Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Pomnik Pamięci
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pomnik Pamięci
Łuk z kamieni stanowiący symbol jedności Zakonu Feniksa w chwilach, gdy owa jedność wystawiona była na największą próbę, również ku pamięci odgonionych magicznych anomalii nękających Wielką Brytanię. Postawiono go po odejściu Bathildy Bagshot, by jej śmierć, ich przewodniczki, oraz śmierć wszystkich zaangażowanych w wielkie idee zakonników, nie została zapomniana oraz by przypominała o tym, że wciąż należało walczyć o wolność dla wszystkich magicznych i niemagicznych członków społeczności.
Pomnik Pamięci stoi na otoczonej lasem niewielkiej, okrągłej polanie blisko granicy z lasem.
Pomnik Pamięci stoi na otoczonej lasem niewielkiej, okrągłej polanie blisko granicy z lasem.
Wstała naprawdę wcześnie, gdy niebo nad Oazą było jeszcze ciemne, i spakowała do swojej zaczarowanej torby spory zapasik eliksirów. Nie dla siebie, oczywiście, a dla innych. Dla tych, którzy mieli dość odwagi, by spróbować ocalić porwaną miesiąc temu Tonks. Charlie naturalnie nie zaliczała się do tego grona. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wziąłby ze sobą tchórzliwej, zdepresjonowanej alchemiczki, która byłaby dla wszystkich ciężarem, a i sama panna Leighton nie kwapiłaby się do opuszczenia bezpiecznej Oazy. Niebezpieczne akcje pozostawiała tym, którzy mieli odpowiednie umiejętności i siłę charakteru.
Jej rola dzisiejszego ranka miała ograniczyć się do pójścia na miejsce zbiórki i rozdania eliksirów tym, którzy będą ich potrzebowali. Nie wiedziała, jak wielu Zakonników wyruszy i ilu z nich mogła już nigdy więcej nie zobaczyć, jeśli coś pójdzie nie tak. Zdawała sobie sprawę, że może im się nie udać, choć pragnęła, by wydostali Justine i wszyscy wrócili cali i zdrowi. Miała świadomość tego, że jeśli ktoś z nich wpadłby, zagrożone byłoby nie tylko życie Justine i owych dzielnych Zakonników, ale też całej reszty. Także jej. Oaza była ostatnim bezpiecznym miejscem, ostatnią przystanią dla ludzi takich jak ona, zbyt słabych i bezbronnych, by wznieść różdżkę i stanąć do walki. I wiedziała, że wolałaby umrzeć niż trafić w ręce rycerzy Walpurgii. Już nawet pożarcie przez węża mackowego, który grasował przy wybrzeżach wyspy początkiem sierpnia, byłoby lepsze niż schwytanie. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jakie piekło musiała przejść Just, która była w ich rękach aż miesiąc. Miesiąc! A choć Charlie nie wątpiła w jej siłę i twardość, to zdawała sobie sprawę, że miesiąc z pewnością nieludzkiego traktowania mógł mocno odbić się na gwardzistce.
Drżąc lekko, nie do końca wiadomo, czy z zimna, czy ze stresu i napięcia, opuściła chatkę i szybkim, choć ostrożnym krokiem (w końcu niosła torbę z eliksirami) ruszyła ku pomnikowi pamięci, gdzie mieli zbierać się Zakonnicy. Jakiś czas temu wyryła na pomniku imię Very, które widniało wśród imion innych poległych Zakonników. Wiedziała, że gdyby Vera żyła, pewnie chętnie zaangażowałaby się w akcję. Jej starszej siostrze nie brakowało odwagi ani umiejętności.
Była otulona ciemnym płaszczem, który nieco zbyt luźno wisiał na wychudłym ciele, a z ramienia zwisała torba skrywająca skarby, które potencjalnie mogły ocalić Zakonnikom życie. Na miejscu nie było jeszcze wielu ludzi, dostrzegła najmniej lubianego przez siebie Zakonnika, pozbawionego empatii Skamandera który porzucił jej kuzynkę z dzieckiem i od którego wolała zachować dystans, więc stanęła przezornie w pewnej odległości od niego. Była też Gwen; czy także wyruszała z pozostałymi, czy tylko przyszła ich pożegnać i podarować eliksiry, tak jak i ona? Charlie miała nadzieję, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby zabrać Gwen na tak niebezpieczną wyprawę.
Odezwała się dopiero, gdy pojawiło się więcej ludzi.
- Przyniosłam eliksiry, głównie lecznicze i bojowe. Wybierzcie coś, co uznacie za potrzebne, wszystkie eliksiry są odpowiednio opisane. Powiedzcie, czego chcecie, a wam to przekażę – powiedziała, spoglądając na twarze tych, którzy mieli niedługo wyruszyć, ścigając się z czasem. W kieszeni miała jeszcze coś specjalnego, co obiecała przekazać Alexowi, jako gwardziście, który najlepiej będzie wiedzieć, jak zadysponować ów podarek podczas wyprawy. Nie mieli już wielu gwardzistów, ale Charlie to w nich pokładała nadzieję, że zatroszczą się o bezpieczeństwo reszty. Że podejmą dobre decyzje i sprowadzą Zakonników i Just z powrotem.
- I… uważajcie na siebie, dobrze? – poprosiła jeszcze.
Co Charlie ma do rozdania:
Napiszcie pod postami co bierzecie (eliksir, ilość porcji i z jaką statystyką).
+ Będę bardzo wdzięczna, jeśli ktoś, kto nie idzie na event, pociągnie ze mną wątek, bym mogła napisać 5 postów
Jej rola dzisiejszego ranka miała ograniczyć się do pójścia na miejsce zbiórki i rozdania eliksirów tym, którzy będą ich potrzebowali. Nie wiedziała, jak wielu Zakonników wyruszy i ilu z nich mogła już nigdy więcej nie zobaczyć, jeśli coś pójdzie nie tak. Zdawała sobie sprawę, że może im się nie udać, choć pragnęła, by wydostali Justine i wszyscy wrócili cali i zdrowi. Miała świadomość tego, że jeśli ktoś z nich wpadłby, zagrożone byłoby nie tylko życie Justine i owych dzielnych Zakonników, ale też całej reszty. Także jej. Oaza była ostatnim bezpiecznym miejscem, ostatnią przystanią dla ludzi takich jak ona, zbyt słabych i bezbronnych, by wznieść różdżkę i stanąć do walki. I wiedziała, że wolałaby umrzeć niż trafić w ręce rycerzy Walpurgii. Już nawet pożarcie przez węża mackowego, który grasował przy wybrzeżach wyspy początkiem sierpnia, byłoby lepsze niż schwytanie. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jakie piekło musiała przejść Just, która była w ich rękach aż miesiąc. Miesiąc! A choć Charlie nie wątpiła w jej siłę i twardość, to zdawała sobie sprawę, że miesiąc z pewnością nieludzkiego traktowania mógł mocno odbić się na gwardzistce.
Drżąc lekko, nie do końca wiadomo, czy z zimna, czy ze stresu i napięcia, opuściła chatkę i szybkim, choć ostrożnym krokiem (w końcu niosła torbę z eliksirami) ruszyła ku pomnikowi pamięci, gdzie mieli zbierać się Zakonnicy. Jakiś czas temu wyryła na pomniku imię Very, które widniało wśród imion innych poległych Zakonników. Wiedziała, że gdyby Vera żyła, pewnie chętnie zaangażowałaby się w akcję. Jej starszej siostrze nie brakowało odwagi ani umiejętności.
Była otulona ciemnym płaszczem, który nieco zbyt luźno wisiał na wychudłym ciele, a z ramienia zwisała torba skrywająca skarby, które potencjalnie mogły ocalić Zakonnikom życie. Na miejscu nie było jeszcze wielu ludzi, dostrzegła najmniej lubianego przez siebie Zakonnika, pozbawionego empatii Skamandera który porzucił jej kuzynkę z dzieckiem i od którego wolała zachować dystans, więc stanęła przezornie w pewnej odległości od niego. Była też Gwen; czy także wyruszała z pozostałymi, czy tylko przyszła ich pożegnać i podarować eliksiry, tak jak i ona? Charlie miała nadzieję, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby zabrać Gwen na tak niebezpieczną wyprawę.
Odezwała się dopiero, gdy pojawiło się więcej ludzi.
- Przyniosłam eliksiry, głównie lecznicze i bojowe. Wybierzcie coś, co uznacie za potrzebne, wszystkie eliksiry są odpowiednio opisane. Powiedzcie, czego chcecie, a wam to przekażę – powiedziała, spoglądając na twarze tych, którzy mieli niedługo wyruszyć, ścigając się z czasem. W kieszeni miała jeszcze coś specjalnego, co obiecała przekazać Alexowi, jako gwardziście, który najlepiej będzie wiedzieć, jak zadysponować ów podarek podczas wyprawy. Nie mieli już wielu gwardzistów, ale Charlie to w nich pokładała nadzieję, że zatroszczą się o bezpieczeństwo reszty. Że podejmą dobre decyzje i sprowadzą Zakonników i Just z powrotem.
- I… uważajcie na siebie, dobrze? – poprosiła jeszcze.
Co Charlie ma do rozdania:
- Eliksiry:
- Lecznicze wymagające II poziomu anatomii:
- Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 28, moc +5)
- Złoty eliksir (2 porcje, stat. 46, moc +5)
Lecznicze wymagające I poziomu anatomii:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40, moc +10)
- [?] Eliksir natychmiastowej jasności (1 porcja, stat. 23)
- Eliksir uspokajający (3 porcje, stat. 46, moc +20) - 2 porcje dla Alexa
- Eliksir znieczulający (2 porcje, stat. 28)
- Eliksir znieczulający (3 porcje, stat. 46)
- [?] Maść z wodnej gwiazdy (3 porcje, stat. 20)
- Maść z wodnej gwiazdy (2 porcje, stat. 46)
- Maść z wodnej gwiazdy (6 porcji, stat. 46, moc +20)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (3 porcje, stat, 40, moc +15)
Lecznicze nie wymagające anatomii:
- Antidotum podstawowe (4 porcje, stat. 46)
- Eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 40)
Bojowe:
- Czuwający strażnik (4 porcje, stat. 26)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 28, moc +15)
- Czuwający strażnik (3 porcje, stat. 40)
- Eliksir byka (1 porcja, stat. 40, moc +5)
- Eliksir byka (3 porcje, stat. 46, moc +15)
- Eliksir grozy (1 porcja, stat. 22)
- Eliksir kociego kroku (2 porcje, stat. 28)
- Eliksir kociego kroku (4 porcje, stat. 46)
- Eliksir kociego wzroku (2 porcje, stat. 23)
- Eliksir kociego wzroku (2 porcje, stat. 28, moc +15)
- [?] Eliksir lodowego płaszcza (2 porcje, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (3 porcje, stat. 40)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5)
- Eliksir niezłomności (2 porcje, stat. 40)
- Eliksir niezłomności (4 porcje, stat. 46, moc +10)
- [?] Eliksir ochrony (3 porcje, stat. 46)
- Kameleon (2 porcje, stat. 46) - 1 porcja dla Alexa
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 40)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 46)
- Smocza Łza (3 porcje, stat. 40)
- Wężowe usta (1 porcja, stat. 40, moc +10)
- Wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15)
Napiszcie pod postami co bierzecie (eliksir, ilość porcji i z jaką statystyką).
+ Będę bardzo wdzięczna, jeśli ktoś, kto nie idzie na event, pociągnie ze mną wątek, bym mogła napisać 5 postów
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Tak wiele pytań kłębiło jej się w głowie. Jak do tego doszło? Dlaczego Justine tam była? Jak udało im się ją złapać? Czy to była misja, o której wiedzieli jedynie Gwardziści? Wszystkie te pytania pozostawiła niewypowiedziane. Czas na ich zadawanie skończył się, a oni musieli działać jeśli chcieli zdążyć uratować Just przed planowanym procesem. Echa wydarzeń z Connaught Square nie cichły. Lucinda nie potrafiła o tym myśleć. Nie potrafiła przestać myśleć o przetrzymywanej Tonks. Co z nią zrobili? Ja daleko się posunęli? Na pewno nie pozostawili jej samej sobie. To była ich przewaga, którą na pewno postanowili wykorzystać.
Kierując się na spotkanie wiedziała, że musi przygotować się na najgorsze. Zakon był inny. Nie zostawiali swoich w potrzebie. Gromadził rodziny i przyjaciół. To była ich mocna i słaba jednocześnie strona. Podejrzewała, że Ministerstwo doskonale przygotuje się na ich przyjście. Podejrzewała, że będą chcieli skorzystać z tej sytuacji jak najwięcej. Nie mogli z góry zakładać powodzenia. Wchodzili w paszczę lwa i nie mogli zakładać, że wszystkim uda się z niej wyjść cało. Pierwszy raz jednak nie zastanawiała się nad tym co będzie, jeśli coś pójdzie nie tak. Spaliła za sobą wiele mostów. Nie traciła czasu na pożegnania. Wiedziała, że bez względu na wszystko muszą pomóc Tonks. Nie darowałaby sobie, gdyby jej tam nie było.
Przekraczając wejście do Oazy odetchnęła głęboko. Adrenalina zwykle napędzała ją do działania. Bijące w piersi serce zwiastowało ryzyko, które doskonale znała. Wiedziała, że musi się skupić. W końcu to będzie długi dzień. Chcąc pochwycić szalejące myśli skierowała wzrok na idącego obok przyjaciela. – Masz wszystko? – zapytała kontrolnie, choć tak naprawdę sprawdzała czy głos nie drży jej z nadmiaru emocji. – Uda się. Zobaczysz. – dodała jeszcze, ale nie były to słowa pocieszenia. Powtarzała je bardziej jak mantrę. Dla siebie i dla wszystkich innych. Nie wiedziała co tak dokładnie łączy Rineheart’a z Tonks. Nie była wścibska, ale znała się na ludziach. To jej wystarczyło.
Skinieniem głowy przywitała się z obecnymi Zakonnikami. Spojrzała na stojącą niedaleko Gwen, która już zajęła się uzupełnianiem ekwipunków. Widziała, że kobieta czuje się już o wiele pewniej wśród Zakonników. Było to w pewnym stopniu pocieszające. Ulgę przynosił też fakt, że alchemicy postanowili zjawić się tutaj by obdarzyć innych Zakonników odpowiednimi eliksirami. Słysząc głos Charlie, blondynka zrobiła krok w jej stronę. Wiedziała czego powinna się wystrzegać, na co uważać. Przede wszystkim potrzebowała eliksirów leczniczych. – Charlie – zaczęła skupiając uwagę kobiety. – Nie ukrywam, że będę potrzebować wywaru ze sproszkowanego srebra i dyptamu. Po ostatnim wole dmuchać na zimne. No i naprawdę przydałby mi się eliksir niezłomności i wieczny płomień– dodała jeszcze. W innym przypadku uśmiechnęłaby się do kobiety promiennie w podziękowaniu. Dziś jakoś nie potrafiła.
/ biorę od Charlie: wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu ( 1 porcja, stat, 40, moc +15) + eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10) + wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15)
Kierując się na spotkanie wiedziała, że musi przygotować się na najgorsze. Zakon był inny. Nie zostawiali swoich w potrzebie. Gromadził rodziny i przyjaciół. To była ich mocna i słaba jednocześnie strona. Podejrzewała, że Ministerstwo doskonale przygotuje się na ich przyjście. Podejrzewała, że będą chcieli skorzystać z tej sytuacji jak najwięcej. Nie mogli z góry zakładać powodzenia. Wchodzili w paszczę lwa i nie mogli zakładać, że wszystkim uda się z niej wyjść cało. Pierwszy raz jednak nie zastanawiała się nad tym co będzie, jeśli coś pójdzie nie tak. Spaliła za sobą wiele mostów. Nie traciła czasu na pożegnania. Wiedziała, że bez względu na wszystko muszą pomóc Tonks. Nie darowałaby sobie, gdyby jej tam nie było.
Przekraczając wejście do Oazy odetchnęła głęboko. Adrenalina zwykle napędzała ją do działania. Bijące w piersi serce zwiastowało ryzyko, które doskonale znała. Wiedziała, że musi się skupić. W końcu to będzie długi dzień. Chcąc pochwycić szalejące myśli skierowała wzrok na idącego obok przyjaciela. – Masz wszystko? – zapytała kontrolnie, choć tak naprawdę sprawdzała czy głos nie drży jej z nadmiaru emocji. – Uda się. Zobaczysz. – dodała jeszcze, ale nie były to słowa pocieszenia. Powtarzała je bardziej jak mantrę. Dla siebie i dla wszystkich innych. Nie wiedziała co tak dokładnie łączy Rineheart’a z Tonks. Nie była wścibska, ale znała się na ludziach. To jej wystarczyło.
Skinieniem głowy przywitała się z obecnymi Zakonnikami. Spojrzała na stojącą niedaleko Gwen, która już zajęła się uzupełnianiem ekwipunków. Widziała, że kobieta czuje się już o wiele pewniej wśród Zakonników. Było to w pewnym stopniu pocieszające. Ulgę przynosił też fakt, że alchemicy postanowili zjawić się tutaj by obdarzyć innych Zakonników odpowiednimi eliksirami. Słysząc głos Charlie, blondynka zrobiła krok w jej stronę. Wiedziała czego powinna się wystrzegać, na co uważać. Przede wszystkim potrzebowała eliksirów leczniczych. – Charlie – zaczęła skupiając uwagę kobiety. – Nie ukrywam, że będę potrzebować wywaru ze sproszkowanego srebra i dyptamu. Po ostatnim wole dmuchać na zimne. No i naprawdę przydałby mi się eliksir niezłomności i wieczny płomień– dodała jeszcze. W innym przypadku uśmiechnęłaby się do kobiety promiennie w podziękowaniu. Dziś jakoś nie potrafiła.
/ biorę od Charlie: wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu ( 1 porcja, stat, 40, moc +15) + eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10) + wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15)
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wreszcie.
Ostatni miesiąc był emocjonalnym rollercoasterem, przeplatanym determinacją, niepewnością i niecierpliwością. Tonks nie mógł się doczekać, aż Harold Longbottom da sygnał do działania i codziennie zżerały go zmartwienia o siostrę. Wiedział, że Justine jest twarda, ale wiedział też, że ci psychopaci nie zawahają się przed niczym. Nie wiedział, w jakim stanie ją znajdą, czy w ogóle ją znajdą, ale odsuwał te myśli na bok. Grunt, że są już gotowi, że zaczęli działać.
Przedwczoraj była pełnia, ale zdołał przespać większość wczorajszego dnia i sporą część nocy. Paradoksalnie, przemiana ułatwiła mu spokojny sen - był tak wyczerpany, że zasnął od razu, bez myśli o Just. Reszta września była naznaczona bezsennością.
Pojawił się na miejscu ogolony i zdeterminowany, z pełnym ekwipunkiem i siostrą u boku. Z ciężkim sercem będzie musiał zostawić Kerstin w Oazie, najbezpieczniejszym w tej chwili miejscu. Dom był pod Fideliusem, ale nie zostanie tam sama, zamartwiałaby się.
Było wiele osób, z którymi chciałby się pożegnać, powiedzieć ostatnie słowa. W głębi serca wiedział, że jeśli z Tower miałoby wyjść tylko jedno z Tonksów, to zrobi wszystko, by była to Justine. Serce miał coraz cięższe, ilekroć zerkał na Kerstin, ale tak musiało być. Just była Gwardzistką, przywódcą, miała całe życie przed sobą. On... on od czasu sierpniowej pełni (a raczej poranka po niej) nie był nawet w stanie spojrzeć sobie w oczy, gdy patrzył w lustro. Był żołnierzem, do tego się teraz nadawał. Do pierwszej linii frontu.
Zamiast się rozktwilać, musiał jednak zadbać o ekwipunek. Wiedział, że Just może być w kiepskim stanie, a w lipcu zdążył się nauczyć podstaw anatomii i dawkowania eliksirów leczniczych. Pójdzie do Tower przygotowany. Ścisnął lekko dłoń Kerstin, a potem odszukał wzrokiem Gwen i Charlene.
-Dziękuję, że tu jesteście. Będę potrzebował trochę eliksirów leczniczych dla Just i czegoś bojowego dla siebie. - przywitał się z nimi, usiłując wysilić się na blady uśmiech. Gwen sama wcisnęła mu w ręce dwa eliksiry, kiwnął głową z wdzięcznością i schował je do swojej sakwy. Potem przyjrzał się zapasom Charlene i wybrał kilka fiolek, które wydawały się przydatne dla Just i dla całej drużyny.
Na końcu skierował jeszcze różdżkę na własną miotłę.
-Reducio. - zerknął kontrolnie na Charlie, która znała się na transmutacji. Czy w razie potrzeby udzieli mu kilku wskazówek, jak skutecznie zmniejszyć miotłę?
/biorę do Gwen:
Mieszanka antydepresyjna (1 porcja)
Wywar wzmacniający (1 porcja, stat. 15)
/biorę od Charlie:
Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 46)
Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat, 40, moc +15)
Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10)
Ekwipunek:
na sobie: peleryna niewidka (na razie złożona, ubiorę do Tower, jeśli zajmuje slot to proszę o korektę MG), muszla magicznej skrępy z Oazy na szyi, różdżka
zgłoszony rozwój: jeśli zostanie rozpatrzony: nakładka na pas z sakwami i miejsce na 7 eliksirów (w tym 5 od Charlie i Gwen):
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Kameleon (1 porcja, E 20)
zmniejszona (oby) miotła (zajmuje 8my slot)
dwa białe kryształy: pierwszy-obrażenia psychiczne i drugi-syren
Ostatni miesiąc był emocjonalnym rollercoasterem, przeplatanym determinacją, niepewnością i niecierpliwością. Tonks nie mógł się doczekać, aż Harold Longbottom da sygnał do działania i codziennie zżerały go zmartwienia o siostrę. Wiedział, że Justine jest twarda, ale wiedział też, że ci psychopaci nie zawahają się przed niczym. Nie wiedział, w jakim stanie ją znajdą, czy w ogóle ją znajdą, ale odsuwał te myśli na bok. Grunt, że są już gotowi, że zaczęli działać.
Przedwczoraj była pełnia, ale zdołał przespać większość wczorajszego dnia i sporą część nocy. Paradoksalnie, przemiana ułatwiła mu spokojny sen - był tak wyczerpany, że zasnął od razu, bez myśli o Just. Reszta września była naznaczona bezsennością.
Pojawił się na miejscu ogolony i zdeterminowany, z pełnym ekwipunkiem i siostrą u boku. Z ciężkim sercem będzie musiał zostawić Kerstin w Oazie, najbezpieczniejszym w tej chwili miejscu. Dom był pod Fideliusem, ale nie zostanie tam sama, zamartwiałaby się.
Było wiele osób, z którymi chciałby się pożegnać, powiedzieć ostatnie słowa. W głębi serca wiedział, że jeśli z Tower miałoby wyjść tylko jedno z Tonksów, to zrobi wszystko, by była to Justine. Serce miał coraz cięższe, ilekroć zerkał na Kerstin, ale tak musiało być. Just była Gwardzistką, przywódcą, miała całe życie przed sobą. On... on od czasu sierpniowej pełni (a raczej poranka po niej) nie był nawet w stanie spojrzeć sobie w oczy, gdy patrzył w lustro. Był żołnierzem, do tego się teraz nadawał. Do pierwszej linii frontu.
Zamiast się rozktwilać, musiał jednak zadbać o ekwipunek. Wiedział, że Just może być w kiepskim stanie, a w lipcu zdążył się nauczyć podstaw anatomii i dawkowania eliksirów leczniczych. Pójdzie do Tower przygotowany. Ścisnął lekko dłoń Kerstin, a potem odszukał wzrokiem Gwen i Charlene.
-Dziękuję, że tu jesteście. Będę potrzebował trochę eliksirów leczniczych dla Just i czegoś bojowego dla siebie. - przywitał się z nimi, usiłując wysilić się na blady uśmiech. Gwen sama wcisnęła mu w ręce dwa eliksiry, kiwnął głową z wdzięcznością i schował je do swojej sakwy. Potem przyjrzał się zapasom Charlene i wybrał kilka fiolek, które wydawały się przydatne dla Just i dla całej drużyny.
Na końcu skierował jeszcze różdżkę na własną miotłę.
-Reducio. - zerknął kontrolnie na Charlie, która znała się na transmutacji. Czy w razie potrzeby udzieli mu kilku wskazówek, jak skutecznie zmniejszyć miotłę?
/biorę do Gwen:
Mieszanka antydepresyjna (1 porcja)
Wywar wzmacniający (1 porcja, stat. 15)
/biorę od Charlie:
Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 46)
Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat, 40, moc +15)
Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10)
Ekwipunek:
na sobie: peleryna niewidka (na razie złożona, ubiorę do Tower, jeśli zajmuje slot to proszę o korektę MG), muszla magicznej skrępy z Oazy na szyi, różdżka
zgłoszony rozwój: jeśli zostanie rozpatrzony: nakładka na pas z sakwami i miejsce na 7 eliksirów (w tym 5 od Charlie i Gwen):
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Kameleon (1 porcja, E 20)
zmniejszona (oby) miotła (zajmuje 8my slot)
dwa białe kryształy: pierwszy-obrażenia psychiczne i drugi-syren
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Nie mogła spać tej nocy. Wiedziała, że powinna była odebrać choć chwilę snu, ale zwyczajnie nie potrafiła – głowa była ciężka, powieki się kleiły, ale umysł był nieprawdopodobnie rześki, rozgrzany jak dopiero co wyjęte z ognia żelazo. Przewracała się z boku na bok, słuchając, zazwyczaj, usypiających koncertów świerszczy, które ostatnimi dźwiękami żegnały lato. Na horyzoncie pojawiła się jesień i przyniosła ze sobą całą gamę chłodniejszych barw, mieszając je z wilgotną, typowo brytyjską aurą. Wstała w końcu, spojrzała na zegarek z jakąś złością do siebie samej, że nie jest w stanie przespać chociaż godziny, może dwóch. Dalsze starania nie miały sensu, więc wstała i od razu, z podobną werwą i animuszem, zaczęła szykować się do zadania. Do przyjaciółki i siostry, do przyjaciela i druha. Ubrała swoją czarną szatę – materiał był lekki, przylegał do skóry miękko, pozostawiając subtelny margines na oddech i ruchy. Do tego dołożyła buty na cienkiej podeszwie, z delikatnym obcasem podbitym gumą. Wszystko to miało pomóc w ukryciu jej obecności. Zabrała z krzesła swoją sakwę, w której jeszcze niczego wartościowego nie było, prócz zwiniętego w ciasny rulon rozpinanego swetra – wciąż miała nadzieję, że być może Billy podzieli się z nią specyfikiem, jednym, to wystarczyło, jakimkolwiek. Nie wiedziała, na ile mogła liczyć na zakonników, którzy również zgłosili się do pomocy przy przejmowaniu Just. Nie wiedziała, czy mogła liczyć na cokolwiek z ich strony, a to ze względu na to, że dopiero raczkowała w tej organizacji.
Z podobną werwą wyszła z pokoju, chwytając po drodze swój ciemny płaszcz i zakładając go na siebie w pospiechu. Gdy wyszła, jej wzrok padł od razu na wejście do niewielkiej stajni, królestwa Kelpie – dziś klaczy tam nie było. W kościele św. Zygmunta, notabene stojącego zaledwie kilka minut drogi marszem od Tower, przechowano ją na usilną prośbę Lydii, pilnując, by w razie czego mogła ją zabrać i uciec z dala od straży. Zacisnęła zęby i teleportowała się do Hogsmeade. Stamtąd do Zakazaneego Lasu był już tylko rzut beretem. Gdy zobaczyła Billy’ego, przyspieszyła kroku. Nie chciała, żeby czekał. Nie chciała tracić ani chwili więcej. Uśmiechnęła się do niego na powitanie, przekazując mu w tym geście wszystko to, co czuła – strach, niepewność, ale i odwagę, kumulującą się arteriach lwim pomrukiem. Do tej pory przecież trzymała się z dala od bezpośrednich walk. Wystarczyło, by porwali jej przyjaciół, jej rodzinę i budziła się w niej dusza walkirii.
Gdy szli w stronę Pomnika Pamięci, trzymała się blisko niego – jak dziecko wprowadzane przez opiekuna na nowe tereny, obce, wymagające uważnego patrzenia. Przełknęła ślinę. Denerwowała się. Denerwowała się całą wyprawą, denerwowała się stanem Tonks, denerwowała się tym, że większości tych ludzi nie znała albo znała zaledwie z widzenia. Niektórzy zaczęli proponować swoje eliksiry i pomyślała, że naprawdę przydałyby jej się, ale…
– Nie jestem w szeregach Zakonu za krótko, żeby cokolwiek wziąć? To znaczy… wypada? – spojrzała przejęta na Billy’ego, szepcząc, usiłując pozostać usłyszaną tylko przez brata. – Jest jakiś limit? Każdy może wziąć po jednym?
Potrzebowałaby kilku, tak sądziła, na wszelki wypadek, ale nie zamierzała wybiegać przed szereg, nie zamierzała brać więcej, niż powinna, bo zdawała sobie sprawę z tego, że byli bardziej potrzebujący od niej.
– Ja… gdyby któreś z was posiadało eliksir kociego wzroku – często go wykorzystywała, w końcu pracowała w nocy i wiedziała, jak bardzo się przydawał, kiedy światło mogło zniweczyć cały plan konspiracji. – Chętnie go przyjmę.
| w plecako-sakwie na plecach mam tylko zwinięty mocno sweter; przygarnę chętnie eliksir kociego wzroku od Charlie <3
[bylobrzydkobedzieladnie]
Z podobną werwą wyszła z pokoju, chwytając po drodze swój ciemny płaszcz i zakładając go na siebie w pospiechu. Gdy wyszła, jej wzrok padł od razu na wejście do niewielkiej stajni, królestwa Kelpie – dziś klaczy tam nie było. W kościele św. Zygmunta, notabene stojącego zaledwie kilka minut drogi marszem od Tower, przechowano ją na usilną prośbę Lydii, pilnując, by w razie czego mogła ją zabrać i uciec z dala od straży. Zacisnęła zęby i teleportowała się do Hogsmeade. Stamtąd do Zakazaneego Lasu był już tylko rzut beretem. Gdy zobaczyła Billy’ego, przyspieszyła kroku. Nie chciała, żeby czekał. Nie chciała tracić ani chwili więcej. Uśmiechnęła się do niego na powitanie, przekazując mu w tym geście wszystko to, co czuła – strach, niepewność, ale i odwagę, kumulującą się arteriach lwim pomrukiem. Do tej pory przecież trzymała się z dala od bezpośrednich walk. Wystarczyło, by porwali jej przyjaciół, jej rodzinę i budziła się w niej dusza walkirii.
Gdy szli w stronę Pomnika Pamięci, trzymała się blisko niego – jak dziecko wprowadzane przez opiekuna na nowe tereny, obce, wymagające uważnego patrzenia. Przełknęła ślinę. Denerwowała się. Denerwowała się całą wyprawą, denerwowała się stanem Tonks, denerwowała się tym, że większości tych ludzi nie znała albo znała zaledwie z widzenia. Niektórzy zaczęli proponować swoje eliksiry i pomyślała, że naprawdę przydałyby jej się, ale…
– Nie jestem w szeregach Zakonu za krótko, żeby cokolwiek wziąć? To znaczy… wypada? – spojrzała przejęta na Billy’ego, szepcząc, usiłując pozostać usłyszaną tylko przez brata. – Jest jakiś limit? Każdy może wziąć po jednym?
Potrzebowałaby kilku, tak sądziła, na wszelki wypadek, ale nie zamierzała wybiegać przed szereg, nie zamierzała brać więcej, niż powinna, bo zdawała sobie sprawę z tego, że byli bardziej potrzebujący od niej.
– Ja… gdyby któreś z was posiadało eliksir kociego wzroku – często go wykorzystywała, w końcu pracowała w nocy i wiedziała, jak bardzo się przydawał, kiedy światło mogło zniweczyć cały plan konspiracji. – Chętnie go przyjmę.
| w plecako-sakwie na plecach mam tylko zwinięty mocno sweter; przygarnę chętnie eliksir kociego wzroku od Charlie <3
[bylobrzydkobedzieladnie]
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ostatnio zmieniony przez Lydia Moore dnia 02.11.20 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Pod Pomnikiem Pamięci pojawiłem się przed czasem, stojąc na uboczu i paląc papierosa; zastanawiałem się jednocześnie dla którego z nas zapłonie świeca w tym miejscu, czyje imię sobie wygrawerowane w kamieniu. Czy wierzyłem, że wszyscy wyjdziemy z tego cało? Raczej nie. Głęboko wątpliwe. Musiałby stać się jakiś cud. Czy wątpiłem w umiejętności i zapał tych, którzy mieli wyruszyć do Tower, aby zdążyć przed prosem. Też nie. Problem tkwił w tym, że po drugiej stronie stali wykwalifikowani i wyszkoleni ludzie. Lepiej przygotowani do walki. Strażnicy w Tower to nie byle kto. Do tego na pewno spodziewali się naszej odsieczy, tego byłem pewien, mieli też wystarczająco wiele czasu, aby się do niej przygotować. Pewnie na nas czekali. Spodziewałem się trudnego starcia, niełatwej przeprawy, lecz nie wahałem się przed podjęciem decyzji - czułem, że jestem tam potrzebny, że muszę i chcę tam iść. Tonks była zdecydowanie bardziej potrzebna Zakonowi Feniksa. Musiała do niego wrócić.
Rzuciłem niedopałek papierosa na ziemię, gasząc go butem - ostatnie czego brakowało to pożar w Oazie - i ruszyłem w stronę Charlene, gdy pojawiła się razem z innymi, przynosząc ze sobą eliksiry. W milczeniu odczekałem aż inni wezmą od niej to, co było potrzebne; sam miałem jeszcze w zapasie kilka fiolek od niej, które miałem w kieszeni wygodnej, czarnej szaty, lecz czegoś mi brakowało. Czekając podszedłem do Michaela, aby położyć dłoń na jego ramieniu. Zawsze był profesjonalistą, mogłem na nim polegać podczas trudnych akcji, tym razem jednak chodziło o jego ukochaną siostrę. Emocje mogły wziąć górę. - Wyciągniemy ją stamtąd, stary - powiedziałem cicho, aby podnieść przyjaciela na duchu, po czym sam zbliżyłem się do Charlene. - Czy mógłbym wziąć jeden eliksir kameleona, jeśli go masz?
Przeczuwałem, że może być potrzebny. W ostatnich dniach desperacko rozglądałem się na peleryną niewidką, ale nigdzie nie mogłem jej dostać. Innego sposobu na zniknięcie z oczu przeciwnika nie znałem.
Obejrzałem się przez ramię, słysząc znajomy głos. Na kilka uderzeń serca zastygłem w bezruchu, mocno zaciskając szczęki i w złości mrużąc oczy. Pomagać jako łączniczka, rozbrzmiewało mi w uszach wspomnienie Williama, który wspominał na obradach Zakonu Feniksa, że wciągnął w to wszystko młodszą siostrę.
A teraz przyprowadził ją tutaj? Aby pozwolić jej wyruszyć do Tower? Jeśli w lipcu zacząłem mieć wątpliwości do jego zdrowego rozsądku, teraz całkiem pozbyłem się złudzeń.
Odczekałem chwilę, kiedy Lydia rozmawiała z Charlene, ale nie zamierzałem w milczeniu na to patrzeć, zwłaszcza, że zostało niewiele czasu. Lada chwila miał pojawić się Harold Longbottom.
- Może mógłbyś zmniejszyć i moją miotłę, co, Tonks? Lepiej sobie z tym radzisz/ - spytałem przyjaciela, zostawiając przy nim swoją miotłę, a sam stanąłem obok rodzeństwa Moore. Jeśli wcześniej starałem się nie dawać Williamowi żadnych powodów do podejrzeń, to tym razem miałem w nosie co sobie pomyśli, gdy rozchodziło się o życie Lydii. - Mógłbym cię prosić na moment, Lydio? Porozmawiać? - spytałem, wwiercając się spojrzeniem w jej oczy, prawą ręką wskazując gdzieś w prawo, abyśmy mogli odejść od innych choć kilka metrów.
| biorę od Charlene (jeśli mogę) 1 porcję Kameleona, mam przy sobie Eliksir znieczulający (2 porcje, stat. 46), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 40)
ślicznie proszę o uwzględnienie wrzuconego wcześniej rozwoju
Rzuciłem niedopałek papierosa na ziemię, gasząc go butem - ostatnie czego brakowało to pożar w Oazie - i ruszyłem w stronę Charlene, gdy pojawiła się razem z innymi, przynosząc ze sobą eliksiry. W milczeniu odczekałem aż inni wezmą od niej to, co było potrzebne; sam miałem jeszcze w zapasie kilka fiolek od niej, które miałem w kieszeni wygodnej, czarnej szaty, lecz czegoś mi brakowało. Czekając podszedłem do Michaela, aby położyć dłoń na jego ramieniu. Zawsze był profesjonalistą, mogłem na nim polegać podczas trudnych akcji, tym razem jednak chodziło o jego ukochaną siostrę. Emocje mogły wziąć górę. - Wyciągniemy ją stamtąd, stary - powiedziałem cicho, aby podnieść przyjaciela na duchu, po czym sam zbliżyłem się do Charlene. - Czy mógłbym wziąć jeden eliksir kameleona, jeśli go masz?
Przeczuwałem, że może być potrzebny. W ostatnich dniach desperacko rozglądałem się na peleryną niewidką, ale nigdzie nie mogłem jej dostać. Innego sposobu na zniknięcie z oczu przeciwnika nie znałem.
Obejrzałem się przez ramię, słysząc znajomy głos. Na kilka uderzeń serca zastygłem w bezruchu, mocno zaciskając szczęki i w złości mrużąc oczy. Pomagać jako łączniczka, rozbrzmiewało mi w uszach wspomnienie Williama, który wspominał na obradach Zakonu Feniksa, że wciągnął w to wszystko młodszą siostrę.
A teraz przyprowadził ją tutaj? Aby pozwolić jej wyruszyć do Tower? Jeśli w lipcu zacząłem mieć wątpliwości do jego zdrowego rozsądku, teraz całkiem pozbyłem się złudzeń.
Odczekałem chwilę, kiedy Lydia rozmawiała z Charlene, ale nie zamierzałem w milczeniu na to patrzeć, zwłaszcza, że zostało niewiele czasu. Lada chwila miał pojawić się Harold Longbottom.
- Może mógłbyś zmniejszyć i moją miotłę, co, Tonks? Lepiej sobie z tym radzisz/ - spytałem przyjaciela, zostawiając przy nim swoją miotłę, a sam stanąłem obok rodzeństwa Moore. Jeśli wcześniej starałem się nie dawać Williamowi żadnych powodów do podejrzeń, to tym razem miałem w nosie co sobie pomyśli, gdy rozchodziło się o życie Lydii. - Mógłbym cię prosić na moment, Lydio? Porozmawiać? - spytałem, wwiercając się spojrzeniem w jej oczy, prawą ręką wskazując gdzieś w prawo, abyśmy mogli odejść od innych choć kilka metrów.
| biorę od Charlene (jeśli mogę) 1 porcję Kameleona, mam przy sobie Eliksir znieczulający (2 porcje, stat. 46), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 40)
ślicznie proszę o uwzględnienie wrzuconego wcześniej rozwoju
becomes law
resistance
becomes duty
Wyczekiwała tego dnia od tak dawna, że gdy nareszcie nadszedł, nie mogła nadziwić się wszystkiemu, co rozgrywało się przed jej oczami, nie mogła przełknąć obawy i paniki, która jakimś ukrytym zmysłem kazała pożegnać się ostatecznie z każdym, kogo spotykała na drodze. Wstali nad ranem, wysiliła się, ile zdołała, by wepchnąć w Mike'a śniadanie, chociaż sama nie zjadła zupełnie nic. Wypiła tylko herbatę i sprawdziła, czy na pewno spakowała wszystko do torby - trochę ubrań na zmianę, druty, nalewkę z chmielu na uspokojenie. I Toma, rzecz jasna, dla którego zrobiła specjalną torebkę z chusty, żeby zawiesić go sobie z przodu na piersi jak dziecko, tak, że mógł wyglądać i patrzeć na nią z urazą, ale nie mógł rzucić się do ucieczki. Nie mogła zostawić go samego w domu, skoro nie wiedziała, kiedy wróci, a w Oazie na pewno nie będzie mu źle, tym bardziej, gdy pozna go z kotkami Charlie.
Była przemęczona, włosy spięła nieładnie, a wchodząc do Oazy ani na moment nie puściła dłoni brata. Nie wiedziała, czy bardziej stara się zapamiętać, jakie jego ręce są ciepłe i silne, czy odrzucić tę myśl w głąb świadomości i nie dać się złemu przeczuciu.
- Uważaj na siebie, dobrze? - wymamrotała po raz enty, gdy znaleźli się już pod pomnikiem. - Kocham cię.
Przyjrzała się ludziom: niektórych z nich rozpoznawała, więc cofnęła się pół kroku za plecy brata, by nikt przypadkiem nie próbował zaczepić jej do rozmowy.
Poza Gwen rzecz jasna, przed nią nie dało się uciec. To nic, kogo jak kogo, ale na jej obecność liczyła dziś wyjątkowo. Uśmiechnęła się blado, kiwając głową na powitanie. Cieszyło ją, że tyle dodatkowych osób zaangażowało się w to, by przygotować walczących do bitwy. Nie tylko Gwen zrobiła obwoźny kramik, dostrzegła także Charlie obładowaną eliksirami. Niech im to pomoże, niech im doda szczęścia.
- Chodź tu - szepnęła do Michaela, ciągnąc go za rękę. I tak musiała się wspiąć na palce, żeby ucałować go w czoło. - Niech cię ta twoja magia dobrze poprowadzi. Wróćcie oboje. Tylko wróćcie, ze wszystkim innym sobie poradzimy.
Puściła go i poprawiła lekko przyciasny szew sukienki. Nie leżała ona na Kerstin jak należy, nawet po tym jak ją własnoręcznie przeszyła. Była od Just trochę wyższa i szersza, ale wcale nie żałowała, że podebrała jej jedną sukienkę. Otucha może i była niewielka, ale lepsza od żadnej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Była przemęczona, włosy spięła nieładnie, a wchodząc do Oazy ani na moment nie puściła dłoni brata. Nie wiedziała, czy bardziej stara się zapamiętać, jakie jego ręce są ciepłe i silne, czy odrzucić tę myśl w głąb świadomości i nie dać się złemu przeczuciu.
- Uważaj na siebie, dobrze? - wymamrotała po raz enty, gdy znaleźli się już pod pomnikiem. - Kocham cię.
Przyjrzała się ludziom: niektórych z nich rozpoznawała, więc cofnęła się pół kroku za plecy brata, by nikt przypadkiem nie próbował zaczepić jej do rozmowy.
Poza Gwen rzecz jasna, przed nią nie dało się uciec. To nic, kogo jak kogo, ale na jej obecność liczyła dziś wyjątkowo. Uśmiechnęła się blado, kiwając głową na powitanie. Cieszyło ją, że tyle dodatkowych osób zaangażowało się w to, by przygotować walczących do bitwy. Nie tylko Gwen zrobiła obwoźny kramik, dostrzegła także Charlie obładowaną eliksirami. Niech im to pomoże, niech im doda szczęścia.
- Chodź tu - szepnęła do Michaela, ciągnąc go za rękę. I tak musiała się wspiąć na palce, żeby ucałować go w czoło. - Niech cię ta twoja magia dobrze poprowadzi. Wróćcie oboje. Tylko wróćcie, ze wszystkim innym sobie poradzimy.
Puściła go i poprawiła lekko przyciasny szew sukienki. Nie leżała ona na Kerstin jak należy, nawet po tym jak ją własnoręcznie przeszyła. Była od Just trochę wyższa i szersza, ale wcale nie żałowała, że podebrała jej jedną sukienkę. Otucha może i była niewielka, ale lepsza od żadnej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Coraz chłodniejsze dni zwiastowały nadejście ulubionej pory roku. Jesień pod przykrywką opadających, różnobarwnych liści, mokrych ulic oraz zaciemnionych poranków była odzwierciedleniem niejednostajnej, skłębionej duszy; nagromadzonych, ponurych nastrojów. Lubił oddawać się bezdennej melancholii, dużo prostszej zadumie oraz rozwlekłym przemyśleniem. Nadchodzący sezon pozwalał na ukrycie w ciasnych ścianach nowego domostwa, aby całkowicie poświęcić się umiłowanej pracy, coraz nowszym, bardziej wyszukanym badaniom, czy porywającej, wielogodzinnej lekturze. Miał wtedy wrażenie, że nie potrzebuje otaczającego świata, a wtedy świat nie potrzebował także jego. Mógł przepaść, zaszyć się w osobistej samotni wychodząc po najpotrzebniejsze rzeczy w całkowicie skrajnych przypadkach.
Jaśniejący księżyc wnikał przez zakurzoną szybę. Nie potrafił zmrużyć oka trawiony wykręcającym wnętrzności stresem, przygnębiającymi wizjami i dewastującymi myślami. Codziennie to samo. Od kilku tygodniu odrobinę nad sobą nie panował. Stracił werwę, zapał i popychającą motywację. Snuł się między pokojami nie potrafiąc znaleźć właściwego miejsca na tym ziemskim padole. Odwoływał klientów, nie odpisywał na listy. Wszystko przypomniało mu o tamtym dniu, o pewniej sylwetce więzionej między zimnymi, obskurnymi murami przeraźliwego Azkabanu. Na jego oczach i z jego winy! Ciężar, który ciążył na sercu narastał z każdą przemijającą sekundą. Utrudniał podniesienie z łóżka, podstawowe, codzienne czynności. Kompletnie o siebie nie dbał; nie jadł, popijał alkohol, praktycznie nie spał wpuszczając do umysły najgorsze, rozrywające koszmary. Nie umiał ich opanować.
Przygotowując się do zadania zabrał podstawowe wyposażenie. W głębi serca żywił jakąś rozpalającą nadzieje, lecz na zewnątrz pozostawał realistą. I choć zdawał sobie sprawę z ogromnego doświadczenie osób wyznaczonych do okrutnie trudnego i niebezpiecznego zadania, nie wybiegał w przyszłość. Kręcąc się po nieuporządkowanych kątach drewnianej chaty, wsunął na siebie czarne, przylegające ubrane, wygodne buty i lekki płaszcz chroniący przed domniemanym chłodem. Włożył różdżkę, chwycił miotłę, paczkę papierosów oraz kawałek chleba, po czym wyruszył z domu w bezdenną, poranną ciemność. Zanim spotka się z towarzyszką przed kresem Oazy, miał zamiar przejść się kawałek. Chciał pozostać jedynie sam ze sobą.
Przybywając do wyznaczonego miejsca stanął nieruchomo. Lekko zacieniony profil skrywał bladą, ziemistą cerę, przemęczone oczy bez znajomego blasku, ogromny nieład w postaci nieogolonych policzków i zbyt długich kosmyków. Ręce złożone na piersi podtrzymywały całkowity pion. Oddychał niespokojnie, gdyż meritum zadania zbliżało się nieubłaganie, niedźwiedzimi korkami. Gdy nadeszła skinął na przywitanie nie wypowiadając ani słowa. Szedł w milczeniu zaciskając szczękę oraz rozplecione dłonie. Zrobi wszystko, aby sprowadzić ją w bezpieczne miejsce. Żywą, zdrową w całości. Odpokutuje swą nieporadność i nieprzydatność.
Ciche westchnięcie prześlizgnęło się po całym ciele, gdy kobieta wyrzuciła krótkie pytanie. Długo zbierał się do odpowiedzi. Wybrzmiało gorzko, ponuro, dziwnie zachrypniętym głosem: – Mam różdżkę i te dłonie. Może to wystarczy. – wyrzucił beznamiętnie całkowicie ignorując słowa otuchy. One na niego nie działały. Zbyt wiele widział, aby oddać się w ręce nieistniejącej nadziei. Wchodząc na teren z ogromnym kamiennym pomnikiem skinął głową do zgromadzonym. Przejechał mętnym wzorkiem po znajomych twarzach przytrzymując go dłużej na niektórych z nich. Szybko odwrócił wzrok. Co miał im powiedzieć? Jakie uprzejmości wymienić? Z kim odbywać ckliwe pożegnania? Nie miał nikogo, nikt go przecież nie żałował. On siebie również.
Czekając aż kolejka do blond alechemiczki odrobinę się rozluźni, przesunął się w jej stronę pozwalając sobie na choć odrobinę kurtuazji: – Charlene, cześć, czy mógłbym również skorzystać z twoich zasobów? Przydałby mi się eliksir niezłomności i na wszelki wypadek eliksir kociego kroku. – wydukał mając nadzieję, iż dziewczyna pamięta go z zimowej, parkowej transakcji. Oby wyrobiła sobie o nim jak najlepsze zdanie. Gdy otrzymał odpowiednie fiolki podziękował kiwnięciem głowy. Rozglądając się po przestrzeni wypatrzył wystający, oddalony o kilka centymetrów kamień. Ruszył w jego stronę zasiadając w samotności, z dala od ludzi. Odpalił ziołowego papierosa wprowadzając duszący dym w zdenerwowane płuca. Czoło oparł na wierzchu dłoni spoglądając w oprószoną świeżą rosą ziemię. Nie umiał już myśleć, dlatego czekał na rozwój wydarzeń.
| jeżeli jest taka możliwość, to biorę od Charlie eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10) oraz eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 46)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jaśniejący księżyc wnikał przez zakurzoną szybę. Nie potrafił zmrużyć oka trawiony wykręcającym wnętrzności stresem, przygnębiającymi wizjami i dewastującymi myślami. Codziennie to samo. Od kilku tygodniu odrobinę nad sobą nie panował. Stracił werwę, zapał i popychającą motywację. Snuł się między pokojami nie potrafiąc znaleźć właściwego miejsca na tym ziemskim padole. Odwoływał klientów, nie odpisywał na listy. Wszystko przypomniało mu o tamtym dniu, o pewniej sylwetce więzionej między zimnymi, obskurnymi murami przeraźliwego Azkabanu. Na jego oczach i z jego winy! Ciężar, który ciążył na sercu narastał z każdą przemijającą sekundą. Utrudniał podniesienie z łóżka, podstawowe, codzienne czynności. Kompletnie o siebie nie dbał; nie jadł, popijał alkohol, praktycznie nie spał wpuszczając do umysły najgorsze, rozrywające koszmary. Nie umiał ich opanować.
Przygotowując się do zadania zabrał podstawowe wyposażenie. W głębi serca żywił jakąś rozpalającą nadzieje, lecz na zewnątrz pozostawał realistą. I choć zdawał sobie sprawę z ogromnego doświadczenie osób wyznaczonych do okrutnie trudnego i niebezpiecznego zadania, nie wybiegał w przyszłość. Kręcąc się po nieuporządkowanych kątach drewnianej chaty, wsunął na siebie czarne, przylegające ubrane, wygodne buty i lekki płaszcz chroniący przed domniemanym chłodem. Włożył różdżkę, chwycił miotłę, paczkę papierosów oraz kawałek chleba, po czym wyruszył z domu w bezdenną, poranną ciemność. Zanim spotka się z towarzyszką przed kresem Oazy, miał zamiar przejść się kawałek. Chciał pozostać jedynie sam ze sobą.
Przybywając do wyznaczonego miejsca stanął nieruchomo. Lekko zacieniony profil skrywał bladą, ziemistą cerę, przemęczone oczy bez znajomego blasku, ogromny nieład w postaci nieogolonych policzków i zbyt długich kosmyków. Ręce złożone na piersi podtrzymywały całkowity pion. Oddychał niespokojnie, gdyż meritum zadania zbliżało się nieubłaganie, niedźwiedzimi korkami. Gdy nadeszła skinął na przywitanie nie wypowiadając ani słowa. Szedł w milczeniu zaciskając szczękę oraz rozplecione dłonie. Zrobi wszystko, aby sprowadzić ją w bezpieczne miejsce. Żywą, zdrową w całości. Odpokutuje swą nieporadność i nieprzydatność.
Ciche westchnięcie prześlizgnęło się po całym ciele, gdy kobieta wyrzuciła krótkie pytanie. Długo zbierał się do odpowiedzi. Wybrzmiało gorzko, ponuro, dziwnie zachrypniętym głosem: – Mam różdżkę i te dłonie. Może to wystarczy. – wyrzucił beznamiętnie całkowicie ignorując słowa otuchy. One na niego nie działały. Zbyt wiele widział, aby oddać się w ręce nieistniejącej nadziei. Wchodząc na teren z ogromnym kamiennym pomnikiem skinął głową do zgromadzonym. Przejechał mętnym wzorkiem po znajomych twarzach przytrzymując go dłużej na niektórych z nich. Szybko odwrócił wzrok. Co miał im powiedzieć? Jakie uprzejmości wymienić? Z kim odbywać ckliwe pożegnania? Nie miał nikogo, nikt go przecież nie żałował. On siebie również.
Czekając aż kolejka do blond alechemiczki odrobinę się rozluźni, przesunął się w jej stronę pozwalając sobie na choć odrobinę kurtuazji: – Charlene, cześć, czy mógłbym również skorzystać z twoich zasobów? Przydałby mi się eliksir niezłomności i na wszelki wypadek eliksir kociego kroku. – wydukał mając nadzieję, iż dziewczyna pamięta go z zimowej, parkowej transakcji. Oby wyrobiła sobie o nim jak najlepsze zdanie. Gdy otrzymał odpowiednie fiolki podziękował kiwnięciem głowy. Rozglądając się po przestrzeni wypatrzył wystający, oddalony o kilka centymetrów kamień. Ruszył w jego stronę zasiadając w samotności, z dala od ludzi. Odpalił ziołowego papierosa wprowadzając duszący dym w zdenerwowane płuca. Czoło oparł na wierzchu dłoni spoglądając w oprószoną świeżą rosą ziemię. Nie umiał już myśleć, dlatego czekał na rozwój wydarzeń.
| jeżeli jest taka możliwość, to biorę od Charlie eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10) oraz eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 46)
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 03.11.20 10:45, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Gwen nie umkną strój Kerstin, który nie leżał na uzdrowicielce tak, jak powinien. Zdecydowanie bardziej pasowałby Justine, a młodsza panna Tonks była przecież kobietą schludną i zawsze skromnie, ale dobrze ubraną. To nie mógł być przypadek, choć to nie była pora ani miejsce, by nad tym dłużej myśleć.
Zakonnicy szli na wojnę. Na front, prosto do wroga. Nie był to pierwszy raz w zbyciu Gwen gdy ludzie wokół niej musieli dokonywać takich wyborów. Tyle że w przypadku II Wojny Światowej była jeszcze dzieckiem, które inaczej odbierało świat. Ponadto jej rodzice nie byli członkami armii. Jej matka spędzała ten czas razem z nią, na wsi. Jej ojciec nie przerwał urzędniczej pracy. To wiec był pierwszy raz, gdy to ona, osobiście, miała wrażenie, że w pewien sposób wysyła ludzi, którym ufa na niebezpieczną, trudną misję. A jeśli nie wysyła to przynajmniej pomaga to robić, zamiast iść razem z nimi, ramię w ramię. Nie podobało jej się to. Nie chciała mieć wrażenia, że wysyła kogokolwiek na rzeź. Jeśli choć jednemu z Zakonników coś się stanie… Pannę Grey przeszedł dreszcz.
Michael, na swoje szczęście, przyjął przyniesione przez nią eliksiry. Ba, nawet nie marudził, choć Gwen miała wrażenie, że jest bardziej spięty. Nie dziwiła się temu. To było w końcu całkiem oczywiste.
Zerknęła na Kerstin. Powinna natychmiast się wycofać, podejść do kogoś innego, tak aby mogli się jeszcze pożegnać. Nie była przecież członkiem rodziny Tonksów, ale wtedy jeszcze raz zerknęła na Michaela i…
… och, w co on się wplątywał? Nie powinien nigdzie iść. Nigdzie! Zakon przecież poradzi sobie bez niego równie dobrze, a przecież nie mogli stracić kolejnego Tonksa. Kerstin nie mogła. Garbiel nie mógł. Ona nie mogła?
– Michael? – odezwała się jeszcze raz, z wahaniem. Glos ledwo przechodził jej przez gardło, drżąc. Mówiła cicho, niemal szeptając. Na więcej chyba po prostu nie było jej teraz stać: – Masz wrócić, rozumiesz? Jak nie to… to… sama cię znajdę, a potem cię potraktuję tą bombardą tak, że będziesz tego żałował – zagroziła, przyjmując tak poważny ton, na jaki tylko było ją stać. Tak łatwiej było zamaskować drżenie głosu.
Zawahała się po raz kolejny, znów katem oka zerkając na Kerstin, czując wyrzuty sumienia, ze wciąż tutaj jest, aby następnie uznać, że właściwie teraz to już wszystko jedno. Spontanicznie zarzuciła Michaelowi ręce na szyje, stając na palcach i ściskając go mocno. Tylko na chwile, sekundę lub dwie, bo to nie był czas na więcej. Po twarzy dziewczyny popłynęły pojedyncze łzy, a gdy już miała się odsuwać, pocałowała go przelotem w policzek, czerwieniejąc przy tym, choć tym razem (w przeciwieństwie do tego, co działo się wtedy, w pełnej świetlików zatoczce) nie miała zamiaru przepraszać.
– Ja… może lepiej już pójdę – uznała, niepewnie, nerwowo chwytając się za nadgarstek i robiąc krok w stronę Kerstin.
Zakonnicy szli na wojnę. Na front, prosto do wroga. Nie był to pierwszy raz w zbyciu Gwen gdy ludzie wokół niej musieli dokonywać takich wyborów. Tyle że w przypadku II Wojny Światowej była jeszcze dzieckiem, które inaczej odbierało świat. Ponadto jej rodzice nie byli członkami armii. Jej matka spędzała ten czas razem z nią, na wsi. Jej ojciec nie przerwał urzędniczej pracy. To wiec był pierwszy raz, gdy to ona, osobiście, miała wrażenie, że w pewien sposób wysyła ludzi, którym ufa na niebezpieczną, trudną misję. A jeśli nie wysyła to przynajmniej pomaga to robić, zamiast iść razem z nimi, ramię w ramię. Nie podobało jej się to. Nie chciała mieć wrażenia, że wysyła kogokolwiek na rzeź. Jeśli choć jednemu z Zakonników coś się stanie… Pannę Grey przeszedł dreszcz.
Michael, na swoje szczęście, przyjął przyniesione przez nią eliksiry. Ba, nawet nie marudził, choć Gwen miała wrażenie, że jest bardziej spięty. Nie dziwiła się temu. To było w końcu całkiem oczywiste.
Zerknęła na Kerstin. Powinna natychmiast się wycofać, podejść do kogoś innego, tak aby mogli się jeszcze pożegnać. Nie była przecież członkiem rodziny Tonksów, ale wtedy jeszcze raz zerknęła na Michaela i…
… och, w co on się wplątywał? Nie powinien nigdzie iść. Nigdzie! Zakon przecież poradzi sobie bez niego równie dobrze, a przecież nie mogli stracić kolejnego Tonksa. Kerstin nie mogła. Garbiel nie mógł. Ona nie mogła?
– Michael? – odezwała się jeszcze raz, z wahaniem. Glos ledwo przechodził jej przez gardło, drżąc. Mówiła cicho, niemal szeptając. Na więcej chyba po prostu nie było jej teraz stać: – Masz wrócić, rozumiesz? Jak nie to… to… sama cię znajdę, a potem cię potraktuję tą bombardą tak, że będziesz tego żałował – zagroziła, przyjmując tak poważny ton, na jaki tylko było ją stać. Tak łatwiej było zamaskować drżenie głosu.
Zawahała się po raz kolejny, znów katem oka zerkając na Kerstin, czując wyrzuty sumienia, ze wciąż tutaj jest, aby następnie uznać, że właściwie teraz to już wszystko jedno. Spontanicznie zarzuciła Michaelowi ręce na szyje, stając na palcach i ściskając go mocno. Tylko na chwile, sekundę lub dwie, bo to nie był czas na więcej. Po twarzy dziewczyny popłynęły pojedyncze łzy, a gdy już miała się odsuwać, pocałowała go przelotem w policzek, czerwieniejąc przy tym, choć tym razem (w przeciwieństwie do tego, co działo się wtedy, w pełnej świetlików zatoczce) nie miała zamiaru przepraszać.
– Ja… może lepiej już pójdę – uznała, niepewnie, nerwowo chwytając się za nadgarstek i robiąc krok w stronę Kerstin.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 03.11.20 15:20, w całości zmieniany 1 raz
Ingisson niby wiedział, że może być potrzebny bez zapowiedzi i całkiem nagle. Mimo wszystko był zaskoczony kiedy okazało się, że musi udać się do Oazy na teraz. Nie zwracał zbytnio uwagi na to, co na siebie zakładał. Dlatego nawet nie mrugnął kiedy na jego stopach znalazła się jedna szara i jedna czarna skarpetka oraz czerwony dół szaty i zielona góra. Dół mógł być chyba nawet częścią oficjalnej szaty z Durmstrangu, nie miał co do tego pewności, bo pora na kojarzenie takich rzeczy była dość niewygodna. Chwytał po prostu pierwsze lepsze ubrania, które mu się nawinęły.
Całą swoją przytomność umysłu poświęcił natomiast na spakowanie eliksirów, które miał ze sobą zabrać. Właściwie to wziął zapas wszystkiego, musiał po temu przygotować nie jedną torbę, a dwie. Szkło latało w powietrzu kiedy fiolki samoistnie pakowały się do transportu, a Norweg w tym czasie przygotował sobie naprędce kawę. Pił ją tak naprędce, że aż poparzył sobie język, ale nie miał czasu się tym przejmować. Zarzucił po jednej torbie na jedno ramię i obładowany niczym juczny wół chwycił za różdżkę, rozpoczynając serię skoków teleportacyjnych, które miały umożliwić mu dotarcie do Zakazanego Lasu. Miał okazję kilka razy już dokonywać tego procederu przy okazji badań z Ollivanderem, jednak nie sprawiało to, że tyle zniknięć w tak krótkim czasie nie pozostawiało na nim swojego znamienia. Nim dotarł w okolice portalu Norweg był całkiem zlany potem i zasapany, a idąc musiał co chwilę przystawać, bo kręciło mu się w głowie. Dążył jednak uparcie do celu, nie mógł się spóźnić: musiał pojawić się zanim wyruszą, żeby być w stanie wesprzeć ich swoimi umiejętnościamim. W walce się nie przydawał, jednak jego eliksiry – to była już zupełnie inna bajka. Dlatego parł do przodu, aż nie natrafił na strzegącego przejścia Zakonnika. Norweg wytężył umysł, starając się przypomnieć sobie, jak zwracali się to niego na spotkaniu wcześniejszym niż ostatnie. Kearon? Nie, to nie to. Ale jakoś podobnie. A, Keaton!, przypomniał sobie, a gdyby miał wolną rękę to uderzyłby się nią w czoło. Tak czy siak, facet otworzył alchemikowi przejście, a chwilę później Norwega ogarnęło znajome, wilgotne powietrze Oazy. Pospieszył na tyle na ile był w stanie w stronę Pomnika Pamięci, na miejscu zastając już niewielkie zgromadzenie.
– Jak ktoś... coś... to mam – wysapał, ostrożnie kładąc brzęczące torby na siemi i otwierając ich wieka, tak żeby każdy mógł się poczęstować czym potrzebował.
| Nie wiem czy cokolwiek z tego jest jeszcze potrzebne, ale proszę się częstować:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Czuwający strażnik (4 porcje, stat. 30, moc +10)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
- Eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Eliksir Garota (2 porcje, stat. 31)
- Eliksir Herbicydy (4 porcje)
- Eliksir kociego wzroku (3 porcje, moc 47)
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15)
- Eliksir przeciwbólowy (4 porcje)
- Eliksir wiggenowy (2 porcje, stat. 30, moc +15)
- Kameleon (8 porcji)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (2 porcje)
- Mikstura buchorożca (3 porcje, stat. 31)
- Mikstura buchorożca (2 porcje, moc +10)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Płynne srebro (1 porcja, stat. 31)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (2 porcje, stat. 30)
- Wywar ze szczuroszczeta (4 porcje)
- Veritaserum (2 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03)
Całą swoją przytomność umysłu poświęcił natomiast na spakowanie eliksirów, które miał ze sobą zabrać. Właściwie to wziął zapas wszystkiego, musiał po temu przygotować nie jedną torbę, a dwie. Szkło latało w powietrzu kiedy fiolki samoistnie pakowały się do transportu, a Norweg w tym czasie przygotował sobie naprędce kawę. Pił ją tak naprędce, że aż poparzył sobie język, ale nie miał czasu się tym przejmować. Zarzucił po jednej torbie na jedno ramię i obładowany niczym juczny wół chwycił za różdżkę, rozpoczynając serię skoków teleportacyjnych, które miały umożliwić mu dotarcie do Zakazanego Lasu. Miał okazję kilka razy już dokonywać tego procederu przy okazji badań z Ollivanderem, jednak nie sprawiało to, że tyle zniknięć w tak krótkim czasie nie pozostawiało na nim swojego znamienia. Nim dotarł w okolice portalu Norweg był całkiem zlany potem i zasapany, a idąc musiał co chwilę przystawać, bo kręciło mu się w głowie. Dążył jednak uparcie do celu, nie mógł się spóźnić: musiał pojawić się zanim wyruszą, żeby być w stanie wesprzeć ich swoimi umiejętnościamim. W walce się nie przydawał, jednak jego eliksiry – to była już zupełnie inna bajka. Dlatego parł do przodu, aż nie natrafił na strzegącego przejścia Zakonnika. Norweg wytężył umysł, starając się przypomnieć sobie, jak zwracali się to niego na spotkaniu wcześniejszym niż ostatnie. Kearon? Nie, to nie to. Ale jakoś podobnie. A, Keaton!, przypomniał sobie, a gdyby miał wolną rękę to uderzyłby się nią w czoło. Tak czy siak, facet otworzył alchemikowi przejście, a chwilę później Norwega ogarnęło znajome, wilgotne powietrze Oazy. Pospieszył na tyle na ile był w stanie w stronę Pomnika Pamięci, na miejscu zastając już niewielkie zgromadzenie.
– Jak ktoś... coś... to mam – wysapał, ostrożnie kładąc brzęczące torby na siemi i otwierając ich wieka, tak żeby każdy mógł się poczęstować czym potrzebował.
| Nie wiem czy cokolwiek z tego jest jeszcze potrzebne, ale proszę się częstować:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Czuwający strażnik (4 porcje, stat. 30, moc +10)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
- Eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10)
- Eliksir Garota (2 porcje, stat. 31)
- Eliksir Herbicydy (4 porcje)
- Eliksir kociego wzroku (3 porcje, moc 47)
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15)
- Eliksir przeciwbólowy (4 porcje)
- Eliksir wiggenowy (2 porcje, stat. 30, moc +15)
- Kameleon (8 porcji)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (2 porcje)
- Mikstura buchorożca (3 porcje, stat. 31)
- Mikstura buchorożca (2 porcje, moc +10)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Płynne srebro (1 porcja, stat. 31)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (2 porcje, stat. 30)
- Wywar ze szczuroszczeta (4 porcje)
- Veritaserum (2 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03)
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To miał być ten dzień. Ten wielki dzień, w którym ją ocalą. Wejdą tam, zrobią, co trzeba i wyciągną ją, nim utknie tam na dobre. Była żywa, cokolwiek jej zrobili, wciąż żyła. Tej myśli trzymała się kurczowo przez ostatnie dni. I z każdym kolejnym zbliżającym ją do tego dnia, miała w sobie coraz więcej nadziei i determinacji, wiary w to, że odniosą sukces. Myśli o nadchodzących wydarzeniach nie pozwoliły jej spać, nie chciała być z nimi sama. Zarówno z wyobrażeniami na temat Azkabanu i Tower, jak i więźniów, strażników i samej drogi. Nie była. Ciepło drewnianej chaty w oazie, pełnej znajomych zapachów i bliskich jej twarzy pozwalała odetchnąć bardziej niż sen, którego nie potrzebowała. Czas spędzony przy gorącej herbacie wczesnym wieczorem, słuchając śpiewów Amelii, która prawdopodobnie nie przeczuwała wcale niebezpieczeństw nadchodzącego dnia przyprawiał o uśmiech. Jej podrygi i rezolutność skutecznie odciągały myśli. Nowe rysunki i opowieści o przygarniętym zwierzaku, o dzieciach z sąsiedztwa i wielkich na krajową skalę odkryciach w oazie. To było miłe. To było dobre. I wypełniało ją pozytywną energią jeszcze długo. A później, gdy nadeszła już noc, opierając głowę o jego ramię i milcząc myślała o tym, co było i o tym, co jeszcze będzie.
Wieści przyszły nagle, ale byli blisko. W pośpiechu przygotowała im pierwsze śniadanie. Upewniła się, że w zabranej przez ciebie niewielkiej torbie znajduje się peleryna niewidka i lusterko. Splotła włosy tak, by nie przeszkadzały jej dzisiaj, ciemne szaty były nie tylko praktyczne, ale też wygodne, spódnica była stosunkowo krótka, nie utrudni jej żadnych ruchów. Wzięła też miotłę. Ruszyła wraz z Billym, ale na miejsce dotarła sama; Lydia na niego czekała w Zakazanym Lesie.
Dopiero teraz, na miejscu miała okazję zobaczyć ich wszystkich. Tych, którzy stawili się tu dziś, by po nią wyruszyć. By tu zostać i pomóc. Podeszła do odsuniętej w tył Kerrie i uściskała ją mocno, palcami gładząc po plecach.
— Wyciągniemy ją — obiecała jej cicho, odsuwając się, by spojrzeć jej w oczy. Pogładziła ją po policzku i spojrzała na Michaela, mocno i ciasno oplecionego rękami Gwen, uśmiechając się do niego. Dotknęła jego ręki milcząco, w geście powitania i pożegnania zarazem. Bała się, że nie wrócą wszyscy. Że coś po drodze pójdzie nie po ich myśli; strach przez moment zacisnął dłoń na jej krtani, nie mogąc wydusić z siebie słowa podeszła do Asbjorna, witając go skąpym uśmiechem. — Czy to eliksir garota?— Sięgnęła po jedną z fiolek, delikatnie chwytając ją w palcach. — Mogę?— Spojrzała na rudowłosego mężczyznę wdzięcznie. To, że przybyli tu wraz z Gwen i Charlie, by ich wyposażyć było bardzo ważne.
Przystanęła przy Lydii i Cedricu, czujnym okiem obrzucając ich dwoje. Przelotnie ścisnęła dłoń przyjaciółki, by stanąć z boku i nie przeszkadzać im w rozmowie. Oparła się o postawioną w pionie miotłę, chwyciła ją dłońmi i przylgnęła policzkiem do trzonka, czekając na znak; na początek.
| Jeśli mogę, biorę eliksir Garota (2 porcje, stat. 31) od Asa
Wieści przyszły nagle, ale byli blisko. W pośpiechu przygotowała im pierwsze śniadanie. Upewniła się, że w zabranej przez ciebie niewielkiej torbie znajduje się peleryna niewidka i lusterko. Splotła włosy tak, by nie przeszkadzały jej dzisiaj, ciemne szaty były nie tylko praktyczne, ale też wygodne, spódnica była stosunkowo krótka, nie utrudni jej żadnych ruchów. Wzięła też miotłę. Ruszyła wraz z Billym, ale na miejsce dotarła sama; Lydia na niego czekała w Zakazanym Lesie.
Dopiero teraz, na miejscu miała okazję zobaczyć ich wszystkich. Tych, którzy stawili się tu dziś, by po nią wyruszyć. By tu zostać i pomóc. Podeszła do odsuniętej w tył Kerrie i uściskała ją mocno, palcami gładząc po plecach.
— Wyciągniemy ją — obiecała jej cicho, odsuwając się, by spojrzeć jej w oczy. Pogładziła ją po policzku i spojrzała na Michaela, mocno i ciasno oplecionego rękami Gwen, uśmiechając się do niego. Dotknęła jego ręki milcząco, w geście powitania i pożegnania zarazem. Bała się, że nie wrócą wszyscy. Że coś po drodze pójdzie nie po ich myśli; strach przez moment zacisnął dłoń na jej krtani, nie mogąc wydusić z siebie słowa podeszła do Asbjorna, witając go skąpym uśmiechem. — Czy to eliksir garota?— Sięgnęła po jedną z fiolek, delikatnie chwytając ją w palcach. — Mogę?— Spojrzała na rudowłosego mężczyznę wdzięcznie. To, że przybyli tu wraz z Gwen i Charlie, by ich wyposażyć było bardzo ważne.
Przystanęła przy Lydii i Cedricu, czujnym okiem obrzucając ich dwoje. Przelotnie ścisnęła dłoń przyjaciółki, by stanąć z boku i nie przeszkadzać im w rozmowie. Oparła się o postawioną w pionie miotłę, chwyciła ją dłońmi i przylgnęła policzkiem do trzonka, czekając na znak; na początek.
| Jeśli mogę, biorę eliksir Garota (2 porcje, stat. 31) od Asa
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Alexander spodziewał się wezwania od Harolda, jednak spodziewał się go nieco później – czy też raczej wcześniej, bo było już po północy. Miał niewiele czasu na zrobienie wszystkiego co miał zrobić, a wliczało się w to ubranie, naszykowanie wszystkich niezbędnych eliksirów i przedmiotów oraz wysłanie patronusów do Roselyn i Archibalda, a także obudzenie Idy i Isabelli. Ostatecznie wyszło na to, że obudzony został cały dom, bo wytworzył się taki galimatias i poruszenie, że nawet Louis na strychu został wytrącony ze snu. Dobrze zresztą, bo oficjalnie to on miał teraz pilnować domu i Charlotte, nieoficjalnie zaś Kurnik wciąż pozostawał obwarowany zaklęciami ochronnymi.
Farley zebrał się i zostawił dziewczyny, żeby przygotowały się do wyjścia i spotkały się z nim pod bramą Hogwartu za godzinę, sam zaś popędził na wezwanie Harolda, żeby przedyskutować palące kwestie. Kiedy Longbottom kazał im się rozejść Alexander popędził na powrót do Zakazanego Lasu i do wejścia do Hogwartu, gdzie czekały już na niego Ida z Isabellą oraz Archibald i Roselyn. Farley powitał ich skinięciem głowy i wyciągnął rękę ku Idzie, na moment łapiąc wzrokiem jej zaniepokojone oczy. Wygiął usta w nieznacznym cieniu uśmiechu, bo nie było sensu zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Oboje wiedzieli, ze nie mają na to jakiejkolwiek gwarancji.
Alexander poprowadził głębiej w Zakazany Las, w pewnej chwili komunikując, że nadszedł czas na to, aby zasłonić oczy. Użył do tego zaklęcia Obscuro, bo chociaż zaufałby każdej z nich z własnym życiem to utrzymanie w tajemnicy położenia przejścia do Oazy cenił wyżej niż własne życie. Zresztą, brak wiedzy o umiejscowieniu przejścia chronił także i je. Kiedy Roselyn, Isabella i Ida miały już opaski na oczach Alexander podał jedną dłoń Idzie, a drugą Isabelli, pozostawiając Archibaldowi zajęcie się Roselyn. Szli trochę wolniej ze względu na nierówności podłoża i wystające korzenie (przysiągłby, że kilka samoistnie podstawiło im się pod nogi), jednak ostatecznie dotarli do usypanego stosiku kamieni. Alexandrowi wciąż było ciężko na sercu kiedy myślał o Bathildzie Bagshot, którą właśnie tutaj widzieli po raz ostatni. Zauważył nieopodal stróżującego przy przejściu Keatona i skinął mu głową, po czym bez słowa otworzył przejście i cała grupa uzdrowicieli weszła do Oazy. Farley zaczekał aż przejście się zamknie, poprowadził dziewczęta jeszcze kawałek dalej, po czym serią niewerbalnych Finite zdjął im z oczu opaski. Milczał wciąż, będąc wysoce nie w nastroju do rozmów, jedynie nie wypuszczając dłoni Idy ze swojej własnej. Nawet gdy dotarli pod obelisk nie wypuścił jej ręki z uścisku, wraz z nią kierując się do Charlene.
– Dzień dobry, Charlene – przywitał czarownicę. – Masz to, o co cię prosiłem? – zapytał przed odebraniem z rąk czarownicy kilku fiolek, które schował zaraz w odpowiednich przegródkach w nakładce na pas. – Dziękuję – powiedział i skinął pannie Leighton głową, po czym oddalił się wraz z Idą na bok.
W ustronnym miejscu obdarzył swoją czarownicę czułym, ale jednocześnie i smutnym uśmiechem, doskonale świadom wsuniętego na jej prawy palec serdeczny pierścionka. – Postaram się być ostrożny – powiedział, ujmując jej obie ręce w swoje dłonie, po czym pochylił się i pocałował ją w sam środek czoła. Nie mógł jej niczego obiecać, wiedzieli o tym oboje, a strzępki ulotnej nadziei pozwalały jakoś próbować snuć plany na przyszłość. Przymknął oczy i napawał się przez moment zapachem jej włosów, w których pomiędzy tchnieniem szkockiego wiatru wciąż czaiły się senne nuty świeżo wypranej pościeli, jednak chociaż chętnie potrwałby przy niej dłużej, musiał odsunąć się, posłać jej jeszcze jeden smutny uśmiech i puścić jej dłonie, żeby zacząć zbierać ze sobą swoją drużynę.
– Vincent! Lydia! Cedric! Billy! Michael! – poniósł się głos Farleya, który przywoływał do siebie swój zespół. – Macie wszystko? Billy, mógłbym twoje lusterko dwukierunkowe? I czy Hannah przekazała drugie Kieranowi? – zapytał, bowiem komunikacja między ich grupami miała zostać pomiędzy przywódcami grup.
| Biorę od Charlene eliksir uspokajający x2 i Kameleon x1, resztę ekwipunku dookreślę w następnym poście + proszę MG o instrukcje co z rzucaniem na halucynacje
Farley zebrał się i zostawił dziewczyny, żeby przygotowały się do wyjścia i spotkały się z nim pod bramą Hogwartu za godzinę, sam zaś popędził na wezwanie Harolda, żeby przedyskutować palące kwestie. Kiedy Longbottom kazał im się rozejść Alexander popędził na powrót do Zakazanego Lasu i do wejścia do Hogwartu, gdzie czekały już na niego Ida z Isabellą oraz Archibald i Roselyn. Farley powitał ich skinięciem głowy i wyciągnął rękę ku Idzie, na moment łapiąc wzrokiem jej zaniepokojone oczy. Wygiął usta w nieznacznym cieniu uśmiechu, bo nie było sensu zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Oboje wiedzieli, ze nie mają na to jakiejkolwiek gwarancji.
Alexander poprowadził głębiej w Zakazany Las, w pewnej chwili komunikując, że nadszedł czas na to, aby zasłonić oczy. Użył do tego zaklęcia Obscuro, bo chociaż zaufałby każdej z nich z własnym życiem to utrzymanie w tajemnicy położenia przejścia do Oazy cenił wyżej niż własne życie. Zresztą, brak wiedzy o umiejscowieniu przejścia chronił także i je. Kiedy Roselyn, Isabella i Ida miały już opaski na oczach Alexander podał jedną dłoń Idzie, a drugą Isabelli, pozostawiając Archibaldowi zajęcie się Roselyn. Szli trochę wolniej ze względu na nierówności podłoża i wystające korzenie (przysiągłby, że kilka samoistnie podstawiło im się pod nogi), jednak ostatecznie dotarli do usypanego stosiku kamieni. Alexandrowi wciąż było ciężko na sercu kiedy myślał o Bathildzie Bagshot, którą właśnie tutaj widzieli po raz ostatni. Zauważył nieopodal stróżującego przy przejściu Keatona i skinął mu głową, po czym bez słowa otworzył przejście i cała grupa uzdrowicieli weszła do Oazy. Farley zaczekał aż przejście się zamknie, poprowadził dziewczęta jeszcze kawałek dalej, po czym serią niewerbalnych Finite zdjął im z oczu opaski. Milczał wciąż, będąc wysoce nie w nastroju do rozmów, jedynie nie wypuszczając dłoni Idy ze swojej własnej. Nawet gdy dotarli pod obelisk nie wypuścił jej ręki z uścisku, wraz z nią kierując się do Charlene.
– Dzień dobry, Charlene – przywitał czarownicę. – Masz to, o co cię prosiłem? – zapytał przed odebraniem z rąk czarownicy kilku fiolek, które schował zaraz w odpowiednich przegródkach w nakładce na pas. – Dziękuję – powiedział i skinął pannie Leighton głową, po czym oddalił się wraz z Idą na bok.
W ustronnym miejscu obdarzył swoją czarownicę czułym, ale jednocześnie i smutnym uśmiechem, doskonale świadom wsuniętego na jej prawy palec serdeczny pierścionka. – Postaram się być ostrożny – powiedział, ujmując jej obie ręce w swoje dłonie, po czym pochylił się i pocałował ją w sam środek czoła. Nie mógł jej niczego obiecać, wiedzieli o tym oboje, a strzępki ulotnej nadziei pozwalały jakoś próbować snuć plany na przyszłość. Przymknął oczy i napawał się przez moment zapachem jej włosów, w których pomiędzy tchnieniem szkockiego wiatru wciąż czaiły się senne nuty świeżo wypranej pościeli, jednak chociaż chętnie potrwałby przy niej dłużej, musiał odsunąć się, posłać jej jeszcze jeden smutny uśmiech i puścić jej dłonie, żeby zacząć zbierać ze sobą swoją drużynę.
– Vincent! Lydia! Cedric! Billy! Michael! – poniósł się głos Farleya, który przywoływał do siebie swój zespół. – Macie wszystko? Billy, mógłbym twoje lusterko dwukierunkowe? I czy Hannah przekazała drugie Kieranowi? – zapytał, bowiem komunikacja między ich grupami miała zostać pomiędzy przywódcami grup.
| Biorę od Charlene eliksir uspokajający x2 i Kameleon x1, resztę ekwipunku dookreślę w następnym poście + proszę MG o instrukcje co z rzucaniem na halucynacje
Gdy nadeszła pora w miejscu zbiórki zaczęło kręcić się coraz więcej czarodziei dla których stanowił tło. Krzątali się, szykowali, żegnali, pokrzepiali. Obserwując ten obrazek czuł się poniekąd jak niepasujący element układanki. Zignorował jednak to uczucie wiedząc, że jak tylko wszystko się zacznie przestanie mieć to jakiekolwiek znaczenie. Przyjaźnie, jak i nienawiści, więzi krwi i odmienności. Zabawnym było to, jak wojna pomimo tego, że była tak bardzo niechciana to w sytuacji zagrożenia miała moc zrównywania wszystkich w obliczu zagrożenia. Bo przecież ryzykowali. Nie dla jednej kobiety, a dla wielu ludzi. Przynajmniej on.
Kiedy wyłapał w tłumie spojrzeniem Alexandra przeczesał go szorstkim, uważnym spojrzeniem. Nie do końca wierzył w jego kondycję. Teraz jednak było już za późno by to podważać. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że przy pierwszym spotkaniu z byle dementorem nie rozchwieje się i nie zabije wszystkich ze swojej grupy. Nie widział wśród jego współtowarzyszy nikogo, kto byłby w stanie wyjść mu na przeciw w razie potrzeby.
Kiedy pojawiła się okazja by skorzystać z eliksirów nie krępował się sięgnąć po te oferowane przez Charlene pomimo jej wyraźnej niechęci. W ciszy i bez zbędnych słów. Wiedział czego potrzebował.
To samo zrobił, gdy pojawił się As, lecz w jego przypadku pokusił się o kilka dodatkowych fiolek, które schował we wnętrzu zaczarowanej torby. Wiedział, że mógł wziąć więcej niż inni dlatego postarał się wyposażyć w większą ilość eliksirów leczących. Kto wie, jak długo przyjdzie im się próbować utrzymać by dać odpowiednią ilość czasu pozostałej grupie. Następnie czekał na początek wszystkiego.
|Od As'a: Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03), Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30), Eliksir kociego kroku (1 porcje, stat. 46), Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15)
|Od Charlene: Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)[bylobrzydkobedzieladnie]
Kiedy wyłapał w tłumie spojrzeniem Alexandra przeczesał go szorstkim, uważnym spojrzeniem. Nie do końca wierzył w jego kondycję. Teraz jednak było już za późno by to podważać. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że przy pierwszym spotkaniu z byle dementorem nie rozchwieje się i nie zabije wszystkich ze swojej grupy. Nie widział wśród jego współtowarzyszy nikogo, kto byłby w stanie wyjść mu na przeciw w razie potrzeby.
Kiedy pojawiła się okazja by skorzystać z eliksirów nie krępował się sięgnąć po te oferowane przez Charlene pomimo jej wyraźnej niechęci. W ciszy i bez zbędnych słów. Wiedział czego potrzebował.
To samo zrobił, gdy pojawił się As, lecz w jego przypadku pokusił się o kilka dodatkowych fiolek, które schował we wnętrzu zaczarowanej torby. Wiedział, że mógł wziąć więcej niż inni dlatego postarał się wyposażyć w większą ilość eliksirów leczących. Kto wie, jak długo przyjdzie im się próbować utrzymać by dać odpowiednią ilość czasu pozostałej grupie. Następnie czekał na początek wszystkiego.
|Od As'a: Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03), Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30), Eliksir kociego kroku (1 porcje, stat. 46), Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15)
|Od Charlene: Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 04.11.20 2:18, w całości zmieniany 1 raz
Kolejni czarodzieje podchodzili do niej, by wziąć eliksiry. W głębi duszy doskwierały jej wyrzuty sumienia, że nie potrafiła dla Zakonu zrobić więcej niż warzenie mikstur. A przez dwa miesiące najgłębszej depresji nawet z tym był problem, bo trudno było jej się zmobilizować do czegokolwiek produktywnego. Listy gończe całkowicie złamały jej już wcześniej nadwątlony śmiercią siostry i utratą pracy w Mungu hart ducha. Dopiero w sierpniu zaczęła bardziej powracać do życia, do regularnego warzenia eliksirów i pomagania w Oazie, i dręczyło ją poczucie winy z powodu własnej słabości, której uległa wcześniej, w maju, czerwcu i przez sporą część lipca. Nie znaczyło to, że w ogóle w tym czasie nie udostępniała mikstur, bo przed listami gończymi zdążyła uwarzyć ich wiele, ale brakowało jej sił, by warzyć nowe już po listach.
Teraz nadszedł więc czas, by odkupić swoje winy i w tym decydującym momencie wspomóc innych jak należało, by mogli skorzystać z jej zasobów. Po Justine wyruszało wielu Zakonników. Pierwsza podeszła do niej Lucinda. Charlie podała jej fiolki, o które prosiła, nie mogąc nawet w najbardziej abstrakcyjnych rozważaniach przypuszczać, że to właśnie była osoba, która stała za jej nieszczęściem i utratą całego dotychczasowego życia. Podała fiolki także Michaelowi, uśmiechając się do niego lekko i doradzając mu w kwestii pomniejszenia miotły. Potem spojrzała na Lydię, która mimo bycia świeżą twarzą w Zakonie miała dość odwagi, by wyruszyć.
- Nie ma problemu, proszę bardzo – powiedziała do niej, podając jej fiolkę, o którą poprosiła. Miała akurat eliksir kociego wzroku. – Chyba powinnam mieć jeszcze jeden – rzekła do Cedrica, który pojawił się po chwili.
Dostrzegła też Kerstin, którą Michael najwyraźniej przyprowadził do Oazy, by była bezpieczna.
- Kerstin… Jeśli zechcesz, to kiedy wyruszą, możesz przyjść do mnie. Tam razem poczekamy na dalsze wieści – zwróciła się do niej, by Tonks nie musiała bezcelowo szwendać się po Oazie, szukając dla siebie miejsca. Nie tak dawno gościła ją u siebie, starając się wesprzeć. Nie narzucała się jednak, pozwalając, by dziewczyna mogła w spokoju pożegnać brata. Później, już po wszystkim, Charlie była gotowa zaoferować jej wsparcie i kąt do przeczekania. Sama wiedziała, jak straszliwy jest czas oczekiwania na wieści o zagrożonym rodzeństwie. Nim dowiedziała się o śmierci Very, spędziła pięć miesięcy czekając na jakąkolwiek wiadomość.
Podała też eliksiry Vincentowi, który najwyraźniej postanowił wspomóc Zakon.
- Cieszę cię, że cię znowu widzę, czy raczej cieszyłabym się, gdyby nie przykre okoliczności, które nas tu zgromadziły – powiedziała cicho do niego, wspominając przelotnie ich zimowe spotkanie jeszcze w Londynie, kiedy jej życie wciąż wyglądało normalnie. Od tamtego czasu minęło ponad pół roku, w trakcie którego ona straciła prawie wszystko i wylądowała w Oazie, a i jego ścieżki najwyraźniej sprowadziły go do Zakonu śladem siostry i ojca.
Pojawił się nawet Asbjorn, na którym zatrzymała na dłużej wzrok; dawno nie miała okazji widzieć drugiego alchemika, z którym łączyła ją wspólna pasja. On wciąż mógł wieść życie, które jej zostało odebrane, nie musiał zostawać uciekinierem jak ona.
Gdy pojawiła się Hannah, coś w głębi jej duszy drgnęło, choć zdziwiłaby się, gdyby jej tu nie zobaczyła. Jej kuzynka była prawdziwym Wrightem i z pewnością nie stałaby z boku, kiedy w grę wchodziło życie jej przyjaciółki. A Charlie, jako Leighton, właśnie z boku zamierzała pozostać, oferując to, na czym się znała, czyli swoje eliksiry.
- Hannah – zwróciła się do niej. Chciała się z nią pożegnać, tak po prostu. Mimo różnic w charakterze i umiejętnościach pozostawały rodziną, i Charlie bała się tego, że mogło jej się coś stać, tak jak Verze. Miała nadzieję, że już niedługo znowu ją zobaczy całą i zdrową. – Wrócisz, prawda? Powiedz, że tak.
Gdy pojawił się Alexander, Charlie wysupłała to, co dla niego przygotowała, jednocześnie unikając patrzenia mu w oczy. Wciąż czuła się bardzo nieswojo z tym, jak przez drugą połowę maja, czerwiec i część lipca zaniedbała pracę dla jego lecznicy z powodu pogrążenia w depresji. Zdawała sobie sprawę, że zawaliła na całej linii, ulegając swoim słabościom. W tym dawnym życiu sprzed listów gończych i śmierci Very nie pozwalała sobie na coś takiego. Zawsze dawała z siebie wszystko, gdy w grę wchodziło warzenie eliksirów, i w Mungu często pracowała ponad normę. Ale to było w czasach zanim jej życie legło w gruzach. Teraz stawała przed nim jako osoba złamana, choć już bardziej ogarnięta niż w lipcu, bardziej pogodzona ze swoją stratą i mocniej angażująca się w życie Oazy.
- Eliksiry uspokajające i kameleon, tak jak prosiłeś – powiedziała, dając mu fiolki. A potem sięgnęła jeszcze do kieszeni, wydobywając niedużą fiolkę skrywającą złocisty płyn. – I weź jeszcze to, jako gwardzista i dowódca grupy. Będziesz wiedział najlepiej, jak go spożytkować.
Tak cenny eliksir jak Felix felicis, których Charlie posiadała naprawdę niewiele, wolała oddać w ręce kogoś, kto odpowiedzialnie wykorzysta jego moc. W razie potrzeby mógł w Azkabanie odstąpić go komuś, kto będzie potrzebował go najbardziej.
Mimo osobistej niechęci do Anthony’ego nie zamierzała odmawiać mu eliksirów, więc bez słowa podała mu fiolkę, którą chciał. Mogła go nie lubić, ale stali po tej samej stronie nawet jeśli zupełnie nie popierała jego metod. Jeśli ktoś jeszcze chciał skorzystać z jej zasobów, wciąż mógł to zrobić, nadal posiadała eliksiry do zaoferowania.
Teraz nadszedł więc czas, by odkupić swoje winy i w tym decydującym momencie wspomóc innych jak należało, by mogli skorzystać z jej zasobów. Po Justine wyruszało wielu Zakonników. Pierwsza podeszła do niej Lucinda. Charlie podała jej fiolki, o które prosiła, nie mogąc nawet w najbardziej abstrakcyjnych rozważaniach przypuszczać, że to właśnie była osoba, która stała za jej nieszczęściem i utratą całego dotychczasowego życia. Podała fiolki także Michaelowi, uśmiechając się do niego lekko i doradzając mu w kwestii pomniejszenia miotły. Potem spojrzała na Lydię, która mimo bycia świeżą twarzą w Zakonie miała dość odwagi, by wyruszyć.
- Nie ma problemu, proszę bardzo – powiedziała do niej, podając jej fiolkę, o którą poprosiła. Miała akurat eliksir kociego wzroku. – Chyba powinnam mieć jeszcze jeden – rzekła do Cedrica, który pojawił się po chwili.
Dostrzegła też Kerstin, którą Michael najwyraźniej przyprowadził do Oazy, by była bezpieczna.
- Kerstin… Jeśli zechcesz, to kiedy wyruszą, możesz przyjść do mnie. Tam razem poczekamy na dalsze wieści – zwróciła się do niej, by Tonks nie musiała bezcelowo szwendać się po Oazie, szukając dla siebie miejsca. Nie tak dawno gościła ją u siebie, starając się wesprzeć. Nie narzucała się jednak, pozwalając, by dziewczyna mogła w spokoju pożegnać brata. Później, już po wszystkim, Charlie była gotowa zaoferować jej wsparcie i kąt do przeczekania. Sama wiedziała, jak straszliwy jest czas oczekiwania na wieści o zagrożonym rodzeństwie. Nim dowiedziała się o śmierci Very, spędziła pięć miesięcy czekając na jakąkolwiek wiadomość.
Podała też eliksiry Vincentowi, który najwyraźniej postanowił wspomóc Zakon.
- Cieszę cię, że cię znowu widzę, czy raczej cieszyłabym się, gdyby nie przykre okoliczności, które nas tu zgromadziły – powiedziała cicho do niego, wspominając przelotnie ich zimowe spotkanie jeszcze w Londynie, kiedy jej życie wciąż wyglądało normalnie. Od tamtego czasu minęło ponad pół roku, w trakcie którego ona straciła prawie wszystko i wylądowała w Oazie, a i jego ścieżki najwyraźniej sprowadziły go do Zakonu śladem siostry i ojca.
Pojawił się nawet Asbjorn, na którym zatrzymała na dłużej wzrok; dawno nie miała okazji widzieć drugiego alchemika, z którym łączyła ją wspólna pasja. On wciąż mógł wieść życie, które jej zostało odebrane, nie musiał zostawać uciekinierem jak ona.
Gdy pojawiła się Hannah, coś w głębi jej duszy drgnęło, choć zdziwiłaby się, gdyby jej tu nie zobaczyła. Jej kuzynka była prawdziwym Wrightem i z pewnością nie stałaby z boku, kiedy w grę wchodziło życie jej przyjaciółki. A Charlie, jako Leighton, właśnie z boku zamierzała pozostać, oferując to, na czym się znała, czyli swoje eliksiry.
- Hannah – zwróciła się do niej. Chciała się z nią pożegnać, tak po prostu. Mimo różnic w charakterze i umiejętnościach pozostawały rodziną, i Charlie bała się tego, że mogło jej się coś stać, tak jak Verze. Miała nadzieję, że już niedługo znowu ją zobaczy całą i zdrową. – Wrócisz, prawda? Powiedz, że tak.
Gdy pojawił się Alexander, Charlie wysupłała to, co dla niego przygotowała, jednocześnie unikając patrzenia mu w oczy. Wciąż czuła się bardzo nieswojo z tym, jak przez drugą połowę maja, czerwiec i część lipca zaniedbała pracę dla jego lecznicy z powodu pogrążenia w depresji. Zdawała sobie sprawę, że zawaliła na całej linii, ulegając swoim słabościom. W tym dawnym życiu sprzed listów gończych i śmierci Very nie pozwalała sobie na coś takiego. Zawsze dawała z siebie wszystko, gdy w grę wchodziło warzenie eliksirów, i w Mungu często pracowała ponad normę. Ale to było w czasach zanim jej życie legło w gruzach. Teraz stawała przed nim jako osoba złamana, choć już bardziej ogarnięta niż w lipcu, bardziej pogodzona ze swoją stratą i mocniej angażująca się w życie Oazy.
- Eliksiry uspokajające i kameleon, tak jak prosiłeś – powiedziała, dając mu fiolki. A potem sięgnęła jeszcze do kieszeni, wydobywając niedużą fiolkę skrywającą złocisty płyn. – I weź jeszcze to, jako gwardzista i dowódca grupy. Będziesz wiedział najlepiej, jak go spożytkować.
Tak cenny eliksir jak Felix felicis, których Charlie posiadała naprawdę niewiele, wolała oddać w ręce kogoś, kto odpowiedzialnie wykorzysta jego moc. W razie potrzeby mógł w Azkabanie odstąpić go komuś, kto będzie potrzebował go najbardziej.
Mimo osobistej niechęci do Anthony’ego nie zamierzała odmawiać mu eliksirów, więc bez słowa podała mu fiolkę, którą chciał. Mogła go nie lubić, ale stali po tej samej stronie nawet jeśli zupełnie nie popierała jego metod. Jeśli ktoś jeszcze chciał skorzystać z jej zasobów, wciąż mógł to zrobić, nadal posiadała eliksiry do zaoferowania.
- Eliksiry:
- Lecznicze wymagające II poziomu anatomii:
- Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 28, moc +5)
- Złoty eliksir (2 porcje, stat. 46, moc +5)
Lecznicze wymagające I poziomu anatomii:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 40, moc +10)
- [?] Eliksir natychmiastowej jasności (1 porcja, stat. 23)
- Eliksir uspokajający (3 porcje, stat. 46, moc +20) - 2 porcje dla Alexa
- Eliksir znieczulający (2 porcje, stat. 28) – 1 porcja dla Anthony’ego
- Eliksir znieczulający (3 porcje, stat. 46) – 1 porcja dla Michaela
- [?] Maść z wodnej gwiazdy (3 porcje, stat. 20)
- Maść z wodnej gwiazdy (2 porcje, stat. 46)
- Maść z wodnej gwiazdy (6 porcji, stat. 46, moc +20)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (3 porcje, stat, 40, moc +15) – 1 porcja dla Lucindy, 1 porcja dla Michaela
Lecznicze nie wymagające anatomii:
- Antidotum podstawowe (4 porcje, stat. 46)
- Eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 40)
Bojowe:
- Czuwający strażnik (4 porcje, stat. 26)
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 28, moc +15)
- Czuwający strażnik (3 porcje, stat. 40)
- Eliksir byka (1 porcja, stat. 40, moc +5)
- Eliksir byka (3 porcje, stat. 46, moc +15)
- Eliksir grozy (1 porcja, stat. 22)
- Eliksir kociego kroku (2 porcje, stat. 28)
- Eliksir kociego kroku (4 porcje, stat. 46) – 1 porcja dla Vincenta
- Eliksir kociego wzroku (2 porcje, stat. 23)
- Eliksir kociego wzroku (2 porcje, stat. 28, moc +15) – 1 porcja dla Lydii
- [?] Eliksir lodowego płaszcza (2 porcje, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (3 porcje, stat. 40)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 26, moc +5)
- Eliksir niezłomności (2 porcje, stat. 40)
- Eliksir niezłomności (4 porcje, stat. 46, moc +10) – 1 porcja dla Lucindy, 1 porcja dla Michaela, 1 porcja dla Vincenta
- [?] Eliksir ochrony (3 porcje, stat. 46)
- Kameleon (2 porcje, stat. 46) - 1 porcja dla Alexa, 1 porcja dla Cedrica
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 40)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 46)
- Smocza Łza (3 porcje, stat. 40)
- Wężowe usta (1 porcja, stat. 40, moc +10)
- Wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15) – 1 porcja dla Lucindy
+ Felix Felicis (1 porcja, stat. 40, uwarzony 18.02.57), dla Alexa
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Dotarcie do Oazy w tym jednym, konkretnym celu oszołomiło ją na tyle, że pewne elementy zaczęły docierać do niej dopiero teraz. Dzięki temu dostrzegła znajome twarze – wśród nich Michaela i Kerstin, nerwowych, nic dziwnego, to przecież ich siostrę porwali, rodzinę. Zerknęła na Billy’ego, bo przez głowę przemknęłaby myśl – gdyby porwali jego, do jak wielkiego poświęcenia zdolna byłaby się posunąć? Jak daleko postawić stopę poza granice własnego komfortu i narzuconych zasad? Jak wiele zaryzykować? Odpowiedź była tylko jedna, ni mniejsza, ni większa: zrobiłaby wszystko, żeby wrócił do nich cały i żywy. Posłała rodzeństwu pokrzepiający uśmiech, kiedy rozmawiali z bliskimi, chciała przekazać im, że zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby ją stamtąd wyrwać. Michael przecież tam z nimi szedł. Dostrzegła też Vincenta, do którego uniosła dłoń w nieco skromnym geście powitania. Każdemu z nich zależało na tym, żeby ją uwolnić z łap wroga, nie dać im przewagi i satysfakcji. Każdemu z nich zależało na tym, żeby odciągnąć od Just szpony śmierci. Przyjęła od Charlene eliksir, uśmiechając się do niej słabo, ale wciąż z wdzięcznością.
Rozglądała się dalej, ale to nie trwało długo, bo w końcu jej źrenice musiały zogniskować się na wyjątkowo znanej sylwetce. Na ramionach, które niegdyś obejmowały ją mocno, pewnie, zapewniały o tym, że jej nie puści; na szyi, której zapach mogła wyłonić spośród innych zaledwie za pstryknięciem palców; aż w końcu patrzyła mu w oczy. Patrzyła bez skruchy, z naturalną dla siebie pewnością, która jednak lekko uginała się pod lękliwością towarzyszącą jej od czasu przeczytania w Magu informacji o pojmaniu Just. Przełknęła ślinę, gdy ruszył w jej kierunku – niemal równo z Hann, która zdążyła już powitać się z resztą. Ujęła jej dłoń jakby w pośpiechu, w prędkim poszukiwaniu wsparcia, bo słysząc pytanie Cedrica wiedziała już, że nie chce odchodzić, ale krótki błysk nadziei powiedział, że może warto. Zacisnęła zęby i odeszła kilka kroków posłusznie, zaraz obejmując się dłońmi za ramiona. Poczuła chłód. Nie wiedziała tylko – płynący od Dearborna czy ziemi budzącej się po ciężkiej, ciemnej nocy.
– Nie wycofam się – szepnęła. Nie wiedziała, co chciał mówić, ale spodziewała się jego postawienia do pionu, prośby o pójście po rozum do głowy – na jego modłę. Nie, nie cofnie się, bo tam była Just i potrzebowała ich pomocy. Możliwe, że źle zaczęła. Powinna dać mu mówić, bo może… Nie. Jego spojrzenie na to nie wskazywało. Jego mowa ciała tak samo. – Więc?
Mieli mało czasu. Zaledwie chwilę.
Rozglądała się dalej, ale to nie trwało długo, bo w końcu jej źrenice musiały zogniskować się na wyjątkowo znanej sylwetce. Na ramionach, które niegdyś obejmowały ją mocno, pewnie, zapewniały o tym, że jej nie puści; na szyi, której zapach mogła wyłonić spośród innych zaledwie za pstryknięciem palców; aż w końcu patrzyła mu w oczy. Patrzyła bez skruchy, z naturalną dla siebie pewnością, która jednak lekko uginała się pod lękliwością towarzyszącą jej od czasu przeczytania w Magu informacji o pojmaniu Just. Przełknęła ślinę, gdy ruszył w jej kierunku – niemal równo z Hann, która zdążyła już powitać się z resztą. Ujęła jej dłoń jakby w pośpiechu, w prędkim poszukiwaniu wsparcia, bo słysząc pytanie Cedrica wiedziała już, że nie chce odchodzić, ale krótki błysk nadziei powiedział, że może warto. Zacisnęła zęby i odeszła kilka kroków posłusznie, zaraz obejmując się dłońmi za ramiona. Poczuła chłód. Nie wiedziała tylko – płynący od Dearborna czy ziemi budzącej się po ciężkiej, ciemnej nocy.
– Nie wycofam się – szepnęła. Nie wiedziała, co chciał mówić, ale spodziewała się jego postawienia do pionu, prośby o pójście po rozum do głowy – na jego modłę. Nie, nie cofnie się, bo tam była Just i potrzebowała ich pomocy. Możliwe, że źle zaczęła. Powinna dać mu mówić, bo może… Nie. Jego spojrzenie na to nie wskazywało. Jego mowa ciała tak samo. – Więc?
Mieli mało czasu. Zaledwie chwilę.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Pomnik Pamięci
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda