejednokrotne niedomówienia, gdy pojawiała się samotnie na salonach. Aktualnie jednak, pozwoliło jej to stanąć na uboczu, w cieniu i tak ciemnych chmur, które łkały nad utraconą człowieczą córką.
Nie od razu dostrzegła Percivala, uchwyciła jednak moment, gdy spoglądał z ciężką do określenia chmurą w oczach. Tylko przez moment uniósł go góry twarz, pozwalając Inarze uchwycić ten jeden błysk, gdy rozpoznał jej orzechowe źrenice. Gdyby był jej obcym, mogłaby się nawet wystraszyć burzowego jadeitu spojrzenia, jakim ją wtedy obdarzył.
Odnalazł ją niedługo potem, by umknąć z jej milczącą zgodą z duszącej serce i umysł imprezy.
Nie była pewna, dlaczego właściwie przez całą drogę tak uparcie milczała. Z jednej strony okoliczności spotkania absorbowały raczej żałobne myślenia. Z drugiej - Inara wciąż walczyła z niepokojącym przyspieszeniem łomotu w klatce piersiowej, za każdym razem, gdy podniosła oblicze, szukającego Percivalowego spojrzenia. A do tego - czuła, że słowa w takich chwilach, łatwiej wypowiadać, niż rozumieć. Dostrzegała szalejące cienie w emocji na jego twarzy, które uparcie tłumił, przypominając o cierniach, które w sobie nosił, a które raniły mocniej, gdy znowu coś tracił.
Poruszyła się dopiero, gdy usłyszał męski głos, ze zdziwieniem koncentrując się na znaczeniu tego jednego słowa - Nie masz czego - ton miała zadziwiająco spokojny, tak różny od kołatania, szarpiącego jej zmysłami. Podążyła ku skrzypiącej huśtawce, by najpierw dłonią przejechać po wypłowiałym siedzisku, a potem usiąść na kołyszącej się powierzchni. Była na tle drobna, że bez problemu zmieściła się na dziecięcej bujance. Zmarszczyła brwi, gdy padły kolejne słowa, dlatego mocniej zacisnęła blade palce, ukryte pod skórzanymi rękawiczkami - Zanim cokolwiek podobnego by się wydarzyło, mielibyście spektakularną akcję ratowniczą - spojrzała w twarz Łowcy. I chociaż otaczał ich wieczorny mrok, bez problemu rozpoznawała znajomy zarys męskiej szczęki, ukrytej pod bródką, ciemnych, marszczących się brwi i odbijające zielenią oczy. Cienie rysowały na jego obliczu dziwne plamy, jakby chcąc ukryć go przed spojrzeniem alchemiczki, która uparcie tkwiła w tej samej pozycji, by dostrzec to, czego nie mówił. Poruszyła stopami, odpychając się od ziemi i wywołując delikatny ruch huśtawki - Żałuję, że nie spotkaliśmy się wcześniej - nie próbowała przemycać żalu, chociaż ten kilkakrotnie mignął jej ostatnio w myślach. W końcu był tutaj z nią...bez narzeczonej, czy innych oczu, które śledziłyby ich każdy ruch. I chociaż nie miała pojęcia, czy było to właściwe, jej wargi wygięły się do góry -...ale cieszę się, że cię widzę, nawet, mimo okoliczności - odchyliła odrobinę ciało, przytrzymując się dłońmi metalowej poręczy. Tak bardzo nieodpowiednie było ich spotkanie, a ona..sączyła obraz, które rysował się przed nią, niby fotografię, którą chciała odbić w pamięci.
Kiedy wyciągnął w jej stronę paczkę, ruchem głowy odmówiła. Kiedyś próbowała palić, czasem nawet zdarzało jej się skusić, ale tym razem nie czuła takiej potrzeby - ale Ty się nie krępuj - przyzwyczaiła się do towarzystwa palącego. Choćby - na ich wyprawach. Mężczyźni lubowali się w takich używkach, znajdując upust nabrzmiałym nerwom. Jako alchemiczka wiedziała, że nikotyna posiadała rzeczywiście właściwości uspokajające, chociaż nie działało to na dłuższą metę. Była to chwilowo ulga. Przynajmniej tak jej się wydawało. czy dotyczyło to również mężczyzny przed nią?



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Opuszczony plac zabaw - Page 3 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]23.03.16 14:45
Trudno było mu uwierzyć, że wciąż znajdowali się w Londynie. Opuszczony plac zabaw, oddzielony od niepowołanych spojrzeń szpalerem drzew i spowity półmrokiem, wydawał się oderwany od rzeczywistości i o setki mil oddalony od rezydencji, którą właśnie opuścili. Mimo usytuowania po mugolskiej części miasta, miał w sobie coś magicznego; a może to brak śladów po śmigających w powietrzu zaklęciach był odpowiedzialny za wrażenie czegoś w rodzaju spokojnego azylu?
Brakowało mu takich momentów. Chwil, w których nie musiał udawać, bo jedyne oczy, które czujnie śledziły każdy jego ruch, powstrzymywały się od jakiegokolwiek osądu czy oceny, i chociaż wmawiał sobie, że pogodził się już z nową sytuacją, to marzenia o wyjeździe wracały do niego jak odbite od zaklęcia tarczy. Nie pasował do tego życia, widział to jasno i wyraźnie, i nawet trzydzieści lat usilnych prób znalezienia dla siebie miejsca w z góry ustalonym schemacie nie robiło tu żadnej różnicy. Był przypadkiem beznadziejnym, uszkodzonym egzemplarzem, którego nie dało się naprawić, a walka z samym sobą powoli zaczynała go męczyć i budziła jedynie frustrację. Dwie tożsamości, które zdawały się istnieć ściśle obok siebie, ścierały się coraz intensywniej i jasne było, że całkowite przejęcie władzy przez jedną z nich, stanowiło kwestię czasu. Nie potrafił jedynie rozstrzygnąć, która okaże się silniejsza.
Uśmiechnął się nieświadomie na jej słowa, przez chwilę w milczeniu obserwując, jak zajmowała miejsce na skrzypiącej huśtawce, która natychmiast zmieniła wygrywany rytm. Zatrzymał się zaraz obok, opierając się plecami o bok metalowej konstrukcji, a kilkanaście fragmentów zeschniętej, łuszczącej się farby, opadło bezgłośnie na żwirową podsypkę. Mógł się założyć, że wiele lat temu cieszyły oko żywym, jasnym kolorem, ale obecnie nie był w stanie określić ich pierwotnej barwy.
Wcześniej? – powtórzył, zanim zdążył się zastanowić nad słowami, które wypływały spomiędzy jego warg. Nie był pewien, do czego dokładnie odnosiła się jej wypowiedź; czy chodziło o ich pierwsze spotkanie, czy dzisiejszy wieczór? Zerknął na nią z zaciekawieniem, starając się wyczytać odpowiedź z jej twarzy, ale nigdy nie był najlepszy w wyciąganiu drugiego dna spomiędzy wierszy. Może nie starał się wystarczająco, a może po prostu pozbawiony był tego, co szumnie nazywano szóstym zmysłem. Obrócił papierosa w dłoniach. – Ale cieszę się, że nie masz mnie jeszcze dość – dodał, nadając temu zdaniu tylko odrobinę żartobliwości. Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego Inara wciąż nie odmawiała mu swojego towarzystwa, od czasu przypadkowego spotkania w trakcie festiwalu lata kilkakrotnie wyciągając do niego dłoń. W porównaniu do niej samej, tak żywej i prawdziwej, wydawał się sobie nudny i przytłaczający. No i istniała jeszcze cała gama innych czynników, wśród których fakt narzeczeństwa jej i jego brata, wysuwał się na piedestał.
Westchnął lekko; w ciemniejącym powietrzu na krótko błysnął jasny płomień, następnie zastąpiony przez rozżarzoną końcówkę papierosa. Wciągnął do płuc solidną porcję gryzącego dymu, niemal natychmiast czując, jak część nerwowego napięcia ulatuje w przestrzeń; czy to ze względu na domniemane działanie nikotyny, czy wspomnienia, nierozerwalnie łączące się z samą czynnością. Niewielki cmentarz i zachowany w pamięci zapach świeżo rozkopanej ziemi, oddaliły się o kolejnych kilka mil.
Milczał przez następne sekundy, ale wydłużająca się cisza o dziwo wcale mu nie ciążyła, pozbawiona niepotrzebnej niezręczności czy naglącej potrzeby wypowiedzenia paru rzuconych na wiatr słów. Matka zawsze powtarzała mu, że nie odzywanie się było oznaką niewychowania i nieobycia, ale w towarzystwie Inary nigdy nie mówił dla samego mówienia. Uwagi o pogodzie czy nieszczere pytania o samopoczucie poszczególnych członków rodziny (których nawet nie znał) wydawały mu się pozbawione sensu. Inna sprawa, że jego rodzicielka z pewnością dostałaby ataku apopleksji, gdyby się dowiedziała, że wymknął się z rodzinnej uroczystości z kobietą, która nie była mu przeznaczona.
Nie żeby się tym przejmował i jeżeli w ogóle ta myśl przemknęła mu przez głowę, to tylko ze względu na ewentualne przykre konsekwencje, które mogłyby spotkać jego towarzyszkę.
Wypuścił z płuc porcję jasnoszarego dymu. – Dogadujesz się z Juliusem? – zapytał, nie myśląc zbyt wiele nad tymi słowami; ot, wypowiedział na głos pierwsze pytanie, które pojawiło się w jego głowie, podyktowane jakimś niepoukładanym potokiem myśli, który nieustannie przelewał mu się przez umysł. Gdyby zastanowił się nad tym wcześniej, z pewnością zatrzymałby pytanie zanim miałoby okazję opuścić jego usta, ale skoro już padło… Spojrzał na Inarę badawczo, orientując się, że kwestia jej zaręczyn ze starszym Nottem została jasno zwerbalizowana po raz pierwszy, i że naprawdę intrygowała go jej odpowiedź. Odwrócił wzrok, wbijając go w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni, wmawiając sobie jednocześnie, że nie miał żadnych oczekiwań, choć cichy głosik gdzieś z tyłu czaszki twierdził zupełnie coś innego.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Opuszczony plac zabaw [odnośnik]27.03.16 0:28
Odkąd przyjechała do Londynu, miała wrażenie, że została wyrwana - na własne życzenie - ze świata, który toczył radosną werwę do krwi, napędzającą alchemiczkę do kolejnych pomysłów. I była szczęśliwa. Przynajmniej - tak zawsze wierzyła, tylko - gdzieś na skraju świadomości, cichy głosik szeptał, że to nie wszystko, niewystarczająco, a wszystko co robiła, było niepełne. Wciąż czegoś jej brakowało, ale - nigdy nie potrafiła wskazać, cóż takiego to było, niby skryta za mglistą woalą tajemnica, rzucająca tylko niejasne, wirujące cienie, z których Inara nie potrafiła odgadnąć treści.
Siedząc na starej, obdartej, a mimo to w niejasny sposób odpowiedniej huśtawki, miała wrażenie, że ta nieodgadniona kiedyś tajemnica, uchylała maleńki swój fragment. I chociaż wciąż próbowała zepchnąć tę wiedzę, gdzieś poza siebie - wskazywała na sylwetkę ukrytą w mroku. Tuż obok niej. A może jednak się myliła?.
Westchnęła bezgłośnie i drgnęła nieświadomie, gdy mężczyzna zatrzymał się obok skrzypiącej konstrukcji. Pochyliła głowę, opierając skroń o chłodną powierzchnię nieco zardzewiałej ramy, niemal dotykając policzkiem odwróconej sylwetki Łowcy. Rozpuszczone włosy, niknące kolorem w mrokach wieczoru łamały barierę, poruszane podmuchami wyciszonego wiatru, niesfornie oplatając poły męskiego płaszcza. Zupełnie, jakby obdarzone własną świadomością.
- Chodziło mi raczej o czas od ostatniego spotkania, ale możemy to rozciągnąć na szerszą skalę - nie mógł widzieć jej uśmiechu, gdy wypowiedział kolejne słowa, chociaż - ton jej głosu był lekki, może tylko odrobinę stłumiony - Musiałbyś się bardzo postarać, żebym tego chciała, chyba że coś planujesz? - zadarła głowę do góry, próbując odnaleźć zieleń spojrzenia, widocznego nawet w mroku. A może sama doszukiwała się tego blasku, który wydawał się wołać gdzieś z oddali, niby głos z przeszłości.
Zastanawiała się czasami, co tak naprawdę w niej widział. Kusiło ją by o to zapytać, tak..jak chciała mu powiedzieć, kogo widziała ona - gdy patrzyła, albo myślała o nim, i że - rys ten różnił się znacząco od wizji, którą upatrywał w sobie Nott, widząc swoją twarz niby w krzywym zwierciadle lustra.
Cisza, przerywana tylko kolejnymi wdechami i kolejnymi, cichymi tonami skrzypienia, które - nie było zgrzytem kłócącym się z aurą miejsca, w którym się znajdowali.
Gdzieś przy huśtawce, fragment zeschniętej gałązki wplątał się w krawędź jej sukienki. Nachyliła się, wyciągając zagubiony patyk z ciemnej materii. Obróciła w dłoniach znalezisko, by pochylić się raz jeszcze, tym razem, rysując na ziemi - jeszcze niewyraźny kształt. Podniosła się dopiero, gdy Percivala wypowiedział imię swojego brata. Przez moment łączyła słowa w zdanie i pytanie, które do niej skierował. Przez jej twarz przemknął niewyraźny cień.
- To zależy, co nazwiesz dogadywaniem - uniosła wzrok ku Łowcy, próbując poskładać gwałtowną falę, która zalała jej umysł - ...ale początkowa próba pozabijania się nie wyszła nam - niby starała się wpleść w wyrazy ton żartu, a jednak - mówiła prawdę - Teraz próbujemy do siebie docierać, chociaż - nie mamy zbyt wielu na to okazji. Częściej wyjeżdża - poruszyła ramionami, które - nie wiedząc dlaczego, spięły się. Odwróciła głowę, wracając do niewyraźnego rysunku twarzy, który szkicowała na ciemnej powierzchni pisaku - On nigdy nie będzie mój - odezwała się ciszej, nie podnosząc głowy - Jego serce jest zajęte - prawda, która rozbrzmiała, przeniknęły impulsem jej dłonie, które znieruchomiały - tak jak moje - dopowiedziała, lecz ostatnie słowa wypowiedziała, ledwie poruszając ustami. Nie mógł ich usłyszeć. Nie powinien nawet.
- A Ty? - zacisnęła palce na trzymanym prowizorycznym rysiku - Czy twoja narzeczona urzekła cię ostatnio? - Powolnym ruchem zdjęła czarną rękawiczkę, którą odłożyła obok siebie. Blade dłonie zacisnęła na chwilę, chcąc uchronić przed pulsującym chłodem i wiatrem, ale wolała pewność, że kolejne rysowane kreski nie będą psuły całości. I jej pytanie, było pozornie proste, a owa pozorność, sączyła w jej serce dręczące łomotanie.



The knife that has pierced my heart,
I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped

Inara Carrow
Inara Carrow
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I might only have one match
but I can make an explosion
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Opuszczony plac zabaw - Page 3 7893d0df08b53155187ac4c38e6136a0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1023-inara-carrow https://www.morsmordre.net/t1405-tu-jest-smok-ale-sowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3433-skrytka-bankowa-nr-99#59656 https://www.morsmordre.net/t1598-inara-carrow

Strona 3 z 11 Previous  1, 2, 3, 4 ... 9, 10, 11  Next

Opuszczony plac zabaw
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach