Pawie ogrody
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pawie ogrody
Przechodząc na tyły posiadłości można natknąć się na rozległe ogrody. Mnogość alejek potrafi stworzyć prawdziwy labirynt - czasem jednak warto się zgubić, ponieważ w tym zagubieniu można odnaleźć prawdziwe skarby. Interesujące rzeźby, ukryte przed wścibskim wzrokiem altanki czy imitacje różnorakich, smoczych jaj to tylko część z atrakcji tego miejsca. Oprócz równo wypielęgnowanych najrozmaitszych kwiatów oraz fikuśnie wykonanych żywopłotów, wędrowiec ma szansę spotkać dumnie kroczące po dróżkach pawie. Są one pupilkami lubujących dyplomację Greengrassów, sprowadzane doprawdy z różnorakich zakątków świata. Ot, taka atrakcja podczas leniwych popołudni na świeżym powietrzu.
Z jakiegoś powodu — może dlatego, że przez długi czas była to wiedza niemalże tajemna, o okresie dorastania Elroya małżonkowie nie rozmawiali właściwie wcale, a jeżeli już, mąż lubił ubierać swe osiągnięcia w ładne słowa, by nie denerwować przesadnie swej małżonki — uwielbiała słuchać podobnych historii. Poznawać perspektywy osób z zewnątrz, ich punkt widzenia; była przecież człowiekiem, który uwielbiał analizować każdą zdobytą, czy też podarowaną jej informację. Dzisiaj jednak po prostu przyjemnie było spojrzeć na człowieka, któremu przyrzekła swą miłość i wierność do końca swych dni oczami innej osoby; Rhennard był człowiekiem o wysokiej percepcji, co stanowiło jego niezaprzeczalny atut, a w połączeniu z jego umiłowaniem wszystkiego, co należało do królestwa nie ludzi, nie czarodziejów, a zwierząt, sprawiało, że przemyślenia jego były doprawdy jedyne w swoim rodzaju. Lady Mare — poddając się podszeptom natury kobiecej — uwielbiała za to wszystko, co niekonwencjonalne, tym chętniej poddając się swej wyobraźni, która wraz z umykającymi z ust lorda Abbotta słowami, podsuwała jej coraz to kolejne obrazy z młodości obu lordów, sprowadzając na blade zazwyczaj policzki delikatny róż rumieńców; tak, jakby i ona cofnęła się właśnie w czasie. Uczucie łączące małżonków Greengrass było w pewien sposób niezwykłe — tak kochało się przecież wyłącznie raz.
— Ani śmiem mu to powtórzyć. Mój mąż należy do tego typu mężczyzn, którzy szczególnie cenią sobie własne męstwo, ale przyznam szczerze, że wielką radością jest przyglądanie się temu, jak mocno wiąże się z rodziną. Niewielu lordów ma chęci, czy też odwagę do takiego zaangażowania w budowanie relacji, chociażby ze swoimi dziećmi — ostatnie słowa dama wypowiedziała tylko z delikatnym smutkiem, wydającym się ledwie muśnięciem chłodnego podmuchu powietrza, wśród parności dnia — Nie jest, oczywiście, tak, że damy tego nie rozumieją. Żadna rozsądna żona nie wymaga od męża tak silnego zaangażowania, gdy widzi, jak ciężko pracuje lord na to, by zapewnić byt swej rodzinie. A jednak, do czego zmierzam — nie było przecież tak, że Mare należała do kręgu kobiet—marzycielek. Twardo stąpała po ziemi i znała wymagania: te stawiane przed nią, a także te, którym musiał sprostać jej mąż, jak i lord Abbott. Zwróciła swe lico w jego kierunku. — Cece potrzebuje twego wsparcia. Nie muszą być to wielkie gesty, ale z pewnością byłoby jej lżej, gdyby wiedziała, że nie jest w waszym małżeństwie sama. Humory kobiet to najtrudniejsze szarady w życiu mężczyzny, lecz spoglądając nań czystym sercem, mam wrażenie, że pójdzie ci to o wiele, wiele prościej — nie mogła przecież pozostawić Rhennarda bez jakiejś rady odnośnie i jego małżeństwa. Pierwsze lata po ożenku lorda Elroya i lady Mare nie były przecież usłane różami; do miejsca, w którym byli obecnie doszli dzięki swej ciężkiej pracy, szacunkowi, zaufaniu i miłości. Przed Rhennardem i Cecile również rozciągała się droga prowadząca ku szczęściu, a nawet, jeżeli w jej trakcie nie przyjdzie im doczekać się kołyski, wciąż będą mieli siebie. I powinni móc na sobie polegać.
Kolejne słowa Rhennarda sprawiły, że sama uśmiechnęła się — szerzej, szczerzej od niego, bowiem nie nosiła w sercu sekretów, których nie mogła zdradzić, które mogłyby ciążyć na jej sercu. Miast tego całą jej osobę wypełniała nadzieja i miłość; wszelkie jej rodzaje. Wzniosła spojrzenie na rysujący się w oddali, znikający za drzewami horyzont.
— Na wojnie — zwycięstwo. W pokoju — czujność. W śmierci — poświęcenie — przytoczyła z pamięci, ściszając głos do szeptu. Słowa te od początku roku zamieszkały w jej umyśle i sercu, musiała o nich pamiętać jak najczęściej, stawiały wszelkie małostki w odpowiedniej, szerszej perspektywie. — Nasi sąsiedzi bywają problematyczni, jednak nie wszyscy próbują nas kąsać. Ze swojej strony mam wrażenie, że najgorsze sąsiedztwo dzielimy z rodem Ollivander od południowego zachodu. Cheshire i Shropshire — Rowlowie i Avery byli jednak na tyle ciekawym zbiorem sąsiadów, że nigdy nie zdawali się odnaleźć wspólnego języka. W ocenie Mare było to szczególnie na rękę w czasach wojny, bo choć obydwu rodom przyświecał ten sam cel, osobiste niesnaski powstrzymywały przed skutecznym działaniem, zapewniając Greengrassom delikatną mgiełkę spokoju. — Pod kątem przyszłych podróży Cece, martwiłabym się bardziej o Warwickshire. Podobno marzec nie był łaskawy dla tego hrabstwa — na moment zielone oczy lady Greengrass zmrużyły się nieco, w dodatkowej warstwie zamyślenia, aż twarz jej rozpogodziła się na powrót, a na ustach wykwitł lekki, choć uradowany uśmiech. — Doprawdy? Już nie mogę się doczekać chwili, w której poprosi także o moją. Myślisz, że będzie w stanie wyciągnąć z tak starego drewna jego pierwotny zapach? Nieco brakuje mi tego ulotnego aromatu eukaliptusa...
Może i teraz zapach eukaliptusa pomógłby damie w szybszej rekonwalescencji. Wobec jego braku, drżącą, jasną dłonią odebrała Mare pucharek z wodą od lorda Abbotta, jednocześnie szepcząc krótkie, napowietrzone podziękowanie i kiwając przy tym głową. Jej wzrok przesunął się jednak na leżącego w nogach kuguchara. Kocisko zdawało się żyć w swoim świecie — zupełnie nie zdając sobie sprawy, że jego obecność i stare nawyki doprowadzają ciężarną damę do bladości i utraty sił. Przysunęła pucharek do ust, biorąc z niego kilka niewielkich łyków i przymykając w tym czasie powieki.
— Jeszcze raz pragnę cię serdecznie przeprosić, sir — chwyciła pucharek w jedną dłoń, palce drugiej, zimne od naczynia i znajdującej się w niej wody, przykładając do lewej skroni, dla lepszego zebrania myśli. Nie powinien być świadkiem takiej sceny, jednak chyba kuguchar nie mógł trafić na lepszego gościa do zaprezentowania się w ten sposób. Kochający magiczne stworzenia Rhennard nie miał mu przecież nic za złe, cierpliwie tłumacząc nowej właścicielce zwierzęcia tajemnice jego zachowań. — Mam nadzieję, że gdy przyjdzie nam się spotkać następnym razem, obędzie się bez tak... niekonwencjonalnych podarków — chyba siły powracały do arystokratki, gdyż znalazła także moment na wtrącenie drobnego żartu i ponowny, choć nie tak szeroki jak z początku uśmiech. Gdy pucharek został przez nią opróżniony, wzniosła oczy do nieba; szarość chmur przybierała coraz to ciemniejszy kolor, zapowiadało się na deszcze.
— Nie odnajdę słów, które zamkną całość mej wdzięczności za twą dzisiejszą asystę i cierpliwość, drogi Rhennardzie — przechyliła głowę lekko w lewo, układając obie dłonie na materiale sukni, delikatnie go gładząc. — Ale nie byłabym dobrą gospodynią, gdybym przetrzymała cię w ogrodach do czasu ulewy. Co powiesz na to, byśmy wrócili do dworku?
| z/t [bylobrzydkobedzieladnie]
— Ani śmiem mu to powtórzyć. Mój mąż należy do tego typu mężczyzn, którzy szczególnie cenią sobie własne męstwo, ale przyznam szczerze, że wielką radością jest przyglądanie się temu, jak mocno wiąże się z rodziną. Niewielu lordów ma chęci, czy też odwagę do takiego zaangażowania w budowanie relacji, chociażby ze swoimi dziećmi — ostatnie słowa dama wypowiedziała tylko z delikatnym smutkiem, wydającym się ledwie muśnięciem chłodnego podmuchu powietrza, wśród parności dnia — Nie jest, oczywiście, tak, że damy tego nie rozumieją. Żadna rozsądna żona nie wymaga od męża tak silnego zaangażowania, gdy widzi, jak ciężko pracuje lord na to, by zapewnić byt swej rodzinie. A jednak, do czego zmierzam — nie było przecież tak, że Mare należała do kręgu kobiet—marzycielek. Twardo stąpała po ziemi i znała wymagania: te stawiane przed nią, a także te, którym musiał sprostać jej mąż, jak i lord Abbott. Zwróciła swe lico w jego kierunku. — Cece potrzebuje twego wsparcia. Nie muszą być to wielkie gesty, ale z pewnością byłoby jej lżej, gdyby wiedziała, że nie jest w waszym małżeństwie sama. Humory kobiet to najtrudniejsze szarady w życiu mężczyzny, lecz spoglądając nań czystym sercem, mam wrażenie, że pójdzie ci to o wiele, wiele prościej — nie mogła przecież pozostawić Rhennarda bez jakiejś rady odnośnie i jego małżeństwa. Pierwsze lata po ożenku lorda Elroya i lady Mare nie były przecież usłane różami; do miejsca, w którym byli obecnie doszli dzięki swej ciężkiej pracy, szacunkowi, zaufaniu i miłości. Przed Rhennardem i Cecile również rozciągała się droga prowadząca ku szczęściu, a nawet, jeżeli w jej trakcie nie przyjdzie im doczekać się kołyski, wciąż będą mieli siebie. I powinni móc na sobie polegać.
Kolejne słowa Rhennarda sprawiły, że sama uśmiechnęła się — szerzej, szczerzej od niego, bowiem nie nosiła w sercu sekretów, których nie mogła zdradzić, które mogłyby ciążyć na jej sercu. Miast tego całą jej osobę wypełniała nadzieja i miłość; wszelkie jej rodzaje. Wzniosła spojrzenie na rysujący się w oddali, znikający za drzewami horyzont.
— Na wojnie — zwycięstwo. W pokoju — czujność. W śmierci — poświęcenie — przytoczyła z pamięci, ściszając głos do szeptu. Słowa te od początku roku zamieszkały w jej umyśle i sercu, musiała o nich pamiętać jak najczęściej, stawiały wszelkie małostki w odpowiedniej, szerszej perspektywie. — Nasi sąsiedzi bywają problematyczni, jednak nie wszyscy próbują nas kąsać. Ze swojej strony mam wrażenie, że najgorsze sąsiedztwo dzielimy z rodem Ollivander od południowego zachodu. Cheshire i Shropshire — Rowlowie i Avery byli jednak na tyle ciekawym zbiorem sąsiadów, że nigdy nie zdawali się odnaleźć wspólnego języka. W ocenie Mare było to szczególnie na rękę w czasach wojny, bo choć obydwu rodom przyświecał ten sam cel, osobiste niesnaski powstrzymywały przed skutecznym działaniem, zapewniając Greengrassom delikatną mgiełkę spokoju. — Pod kątem przyszłych podróży Cece, martwiłabym się bardziej o Warwickshire. Podobno marzec nie był łaskawy dla tego hrabstwa — na moment zielone oczy lady Greengrass zmrużyły się nieco, w dodatkowej warstwie zamyślenia, aż twarz jej rozpogodziła się na powrót, a na ustach wykwitł lekki, choć uradowany uśmiech. — Doprawdy? Już nie mogę się doczekać chwili, w której poprosi także o moją. Myślisz, że będzie w stanie wyciągnąć z tak starego drewna jego pierwotny zapach? Nieco brakuje mi tego ulotnego aromatu eukaliptusa...
Może i teraz zapach eukaliptusa pomógłby damie w szybszej rekonwalescencji. Wobec jego braku, drżącą, jasną dłonią odebrała Mare pucharek z wodą od lorda Abbotta, jednocześnie szepcząc krótkie, napowietrzone podziękowanie i kiwając przy tym głową. Jej wzrok przesunął się jednak na leżącego w nogach kuguchara. Kocisko zdawało się żyć w swoim świecie — zupełnie nie zdając sobie sprawy, że jego obecność i stare nawyki doprowadzają ciężarną damę do bladości i utraty sił. Przysunęła pucharek do ust, biorąc z niego kilka niewielkich łyków i przymykając w tym czasie powieki.
— Jeszcze raz pragnę cię serdecznie przeprosić, sir — chwyciła pucharek w jedną dłoń, palce drugiej, zimne od naczynia i znajdującej się w niej wody, przykładając do lewej skroni, dla lepszego zebrania myśli. Nie powinien być świadkiem takiej sceny, jednak chyba kuguchar nie mógł trafić na lepszego gościa do zaprezentowania się w ten sposób. Kochający magiczne stworzenia Rhennard nie miał mu przecież nic za złe, cierpliwie tłumacząc nowej właścicielce zwierzęcia tajemnice jego zachowań. — Mam nadzieję, że gdy przyjdzie nam się spotkać następnym razem, obędzie się bez tak... niekonwencjonalnych podarków — chyba siły powracały do arystokratki, gdyż znalazła także moment na wtrącenie drobnego żartu i ponowny, choć nie tak szeroki jak z początku uśmiech. Gdy pucharek został przez nią opróżniony, wzniosła oczy do nieba; szarość chmur przybierała coraz to ciemniejszy kolor, zapowiadało się na deszcze.
— Nie odnajdę słów, które zamkną całość mej wdzięczności za twą dzisiejszą asystę i cierpliwość, drogi Rhennardzie — przechyliła głowę lekko w lewo, układając obie dłonie na materiale sukni, delikatnie go gładząc. — Ale nie byłabym dobrą gospodynią, gdybym przetrzymała cię w ogrodach do czasu ulewy. Co powiesz na to, byśmy wrócili do dworku?
| z/t [bylobrzydkobedzieladnie]
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Ostatnio zmieniony przez Mare Greengrass dnia 28.09.22 21:42, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy Mare powiedziała to głośno, zdał sobie sprawę, że ma rację. I było to w pewien smutne. Nie wyobrażał sobie, by ich ojciec mógł być wobec swoich dzieci obojętny, nie poświęcać im czasu i swojej uwagi, prezentując w ten sposób autorytet, który nadany został mu razem z honorowym tytułem „ojca”, ale jednocześnie na który musiał sobie w oczach maluchów zasłużyć. Rhett być może był faworyzowany jako pierworodny, ale nigdy nie odczuł tego tak mocno, przekonany, że dyscyplina może być łączona w parze w z miłością i czułością - tak go wychowano. Prawda jednak była taka, jak zarysowała ją Mare - niewielu lordów decyduje się na podobne posunięcie, oddając pełną opiekę nad potomkami swoim żonom i mamkom, bo rolą kobiet była przecież opieka nad dziećmi. A tymczasem dobrze było, gdy ojciec posiadał serce nie tylko po odpowiedniej stronie, ale i przepełnione wrażliwością na to, by zaistnieć w życiu latorośli jako ktoś ważny i kochający.
- Masz rację, Mare, i uwierz, że wspaniale jest to słyszeć. Wkraczamy w czasy samodzielności. Widziałem w Ministerstwie, gdy jeszcze nie było godnym pożałowania skupiskiem ropuch i żmii, kobiety w roli aurorów, łowczynie wilkołaków i brygadzistki. Było to, i jest, przerażające, bo zdrowego rozsądku w tym stwierdzałem niewiele. Na szczęście panie o szlachetnej krwi zdradzają go o wiele więcej. I przelewają go na mężów - uśmiechnął się w rozbawieniu, ciepłym, nie prześmiewczym, jednak za chwilę spoważniał. - Jesteście naszą opoką, spokojem w chaosie.
Lub samym chaosem - jak czasami zdarzało się być Cece. Prawda nigdy nie była czarno-biała, to nie tylko Cece pozostawała ofiarą, ale Rhennardowi wydawało się, że właśnie tak ją widział. Być może prawidłowo, ale przecież nie raz odpowiedziała jego matce tonem, którego ani się nie spodziewał, ani nie życzył, ale serce zatkało mu wtedy usta i pozwoliło mówić małżonce, czego później może i nie żałował, ale czego musiał ponieść konsekwencje. Być może to było owe wsparcie, o którym mówiła Mare, a na które pokiwał powoli, z rozwagą głową - mądrością mądrego była zdolność słuchania różnych słów padających z różnych stron. Może Cecylia potrzebowała tarczy, za którą będzie mogła odetchnąć, uspokoić skołatane nerwy. Poczuł, jak coś w nim kruszy się delikatnie. Jak zbyt mocno puknięta porcelana. Wsparcie.
- To szlachetne, co mówisz, lady - odparł ciszej, w zamyśleniu, do jakiego go doprowadziła. Ale to dobrze. Tylko głupcy nie zmieniają poglądów i sądzą, że tylko ich jest na wierzchu. - Jedyne, co mogę powiedzieć ci aktualnie o Ollivanderach to to, że są ostrożni. Nie jestem ci jednak w stanie potwierdzić, czy jest to ich zaleta, raczej wada. Być może wciąż wydaje im się, że dla nich to czasy pokoju i należy, jak wspomniałaś, zachować czujność. A są jak drzewa, ich sławne enty, zbyt łatwo namówić się na naruszenie swojego światopoglądu nie dadzą. - dodał, być może płynąc w rozważaniach dalej, niż powinien.
Znał rodzinę Cece lepiej, niż sam by tego chciał, utrzymywał z nimi kontakty o wiele dłużej, jeszcze za czasów, gdy żyła słodka Ophelia. Wydawało mu się, że był w stanie ich przejrzeć, w jakiś sposób rozpoznać następny krok, ale mógł się mylić. Jeśli dojdzie do szukania sojuszników w niezdecydowanych hrabstwach, Ollivanderowie będą najpewniej pierwsi na liście. I to jego pewnie zaproszą do rozmów, skoro tak wyglądały jego konotacje rodzinne.
- Poprosi, nie musisz się o to martwić. Może poproszę ją, żeby zabrała kilka specyfików na spotkanie z tobą. Mam wrażenie, że to zawsze dla niej jakaś forma relaksu, a skoro będzie mogła opowiedzieć ci o tym, nie zdradzają tajemnic rodowych, to może jeszcze lepiej to na nią wpłynie...
Cece zajęła jego myśli niemal całkiem, więc gdy tylko Mare zaproponowała wejście do środka, zgodził się skinieniem głowy, prowadząc lady Greengrass, a niegdyś przecież Prewett, w pałacowe czeluści, gdzie nie groził im ani deszcz, ani burza, jeśli ta zdecydowałaby się pojawić.
| zt
- Masz rację, Mare, i uwierz, że wspaniale jest to słyszeć. Wkraczamy w czasy samodzielności. Widziałem w Ministerstwie, gdy jeszcze nie było godnym pożałowania skupiskiem ropuch i żmii, kobiety w roli aurorów, łowczynie wilkołaków i brygadzistki. Było to, i jest, przerażające, bo zdrowego rozsądku w tym stwierdzałem niewiele. Na szczęście panie o szlachetnej krwi zdradzają go o wiele więcej. I przelewają go na mężów - uśmiechnął się w rozbawieniu, ciepłym, nie prześmiewczym, jednak za chwilę spoważniał. - Jesteście naszą opoką, spokojem w chaosie.
Lub samym chaosem - jak czasami zdarzało się być Cece. Prawda nigdy nie była czarno-biała, to nie tylko Cece pozostawała ofiarą, ale Rhennardowi wydawało się, że właśnie tak ją widział. Być może prawidłowo, ale przecież nie raz odpowiedziała jego matce tonem, którego ani się nie spodziewał, ani nie życzył, ale serce zatkało mu wtedy usta i pozwoliło mówić małżonce, czego później może i nie żałował, ale czego musiał ponieść konsekwencje. Być może to było owe wsparcie, o którym mówiła Mare, a na które pokiwał powoli, z rozwagą głową - mądrością mądrego była zdolność słuchania różnych słów padających z różnych stron. Może Cecylia potrzebowała tarczy, za którą będzie mogła odetchnąć, uspokoić skołatane nerwy. Poczuł, jak coś w nim kruszy się delikatnie. Jak zbyt mocno puknięta porcelana. Wsparcie.
- To szlachetne, co mówisz, lady - odparł ciszej, w zamyśleniu, do jakiego go doprowadziła. Ale to dobrze. Tylko głupcy nie zmieniają poglądów i sądzą, że tylko ich jest na wierzchu. - Jedyne, co mogę powiedzieć ci aktualnie o Ollivanderach to to, że są ostrożni. Nie jestem ci jednak w stanie potwierdzić, czy jest to ich zaleta, raczej wada. Być może wciąż wydaje im się, że dla nich to czasy pokoju i należy, jak wspomniałaś, zachować czujność. A są jak drzewa, ich sławne enty, zbyt łatwo namówić się na naruszenie swojego światopoglądu nie dadzą. - dodał, być może płynąc w rozważaniach dalej, niż powinien.
Znał rodzinę Cece lepiej, niż sam by tego chciał, utrzymywał z nimi kontakty o wiele dłużej, jeszcze za czasów, gdy żyła słodka Ophelia. Wydawało mu się, że był w stanie ich przejrzeć, w jakiś sposób rozpoznać następny krok, ale mógł się mylić. Jeśli dojdzie do szukania sojuszników w niezdecydowanych hrabstwach, Ollivanderowie będą najpewniej pierwsi na liście. I to jego pewnie zaproszą do rozmów, skoro tak wyglądały jego konotacje rodzinne.
- Poprosi, nie musisz się o to martwić. Może poproszę ją, żeby zabrała kilka specyfików na spotkanie z tobą. Mam wrażenie, że to zawsze dla niej jakaś forma relaksu, a skoro będzie mogła opowiedzieć ci o tym, nie zdradzają tajemnic rodowych, to może jeszcze lepiej to na nią wpłynie...
Cece zajęła jego myśli niemal całkiem, więc gdy tylko Mare zaproponowała wejście do środka, zgodził się skinieniem głowy, prowadząc lady Greengrass, a niegdyś przecież Prewett, w pałacowe czeluści, gdzie nie groził im ani deszcz, ani burza, jeśli ta zdecydowałaby się pojawić.
| zt
gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
Od ponad tygodnia nie przespała spokojnie ani jednej nocy.
Znów lękała się zasnąć, jak długo po tym, gdy siła anomalii wyrwała ją z łoża pierwszomajowej nocy. Czy świat będzie wyglądał tak samo o świcie? Trzynasty sierpnia przypomniał jej jak bardzo nie wolno im czuć się gdziekolwiek zbyt bezpiecznie. Obojętnie, czy w Oazie, czy w Plymouth, czy na Grove Street 12. Widok krwawej komety, spadających z nieba meteorytów miały zapisać się w historii, w pamięci Irene wyryły głębokie bruzdy strachu. Każdego wieczora tuliła do snu Ophelię, której, wbrew zasadom panującym na dworze, pozwalała spać teraz w matczynym łóżku; po części była to jej egoistyczna pobudka, czuła się pewniej mając córkę tuż obok, wiedząc, że mała zdołała zasnąć spokojnie. Sama bez filiżanki mocnej melisy nie potrafiła.
Tej samej, po którą sięgała i teraz w oczekiwaniu na spotkanie, na które dawno już straciła nadzieję. Minęły przeszło dwa lata. Dwa lata odkąd po raz widziała Theodore i jego przyjaciele, ich przyjaciela. Przez pierwsze tygodnie i miesiące łudziła się, że powrócą, że to tylko kwestia czasu, że Rycerze Walpurgii nie zdołają ich złamać. Nadzieje skruszyły się w dniu pogrzebu Theodore, zgasły w kolejnych miesiącach ciszy. Nigdy nie powiedziała tego Neali wprost, lecz była pewna, że jej brat zginął. Nie miała jednak śmiałości, aby odbierać dziewczynie nadzieję... A okazała się mądrzejsza niż wszyscy inni. Do końca wierzyła w swego brata, a on naprawdę żył. Jeśli to nie cud, to co innego? Świat może legł w gruzach po to, aby jak feniks z popiołów się odrodzić? Tak chciała to postrzegać, a powrót Brendana Weasleya postrzegało jako dobry omen.
Czekając aż wskazówki zegara zbliżą się do południa próbowała odciągnąć myśli od tamtego okresu. Od straty męża i ich drugiego syna. Lady Greengrass próbowała więc skupić się na czymś, co nie pozwalało myślom odbiegać zbyt daleko; po raz pierwszy od wielu lat wzięła do ręki tamborek i igłę z nicią, chcąc przypomnieć sobie podstawowe ściegi. Ręka jej drżała, igła nie słuchała, nie dość, że ścieg okazał się krzywy i szkaradny, to wszystko skończyło się pokaleczeniem palców. Syknęła z bólu, na opuszku palca prawej dłoni pojawiła się kropla krwi, gdy obok zmaterializowała się skrzatka domowa, by uprzedzić Irene o pojawieniu się gościa, zapowiedzieć, że lada moment dotrze do altanki - a zanim się to stało zniknęła z cichym trzaskiem, by przygotować obiad. Irene odłożyła tamborek i igłę na ławkę, wstała z miejsca i wygładziła niewidzialne zmarszczki sukni w kolorze zgaszonej czerwieni Longbottomów; czekała na niego u progu altany, dłoń trzymając na kolumnie, by ukryć jej drżenie.
- Lordzie Weasley! - zawołała z radością, gdy męska sylwetka wyłoniła się zza krzewów, nie mogąc powstrzymać się, by niemal zbiec po schodach i wyjść mu naprzeciw, zatrzymując się kilka kroków przed. Dygnęła przed nim lekko, skinąwszy głową, ale niecierpliwość wzięła górę i prędko uniosła wzrok na twarz aurora. - Jak dobrze cię widzieć! Tak się cieszę, że... -... żyjesz. Nie wypowiedziała tego słowa, zawisło między nimi na jedno uderzenie serca, odegnane ciepłym uśmiechem jaki rozciągał usta lady Greengrass w najszczerszym uśmiechu. Wahała się wyraźnie kilka chwil, jakby chciała podejść bliżej; nie powinna była, nie wypadało, lecz radość wzięła górę i zbliżyła się, obejmując aurora serdecznie, choć krótko. - Och, wybacz mi tę poufałość... Naprawdę dobrze cię widzieć, Brénainn - wyrzekła, odsuwając się prędko na odpowiedni dystans; nie odrywała jednak spojrzenia od twarzy Weasleya, badając jak wiele zaszło w nim zmian. Najwięcej pewnie było tych, których nie dostrzeże gołym okiem, lecz jedna rzucała się w oczy. - Pomyślałam, że zjemy w ogrodzie. Póki jeszcze... - możemy - jest ciepło.
Łudziła się, że tu są bezpieczni od plugastwa, które jęło panoszyć się w całej Wielkiej Brytanii. Stroniła od rzucania czarów, aby nie kusić ich zbytnio. Gestem zaprosiła Brendana do altany, gdzie czekał już zastawiony srebrem stół, lecz pełen był tylko dzban wina i soku.
- Jak się czujesz? - zagaiła ostrożnie, nie będąc pewną od czego naprawdę powinna była zacząć; wyuczone uprzejmości wydawały się teraz nie na miejscu.
patrząc w płomień kochanie
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i chłodny
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i chłodny
Irene Greengrass
Zawód : dama, prowadzi sierociniec
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I aim to be lionhearted, but my hands still shake and my voice isn't quite loud enough.
♫
OPCM : 5 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 8 +1
TRANSMUTACJA : 13 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pawie ogrody
Szybka odpowiedź