Lewitująca wieża Big Bena
Strona 24 z 24 • 1 ... 13 ... 22, 23, 24
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lewitująca wieża Big Bena
Burza, jaka w Noc Duchów 1956 r. nawiedziła Anglię, przełamała Big Bena na pół. Wejście do środka zostało zagrodzone, jednak niektórzy wciąż przemykali się do środka. Do czasu - podczas wojny w Londynie wiosną 1957 r. wieża została doszczętnie zniszczona ogniem. Opowieści mówią, że gdy ogień ją strawił i przewalił, bohaterska czarownica zatrzymała zegar przed upadkiem i zawiesiła go w powietrzu potężnym zaklęciem. Jego szczątki niebezpiecznie wiszą w ten sposób do dnia dzisiejszego.
Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami pamiątkowymi.
Zaś na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię I.
Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami pamiątkowymi.
Zaś na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię I.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
To miał być zwykły spacer. Taki, jaki się robi w niedzielne, rodzinne popołudnia, żeby zacieśnić więzi i odpocząć przed kolejnym pracowitym tygodniem. Chciałam pokazać Kirillowi miasto, w którym przyjdzie nam wszystkim obecnie żyć. Jak długo? Tego nie wie nikt.
Od rana pogoda nawet dopisała - przestała siąpić podstępna mżawka, a morski wiatr rozgonił część chmur. Może nawet wyjdzie słońce? Choć na chwilę? To ciekawe, bo przyzwyczaiłam się do szarości i mroku kolejnych jesiennych dni. Przecież w domu w tym czasie było nawet ciemniej i wilgotniej.
Mijaliśmy kolejne budynki i budowle - część z nich nadal była niezamieszkała. W ogóle miasto miało całe dzielnice opuszczone przez mugoli, a do których żaden czarodziej nawet nie próbował się wprowadzić. Brzydzili się? Pewnie tak. To dziwne, bo co ma się porządny dom marnować? Eh, ci ludzie chyba nie wiedzą, co to znaczy nie mieć nic. Za dobrze im tu na tych wyspach.
Pytanie młodego przerywa ciąg moich myśli. Podnoszę głowę, żeby zorientować się, o co mu chodzi i wtedy mój wzrok natyka się na zniszczonego Big Bena. Widok masywnej wieży, utrzymującej się w jednym kawałku tylko i wyłącznie przy pomocy magii, wywołuje u mnie odruch wymiotny.
Już dobijcie go, dajcie mu umrzeć, a nie prezentujecie jego zwłoki.
-Nie sądzę. - utrzymuję kamienną twarz, chociaż wszystkie moje wnętrzności skręcają się w ciasny supeł. - To chodź. Wpakowali w niego tyle magii, że nie powinien się nie zawalić.
Nie rozumiem, po co robić to budynkom. Jeśli nie chcieli go odbudowywać, to mogli po prostu zaorać, wysadzić, jak wysadzano cerkwie. Albo przerobić na coś użytecznego, jak u nas to robili.
A tak? Co to ma być? Ani to ładne, ani przydatne. Unosi się i straszy… ma udowodnić co? Że tutejsi czarodzieje mają w piździe swoje miasto i jakikolwiek zmysł estetyczny?
No, chyba że miejscowi czczą takim sposobem niedoszły pomysł Guya Fawkes’a?
Jak to szło?
-The fifth of November, since I can remember,
Was Guy Faux, Poke him in the eye,
Shove him up the chimney-pot, and there let him die.
A stick and a stake, for King George's sake,
If you don't give me one, I'll take two,
The better for me, and the worse for you,
Ricket-a-racket your hedges shall go...
Recytuje pod nosem, kiedy podchodzimy coraz bliżej oszpeconego kompleksu budynków.
-Śmiesznie, prawda? Dziś jest wykrycia spisku prochowego. Grupa kolesi chciała wysadzić króla i parlament, ale ich złapali. - robię ruch głową w stronę budowli. - Chcieli wysadzić o tamte budowle.
Od rana pogoda nawet dopisała - przestała siąpić podstępna mżawka, a morski wiatr rozgonił część chmur. Może nawet wyjdzie słońce? Choć na chwilę? To ciekawe, bo przyzwyczaiłam się do szarości i mroku kolejnych jesiennych dni. Przecież w domu w tym czasie było nawet ciemniej i wilgotniej.
Mijaliśmy kolejne budynki i budowle - część z nich nadal była niezamieszkała. W ogóle miasto miało całe dzielnice opuszczone przez mugoli, a do których żaden czarodziej nawet nie próbował się wprowadzić. Brzydzili się? Pewnie tak. To dziwne, bo co ma się porządny dom marnować? Eh, ci ludzie chyba nie wiedzą, co to znaczy nie mieć nic. Za dobrze im tu na tych wyspach.
Pytanie młodego przerywa ciąg moich myśli. Podnoszę głowę, żeby zorientować się, o co mu chodzi i wtedy mój wzrok natyka się na zniszczonego Big Bena. Widok masywnej wieży, utrzymującej się w jednym kawałku tylko i wyłącznie przy pomocy magii, wywołuje u mnie odruch wymiotny.
Już dobijcie go, dajcie mu umrzeć, a nie prezentujecie jego zwłoki.
-Nie sądzę. - utrzymuję kamienną twarz, chociaż wszystkie moje wnętrzności skręcają się w ciasny supeł. - To chodź. Wpakowali w niego tyle magii, że nie powinien się nie zawalić.
Nie rozumiem, po co robić to budynkom. Jeśli nie chcieli go odbudowywać, to mogli po prostu zaorać, wysadzić, jak wysadzano cerkwie. Albo przerobić na coś użytecznego, jak u nas to robili.
A tak? Co to ma być? Ani to ładne, ani przydatne. Unosi się i straszy… ma udowodnić co? Że tutejsi czarodzieje mają w piździe swoje miasto i jakikolwiek zmysł estetyczny?
No, chyba że miejscowi czczą takim sposobem niedoszły pomysł Guya Fawkes’a?
Jak to szło?
-The fifth of November, since I can remember,
Was Guy Faux, Poke him in the eye,
Shove him up the chimney-pot, and there let him die.
A stick and a stake, for King George's sake,
If you don't give me one, I'll take two,
The better for me, and the worse for you,
Ricket-a-racket your hedges shall go...
Recytuje pod nosem, kiedy podchodzimy coraz bliżej oszpeconego kompleksu budynków.
-Śmiesznie, prawda? Dziś jest wykrycia spisku prochowego. Grupa kolesi chciała wysadzić króla i parlament, ale ich złapali. - robię ruch głową w stronę budowli. - Chcieli wysadzić o tamte budowle.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Długo patrzyłem na zniszczony zegar, nie od razu decydując się podążyć za przewodniczką. Nabrane do płuc powietrze zapiekło mnie w piersiach, na moment urywając płytki wdech. Kiedyś - kiedy? - Big Ben zachwycał precyzyjnym pomiarem czasu i regularnością kształtu. Szczątki czterech niemal identycznych kół, ułożonych na planie złoconych kwadratów, jeszcze przypominały o przeszłości zabytku. O ile mechanizm w istocie nie działał i hipotetyczna naprawa okazałaby się karkołomna, oglądanie tych ruin nie miało większego sensu. Czy rzeczywiście nie dało się już niczego zrobić? Inaczej, czy opinia cioci była tożsama z pewnością odnośnie do nieproduktywności podjęcia jakiegokolwiek działania? A czy mogłem zaufać stwierdzeniu, że budowla nie grozi zawaleniem? Nawet jeśli, właściwie już o to nie dbałem. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że mimo wszystko chciałbym zajrzeć do wnętrza i osobiście przekonać się, czy istnieje jakaś nadzieja.
Szedłem obok towarzyszki, w milczeniu licząc pęknięcia na chodniku i uważając, by na nie nastąpić. Jeden, dwa, tutaj trzy kolejne... Przerwałem rachunki, kiedy ciocia przemówiła po angielsku, i wsłuchałem się w jej słowa. I chociaż skupiłem na nich prawie całą uwagę, z początku nie potrafiłem pojąć ich kontekstu. Skonsternowany, zmarszczyłem brwi, ale cierpliwie zaczekałem na wyjaśnienie.
- Dlaczego chcieli to zrobić? - zainteresowałem się, wreszcie pojmując znaczenie rymowanki.
Nie spytałem, czy istnieje jakiś szczególny powód, dla którego ciocia przywołała tę historię, ani nie snułem domysłów. Zamiast dalej analizować nowe informacje, raz jeszcze zerknąłem na zegar, a moją głowę ponownie zaprzątnęła tylko jedna szczególna myśl. Czy samodzielnie mogłem wprawić zatrzymane wskazówki w ruch?
Przyspieszyłem kroku, kierując się ku spiralnym schodom. Nie sprawiały wrażenia bezpiecznych.
- Kiedyś chciałem przyjechać do Anglii, ale tutaj wszystko wygląda gorzej, niż przypuszczałem. Nie tak, jak powinno - poskarżyłem się. Całe szczęście wychowaliśmy się w Związku, a nie w zdegenerowanych krajach Zachodu. Tu było zupełnie inaczej niż w domu, w znajomym, ukochanym Leningradzie.
Szedłem obok towarzyszki, w milczeniu licząc pęknięcia na chodniku i uważając, by na nie nastąpić. Jeden, dwa, tutaj trzy kolejne... Przerwałem rachunki, kiedy ciocia przemówiła po angielsku, i wsłuchałem się w jej słowa. I chociaż skupiłem na nich prawie całą uwagę, z początku nie potrafiłem pojąć ich kontekstu. Skonsternowany, zmarszczyłem brwi, ale cierpliwie zaczekałem na wyjaśnienie.
- Dlaczego chcieli to zrobić? - zainteresowałem się, wreszcie pojmując znaczenie rymowanki.
Nie spytałem, czy istnieje jakiś szczególny powód, dla którego ciocia przywołała tę historię, ani nie snułem domysłów. Zamiast dalej analizować nowe informacje, raz jeszcze zerknąłem na zegar, a moją głowę ponownie zaprzątnęła tylko jedna szczególna myśl. Czy samodzielnie mogłem wprawić zatrzymane wskazówki w ruch?
Przyspieszyłem kroku, kierując się ku spiralnym schodom. Nie sprawiały wrażenia bezpiecznych.
- Kiedyś chciałem przyjechać do Anglii, ale tutaj wszystko wygląda gorzej, niż przypuszczałem. Nie tak, jak powinno - poskarżyłem się. Całe szczęście wychowaliśmy się w Związku, a nie w zdegenerowanych krajach Zachodu. Tu było zupełnie inaczej niż w domu, w znajomym, ukochanym Leningradzie.
-To Anglicy, Kirill, a Anglicy są pojebani. - wzruszam ramionami. Sama nie wiem, o co tam poszło, kto kogo wspierał. Ale jeśli chcieli wysadzić króla, to mieli ku temu jakieś powody. My swojemu carowi wpakowaliśmy kulkę w łeb. Takie jest życie. - Samego zamachowca naród znienawidził i życzył mu śmierci. A teraz, popatrz, sami pozbawili się monarchów. Mugolskich, ale nadal. I weź tu zrozum ten naród.
Ze zrezygnowaniem kręcę głową i prowadzę młodego w stronę Big Bena. Nie do końca ufam tutejszej magii, ale słyszałam, że mimo swojego wyglądu jest to nadal stabilna konstrukcja.
-Wiem. - co tu dużo mówić. W książkach, na pocztówkach czy obrazach wszystko wyglądało inaczej. Londyn przepełniało życie. Było tłoczno, brudno, głośno. Teraz jest tylko brudno i do dupy. - Ale tak wyglądają powojenne miasta. W domu też tak było. No, prawie. Ludzi i zniszczeń było trochę więcej. Ty to mały byłeś, to pewnie nie pamiętasz. Ale to nie szkodzi. Potrzeba czasu, żeby tu ogarnęli wszystko, jak trzeba.
Staram się go pocieszyć, chociaż nie do końca sama wierzę we własne słowa. Kiedy Leningrad powstawał z gruzów… było inaczej. Ludziom zależało, żeby odbudować miasto, żeby znowu zagościło w nim życie. Razem pokonać wszelkie możliwe plagi i przeciwności. Pamiętam sytuację, kiedy sąsiadka znalazła kotkę z nowo narodzonymi kociętami w naszej piwnicy i zakazała komukolwiek się do niej zbliżać. I nikt zwierzaka nie ruszył, bo zdawał sobie sprawę, że każdy kot był na wagę złota. Ktoś w końcu musiał pozbyć się parszywych, pożerających wszystko na swojej drodze szczurów.
A tutaj… Miałam wrażenie, że ludzie mają wyjebane. Nie żyją, nie starają się naprawić zniszczeń. Tylko trwają zawieszeni między strachem, bezsensem a szaleństwem. Ci cholerni Anglicy za dobrze tu na tych wyspach mieli. Są mało zahartowani.
-To co, wchodzimy na górę? Podobno jest to punkt widokowy. Może zobaczymy coś ciekawego? - dziury w konstrukcji nie wyglądają zachęcająco, ale niby można tam wejść. Cóż, jak będziemy mieć pecha, to są od tego zaklęcia, aby zamortyzować upadek z dużej wysokości.
Ze zrezygnowaniem kręcę głową i prowadzę młodego w stronę Big Bena. Nie do końca ufam tutejszej magii, ale słyszałam, że mimo swojego wyglądu jest to nadal stabilna konstrukcja.
-Wiem. - co tu dużo mówić. W książkach, na pocztówkach czy obrazach wszystko wyglądało inaczej. Londyn przepełniało życie. Było tłoczno, brudno, głośno. Teraz jest tylko brudno i do dupy. - Ale tak wyglądają powojenne miasta. W domu też tak było. No, prawie. Ludzi i zniszczeń było trochę więcej. Ty to mały byłeś, to pewnie nie pamiętasz. Ale to nie szkodzi. Potrzeba czasu, żeby tu ogarnęli wszystko, jak trzeba.
Staram się go pocieszyć, chociaż nie do końca sama wierzę we własne słowa. Kiedy Leningrad powstawał z gruzów… było inaczej. Ludziom zależało, żeby odbudować miasto, żeby znowu zagościło w nim życie. Razem pokonać wszelkie możliwe plagi i przeciwności. Pamiętam sytuację, kiedy sąsiadka znalazła kotkę z nowo narodzonymi kociętami w naszej piwnicy i zakazała komukolwiek się do niej zbliżać. I nikt zwierzaka nie ruszył, bo zdawał sobie sprawę, że każdy kot był na wagę złota. Ktoś w końcu musiał pozbyć się parszywych, pożerających wszystko na swojej drodze szczurów.
A tutaj… Miałam wrażenie, że ludzie mają wyjebane. Nie żyją, nie starają się naprawić zniszczeń. Tylko trwają zawieszeni między strachem, bezsensem a szaleństwem. Ci cholerni Anglicy za dobrze tu na tych wyspach mieli. Są mało zahartowani.
-To co, wchodzimy na górę? Podobno jest to punkt widokowy. Może zobaczymy coś ciekawego? - dziury w konstrukcji nie wyglądają zachęcająco, ale niby można tam wejść. Cóż, jak będziemy mieć pecha, to są od tego zaklęcia, aby zamortyzować upadek z dużej wysokości.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Zacisnąłem wargi i uniosłem brwi, na próżno doszukując się sensu w odpowiedzi udzielonej przez ciotkę. Z pewnością coś przeoczyłem, ale co? Nie spodobało mi się wyjaśnienie zamachu nieweryfikowalną atrybucją dotyczącą całego narodu. To wyjątkowo mało prawdopodobne, żeby wszyscy Anglicy od pokoleń byli szaleńcami, a nawet jeśli, za ich zachowaniem wciąż stały jakieś przyczyny.
- To głupie wytłumaczenie. Jedno nie ma związku z drugim – odparłem, zrezygnowany. Pobudki kierujące rewolucjonistami w obu przypadkach mogły być zróżnicowane, a także sami rewolucjoniści pochodzili z odmiennych środowisk. Nie dostrzegałem analogii.
Spróbowałem przypomnieć sobie, jak wyglądał Leningrad wkrótce po sowieckiej wiktorii, ale pamiętałem tylko naszą komunałkę i jej najbliższe otoczenie. Szmer błyszczącej Newy, widok brązowych kopców przy jej brzegu, smak noworocznej wędliny. Właściwie nie potrafiłem przywołać zbyt wielu złych wspomnień, nawet o ojczymie, a dzieciństwo wydało mi się najszczęśliwszym okresem życia. Żałowałem, że nie mogę zaufać prawdomówności innych osób, ale omylność własnego umysłu była znacznie gorsza. Nie chciałem dłużej zaprzątać sobie głowy frustrującym, acz nierozwiązywalnym problemem.
Dlaczego londyńczycy jeszcze nie odbudowali najbardziej reprezentatywnych budynków swojego miasta? Eksponowali słabe punkty. Czy można odmówić naszemu ludowi prawa do rozprzestrzenienia idei komunistycznej nawet tutaj? Brytyjski parlamentaryzm zawodził, podczas gdy Mateczka Rosja, jakkolwiek sobie ją wyobrazić, triumfowała. Powód, dla którego perspektywa radzieckiej ekspansji budziła moją niechęć, był tak nielojalny, że zaczynałem wierzyć w swoją winę.
- Dziwi mnie, że żaden polityk nie próbuje wykorzystać sytuacji na Wyspach – zwierzyłem się ze swojego niepokoju. A może ktoś, jeden człowiek bądź wielu ludzi władzy, w tajemnicy już podjął działania zmierzające ku przejęciu Anglii. - Czy może angielscy czarodzieje podjęli się dyplomacji lub przygotowań do obrony kraju? – zapytałem, szczerze zainteresowany.
Nie potrzebowałem dodatkowej zachęty, by eksplorować Big Bena. Uśmiechnąłem się.
- Zobaczymy zegar – sprecyzowałem entuzjastycznie, stawiając stopę na schodach. Już nie mogłem się doczekać! Przede mną znajdowało się wiele stopni, które liczyłem, wspinając się coraz wyżej. Prosta procedura bardzo skutecznie odciągała moją uwagę od oceniania stabilności tej konstrukcji.
- To głupie wytłumaczenie. Jedno nie ma związku z drugim – odparłem, zrezygnowany. Pobudki kierujące rewolucjonistami w obu przypadkach mogły być zróżnicowane, a także sami rewolucjoniści pochodzili z odmiennych środowisk. Nie dostrzegałem analogii.
Spróbowałem przypomnieć sobie, jak wyglądał Leningrad wkrótce po sowieckiej wiktorii, ale pamiętałem tylko naszą komunałkę i jej najbliższe otoczenie. Szmer błyszczącej Newy, widok brązowych kopców przy jej brzegu, smak noworocznej wędliny. Właściwie nie potrafiłem przywołać zbyt wielu złych wspomnień, nawet o ojczymie, a dzieciństwo wydało mi się najszczęśliwszym okresem życia. Żałowałem, że nie mogę zaufać prawdomówności innych osób, ale omylność własnego umysłu była znacznie gorsza. Nie chciałem dłużej zaprzątać sobie głowy frustrującym, acz nierozwiązywalnym problemem.
Dlaczego londyńczycy jeszcze nie odbudowali najbardziej reprezentatywnych budynków swojego miasta? Eksponowali słabe punkty. Czy można odmówić naszemu ludowi prawa do rozprzestrzenienia idei komunistycznej nawet tutaj? Brytyjski parlamentaryzm zawodził, podczas gdy Mateczka Rosja, jakkolwiek sobie ją wyobrazić, triumfowała. Powód, dla którego perspektywa radzieckiej ekspansji budziła moją niechęć, był tak nielojalny, że zaczynałem wierzyć w swoją winę.
- Dziwi mnie, że żaden polityk nie próbuje wykorzystać sytuacji na Wyspach – zwierzyłem się ze swojego niepokoju. A może ktoś, jeden człowiek bądź wielu ludzi władzy, w tajemnicy już podjął działania zmierzające ku przejęciu Anglii. - Czy może angielscy czarodzieje podjęli się dyplomacji lub przygotowań do obrony kraju? – zapytałem, szczerze zainteresowany.
Nie potrzebowałem dodatkowej zachęty, by eksplorować Big Bena. Uśmiechnąłem się.
- Zobaczymy zegar – sprecyzowałem entuzjastycznie, stawiając stopę na schodach. Już nie mogłem się doczekać! Przede mną znajdowało się wiele stopni, które liczyłem, wspinając się coraz wyżej. Prosta procedura bardzo skutecznie odciągała moją uwagę od oceniania stabilności tej konstrukcji.
-Może i głupie, ale jedyne, jakie mam na tę chwilę. - wzruszam ramionami. Rzeczywiście nie rozumiem ich myślenia. Wiele ich decyzji są dla mnie idiotyczne, nielogiczne, niekonsekwentne. W rzeczywistości tu wszystko jest inne, działa inaczej, mimo że wiele mechanizmów jest podobnych. To samo pierdolenie w gazetach, szczucie wrogiem, który ukrywa cię w każdym zakichanym kącie. Pompatyczność i piękne słowa, którymi to oczywiście ludzie się nie najedzą. Złoto u bogaczy, a gówno i nędza u całej reszty.
U nas Partia.
Tu szlachta i Ministerstwo.
Ale u nas to przynajmniej była namiastka sprawiedliwości, nie to co tu.
-Pewnie coś tam zrobili, żeby chronić tyły, bo, jak widzisz, Amerykanie jeszcze nie zrobili z Anglią tego samego, co Japonią. -skrzywiłam się. - Więcej to ją tam nie wiem, w reżimowych gazetach o tym nie piszą.
Słowo na “r” wypowiadam ciszej. To durne i absurdalne, gdyż nie spotkałam jeszcze nikogo miejscowego, kto by znał rosyjski, ale chuj wie, czy kogoś takiego nie mają. Lepiej dmuchać na zimne.
-W mojej robocie też o tym się nie mówi. Mamy pieniądze do liczenia i długi do ściągania.
Przygryzłam dolną wargę. Było coś jeszcze, o czym chciałam powiedzieć - coś, co od jakiegoś czasu zaprzątało mi głowę.
-Niby jest bezpiecznie, ale my też szykujemy się na najgorsze. Że po nas też w końcu przyjdą. - metaliczny smak krwi rozlał się po moim języku. - Bo w końcu my też nie jesteśmy czarodziejami, a ja to w ogóle plugawym mieszańcem. Nie to, co tamci - jebani übermensche.
Nie znam niemieckiego, ale to słowo jak mało które wbiło mi się w pamięć. Też mało smak krwi oraz łez.
Żeby o tym nie myśleć, skupiłam się na twarzy młodego, który z nieukrywaną radością ruszył szybko po schodach na sam szczyt wieży. Moje nogi nie były tak długie, jak jego, więc zostałam trochę w tyle. Cóż, przy okazji pilnowałam, żeby nie potknął się i nie spadł ze schodów. Na wszelki wypadek byłam przygotowana, aby w każdej chwili go łapać, jeśli tylko zerwie się do lotu.
-I jak, widzisz już ten mechanizm? - zawołałam. - Jak to wygląda?
U nas Partia.
Tu szlachta i Ministerstwo.
Ale u nas to przynajmniej była namiastka sprawiedliwości, nie to co tu.
-Pewnie coś tam zrobili, żeby chronić tyły, bo, jak widzisz, Amerykanie jeszcze nie zrobili z Anglią tego samego, co Japonią. -skrzywiłam się. - Więcej to ją tam nie wiem, w reżimowych gazetach o tym nie piszą.
Słowo na “r” wypowiadam ciszej. To durne i absurdalne, gdyż nie spotkałam jeszcze nikogo miejscowego, kto by znał rosyjski, ale chuj wie, czy kogoś takiego nie mają. Lepiej dmuchać na zimne.
-W mojej robocie też o tym się nie mówi. Mamy pieniądze do liczenia i długi do ściągania.
Przygryzłam dolną wargę. Było coś jeszcze, o czym chciałam powiedzieć - coś, co od jakiegoś czasu zaprzątało mi głowę.
-Niby jest bezpiecznie, ale my też szykujemy się na najgorsze. Że po nas też w końcu przyjdą. - metaliczny smak krwi rozlał się po moim języku. - Bo w końcu my też nie jesteśmy czarodziejami, a ja to w ogóle plugawym mieszańcem. Nie to, co tamci - jebani übermensche.
Nie znam niemieckiego, ale to słowo jak mało które wbiło mi się w pamięć. Też mało smak krwi oraz łez.
Żeby o tym nie myśleć, skupiłam się na twarzy młodego, który z nieukrywaną radością ruszył szybko po schodach na sam szczyt wieży. Moje nogi nie były tak długie, jak jego, więc zostałam trochę w tyle. Cóż, przy okazji pilnowałam, żeby nie potknął się i nie spadł ze schodów. Na wszelki wypadek byłam przygotowana, aby w każdej chwili go łapać, jeśli tylko zerwie się do lotu.
-I jak, widzisz już ten mechanizm? - zawołałam. - Jak to wygląda?
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Zorientowałem się, że nie wyciągnę z niej wiele więcej na temat przyczyn spisku prochowego. Zgodziła się ze mną, więc czcze ciągnięcie dyskusji mogło zapewnić mi jedynie spekulacje. Z reguły preferowałem fakty, pod warunkiem tylko, że dało się je ustalić. Mogłem za to, z braku alternatywy, zaakceptować zgadywanki w przypadku analizy sytuacji politycznej – co właśnie zrobiłem.
- Myślę, że Amerykanie nie mieliby w tym interesu – stwierdziłem. Ciocia miała rację, nasze gazety nie przekazywały wszystkiego, może więc czas zacząć regularnie czytywać brytyjską prasę? Musiałem się do tego jeszcze przekonać.
Znacznie bardziej niż Stany Zjednoczone niepokoiła mnie teraz własna ojczyzna. Czy rzeczywiście miałem powody do obaw? Czy lęk czynił mnie zdrajcą? Nie potrafiłem rozeznać się w tym bałaganie.
Najwyraźniej nie tylko ja się martwiłem, chociaż ciocia spodziewała się zagrożenia z innej strony. Jeżeli nawet ją trapiła ta sytuacja, postanowiłem potraktować jej obawy z najwyższą powagą. Niemieckie brzmienie jednego ze słów kojarzyło się z zatartymi wspomnieniami z czasów dzieciństwa.
- Gdzie, w takim razie, jest bezpiecznie? – zapytałem. Skoro tutaj mogliśmy spodziewać się ataku, powinniśmy wynieść się jak najdalej. Tylko dokąd?
Nie rozważałem licznych negatywnych scenariuszy, które mogłyby spełnić się w przyszłości, toteż myśl o stracie ostatnich członków mojej rodziny wydała mi się bardzo odległa, niewarta uwagi, jakby dotycząca innej osoby. To dobrze, że nie dawałem ponieść się panice, źle, że mogłem coś przeoczyć lub zbagatelizować. Potrzebowałem więcej detali, ale wolałem nie rozprawiać o nich publicznie. Przecież wciąż mieliśmy nieco czasu.
Wspinając się po schodach, myślałem już głównie o zegarze i dopiero u szczytu obejrzałem się za siebie, wzrokiem poszukując cioci. Upewniony, że nie zgubiłem jej gdzieś po drodze, wskoczyłem do wnętrza wieży zegarowej. Podążyłem przed siebie.
- Widzę dzwon. Jest bardzo duży! – odkrzyknąłem. Skoncentrowany na celu, nie poświęciłem wiele uwagi ani instrumentowi, ani oświetlonym od zewnątrz tarczom zegarów. - Znalazłem mechanizm, myślę, że mógłby zadziałać... zresztą, niech ciocia sama zobaczy!
Wpatrywałem się w poruszające wskazówkami pociągi, wahadła obciążane monetami i ciężarkami, przekładnie, łańcuchy i koła. Niecierpliwie czekałem, aż dołączy do mnie ciocia, i żałowałem, że nie mogę dotknąć żadnego z tych metalowych elementów. Czy na pewno nie mogłem...?
- Myślę, że Amerykanie nie mieliby w tym interesu – stwierdziłem. Ciocia miała rację, nasze gazety nie przekazywały wszystkiego, może więc czas zacząć regularnie czytywać brytyjską prasę? Musiałem się do tego jeszcze przekonać.
Znacznie bardziej niż Stany Zjednoczone niepokoiła mnie teraz własna ojczyzna. Czy rzeczywiście miałem powody do obaw? Czy lęk czynił mnie zdrajcą? Nie potrafiłem rozeznać się w tym bałaganie.
Najwyraźniej nie tylko ja się martwiłem, chociaż ciocia spodziewała się zagrożenia z innej strony. Jeżeli nawet ją trapiła ta sytuacja, postanowiłem potraktować jej obawy z najwyższą powagą. Niemieckie brzmienie jednego ze słów kojarzyło się z zatartymi wspomnieniami z czasów dzieciństwa.
- Gdzie, w takim razie, jest bezpiecznie? – zapytałem. Skoro tutaj mogliśmy spodziewać się ataku, powinniśmy wynieść się jak najdalej. Tylko dokąd?
Nie rozważałem licznych negatywnych scenariuszy, które mogłyby spełnić się w przyszłości, toteż myśl o stracie ostatnich członków mojej rodziny wydała mi się bardzo odległa, niewarta uwagi, jakby dotycząca innej osoby. To dobrze, że nie dawałem ponieść się panice, źle, że mogłem coś przeoczyć lub zbagatelizować. Potrzebowałem więcej detali, ale wolałem nie rozprawiać o nich publicznie. Przecież wciąż mieliśmy nieco czasu.
Wspinając się po schodach, myślałem już głównie o zegarze i dopiero u szczytu obejrzałem się za siebie, wzrokiem poszukując cioci. Upewniony, że nie zgubiłem jej gdzieś po drodze, wskoczyłem do wnętrza wieży zegarowej. Podążyłem przed siebie.
- Widzę dzwon. Jest bardzo duży! – odkrzyknąłem. Skoncentrowany na celu, nie poświęciłem wiele uwagi ani instrumentowi, ani oświetlonym od zewnątrz tarczom zegarów. - Znalazłem mechanizm, myślę, że mógłby zadziałać... zresztą, niech ciocia sama zobaczy!
Wpatrywałem się w poruszające wskazówkami pociągi, wahadła obciążane monetami i ciężarkami, przekładnie, łańcuchy i koła. Niecierpliwie czekałem, aż dołączy do mnie ciocia, i żałowałem, że nie mogę dotknąć żadnego z tych metalowych elementów. Czy na pewno nie mogłem...?
Kącik moich ust wędruje ku górzę.
-Może. Chociaż z Amerykańcami to nigdy nic nie wiadomo. Strzeli im coś do łba zaczną odpierdalać. Oni mają nienasycony apetyt na władzę.
Ciężko mi stwierdzić, kogo nienawidzę bardziej - Anglii, Jedynej Słusznej Partii, która zrobiła z rewolucji dziwkę, czy Amerykanów. Na razie chyba tylko Anglia sukcesywnie wbija punkty na mojej liście nienawiści. I idzie jej wręcz wyśmienicie.
Pytanie Kirilla zmusza mnie do krótkiego wstrzymania oddechu, żeby się powstrzymać przed wypaleniem czegoś oczywistego i bolesnego. “Nigdzie, młody. Nigdzie nie jest bezpiecznie” - już miałam mu mówić. Ale co to da? Jeszcze zacznie to memłać w głowie i wpadnie w panikę. Nie, lepiej ten kawałek prawdy pozostawić na inny czas. Tak się składa, że tu jesteśmy bardziej bezpieczni. w pewnym sensie anonimowi, z jakąś w miarę przyzwoitą pracą i innymi dodatkowymi zarobkami. I co najważniejsze - bez mafijnych pojebów i milicji - tej zwykłej i magicznej - na karku. A z resztą szajsu sobie poradzimy. Nie z takiego bagna się wychodziło.
-Spokojnie, jeszcze nic się nie dzieje. - machnęłam ręką. - Takie tam głupie plotki z pracy. Ze wszystkich dostępnych miejsc tu jest najbezpieczniej.
“Przynajmniej na razie”. - chcę dodać, ale gryzę się w język. Nie ma co psuć atmosfery spaceru. Niech młody nacieszy się widokami, zegarem, a nie myśli o rzeczach, z którymi nic nie może zrobić.
-No to pokaż, co tam masz. - mówię, kiedy w końcu doganiam go na szczycie schodów.
Nie za bardzo znam się na tych mechanicznych rzeczach, a i nigdy nie czułam do nich jakiegoś specjalnego pociągu, w odróżnieniu od większości moich przodków. Chociaż potrafiłam docenić dobrze wykonane urządzenia.
-No, no. Wygląda nie najgorzej, i w porównaniu do reszty budynku... - lekko unoszę brew. - Nawet chyba nie bardzo oberwał.
Wszystkie te zębatki i inne części mechanizmu były pokryte sadzą, ale chyba niczego więcej ogień nie uszkodził. Chociaż chuj go tam wie.
-Możesz spróbować. Tylko uważaj, żeby tu nic przypadkiem nie jebło, bo jeszcze każą nam płacić.
W tym czasie, kiedy Kirill podziwia zegar, ja przystaje koło jednej z wyrw, żeby zapalić sobie, patrząc na miasto. Wielkie i rozlane jak meduza na piasku. Obskurne. Obrzydliwe.
-Może. Chociaż z Amerykańcami to nigdy nic nie wiadomo. Strzeli im coś do łba zaczną odpierdalać. Oni mają nienasycony apetyt na władzę.
Ciężko mi stwierdzić, kogo nienawidzę bardziej - Anglii, Jedynej Słusznej Partii, która zrobiła z rewolucji dziwkę, czy Amerykanów. Na razie chyba tylko Anglia sukcesywnie wbija punkty na mojej liście nienawiści. I idzie jej wręcz wyśmienicie.
Pytanie Kirilla zmusza mnie do krótkiego wstrzymania oddechu, żeby się powstrzymać przed wypaleniem czegoś oczywistego i bolesnego. “Nigdzie, młody. Nigdzie nie jest bezpiecznie” - już miałam mu mówić. Ale co to da? Jeszcze zacznie to memłać w głowie i wpadnie w panikę. Nie, lepiej ten kawałek prawdy pozostawić na inny czas. Tak się składa, że tu jesteśmy bardziej bezpieczni. w pewnym sensie anonimowi, z jakąś w miarę przyzwoitą pracą i innymi dodatkowymi zarobkami. I co najważniejsze - bez mafijnych pojebów i milicji - tej zwykłej i magicznej - na karku. A z resztą szajsu sobie poradzimy. Nie z takiego bagna się wychodziło.
-Spokojnie, jeszcze nic się nie dzieje. - machnęłam ręką. - Takie tam głupie plotki z pracy. Ze wszystkich dostępnych miejsc tu jest najbezpieczniej.
“Przynajmniej na razie”. - chcę dodać, ale gryzę się w język. Nie ma co psuć atmosfery spaceru. Niech młody nacieszy się widokami, zegarem, a nie myśli o rzeczach, z którymi nic nie może zrobić.
-No to pokaż, co tam masz. - mówię, kiedy w końcu doganiam go na szczycie schodów.
Nie za bardzo znam się na tych mechanicznych rzeczach, a i nigdy nie czułam do nich jakiegoś specjalnego pociągu, w odróżnieniu od większości moich przodków. Chociaż potrafiłam docenić dobrze wykonane urządzenia.
-No, no. Wygląda nie najgorzej, i w porównaniu do reszty budynku... - lekko unoszę brew. - Nawet chyba nie bardzo oberwał.
Wszystkie te zębatki i inne części mechanizmu były pokryte sadzą, ale chyba niczego więcej ogień nie uszkodził. Chociaż chuj go tam wie.
-Możesz spróbować. Tylko uważaj, żeby tu nic przypadkiem nie jebło, bo jeszcze każą nam płacić.
W tym czasie, kiedy Kirill podziwia zegar, ja przystaje koło jednej z wyrw, żeby zapalić sobie, patrząc na miasto. Wielkie i rozlane jak meduza na piasku. Obskurne. Obrzydliwe.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
To ciekawa myśl, ciekawa kwestia do rozważenia: czy Amerykanie mogli zagrażać Wielkiej Brytanii? W momencie, kiedy ich wspólny nieprzyjaciel rośnie w siłę, nie byłoby rozsądnym zrywanie obowiązujących między nimi porozumień, o ile jakieś wciąż się zachowały. Słowa cioci pozwoliły mi dostrzec jeszcze jedną ewentualność. Kto wie, czy sytuacja wewnętrzna panująca na Wyspach w rzeczywistości nie stanowi efektu działania zewnętrznej siły, elementu wielkoskalowej rozgrywki politycznej. Wówczas my, Rosjanie, pospieszylibyśmy Anglikom z pomocą, dzieląc się z nimi ideą równości i braterstwa.
- Powstrzymamy ich, jeżeli do tego dojdzie - zapewniłem. Szkoda, żeby ciocia się tym zamartwiała.
Inna sprawa, że niedawno rodacy przestali być naszymi sprzymierzeńcami. Pomny braterskich nauk, nie spodziewałem się po nich chęci wsparcia dwóch wyrzutków sowieckiego społeczeństwa. Nie przyznałbym się do tego głośno, ale brytyjski indywidualizm odpowiadał mi bardziej niż normy socjalistyczne. Tutaj w najgorszym wypadku traktowano odludków jako dziwaków, a do tego przecież przywykłem.
Ciocia szła po schodach wolniej niż ja i dogoniła mnie dopiero wtedy, gdy zastanawiałem się, w jaki sposób naprawić ten potężny mechanizm. To, że lubiłem oglądać poruszające się części maszyn, nie implikowało znajomości inżynierii czy choćby nawet podstaw fizyki. Moje niewprawione ręce mogły wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Przypuszczałem, że należało by zacząć od oczyszczenia całej konstrukcji, a jeżeli żadna część czy łączenie nie zostały uszkodzone, to zapewne wystarczyłoby wprawić go w ruch...
Jak bardzo zdziwiliby się ludzie w dole, gdyby serce Big Bena znów zaczęło wybijać dawny rytm? Dwukrotnie pstryknąłem palcami, zachwycony tą myślą. To byłby dobry początek cofania niszczycielskich zmian, przywrócenie tego, co dobre, znajome.
Wtedy usłyszałem głos cioci, zezwalającej mi na podjęcie próby. Próby czego? Może wcześniej, gdy byłem zaaferowany zegarem, powiedziała coś więcej?
- Nie rozumiem - przyznałem, spoglądając na nią i bezradnie rozkładając ręce. - Czego miałbym spróbować?
Naprawy?
Nie skomentowałem drażniącego zapachu ani chmury szarego dymu, która przemknęła obok jej głowy. W pewien dziwny sposób nawet głupi nałóg przypominał o utęsknionej przeszłości, a poza tym ciocia musiała z naszej strony znosić o wiele więcej przykrych nawyków.
- Dlaczego palisz? - zapytałem, nie z przyganą, ale wiedziony ciekawością.
- Powstrzymamy ich, jeżeli do tego dojdzie - zapewniłem. Szkoda, żeby ciocia się tym zamartwiała.
Inna sprawa, że niedawno rodacy przestali być naszymi sprzymierzeńcami. Pomny braterskich nauk, nie spodziewałem się po nich chęci wsparcia dwóch wyrzutków sowieckiego społeczeństwa. Nie przyznałbym się do tego głośno, ale brytyjski indywidualizm odpowiadał mi bardziej niż normy socjalistyczne. Tutaj w najgorszym wypadku traktowano odludków jako dziwaków, a do tego przecież przywykłem.
Ciocia szła po schodach wolniej niż ja i dogoniła mnie dopiero wtedy, gdy zastanawiałem się, w jaki sposób naprawić ten potężny mechanizm. To, że lubiłem oglądać poruszające się części maszyn, nie implikowało znajomości inżynierii czy choćby nawet podstaw fizyki. Moje niewprawione ręce mogły wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Przypuszczałem, że należało by zacząć od oczyszczenia całej konstrukcji, a jeżeli żadna część czy łączenie nie zostały uszkodzone, to zapewne wystarczyłoby wprawić go w ruch...
Jak bardzo zdziwiliby się ludzie w dole, gdyby serce Big Bena znów zaczęło wybijać dawny rytm? Dwukrotnie pstryknąłem palcami, zachwycony tą myślą. To byłby dobry początek cofania niszczycielskich zmian, przywrócenie tego, co dobre, znajome.
Wtedy usłyszałem głos cioci, zezwalającej mi na podjęcie próby. Próby czego? Może wcześniej, gdy byłem zaaferowany zegarem, powiedziała coś więcej?
- Nie rozumiem - przyznałem, spoglądając na nią i bezradnie rozkładając ręce. - Czego miałbym spróbować?
Naprawy?
Nie skomentowałem drażniącego zapachu ani chmury szarego dymu, która przemknęła obok jej głowy. W pewien dziwny sposób nawet głupi nałóg przypominał o utęsknionej przeszłości, a poza tym ciocia musiała z naszej strony znosić o wiele więcej przykrych nawyków.
- Dlaczego palisz? - zapytałem, nie z przyganą, ale wiedziony ciekawością.
Nie mam specjalnych sentymentów do tego kraju - jak dla mnie ktokolwiek mógłby go zaorać do zera i posypać solą tak na wszelki wypadek, aby mieć pewność, że już nigdy więcej nic tu nie powstanie. Ale jak na złość, o ile doszłoby do takiej sytuacji - znowu musielibyśmy uciekać. I tym razem już nie byłoby tak kolorowo. Nie kojarzę, czy są jeszcze inne kraje, które się odcięły od świata, ogarnięte wojną domową.
Może to tylko kwestia czasu?
Acz widmo tego, że cała Europa będzie mieć “powtórkę z Grindewalda” nie napawa mnie większym optymizmem.
-Oby nie trzeba było.
Nie chcę nawet myśleć o tym, że któryś z moich chłopaków mógłby zostać wciągnięty w konflikt zbrojny. Nie, nigdy do tego nie dojdzie.
Kirill wpatrywał się w zegar z gigantyczną fascynacją. Nie musiał nic mówić, żebym wiedziała, nad czym się głowi. Niemal słyszałam dźwięk jego myśli - szelest, cichy metaliczny chrzęst… pewnie tak by brzmiał i sam zegar, gdyby działał. Gdyby tylko to wymontować i mu dać… kto wie, może by i naprawił? Na pewno bardziej by go nie zepsuł.
-No odratować go. - dodaję powoli, wskazując kiwnięciem głowy na mechanizm. - Jeśli chcesz spróbować swoich sił w zegarach, to mogę ci dać do ćwiczeń jeden co mam w mieszkaniu. Zachowuje się jak nawiedzony - wybija godziny w złym momencie. I nie po kolei.
Już dawno powinnam się pozbyć tego gówna, ale może to i lepiej, że jeszcze tego nie zrobiłam. Niech młody ma zajęcie. A nuż mu się spodoba?
Powoli wypuszczam nosem dym, ustawiając się tak, żeby wiatr nie poniósł go w stronę Kirilla.
-Zawsze lubiłam stać na balkonie, palić i obserwować miasto. - przyznaję. - Smak dymu pomaga poczuć się bardziej... jak w domu.
Nie wiem, jak jeszcze mu to wytłumaczyć. Tak naprawdę nigdy nie byłam dobra w te klocki. Jak coś chciałam, to po prostu to robiłam, bez zgłębiania się w jakieś tam motywy. Wolałam nie dłubać we własnej głowie, bo pewnie znalazłabym tam coś, co bardzo by mi się nie spodobało.
-Też chcesz zapalić? - wyciągam w jego stronę poobijana papierośnicę. Nie wiem, czy się zdecyduje. Ale tylko tak mogę zaoferować mu kawałek domu.
|6gr tytoniu słabej jakości
Może to tylko kwestia czasu?
Acz widmo tego, że cała Europa będzie mieć “powtórkę z Grindewalda” nie napawa mnie większym optymizmem.
-Oby nie trzeba było.
Nie chcę nawet myśleć o tym, że któryś z moich chłopaków mógłby zostać wciągnięty w konflikt zbrojny. Nie, nigdy do tego nie dojdzie.
Kirill wpatrywał się w zegar z gigantyczną fascynacją. Nie musiał nic mówić, żebym wiedziała, nad czym się głowi. Niemal słyszałam dźwięk jego myśli - szelest, cichy metaliczny chrzęst… pewnie tak by brzmiał i sam zegar, gdyby działał. Gdyby tylko to wymontować i mu dać… kto wie, może by i naprawił? Na pewno bardziej by go nie zepsuł.
-No odratować go. - dodaję powoli, wskazując kiwnięciem głowy na mechanizm. - Jeśli chcesz spróbować swoich sił w zegarach, to mogę ci dać do ćwiczeń jeden co mam w mieszkaniu. Zachowuje się jak nawiedzony - wybija godziny w złym momencie. I nie po kolei.
Już dawno powinnam się pozbyć tego gówna, ale może to i lepiej, że jeszcze tego nie zrobiłam. Niech młody ma zajęcie. A nuż mu się spodoba?
Powoli wypuszczam nosem dym, ustawiając się tak, żeby wiatr nie poniósł go w stronę Kirilla.
-Zawsze lubiłam stać na balkonie, palić i obserwować miasto. - przyznaję. - Smak dymu pomaga poczuć się bardziej... jak w domu.
Nie wiem, jak jeszcze mu to wytłumaczyć. Tak naprawdę nigdy nie byłam dobra w te klocki. Jak coś chciałam, to po prostu to robiłam, bez zgłębiania się w jakieś tam motywy. Wolałam nie dłubać we własnej głowie, bo pewnie znalazłabym tam coś, co bardzo by mi się nie spodobało.
-Też chcesz zapalić? - wyciągam w jego stronę poobijana papierośnicę. Nie wiem, czy się zdecyduje. Ale tylko tak mogę zaoferować mu kawałek domu.
|6gr tytoniu słabej jakości
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 08.08.21 19:28, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Istniała spora szansa, że nie będzie trzeba, jednak wolałem liczyć się z każdym scenariuszem, który potrafiłem sobie wyobrazić. Wolałbym przygotować się przynajmniej mentalnie na najgorszą możliwą ewentualność niż zostać przez nią zaskoczony, gdy jakiekolwiek zapobiegawcze działanie okaże się niemożliwe. Nieprzewidywalność była nieporównywalnie gorsza niż sam wybuch konfliktu zbrojnego.
Ruch wskazówek zegara, dla odmiany, cechował się niesamowitą regularnością i prawdopodobnie z tego właśnie względu tak bardzo zależało mi na naprawieniu tego potężnego mechanizmu. Donośne bicie dzwonu Big Bena nadałoby obcemu miastu chociaż nieco więcej przewidywalności, pozwalając mi się z nim powoli oswajać. Nienawidziłem tego przebrzydłego chaosu, obejmującego każdy zakątek Londynu, w którym się dotąd znalazłem. Odratować go. To brzmiało tak kusząco, tak pięknie, tyle że uszkodzenie zatrzymanej konstrukcji mogłoby okazać się nieodwracalne. Przyznam szczerze, że panicznie bałem się ryzyka. Za to propozycja naprawienia mniejszego egzemplarza, nawet jeśli wyrażona w bardzo dziwny sposób, raptownie przyspieszyła bicie mojego serca. Nawet jeśli taki mały zegarek nie mógłby być nawiedzony, to... ten pomysł... to genialne!
- Dobrze, mogę spróbować - zgodziłem się, ucieszony nadzieją, że kiedyś jeszcze przywrócę dawną sprawność mechanizmowi, na który właśnie patrzyłem. - Jeszcze dziś - zadeklarowałem, czując się gotowym do działania w dowolnym momencie.
Spostrzegłem, że ciocia stara się nie drażnić mojego węchu zapachem dymu, za co byłem jej wdzięczny. Zdumiało mnie to, co potem powiedziała, bo przecież niewielu rzeczy pragnąłem bardziej niż powrotu do domu. Na przekór nękającym mnie wątpliwościom, chwyciłem papierosa i włożyłem go do ust. Był mały, niewygodny do trzymania w palcach, szorstki, a na domiar wszystkiego smakował jak pergamin. Zapaliłem go i zaciągnąłem się, tak jak ciocia, czego niemal natychmiast pożałowałem. Gryzący dym wypełnił mi płuca, zmuszając mnie do kaszlu. Wcale nie poczułem się jak w domu! Może powinienem trochę odczekać?
- Pozostanę przy niepaleniu - wybełkotałem, oddając napoczętego papierosa. Nie chciałem, żeby się zmarnował, a nie bardzo wiedziałem, co innego mógłbym z nim zrobić. - Wracamy do domu? - dopytałem.
Skierowałem się ku schodom, tym razem prowadzącym nas w dół. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym rozbroję mechanizm zegarka cioci i nauczę się czegoś o jego funkcjonowaniu.
zt x2
Ruch wskazówek zegara, dla odmiany, cechował się niesamowitą regularnością i prawdopodobnie z tego właśnie względu tak bardzo zależało mi na naprawieniu tego potężnego mechanizmu. Donośne bicie dzwonu Big Bena nadałoby obcemu miastu chociaż nieco więcej przewidywalności, pozwalając mi się z nim powoli oswajać. Nienawidziłem tego przebrzydłego chaosu, obejmującego każdy zakątek Londynu, w którym się dotąd znalazłem. Odratować go. To brzmiało tak kusząco, tak pięknie, tyle że uszkodzenie zatrzymanej konstrukcji mogłoby okazać się nieodwracalne. Przyznam szczerze, że panicznie bałem się ryzyka. Za to propozycja naprawienia mniejszego egzemplarza, nawet jeśli wyrażona w bardzo dziwny sposób, raptownie przyspieszyła bicie mojego serca. Nawet jeśli taki mały zegarek nie mógłby być nawiedzony, to... ten pomysł... to genialne!
- Dobrze, mogę spróbować - zgodziłem się, ucieszony nadzieją, że kiedyś jeszcze przywrócę dawną sprawność mechanizmowi, na który właśnie patrzyłem. - Jeszcze dziś - zadeklarowałem, czując się gotowym do działania w dowolnym momencie.
Spostrzegłem, że ciocia stara się nie drażnić mojego węchu zapachem dymu, za co byłem jej wdzięczny. Zdumiało mnie to, co potem powiedziała, bo przecież niewielu rzeczy pragnąłem bardziej niż powrotu do domu. Na przekór nękającym mnie wątpliwościom, chwyciłem papierosa i włożyłem go do ust. Był mały, niewygodny do trzymania w palcach, szorstki, a na domiar wszystkiego smakował jak pergamin. Zapaliłem go i zaciągnąłem się, tak jak ciocia, czego niemal natychmiast pożałowałem. Gryzący dym wypełnił mi płuca, zmuszając mnie do kaszlu. Wcale nie poczułem się jak w domu! Może powinienem trochę odczekać?
- Pozostanę przy niepaleniu - wybełkotałem, oddając napoczętego papierosa. Nie chciałem, żeby się zmarnował, a nie bardzo wiedziałem, co innego mógłbym z nim zrobić. - Wracamy do domu? - dopytałem.
Skierowałem się ku schodom, tym razem prowadzącym nas w dół. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym rozbroję mechanizm zegarka cioci i nauczę się czegoś o jego funkcjonowaniu.
zt x2
Strona 24 z 24 • 1 ... 13 ... 22, 23, 24
Lewitująca wieża Big Bena
Szybka odpowiedź