stół przed chatą
AutorWiadomość
First topic message reminder :
stół przed chatą
tak duży stół zająłby połowę przestrzeni w chacie, więc wystawiono go na zewnątrz, przygotowując też siedziska z uciętych drewnianych bali; do wspólnego posiłku zasiąść tam może spokojnie tuzin osób. sterta pozostawionych talerzy i kubków z niedopitymi herbatami leży na stole albo gdzieś na ziemi, tuż obok małego piecyka, w którym w chłodniejsze dni pali się magicznie podtrzymywany ogień. Susie dba o to, żeby w wazonie z butelki Ognistej zawsze był bukiet świeżych polnych kwiatków.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmarszczyła nos, spoglądając na zioła niepewnie.
— Z bazylią — mruknęła w zamyśleniu, nie rozwodząc się jednak szczególnie nad tą kwestią. Skoro chciał eksperymentować to może jednak niekoniecznie z ziołami.— Może spróbuj z kardamonem? — Czy go łatwo było zdobyć, nie wiedziała. I chyba nigdy nie piła takiej kawy, ale słyszała od kupców i podróżników, że była godna uwagi. I dla niego wybrzmiała nuta wyzwania. — Jak już to sprawdzisz daj mi znać, czy ci smakuje.— Zerknęła na niego przelotnie, licząc, że spróbuje i zda jej najszczerszą relację z podjętych działań. Historia chłopca rozpromieniła ją, choć nie dlatego, że było w niej coś zabawnego. Dzieci powinny bawić się w ten sposób, a nie brać czynny udział w wojnie. Patrzeć na śmierć swoich rodziców, ginąć za bliskich. Kiedy więc urwał zerknęła mu w oczy na moment, jakby potrafiła dokończyć za niego urwane w połowie zdanie.— Znajdę mu coś, co go dostatecznie zaangażuje i zmęczy — pracy w oazie było niemało, nawet dla dziesięciolatka, który potrzebował nie tylko pracy, ale i celu, w który mógł się zaangażować całym sobą, aby nie myśleć o głupotach. Miała już kilka pomysłów, wystarczyło tylko znaleźć chłopca i zaproponować mu bardzo ważną i niebezpieczną misję, której mógł podołać tylko taki znawca jak on. — Och, nie, litości, przysięgam, że nikomu nic nie powiem, a twoje... — zawahała się, patrząc na puszkę niepewnie. — ubywające z każdą chwilą zapasy będą bezpieczne. — W dzbanku, który właśnie przygotowywał dla wszystkich zgromadzonych. Zaśmiała się, słysząc w jego głosie zdziwienie. Jakby to nie było dla wszystkich oczywiste. — Oczywiście, że mamy. I tak, herbatę też. I wiesz co? Jest wyśmienita — ściszyła nieco głos, posyłając mu krótkie, choć wymowne spojrzenie, nie zdradzając jednak nic więcej. Enigmatyczny uśmiech zabłąkał się na jej ustach, a ramiona drgnęły gdy nimi wzruszyła, nie zamierzając dzielić się z nim ani tajemnicą ani przepisem.
Rozdarcia nie dostrzegła, ale wiedziała, że gdzieś było. Nie sięgnęła jednak po różdżkę, westchnęła tylko, w mgnieniu oka tracąc dobry humor. Ruszyła w stronę wyjścia, obracając się jeszcze przez ramię, by skontrolować jego wzrok — bo jeśli będzie się gapił na dziurę to na pewno nie umknie nikomu. — Oczywiście.— Przytaknęła, choć dopiero po chwili. Aktualnie przydałaby jej się druga spódnica, ale wątpiła, by Keaton miał taką u siebie w chacie, a nawet jeśli to raczej lord Ollivander nie musiałby na nią spoglądać swoim jakże fachowym okiem. Postanowiła więc zostawić tę tajemnicę na później, by zająć jedno z wolnych miejsc z brzegu, najbliżej chaty.
Zgarnęła dla siebie zarówno pióro, jak i pergamin, zamierzając robić bardzo skrupulatne notatki. Przynajmniej dopóki cokolwiek będzie rozumieć z wykładu różdżkarza. Jeśli zgubi się gdzieś po drodze to będzie koniec. Zauważyła, że Ulysses nie sięgnął po kawę — i dobrze. Coś czuła, że gdyby sprawdził jej zawartość nie byłby zachwyconym faktem. Podniosła na niego wzrok, kiedy zaczął. Myśl o tym, że nie będą zmagać się ze skomplikowanymi wzorami przyjęła z ulgą, choć księgi rachunkowe studiowane w sklepie latami wymagały od niej pewnego rodzaju koncentracji, która mogła przydać się i tu. Sięgnęła po swoją różdżkę, kiedy o to poprosił i spojrzała na nią — po raz pierwszy z ukłuciem niepewności. Była pod kontrolą nie tylko jej, ale i ministerstwa. Inwigilowana. Skupiła się jednak na słowach lorda, myśląc o magii. O tym, że była wszędzie. Że część jej mogli kontrolować. Mimowolnie podkreśliła w swoich notatkach anomalie, których skutki pamiętała doskonale. Niektóre przerażające, inne imponujące. Rozpisała się, chcąc zapisać jak najwięcej z tego, co słyszała, by w razie potrzeby móc wrócić do tego i przeanalizować jeszcze raz.
— Z bazylią — mruknęła w zamyśleniu, nie rozwodząc się jednak szczególnie nad tą kwestią. Skoro chciał eksperymentować to może jednak niekoniecznie z ziołami.— Może spróbuj z kardamonem? — Czy go łatwo było zdobyć, nie wiedziała. I chyba nigdy nie piła takiej kawy, ale słyszała od kupców i podróżników, że była godna uwagi. I dla niego wybrzmiała nuta wyzwania. — Jak już to sprawdzisz daj mi znać, czy ci smakuje.— Zerknęła na niego przelotnie, licząc, że spróbuje i zda jej najszczerszą relację z podjętych działań. Historia chłopca rozpromieniła ją, choć nie dlatego, że było w niej coś zabawnego. Dzieci powinny bawić się w ten sposób, a nie brać czynny udział w wojnie. Patrzeć na śmierć swoich rodziców, ginąć za bliskich. Kiedy więc urwał zerknęła mu w oczy na moment, jakby potrafiła dokończyć za niego urwane w połowie zdanie.— Znajdę mu coś, co go dostatecznie zaangażuje i zmęczy — pracy w oazie było niemało, nawet dla dziesięciolatka, który potrzebował nie tylko pracy, ale i celu, w który mógł się zaangażować całym sobą, aby nie myśleć o głupotach. Miała już kilka pomysłów, wystarczyło tylko znaleźć chłopca i zaproponować mu bardzo ważną i niebezpieczną misję, której mógł podołać tylko taki znawca jak on. — Och, nie, litości, przysięgam, że nikomu nic nie powiem, a twoje... — zawahała się, patrząc na puszkę niepewnie. — ubywające z każdą chwilą zapasy będą bezpieczne. — W dzbanku, który właśnie przygotowywał dla wszystkich zgromadzonych. Zaśmiała się, słysząc w jego głosie zdziwienie. Jakby to nie było dla wszystkich oczywiste. — Oczywiście, że mamy. I tak, herbatę też. I wiesz co? Jest wyśmienita — ściszyła nieco głos, posyłając mu krótkie, choć wymowne spojrzenie, nie zdradzając jednak nic więcej. Enigmatyczny uśmiech zabłąkał się na jej ustach, a ramiona drgnęły gdy nimi wzruszyła, nie zamierzając dzielić się z nim ani tajemnicą ani przepisem.
Rozdarcia nie dostrzegła, ale wiedziała, że gdzieś było. Nie sięgnęła jednak po różdżkę, westchnęła tylko, w mgnieniu oka tracąc dobry humor. Ruszyła w stronę wyjścia, obracając się jeszcze przez ramię, by skontrolować jego wzrok — bo jeśli będzie się gapił na dziurę to na pewno nie umknie nikomu. — Oczywiście.— Przytaknęła, choć dopiero po chwili. Aktualnie przydałaby jej się druga spódnica, ale wątpiła, by Keaton miał taką u siebie w chacie, a nawet jeśli to raczej lord Ollivander nie musiałby na nią spoglądać swoim jakże fachowym okiem. Postanowiła więc zostawić tę tajemnicę na później, by zająć jedno z wolnych miejsc z brzegu, najbliżej chaty.
Zgarnęła dla siebie zarówno pióro, jak i pergamin, zamierzając robić bardzo skrupulatne notatki. Przynajmniej dopóki cokolwiek będzie rozumieć z wykładu różdżkarza. Jeśli zgubi się gdzieś po drodze to będzie koniec. Zauważyła, że Ulysses nie sięgnął po kawę — i dobrze. Coś czuła, że gdyby sprawdził jej zawartość nie byłby zachwyconym faktem. Podniosła na niego wzrok, kiedy zaczął. Myśl o tym, że nie będą zmagać się ze skomplikowanymi wzorami przyjęła z ulgą, choć księgi rachunkowe studiowane w sklepie latami wymagały od niej pewnego rodzaju koncentracji, która mogła przydać się i tu. Sięgnęła po swoją różdżkę, kiedy o to poprosił i spojrzała na nią — po raz pierwszy z ukłuciem niepewności. Była pod kontrolą nie tylko jej, ale i ministerstwa. Inwigilowana. Skupiła się jednak na słowach lorda, myśląc o magii. O tym, że była wszędzie. Że część jej mogli kontrolować. Mimowolnie podkreśliła w swoich notatkach anomalie, których skutki pamiętała doskonale. Niektóre przerażające, inne imponujące. Rozpisała się, chcąc zapisać jak najwięcej z tego, co słyszała, by w razie potrzeby móc wrócić do tego i przeanalizować jeszcze raz.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Musiałby najpierw wiedzieć, że istnieje coś takiego jak kardamon. Za chwilę na przegubie ręki zapisze tę nazwę, może Maureen ma w swoich magicznych zbiorach i to. A jeśli nie - faktycznie potraktuje to jak wyzwanie. Gdzieś na Camden ktoś musiał sprzedawać mistycznie brzmiący kardamon.
- Może zostanie fanem desek czołowych - zaryzykował, powracając do tamtej nocy, choć starał się to powiedzieć na tyle lekko, żeby potraktowała to wyłącznie jak żart. Minął niecały miesiąc, a on miał wrażenie, że upłynęło ich co najmniej kilka, odkąd zdobył się na krótki powrót do przeszłości, którą chyba pogrzebał na wybrzeżu, a przynajmniej miał taką nadzieję. - I pomoże ci z nimi - w międzyczasie dowiedział się, co to tak właściwie jest i sam z kilkoma się zmierzył.
- Niech będzie, ale nie myśl sobie, że to groźba bez pokrycia, w obronie tej kawy mógłbym nawet skończyć w Azkabanie, w sumie... nie mam daleko - kąciki ust uniosły się ku górze, chyba był dumny z tego żartu; niemniej, kiepski dowcip zaserwowany, można już to samo zrobić z kawą.
Tym razem nie powstrzymał się przed przewróceniem oczami, kiedy wspomniała coś o rzekomo wyśmienitej szkockiej herbacie, wciąż upierać się będzie, że to jakiś antyangielski spisek, a żaden z tych szkockich przepisów wcale nie różni się bardzo od tego, co dostać można w Londynie, ale brakowało mu dowodów, więc przemilczał tę kwestię.
Sam też usiadł gdzieś w pobliżu wejścia do chaty, obok Wright, i posłał Ollivanderowi krótki uśmiech, kiedy na stole pojawiły się przygotowane przez niego rzeczy. Dobrze, że o tym pomyślał, Burroughs nie wpadł na to, że może się przydać cokolwiek do notowania.
Z kamienną miną skosztował zawartości filiżanki, na chwilę tylko unosząc jedną brew, ale nie zdradził się już bardziej ze swoimi odczuciami. Zamiast tego pochylił się nad pergaminem, zawzięcie zapełniając go atramentem. Co jakiś czas odrywał się od tego, cokolwiek robił z takim zaangażowaniem, żeby po lewej stronie kartki zapisać najistotniejsze kwestie.
Numerologia, nauka o magii, odnosząca się do zmysłów, przez chwilę zamyślił się, przypominając sobie to, co ktoś kiedyś mu tłumaczył odnośnie zdejmowania zabezpieczeń za pomocą wytrychów, możliwe to było właśnie dzięki temu, że magia zawsze pozostawiała jakieś ślady - tym silniejsze, im bardziej skomplikowany czar. Ku swojemu zaskoczeniu uznał, że na razie to, co mówił lord, dało się zrozumieć. Dopasowywał nowe wiadomości do znanych mu już elementów układanki; chociażby pozbawione rdzeni różdżki stanowiły idealny przykład tego, o czym mówił Ollivander; dzięki nim można było zdjąć magiczne zabezpieczenie, prawdopodobnie dlatego, że były zdolne do tego, żeby wchłonąć magię. Były jakby pustym nośnikiem? Trochę odpłynął, bo aspekt ten wydał mu się cholernie ciekawy, szczególnie że zamierzał pobawić się tym w najbliższej przyszłości i przetestować swoje umiejętności - zrozumienie, jak dokładnie przebiega zdejmowanie pułapek, pewnie by mu to ułatwiło. Może będzie miał później okazję, żeby o to zapytać, już twarzą w twarz.
Bez słowa wziął swoją różdżkę do ręki, długą, giętką, z niemal czerwonawego drewna amboiny, miało być ono wyjątkowo wierne jedynie swojemu prawowitemu właścicielowi, czuł się do niej wyjątkowo przywiązany, nie był pewien, czy jakakolwiek inna byłaby ją w stanie zastąpić. Z ciekawości powiódł wzrokiem po zgromadzonych, przyglądając się trzymanym przez nich drewnom, które nie mówiły mu niemal nic - ale z pewnością Ollivanderowi wystarczyło tylko zerknięcie na sam ich rodzaj, by dowiedzieć się o czarodziejach kilku tajemnic.
Odłożył różdżkę na miejsce, przyglądając się narysowanym na pergaminie przedmiotom, które Ollivander unieruchomił, kontynuując swój wykład, zbudowany na przykładach pozwalających zrozumieć to, co mówi, nawet komuś takiemu, jak Keat. Chciał zapytać o to, jak można nauczyć się dostrzegać skupiska magii - te w przyrodzie albo przedmiotach, kiedy nie są to tak silne źródła, jak w czasie anomalii, ale nie był pewien, czy to nie rozmija się zupełnie z wiodącym tematem dzisiejszego spotkania, więc po prostu słuchał; a gdy miała miejsce krótka przerwa na pytania, oderwany skrawek ze swojego pergaminu zgarnął pod ławę, po czym rzucił na niego jakieś niewerbalne zaklęcie, jedno z podstawowego repertuaru uczniaka z Hogwartu. Świstek ułożył się w coś na kształt ptaka z origami, ale potem wzbił się w powietrze, wciąż na tyle nisko, by nie unosić się ponad poziom drewnianej ławy. Kilka machnięć skrzydłami i wylądował na udach Wright, na razie jeszcze kryjąc przed nią swoją zawartość.
chciałam mrugnąć porozumiewawczo do Tonika, ale chyba nie wyszło
- Może zostanie fanem desek czołowych - zaryzykował, powracając do tamtej nocy, choć starał się to powiedzieć na tyle lekko, żeby potraktowała to wyłącznie jak żart. Minął niecały miesiąc, a on miał wrażenie, że upłynęło ich co najmniej kilka, odkąd zdobył się na krótki powrót do przeszłości, którą chyba pogrzebał na wybrzeżu, a przynajmniej miał taką nadzieję. - I pomoże ci z nimi - w międzyczasie dowiedział się, co to tak właściwie jest i sam z kilkoma się zmierzył.
- Niech będzie, ale nie myśl sobie, że to groźba bez pokrycia, w obronie tej kawy mógłbym nawet skończyć w Azkabanie, w sumie... nie mam daleko - kąciki ust uniosły się ku górze, chyba był dumny z tego żartu; niemniej, kiepski dowcip zaserwowany, można już to samo zrobić z kawą.
Tym razem nie powstrzymał się przed przewróceniem oczami, kiedy wspomniała coś o rzekomo wyśmienitej szkockiej herbacie, wciąż upierać się będzie, że to jakiś antyangielski spisek, a żaden z tych szkockich przepisów wcale nie różni się bardzo od tego, co dostać można w Londynie, ale brakowało mu dowodów, więc przemilczał tę kwestię.
Sam też usiadł gdzieś w pobliżu wejścia do chaty, obok Wright, i posłał Ollivanderowi krótki uśmiech, kiedy na stole pojawiły się przygotowane przez niego rzeczy. Dobrze, że o tym pomyślał, Burroughs nie wpadł na to, że może się przydać cokolwiek do notowania.
Z kamienną miną skosztował zawartości filiżanki, na chwilę tylko unosząc jedną brew, ale nie zdradził się już bardziej ze swoimi odczuciami. Zamiast tego pochylił się nad pergaminem, zawzięcie zapełniając go atramentem. Co jakiś czas odrywał się od tego, cokolwiek robił z takim zaangażowaniem, żeby po lewej stronie kartki zapisać najistotniejsze kwestie.
Numerologia, nauka o magii, odnosząca się do zmysłów, przez chwilę zamyślił się, przypominając sobie to, co ktoś kiedyś mu tłumaczył odnośnie zdejmowania zabezpieczeń za pomocą wytrychów, możliwe to było właśnie dzięki temu, że magia zawsze pozostawiała jakieś ślady - tym silniejsze, im bardziej skomplikowany czar. Ku swojemu zaskoczeniu uznał, że na razie to, co mówił lord, dało się zrozumieć. Dopasowywał nowe wiadomości do znanych mu już elementów układanki; chociażby pozbawione rdzeni różdżki stanowiły idealny przykład tego, o czym mówił Ollivander; dzięki nim można było zdjąć magiczne zabezpieczenie, prawdopodobnie dlatego, że były zdolne do tego, żeby wchłonąć magię. Były jakby pustym nośnikiem? Trochę odpłynął, bo aspekt ten wydał mu się cholernie ciekawy, szczególnie że zamierzał pobawić się tym w najbliższej przyszłości i przetestować swoje umiejętności - zrozumienie, jak dokładnie przebiega zdejmowanie pułapek, pewnie by mu to ułatwiło. Może będzie miał później okazję, żeby o to zapytać, już twarzą w twarz.
Bez słowa wziął swoją różdżkę do ręki, długą, giętką, z niemal czerwonawego drewna amboiny, miało być ono wyjątkowo wierne jedynie swojemu prawowitemu właścicielowi, czuł się do niej wyjątkowo przywiązany, nie był pewien, czy jakakolwiek inna byłaby ją w stanie zastąpić. Z ciekawości powiódł wzrokiem po zgromadzonych, przyglądając się trzymanym przez nich drewnom, które nie mówiły mu niemal nic - ale z pewnością Ollivanderowi wystarczyło tylko zerknięcie na sam ich rodzaj, by dowiedzieć się o czarodziejach kilku tajemnic.
Odłożył różdżkę na miejsce, przyglądając się narysowanym na pergaminie przedmiotom, które Ollivander unieruchomił, kontynuując swój wykład, zbudowany na przykładach pozwalających zrozumieć to, co mówi, nawet komuś takiemu, jak Keat. Chciał zapytać o to, jak można nauczyć się dostrzegać skupiska magii - te w przyrodzie albo przedmiotach, kiedy nie są to tak silne źródła, jak w czasie anomalii, ale nie był pewien, czy to nie rozmija się zupełnie z wiodącym tematem dzisiejszego spotkania, więc po prostu słuchał; a gdy miała miejsce krótka przerwa na pytania, oderwany skrawek ze swojego pergaminu zgarnął pod ławę, po czym rzucił na niego jakieś niewerbalne zaklęcie, jedno z podstawowego repertuaru uczniaka z Hogwartu. Świstek ułożył się w coś na kształt ptaka z origami, ale potem wzbił się w powietrze, wciąż na tyle nisko, by nie unosić się ponad poziom drewnianej ławy. Kilka machnięć skrzydłami i wylądował na udach Wright, na razie jeszcze kryjąc przed nią swoją zawartość.
chciałam mrugnąć porozumiewawczo do Tonika, ale chyba nie wyszło
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zakonników pojawiało się coraz więcej. Najwyraźniej nie była jedyną osobą posiadającą zaległości w zakresie numerologii, co było na swój sposób pocieszające, bo nie musiała się czuć najgłupszą Zakonniczką, może i posiadającą sprawność fizyczną, ale na pewno nie znajomość trudnych dziedzin magii.
Witała każdego, kto przychodził, choć po powitaniu Anthony’ego nie mogła powstrzymać się od lekkiego wywrócenia oczami. Nie potrzebowała żadnego specjalnego traktowania, wcale nie uważała że bycie kobietą czyni ją słabszą. Zdecydowanie nie była też damą, ani z charakteru, ani wyglądu, bo która dama nosiła spodnie, poruszała się męskim krokiem i nawet siedziała jak mężczyzna? Jej znajomi o tym wiedzieli i traktowali ją równo, jak kolejnego kumpla, ale nieznajomi, zwłaszcza tacy z wyższej warstwy społecznej i wychowani w patriarchalnym społeczeństwie, mogli mieć inne zapatrywania.
- Nie wiem, kto jest tą damą, ale na pewno nie ja – mruknęła do niego pod nosem, tym bardziej, że przecież nie potrzebowali tego typu zadęcia i dystansu po tym, co przeżyli razem w Zakazanym Lesie nie tak dawno temu. Nie musiała zatem być żadną damą, a tylko i wyłącznie Jamie. Nie była jednak na niego zła, a swe słowa złagodziła uśmiechem. Anthony został wychowany tak a nie inaczej, choć jako Macmillan pewnie i tak częściej stykał się z postępowymi kobietami niż członkowie bardziej drętwych rodzin.
- Nieźle się tu urządziłeś – zwróciła się do Keata. Zdawało się, że dawna szkolna niechęć odeszła już w niepamięć, odkąd oboje znaleźli się w Zakonie i niesnaski związane z drużyną Gryffinforu straciły rację bytu już dawno temu.
Co ją zaskoczyło, pojawił się tutaj nawet pan Rineheart. Więc nawet doświadczeni aurorzy mogli mieć braki w wiedzy! To bez wątpienia było pocieszające, choć zarazem mogło martwić, że tak wielu Zakonników nie potrafiło obsługiwać świstoklików. Ale numerologia była dziedziną trudną i dość niszową, a przed wojną większości z nich pewnie nie była potrzebna, bo raczej nie przydarzały im się sytuacje zagrożenia życia. Może poza aurorami.
Niespacjalnie przepadała za kawą, częściej pijała herbatę, ale nalała sobie trochę, po upiciu łyku odkrywając, że chyba coś do niej dodano, co sprawiło, że była znacznie smaczniejsza. Potem, gdy zebrali się już wszyscy, pan Ollivander zaczął lekcję. Wzięła swój pergamin i pióro; ostatni raz robiła notatki jeszcze w Hogwarcie, i teraz czuła się trochę, jakby cofnęła się do czasów szkoły. Miała nadzieję, że uda jej się coś zrozumieć i zapamiętać, więc starała się słuchać znacznie uważniej niż w Hogwarcie, gdzie na zajęciach takich jak historia magii słuchała jednym uchem, a wypuszczała drugim i nic w jej umyśle nie zostawało. Ale teraz było inaczej. Potrzebowała tej wiedzy do czegoś znacznie ważniejszego niż egzamin.
Tak do tej pory jawiła jej się numerologia – jako zbiór skomplikowanych obliczeń i regułek niepojętych dla jej umysłu zawodniczki quidditcha. To, co mówił Ulysses, dawało jednak nadzieję, że może dla znajomości samych podstaw obejdzie się bez tego, w końcu nie planowała zaraz zostawać jakimś naukowcem, a chciała tylko umieć uruchomić świstoklik.
Wzięła do ręki swoją różdżkę, choć od czasu spotkania Zakonu nie patrzyła już na nią jak przedtem. Nie jawiła jej się już jako zaufana przyjaciółka, a jako przedmiot mogący stanowić potencjalne zagrożenie poprzez to, co zrobiło z nim podłe ministerstwo. Nadal oburzała ją myśl o tym, co rządzący robili z różdżkami niczego nieświadomych czarodziejów, i jak wielu nie miało o tym pojęcia. Ale chwyciła znajome palisandrowe drewno w palce, próbując zapomnieć o wstrętnych paluchach jakiegoś urzędnika, który dokonywał w nią ingerencji. Chciała wyczuć magię, która musiała płynąć przez drewno i znajdujący się w nim rdzeń. Rzeczywiście mogła poczuć coś w rodzaju lekkiej wibracji, kiedy wiodąca dłoń objęła trzonek. Wcześniej nie zwracała na to wielkiej uwagi, nie licząc momentu zakupu tej różdżki i chwili, kiedy to właśnie ona ją wybrała.
Nadal uważnie słuchała Ollivandera. To, co mówił brzmiało całkiem interesująco, było widać, że naprawdę znał się na tym co mówił i nie powtarzał oklepanych formułek z podręczników, a dzielił się własnym doświadczeniem, które musiał mieć jako różdżkarz.
Pamiętała anomalie, choć nie miała okazji okiełznać żadnej z nich, jedynie słyszała, że Zakonnicy potrafili to robić, ale ona dołączyła do Zakonu na tyle późno, że zanim udało jej się znaleźć kogoś, kto mógłby zabrać ją do siedliska anomalii i nauczyć sposobu ich ujarzmiania, Zakonnikom udało się naprawić magię i wszystko szczęśliwie wróciło do normy. Przypomniała sobie też tamten dzień, kiedy z nieba spadały kryształy i zebrała kilka z nich w ogrodzie. One też zdawały się mieć w sobie jakąś moc, nie były jak zwykły grad.
- Czy biały deszcz, ten który spadł pod koniec grudnia, też był przykładem takiej magii? Biorąc do ręki spadające z nieba kryształy mogłam przysiąc, że wyczuwam bijącą od nich moc, która wydawała mi się... jasna i czysta, w przeciwieństwie do tego, co wyczuwało się, kiedy w pobliżu zadziałała jakaś anomalia – odezwała się, gdy Ulysses zrobił pauzę i pozwolił zabrać głos. Na ten moment wydawało jej się, że rozumiała co do nich mówił, oby jak najwięcej z tego pozostało w jej głowie.
Witała każdego, kto przychodził, choć po powitaniu Anthony’ego nie mogła powstrzymać się od lekkiego wywrócenia oczami. Nie potrzebowała żadnego specjalnego traktowania, wcale nie uważała że bycie kobietą czyni ją słabszą. Zdecydowanie nie była też damą, ani z charakteru, ani wyglądu, bo która dama nosiła spodnie, poruszała się męskim krokiem i nawet siedziała jak mężczyzna? Jej znajomi o tym wiedzieli i traktowali ją równo, jak kolejnego kumpla, ale nieznajomi, zwłaszcza tacy z wyższej warstwy społecznej i wychowani w patriarchalnym społeczeństwie, mogli mieć inne zapatrywania.
- Nie wiem, kto jest tą damą, ale na pewno nie ja – mruknęła do niego pod nosem, tym bardziej, że przecież nie potrzebowali tego typu zadęcia i dystansu po tym, co przeżyli razem w Zakazanym Lesie nie tak dawno temu. Nie musiała zatem być żadną damą, a tylko i wyłącznie Jamie. Nie była jednak na niego zła, a swe słowa złagodziła uśmiechem. Anthony został wychowany tak a nie inaczej, choć jako Macmillan pewnie i tak częściej stykał się z postępowymi kobietami niż członkowie bardziej drętwych rodzin.
- Nieźle się tu urządziłeś – zwróciła się do Keata. Zdawało się, że dawna szkolna niechęć odeszła już w niepamięć, odkąd oboje znaleźli się w Zakonie i niesnaski związane z drużyną Gryffinforu straciły rację bytu już dawno temu.
Co ją zaskoczyło, pojawił się tutaj nawet pan Rineheart. Więc nawet doświadczeni aurorzy mogli mieć braki w wiedzy! To bez wątpienia było pocieszające, choć zarazem mogło martwić, że tak wielu Zakonników nie potrafiło obsługiwać świstoklików. Ale numerologia była dziedziną trudną i dość niszową, a przed wojną większości z nich pewnie nie była potrzebna, bo raczej nie przydarzały im się sytuacje zagrożenia życia. Może poza aurorami.
Niespacjalnie przepadała za kawą, częściej pijała herbatę, ale nalała sobie trochę, po upiciu łyku odkrywając, że chyba coś do niej dodano, co sprawiło, że była znacznie smaczniejsza. Potem, gdy zebrali się już wszyscy, pan Ollivander zaczął lekcję. Wzięła swój pergamin i pióro; ostatni raz robiła notatki jeszcze w Hogwarcie, i teraz czuła się trochę, jakby cofnęła się do czasów szkoły. Miała nadzieję, że uda jej się coś zrozumieć i zapamiętać, więc starała się słuchać znacznie uważniej niż w Hogwarcie, gdzie na zajęciach takich jak historia magii słuchała jednym uchem, a wypuszczała drugim i nic w jej umyśle nie zostawało. Ale teraz było inaczej. Potrzebowała tej wiedzy do czegoś znacznie ważniejszego niż egzamin.
Tak do tej pory jawiła jej się numerologia – jako zbiór skomplikowanych obliczeń i regułek niepojętych dla jej umysłu zawodniczki quidditcha. To, co mówił Ulysses, dawało jednak nadzieję, że może dla znajomości samych podstaw obejdzie się bez tego, w końcu nie planowała zaraz zostawać jakimś naukowcem, a chciała tylko umieć uruchomić świstoklik.
Wzięła do ręki swoją różdżkę, choć od czasu spotkania Zakonu nie patrzyła już na nią jak przedtem. Nie jawiła jej się już jako zaufana przyjaciółka, a jako przedmiot mogący stanowić potencjalne zagrożenie poprzez to, co zrobiło z nim podłe ministerstwo. Nadal oburzała ją myśl o tym, co rządzący robili z różdżkami niczego nieświadomych czarodziejów, i jak wielu nie miało o tym pojęcia. Ale chwyciła znajome palisandrowe drewno w palce, próbując zapomnieć o wstrętnych paluchach jakiegoś urzędnika, który dokonywał w nią ingerencji. Chciała wyczuć magię, która musiała płynąć przez drewno i znajdujący się w nim rdzeń. Rzeczywiście mogła poczuć coś w rodzaju lekkiej wibracji, kiedy wiodąca dłoń objęła trzonek. Wcześniej nie zwracała na to wielkiej uwagi, nie licząc momentu zakupu tej różdżki i chwili, kiedy to właśnie ona ją wybrała.
Nadal uważnie słuchała Ollivandera. To, co mówił brzmiało całkiem interesująco, było widać, że naprawdę znał się na tym co mówił i nie powtarzał oklepanych formułek z podręczników, a dzielił się własnym doświadczeniem, które musiał mieć jako różdżkarz.
Pamiętała anomalie, choć nie miała okazji okiełznać żadnej z nich, jedynie słyszała, że Zakonnicy potrafili to robić, ale ona dołączyła do Zakonu na tyle późno, że zanim udało jej się znaleźć kogoś, kto mógłby zabrać ją do siedliska anomalii i nauczyć sposobu ich ujarzmiania, Zakonnikom udało się naprawić magię i wszystko szczęśliwie wróciło do normy. Przypomniała sobie też tamten dzień, kiedy z nieba spadały kryształy i zebrała kilka z nich w ogrodzie. One też zdawały się mieć w sobie jakąś moc, nie były jak zwykły grad.
- Czy biały deszcz, ten który spadł pod koniec grudnia, też był przykładem takiej magii? Biorąc do ręki spadające z nieba kryształy mogłam przysiąc, że wyczuwam bijącą od nich moc, która wydawała mi się... jasna i czysta, w przeciwieństwie do tego, co wyczuwało się, kiedy w pobliżu zadziałała jakaś anomalia – odezwała się, gdy Ulysses zrobił pauzę i pozwolił zabrać głos. Na ten moment wydawało jej się, że rozumiała co do nich mówił, oby jak najwięcej z tego pozostało w jej głowie.
Wpatrując się w papierosa Anthony'ego Alexander zawiesił się na chwilę, aż jego samego te nie zaczęły świerzbić palce, by wyciągnąć papierosa. Zdusił jednak tę pokusę w zarodku, zamiast tego decydując się w końcu usiąść przy stole: zwłaszcza, że zanosiło się na rychły początek nauki. Alexander opadł na miejsce obok Skamandera i dobył pióra oraz pergaminu. Farleya można było śmiało określić mianem kujona, a choć pamięć go zawodziła to poczuł jakiś znajomy dreszczyk ekscytacji na myśl o zdobyciu jakiejś nowej umiejętności. Miał wiele obaw, na przykład, że zbłaźni się jakimś oczywistym pytaniem – Merlin mu świadkiem, że za dużo czasu poświęcił przez ostatnie lata na naukę anatomii i magii praktycznej, toteż ciężko mu było wrócić do jakichkolwiek podstaw wiedzy numerologicznej nauczanej w szkole. Chyba, że w ogóle się tego nigdy nie uczył? Alexander ściągnął lekko brwi, tkwiąc w jednej z jego codziennych niepewności. Kiedyś liczył czy nie liczył? Umiał niegdyś czy nie umiał? Westchnął w końcu, wiedząc, że nie ważne jak mocno nie wysilałby umysłu to i tak sobie tego nie przypomni.
Na stole pojawiła się kawa, lecz nie sięgnął po nią: nie był fanem tego napoju, o wiele bardziej ceniąc sobie herbatę. Nie chciał jednak robić komukolwiek jakiegokolwiek problemu ani tłoku w kuchni, toteż zamierzał obejść się bez tego luksusu. Z uwagą spojrzał na Ollivandera, kiedy ten zaczął mówić. Od czasu do czasu zapisywał słowa klucze i niezbędne słowa naprowadzające, nawykły do robienia notatek intuicyjnych i wzmagających proces myślowy: liczył się dla niego związek przyczynowo-skutkowy, nie tylko podane na talerzu informacje do wykucia. Poproszony o dobycie różdżki zrobił to właściwie od razu, przesuwając tylko wzrokiem po zgromadzonych: wystarczyłoby bardzo niewiele, aby takie wskazywanie różdżkami byle gdzie i byle jak skończyło się mało przyjemnie, lecz chyba były to po prostu jego zawodowe zboczenia, które przejmowały nad nim pomału kontrolę. Skupił się więc znów na ich nauczycielu, w palcach niespiesznie obracając hikorowe drewno. Odłożył je jednak po chwili przed sobą na stole, znów do ręki biorąc pióro. Oczy uzdrowiciela prędko przebiegały po ruchomych schematach – na razie czuł się pewnie. To, o czym mówił Ulysses widział w procesie zachodzącym w czasie używania legilimencji, a jeszcze mocniej doświadczał tego w czasie korzystania z metamorfomagii.
– Czyli tak właściwie skoro instynktownie posługujemy się numerologią w praktyce, to z jej znajomością będziemy w stanie opisać i zrozumieć zachodzące procesy magiczne od strony teoretycznej? – trochę stwierdził, trochę mimo wszystko zapytał nie chcąc przejść do zbyt pochopnych wniosków. – I dlatego numerologia jest tak istotna w czasie badań naukowych: jeżeli opisuje ogólne zasady magii, to z odpowiednią jej znajomością można jakby... wytresować magię, żeby robiła coś, do czego wcześniej nie potrafiliśmy jej nagiąć? – brnął dalej, ale presja i strach przed powiedzeniem czegoś źle powoli zaczynały przypalać końcówki włosów Farleya, które zamiast tylko pobłyskiwać rudością jak zwykle zaczynały po prostu robić się rude. Jasne, mógł stać i prowadzić spotkanie Zakonu, bo tam wiedział o czym mówił: tutaj dopiero co doszedł do wniosków w dziedzinie, w której był całkowicie zielony i zdecydował się wypowiedzieć je na forum. Merlin mu świadkiem, że gdyby po prostu nie był jednocześnie wręcz bezmyślnie odważny w wyrażaniu swoich przemyśleń do weryfikacji to nigdzie by nie zaszedł, nawet na tym swoim stażu uzdrowicielskim.
Na stole pojawiła się kawa, lecz nie sięgnął po nią: nie był fanem tego napoju, o wiele bardziej ceniąc sobie herbatę. Nie chciał jednak robić komukolwiek jakiegokolwiek problemu ani tłoku w kuchni, toteż zamierzał obejść się bez tego luksusu. Z uwagą spojrzał na Ollivandera, kiedy ten zaczął mówić. Od czasu do czasu zapisywał słowa klucze i niezbędne słowa naprowadzające, nawykły do robienia notatek intuicyjnych i wzmagających proces myślowy: liczył się dla niego związek przyczynowo-skutkowy, nie tylko podane na talerzu informacje do wykucia. Poproszony o dobycie różdżki zrobił to właściwie od razu, przesuwając tylko wzrokiem po zgromadzonych: wystarczyłoby bardzo niewiele, aby takie wskazywanie różdżkami byle gdzie i byle jak skończyło się mało przyjemnie, lecz chyba były to po prostu jego zawodowe zboczenia, które przejmowały nad nim pomału kontrolę. Skupił się więc znów na ich nauczycielu, w palcach niespiesznie obracając hikorowe drewno. Odłożył je jednak po chwili przed sobą na stole, znów do ręki biorąc pióro. Oczy uzdrowiciela prędko przebiegały po ruchomych schematach – na razie czuł się pewnie. To, o czym mówił Ulysses widział w procesie zachodzącym w czasie używania legilimencji, a jeszcze mocniej doświadczał tego w czasie korzystania z metamorfomagii.
– Czyli tak właściwie skoro instynktownie posługujemy się numerologią w praktyce, to z jej znajomością będziemy w stanie opisać i zrozumieć zachodzące procesy magiczne od strony teoretycznej? – trochę stwierdził, trochę mimo wszystko zapytał nie chcąc przejść do zbyt pochopnych wniosków. – I dlatego numerologia jest tak istotna w czasie badań naukowych: jeżeli opisuje ogólne zasady magii, to z odpowiednią jej znajomością można jakby... wytresować magię, żeby robiła coś, do czego wcześniej nie potrafiliśmy jej nagiąć? – brnął dalej, ale presja i strach przed powiedzeniem czegoś źle powoli zaczynały przypalać końcówki włosów Farleya, które zamiast tylko pobłyskiwać rudością jak zwykle zaczynały po prostu robić się rude. Jasne, mógł stać i prowadzić spotkanie Zakonu, bo tam wiedział o czym mówił: tutaj dopiero co doszedł do wniosków w dziedzinie, w której był całkowicie zielony i zdecydował się wypowiedzieć je na forum. Merlin mu świadkiem, że gdyby po prostu nie był jednocześnie wręcz bezmyślnie odważny w wyrażaniu swoich przemyśleń do weryfikacji to nigdzie by nie zaszedł, nawet na tym swoim stażu uzdrowicielskim.
Nieufnie spojrzał na lewitujące pergaminy i pióra, bo do tej pory wierzył, że wcale nie będzie musiał za bardzo się wysilać, aby coś zrozumieć, co najwyżej będzie musiał dokładnie słuchać i uważnie się przyglądać jakimś pokazom praktycznym albo uproszczonym rysunkom. Gdy tylko usłyszał z ust dzisiejszego nauczyciela słowa dla zainteresowanych uzupełnię naukę o wzory i fachową terminologię, mimowolnie przesunął spojrzeniem po wszystkich, co już zasiedli przy stole, aby niemo ubłagać u nich ogrom miłosierdzia dla mniej zdolnych uczniów. Jeśli przed jego oczyma pojawią się nagle długie wzory czy ciąg liczb, prawdopodobnie wstanie i pójdzie w cholerę. A przynajmniej bardzo rozpaczliwie pomyśli o takiej możliwości. Ledwo zebrał się w sobie, aby tu przybyć, swoją obecność na tym spotkaniu uzasadniając dobrem innych. Naprawdę nie miał ochoty opuszczać własnego domu, jednak przemógł się, kierując obowiązkiem. Musi mieć jakieś pojęcie o numerologii, jeśli zdarzy się, że będzie musiał zadbać o ewakuację osób postronnych, ich bezpieczeństwo uznając podczas jakiejś akcji zdelegalizowanego Biura Aurorów czy w trakcie misji Zakonu Feniksa za priorytet. Nie znał się na teleportacji łącznej, więc mógłby w podobnej sytuacji posiłkować się tylko świstoklikiem, o ile miałby jakiś pod ręką.
Wykładowca zaczął objaśniać czym jest numerologia i w końcu polecił im złapać za różdżki. Kieran wyciągnął swoją z kieszeni płaszcza i przyjrzał się jej uważnie, czując drzemiącą w niej energię. Była jego częścią od ponad czterdziestu lat. Nie mógłby zapomnieć dnia, w którym go wybrała, uznając za jedynego prawowitego właściciela. To wydawało się takie proste i oczywiste, do tego nie były mu potrzebne żadne obliczenia, aby zrozumieć ten złożony proces. Wystarczyło, że poczuł jak staje się kompatybilny ze swoją różdżką, dokonują z nią pewnej transakcji, gdy po raz pierwszy zasilił ją własną magią, jednocześnie wyczuwając pulsowanie magicznego rdzenia pod drewnem. Dopiero wzmianka o szalejących anomaliach sprawiła, że otrząsnął się z sentymentalnych wspominek. Wtedy jakoś zdołał nauczyć się metody Zakonu na przejmowanie kontroli nad silnymi skupiskami magii. Cóż, trudno było nie czuć wpływu tak wielkiej siły na otoczenie. Na razie czuł, że wszystko rozumie i żadne pytanie nie przyszło mu do głowy. Wysłuchał za to dociekliwych pytań innych. Kiepski był z niego teoretyk, nie lubił gdybać, rozmyślać wciąż od nowa nad zawiłymi zagadnieniami, szybko więc przechodził od słów do czynów. Nigdy też nie zadawał sobie zbyt wielu pytań o istotę magii czy budowę świata, po prostu przyjmował wszystko takim, jakim było. To co mógł dojrzeć i doświadczyć, było pewnikiem. Ale zmysły można przechytrzyć, sprytnie podsunąć myśli, wpoić cudze wspomnienia. Magia dawała tak wiele możliwości. Fascynujące i przerażające. Chyba nawet rozumiał skąd się brała ciekawość u innych słuchaczy, jednak wolał uniknąć przedłużania tej lekcji. Zerknął na lorda Ollivandera, jednak zaraz go spuścił, by ponownie objąć wzrokiem własną różdżkę. Niech ktoś mi po prostu wytłumaczy, jak chłop krowie na rowie, jak się świstokliki uruchamia, a obiecuję, że szybko sobie stąd pójdę – pomyślał sobie ni to zrozpaczony, ni zachwycony. Chciał mieć za sobą całą lekcję jak najszybciej, oczekując zdobycia konkretnej wiedzy, więcej nie potrzebował. Ale z drugiej strony nie miał zbytnio prawa żądać przeprowadzenia błyskawicznego kursu, bo może ktoś inny jednak chce wyciągnąć więcej podczas tego spotkania.
Wykładowca zaczął objaśniać czym jest numerologia i w końcu polecił im złapać za różdżki. Kieran wyciągnął swoją z kieszeni płaszcza i przyjrzał się jej uważnie, czując drzemiącą w niej energię. Była jego częścią od ponad czterdziestu lat. Nie mógłby zapomnieć dnia, w którym go wybrała, uznając za jedynego prawowitego właściciela. To wydawało się takie proste i oczywiste, do tego nie były mu potrzebne żadne obliczenia, aby zrozumieć ten złożony proces. Wystarczyło, że poczuł jak staje się kompatybilny ze swoją różdżką, dokonują z nią pewnej transakcji, gdy po raz pierwszy zasilił ją własną magią, jednocześnie wyczuwając pulsowanie magicznego rdzenia pod drewnem. Dopiero wzmianka o szalejących anomaliach sprawiła, że otrząsnął się z sentymentalnych wspominek. Wtedy jakoś zdołał nauczyć się metody Zakonu na przejmowanie kontroli nad silnymi skupiskami magii. Cóż, trudno było nie czuć wpływu tak wielkiej siły na otoczenie. Na razie czuł, że wszystko rozumie i żadne pytanie nie przyszło mu do głowy. Wysłuchał za to dociekliwych pytań innych. Kiepski był z niego teoretyk, nie lubił gdybać, rozmyślać wciąż od nowa nad zawiłymi zagadnieniami, szybko więc przechodził od słów do czynów. Nigdy też nie zadawał sobie zbyt wielu pytań o istotę magii czy budowę świata, po prostu przyjmował wszystko takim, jakim było. To co mógł dojrzeć i doświadczyć, było pewnikiem. Ale zmysły można przechytrzyć, sprytnie podsunąć myśli, wpoić cudze wspomnienia. Magia dawała tak wiele możliwości. Fascynujące i przerażające. Chyba nawet rozumiał skąd się brała ciekawość u innych słuchaczy, jednak wolał uniknąć przedłużania tej lekcji. Zerknął na lorda Ollivandera, jednak zaraz go spuścił, by ponownie objąć wzrokiem własną różdżkę. Niech ktoś mi po prostu wytłumaczy, jak chłop krowie na rowie, jak się świstokliki uruchamia, a obiecuję, że szybko sobie stąd pójdę – pomyślał sobie ni to zrozpaczony, ni zachwycony. Chciał mieć za sobą całą lekcję jak najszybciej, oczekując zdobycia konkretnej wiedzy, więcej nie potrzebował. Ale z drugiej strony nie miał zbytnio prawa żądać przeprowadzenia błyskawicznego kursu, bo może ktoś inny jednak chce wyciągnąć więcej podczas tego spotkania.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Blondynka przywitała się ze wszystkimi przybyłymi do Oazy czarodziejami. To była miła odmiana w tym rytmie wojny. Nie planowali kolejnego ataku, nie zastanawiali się nad tym co zrobić by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Po prostu się uczyli, a Ollivander okazał się być bardzo dobrym nauczycielem. To przynajmniej mogła wywnioskować po jego pierwszych tłumaczeniach. To wszystko przypominało trochę szkołę. Każdy siedział z piórem w dłoni wyłapując dla siebie istotne kwestie. Lucinda już wcześniej bardzo dużo słyszała o numerologii i jej sile, ale nigdy jakoś nie widziała potrzeby zgłębiania wiedzy z jej zakresu. Wolała szkolić to co już znała i to co było dla niej ważne. Teraz gdy tak wiele działo się w ich świecie szlachcianka zdała sobie sprawę z tego, że powinni czerpać wiedzę z każdego aspektu. Czy to na polu walki, czy pośród badań, czy nawet w trakcie jakiejś misji – nikt nie mógł przewidzieć jaka wiedza przyda im się najbardziej w danym momencie. Niejednokrotnie przecież złapała się na tym, że nie mogła ruszyć do przodu bo brakowało jej wiedzy i doświadczenia. Nawet podróże świstoklikami były dla niej wielką tajemnicą. Chociaż zdarzało się, że korzystała z tej formy podróży to jednak nigdy nie zastanawiała się nad sposobem jej działania. Czy magia mogła zmienić kierunek ich podróży? Czy mogli w trakcie lotu świstoklika niefortunnie się rozszczepić? To były pytania na późniejszą część lekcji.
Kiedy Ulysses poprosił by wszyscy dotknęli swoich różdżek Lucinda zamknęła mocno dłoń na swojej. Przeszły ze sobą naprawdę wiele i blondynka doskonale znała ich magię. Nikt nigdy nie pytał dlaczego przepełnia je magia, nigdy się nie zastanawiała nad tym jak wielka jest prawdziwa magia. Wiedziała jedynie, że to energia, której nikt nie byłby w stanie okiełznać właśnie bez różdżek i magicznych przedmiotów. Może się myliła? Może odpowiedzi powinna szukać w dziedzinach wiedzy, których nie zdążyła jeszcze poznać? Blondynka zawsze wolała wiedzieć. Ciekawość świata była w niej nieograniczona. Dlatego słowa szlachcica zasiały w niej dużą dozę chęci poznania. Nawet jeśli część z tych rzeczy miała wylecieć jej z głowy zaraz po zakończeniu spotkania. Była pewna, że jednak nie będzie to czcza nauka. Lucinda nie miała na razie pytań. Sięgnęła więc po dzbanek z kawą i nalała sobie do kubka patrząc jak paruje. Czekała na ciąg dalszy.
Kiedy Ulysses poprosił by wszyscy dotknęli swoich różdżek Lucinda zamknęła mocno dłoń na swojej. Przeszły ze sobą naprawdę wiele i blondynka doskonale znała ich magię. Nikt nigdy nie pytał dlaczego przepełnia je magia, nigdy się nie zastanawiała nad tym jak wielka jest prawdziwa magia. Wiedziała jedynie, że to energia, której nikt nie byłby w stanie okiełznać właśnie bez różdżek i magicznych przedmiotów. Może się myliła? Może odpowiedzi powinna szukać w dziedzinach wiedzy, których nie zdążyła jeszcze poznać? Blondynka zawsze wolała wiedzieć. Ciekawość świata była w niej nieograniczona. Dlatego słowa szlachcica zasiały w niej dużą dozę chęci poznania. Nawet jeśli część z tych rzeczy miała wylecieć jej z głowy zaraz po zakończeniu spotkania. Była pewna, że jednak nie będzie to czcza nauka. Lucinda nie miała na razie pytań. Sięgnęła więc po dzbanek z kawą i nalała sobie do kubka patrząc jak paruje. Czekała na ciąg dalszy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trudno mu było nie czuć na sobie ciężaru spojrzenia uzdrowiciela - z typowym dla tego fachu medyczną troską, uwagą i szczyptą jakiegoś ostrzeżenia. Rozczapierzył palce dłoni w wyciszającym geście. Nie miał w końcu powodu by wyostrzać czujności nad jego osobą. Od ponad tygodnia w końcu męczył się z bagażem konsekwencji swoich decyzji, cudzej potęgi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego co mógł, a czego nie.
Leniwie ogniskował zielone tęczówki na kolejnych przybywających czarodziejach, odwzajemniał ascetycznym skinieniem głowy powitalne formuły zatrzymując się nieco uważniej na profilu zsiadłego po przeciwnej stronie stołu Kierana. Sądząc po jego postawie wątpił w to by Jackie od ostatniego spotkania dała mu znak życia. Zostawił tą myśl jednak gdzieś z tyłu głowy sięgając po kawałek pergaminu, który ułożył równo przed sobą. Końcówkę papierosa ułożył na krawędzi stołu wymieniając je na gęsie pióro. Jak na razie obracając nim między palcami niż wykorzystując do notowania. Zbierając skupienie, odganiając zmęczenie zaczął wsłuchiwać się we wstęp do nauk. Początkowo dość ogólny, nie wymagający notowania, a bardziej zwyczajnego przyswojenia. Logicznie układane zależności spływały wartkim potokiem ku Skamanderowi, który zgodnie z nakazem sięgnął po dwubarwne, zdradzieckie drewno pau ferro składające się na kształt różdżki uginającej się pod siłą zaciskającej się na niej dłoni. Poruszył nadgarstkiem, spojrzał na nią tak jakby chciał wycenić coś niewidzialnego na co do tej pory nie zwracał większej uwagi. Przekaźnik kumulujący moc, dostosowany do naszych umiejętności, co...? Podniósł jedną z jasnych brwi wyżej obracając swoje narzędzie codziennej dewastacji między palcami. Zamyślił się nad czymś nie związanym z wykładem do którego zaraz jednak powrócił myślami przypominając sobie działania jakie dokonywał wpływając bezpośrednio na anomalie, to jak pompował w nie białą magię aż do momentu w którym czarna magia ulegała rozproszeniu. A więc wychodziło na to, że nieświadomie miał tak na prawdę bardzo wiele do czynienia z samą numerologią. Kto by pomyślał...?
Leniwie ogniskował zielone tęczówki na kolejnych przybywających czarodziejach, odwzajemniał ascetycznym skinieniem głowy powitalne formuły zatrzymując się nieco uważniej na profilu zsiadłego po przeciwnej stronie stołu Kierana. Sądząc po jego postawie wątpił w to by Jackie od ostatniego spotkania dała mu znak życia. Zostawił tą myśl jednak gdzieś z tyłu głowy sięgając po kawałek pergaminu, który ułożył równo przed sobą. Końcówkę papierosa ułożył na krawędzi stołu wymieniając je na gęsie pióro. Jak na razie obracając nim między palcami niż wykorzystując do notowania. Zbierając skupienie, odganiając zmęczenie zaczął wsłuchiwać się we wstęp do nauk. Początkowo dość ogólny, nie wymagający notowania, a bardziej zwyczajnego przyswojenia. Logicznie układane zależności spływały wartkim potokiem ku Skamanderowi, który zgodnie z nakazem sięgnął po dwubarwne, zdradzieckie drewno pau ferro składające się na kształt różdżki uginającej się pod siłą zaciskającej się na niej dłoni. Poruszył nadgarstkiem, spojrzał na nią tak jakby chciał wycenić coś niewidzialnego na co do tej pory nie zwracał większej uwagi. Przekaźnik kumulujący moc, dostosowany do naszych umiejętności, co...? Podniósł jedną z jasnych brwi wyżej obracając swoje narzędzie codziennej dewastacji między palcami. Zamyślił się nad czymś nie związanym z wykładem do którego zaraz jednak powrócił myślami przypominając sobie działania jakie dokonywał wpływając bezpośrednio na anomalie, to jak pompował w nie białą magię aż do momentu w którym czarna magia ulegała rozproszeniu. A więc wychodziło na to, że nieświadomie miał tak na prawdę bardzo wiele do czynienia z samą numerologią. Kto by pomyślał...?
Find your wings
Zdecydowanie potrzebowałem kawy. Nikt nie musiał mi dwa razy powtarzać, wziąłem jeden z czystych kubków i nalałem sobie aż po brzeg, na tyle dużo, że musiałem najpierw część wysiorbać zanim podszedłem do stolika. Od razu poczułem, że coś z tą kawa jest nie tak. Alkohol? Rozejrzałem się po obecnych, zatrzymując dłużej wzrok na Keatcie, bo po ostatniej imprezie czułem, że to właśnie on może stać za tym kawowym drinkiem, ale w zasadzie nie miałem nic na przeciwko. Chyba tylko alkohol może nas uratować w tych szalonych czasach.
Ludzi było naprawdę dużo, w dodatku bardzo zróżnicowani. Zdziwiła mnie trochę obecność pana Kierana - myślałem, że po tylu latach w pracy aurora, nauczył się obsługiwać swistokliki. Ale co ja tam wiedziałem o takiej pracy, może funkcjonariusze mieli lepsze sposoby na przemieszczanie się.
Usiadłem obok lorda Ollivandera, bo tylko to miejsce zdawało się wolne. Wszyscy chyba się przestraszyli, to jak siedzieć w pierwszej ławce przed nauczycielem, ale mi to w ogóle nie było straszne. Wyjąłem z kieszeni zmięty kawałek pergaminu i coś do pisania jeszcze zanim wspomniał o robieniu notatek. Ja byłem mistrzem w robieniu notatek, nauczyły mnie tego zajęcia z historii.
Tak więc pisałem, popijając przy tym gorącą kawę, dzięki której bardziej się rozluźniłem i lepiej mi się słuchało - genialny pomysł z tą wkładką, naprawdę. Jednocześnie nie mogłem wyjść z podziwu dla tej niesamowitej dziedziny magii, którą zawsze spychałem na drugi plan. Wydawała mi się zbyt poplątana i (przepraszam) mało przydatna w codziennym życiu. A teraz lord Ollivander otwierał mi oczy. Wyjąłem z kieszeni swoją różdżkę, z którą nie rozstawalem się od jedenastego roku zycia. Tyle lat! Oczywiście od razu poczułem charakterystyczną dawkę magii, ale tylko dlatego, że lord kazał nam zwrócić na to uwagę. Na co dzień już tego nie zauważałem, brałem tę magię za pewnik. Odłożyłem różdżkę na stolik, spoglądając z ciekawością na Ollivandera, bo na razie mówił całkiem ciekawie. Nie miałem jeszcze pytań, przecież to dopiero wstęp, ale może być pewny, że prędzej czy później go nimi zasypię. Chociażby listownie, bo najczęściej wszystkie uwagi przychodzą mi do głowy po czasie. Mam słaby refleks.
Ludzi było naprawdę dużo, w dodatku bardzo zróżnicowani. Zdziwiła mnie trochę obecność pana Kierana - myślałem, że po tylu latach w pracy aurora, nauczył się obsługiwać swistokliki. Ale co ja tam wiedziałem o takiej pracy, może funkcjonariusze mieli lepsze sposoby na przemieszczanie się.
Usiadłem obok lorda Ollivandera, bo tylko to miejsce zdawało się wolne. Wszyscy chyba się przestraszyli, to jak siedzieć w pierwszej ławce przed nauczycielem, ale mi to w ogóle nie było straszne. Wyjąłem z kieszeni zmięty kawałek pergaminu i coś do pisania jeszcze zanim wspomniał o robieniu notatek. Ja byłem mistrzem w robieniu notatek, nauczyły mnie tego zajęcia z historii.
Tak więc pisałem, popijając przy tym gorącą kawę, dzięki której bardziej się rozluźniłem i lepiej mi się słuchało - genialny pomysł z tą wkładką, naprawdę. Jednocześnie nie mogłem wyjść z podziwu dla tej niesamowitej dziedziny magii, którą zawsze spychałem na drugi plan. Wydawała mi się zbyt poplątana i (przepraszam) mało przydatna w codziennym życiu. A teraz lord Ollivander otwierał mi oczy. Wyjąłem z kieszeni swoją różdżkę, z którą nie rozstawalem się od jedenastego roku zycia. Tyle lat! Oczywiście od razu poczułem charakterystyczną dawkę magii, ale tylko dlatego, że lord kazał nam zwrócić na to uwagę. Na co dzień już tego nie zauważałem, brałem tę magię za pewnik. Odłożyłem różdżkę na stolik, spoglądając z ciekawością na Ollivandera, bo na razie mówił całkiem ciekawie. Nie miałem jeszcze pytań, przecież to dopiero wstęp, ale może być pewny, że prędzej czy później go nimi zasypię. Chociażby listownie, bo najczęściej wszystkie uwagi przychodzą mi do głowy po czasie. Mam słaby refleks.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z uwagą zerknął na Macmillana, widząc, że coś kombinuje - nie wiedział dokładnie co, spojrzenie nie wyłapało tego wystarczająco szybko, lecz zatrzymał na mężczyźnie wzrok na dłuższą chwilę, jakby chciał mu dać znać, że wie, co kombinuje.
Nie pojawiło się wiele pytań, na szczęście nikt nie wyglądał na wyczerpanego monologiem - co przyjął z niemałą ulgą, podobnie jak prowadzenie notatek. Nie liczył na to, że ktoś z zebranych porwie się na zgłębianie numerologii i rozwinie się w niej do mistrzowskiego poziomu, ale to, o czym mówił, było warte zapamiętania z prostego powodu - wśród obliczeń, reguł i praw było najbardziej namacalne, było praktycznym dowodem, naocznym i znanym każdemu, kto używał magii. Spojrzenie Ulyssesa zatrzymało się najpierw na Jamie, która odezwała się jako pierwsza i zwróciła swoją uwagę na bardzo cenną wskazówkę - kryształy, posiadane przez wielu po wspaniałym, magicznym deszczu.
- Jak najbardziej. Nie było mnie na miejscu ujarzmienia anomalii, mogę tylko przypuszczać, co działo się wtedy ze źródłem, lecz wszystko wskazuje na to, że biała magia była zdolna do kompletnego przeobrażenia czarnej magii, jakby splotła wszystko na nowo, może zwyczajnie wróciła do swojej pierwotnej formy, silniejsza - wskazywałaby na to Oaza, tak silny potencjał magiczny nie bierze się znikąd, to miejsce było przepełnione magią. Może Azkaban był... wypaczeniem wyspy, która wróciła do siebie. Może nie, jej historia nie jest mi niestety znana, nie jest to wiedza powszechna i łatwa do zdobycia. W każdym razie, moc znalazła ujście również w postaci deszczu, związała się w kryształy. Nietrudno zrozumieć ich działanie, jeśli odpowiednio się na nich skoncentrujemy, intuicyjnie wiemy, czego mogą dokonać. Dzieje się tak dlatego, że są dosłownie fizyczną wersją magii - upraszczał, lecz wydawało się, że to określenie zrozumiałe dla każdego, nie potrzebował bardziej skomplikowanych wywodów. - Są bardziej magią niż przedmiotem, przynajmniej większość z nich - niektóre zamieniły się w dosłowne kryształy, kamienie pół szlachetne, szlachetne - wciąż trzeba ogromnej mocy, by czegoś takiego dokonać - podkreślił, mając nadzieję, że wyczerpał temat. Mógłby rozpływać się nad nim dłużej, lecz nie mieli na to czasu. Spojrzał na Alexandra, z rozbawieniem zauważając, jak końcówki jego włosów rudzieją na oczach wszystkich. Ollivander zachował kamienną twarz i kiwnął ostrożnie głową, nim odpowiedział na zadane przez Farleya pytania, w międzyczasie zwijając pergamin, który obrazował im wcześniej anomalie.
- Jeżeli będziecie mieli tyle wytrwałości i samozaparcia, by studiować teoretyczne aspekty numerologii - tak, lecz bez tego się nie obejdzie, nie wszystko da się zrobić instynktownie i na wyczucie. W tej części wzory i obliczenia są nieuniknione, pomagają nie tylko opisać procesy, ale zrozumieć je i przewidzieć, do czego może dojść, dzięki nim nie błądzimy po omacku - wyjaśnił pokrótce, nim odniósł się do kolejnych słów Gwardzisty. - Teoretycznie. Możemy jej użyć na swoją korzyść, owszem, możemy odkrywać nowe procesy, połączenia, ale nie określiłbym tego jako wytresowanie; są granice, magia może wyrwać się spod kontroli, gdy je przekroczymy - nie znam lepszego przykładu, niż anomalie - przyznał, gdyż ten konkretny obraz był wyjątkowo wyraźny na tle innych. - Magia może wymknąć się też spod kontroli, gdy przestaniemy zwracać na nią uwagę - jak chociażby metamorfomoagia - przyznał neutralnie, można wręcz rzec, że uprzejmie. - Umiejętności, odpowiednio szlifowane, to także przykład panowania nad magią - wchodzi nam to w nawyk, ale zasada jest ta sama, niezależnie czy mamy do czynienia z oklumencją, legilimencją, animagią, czy metamorfomagią.
Kolejny łyk wody, nim po chwili milczenia zabrał się za kontynuację wykładu - upewniając się uprzednio kontrolnym spojrzeniem, czy nikt więcej nie ma pytań.
- Umiejętność wyczucia magii, jak możecie się domyślać, będzie niezbędna przy świstoklikach - warto rozumieć, z czym ma się do czynienia, jeśli planuje się tego używać. Wiecie pobieżnie, czym świstoklik jest - stuknął różdżką w kolejny pergamin, rozwijający się zaraz nad lewym ramieniem. Ukazywał prosty przedmiot - łyżkę. Pozostawała nieruchoma, nieciekawa, była zwyczajną łyżką, podobną do innych, może dosyć elegancką, ale cóż poradzić, skoro mieli do czynienia z lordem, który w życiu oglądał właśnie takie łyżki? - Niekoniecznie łyżką, ale prostym przedmiotem. Nie będzie miał żadnej poświaty, nie będzie też iskrzył znacząco, dla postronnego obserwatora niczym nie wyróżni się na tle innych, zwyczajnych, niemagicznych rzeczy. Zdołamy go uruchomić jeśli wiemy, że jest świstoklikiem i wiemy, jak do jego magii dotrzeć, rozbudzić ją. Istnieją dwa typy świstoklików - krótki ruch różdżką i łyżka na rysunku zadrżała, duplikując się - druga z nich przemieniła się zaraz w widelec i oddaliła od pierwszego sztućca. - Pierwszy typ, czyli nasza łyżka, jest świstoklikiem nieaktywnym, po jego dotknięciu nic się nie dzieje, można go spokojnie przenosić bez obaw o niespodziewane uruchomienie - trzeba wiedzieć, jak go aktywować i niezależnie od miejsca deportacji, przeniesie nas zawsze w jedno miejsce, to z którym jest połączony - stuknął różdżką w łyżkę, która zniknęła, pojawiając się w rogu pergaminu. - Typ drugi, czyli nasz widelec, jest świstoklikiem zawsze aktywnym, przenosi z określonego miejsca w określone miejsce - łączy je ze sobą. Nie trzeba wiedzieć, jak go aktywować, uruchamia się po dotknięciu. Jeżeli nasz widelec leży w domowym ogrodzie i dotkniemy go, przeniesie nas do miejsca, z którym jest połączony - przykładowo z miejscem pracy - koniec różdżki dotknął tym razem widelca, który przeniósł się w przeciwległy od łyżki róg. Tam też dotknął go ponownie i przedmiot wrócił na początkowe miejsce. - Kiedy dotkniemy go ponownie, przeniesie nas do ogrodu - zrobił krótką przerwę, zerkając na wszystkich. - Najsłabsze świstokliki przeniosą dwie osoby i wygasną po jednym użyciu, mocniejsze są w stanie przenieść pięć osób i można użyć ich dwukrotnie, zaś najsilniejsze, trudne do stworzenia, będą zdolne do przetransportowania większych grup i zadziałają trzykrotnie. Poza tymi najsłabszymi, świstokliki można powiązać z daną rzeczą, którą każda teleportowana osoba musi mieć przy sobie - stuknął ponownie w pergamin, wokół łyżki pojawiło się pięć głów, obok nich lewitowały zaś kulki, po jedną na osobę. - Każda z tych osób ma kulkę, powiedzmy że jest to cukierek, każdy taki sam, zrobiony z tych samych składników. Jeżeli świstoklik jest powiązany z owymi składnikami, teleportuje tylko te osoby, które posiadają cukierki - różdżka dotknęła jednej z głów i cukierek zniknął, zaś kolejne wskazanie łyżki sprawiło, że cztery z pięciu głów przeniosły się w róg, tam gdzie na poprzedniej wizualizacji łyżka. - Jedna osoba została, nie posiadając powiązanego przedmiotu nie mogła się teleportować - wyjaśnił, a w międzyczasie na drugim pergaminie pojawiły się zapiski dotyczące świstoklików - streszczenie wszystkiego, co właśnie powiedział. - Ta forma podróżowania jest bezpieczniejsza w czasie zagrożenia, niełatwo się przy niej rozszczepić, co w samej teleportacji bywa bardzo problematyczne. Nie musimy skupiać się na celu podróży, jest on bowiem zaklęty w przedmiocie, wola także nie będzie miała dużego znaczenia - chyba że mówimy o woli aktywowania świstoklika, ale do tego bardziej nada się wałkowany przy teleportacji namysł, koncentracja na tym, co chcemy uruchomić - wyjaśnił, rozglądając się znowu po zgromadzonych. Starał się mówić w umiarkowanym tempie i nie przytłoczyć ich ilością informacji, ale mimo wszystko było ich sporo.
- Zanim przejdę do praktyki, gdyż zbliżamy się do niej nieuchronnie, czy macie pytania? - rzucił w przestrzeń, starając się skrzyżować spojrzenia z każdym, kto siedział przy stole.
| czas na odpis wynosi 72h i kończy się 28.04 o 23:59
rzut na dostrzeżenie dolewek Antka
Nie pojawiło się wiele pytań, na szczęście nikt nie wyglądał na wyczerpanego monologiem - co przyjął z niemałą ulgą, podobnie jak prowadzenie notatek. Nie liczył na to, że ktoś z zebranych porwie się na zgłębianie numerologii i rozwinie się w niej do mistrzowskiego poziomu, ale to, o czym mówił, było warte zapamiętania z prostego powodu - wśród obliczeń, reguł i praw było najbardziej namacalne, było praktycznym dowodem, naocznym i znanym każdemu, kto używał magii. Spojrzenie Ulyssesa zatrzymało się najpierw na Jamie, która odezwała się jako pierwsza i zwróciła swoją uwagę na bardzo cenną wskazówkę - kryształy, posiadane przez wielu po wspaniałym, magicznym deszczu.
- Jak najbardziej. Nie było mnie na miejscu ujarzmienia anomalii, mogę tylko przypuszczać, co działo się wtedy ze źródłem, lecz wszystko wskazuje na to, że biała magia była zdolna do kompletnego przeobrażenia czarnej magii, jakby splotła wszystko na nowo, może zwyczajnie wróciła do swojej pierwotnej formy, silniejsza - wskazywałaby na to Oaza, tak silny potencjał magiczny nie bierze się znikąd, to miejsce było przepełnione magią. Może Azkaban był... wypaczeniem wyspy, która wróciła do siebie. Może nie, jej historia nie jest mi niestety znana, nie jest to wiedza powszechna i łatwa do zdobycia. W każdym razie, moc znalazła ujście również w postaci deszczu, związała się w kryształy. Nietrudno zrozumieć ich działanie, jeśli odpowiednio się na nich skoncentrujemy, intuicyjnie wiemy, czego mogą dokonać. Dzieje się tak dlatego, że są dosłownie fizyczną wersją magii - upraszczał, lecz wydawało się, że to określenie zrozumiałe dla każdego, nie potrzebował bardziej skomplikowanych wywodów. - Są bardziej magią niż przedmiotem, przynajmniej większość z nich - niektóre zamieniły się w dosłowne kryształy, kamienie pół szlachetne, szlachetne - wciąż trzeba ogromnej mocy, by czegoś takiego dokonać - podkreślił, mając nadzieję, że wyczerpał temat. Mógłby rozpływać się nad nim dłużej, lecz nie mieli na to czasu. Spojrzał na Alexandra, z rozbawieniem zauważając, jak końcówki jego włosów rudzieją na oczach wszystkich. Ollivander zachował kamienną twarz i kiwnął ostrożnie głową, nim odpowiedział na zadane przez Farleya pytania, w międzyczasie zwijając pergamin, który obrazował im wcześniej anomalie.
- Jeżeli będziecie mieli tyle wytrwałości i samozaparcia, by studiować teoretyczne aspekty numerologii - tak, lecz bez tego się nie obejdzie, nie wszystko da się zrobić instynktownie i na wyczucie. W tej części wzory i obliczenia są nieuniknione, pomagają nie tylko opisać procesy, ale zrozumieć je i przewidzieć, do czego może dojść, dzięki nim nie błądzimy po omacku - wyjaśnił pokrótce, nim odniósł się do kolejnych słów Gwardzisty. - Teoretycznie. Możemy jej użyć na swoją korzyść, owszem, możemy odkrywać nowe procesy, połączenia, ale nie określiłbym tego jako wytresowanie; są granice, magia może wyrwać się spod kontroli, gdy je przekroczymy - nie znam lepszego przykładu, niż anomalie - przyznał, gdyż ten konkretny obraz był wyjątkowo wyraźny na tle innych. - Magia może wymknąć się też spod kontroli, gdy przestaniemy zwracać na nią uwagę - jak chociażby metamorfomoagia - przyznał neutralnie, można wręcz rzec, że uprzejmie. - Umiejętności, odpowiednio szlifowane, to także przykład panowania nad magią - wchodzi nam to w nawyk, ale zasada jest ta sama, niezależnie czy mamy do czynienia z oklumencją, legilimencją, animagią, czy metamorfomagią.
Kolejny łyk wody, nim po chwili milczenia zabrał się za kontynuację wykładu - upewniając się uprzednio kontrolnym spojrzeniem, czy nikt więcej nie ma pytań.
- Umiejętność wyczucia magii, jak możecie się domyślać, będzie niezbędna przy świstoklikach - warto rozumieć, z czym ma się do czynienia, jeśli planuje się tego używać. Wiecie pobieżnie, czym świstoklik jest - stuknął różdżką w kolejny pergamin, rozwijający się zaraz nad lewym ramieniem. Ukazywał prosty przedmiot - łyżkę. Pozostawała nieruchoma, nieciekawa, była zwyczajną łyżką, podobną do innych, może dosyć elegancką, ale cóż poradzić, skoro mieli do czynienia z lordem, który w życiu oglądał właśnie takie łyżki? - Niekoniecznie łyżką, ale prostym przedmiotem. Nie będzie miał żadnej poświaty, nie będzie też iskrzył znacząco, dla postronnego obserwatora niczym nie wyróżni się na tle innych, zwyczajnych, niemagicznych rzeczy. Zdołamy go uruchomić jeśli wiemy, że jest świstoklikiem i wiemy, jak do jego magii dotrzeć, rozbudzić ją. Istnieją dwa typy świstoklików - krótki ruch różdżką i łyżka na rysunku zadrżała, duplikując się - druga z nich przemieniła się zaraz w widelec i oddaliła od pierwszego sztućca. - Pierwszy typ, czyli nasza łyżka, jest świstoklikiem nieaktywnym, po jego dotknięciu nic się nie dzieje, można go spokojnie przenosić bez obaw o niespodziewane uruchomienie - trzeba wiedzieć, jak go aktywować i niezależnie od miejsca deportacji, przeniesie nas zawsze w jedno miejsce, to z którym jest połączony - stuknął różdżką w łyżkę, która zniknęła, pojawiając się w rogu pergaminu. - Typ drugi, czyli nasz widelec, jest świstoklikiem zawsze aktywnym, przenosi z określonego miejsca w określone miejsce - łączy je ze sobą. Nie trzeba wiedzieć, jak go aktywować, uruchamia się po dotknięciu. Jeżeli nasz widelec leży w domowym ogrodzie i dotkniemy go, przeniesie nas do miejsca, z którym jest połączony - przykładowo z miejscem pracy - koniec różdżki dotknął tym razem widelca, który przeniósł się w przeciwległy od łyżki róg. Tam też dotknął go ponownie i przedmiot wrócił na początkowe miejsce. - Kiedy dotkniemy go ponownie, przeniesie nas do ogrodu - zrobił krótką przerwę, zerkając na wszystkich. - Najsłabsze świstokliki przeniosą dwie osoby i wygasną po jednym użyciu, mocniejsze są w stanie przenieść pięć osób i można użyć ich dwukrotnie, zaś najsilniejsze, trudne do stworzenia, będą zdolne do przetransportowania większych grup i zadziałają trzykrotnie. Poza tymi najsłabszymi, świstokliki można powiązać z daną rzeczą, którą każda teleportowana osoba musi mieć przy sobie - stuknął ponownie w pergamin, wokół łyżki pojawiło się pięć głów, obok nich lewitowały zaś kulki, po jedną na osobę. - Każda z tych osób ma kulkę, powiedzmy że jest to cukierek, każdy taki sam, zrobiony z tych samych składników. Jeżeli świstoklik jest powiązany z owymi składnikami, teleportuje tylko te osoby, które posiadają cukierki - różdżka dotknęła jednej z głów i cukierek zniknął, zaś kolejne wskazanie łyżki sprawiło, że cztery z pięciu głów przeniosły się w róg, tam gdzie na poprzedniej wizualizacji łyżka. - Jedna osoba została, nie posiadając powiązanego przedmiotu nie mogła się teleportować - wyjaśnił, a w międzyczasie na drugim pergaminie pojawiły się zapiski dotyczące świstoklików - streszczenie wszystkiego, co właśnie powiedział. - Ta forma podróżowania jest bezpieczniejsza w czasie zagrożenia, niełatwo się przy niej rozszczepić, co w samej teleportacji bywa bardzo problematyczne. Nie musimy skupiać się na celu podróży, jest on bowiem zaklęty w przedmiocie, wola także nie będzie miała dużego znaczenia - chyba że mówimy o woli aktywowania świstoklika, ale do tego bardziej nada się wałkowany przy teleportacji namysł, koncentracja na tym, co chcemy uruchomić - wyjaśnił, rozglądając się znowu po zgromadzonych. Starał się mówić w umiarkowanym tempie i nie przytłoczyć ich ilością informacji, ale mimo wszystko było ich sporo.
- Zanim przejdę do praktyki, gdyż zbliżamy się do niej nieuchronnie, czy macie pytania? - rzucił w przestrzeń, starając się skrzyżować spojrzenia z każdym, kto siedział przy stole.
| czas na odpis wynosi 72h i kończy się 28.04 o 23:59
rzut na dostrzeżenie dolewek Antka
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchając wykładu Jamie próbowała przypomnieć sobie jakieś przykłady, gdzie rzeczywiście wyczuwała swego rodzaju magię. O ile przy różdżce zwróciła na to większą uwagę dopiero, kiedy Ollivander kazał jej ją zwrócić (bo wcześniej nie skupiała się zbytnio na tym, czy różdżka emanuje jakąś mocą, a po prostu z niej korzystała), tak przypomniała sobie o anomaliach i tych kryształach. Tamten dzień pod koniec grudnia był pełen dziwności, a po deszczu kryształów już nie było żadnych anomalii. Nadal miała też w domu kilka bryłek, które wtedy znalazła, ale których dokładna historia powstania i moc była dla niej nieznana, poza tym, że wydawały się dobre. Może numerologia pomogłaby zrozumieć więcej, gdyby w tamtym momencie miała o niej pojęcie, ale zawsze mogła obejrzeć bryłki po wykładzie i zastanowić się nad tym, co konkretnie czuła w kontakcie z nimi.
Ulysses zresztą podjął ten temat, wyjaśniając dokładniej kwestię magii kryształów oraz samej Oazy. Jakby się dłużej zastanowić, Oaza też zdawała się emanować dobrą magią. A może tylko się zasugerowała jego słowami i jej się to wydawało? Stawiała dopiero pierwsze kroki na drodze wiodącej do opanowania podstaw numerologii i na pewno minie trochę czasu, zanim nauczy się lepiej rozpoznawać i wyczuwać różne rzeczy. Pozostawało też faktem, że nie była świadkiem ujarzmiania mocy, dopiero jakiś czas później dowiedziała się, że to Zakonnicy za tym stali. Pokiwała głową na znak, że chyba rozumie i słuchała dalej, mając nadzieję, że do uruchomienia świstoklików żadne wzory i obliczenia nie będą potrzebne. Zaraz zaciekawiła ją inna kwestia.
- Więc nawet metamorfomagia jest jakoś powiązana z numerologią? – zdziwiła się. Pamiętała jednak, że choć ta zdolność była wrodzona, a nie wyuczona jak na przykład animagia, panowanie nad nią nie przyszło ot tak, jak za pstryknięciem palca. Musiała się tego uczyć, żeby jej włosy nie zmieniały koloru bezwiednie i bez udziału jej woli, w końcu Dolina Godryka nie była zamieszkana wyłącznie przez czarodziejów, ale i przez mugoli, więc nie mogła paradować po wiosce z mieniącą się kolorami czupryną. Trochę to trwało, ale mając kilkanaście lat nauczyła się zmieniać tylko z udziałem woli, i moc wymykała się spod kontroli jedynie w stanie bardzo silnych emocji. Ale wiedziała też, że nie osiągnęła maksimum zaawansowania, że pewne aspekty przemiany nadal leżały poza jej zasięgiem, jak zmiana koloru tęczówek, i musiała się ich wyuczyć, jeśli chciałaby dokonać całkowitej przemiany.
Potem Ulysses przeszedł do kwestii świstoklików. Jamie, jak chyba każdy czarodziej, wiedziała mniej więcej, do czego służą świstokliki, ale gdyby ją zapytać o jakieś bardziej skomplikowane detale, to nie potrafiłaby o tym nic powiedzieć. Do tej pory świstoklik to był świstoklik, zaczarowany przedmiot który przenosił z miejsca na miejsce, tyle wiedziała. A tu się okazywało że jeszcze były jakieś rodzaje! Starała się nadążyć, by zrozumieć tę różnicę między świstoklikiem nieaktywnym i aktywnym.
- Więc umiejętność aktywacji jest niezbędna do świstoklika nieaktywnego? – dopytała, żeby się upewnić, czy dobrze rozumie. – I zawsze przeniesie nas w jedno miejsce obojętnie gdzie będziemy się znajdować w momencie jego aktywacji? A ten drugi nie wymaga wiedzy numerologicznej i chęci rozbudzenia jego mocy, wystarczy go dotknąć? – zadała parę pytań, podejrzewając, że były głupie, ale cóż, nie była orłem jeśli chodzi o naukowe dziedziny magii i próbowała sobie usystematyzować w głowie to, co właśnie usłyszała, by potem umieć przełożyć to na praktykę. Na pergaminie zanotowała kilka informacji, by później móc do nich wrócić, gdyby czegoś zapomniała.
Ulysses zresztą podjął ten temat, wyjaśniając dokładniej kwestię magii kryształów oraz samej Oazy. Jakby się dłużej zastanowić, Oaza też zdawała się emanować dobrą magią. A może tylko się zasugerowała jego słowami i jej się to wydawało? Stawiała dopiero pierwsze kroki na drodze wiodącej do opanowania podstaw numerologii i na pewno minie trochę czasu, zanim nauczy się lepiej rozpoznawać i wyczuwać różne rzeczy. Pozostawało też faktem, że nie była świadkiem ujarzmiania mocy, dopiero jakiś czas później dowiedziała się, że to Zakonnicy za tym stali. Pokiwała głową na znak, że chyba rozumie i słuchała dalej, mając nadzieję, że do uruchomienia świstoklików żadne wzory i obliczenia nie będą potrzebne. Zaraz zaciekawiła ją inna kwestia.
- Więc nawet metamorfomagia jest jakoś powiązana z numerologią? – zdziwiła się. Pamiętała jednak, że choć ta zdolność była wrodzona, a nie wyuczona jak na przykład animagia, panowanie nad nią nie przyszło ot tak, jak za pstryknięciem palca. Musiała się tego uczyć, żeby jej włosy nie zmieniały koloru bezwiednie i bez udziału jej woli, w końcu Dolina Godryka nie była zamieszkana wyłącznie przez czarodziejów, ale i przez mugoli, więc nie mogła paradować po wiosce z mieniącą się kolorami czupryną. Trochę to trwało, ale mając kilkanaście lat nauczyła się zmieniać tylko z udziałem woli, i moc wymykała się spod kontroli jedynie w stanie bardzo silnych emocji. Ale wiedziała też, że nie osiągnęła maksimum zaawansowania, że pewne aspekty przemiany nadal leżały poza jej zasięgiem, jak zmiana koloru tęczówek, i musiała się ich wyuczyć, jeśli chciałaby dokonać całkowitej przemiany.
Potem Ulysses przeszedł do kwestii świstoklików. Jamie, jak chyba każdy czarodziej, wiedziała mniej więcej, do czego służą świstokliki, ale gdyby ją zapytać o jakieś bardziej skomplikowane detale, to nie potrafiłaby o tym nic powiedzieć. Do tej pory świstoklik to był świstoklik, zaczarowany przedmiot który przenosił z miejsca na miejsce, tyle wiedziała. A tu się okazywało że jeszcze były jakieś rodzaje! Starała się nadążyć, by zrozumieć tę różnicę między świstoklikiem nieaktywnym i aktywnym.
- Więc umiejętność aktywacji jest niezbędna do świstoklika nieaktywnego? – dopytała, żeby się upewnić, czy dobrze rozumie. – I zawsze przeniesie nas w jedno miejsce obojętnie gdzie będziemy się znajdować w momencie jego aktywacji? A ten drugi nie wymaga wiedzy numerologicznej i chęci rozbudzenia jego mocy, wystarczy go dotknąć? – zadała parę pytań, podejrzewając, że były głupie, ale cóż, nie była orłem jeśli chodzi o naukowe dziedziny magii i próbowała sobie usystematyzować w głowie to, co właśnie usłyszała, by potem umieć przełożyć to na praktykę. Na pergaminie zanotowała kilka informacji, by później móc do nich wrócić, gdyby czegoś zapomniała.
Może, kto wie. Pokiwała głową w zadumie, zatrzymując na ustach cień lekkiego, choć gwałtownie opadającego uśmiechu. Żart nie był lekki; żartem i to wcale nieśmiesznym było doprowadzenie do zawrzenia tamtego kotła. To nie powinno było się w ogóle zdarzyć, ale nikt nie był w posiadaniu zmieniacza czasu. Nie było czegoś takiego, jak oczyszczające rozmowy; słowa wypowiedziane zazwyczaj pozostawały w pamięci, im bardziej niechciane i dotkliwe, tym silniej wspominane w przyszłości. Kubek do połowy wypełniła kawą, kiedy już zajęła miejsce i upiła spory łyk, z ulgą przyznając, że wciąż była zdatna do wypici, a ostatnie, jakże cenne ziarenka kawy z tajnej skrytki Burroughsa nie zostały bezmyślnie zmarnowane.
Lorda Ollivandera słuchała uważnie, nie rozglądając się po twarzach pozostałych, poza Macmillanem, na którego sam prowadzący zwrócił jakąś dziwną, szczególną uwagę. Zerknęła na siedzącego naprzeciw mężczyznę i zmrużyła oczy w zastanowieniu, szybko jednak wracając myślami do głównego tematu sprawy. Zerknęła na kolejny prezentowany przez lorda pergamin i rysunki, przedstawiające już konkretniej, przykłady świstoklików.
- Więc te powiązane przedmioty ze świstoklikiem to jakaś forma zabezpieczenia, by ktoś przypadkowy nie mógł go użyć? Mając taki świstoklik moglibyśmy mieć pewność, że taki matoł z ministerstwa nie wtargnie nam do ogrodu bez zapowiedzi?- wyrwało jej się nagle, a dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przecież powinna była podnieść rękę, chcąc o coś zapytać. Z tego już jednak już zrezygnowała. Podniosła tylko wzrok na Ollivandera. - Ehm, tak, przepraszam - mruknęła, spuszczając wzrok na pergamin, tuż obok dwóch typów świstoklika, rysując coś na kształt chmurki. W jej głowie rysował się jednak inny koncept - miała już kilka pomysłów na to, gdzie przydałoby się parę podobnych przedmiotów przydatnych do szybkiego i bezpiecznego transportu. Oparła brodę na otwartej dłoni, a łokieć na stole, zapisując różnice pomiędzy dwoma typami, choć w tym wypadku wydało jej się to całkiem oczywiste. Nie raz podróżowała w ten sposób, zwykle jednak czuwał nad tym ktoś, kto potrafił taki przedmiot aktywować, czasem, jak na ligowe mecze trafiali na te drugie, kursujące pomiędzy Londynem, a stadionem. Notatki jednak musiały być skrupulatne, kompletne, inaczej nie miałyby żadnego sensu. W trakcie ich uzupełniania o mniej lub bardziej istotne kwestie, kątem oka dostrzegła maleńki świstek; forma papierowego ptaka, lecącego z lewej strony opadła na jej uda. Dłonią, o którą się opierała zakryła usta, chwilę gapiąc się na niego, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów mogących wzbudzić czyjekolwiek zainteresowanie. Kontrolnie zerknęła w kierunku lorda Ollivandera, odłożyła pióro na bok i sięgnęła po zgrabne origami, wpierw obracając je w palcach, a w końcu otwierając na kolanach pod ławą.
Lorda Ollivandera słuchała uważnie, nie rozglądając się po twarzach pozostałych, poza Macmillanem, na którego sam prowadzący zwrócił jakąś dziwną, szczególną uwagę. Zerknęła na siedzącego naprzeciw mężczyznę i zmrużyła oczy w zastanowieniu, szybko jednak wracając myślami do głównego tematu sprawy. Zerknęła na kolejny prezentowany przez lorda pergamin i rysunki, przedstawiające już konkretniej, przykłady świstoklików.
- Więc te powiązane przedmioty ze świstoklikiem to jakaś forma zabezpieczenia, by ktoś przypadkowy nie mógł go użyć? Mając taki świstoklik moglibyśmy mieć pewność, że taki matoł z ministerstwa nie wtargnie nam do ogrodu bez zapowiedzi?- wyrwało jej się nagle, a dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przecież powinna była podnieść rękę, chcąc o coś zapytać. Z tego już jednak już zrezygnowała. Podniosła tylko wzrok na Ollivandera. - Ehm, tak, przepraszam - mruknęła, spuszczając wzrok na pergamin, tuż obok dwóch typów świstoklika, rysując coś na kształt chmurki. W jej głowie rysował się jednak inny koncept - miała już kilka pomysłów na to, gdzie przydałoby się parę podobnych przedmiotów przydatnych do szybkiego i bezpiecznego transportu. Oparła brodę na otwartej dłoni, a łokieć na stole, zapisując różnice pomiędzy dwoma typami, choć w tym wypadku wydało jej się to całkiem oczywiste. Nie raz podróżowała w ten sposób, zwykle jednak czuwał nad tym ktoś, kto potrafił taki przedmiot aktywować, czasem, jak na ligowe mecze trafiali na te drugie, kursujące pomiędzy Londynem, a stadionem. Notatki jednak musiały być skrupulatne, kompletne, inaczej nie miałyby żadnego sensu. W trakcie ich uzupełniania o mniej lub bardziej istotne kwestie, kątem oka dostrzegła maleńki świstek; forma papierowego ptaka, lecącego z lewej strony opadła na jej uda. Dłonią, o którą się opierała zakryła usta, chwilę gapiąc się na niego, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów mogących wzbudzić czyjekolwiek zainteresowanie. Kontrolnie zerknęła w kierunku lorda Ollivandera, odłożyła pióro na bok i sięgnęła po zgrabne origami, wpierw obracając je w palcach, a w końcu otwierając na kolanach pod ławą.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Uśmiechnął się do Jamie, a duma skrzyła się w jego oczach; traktował tę chatkę jak najbardziej wyjątkowe miejsce, znał historię każdej drewnianej belki, przyglądał się różdżkom, które wznosiły je ku niebu, by znalazły się w pozycji wertykalnej, by jak drzewa pięły się pośród leśnych koron ku górze. Tworzyły razem kompozycję nieidealną, ale bezpieczną, cała ta przestrzeń była jak otulający się wokół niego kokon; na skraju zmęczenia myślał tylko o tym, by postawić kilka kroków na drabince i położyć się do snu, dryfując w onirycznym oderwaniu od ziemi, zasypiać z szeptem lasu pod powiekami, czuć dotyk wiatru wślizgującego się przez szczeliny pomiędzy deskami.
Gdzieś w środku gnieździł się jednak niepokój, kiedy chatka była pusta, nie potrafił funkcjonować w samotności, od małego przyzwyczajony był do tego, że na dobranoc brat ciągnie go za rękaw, zadając sennym głosem jeszcze kilka pytań, które nie mogą poczekać do rana; do tego, że nawet kołdra i poduszka na uszach nie były w stanie wyciszyć pijackich zaśpiewów marynarzy, których tubalne głosy trzęsły Parszywym w posadach.
Cisza była obca. Dopiero wtedy, kiedy w chatce nocowali też inni; kiedy jak teraz mógł rozpraszać się, dekoncentrowany przez głosy Zakonników, czuł się tu naprawdę jak w domu.
Upił kolejnego łyka kawy, wsłuchując w to, co lord Ollivander miał im do przekazania. Łyżki, widelce i cukierki były znacznie mniej abstrakcyjne, niż niektóre z poruszanych przez niego kwestii, ale starał się zrozumieć wszystko, bo wiedział, że bez tej wiedzy przejście do praktyki będzie niewykonalne. Symbolicznie stały się więc świstoklikami pomiędzy łatwiejszymi a trudniejszymi kwestiami; na ten moment nie zapowiadało się na to, by gdzieś podczas prób zrozumienia tego wszystkiego jego mózg zaczął się rozszczepiać.
Kątem oka zerkał na ekspresje na twarzy Wright, gdy papierowy ptak przysiadł na żerdzi z kolan. Gdy sięgnęła po papier, w kolebce jej dłoni powstał koślawy Order Merlina Pierwszej Klasy, czarny atrament na białym papierze, choć zwizualizować go sobie w kolorach mogły pomóc zapisane na poszczególnych częściach orderu bazgroły. Tam, gdzie miała być wstążka, widniał napis zieleń, to ona była najbardziej charakterystycznym elementem świadczącym o najwyższej randze odznaczenia.
Ukrył uśmiech w filiżance kawy, za którą - zgodnie z obietnicą - Wright otrzymała order.
Gdzieś w środku gnieździł się jednak niepokój, kiedy chatka była pusta, nie potrafił funkcjonować w samotności, od małego przyzwyczajony był do tego, że na dobranoc brat ciągnie go za rękaw, zadając sennym głosem jeszcze kilka pytań, które nie mogą poczekać do rana; do tego, że nawet kołdra i poduszka na uszach nie były w stanie wyciszyć pijackich zaśpiewów marynarzy, których tubalne głosy trzęsły Parszywym w posadach.
Cisza była obca. Dopiero wtedy, kiedy w chatce nocowali też inni; kiedy jak teraz mógł rozpraszać się, dekoncentrowany przez głosy Zakonników, czuł się tu naprawdę jak w domu.
Upił kolejnego łyka kawy, wsłuchując w to, co lord Ollivander miał im do przekazania. Łyżki, widelce i cukierki były znacznie mniej abstrakcyjne, niż niektóre z poruszanych przez niego kwestii, ale starał się zrozumieć wszystko, bo wiedział, że bez tej wiedzy przejście do praktyki będzie niewykonalne. Symbolicznie stały się więc świstoklikami pomiędzy łatwiejszymi a trudniejszymi kwestiami; na ten moment nie zapowiadało się na to, by gdzieś podczas prób zrozumienia tego wszystkiego jego mózg zaczął się rozszczepiać.
Kątem oka zerkał na ekspresje na twarzy Wright, gdy papierowy ptak przysiadł na żerdzi z kolan. Gdy sięgnęła po papier, w kolebce jej dłoni powstał koślawy Order Merlina Pierwszej Klasy, czarny atrament na białym papierze, choć zwizualizować go sobie w kolorach mogły pomóc zapisane na poszczególnych częściach orderu bazgroły. Tam, gdzie miała być wstążka, widniał napis zieleń, to ona była najbardziej charakterystycznym elementem świadczącym o najwyższej randze odznaczenia.
Ukrył uśmiech w filiżance kawy, za którą - zgodnie z obietnicą - Wright otrzymała order.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poczuł się wyraźnie zaskoczony uwagą panny McKinnon. Właściwie, poczuł się też odrobinę urażony, bo zwracał się do kobiet w taki sposób by oddać im jak największy szacunek (szczególnie, że je uwielbiał!) A jednak, znowu narażał się płci pięknej za dobroć i dobry nastrój, którymi chciał się dzielić. W zaskoczeniu uniósł brwi, bo przecież nie wypadało odpowiadać czarownicy jakkolwiek. Nie, żeby znowu na niego napadła, albo nie daj Merlinie, żeby on ja przypadkiem nie uraził. Inna sprawa, że jej słowa mógł zrozumieć jako stwierdzenie, że była niemoralną kobietą, ale na całe szczęście tak tego nie zrozumiał. No bo kim może być panna, która nie jest damą?
Popijał za to wyjątkowo dobrą kawę, którą sam doprawił jeszcze bardziej swoim magicznym składnikiem z piersiówki! Nie rozumiał jednak dlaczego i Keaton, i Ulysses dziwnie na niego patrzyli. No co? Nie przeszkadzał! Nie robił nikomu krzywdy! Zwyczajnie rozkoszował się w przepysznej kawie przygotowanej przez zręczne dłonie zasiadających tutaj dam! Jak mógłby odmówić? No jak? Czy to co robił było złe? Czy ta kawa była zatruta czy co? Sam posłał im pytające spojrzenie. Siedział przecież grzecznie i robił notatki! Notatki! Będąc Macmillanem! Mógłby im nawet zamachać dziennikiem przed nosem, jeżeli tylko chcieli!
Pytania postawione przez pozostałych były interesujące. No właśnie, biały deszcz, który spadł wtedy w lesie! Czy on rzeczywiście był przykładem magii? Odpowiedź Ulyssesa sprawiła, że zmarszczył swoje czoło, próbując zrozumieć jak najwięcej z jego tłumaczenia. Zapisał sobie jedynie pytanie, które mógł wkrótce zadać.
Pewne było to, że nie zamierzał nie wiadomo jak głęboko wchodzić w poznawanie numerologii. Nie była mu do niczego potrzebna, poza skutecznym uruchamianiem świstoklików… przynajmniej na tę chwilę. Ale… z natury był osobą bardzo ciekawską, więc kto wie, może w przyszłości miał zwariować i zacząć się interesować naturą magii głębiej. A musiał przyznać, że jej kontrolowanie brzmiało bardzo kusząco, przynajmniej kiedy mówił o tym sam lord Ollivander.
Skupił się jednak na dalszej części wykładu i na lewitującym pergaminie ukazującym łyżkę. Dlaczego łyżkę? I dlaczego widelec? To miało im pomóc się skoncentrować na obrazkach? Nie było czasu na tego typu filozofię! Od razu od sformułowania „świtoklik” narysował dwie strzałeczki, by napisać obok nich słowa: „aktywny” i „nieaktywny”. Obok z kolei napisał jeszcze „słabe – mogą wygasnąć”, „mocne – pięć osób x2”, „najmocniejsze – grupa x3”. Znowu spojrzał w górę i zauważył kolejne pergaminy i kulki. Matko kochana! Toż to prawdziwa prezentacja! Zaraz jednak znowu zapisał hasło w swoim dzienniku. A na samym końcu napisał „rozszczepienie-problem”. Na dźwięk słowa „praktyki” wyprostował się nagle i spojrzał zaskoczony na „nauczyciela”. Chociaż… z drugiej strony, tak było chyba łatwiej wszystko zapamiętać, prawda?
Gdy usłyszał hasło „pytania”, odchrząknął głośno i wrócił do poprzedniej rozmowy między Ulyssesem a Jamie:
– Wracając do kryształów… Nie pamiętam już czy poruszaliśmy ten temat na jakimś spotkaniu… Ktoś w ogóle przebadał te kryształy? Czy nie? – Czy może zaczął już wariować od nadmiaru wiedzy? Czy to było wyjątkowo głupie pytanie? Natychmiast sięgnął po kubek kawy, chcąc się zakryć choć trochę przed spojrzeniem innych.
Popijał za to wyjątkowo dobrą kawę, którą sam doprawił jeszcze bardziej swoim magicznym składnikiem z piersiówki! Nie rozumiał jednak dlaczego i Keaton, i Ulysses dziwnie na niego patrzyli. No co? Nie przeszkadzał! Nie robił nikomu krzywdy! Zwyczajnie rozkoszował się w przepysznej kawie przygotowanej przez zręczne dłonie zasiadających tutaj dam! Jak mógłby odmówić? No jak? Czy to co robił było złe? Czy ta kawa była zatruta czy co? Sam posłał im pytające spojrzenie. Siedział przecież grzecznie i robił notatki! Notatki! Będąc Macmillanem! Mógłby im nawet zamachać dziennikiem przed nosem, jeżeli tylko chcieli!
Pytania postawione przez pozostałych były interesujące. No właśnie, biały deszcz, który spadł wtedy w lesie! Czy on rzeczywiście był przykładem magii? Odpowiedź Ulyssesa sprawiła, że zmarszczył swoje czoło, próbując zrozumieć jak najwięcej z jego tłumaczenia. Zapisał sobie jedynie pytanie, które mógł wkrótce zadać.
Pewne było to, że nie zamierzał nie wiadomo jak głęboko wchodzić w poznawanie numerologii. Nie była mu do niczego potrzebna, poza skutecznym uruchamianiem świstoklików… przynajmniej na tę chwilę. Ale… z natury był osobą bardzo ciekawską, więc kto wie, może w przyszłości miał zwariować i zacząć się interesować naturą magii głębiej. A musiał przyznać, że jej kontrolowanie brzmiało bardzo kusząco, przynajmniej kiedy mówił o tym sam lord Ollivander.
Skupił się jednak na dalszej części wykładu i na lewitującym pergaminie ukazującym łyżkę. Dlaczego łyżkę? I dlaczego widelec? To miało im pomóc się skoncentrować na obrazkach? Nie było czasu na tego typu filozofię! Od razu od sformułowania „świtoklik” narysował dwie strzałeczki, by napisać obok nich słowa: „aktywny” i „nieaktywny”. Obok z kolei napisał jeszcze „słabe – mogą wygasnąć”, „mocne – pięć osób x2”, „najmocniejsze – grupa x3”. Znowu spojrzał w górę i zauważył kolejne pergaminy i kulki. Matko kochana! Toż to prawdziwa prezentacja! Zaraz jednak znowu zapisał hasło w swoim dzienniku. A na samym końcu napisał „rozszczepienie-problem”. Na dźwięk słowa „praktyki” wyprostował się nagle i spojrzał zaskoczony na „nauczyciela”. Chociaż… z drugiej strony, tak było chyba łatwiej wszystko zapamiętać, prawda?
Gdy usłyszał hasło „pytania”, odchrząknął głośno i wrócił do poprzedniej rozmowy między Ulyssesem a Jamie:
– Wracając do kryształów… Nie pamiętam już czy poruszaliśmy ten temat na jakimś spotkaniu… Ktoś w ogóle przebadał te kryształy? Czy nie? – Czy może zaczął już wariować od nadmiaru wiedzy? Czy to było wyjątkowo głupie pytanie? Natychmiast sięgnął po kubek kawy, chcąc się zakryć choć trochę przed spojrzeniem innych.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szczędził swoją uwagę nie okraszając nią drobnych zaczepek czy też innych gestów popełnianych przez innych zebranych przy stole czarodziei skupiając się na wywodach ciągniętych przez Ulysessa. Swoiste preludium wiedzy numerologicznej wyjątkowo lekko wślizgiwały się do skarbnicy wiedzy Skamandera zważywszy na przystępną formę opowieści o magii. Obrócił między palcami jeszcze raz swoją różdżkę starając wyczuć jej magię. Pomóc temu miało wspomnienia wrażeń zaznawanych podczas napraw lub też samego nalotu na Azkaban. Do tego sam biały deszcz. W tych wszystkich sytuacjach emanował magią do wewnątrz, jak i doświadczał tego, jak ta ulega ekspozycji do zewnątrz. A co z tą która po prostu tkwi w bezruchu? Tym była różdżka, tym była jego nieużywana umiejętność legilimencji - z tego co zrozumiał ze słów Ollivandera.
- Czy magia w świstoklikach jest w jakiś sposób specjalna? Czy przy jej wyczuwaniu towarzyszyć będą jakieś szczególne wrażenia...? Jakieś charakterystyczne uczucie mrowienia, skrzenie, czy inne tym podobne rewelacje mogące nam pomóc ustalić czy zabieramy się za aktywację w sposób odpowiedni czy z tym bywa różnie? - zgłosił swoje pytanie dumając potem nad tym, że świstokli dzieliły się na różne rodzaje i miały przy tym też różnego rodzaju właściwości - Czy proces uruchomienia swistoklika typu pierwszego będzie zawsze taki sam, uniwersalny czy jednak w zależności od liczby teleportujących się osób będzie różny? - uniósł jasne brwi, chrząkając zaraz w miarę bezgłośnie czując jak powoli głos odmawiał mu posłuszeństwa. Nieprzyjemne uczucie zapił kubkiem ostygniętej już nieco kawy. Spojrzał na ciemną taflę stwierdzając, że napitek był zaskakująco dobry. Wziął jeszcze łyka nie przestając dzielić swojej uwagi na komentarze lorda przekazującego im w tym momencie wiedzę wyjątkowo użyteczną. Skamander zastanawiał się również nad innymi aspektami magii. Tym, jak tą można było próbować zapisywać w przedmiotach, miejscach. Na ten moment w końcu rozważali jej działanie na takie które uciekało spod kontroli lub zwyczajnie na tą się wpływało, aktywowało.
- Czy magia w świstoklikach jest w jakiś sposób specjalna? Czy przy jej wyczuwaniu towarzyszyć będą jakieś szczególne wrażenia...? Jakieś charakterystyczne uczucie mrowienia, skrzenie, czy inne tym podobne rewelacje mogące nam pomóc ustalić czy zabieramy się za aktywację w sposób odpowiedni czy z tym bywa różnie? - zgłosił swoje pytanie dumając potem nad tym, że świstokli dzieliły się na różne rodzaje i miały przy tym też różnego rodzaju właściwości - Czy proces uruchomienia swistoklika typu pierwszego będzie zawsze taki sam, uniwersalny czy jednak w zależności od liczby teleportujących się osób będzie różny? - uniósł jasne brwi, chrząkając zaraz w miarę bezgłośnie czując jak powoli głos odmawiał mu posłuszeństwa. Nieprzyjemne uczucie zapił kubkiem ostygniętej już nieco kawy. Spojrzał na ciemną taflę stwierdzając, że napitek był zaskakująco dobry. Wziął jeszcze łyka nie przestając dzielić swojej uwagi na komentarze lorda przekazującego im w tym momencie wiedzę wyjątkowo użyteczną. Skamander zastanawiał się również nad innymi aspektami magii. Tym, jak tą można było próbować zapisywać w przedmiotach, miejscach. Na ten moment w końcu rozważali jej działanie na takie które uciekało spod kontroli lub zwyczajnie na tą się wpływało, aktywowało.
Find your wings
Z ciekawością słuchałem jak lord Ollivander opowiadał o kryształach. Do tej pory nie mogłem wyjść z podziwu, że takie małe przedmioty mogą mieć tak niezwykłą magiczną moc. Doskonale pamiętałem dzień, kiedy udało mi się je złapać – jeden z nich ma mnie transmutować w zwierzę, jestem tego pewny, choć nigdzie to nie jest napisane. Trzymam go w bezpiecznym miejscu, czeka na swoją kolej, chociaż mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał go użyć. Niech leży i czeka na niebezpieczeństwo, które nigdy nie nadejdzie.
Cóż, musiałem przyznać, że słowa wypowiadane przez lorda... A może po prostu przez Ulyssesa, o. Słowa wypowiadane przez Ulyssesa brzmiały niezwykle mądrze. W ogóle numerologia sprawia wrażenie niezwykle skomplikowanej dziedziny magii, a jego opowieści (choć mówione prostym językiem) to potwierdzały. Ale nie zniechęcałem się, wręcz przeciwnie, już dawno nie nauczyłem się niczego nowego. A to tak poszerzało horyzonty! Szczególnie, że numerologia badało wszystko to, co nas otacza. Najważniejszą rzecz jaka nas łączyła – magię.
Wlepiłem wzrok w łyżkę, jakby za chwilę miała co najmniej wybuchnąć. Czekałem aż nagle nas gdzieś teleportuje czy coś, więc trochę się zawiodłem, kiedy jednak okazała się tylko zwykłym (prawie) sztućcem. Mimo wszystko nasunęło mi się pytanie. - Czy w takim razie będziemy w stanie wyczuć, że coś jest świstoklikiem? Czy tak jak dotychczas będziemy musieli wcześniej wiedzieć, że dany przedmiot nim jest? - Czekam z długopisem w pogotowiu na odpowiedź, żeby zapisać ją przy dużym wykrzykniku. Z piór korzystałem tylko i wyłącznie w szkole, więc jeżeli o to chodzi, jestem fanem mugolskiej technologii narzędzi do pisania.
Świstokliki, które potrzebowały jakiegoś przedmiotu w kieszeni, żeby je uruchomić? Genialne! To też sobie zanotowałem, jednocześnie kiwając głową w zgodzie z osobami, które na głos zachwycały się tym wynalazkiem. - Sprytne - skwitowałem jedynie, ale przecież to mogło o tyle zabezpieczyć nasze przemieszczanie się! Mogliśmy się upewnić, że nikt oprócz nas nie skorzysta ze świstoklika i nie przeniesie się w nieodpowiednie miejsce jak chociażby to. Wziąłem łyk kawy, czując jak lekko pali mi przełyk – ach, ten prąd! A potem zacząłem coś sobie mazać na marginesie, zupełnie jak w szkole, ale w sumie właśnie tak teraz się czułem. Ollivander też całkiem jak psor, tylko ta kawa z prądem nie pasowała. Chociaż jak się tak nad tym zastanowiłem, to jednak bardzo pasowała.
Cóż, musiałem przyznać, że słowa wypowiadane przez lorda... A może po prostu przez Ulyssesa, o. Słowa wypowiadane przez Ulyssesa brzmiały niezwykle mądrze. W ogóle numerologia sprawia wrażenie niezwykle skomplikowanej dziedziny magii, a jego opowieści (choć mówione prostym językiem) to potwierdzały. Ale nie zniechęcałem się, wręcz przeciwnie, już dawno nie nauczyłem się niczego nowego. A to tak poszerzało horyzonty! Szczególnie, że numerologia badało wszystko to, co nas otacza. Najważniejszą rzecz jaka nas łączyła – magię.
Wlepiłem wzrok w łyżkę, jakby za chwilę miała co najmniej wybuchnąć. Czekałem aż nagle nas gdzieś teleportuje czy coś, więc trochę się zawiodłem, kiedy jednak okazała się tylko zwykłym (prawie) sztućcem. Mimo wszystko nasunęło mi się pytanie. - Czy w takim razie będziemy w stanie wyczuć, że coś jest świstoklikiem? Czy tak jak dotychczas będziemy musieli wcześniej wiedzieć, że dany przedmiot nim jest? - Czekam z długopisem w pogotowiu na odpowiedź, żeby zapisać ją przy dużym wykrzykniku. Z piór korzystałem tylko i wyłącznie w szkole, więc jeżeli o to chodzi, jestem fanem mugolskiej technologii narzędzi do pisania.
Świstokliki, które potrzebowały jakiegoś przedmiotu w kieszeni, żeby je uruchomić? Genialne! To też sobie zanotowałem, jednocześnie kiwając głową w zgodzie z osobami, które na głos zachwycały się tym wynalazkiem. - Sprytne - skwitowałem jedynie, ale przecież to mogło o tyle zabezpieczyć nasze przemieszczanie się! Mogliśmy się upewnić, że nikt oprócz nas nie skorzysta ze świstoklika i nie przeniesie się w nieodpowiednie miejsce jak chociażby to. Wziąłem łyk kawy, czując jak lekko pali mi przełyk – ach, ten prąd! A potem zacząłem coś sobie mazać na marginesie, zupełnie jak w szkole, ale w sumie właśnie tak teraz się czułem. Ollivander też całkiem jak psor, tylko ta kawa z prądem nie pasowała. Chociaż jak się tak nad tym zastanowiłem, to jednak bardzo pasowała.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
stół przed chatą
Szybka odpowiedź