stół przed chatą
AutorWiadomość
First topic message reminder :
stół przed chatą
tak duży stół zająłby połowę przestrzeni w chacie, więc wystawiono go na zewnątrz, przygotowując też siedziska z uciętych drewnianych bali; do wspólnego posiłku zasiąść tam może spokojnie tuzin osób. sterta pozostawionych talerzy i kubków z niedopitymi herbatami leży na stole albo gdzieś na ziemi, tuż obok małego piecyka, w którym w chłodniejsze dni pali się magicznie podtrzymywany ogień. Susie dba o to, żeby w wazonie z butelki Ognistej zawsze był bukiet świeżych polnych kwiatków.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander wciąż obracał w palcach różdżkę, czekając na werdykt ostateczny: odpowiedź na swoje domysły. Z zastanowieniem uniósł brew, kiedy przez chwilę wydało mu się, że Ulyssesa coś rozbawiło. Wrażenie było jednak ulotne, a Farley zdekoncentrowany swoim stresem by wyłuskać z tej niepewności ziarno prawdy. Na pierwszą część odpowiedzi skinął ze zrozumieniem głową, czując poniekąd ulgę. Chyba nie było źle, nie zrobił z siebie idioty przed resztą. Teraz pilnował się przed tym dodatkowo, wiedząc, że ostatnie spotkanie nie przebiegło zbyt gładko. No właśnie, ale czy aby na pewno się pilnował...?
Niby rzucona mimochodem uwaga o wymykającej się spod kontroli metamorfomagii zapaliła w głowie światełko ostrzegawcze czerwone niczym bąbel żaberta. Prędko jego twarz przybrała dość neutralny wyraz, zaraz po tym zacisnął usta i i omal nie westchnął. Prędko przywrócił swoje włosy do porządku. Podziękował Ulyssesowi za odpowiedź i odłożył różdżkę. Chwycił za pióro i wbijając wzrok w pergamin zaczął notować skromne zapiski z własnych przemyśleń, które poniekąd zostały potwierdzone przez Ollivandera. Nawet wolał nie patrzeć i sprawdzać, czy ktoś zauważył jego omsknięcie.
Zamiast tego skupił uwagę na dalszej części wykładu, nie zadając jednak pytań. Z uwagą śledził poczynania rysunkowych łyżki i widelca, produkując w międzyczasie prosty schemat na swoim arkuszu, który miał na celu ułatwienie zapamiętywania treści. I Merlin mu (znów) świadkiem, że gdyby nie znajomość naukowego stylu wypowiedzi, z którą miał styczność w szpitalu, to mógłby mieć problem z nadążeniem za tym, co mówił Ollivander. Przyznać jednak trzeba było ich nauczycielowi, że wszystko przedstawiał w sposób niezwykle klarowny. Selwynowi na parę chwil skończyły się pytania do rzucenia w dyskusję, lecz z uwagą wysłuchiwał dociekań innych osób. Skamander jak zwykle uderzał celnie, idąc od razu do celu bez jakiegokolwiek owijania w bawełnę. Farley mruknął cicho, jakby na znak, że przyłącza się do pytania, po czym ostatecznie zdecydował się sięgnąć po dzbanek z kawą. Nalał sobie nie za dużą porcję, lecz kiedy zbliżył kubek do ust poczuł coś, co nie pasowało mu do woni nie-ulubionego-napoju. Bardzo ostrożnie przechylił naczynie i zamoczył tylko końcówkę języka w naparze, który...
Alexander momentalnie uniósł spojrzenie i odstawił swój kubek na stół. Wzrok wbił w dwie siedzące przed sobą osoby: Hannah i Keatona. Lekko przymrużył oczy i zacisnął usta, jakby brakło mu komentarza na to, czego właśnie doświadczył. Westchnął więc bezgłośnie i pokręcił nieznacznie głową, jakby rozczarowany, co samo w sobie było paradoksalnie nawet zabawne. Alexander nie zwrócił im jednak uwagi na to, że nie pomyśleli o fakcie, że ktoś po prostu nie pija tudzież stara się nie pić alkoholu i właśnie pozbawili takie osoby (jego) możliwości napicia się czegoś podczas słuchania Ulyssesa. Farley pochwycił więc pióro i skupił się znów na notatkach, dopisując do nich jeszcze parę słów.
Niby rzucona mimochodem uwaga o wymykającej się spod kontroli metamorfomagii zapaliła w głowie światełko ostrzegawcze czerwone niczym bąbel żaberta. Prędko jego twarz przybrała dość neutralny wyraz, zaraz po tym zacisnął usta i i omal nie westchnął. Prędko przywrócił swoje włosy do porządku. Podziękował Ulyssesowi za odpowiedź i odłożył różdżkę. Chwycił za pióro i wbijając wzrok w pergamin zaczął notować skromne zapiski z własnych przemyśleń, które poniekąd zostały potwierdzone przez Ollivandera. Nawet wolał nie patrzeć i sprawdzać, czy ktoś zauważył jego omsknięcie.
Zamiast tego skupił uwagę na dalszej części wykładu, nie zadając jednak pytań. Z uwagą śledził poczynania rysunkowych łyżki i widelca, produkując w międzyczasie prosty schemat na swoim arkuszu, który miał na celu ułatwienie zapamiętywania treści. I Merlin mu (znów) świadkiem, że gdyby nie znajomość naukowego stylu wypowiedzi, z którą miał styczność w szpitalu, to mógłby mieć problem z nadążeniem za tym, co mówił Ollivander. Przyznać jednak trzeba było ich nauczycielowi, że wszystko przedstawiał w sposób niezwykle klarowny. Selwynowi na parę chwil skończyły się pytania do rzucenia w dyskusję, lecz z uwagą wysłuchiwał dociekań innych osób. Skamander jak zwykle uderzał celnie, idąc od razu do celu bez jakiegokolwiek owijania w bawełnę. Farley mruknął cicho, jakby na znak, że przyłącza się do pytania, po czym ostatecznie zdecydował się sięgnąć po dzbanek z kawą. Nalał sobie nie za dużą porcję, lecz kiedy zbliżył kubek do ust poczuł coś, co nie pasowało mu do woni nie-ulubionego-napoju. Bardzo ostrożnie przechylił naczynie i zamoczył tylko końcówkę języka w naparze, który...
Alexander momentalnie uniósł spojrzenie i odstawił swój kubek na stół. Wzrok wbił w dwie siedzące przed sobą osoby: Hannah i Keatona. Lekko przymrużył oczy i zacisnął usta, jakby brakło mu komentarza na to, czego właśnie doświadczył. Westchnął więc bezgłośnie i pokręcił nieznacznie głową, jakby rozczarowany, co samo w sobie było paradoksalnie nawet zabawne. Alexander nie zwrócił im jednak uwagi na to, że nie pomyśleli o fakcie, że ktoś po prostu nie pija tudzież stara się nie pić alkoholu i właśnie pozbawili takie osoby (jego) możliwości napicia się czegoś podczas słuchania Ulyssesa. Farley pochwycił więc pióro i skupił się znów na notatkach, dopisując do nich jeszcze parę słów.
Blondynka zdawała sobie sprawę z tego, że swoją wiedzę o magii bardzo często mogli opierać jedynie na domysłach. Wierzyła w logikę, ale ta niestety bardzo często nie szła w parze z niesforną energią, której niejednokrotnie byli świadkiem. Czy to chodziło o anomalie, która uprzykrzała życie czarodziejom przez wiele miesięcy, czy o spadające z nieba kryształy, które potrafiły zmienić się w niesamowicie silnego sprzymierzeńca. To dlaczego powstały i skąd się wzięły prawdopodobnie miało pozostać tajemnicą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że na niektóre pytania nie znali odpowiedzi.
Skupiona na tłumaczeniach szlachcica starała się wszystko zapisywać. Była zadowolona, że tak wiele powstających w jej głowie wątpliwości zostało rozwianych po dokładniejszym przedstawieniu im natury świstoklików. – A czy da się świstoklik dopasować tak by ten mógł być aktywowany tylko przez nas? – zapytała biorąc pod uwagę to o czym wspomniała Hania. Co jeśli posiadałaby przy sobie świstoklik, który zabierałby ją w bezpieczne miejsce, ale wpadłby w niepowołane ręce? Czy dało się go zabezpieczyć jakimś hasłem lub zaklęciem, które aktywowałoby się tylko dzięki wiedzy konkretnego czarodzieja?
Szlachcianka wcześniej nie myślała o takich rzeczach. Nie zastanawiała się nad chronieniem wszystkiego dookoła. Człowiek miał więcej zaufania do świata i do ludzi. Teraz nie tylko chciała używać zaklęć ochronnych niemal na każdym kroku to jeszcze starała się zwiększyć własne poczucie bezpieczeństwa. Absurdem byłoby dla niej, gdyby świstokliki uruchamiały się w uniwersalny sposób. Te nieposiadające zabezpieczeń były skierowane bardziej do osób podróżujących na co dzień. Zwykle były to kierunki neutralne i raczej nie trzeba było martwić się znajdującą się po drugiej stronie niespodzianką. Aż dziwne jak zmieniło się nastawienie wszystkich czarodziei. Ufni w swojej naturze teraz zastanawiali się czy warto ryzykować podróż, której wcześniej nie zabezpieczyli.
Lucinda sięgnęła po zalany po brzegi kubek z kawą i upiła łyk. W pierwszym momencie lekko się skrzywiła. Chyba nie spodziewała się, że przyjdzie im drineczkować w trakcie lekcji. Hogwart nie miał takich bonusów. Nie miała zamiaru jednak narzekać więc wzruszyła jedynie delikatnie ramionami i upiła jeszcze łyk. Przy takim nauczycielu i takim zaopatrzeniu mogli się uczyć nie tylko numerologii i nie tylko świstoklików. Szlachcianka odstawiła kubek na bok i skupiła się ponownie na słowach Ollivandera.
Skupiona na tłumaczeniach szlachcica starała się wszystko zapisywać. Była zadowolona, że tak wiele powstających w jej głowie wątpliwości zostało rozwianych po dokładniejszym przedstawieniu im natury świstoklików. – A czy da się świstoklik dopasować tak by ten mógł być aktywowany tylko przez nas? – zapytała biorąc pod uwagę to o czym wspomniała Hania. Co jeśli posiadałaby przy sobie świstoklik, który zabierałby ją w bezpieczne miejsce, ale wpadłby w niepowołane ręce? Czy dało się go zabezpieczyć jakimś hasłem lub zaklęciem, które aktywowałoby się tylko dzięki wiedzy konkretnego czarodzieja?
Szlachcianka wcześniej nie myślała o takich rzeczach. Nie zastanawiała się nad chronieniem wszystkiego dookoła. Człowiek miał więcej zaufania do świata i do ludzi. Teraz nie tylko chciała używać zaklęć ochronnych niemal na każdym kroku to jeszcze starała się zwiększyć własne poczucie bezpieczeństwa. Absurdem byłoby dla niej, gdyby świstokliki uruchamiały się w uniwersalny sposób. Te nieposiadające zabezpieczeń były skierowane bardziej do osób podróżujących na co dzień. Zwykle były to kierunki neutralne i raczej nie trzeba było martwić się znajdującą się po drugiej stronie niespodzianką. Aż dziwne jak zmieniło się nastawienie wszystkich czarodziei. Ufni w swojej naturze teraz zastanawiali się czy warto ryzykować podróż, której wcześniej nie zabezpieczyli.
Lucinda sięgnęła po zalany po brzegi kubek z kawą i upiła łyk. W pierwszym momencie lekko się skrzywiła. Chyba nie spodziewała się, że przyjdzie im drineczkować w trakcie lekcji. Hogwart nie miał takich bonusów. Nie miała zamiaru jednak narzekać więc wzruszyła jedynie delikatnie ramionami i upiła jeszcze łyk. Przy takim nauczycielu i takim zaopatrzeniu mogli się uczyć nie tylko numerologii i nie tylko świstoklików. Szlachcianka odstawiła kubek na bok i skupiła się ponownie na słowach Ollivandera.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tym razem pytań pojawiło się więcej, odpowiadał na nie kolejno, starając się rozwiać wątpliwości swoich uczniów. W trakcie wykładu odezwała się Hannah, na której zawiesił spojrzenie. - Nie ma problemu - odpowiedział, kręcąc lekko głową. - Dokładnie tak, jeśli urzędnik nie ma przedmiotu powiązanego ze świstoklikiem, nie będzie w stanie go uaktywnić i przenieść się na miejsce docelowe. Lepiej dobierać te elementy rozważnie, zmniejszając możliwość, że ktoś niepowołany wejdzie w ich posiadanie i będzie mógł podróżować za pomocą świstoklika.
Kolejna odezwała się Jamie, na którą spojrzał ze spokojem. - Powiedziałbym, że bardziej numerologia z metamorfomagią, którą zwyczajnie da się opisać za pomocą numerologii, tak jak inne zjawiska magiczne. Rzecz odnosi się bardziej do panowania nad magią, zaś im więcej o tym wiemy, zdobywając praktyczne i teoretyczne doświadczenie, tym łatwiej nam to przychodzi. Tak, jak teoria w malarstwie wzbogaca praktykę - poznając style i sposoby możemy pracować nad własną formą ekspresji, tak jest i z magią, docieramy do niej na własny sposób, z własnym wyczuciem - wyjaśnił, nie znając się może na malarstwie, lecz już samo przebywanie w towarzystwie uzdolnionego brata, który czasem lubił dzielić się podobnymi spostrzeżeniami, dawało pewien wgląd w ten przykład. Magia była mimo wszystko skomplikowanym i ulotnym składnikiem świata. Na kolejne pytania odpowiadał krótko, bowiem wszystko, o co Jamie pytała, zawarł w wykładzie, zapiski widniały też na pergaminie, zbierającym najważniejsze informacje. - Tak, tak i tak - padło spokojnie. Wzrok powędrował do lorda Macmillana, pozostając na nim przez moment.
- Nie, ponieważ nie było to wcale wymagane - działanie mogliście wyczuć samodzielnie, a ich natura, pochodzenie, także są nam znane, to przeobrażone źródło anomalii - kiwnął krótko głową, nim odwrócił się do kolejnego Anthony'ego.
- Zaraz do tego dojdę - obiecał w odpowiedzi na pierwsze pytanie - nie chciał wyciągać tego tematu, nim egzemplarze ćwiczeniowych świstoklików nie trafią w ręce kursantów. Zastanowił się chwilę nad drugim pytaniem, musząc przypomnieć sobie wrażenia, jakie wywoływał każdy świstoklik - aktywował je na tyle machinalnie, że przestał skupiać się na takich detalach, ale jednak jakieś istniały. - Proces jest taki sam - należy wyczuć sploty i dołożyć do nich moc od siebie, lecz siła świstoklika zdeterminowana jest w nim samym i dzięki temu nie musimy skupiać się na wielkości teleportowanej grupy, jedynie na uruchomieniu go. Skomplikowana struktura zareaguje przy odpowiednim progu mocy, wyczuje ile osób podpięło się do tego układu - oj, chyba zaczynał odchodzić w coraz mniej proste określenia, wykorzystując oficjalne pojęcia - wydawały się jednak idealnie zrozumiałe. - Świstokoliki są zaprojektowane tak, aby zminimalizować ryzyko, dlatego uruchamianie ich zostało jak najbardziej uproszczone. Różnić mogą się bardziej wrażenia, odczucie magii, bowiem te silniejsze artefakty wyczujemy mocniej - im więcej osób dołączy do jednej sieci. Przy przenoszeniu dwóch, trzech osób te różnice nie będą duże, ale przeskok do dwudziestoosobowej grupy na pewno będzie odczuwalny - zapewnił. - Choć samo zabranie takiej grupy może być trudne - zwrócił uwagę na ten fakt. Następną kwestię poruszał Florean, któremu także poświęcił swoją uwagę.
- Tak, jak mówiłem - na pewno nie na odległość. To skomplikowana kwestia, na którą nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć - wyczucie w danym przedmiocie świstoklika bez aktywacji go wymaga wprawy, minimum do tego wymagane, to trzymanie go w rękach, do tego jeżeli artefakt został zabezpieczony i nie posiadacie do niego klucza - czyli tego, co przy naszych pokazowych świstoklikach było cukierkiem, moc ani drgnie. Musicie wiedzieć, czego szukacie. Mamy przydatne zaklęcie identyfikujące, nie jest trudne - jeżeli podejrzewacie przedmiot o bycie świstoklikiem i chcecie sprawdzić go pod tym kątem, lepiej użyć zaklęcia niż próbować na własną rękę, bo trzymany świstoklik sam w sobie wcale nie zdradzi nam, że jest przedmiotem magicznym, o czym sami się zaraz przekonacie - zapowiedział. Ostatnie pytanie zadała Lucinda, uświadamiając Ollivanderowi, że ta kwestia musiała się zgubić gdzieś po drodze i nie wspomniał o niej.
- Da się, lecz tylko ten najsilniejszy. Wymaga wtedy włosa każdej osoby, która miałaby się nim poruszać, więc samo w sobie stanowi to również pewne ograniczenie - udzielił odpowiedzi krótko i konkretnie.
Ponownie odczekał chwilę, upewniając się, że może kontynuować.
- Myślę, że trafnym skojarzeniem, jeśli chodzi o naukę uruchamiania świstoklików, może być pierwsza lekcja latania na miotle - przyznał, zdając sobie sprawę, że zagadnienie jednym będzie bliższym, drugim kompletnie odległe. Planował jednak zobrazować sam proces, nie umiejętność latania. Zwinął pergamin i posłał w powietrze kolejny, przedstawiający miotłę leżącą na trawie i stojącego obok czarodzieja, usiłującego zmusić przedmiot do posłuszeństwa. - Najpierw trzeba miotłę przekonać, opanować, zanim jej dosiądziemy musi być nam posłuszna, inaczej albo się nie wzniesie, albo zrobi to chaotycznie. Zakładając, że nam się powiodło, magia zwyczajnie nas słucha i poddaje się naszym działaniom, miotła reaguje na zwroty, zmienia prędkość, ląduje - różdżka dotknęła pergaminu, czarodziej wzniósł się i utknął tak na środku kartki, pędząc w nieistniejących przestworzach. - W podobny sposób aktywujemy świstokliki, wyczuwamy ich magię i panujemy nad nią, zmuszamy ją do działania własną mocą. Nie zobaczymy jej, tylko wyczujemy, tak samo jak czujemy w dłoni miotłę albo różdżkę - poza przedmiotem czujemy też magię, drgania, delikatne ruchy. Magia nie stoi w miejscu, przepływa przez przedmiot, jest obecna na całej jego powierzchni, przenika go na wskroś - stuknięcie różdżką w pergamin zaowocowało zniknięciem czarodzieja, zaś samotna miotła powoli zmieniła się w kontur, wypełniony drżącymi liniami. - Powiedzmy, że to jest nieruchoma miotła, te niespokojne linie to moc magiczna, wiązki, sploty. Jeśli wejdziemy z nią w interakcję, dodamy trochę od siebie - na pergaminie pojawiła się dłoń, również pełna rozedrganych linii - zbliżyła się do miotły i dotknęła jej wymieniając ładunki. Przedmiot zadygotał, ilość obrazowych linii powiększyła się oraz znacznie przyspieszyła. - Robiąc to umiejętnie, dostrajając się do konkretnej magii, zmusimy przedmiot do działania - podsumował, z idealnie krytą ulgą. Mogli przejść do praktycznych prób, skoro tyle się nagadał. Ulysses otworzył stojące na stole pudełko i podał je Kieranowi, siedzącemu najbliżej - w skrzynce znajdowały się czarne woreczki z aksamitu, w każdym umieszczono po jednej figurze szachowej, wykonanej przez jego siostrę. Były piękne, z dobrego, jasnego drewna, przyjemne w dotyku i bardzo eleganckie.
- Niech każdy z was weźmie jeden woreczek i poda pudełko dalej - poprosił, zwijając pergaminy, które nadal lewitowały obok. - W środku znajdziecie prototypy świstoklików - nie zamieniajcie się woreczkami, każda figura jest przypisana do konkretnego i do niego powinna wracać - przestrzegł spokojnie, obserwując, jak kolejne miniaturowe rzeźby są wyciągane z torebek. - Nie próbujcie władowywać w nie magii na siłę, po prostu je trzymajcie, obejrzyjcie dokładnie. Nie mają w sobie tyle mocy, by zabrać ze sobą kogokolwiek, potrafią jedynie wrócić do swojego worka, lecz zrobią to wielokrotnie - ich moc kiedyś się wyczerpie, ale powinny wam wystarczyć do ćwiczeń nawet po zakończeniu naszego spotkania - sam wziął jedną z figur do ręki, gdy pudełko wróciło do niego. Była to prostsza konstrukcja magiczna, przedmiot powiązany z przedmiotem, nie miejscem, bez udziału pasażerów, dlatego stworzenie prototypów nie było aż tak trudne, ale wymagało od Ollivandera poświęcenia paru godzin na samo zaklinanie - zwłaszcza, że nie był biegły w transmutacji i dopiero odświeżał jej znajomość. Uniósł figurkę do góry, pokazując wszystkim. - Teraz są zwykłymi figurami szachowymi, nie wyróżniają się niczym. Skoncentrujcie się na nich, potraktujcie jak magiczny przedmiot - macie świadomość, że figurki właśnie nimi są, wiecie, że płynie w nich magia. Możecie ją sobie wyobrażać, jeśli wam to pomoże. Musicie sprowokować je do odzewu, tchnąć trochę mocy. Jednym bardziej będzie odpowiadało trzymanie palców zaciśniętych na drewnie, innym lekkie objęcie jej, a niektórym nie zrobi to różnicy - podpowiedział obrazując wszystko na własnej dłoni, gdy obracał figurkę między palcami. Wreszcie zmusił przedmiot do działania - drewno poruszyło się nieznacznie w dłoni i zniknęło, a trzymany w drugiej ręce woreczek wypełnił się, wybrzuszony wyraźnie. - Skupcie się na własnej mocy i przedmiocie równocześnie, połączcie je, wykorzystajcie wiedzę, którą już macie - szukając analogii z codziennego życia. Jeżeli nie wyjdzie, nie ma się czym przejmować, pierwsze podejście jest najtrudniejsze, najbardziej ślepe - spróbujcie najpierw sami. Jestem do waszej dyspozycji i pomocy, mogę was też nakierować, jeżeli próby się nie powiodą - to naprawdę nic złego - podkreślił, mając nadzieję, że nikt nie będzie bał się przyznać, że mu nie wychodzi.
| Po paru próbach możecie założyć (albo i nie), że figurka zadrżała - po dłoni przebiegł krótki dreszcz i po opisie Ollivandera nie mieliście wątpliwości, że to właśnie wiązki magii. Może was lekko kopnąć prąd albo zadziać się coś innego, jest to jednak tylko krótki, jednorazowy zryw i przedmiot znów nieruchomieje. Zostawiam wam do odegrania, jak wiele prób i wysiłków postać musi włożyć w najmniejsze sprowokowanie świstoklika, w kolejnej turze kontynuujemy i rozwijamy, więc w tej równie dobrze nic może się z przedmiotem nie zadziać i możecie prosić Ulka o pomoc - postaci dostaną figurki do ćwiczenia we własnym zakresie, praktyka czyni mistrza!
| czas na odpis wynosi 72h i mija 2.05 o godzi. 20:00. Jeżeli nie zdążycie, coś ważnego wam wypadło - proszę o informację, rozumiemy się, ale dawajmy znać <3
Kolejna odezwała się Jamie, na którą spojrzał ze spokojem. - Powiedziałbym, że bardziej numerologia z metamorfomagią, którą zwyczajnie da się opisać za pomocą numerologii, tak jak inne zjawiska magiczne. Rzecz odnosi się bardziej do panowania nad magią, zaś im więcej o tym wiemy, zdobywając praktyczne i teoretyczne doświadczenie, tym łatwiej nam to przychodzi. Tak, jak teoria w malarstwie wzbogaca praktykę - poznając style i sposoby możemy pracować nad własną formą ekspresji, tak jest i z magią, docieramy do niej na własny sposób, z własnym wyczuciem - wyjaśnił, nie znając się może na malarstwie, lecz już samo przebywanie w towarzystwie uzdolnionego brata, który czasem lubił dzielić się podobnymi spostrzeżeniami, dawało pewien wgląd w ten przykład. Magia była mimo wszystko skomplikowanym i ulotnym składnikiem świata. Na kolejne pytania odpowiadał krótko, bowiem wszystko, o co Jamie pytała, zawarł w wykładzie, zapiski widniały też na pergaminie, zbierającym najważniejsze informacje. - Tak, tak i tak - padło spokojnie. Wzrok powędrował do lorda Macmillana, pozostając na nim przez moment.
- Nie, ponieważ nie było to wcale wymagane - działanie mogliście wyczuć samodzielnie, a ich natura, pochodzenie, także są nam znane, to przeobrażone źródło anomalii - kiwnął krótko głową, nim odwrócił się do kolejnego Anthony'ego.
- Zaraz do tego dojdę - obiecał w odpowiedzi na pierwsze pytanie - nie chciał wyciągać tego tematu, nim egzemplarze ćwiczeniowych świstoklików nie trafią w ręce kursantów. Zastanowił się chwilę nad drugim pytaniem, musząc przypomnieć sobie wrażenia, jakie wywoływał każdy świstoklik - aktywował je na tyle machinalnie, że przestał skupiać się na takich detalach, ale jednak jakieś istniały. - Proces jest taki sam - należy wyczuć sploty i dołożyć do nich moc od siebie, lecz siła świstoklika zdeterminowana jest w nim samym i dzięki temu nie musimy skupiać się na wielkości teleportowanej grupy, jedynie na uruchomieniu go. Skomplikowana struktura zareaguje przy odpowiednim progu mocy, wyczuje ile osób podpięło się do tego układu - oj, chyba zaczynał odchodzić w coraz mniej proste określenia, wykorzystując oficjalne pojęcia - wydawały się jednak idealnie zrozumiałe. - Świstokoliki są zaprojektowane tak, aby zminimalizować ryzyko, dlatego uruchamianie ich zostało jak najbardziej uproszczone. Różnić mogą się bardziej wrażenia, odczucie magii, bowiem te silniejsze artefakty wyczujemy mocniej - im więcej osób dołączy do jednej sieci. Przy przenoszeniu dwóch, trzech osób te różnice nie będą duże, ale przeskok do dwudziestoosobowej grupy na pewno będzie odczuwalny - zapewnił. - Choć samo zabranie takiej grupy może być trudne - zwrócił uwagę na ten fakt. Następną kwestię poruszał Florean, któremu także poświęcił swoją uwagę.
- Tak, jak mówiłem - na pewno nie na odległość. To skomplikowana kwestia, na którą nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć - wyczucie w danym przedmiocie świstoklika bez aktywacji go wymaga wprawy, minimum do tego wymagane, to trzymanie go w rękach, do tego jeżeli artefakt został zabezpieczony i nie posiadacie do niego klucza - czyli tego, co przy naszych pokazowych świstoklikach było cukierkiem, moc ani drgnie. Musicie wiedzieć, czego szukacie. Mamy przydatne zaklęcie identyfikujące, nie jest trudne - jeżeli podejrzewacie przedmiot o bycie świstoklikiem i chcecie sprawdzić go pod tym kątem, lepiej użyć zaklęcia niż próbować na własną rękę, bo trzymany świstoklik sam w sobie wcale nie zdradzi nam, że jest przedmiotem magicznym, o czym sami się zaraz przekonacie - zapowiedział. Ostatnie pytanie zadała Lucinda, uświadamiając Ollivanderowi, że ta kwestia musiała się zgubić gdzieś po drodze i nie wspomniał o niej.
- Da się, lecz tylko ten najsilniejszy. Wymaga wtedy włosa każdej osoby, która miałaby się nim poruszać, więc samo w sobie stanowi to również pewne ograniczenie - udzielił odpowiedzi krótko i konkretnie.
Ponownie odczekał chwilę, upewniając się, że może kontynuować.
- Myślę, że trafnym skojarzeniem, jeśli chodzi o naukę uruchamiania świstoklików, może być pierwsza lekcja latania na miotle - przyznał, zdając sobie sprawę, że zagadnienie jednym będzie bliższym, drugim kompletnie odległe. Planował jednak zobrazować sam proces, nie umiejętność latania. Zwinął pergamin i posłał w powietrze kolejny, przedstawiający miotłę leżącą na trawie i stojącego obok czarodzieja, usiłującego zmusić przedmiot do posłuszeństwa. - Najpierw trzeba miotłę przekonać, opanować, zanim jej dosiądziemy musi być nam posłuszna, inaczej albo się nie wzniesie, albo zrobi to chaotycznie. Zakładając, że nam się powiodło, magia zwyczajnie nas słucha i poddaje się naszym działaniom, miotła reaguje na zwroty, zmienia prędkość, ląduje - różdżka dotknęła pergaminu, czarodziej wzniósł się i utknął tak na środku kartki, pędząc w nieistniejących przestworzach. - W podobny sposób aktywujemy świstokliki, wyczuwamy ich magię i panujemy nad nią, zmuszamy ją do działania własną mocą. Nie zobaczymy jej, tylko wyczujemy, tak samo jak czujemy w dłoni miotłę albo różdżkę - poza przedmiotem czujemy też magię, drgania, delikatne ruchy. Magia nie stoi w miejscu, przepływa przez przedmiot, jest obecna na całej jego powierzchni, przenika go na wskroś - stuknięcie różdżką w pergamin zaowocowało zniknięciem czarodzieja, zaś samotna miotła powoli zmieniła się w kontur, wypełniony drżącymi liniami. - Powiedzmy, że to jest nieruchoma miotła, te niespokojne linie to moc magiczna, wiązki, sploty. Jeśli wejdziemy z nią w interakcję, dodamy trochę od siebie - na pergaminie pojawiła się dłoń, również pełna rozedrganych linii - zbliżyła się do miotły i dotknęła jej wymieniając ładunki. Przedmiot zadygotał, ilość obrazowych linii powiększyła się oraz znacznie przyspieszyła. - Robiąc to umiejętnie, dostrajając się do konkretnej magii, zmusimy przedmiot do działania - podsumował, z idealnie krytą ulgą. Mogli przejść do praktycznych prób, skoro tyle się nagadał. Ulysses otworzył stojące na stole pudełko i podał je Kieranowi, siedzącemu najbliżej - w skrzynce znajdowały się czarne woreczki z aksamitu, w każdym umieszczono po jednej figurze szachowej, wykonanej przez jego siostrę. Były piękne, z dobrego, jasnego drewna, przyjemne w dotyku i bardzo eleganckie.
- Niech każdy z was weźmie jeden woreczek i poda pudełko dalej - poprosił, zwijając pergaminy, które nadal lewitowały obok. - W środku znajdziecie prototypy świstoklików - nie zamieniajcie się woreczkami, każda figura jest przypisana do konkretnego i do niego powinna wracać - przestrzegł spokojnie, obserwując, jak kolejne miniaturowe rzeźby są wyciągane z torebek. - Nie próbujcie władowywać w nie magii na siłę, po prostu je trzymajcie, obejrzyjcie dokładnie. Nie mają w sobie tyle mocy, by zabrać ze sobą kogokolwiek, potrafią jedynie wrócić do swojego worka, lecz zrobią to wielokrotnie - ich moc kiedyś się wyczerpie, ale powinny wam wystarczyć do ćwiczeń nawet po zakończeniu naszego spotkania - sam wziął jedną z figur do ręki, gdy pudełko wróciło do niego. Była to prostsza konstrukcja magiczna, przedmiot powiązany z przedmiotem, nie miejscem, bez udziału pasażerów, dlatego stworzenie prototypów nie było aż tak trudne, ale wymagało od Ollivandera poświęcenia paru godzin na samo zaklinanie - zwłaszcza, że nie był biegły w transmutacji i dopiero odświeżał jej znajomość. Uniósł figurkę do góry, pokazując wszystkim. - Teraz są zwykłymi figurami szachowymi, nie wyróżniają się niczym. Skoncentrujcie się na nich, potraktujcie jak magiczny przedmiot - macie świadomość, że figurki właśnie nimi są, wiecie, że płynie w nich magia. Możecie ją sobie wyobrażać, jeśli wam to pomoże. Musicie sprowokować je do odzewu, tchnąć trochę mocy. Jednym bardziej będzie odpowiadało trzymanie palców zaciśniętych na drewnie, innym lekkie objęcie jej, a niektórym nie zrobi to różnicy - podpowiedział obrazując wszystko na własnej dłoni, gdy obracał figurkę między palcami. Wreszcie zmusił przedmiot do działania - drewno poruszyło się nieznacznie w dłoni i zniknęło, a trzymany w drugiej ręce woreczek wypełnił się, wybrzuszony wyraźnie. - Skupcie się na własnej mocy i przedmiocie równocześnie, połączcie je, wykorzystajcie wiedzę, którą już macie - szukając analogii z codziennego życia. Jeżeli nie wyjdzie, nie ma się czym przejmować, pierwsze podejście jest najtrudniejsze, najbardziej ślepe - spróbujcie najpierw sami. Jestem do waszej dyspozycji i pomocy, mogę was też nakierować, jeżeli próby się nie powiodą - to naprawdę nic złego - podkreślił, mając nadzieję, że nikt nie będzie bał się przyznać, że mu nie wychodzi.
| Po paru próbach możecie założyć (albo i nie), że figurka zadrżała - po dłoni przebiegł krótki dreszcz i po opisie Ollivandera nie mieliście wątpliwości, że to właśnie wiązki magii. Może was lekko kopnąć prąd albo zadziać się coś innego, jest to jednak tylko krótki, jednorazowy zryw i przedmiot znów nieruchomieje. Zostawiam wam do odegrania, jak wiele prób i wysiłków postać musi włożyć w najmniejsze sprowokowanie świstoklika, w kolejnej turze kontynuujemy i rozwijamy, więc w tej równie dobrze nic może się z przedmiotem nie zadziać i możecie prosić Ulka o pomoc - postaci dostaną figurki do ćwiczenia we własnym zakresie, praktyka czyni mistrza!
| czas na odpis wynosi 72h i mija 2.05 o godzi. 20:00. Jeżeli nie zdążycie, coś ważnego wam wypadło - proszę o informację, rozumiemy się, ale dawajmy znać <3
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Order Merlina, który wyłonił się na strzępku papieru, choć pewnie nieco odbiegający od oryginału, był najwyższym odznaczeniem, jakie mogłaby otrzymać, nawet jeśli tylko za zwykłą kawę, za którą Alexander - gdyby mógł, zabiłby wzrokiem. Zacisnęła usta i powróciła do poprzedniej pozycji, w jednej dłoni zatrzymując wyróżnienie, drugą zaś opierając o brodę i niemalże naturalnie, zasłaniając palcami usta, gdy uśmiechała się szeroko. Selwynowi posłała oczko, zupełnie przypadkiem mrugając dokładnie tym, które jej wprawił przed kilkoma miesiącami, może porozumiewawczo w kwestii wyraźnego focha na uratowaną kawę, a może tylko po to, by dać mu znać, że odniósł magomedyczny sukces w dziedzinie transplantacji. Cały czas próbując pohamować uśmiech przyglądała się chwilę panu poważnemu, by znów z całkowitą uwagą spojrzeć na Ulyssesa, który rozpoczął odpowiadanie na wszystkie pytania.
Za całą robotę przy świstokliku odpowiadał więc jego stwórca. To on władowywał potencjał magiczny w dany przedmiot i czynił go swoistym medium, mogącym teleportować nawet duże grupy ludzi. Wszystko brzmiało pięknie, może nawet za pięknie. Korzystanie z nich było codziennością, a jednak wciąż nie tak wielka grupa ludzi potrafiła samodzielnie aktywować ten magiczny artefakt. Wyjęła jeden z czarnych woreczków, a z niego figurę konia. Obróciła ją zgrabnie w palcach, mimowolnie gładząc nimi drewnianą powierzchnię, choć wzrok skierowała już na nauczyciela. Podanie przykładu miotły nie tylko do niej trafiało, ale znacznie ułatwiło jej sposób zobrazowania całej koncepcji. Bawiąc się kawałkiem pergaminu w dłoni analizowała rysunki pojawiające się przy Ollivanderze, te wszystkie linie i interakcje zachodzące pomiędzy miotłą, a dłonią. Nie było jej nic bliższego niż ona, a skoro mogła to wszystko bez trudu wyczuć, była pewna, że ze świstoklikiem nie będzie inaczej, choć nigdy wcześniej nie przypuszczała, że to działa dokładnie w ten sposób.
Wzięła głęboki wdech i ścisnęła figurkę w dłoni, starając się skoncentrować na niej na tyle, by mogła zniknąć, tak jak ta od lorda Ollivandera. Nic się jednak nie wydarzyło, ona sama nie wyczuła w niej nic magicznego. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem, poprawiając się na krześle, rozprostowała palce i po chwili spróbowała kolejny raz. Miała w nich płynąć magia, miała ją poczuć. Miała jej słuchać. Spojrzała więc małemu koniowi prosto w oczu, próbując mu telepatycznie przekazać, że jako magiczny przedmiot w tej właśnie chwili powinien zmaterializować się w woreczku. Ale i to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. To sprawiło, że zaczęła się irytować. Szybko się niecierpliwiła, szybko traciła nad sobą panowanie, a także spokój. Odstawiła przedmiot na stół, tocząc z nim krótką walkę na spojrzenia. Myślała, że myśli tylko o tym, by uruchomić magię w przedmiocie, że jest dostatecznie skupiona na tym, aby sprowokować go do działania. Nie była. Była rozkojarzona i wcale nie była to wina lekko doprawionej kawy. Kilka głębokich wdechów, przymknęła oczy, nim spróbowała po raz kolejny. Świstek papieru schowała do kieszeni, ręce przetarła o spódnicę, przez chwilę rozprostowując palce. Jeszcze raz. By poczuć połączenia, wejść w interakcje z tym maleńkim, drewnianym koniem. Wzięła go między palce i dopiero wtedy poczuła, jak drży pod jej dłonią, jak delikatnie się rozgrzewa. Wciąż jednak tam był.
Za całą robotę przy świstokliku odpowiadał więc jego stwórca. To on władowywał potencjał magiczny w dany przedmiot i czynił go swoistym medium, mogącym teleportować nawet duże grupy ludzi. Wszystko brzmiało pięknie, może nawet za pięknie. Korzystanie z nich było codziennością, a jednak wciąż nie tak wielka grupa ludzi potrafiła samodzielnie aktywować ten magiczny artefakt. Wyjęła jeden z czarnych woreczków, a z niego figurę konia. Obróciła ją zgrabnie w palcach, mimowolnie gładząc nimi drewnianą powierzchnię, choć wzrok skierowała już na nauczyciela. Podanie przykładu miotły nie tylko do niej trafiało, ale znacznie ułatwiło jej sposób zobrazowania całej koncepcji. Bawiąc się kawałkiem pergaminu w dłoni analizowała rysunki pojawiające się przy Ollivanderze, te wszystkie linie i interakcje zachodzące pomiędzy miotłą, a dłonią. Nie było jej nic bliższego niż ona, a skoro mogła to wszystko bez trudu wyczuć, była pewna, że ze świstoklikiem nie będzie inaczej, choć nigdy wcześniej nie przypuszczała, że to działa dokładnie w ten sposób.
Wzięła głęboki wdech i ścisnęła figurkę w dłoni, starając się skoncentrować na niej na tyle, by mogła zniknąć, tak jak ta od lorda Ollivandera. Nic się jednak nie wydarzyło, ona sama nie wyczuła w niej nic magicznego. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem, poprawiając się na krześle, rozprostowała palce i po chwili spróbowała kolejny raz. Miała w nich płynąć magia, miała ją poczuć. Miała jej słuchać. Spojrzała więc małemu koniowi prosto w oczu, próbując mu telepatycznie przekazać, że jako magiczny przedmiot w tej właśnie chwili powinien zmaterializować się w woreczku. Ale i to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. To sprawiło, że zaczęła się irytować. Szybko się niecierpliwiła, szybko traciła nad sobą panowanie, a także spokój. Odstawiła przedmiot na stół, tocząc z nim krótką walkę na spojrzenia. Myślała, że myśli tylko o tym, by uruchomić magię w przedmiocie, że jest dostatecznie skupiona na tym, aby sprowokować go do działania. Nie była. Była rozkojarzona i wcale nie była to wina lekko doprawionej kawy. Kilka głębokich wdechów, przymknęła oczy, nim spróbowała po raz kolejny. Świstek papieru schowała do kieszeni, ręce przetarła o spódnicę, przez chwilę rozprostowując palce. Jeszcze raz. By poczuć połączenia, wejść w interakcje z tym maleńkim, drewnianym koniem. Wzięła go między palce i dopiero wtedy poczuła, jak drży pod jej dłonią, jak delikatnie się rozgrzewa. Wciąż jednak tam był.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Zaciekawiła ją kwestia powiązania jej własnej wrodzonej zdolności z numerologią, dlatego wbiła w Ulyssesa uważne spojrzenie dużych, zielonych oczu. Czy gdyby w takim razie poznała podstawy numerologii, łatwiej byłoby jej zapanować i nad własną magią metamorfomagiczną i opanować też trudniejsze warianty przemian, które do tej pory jej nie wychodziły? Jeśli tak, to miałaby tym większą motywację do nauki, skoro pomogłoby jej to zrozumieć nie tylko świstokliki, ale i własne zdolności. Kto by pomyślał, że ta z pozoru nudna i skomplikowana dziedzina magii mogła być tak użyteczna? Póki co nie zadawała więcej pytań, tym bardziej że metamorfomagia nie była związana z tematem zajęć. Słuchała wszystkiego, to co uważała za szczególnie ważne notując. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy stanie przed koniecznością uruchomienia świstoklika w sytuacji zagrożenia, i musiała wtedy zrobić to dobrze.
Porównanie do latania na miotle przemawiało do jej wyobraźni, bo było to uczucie jej doskonale znane. Pamiętała też swoje początki – przynajmniej na pełnowymiarowej miotle, bo na dziecięcej zaczęła latać tak wcześnie, że szczegóły rozmywały się w jej pamięci. Pamiętała tamto uczucie, kiedy po raz pierwszy zacisnęła dłoń na trzonku prawdziwej miotły, nie dziecięcej zabawki, na jakich latała wcześniej. Żeby móc na niej polecieć, musiała ją wyczuć, podejść do tego bez cienia lęku i niepewności, bo choć miotły były kawałkami drewna, zdawały się wyczuwać, kiedy ktoś się bał i niektórym sprawiały problemy. Nie jej, bo zawsze pragnęła latać, i w Hogwarcie na pierwszej lekcji latania mogła zademonstrować, że już potrafiła to robić lepiej niż większość rówieśników. Ale byli tacy, których miotły uparcie nie chciały drgnąć.
- Więc po prostu należy podejść do tego świstoklika jak do miotły, której dosiadamy po raz pierwszy? – rzuciła. To już jej coś mówiło, ciekawe tylko, czy poradzi sobie równie łatwo jak z miotłą. Nie liczyła jednak, że wyjdzie jej od razu, więc nie nastawiała się na to, że cokolwiek się wydarzy gdy dotknie przedmiotu. Patrzyła na pokazywane przez Ollivandera obrazki, przyswajając kolejne informacje. Wzięła też jeden woreczek z figurą szachową i wyciągnęła ją, oglądając ze wszystkich stron. Ścisnęła ją nieco mocniej w palcach wiodącej dłoni, próbując wyczuć jakąś moc, może coś podobnego jak przy miotle lub różdżce. Początkowo nie czuła nic, więc najwyraźniej musiała skupić się mocniej. Obracała figurkę w palcach, próbując pobudzić ją do działania, wyobrazić sobie magię, która miała być w niej zaklęta. Chciała, by przedmiot wrócił do woreczka, a jednak wciąż uparcie tkwił w jej dłoni, widziała jednak, że i innym nie powiodło się od razu. Może musiała się mocniej skupić?
Zerknęła na pozostałych, na krótką chwilę zatrzymując wzrok na Hannah, po czym przesunęła go dalej, a następnie znów skupiła się na figurce. Dopiero po kilku próbach poczuła, że przedmiot leciutko zawibrował i drgnął, ale nie zniknął. Nadal tkwił w jej dłoni, ale przez krótki, ulotny moment mogła poczuć, jakby moc na chwilę przebudziła się, ale chyba była zbyt słaba, by teleportować figurkę do woreczka.
Porównanie do latania na miotle przemawiało do jej wyobraźni, bo było to uczucie jej doskonale znane. Pamiętała też swoje początki – przynajmniej na pełnowymiarowej miotle, bo na dziecięcej zaczęła latać tak wcześnie, że szczegóły rozmywały się w jej pamięci. Pamiętała tamto uczucie, kiedy po raz pierwszy zacisnęła dłoń na trzonku prawdziwej miotły, nie dziecięcej zabawki, na jakich latała wcześniej. Żeby móc na niej polecieć, musiała ją wyczuć, podejść do tego bez cienia lęku i niepewności, bo choć miotły były kawałkami drewna, zdawały się wyczuwać, kiedy ktoś się bał i niektórym sprawiały problemy. Nie jej, bo zawsze pragnęła latać, i w Hogwarcie na pierwszej lekcji latania mogła zademonstrować, że już potrafiła to robić lepiej niż większość rówieśników. Ale byli tacy, których miotły uparcie nie chciały drgnąć.
- Więc po prostu należy podejść do tego świstoklika jak do miotły, której dosiadamy po raz pierwszy? – rzuciła. To już jej coś mówiło, ciekawe tylko, czy poradzi sobie równie łatwo jak z miotłą. Nie liczyła jednak, że wyjdzie jej od razu, więc nie nastawiała się na to, że cokolwiek się wydarzy gdy dotknie przedmiotu. Patrzyła na pokazywane przez Ollivandera obrazki, przyswajając kolejne informacje. Wzięła też jeden woreczek z figurą szachową i wyciągnęła ją, oglądając ze wszystkich stron. Ścisnęła ją nieco mocniej w palcach wiodącej dłoni, próbując wyczuć jakąś moc, może coś podobnego jak przy miotle lub różdżce. Początkowo nie czuła nic, więc najwyraźniej musiała skupić się mocniej. Obracała figurkę w palcach, próbując pobudzić ją do działania, wyobrazić sobie magię, która miała być w niej zaklęta. Chciała, by przedmiot wrócił do woreczka, a jednak wciąż uparcie tkwił w jej dłoni, widziała jednak, że i innym nie powiodło się od razu. Może musiała się mocniej skupić?
Zerknęła na pozostałych, na krótką chwilę zatrzymując wzrok na Hannah, po czym przesunęła go dalej, a następnie znów skupiła się na figurce. Dopiero po kilku próbach poczuła, że przedmiot leciutko zawibrował i drgnął, ale nie zniknął. Nadal tkwił w jej dłoni, ale przez krótki, ulotny moment mogła poczuć, jakby moc na chwilę przebudziła się, ale chyba była zbyt słaba, by teleportować figurkę do woreczka.
Kiwnął jedynie głową, kiedy otrzymał odpowiedź. Nie zamierzał o nic więcej pytać, szczególnie kiedy pozostałe pytania były bardziej interesujące i poruszały (jak mu się zdawały) bardziej przydatne kwestie. W międzyczasie dodawał kolejne uwagi do swoich notatek, szczególnie kiedy lord Ollivander zaczął odpowiadać na pytanie Skamandera. Kto by pomyślał, że wróci się niemal do szkoły i to po tylu latach! Na kolejnej stronie papieru w jego dzienniku pojawiło się określenie „zminimalizowane ryzyko” i „uproszczone działanie”. Zadziwiające jak niektórzy myśleli o tym, żeby niektóre magiczne kwestie nie były zbyt skomplikowane! Może jednak dlatego preferował latanie na miotle niż zawiłe kwestie związane z świstoklikami. Przy kolejnym pytaniu wrócił na poprzednią stronę i jeszcze raz podkreślił, że trzeba było wiedzieć czego szukać.
Anthony ponownie wrócił do swojej kawy, kiedy zabrakło kolejnych pytań, a Ulysses wrócił do prowadzenia wykładu. Znowu rozkoszował się w alkoholu… to jest w czarnym i przyjemnym napoju, którego smak jedynie odrobinę poprawił… właśnie alkoholem. I już miał się podpierać, przeczuwając że ta część będzie pewnie bardzo skomplikowana, a przez to ciężka do przetrawienia… kiedy usłyszał, że można porównać uruchamianie świstoklików do miotły. Bez względu na to czy zdanie to wyszło przypadkiem ze strony Ollivandera, czy też nie – mężczyzna trafił w samą setkę, jeżeli chodzi o poprawienie koncentracji u Macmillana. Blondyn natychmiast poprawił się na pieńku (pełniącym funkcję krzesła/pufy) i wpatrywał się wyczekująco w szanownego lorda. Natychmiast zrobił kilka kolejnych notatek. Nawet nie spodziewał się, że te dwa oddzielne działania mogą być tak blisko siebie. Kto by pomyślał!
Jak zaczarowany wpatrywał się w pergamin i obrazki na nim. Nie wiedział już nawet czy pisać, czy patrzeć. A potem zerknął na pudełeczko, które wędrowało od pana Rinehearta dalej. Sam wyciągnął z niego woreczek i oczekiwał co miał z nim dalej zrobić. Uważnie przyglądał się figurce, którą wyciągnął. Zgodnie z poleceniem próbował się skoncentrować, ale miał wrażenie, że nie robił tego wystarczająco dobrze. Starał się robić wszystko zgodnie z instrukcją lorda Ollivandera. Jak jednak miał je sprowokować? To znaczy, skupiał się wyłącznie na tym jednym elemencie. Kilka prób, a nic się nie działo! Och! Przekleństwo! Ale nie mógł tak się poddać. Poprawił uścisk na drewnie. Próbował kolejny raz odwołać się do tego, co Ulysses mówił o miotłach i sprowokowaniu magii. Dopiero po wtedy figurka zadrżała, a on poczuł krótki dreszcz po dłoni. Westchnął ciężko. Czy to naprawdę miało być takie trudne?
Anthony ponownie wrócił do swojej kawy, kiedy zabrakło kolejnych pytań, a Ulysses wrócił do prowadzenia wykładu. Znowu rozkoszował się w alkoholu… to jest w czarnym i przyjemnym napoju, którego smak jedynie odrobinę poprawił… właśnie alkoholem. I już miał się podpierać, przeczuwając że ta część będzie pewnie bardzo skomplikowana, a przez to ciężka do przetrawienia… kiedy usłyszał, że można porównać uruchamianie świstoklików do miotły. Bez względu na to czy zdanie to wyszło przypadkiem ze strony Ollivandera, czy też nie – mężczyzna trafił w samą setkę, jeżeli chodzi o poprawienie koncentracji u Macmillana. Blondyn natychmiast poprawił się na pieńku (pełniącym funkcję krzesła/pufy) i wpatrywał się wyczekująco w szanownego lorda. Natychmiast zrobił kilka kolejnych notatek. Nawet nie spodziewał się, że te dwa oddzielne działania mogą być tak blisko siebie. Kto by pomyślał!
Jak zaczarowany wpatrywał się w pergamin i obrazki na nim. Nie wiedział już nawet czy pisać, czy patrzeć. A potem zerknął na pudełeczko, które wędrowało od pana Rinehearta dalej. Sam wyciągnął z niego woreczek i oczekiwał co miał z nim dalej zrobić. Uważnie przyglądał się figurce, którą wyciągnął. Zgodnie z poleceniem próbował się skoncentrować, ale miał wrażenie, że nie robił tego wystarczająco dobrze. Starał się robić wszystko zgodnie z instrukcją lorda Ollivandera. Jak jednak miał je sprowokować? To znaczy, skupiał się wyłącznie na tym jednym elemencie. Kilka prób, a nic się nie działo! Och! Przekleństwo! Ale nie mógł tak się poddać. Poprawił uścisk na drewnie. Próbował kolejny raz odwołać się do tego, co Ulysses mówił o miotłach i sprowokowaniu magii. Dopiero po wtedy figurka zadrżała, a on poczuł krótki dreszcz po dłoni. Westchnął ciężko. Czy to naprawdę miało być takie trudne?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ile osób, tyle istniało też opinii – stąd w czasie, gdy jedni przyznawali papierowe kopie Orderu Merlina, inni optowali za okrzyknięciem rzeczonego osiągnięcia herezją i obrazą majestatu. Punkt widzenia zależał od punktu siedzenia, a u Alexandra w tym czasie rzeczony punkt znajdował się po abstynenckiej stronie życia. Spomiędzy palców Hannah, smukłych lecz nieznacznie poznaczonych śladami niedawnej pracy z drewnem, puszczał do Gwardzisty oczko promienny uśmiech czarownicy. Nie tylko on zresztą, a Alex musiał zawalczyć sam ze sobą, aby jednak nie prychnąć śmiechem. Z trudem przyszło mu zachowanie poważnego wyrazu twarzy, lecz nawet te ponadludzkie wysiłki zostały zniweczone przez burzowe oczy Farleya, w których dziki taniec odprawiły ogniki rozbawienia. Uniósł tylko nieznacznie najpierw lewą brew, później prawą, na koniec falując nimi z lekka zalotnie w kierunku panny Wright.
Wszytko miało jednak swoje granice, a ta dla wygłupów w czasie – bądź co bądź niezwykle poważnego – wydarzenia jakim był wykład przebiegała właśnie w tym miejscu. Alexander oderwał swoją uwagę od Hannah, poświęcając się notatkom i słuchaniu Ulyssesa. Oparł się na stole i pochylił lekko do przodu, z przechyloną głową rejestrując fakty, które właśnie były im wykładane. Zwłaszcza to, co dotyczyło metamorfomagii: najbardziej naturalnego procesu magicznego znanego Farleyowi. Nie spodziewał się co prawda porównania procesu czarowania do malarstwa – cóż, nie posądzałby Ollivandera o zainteresowanie sztuką, ale ten jak najwidoczniej obrał sobie za cel nieustannie zaskakiwać młodego Gwardzistę. Dalsze wywody zaskoczyły go z lekka negatywnie, bowiem używane przez różdżkarza sformułowania i słownictwo stawało się coraz bardziej skomplikowane. Farley poczynił więc naprędce notatki, zapisując sobie do sprawdzenia pojedyncze hasła, resztę dopowiadając sobie z kontekstu. Musiał jednak przyznać, ze świstokiliki stanowiły temat niezwykle wręcz ciekawy: aż zaczynał żałować, że jego obecny tryb życia nie pozwala mu na dokładniejsze pochylenie się nad numerologią.
Kolejnym trafnym porównaniem, jakim posłużył się Ulysses było powiązanie świstoklików z miotłami. Farley umiał i nawet tak właściwie lubił latać, dlatego spojrzenie na sprawę od tej strony, że chodziło zarówno o czarodzieja, jak i przedmiot, wyjaśniało mu jeszcze więcej. Nie mógł przy tym nie pomyśleć, że jest z lekka pozytywnie zawiedziony: oczekiwał w końcu czegoś skrajnie tajemniczego, nudnego i żmudnego, a rzeczywistość okazała się zgoła inna. Dlatego prawie że niecierpliwił się, gdy pudełko z woreczkami sunęło w jego stronę – kiedy w końcu trafiło do jego rąk bez ociągania się pochwycił jeden z woreczków i podał resztę dalej. Młody czarodziej od zawsze rwał się do nauki i zdawał sobie sprawę z tego, że pragnienie to zapędziło go bardzo daleko w jego umiejętnościach – i dlatego nie zamierzał zwalniać.
Prędko na światło dzienne wydobył elegancką figurę szachową przedstawiającą króla. Przez kilka chwil uzdrowiciel pozwolił sobie na dokładne obejrzenie niewielkiego dzieła sztuki, zważył je w dłoni i na koniec ustawił przed sobą na stole. Zdecydował się pójść na żywioł i spróbować bez jakiegokolwiek skrupulatnego pomyślunku, z czystej ciekawości. Została ona zaspokojona w bardzo brutalny sposób, bowiem nic się nie stało. Alexander ściągnął brwi i ponownie ustawił przed sobą drewnianego króla, po czym wyprostował się na pieńku i zaplótł ręce na piersi. Przypatrywał się figurce niezwykle intensywnie, zaczynając najpierw szukać w sobie. Zdecydował się najpierw na małą rozgrzewkę. Zerknął po siedzących dookoła Zakonnikach, swój wzrok ponownie skupiając na pannie Wright. Bardzo uważnie prześledził rysy jej twarzy, odświeżając ich wspomnienie z dnia, w którym wstawiał jej oko: to samo, którym przed kilkoma chwilami do niego mrugnęła. Alexander skupił się, wołając do zaklętego w jego krwi dziedzictwa. Czuł magię, wibrującą w nim równym, niezmiennie znajomym rytmem, który przemawiał do niego nawet z otchłani niepamięci. Wiedział, jak należało odpowiednio go ukształtować, żeby rozbudzić drzemiący w nim talent. Po czasie, w którym serce nie mogło uderzyć więcej niźli trzy razy, na Hannah spoglądała jej własna twarz okolona długimi włosami: tyle, że o tęczówkach nie o barwie czekolady, a błękitno-srebrzystych. Alexander posłał Wrightównie jeden uśmiech niczym z lustrzanego odbicia tego, który tak bardzo chciała ukryć wcześniej, po czym raz jeszcze sięgnął do swojej wewnętrznej magii, za jej pomocą wracając do swojego normalnego wyglądu. Zawsze skupiał się na swoich przemianach, ale tym razem patrzył na to pod innym kątem, bardziej wdrażając w praktykę uwagi Ulyssesa odnośnie przekazywania energii. Wyciągnął wtedy dłoń ku figurce króla i dotknął jej środkowym i serdecznym palcem prawej dłoni. Spróbował zrobić to samo, co przed chwilą osiągnął z metamorfomagią, lecz znów nic się nie stało. Na chwilę czarodziej znieruchomiał, koncentrując się na swojej energii oraz tej, która tkwiła w artefakcie: starał się wyobrazić sobie ich połączenie, osiągnięcie wspólnego mianownika, jedności, kumulacji. Wiedział, że jest w stanie to zrobić. Spróbował po raz kolejny, lecz raz jeszcze nie uzyskał pożądanego efektu, tak samo zakończyła się podoba numer cztery. Wziął więc jeszcze kilka spokojnych oddechów, po czym raz jeszcze spróbował nawiązać kontakt z magią świstoklika i uwolnić jego potencjał. Na spokojnie, z pełną świadomością zachodzących zależności i procesów.
Wrażenie było tak silne, że aż cofnął dłoń.
Selwyn patrzył się na chyboczącą się na stole szachową figurę, rozmasowując opuszki palców, które zdrętwiały mu jak przy potraktowaniu Commotio. Drewniany król złapał w końcu równowagę i dalej dumnie wyprostowany spoczywał przed Alexandrem: tak, jakby rzucał mu nieme wyzwanie. A że chłopak od zawsze kochał wyzwania i przekraczanie własnych granic, to był bardziej niż gotów aby je podjąć.
| tldr: Alex podrobił w tym poście piękną buzię Hani, jak ktoś chce to może to zauważyć
Wszytko miało jednak swoje granice, a ta dla wygłupów w czasie – bądź co bądź niezwykle poważnego – wydarzenia jakim był wykład przebiegała właśnie w tym miejscu. Alexander oderwał swoją uwagę od Hannah, poświęcając się notatkom i słuchaniu Ulyssesa. Oparł się na stole i pochylił lekko do przodu, z przechyloną głową rejestrując fakty, które właśnie były im wykładane. Zwłaszcza to, co dotyczyło metamorfomagii: najbardziej naturalnego procesu magicznego znanego Farleyowi. Nie spodziewał się co prawda porównania procesu czarowania do malarstwa – cóż, nie posądzałby Ollivandera o zainteresowanie sztuką, ale ten jak najwidoczniej obrał sobie za cel nieustannie zaskakiwać młodego Gwardzistę. Dalsze wywody zaskoczyły go z lekka negatywnie, bowiem używane przez różdżkarza sformułowania i słownictwo stawało się coraz bardziej skomplikowane. Farley poczynił więc naprędce notatki, zapisując sobie do sprawdzenia pojedyncze hasła, resztę dopowiadając sobie z kontekstu. Musiał jednak przyznać, ze świstokiliki stanowiły temat niezwykle wręcz ciekawy: aż zaczynał żałować, że jego obecny tryb życia nie pozwala mu na dokładniejsze pochylenie się nad numerologią.
Kolejnym trafnym porównaniem, jakim posłużył się Ulysses było powiązanie świstoklików z miotłami. Farley umiał i nawet tak właściwie lubił latać, dlatego spojrzenie na sprawę od tej strony, że chodziło zarówno o czarodzieja, jak i przedmiot, wyjaśniało mu jeszcze więcej. Nie mógł przy tym nie pomyśleć, że jest z lekka pozytywnie zawiedziony: oczekiwał w końcu czegoś skrajnie tajemniczego, nudnego i żmudnego, a rzeczywistość okazała się zgoła inna. Dlatego prawie że niecierpliwił się, gdy pudełko z woreczkami sunęło w jego stronę – kiedy w końcu trafiło do jego rąk bez ociągania się pochwycił jeden z woreczków i podał resztę dalej. Młody czarodziej od zawsze rwał się do nauki i zdawał sobie sprawę z tego, że pragnienie to zapędziło go bardzo daleko w jego umiejętnościach – i dlatego nie zamierzał zwalniać.
Prędko na światło dzienne wydobył elegancką figurę szachową przedstawiającą króla. Przez kilka chwil uzdrowiciel pozwolił sobie na dokładne obejrzenie niewielkiego dzieła sztuki, zważył je w dłoni i na koniec ustawił przed sobą na stole. Zdecydował się pójść na żywioł i spróbować bez jakiegokolwiek skrupulatnego pomyślunku, z czystej ciekawości. Została ona zaspokojona w bardzo brutalny sposób, bowiem nic się nie stało. Alexander ściągnął brwi i ponownie ustawił przed sobą drewnianego króla, po czym wyprostował się na pieńku i zaplótł ręce na piersi. Przypatrywał się figurce niezwykle intensywnie, zaczynając najpierw szukać w sobie. Zdecydował się najpierw na małą rozgrzewkę. Zerknął po siedzących dookoła Zakonnikach, swój wzrok ponownie skupiając na pannie Wright. Bardzo uważnie prześledził rysy jej twarzy, odświeżając ich wspomnienie z dnia, w którym wstawiał jej oko: to samo, którym przed kilkoma chwilami do niego mrugnęła. Alexander skupił się, wołając do zaklętego w jego krwi dziedzictwa. Czuł magię, wibrującą w nim równym, niezmiennie znajomym rytmem, który przemawiał do niego nawet z otchłani niepamięci. Wiedział, jak należało odpowiednio go ukształtować, żeby rozbudzić drzemiący w nim talent. Po czasie, w którym serce nie mogło uderzyć więcej niźli trzy razy, na Hannah spoglądała jej własna twarz okolona długimi włosami: tyle, że o tęczówkach nie o barwie czekolady, a błękitno-srebrzystych. Alexander posłał Wrightównie jeden uśmiech niczym z lustrzanego odbicia tego, który tak bardzo chciała ukryć wcześniej, po czym raz jeszcze sięgnął do swojej wewnętrznej magii, za jej pomocą wracając do swojego normalnego wyglądu. Zawsze skupiał się na swoich przemianach, ale tym razem patrzył na to pod innym kątem, bardziej wdrażając w praktykę uwagi Ulyssesa odnośnie przekazywania energii. Wyciągnął wtedy dłoń ku figurce króla i dotknął jej środkowym i serdecznym palcem prawej dłoni. Spróbował zrobić to samo, co przed chwilą osiągnął z metamorfomagią, lecz znów nic się nie stało. Na chwilę czarodziej znieruchomiał, koncentrując się na swojej energii oraz tej, która tkwiła w artefakcie: starał się wyobrazić sobie ich połączenie, osiągnięcie wspólnego mianownika, jedności, kumulacji. Wiedział, że jest w stanie to zrobić. Spróbował po raz kolejny, lecz raz jeszcze nie uzyskał pożądanego efektu, tak samo zakończyła się podoba numer cztery. Wziął więc jeszcze kilka spokojnych oddechów, po czym raz jeszcze spróbował nawiązać kontakt z magią świstoklika i uwolnić jego potencjał. Na spokojnie, z pełną świadomością zachodzących zależności i procesów.
Wrażenie było tak silne, że aż cofnął dłoń.
Selwyn patrzył się na chyboczącą się na stole szachową figurę, rozmasowując opuszki palców, które zdrętwiały mu jak przy potraktowaniu Commotio. Drewniany król złapał w końcu równowagę i dalej dumnie wyprostowany spoczywał przed Alexandrem: tak, jakby rzucał mu nieme wyzwanie. A że chłopak od zawsze kochał wyzwania i przekraczanie własnych granic, to był bardziej niż gotów aby je podjąć.
| tldr: Alex podrobił w tym poście piękną buzię Hani, jak ktoś chce to może to zauważyć
Hmm, sprawa robiła się coraz bardziej skomplikowana. Lord Ollivander wchodził na coraz wyższe stopnie wtajemniczenia, a ja robiłem wszystko co w mojej mocy, żeby się nie pogubić. Dzielnie robiłem notatki, zapisywałem pojedyncze słowa-klucze, podkreślałem je zamaszystymi liniami. Chociaż musiałem przyznać, że lord Ollivander dobrze się sprawdzał w roli nauczyciela. Mówił powoli i spokojnie, emanowała z niego godna pozazdroszczenia cierpliwość. Używał dość prostych słów, które nawet ja rozumiałem, choć w ogóle nie znałem się na numerologii. Nawet nie tyle, co nie znałem się na numerologii, ja nawet na magii praktycznej słabo się znałem. Zacząłem rozwijać swoje umiejętności rzucania zaklęć dopiero jak dołączyłem do Zakonu, żeby w ogóle na coś się tam przydać. Nieskromnie muszę powiedzieć, że już prezentowałem dość dobry poziom, ale mimo wszystko wciąż byłem w tym wszystkim nowy. Nie żebym czarował od jedenastego roku życia... Po prostu niedawno zacząłem faktycznie o tym myśleć i się tym przejmować. Wcześniej robiłem to bezwiednie.
Kiwnąłem głową, przyjmując do wiadomości odpowiedź Ulyssesa. Była wyczerpująca. W takim razie dało się wyczuć, że jakiś przedmiot jest świstoklikiem. Niby zawsze wiedziałem, że magia nas otacza i da się ją wyczuć, ale wciąż mnie to fascynowało. A fakt, że dało się to wszystko zamienić w cyfry i układy?! Niesamowite.
Odebrałem woreczek, z którego wyjąłem zwykłego czarnego gońca. Obróciłem go w dłoniach, nie zauważając w nim niczego niezwykłego. Westchnąłem cicho, przypominając sobie wszystkie zalecenia lorda Ollivandera. Skup się, Floreanie, nie może cię pokonać taka mała figurka. Jesteś czarodziejem, panujesz nad magią. Zacisnąłem na niej mocno palce aż zbielały mi knykcie, ale goniec nawet nie drgnął. Zacząłem się zastanawiać czy Ollivander nie wrzucił jednej figurki, która nie była świstoklikiem – figurki zero, testowej. Szybko jednak stwierdziłem, że to głupi pomysł. Odłożyłem gońca na stół i dopiłem kawę, zauważając jak twarz Alexandra nabiera kobiecych rysów. Parsknąłem śmiechem, przez co zakrztusiłem się tą nieszczęsną kawą i naruszyłem ciszę głośnym kaszlem. Poczerwieniałem cały na twarzy, w końcu odwróciłem się od wszystkich i wykaszlałem porządnie. Co za pech. - Sorry - mruknąłem, bo wszyscy wyglądali na takich maksymalnie skupionych na swoim zadaniu. Spojrzałem jeszcze raz na swojego gońca i trochę zrezygnowany wziąłem go do ręki, a on (tak nagle!) zawibrował, parząc mi rękę. Szybko go puściłem, wciąż czując dreszcz, który przebiegł aż do ramienia. Niesamowite! Nie-sa-mo-wi-te! Wziąłem go do ręki jeszcze raz, z ciekawości, ale za drugim razem już nic się nie zadziało.
Kiwnąłem głową, przyjmując do wiadomości odpowiedź Ulyssesa. Była wyczerpująca. W takim razie dało się wyczuć, że jakiś przedmiot jest świstoklikiem. Niby zawsze wiedziałem, że magia nas otacza i da się ją wyczuć, ale wciąż mnie to fascynowało. A fakt, że dało się to wszystko zamienić w cyfry i układy?! Niesamowite.
Odebrałem woreczek, z którego wyjąłem zwykłego czarnego gońca. Obróciłem go w dłoniach, nie zauważając w nim niczego niezwykłego. Westchnąłem cicho, przypominając sobie wszystkie zalecenia lorda Ollivandera. Skup się, Floreanie, nie może cię pokonać taka mała figurka. Jesteś czarodziejem, panujesz nad magią. Zacisnąłem na niej mocno palce aż zbielały mi knykcie, ale goniec nawet nie drgnął. Zacząłem się zastanawiać czy Ollivander nie wrzucił jednej figurki, która nie była świstoklikiem – figurki zero, testowej. Szybko jednak stwierdziłem, że to głupi pomysł. Odłożyłem gońca na stół i dopiłem kawę, zauważając jak twarz Alexandra nabiera kobiecych rysów. Parsknąłem śmiechem, przez co zakrztusiłem się tą nieszczęsną kawą i naruszyłem ciszę głośnym kaszlem. Poczerwieniałem cały na twarzy, w końcu odwróciłem się od wszystkich i wykaszlałem porządnie. Co za pech. - Sorry - mruknąłem, bo wszyscy wyglądali na takich maksymalnie skupionych na swoim zadaniu. Spojrzałem jeszcze raz na swojego gońca i trochę zrezygnowany wziąłem go do ręki, a on (tak nagle!) zawibrował, parząc mi rękę. Szybko go puściłem, wciąż czując dreszcz, który przebiegł aż do ramienia. Niesamowite! Nie-sa-mo-wi-te! Wziąłem go do ręki jeszcze raz, z ciekawości, ale za drugim razem już nic się nie zadziało.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli ktoś kiedykolwiek myślał, że magia jest prosta i przewidywalna to nie próbował zgłębiać jej tajników. Blondynka słuchając wywodu szlachcica coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że jest jeszcze wiele rzeczy, o których nie wiedziała i które stanowiły dla niej zagadkę, którą pragnęła odkryć. Ich nauka musiała dla osób trzeci wyglądać dość komicznie. Dorośli ludzie, z figurkami w dłoniach walczący by poczuć choć drżenie magii. Nie spodziewałaby się, że działanie świstoklików jest tak skomplikowane. W końcu wcześniej zdarzało jej się z nich korzystać niejednokrotnie. Przenosiła się z miejsca na miejsce i w sumie nie zastanawiała się co tak naprawdę wprawia w ruch ich magię. Z definicji miały ułatwiać podróżowanie. Ktoś je skonstruował i ktoś nadal je produkował dla wygody czarodziejów. Była zadowolona, że może dowiedzieć się o nich więcej. Może uda im się dojść do wniosków jeszcze bardziej ułatwiających podróżowanie. Może siedzące tu mądre głowy później stworzą coś co nie udało się stworzyć nikomu wcześniej. Magia była dla wielu zaprzeczeniem nauki. Ci, którzy wierzyli w naukę nie widzieli w magii niczego nadzwyczajnego. Potrafili zdefiniować to co czarodzieje wprost nazywali magią. Aż dziwne, że te dwa oddzielne nurty mogły ze sobą współgrać w tak niesamowity sposób.
Szlachcianka sięgnęła po jedną z figur i zaczęła jej się intensywnie przyglądać. Oczekiwała, że coś się wydarzy. Wypatrywała jakiegokolwiek znaku, ale figura w jej dłoniach była jedynie figurką. Skupiona zaczęła badać ją dłońmi – szukać włącznika magii. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało. Zwyczajnie liczyła, że los się do niej uśmiechnie, a ona zrozumie działanie świstoklika. Znała doskonale uczucie przepływu magii. Czy to na własnej różdżce czy na przedmiotach obciążonych klątwą. Wiedziała jakiego drżenia powinna wyglądać, ale to pomimo jej skupienia w ogóle się nie pojawiało. Zrezygnowana zaczęła przyglądać się innym czarodziejom. Czy oni już zdążyli to poczuć? Czy zrozumieli magię płynącą w figurce? Blondynka sięgnęła po kawę i upiła łyk. Już miała się poddać i wrzucić figurkę do woreczka, gdy po jej palcach przeszedł delikatny dreszcz. Kobieta odstawiła kubek na blat stołu i objęła figurkę dłońmi. Tak, doskonale znała to drżenie. Uśmiechnęła się pod nosem zadowolona z siebie.
Szlachcianka sięgnęła po jedną z figur i zaczęła jej się intensywnie przyglądać. Oczekiwała, że coś się wydarzy. Wypatrywała jakiegokolwiek znaku, ale figura w jej dłoniach była jedynie figurką. Skupiona zaczęła badać ją dłońmi – szukać włącznika magii. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało. Zwyczajnie liczyła, że los się do niej uśmiechnie, a ona zrozumie działanie świstoklika. Znała doskonale uczucie przepływu magii. Czy to na własnej różdżce czy na przedmiotach obciążonych klątwą. Wiedziała jakiego drżenia powinna wyglądać, ale to pomimo jej skupienia w ogóle się nie pojawiało. Zrezygnowana zaczęła przyglądać się innym czarodziejom. Czy oni już zdążyli to poczuć? Czy zrozumieli magię płynącą w figurce? Blondynka sięgnęła po kawę i upiła łyk. Już miała się poddać i wrzucić figurkę do woreczka, gdy po jej palcach przeszedł delikatny dreszcz. Kobieta odstawiła kubek na blat stołu i objęła figurkę dłońmi. Tak, doskonale znała to drżenie. Uśmiechnęła się pod nosem zadowolona z siebie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Skonfrontował beztroski uśmiech z poważną miną Alexa, któremu chyba nie do końca zasmakowała Szkocja; dociekliwe pytania zgromadzonych wybrzmiewały gdzieś w tle, a łyżeczka stukała o ścianki filiżanki pokrytej pajęczyną rys wyrzeźbionych w kruchej fakturze. Przestał nadążać - rozumiał jednak wystarczająco, by móc spróbować szczęścia z aktywacją świstoklików, acz nie na tyle, żeby bez zająknięcia powtórzyć gładkie formułki równie swobodnie, co Ollivander.
Chciał mieć przy sobie świstoklik - na wszelki wypadek, gdyby znalazł się kiedyś w patowej sytuacji i jedyną opcją była tylko ucieczka. Zaczął błąkać się myślami wokół noszonych zazwyczaj przedmiotów, które mogłyby sprawdzić się w roli zaklęcia ratunkowego, lecz do wszystkiego, co przychodziło mu na myśl, zdążył się już na tyle przyzwyczaić, że wolałby nie eksperymentować z robieniem z nich świstoklików, jeśli mogłoby się to skończyć zniszczeniem przedmiotu, gdyby twórca świstoklików popełnił jakiś błąd.
Rozproszył się, kiedy kątem oka dostrzegł metamorfozę Alexa, nieczęsto miał okazję podziwiać, jak metamorfomagowie modelują swe ciała, rzeźbiąc w nich tak długo, aż nie stworzą pozornie wiernej kopii. W tej jednej wybitnie nie pasowała mu najbardziej rzucająca się w oczy (nie)zmienna, stalowe tęczówki w miejscu ciepłej czekolady.
Dopił resztkę kawy, drugą dłonią sięgając po przekazany mu woreczek, jeden z rozdysponowanych przez Ollivandera, który nieustannie zaskakiwał tym, jak pedantycznie przygotował się do poprowadzenia tych zajęć. Pomyślał chyba o wszystkim.
Laufer wyłonił się z czerni, gładka biel bierka pozostawała całkowicie obojętna na wysiłki Keata; szukał magii w sobie, szukał jej też tam - uwięzionej pod cienką warstwą lakieru, lecz to wciąż było za mało. Dekoncentrowało go wszystko, nawet skupienie widoczne na twarzach pozostałych, szmer bezgłośnej konwersacji, którą zdawali się zaciekle toczyć ze swoimi figurkami, jakby w ten sposób mieli wymusić na nich posłuszeństwo, przedrzeć się przez magiczną warstwę i dotrzeć do tej, która powinna wyzwolić deportację przedmiotu.
Naśladował podpatrzone techniki, lecz goniec niezmiennie tkwił w jego dłoniach; nawet wtedy, gdy zacisnął je mocniej na figurce, magiczny interwał wciąż trwał.
Magia pozostawała głucha na jego wezwanie.
Z ust wydobyło się ciężkie westchnięcie, zacisnął je w wąską kreskę, wpatrując się już tylko w figurkę, jakby przytwierdzona do szpikulca kula była jej twarzą, jakby mógł spojrzeć się prosto w oczy laufra; żadnego drżenia, wyładowania, rozżarzenia - wciąż tylko cisza.
Chciał mieć przy sobie świstoklik - na wszelki wypadek, gdyby znalazł się kiedyś w patowej sytuacji i jedyną opcją była tylko ucieczka. Zaczął błąkać się myślami wokół noszonych zazwyczaj przedmiotów, które mogłyby sprawdzić się w roli zaklęcia ratunkowego, lecz do wszystkiego, co przychodziło mu na myśl, zdążył się już na tyle przyzwyczaić, że wolałby nie eksperymentować z robieniem z nich świstoklików, jeśli mogłoby się to skończyć zniszczeniem przedmiotu, gdyby twórca świstoklików popełnił jakiś błąd.
Rozproszył się, kiedy kątem oka dostrzegł metamorfozę Alexa, nieczęsto miał okazję podziwiać, jak metamorfomagowie modelują swe ciała, rzeźbiąc w nich tak długo, aż nie stworzą pozornie wiernej kopii. W tej jednej wybitnie nie pasowała mu najbardziej rzucająca się w oczy (nie)zmienna, stalowe tęczówki w miejscu ciepłej czekolady.
Dopił resztkę kawy, drugą dłonią sięgając po przekazany mu woreczek, jeden z rozdysponowanych przez Ollivandera, który nieustannie zaskakiwał tym, jak pedantycznie przygotował się do poprowadzenia tych zajęć. Pomyślał chyba o wszystkim.
Laufer wyłonił się z czerni, gładka biel bierka pozostawała całkowicie obojętna na wysiłki Keata; szukał magii w sobie, szukał jej też tam - uwięzionej pod cienką warstwą lakieru, lecz to wciąż było za mało. Dekoncentrowało go wszystko, nawet skupienie widoczne na twarzach pozostałych, szmer bezgłośnej konwersacji, którą zdawali się zaciekle toczyć ze swoimi figurkami, jakby w ten sposób mieli wymusić na nich posłuszeństwo, przedrzeć się przez magiczną warstwę i dotrzeć do tej, która powinna wyzwolić deportację przedmiotu.
Naśladował podpatrzone techniki, lecz goniec niezmiennie tkwił w jego dłoniach; nawet wtedy, gdy zacisnął je mocniej na figurce, magiczny interwał wciąż trwał.
Magia pozostawała głucha na jego wezwanie.
Z ust wydobyło się ciężkie westchnięcie, zacisnął je w wąską kreskę, wpatrując się już tylko w figurkę, jakby przytwierdzona do szpikulca kula była jej twarzą, jakby mógł spojrzeć się prosto w oczy laufra; żadnego drżenia, wyładowania, rozżarzenia - wciąż tylko cisza.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinął głową kiedy jedna z kwestii została odsunięta na później i przyjął wyjaśnienia związane z inną. Wychodziło na to, że użytkownik świstoklika nie musiał się martwić niczym ponad uruchomieniem pewnej magicznej sekwencji zapisanej w przedmiocie, która w zasadzie wypełniała całą robotę za użytkownika. Wygodne. Słuchał też innych uzupełnień zapisując skrótowo niektóre zależności czy powiązania. Wydawało mu się, że jest skupiony na tyle by wszystko zapamiętać, lecz ostatecznie założył że jest to mylne wrażenie. Tym bardziej kiedy siedzący koło niego czarodzieje zaczynali wędrować swoją uwagą w każde inne miejsce byle nie powiązane z wykładem. Z pode łba zerkną na takiego chociażby Alexandra, który udowadniał, że Sewelyn to nie tylko nazwisko, lecz pewien teatralny, skupiający na sobie element sposobu bycia. Przykładowo kobietą. Nie drążył, nie komentował - spojrzał na własne notatki uciekając w prywatną strefę komfortu.
W dalszym ciągu słuchał wykładu wzbogaconego w pewnym momencie o praktyczne elementy ćwiczebne. Skamander trzymał w palcach niewielką, drewnianą szachową figurkę pionka. Obrócił nią w palcach starając się zgodnie z nakazem Olivandera uruchomić w niej magię. Zaczął od prób w których to trzymał ją za podstawę skupiając się na tym by uruchomić za pomocą magii utkwiony w niej magiczny mechanizm teleportacji. Sama myśl nie wystarczyła by pokierować w odpowiedni sposób wiązką magii z czarodzieja do figurki o czym kilka dokonanych prób go w tym przekonało. Postanowił spróbować więc potraktować ćwiczebny rekwizyt jak różdżkę przelewając do niej magię tak, jak to robił instynktownie przywołując uroki. Przykładowo takie fulgoro... ledwo wprowadził w czyn swój zamiar, a poczuł od strony figurki nieprzyjemne, wręcz parzące opuszki wyładowanie elektryczne. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie to był właśnie efekt wtłaczania magii do przedmiotu siłą i to jeszcze w niewymiernie dużą - Moja figurka jest chyba uszkodzona. Kopie prądem - zgłosił Olivanderowi z wyraźną nutą niepewności co do tego, czy powinien próbować pracować z nią dalej po tym, jak ta go tak popieściła.
W dalszym ciągu słuchał wykładu wzbogaconego w pewnym momencie o praktyczne elementy ćwiczebne. Skamander trzymał w palcach niewielką, drewnianą szachową figurkę pionka. Obrócił nią w palcach starając się zgodnie z nakazem Olivandera uruchomić w niej magię. Zaczął od prób w których to trzymał ją za podstawę skupiając się na tym by uruchomić za pomocą magii utkwiony w niej magiczny mechanizm teleportacji. Sama myśl nie wystarczyła by pokierować w odpowiedni sposób wiązką magii z czarodzieja do figurki o czym kilka dokonanych prób go w tym przekonało. Postanowił spróbować więc potraktować ćwiczebny rekwizyt jak różdżkę przelewając do niej magię tak, jak to robił instynktownie przywołując uroki. Przykładowo takie fulgoro... ledwo wprowadził w czyn swój zamiar, a poczuł od strony figurki nieprzyjemne, wręcz parzące opuszki wyładowanie elektryczne. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie to był właśnie efekt wtłaczania magii do przedmiotu siłą i to jeszcze w niewymiernie dużą - Moja figurka jest chyba uszkodzona. Kopie prądem - zgłosił Olivanderowi z wyraźną nutą niepewności co do tego, czy powinien próbować pracować z nią dalej po tym, jak ta go tak popieściła.
Find your wings
Wydawało mu się, że jest beznadziejnym przypadkiem, jednak powoli jakieś kwestie zaczęły do niego docierać. Rysunki na pergaminach nieco pomagały, ale bardziej jednak, ku jego zdziwieniu, okazały się pożyteczne zadawane pytania przez innych słuchaczy, jak i otrzymywane na nie odpowiedzi z ust nauczyciela. Anomalie, wypełniony białą magią deszcz, który spadł po ujarzmieniu ogromnej mocy. Magia mogła się materializować, to nie było akurat dla Rinehearta żadnym zaskoczeniem, choć wciąż nie potrafiłby powiedzieć, jakie procesy za tym stoją. Gdy jedni magię objaśniali rozumem, jemu od zawsze całkowicie wystarczało to, że ją czuł. Był w stanie przewidzieć podczas walki jak pewne zaklęcia mogą się zachować, choć było to raczej wynikiem nabytego przez lata zawodowej kariery bogatego doświadczenia niż wrażliwości na magię. Tak naprawdę dopiero przy anomaliach odkrył ile to znaczy tchnąć w coś własną magię, w końcu było to naprawdę wyczerpujące doświadczenie.
Po wzmiance o legilimencji stawianej obok innych unikatowych umiejętności, zastanowił się nad tym, jak jemu udało się przyswoić sobie sztukę czytania ludzkich umysłów. Nieużywana zdolność mogła stać się problematyczna, jeśli nie da się ujścia magii? To mógł być błędny wniosek, chociaż starał się pozostawać pilnym uczniem. A jednak wciąż postawał wycofany, stale milcząc.
Odrobinę się ożywił, poprawiając na swoim miejscu i prostując zgarbione ramiona, kiedy przeszli do tematu świstoklików. Uważnie słuchał o tym, jakie rodzaje można wyróżnić i znów ilustracje okazały się mocno pożyteczne. Nieaktywne i aktywne świstokliki. Utrwalał istotne szczegóły w myślach, nie czując, żeby miał czas na notowanie wszystkiego na pergaminie. Spoglądał na zachowanie łyżki i widelca na pergaminie, jakoś nadążając za tempem lekcji. Ograniczenia świstoklików względem liczby podróży i przenoszonych osób też wzbudziły jego czujność.
Czekał na praktykę, a jednak na pierwszą wzmiankę o niej zrobił się mocno sceptyczny. Przybliżenie możliwości korzystania ze świstoklików z pomocą porównania jej do nauki lotu na miotle odrobinę go uspokoiło, jeszcze bardziej rozjaśniło sytuację. W końcu nadszedł czas na działanie. Przejął podane mu pudełko i wyjął z niego jeden z woreczków, aby zaraz podać dalej kolejnej osobie. Bez słowa otworzył woreczek i wydobył z niego figurę szachową, wypolerowaną aż do połysku wieżę z jasnego drewna. Zgodnie z pokazem zaprezentowanym przez Ollivandera w jednej dłoni położył pusty woreczek, w drugiej wyjętą z niego figurę. Tchnięcie magii w przedmiot nie było proste, choć zadanie polegało na tym, aby wpierw wyczuć magię bijącą od samego przedmiotu i po prostu ją pobudzić impulsem. Pierwsza próba wykonania ćwiczenia była nieudana, ale wcale go to nie dziwiło, ledwo poczuł gromadzące się ciepło w opuszkach palców. Przy drugiej próbie, gdy mocniej zmarszczył brwi i ścisnął przedmiot, zaczęły go mrowić całe palce u prawej dłoni i wieża dała mu jeszcze jakąś odpowiedź, rozgrzewając się nieco. Trzecia próba sprawiła zaś, że poczuł coś podobnego, kiedy chwyta swoją różdżkę, bo lekkie prądy przemknęły od nadgarstka po placach, ale nie sięgnęły dalej. Musiał ukierunkować swoją magię, wymusić na niej to, aby przenikła do drewnianej wieży, jednocześnie musząc pamiętać o tym, że nie może przytłoczyć magii przedmiotu, jak czynił intuicyjnie podczas napraw anomalii.
Po wzmiance o legilimencji stawianej obok innych unikatowych umiejętności, zastanowił się nad tym, jak jemu udało się przyswoić sobie sztukę czytania ludzkich umysłów. Nieużywana zdolność mogła stać się problematyczna, jeśli nie da się ujścia magii? To mógł być błędny wniosek, chociaż starał się pozostawać pilnym uczniem. A jednak wciąż postawał wycofany, stale milcząc.
Odrobinę się ożywił, poprawiając na swoim miejscu i prostując zgarbione ramiona, kiedy przeszli do tematu świstoklików. Uważnie słuchał o tym, jakie rodzaje można wyróżnić i znów ilustracje okazały się mocno pożyteczne. Nieaktywne i aktywne świstokliki. Utrwalał istotne szczegóły w myślach, nie czując, żeby miał czas na notowanie wszystkiego na pergaminie. Spoglądał na zachowanie łyżki i widelca na pergaminie, jakoś nadążając za tempem lekcji. Ograniczenia świstoklików względem liczby podróży i przenoszonych osób też wzbudziły jego czujność.
Czekał na praktykę, a jednak na pierwszą wzmiankę o niej zrobił się mocno sceptyczny. Przybliżenie możliwości korzystania ze świstoklików z pomocą porównania jej do nauki lotu na miotle odrobinę go uspokoiło, jeszcze bardziej rozjaśniło sytuację. W końcu nadszedł czas na działanie. Przejął podane mu pudełko i wyjął z niego jeden z woreczków, aby zaraz podać dalej kolejnej osobie. Bez słowa otworzył woreczek i wydobył z niego figurę szachową, wypolerowaną aż do połysku wieżę z jasnego drewna. Zgodnie z pokazem zaprezentowanym przez Ollivandera w jednej dłoni położył pusty woreczek, w drugiej wyjętą z niego figurę. Tchnięcie magii w przedmiot nie było proste, choć zadanie polegało na tym, aby wpierw wyczuć magię bijącą od samego przedmiotu i po prostu ją pobudzić impulsem. Pierwsza próba wykonania ćwiczenia była nieudana, ale wcale go to nie dziwiło, ledwo poczuł gromadzące się ciepło w opuszkach palców. Przy drugiej próbie, gdy mocniej zmarszczył brwi i ścisnął przedmiot, zaczęły go mrowić całe palce u prawej dłoni i wieża dała mu jeszcze jakąś odpowiedź, rozgrzewając się nieco. Trzecia próba sprawiła zaś, że poczuł coś podobnego, kiedy chwyta swoją różdżkę, bo lekkie prądy przemknęły od nadgarstka po placach, ale nie sięgnęły dalej. Musiał ukierunkować swoją magię, wymusić na niej to, aby przenikła do drewnianej wieży, jednocześnie musząc pamiętać o tym, że nie może przytłoczyć magii przedmiotu, jak czynił intuicyjnie podczas napraw anomalii.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nagle zrobiło się cicho - Ollivander nie miał na ten moment więcej do powiedzenia, nie padły też żadne pytania poza tym od Jamie, na które odpowiedział krótko - Można spróbować, możliwe, że to zadziała - wskazał, bo wcale nie był to jedyny prawidłowy sposób i wcale nie musiał okazywać się skuteczny - każdy odbierał świat inaczej i przemawiały do niego inne bodźce. Jemu prościej było traktować figurkę jak magiczne drewno albo po prostu różdżkę.
Wszyscy posłusznie zabrali się za zaznajamianie z figurkami, wlepiając w nie spojrzenia, dokładnie tak, jak się spodziewał. Niektórzy bardziej intensywnie i wylewnie, inni mniej, dostrzegał na twarzach różne komentarze do tematu, lecz nie udzielał się, na dłuższą chwilę przenosząc spojrzenie na drzewa i rozmyślając tylko nad nimi. Dawał swoim uczniom czas, nie ponaglał i nie spodziewał się nagłych sukcesów, dlatego tylko od czasu do czasu zerkał na zmagania Zakonników. Na tyle często, by dostrzec starania Alexandra, które (cóż za zaskoczenie), skomentował początkowo tylko uniesieniem jednej brwi - widział, jak Gwardzista zmienia się w siedzącą niedaleko postać i nie przeszkadzał mu w tym procesie, sam dosyć ciekaw przemiany, ale gdy już uznał ją za sfinalizowaną, postanowił się odezwać, bo uwaga niebezpiecznie koncentrowała się właśnie na żywej kopii panny Wright. - Mniejsze oczy, panie Farley - rzucił dobrą radę, nie kryjąc w słowach nuty zainteresowania. Domyślał się, że to działanie miało pomóc w pracy ze świstoklikiem, lecz nie komentował reakcji Floreana, udając, że cala sytuacja nie rozbawiła go ani trochę. Poczekał, aż sprawa się ustabilizuje, uwagą pozostając już przy ćwiczących, jednak starał się nie wpatrywać w nich zbyt intensywnie - mogłoby im to przeszkodzić w koncentracji na zadaniu.
Na słowa Skamandera rozbudził się nieco, z powodzeniem powstrzymując drgnięcie kącika ust w rozbawieniu. Mógł się spodziewać. - Może się tak zdarzyć, jeśli nieumiejętnie i zbyt mocno potraktujemy przedmiot magią. Jeżeli kierowałeś w figurę moc o podobnym charakterze, odpowiedź tkwi właśnie tutaj. Niemniej, skoro figurka zareagowała, jesteś na dobrej drodze - to kopnięcie prądem to pobudzone wiązki magiczne - wyjaśnił zwięźle, mając nadzieję, że zrozumiale. Reakcja Anthony'ego dała Ollivanderowi znak, że czynione są postępy, dlatego postanowił prowadzić zajęcia dalej, rozglądając się po reszcie. - Jak wam idzie? - zapytał, po większości domyślając się, że z powodzeniem ruszyli swoje figurki. Nikt też nie wyraził wątpliwości i nie zadał pytań do tej pory, dlatego podjął temat dalej.
- Skoro jesteście w stanie wyczuć magię, spróbujcie ją teraz złapać. Do uruchomienia świstoklika potrzebne będzie jej utrzymanie, musicie też skoncentrować się na działaniu tej konkretnej mocy - wiecie, że może was przenieść i właśnie tego od niej wymagacie. W wypadku figurek znacie nawet miejsce docelowe, widzicie je przed sobą. Wyczujcie moment i zatrzymajcie ten impuls w przedmiocie, niech nie będzie to iskra, a fala. Możecie nawet poczuć pod palcami coś w rodzaju fali, a im bardziej ją okiełznacie i uspokoicie, tym większą kontrolę będziecie mieli nad przedmiotem - to zagwarantuje wam wygodny wybór momentu na faktyczne i ostateczne uruchomienie go. Mieszacie ze sobą dwie mikstury - własną oraz przedmiotu, muszą się połączyć, moc musi się przepleść. To, co zrobiliście przed chwilą to głównie nadanie własnej magii przedmiotowi, dlatego reagował w różny sposób, drgał, kopał prądem, nagrzewał się, czy wręcz przeciwnie, stawał się zimny. Teraz musicie magię nadać i za jej pomocą odnaleźć magię przedmiotu, która wykona resztę - objaśnił dodatkowo, doskonale wiedząc, że bez wskazówek nie dotrą do istoty problemu, choć może po wyjątkowo wytrwałych ćwiczeniach udałoby im się dotrzeć do tego etapu. - Wciąż jestem gotowy na wasze pytania, możecie ćwiczyć dalej - podkreślił, nawet zaskoczony, że wcześniej nikt z obecnych nie dopytywał i nie prosił o pomoc.
| zbliżamy się do końca, w kolejnej turze zrobię wszystkim zbiorowe zt, chyba że ktoś wyrazi chęć zostania i pogadania, ma jeszcze jakieś pytania, albo po prostu chce napisać posta kończącego
| w tej turze kontynuujecie pracę ze świstoklikami, możecie wyczuwać magię coraz pewniej i powoli rozumiecie, jak owa magia działa. Tym razem proszę o oddanie losu w ręce kostek, możecie rzucić kością k100 pod postem lub w szafkach zniknięć (pamiętając o zalinkowaniu rzutu w poście), wynik interpretujecie według poniższej rozpiski:
1 - jakimś cudem ożywiasz figurkę, która zaczyna wyrywać się z dłoni i skakać. Kiedy próbujesz ją złapać, boleśnie uderza cię w palce, a na koniec ulega destrukcji. Wybucha w twoich palcach, zostawiając po sobie zwęglone, dymiące szczątki. Ulysses nie ma pojęcia, co musiałeś z nią zrobić, by do tego doprowadzić, ale jest pewien, że użyłeś zdecydowanie za dużo mocy.
2-20 - nic się nie dzieje, przedmiot nie reaguje, magia tym razem nawet nie iskrzy pod palcami - czujesz pod nimi tylko gładkie drewno.
21-50 - magia drgnęła, ponownie dając o sobie znać, ale mimo wysiłków nie zdołałeś odpowiednio nią pokierować, przedmiot zostaje w twojej dłoni.
51-70 - figurka drży niecierpliwie i możesz mieć pewność, że byłeś blisko sukcesu, jesteś na dobrej drodze.
71-99 - wreszcie udaje ci się zmusić figurkę do działania, znika z twojej dłoni i pojawia się w woreczku.
100 - udaje ci się bardzo szybko, do tego zupełnym przypadkiem wzmacniasz figurkę i okazuje się, że będzie działać dłużej niż inne.
Możecie zrezygnować z rzutu kością, jeżeli chcecie przyjąć, że nic się nie wydarzyło.
| czas na odpis wynosi 72h i kończy się 7.05 o godz. 16:30
Wszyscy posłusznie zabrali się za zaznajamianie z figurkami, wlepiając w nie spojrzenia, dokładnie tak, jak się spodziewał. Niektórzy bardziej intensywnie i wylewnie, inni mniej, dostrzegał na twarzach różne komentarze do tematu, lecz nie udzielał się, na dłuższą chwilę przenosząc spojrzenie na drzewa i rozmyślając tylko nad nimi. Dawał swoim uczniom czas, nie ponaglał i nie spodziewał się nagłych sukcesów, dlatego tylko od czasu do czasu zerkał na zmagania Zakonników. Na tyle często, by dostrzec starania Alexandra, które (cóż za zaskoczenie), skomentował początkowo tylko uniesieniem jednej brwi - widział, jak Gwardzista zmienia się w siedzącą niedaleko postać i nie przeszkadzał mu w tym procesie, sam dosyć ciekaw przemiany, ale gdy już uznał ją za sfinalizowaną, postanowił się odezwać, bo uwaga niebezpiecznie koncentrowała się właśnie na żywej kopii panny Wright. - Mniejsze oczy, panie Farley - rzucił dobrą radę, nie kryjąc w słowach nuty zainteresowania. Domyślał się, że to działanie miało pomóc w pracy ze świstoklikiem, lecz nie komentował reakcji Floreana, udając, że cala sytuacja nie rozbawiła go ani trochę. Poczekał, aż sprawa się ustabilizuje, uwagą pozostając już przy ćwiczących, jednak starał się nie wpatrywać w nich zbyt intensywnie - mogłoby im to przeszkodzić w koncentracji na zadaniu.
Na słowa Skamandera rozbudził się nieco, z powodzeniem powstrzymując drgnięcie kącika ust w rozbawieniu. Mógł się spodziewać. - Może się tak zdarzyć, jeśli nieumiejętnie i zbyt mocno potraktujemy przedmiot magią. Jeżeli kierowałeś w figurę moc o podobnym charakterze, odpowiedź tkwi właśnie tutaj. Niemniej, skoro figurka zareagowała, jesteś na dobrej drodze - to kopnięcie prądem to pobudzone wiązki magiczne - wyjaśnił zwięźle, mając nadzieję, że zrozumiale. Reakcja Anthony'ego dała Ollivanderowi znak, że czynione są postępy, dlatego postanowił prowadzić zajęcia dalej, rozglądając się po reszcie. - Jak wam idzie? - zapytał, po większości domyślając się, że z powodzeniem ruszyli swoje figurki. Nikt też nie wyraził wątpliwości i nie zadał pytań do tej pory, dlatego podjął temat dalej.
- Skoro jesteście w stanie wyczuć magię, spróbujcie ją teraz złapać. Do uruchomienia świstoklika potrzebne będzie jej utrzymanie, musicie też skoncentrować się na działaniu tej konkretnej mocy - wiecie, że może was przenieść i właśnie tego od niej wymagacie. W wypadku figurek znacie nawet miejsce docelowe, widzicie je przed sobą. Wyczujcie moment i zatrzymajcie ten impuls w przedmiocie, niech nie będzie to iskra, a fala. Możecie nawet poczuć pod palcami coś w rodzaju fali, a im bardziej ją okiełznacie i uspokoicie, tym większą kontrolę będziecie mieli nad przedmiotem - to zagwarantuje wam wygodny wybór momentu na faktyczne i ostateczne uruchomienie go. Mieszacie ze sobą dwie mikstury - własną oraz przedmiotu, muszą się połączyć, moc musi się przepleść. To, co zrobiliście przed chwilą to głównie nadanie własnej magii przedmiotowi, dlatego reagował w różny sposób, drgał, kopał prądem, nagrzewał się, czy wręcz przeciwnie, stawał się zimny. Teraz musicie magię nadać i za jej pomocą odnaleźć magię przedmiotu, która wykona resztę - objaśnił dodatkowo, doskonale wiedząc, że bez wskazówek nie dotrą do istoty problemu, choć może po wyjątkowo wytrwałych ćwiczeniach udałoby im się dotrzeć do tego etapu. - Wciąż jestem gotowy na wasze pytania, możecie ćwiczyć dalej - podkreślił, nawet zaskoczony, że wcześniej nikt z obecnych nie dopytywał i nie prosił o pomoc.
| zbliżamy się do końca, w kolejnej turze zrobię wszystkim zbiorowe zt, chyba że ktoś wyrazi chęć zostania i pogadania, ma jeszcze jakieś pytania, albo po prostu chce napisać posta kończącego
| w tej turze kontynuujecie pracę ze świstoklikami, możecie wyczuwać magię coraz pewniej i powoli rozumiecie, jak owa magia działa. Tym razem proszę o oddanie losu w ręce kostek, możecie rzucić kością k100 pod postem lub w szafkach zniknięć (pamiętając o zalinkowaniu rzutu w poście), wynik interpretujecie według poniższej rozpiski:
1 - jakimś cudem ożywiasz figurkę, która zaczyna wyrywać się z dłoni i skakać. Kiedy próbujesz ją złapać, boleśnie uderza cię w palce, a na koniec ulega destrukcji. Wybucha w twoich palcach, zostawiając po sobie zwęglone, dymiące szczątki. Ulysses nie ma pojęcia, co musiałeś z nią zrobić, by do tego doprowadzić, ale jest pewien, że użyłeś zdecydowanie za dużo mocy.
2-20 - nic się nie dzieje, przedmiot nie reaguje, magia tym razem nawet nie iskrzy pod palcami - czujesz pod nimi tylko gładkie drewno.
21-50 - magia drgnęła, ponownie dając o sobie znać, ale mimo wysiłków nie zdołałeś odpowiednio nią pokierować, przedmiot zostaje w twojej dłoni.
51-70 - figurka drży niecierpliwie i możesz mieć pewność, że byłeś blisko sukcesu, jesteś na dobrej drodze.
71-99 - wreszcie udaje ci się zmusić figurkę do działania, znika z twojej dłoni i pojawia się w woreczku.
100 - udaje ci się bardzo szybko, do tego zupełnym przypadkiem wzmacniasz figurkę i okazuje się, że będzie działać dłużej niż inne.
Możecie zrezygnować z rzutu kością, jeżeli chcecie przyjąć, że nic się nie wydarzyło.
| czas na odpis wynosi 72h i kończy się 7.05 o godz. 16:30
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak mu idzie?
Nie idzie chyba, laufer uparcie tkwił na stole, nie mając najmniejszego zamiaru przemieścić się do czarnego woreczka; może nie tylko figurka Skamandera była uszkodzona?
Poprawił się na krześle, dosuwając się bliżej krawędzi siedziska, jakby to, że sam zmieni pozycję, miało pomóc mu wprawić przedmiot w ruch - ale może nie było to takie błędne rozumowanie, może znajdując się bliżej, będzie musiał przesłać mniej magicznej... mocy, żeby te całe wiązki oplatające gońca w końcu poddały się działaniu magii.
Czy on tak właściwie w ogóle był w stanie wyczuć czar rzucony na bierka? Uznał, że może czas po kolei przejść przez to, co mówił Ollivander, nie rzucając się od razu na głęboką wodę; najpierw samo wyczuwanie magii. Osoby zgromadzone wokół stołu wciąż go dekoncentrowały, nieustannie uciekał wzrokiem w stronę dłoni położonych na drewnianym koniu, więc ostatecznie zacisnął kurczowo powieki, chcąc odciąć się przynajmniej od tych bodźców. Brzydka bruzda przecięła jego zmarszczone czoło, kiedy koncentrował się tylko na własnym oddechu i przepływie magii ze swojego ciała - do niewielkiej figurki, której fakturę zbadał opuszkami palców, przekładając ją z ręki do ręki, nim zacisnął laufra w pięści prawej dłoni.
Poczuł to w końcu; coś jak magnetyczne pole, nieprzesadnie silne, właściwie ledwie wyczuwalne, lecz wystarczająco, by spróbować w końcu aktywować świstoklika.
Wspomógł się gestem, zaciskając silniej dłoń na przedmiocie, jednocześnie myślami starając się wytworzyć impuls, który miałby przenieść gońca do celu. I wreszcie poczuł cokolwiek, silne drgnięcie, tylko jedno, ale o jedno więcej niż zero to wciąż sukces; nie wytrzymał, lewe oko otworzyło się, łypiąc z ciekawości na drewnianą figurkę, wypatrując wszelkich zmian. Lecz choć wyglądała dokładnie tak samo jak chwilę wcześniej, wyprostował plecy, dumny, że magia przez ułamek sekundy go słuchała. Co z tego, że daleki był od tego, by wykonać polecenie Ollivandera.
Figurka drgnęła. To więcej, niż mógłby się po sobie spodziewać po kilku próbach, okiełznywanie magii nigdy nie przychodziło mu z łatwością.
- Czy zdarzały się wypadki, kiedy ktoś w trakcie przenoszenia się za pomocą świstokilka wypuścił przedmiot z ręki? Czy to w ogóle jest możliwe? Czy może magia w jakiś sposób wiąże nas z przedmiotem na czas przenosin i nie ma takiej opcji, żeby... wylądować w innym miejscu? - to pewnie pytanie z rodzaju tych idiotycznych, ale o ile wiedział, że ten rodzaj transportu magicznego różni się od teleportacji tym, że nie można się rozszczepić (a przynajmniej tak mu się wydawało), to nie był wcale pewien, czy przedstawiony w pytaniu scenariusz nie miał szansy zaistnieć. Szczególnie, jeśli więcej osób korzystało z jednego świstoklika, na tyle niewielkiego, że trudno było go chwycić.
rzut - 22
Nie idzie chyba, laufer uparcie tkwił na stole, nie mając najmniejszego zamiaru przemieścić się do czarnego woreczka; może nie tylko figurka Skamandera była uszkodzona?
Poprawił się na krześle, dosuwając się bliżej krawędzi siedziska, jakby to, że sam zmieni pozycję, miało pomóc mu wprawić przedmiot w ruch - ale może nie było to takie błędne rozumowanie, może znajdując się bliżej, będzie musiał przesłać mniej magicznej... mocy, żeby te całe wiązki oplatające gońca w końcu poddały się działaniu magii.
Czy on tak właściwie w ogóle był w stanie wyczuć czar rzucony na bierka? Uznał, że może czas po kolei przejść przez to, co mówił Ollivander, nie rzucając się od razu na głęboką wodę; najpierw samo wyczuwanie magii. Osoby zgromadzone wokół stołu wciąż go dekoncentrowały, nieustannie uciekał wzrokiem w stronę dłoni położonych na drewnianym koniu, więc ostatecznie zacisnął kurczowo powieki, chcąc odciąć się przynajmniej od tych bodźców. Brzydka bruzda przecięła jego zmarszczone czoło, kiedy koncentrował się tylko na własnym oddechu i przepływie magii ze swojego ciała - do niewielkiej figurki, której fakturę zbadał opuszkami palców, przekładając ją z ręki do ręki, nim zacisnął laufra w pięści prawej dłoni.
Poczuł to w końcu; coś jak magnetyczne pole, nieprzesadnie silne, właściwie ledwie wyczuwalne, lecz wystarczająco, by spróbować w końcu aktywować świstoklika.
Wspomógł się gestem, zaciskając silniej dłoń na przedmiocie, jednocześnie myślami starając się wytworzyć impuls, który miałby przenieść gońca do celu. I wreszcie poczuł cokolwiek, silne drgnięcie, tylko jedno, ale o jedno więcej niż zero to wciąż sukces; nie wytrzymał, lewe oko otworzyło się, łypiąc z ciekawości na drewnianą figurkę, wypatrując wszelkich zmian. Lecz choć wyglądała dokładnie tak samo jak chwilę wcześniej, wyprostował plecy, dumny, że magia przez ułamek sekundy go słuchała. Co z tego, że daleki był od tego, by wykonać polecenie Ollivandera.
Figurka drgnęła. To więcej, niż mógłby się po sobie spodziewać po kilku próbach, okiełznywanie magii nigdy nie przychodziło mu z łatwością.
- Czy zdarzały się wypadki, kiedy ktoś w trakcie przenoszenia się za pomocą świstokilka wypuścił przedmiot z ręki? Czy to w ogóle jest możliwe? Czy może magia w jakiś sposób wiąże nas z przedmiotem na czas przenosin i nie ma takiej opcji, żeby... wylądować w innym miejscu? - to pewnie pytanie z rodzaju tych idiotycznych, ale o ile wiedział, że ten rodzaj transportu magicznego różni się od teleportacji tym, że nie można się rozszczepić (a przynajmniej tak mu się wydawało), to nie był wcale pewien, czy przedstawiony w pytaniu scenariusz nie miał szansy zaistnieć. Szczególnie, jeśli więcej osób korzystało z jednego świstoklika, na tyle niewielkiego, że trudno było go chwycić.
rzut - 22
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sugestywny taniec brwi uznała za kapitulację w walce na piorunujące i mordercze spojrzenia. Zacisnęła wargi, spuszczając wzrok na stół, chcąc ponownie skupić się na zadaniu, ale dziś wszystko było przeciwko niej. Wystarczyło na moment unieść głowę, by spotkać się ze swoim lustrzanym odbiciem. W pierwszej chwili całkiem zdębiała, patrząc w miejsce, w którym chwilę wcześniej siedział Alexander, a gdy oprzytomniała pochyliła się w jego kierunku i zniżyła głos do szeptu.
— Farley, przestań! — syknęła do niego przez stół. — To przerażające. — Patrzeć na niemalże wierną kopię samej siebie, siedzącą naprzeciw niej, beztrosko, jak gdyby nigdy nic. Później spojrzała na siedzącego obok niej Keata, który jak panicz, siedział i czekał niewiadomo na co. Zmarszczyła brwi. — Próbuj dalej — mruknęła, powracając w końcu spojrzeniem do drewnianego konia. Nie mógł się poddać, nie po pierwszy, drugim, czy nawet dziesiątym razie. W końcu się uda, była przekonana. Nie było mowy o przypadkach beznadziejnych, a fakt, że kapitulował już teraz tylko ją zirytował. Głęboki wdech i wydech miał ją oczyścić i uspokoić. Obróciła figurkę w dłoni, chcąc skoncentrować się znów tylko na niej, jakby nie było wokół niej gromadki Zakonników, srogo zerkającego lorda nauczyciela i masy szachów. Wcześniej przedmiot w jej dłoni lekko drgnął, była pewna. Udało jej się wyczuć magię, teraz musiała tylko jej użyć właściwie. To nie mogło być skomplikowane, to jak z lataniem, musiało przyjść naturalnie.
Przymknęła oczy na moment, a kiedy spojrzała na figurkę zdawało jej się, że widzi tylko ją. Skoncentrowała się na wywołaniu magicznego impulsu, na rozpoznaniu magii drzemiącej w przedmiocie, a kiedy odebrała sygnał, na wychwyceniu jej i połączeniu z własną. Jej wolą było, by zadziałał, zniknął i pojawił się w woreczku. Drewniany koń zadrżał pod naporem jej starań. Czuła to doskonale, serce zabiło jej szybciej. Była blisko celu. Czuła jak w jej dłoniach eskaluje magia, przebudza się, spaja, prawie odpowiada na wezwanie i właśnie wtedy wszystko trafił szlag. Wszystko ustało, tak nagle, nie wiedziała czemu. Zacisnęła wargi ze złości, zamykając konia w prawej dłoni, bo gdyby potrafiła, spaliłaby ją samym spojrzeniem. Tak blisko.
69
— Farley, przestań! — syknęła do niego przez stół. — To przerażające. — Patrzeć na niemalże wierną kopię samej siebie, siedzącą naprzeciw niej, beztrosko, jak gdyby nigdy nic. Później spojrzała na siedzącego obok niej Keata, który jak panicz, siedział i czekał niewiadomo na co. Zmarszczyła brwi. — Próbuj dalej — mruknęła, powracając w końcu spojrzeniem do drewnianego konia. Nie mógł się poddać, nie po pierwszy, drugim, czy nawet dziesiątym razie. W końcu się uda, była przekonana. Nie było mowy o przypadkach beznadziejnych, a fakt, że kapitulował już teraz tylko ją zirytował. Głęboki wdech i wydech miał ją oczyścić i uspokoić. Obróciła figurkę w dłoni, chcąc skoncentrować się znów tylko na niej, jakby nie było wokół niej gromadki Zakonników, srogo zerkającego lorda nauczyciela i masy szachów. Wcześniej przedmiot w jej dłoni lekko drgnął, była pewna. Udało jej się wyczuć magię, teraz musiała tylko jej użyć właściwie. To nie mogło być skomplikowane, to jak z lataniem, musiało przyjść naturalnie.
Przymknęła oczy na moment, a kiedy spojrzała na figurkę zdawało jej się, że widzi tylko ją. Skoncentrowała się na wywołaniu magicznego impulsu, na rozpoznaniu magii drzemiącej w przedmiocie, a kiedy odebrała sygnał, na wychwyceniu jej i połączeniu z własną. Jej wolą było, by zadziałał, zniknął i pojawił się w woreczku. Drewniany koń zadrżał pod naporem jej starań. Czuła to doskonale, serce zabiło jej szybciej. Była blisko celu. Czuła jak w jej dłoniach eskaluje magia, przebudza się, spaja, prawie odpowiada na wezwanie i właśnie wtedy wszystko trafił szlag. Wszystko ustało, tak nagle, nie wiedziała czemu. Zacisnęła wargi ze złości, zamykając konia w prawej dłoni, bo gdyby potrafiła, spaliłaby ją samym spojrzeniem. Tak blisko.
69
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
stół przed chatą
Szybka odpowiedź