Grządki
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Grządki
Na kawałku terenu przylegającego do Kurnika zostały wytyczone grządki. Mieszkańcy domostwa starają się na nich – przy czym słowo starają jest tu słowem kluczowym – wyhodować część podstawowych warzyw, z których przyrządzane są posiłki. W zależności od sezonu można znaleźć tu różne rośliny, nigdy do końca nie wiadomo też, kto i co tu tak dokładnie posiał.
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
Cave Inimicum, Mała twierdza, Oczobłysk, Tenuistis, Zawierucha
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:15, w całości zmieniany 5 razy
Wystarczyło tylko wyciągnąć kolanko, albo unieść nieco stopę, by trącić spódnicę panny Weasley. Isabella siedziała blisko niej, czujnie i w oczekiwaniu. Nastrój gęstniał, emocje rozpalały się, jak maźnięta płomieniem ścieżka z węgla. Jeszcze chwila, a kroczyć będą po ścieżce ognia. Tak właśnie myślała, odnajdując w spojrzeniu córki z Devon wielki ciężar, wątpliwość, ale i niesamowite światło. W tym schronie, pod dachem trwały gotowe do zwierzeń i wszystkich kobiecych czarów. Zdolne do rytuałów i bliskości. Dawała jej spokój i namiastkę cierpliwości, domyślając się, że najpierw Melody musiała przedrzeć się przez wszystkie bariery we własnych myślach. Burzowa orkiestra próbowała wedrzeć się między szczeliny, zanucić im donośnie, zadzwonić w uszach i odciągnąć uwagę od sekretów. Tyle że one pęczniały. Nie rozganiały ich westchnienia rudowłosej dziewczyny. Parowała herbatka, ale Bella nie śmiała teraz złapać spodka w obawie, że uszko filiżanki nagle okazałoby się zbyt śliskie i tak gorąco przelałoby się po sukni. Dalej, Melody, dalej. Nie lękaj się! Spojrzenie Belli było czujne, troskliwe, ale i wymowne. Odtwarzała w tym czasie całe drzewo genealogiczne Nottów, wszystkie twarze, o których pamiętała, piękne profile, powabne ukłony i tańce z lwimi kawalerami. A może nawet dane im było minąć się na zeszłorocznym sabacie? W napięciu dwanaście razy wygładziła zagniecenia na sukience. Zdawało je się nawet, że słyszy, jak pod podłogą, w zanurzonych w ziemi piwnicach niuchacz rozprawia się z paroma starymi garnkami, a podejrzany brzęk dziwnie pobrzmiewa pośród ostrego deszczu. Zewsząd napływały dźwięki, lecz była lady czekała już tylko na to, co wydostanie się ze słodkich warg Melody.
Nie mogła zwolnić, nie mogła załagodzić wniosków i myśli, kiedy otrzymała właśnie takie tropy. Już wiedziała, że nie będzie to żadne kwitnący romans, a raczej parząca historia. Chyba że… że ten Nott zboczył z rodzinnej drogi tak samo, jak ona, że nie chciał dużej strzec rodzinnego dziedzictwa i nie pragnął damy zgodnej z rodowymi ideami. W innym wypadku to kataklizm! Ach, w każdym wypadku to był kataklizm. Bała się o jej bezpieczeństwo. Przecież miłość bywała niemożliwa, ale tak prędko zaprowadzić mogła do nienawistnej pułapki. Co się z nią stanie?
Personalia jegomościa wybrzmiały, ostatnia nitka nadziei urwała się. Nie było ratunku. Żaden eliksir, żaden magiczny bandaż. Tonęła Melody, a razem z nią zmartwiona Bella. Czuła jej trud, dramat i dziwną obcość głosu.
– Zauroczył cię lord Nott – wykrztusiła słowa, które jak tortura zadrapały ją w gardło. – Melody! Ten ród nienawidzi nas, nienawidzi Weasleyów, nienawidzi mugoli. Och, ależ uczucia są niemożliwe… Ty wiesz, ty to wszystko wiesz. Że składasz swe serce komuś, kto mógłby je złamać. Nie nawet on, ale tradycja i powinność rodzinna. Jemu należna jest dama, która wzmocni sojusz. Kochana, moja biedna Melody… Wybacz płomień moich słów, ale nie mogłam ich wszystkich tłumić dłużej. Powoli, proszę, zacznij od początku. Czy jest on skłócony wewnętrznie? Czy daleko mu do myśli własnego rodu? – zapytała, próbując dojrzeć w tym wszystkim jakiś sens.
Bardziej niż ktokolwiek, kogo mogła znać panna Weasley, Isabella wiedziała, co to znaczy doznać nagłego uczucia, które nie miało prawa istnieć. Które kłóciło się z tym wszystkim, w co do tej pory wierzyła i czemu była obiecana. Wyobrażenie o przyszłości pełnej cierpienia stało się zbyt barwne, wręcz wilgotne od krwistych mgieł. – Nie krzywda, a cóż? To myśl o nieszczęściu? Czy to dlatego nazywasz go diabłem? Jak mogłabym ci pomóc? Jak pocieszyć?
Powinna uciekać, ale nie zawsze się dało.
Nie mogła zwolnić, nie mogła załagodzić wniosków i myśli, kiedy otrzymała właśnie takie tropy. Już wiedziała, że nie będzie to żadne kwitnący romans, a raczej parząca historia. Chyba że… że ten Nott zboczył z rodzinnej drogi tak samo, jak ona, że nie chciał dużej strzec rodzinnego dziedzictwa i nie pragnął damy zgodnej z rodowymi ideami. W innym wypadku to kataklizm! Ach, w każdym wypadku to był kataklizm. Bała się o jej bezpieczeństwo. Przecież miłość bywała niemożliwa, ale tak prędko zaprowadzić mogła do nienawistnej pułapki. Co się z nią stanie?
Personalia jegomościa wybrzmiały, ostatnia nitka nadziei urwała się. Nie było ratunku. Żaden eliksir, żaden magiczny bandaż. Tonęła Melody, a razem z nią zmartwiona Bella. Czuła jej trud, dramat i dziwną obcość głosu.
– Zauroczył cię lord Nott – wykrztusiła słowa, które jak tortura zadrapały ją w gardło. – Melody! Ten ród nienawidzi nas, nienawidzi Weasleyów, nienawidzi mugoli. Och, ależ uczucia są niemożliwe… Ty wiesz, ty to wszystko wiesz. Że składasz swe serce komuś, kto mógłby je złamać. Nie nawet on, ale tradycja i powinność rodzinna. Jemu należna jest dama, która wzmocni sojusz. Kochana, moja biedna Melody… Wybacz płomień moich słów, ale nie mogłam ich wszystkich tłumić dłużej. Powoli, proszę, zacznij od początku. Czy jest on skłócony wewnętrznie? Czy daleko mu do myśli własnego rodu? – zapytała, próbując dojrzeć w tym wszystkim jakiś sens.
Bardziej niż ktokolwiek, kogo mogła znać panna Weasley, Isabella wiedziała, co to znaczy doznać nagłego uczucia, które nie miało prawa istnieć. Które kłóciło się z tym wszystkim, w co do tej pory wierzyła i czemu była obiecana. Wyobrażenie o przyszłości pełnej cierpienia stało się zbyt barwne, wręcz wilgotne od krwistych mgieł. – Nie krzywda, a cóż? To myśl o nieszczęściu? Czy to dlatego nazywasz go diabłem? Jak mogłabym ci pomóc? Jak pocieszyć?
Powinna uciekać, ale nie zawsze się dało.
Wystarczyły dwa słowa wyłaniające się z jej spętanych tajemnicą warg, zamarzniętej w niebycie krtani; kąciki jej warg zadrżały, a po chwili ściągnęła je, jakby próbowała naprostować zwinięte prześcieradło. Wstyd ogarniał ją nader mocno, wszechobecnie napominając o absurdzie zauroczenia, którego padła ofiarą. Deszcz dudnił o szkliste szyby, gnane wiatrem gałęzie uderzały w okiennice, bure obłoki zaś wyścielały niebo, gdy składała słowa zakazane, świadczące o piętnie emocji zbyt trudnych w obejściu, zbyt niebezpiecznej igraszki. I nawet błękit ocząt Isabelli, otulający ją miękko i bez zbytku wyrzutów, sprawiał, iż uginała się pod ciężarem własnych wartko cieknących słów. I wzięła jeszcze jeden niepewny wdech, który zadrżał jej klatką piersiową, niby załomotał sercem o kraty żeber.
Bo przecież wielokroć dzieliły sekrety, smaczki mniej i bardziej pikantne; to jednak była tajemnica wiążąca wargi ściegiem znacznie silniejszym, aniżeli proza dnia codziennego. Czuła troskę zionącą z sodalitu jej tęczówek, czuła oparcie, a jednak w jej oczętach igrała pewna wymowna iskra, która zasugerowała Weasley, że jest oceniana.
I przez to zamknęła się w sobie jeszcze silniej.
Może gdyby była bardziej enigmą, aniżeli otwartą księgą; może gdyby jej szlacheckie pochodzenie było oczywistością przypieczętowaną, a nie darem od losu; może gdyby fatum nie igrało na jej emocjach; może wtedy byliby sobie przeznaczeni. Nie snuła jednak mrzonek, a wirującą w chmurach, rudowłosą głowę ściągała brutalnie do poziomu realiów znaczących bezlitosną kreską świat.
I serce zatrzepotało jej mocniej.
– Zauroczył? Nie. To znaczy nie wiem – odparła, wypuszczając powoli grzęznące w płucach powietrze, powzięte w przed gorliwym zaprzeczeniem. – Wiem, Isabello, wiem to! Nie musisz mi przypominać, cała sytuacja już teraz jest zbyt trudna, a gdy tak to przedstawiasz, stawia mnie to w świetle nieopamiętanej wariatki! – rzekła głośniej, a wargi jej zadrżały, znacząc oczy szklistą powłoką łez.
– To nie jest historia miłosna, Isabello. Może i jest on księciem na białym rumaku, lecz nie dla mnie. Dla wszystkich dam na salonach, dla osób… godnych. A kim ja jestem? No powiedz! – Zmarszczyła brwi. – No właśnie, nikim. On mnie przecież nie kocha, on mnie prawdopodobnie nawet nie lubi. Bawi się mną, a ja mu na to pozwalam, bo… – urwała, kręcąc głową.
– Nazywam go diabłem, bo tym właśnie jest. Zaoferował mi trujący owoc, a ja, przeciętnej klasy idiotka, wzięłam go. Nie umiem mu odmówić. Nie umiem nie uginać się pod jego dotykiem. A on mnie traktuje jak własność. – Odwróciła twarz w kierunku szyby, o którą obijały się igiełki deszczu.
Oceniała? Bella przeżywała, bo jakże nie przeżywać, kiedy dobra dusza, rumiana i niezwykła jak wiosenny motyl wpada prosto w paszczę lwa. Nie godziła się na to, by Melody zaprzedała swą niewinność i piękno niecnym łapskom lorda o tak wiadomych poglądach. Leczy czy na pewno wiadomych? Nic nie wiedziała o lordzie Leandrze, nic. Mogła jedynie snuć opowieść o jasnych i mrocznych duchach, o utartych aż do bólu przyjaźniach i nienawiściach, ale sama przecież wiedziała, że nieoczywiste historie lubiły kiełkować na nieoczywistej ziemi. I naprawdę, naprawdę chciała posłużyć jej miłością i najlepszą radą, która nie spychałaby do piekielnych czeluści panicza spod lwiego herbu, ale nie mogła, nie mogła nie kąsać panny Weasley upominającymi płomykami. Choć sama bywała głupiutka i postępowała dość naiwnie, oddając wiarę ludziom, którzy niekoniecznie na to zasługiwali, tym razem mogła kogoś ochronić. Przestrzec. Był to jedyny zamiar Belli. I wcale nie pomagała groza błyszczących w jesiennym smutku gwiezdnych map, nie ratowały jej lekko trzeszczące okna w starych, podwójnych ramach z pachnącego drewna. Nie pomagała stygnąca herbatka, która jeszcze chwilę temu miała lekko parzyć język, a krótko później koić pokaleczone złamanym sercem dusze. Bo przecież taka była pierwsza myśl córki salamander. Że jej gościa spotkało rozczarowanie, że jej serce krwawiło. Nie chciała jej ranić swoim wyraźnym sprzeciwem, naprawdę przyszykowała olbrzymie pokłady zrozumienia. Tylko przepadła. Widziała krwawy plon tej wojny, wiedziała o tym, że angażowali się w te sprawy czcigodni lordowie, których podziwiała, u których tak często gościła. Z chęcią spoglądałaby na zauroczoną buzię pokropioną piegami, na szaleństwo w oczach i odrobinę miłosnej beztroski – sama czuła, jak napędzają ją te emocje. Ale teraz? Cóż czynić?
– Och, nie, to nie tak, Melody! Nie czynię z ciebie wariatki. Jesteś jak ten pogubiony płomień, który odkrył miłe ciepło w nie swoim ognisku. Miłe jednak? Twe słowa wcale tak do końca na to nie wskazują. Spętał cię swymi urokami, ja wiem, lordowie bywają czarujący, kuszą, wabią i obiecują, ja wiem, że jest w nich coś, czemu trudno się oprzeć. Lordowie, mężczyźni, oni, och, Melody! Mówię jedynie troską, nie jestem twoim sądem, uwierz mi – wyjawiła zasmucona, przejęta i naprawdę poruszona tym wszystkim. Jej łzami i zarzutem wyrywającym się z koloru pięknych ocząt. Czy Bella ją zawiodła? Czy to koniec ich pokrewnych serc? Jakże przestrzec ją przed widmem intrygi i jeszcze większym bólem? Naprawdę chciała jej pomóc, uspokoić rozpędzoną pierś i otrzeć prędko wilgotniejące lico.
Kolejne słowa były jak strzały. Jak ognisty łuk bezbłędnie wbijający się we wrażliwe miejsca. Prosto w Bellę, prosto w Melody. Z pierwszych ran zaś powstawały iskry. To nie był dobry pożar, to nie ta moc, nie ta historia. Przecież panienka Weasley nie mogła tak przepaść! – Proszę, nie mów o sobie tak ostro, okrutnie. Nieprawdą jest, że jesteś nikim. W czym mu ustępujesz? Rody szlacheckie od lat dyktują nam przyszłość, historię, świętości i wartości. Weasleyowie nie bez powodu się tym zasadom sprzeciwiają. Ty masz wolność, której nie ma wiele innych kobiet z rodzin arystokratów, ty masz wybór, o który… o który ja musiałam walczyć – Przełknęła gorycz, która i ją zaczęła poszczypywać w duszy. – Nie lubi, nie kocha, bawi się… Brzmi to jak tortura, wstrętna krzywda, której lord, każdy, niezależnie od nazwiska, winien się wstydzić. On nie jest ciebie godzien, a nie ty jego – wymówiła poważnie, mocno, wzburzona i aż poderwana z kanapy – do lotu, do działania, do wszystkiego, co tylko należało w tej sprawie uczynić. – Ty jesteś kwiatem, klejnotem, na który on nie zasługuje. Ty mogłabyś go pokochać szczerą i piękną miłością, ale on tego nie doceni, skoro tak brzydko nawet sama opisujesz jego uczucia. Nie należysz do niego – wyjawiła namiętnie, a w myśli poczuła, że mogłaby zesłać na niego srogie pożary Wendeliny, gdyby tylko posiadała taką moc. A może posiadała? Nie umiała odmówić. Melody wpadła w pułapkę, a uczucia kreowały najlepsze klatki, piękne i tragiczne jak historia, o której właśnie opowiadała. – Wiesz, że jestem uzdrowicielką? Wiesz też, że warzę eliksiry. Znam się trochę na antidotach. Umiem powstrzymać działanie trucizny. Ale czy tego chcesz? Chcesz się wydostać? Chcesz przestać? Ja mogę ci pomóc. I wierzę, że powinnaś zadrwić z tego, kto tak okrutnie upatruję w tobie niemądrą i wyzbytą z najpiękniejszej wartości – obwieściła, spoglądając na nią wyczekująco. – Antidota miewają różne formy, Melody.
A pod tą metaforą czaiło się coś więcej. Przyjaźń, wsparcie, poszukiwanie rozwiązania. Z pewnością nie chodziło o miksturę z bezoaru.
– Och, nie, to nie tak, Melody! Nie czynię z ciebie wariatki. Jesteś jak ten pogubiony płomień, który odkrył miłe ciepło w nie swoim ognisku. Miłe jednak? Twe słowa wcale tak do końca na to nie wskazują. Spętał cię swymi urokami, ja wiem, lordowie bywają czarujący, kuszą, wabią i obiecują, ja wiem, że jest w nich coś, czemu trudno się oprzeć. Lordowie, mężczyźni, oni, och, Melody! Mówię jedynie troską, nie jestem twoim sądem, uwierz mi – wyjawiła zasmucona, przejęta i naprawdę poruszona tym wszystkim. Jej łzami i zarzutem wyrywającym się z koloru pięknych ocząt. Czy Bella ją zawiodła? Czy to koniec ich pokrewnych serc? Jakże przestrzec ją przed widmem intrygi i jeszcze większym bólem? Naprawdę chciała jej pomóc, uspokoić rozpędzoną pierś i otrzeć prędko wilgotniejące lico.
Kolejne słowa były jak strzały. Jak ognisty łuk bezbłędnie wbijający się we wrażliwe miejsca. Prosto w Bellę, prosto w Melody. Z pierwszych ran zaś powstawały iskry. To nie był dobry pożar, to nie ta moc, nie ta historia. Przecież panienka Weasley nie mogła tak przepaść! – Proszę, nie mów o sobie tak ostro, okrutnie. Nieprawdą jest, że jesteś nikim. W czym mu ustępujesz? Rody szlacheckie od lat dyktują nam przyszłość, historię, świętości i wartości. Weasleyowie nie bez powodu się tym zasadom sprzeciwiają. Ty masz wolność, której nie ma wiele innych kobiet z rodzin arystokratów, ty masz wybór, o który… o który ja musiałam walczyć – Przełknęła gorycz, która i ją zaczęła poszczypywać w duszy. – Nie lubi, nie kocha, bawi się… Brzmi to jak tortura, wstrętna krzywda, której lord, każdy, niezależnie od nazwiska, winien się wstydzić. On nie jest ciebie godzien, a nie ty jego – wymówiła poważnie, mocno, wzburzona i aż poderwana z kanapy – do lotu, do działania, do wszystkiego, co tylko należało w tej sprawie uczynić. – Ty jesteś kwiatem, klejnotem, na który on nie zasługuje. Ty mogłabyś go pokochać szczerą i piękną miłością, ale on tego nie doceni, skoro tak brzydko nawet sama opisujesz jego uczucia. Nie należysz do niego – wyjawiła namiętnie, a w myśli poczuła, że mogłaby zesłać na niego srogie pożary Wendeliny, gdyby tylko posiadała taką moc. A może posiadała? Nie umiała odmówić. Melody wpadła w pułapkę, a uczucia kreowały najlepsze klatki, piękne i tragiczne jak historia, o której właśnie opowiadała. – Wiesz, że jestem uzdrowicielką? Wiesz też, że warzę eliksiry. Znam się trochę na antidotach. Umiem powstrzymać działanie trucizny. Ale czy tego chcesz? Chcesz się wydostać? Chcesz przestać? Ja mogę ci pomóc. I wierzę, że powinnaś zadrwić z tego, kto tak okrutnie upatruję w tobie niemądrą i wyzbytą z najpiękniejszej wartości – obwieściła, spoglądając na nią wyczekująco. – Antidota miewają różne formy, Melody.
A pod tą metaforą czaiło się coś więcej. Przyjaźń, wsparcie, poszukiwanie rozwiązania. Z pewnością nie chodziło o miksturę z bezoaru.
Uśmiech nie zastygał już na jej wargach jak rozlana droga mleczna; nie lśniła perlistymi zębami, które tak chyżo prezentowała nawet w najtrudniejszych momentach prozy życia; w błękitnej toni oczu nie igrały już niewinne, acz żywotne ogniki, czyniąc z nich spienioną falę morską, z której toni wyłoniła się sama Afrodyta. Gdy temat jego osoby wypływał na światło dzienne, jego arogancji i tego, jak okrutnie źle ją traktował, gubiła wszelkie dictum rysujące się pośród splątanych myśli. I nawet wówczas, owładnięta do cna syndromem sztokholmskim, była gotowa go bronić; była gotowa jego złość przekuwać we własną winę – kimże wszak była?; zauroczenie swobodnie kiełkujące w sercu nie miało znaczenia, konfrontując się z barwną myślą przemocy, której nad nią stosował. Upewniał ją w fakcie, iż jest raptem jego własnością, nie indywidualnością, nie tą Melody Weasley, która rysowała poemat każdego poranku barwną farbą. Och, godziło to w jej serce, ale wiedziała, że tak musi być; że tak będzie.
– Nie spętał mnie urokami. Gdyby tak było, byłabym rozpromieniona, byłabym zakochana, och, do diaska, byłabym szczęśliwa. Co jednak widzisz we mnie? Jestem zagubiona; jestem wystraszona, a jednak nie mogę przestać gospodarować mu niemałego miejsca w mojej duszy. Ja naprawdę chcę wolności, jednak… – przełknęła głośno ślinę – …nie potrafię.
Ból pętał klatkę jej płuc, więżąc w niej barwnego motyla metafory. Chciała być ot, sobą, jednak nie potrafiła uniezależnić się od tego, jak na nią patrzył; jak odgarniał niepokorne kosmyki z jej policzka; jak dociskał swe wargi do jej.
Przepadła albowiem prędko, tonąc pośród miriad myśli nieodgadnionych, tych, które należało wyrzucić w odmęty umysłu. Chciała jednak gorliwie jego przychylnego spojrzenia, będąc jednocześnie zastraszonym opuszczeniem jagnięciem. Kolejne łzy polały się sążnie po jej policzkach, asystując pociąganiu nosem.
Jedna sekunda i opadła w ciepłotę jej ramion, mocząc łzawymi ścieżkami elegancką sukienkę, pragnąc jedynie bycia otuloną jej dłońmi.
– Przepraszam, Isabello. Jestem głupia, a nawet gorzej. Skupiona na mojej prywatnej tragedii, nie zwróciłam uwagi na to, że cała ta sytuacja to odbicie lustrzane tego, o co walczyłaś. O wolność. A ja? Ja tej wolności się wyzbywam, nawet jeśli całkowicie nieświadomie. Musiałam cię zranić, wybacz mi, jednak… – urwała, zanosząc się kolejnym szlochem.
Jej ramiona rozmiękły, wypuszczając z silnego uścisku Isabellę i zupełnie jak w mantrze, podniosła się gwałtownie z kanapy wraz z nią. I stała tak przez dłuższy moment, pełna emocji niepoprawnych, a jednak drżących jej sercem wielokroć. Zamilkła na ulotny moment, wiedząc, iż ma rację; że nie powinna dawać się traktować w tak skąpany okrucieństwem sposób.
Przełknęła ponownie ślinę, biorąc w płuca głęboki wdech.
– Antidotum? Jak miałoby to działać? Mam wypić magiczny eliksir i nagle wyzbędę się z emocji do niego? Jeśli tak jest, jeśli naprawdę masz rację… ja się boję. Nie wiem, czy będę dalej sobą, manipulując własnymi uczuciami. Och, Isabello, czy ja nie będę ogołocona z wrażliwości? I czy ja w ogóle chcę pozbyć się lorda Notta z mojego życia? – zasypała ją lawiną pytań na jednym wdechu.
Wraz z jej kolejnymi słowami, kiedy uzupełniała mglistą opowieść pasmami dość smutnych świateł, Isabella upewniała się w tym, jakie to wszystko było skomplikowane, jak głęboko musiało pętać biedną Melody. Trudno jej było pojąć wielką prawdę, trudno odnaleźć się w chaosie własnych myśli i napływających od towarzyszki odpowiedzi tak różnych od tych spodziewanych. Chociaż gdzieś świadomie starała się odnaleźć wspólną płaszczyznę między swoimi doświadczeniami, a tak grząską wyspą, na której utknęła rudowłosa. Czy to jednak możliwe? Nie słodycz uczucia, ale groza, potworność, zgubne emocje i niepewne mary. Tak nie powinno wyglądać żadne drogie zakochanie. To może wcale nie było to zakochanie! Co więc? Z chłodnymi policzkami, z szeroko obejmującymi ją oczami i dość chłonnym umysłem podejmowała wszelkie próby okiełznania zaszyfrowanej historii, którą wykładała jej panna z Devon. W takt tych słów ciężkie krople doskakiwały do parapetów, łomotały o dachy, ściekały, próbując za wszelką cenę dostać się do środka kurnikowej chatki. Prawie jak Isa wyciągająca dłonie naprzeciw przyjaciółki, której nieść chciała pociechę, a nie rozdrażnienie. Melody potrzebowała stróża, empatii i rozwiązania, ale Bella zdawała się wciąż nie pojmować istoty tego wszystkiego. Krzywdził ją, a ta gnała niczym lotna ćma w stronę parzącego światła. Nie tak to się miało skończyć.
Zgarnęła ją chętnie w czułość ognistych ramion, ukołysała, drobne palce wplotła w piękne włosy, by tym głaskaniem wydrapać jej lęki. Rzadko kiedy milczała. Prawnie nigdy nie zamykały się jej usta, ale tym razem uwikłana w tak mrożącą, przerażającą sprawę potrzebowała chyba nabrać przynajmniej kilku głębszych oddechów. Wyczekać, aż paniczny głos pokrzywdzonego ducha nieco się uspokoi. Teraz ranił salamandrę prawie każdy nowy wers tej opowiastki. Obraz stawał się kompletny, choć dalej tak trudny do pojęcia. Obraz przerażał, ale nie mogła przecież jej tego objawić, prawda? – Kochana moja, kochana Melody… Będę przy tobie i obetrę każdą z łez. Ty wiesz, sama wiesz, co naprawdę czujesz i jakie to dla ciebie jest. Ta krzywda. Trzeba ją wygonić, wypalić. Nie powinien odnajdować gniazda w twym sercu – wymówiła spokojniej, choć w środku naprawdę cała płonęła. Wtulona w nią twarzy nie widziała jednak iskier wynurzających się ze spojrzenia. Druga dłoń odlepiła się od jej ciała i poszukała w kieszonce własnej spódnicy chustki. Elegancki haft, złocista nić i symbole szlachetnego rodu Selwynów. Podsunęła ją dziewczynie bez ani jednego słówka. – To nic, nie myśl o tym, Melody. Nasze losy są zupełnie różne. Ja z tamtych ramion się wydostałam, a ty w nie wpadasz. Lecz ja ich nie nienawidziłam i ty też… - urwała, nie chcąc dopisywać jej niewypowiedzianych treści. – Rani mnie twój smutek, chciałabym móc coś na niego zaradzić. Nie sama twa historia tak odmienna. Staram się pojąć, zrozumieć, połączyć w całość strzępki twego podrygującego w strachu, w uczuciu, w pułapce serca. Stąpasz po ogniu. I wiesz o tym.
Gorączkowo rozmyślała nad jej losem. Nad tym, co sprytny lord Nott jej uczynił, jak bardzo związał ufne i wierne dziewczę, jak chętnie przylepił się do jej niewinności. Czy mógłby ją całą okaleczyć swoim poglądem? Czy mógłby okaleczyć ją swoimi emocjami? Czynił to już, nie miała wątpliwości. Z bólem słuchała Isabella, jak Melody opisuje siebie najgorszymi cechami. Powiela to, wciąż i wciąż dokłada, jakby tak miało być, jakby naprawdę w to… - Nie wierzysz w to, prawda? Powiedz, obiecaj, że nie wierzysz w podłość, którą ci prawi. Ktoś, kto ma prawo nazywać się bliskim, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. On kłamie – wyraziła odważnie, czując, że zaczyna się cała nagrzewać ze złości. O kłamstwie wiedziała bardzo dużo. O lordach z konserwatywnych rodzin także. Przy nich arystokraci z sojuszu wydawali się wyrwani z kompletnie innej baśni. A Melody Weasley należała do tej samej baśni co Bella. Bella, która wyrwała się z jednej księgi, by odnaleźć ciepło ogniska w tej drugiej. Za nią pognały całe stosy poszarpanych kartek i rozerwanych relacji. Wszystko miało swoją cenę.
Potem obie poderwały się zachęcone energią tej dyskusji, emocjami dyktującymi słowa, spojrzenia i gesty. Rozplątały się z opieki swoich ramion, a Bella we wzburzeniu i pilnej potrzebie podziałania zdradziła wstęp wielkiego planu, który być może brzmiał dla Melody niezrozumiale i tajemniczo. I taki też był, ułożony miedzy wierszami i kompletnie improwizowany. Miała jednak… przeczucie, że to zadziała. – Nie mówię o prawdziwym eliksirze. Nie chcę magią ingerować w twoje emocje, ale przyjaźnią, pomocą, oparciem od bliskich. Toczy się wojna, Melody, a wasz rom… wasza niepoprawna zażyłość staje się jednym z jej skrawków. Nie o ten wielki konflikt jednak tu chodzi, lecz o ciebie. Wrażliwość utracisz, jeśli nie powstrzymasz tego, co się dzieje. I to on będzie tym, który ci ją odbierze. Nie zostawię cię z tym. Przysięgam! Ale musisz mnie posłuchać. Posłuchać i nigdy więcej już się z nim nie widywać. Pożegnać się. Zatrzeć ślady, rozpłynąć się. Niech zapomni, że kiedykolwiek poznał Melody. Czy potrafiłabyś to zrobić? Czy chciałabyś spróbować? Czy w ogóle chcesz? – mówiła pięknie, mówiła z uczuciem i wielką determinacją. Mogły, choćby dziś, odczynić rytuał i spalić go w kominku. Niech stanie się tylko jej wspomnieniem. Pięknym i bolesnym.
Zgarnęła ją chętnie w czułość ognistych ramion, ukołysała, drobne palce wplotła w piękne włosy, by tym głaskaniem wydrapać jej lęki. Rzadko kiedy milczała. Prawnie nigdy nie zamykały się jej usta, ale tym razem uwikłana w tak mrożącą, przerażającą sprawę potrzebowała chyba nabrać przynajmniej kilku głębszych oddechów. Wyczekać, aż paniczny głos pokrzywdzonego ducha nieco się uspokoi. Teraz ranił salamandrę prawie każdy nowy wers tej opowiastki. Obraz stawał się kompletny, choć dalej tak trudny do pojęcia. Obraz przerażał, ale nie mogła przecież jej tego objawić, prawda? – Kochana moja, kochana Melody… Będę przy tobie i obetrę każdą z łez. Ty wiesz, sama wiesz, co naprawdę czujesz i jakie to dla ciebie jest. Ta krzywda. Trzeba ją wygonić, wypalić. Nie powinien odnajdować gniazda w twym sercu – wymówiła spokojniej, choć w środku naprawdę cała płonęła. Wtulona w nią twarzy nie widziała jednak iskier wynurzających się ze spojrzenia. Druga dłoń odlepiła się od jej ciała i poszukała w kieszonce własnej spódnicy chustki. Elegancki haft, złocista nić i symbole szlachetnego rodu Selwynów. Podsunęła ją dziewczynie bez ani jednego słówka. – To nic, nie myśl o tym, Melody. Nasze losy są zupełnie różne. Ja z tamtych ramion się wydostałam, a ty w nie wpadasz. Lecz ja ich nie nienawidziłam i ty też… - urwała, nie chcąc dopisywać jej niewypowiedzianych treści. – Rani mnie twój smutek, chciałabym móc coś na niego zaradzić. Nie sama twa historia tak odmienna. Staram się pojąć, zrozumieć, połączyć w całość strzępki twego podrygującego w strachu, w uczuciu, w pułapce serca. Stąpasz po ogniu. I wiesz o tym.
Gorączkowo rozmyślała nad jej losem. Nad tym, co sprytny lord Nott jej uczynił, jak bardzo związał ufne i wierne dziewczę, jak chętnie przylepił się do jej niewinności. Czy mógłby ją całą okaleczyć swoim poglądem? Czy mógłby okaleczyć ją swoimi emocjami? Czynił to już, nie miała wątpliwości. Z bólem słuchała Isabella, jak Melody opisuje siebie najgorszymi cechami. Powiela to, wciąż i wciąż dokłada, jakby tak miało być, jakby naprawdę w to… - Nie wierzysz w to, prawda? Powiedz, obiecaj, że nie wierzysz w podłość, którą ci prawi. Ktoś, kto ma prawo nazywać się bliskim, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. On kłamie – wyraziła odważnie, czując, że zaczyna się cała nagrzewać ze złości. O kłamstwie wiedziała bardzo dużo. O lordach z konserwatywnych rodzin także. Przy nich arystokraci z sojuszu wydawali się wyrwani z kompletnie innej baśni. A Melody Weasley należała do tej samej baśni co Bella. Bella, która wyrwała się z jednej księgi, by odnaleźć ciepło ogniska w tej drugiej. Za nią pognały całe stosy poszarpanych kartek i rozerwanych relacji. Wszystko miało swoją cenę.
Potem obie poderwały się zachęcone energią tej dyskusji, emocjami dyktującymi słowa, spojrzenia i gesty. Rozplątały się z opieki swoich ramion, a Bella we wzburzeniu i pilnej potrzebie podziałania zdradziła wstęp wielkiego planu, który być może brzmiał dla Melody niezrozumiale i tajemniczo. I taki też był, ułożony miedzy wierszami i kompletnie improwizowany. Miała jednak… przeczucie, że to zadziała. – Nie mówię o prawdziwym eliksirze. Nie chcę magią ingerować w twoje emocje, ale przyjaźnią, pomocą, oparciem od bliskich. Toczy się wojna, Melody, a wasz rom… wasza niepoprawna zażyłość staje się jednym z jej skrawków. Nie o ten wielki konflikt jednak tu chodzi, lecz o ciebie. Wrażliwość utracisz, jeśli nie powstrzymasz tego, co się dzieje. I to on będzie tym, który ci ją odbierze. Nie zostawię cię z tym. Przysięgam! Ale musisz mnie posłuchać. Posłuchać i nigdy więcej już się z nim nie widywać. Pożegnać się. Zatrzeć ślady, rozpłynąć się. Niech zapomni, że kiedykolwiek poznał Melody. Czy potrafiłabyś to zrobić? Czy chciałabyś spróbować? Czy w ogóle chcesz? – mówiła pięknie, mówiła z uczuciem i wielką determinacją. Mogły, choćby dziś, odczynić rytuał i spalić go w kominku. Niech stanie się tylko jej wspomnieniem. Pięknym i bolesnym.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Grządki
Szybka odpowiedź