Lewitująca wieża Big Bena
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lewitująca wieża Big Bena
Burza, jaka w Noc Duchów 1956 r. nawiedziła Anglię, przełamała Big Bena na pół. Wejście do środka zostało zagrodzone, jednak niektórzy wciąż przemykali się do środka. Do czasu - podczas wojny w Londynie wiosną 1957 r. wieża została doszczętnie zniszczona ogniem. Opowieści mówią, że gdy ogień ją strawił i przewalił, bohaterska czarownica zatrzymała zegar przed upadkiem i zawiesiła go w powietrzu potężnym zaklęciem. Jego szczątki niebezpiecznie wiszą w ten sposób do dnia dzisiejszego.
Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami pamiątkowymi.
Zaś na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię I.
Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami pamiątkowymi.
Zaś na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię I.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Pomimo tego, że zostały rozdzielone przez oszalały tłum miała nadzieje, że uda im się odnaleźć właśnie pod Big Benem. Nie bez powodu wybrały właśnie to miejsce. Dawny punkt Londynu tak jak zresztą wszystko miał swoją historię. Sam sobą pokazywał jak wielki wpływ na ich świat miała wojna, która nadal nie dotarła do swojego punktu kulminacyjnego. Można było śmiało podejrzewać, że wszystko co znają jeszcze się zmieni, a obraz znanego im miasta zmieni się nie do poznania. Plac przed Big Benem był też dawniej miejscem spotkań. Nie tylko czarodziei, ale także mugoli. Może właśnie dlatego postawiły na tę właśnie lokację. Może ich mała misja nie była zaplanowana co do minuty, ale musiały coś robić by całkowicie nie zwariować, prawda?
Rzucając zaklęcie miała nadzieje, że nic się nie rozświetli. Mogli trafić tu na bezdomnych lub ludzi szukających jakiegoś schronienia. To nie miało znaczenia. Jedynie miała nadzieje, że nikt nie zepsuje im zabawy zanim dobrze jej nie zaczną. Słysząc znajomy głos odwróciła się i odetchnęła z ulgą. Na szczęście Hania była cała, a przynajmniej na taką wyglądała. - Ze mną w porządku, a Ty jesteś cała? - zapytała mając nadzieje, że Marcy też niedługo do nich dołączy. Martwiła się o przyjaciółkę chociaż wiedziała, że ta na pewno sobie poradzi. - Zniknęłyście mi z oczu niemal od razu - zaczęła kręcąc przy tym głową. - Myślisz, że to była jakaś zaplanowana akcja? - zastanawiała się czy natrafili na jakieś zaplanowane działania Ministerstwa czy może tak właśnie wyglądało codzienne życie Londynu w ostatnim czasie.
Blondynka patrzyła jak czarownica rzuca kolejne zaklęcia mogące upewnić je w przekonaniu, że są tutaj same. Szlachciankę zaniepokoił fakt, że zaklęcie zamiast rozświetlić się blaskiem to zmieniło swoją formę kapiąc im na podłogę.
To co działo się później było szaleństwem, którego się nie spodziewała. Podłoga zaczęła pulsować i puszyć się pod ich nogami. Zapach unoszący się we wnętrzu ruin przypominał ten z cukierni na Pokątnej, a krem wylewający się spod niektórych warstw podłogi wyglądał... pysznie? - Co do diabła? - zapytała robiąc krok tak by nie stracić równowagi.
Słysząc głos przyjaciółki chciała ją ostrzec by ta zachowała odpowiednią odległość, ale niestety nie zdążyła. Ciasteczkowa podłoga była prawie wszędzie i tylko po niektórych częściach można było się przemieszczać. - Zaraz ci pomogę - powiedziała chcąc skierować swoje kroki w stronę kobiety. Miała nadzieje, że sama nie przepadnie w tym smacznym podłożu.
Rzucając zaklęcie miała nadzieje, że nic się nie rozświetli. Mogli trafić tu na bezdomnych lub ludzi szukających jakiegoś schronienia. To nie miało znaczenia. Jedynie miała nadzieje, że nikt nie zepsuje im zabawy zanim dobrze jej nie zaczną. Słysząc znajomy głos odwróciła się i odetchnęła z ulgą. Na szczęście Hania była cała, a przynajmniej na taką wyglądała. - Ze mną w porządku, a Ty jesteś cała? - zapytała mając nadzieje, że Marcy też niedługo do nich dołączy. Martwiła się o przyjaciółkę chociaż wiedziała, że ta na pewno sobie poradzi. - Zniknęłyście mi z oczu niemal od razu - zaczęła kręcąc przy tym głową. - Myślisz, że to była jakaś zaplanowana akcja? - zastanawiała się czy natrafili na jakieś zaplanowane działania Ministerstwa czy może tak właśnie wyglądało codzienne życie Londynu w ostatnim czasie.
Blondynka patrzyła jak czarownica rzuca kolejne zaklęcia mogące upewnić je w przekonaniu, że są tutaj same. Szlachciankę zaniepokoił fakt, że zaklęcie zamiast rozświetlić się blaskiem to zmieniło swoją formę kapiąc im na podłogę.
To co działo się później było szaleństwem, którego się nie spodziewała. Podłoga zaczęła pulsować i puszyć się pod ich nogami. Zapach unoszący się we wnętrzu ruin przypominał ten z cukierni na Pokątnej, a krem wylewający się spod niektórych warstw podłogi wyglądał... pysznie? - Co do diabła? - zapytała robiąc krok tak by nie stracić równowagi.
Słysząc głos przyjaciółki chciała ją ostrzec by ta zachowała odpowiednią odległość, ale niestety nie zdążyła. Ciasteczkowa podłoga była prawie wszędzie i tylko po niektórych częściach można było się przemieszczać. - Zaraz ci pomogę - powiedziała chcąc skierować swoje kroki w stronę kobiety. Miała nadzieje, że sama nie przepadnie w tym smacznym podłożu.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Spojrzała na Lucindę z uśmiechem, kiwając powoli głową. Wszystko było w porządku, udało się dotrzeć tu bez dodatkowych niespodzianek. Liczyła na to, że tak już zostanie, a cały plan się powiedzie — to jednak zależało w tej chwili od Figg, a tej nie mogła nigdzie po drodze dostrzec.
— Trochę się potłukłam...— mruknęła pod nosem, zsuwając kaptur z głowy. Na myśl o gonitwie sprzed chwili westchnęła. Sądziła, że z czasem, gdy miasto zacznie pustoszeć takich sytuacji będzie coraz mniej, ale Ministerstwo Magii nie zamierzało oszczędzić nikogo. — Wyglądało raczej jak jakaś dzika łapanka. Przerażające.— To wszystko, co działo się teraz w stolicy upewniało ją w przekonaniu, że Londyn stał się siedliskiem zła, a oni musieli coś z tym zrobić.
Co poszło nie tak, nie wiedziała. Wszystko zrobiła, jak należy — ruch nadgarstkiem, inkantacja. A może była nieco rozkojarzona, serce przecież w piersi wciąż biło jak szalone. Może ból z obitych pośladków sprawił, że dłoń jej zadrżała zmęczona ciągłym masowaniem. Może zwyczajnie jednak się pomyliła. Dziwna kluska z końca jej różdżki skapnęła na ziemię, zdążyła machnąć nią ponownie, ale ziemia spulchniała w jednej chwili.
– Czy to...— ciasto? Dokończyła w myślach, wiedząc, jak bzdurnie by to zabrzmiało. Niemożliwe, co za idiotyczna pułapka. Kiedy w środku pojawiła się Marcella, odwróciła się, by na nią spojrzeć wzrokiem Merlin jeden wie. Ona z pewnością nie wiedziała, a już na pewno nie potrafiła wyjaśnić pochodzenia przedziwnego — choć przyjemnego zapachu; nie była pewna, dlaczego podłoga pod nimi zrobiła się puszysta i miękka, jak sernik mamy. SPojrzała pod nogi, zastygając w bezruchu.
— Nie ruszajcie się przez chwilę!— Skarciła je obie, wiercipięty, które od razu zaczęły zapadać się w słodkim kremie. — Wstrętne łakomczuchy. — Skuszone słodyczą.— Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi utonąć w budyniowym bagnie — mruknęła pod nosem, rozglądając się uważnie. Nie wiedziała, gdzie się ruszyć, by nie zapaść. Nie wiedziała, czy gorsza byłaby śmierć z uduszenia, czy przejedzenia w tej sytuacji. — Wyciągnę was jakoś — za chwilę, za moment, tylko stanie w jakimś bezpiecznym miejscu.
Ruszyła się w końcu, robiąc krok w stronę Lucindy, która zaś grzęzła obok Marc.
— Trochę się potłukłam...— mruknęła pod nosem, zsuwając kaptur z głowy. Na myśl o gonitwie sprzed chwili westchnęła. Sądziła, że z czasem, gdy miasto zacznie pustoszeć takich sytuacji będzie coraz mniej, ale Ministerstwo Magii nie zamierzało oszczędzić nikogo. — Wyglądało raczej jak jakaś dzika łapanka. Przerażające.— To wszystko, co działo się teraz w stolicy upewniało ją w przekonaniu, że Londyn stał się siedliskiem zła, a oni musieli coś z tym zrobić.
Co poszło nie tak, nie wiedziała. Wszystko zrobiła, jak należy — ruch nadgarstkiem, inkantacja. A może była nieco rozkojarzona, serce przecież w piersi wciąż biło jak szalone. Może ból z obitych pośladków sprawił, że dłoń jej zadrżała zmęczona ciągłym masowaniem. Może zwyczajnie jednak się pomyliła. Dziwna kluska z końca jej różdżki skapnęła na ziemię, zdążyła machnąć nią ponownie, ale ziemia spulchniała w jednej chwili.
– Czy to...— ciasto? Dokończyła w myślach, wiedząc, jak bzdurnie by to zabrzmiało. Niemożliwe, co za idiotyczna pułapka. Kiedy w środku pojawiła się Marcella, odwróciła się, by na nią spojrzeć wzrokiem Merlin jeden wie. Ona z pewnością nie wiedziała, a już na pewno nie potrafiła wyjaśnić pochodzenia przedziwnego — choć przyjemnego zapachu; nie była pewna, dlaczego podłoga pod nimi zrobiła się puszysta i miękka, jak sernik mamy. SPojrzała pod nogi, zastygając w bezruchu.
— Nie ruszajcie się przez chwilę!— Skarciła je obie, wiercipięty, które od razu zaczęły zapadać się w słodkim kremie. — Wstrętne łakomczuchy. — Skuszone słodyczą.— Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi utonąć w budyniowym bagnie — mruknęła pod nosem, rozglądając się uważnie. Nie wiedziała, gdzie się ruszyć, by nie zapaść. Nie wiedziała, czy gorsza byłaby śmierć z uduszenia, czy przejedzenia w tej sytuacji. — Wyciągnę was jakoś — za chwilę, za moment, tylko stanie w jakimś bezpiecznym miejscu.
Ruszyła się w końcu, robiąc krok w stronę Lucindy, która zaś grzęzła obok Marc.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
- Wybaczcie - od tego zaczęła. Musiała jednak zniknąć im z oczu, może nie do końca zrobiła to ze swojej woli. - Nie chciałam, żeby policjanci mnie rozpoznali. - Miała ochotę splunąć, kiedy mówiła o policjantach. Nie uważała ich ani troche za osoby, które broniły teraz praworządności, byli to raczej zbrodniarze znęcający się nad biednymi ludźmi. Jednak teraz mogły być pewne, że w Londynie nie żyją tylko tylko nieskazitelni czarodzieje czystej krwi. I musiały w pewien sposób dać znać, że nad wolnością i obaleniem tej władzy nadal ktoś pracuje. A co jest lepsze niż podkopanie autorytetu? Nic nie jest lepsze niż podkopanie autorytetu!
No i już snuła tutaj utopijne plany, gdy nawet się nie obejrzała, a wpadła w pułapkę. Po pas w białą, lepką substancję, pachnącą jak cukier puder z wanilią, co od razu wydało się niesamowicie dziwne. Zerknęła w dół, na swoje piękne utetłane spodnie i wzięła na palec trochę kremu, powąchała go. - Czy to jest placek z kremem? - spytała lekko zszokowana. No, ale działał trochę jak ruchome piaski, czuła się jak uwięziona w Desepres. Na pewno nie mogło być trudno się z tego wydostać, prawda? Tak się przynajmniej zadawało... - Chwila, Lucy, nie... - No nie zdążyła powiedzieć koleżance, żeby nie wykonywała gwałtownych ruchów. I zaraz obok niej już-nie-Selwynówna utknęła w słodkim kremie tak samo jak ona. I nie wytrzymała, po prostu oparła dłoń na twarzy, jednocześnie mazając się kremem po czole i policzku. - Brawo. - bąknęła tylko. - Kto w ogóle wpadł na pomysł zamieniania podłogi w krem? I nie dodał do niego nawet skórki z cytryny! - Była naprawdę oburzona. Postanowiła jednak spóbować uwolnić się sama. Jakoś udało jej się dostać do utetłanej w kremie różdżki, trzymanej w magicznej kieszonce w rękawie. Najgorzej, że teraz jej miotła była cała w słodkim budyniu... Wycelowała różdżką w schody, które rozciągały się niedaleko i nadal wyglądały na całkiem betonowe. - Ascendio! - rzuciła, wykonując odpowiedni ruch. To powinno wystarczyć, żeby ją z tego budyniowego piekła wyciągnąć.
No i już snuła tutaj utopijne plany, gdy nawet się nie obejrzała, a wpadła w pułapkę. Po pas w białą, lepką substancję, pachnącą jak cukier puder z wanilią, co od razu wydało się niesamowicie dziwne. Zerknęła w dół, na swoje piękne utetłane spodnie i wzięła na palec trochę kremu, powąchała go. - Czy to jest placek z kremem? - spytała lekko zszokowana. No, ale działał trochę jak ruchome piaski, czuła się jak uwięziona w Desepres. Na pewno nie mogło być trudno się z tego wydostać, prawda? Tak się przynajmniej zadawało... - Chwila, Lucy, nie... - No nie zdążyła powiedzieć koleżance, żeby nie wykonywała gwałtownych ruchów. I zaraz obok niej już-nie-Selwynówna utknęła w słodkim kremie tak samo jak ona. I nie wytrzymała, po prostu oparła dłoń na twarzy, jednocześnie mazając się kremem po czole i policzku. - Brawo. - bąknęła tylko. - Kto w ogóle wpadł na pomysł zamieniania podłogi w krem? I nie dodał do niego nawet skórki z cytryny! - Była naprawdę oburzona. Postanowiła jednak spóbować uwolnić się sama. Jakoś udało jej się dostać do utetłanej w kremie różdżki, trzymanej w magicznej kieszonce w rękawie. Najgorzej, że teraz jej miotła była cała w słodkim budyniu... Wycelowała różdżką w schody, które rozciągały się niedaleko i nadal wyglądały na całkiem betonowe. - Ascendio! - rzuciła, wykonując odpowiedni ruch. To powinno wystarczyć, żeby ją z tego budyniowego piekła wyciągnąć.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Lucinda nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Nigdy nie walczyła z podłożem zmieniającym się w ciastko z kremem i tak naprawdę nie wiedziała, po których częściach podłoża powinna się poruszać, żeby uniknąć niespodziewanego zatopienia. Pech chciał, że zmierzając w stronę Marcy z planem uratowania jej przed całkowitym pochłonięciem przez kremówkę, wpadła niczym śliwka w kompot. Wybierając się z dziewczynami na tę cichą misję nie spodziewała się, że wszystko pójdzie gładko. W końcu znajdowali się w Londynie, który obecnie był dla nich teraz niedostępny, a takie wtargnięcie mogło być karane w ich przypadku nie tylko Tower. Po prostu nie spodziewała się, że na swojej drodze spotkają właśnie TAKIE ograniczenia. Najpierw przestraszony tłum czarodziei chcących uciec przed rzucającymi na oślep zaklęciami policjantami, a teraz ciastko z kremem przyrządzone przez Hanię. Nic dziwnego, że od razu przypomniały jej się czasy anomalii kiedy to każde rzucone zaklęcie mogło skutkować mało przyjemnym rezultatem. To, w którym znalazły się obecnie było komiczne, ale także dość problematyczne. - Ale dałam - skomentowała dłońmi dotykając kremu, który w swojej strukturze przypominał jej trochę budyń. - Po pas w kremie - może odkryły właśnie nowy sport? Walki w karpatce zamiast walk w kisielu? Lucinda spojrzała na obie z towarzyszek przepraszającym spojrzeniem. Wcale nie chciała się tak wpakować. Zwyczajnie chciała pomóc, a magia kolejny raz okazała się zdradliwa.
Blondynka skinęła głową na słowa Hani, która chciała podjąć się próby ich ratunku. Widząc jednak jak Marcy za pomocą magi wyswobadza się z objęć budyniu postanowiła spróbować tego samego. - Poczekaj jeszcze. Nie ma co ryzykować, że wdepniesz w ten biszkopt równie głęboko jak ja. - zaczęła unosząc kącik ust w uśmiechu. Tak naprawdę słowo "biszkopt" najchętniej zamieniłaby na coś innego, ale w tak słodkiej sytuacji po prostu jej nie przystało.
Na szczęście Lucinda nadal trzymała różdżkę w dłoni i nawet zanurzona była w stanie czarować. Jak widać czasami magia płatała figle, a potrafiła też z nich ratować w różnych sytuacjach. Tak naprawdę była ciekawa co jeszcze ich spotka zanim dotrą na górę by wykonać swoją tajną misję. Blondynka westchnęła i skierowała różdżkę w stronę schodów tak jak zrobiła to chwile wcześniej Marcy. - Ascendio! - rzuciła ze skupieniem mając nadzieje, że uda jej się uwolnić spod wpływu wielkiego ciastka. W sumie skoro nie jadła swojego tortu urodzinowego to przynajmniej w podobnym się upaćkała. - Bertie byłby z nas dumny. - skomentowała jeszcze naprawdę rozbawiona tą sytuacją.
Blondynka skinęła głową na słowa Hani, która chciała podjąć się próby ich ratunku. Widząc jednak jak Marcy za pomocą magi wyswobadza się z objęć budyniu postanowiła spróbować tego samego. - Poczekaj jeszcze. Nie ma co ryzykować, że wdepniesz w ten biszkopt równie głęboko jak ja. - zaczęła unosząc kącik ust w uśmiechu. Tak naprawdę słowo "biszkopt" najchętniej zamieniłaby na coś innego, ale w tak słodkiej sytuacji po prostu jej nie przystało.
Na szczęście Lucinda nadal trzymała różdżkę w dłoni i nawet zanurzona była w stanie czarować. Jak widać czasami magia płatała figle, a potrafiła też z nich ratować w różnych sytuacjach. Tak naprawdę była ciekawa co jeszcze ich spotka zanim dotrą na górę by wykonać swoją tajną misję. Blondynka westchnęła i skierowała różdżkę w stronę schodów tak jak zrobiła to chwile wcześniej Marcy. - Ascendio! - rzuciła ze skupieniem mając nadzieje, że uda jej się uwolnić spod wpływu wielkiego ciastka. W sumie skoro nie jadła swojego tortu urodzinowego to przynajmniej w podobnym się upaćkała. - Bertie byłby z nas dumny. - skomentowała jeszcze naprawdę rozbawiona tą sytuacją.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Przewróciła oczami i wsparła dłoń na biodrze, zamiast wyciągnąć ją do koleżanki.
— Nie narzekaj. Zrobienie zjadliwego ciasta ze schodów i to b e z produktów spożywczych to jest prawdziwa magia — skarciła Marcellę, uśmiechając się przy tym szeroko. — Poza tym tu raczej pasowałaby rodzynki. I cukier puder.
Jakby nie patrzeć, to wszystko musiało wynikać z jej błędu, ale sama nie była w stanie wyjaśnić, jak do tego doszło, ani właściwie co się stało. Część schodów do góry zmieniła się w lepką strukturę. Nie było szans, aby dotarły na szczyt w sposób, który obrały początkowo. Nie wiadomo, co mogło czekać na nie wyżej, lub za chwilę. Mimo wszystko, byłaby to droga przez mękę. Zastygła w bezruchu, widząc, że obie wyciągają przed siebie różdżki. Pozostawała jednak gotowa, by podać im pomocną dłoń.
— Wyglądacie tak słodko — zamruczała rozczulona rozciągającym się przed nią obrazkiem, patrząc na nie obie z boku, walczące z kremem i kruchym podłożem, w którym zapadały się z każdym swoim ruchem. Widok godny zapamiętania.— Nic tylko was schrupać.
Wsiadła na miotłę ostrożnie, nie chcąc wylądować w budyniowej papce, choć nigdy nie bała się pobrudzić rąk; w dzieciństwie zdecydowanie częściej niż schludne panny chodziła w potarganych sukienkach z brudnymi kolanami, czy ubłoconymi butami, nie przejmując się kompletnie tym, jak wygląda. Liczyła się przecież zabawa. Lepka substancja mogła źle działać po zaschnięciu na areodynamikę miotły, a posklejane wici mogły uczynić lot niebezpiecznym. Ryzykować nie zamierzała.
Zaśmiała się, słysząc wspomnienie Bertiego i podleciała na miotle bliżej Lucindy.
— Ta wieża mogłaby być spełnieniem jego snów, ale wątpię, że na szczycie czeka równie słodka królewna. — Jeśli tylko go spotka, zdecydowanie wspomni mu o tym, co wydarzyło się na schodach zrujnowanej wieży zegarowej. Kto wie, może zechciałby to sprawdzić? — Wskakuj, mamy zadanie do wykonania.
Kiedy tylko usadowiła się wygodnie, ruszyła w górę. Schody były zniszczone, wybrakowane, nad głowami połyskiwało gołe niebo przepołowionej wierzy zegarowej. Zniszczenia po pamiętnej burzy wciąż nie zostały odbudowane, symbol Londynu niszczał z każdym kolejnym miesiącem, doskonale dziś wpasowując się w obraz wojny, jaka toczyła się na jego ulicach. Zatrzymała się na szczycie, zimny wiatr rozwiał im włosy, omiótł sylwetki. Zerknęła w dół, na Marcellę, a następnie podleciała z drugiej strony muru, wyciągając jedną ręką spod płaszcza plakat.
— Będziecie musiały to zrobić jednocześnie, nie utrzymam tego potem zbyt długo— poinformowała siedzącą za nią Lucindę i przybliżyła się do muru, przystawiając do niego pergamin.
| Przylepiamy na Big Bena piękną karykaturę Cronosa Malfoya
— Nie narzekaj. Zrobienie zjadliwego ciasta ze schodów i to b e z produktów spożywczych to jest prawdziwa magia — skarciła Marcellę, uśmiechając się przy tym szeroko. — Poza tym tu raczej pasowałaby rodzynki. I cukier puder.
Jakby nie patrzeć, to wszystko musiało wynikać z jej błędu, ale sama nie była w stanie wyjaśnić, jak do tego doszło, ani właściwie co się stało. Część schodów do góry zmieniła się w lepką strukturę. Nie było szans, aby dotarły na szczyt w sposób, który obrały początkowo. Nie wiadomo, co mogło czekać na nie wyżej, lub za chwilę. Mimo wszystko, byłaby to droga przez mękę. Zastygła w bezruchu, widząc, że obie wyciągają przed siebie różdżki. Pozostawała jednak gotowa, by podać im pomocną dłoń.
— Wyglądacie tak słodko — zamruczała rozczulona rozciągającym się przed nią obrazkiem, patrząc na nie obie z boku, walczące z kremem i kruchym podłożem, w którym zapadały się z każdym swoim ruchem. Widok godny zapamiętania.— Nic tylko was schrupać.
Wsiadła na miotłę ostrożnie, nie chcąc wylądować w budyniowej papce, choć nigdy nie bała się pobrudzić rąk; w dzieciństwie zdecydowanie częściej niż schludne panny chodziła w potarganych sukienkach z brudnymi kolanami, czy ubłoconymi butami, nie przejmując się kompletnie tym, jak wygląda. Liczyła się przecież zabawa. Lepka substancja mogła źle działać po zaschnięciu na areodynamikę miotły, a posklejane wici mogły uczynić lot niebezpiecznym. Ryzykować nie zamierzała.
Zaśmiała się, słysząc wspomnienie Bertiego i podleciała na miotle bliżej Lucindy.
— Ta wieża mogłaby być spełnieniem jego snów, ale wątpię, że na szczycie czeka równie słodka królewna. — Jeśli tylko go spotka, zdecydowanie wspomni mu o tym, co wydarzyło się na schodach zrujnowanej wieży zegarowej. Kto wie, może zechciałby to sprawdzić? — Wskakuj, mamy zadanie do wykonania.
Kiedy tylko usadowiła się wygodnie, ruszyła w górę. Schody były zniszczone, wybrakowane, nad głowami połyskiwało gołe niebo przepołowionej wierzy zegarowej. Zniszczenia po pamiętnej burzy wciąż nie zostały odbudowane, symbol Londynu niszczał z każdym kolejnym miesiącem, doskonale dziś wpasowując się w obraz wojny, jaka toczyła się na jego ulicach. Zatrzymała się na szczycie, zimny wiatr rozwiał im włosy, omiótł sylwetki. Zerknęła w dół, na Marcellę, a następnie podleciała z drugiej strony muru, wyciągając jedną ręką spod płaszcza plakat.
— Będziecie musiały to zrobić jednocześnie, nie utrzymam tego potem zbyt długo— poinformowała siedzącą za nią Lucindę i przybliżyła się do muru, przystawiając do niego pergamin.
| Przylepiamy na Big Bena piękną karykaturę Cronosa Malfoya
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
- Rodzynki? - Aż lekko skrzywdziła nos. Gdzie rodzynki do słodkiego, śmietankowego kremu? Hania to się kompletnie nie znała na ciastach, rodzynki zawsze powinny iść do środka bardziej stałego ciasta, inaczej wszystko stanie się kompletnie mdłe. Słodkie rodzinki i słodki krem, zupełnie nie pasowały do siebie, rodzynki powinny się znaleźć w czymś kwaśnym! - No co Ty, Hania, byłoby za słodko. Jakby już nie było. - Bo przecież one były w tym kremie, hehe. Próbowała znaleźć pozytywy w całej sytuacji i to z wielką siłą, ale chyba lekko jej nie szło. Nim jednak udało jej się z siłą typową dla jej rózdżki wyskoczyć z kremu, na wszystkie komentarze Hani zareagowała, biorąc w swoją lewą dłoń porcję kremu i rzucając prosto w jej stronę, pozwalając, by ten rozbryzgał się na jej ciele. Skoro wszystkie miały być brudne w tym białym koszmarze to wszystkie.
Zaklęcie sprawdziło się świetnie. Wylądowała wprawdzie trochę na kolanach jak jakaś mugolska gwiazda rocka jeżdżąca kolanami po scenie, ale jednak wylądowała, co więcej, dzięki temu, że była brudna od białego kremu, nawet się za mocno nie obtarła. - Nieźle. - Kiwnęła głową do Lucindy. Udało im się wydostać i to całkiem sprawnie. Wyciągnęła nawet rękę, żeby koleżanka mogła przybić jej kremową piątkę. - Coś czuję, że szybciej czeka nas tu spotkanie słodkich, słodkich policjantów. - Westchnęła tylko. Jednak poza ich głosami nie wydawało się, żeby ktokolwiek interesował się Big Benem. Może to miejsce zyskało aż tak złą sławę od kiedy zostało zniszczone?
Nim wsiadła na miotłę, zaczęła machać nią w powietrzu nieco chaotycznie, żeby trochę wyrzucić nadmiar kremu z witek. Co jak przez to nie poleci? Wprawdzie deszcz jej nigdy nie przeszkadzał, ale deszcz nie był tak gęsty. - Chciałabym zobaczyć miny tych szumowin jak to zobaczą. - Powiedziała z rozbawieniem i wsiadła na swoją miotełkę. Wiedziała, że Hannah zabierze ze sobą Lucy, więc od razu poleciała zaraz za nimi. Kiedy zatrzymały się przy szczycie wieży, Marcella zatrzymała się w powietrzu przed nią, przytrzymując miotłę jedną ręką. Żeby nie rzuciłaby precyzyjnie zaklęcia w locie.
- Gotowe? Rzucam. - Machnęła różdżką, celując w plakat trzymany przez Hannah. - Engiorgio!
Zaklęcie sprawdziło się świetnie. Wylądowała wprawdzie trochę na kolanach jak jakaś mugolska gwiazda rocka jeżdżąca kolanami po scenie, ale jednak wylądowała, co więcej, dzięki temu, że była brudna od białego kremu, nawet się za mocno nie obtarła. - Nieźle. - Kiwnęła głową do Lucindy. Udało im się wydostać i to całkiem sprawnie. Wyciągnęła nawet rękę, żeby koleżanka mogła przybić jej kremową piątkę. - Coś czuję, że szybciej czeka nas tu spotkanie słodkich, słodkich policjantów. - Westchnęła tylko. Jednak poza ich głosami nie wydawało się, żeby ktokolwiek interesował się Big Benem. Może to miejsce zyskało aż tak złą sławę od kiedy zostało zniszczone?
Nim wsiadła na miotłę, zaczęła machać nią w powietrzu nieco chaotycznie, żeby trochę wyrzucić nadmiar kremu z witek. Co jak przez to nie poleci? Wprawdzie deszcz jej nigdy nie przeszkadzał, ale deszcz nie był tak gęsty. - Chciałabym zobaczyć miny tych szumowin jak to zobaczą. - Powiedziała z rozbawieniem i wsiadła na swoją miotełkę. Wiedziała, że Hannah zabierze ze sobą Lucy, więc od razu poleciała zaraz za nimi. Kiedy zatrzymały się przy szczycie wieży, Marcella zatrzymała się w powietrzu przed nią, przytrzymując miotłę jedną ręką. Żeby nie rzuciłaby precyzyjnie zaklęcia w locie.
- Gotowe? Rzucam. - Machnęła różdżką, celując w plakat trzymany przez Hannah. - Engiorgio!
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Kto by się spodziewał, że przyjdzie im taplać się w kremowym ciastku. Magia jednak potrafiła zaskakiwać. Tak naprawdę nigdy nie można być pewnym tego co się wydarzy po wypowiedzeniu inkantacji. Czasami najprostsze zaklęcia rozpływały się w powietrzu, czasami te, których wcześniej się nie znało lecą z miażdżącą siłą, a czasami podłoga zmienia się w ciastko z kremem. Miała całe dwadzieścia siedem lat na to by się do tego przyzwyczaić, a jednak ciągle ją to zadziwiało.
Nie mogły jednak marnować czasu na dalsze ekscytacje niestabilnym podłożem. Miały zadanie do wykonania, a im dłużej zwlekały tym było większe prawdopodobieństwo, że ktoś je usłyszy i wezwie magiczną policję. Oczywiście brały pod uwagę fakt, że mogą nie być pod Big Benem same, ale jednak sama świadomość, że na razie jeszcze nikogo nie zaalarmowały sprawiała, że wolała by tak pozostało. Udane zaklęcie przeciągnęło ją pod same schody. Nie było to łagodne lądowanie, ale w sumie czego mogła się spodziewać? Wieża była aktualnie ruiną. Wszędzie było pełno wystających gwoździ i belek, o które dosłownie można było się zabić.
Czarownica uniosła kącik ust w pełnym satysfakcji uśmiechu i przybiła Figg zamaszystą piątkę przy tym rozchlapując resztki kremu po ścianach, a przynajmniej po tym co z nich pozostało. Widząc jak przyjaciółka wyrzuca kremową śnieżkę w kierunku Wright uśmiechnęła się szeroko. – Teraz wyglądasz jakbyś była z nami – odparła podskakując kilkukrotnie by pozbyć się nadmiaru ciastka z ubrania. Rozważania kobiet na temat składu kremówki sprawiła, że blondynce zrobiło się niedobrze. – Pamiętajcie proszę, że to wciąż jest podłoga. Przechadzało się nią milion ludzi i rodzynki tego nie zmienią. – Merlin jeden wie co ludzie noszą pod butami.
Szlachcianka (w sumie to już nie) z chęcią przystała na propozycję powrotu do zadania. Zanim usiadła na miotłę uniosła jeszcze pytająco brew mając nadzieje, że jej ciężar nie będzie wpływał na jakość ich lotu. Ufała jednak Hani, w końcu to ona z ich dwójki potrafiła latać. Teraz żałowała, że w szkole tylko udawała, że rozumie o co w tym wszystkim chodzi.
Kiedy razem z Hanią wzniosły się na odpowiednią wysokość, blondynka wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w stronę trzymanego przez Wright plakatu. Wiedziała, że jej zadaniem będzie przymocowanie plakatu do ściany budynku tak by tego nie dało się zbyt łatwo usunąć. Dlatego skierowała różdżkę na wewnętrzną stronę plakatu. Słysząc gotowość Marcy do rzucenia zaklęcia sama zrobiła to samo rzucając Zaklęcie Trwałego Przylepca.
Nie mogły jednak marnować czasu na dalsze ekscytacje niestabilnym podłożem. Miały zadanie do wykonania, a im dłużej zwlekały tym było większe prawdopodobieństwo, że ktoś je usłyszy i wezwie magiczną policję. Oczywiście brały pod uwagę fakt, że mogą nie być pod Big Benem same, ale jednak sama świadomość, że na razie jeszcze nikogo nie zaalarmowały sprawiała, że wolała by tak pozostało. Udane zaklęcie przeciągnęło ją pod same schody. Nie było to łagodne lądowanie, ale w sumie czego mogła się spodziewać? Wieża była aktualnie ruiną. Wszędzie było pełno wystających gwoździ i belek, o które dosłownie można było się zabić.
Czarownica uniosła kącik ust w pełnym satysfakcji uśmiechu i przybiła Figg zamaszystą piątkę przy tym rozchlapując resztki kremu po ścianach, a przynajmniej po tym co z nich pozostało. Widząc jak przyjaciółka wyrzuca kremową śnieżkę w kierunku Wright uśmiechnęła się szeroko. – Teraz wyglądasz jakbyś była z nami – odparła podskakując kilkukrotnie by pozbyć się nadmiaru ciastka z ubrania. Rozważania kobiet na temat składu kremówki sprawiła, że blondynce zrobiło się niedobrze. – Pamiętajcie proszę, że to wciąż jest podłoga. Przechadzało się nią milion ludzi i rodzynki tego nie zmienią. – Merlin jeden wie co ludzie noszą pod butami.
Szlachcianka (w sumie to już nie) z chęcią przystała na propozycję powrotu do zadania. Zanim usiadła na miotłę uniosła jeszcze pytająco brew mając nadzieje, że jej ciężar nie będzie wpływał na jakość ich lotu. Ufała jednak Hani, w końcu to ona z ich dwójki potrafiła latać. Teraz żałowała, że w szkole tylko udawała, że rozumie o co w tym wszystkim chodzi.
Kiedy razem z Hanią wzniosły się na odpowiednią wysokość, blondynka wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w stronę trzymanego przez Wright plakatu. Wiedziała, że jej zadaniem będzie przymocowanie plakatu do ściany budynku tak by tego nie dało się zbyt łatwo usunąć. Dlatego skierowała różdżkę na wewnętrzną stronę plakatu. Słysząc gotowość Marcy do rzucenia zaklęcia sama zrobiła to samo rzucając Zaklęcie Trwałego Przylepca.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Nie wiedział, czego powinien się spodziewać po tym wypadzie. Odkąd Londyn spłynął krwią niemagicznych i wprowadzono rejestrację różdżek, ich sytuacja uległa poprawie - przeciwnicy Czarnego Pana otrzymali kolejne ostrzeżenie i okazję, by przekonać się, że to nie są żarty, że nadchodzi nowa era, era czarodziejów, którzy nie mają zamiaru ukrywać się przed światem. Z drugiej jednak strony, bojówki nie odpuszczały, próbując odbijać kolejne obszary miasta. Irytowało go o tyle, że port, niegdyś spokojny i swojski, regularnie niepokoili kretyni próbujący uciekać na pokładach niektórych statków czy przeciwnicy obecnej władzy. Z tego też powodu coraz częściej cumował swój statek w porcie Traversów, wierząc, że tam będzie bezpieczniejszy, a żaden nieproszony gość nie dostanie się na jego pokład.
Lecieli nad kolejnymi uliczkami stolicy, z powietrza wypatrując ewentualnych nieprawidłowości czy twarzy zbrodniarzy, które od dwóch dni spoglądały na wszystkich z porozwieszanych wszędzie plakatów. W duchu liczył na to, że zdesperowani, skuszeni zarobkiem czarodzieje pomogą im zlokalizować członków Zakonu Feniksa, nie mogli jednak opierać się tylko i wyłącznie na nich. Skrzywił się, gdy zauważył majaczącą w oddali wieżę Big Bena; dalej tak samo zrujnowana, jak i wtedy, kiedy przybył tutaj z lordem Nottem z zamiarem opanowania nękającej ją anomalii. Od tamtego wydarzenia minęło wiele długich miesięcy, niemalże pół roku, lecz wspomnienie tragicznego upadek z miotły i późniejszego uwięzienia w Tower skutecznie wyprowadzało go z równowagi. Mimo to myślał, że powinni tamtędy przelecieć - wieża była dobrym punktem obserwacyjnym, zaś im przydałby się krótki odpoczynek.
Odszukał towarzyszy wzrokiem, ręką dając im znak, by polecieli w tamtym kierunku. Uważał, by nie wykonywać gwałtownych ruchów; nie chciał przecież, by cokolwiek wypadło mu z kieszeni i upadło na odległy bruk. A im bliżej się znajdowali, tym silniejsze odnosił wrażenie, że na wieży już ktoś był. Znów dał znak, tym razem, by spróbować oblecieć budynek łukiem i spróbować zbliżyć się od drugiej strony, nie zwracając na siebie uwagi nieznajomych. - Mico - mruknął pod nosem, kątem oka spoglądając ku plakatowi, który magicznie przytwierdzono do wieży. Co to, na cycki Roweny, miało znaczyć? Później zaś, wciąż kontrolując, gdzie znajdują się pozostali rycerze, zmniejszył odległość dzielącą go od Big Bena z zamiarem dostania się na szczyt i skonfrontowania z tymi niespełnionymi artystami.
| ekwipunek: różdżka, eliksiry: Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek), [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32), Veritaserum (1 porcje, stat. 40, moc +10, uwarzony 01.09), Kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)
Lecieli nad kolejnymi uliczkami stolicy, z powietrza wypatrując ewentualnych nieprawidłowości czy twarzy zbrodniarzy, które od dwóch dni spoglądały na wszystkich z porozwieszanych wszędzie plakatów. W duchu liczył na to, że zdesperowani, skuszeni zarobkiem czarodzieje pomogą im zlokalizować członków Zakonu Feniksa, nie mogli jednak opierać się tylko i wyłącznie na nich. Skrzywił się, gdy zauważył majaczącą w oddali wieżę Big Bena; dalej tak samo zrujnowana, jak i wtedy, kiedy przybył tutaj z lordem Nottem z zamiarem opanowania nękającej ją anomalii. Od tamtego wydarzenia minęło wiele długich miesięcy, niemalże pół roku, lecz wspomnienie tragicznego upadek z miotły i późniejszego uwięzienia w Tower skutecznie wyprowadzało go z równowagi. Mimo to myślał, że powinni tamtędy przelecieć - wieża była dobrym punktem obserwacyjnym, zaś im przydałby się krótki odpoczynek.
Odszukał towarzyszy wzrokiem, ręką dając im znak, by polecieli w tamtym kierunku. Uważał, by nie wykonywać gwałtownych ruchów; nie chciał przecież, by cokolwiek wypadło mu z kieszeni i upadło na odległy bruk. A im bliżej się znajdowali, tym silniejsze odnosił wrażenie, że na wieży już ktoś był. Znów dał znak, tym razem, by spróbować oblecieć budynek łukiem i spróbować zbliżyć się od drugiej strony, nie zwracając na siebie uwagi nieznajomych. - Mico - mruknął pod nosem, kątem oka spoglądając ku plakatowi, który magicznie przytwierdzono do wieży. Co to, na cycki Roweny, miało znaczyć? Później zaś, wciąż kontrolując, gdzie znajdują się pozostali rycerze, zmniejszył odległość dzielącą go od Big Bena z zamiarem dostania się na szczyt i skonfrontowania z tymi niespełnionymi artystami.
| ekwipunek: różdżka, eliksiry: Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 32, z mocą 130 oczek), [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32), Veritaserum (1 porcje, stat. 40, moc +10, uwarzony 01.09), Kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lewitująca wieża Big Bena
Szybka odpowiedź