Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Elkstone
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Elkstone
Elkstone - jeszcze do niedawna - było niewielką wioską położoną w Gloucestershire, liczącą jedynie dwustu mieszkańców. Wieś sama w sobie nie odznaczała się niczym specjalnym, będąc do cna mugolską; wokół nie rozrastała się magiczna roślinność, trudno było też spotkać tu jakieś magiczne stworzenia. Czarodzieje nie zatrzymywali się w tym miejscu na dłużej, nie tyle omijając je szerokim łukiem, co zwyczajnie nie mając powodu, by zainteresować się jego historią. Tego sentymentu nie podzieliły jednak anomalie - magiczny kataklizm, który w ubiegłym roku dotknął Wielką Brytanię, odcisnął swoje piętno również na Elkstone. Wioska została przez mieszkańców okrzyknięta przeklętą, a uciekający przed wybuchami magii mugole opuścili ją całkowicie - by nigdy już nie powrócić. Budynki zostały pozostawione same sobie, strasząc pustką okien, a wszelkie życie - nie licząc panoszącej się coraz śmielej, zdziczałej roślinności - na zawsze zdawało się opuścić to miejsce.
The member 'Henrietta Bartius' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Moira uwielbiała młodych czarodziejów. Zazdrościła im energii, której jej powoli zaczynało brakować. Do tego w Ettcie widziała talent związany z dziedziną którą najbardziej kochała, a mianowicie z transmutacją. Życzyła jej dobrze i miała nadzieję, że będzie rozwijała swoje umiejętności, szkoda by było, żeby się marnowały. Mogła jej pokazać nieco sztuczek.
Pojawiły się tutaj, aby roznosić pluskwy, na ich drodze jednak pojawiła się dziewczynka, która potrzebowała pomocy, dobrze, że padło na nie, one mogły udzielić jej wsparcia, zawsze mogła mieć mniej szczęścia.
Widziała, że dziewczynka musi być bardzo zagubiona, w końcu została bez ojca. Ścigała ich magiczna policja- musiały więc być ostrożne podczas poszukiwań jej ojca, brakowało im jeszcze tylko patrolu na głowie. - Nie płacz Malutka, pomożemy Ci, a w ten sposób możemy jedynie spowodować, że tamci źli ludzie wrócą, obiecuję Ci, że odnajdziemy Twojego ojca. Razem z Ettą nie pozwolimy, żeby stała Ci się krzywda.
Najwyraźniej dziewczynka zaczęła im ufać, bowiem postanowiła pokazać im kierunek w którym zmierzał jej ojciec. - Jesteś pewna? Musimy więc wyruszyć w tamtą stronę.- zastanawiała się, czy dziewczynka za nimi nadąży, może wygodniej byłoby ją zostawić w jakiejś gospodzie przy ciepłej herbacie, żeby się rozgrzała.
Pojawiły się tutaj, aby roznosić pluskwy, na ich drodze jednak pojawiła się dziewczynka, która potrzebowała pomocy, dobrze, że padło na nie, one mogły udzielić jej wsparcia, zawsze mogła mieć mniej szczęścia.
Widziała, że dziewczynka musi być bardzo zagubiona, w końcu została bez ojca. Ścigała ich magiczna policja- musiały więc być ostrożne podczas poszukiwań jej ojca, brakowało im jeszcze tylko patrolu na głowie. - Nie płacz Malutka, pomożemy Ci, a w ten sposób możemy jedynie spowodować, że tamci źli ludzie wrócą, obiecuję Ci, że odnajdziemy Twojego ojca. Razem z Ettą nie pozwolimy, żeby stała Ci się krzywda.
Najwyraźniej dziewczynka zaczęła im ufać, bowiem postanowiła pokazać im kierunek w którym zmierzał jej ojciec. - Jesteś pewna? Musimy więc wyruszyć w tamtą stronę.- zastanawiała się, czy dziewczynka za nimi nadąży, może wygodniej byłoby ją zostawić w jakiejś gospodzie przy ciepłej herbacie, żeby się rozgrzała.
I show not your face but your heart's desire
Uśmiechnęła się, jakby chciała dać znać, że obietnica złożona przez Moirę nie jest przyrzeczeniem bez pokrycia. Dziewczynka była naprawdę rozczulająca, spoglądała na nie swoimi ogromnymi oczami, tonąc w za dużym męskim płaszczu, który zapewne podarował jej ojciec. Zmarszczyła lekko brwi, zdając sobie sprawę, że powinny się spieszyć. Jeżeli w mężczyzna od dłuższego czasu pozostawał bez okrycia wierzchniego, to na pewno musiało mu być bardzo zimno. Miała nadzieję, że nie był to powód jego przedłużającej się nieobecności.
- Wiesz co, mała - zaczęła, przykucając przed dziewczynką i dłonią ocierając spływające po jej policzkach łzy - Mary, wezmę cię na ręcę i razem poszukamy twojego taty, dobrze? Tak będzie łatwiej. A ciebie na pewno bolą nóżki. - Wyciągnęła przed siebie ramiona, czekając aż dziewczynka pozwoli wziąć się na ręce. Minęło kilka sekund podczas których Mary obserwowała ją jeszcze nie do końca ufnie, najwyraźniej doszła jednak do wniosku, że nie ma innego wyjścia. Rzeczywiście w pewnym sensie kobiety były w tym momencie dla niej jedynym ratunkiem.
- Jeśli go znajdziemy, to może powinnyśmy zaprowadzić ich do obozowiska w lesie, tego, z którego wracamy - wymruczała kącikiem ust do Moiry. - Tam będą bezpieczni - dodała, podnosząc się z kucek. - Po drodze możemy jeszcze dostarczyć kilka pluskw. - Upewniła się, że dziewczynka, odkładnie otulona płaszczem, nie wyślizgnie jej się z rąk. Henrietta w głębi duszy liczyła na to, że mężczyzna nie odszedł za daleko, nie była w końcu przyzwyczajona do noszenia ciężarów. Zwłaszcza na paru kilometrowych odcinkach. Dziewczynka była jednak wyraźnie zmarznięta i pozbawiona energii, nie byłaby w stanie poruszać się o własnych siłach.
Szły przed siebie, rozglądając się na wszystkie strony. Henrietta wytężała wzrok, usiłując dostrzec coś konkretnego w zapadających powoli ciemnościach. Zmrok o tej porze roku zapadał zdecydowanie za wcześnie. W końcu dostrzegła niedaleko nieruchomą sylwetkę, leżącą na znajdującej się nieopodal łące. Westchnęła głęboko, starając się ukryć twarz Mery przykładając ją do swojego ramienia. Miała nadzieję, że udało im się przybyć na czas. Gdy stanęła nad mężczyzną, tę poruszył się gwałtownie wyciągając w ich stronę różdżkę, drugą ręką trzymał się za kostkę.
- Nie zbliżajcie się do mnie! - krzyknął, spoglądając na nie z przerażeniem. Musiał jednak mieć w sobie wiele odwagi, skoro zamierzał się w razie czego bronić.
- Proszę się nie obawiać. Nie jesteśmy policjantkami - powiedziała spokojnie Henrietta. - Czy wszystko w porządku? - zapytała, spoglądając na jego kostkę. - Chyba znalazłyśmy pańską córkę. Chcemy panu pomóc. Proszę nam zaufać, niedaleko znajduje się obóz, tam będziecie bezpieczni.
- Mery! - wykrzyknął mężczyzna próbując się podnieść. Syknął jednak z bólu, z trudem stając na nogi. Miał zaczerwienioną twarz i ręce, trząsł się również wyraźnie z zimna.
Spostrzegawczość II[bylobrzydkobedzieladnie]
- Wiesz co, mała - zaczęła, przykucając przed dziewczynką i dłonią ocierając spływające po jej policzkach łzy - Mary, wezmę cię na ręcę i razem poszukamy twojego taty, dobrze? Tak będzie łatwiej. A ciebie na pewno bolą nóżki. - Wyciągnęła przed siebie ramiona, czekając aż dziewczynka pozwoli wziąć się na ręce. Minęło kilka sekund podczas których Mary obserwowała ją jeszcze nie do końca ufnie, najwyraźniej doszła jednak do wniosku, że nie ma innego wyjścia. Rzeczywiście w pewnym sensie kobiety były w tym momencie dla niej jedynym ratunkiem.
- Jeśli go znajdziemy, to może powinnyśmy zaprowadzić ich do obozowiska w lesie, tego, z którego wracamy - wymruczała kącikiem ust do Moiry. - Tam będą bezpieczni - dodała, podnosząc się z kucek. - Po drodze możemy jeszcze dostarczyć kilka pluskw. - Upewniła się, że dziewczynka, odkładnie otulona płaszczem, nie wyślizgnie jej się z rąk. Henrietta w głębi duszy liczyła na to, że mężczyzna nie odszedł za daleko, nie była w końcu przyzwyczajona do noszenia ciężarów. Zwłaszcza na paru kilometrowych odcinkach. Dziewczynka była jednak wyraźnie zmarznięta i pozbawiona energii, nie byłaby w stanie poruszać się o własnych siłach.
Szły przed siebie, rozglądając się na wszystkie strony. Henrietta wytężała wzrok, usiłując dostrzec coś konkretnego w zapadających powoli ciemnościach. Zmrok o tej porze roku zapadał zdecydowanie za wcześnie. W końcu dostrzegła niedaleko nieruchomą sylwetkę, leżącą na znajdującej się nieopodal łące. Westchnęła głęboko, starając się ukryć twarz Mery przykładając ją do swojego ramienia. Miała nadzieję, że udało im się przybyć na czas. Gdy stanęła nad mężczyzną, tę poruszył się gwałtownie wyciągając w ich stronę różdżkę, drugą ręką trzymał się za kostkę.
- Nie zbliżajcie się do mnie! - krzyknął, spoglądając na nie z przerażeniem. Musiał jednak mieć w sobie wiele odwagi, skoro zamierzał się w razie czego bronić.
- Proszę się nie obawiać. Nie jesteśmy policjantkami - powiedziała spokojnie Henrietta. - Czy wszystko w porządku? - zapytała, spoglądając na jego kostkę. - Chyba znalazłyśmy pańską córkę. Chcemy panu pomóc. Proszę nam zaufać, niedaleko znajduje się obóz, tam będziecie bezpieczni.
- Mery! - wykrzyknął mężczyzna próbując się podnieść. Syknął jednak z bólu, z trudem stając na nogi. Miał zaczerwienioną twarz i ręce, trząsł się również wyraźnie z zimna.
Spostrzegawczość II[bylobrzydkobedzieladnie]
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Ostatnio zmieniony przez Henrietta Bartius dnia 16.11.21 14:06, w całości zmieniany 2 razy
Moira obserwowała uważnie Ettę, która wyśmienicie sobie radziła w próbie przekonania dziecka do swojej osoby, nie chciała się wtrącać, uważała, że mogłaby jej przeszkodzić. Wolała czekać, aż Bartius skończy swoją próbę. Tak jak się jej wydawało - dziecko zaufało kobiecie, lepiej dla nich. Może teraz uda im się znaleźć zagubionego ojca. Flume liczyła na to, że znajdą go żywego, nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Szczególnie, że obiecała dziecku, że doprowadzą je do ojca. Teraz nie było odwrotu.
- Tak, nie możemy zostawić ich tutaj. Wydaje mi się, że w lesie znajdą ratunek. Musimy go tylko znaleźć, mam nadzieję, że to nie będzie takie trudne.- szepnęła jeszcze do Etty.
Podążały w kierunku, który pokazała im dziewczynka. Pogoda była raczej niezbyt przyjemna, miała nadzieję, że szybko znajdą jej ojca, w końcu dziecko też nie mogło zbyt długo przebywać w tak nieprzyjemnych warunkach. Szły w milczeniu, rozglądała się dokoła uważnie, może uda im się dostrzec ojca.
- Poradzisz sobie? Zapewne niedługo zaczniesz odczuwać ten ciężar.- rzekła jeszcze do Etty. - Gdyby coś, to mogę Cię zmienić.- może nie należała do najmłodszych ale trochę krzepy jeszcze miała.
Wtedy jej oczom ukazał się mężczyzna, czyżby był tym kogo szukały? - Może Pan być spokojny, mamy pańską zgubę.- pokazała ręką na Ettę, która niosła dziecko. - Pomożemy Wam.- rzekła spokojnie.
- Tak, nie możemy zostawić ich tutaj. Wydaje mi się, że w lesie znajdą ratunek. Musimy go tylko znaleźć, mam nadzieję, że to nie będzie takie trudne.- szepnęła jeszcze do Etty.
Podążały w kierunku, który pokazała im dziewczynka. Pogoda była raczej niezbyt przyjemna, miała nadzieję, że szybko znajdą jej ojca, w końcu dziecko też nie mogło zbyt długo przebywać w tak nieprzyjemnych warunkach. Szły w milczeniu, rozglądała się dokoła uważnie, może uda im się dostrzec ojca.
- Poradzisz sobie? Zapewne niedługo zaczniesz odczuwać ten ciężar.- rzekła jeszcze do Etty. - Gdyby coś, to mogę Cię zmienić.- może nie należała do najmłodszych ale trochę krzepy jeszcze miała.
Wtedy jej oczom ukazał się mężczyzna, czyżby był tym kogo szukały? - Może Pan być spokojny, mamy pańską zgubę.- pokazała ręką na Ettę, która niosła dziecko. - Pomożemy Wam.- rzekła spokojnie.
I show not your face but your heart's desire
Moira miała rację. Pozostawieni ich tutaj, w mieście, w którym w każdym momencie mogli znowu pojawić się magipolicjanći byłoby ogromnym błędem. Kto wie jaki czekałby ich los, gdyby tak po prostu, zaraz po znalezieniu mężczyzny, odwróciły się na pięcie i pozostawiły ich samym sobie. Musiały coś wymyślić, zwłaszcza w dzisiejszych czasach tak ważne było niesienie pomocy bezbronnym ofiarom toczącej się wokół wojny, nawet nieznajomym.
- Niedaleko znajduje się obóz, w którym Mery i pan będziecie bezpieczni - zaczęła, przyglądając się mężczyźnie uważnie. Mery niemal wyrwała jej się z objęć, gdy dotarło do niej, że oto znalazły jego zaginionego ojca. Przylgnęła do niego bez słowa, wkładając do buzi zaczerwieniony od mrozu kciuk i spoglądając na nie swoimi wielkimi oczami. - Da pan radę iść? - zapytała, przyglądając się mężczyźnie uważnie. - Słyszałyśmy, że ścigali was policjanci. To miejsce, do którego chcemy was zaprowadzić jej chronione przez Zakon Feniksa. Słyszał pan o nim? - urwała, szukając potwierdzenia na jego twarzy, Gdy mężczyzna skinął niepewnie głową, wyciągnęła do niego ramię. - Moja koleżanka weźmie Mery na ręce, a ja pomogę panu pokonać odległość, którą dzieli nas od obozu. Proszę się na mnie oprzeć - powiedziała.
Poruszały się powoli, w dosyć powolnym tempie przemierzając zaśnieżoną śnieżkę. Zaspy bieli wcale nie ułatwiały im zadania, a mężczyzna był bardzo osłabiony. Etta wyraźnie czuła, że z pewnością przyda mu się pomoc uzdrowicieli. Miała nadzieję, że w obozowisko znajdował się chociaż jeden z nich.
- Podejdę jeszcze do tego domu i zostawię pluskwę - powiedziała do Moiry, gdy mijały dom, w którego oknie świeciło się światło. Zostawiła mężczyznę razem z Moirą i dziewczynką i zapukała do drzwi. - Dobry wieczór, nazywam się Henrietta. Przyniosłam państwu specjalne urządzenie, które po zamontowaniu w radiu pozwoli wam wysłuchać specjalnej audycji i wiadomości ze świata wolne od propagandy aktualnego ministra. Wystarczy, że włoży pani tę malutką pluskwę... - zwróciła się z uśmiechem do kobiety, która uchyliła przed nią drzwi wyciągając do niej swoją dłoń, na której spoczywało maleńkie urządzenie. - ...pod pokrywę radia, a to sprytne urządzenie samo się tam w odpowiedni sposób zainstaluje. Pierwsza audycja odbędzie się piętnastego lutego, proszę zapamiętać tę datę! Wystarczy, że nastawi pani częstotliwość radia na sto jeden i jeden, a następnie wprowadzi odpowiedni kod10 07 19 55. Zapamiętała pani? Tylko proszę za żadne skarby nie pokazać go nikomu niepowołanemu. Słyszałam, że wokół kręcą się policjanci. W razie czego proszę zakomunikować im dowolny ciąg liczb, a z radia dobiegnie jedynie szum. - Uśmiechnęła się jeszcze na pożegnanie, machając przyjaźnie do dwójki dzieci, które spoglądały na nią zza pleców kobiety, z delikatnie rozświetlonej kuchni.
Ponownie kazała ojcu Mery oprzeć się na jej ramieniu całym swoim ciężarem i skierowała ich kroki w strony lasu, który już coraz wyraźniej rysował się na horyzoncie.
- Już niedługo - mruknęła ni to do siebie, ni to do swoich towarzyszy.
- Niedaleko znajduje się obóz, w którym Mery i pan będziecie bezpieczni - zaczęła, przyglądając się mężczyźnie uważnie. Mery niemal wyrwała jej się z objęć, gdy dotarło do niej, że oto znalazły jego zaginionego ojca. Przylgnęła do niego bez słowa, wkładając do buzi zaczerwieniony od mrozu kciuk i spoglądając na nie swoimi wielkimi oczami. - Da pan radę iść? - zapytała, przyglądając się mężczyźnie uważnie. - Słyszałyśmy, że ścigali was policjanci. To miejsce, do którego chcemy was zaprowadzić jej chronione przez Zakon Feniksa. Słyszał pan o nim? - urwała, szukając potwierdzenia na jego twarzy, Gdy mężczyzna skinął niepewnie głową, wyciągnęła do niego ramię. - Moja koleżanka weźmie Mery na ręce, a ja pomogę panu pokonać odległość, którą dzieli nas od obozu. Proszę się na mnie oprzeć - powiedziała.
Poruszały się powoli, w dosyć powolnym tempie przemierzając zaśnieżoną śnieżkę. Zaspy bieli wcale nie ułatwiały im zadania, a mężczyzna był bardzo osłabiony. Etta wyraźnie czuła, że z pewnością przyda mu się pomoc uzdrowicieli. Miała nadzieję, że w obozowisko znajdował się chociaż jeden z nich.
- Podejdę jeszcze do tego domu i zostawię pluskwę - powiedziała do Moiry, gdy mijały dom, w którego oknie świeciło się światło. Zostawiła mężczyznę razem z Moirą i dziewczynką i zapukała do drzwi. - Dobry wieczór, nazywam się Henrietta. Przyniosłam państwu specjalne urządzenie, które po zamontowaniu w radiu pozwoli wam wysłuchać specjalnej audycji i wiadomości ze świata wolne od propagandy aktualnego ministra. Wystarczy, że włoży pani tę malutką pluskwę... - zwróciła się z uśmiechem do kobiety, która uchyliła przed nią drzwi wyciągając do niej swoją dłoń, na której spoczywało maleńkie urządzenie. - ...pod pokrywę radia, a to sprytne urządzenie samo się tam w odpowiedni sposób zainstaluje. Pierwsza audycja odbędzie się piętnastego lutego, proszę zapamiętać tę datę! Wystarczy, że nastawi pani częstotliwość radia na sto jeden i jeden, a następnie wprowadzi odpowiedni kod10 07 19 55. Zapamiętała pani? Tylko proszę za żadne skarby nie pokazać go nikomu niepowołanemu. Słyszałam, że wokół kręcą się policjanci. W razie czego proszę zakomunikować im dowolny ciąg liczb, a z radia dobiegnie jedynie szum. - Uśmiechnęła się jeszcze na pożegnanie, machając przyjaźnie do dwójki dzieci, które spoglądały na nią zza pleców kobiety, z delikatnie rozświetlonej kuchni.
Ponownie kazała ojcu Mery oprzeć się na jej ramieniu całym swoim ciężarem i skierowała ich kroki w strony lasu, który już coraz wyraźniej rysował się na horyzoncie.
- Już niedługo - mruknęła ni to do siebie, ni to do swoich towarzyszy.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Pomysł, aby zaprowadzić ich do obozu, który dzisiaj odwiedziły wydawał się być najodpowiedniejszy. Tam zostanie im udzielona pomoc. Tutaj w każdej chwili mogli się natknąć na magiczną policję, co nie do końca było bezpieczne.
- Dobrzy ludzie, których dzisiaj odwiedziłyśmy na pewno zechcą Wam pomóc, nie będziecie musieli się martwić magiczną policją. Myślę, że pozwolą Wam zostać, w grupie zawsze bezpieczniej.- rzekła jeszcze, aby przekonać mężczyznę do podjęcia decyzji. - Chodź dziecino, pomożemy Wam się tam dostać.- Moira powiedziała do Mery, po czym wzięła ją na ręce. Dzięki temu sprawniej im pójdzie. Musieli uważać, żeby policja nie pojawiła się tutaj ponownie.
Powoli ruszyli przed siebie. Mężczyzna był zmęczony, szedł wolnym tempem. Na pewno w obozie znajdzie się ktoś, kto udzieli mu pomocy, jeśli nie, to trzeba będzie porozumieć się z Zakonem i podesłać tu jakiegoś uzdrowiciela. Zawsze pozostawała też Leśna Lecznica...
- Oczywiście, idź, my będziemy szli w stronę obozowiska, nie sądzę jednak, że będziesz mieć problem z dogonieniem nas.- przyszły tutaj w końcu z zupełnie innym zadaniem, dobrze, że Etta o tym pamiętała. Życzyła jej powodzenia, po czym się rozdzieliły, tylko na chwilę.
Flume szła wraz z mężczyzną i Mery przed siebie. Jeszcze chwila i powinni dotrzeć na miejsce.
- Tak, jesteśmy coraz bliżej.- za moment powinni dostać ciepłej herbaty, rozgrzać się i odpocząć. Miała nadzieję, że nie odmówią im pomocy, nie powinni, wiedziała, że w tych trudnych czasach udzie bardzo chętnie się wspierali, chociaż mieli niewiele.
Weszli do lasu i powoli zbliżali się do obozowiska. Na szczęście, nie zdołała by jeszcze długo nieść Mery na rękach. - To tutaj!- odparła, po czym postawiła dziewczynkę na ziemi.
- Dobrzy ludzie, których dzisiaj odwiedziłyśmy na pewno zechcą Wam pomóc, nie będziecie musieli się martwić magiczną policją. Myślę, że pozwolą Wam zostać, w grupie zawsze bezpieczniej.- rzekła jeszcze, aby przekonać mężczyznę do podjęcia decyzji. - Chodź dziecino, pomożemy Wam się tam dostać.- Moira powiedziała do Mery, po czym wzięła ją na ręce. Dzięki temu sprawniej im pójdzie. Musieli uważać, żeby policja nie pojawiła się tutaj ponownie.
Powoli ruszyli przed siebie. Mężczyzna był zmęczony, szedł wolnym tempem. Na pewno w obozie znajdzie się ktoś, kto udzieli mu pomocy, jeśli nie, to trzeba będzie porozumieć się z Zakonem i podesłać tu jakiegoś uzdrowiciela. Zawsze pozostawała też Leśna Lecznica...
- Oczywiście, idź, my będziemy szli w stronę obozowiska, nie sądzę jednak, że będziesz mieć problem z dogonieniem nas.- przyszły tutaj w końcu z zupełnie innym zadaniem, dobrze, że Etta o tym pamiętała. Życzyła jej powodzenia, po czym się rozdzieliły, tylko na chwilę.
Flume szła wraz z mężczyzną i Mery przed siebie. Jeszcze chwila i powinni dotrzeć na miejsce.
- Tak, jesteśmy coraz bliżej.- za moment powinni dostać ciepłej herbaty, rozgrzać się i odpocząć. Miała nadzieję, że nie odmówią im pomocy, nie powinni, wiedziała, że w tych trudnych czasach udzie bardzo chętnie się wspierali, chociaż mieli niewiele.
Weszli do lasu i powoli zbliżali się do obozowiska. Na szczęście, nie zdołała by jeszcze długo nieść Mery na rękach. - To tutaj!- odparła, po czym postawiła dziewczynkę na ziemi.
I show not your face but your heart's desire
Sama Henrietta czuła się już całkiem zmęczona. W końcu pokonały dzisiaj naprawdę daleką drogę, nawet jeśli za sam środek lokomocji służyła im teleportacja w dużej mierze ułatwiająca wykonywane zadanie. Stawiając stopy krok za krokiem, utrzymując tempo osłabionego mężczyzny, rozmyślała z nadzieją o tym, że już niedługo pluskwy wykonane przez niezwykłego zakonnego wynalazcę przydadzą się na szeroką skalę. Wiedziała, że sama za dwa tygodnie zasiądzie przed radiowym odbiornikiem, żeby wysłuchać pierwszego nadania audycji. Podejrzewała, że dzięki niemu uda się chociaż odrobinę podnieść morale ludzi zamieszkujących na targanych wojnami ziemiach.
Odetchnęła z ulgą, gdy w końcu przekroczyły skraj lasu i zagłębiały się coraz głębiej, nagle jej oczom ukazała się kobieca sylwetka, najwyraźniej patrolująca tereny. Wiedziała, że w ten sposób dbano o bezpieczeństwo obozowiska.
- Nazywam się Henrietta Bartius. To moja koleżanka Moira Flume. Jakąś godzinę temu widziałyśmy się z twoim kolegą. Dostarczyłyśmy mu pluskwę. W ruinach Elsktone znalazłyśmy Mery - wskazała na małą dziewczynkę - i jej ojca. Pan Smith - po raz pierwszy użyła nazwiska, które mężczyzna wyjawił jej w trakcie ich wędrówki do obozowiska - jest bardzo osłabiony i potrzebuje pomocy uzdrowiciela. Najprawdopodobniej skręcił kostkę. Obydwoje są też bardzo wyziębieni. Uciekali przed patrolem policji. - Przedstawiła ich sytuację pokrótce, cierpliwie czekając, aż kobieta przestanie ją mierzyć podejrzliwym wzrokiem. Odwróciła się na chwilę i zniknęła w ciemnościach. Dopiero po kilku minutach znowu wyłoniła się z gęstwiny z mężczyzną, któremu wcześniej przekazały pluskwę. Ten skinął głową, potwierdzając, że je rozpoznaje.
W obozie Etta po raz ostatni przykucnęła przy dziewczynce i pogłaskała ją po twarzy.
- Trzymaj - powiedziała, zamykając w drobnej dłoni ostatnią pluskwę. - Nie wiem, czy dużo czasu spędzicie w obozie, ale w razie czego weź to urządzenie ze sobą i włóż je pod pokrywę dowolnego radia, które znajdziesz. Od piętnastego lutego możesz próbować ustawiać jego częstotliwość na 101.1, a potem wprowadzić kod - powtórzyła go kilkakrotnie, aby upewnić się, że Mery go zapamiętała. - Zabierz ją ze sobą, gdy opuścicie obóz i wytłumacz ojcu jak działa. Poradzisz sobie, prawda? - Uśmiechnęła się, jeszcze raz ściskając ją za rękę. - Nie masz się czego obawiać. Moi przyjaciele zajmą się twoim tatą, wszystko będzie dobrze.
Mery pomachała jej na pożegnanie, gdy Henrietta i Moira oddalały się od obozowiska. Teleportowały się do domów, gdy ponownie dotarły na skraj lasu, a na niebie wisiał już księżyc.
zt x2
Odetchnęła z ulgą, gdy w końcu przekroczyły skraj lasu i zagłębiały się coraz głębiej, nagle jej oczom ukazała się kobieca sylwetka, najwyraźniej patrolująca tereny. Wiedziała, że w ten sposób dbano o bezpieczeństwo obozowiska.
- Nazywam się Henrietta Bartius. To moja koleżanka Moira Flume. Jakąś godzinę temu widziałyśmy się z twoim kolegą. Dostarczyłyśmy mu pluskwę. W ruinach Elsktone znalazłyśmy Mery - wskazała na małą dziewczynkę - i jej ojca. Pan Smith - po raz pierwszy użyła nazwiska, które mężczyzna wyjawił jej w trakcie ich wędrówki do obozowiska - jest bardzo osłabiony i potrzebuje pomocy uzdrowiciela. Najprawdopodobniej skręcił kostkę. Obydwoje są też bardzo wyziębieni. Uciekali przed patrolem policji. - Przedstawiła ich sytuację pokrótce, cierpliwie czekając, aż kobieta przestanie ją mierzyć podejrzliwym wzrokiem. Odwróciła się na chwilę i zniknęła w ciemnościach. Dopiero po kilku minutach znowu wyłoniła się z gęstwiny z mężczyzną, któremu wcześniej przekazały pluskwę. Ten skinął głową, potwierdzając, że je rozpoznaje.
W obozie Etta po raz ostatni przykucnęła przy dziewczynce i pogłaskała ją po twarzy.
- Trzymaj - powiedziała, zamykając w drobnej dłoni ostatnią pluskwę. - Nie wiem, czy dużo czasu spędzicie w obozie, ale w razie czego weź to urządzenie ze sobą i włóż je pod pokrywę dowolnego radia, które znajdziesz. Od piętnastego lutego możesz próbować ustawiać jego częstotliwość na 101.1, a potem wprowadzić kod - powtórzyła go kilkakrotnie, aby upewnić się, że Mery go zapamiętała. - Zabierz ją ze sobą, gdy opuścicie obóz i wytłumacz ojcu jak działa. Poradzisz sobie, prawda? - Uśmiechnęła się, jeszcze raz ściskając ją za rękę. - Nie masz się czego obawiać. Moi przyjaciele zajmą się twoim tatą, wszystko będzie dobrze.
Mery pomachała jej na pożegnanie, gdy Henrietta i Moira oddalały się od obozowiska. Teleportowały się do domów, gdy ponownie dotarły na skraj lasu, a na niebie wisiał już księżyc.
zt x2
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Po tym, czego dowiedział się od Aurory, zwyczajnie trudno było mu oczyścić myśli ze wszystkich emocji, opanować złość. Nie mógł tego tak zostawić. Dzierżąc w prawej dłoni trzonek opartej o bark miotły czekał na powrót brata. Wypatrywał sylwetki tego czarodzieja podczas lotu na miotle. Gdy nadszedł czas, dostrzegł go i drugiego lotnika. Nim musiał być nie kto inny, jak Steffen. Nie czekając aż dolecą do niego, zdjął miotłę z barku i przełożył przez jej trzon nogę. Chwycił miotłę oburącz i mocno odbił się od ziemi. Wyleciał im naprzeciw.
Podczas lotu do przeklętej wioski pęd zimnego powietrza, który targał jego ubranie, brak kontaktu z ziemią i rozciągające się pod nim odległe krajobrazy zadziałały na niego uspokajająco. Jego myśli splecione wokół jednego tematu zaczęły się mimowolnie rozluźniać, stopniowo wyparowując z jego umysłu. W końcu powrócą, jak zawsze w najmniej spodziewanym momencie. Zawsze tak było.
W miarę zbliżania się do tej przeklętej wioski lot na miotle przeganiał kolejne natrętne myśli. Nie chciał tam wracać, niezależnie od celu. Mogli zdecydowanie szukać wiatru w polu, opierając się o mało konkretne informacje, które uzyskali od Dorothy. Mogli tam nic nie znaleźć albo znaleźć coś zgoła innego. Jedno i drugie nie było dobre.
Elkstone, nad które ostatecznie dotarli, wyglądało tak samo jak wtedy, gdy je pozostawił. I tak samo wolał się do niej nie zbliżać. Zamiast zwyczajnie zawrócić i odlecieć, podobnie jak jego towarzysze zaczął stopniowo obniżać lot miotły i w końcu dotknął stopami podłoża. Gdy zsiadł z miotły, ukrył ten środek lokomocji w krzakach.
— To ten dom — Wskazał go palcem prawej dłoni swojemu bratu i kuzynowi duży dom o czerwonym dachu, z wykuszem z okrągłym oknem. Zdecydowanie nie był chętny do podejścia bliżej, choć wiedział, że nie ma wyjścia. Zanim to zrobi wolał upewnić się, że jest w miarę bezpiecznie. Byli na terenie należącym do wroga. Spodziewał się też kolejnych klątw i pułapek.
— Cave Inimicum — Wypowiedział półgłosem inkantację, wskazując przed siebie różdżką.
Rzucam k100 na Cave Inimicum (ST 30)
EM: 49/50
Podczas lotu do przeklętej wioski pęd zimnego powietrza, który targał jego ubranie, brak kontaktu z ziemią i rozciągające się pod nim odległe krajobrazy zadziałały na niego uspokajająco. Jego myśli splecione wokół jednego tematu zaczęły się mimowolnie rozluźniać, stopniowo wyparowując z jego umysłu. W końcu powrócą, jak zawsze w najmniej spodziewanym momencie. Zawsze tak było.
W miarę zbliżania się do tej przeklętej wioski lot na miotle przeganiał kolejne natrętne myśli. Nie chciał tam wracać, niezależnie od celu. Mogli zdecydowanie szukać wiatru w polu, opierając się o mało konkretne informacje, które uzyskali od Dorothy. Mogli tam nic nie znaleźć albo znaleźć coś zgoła innego. Jedno i drugie nie było dobre.
Elkstone, nad które ostatecznie dotarli, wyglądało tak samo jak wtedy, gdy je pozostawił. I tak samo wolał się do niej nie zbliżać. Zamiast zwyczajnie zawrócić i odlecieć, podobnie jak jego towarzysze zaczął stopniowo obniżać lot miotły i w końcu dotknął stopami podłoża. Gdy zsiadł z miotły, ukrył ten środek lokomocji w krzakach.
— To ten dom — Wskazał go palcem prawej dłoni swojemu bratu i kuzynowi duży dom o czerwonym dachu, z wykuszem z okrągłym oknem. Zdecydowanie nie był chętny do podejścia bliżej, choć wiedział, że nie ma wyjścia. Zanim to zrobi wolał upewnić się, że jest w miarę bezpiecznie. Byli na terenie należącym do wroga. Spodziewał się też kolejnych klątw i pułapek.
— Cave Inimicum — Wypowiedział półgłosem inkantację, wskazując przed siebie różdżką.
Rzucam k100 na Cave Inimicum (ST 30)
EM: 49/50
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
stąd
26.02
Teleportował się w okolice Elkstone i dalszą drogę pokonał pieszo. W kieszeniach płaszcza miał zmniejszoną magicznie miotłę, ale nie chciał użerać się z nią już na miejscu - kto wie, co zastaną w (do niedawna?) przeklętej wiosce? Otulił się szalikiem, sprawdzając po kieszeniach, czy ma wszystkie eliksiry i kryształy.
Odnalazł Volansa pod domem o czerwonym dachu i zmierzył budynek podejrzliwym spojrzeniem, trzymając się na bezpieczną odległość.
-Billy mówił, że była tutaj nałożona klątwa - wiesz jaka? - zwrócił się do starszego kuzyna, chcąc przynajmniej oszacować z jakiego rodzaju zagrożeniami mogą mieć do czynienia. Jeśli było tutaj więcej klątw, to prawdopodobnie nakładał je ten sam czarnoksiężnik, a Steffen wiedział, że nawet ci plugawcy potrafili znacząco różnić się między sobą umiejętnościami. Niektórzy przestępcy eksperymentowali z klątwami z czystego pragmatyzmu lub ciekawości, do tego wystarczyły stosunkowo nieskomplikowane runy. Bardziej zaawansowane klątwy stanowiły ryzyko dla wszystkich, nikt bez odpowiedniego doświadczenia nie odważyłby się ich nakładać.
Wiedział, że powinien sprawdzić teren pod kątem pułapek i klątw, ale najpierw chciał się tu rozejrzeć.
-Nie podchodźmy bliżej, nie dopóki nie rzucę Hexa Revelio. Rozejrzę się jeszcze. - poprosił kuzynów. A zanim je rzuci - chciał rozeznać się w okolicy, domyślać, gdzie mógłby wypatrywać charakterystycznej dla czarnej magii mgiełki zaklęcia.
Gdybym sam nakładał tu klątwy - gdzie bym to zrobił? - pomyślał, próbując wczuć się w perspektywę kogoś tak podłego. Dwa lata temu wydawałoby mu się to nie do pomyślenia, nie znał żadnego zaklinacza osobiście, jedynie czytał o złych ludziach na kartach romansów swojej mamy. Potem zobaczył jednak nienawiść we wzroku tamtego młodego chłopaka z antykwariatu, na twarzy lorda Alpharda, na okładce "Czarownicy" z Morganą Selwyn, w liście z życzeniami noworocznymi od psidwckosyna Rigela. Przekonał się, że zło może czaić się w każdym - w mordercach jak lordowie z rodziny Rosier, w dawnych kolegach, w gotującej zupę z trupów Aquili Black, w tamtej ślicznej brunetce, która rzucała Dunę z taką wprawą, w redakcji "Czarownicy" promującej przepisy na maście z krwi dziewic. Zło stało się wszechobecne i prozaiczne, a perspektywa myślenia jak wróg nie wydawała się już Steffenowi nie do pomyślenia. Coś w nim pękło, choć trudno powiedzieć kiedy. Wtedy, gdy zabili Bertiego? Gdy pan Rineheart rzucał śmiertelne zaklęcia w policjantów, a pani Figg zdecydowała się zawalić mugolską katedrę? Gdy Archibald oszalał na weselu Anthony'ego, Alexander wrócił do Kurnika z obłędem w oczach i wiadomością o śmierci Bertiego, a może gdy Marcel płakał mu na ramieniu po śmierci matki? Tracił swój młodzieńczy idealizm, coraz szybciej. Nie widział tego jeszcze, ale kierował nim zimny pragmatyzm - nawet wtedy, gdy wraz z Volansem pojmali szmalcowników w Derbyshire. Wtedy zdał się na decyzje kuzyna, wciąż wierzącego w sprawiedliwość - ale nie wiedział, co zrobiłby z nimi, gdyby był tam zupełnie sam. Może zostawił w śniegu?
Przesuwał wzrokiem po ośnieżonym krajobrazie, zatrzymując na dłużej spojrzenie na wypukłościach terenu. Próbował ocenić, jak solidnie zbudowane są domy, jak ukształtowana jest okolica, oszacować jakie właściwości natury mógłby na miejscu zaklinacza wykorzystać przeciwko intruzom.
geomancja III (& spostrzegawczość II?) - oceniam teren (rzucam, niech MG oceni na co?)
ekwipunek we wsiąkiewce i wysłany dziś na PW konta Mistrz Gry
26.02
Teleportował się w okolice Elkstone i dalszą drogę pokonał pieszo. W kieszeniach płaszcza miał zmniejszoną magicznie miotłę, ale nie chciał użerać się z nią już na miejscu - kto wie, co zastaną w (do niedawna?) przeklętej wiosce? Otulił się szalikiem, sprawdzając po kieszeniach, czy ma wszystkie eliksiry i kryształy.
Odnalazł Volansa pod domem o czerwonym dachu i zmierzył budynek podejrzliwym spojrzeniem, trzymając się na bezpieczną odległość.
-Billy mówił, że była tutaj nałożona klątwa - wiesz jaka? - zwrócił się do starszego kuzyna, chcąc przynajmniej oszacować z jakiego rodzaju zagrożeniami mogą mieć do czynienia. Jeśli było tutaj więcej klątw, to prawdopodobnie nakładał je ten sam czarnoksiężnik, a Steffen wiedział, że nawet ci plugawcy potrafili znacząco różnić się między sobą umiejętnościami. Niektórzy przestępcy eksperymentowali z klątwami z czystego pragmatyzmu lub ciekawości, do tego wystarczyły stosunkowo nieskomplikowane runy. Bardziej zaawansowane klątwy stanowiły ryzyko dla wszystkich, nikt bez odpowiedniego doświadczenia nie odważyłby się ich nakładać.
Wiedział, że powinien sprawdzić teren pod kątem pułapek i klątw, ale najpierw chciał się tu rozejrzeć.
-Nie podchodźmy bliżej, nie dopóki nie rzucę Hexa Revelio. Rozejrzę się jeszcze. - poprosił kuzynów. A zanim je rzuci - chciał rozeznać się w okolicy, domyślać, gdzie mógłby wypatrywać charakterystycznej dla czarnej magii mgiełki zaklęcia.
Gdybym sam nakładał tu klątwy - gdzie bym to zrobił? - pomyślał, próbując wczuć się w perspektywę kogoś tak podłego. Dwa lata temu wydawałoby mu się to nie do pomyślenia, nie znał żadnego zaklinacza osobiście, jedynie czytał o złych ludziach na kartach romansów swojej mamy. Potem zobaczył jednak nienawiść we wzroku tamtego młodego chłopaka z antykwariatu, na twarzy lorda Alpharda, na okładce "Czarownicy" z Morganą Selwyn, w liście z życzeniami noworocznymi od psidwckosyna Rigela. Przekonał się, że zło może czaić się w każdym - w mordercach jak lordowie z rodziny Rosier, w dawnych kolegach, w gotującej zupę z trupów Aquili Black, w tamtej ślicznej brunetce, która rzucała Dunę z taką wprawą, w redakcji "Czarownicy" promującej przepisy na maście z krwi dziewic. Zło stało się wszechobecne i prozaiczne, a perspektywa myślenia jak wróg nie wydawała się już Steffenowi nie do pomyślenia. Coś w nim pękło, choć trudno powiedzieć kiedy. Wtedy, gdy zabili Bertiego? Gdy pan Rineheart rzucał śmiertelne zaklęcia w policjantów, a pani Figg zdecydowała się zawalić mugolską katedrę? Gdy Archibald oszalał na weselu Anthony'ego, Alexander wrócił do Kurnika z obłędem w oczach i wiadomością o śmierci Bertiego, a może gdy Marcel płakał mu na ramieniu po śmierci matki? Tracił swój młodzieńczy idealizm, coraz szybciej. Nie widział tego jeszcze, ale kierował nim zimny pragmatyzm - nawet wtedy, gdy wraz z Volansem pojmali szmalcowników w Derbyshire. Wtedy zdał się na decyzje kuzyna, wciąż wierzącego w sprawiedliwość - ale nie wiedział, co zrobiłby z nimi, gdyby był tam zupełnie sam. Może zostawił w śniegu?
Przesuwał wzrokiem po ośnieżonym krajobrazie, zatrzymując na dłużej spojrzenie na wypukłościach terenu. Próbował ocenić, jak solidnie zbudowane są domy, jak ukształtowana jest okolica, oszacować jakie właściwości natury mógłby na miejscu zaklinacza wykorzystać przeciwko intruzom.
geomancja III (& spostrzegawczość II?) - oceniam teren (rzucam, niech MG oceni na co?)
ekwipunek we wsiąkiewce i wysłany dziś na PW konta Mistrz Gry
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 04.02.23 9:26, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
| stąd + dodaję datę dla porządku, piszemy 26 lutego
Od momentu opuszczenia Wrzosowiska nie znalazł jeszcze chwili, żeby się zatrzymać – czy może, nie chciał się zatrzymywać, nie potrafiąc pozbyć się naglącego przekonania, że nie mieli czasu – choć nie był w stanie jeszcze jednoznacznie stwierdzić, co właściwie starali się prześcignąć. Wskazówki przekazane im przez Dorothy były w najlepszym wypadku mgliste, podążenie za nimi mogło zaprowadzić ich w szczere pole – ale jeśli istniał przynajmniej cień szansy na pomoc jednemu z chłopców, to musieli spróbować to zrobić. Obiecał jej – wciąż czuł w ustach posmak wypowiedzianych na szybko słów, wtedy wyrzuconych bez zastanowienia, teraz – stanowiących realny, prawie namacalny ciężar, zmuszający go do przyspieszenia kroku, gdy od Szczurzej Jamy biegł z powrotem do domu Sproutów, chcąc przekazać Volansowi, że Steffen zgodził się pójść z nimi. Uzgodniwszy z bratem, że spotkają się na miejscu, za pomocą kilku teleportacyjych skoków wrócił jeszcze na krótką chwilę do Irlandii, żeby z drewnianej komody wyciągnąć trzy zawinięte w tkaninę fiolki z eliksirami, wsunąć do sakiewki dwa połyskujące słabo kryształy, a na pozostawionym na stole skrawku pergaminu nabazgrać lakoniczne słowa wyjaśnienia dla rodzeństwa: że mógł wrócić później, że wszystko było w porządku; że był z Volansem i Steffenem, że nie powinni się o nich martwić – i żeby nie czekali na niego z kolacją. Amelia nie powinna pójść spać zbyt późno, jeszcze wracała do zdrowia po magicznym przeziębieniu.
Z miotłą w ręce i policzkami zaczerwienionymi od biegu, deportował się tuż za furtką otaczającego ich dom płotu, lądując na obrzeżach Gloucester. W samym Elkstone nie był nigdy wcześniej, resztę drogi musiał więc przebyć w locie – z czego poniekąd się cieszył; odbicie się od ziemi i wzniesienie wyżej, ponad otaczające wioskę pola, zawsze pomagało mu w poukładaniu i oczyszczeniu myśli, nawet jeśli chłodny wiatr wgryzał się za kołnierz ciepłej kurtki (tym razem zapomniał szalika, został na oparciu kuchennego krzesła).
Był już prawie na miejscu, gdy na prowadzącej do Elkstone ścieżce dostrzegł samotną sylwetkę; płaszcz wydał mu się znajomy, obniżył więc lot, w idącym mężczyźnie z ulgą rozpoznając Steffena. Wylądował obok kuzyna, płynnym ruchem zeskakując z miotły, wcześniej trzy razy sprawdzając jeszcze, czy nie mieli żadnego towarzystwa; okolica wydawała się jednak opuszczona. – Steff – przywitał się, zupełnie jakby nie widzieli się zaledwie pół godziny wcześniej; klepnął go lekko w ramię, o własne opierając miotłę, tak, żeby wygodniej było mu nią nieść – wolał się z nią nie rozstawać. Lotnicze gogle, których używał w pracy łącznika, zsunął na szyję, przy okazji poprawiając też kurtkę i naciągając mocniej na dłonie miotlarskie rękawiczki. – Dzięki, że p-p-przyszedłeś, mam ciarki, jak myślę o tej wiosce – przyznał, przenosząc wzrok na majaczące już przed nimi zabudowania. Opustoszałe domy z powybijanymi częściowo oknami i drzwiami kołyszącymi się na skrzypiących zawiasach wyglądały upiornie, jak porzucone szkielety martwych stworzeń; panująca dookoła atmosfera wydawała mu się niepokojąca, dziwna – miał wrażenie, że nawet powietrze pachniało niewłaściwie, choć mogło mieć to coś wspólnego z opowiedzianą mu przez Volansa historią ich ostatniej wyprawy do miasteczka. Wspomnienie o klątwie go nie opuszczało; tył karku go zaswędział, zupełnie jakby ktoś go obserwował – sięgnął do niego ręką, drapiąc podrażnione miejsce na skórze, ale gdy się odwrócił, za sobą nie dostrzegł nikogo.
– Volly. Nikogo nie sp-p-potkałeś po drodze? – upewnił się, gdy starszy brat wyszedł im naprzeciw; podążył wzrokiem we wskazanym kierunku, przez dłuższą chwilę przyglądając się domowi. Wyglądał dokładnie tak, jak opisała go Dorothy. – Ktoś jest w środku? – zapytał jeszcze, rozpoznając rozbrzmiewającą w powietrzu inkantację i posyłając pytające spojrzenie Volansowi. Gdy Steffen oddalił się nieco, żeby sprawdzić teren, sam podszedł nieco bliżej domu, zachowując jednak bezpieczny dystans. – Carpiene – wypowiedział cicho, wyciągając przed siebie różdżkę i zataczając lekki półokrąg. Nie spodziewał się natrafić na żadne zabezpieczenia, koniec końców – jego brat i członkowie Zakonu Feniksa już tutaj byli, wolał jednak mieć pewność, że nikt nie przyszedł tu po nich; jeśli kamień, o którym mówiła kobieta, był cenny, to nie tylko ona mogła chcieć go odzyskać.
| ekwipunek rozpisany we wsiąkiewce
Od momentu opuszczenia Wrzosowiska nie znalazł jeszcze chwili, żeby się zatrzymać – czy może, nie chciał się zatrzymywać, nie potrafiąc pozbyć się naglącego przekonania, że nie mieli czasu – choć nie był w stanie jeszcze jednoznacznie stwierdzić, co właściwie starali się prześcignąć. Wskazówki przekazane im przez Dorothy były w najlepszym wypadku mgliste, podążenie za nimi mogło zaprowadzić ich w szczere pole – ale jeśli istniał przynajmniej cień szansy na pomoc jednemu z chłopców, to musieli spróbować to zrobić. Obiecał jej – wciąż czuł w ustach posmak wypowiedzianych na szybko słów, wtedy wyrzuconych bez zastanowienia, teraz – stanowiących realny, prawie namacalny ciężar, zmuszający go do przyspieszenia kroku, gdy od Szczurzej Jamy biegł z powrotem do domu Sproutów, chcąc przekazać Volansowi, że Steffen zgodził się pójść z nimi. Uzgodniwszy z bratem, że spotkają się na miejscu, za pomocą kilku teleportacyjych skoków wrócił jeszcze na krótką chwilę do Irlandii, żeby z drewnianej komody wyciągnąć trzy zawinięte w tkaninę fiolki z eliksirami, wsunąć do sakiewki dwa połyskujące słabo kryształy, a na pozostawionym na stole skrawku pergaminu nabazgrać lakoniczne słowa wyjaśnienia dla rodzeństwa: że mógł wrócić później, że wszystko było w porządku; że był z Volansem i Steffenem, że nie powinni się o nich martwić – i żeby nie czekali na niego z kolacją. Amelia nie powinna pójść spać zbyt późno, jeszcze wracała do zdrowia po magicznym przeziębieniu.
Z miotłą w ręce i policzkami zaczerwienionymi od biegu, deportował się tuż za furtką otaczającego ich dom płotu, lądując na obrzeżach Gloucester. W samym Elkstone nie był nigdy wcześniej, resztę drogi musiał więc przebyć w locie – z czego poniekąd się cieszył; odbicie się od ziemi i wzniesienie wyżej, ponad otaczające wioskę pola, zawsze pomagało mu w poukładaniu i oczyszczeniu myśli, nawet jeśli chłodny wiatr wgryzał się za kołnierz ciepłej kurtki (tym razem zapomniał szalika, został na oparciu kuchennego krzesła).
Był już prawie na miejscu, gdy na prowadzącej do Elkstone ścieżce dostrzegł samotną sylwetkę; płaszcz wydał mu się znajomy, obniżył więc lot, w idącym mężczyźnie z ulgą rozpoznając Steffena. Wylądował obok kuzyna, płynnym ruchem zeskakując z miotły, wcześniej trzy razy sprawdzając jeszcze, czy nie mieli żadnego towarzystwa; okolica wydawała się jednak opuszczona. – Steff – przywitał się, zupełnie jakby nie widzieli się zaledwie pół godziny wcześniej; klepnął go lekko w ramię, o własne opierając miotłę, tak, żeby wygodniej było mu nią nieść – wolał się z nią nie rozstawać. Lotnicze gogle, których używał w pracy łącznika, zsunął na szyję, przy okazji poprawiając też kurtkę i naciągając mocniej na dłonie miotlarskie rękawiczki. – Dzięki, że p-p-przyszedłeś, mam ciarki, jak myślę o tej wiosce – przyznał, przenosząc wzrok na majaczące już przed nimi zabudowania. Opustoszałe domy z powybijanymi częściowo oknami i drzwiami kołyszącymi się na skrzypiących zawiasach wyglądały upiornie, jak porzucone szkielety martwych stworzeń; panująca dookoła atmosfera wydawała mu się niepokojąca, dziwna – miał wrażenie, że nawet powietrze pachniało niewłaściwie, choć mogło mieć to coś wspólnego z opowiedzianą mu przez Volansa historią ich ostatniej wyprawy do miasteczka. Wspomnienie o klątwie go nie opuszczało; tył karku go zaswędział, zupełnie jakby ktoś go obserwował – sięgnął do niego ręką, drapiąc podrażnione miejsce na skórze, ale gdy się odwrócił, za sobą nie dostrzegł nikogo.
– Volly. Nikogo nie sp-p-potkałeś po drodze? – upewnił się, gdy starszy brat wyszedł im naprzeciw; podążył wzrokiem we wskazanym kierunku, przez dłuższą chwilę przyglądając się domowi. Wyglądał dokładnie tak, jak opisała go Dorothy. – Ktoś jest w środku? – zapytał jeszcze, rozpoznając rozbrzmiewającą w powietrzu inkantację i posyłając pytające spojrzenie Volansowi. Gdy Steffen oddalił się nieco, żeby sprawdzić teren, sam podszedł nieco bliżej domu, zachowując jednak bezpieczny dystans. – Carpiene – wypowiedział cicho, wyciągając przed siebie różdżkę i zataczając lekki półokrąg. Nie spodziewał się natrafić na żadne zabezpieczenia, koniec końców – jego brat i członkowie Zakonu Feniksa już tutaj byli, wolał jednak mieć pewność, że nikt nie przyszedł tu po nich; jeśli kamień, o którym mówiła kobieta, był cenny, to nie tylko ona mogła chcieć go odzyskać.
| ekwipunek rozpisany we wsiąkiewce
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Trójka czarodziejów ostatecznie znalazła się w Elkstone: wioska wydawała się dokładnie taką, jaką zapamiętał ją Volans, senną, ponurą, zamgloną i cichą. Już z daleka, gdy dopiero unosiliście się ponad ciemnymi dachami domów, odnieśliście wrażenie, że było to miejsce od dawna już porzucone - wskazywały na to niedomknięte i chyboczące się na przeraźliwie skrzeczących zawiasach drzwi i okna, w pośpiechu porozrzucane, a może rozgrzebane przez dzikie zwierzęta wiadra, miski, dzbany; na jednym z drzew, wokół suchej galęzi, zaplątał się bieliźniany sznur na pranie. Na świeżo zaprószonym śniegu nie odbijały się żadne ludzkie ślady, choć, jeszcze z powietrza, udalo wam sie dostrzec parę zwierzęcych, w większości należących do mniejszych zwierząt, bystre oko Bille'go wypatrzyło jednak również ślady zwierzęce - na południowy wschód, opodal niskiej zabudowy i zagród gospodarskich, a także na południowy zachód, od strony pobliskiego lasu.
Wylądowaliście przed budynkiem, który w całej wiosce wydawał się największy: jako jedyny miał aż dwie kondygnacje, choć na tle pozostałych sprawiał wrażenie może nawet jeszcze bardziej zapadniętego od tych, które go otaczały. Czerwony dach był brudny, ale jego barwę dało się dostrzec, nią również się wyróżniał. Ozdobny wykusz przyciągał wzrok od razu. Otaczał go wysoki ceglany mur, ale furtka prowadząca do środka pozostawała otwarta - kołysał nią wciąż zimowy wiatr - za nią do urokliwego ganka ciągnęła obsadzona z obu stron zimującymi kwiatami dróżka. Drzwi również tutaj wydawały się uchylone.
Volans spróbował upewnić się, czy na pewno czarodzieje byli tutaj sami: jak wykazało zaklęcie - wcale nie byli, starszy z braci wyraźnie wyczuwał obecność. Nie był w stanie jednak rozpoznać, czy wyczuwał cały szwadron, czy pojedynczą osobę, ani czy znajdowali się przed czy za nimi, ale miał pewność, że nie byli tutaj sami. Zdawał sobie również sprawę z tego, że zaklęcie obejmowało dość szeroki obszar - jego efekt przeczył jednak jego obserwacjom. Nawet, jeśli próbował zachować czujność i rozejrzeć się uważniej - nie był w stanie nikogo dostrzec. Ani śladu.
Steffen próbował wejść w buty czarodzieja, który nakłada klątwy i znaleźć miejsce z dogodną lokalizacją na podobną praktykę, jednak wszystko wskazywało na to, że, jeśli jakaś klątwa została nałożona w tym miejscu, to musiała zostać nałożona w bardzo niepozornym miejscu. Najmocniej wyróżniał się dom, pod który zaprowadził was Volans. Wioska nie wyróżniła się na pierwszy rzut oka niczym szczególnym: plątanina uliczek i ścieżek i rozrzucone wzdłuż nich stare, raczej biedne budynki, większe lub mniejsze ogrody, jedne zagrodzone, inne nie - na pierwszy rzut oka Elkstone przypominało każdą inną opuszczoną przez mugoli miejscowość.
William w tym czasie upewnił się, że na budynek nie zostały nałożone żadne aktywne pułapki: nie mógł jednak wiedzieć, czy od momentu, w który pojawił się tutaj Zakon Feniksa rzeczywiście nikt więcej nie odwiedził Elkstone, czy może wręcz przeciwnie: gości było więcej.
Mistrz gry wita i prosi, by jakiekolwiek wiadomości dotyczące wątku, zamiast na konto MG, były wysyłane na konto Tristana. Mistrz gry przypomina, że każdy rzut na biegłość musi zostać rozpisany fabularnie - im dokładniej, tym lepiej dla Was.
Czas na odpis macie do niedzieli, godziny 18, po tej dacie mistrz gry będzie wymagał od Was regularnych odpisów. Jeżeli wszyscy odpiszecie wcześniej - być może uda nam się zacząć wcześniej.
Energia magiczna:
Volans: 49/50
Billy: 48/50
Wylądowaliście przed budynkiem, który w całej wiosce wydawał się największy: jako jedyny miał aż dwie kondygnacje, choć na tle pozostałych sprawiał wrażenie może nawet jeszcze bardziej zapadniętego od tych, które go otaczały. Czerwony dach był brudny, ale jego barwę dało się dostrzec, nią również się wyróżniał. Ozdobny wykusz przyciągał wzrok od razu. Otaczał go wysoki ceglany mur, ale furtka prowadząca do środka pozostawała otwarta - kołysał nią wciąż zimowy wiatr - za nią do urokliwego ganka ciągnęła obsadzona z obu stron zimującymi kwiatami dróżka. Drzwi również tutaj wydawały się uchylone.
Volans spróbował upewnić się, czy na pewno czarodzieje byli tutaj sami: jak wykazało zaklęcie - wcale nie byli, starszy z braci wyraźnie wyczuwał obecność. Nie był w stanie jednak rozpoznać, czy wyczuwał cały szwadron, czy pojedynczą osobę, ani czy znajdowali się przed czy za nimi, ale miał pewność, że nie byli tutaj sami. Zdawał sobie również sprawę z tego, że zaklęcie obejmowało dość szeroki obszar - jego efekt przeczył jednak jego obserwacjom. Nawet, jeśli próbował zachować czujność i rozejrzeć się uważniej - nie był w stanie nikogo dostrzec. Ani śladu.
Steffen próbował wejść w buty czarodzieja, który nakłada klątwy i znaleźć miejsce z dogodną lokalizacją na podobną praktykę, jednak wszystko wskazywało na to, że, jeśli jakaś klątwa została nałożona w tym miejscu, to musiała zostać nałożona w bardzo niepozornym miejscu. Najmocniej wyróżniał się dom, pod który zaprowadził was Volans. Wioska nie wyróżniła się na pierwszy rzut oka niczym szczególnym: plątanina uliczek i ścieżek i rozrzucone wzdłuż nich stare, raczej biedne budynki, większe lub mniejsze ogrody, jedne zagrodzone, inne nie - na pierwszy rzut oka Elkstone przypominało każdą inną opuszczoną przez mugoli miejscowość.
William w tym czasie upewnił się, że na budynek nie zostały nałożone żadne aktywne pułapki: nie mógł jednak wiedzieć, czy od momentu, w który pojawił się tutaj Zakon Feniksa rzeczywiście nikt więcej nie odwiedził Elkstone, czy może wręcz przeciwnie: gości było więcej.
Czas na odpis macie do niedzieli, godziny 18, po tej dacie mistrz gry będzie wymagał od Was regularnych odpisów. Jeżeli wszyscy odpiszecie wcześniej - być może uda nam się zacząć wcześniej.
Energia magiczna:
Volans: 49/50
Billy: 48/50
-Nie ma za co, Billy. Faktycznie jakoś tu... ponuro. - przyznał, gdy zbliżali się do Elkstone.
Z wdzięcznością przyjął pomoc Bill'yego - choć nie przyznałby się do tego na głos, to lubił latać na miotle z gwiazdą Quidditcha. Gdy wylądowali, odpędził jednak myśli o wietrze we włosach i o ukochanych meczach. Choć przeważnie potrafił roztrząsać kilka(naście) spraw na raz, to gdy naprawdę mu na czymś zależało, potrafił się porządnie skupić. Zwłaszcza na klątwach.
-Ten dom... ta kobieta mówiła, czy to jakieś ważne miejsce? - zapytał kuzynów, przyglądając się domowi, przy którym stali. Choć skupił się głównie na obserwacji terenu pod kątem odpowiednich miejsc do nałożenia klątw, to od razu rzuciło mu się w oczy, że budynek wyróżniał się na tle pozostałych. Był większy, bardziej ozdobny, bardziej zapuszczony. -To tu mamy szukać kamienia? Mieszkał tu ktoś... ważny? - zmrużył oczy, spoglądając na dekoracyjny wykusz. Słuchając, jak Billy opowiadał mu o prośbie kobiety, zakładał, że po prostu zmierzają do jej domu - ale coś mu tutaj nie pasowało. Była w tej wiosce kimś wpływowym? Pamiętał, że Billy wspominał mu o pośpiechu - dlaczego kobiecie tak zależało na czasie?
-Myślicie, że ktoś był tutaj po tamtej kobiecie? Czy sprawiała wrażenie, jakby... ktokolwiek jeszcze wiedział o tym kamieniu? - spytał Volansa zniżonym glosem, nawiązując do Cave Inimicum i dostrzegając uchyloną furtkę. Przemknęło mu przez myśl, że powinni sprawdzić dom dokładniej i rzucić bardziej precyzyjne zaklęcie, kuzyni pewnie wpadną na to samo.
-Czysto? - spytał Billy'ego z bladym uśmiechem, wdzięczny, że zajął się pułapkami. To pozostawiało Steffenowi sprawdzenie domu pod kątem jego specjalizacji - klątw. Nie był w stanie stwierdzić wiele, rozglądając się po samej okolicy. Wioska wydawała się zwyczajna, w ukształtowaniu terenu nie było chyba nic niezwykłego, z czego mógłby skorzystać wprawny zaklinacz. To wioska, nie opuszczona grota, która mogłaby skutecznie skupić w sobie magię klątw, nie las, który mógłby płonąć niczym stos. Jeśli ktoś nałożył tu klątwy, to pewnie w pozornie zwyczajnym miejscu.
-Sprawdzę, czy możemy wejść bezpiecznie. Hexa Revelio. - wzniósł różdżkę, kierując ją na furtkę i wejście do domu pod którym stali. Chciał sprawdzić, czy mogą wejść do niego bezpiecznie, nie wykluczając konieczności ponownego sprawdzenia wnętrza. Skupił się na drodze do drzwi, ale gotów był podążyć spojrzeniem za magiczną mgłą - świadom, że klątwy mogły się czaić także w ogrodzie, a runy być ukryte choćby na fasadzie budynku.
Z wdzięcznością przyjął pomoc Bill'yego - choć nie przyznałby się do tego na głos, to lubił latać na miotle z gwiazdą Quidditcha. Gdy wylądowali, odpędził jednak myśli o wietrze we włosach i o ukochanych meczach. Choć przeważnie potrafił roztrząsać kilka(naście) spraw na raz, to gdy naprawdę mu na czymś zależało, potrafił się porządnie skupić. Zwłaszcza na klątwach.
-Ten dom... ta kobieta mówiła, czy to jakieś ważne miejsce? - zapytał kuzynów, przyglądając się domowi, przy którym stali. Choć skupił się głównie na obserwacji terenu pod kątem odpowiednich miejsc do nałożenia klątw, to od razu rzuciło mu się w oczy, że budynek wyróżniał się na tle pozostałych. Był większy, bardziej ozdobny, bardziej zapuszczony. -To tu mamy szukać kamienia? Mieszkał tu ktoś... ważny? - zmrużył oczy, spoglądając na dekoracyjny wykusz. Słuchając, jak Billy opowiadał mu o prośbie kobiety, zakładał, że po prostu zmierzają do jej domu - ale coś mu tutaj nie pasowało. Była w tej wiosce kimś wpływowym? Pamiętał, że Billy wspominał mu o pośpiechu - dlaczego kobiecie tak zależało na czasie?
-Myślicie, że ktoś był tutaj po tamtej kobiecie? Czy sprawiała wrażenie, jakby... ktokolwiek jeszcze wiedział o tym kamieniu? - spytał Volansa zniżonym glosem, nawiązując do Cave Inimicum i dostrzegając uchyloną furtkę. Przemknęło mu przez myśl, że powinni sprawdzić dom dokładniej i rzucić bardziej precyzyjne zaklęcie, kuzyni pewnie wpadną na to samo.
-Czysto? - spytał Billy'ego z bladym uśmiechem, wdzięczny, że zajął się pułapkami. To pozostawiało Steffenowi sprawdzenie domu pod kątem jego specjalizacji - klątw. Nie był w stanie stwierdzić wiele, rozglądając się po samej okolicy. Wioska wydawała się zwyczajna, w ukształtowaniu terenu nie było chyba nic niezwykłego, z czego mógłby skorzystać wprawny zaklinacz. To wioska, nie opuszczona grota, która mogłaby skutecznie skupić w sobie magię klątw, nie las, który mógłby płonąć niczym stos. Jeśli ktoś nałożył tu klątwy, to pewnie w pozornie zwyczajnym miejscu.
-Sprawdzę, czy możemy wejść bezpiecznie. Hexa Revelio. - wzniósł różdżkę, kierując ją na furtkę i wejście do domu pod którym stali. Chciał sprawdzić, czy mogą wejść do niego bezpiecznie, nie wykluczając konieczności ponownego sprawdzenia wnętrza. Skupił się na drodze do drzwi, ale gotów był podążyć spojrzeniem za magiczną mgłą - świadom, że klątwy mogły się czaić także w ogrodzie, a runy być ukryte choćby na fasadzie budynku.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Elkstone
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire