Grządki
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Grządki
Na kawałku terenu przylegającego do Kurnika zostały wytyczone grządki. Mieszkańcy domostwa starają się na nich – przy czym słowo starają jest tu słowem kluczowym – wyhodować część podstawowych warzyw, z których przyrządzane są posiłki. W zależności od sezonu można znaleźć tu różne rośliny, nigdy do końca nie wiadomo też, kto i co tu tak dokładnie posiał.
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:15, w całości zmieniany 5 razy
8.05
Hop hop! Steffen zaledwie kilka dni temu zakończył przeprowadzkę do swojej nowejchatki rezydencji w Dolinie Godryka i wciąż nie docierało do niego, że oto z miejskiego szczura został właścicielem domu, ziemianinem. Rodzice byliby z niego dumni! Pamiętając ich własny, rodzinny domek w małym miasteczku, Steff wiedział, że zacieśnianie sąsiedzkich więzi jest kluczowe aby zadomowić się w nowej społeczności. Dolinę wybrał zresztą głównie ze względu na Bertiego i Ruderę i wszystkich przyjaciół, a potem dowiedział się, że jego sąsiadem (no, to sporo powiedziane, aby doczłapać do Kurnika trzeba było spacerować dobre kilkanaście minut i to szybkim tempem) będzie również sam Gwardzista Zakonu! Nie do końca wiedział, czy Alex pozytywnie zareaguje na wotum sąsiedzkiej przyjaźni, zwłaszcza, że nie mógł i nie chciał piec mu w darze ciasteczek. Nie miał zamiaru palić od razu swojej nowej kuchni. Dlatego machnął na to ręką i udał się do Kurnika pod pretekstem przedyskutowania planów dywersji w "Walczącym Magu", swoim zdaniem z zapowiedzianą wizytą (wpadnę kiedyś obgadać plany osobiście, dobrze?), ale tak naprawdę bez zapowiedzi, bo nie podał nigdy Alexowi dnia ani godziny. W najgorszym razie nie będzie go w domu, a przyjacielsko-sąsiedzko-biznesowa wizyta zostanie po prostu na etapie miłego spaceru na świeżym powietrzu!
Radośnie podskakując na leśnej ściółce, zbliżył się do granicy lasu i dojrzał wreszcie w oddali chatkę. Spowolnił kroku, obciągnął koszulę i wyprostował się dumnie, był w końcu poważnym Zakonnikiem i właścicielem nowej nieruchomości. Przestał pogwizdywać pod nosem hymn Zjednoczonych i ruszył w stronę domu. Tylko potarganej fryzury nie okiełznał, bo nie było sensu, szedł w końcu do Alexa, a nie na randkę. Zresztą, od myślenia o randkach o wiele bardziej służyło mu poświęcenie się kwestii społecznej, snucie planów odbicia Londynu, oraz przestawianie mebli w swoim nowym salonie (chwała lordowi Lestange za trening z przestawianiem kanapy, teraz wiedział, jak nie zarysować parkietu! Ciekawe, czy w Wenus pozostały ślady sofy na podłodze?).
Zmierzając do płotku i furtki, omiótł posiadłość ciekawskim i nieco wścibskim spojrzeniem, jak to miał w zwyczaju. Bystry wzrok chłopaka zatrzymał się najpierw na grządkach (ojaaa, jaki super pomysł! Może też zacząłby spędzać mniej czasu nad książkami i zajął się, na przykład, hodowaniem marchewki), a potem na nachylonej nad nimi kobiecej postaci, na jasnej główce iii...
iii.. iii... iii...
To niemożliwe, prawda? To musi być jakaś służąca, kuzynka z nieprawego łoża, dziewczyna Alexa, albo w ogóle jej tu nie ma, a jemu umysł i zmysły płatają już okrutne figle. Mógł się łudzić, póki kobieta miała spuszczoną główkę, ale wtem nagle uniosła wzrok iii.. iii... iiii....!
-Ii....?! - sabella, wychrypiał, albo pisnął, albo może z jego ust nie wydobyło się już nic, bo oto Steffen Cattermole po raz pierwszy w życiu zaniemówił i tylko jego nogi same przyśpieszyły kroku, same niosąc go w stronę furtki i płotu.
kostki na zwinność (+6)
krytyczna 1 - interwencja Alexa albo MG
2-20 - wchodzę w płot, przewracam się, robię fikołka i ląduję na grządce
20-50 - wchodzę w płot, potykam się, odzyskuję równowagę
50-70 - doczłapuję do furtki i ją otwieram!
70-100 - zwinnie przeskakuję płot
krytyczna 100 - Isabella w życiu takiego skoku nie widziała
Hop hop! Steffen zaledwie kilka dni temu zakończył przeprowadzkę do swojej nowej
Radośnie podskakując na leśnej ściółce, zbliżył się do granicy lasu i dojrzał wreszcie w oddali chatkę. Spowolnił kroku, obciągnął koszulę i wyprostował się dumnie, był w końcu poważnym Zakonnikiem i właścicielem nowej nieruchomości. Przestał pogwizdywać pod nosem hymn Zjednoczonych i ruszył w stronę domu. Tylko potarganej fryzury nie okiełznał, bo nie było sensu, szedł w końcu do Alexa, a nie na randkę. Zresztą, od myślenia o randkach o wiele bardziej służyło mu poświęcenie się kwestii społecznej, snucie planów odbicia Londynu, oraz przestawianie mebli w swoim nowym salonie (chwała lordowi Lestange za trening z przestawianiem kanapy, teraz wiedział, jak nie zarysować parkietu! Ciekawe, czy w Wenus pozostały ślady sofy na podłodze?).
Zmierzając do płotku i furtki, omiótł posiadłość ciekawskim i nieco wścibskim spojrzeniem, jak to miał w zwyczaju. Bystry wzrok chłopaka zatrzymał się najpierw na grządkach (ojaaa, jaki super pomysł! Może też zacząłby spędzać mniej czasu nad książkami i zajął się, na przykład, hodowaniem marchewki), a potem na nachylonej nad nimi kobiecej postaci, na jasnej główce iii...
iii.. iii... iii...
To niemożliwe, prawda? To musi być jakaś służąca, kuzynka z nieprawego łoża, dziewczyna Alexa, albo w ogóle jej tu nie ma, a jemu umysł i zmysły płatają już okrutne figle. Mógł się łudzić, póki kobieta miała spuszczoną główkę, ale wtem nagle uniosła wzrok iii.. iii... iiii....!
-Ii....?! - sabella, wychrypiał, albo pisnął, albo może z jego ust nie wydobyło się już nic, bo oto Steffen Cattermole po raz pierwszy w życiu zaniemówił i tylko jego nogi same przyśpieszyły kroku, same niosąc go w stronę furtki i płotu.
kostki na zwinność (+6)
krytyczna 1 - interwencja Alexa albo MG
2-20 - wchodzę w płot, przewracam się, robię fikołka i ląduję na grządce
20-50 - wchodzę w płot, potykam się, odzyskuję równowagę
50-70 - doczłapuję do furtki i ją otwieram!
70-100 - zwinnie przeskakuję płot
krytyczna 100 - Isabella w życiu takiego skoku nie widziała
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 12.11.20 17:01, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Kilka dni. W kilka dni nie dało się nauczyć nowego życia. Nie dało się porzucić wspomnienia wielkiego ogniska na rzecz wielu drobniejszych pożarów, spośród których tylko jeden łaskotał przyjemnie znajomo. Niewygodnie mijały jej dni, drapiąco i szorstko, tęskniła za jedwabną pościelą i francuskimi bułeczkami na śniadanie. Brakowało jej Balbiny i wielkiej toaletki wypełnionej pachnącymi mazidłami. Brakowało labiryntów bibliotek z legendami płomiennych przodków, tomami zapisów wspaniałych astronomów i życiorysów wyjętych spod paryskiej kurtyny. Brakowało ulubionej cieplarni, choć zdołała już zajrzeć dwa razy do malutkiej szklarni i trochę tam pomieszać. Otoczenie natury zawsze było jej bliskie, ale chyba nigdy nie aż tak, by w ledwie dwudziestu krokach od swojej sypialni mogła znaleźć się na podwórzu. Uczyła się nowych przestrzeni, poznawała jakże dziwacznych współlokatorów. Proste czynności wiązały się często z niespodziewanymi trudnościami. Kurnik żył inaczej. Zresztą już sama nazwa, tak przykro nieszlachetna, pozwalała zorientować się, że to dwie odległe planety. Ta stała się teraz jej domem i o nią też chciała zadbać – tak samo jak o lokatorów, którzy chyba nie przestawali jej onieśmielać. Próbowała nie zamęczać nikogo swoim oszołomieniem, ale czasem trudno było stłumić w gardle okrzyk. Szczególnie gdy nagle mogła decydować o swoim losie i… gdy wraz z wybiciem na zegarze właściwiej godziny herbatka magicznie nie stawała przed nią. Wciąż więc pytała, oczarowana dotykała tych przedziwnych przedmiotów i nieco tęsknie przywoływała w pamięci dawne wygody. Kilka dni, powoli bladł ten niewidzialny diadem, powoli jej włosy traciły swą boską miękkość. Na to drugie musiała coś szybko poradzić!
Tej małej rezydencji nie opuściła ani na chwilę. Trochę jeszcze miotało nią przerażenie, trochę wciąż śniła. Odgłosy i zapachy wskazywały jednak, że nie przebudzi się już nigdy. Mogła robić, co tylko chciała. Mogła zapomnieć o postaciach wszystkich tych zrzędliwych cioteczek i mogła porzucić wyjątkowo ciasne ubrania. Zbyt wcześnie, aby pielęgnowane przez tyle lat nawyki tak po prostu wygasły, ale zdecydowanie była to dobra pora, by wnieść namiastkę Isabelli do tej kurnikowej krainy. Dlatego włożyła buciki i sukienkę, w której zwykle pracowała w swej cieplarni, i wyruszyła do ogrodu, gdzie wyrastały dumnie rośliny. Nawet te do zjedzenia! To jedno się nie zmieniło, to oko z czułością ślizgające się po najmniejszej sadzonce. Te wcale nie były magiczne, ale potrzebne. Postanowiła więc zrobić coś dobrego i się nimi zaopiekować. Chciała być… użyteczna, a do tej pory w zbyt wielu czynnościach potrzebowała pomocy. Z tym jednym poradzić mogła sobie bez instrukcji i do niewygodny związanej z pielęgnowaniem zieleniny przywykła jeszcze w Hogwarcie. Między roślinami czuła spokój, one wyrywały ją od ponurych myśli i rozrastających się nagle lęków. Bo Isabella bała się tego momentu, bo znalazła się nagle w trochę nie swoim życiu. Czasami nocą czuła, jak po poduszce zakradają się dokuczliwe wątpliwości, czasami tęskniła, a potem budziła się i mogła ułożyć dzień tak, jak tylko miała na to ochotę. To piękne czy może jednak przerażające?
Podniosła głowę, odrywając spojrzenie od rośliny. Do furtki zbliżała się postać, zastygła, jakby znajoma. Szeroko otworzyła oczy i aż jej różdżka wypadła z ręki, kiedy zorientowała się, kto taki przyległ do płotu, kto taki nagle znalazł się tutaj, w dolinie, tak blisko niej. Lekko drgnęły usta, zadudniło coś pod piersią, a potem jego głoska, przeciągnięta, zdumiona. Powinna przetrzeć oczy i schować się w domku, może wiosenne słońce przypiekło ją zbyt mocno. Zwykle nie spędzała tyle czasu w ogrodach. Chłopiec jednak ochoczo wyruszył do bramki, a stamtąd… Przestraszona czmychnęła zaraz daleko, daleko przez podwórko, aż schowała się za drewutnią i delikatnie wyjrzała, by sprawdzić, czy wciąż tam był. Drzazgowa ścianka haczyła jej gładkie palce, ale szok i to wstrętne uczucie pogrzebał. Oczko poszukało chłopca. Dlaczego zakręciło jej się w głowie? Może pobiegła za szybko?
Kostka przypału:
1 – Alex naprawdę wychodzi i nie pomaga moja biegłość szczęścia.
2-20 – wbiłam sobie drzazgę w dłoń, głęboko
21-40 – wieżyczka z drewna drgnęła i tak pieńki sturlały się na trawę
41-60 – jakiś robal usiadł mi na nosku i brzęczy
61-80 – zahaczyłam o gałązkę i rozdarłam sobie sukienkę.
81-99 – tak się schowałam, że mnie nie widać
100 – to tylko sen
Tej małej rezydencji nie opuściła ani na chwilę. Trochę jeszcze miotało nią przerażenie, trochę wciąż śniła. Odgłosy i zapachy wskazywały jednak, że nie przebudzi się już nigdy. Mogła robić, co tylko chciała. Mogła zapomnieć o postaciach wszystkich tych zrzędliwych cioteczek i mogła porzucić wyjątkowo ciasne ubrania. Zbyt wcześnie, aby pielęgnowane przez tyle lat nawyki tak po prostu wygasły, ale zdecydowanie była to dobra pora, by wnieść namiastkę Isabelli do tej kurnikowej krainy. Dlatego włożyła buciki i sukienkę, w której zwykle pracowała w swej cieplarni, i wyruszyła do ogrodu, gdzie wyrastały dumnie rośliny. Nawet te do zjedzenia! To jedno się nie zmieniło, to oko z czułością ślizgające się po najmniejszej sadzonce. Te wcale nie były magiczne, ale potrzebne. Postanowiła więc zrobić coś dobrego i się nimi zaopiekować. Chciała być… użyteczna, a do tej pory w zbyt wielu czynnościach potrzebowała pomocy. Z tym jednym poradzić mogła sobie bez instrukcji i do niewygodny związanej z pielęgnowaniem zieleniny przywykła jeszcze w Hogwarcie. Między roślinami czuła spokój, one wyrywały ją od ponurych myśli i rozrastających się nagle lęków. Bo Isabella bała się tego momentu, bo znalazła się nagle w trochę nie swoim życiu. Czasami nocą czuła, jak po poduszce zakradają się dokuczliwe wątpliwości, czasami tęskniła, a potem budziła się i mogła ułożyć dzień tak, jak tylko miała na to ochotę. To piękne czy może jednak przerażające?
Podniosła głowę, odrywając spojrzenie od rośliny. Do furtki zbliżała się postać, zastygła, jakby znajoma. Szeroko otworzyła oczy i aż jej różdżka wypadła z ręki, kiedy zorientowała się, kto taki przyległ do płotu, kto taki nagle znalazł się tutaj, w dolinie, tak blisko niej. Lekko drgnęły usta, zadudniło coś pod piersią, a potem jego głoska, przeciągnięta, zdumiona. Powinna przetrzeć oczy i schować się w domku, może wiosenne słońce przypiekło ją zbyt mocno. Zwykle nie spędzała tyle czasu w ogrodach. Chłopiec jednak ochoczo wyruszył do bramki, a stamtąd… Przestraszona czmychnęła zaraz daleko, daleko przez podwórko, aż schowała się za drewutnią i delikatnie wyjrzała, by sprawdzić, czy wciąż tam był. Drzazgowa ścianka haczyła jej gładkie palce, ale szok i to wstrętne uczucie pogrzebał. Oczko poszukało chłopca. Dlaczego zakręciło jej się w głowie? Może pobiegła za szybko?
Kostka przypału:
1 – Alex naprawdę wychodzi i nie pomaga moja biegłość szczęścia.
2-20 – wbiłam sobie drzazgę w dłoń, głęboko
21-40 – wieżyczka z drewna drgnęła i tak pieńki sturlały się na trawę
41-60 – jakiś robal usiadł mi na nosku i brzęczy
61-80 – zahaczyłam o gałązkę i rozdarłam sobie sukienkę.
81-99 – tak się schowałam, że mnie nie widać
100 – to tylko sen
The member 'Isabella' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Poderwała główkę, spojrzała na niego szerokimi oczyma, a on już wiedział, że to ona (lub ewentualnie sen), a nie żadna inna. Rozdziawił usta*, świat się zatrzymał, a jemu nagle całe życie (lub przynajmniej wiele jego fragmentów) przeleciało przed oczyma: wybieranie alkoholu na Pokątnej, szaleństwo w tajnym korytarzu Pałacu Beaulieu, naczelna "Czarownicy" z upiornym uśmiechem dzieląca się wieścią o najnowszych zaręczynach do kroniki towarzyskiej, łzy jasnowłosej pod Białym Mostem, dumne milczenie, dziwne listy od Belli i od Gwen o Belli, bogina w postaci smoka pożerającego jasnowłosą i smutny uśmiech Lucindy, picie z Keatem do nieprzytomności... i ojejku, jejku, tamten okropny anonim. Na policzki wpełzł mu zdradziecki rumieniec, bo akurat z tamtego ostatniego wspomnienia, choć anonimowego nie był przecież dumny. Zamrugał, oszołomiony i posmutniały - przecież nauczył się już odganiać te wspomnienia, zajmował sobie każdy dzień tyloma planami i aktywnościami, że nie miał czasu się nad sobą rozczulać. Wracały dopiero w nocy, gdy nie mógł zasnąć, pobudzony wszystkim, co pozostawało do zorganizowania i zrobienia - a potem zaczynał się martwić, a w snach goniły go smoki.
Teraz, po raz pierwszy, śnił na jawie.
-I... - wykrztusił wreszcie, chcąc zebrać słowa: Isabello, znaczy, lady Isabello, znaczy lady Selwyn, rodzina pozwala Ci odwiedzać lorda Selwyna, znaczy pana Farl...znaczy Alexandra? To bardzo miło z ich strony! - ale zanim głoski uwięzły mu w podniebieniu, białogłowa uciekła. Uciekła!
Cofnął się o krok, wstrząśnięty, omal nie wpadając z powrotem na furtkę.
-Ale... - z jego ust wreszcie wydobyło się pierwsze artykułowane słowo, gdy bezradnie wbił spojrzenie w szlacheckie plecy i rozwiane włosy, znikające za węgłem domku. Potem spostrzegł upuszczoną różdżkę pośród grządek. Zareagował instynktownie, bohatersko i podbiegł do zguby, a potem pobiegł za Isabellą, teraz miał w końcu pretekst, nie powinna w końcu chodzić bez... bez różdżki, nawet w tak bezpiecznym miejscu, jakim jest dom Alexandra!
Co ona tu zresztą robi? Mówiła mu, że rodzina kazała jej wyrzec się Alexandra, a on sam - okrutnie i pomimo łez w jasnych oczętach - wypominał jej kuzyna, chcąc desperacko dowieść, że jej zaręczyny to błąd. Serce ścisnęło mu się na myśl o własnej, zimowej bezwzględności, ale zarazem nie umiał się oprzeć wrażeniu, że został lekko oszukany. Tak współczuł Isabelli bezwzględności Selwynów, a tymczasem ona miała swoje sposoby aby obejść rodzinne zakazy i spotykać się z kuzynem?
Z kuzynem, nie ze mną. Mnie chciała zapomnieć.
Z nieco markotną miną, biegł śladami dziewczyny, aż dojrzał jej jasną główkę, wychylającą się zza ściany. Aha, tu cię mam!
-Czekaj! - wydyszał. -Zgubiłaś... - pomachał jej różdżką, niczym wotum zaufania, fajką pokoju. A potem zamarł.
-Uważaj, to chyba osa! - przestrzegł przed strasznym zagrożeniem. Działając instynktownie, puścił się biegiem w kierunku damy w opałach. Emocje i rozchwiane nerwy znacznie utrudniały mu jednak koordynację ruchową i zebranie jakichkolwiek myśli.
*jak na avku
robal to chyba osa bo mam onms I !
Kostki na odporność magiczną/psychiczną (+21)
1 - nadchodzi Alex, widząc nas w dwuznacznej sytuacji!
2-45 - potykam się o korzeń i ląduję u stópek Isabelli
46-59 - nie potrafię obchodzić się z cudzą różdżką - znienacka eksploduje z niej pyłek fae feli i jesteśmy cali w brokacie
60-75 - sowa Alexa przysiada na dachu ze szczurem w dziobie, zaczynam się jąkać
76-95 - bohatersko odganiam robala ale gryzie mnie w paluszek
96 - 120 - odganiam robala ale niechcący całuję Isabellę
Krytyczne 100 - niespodzianka!
Teraz, po raz pierwszy, śnił na jawie.
-I... - wykrztusił wreszcie, chcąc zebrać słowa: Isabello, znaczy, lady Isabello, znaczy lady Selwyn, rodzina pozwala Ci odwiedzać lorda Selwyna, znaczy pana Farl...znaczy Alexandra? To bardzo miło z ich strony! - ale zanim głoski uwięzły mu w podniebieniu, białogłowa uciekła. Uciekła!
Cofnął się o krok, wstrząśnięty, omal nie wpadając z powrotem na furtkę.
-Ale... - z jego ust wreszcie wydobyło się pierwsze artykułowane słowo, gdy bezradnie wbił spojrzenie w szlacheckie plecy i rozwiane włosy, znikające za węgłem domku. Potem spostrzegł upuszczoną różdżkę pośród grządek. Zareagował instynktownie, bohatersko i podbiegł do zguby, a potem pobiegł za Isabellą, teraz miał w końcu pretekst, nie powinna w końcu chodzić bez... bez różdżki, nawet w tak bezpiecznym miejscu, jakim jest dom Alexandra!
Co ona tu zresztą robi? Mówiła mu, że rodzina kazała jej wyrzec się Alexandra, a on sam - okrutnie i pomimo łez w jasnych oczętach - wypominał jej kuzyna, chcąc desperacko dowieść, że jej zaręczyny to błąd. Serce ścisnęło mu się na myśl o własnej, zimowej bezwzględności, ale zarazem nie umiał się oprzeć wrażeniu, że został lekko oszukany. Tak współczuł Isabelli bezwzględności Selwynów, a tymczasem ona miała swoje sposoby aby obejść rodzinne zakazy i spotykać się z kuzynem?
Z kuzynem, nie ze mną. Mnie chciała zapomnieć.
Z nieco markotną miną, biegł śladami dziewczyny, aż dojrzał jej jasną główkę, wychylającą się zza ściany. Aha, tu cię mam!
-Czekaj! - wydyszał. -Zgubiłaś... - pomachał jej różdżką, niczym wotum zaufania, fajką pokoju. A potem zamarł.
-Uważaj, to chyba osa! - przestrzegł przed strasznym zagrożeniem. Działając instynktownie, puścił się biegiem w kierunku damy w opałach. Emocje i rozchwiane nerwy znacznie utrudniały mu jednak koordynację ruchową i zebranie jakichkolwiek myśli.
*jak na avku
robal to chyba osa bo mam onms I !
Kostki na odporność magiczną/psychiczną (+21)
1 - nadchodzi Alex, widząc nas w dwuznacznej sytuacji!
2-45 - potykam się o korzeń i ląduję u stópek Isabelli
46-59 - nie potrafię obchodzić się z cudzą różdżką - znienacka eksploduje z niej pyłek fae feli i jesteśmy cali w brokacie
60-75 - sowa Alexa przysiada na dachu ze szczurem w dziobie, zaczynam się jąkać
76-95 - bohatersko odganiam robala ale gryzie mnie w paluszek
96 - 120 - odganiam robala ale niechcący całuję Isabellę
Krytyczne 100 - niespodzianka!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 15.04.20 20:18, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Steffen Cattermole widział Isabellę w skórze staruszki, przyłapaną na niegodnym damy występku. Steffen Cattermole ujrzał Isabellę w słabości, kiedy nie powstrzymała tajemnego pragnienia i przyciągnęła go do bram piekielnego pałacu, a tam… tam pogubiona ofiarowała mu przytłaczającą ilość nierozgryzionych emocji. Steffen Cattermole widział twarz szczęśliwej narzeczonej na okładkach plotkarskiego pisma, a potem wysyłał straszliwe gratulacje. I widział, kiedy płakała kuszona przez niepoprawne marzenia, odurzona zapachem najpiękniejszych kwiatów. Zawiodła go wiele razy, żonglowała uczuciem dobrego chłopca, który ją… lubił. Trudno było jej jakoś uporządkować myśli o nim, niemal za każdym razem uciekła na skróty, zbaczając z obiecanych sobie wcześniej ścieżek, a teraz niespodziewanie znaleźli się razem w jednym ogródku. Mógł ją znienawidzić, choć pokreślone zlepki słów w tych przemycanych liścikach pozwoliły jej czasem pomyśleć, że wcale tak nie było. Wygodną szufladkę znalazła dla tego młodzieńca gdzieś w środku niegasnących pożarów swojej duszy. Nic go nie oparzyło, opiekuńczy płomyk łaskotał rumianą buzię. Rwał się do przełamania klątwy szlachectwa, nieustannie gnał ku niej, adorując ją, odpędzając mgliste obłoczki nieodwracalnego losu udręczonej arystokratki. Teraz jedynie wysepka dojrzewających warzyw oddzielała ich od siebie, teraz zbliżał się, nie pozwalając jej już dłużej wierzyć w senne omamy. Czy to możliwe, by był tutaj? Mogła trafić do jednego z tysiąca tajemniczych punkcików na mapie, ale przeznaczenie, być może złośliwie, wskazało mu, na jakie podwórko powinien zajrzeć.
Nie miała pojęcia, dlaczego ucieka. Dlaczego wypiera obecność chłopca od klątwy, dlaczego echem nagle odbijają się w jej uszach słowa, które wypowiedział na moście. Prawie na sam koniec. Tam ostatni raz spoglądała w jego smutne oczy i nie istniała żadna iskra, która potrafiłaby je rozpalić. Zapamiętała ten widok zbyt dobrze. Przełykała wstyd i żal do samej siebie, czuła winę i jednocześnie truła własne pragnienie. Wtedy po prostu nie wiedziała, wtedy istniała tylko jedna możliwa droga. Teraz… zdradliwa fantasmagoria drażniła jej oczy, kiedy zadeptywała trawę i szukała właściwego schronienia. Jednocześnie nie potrafiła zakołysać morzem iskier, powstrzymać się przed zajrzeniem do tyłu, upewnieniem się, że Steffen wciąż tam był. Zakleszczona w sukience pierś unosiła się zbyt gwałtownie, a nie takie już sprężyste loczki chętnie kleiły się do czepliwej deseczki drewutni. Zerkała poruszona tym Cattermolowym zjawiskiem, wciąż niefizycznie podszczypując widoki własnych oczu. Wykopał różdżkę z grządki, a potem znów rzucił się ku niej.
– N-nie powinieneś… – bąknęła w końcu, z trudem, onieśmielona. Bo nie powinien. Wcale nie powinien odnajdywać jej tutaj w domu Alexa, nie powinien nigdy więcej usłyszeć o Isabelli Selwyn, nie powinien… O płomienna Wendelino, a co jeśli Alexander ich przyłapie? – Nie! Nie! Uciekaj stąd, Steffenie!
Dobrze, że wszystkie lustra znajdowały się daleko stąd i nie mogła widzieć, jak przerażające wizje przemieniają jej policzki w dwie dojrzałe truskawki. Spuściła główkę, błagając święty ogień, aby tylko nie pozwolił mu przejść bliżej. Tylko że Steff nigdy nie słuchał! Ani razu!
Gdy osa zabrzęczała, gdy dziewczyna oderwała się od bezpiecznej ścianki, by porzucić tak sprytny kamuflaż – zamigotało dziwnie gęste powietrze między nimi, poprzerywane brokatem promyki wiosennego słońca zaślepiły płochliwą salamandrę. Zastygła niezdolna do tego, by machnąć dłonią i odgonić natręta – latającego robala, nie Steffka. Spotkanie zaczynało przypominać zabawę w poplątanym labiryncie, ale ani jego lichy frak ani jej ogrodowa sukienka nie pozostawiały złudzeń. Za jego sprawą uzdrowicielskiej różdżki wydostały się wstążki tęczowych iskierek. Brokat nie umiał zaczarować rzeczywistości, ale może mógł dopomóc już i tak zwariowanej chwili…
Kostka przypału:
1 – Alex wyłania się z okienka.
2-20 – pyłek wpada mi do oczu i zaczynam płakać
21-40 – pyłek mnie łaskocze w nos i kicham na Steffka, bardzo nieszlachecko
41-60 – osa gryzie mnie w nos i mam bąbla
61-80 – dziki kocur wyczuwa zapach szczura i zaczyna obwąchiwać Steffka
81-99 – pyłek robi mglisty obłoczek i udaje mi się znów uciec
100 – niech będzie… niespodzianka!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie miała pojęcia, dlaczego ucieka. Dlaczego wypiera obecność chłopca od klątwy, dlaczego echem nagle odbijają się w jej uszach słowa, które wypowiedział na moście. Prawie na sam koniec. Tam ostatni raz spoglądała w jego smutne oczy i nie istniała żadna iskra, która potrafiłaby je rozpalić. Zapamiętała ten widok zbyt dobrze. Przełykała wstyd i żal do samej siebie, czuła winę i jednocześnie truła własne pragnienie. Wtedy po prostu nie wiedziała, wtedy istniała tylko jedna możliwa droga. Teraz… zdradliwa fantasmagoria drażniła jej oczy, kiedy zadeptywała trawę i szukała właściwego schronienia. Jednocześnie nie potrafiła zakołysać morzem iskier, powstrzymać się przed zajrzeniem do tyłu, upewnieniem się, że Steffen wciąż tam był. Zakleszczona w sukience pierś unosiła się zbyt gwałtownie, a nie takie już sprężyste loczki chętnie kleiły się do czepliwej deseczki drewutni. Zerkała poruszona tym Cattermolowym zjawiskiem, wciąż niefizycznie podszczypując widoki własnych oczu. Wykopał różdżkę z grządki, a potem znów rzucił się ku niej.
– N-nie powinieneś… – bąknęła w końcu, z trudem, onieśmielona. Bo nie powinien. Wcale nie powinien odnajdywać jej tutaj w domu Alexa, nie powinien nigdy więcej usłyszeć o Isabelli Selwyn, nie powinien… O płomienna Wendelino, a co jeśli Alexander ich przyłapie? – Nie! Nie! Uciekaj stąd, Steffenie!
Dobrze, że wszystkie lustra znajdowały się daleko stąd i nie mogła widzieć, jak przerażające wizje przemieniają jej policzki w dwie dojrzałe truskawki. Spuściła główkę, błagając święty ogień, aby tylko nie pozwolił mu przejść bliżej. Tylko że Steff nigdy nie słuchał! Ani razu!
Gdy osa zabrzęczała, gdy dziewczyna oderwała się od bezpiecznej ścianki, by porzucić tak sprytny kamuflaż – zamigotało dziwnie gęste powietrze między nimi, poprzerywane brokatem promyki wiosennego słońca zaślepiły płochliwą salamandrę. Zastygła niezdolna do tego, by machnąć dłonią i odgonić natręta – latającego robala, nie Steffka. Spotkanie zaczynało przypominać zabawę w poplątanym labiryncie, ale ani jego lichy frak ani jej ogrodowa sukienka nie pozostawiały złudzeń. Za jego sprawą uzdrowicielskiej różdżki wydostały się wstążki tęczowych iskierek. Brokat nie umiał zaczarować rzeczywistości, ale może mógł dopomóc już i tak zwariowanej chwili…
Kostka przypału:
1 – Alex wyłania się z okienka.
2-20 – pyłek wpada mi do oczu i zaczynam płakać
21-40 – pyłek mnie łaskocze w nos i kicham na Steffka, bardzo nieszlachecko
41-60 – osa gryzie mnie w nos i mam bąbla
61-80 – dziki kocur wyczuwa zapach szczura i zaczyna obwąchiwać Steffka
81-99 – pyłek robi mglisty obłoczek i udaje mi się znów uciec
100 – niech będzie… niespodzianka!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Isabella Presley dnia 15.04.20 22:33, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Oddech zamierał mu w płucach, a udręczone serduszko biło trzy razy szybciej niż normalnie. Najchętniej przemieniłby się w szczura i uciekł jak najdalej, do własnego łóżka, aby wmówić sobie, że to tylko sen. To byłoby rozważne. Rozwaga nigdy nie była jednak mocną stronę Steffka, a nogi same poniosły go za Isabellą. Kujoński umysł chciał rozwikłać zagadkę jej nagłego pojawienia się w tym miejscu, tak nieszlacheckim, tak niespodziewanym. Myśli i wnioski dudniły mu pod kopułą czaszki - przecież Alexander musiał ukrywać się przed rodziną, przecież tamci złoczyńcy w antykwariacie omal ich nie zabili, przecież lady Morgana i lord Rosier popierają tamtych psychopatów, a jednak... Isabella tutaj była, pozwolili jej spotkać się z kuzynem? To nie ma sensu!
Doścignął Isabellę, ale jednak była realna, choć w chmurze brokatu wyglądała nierealnie. A potem na niego kichnęła i przekonał się, że jest osobą z krwi i kości, bo w jego śnie by chyba nie kichała.
-Ojej...ty tu? - bąknął, spoglądając na nią z pokorą i nieśmiałością, bo to przecież jego brokat wywołał jej atak kichania. Natłok bodźców atakował mu umysł i emocje i nie był pewien, co powinien myśleć ani mówić. Myślał o niej tak często, a przecież nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Nie planował, co wtedy powie - a przecież nawet gdy cokolwiek planował, Isabella zawsze wytrącała go z rytmu. Zauważył rumieńce na dziewczęcych policzkach, zauważył jej zmieszanie, nie rozumiał.
Aż kazała mu uciekać. Uciekać? Czemu?
-Dlaczego uciekać? - rozdziawił lekko usta, aż nagle do głowy przyszło mu jedyne sensowne wyjaśnienie.
-Lady Morgana przyszła pojmać Alexandra?! - wypalił, spoglądając na Isabellę z przerażeniem. Ale dlaczego wzięła ze sobą młodą damę? Jako przynętę?
-Nie, to Ty uciekaj, Isabello! Ja go obronię! - zapowiedział bez namysłu, bo tak należało. Nagła determinacja pojawiła się na jego twarzy, blizna, zszyta zresztą przez Alexa, zapiekła złowieszczo. Wcisnął Isabelli jej różdżkę w dłoń, czy tego chciała, czy nie. Czy w ogóle umiała się bronić? Usiłował zignorować elektryczne iskry, które przeszły go, gdy tylko ujął dłoń dziewczyny aby wsunąć weń jej zgubę. A potem puścił jej słodką rączkę, bo konieczność wzywała.
-Salvio Hexia! - wycelował swoją różdżką pod stopy Isabelli, chcąc skryć ją za bezpieczną, niewidzialną zasłoną. Osa uciekła, spłoszona gwałtownym ruchem bohaterskiego szczura. Ale czy magia go posłucha, w tym stanie?
Kostki
rzut 1: zaklęcie
rzut 2:
1 - nadchodzi Alex, a może duch Wendeliny Selwyn?
2-30 - pyłek i drobinki z kichnięcia wpadają Steffenowi do oczu i zaczyna płakać
30-60 - mój szczur Pimpuś znalazł dzikich kolegów z Doliny, trzej szczurzy muszkieterzy śledzili mnie tu od domu i wyskakują teraz z chaszczy z ciekawskim piskiem, dopominając się obiadu
60-80 - Salvio Hexia (niezależnie czy udane czy nieudane) zmienia się w zaklęcie Balneo, ofiarą jestem ja
80-99 - Salvio Hexia (niezależnie czy udane czy nieudane) zmienia się w zaklęcie Orchideus, krwistoczerwone róże wyrastają z mojej różdżki
100 - niespodzianka!
Doścignął Isabellę, ale jednak była realna, choć w chmurze brokatu wyglądała nierealnie. A potem na niego kichnęła i przekonał się, że jest osobą z krwi i kości, bo w jego śnie by chyba nie kichała.
-Ojej...ty tu? - bąknął, spoglądając na nią z pokorą i nieśmiałością, bo to przecież jego brokat wywołał jej atak kichania. Natłok bodźców atakował mu umysł i emocje i nie był pewien, co powinien myśleć ani mówić. Myślał o niej tak często, a przecież nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Nie planował, co wtedy powie - a przecież nawet gdy cokolwiek planował, Isabella zawsze wytrącała go z rytmu. Zauważył rumieńce na dziewczęcych policzkach, zauważył jej zmieszanie, nie rozumiał.
Aż kazała mu uciekać. Uciekać? Czemu?
-Dlaczego uciekać? - rozdziawił lekko usta, aż nagle do głowy przyszło mu jedyne sensowne wyjaśnienie.
-Lady Morgana przyszła pojmać Alexandra?! - wypalił, spoglądając na Isabellę z przerażeniem. Ale dlaczego wzięła ze sobą młodą damę? Jako przynętę?
-Nie, to Ty uciekaj, Isabello! Ja go obronię! - zapowiedział bez namysłu, bo tak należało. Nagła determinacja pojawiła się na jego twarzy, blizna, zszyta zresztą przez Alexa, zapiekła złowieszczo. Wcisnął Isabelli jej różdżkę w dłoń, czy tego chciała, czy nie. Czy w ogóle umiała się bronić? Usiłował zignorować elektryczne iskry, które przeszły go, gdy tylko ujął dłoń dziewczyny aby wsunąć weń jej zgubę. A potem puścił jej słodką rączkę, bo konieczność wzywała.
-Salvio Hexia! - wycelował swoją różdżką pod stopy Isabelli, chcąc skryć ją za bezpieczną, niewidzialną zasłoną. Osa uciekła, spłoszona gwałtownym ruchem bohaterskiego szczura. Ale czy magia go posłucha, w tym stanie?
Kostki
rzut 1: zaklęcie
rzut 2:
1 - nadchodzi Alex, a może duch Wendeliny Selwyn?
2-30 - pyłek i drobinki z kichnięcia wpadają Steffenowi do oczu i zaczyna płakać
30-60 - mój szczur Pimpuś znalazł dzikich kolegów z Doliny, trzej szczurzy muszkieterzy śledzili mnie tu od domu i wyskakują teraz z chaszczy z ciekawskim piskiem, dopominając się obiadu
60-80 - Salvio Hexia (niezależnie czy udane czy nieudane) zmienia się w zaklęcie Balneo, ofiarą jestem ja
80-99 - Salvio Hexia (niezależnie czy udane czy nieudane) zmienia się w zaklęcie Orchideus, krwistoczerwone róże wyrastają z mojej różdżki
100 - niespodzianka!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 100
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'k100' : 100
Steffen, niezrażony wszędobylskim brokatem sięgnął po różdżkę. W bohaterskim geście chciał osłonić Isabellę przed wszystkim, co złe: rzucił zaklęcie Salvio Hexia, chcąc odgrodzić ją od świata. Zaklęcie było udane, Isabella zniknęła mu z oczu, a Steffen był zwarty i gotowy do dalszej walki.
Nagle, na grządce coś zaszeleściło, liście zatrzęsły się i wybiegło z nich coś małego i czarnego. Wpadło z impetem na Steffena i w powietrzu poniósł się brzęk metalu. Nichacz uniósł paciorkowate ślepia na Cattermola i zamarł na chwilę, oddychając tylko prędko. Wokół niego leżało parę galeonów, błyszczący czerwienią i pomarańczem opal oraz srebrny łańcuszek, na którym wisiała zawieszka w kształcie szczura. Niespodziewanie niuchacz zerwał się na równe łapki i nim czmychnął w siną dal spróbował zebrać kosztowności do torby na brzuchu. Steffen miał krótką chwilę na reakcję: mógł wydrzeć niuchaczowi któryś z jego skarbów.
Isabella nie była w stanie zobaczyć zza Stefena, co miało miejsce u jego stóp.
| Jest to jednorazowa interwencja związana z wyrzuceniem krytycznego sukcesu przez Steffena. Ze skarbów niuchacza Steffen może wybrać pomiędzy: pięcioma galeonami (5 PM dopisane do skrytki), opalem (kamień jubilerski możliwy do wstawienia do pierścienia lub wisiorka) albo łańcuszkiem z zawieszką.
Mistrz gry nie kontynuuje z wami rozgrywki.
Nagle, na grządce coś zaszeleściło, liście zatrzęsły się i wybiegło z nich coś małego i czarnego. Wpadło z impetem na Steffena i w powietrzu poniósł się brzęk metalu. Nichacz uniósł paciorkowate ślepia na Cattermola i zamarł na chwilę, oddychając tylko prędko. Wokół niego leżało parę galeonów, błyszczący czerwienią i pomarańczem opal oraz srebrny łańcuszek, na którym wisiała zawieszka w kształcie szczura. Niespodziewanie niuchacz zerwał się na równe łapki i nim czmychnął w siną dal spróbował zebrać kosztowności do torby na brzuchu. Steffen miał krótką chwilę na reakcję: mógł wydrzeć niuchaczowi któryś z jego skarbów.
Isabella nie była w stanie zobaczyć zza Stefena, co miało miejsce u jego stóp.
| Jest to jednorazowa interwencja związana z wyrzuceniem krytycznego sukcesu przez Steffena. Ze skarbów niuchacza Steffen może wybrać pomiędzy: pięcioma galeonami (5 PM dopisane do skrytki), opalem (kamień jubilerski możliwy do wstawienia do pierścienia lub wisiorka) albo łańcuszkiem z zawieszką.
Mistrz gry nie kontynuuje z wami rozgrywki.
To prawda, Isabella Selwyn stała tutaj jak zagadka. Nie było jej dane oswoić się z własną obecnością w domu wygnanego kuzyna, a co dopiero z nadejściem Steffena. Wydawał się nieprawdziwy, może to jej wyobraźnia podsunęła jej psotnie ten obraz, może gdyby tylko nacisnęła palcem na chłopięcy nos, okazałoby się, że jest pozbawionym fizycznej stałości zjawiskiem, sennym westchnieniem, do którego wołała pod pierzyną powiek jej niepoprawna fantazja. Z tych abstrakcji próbowała się więc wyrwać, czując namiastkę szaleństwa, które obiecywała jej dziś z pewnością ciotka Morgana. Bo kimże jest ten, który gardzi korzeniami i wyrzeka się rodziny? Wariatem. Niepokorny młodzieniec tutaj mógł stanowić pierwszą oznakę kłopotliwej choroby, a może też był klątwą rzuconą na wydziedziczoną panienkę po to, by o wiele dotkliwiej odczuła gniew protoplastów wielkiego rodu. Bała się uwierzyć. Nie odnajdowała żadnego połączenia, żadnego wyjaśnienia, które pomogłoby jej uzasadnić tak nietuzinkową scenkę. Obrazek Cattermola przedzierającego się przez grządki w nowym domu, a później jeszcze blaski brokatowego pudru i jego przerażone oczy. Wycofywała się więc, wynajdowała dróżkę odpowiednią do ucieczki, póki jeszcze panowała nad zmysłami. Czy aby na pewno? Cóż za tchórzliwa postawa. Między wymagającymi salonami nie bała się przecież konfrontacji z sylwetkami budzącymi lęk, nie bała się zagadywać nestorów, łamać zakazów matki i wymykać spod czujnego oka służki. Teraz, kiedy nie musiała się już tego wszystkiego lękać, uciekała jak spłoszona jaskółka, jak malutkie pisklę przerażone wielkim światem pełnym nieprzyjaciół. Tylko że Steffen Catterrmole nigdy nie był jej wrogiem.
Wstydliwie kichnięcie pozwoliło jej odkryć, że nie śni. Czy w snach nos łaskotał aż tak dokuczliwie? Czy w snach kichało się na mężczyzn, przez których serce pęczniało od tylu emocji? To niemożliwe! W żadnej baśni, w żadnej miłosnej historii. Zawstydzona więc opuściła główkę nisko, jakby znów miała siedem lat i ciotka przyłapała ją na jakimś niewdzięcznym zajęciu. Nie stała się nagle dziewczyną z miasteczka, nie przestała myśleć jak trenowana od pieluch szlachcianka. Niepoprawne myśli ukrywała głęboko pod falami złotych kosmyków, ale po jej twarzy przesuwały się promienie słońca, obnażając każdy wstydliwy skrawek czerwieni. – Przepraszam – wybełkotała skrępowana, a później lekko zatrzymała wargę między zębami. Popatrzyła na niego, jakby bardzo nie wiedziała, co się stało i gdzie się znajdują. Chciała go dotknąć, przegonić ożywione wizje. Wiedziała, że miały prawo się pojawić, bo ta czupryna poruszyła w niej zbyt wiele kawałków duszy, pootwierała pozamykane drogi. Och, Isabello, jak to nieładnie! Co ty wyprawiasz? Otworzyła usta, jakby próbowała wyjaśnić, coś powiedzieć, zaprotestować, ale zdołał ją wyprzedzić. Słowa ugrzęzły w gardle za głęboko, słowa potrzebowały śmiałości, a ta postanowiła schować się gdzieś za drewutnią i ten obrazek obserwować z ukrycia. Dlaczego właśnie teraz?
Z zaskoczeniem przyjęła jego teorię. Lady Morgana, pojmany Alex, ucieczka, atak, niewola. O Wendelino, przecież Steffek nic nie rozumiał, o niczym nie wiedział! To nie tak, wszystko na opak. Pofrunęły gdzieś daleko rozsądne teorie i mógł liczyć jedynie na psotne podpowiedzi. Chciała móc mu wszystko wyjaśnić, uspokoić rozpędzone serce, zapalonego bohatera, który bronił jej nawet po tym wszystkim. Bronił też Alexa, na którego czyhała okrutna ciotka. Kręciła głową Bella, porządkując wizje łamacza klątw. Pogubiona zaczynała wreszcie wyplątywać się z supłów. Przedłużające się zdarzenie stawało się prawdziwe. On też… był prawdziwy. Dlatego jeszcze mocniej odczuła wstrząsy w głębi ścieśnionego brzucha. Brokat wygodnie ułożył się na jej buzi, zrosił włosy i okrył ramiona, ale w tej drobnej chwili Isabella czuła się naga, bezbronna przed obliczem kogoś, kto w jej przygaszonej po niedawnych dramatach duszy wzniecał tak wiele iskier. Była wdzięczna, że na podwórku nikt nie podglądał tak żenującego występku niedawnej damy, choć spodziewała się, że z domku lub od furtki nadejdzie zaraz jakieś zaciekawione oko.
Zrobiła odważny(!) krok w stronę Steffka. Postanowiła opowiedzieć mu o wszystkim, zdjąć z niego ciężar bohaterstwa. Nie musiał biec na pomoc pojmanemu przez nestorzycę Farleyowi. Wystarczy, że choć przez chwilę będą mogli porozmawiać. Nie wiedziała, od czego powinna zacząć i co takiego mógł pomyśleć. Chciałaby tylko, aby przestał się obawiać. Domyślała się, że przez nią spotkały go przykrości. Parzyła ją ta świadomość. Już dość. Tylko że wtedy uniósł różdżkę. Nie widziała niuchacza, postanowiła też zignorować barierę. Mijali się w kaprysach rozbawionego losu. Wymknęła się z bezpiecznej kopuły i znów mógł ją ujrzeć. Wielkimi oczami spoglądała na młodzieńca, którego nie spodziewała się ujrzeć już nigdy więcej. – Och, Steffenie, nie ma tutaj mojej ciotki – zaczęła najpierw, spokojnie, choć pod językiem zaczynały kipieć niecierpliwe emocje. – Ani nikogo z dworu. Jestem tutaj sama. Opuściłam mój dom, moją rodzinę i mojego narzeczonego. Zawiodłam potężną Wendelinę – powiedziała wreszcie, już męczona zawiłościami ostatni minut. Czuła, że mogła mu ufać. – Przestałam być damą. Jestem zgniłą gałęzią, jestem wygaszonym pożarem, jestem zdrajcą. Czy uwierzysz? – mówiła cicho, trochę drżała, trochę też oswajała się z tymi wstrętnymi określeniami, których nigdy nie spodziewała się dostrzec przy swoimi imieniu. Każde z nich było ciężkie, krzywdzące. Smakowały gorzko, trująco, ale gdy się do nich przyznawała, czuła też jakąś niepojętą ulgę. Za wcześnie, by zdążyła prawdziwie nacieszyć się zupełnie nowym życiem. Odkryć je musiała sama, powoli. – Poprosiłam Alexa o pomoc. Wciąż nie wiem… co się właściwie zdarzyło, gdzie ja jestem – wyjaśniła dość nieskładnie i pozwoliła, by nieco osłabione trudnym wyznaniem ciało zakołysało się wraz z mocniejszym uderzeniem wiatru. To jest prawda. – Poczułam po prostu, że muszę… - dodała ciszej, a później popatrzyła nieco odważniej na Steffena. – Wydostać się. Ale… ty. Co tutaj robisz? – spytała, nie mogąc powstrzymać pędzonej niepokojem ciekawości. – Wydajesz się taki nieprawdziwy. Jak złudzenie. - Powstrzymała dzielnie chęć dotknięcia Steffena. Przechyliła lekko głowę, obserwując smugę brokatu, która ułożyła się na jego czole. Skryte w gałęziach skrzydło zaświergotało, a Bella pozwoliła sobie na niezbyt wyraźny uśmiech. Przecież jej serce cieszyło się na widok tego czarodzieja. Pod pogodniejszą zbroją chowała się potrzaskana aura. Kruszyła się, mając przed sobą tak niepewną przyszłość.
Co mógł o niej pomyśleć? Jak się czuł? Odruchowo sięgnęła lewą dłonią do prawej, pogłaskała jeden z palców. Był nagi, brakowało ważnego symbolu. Dziś była niczyja, o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Skrycie marzyła, że mogłaby któregoś dnia stać się częścią tego nowego świata, prawdziwą mieszkanką Kurnika, na nowo rodziną Alexa. Choć… nie istniał moment, w którym zerwałaby się ta bliskość. Tak samo i teraz nie pogrzebała uczucia do rodziców, tęskniła za tradycją i przestrzenią arystokratów spod salamandrowej broszy. Selwynowie się nie bali, każdego dnia rzucali wyzwania światu. A jednak dziś Isabella czuła lęk, trudny do pojęcia. Nie była pewna, czy Steffen zdoła zrozumieć, co takiego się wydarzyło i jak wielkie ma to dla niej znaczenie. Być może gdyby nie pomoc kuzyna, to nigdy by się stamtąd nie wydostała. Wiele chciałaby powiedzieć. Cattermole mógł jej wysłuchać?
Wstydliwie kichnięcie pozwoliło jej odkryć, że nie śni. Czy w snach nos łaskotał aż tak dokuczliwie? Czy w snach kichało się na mężczyzn, przez których serce pęczniało od tylu emocji? To niemożliwe! W żadnej baśni, w żadnej miłosnej historii. Zawstydzona więc opuściła główkę nisko, jakby znów miała siedem lat i ciotka przyłapała ją na jakimś niewdzięcznym zajęciu. Nie stała się nagle dziewczyną z miasteczka, nie przestała myśleć jak trenowana od pieluch szlachcianka. Niepoprawne myśli ukrywała głęboko pod falami złotych kosmyków, ale po jej twarzy przesuwały się promienie słońca, obnażając każdy wstydliwy skrawek czerwieni. – Przepraszam – wybełkotała skrępowana, a później lekko zatrzymała wargę między zębami. Popatrzyła na niego, jakby bardzo nie wiedziała, co się stało i gdzie się znajdują. Chciała go dotknąć, przegonić ożywione wizje. Wiedziała, że miały prawo się pojawić, bo ta czupryna poruszyła w niej zbyt wiele kawałków duszy, pootwierała pozamykane drogi. Och, Isabello, jak to nieładnie! Co ty wyprawiasz? Otworzyła usta, jakby próbowała wyjaśnić, coś powiedzieć, zaprotestować, ale zdołał ją wyprzedzić. Słowa ugrzęzły w gardle za głęboko, słowa potrzebowały śmiałości, a ta postanowiła schować się gdzieś za drewutnią i ten obrazek obserwować z ukrycia. Dlaczego właśnie teraz?
Z zaskoczeniem przyjęła jego teorię. Lady Morgana, pojmany Alex, ucieczka, atak, niewola. O Wendelino, przecież Steffek nic nie rozumiał, o niczym nie wiedział! To nie tak, wszystko na opak. Pofrunęły gdzieś daleko rozsądne teorie i mógł liczyć jedynie na psotne podpowiedzi. Chciała móc mu wszystko wyjaśnić, uspokoić rozpędzone serce, zapalonego bohatera, który bronił jej nawet po tym wszystkim. Bronił też Alexa, na którego czyhała okrutna ciotka. Kręciła głową Bella, porządkując wizje łamacza klątw. Pogubiona zaczynała wreszcie wyplątywać się z supłów. Przedłużające się zdarzenie stawało się prawdziwe. On też… był prawdziwy. Dlatego jeszcze mocniej odczuła wstrząsy w głębi ścieśnionego brzucha. Brokat wygodnie ułożył się na jej buzi, zrosił włosy i okrył ramiona, ale w tej drobnej chwili Isabella czuła się naga, bezbronna przed obliczem kogoś, kto w jej przygaszonej po niedawnych dramatach duszy wzniecał tak wiele iskier. Była wdzięczna, że na podwórku nikt nie podglądał tak żenującego występku niedawnej damy, choć spodziewała się, że z domku lub od furtki nadejdzie zaraz jakieś zaciekawione oko.
Zrobiła odważny(!) krok w stronę Steffka. Postanowiła opowiedzieć mu o wszystkim, zdjąć z niego ciężar bohaterstwa. Nie musiał biec na pomoc pojmanemu przez nestorzycę Farleyowi. Wystarczy, że choć przez chwilę będą mogli porozmawiać. Nie wiedziała, od czego powinna zacząć i co takiego mógł pomyśleć. Chciałaby tylko, aby przestał się obawiać. Domyślała się, że przez nią spotkały go przykrości. Parzyła ją ta świadomość. Już dość. Tylko że wtedy uniósł różdżkę. Nie widziała niuchacza, postanowiła też zignorować barierę. Mijali się w kaprysach rozbawionego losu. Wymknęła się z bezpiecznej kopuły i znów mógł ją ujrzeć. Wielkimi oczami spoglądała na młodzieńca, którego nie spodziewała się ujrzeć już nigdy więcej. – Och, Steffenie, nie ma tutaj mojej ciotki – zaczęła najpierw, spokojnie, choć pod językiem zaczynały kipieć niecierpliwe emocje. – Ani nikogo z dworu. Jestem tutaj sama. Opuściłam mój dom, moją rodzinę i mojego narzeczonego. Zawiodłam potężną Wendelinę – powiedziała wreszcie, już męczona zawiłościami ostatni minut. Czuła, że mogła mu ufać. – Przestałam być damą. Jestem zgniłą gałęzią, jestem wygaszonym pożarem, jestem zdrajcą. Czy uwierzysz? – mówiła cicho, trochę drżała, trochę też oswajała się z tymi wstrętnymi określeniami, których nigdy nie spodziewała się dostrzec przy swoimi imieniu. Każde z nich było ciężkie, krzywdzące. Smakowały gorzko, trująco, ale gdy się do nich przyznawała, czuła też jakąś niepojętą ulgę. Za wcześnie, by zdążyła prawdziwie nacieszyć się zupełnie nowym życiem. Odkryć je musiała sama, powoli. – Poprosiłam Alexa o pomoc. Wciąż nie wiem… co się właściwie zdarzyło, gdzie ja jestem – wyjaśniła dość nieskładnie i pozwoliła, by nieco osłabione trudnym wyznaniem ciało zakołysało się wraz z mocniejszym uderzeniem wiatru. To jest prawda. – Poczułam po prostu, że muszę… - dodała ciszej, a później popatrzyła nieco odważniej na Steffena. – Wydostać się. Ale… ty. Co tutaj robisz? – spytała, nie mogąc powstrzymać pędzonej niepokojem ciekawości. – Wydajesz się taki nieprawdziwy. Jak złudzenie. - Powstrzymała dzielnie chęć dotknięcia Steffena. Przechyliła lekko głowę, obserwując smugę brokatu, która ułożyła się na jego czole. Skryte w gałęziach skrzydło zaświergotało, a Bella pozwoliła sobie na niezbyt wyraźny uśmiech. Przecież jej serce cieszyło się na widok tego czarodzieja. Pod pogodniejszą zbroją chowała się potrzaskana aura. Kruszyła się, mając przed sobą tak niepewną przyszłość.
Co mógł o niej pomyśleć? Jak się czuł? Odruchowo sięgnęła lewą dłonią do prawej, pogłaskała jeden z palców. Był nagi, brakowało ważnego symbolu. Dziś była niczyja, o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Skrycie marzyła, że mogłaby któregoś dnia stać się częścią tego nowego świata, prawdziwą mieszkanką Kurnika, na nowo rodziną Alexa. Choć… nie istniał moment, w którym zerwałaby się ta bliskość. Tak samo i teraz nie pogrzebała uczucia do rodziców, tęskniła za tradycją i przestrzenią arystokratów spod salamandrowej broszy. Selwynowie się nie bali, każdego dnia rzucali wyzwania światu. A jednak dziś Isabella czuła lęk, trudny do pojęcia. Nie była pewna, czy Steffen zdoła zrozumieć, co takiego się wydarzyło i jak wielkie ma to dla niej znaczenie. Być może gdyby nie pomoc kuzyna, to nigdy by się stamtąd nie wydostała. Wiele chciałaby powiedzieć. Cattermole mógł jej wysłuchać?
Zatrzymał przelotnie wzrok na jej rumianych ustach, zupełnie nieprzejęty kichnięciem. Była taka piękna... Twarz mu złagodniała, najchętniej znowu by ją pocałował, ale przecież
1) Była obiecana komuś innemu...
2) Troszeczkę jeszcze wątpił w swoje umiejętności w dziedzinie całowania...
3) Zwykle troszkę płakała, ilekroć robił lub mówił coś romantycznego...
4) MORGANA CHYBA PRZYSZŁA TU ZABIĆ ALEXA, NA MERLINA!
Dlatego posłuchał głosu rozsądku, oderwał wzrok od Isabelli, rzucił udane - na szczęście! - zaklęcie i przekonany, że dziewczyna jest bezpieczna, z bijącym sercem ruszył w stronę Kurnika.
Przeszedł dokładnie dwa kroki, aż pod jego nogi zaplątało się coś czarnego (pomocy, czy to jakaś arystokratyczna, magicznie zmutowana bestia?!) i Steffen o mało się nie potknął. Przerażony, zacisnął palce mocniej na różdżce, spojrzał w dół i ku swojemu zdumieniu rozpoznał niuchacza. Dobrze, że widział je już u Philippy i nie mógł pomylić tego gatunku z żadnym potworkiem.
Uniósł wysoko brwi i w pierwszej chwili chciał pozwolić niuchaczowi zebrać skarby i odejść (miał tutaj w końcu misję ratunkową do spełnienia), ale coś rozbłysło srebrem w trawie i przykuło jego uwagę. Ojej, czy to... szczur na łańcuszku?
Na moment zapominając o misji, Steffen nachylił się i porwał naszyjnik sprzed nosa niuchacza - oby sekunda opóźnienia nie kosztowała życia Alexa ani mieszkańców Kurnika. Wyprostował się, gotów iść dalej, ale powstrzymał go głos Isabelli.
Odwrócił się przez ramię i otworzył usta, chcąc błagać ją, by wróciła za barierę i uciekała stąd jak najdalej.
-S...sama? - wyjąkał w zamian, spoglądając na lady Selwyn oczyma wielkimi jak spodki. Damy nie mogły przecież chodzić nigdzie zupełnie same, nic z tego nie rozumiał...
Opuścił rękę z różdżką, w drugiej ściskając łańcuszek i postąpił krok w stronę Isabelli, przypatrując się jej uważnie. Jej słowa były tak dziwne, niezrozumiałe, nieco okrutne, a nieco... Nie, nie, na pewno się przesłyszał. Te słowa nie mogły mu dawać tak niespodziewanej i zwodniczej nadziei.
-N..nie jesteś gałęzią, jesteś płomieniem. Zawsze będziesz damą. - zaprotestował odruchowo, a znaczenie jej porównań nie dotarło jeszcze do niego w pełni. Był tylko świadom, że Isabella najwyraźniej straciła zupełnie samoocenę i oskarża się o jakieś niebywałe rzeczy.
-Nie jesteś zdrajcą tylko dlatego, że wyszłaś z domu bez przyzwoitki! - zapewnił gorąco, przerywając jej w pół słowa i wreszcie łącząc jeden fakt z drugim. Merlinie, czy damy naprawdę tak przeżywały takie przewinienia? Jak bardzo Isabella musiała wewnętrznie cierpieć, gdy potajemnie spotkała się z nim pod Białym Mostem?
Isabella mówiła dalej, o Alexie, o wydostaniu się, a Steffen... nie do końca jeszcze rozumiał. Zamilkł nagle, co było jak na niego nietypowe, a potem odruchowo podążył wzrokiem za gestem dłoni Isabelli. Zobaczył jej serdeczny palec, bez pierścionka.
Otworzył szeroko oczy, rozdziawił usta, ale nie znalazł właściwych słów i tylko upuścił różdżkę z wrażenia.
-N...n...n... - nigdy w życiu się nie jąkał. -N..nie jesteś już zaręczona? - upewnił się wreszcie, wydobywając jedno, najważniejsze pytanie z gonitwy myśli. Stał jak wryty, spoglądając na Isabellę niemal jak na najrzadszą księgę z runami z Działu Ksiąg Zakazanych, jak na nowe latające znicze zaprojektowane przez Bertiego, jak na pokaźny czek od Czarownicy wręczony mu za obsmarowanie lorda Lestrange... nie, nie, spoglądał na nią z jeszcze większą mieszaniną zdumienia i zachwytu.
-To cud czy sen? - szepnął w końcu, a zdumienie na twarzy ustąpiło wreszcie miejsca jakiemuś smutkowi. No tak, to musiał być sen. Takie rzeczy zdarzają się tylko w snach albo w powieściach romansowych. Damy nie zjawiają się ot tak, na grządkach przyjaciół skromnych łamaczy klątw.
Och, Isabella go o coś pytała. Czyli to taki interaktywny sen.
-Jestem przyjacielem Alexa, chciałem zaprosić go na parapetówkę... ale wiesz, jeśli to sen, to nie chcę się obudzić i wspominać rozmowy o parapetówkach. - zaczął, uśmiechając się jakoś smutno. Nie mógł mieć Isabelli na jawie, ale skoro podświadomość podsuwała mu ostatnią taką okazję (śnienie o mężatkach było jakoś niewłaściwe) to postanowił obudzić się z bardziej romantycznym wspomnieniem. Odważnie (teraz nie ma się w końcu czego bać!) ujął dłoń Isabelli i złożył na niej delikatny pocałunek.
-Zawsze będę o tobie pamiętał, Isabello. - zapewnił gorliwie, składając obietnicę samemu sobie.
1) Była obiecana komuś innemu...
2) Troszeczkę jeszcze wątpił w swoje umiejętności w dziedzinie całowania...
3) Zwykle troszkę płakała, ilekroć robił lub mówił coś romantycznego...
4) MORGANA CHYBA PRZYSZŁA TU ZABIĆ ALEXA, NA MERLINA!
Dlatego posłuchał głosu rozsądku, oderwał wzrok od Isabelli, rzucił udane - na szczęście! - zaklęcie i przekonany, że dziewczyna jest bezpieczna, z bijącym sercem ruszył w stronę Kurnika.
Przeszedł dokładnie dwa kroki, aż pod jego nogi zaplątało się coś czarnego (pomocy, czy to jakaś arystokratyczna, magicznie zmutowana bestia?!) i Steffen o mało się nie potknął. Przerażony, zacisnął palce mocniej na różdżce, spojrzał w dół i ku swojemu zdumieniu rozpoznał niuchacza. Dobrze, że widział je już u Philippy i nie mógł pomylić tego gatunku z żadnym potworkiem.
Uniósł wysoko brwi i w pierwszej chwili chciał pozwolić niuchaczowi zebrać skarby i odejść (miał tutaj w końcu misję ratunkową do spełnienia), ale coś rozbłysło srebrem w trawie i przykuło jego uwagę. Ojej, czy to... szczur na łańcuszku?
Na moment zapominając o misji, Steffen nachylił się i porwał naszyjnik sprzed nosa niuchacza - oby sekunda opóźnienia nie kosztowała życia Alexa ani mieszkańców Kurnika. Wyprostował się, gotów iść dalej, ale powstrzymał go głos Isabelli.
Odwrócił się przez ramię i otworzył usta, chcąc błagać ją, by wróciła za barierę i uciekała stąd jak najdalej.
-S...sama? - wyjąkał w zamian, spoglądając na lady Selwyn oczyma wielkimi jak spodki. Damy nie mogły przecież chodzić nigdzie zupełnie same, nic z tego nie rozumiał...
Opuścił rękę z różdżką, w drugiej ściskając łańcuszek i postąpił krok w stronę Isabelli, przypatrując się jej uważnie. Jej słowa były tak dziwne, niezrozumiałe, nieco okrutne, a nieco... Nie, nie, na pewno się przesłyszał. Te słowa nie mogły mu dawać tak niespodziewanej i zwodniczej nadziei.
-N..nie jesteś gałęzią, jesteś płomieniem. Zawsze będziesz damą. - zaprotestował odruchowo, a znaczenie jej porównań nie dotarło jeszcze do niego w pełni. Był tylko świadom, że Isabella najwyraźniej straciła zupełnie samoocenę i oskarża się o jakieś niebywałe rzeczy.
-Nie jesteś zdrajcą tylko dlatego, że wyszłaś z domu bez przyzwoitki! - zapewnił gorąco, przerywając jej w pół słowa i wreszcie łącząc jeden fakt z drugim. Merlinie, czy damy naprawdę tak przeżywały takie przewinienia? Jak bardzo Isabella musiała wewnętrznie cierpieć, gdy potajemnie spotkała się z nim pod Białym Mostem?
Isabella mówiła dalej, o Alexie, o wydostaniu się, a Steffen... nie do końca jeszcze rozumiał. Zamilkł nagle, co było jak na niego nietypowe, a potem odruchowo podążył wzrokiem za gestem dłoni Isabelli. Zobaczył jej serdeczny palec, bez pierścionka.
Otworzył szeroko oczy, rozdziawił usta, ale nie znalazł właściwych słów i tylko upuścił różdżkę z wrażenia.
-N...n...n... - nigdy w życiu się nie jąkał. -N..nie jesteś już zaręczona? - upewnił się wreszcie, wydobywając jedno, najważniejsze pytanie z gonitwy myśli. Stał jak wryty, spoglądając na Isabellę niemal jak na najrzadszą księgę z runami z Działu Ksiąg Zakazanych, jak na nowe latające znicze zaprojektowane przez Bertiego, jak na pokaźny czek od Czarownicy wręczony mu za obsmarowanie lorda Lestrange... nie, nie, spoglądał na nią z jeszcze większą mieszaniną zdumienia i zachwytu.
-To cud czy sen? - szepnął w końcu, a zdumienie na twarzy ustąpiło wreszcie miejsca jakiemuś smutkowi. No tak, to musiał być sen. Takie rzeczy zdarzają się tylko w snach albo w powieściach romansowych. Damy nie zjawiają się ot tak, na grządkach przyjaciół skromnych łamaczy klątw.
Och, Isabella go o coś pytała. Czyli to taki interaktywny sen.
-Jestem przyjacielem Alexa, chciałem zaprosić go na parapetówkę... ale wiesz, jeśli to sen, to nie chcę się obudzić i wspominać rozmowy o parapetówkach. - zaczął, uśmiechając się jakoś smutno. Nie mógł mieć Isabelli na jawie, ale skoro podświadomość podsuwała mu ostatnią taką okazję (śnienie o mężatkach było jakoś niewłaściwe) to postanowił obudzić się z bardziej romantycznym wspomnieniem. Odważnie (teraz nie ma się w końcu czego bać!) ujął dłoń Isabelli i złożył na niej delikatny pocałunek.
-Zawsze będę o tobie pamiętał, Isabello. - zapewnił gorliwie, składając obietnicę samemu sobie.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Sama – szepnęła z dozą niespodziewanej nieśmiałości. Jakby było jej wstyd. Właściwie to było! Przecież opuściła rodziców, wyrzekła się brata, zdradziła ród, porzuciła narzeczonego. Tak mogłaby wyliczać, tak rosło dobrze pielęgnowane wyobrażenie o gniewie bliskich i plotce, która teraz demolowała dobre imię salamandrowej familii. Sama, jakby odczuwała wstręt i smutek jednocześnie. A przecież między jasne skręcone pasma wkradł się słoneczny wiatr, przecież teraz pierwszy raz w życiu mogła być sobą i decydować o losie. Chciała sięgać po to, co naprawdę było jej drogie. Było to przedziwne uczucie, Bella uczyła się chodzić, uczyła się interpretować ten świat i mówić jego językiem, choć to wczesna pora, by ktokolwiek zechciał rzucić ją na głęboką wodę i tak po prostu wypuścić z Doliny. Najpierw poznawała więc Kurnik, jego mieszkańców, dotyk codziennych obowiązków i niewygodę życia pozbawionego służby i luksusów. Jeśli jednak Alex potrafił, to i jej się uda. Była uparta, rozpędzona, rozpalana od środka zagadkową mocą, której nie mogło ugasić już nic i nikt. Nawet przywódczyni, która kilka dni temu spisała ją na stratę. Odtąd lady nie była damą, odtąd nikt nie usuwał z jej drogi kamieni i nikt nie głaskał jej po włosach. Sama, ale zyskująca zupełnie nowych przyjaciół. Rodzinę.
Oczy szeroko otwarte, zachwycone, zauroczone jego pochwałami zdawały się tryskać pogodną iskrą. Wierzył w nią, w jej wieczny płomień, niezachwianie. Czyżby żadną wartością nie były dla Steffena jej dawne przywileje? Głęboki wdech i pukające nerwowo serce zdradziły próbę pognania, chęć wypowiedzenia kolejnych słów, naprostowana faktów, zaklaskania w uniesieniu. Jakże lubiła jego dobroć i niepoprawną wręcz próbę malowania świata szczęśliwością. Jakby problemy malały lub jakby nie istniały wcale.
– Steffenie, tak pięknie mówisz, czuję się o wiele lepiej z myślą, że nie stałam się… – gorsza. – Kimś złym, kimś, kogo nie chciałbyś znać, kogo nie chciałbyś polubić – mówiła przejęta, odkrywając nagle, jak bardzo chciałaby, by wciąż z nią rozmawiał, by darzył ją sympatią i otaczał swym beztroskim uśmiechem. Wodospady jego wręcz dziecięcej wiary i szczerości zdawały się leczyć połamaną dusze upadłej damy. Nawet o tym nie wiedział, ale w jednej chwili stał się lekarstwem. Nie chciała być nigdzie indziej, tylko tu, przy nich wszystkich, przy tych grządkach, przy dachach Kurnika i daleko poza wybrzeżami rozgrzanych salamander. Rozmarzona i podatna na westchnienia oczarowanego serca wpatrywała się w niego z coraz mniejszą niepewnością, choć.. choć chyba nie rozumiał.
– Już tylko sama sobie jestem przyzwoitką – stwierdziła trochę rozbawiona tym nowym obrazkiem z rzeczywistości. – Nie jestem. Upadły sojusze z chwilą, gdy opuściłam ród. Zawiodłam ich, tak bardzo zawiodłam, ale wiesz, wreszcie czuję się wolna, czuję, że teraz będę mogła sięgnąć po to, co do tej pory było dla mnie niedostępne. Choć… choć już tęsknię za niektórymi przyjemnościami damy – oświadczyła trochę zamyślona. Prawda wypowiadała te słowa, prawdziwe było rozchwianie, prawdziwe okazało się uczucie stąpania po niepewnym gruncie, ale pod czułym okiem niektórych osób mogła chyba spróbować. Tym bardziej, że nowy rozdział oznaczał pootwieranie szeroko wrota do najgłębszych marzeń.
Szczurzy chłopiec zamknięty w łatwym wniosku o sennej iluzji zgarnął jej małą rączkę, wciąż jeszcze gładką (ale już niedługo!) i ucałował chłodną skórę, sprawiając, że dreszcz od czułego znaku przemknął przez całą rączkę, ramię, aż trafił gdzieś głębiej, o wiele głębiej. Byli snem? Zwątpiła, ale przecież w snach nie mogłaby tego wszystkiego czuć. Piekły ją policzki tak okrutnie, koił je powiew wiatru, ale nawet on nie umiał zgasić niespodziewanej ekscytacji. To nie tak! Gwałtowny krok w stronę chłopca, a potem palec, który skubnął skrawek jego szaty. Nie była tak miła jak eleganckie jedwabie lordów.
– To nie jest sen – odparła najpierw, unosząc wyżej główkę, popatrzyła mu w oczy, długo, głęboko i z nienormalną iskrą. Czuła natchnienie. Pchało ją ku niemu. – Drogi Steffenie, jestem prawdziwa. Ty również. Popatrz – zakomunikowała nagle, postanawiając, że winna zagubionemu paniczykowi udowodnić realność tej niewiarygodnej chwili. Schyliła się i zerwała stokrotkę spomiędzy zielonych wstążek trawy. Lekko przesunęła kwiatkiem po chłopięcym policzku, a potem włożyła mu ją za ucho i uśmiechnęła się. Na pewno poczuł. Musiał! – Dlatego, proszę, nie mów już tak, jakbym umarła, zniknęła, przepadła i zbladła. Nie jestem blada! Choć może faktycznie moje włosy już się tak nie błyszczą, a sukienki… – urwała, przyłapując się na tym, że zaczyna za dużo gadać. Wzięła głęboki wdech. – Po prostu nie nazywam się już Selwyn i mieszkam sobie w tej miłej chatce. I właściwie to nie wiem, co będzie dalej – bąknęła na końcu, umykając już spojrzeniem przed oczkami Steffena. Czy teraz już rozumiał? Bieda Isa właśnie uświadomiła sobie, jak bardzo bajkowo brzmiały kreowane przez nią znaki tej nowej rzeczywistości. Mógł wątpić. I jej czasem wydawało się, że to tylko senne marzenia. Ale wiedziała, że już zdołała się obudzić, a Cattermole wciąż stał obok.
Nie zapomniał. A jego słowa brzmiały jak wielka obietnica.
Oczy szeroko otwarte, zachwycone, zauroczone jego pochwałami zdawały się tryskać pogodną iskrą. Wierzył w nią, w jej wieczny płomień, niezachwianie. Czyżby żadną wartością nie były dla Steffena jej dawne przywileje? Głęboki wdech i pukające nerwowo serce zdradziły próbę pognania, chęć wypowiedzenia kolejnych słów, naprostowana faktów, zaklaskania w uniesieniu. Jakże lubiła jego dobroć i niepoprawną wręcz próbę malowania świata szczęśliwością. Jakby problemy malały lub jakby nie istniały wcale.
– Steffenie, tak pięknie mówisz, czuję się o wiele lepiej z myślą, że nie stałam się… – gorsza. – Kimś złym, kimś, kogo nie chciałbyś znać, kogo nie chciałbyś polubić – mówiła przejęta, odkrywając nagle, jak bardzo chciałaby, by wciąż z nią rozmawiał, by darzył ją sympatią i otaczał swym beztroskim uśmiechem. Wodospady jego wręcz dziecięcej wiary i szczerości zdawały się leczyć połamaną dusze upadłej damy. Nawet o tym nie wiedział, ale w jednej chwili stał się lekarstwem. Nie chciała być nigdzie indziej, tylko tu, przy nich wszystkich, przy tych grządkach, przy dachach Kurnika i daleko poza wybrzeżami rozgrzanych salamander. Rozmarzona i podatna na westchnienia oczarowanego serca wpatrywała się w niego z coraz mniejszą niepewnością, choć.. choć chyba nie rozumiał.
– Już tylko sama sobie jestem przyzwoitką – stwierdziła trochę rozbawiona tym nowym obrazkiem z rzeczywistości. – Nie jestem. Upadły sojusze z chwilą, gdy opuściłam ród. Zawiodłam ich, tak bardzo zawiodłam, ale wiesz, wreszcie czuję się wolna, czuję, że teraz będę mogła sięgnąć po to, co do tej pory było dla mnie niedostępne. Choć… choć już tęsknię za niektórymi przyjemnościami damy – oświadczyła trochę zamyślona. Prawda wypowiadała te słowa, prawdziwe było rozchwianie, prawdziwe okazało się uczucie stąpania po niepewnym gruncie, ale pod czułym okiem niektórych osób mogła chyba spróbować. Tym bardziej, że nowy rozdział oznaczał pootwieranie szeroko wrota do najgłębszych marzeń.
Szczurzy chłopiec zamknięty w łatwym wniosku o sennej iluzji zgarnął jej małą rączkę, wciąż jeszcze gładką (ale już niedługo!) i ucałował chłodną skórę, sprawiając, że dreszcz od czułego znaku przemknął przez całą rączkę, ramię, aż trafił gdzieś głębiej, o wiele głębiej. Byli snem? Zwątpiła, ale przecież w snach nie mogłaby tego wszystkiego czuć. Piekły ją policzki tak okrutnie, koił je powiew wiatru, ale nawet on nie umiał zgasić niespodziewanej ekscytacji. To nie tak! Gwałtowny krok w stronę chłopca, a potem palec, który skubnął skrawek jego szaty. Nie była tak miła jak eleganckie jedwabie lordów.
– To nie jest sen – odparła najpierw, unosząc wyżej główkę, popatrzyła mu w oczy, długo, głęboko i z nienormalną iskrą. Czuła natchnienie. Pchało ją ku niemu. – Drogi Steffenie, jestem prawdziwa. Ty również. Popatrz – zakomunikowała nagle, postanawiając, że winna zagubionemu paniczykowi udowodnić realność tej niewiarygodnej chwili. Schyliła się i zerwała stokrotkę spomiędzy zielonych wstążek trawy. Lekko przesunęła kwiatkiem po chłopięcym policzku, a potem włożyła mu ją za ucho i uśmiechnęła się. Na pewno poczuł. Musiał! – Dlatego, proszę, nie mów już tak, jakbym umarła, zniknęła, przepadła i zbladła. Nie jestem blada! Choć może faktycznie moje włosy już się tak nie błyszczą, a sukienki… – urwała, przyłapując się na tym, że zaczyna za dużo gadać. Wzięła głęboki wdech. – Po prostu nie nazywam się już Selwyn i mieszkam sobie w tej miłej chatce. I właściwie to nie wiem, co będzie dalej – bąknęła na końcu, umykając już spojrzeniem przed oczkami Steffena. Czy teraz już rozumiał? Bieda Isa właśnie uświadomiła sobie, jak bardzo bajkowo brzmiały kreowane przez nią znaki tej nowej rzeczywistości. Mógł wątpić. I jej czasem wydawało się, że to tylko senne marzenia. Ale wiedziała, że już zdołała się obudzić, a Cattermole wciąż stał obok.
Nie zapomniał. A jego słowa brzmiały jak wielka obietnica.
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Grządki
Szybka odpowiedź