Wyjście na taras
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.
Wyjście na taras
Z jednej strony domu znajduje się obszerny taras, umiejscowiony zaraz nad wodą, która obmywa niższe partie domu. Drzwiczki nie są do końca szczelne, dlatego nie raz, silniejszy podmuch wiatru otwiera je. Deski skrzypią pod nogami, informując o czasie, jaki upłynął już w tym miejscu. Jednak żadnemu z domowników zdaje się to nie przeszkadzać. W powietrzu, od morza czuć słony zapach, których przynosi podmuch wiatru. Powietrze jest czyste i przyjemne.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Alkohol, choć ostry i niemiłosiernie parzący gardło, pozostawiał na języku smaczny posmak, jakby goździków, może czegoś, co łączyło w sobie nuty czekolady. Wiedziała, że wrażenie jest całkiem mylne, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że właśnie to czuje. Zamlaskała i znów łyknęła.
– Świetna – odpowiedziała na słowa Just, zaraz przenosząc wzrok ze szklanki na nią.
Tonks zawsze była gadułą, kiedy okoliczności były sprzyjające – nie myślała o niej w negatywny sposób, wręcz przeciwnie, kochała słuchać, jak nawija, bo wtedy umysł sam unikał tematów niewygodnych, skupiał się na tym, co słyszał, i od razu reagował uśmiechem. Jak teraz. Na razie nie odpowiadała, skrupulatnie składała całą historię do kupy, żeby mieć przed oczami pełny obraz. Strzelała spojrzeniem od Hann do Just, w międzyczasie pożerając kolejne ciastko i za chwilę biorąc do ręki kawałek bezy.
– Tonks w sukience, coś takiego… – zaśmiała się niezbyt głośno, ale wesoło. – Na jego miejscu już z marszu padłabym na kolana, bo jak Tonks zakłada sukienkę, to kroi się coś grubego – kiedy Hann zaczęła swoją opowieść, z wrażenia przełknęła, co miała w ustach, żeby pozwolić ustom, by same rozchyliły się z wrażenia. – Poszłaś na wesele ze szlachcicem? – byłym, to nie miało znaczenia. – Jeszcze z Nottem? Wydziedziczenie nie ma tu nic do rzeczy. Wilk pozostaje wilkiem nawet w skórze owcy. – wypiła jeszcze trochę ze szklanki, ostatni łyk, bo wiedziała, że na trzeźwo takie rozmowy nie miały sensu. – Twoja mama chce cię z nim zeswatać na tym obiedzie? – zmarszczyła się. Nie podobała jej się ta wizja. – Hej, hej, ja też chcę! Podziel się wygraną z nami, jesteśmy bardziej lojalne – uśmiechnęła się z dumą, podnosząc szklankę, żeby wznieść za to bezgłośny toast. Słysząc, że Michael, starszy brat Just, tańczył na stole, parsknęła w rozbawieniu. – Oni tak mówią, wiecie. Żeby nas zmiękczyć. Często wiedząc, że właśnie tak się stanie. No i się stało… żałujesz? – mruknęła, gryząc bezę. – No co? – rzuciła z pełnymi ustami, niewyraźnie, w udawanej pretensji. Mówiła dalej dopiero, gdy przełknęła. – Co ja mam opowiadać? Ostatnio pisałam do niego list, zaprosiłam na kolację. Naprawdę, na kolację, nic więcej, a on mi odpisał, że ja wiem, że nie powinien zostawać. I jeszcze proponował mi pieniądze, bo powiedziałam mu, że krucho u mnie – zmarszczyła w zdenerwowaniu brwi. – Jako formę przyjacielskiej pomocy, ale rozumiecie, jak to wygląda? Że ja z nim kiedyś… a teraz on proponuje mi pieniądze – westchnęła ciężko. Alkohol zaczynał już podle krążyć w arteriach. – Ale on taki nie jest… cały czas mówi, żebym o siebie dbała, żebym uważała, nie przyjeżdżała do Londynu, bo niebezpiecznie…
Próbowała go tłumaczyć, ale nie wiedziała, czy przed samą sobą, czy przed nimi. Przeniosła znów wzrok na Just, kiedy tłumaczyła zasady gry, i podstawiła szklankę Hann, żeby mogła jej dolać. I właściwie nie zwiastowało to nic złego, dopóki Wright nie zadała swojego pytania. Najpierw uniosła wysoko brwi, bo zdziwiona była, że coś takiego mogłoby ujrzeć światło dzienne. Wtedy dotarło do niej, że musi wypić. Popatrzyła na nie i już wiedziała, że kłamać to mogła własnemu ojcu, ale nie im.
– No dobrze, rany! – łyknęła, skrzywiła się, kaszlnęła głucho, bo zbyt emocjonalnie do tego podeszła. – To było w tamtym roku, kiedy skończyła się ta majowa burza, a potem czerwiec. Jakoś w lipcu, może w sierpniu, już nie pamiętam. Było okrutnie zimno, ale stwierdziliśmy, że skoro lata nie było, to musimy je zrobić sobie sami, póki jeszcze mamy czas. Polecieliśmy do Blue Pool. Wszedł do wody pierwszy. Nie kazałam mu odwrócić wzroku, więc… rozebrałam się przed nim. Głupie zauroczenie – łyknęła po raz kolejny, jakby chciała zetrzeć ślad po tym wspomnieniu. Nie po Cedricu, nie, po wstydzie, jaki czuła teraz, kiedy opowiadała o tym dziewczynom. Spojrzenie powędrowała do Tonks. Jeśli Hann nie piła, to miały ją z głowy, ale spokojnie, jeszcze znajdą na nią haczyk. - Podczas pocałunku nigdy nie zastanawiałam się, czym on smakuje.
Zerknęła po nich tajemniczo.
– Świetna – odpowiedziała na słowa Just, zaraz przenosząc wzrok ze szklanki na nią.
Tonks zawsze była gadułą, kiedy okoliczności były sprzyjające – nie myślała o niej w negatywny sposób, wręcz przeciwnie, kochała słuchać, jak nawija, bo wtedy umysł sam unikał tematów niewygodnych, skupiał się na tym, co słyszał, i od razu reagował uśmiechem. Jak teraz. Na razie nie odpowiadała, skrupulatnie składała całą historię do kupy, żeby mieć przed oczami pełny obraz. Strzelała spojrzeniem od Hann do Just, w międzyczasie pożerając kolejne ciastko i za chwilę biorąc do ręki kawałek bezy.
– Tonks w sukience, coś takiego… – zaśmiała się niezbyt głośno, ale wesoło. – Na jego miejscu już z marszu padłabym na kolana, bo jak Tonks zakłada sukienkę, to kroi się coś grubego – kiedy Hann zaczęła swoją opowieść, z wrażenia przełknęła, co miała w ustach, żeby pozwolić ustom, by same rozchyliły się z wrażenia. – Poszłaś na wesele ze szlachcicem? – byłym, to nie miało znaczenia. – Jeszcze z Nottem? Wydziedziczenie nie ma tu nic do rzeczy. Wilk pozostaje wilkiem nawet w skórze owcy. – wypiła jeszcze trochę ze szklanki, ostatni łyk, bo wiedziała, że na trzeźwo takie rozmowy nie miały sensu. – Twoja mama chce cię z nim zeswatać na tym obiedzie? – zmarszczyła się. Nie podobała jej się ta wizja. – Hej, hej, ja też chcę! Podziel się wygraną z nami, jesteśmy bardziej lojalne – uśmiechnęła się z dumą, podnosząc szklankę, żeby wznieść za to bezgłośny toast. Słysząc, że Michael, starszy brat Just, tańczył na stole, parsknęła w rozbawieniu. – Oni tak mówią, wiecie. Żeby nas zmiękczyć. Często wiedząc, że właśnie tak się stanie. No i się stało… żałujesz? – mruknęła, gryząc bezę. – No co? – rzuciła z pełnymi ustami, niewyraźnie, w udawanej pretensji. Mówiła dalej dopiero, gdy przełknęła. – Co ja mam opowiadać? Ostatnio pisałam do niego list, zaprosiłam na kolację. Naprawdę, na kolację, nic więcej, a on mi odpisał, że ja wiem, że nie powinien zostawać. I jeszcze proponował mi pieniądze, bo powiedziałam mu, że krucho u mnie – zmarszczyła w zdenerwowaniu brwi. – Jako formę przyjacielskiej pomocy, ale rozumiecie, jak to wygląda? Że ja z nim kiedyś… a teraz on proponuje mi pieniądze – westchnęła ciężko. Alkohol zaczynał już podle krążyć w arteriach. – Ale on taki nie jest… cały czas mówi, żebym o siebie dbała, żebym uważała, nie przyjeżdżała do Londynu, bo niebezpiecznie…
Próbowała go tłumaczyć, ale nie wiedziała, czy przed samą sobą, czy przed nimi. Przeniosła znów wzrok na Just, kiedy tłumaczyła zasady gry, i podstawiła szklankę Hann, żeby mogła jej dolać. I właściwie nie zwiastowało to nic złego, dopóki Wright nie zadała swojego pytania. Najpierw uniosła wysoko brwi, bo zdziwiona była, że coś takiego mogłoby ujrzeć światło dzienne. Wtedy dotarło do niej, że musi wypić. Popatrzyła na nie i już wiedziała, że kłamać to mogła własnemu ojcu, ale nie im.
– No dobrze, rany! – łyknęła, skrzywiła się, kaszlnęła głucho, bo zbyt emocjonalnie do tego podeszła. – To było w tamtym roku, kiedy skończyła się ta majowa burza, a potem czerwiec. Jakoś w lipcu, może w sierpniu, już nie pamiętam. Było okrutnie zimno, ale stwierdziliśmy, że skoro lata nie było, to musimy je zrobić sobie sami, póki jeszcze mamy czas. Polecieliśmy do Blue Pool. Wszedł do wody pierwszy. Nie kazałam mu odwrócić wzroku, więc… rozebrałam się przed nim. Głupie zauroczenie – łyknęła po raz kolejny, jakby chciała zetrzeć ślad po tym wspomnieniu. Nie po Cedricu, nie, po wstydzie, jaki czuła teraz, kiedy opowiadała o tym dziewczynom. Spojrzenie powędrowała do Tonks. Jeśli Hann nie piła, to miały ją z głowy, ale spokojnie, jeszcze znajdą na nią haczyk. - Podczas pocałunku nigdy nie zastanawiałam się, czym on smakuje.
Zerknęła po nich tajemniczo.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
- Ta twoja ma więcej lat. Ale nie marudź, tylko pij. - zażądała od przyjaciółki. Bo w sumie znawcą alkoholu nie była. Inne jego właściwości się dla niej liczyły.
- Nie chciałam! - zaprzeczyła podnosząc głos. - Znaczy… ten… nie byłam pewna, czy tam będzie. Ale jakby… no nieważne. - skończyła się kręcić wzdychając ciężko. Bo to nie było tylko tak, że wyglądała jedynie za Vincentem. Jej wzrok przesuwał się po tłumie szukając jeszcze kogoś innego. Niestety, nadal zaprzątał jej myśli. Wywróciła oczami na słowa wypowiedziane przez Moore. - One są niepraktyczne. - stwierdziła chyba po raz milionowy. - Wyobrażasz sobie, żebym biegała w spódnicy, albo łapała jakiegoś rzezimieszka i martwiła się o to, czy mu bielizny przypadkiem nie pokażę? - zapytała. To nic, że biuro aurorów było zdelegalizowane a jej kurs stanął w miejscu. Ten argument był super logiczny i gotowy do użycia w każdej chwili. - Jak zaprosił mnie do Wiśniowej Doliny, to też założyłam kieckę. Czasem je wkładam. - mruknęła widocznie niezadowolona. To prawda, że lepiej czuła się w spodniach. Spódnica sprawiała, że czuła się bardziej… nieprzygotowana. Odkryta? Sama nie była pewna. Zaśmiała się w głos, uderzając dłonią o deski tarasu widząc minę Lydii. - Ja jej już mówiłam, że jak mamka ją z nim zobaczy. To obiad będzie. Ale stwierdziła wtedy, że oni nie funkcjonują w jednym zdaniu. A teraz patrz Lydia: Hannah i Percival byli razem na weselu i idą na obiad rodzinny do Wrightów. Jest zdanie? Jest. - stwierdziła zadowolona, sama odłamując kawałek bezy i wrzucając ją do ust. - No, mamce się nie odmawia. - zerknęła na jasnowłosą przyjaciółkę, by zaraz spojrzeć znów ku Wright. - I co dalej? W sensie... no mówiłaś, że nic was nie łączy. Ale jak tak dalej pójdzie, to skończycie z obrączką na palcu. Może on nie jest do końca taki zły. Wiesz, twarz ma niezgorszą, reszta też wydaje się całkiem całkiem. Tylko no jednak wiesz... - mruknęła machając ręką w nieokreślonym geście wykrzywiając usta. Alkohol był mocny, zaczynała już powoli czuć jego działanie. - Swoją drogą. Joe poznał Percivala. Wpadliśmy na niego w Parszywym jakiś czas temu. - to wcześniej nie zdawało się mieć znaczenia, ale teraz w sumie jak mieli wszyscy znaleźć się na jednym obiedzie może lepiej, żeby Hanka wiedziała wcześniej.
Najpierw spojrzała na Hannah, a później na Lydię, kiedy obie wyjawiły gotowość do podróży. Wydęła usta zaczynając rozważać tą propozycję, jednocześnie przechodząc do relacjonowania. Dalej i uzupełniania historii.
- No i strzelał w twoją stronę komplement za komplementem. - uzupełniła łaskawie. Trochę kolorując to. Ale tam co tam. Zmarszczyła brwi próbując sobie przypomnieć. Zmrużyła lekko oczy. - Raczej nie. To Gwen. Znaczy, przynajmniej ja nic o tym nie wiem. - dodała jeszcze wzruszając lekko ramionami. Nie była pewna, czy coś między nimi być mogło, czy też nie. Ale tak to nie wyglądało, przynajmniej dla niej.
- Naprawdę. - potwierdziła odpowiadając na pytanie, które padło z ust Hanki. Bo te słowa padły. Dzwoniły jej w głowie. - Nie, nie wycofał. - stwierdziła jeszcze spoglądając na Lidkę i słuchając ich słów. - Żałuję? - powtórzyła po niej podciągając jedną z nóg, żeby ułożyć na niej kolano. - Nie. Problem w tym, że nie do końca mu wierzę. Chciałabym, ale boję się. Brakuje mi pewności, takiej wiecie, jak mam z wami. Że się żremy, nie widzimy czasem długo, ale zawsze wiem że dla mnie jesteście. A ja nie mam siły przejmować się jeszcze… nami. On się musi tym zająć. - wytłumaczyła, wzruszając ramionami. Inaczej być nie mogło. Inaczej się nie dało. Potrzebowała kogoś kto o to zadba, kto da jej pewności. Chciała, żeby mu się to udało. Ale nie była w stanie ciągle czekać. Zbyt wiele razy już czekała. - I nie wiem… - wypuściła powietrze z płuc. - ughh… czasem mam dość swojej własnej głowy. - mruknęła kręcąc nią kilka razy, jakby próbując pozbyć się z niej niepotrzebnych dzisiaj myśli.
Przeniosła się na kolana, żeby sięgnąć do ciastek bliżej Hannah i zamarła, kiedy na nią zerknęła.
- Co jest Hanka? - zapytała mrużąc oczy nikłej lampie zawieszonej na tarasie trudniej było wszystko dostrzec. Sięgnęła po wypiek i wróciła na swoje miejsce, uderzając plecami o ścianę domu.
- Czy wcześniej kolacja to było dla was jakieś słowo klucz, czy skąd on te wnioski wziął? - zapytała sama mrużąc oczy w zastanowieniu. Słuchała kolejnych słów, które wypowiadała Moore unosząc szklankę do usta. - Taki czyli jaki? To wszystko brzmi jak drugi Ska… - urwała słowa. Przez jej twarz przemknął cień. Nadal nie było żadnych informacji w związku z nim. A jej głowa niezmiennie przynosiła najgorsze myśli. Wypuściła ze świstem głośno powietrze. - Sama nie wiem. Brzmi jednocześnie rozsądnie i jak największy na świecie palant. - mruknęła w końcu, unosząc ponownie szklankę. - A jak potrzebujesz trochę monet, to wystarczy powiedzieć. - zwróciła się jeszcze do Lidii. Alkoholu niewiele tam już pozostawało. Miała idealny plan, na odciągnięcie myśli w innym kierunku. Co prawda, impreza zmartwychwstania Gabriela nie należała dla niej do najlepszych, ale chociaż poznała tam grę, którą teraz mogły wykorzystać. Wypiła resztkę alkoholu i podsunęła ją Hannah. Unosiła szklankę, ale odłożyła ją przypominając sobie, ze pić ma przecież jak coś w życiu robiła. A kiedy wypadło pierwsze “nigdy nie” jej brwi uniosły się a usta rozciągnęły się w uśmiechu. Uniosła szklankę, żeby się z niej napić. Cóż, przecież to już w życiu robiła. Zerknęła na Lydię, która postanowiła podzielić się pierwsza.
- Był taki chłopak. przyciągał mnie i odpychał. Ignorował i adorował. Właściwie, nie wiem… wtedy myślałam, że to coś na dłużej. Nie widzieliśmy się długo, bo skończył szkołę wcześniej. To było w wakacje po tym jak skończyłam Hogwart. Poszłam do niego i no, pokłóciliśmy się, w sumie często się kłóciliśmy. I tak od słowa do słowa, od gestu do gestu… - przerwała marszcząc brwi. - Chwila, ale to ja sama miałam się rozebrać, czy ktoś mnie? - zapytała chcąc uściślenia, spoglądając na Wright. - Bo ja to sama się chyba tylko jak sama była rozbieram. Zazwyczaj pozwalam, żeby ktoś się tym zajął. - uściśliła, bo tak jakoś wychodziło samo. Pytanie Lidki sprawiło, że wydęła usta.
- Zadajecie te pytania tak, że ja pić nie powinnam. Bo co, jak się nie zastanawiam, tylko czuje czym smakuje? Albo zastanawiam się nie w trakcie, tylko po. - zapytała Moore, zawieszając na niej spojrzenie. Mimo to uniosła szklankę, żeby się z niej napić. - Mam takie wrażenie czasem… nie zawsze… że smakuje jak… jabłka. - zmarszczyła nos. - Jak wiecie, to wszystko się miesza, emocje, oddechy, wtedy czasem wydaje mi się, że czuję je wyraźnie. Ale nie zawsze. Czasem po prostu nic nie ma. - wyznała więc, wzruszając ramionami. Zmarszczyła brwi widocznie mocno się zastanawiając.
- Nigdy nie miałam romantycznych snów. - wybrała kolejne, przesuwając spojrzeniem od jednej kobiety do drugiej.
- Nie chciałam! - zaprzeczyła podnosząc głos. - Znaczy… ten… nie byłam pewna, czy tam będzie. Ale jakby… no nieważne. - skończyła się kręcić wzdychając ciężko. Bo to nie było tylko tak, że wyglądała jedynie za Vincentem. Jej wzrok przesuwał się po tłumie szukając jeszcze kogoś innego. Niestety, nadal zaprzątał jej myśli. Wywróciła oczami na słowa wypowiedziane przez Moore. - One są niepraktyczne. - stwierdziła chyba po raz milionowy. - Wyobrażasz sobie, żebym biegała w spódnicy, albo łapała jakiegoś rzezimieszka i martwiła się o to, czy mu bielizny przypadkiem nie pokażę? - zapytała. To nic, że biuro aurorów było zdelegalizowane a jej kurs stanął w miejscu. Ten argument był super logiczny i gotowy do użycia w każdej chwili. - Jak zaprosił mnie do Wiśniowej Doliny, to też założyłam kieckę. Czasem je wkładam. - mruknęła widocznie niezadowolona. To prawda, że lepiej czuła się w spodniach. Spódnica sprawiała, że czuła się bardziej… nieprzygotowana. Odkryta? Sama nie była pewna. Zaśmiała się w głos, uderzając dłonią o deski tarasu widząc minę Lydii. - Ja jej już mówiłam, że jak mamka ją z nim zobaczy. To obiad będzie. Ale stwierdziła wtedy, że oni nie funkcjonują w jednym zdaniu. A teraz patrz Lydia: Hannah i Percival byli razem na weselu i idą na obiad rodzinny do Wrightów. Jest zdanie? Jest. - stwierdziła zadowolona, sama odłamując kawałek bezy i wrzucając ją do ust. - No, mamce się nie odmawia. - zerknęła na jasnowłosą przyjaciółkę, by zaraz spojrzeć znów ku Wright. - I co dalej? W sensie... no mówiłaś, że nic was nie łączy. Ale jak tak dalej pójdzie, to skończycie z obrączką na palcu. Może on nie jest do końca taki zły. Wiesz, twarz ma niezgorszą, reszta też wydaje się całkiem całkiem. Tylko no jednak wiesz... - mruknęła machając ręką w nieokreślonym geście wykrzywiając usta. Alkohol był mocny, zaczynała już powoli czuć jego działanie. - Swoją drogą. Joe poznał Percivala. Wpadliśmy na niego w Parszywym jakiś czas temu. - to wcześniej nie zdawało się mieć znaczenia, ale teraz w sumie jak mieli wszyscy znaleźć się na jednym obiedzie może lepiej, żeby Hanka wiedziała wcześniej.
Najpierw spojrzała na Hannah, a później na Lydię, kiedy obie wyjawiły gotowość do podróży. Wydęła usta zaczynając rozważać tą propozycję, jednocześnie przechodząc do relacjonowania. Dalej i uzupełniania historii.
- No i strzelał w twoją stronę komplement za komplementem. - uzupełniła łaskawie. Trochę kolorując to. Ale tam co tam. Zmarszczyła brwi próbując sobie przypomnieć. Zmrużyła lekko oczy. - Raczej nie. To Gwen. Znaczy, przynajmniej ja nic o tym nie wiem. - dodała jeszcze wzruszając lekko ramionami. Nie była pewna, czy coś między nimi być mogło, czy też nie. Ale tak to nie wyglądało, przynajmniej dla niej.
- Naprawdę. - potwierdziła odpowiadając na pytanie, które padło z ust Hanki. Bo te słowa padły. Dzwoniły jej w głowie. - Nie, nie wycofał. - stwierdziła jeszcze spoglądając na Lidkę i słuchając ich słów. - Żałuję? - powtórzyła po niej podciągając jedną z nóg, żeby ułożyć na niej kolano. - Nie. Problem w tym, że nie do końca mu wierzę. Chciałabym, ale boję się. Brakuje mi pewności, takiej wiecie, jak mam z wami. Że się żremy, nie widzimy czasem długo, ale zawsze wiem że dla mnie jesteście. A ja nie mam siły przejmować się jeszcze… nami. On się musi tym zająć. - wytłumaczyła, wzruszając ramionami. Inaczej być nie mogło. Inaczej się nie dało. Potrzebowała kogoś kto o to zadba, kto da jej pewności. Chciała, żeby mu się to udało. Ale nie była w stanie ciągle czekać. Zbyt wiele razy już czekała. - I nie wiem… - wypuściła powietrze z płuc. - ughh… czasem mam dość swojej własnej głowy. - mruknęła kręcąc nią kilka razy, jakby próbując pozbyć się z niej niepotrzebnych dzisiaj myśli.
Przeniosła się na kolana, żeby sięgnąć do ciastek bliżej Hannah i zamarła, kiedy na nią zerknęła.
- Co jest Hanka? - zapytała mrużąc oczy nikłej lampie zawieszonej na tarasie trudniej było wszystko dostrzec. Sięgnęła po wypiek i wróciła na swoje miejsce, uderzając plecami o ścianę domu.
- Czy wcześniej kolacja to było dla was jakieś słowo klucz, czy skąd on te wnioski wziął? - zapytała sama mrużąc oczy w zastanowieniu. Słuchała kolejnych słów, które wypowiadała Moore unosząc szklankę do usta. - Taki czyli jaki? To wszystko brzmi jak drugi Ska… - urwała słowa. Przez jej twarz przemknął cień. Nadal nie było żadnych informacji w związku z nim. A jej głowa niezmiennie przynosiła najgorsze myśli. Wypuściła ze świstem głośno powietrze. - Sama nie wiem. Brzmi jednocześnie rozsądnie i jak największy na świecie palant. - mruknęła w końcu, unosząc ponownie szklankę. - A jak potrzebujesz trochę monet, to wystarczy powiedzieć. - zwróciła się jeszcze do Lidii. Alkoholu niewiele tam już pozostawało. Miała idealny plan, na odciągnięcie myśli w innym kierunku. Co prawda, impreza zmartwychwstania Gabriela nie należała dla niej do najlepszych, ale chociaż poznała tam grę, którą teraz mogły wykorzystać. Wypiła resztkę alkoholu i podsunęła ją Hannah. Unosiła szklankę, ale odłożyła ją przypominając sobie, ze pić ma przecież jak coś w życiu robiła. A kiedy wypadło pierwsze “nigdy nie” jej brwi uniosły się a usta rozciągnęły się w uśmiechu. Uniosła szklankę, żeby się z niej napić. Cóż, przecież to już w życiu robiła. Zerknęła na Lydię, która postanowiła podzielić się pierwsza.
- Był taki chłopak. przyciągał mnie i odpychał. Ignorował i adorował. Właściwie, nie wiem… wtedy myślałam, że to coś na dłużej. Nie widzieliśmy się długo, bo skończył szkołę wcześniej. To było w wakacje po tym jak skończyłam Hogwart. Poszłam do niego i no, pokłóciliśmy się, w sumie często się kłóciliśmy. I tak od słowa do słowa, od gestu do gestu… - przerwała marszcząc brwi. - Chwila, ale to ja sama miałam się rozebrać, czy ktoś mnie? - zapytała chcąc uściślenia, spoglądając na Wright. - Bo ja to sama się chyba tylko jak sama była rozbieram. Zazwyczaj pozwalam, żeby ktoś się tym zajął. - uściśliła, bo tak jakoś wychodziło samo. Pytanie Lidki sprawiło, że wydęła usta.
- Zadajecie te pytania tak, że ja pić nie powinnam. Bo co, jak się nie zastanawiam, tylko czuje czym smakuje? Albo zastanawiam się nie w trakcie, tylko po. - zapytała Moore, zawieszając na niej spojrzenie. Mimo to uniosła szklankę, żeby się z niej napić. - Mam takie wrażenie czasem… nie zawsze… że smakuje jak… jabłka. - zmarszczyła nos. - Jak wiecie, to wszystko się miesza, emocje, oddechy, wtedy czasem wydaje mi się, że czuję je wyraźnie. Ale nie zawsze. Czasem po prostu nic nie ma. - wyznała więc, wzruszając ramionami. Zmarszczyła brwi widocznie mocno się zastanawiając.
- Nigdy nie miałam romantycznych snów. - wybrała kolejne, przesuwając spojrzeniem od jednej kobiety do drugiej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wracając późno do domu z lecznicy, Kerstin zazwyczaj nie robiła niczego więcej ponad gorący prysznic, zasypanie miski z karmą dla Toma i szybciutkie wskoczenie w piżamkę. Rzadko bywały dni, gdy roboty przy chorych było tak wiele, że nie mogła już sama wrócić pieszo, tylko kazali jej czekać na brata. I oby nie musiała ich przeżywać więcej - chociaż zawsze miło było widzieć, że ktoś po nią przychodzi, świstokliki to chyba najgorszy sposób transportu, jaki kiedykolwiek widziała Ziemia i Kerstin zawsze lądowała po nich poobijana, spocona i zemdlona. Tak jakby nie mogli razem przejść się spacerem. Te kilka dodatkowych minut by Michaela naprawdę nie zbawiło.
Następnego dnia nie musiała wstawać do pracy na rano, wiedziała jednak, że nie będzie też długo wylegiwać się pod kołdrą - ktoś musiał wstać i zrobić wszystkim dobre śniadanie, bo inaczej albo powychodziliby głodni albo zrobili sobie jakieś wątłe, mało pożywne kanapki. Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia i nie miała zamiaru pozwalać im na umyślne go ignorowanie. Słowem, wypadałoby żeby od razu przebrała się w nocną koszulę i położyła do łóżka.
Z tym że przychodząc wieczorem do domu natknęła się na Just, Hanię i jakąś ich śliczną koleżankę i od tamtej pory nie mogła przestać zastanawiać się, o czym rozmawiają. Z jednej strony nie chciała się im narzucać ani przeszkadzać, miały pewnie jakieś babskie tematy do obgadania, a z drugiej... Kerstin też od czasu do czasu chętnie napiłaby się wina i poplotkowała, ale odkąd straciła kontakt ze wszystkimi swoimi koleżankami ze studiów, nie miała z kim. Tylko od czasu do czas wpadała do niej Gwen albo udało jej się zaczepić Hanię na kolacji, jeżeli ta nie musiała akurat nigdzie wychodzić. Nic więc dziwnego, że umyślnie wciąż nie przebrała się ze skromnej, żółtej sukienki, choć zrobiła już porządek w kuchni i nakarmiła kotka.
Przeszło jej przez myśl, żeby stanąć pod drzwiami i popodsłuchiwać, ale to wydawało się nie w porządku.
Justine chyba nie obraziłaby się, gdyby na chwilę do nich zajrzała, prawda? Tylko na sekundkę. Nie było dużo czasu, ale mogła się chociaż przywitać.
Jak pomyślała, tak zrobiła, ostrożnie i cichutko wychodząc na taras. Była lekko zaróżowiona z zażenowania, na ustach miała nieśmiały uśmiech.
- Cześć - wymamrotała, nie czując odwagi, by podnieść głos i zagłuszyć ich śmiechy. - Mogę się z wami napić? - zapytała nieco wyraźniej, a potem zarumieniła się mocniej, bo nie dokładnie w ten sposób chciała zwrócić ich uwagę, lepiej by było gdyby zapytała o zwykłą rozmowę. Albo chociaż posiedzenie obok. Nie była jeszcze pewna, o czym tak zawzięcie dyskutują i czy będzie miała coś od siebie do dodania. - Rozmawiacie o facetach? - dodała, uśmiechając się szerzej i przysiadając na stołku. Tyle mniej więcej zdołała zrozumieć z tego, co podsłuchała, ale głównie to skupiła się na ściskanych przez nie szklankach.
Alkohol nie wyglądał na wino, nieco ją to zmartwiło; raczej nie miała mocnej głowy do picia. No ale raz się żyje, jutro przecież i tak miała wolne.
- Nazywam się Kerstin - przedstawiła się jeszcze i wyciągnęła dłoń do kobiety, której nie znała.
Następnego dnia nie musiała wstawać do pracy na rano, wiedziała jednak, że nie będzie też długo wylegiwać się pod kołdrą - ktoś musiał wstać i zrobić wszystkim dobre śniadanie, bo inaczej albo powychodziliby głodni albo zrobili sobie jakieś wątłe, mało pożywne kanapki. Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia i nie miała zamiaru pozwalać im na umyślne go ignorowanie. Słowem, wypadałoby żeby od razu przebrała się w nocną koszulę i położyła do łóżka.
Z tym że przychodząc wieczorem do domu natknęła się na Just, Hanię i jakąś ich śliczną koleżankę i od tamtej pory nie mogła przestać zastanawiać się, o czym rozmawiają. Z jednej strony nie chciała się im narzucać ani przeszkadzać, miały pewnie jakieś babskie tematy do obgadania, a z drugiej... Kerstin też od czasu do czasu chętnie napiłaby się wina i poplotkowała, ale odkąd straciła kontakt ze wszystkimi swoimi koleżankami ze studiów, nie miała z kim. Tylko od czasu do czas wpadała do niej Gwen albo udało jej się zaczepić Hanię na kolacji, jeżeli ta nie musiała akurat nigdzie wychodzić. Nic więc dziwnego, że umyślnie wciąż nie przebrała się ze skromnej, żółtej sukienki, choć zrobiła już porządek w kuchni i nakarmiła kotka.
Przeszło jej przez myśl, żeby stanąć pod drzwiami i popodsłuchiwać, ale to wydawało się nie w porządku.
Justine chyba nie obraziłaby się, gdyby na chwilę do nich zajrzała, prawda? Tylko na sekundkę. Nie było dużo czasu, ale mogła się chociaż przywitać.
Jak pomyślała, tak zrobiła, ostrożnie i cichutko wychodząc na taras. Była lekko zaróżowiona z zażenowania, na ustach miała nieśmiały uśmiech.
- Cześć - wymamrotała, nie czując odwagi, by podnieść głos i zagłuszyć ich śmiechy. - Mogę się z wami napić? - zapytała nieco wyraźniej, a potem zarumieniła się mocniej, bo nie dokładnie w ten sposób chciała zwrócić ich uwagę, lepiej by było gdyby zapytała o zwykłą rozmowę. Albo chociaż posiedzenie obok. Nie była jeszcze pewna, o czym tak zawzięcie dyskutują i czy będzie miała coś od siebie do dodania. - Rozmawiacie o facetach? - dodała, uśmiechając się szerzej i przysiadając na stołku. Tyle mniej więcej zdołała zrozumieć z tego, co podsłuchała, ale głównie to skupiła się na ściskanych przez nie szklankach.
Alkohol nie wyglądał na wino, nieco ją to zmartwiło; raczej nie miała mocnej głowy do picia. No ale raz się żyje, jutro przecież i tak miała wolne.
- Nazywam się Kerstin - przedstawiła się jeszcze i wyciągnęła dłoń do kobiety, której nie znała.
Pokiwała głową i spojrzała na Just — rzeczywiście, oglądanie jej w sukience było niecodziennym widokiem. Na pewno wyjątkowym. Nie była pewna, czy Vincent sobie zasłużył na to, by oglądać ją w takiej wersji, ale jeśli poskręcało go z zazdrości na weselu to odpokutował część swoich win. Tym bardziej, że jej partner wcale nie prezentował się gorzej, Keat w kilcie dobrze wpasował się w klimat ślubu Macmillana.
— I przyszedł z Corą. Nie powiem, śliczna, ale co to za pomysł w ogóle przyjść z koleżanką ze szkoły na ślub przyjaciela? Ile on ma lat?— nie to co zaprosić chłopaka swojego brata, to poważna sprawa.— Co do spódnic to się akurat muszę zgodzić, ostatnio żałowałam, że nie założyłam spodni. Skamander rzucił na mnie Levissimus.— Ten pojedynek że Anthony zapamięta na długo. Ale w duchu liczyła, że on też. I napatrzył się ile mógł, bo już nigdy więcej nie będzie mu dane zerknąć choćby na kolana. Co zapamiętał to jego.
Kiedy Lydia zdziwiła się, że na szlachecki ślub poszła ze szlachcicem zmarszczyła nos.
— No, trochę niezręcznie, co nie? Czułam się przy nim na początku jak nieokrzesana dzikuska, wiesz, te jego nienaganne maniery. Przyszedł po mnie, a potem użyczył nawet ramienia — zaświergotała, trzepocząc rzęsami, ale szybko spoważniała. Nie miała Percivalowi nic do zarzucenia, prawdziwy był z niego dżentelmen. — Cześć, Kerrie. Pewnie, siadaj. Ale nie chce mi się wstać po szklankę, może być prosto z butelki? — Westchnęła jednak po chwili, wstała i ruszyła do kuchni po szkło. Temat zaczął schodzić w niewygodne strony, a ona kłamała tak świetnie, że całkiem zapomniała, co naopowiadała Tonks podczas samego przyjęcia. — Nie jestem pewna, czy "swatać" to właściwe sformułowanie— krzyknęła ze środka. — Boję się, że jesteśmy już zeswatani i na samą myśl jest mi niedobrze.— Z nerwów głównie, później trochę dlatego, że był chłopakiem jej brata, a na końcu, że był — choć przystojnym — facetem, z którym nie miała za wiele wspólnego. Wróciła na taras i usiadła na swoim miejscu, na podłodze, oparta o balustradę. Nalała do czystej szklanki ognistej i podała siostrze Just. — Nic nas nie łączy, ja go ledwie znam. Napisałam mu od razu, że pójdziemy na ten obiad i ma to wszystko odkręcić. Oczaruje trochę mamę i jakoś się wywinie, będziemy mieć to z głowy. Zresztą on jest zajęty, to w ogóle jest jakiś absurd. Wpakowałam się w kabałę. Na własne życzenie.— Dopiła alkohol do końca, ten rozwiązywał już jej język. To uświadomiło ją, że zaraz powie kilka słów za dużo — powinna była wyciągnąć wszystkie myśli o Benie i Percivalu do fiolki i ukryć pod poduszką przed takim wieczorem. — Joe? A co Percy robił w Parszywym? — skrzywiła się. — Czy wszystkie drogi zawsze prowadzą do Parszywego? — Coś czuła, że to historia warta opowiedzenia. — Wasz brat to też niezły numer — przewróciła oczami; kokietował kobiety bez wahania, ale nie dziwiła się temu wcale. — Gdyby tylko nie myślał o wilkołactwie to byłby zupełnie jak Joe — kobieciarz. Teraz brakowało mu pewności siebie, ale podobał się dziewczynom, potrafił je zakręcić i wzbudzić ich zainteresowanie. — Co to znaczy, że nie masz sił, przejmować się wami? To da się tak? Załatwić związek z jednej strony? Co mu powiedziałaś? Załatw temat, przyjdę na gotowe? Nie chcę gasić twojego optymizmu, Just, ale coś takiego chyba potrzebuje obustronnego zaangażowania, bo jak działa tylko z jednego boku to się pociąg szybko wykolei. — Uniosła brew, przyglądając się Tonks podejrzliwie. — Nie no, nic — wycofała się, odwracając wzrok w drugą stronę, do Lydii. — Zmiękczyć? — Uniosła brwi, zastanawiając się, czy naprawdę jest tak naiwna. Oparła się naburmuszona o barierki, marszcząc brwi. — Ja nie mam w tej materii żadnego doświadczenia — podkreśliła, unosząc szklankę wysoko z miną specjalisty i znawcy filozofii — a i tak dla mnie to wygląda jak zaproszenie na kolację ze śniadaniem z maratonem pomiędzy. Wybacz, Lili, ale mało to subtelne. Jakbyś go zaprosiła na podwieczorek to może dałby się nabrać... — szepnęła, wzruszając ramionami. Z tego Cedrica o musiał być szczwany i doświadczony lis, doskonale orientował się w sytuacji i wiedział jak ze wszystkiego wybrnąć. Dziwiło ją jednak, że o nią dbał, nie chcąc jej angażować w nic więcej. Czyżby to ten sam typ...? — Nie znam go, a już nie lubię tego gościa. Nie dlatego, że proponuje ci pieniądze — pomachała ręką przed sobą. — Po prostu...— Dotknęła palcami środka czoła, zamknęła oczy i zmarszczyła brwi, szukając myśli. — Cieszę się, że ja nie mam takich problemów. Ale to jakiś wymamlany schemat. Już to gdzieś słyszałam.— Chciała się powstrzymać i nie spoglądać na Just, ale wyszło z tego tyle, że posłała jej przeciągłe spojrzenie. Czy Skamander nie mówił tego samego Tonks?— Brakuje do tego jeszcze frazesu, że cię skrzywdzi, jeśli się do ciebie zbliży. Jeśli mu na to pozwolisz. A pewnie pozwolisz, bo jakżeby inaczej. — Kobiety też potrafiły ranić i krzywdzić do żywego. Czy Lydia mogła wiele znieść? Nie była tego pewna. Ale Tonks wiele zniosła, dziś wydawała się być tym wykończona. A ona?
Nie pijąc, przyglądała się dziewczynom. Historia Lydii przyprawiła ją o uśmiech. W całej tej historii o Cedricu, o mężczyźnie, do którego miała taką wielką słabość było coś... dobrego. Mówiła o nim z uśmiechem, z tęsknotą. Może to trwało tylko chwilę, ale chciała do tego powrócić. Nie mogła go zmusić siłą. Tonks się nie udało.
— Nie ma głupich zauroczeń, pamiętaj. Są tylko frajerzy, którzy nie potrafią tego wykorzystać we właściwy sposób i zmienić w coś wartego przeżycia.— Nie chciała jej pocieszyć. Tak myślała. Nie były ofiarami, nie były poszkodowane, pomimo, że życie nie ułożyło się tak, jak tego pragnęły. Może to przeznaczenie. Może tak miało być. Coś działo się po coś, nigdy bez przyczyny.
Gdy padło ze strony Moore "nigdy nie..." nabrała powietrza w płuca i uniosła wzrok w niebo, rozgwieżdżone i jasne, przez chwilę nie pijąc. Dopiero po chwili upiła łyk. Zakołysała szklanką w zamyśleniu. Just filozofowała przez chwilę, więc zerknęła na nią z ukosa, mrużąc oczy: czy próbowała się wykręcić? Coś tam mędrkuje, pewnie chcąc im zmącić w głowach. Zaraz się tak zaplątają w interpretacjach, że już same nie zapamietają, czy w końcu rozbierała się i zastanawiała, czy nie.
— Nie no, nieważne. Kontynuuj, to bardzo ciekawe — zachichotała, kiedy Justine zaczęła się zastanawiać, kto tam kogo rozbierał wtedy. — Jabłka smakują domem — mruknęła. Jak szarlotka mamy, placek, konfitura jesienią. Chwilę się zadumała, znała reguły gry. Pijąc musiała dopowiedzieć.
— No kiedy... Keat mnie pocałował pierwszy raz zastanawiałam się nad tym. Uprzedzając wasze pytanie, smakował whisky i deszczem, bo akurat wtedy padało. Lało nawet. Okropnie. — Chwyciła butelkę i rozlała ją znów, do wszystkich szklanek. Z tej butelki zostało jeszcze na jedno takie rozlanie, tym bardziej, że ich grono się powiększyło.
Kiedy Tonks zadała swoje wyzwanie posłała jej pytające spojrzenie, a ręka z butelką jej zastygła nieruchomo.
— Serio? Co za bzdura!— uniosła się niesprawiedliwością, wytykając jej bezczelne oszustwo. — Nigdy nie miałaś snów ze Skamanderem?! Tylko nie próbuj się wywinąć, że erotyczne czy inne praktyczne już tak, jeden psidwak! — obruszyła się, spoglądając na Lydię, czekając chwilę aż zaprotestuje, a później znów wskazała w Tonks palcem. Przez chwilę nic nie mówiła, tylko unosiła brwi i kręciła głową. Odkładała butelkę i brała do ręki szklankę. Siadała po turecku i łączyła nogi w kolanach na zmianę.— To pytanie pułapka i do tego jest poniżej pasa. Nic wam nie powiem, bo się będziecie śmiać. Ty szczególnie. Rozważna i nieromantyczna — wskazała szklanką w Tonks, kręcąc głową i upiła łyk, a potem drugi, wciąż niezadowolona, wlepiając wzrok w alkohol. Milczała, uparcie. Pewną chwilę przynajmniej. Alkohol rozwiązywał język, a ona kiepsko radziła sobie z trzymaniem go za zębami. Prychnęła w końcu. — Ostatnio śniło mi się... Ale nie śmiejcie się; że byłam małą dziewczynką i zbierałam nad strumieniem poziomki. — przypomniało jej się dopiero przed chwilą. Nawet po przebudzeniu skontaktowała się z Billym, chcąc mu opowiedzieć wszystko z... jakiegoś powodu. — Spotkałam tam chłopca, był mugolem. Miał kasztanowe włosy, takie powykręcane we wszystkie strony. Zaprosił mnie w górę strumienia, pokazać jaki domek zrobił. Bazę do zabawy. To był co prawda szałas, ale wydawał mi się jakiś... piękny — zawahała się. — Zakolegowaliśmy się. Podarowałam mu wisiorek ze złotym zniczem zanim pojechałam do szkoły, do Hogwartu. Spotykaliśmy się w każde wakacje, ferie i święta. Ale mojej mamie się nie podobał. Kiedy skończyłam szkołę wyprowadziłyśmy się ze Szkocji do Anglii, wysłała mnie na staż do Munga, zaaranżowała małżeństwo z synem swojej najlepszej przyjaciółki. Nie pamiętam szczegółów, ale wiem, że byłam chyba nawet szczęśliwa, było ok. Był dobrym człowiekiem. Potem nastała wojna, czarodzieje mordowali się na ulicach. Zabijali mugoli. Byłam adeptką sztuki uzdrawiania, pomagałam potrzebującym. Do Munga zwożono rannych. Nie wiem jak, ale był otwarty dla wszystkich, pomagaliśmy tam mugolom. Było mnóstwo krwi, co chwilę ktoś umierał mi na rękach. Spotkałam go tam. Poznałam go po tej czuprynie. Dał mi czekoladę, powiedział, że na wzmocnienie. Zostało w opakowaniu tylko kilka kostek, ale uznał, że mnie się przyda bardziej. Zapaliliśmy jednego papierosa, a potem snuliśmy wspólne plany o sobie w innym życiu. Wiecie, co by było gdyby. Jaki mielibyśmy ogródek, wyjście na taras. Żartowaliśmy. Potem nastąpił jakiś atak, zamach, nie wiem. Londyn został podbity przez siły ciemności. Czarnoksiężnicy zniszczyli miasto, a szpital spłonął w ogniu pożogi. Kiedy tam poszłam szukać ocalałych, znalazłam wisiorek ze złotym zniczem. I się obudziłam. — Wzruszyła ramionami i oparła głowę o barierkę. — Nigdy nie powiedziałam po alkoholu czegoś, czego później żałowałam.
— I przyszedł z Corą. Nie powiem, śliczna, ale co to za pomysł w ogóle przyjść z koleżanką ze szkoły na ślub przyjaciela? Ile on ma lat?— nie to co zaprosić chłopaka swojego brata, to poważna sprawa.— Co do spódnic to się akurat muszę zgodzić, ostatnio żałowałam, że nie założyłam spodni. Skamander rzucił na mnie Levissimus.— Ten pojedynek że Anthony zapamięta na długo. Ale w duchu liczyła, że on też. I napatrzył się ile mógł, bo już nigdy więcej nie będzie mu dane zerknąć choćby na kolana. Co zapamiętał to jego.
Kiedy Lydia zdziwiła się, że na szlachecki ślub poszła ze szlachcicem zmarszczyła nos.
— No, trochę niezręcznie, co nie? Czułam się przy nim na początku jak nieokrzesana dzikuska, wiesz, te jego nienaganne maniery. Przyszedł po mnie, a potem użyczył nawet ramienia — zaświergotała, trzepocząc rzęsami, ale szybko spoważniała. Nie miała Percivalowi nic do zarzucenia, prawdziwy był z niego dżentelmen. — Cześć, Kerrie. Pewnie, siadaj. Ale nie chce mi się wstać po szklankę, może być prosto z butelki? — Westchnęła jednak po chwili, wstała i ruszyła do kuchni po szkło. Temat zaczął schodzić w niewygodne strony, a ona kłamała tak świetnie, że całkiem zapomniała, co naopowiadała Tonks podczas samego przyjęcia. — Nie jestem pewna, czy "swatać" to właściwe sformułowanie— krzyknęła ze środka. — Boję się, że jesteśmy już zeswatani i na samą myśl jest mi niedobrze.— Z nerwów głównie, później trochę dlatego, że był chłopakiem jej brata, a na końcu, że był — choć przystojnym — facetem, z którym nie miała za wiele wspólnego. Wróciła na taras i usiadła na swoim miejscu, na podłodze, oparta o balustradę. Nalała do czystej szklanki ognistej i podała siostrze Just. — Nic nas nie łączy, ja go ledwie znam. Napisałam mu od razu, że pójdziemy na ten obiad i ma to wszystko odkręcić. Oczaruje trochę mamę i jakoś się wywinie, będziemy mieć to z głowy. Zresztą on jest zajęty, to w ogóle jest jakiś absurd. Wpakowałam się w kabałę. Na własne życzenie.— Dopiła alkohol do końca, ten rozwiązywał już jej język. To uświadomiło ją, że zaraz powie kilka słów za dużo — powinna była wyciągnąć wszystkie myśli o Benie i Percivalu do fiolki i ukryć pod poduszką przed takim wieczorem. — Joe? A co Percy robił w Parszywym? — skrzywiła się. — Czy wszystkie drogi zawsze prowadzą do Parszywego? — Coś czuła, że to historia warta opowiedzenia. — Wasz brat to też niezły numer — przewróciła oczami; kokietował kobiety bez wahania, ale nie dziwiła się temu wcale. — Gdyby tylko nie myślał o wilkołactwie to byłby zupełnie jak Joe — kobieciarz. Teraz brakowało mu pewności siebie, ale podobał się dziewczynom, potrafił je zakręcić i wzbudzić ich zainteresowanie. — Co to znaczy, że nie masz sił, przejmować się wami? To da się tak? Załatwić związek z jednej strony? Co mu powiedziałaś? Załatw temat, przyjdę na gotowe? Nie chcę gasić twojego optymizmu, Just, ale coś takiego chyba potrzebuje obustronnego zaangażowania, bo jak działa tylko z jednego boku to się pociąg szybko wykolei. — Uniosła brew, przyglądając się Tonks podejrzliwie. — Nie no, nic — wycofała się, odwracając wzrok w drugą stronę, do Lydii. — Zmiękczyć? — Uniosła brwi, zastanawiając się, czy naprawdę jest tak naiwna. Oparła się naburmuszona o barierki, marszcząc brwi. — Ja nie mam w tej materii żadnego doświadczenia — podkreśliła, unosząc szklankę wysoko z miną specjalisty i znawcy filozofii — a i tak dla mnie to wygląda jak zaproszenie na kolację ze śniadaniem z maratonem pomiędzy. Wybacz, Lili, ale mało to subtelne. Jakbyś go zaprosiła na podwieczorek to może dałby się nabrać... — szepnęła, wzruszając ramionami. Z tego Cedrica o musiał być szczwany i doświadczony lis, doskonale orientował się w sytuacji i wiedział jak ze wszystkiego wybrnąć. Dziwiło ją jednak, że o nią dbał, nie chcąc jej angażować w nic więcej. Czyżby to ten sam typ...? — Nie znam go, a już nie lubię tego gościa. Nie dlatego, że proponuje ci pieniądze — pomachała ręką przed sobą. — Po prostu...— Dotknęła palcami środka czoła, zamknęła oczy i zmarszczyła brwi, szukając myśli. — Cieszę się, że ja nie mam takich problemów. Ale to jakiś wymamlany schemat. Już to gdzieś słyszałam.— Chciała się powstrzymać i nie spoglądać na Just, ale wyszło z tego tyle, że posłała jej przeciągłe spojrzenie. Czy Skamander nie mówił tego samego Tonks?— Brakuje do tego jeszcze frazesu, że cię skrzywdzi, jeśli się do ciebie zbliży. Jeśli mu na to pozwolisz. A pewnie pozwolisz, bo jakżeby inaczej. — Kobiety też potrafiły ranić i krzywdzić do żywego. Czy Lydia mogła wiele znieść? Nie była tego pewna. Ale Tonks wiele zniosła, dziś wydawała się być tym wykończona. A ona?
Nie pijąc, przyglądała się dziewczynom. Historia Lydii przyprawiła ją o uśmiech. W całej tej historii o Cedricu, o mężczyźnie, do którego miała taką wielką słabość było coś... dobrego. Mówiła o nim z uśmiechem, z tęsknotą. Może to trwało tylko chwilę, ale chciała do tego powrócić. Nie mogła go zmusić siłą. Tonks się nie udało.
— Nie ma głupich zauroczeń, pamiętaj. Są tylko frajerzy, którzy nie potrafią tego wykorzystać we właściwy sposób i zmienić w coś wartego przeżycia.— Nie chciała jej pocieszyć. Tak myślała. Nie były ofiarami, nie były poszkodowane, pomimo, że życie nie ułożyło się tak, jak tego pragnęły. Może to przeznaczenie. Może tak miało być. Coś działo się po coś, nigdy bez przyczyny.
Gdy padło ze strony Moore "nigdy nie..." nabrała powietrza w płuca i uniosła wzrok w niebo, rozgwieżdżone i jasne, przez chwilę nie pijąc. Dopiero po chwili upiła łyk. Zakołysała szklanką w zamyśleniu. Just filozofowała przez chwilę, więc zerknęła na nią z ukosa, mrużąc oczy: czy próbowała się wykręcić? Coś tam mędrkuje, pewnie chcąc im zmącić w głowach. Zaraz się tak zaplątają w interpretacjach, że już same nie zapamietają, czy w końcu rozbierała się i zastanawiała, czy nie.
— Nie no, nieważne. Kontynuuj, to bardzo ciekawe — zachichotała, kiedy Justine zaczęła się zastanawiać, kto tam kogo rozbierał wtedy. — Jabłka smakują domem — mruknęła. Jak szarlotka mamy, placek, konfitura jesienią. Chwilę się zadumała, znała reguły gry. Pijąc musiała dopowiedzieć.
— No kiedy... Keat mnie pocałował pierwszy raz zastanawiałam się nad tym. Uprzedzając wasze pytanie, smakował whisky i deszczem, bo akurat wtedy padało. Lało nawet. Okropnie. — Chwyciła butelkę i rozlała ją znów, do wszystkich szklanek. Z tej butelki zostało jeszcze na jedno takie rozlanie, tym bardziej, że ich grono się powiększyło.
Kiedy Tonks zadała swoje wyzwanie posłała jej pytające spojrzenie, a ręka z butelką jej zastygła nieruchomo.
— Serio? Co za bzdura!— uniosła się niesprawiedliwością, wytykając jej bezczelne oszustwo. — Nigdy nie miałaś snów ze Skamanderem?! Tylko nie próbuj się wywinąć, że erotyczne czy inne praktyczne już tak, jeden psidwak! — obruszyła się, spoglądając na Lydię, czekając chwilę aż zaprotestuje, a później znów wskazała w Tonks palcem. Przez chwilę nic nie mówiła, tylko unosiła brwi i kręciła głową. Odkładała butelkę i brała do ręki szklankę. Siadała po turecku i łączyła nogi w kolanach na zmianę.— To pytanie pułapka i do tego jest poniżej pasa. Nic wam nie powiem, bo się będziecie śmiać. Ty szczególnie. Rozważna i nieromantyczna — wskazała szklanką w Tonks, kręcąc głową i upiła łyk, a potem drugi, wciąż niezadowolona, wlepiając wzrok w alkohol. Milczała, uparcie. Pewną chwilę przynajmniej. Alkohol rozwiązywał język, a ona kiepsko radziła sobie z trzymaniem go za zębami. Prychnęła w końcu. — Ostatnio śniło mi się... Ale nie śmiejcie się; że byłam małą dziewczynką i zbierałam nad strumieniem poziomki. — przypomniało jej się dopiero przed chwilą. Nawet po przebudzeniu skontaktowała się z Billym, chcąc mu opowiedzieć wszystko z... jakiegoś powodu. — Spotkałam tam chłopca, był mugolem. Miał kasztanowe włosy, takie powykręcane we wszystkie strony. Zaprosił mnie w górę strumienia, pokazać jaki domek zrobił. Bazę do zabawy. To był co prawda szałas, ale wydawał mi się jakiś... piękny — zawahała się. — Zakolegowaliśmy się. Podarowałam mu wisiorek ze złotym zniczem zanim pojechałam do szkoły, do Hogwartu. Spotykaliśmy się w każde wakacje, ferie i święta. Ale mojej mamie się nie podobał. Kiedy skończyłam szkołę wyprowadziłyśmy się ze Szkocji do Anglii, wysłała mnie na staż do Munga, zaaranżowała małżeństwo z synem swojej najlepszej przyjaciółki. Nie pamiętam szczegółów, ale wiem, że byłam chyba nawet szczęśliwa, było ok. Był dobrym człowiekiem. Potem nastała wojna, czarodzieje mordowali się na ulicach. Zabijali mugoli. Byłam adeptką sztuki uzdrawiania, pomagałam potrzebującym. Do Munga zwożono rannych. Nie wiem jak, ale był otwarty dla wszystkich, pomagaliśmy tam mugolom. Było mnóstwo krwi, co chwilę ktoś umierał mi na rękach. Spotkałam go tam. Poznałam go po tej czuprynie. Dał mi czekoladę, powiedział, że na wzmocnienie. Zostało w opakowaniu tylko kilka kostek, ale uznał, że mnie się przyda bardziej. Zapaliliśmy jednego papierosa, a potem snuliśmy wspólne plany o sobie w innym życiu. Wiecie, co by było gdyby. Jaki mielibyśmy ogródek, wyjście na taras. Żartowaliśmy. Potem nastąpił jakiś atak, zamach, nie wiem. Londyn został podbity przez siły ciemności. Czarnoksiężnicy zniszczyli miasto, a szpital spłonął w ogniu pożogi. Kiedy tam poszłam szukać ocalałych, znalazłam wisiorek ze złotym zniczem. I się obudziłam. — Wzruszyła ramionami i oparła głowę o barierkę. — Nigdy nie powiedziałam po alkoholu czegoś, czego później żałowałam.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
– Przecież już nic nie mówię! Nawet pochwaliłam! Świetna – wyartykułowana wolniej, dosadniej, na koniec kiwając głową, jakby sama sobie chciała przytaknąć. Często tak robiła, kiedy musiała szybko wybrać drogę, bo jechali za nią ludzie chcący zrobić jej… krzywdę. Taka forma pocieszenia, kiedy jesteś zupełnie sama i tak naprawdę nie wiesz, czy uda ci się przeżyć ten pościg. Siedziała dzisiaj z nimi, więc do tej pory szło jej dobrze. – Oczywiście, że w pewnych sytuacjach są niepraktyczne, ale też… większość z nich nie wymaga spodni i ich funkcjonalności. Wszystko bym zrobiła, żeby przebrać się teraz w coś, co ma spódnicę – zdjęła w końcu z siebie szatę, pod którą kryły się obcisłe bryczesy, praktyczne w swoim wykorzystaniu, a ramiona i plecy okrywała lniana koszula. Westchnęła i znów chwyciła za szklankę. – Ale czegoś tu nie rozumiem. Po kolei. Percival zaprosił cię na ślub, tak? Na ślub nie chodzi się z kimś, ktoooo… jest dla ciebie w pewien sposób ważny. Twoja mama to wychwyciła i stwierdziła, że coś się dzieje. Nic dziwnego. Ale ludzie, szlachcic. Były Nott. A pfe. – potrząsnęła głową. – Nieważne. No i teraz, kiedy już byłaś z nim na weselu i idziecie razem na obiad do twojej rodziny, mówisz, że wpakowałaś się w kabałę na własne życzenie. I jest ci niedobrze. Kim jest Percival Nott i dlaczego nie chcesz z nim być? – miała już mrużyć oczy w stylu Sherlocka Holmesa, kiedy do pokoju zajrzała znajoma twarz. Znajoma, choć teraz wyglądała nieco inaczej, bardziej… kobieco. Ale poznała ją od razu. Uśmiechnęła się do niej, ale ten uśmiech prędko opadł, kiedy dziewczyna wyciągnęła do niej swoją dłoń. Zamiast niego na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, a kiedy i ono odeszło, postanowiła to wykorzystać. Była już podchmielona, zebrało jej się na żarty. Ujęła jej dłoń po dżentelmeńsku i przyciągnęła ku sobie, jakby chciała ją ucałować. – Panno… – zapomniała. – Kristin. – nie, to nie tak. – Kerin? Kris… Kerstin! – odchrząknęła i kontynuowała udawanym, głębokim basem. – Panno Kerstin, jakże wspaniale i miło mi pannę poznać. Nazywam się Moore. Lydia Moore – parsknęła śmiechem i wróciła do swojego naturalnego głosu. – Nie poznajesz mnie? To ja, Lily. I siadaj, kobiet w tym towarzystwie nigdy za wiele. Hann, wstaniesz o własnych nogach? – zachichotała.
Znały się i to dobrze – w końcu, jeśli znało się Wright albo Tonks, to znało się też ich całe rodziny.
– Just, taka pewność nie pojawi się o, za pstryknięciem palców. Trzeba ją wypracować, a to nie zaistnieje bez przebywania razem, uczenia się siebie. Może o ciebie walczyć, ale jeśli będziesz mu cały czas odmawiać, to nie dziw się, że naprawdę zrezygnuje – ognista całkiem dobrze wydobywała z dna świadomości filozofowanie nad życiem. – Zajęty i poszedł z tobą na ślub? Na gacie Merlina, co za tłuk! Tak nie wolno! – oburzyła się nie na żarty, a alkohol dodał jej ekspresji. Westchnęła i wypiła do końca ognistą. Jej palące macki przestawały robić na niej takie wrażenie. Napitek już tylko lekko parzył, czuła, jak przelewa się gorącem po gardle. – Taki, czyli… czyli nie jest palantem, który mnie wykorzystał. Jest aurorem… to znaczy byłym aurorem. Na to zwalam winę. Wiecie, bo aurorzy, bez urazy – spojrzała na Just. – Są… twardzi. Wieczni samotnicy, bo przecież każdego dnia mogą zginąć, więc dlaczego mieliby się angażować? Kiszka z makiem, o. Żyjemy w czasach, kiedy miłość jest potrzebna mocno, jak powietrze, bo nigdy nie wiadomo, co się stanie jutro. A ja coś do niego czuję i marzy mi się, żeby coś z tego coś wyszło. Rozumiecie? – skrzywiła się. Sama to rozumiała doskonale, ale chyba język powoli zaczynał jej się plątać. – I nie, nie potrzebuję od nikogo pieniędzy. Poradzę sobie doskonale sama. – w ostateczności poprosiłaby Billy’ego, ale to naprawdę w ostateczności. Każdy z nich miało swoje wydatki, a czasy nie ułatwiały zdobywania galeonów. Sama wiedziała, jak rozwiązać swój problem i zamierzała ten sposób wykorzystać, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze kilka dni. Zerknęła na Hann. Mówiła dobre rzeczy, prawdziwe, z których Lydia zdawała sobie w jakimś procencie sprawę. – To taki typ właśnie. Dokładnie taki. I boję się, że niedługo mi to powie.
Nie chciała tego. Bała się odtrącenia z jego strony, ale z kolei nie cierpiała tego dystansu, rezerwy, z jaką do niej podchodził. Trwała w zawieszeniu – tego też nie lubiła, ale kto lubił? Uśmiechnęła się ostatecznie pogodnie, bo przecież była przy swoich przyjaciółkach – ten uśmiech skierowała też na Kerstin.
– A ty, Kerrie? Zastanawiała się kiedyś nad tym, jak smakuje pocałunek? No, wiesz, kiedy się z kimś całowałaś, a nie, że ogólnie. – upiła łyk powoli, nieco siorbiąc, zerkając na nie, gdy mówiły. Wyzwanie Just było trudne. Lydia musiała otworzyć archiwalną szafę, żeby odnaleźć cokolwiek w tematyce. Romantyczne sny. Większości już nie pamiętała, sny przecież ulatywały jak motyli pył, a po tych, których istnienie kiedykolwiek zarejestrowała, pozostało tylko wrażenie gorąca otwierające płatki gdzieś w okolicach łona. Uśmiechnęła się kątem ust, bo wiedziała, o kim one były, ale nie znała już ich obrazów. – Wypiję, bo wiem, że takie były, ale zupełnie ich nie pamiętam. To jest takie wrażenie, kiedy wstajecie z łóżka i wiecie, że śniło wam się coś takiego z kimś, ale kompletnie nie pamiętacie, o czym to było. Więc tak, wypiję, bo nie umiem odpowiedzieć na to pytanie zupełnie, chociaż naprawdę bym chciała – i jak powiedziała, tak zrobiła, wypijając spory łyk ognistej. Syknęła, zamlaskała, szklankę podstawiła Hann, w niemym geście prosząc o dolanie. Zaraz utkwiła w niej wzrok, kiedy zaczęła opowieść. Historia była utkana z dziecięcych wspomnień i dzięki temu stała się urocza, zaczarowana. I bardzo… wskazująca na kogoś. – Ten chłopiec miał imię? Zdrobnienie? Grał w Quidditcha? – uśmiechnęła się do niej wesoło, dociekając informacji, które jednak same nasunęły jej się na myśl. Gwiazdy w oddali zaczęły migać niewyraźnie, jakby budowały ogromną, podniebną kolię pełną diamentów. – O-o! Tak, to ja! – podwinęła energetycznie nogi pod siedzenie i wzięła głębszy wdech. – Więc pamiętacie, jak kiedyś dorabiałam sobie w jednym z angielskich barów jako kelnerka? Więc w tym barze był taki barman – szokujące informacje prosto z Proroka Codziennego. – I ten barman raz poprosił mnie, żebym popróbowała jego napitki, bo wymyślił coś nowego. Na przykład dał mi do spróbowania Pocałunek Dementora i Ślimaczy Śluz. Były paskudne. Miałam wtedy jeszcze okrutnie słabą głowę i język dłuższy niż ten krowi, więc zaczęłam mu opowiadać jakieś głupoty. Nie wiem, jak to się stało, ale temat zszedł na naszego ówczesnego szefa. Był strasznym czarodziejem z miną ponurą, jakby sam był naszym wywróżonym z fusów ponurakiem. To ja mówię temu barmanowi, że pan Scrootch to psidwakosyński huncwot, co to zawsze snuje się po kantorku jak dementor po Azkabanie, a w barze go wszyscy nie cierpią, bo oddech ma śmierdzący jak hipogryfie łajno, nie mówiąc już o jego włosach, które chyba testral lizał. – parsknęła śmiechem, zaraz znów pijąc ze szklanki. Samo już wchodziło. – Stał za mną ze złości czerwony jak burak! No i zwolnił mnie wtedy. Tak. Dlatego trochę żałuję. – oparła się wygodniej o ścianę za sobą i rozejrzała się po dziewczynach. – Nigdy nie byłam o nic zazdrosna tak bardzo, że to zmusiło mnie do zrobienia czegoś głupiego.
Znały się i to dobrze – w końcu, jeśli znało się Wright albo Tonks, to znało się też ich całe rodziny.
– Just, taka pewność nie pojawi się o, za pstryknięciem palców. Trzeba ją wypracować, a to nie zaistnieje bez przebywania razem, uczenia się siebie. Może o ciebie walczyć, ale jeśli będziesz mu cały czas odmawiać, to nie dziw się, że naprawdę zrezygnuje – ognista całkiem dobrze wydobywała z dna świadomości filozofowanie nad życiem. – Zajęty i poszedł z tobą na ślub? Na gacie Merlina, co za tłuk! Tak nie wolno! – oburzyła się nie na żarty, a alkohol dodał jej ekspresji. Westchnęła i wypiła do końca ognistą. Jej palące macki przestawały robić na niej takie wrażenie. Napitek już tylko lekko parzył, czuła, jak przelewa się gorącem po gardle. – Taki, czyli… czyli nie jest palantem, który mnie wykorzystał. Jest aurorem… to znaczy byłym aurorem. Na to zwalam winę. Wiecie, bo aurorzy, bez urazy – spojrzała na Just. – Są… twardzi. Wieczni samotnicy, bo przecież każdego dnia mogą zginąć, więc dlaczego mieliby się angażować? Kiszka z makiem, o. Żyjemy w czasach, kiedy miłość jest potrzebna mocno, jak powietrze, bo nigdy nie wiadomo, co się stanie jutro. A ja coś do niego czuję i marzy mi się, żeby coś z tego coś wyszło. Rozumiecie? – skrzywiła się. Sama to rozumiała doskonale, ale chyba język powoli zaczynał jej się plątać. – I nie, nie potrzebuję od nikogo pieniędzy. Poradzę sobie doskonale sama. – w ostateczności poprosiłaby Billy’ego, ale to naprawdę w ostateczności. Każdy z nich miało swoje wydatki, a czasy nie ułatwiały zdobywania galeonów. Sama wiedziała, jak rozwiązać swój problem i zamierzała ten sposób wykorzystać, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze kilka dni. Zerknęła na Hann. Mówiła dobre rzeczy, prawdziwe, z których Lydia zdawała sobie w jakimś procencie sprawę. – To taki typ właśnie. Dokładnie taki. I boję się, że niedługo mi to powie.
Nie chciała tego. Bała się odtrącenia z jego strony, ale z kolei nie cierpiała tego dystansu, rezerwy, z jaką do niej podchodził. Trwała w zawieszeniu – tego też nie lubiła, ale kto lubił? Uśmiechnęła się ostatecznie pogodnie, bo przecież była przy swoich przyjaciółkach – ten uśmiech skierowała też na Kerstin.
– A ty, Kerrie? Zastanawiała się kiedyś nad tym, jak smakuje pocałunek? No, wiesz, kiedy się z kimś całowałaś, a nie, że ogólnie. – upiła łyk powoli, nieco siorbiąc, zerkając na nie, gdy mówiły. Wyzwanie Just było trudne. Lydia musiała otworzyć archiwalną szafę, żeby odnaleźć cokolwiek w tematyce. Romantyczne sny. Większości już nie pamiętała, sny przecież ulatywały jak motyli pył, a po tych, których istnienie kiedykolwiek zarejestrowała, pozostało tylko wrażenie gorąca otwierające płatki gdzieś w okolicach łona. Uśmiechnęła się kątem ust, bo wiedziała, o kim one były, ale nie znała już ich obrazów. – Wypiję, bo wiem, że takie były, ale zupełnie ich nie pamiętam. To jest takie wrażenie, kiedy wstajecie z łóżka i wiecie, że śniło wam się coś takiego z kimś, ale kompletnie nie pamiętacie, o czym to było. Więc tak, wypiję, bo nie umiem odpowiedzieć na to pytanie zupełnie, chociaż naprawdę bym chciała – i jak powiedziała, tak zrobiła, wypijając spory łyk ognistej. Syknęła, zamlaskała, szklankę podstawiła Hann, w niemym geście prosząc o dolanie. Zaraz utkwiła w niej wzrok, kiedy zaczęła opowieść. Historia była utkana z dziecięcych wspomnień i dzięki temu stała się urocza, zaczarowana. I bardzo… wskazująca na kogoś. – Ten chłopiec miał imię? Zdrobnienie? Grał w Quidditcha? – uśmiechnęła się do niej wesoło, dociekając informacji, które jednak same nasunęły jej się na myśl. Gwiazdy w oddali zaczęły migać niewyraźnie, jakby budowały ogromną, podniebną kolię pełną diamentów. – O-o! Tak, to ja! – podwinęła energetycznie nogi pod siedzenie i wzięła głębszy wdech. – Więc pamiętacie, jak kiedyś dorabiałam sobie w jednym z angielskich barów jako kelnerka? Więc w tym barze był taki barman – szokujące informacje prosto z Proroka Codziennego. – I ten barman raz poprosił mnie, żebym popróbowała jego napitki, bo wymyślił coś nowego. Na przykład dał mi do spróbowania Pocałunek Dementora i Ślimaczy Śluz. Były paskudne. Miałam wtedy jeszcze okrutnie słabą głowę i język dłuższy niż ten krowi, więc zaczęłam mu opowiadać jakieś głupoty. Nie wiem, jak to się stało, ale temat zszedł na naszego ówczesnego szefa. Był strasznym czarodziejem z miną ponurą, jakby sam był naszym wywróżonym z fusów ponurakiem. To ja mówię temu barmanowi, że pan Scrootch to psidwakosyński huncwot, co to zawsze snuje się po kantorku jak dementor po Azkabanie, a w barze go wszyscy nie cierpią, bo oddech ma śmierdzący jak hipogryfie łajno, nie mówiąc już o jego włosach, które chyba testral lizał. – parsknęła śmiechem, zaraz znów pijąc ze szklanki. Samo już wchodziło. – Stał za mną ze złości czerwony jak burak! No i zwolnił mnie wtedy. Tak. Dlatego trochę żałuję. – oparła się wygodniej o ścianę za sobą i rozejrzała się po dziewczynach. – Nigdy nie byłam o nic zazdrosna tak bardzo, że to zmusiło mnie do zrobienia czegoś głupiego.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Jej usta mimowolnie wykrzywiły się na wspomnienie Cory. Była śliczna. Taka dziewczęco śliczna i całkowicie jakby… uciekło jej słowo. Alkohol musiał zaczynać działać. Nieskalana? Niewinna? Nie wiedziała. Z pewnością miała gładkie ciałko i miękkie włosy.
- Trzydzieści. - wtrąciła usłużnie, unosząc szklankę i wskazując nią w stronę Hannah. Bo przecież ona wcale nie poszła na wesele z kolegą. To się nie liczyło, bo no nie. Ani trochę w tej chwili nie było ważne z kim przyszła ona, czy Hanka. Liczyło się tylko to co odrąpampanił Rineheart. Jej brwi uniosły się na kolejne słowa, a później z ust wyrwało parsknięcie. - A widzisz! - wypowiedziała wskazując na nią znów szklanką. - Levissimus? Czemu właściwie cokolwiek w ciebie rzucał? - chciała wiedzieć, bo brzmiało to co najmniej ciekawie. -
- Siadaj, młoda. Ale tyłek na deski inaczej się nie liczy. I ten, gadamy i gramy w nigdy nie. Ktoś mówił, czego nigdy nie robił i jak to robiłaś, to pijesz i opowiadasz od razu, bo i tak zapytamy. - wyjaśniła siostrze, a kiedy ta podeszła i przedstawiła się Lydii, a ta postanowiła odpowiedzieć zaczęła się śmiać opierając głowę o ścianę domu. Było jej dzisiaj lżej, lżej niż w ciągu ostatnich dni.
Kolejna rewelacja dotycząca Percivala sprawiła, że znów się zaśmiała w głos. Bo to właściwie, może nie dla Wright, ale tak ogólnie było zabawne, zwłaszcza po podsumowaniu, którego dokonała Lydia, że ponownie się zaśmiała. I nagle ją strzeliło.
- Czekaj, pokażę ci go, Michael gdzieś Maga powinien mieć. I przyniosę ci od Hanki jakąś kieckę. Swoją drogą, powinnaś się upomnieć Li, zaraz ci coś znajdę. - oznajmiła, wstając trochę się zachwiała, jednak ustała na dwóch nogach, mimo to z jej ust wydarło się krótki “oho”. Co jakiś czas podpierając ręką o ścianę zniknęła w domu. Weszła do góry, by rozejrzeć się za jakimś ubraniem, zgarnęła pierwsze, które wydawało jej się dobre. Zlazła ze schodów i już miała wychodzić, kiedy cofnęła się do salonu, na półce gdzieś mignęło jej wydanie Maga w którym było Percivala zdjęcie. - Przebieraj się. - rozkazała, rzucając w nią ubraniami. Dzisiaj, wygoda przede wszystkim. Otworzyła gazetę, mrużąc lekko oczy, przesuwając strony, w końcu zaginając gazetę i podstawiając ją Moore. - To on. - oznajmiła zadowolona, podsuwając pod nos Lidce list gończy z Nottem.
- Em no tego, to za bardzo nie wiem. - przyznała odnosząc się do spotkania Percivala w Parszywym. - Twój brat obiecał zabrać mnie na najlepsze piwo w całej Anglii, ale po drodze jakby zgubił drogę? - pytanie zawisło w powietrzu bo sama nie była pewna jakim cudem, mógł zapomnieć gdzie znajdował się bar. Chyba że wchodził i wychodził z niego w stanie lekkiej nieważkości. - I trafiliśmy do Parszywego, ale zanim w ogóle cokolwiek się napiliśmy, to jakaś bura się zrobiła. No i oczywiście, Joseph pierwszy obrońca uściśnionych ruszył w bój na pięści z portowymi mięśniami. A Blake mu pomógł. A potem ta… barmanka… Philipa, wzięła nas na ten, do piwnicy, na alkohol żeby podziękować? No więc tam trochę wypiliśmy, trochę pogadaliśmy, trochę poudawaliśmy, że się nie znamy. - wzruszyła ramionami. - Michael? Sama nie wiem. Ja na niego nie patrzę wiesz… tak.. O właśnie. - poderwała się, a może bardziej odrywając tylko plecy od ściany domu, wylewając trochę alkoholu. - Może Kerrie wie. - przeniosła spojrzenie na siostrę. - Gwen to dziewczyna Mike’a? - zapytała na niej zawieszając spojrzenie. A później temat poszedł całkowicie na nią. Co już nie było aż tak super. Odłożyła szklankę i przetarła twarz.
- To nie tak. Wyłożyłam przed nim wszystkie karty w Wiśniowej Dolinie. Dosłownie, wszystkie. Powiedziałam mu o Skamanderze. Powiedziałam jak sądzę, że zareaguje. Powiedziałam, ze potrzebuję pomocy, zapewnień, obecności, jakiegoś rodzaju pewności bo jeszcze sobie z nim nie poradziłam, ale próbuję, chcę. Ale nie… - westchnęła zawieszając się. Przesunęła spojrzeniem po całej trójce. - Znacie mnie. Albo wskakuje na głęboką wodę, albo bawię się bezpiecznie na brzegu. - gdzie na jej skali wskakiwanie na głęboką wodą oznaczały oddanie siebie całej wraz z duszą, a taplanie na brzegu czasowe chwilowe zabawy. - Rzuciłam się tak ze Skamanderem. Całkowicie, do ostatniej cząstki mnie. I walczyłam, raz za razem. Walczyłam i walczyłam, dałam mu wszystko co miałam, co mogłam dać, a to i tak było… za mało. - jej oczy zaszkliły się, gdy walczyła, żeby nie zacząć znów ryczeć. - Raz za razem pękało mi serce. I kiedy całą tą resztkę, te wszystkie śmiecie które zostały przedstawiłam Vincentowi, a on mimo wszystko stwierdził że tyle będzie dobrze, poczułam się trochę… pewniej. Na dwa dni, dwa dni. Po których się wyprowadził i nie uznał nawet za stosowne osobiście mi o tym powiedzieć. Zostawił za sobą te swoje gałęzie i poezję. Poezję! - podniosła głos wzburzona. - Ale on nie może uciekać. A ja nie jestem w stanie znów czekać, czy trwać w zawieszeniu, czy znów czuć, że ktoś mnie zwyczajnie nie chce. Przerobiłam już to wszystko. Nie chcę zastanawiać się, co ona ma. Nie chcę słyszeć, że z kimś innym będzie mi lepiej. Musi się określić i zdecydować, a później sięgnąć po mnie, jeśli chce. Inaczej oboje tracimy czas, a ja się rozbijam, o to czy może będzie czy nie będzie. Czy odpisze czy nie. O nas - jeśli jakieś nas ma być - martwić się nie chcę. O to, co mogę poczuć, jeśli sobie pozwolę całkowicie. Nie że nie pracować na związek, nie o uczenie się siebie wzajemnie. Tylko o to, że jakby, nie jestem tylko opcją, możliwością, którą zostawi czy odsunie jeśli mu się odechce, albo kiedy te wątpliwości którymi sam się katauje znów go zaatakują. Co nie znaczy, żeby załatwił sam wszystko, dlatego myślę o tym wyjeździe. Nie wiem, czy umiem to wytłumaczyć… lepiej. - przyznała wzruszając ramionami. Sięgnęła po szklankę i napiła się bez kolejki.
Podsumowanie Hannah odnośnie Cedrika wydawało się brzmieć niebezpiecznie znajomo. Skrzyżowała z nią spojrzenie.
- Yhym, wklej tam jeszcze, że mogłabyś być wszystkim, ale ci na to nie pozwoli. I że bycie przy nim jest niebezpieczne i będzie. - zgodziła się z Wright, bo to słowa prawie że wyjęte z repertuaru, który serwował jej Samuel. - O! - uniosła swoją szklankę, płyn wylał jej się trochę na rękę. - I że zasługujesz na więcej. - prychnęła, kręcąc głową. Jakby same nie umiały decydować na ile zasługują i ile chcą. Słuchała słów Lidki, uniosła obie dłonie. - Bez urazy. - zapewniła ją jakże łaskawie. - Rozumiem. - dodała po chwili ciszej. Brwi jej się zmarszczyły. - Czekaj, auror? - zapytała Moore, by przenieść swoje spojrzenie na Hannah, mrużąc lekko oczy. Znały aurora, Cedrica, prawda? Nie wymyśliła tego sobie nie?
- Na tam dalej niewiele jest więcej. Tam było dużo… wiecie emocji różnych no i ja rozebrałam jego, a on mnie… a dalej to chyba wiadomo. - wzruszyła ramionami.
- Jabłka smakują domem. - zgodziła się z nią, niedzielną szarlotką mamy, która była zawsze odkąd pamiętała i której zapach rozmył się wraz z jej odejściem. - Hm… w sumie Skamander smakował tytoniem też. - dodała jeszcze chwilę po Hance. A kiedy przyjaciółka obruszyła się na jej pytanie wzruszyła ramionami. Wywróciła też zaraz oczami. - Napiję się, ale nic nie pamiętam. Ostatnio jak przychodzi sen, to nie niesie nic dobrego. W maju, jak spałam ze Skamanderem, miałam wrażenie że tylko przyciągając mnie ramieniem jest w stanie odgonić to całe zło. - przyznała jednak, dając coś w zamian. Wzruszyła raz jeszcze ramionami, a zaraz westchnęła. - Nie mamrudź. Nie będziemy się śmiać. - zapewniła, spoglądając jeszcze na Kerstin i Lydię, żeby obie zapewniły o tym samym. Zamilkła słuchając jej opowieści. A kiedy Moore zadała kolejne pytania uniosła brwi. - Jak mógł grać w Qudditcha jak był mugolem? A ty pij Kerrie, musisz nadrobić alkohol. Pij i opowiadaj. - poleciła siostrze. Zaraz marszcząc brwi na wypowiedziane nigdy nie przez Hankę. - Jeeeeeny. Czemu tylko ja ciągle piję. - sama zamrudziła unosząc szklankę i pijąc z niej ponownie. - Więc… to było jakoś na początku zeszłego roku. Najpierw były urodziny kogoś, a potem ja, Matt, Samuel i Judith poszliśmy do rozbrykanego. I - o Merlinie - ale byłam wtedy pijania. I uznałam, że to jest super moment na to, żeby spróbować poderwać Skamandera. Więc oparłam się - w moim mniemaniu - seksownie łokciem o stół. Ten łokieć wylądował w czymś mokrym, bo coś ktoś rozlał na stole, a jak próbował na dłoni ułożyć twarz to mi się omsknęła trochę. - wszystko oczywiście zaprezentowała. - I spoglądając na Skamandera pijanym wzrokiem wypowiedziałam najlepszy z możliwych tekstów na podryw: że lubię jabłka i mieć go w łóżku. - uniosła rękę, i walnęła się nią w czoło. Kolejne wyzwanie które padło sprawiło, że westchnęła prawie że cierpniętniczo. Uniosła szklankę, ale ta była już pusta. Wyciągnęła ją w stronę Wright. - Dolej wać panno proszę uniżnie. - wystosowała w jej stronę, trochę dygającą już ręką. A kiedy szkło znów napełniło się bursztonym płynem uniosła je i wypiła. - Więc tak. Do nie najlepszych zagrań zazdrosnej o wszystkie kobiety świata Justine było z pewnością to, że w akcie desperacji zaproponowałam Sakamanderowi znajomość na wyłączność opartą na przyjaźni, seksie i obiadach. Niżej chyba nie upadłam. - stwierdziła, marszcząc brwi jeszcze w chwilowym zastanowieniu, żeby po nim wzruszyć ramionami. - Nigdy nie zainicjowałam pierwsza pocałunku. - wybrała ale już po chwili pożałowała, bo przecież to zrobiła.
- Trzydzieści. - wtrąciła usłużnie, unosząc szklankę i wskazując nią w stronę Hannah. Bo przecież ona wcale nie poszła na wesele z kolegą. To się nie liczyło, bo no nie. Ani trochę w tej chwili nie było ważne z kim przyszła ona, czy Hanka. Liczyło się tylko to co odrąpampanił Rineheart. Jej brwi uniosły się na kolejne słowa, a później z ust wyrwało parsknięcie. - A widzisz! - wypowiedziała wskazując na nią znów szklanką. - Levissimus? Czemu właściwie cokolwiek w ciebie rzucał? - chciała wiedzieć, bo brzmiało to co najmniej ciekawie. -
- Siadaj, młoda. Ale tyłek na deski inaczej się nie liczy. I ten, gadamy i gramy w nigdy nie. Ktoś mówił, czego nigdy nie robił i jak to robiłaś, to pijesz i opowiadasz od razu, bo i tak zapytamy. - wyjaśniła siostrze, a kiedy ta podeszła i przedstawiła się Lydii, a ta postanowiła odpowiedzieć zaczęła się śmiać opierając głowę o ścianę domu. Było jej dzisiaj lżej, lżej niż w ciągu ostatnich dni.
Kolejna rewelacja dotycząca Percivala sprawiła, że znów się zaśmiała w głos. Bo to właściwie, może nie dla Wright, ale tak ogólnie było zabawne, zwłaszcza po podsumowaniu, którego dokonała Lydia, że ponownie się zaśmiała. I nagle ją strzeliło.
- Czekaj, pokażę ci go, Michael gdzieś Maga powinien mieć. I przyniosę ci od Hanki jakąś kieckę. Swoją drogą, powinnaś się upomnieć Li, zaraz ci coś znajdę. - oznajmiła, wstając trochę się zachwiała, jednak ustała na dwóch nogach, mimo to z jej ust wydarło się krótki “oho”. Co jakiś czas podpierając ręką o ścianę zniknęła w domu. Weszła do góry, by rozejrzeć się za jakimś ubraniem, zgarnęła pierwsze, które wydawało jej się dobre. Zlazła ze schodów i już miała wychodzić, kiedy cofnęła się do salonu, na półce gdzieś mignęło jej wydanie Maga w którym było Percivala zdjęcie. - Przebieraj się. - rozkazała, rzucając w nią ubraniami. Dzisiaj, wygoda przede wszystkim. Otworzyła gazetę, mrużąc lekko oczy, przesuwając strony, w końcu zaginając gazetę i podstawiając ją Moore. - To on. - oznajmiła zadowolona, podsuwając pod nos Lidce list gończy z Nottem.
- Em no tego, to za bardzo nie wiem. - przyznała odnosząc się do spotkania Percivala w Parszywym. - Twój brat obiecał zabrać mnie na najlepsze piwo w całej Anglii, ale po drodze jakby zgubił drogę? - pytanie zawisło w powietrzu bo sama nie była pewna jakim cudem, mógł zapomnieć gdzie znajdował się bar. Chyba że wchodził i wychodził z niego w stanie lekkiej nieważkości. - I trafiliśmy do Parszywego, ale zanim w ogóle cokolwiek się napiliśmy, to jakaś bura się zrobiła. No i oczywiście, Joseph pierwszy obrońca uściśnionych ruszył w bój na pięści z portowymi mięśniami. A Blake mu pomógł. A potem ta… barmanka… Philipa, wzięła nas na ten, do piwnicy, na alkohol żeby podziękować? No więc tam trochę wypiliśmy, trochę pogadaliśmy, trochę poudawaliśmy, że się nie znamy. - wzruszyła ramionami. - Michael? Sama nie wiem. Ja na niego nie patrzę wiesz… tak.. O właśnie. - poderwała się, a może bardziej odrywając tylko plecy od ściany domu, wylewając trochę alkoholu. - Może Kerrie wie. - przeniosła spojrzenie na siostrę. - Gwen to dziewczyna Mike’a? - zapytała na niej zawieszając spojrzenie. A później temat poszedł całkowicie na nią. Co już nie było aż tak super. Odłożyła szklankę i przetarła twarz.
- To nie tak. Wyłożyłam przed nim wszystkie karty w Wiśniowej Dolinie. Dosłownie, wszystkie. Powiedziałam mu o Skamanderze. Powiedziałam jak sądzę, że zareaguje. Powiedziałam, ze potrzebuję pomocy, zapewnień, obecności, jakiegoś rodzaju pewności bo jeszcze sobie z nim nie poradziłam, ale próbuję, chcę. Ale nie… - westchnęła zawieszając się. Przesunęła spojrzeniem po całej trójce. - Znacie mnie. Albo wskakuje na głęboką wodę, albo bawię się bezpiecznie na brzegu. - gdzie na jej skali wskakiwanie na głęboką wodą oznaczały oddanie siebie całej wraz z duszą, a taplanie na brzegu czasowe chwilowe zabawy. - Rzuciłam się tak ze Skamanderem. Całkowicie, do ostatniej cząstki mnie. I walczyłam, raz za razem. Walczyłam i walczyłam, dałam mu wszystko co miałam, co mogłam dać, a to i tak było… za mało. - jej oczy zaszkliły się, gdy walczyła, żeby nie zacząć znów ryczeć. - Raz za razem pękało mi serce. I kiedy całą tą resztkę, te wszystkie śmiecie które zostały przedstawiłam Vincentowi, a on mimo wszystko stwierdził że tyle będzie dobrze, poczułam się trochę… pewniej. Na dwa dni, dwa dni. Po których się wyprowadził i nie uznał nawet za stosowne osobiście mi o tym powiedzieć. Zostawił za sobą te swoje gałęzie i poezję. Poezję! - podniosła głos wzburzona. - Ale on nie może uciekać. A ja nie jestem w stanie znów czekać, czy trwać w zawieszeniu, czy znów czuć, że ktoś mnie zwyczajnie nie chce. Przerobiłam już to wszystko. Nie chcę zastanawiać się, co ona ma. Nie chcę słyszeć, że z kimś innym będzie mi lepiej. Musi się określić i zdecydować, a później sięgnąć po mnie, jeśli chce. Inaczej oboje tracimy czas, a ja się rozbijam, o to czy może będzie czy nie będzie. Czy odpisze czy nie. O nas - jeśli jakieś nas ma być - martwić się nie chcę. O to, co mogę poczuć, jeśli sobie pozwolę całkowicie. Nie że nie pracować na związek, nie o uczenie się siebie wzajemnie. Tylko o to, że jakby, nie jestem tylko opcją, możliwością, którą zostawi czy odsunie jeśli mu się odechce, albo kiedy te wątpliwości którymi sam się katauje znów go zaatakują. Co nie znaczy, żeby załatwił sam wszystko, dlatego myślę o tym wyjeździe. Nie wiem, czy umiem to wytłumaczyć… lepiej. - przyznała wzruszając ramionami. Sięgnęła po szklankę i napiła się bez kolejki.
Podsumowanie Hannah odnośnie Cedrika wydawało się brzmieć niebezpiecznie znajomo. Skrzyżowała z nią spojrzenie.
- Yhym, wklej tam jeszcze, że mogłabyś być wszystkim, ale ci na to nie pozwoli. I że bycie przy nim jest niebezpieczne i będzie. - zgodziła się z Wright, bo to słowa prawie że wyjęte z repertuaru, który serwował jej Samuel. - O! - uniosła swoją szklankę, płyn wylał jej się trochę na rękę. - I że zasługujesz na więcej. - prychnęła, kręcąc głową. Jakby same nie umiały decydować na ile zasługują i ile chcą. Słuchała słów Lidki, uniosła obie dłonie. - Bez urazy. - zapewniła ją jakże łaskawie. - Rozumiem. - dodała po chwili ciszej. Brwi jej się zmarszczyły. - Czekaj, auror? - zapytała Moore, by przenieść swoje spojrzenie na Hannah, mrużąc lekko oczy. Znały aurora, Cedrica, prawda? Nie wymyśliła tego sobie nie?
- Na tam dalej niewiele jest więcej. Tam było dużo… wiecie emocji różnych no i ja rozebrałam jego, a on mnie… a dalej to chyba wiadomo. - wzruszyła ramionami.
- Jabłka smakują domem. - zgodziła się z nią, niedzielną szarlotką mamy, która była zawsze odkąd pamiętała i której zapach rozmył się wraz z jej odejściem. - Hm… w sumie Skamander smakował tytoniem też. - dodała jeszcze chwilę po Hance. A kiedy przyjaciółka obruszyła się na jej pytanie wzruszyła ramionami. Wywróciła też zaraz oczami. - Napiję się, ale nic nie pamiętam. Ostatnio jak przychodzi sen, to nie niesie nic dobrego. W maju, jak spałam ze Skamanderem, miałam wrażenie że tylko przyciągając mnie ramieniem jest w stanie odgonić to całe zło. - przyznała jednak, dając coś w zamian. Wzruszyła raz jeszcze ramionami, a zaraz westchnęła. - Nie mamrudź. Nie będziemy się śmiać. - zapewniła, spoglądając jeszcze na Kerstin i Lydię, żeby obie zapewniły o tym samym. Zamilkła słuchając jej opowieści. A kiedy Moore zadała kolejne pytania uniosła brwi. - Jak mógł grać w Qudditcha jak był mugolem? A ty pij Kerrie, musisz nadrobić alkohol. Pij i opowiadaj. - poleciła siostrze. Zaraz marszcząc brwi na wypowiedziane nigdy nie przez Hankę. - Jeeeeeny. Czemu tylko ja ciągle piję. - sama zamrudziła unosząc szklankę i pijąc z niej ponownie. - Więc… to było jakoś na początku zeszłego roku. Najpierw były urodziny kogoś, a potem ja, Matt, Samuel i Judith poszliśmy do rozbrykanego. I - o Merlinie - ale byłam wtedy pijania. I uznałam, że to jest super moment na to, żeby spróbować poderwać Skamandera. Więc oparłam się - w moim mniemaniu - seksownie łokciem o stół. Ten łokieć wylądował w czymś mokrym, bo coś ktoś rozlał na stole, a jak próbował na dłoni ułożyć twarz to mi się omsknęła trochę. - wszystko oczywiście zaprezentowała. - I spoglądając na Skamandera pijanym wzrokiem wypowiedziałam najlepszy z możliwych tekstów na podryw: że lubię jabłka i mieć go w łóżku. - uniosła rękę, i walnęła się nią w czoło. Kolejne wyzwanie które padło sprawiło, że westchnęła prawie że cierpniętniczo. Uniosła szklankę, ale ta była już pusta. Wyciągnęła ją w stronę Wright. - Dolej wać panno proszę uniżnie. - wystosowała w jej stronę, trochę dygającą już ręką. A kiedy szkło znów napełniło się bursztonym płynem uniosła je i wypiła. - Więc tak. Do nie najlepszych zagrań zazdrosnej o wszystkie kobiety świata Justine było z pewnością to, że w akcie desperacji zaproponowałam Sakamanderowi znajomość na wyłączność opartą na przyjaźni, seksie i obiadach. Niżej chyba nie upadłam. - stwierdziła, marszcząc brwi jeszcze w chwilowym zastanowieniu, żeby po nim wzruszyć ramionami. - Nigdy nie zainicjowałam pierwsza pocałunku. - wybrała ale już po chwili pożałowała, bo przecież to zrobiła.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Trudno było na początku dołączyć do rozmowy, która trwała od dawna, Kerstin nie widziała jednak problemu w tym, by chwilę posiedzieć i posłuchać. Wydawało się, że dziewczyny są rozluźnione i zadowolone, rzadko miała okazję je takimi zobaczyć, tym bardziej więc chciała skorzystać z chwili niewinnej rozrywki w postaci szklanki z... hmm, to chyba była whisky.
- Wolałabym nie z butelki - powiedziała bardzo cicho, rumieniąc się na propozycję Hannah. Była jeszcze zdecydowanie zbyt trzeźwa, żeby czuć się z tym komfortowo.
Alkohol piła z początku powoli, szybko jednak przekonała się, że jest znacznie mocniejszy niż jakakolwiek whisky, którą miała okazję próbować do tej pory. Przy pierwszym łyku zakrztusiła się słyszalnie i łzy nabiegły jej do oczu, ale odepchnęła delikatnie wyciągniętą rękę Just, bo nie chciała wyjść na słabeusza. Kiedy już przyzwyczaiła się do palącego smaku, wychylała szklankę na kilka szybkich łyków. Chodziło po prostu o to, żeby nie trzymać alkoholu zbyt długo w ustach i przełknąć zanim zdążyłby oparzyć. Trochę na siłę, jak z dużymi tabletkami. Ważny był zresztą efekt, a nie smak.
- Okej, wydaje mi się, że grałam w coś podobnego na studiach - przyznała ochoczo, zajmując miejsce po turecku obok siostry. Do samego końca czekała na jej aprobatę, bo jakby, no ona była najważniejsza. Gdyby Just stwierdziła, że nie chce tu młodszej siostry, to by sobie poszła. I piekielnie się przy okazji obraziła, ale jednak poszła.
Ślicznej blondynki naprawdę z początku nie poznała, dlatego słysząc odpowiedź zarumieniła się jak truskawka i prawie oblała się whisky.
- O rany, Lily, to naprawdę ty? - zapytała bardzo głośno, trochę jak aktorka w dramacie. - Przepraszam! Zupełnie cię nie poznałam, wyglądasz tak... - Zamachała ramionami w powietrzu, a potem po prostu rzuciła się w jej stronę i przyciągnęła ją do uścisku. - No ale to też twoja wina! Z każdym rokiem wyglądasz coraz młodziej, to nie jest normalne!
Kiedy dziewczyny dyskutowały o swoich sprawach sercowych, Kerstin skupiła się na dolewaniu sobie alkoholu i podjadaniu z talerza. Nie wiedziała jak im doradzić, bo choć o sytuacji Justine słyszała już co nieco w domu, w większości nie wiedziała nawet, o czym mówią. Levissimus? Dementor? Azkaban? Ponurak? Rany, naprawdę była w tyle. O Quidditchu mniej więcej wiedziała, że to taki sport na miotłach, kojarzyła też magiczną arystokrację i wiedziała, że nie wolno im ufać. Zamiast się więc udzielać, po prostu kiwała głową tak, jakby się z nimi ciągle zgadzała, co jakiś czas wydając z siebie krótki dźwięk dezaprobaty (rozmawiali w końcu o mężczyznach). Sen Hani bardzo nią wstrząsnął, zwłaszcza jego końcowa część o zniszczonym mieście, więc wymruczała coś o "świętości szpitala, atakowaniu rannych i ale mi przykro", a potem pogłaskała ją lekko po nodze. Na pytanie odnośnie "mówienia rzeczy, których się żałuje po alkoholu" Kerstin szklanki unosić nie musiała, ponieważ, cóż, rzadko zdarzało jej się upijać do takiego stopnia i niczego sobie nie przypominała.
- Aurorzy każdego dnia mogą zginąć? - podjęła instynktownie, wcinając się Lydii w słowo. - Czyli oni są jak żołnierze? Just, mówiłaś, że to tylko taka magiczna policja! - Skrzyżowała ramiona na piersi.
Zanim jednak zdążyłaby się na poważnie zdenerwować, usłyszała pytanie w swoim kierunku, którego nie wypadało zignorować.
- W sensie, jeżeli coś zrobiłam, to mam pić, tak? Dobrze rozumiem? - upewniła się, a potem popatrzyła na swoją szklankę i upiła z niej skromny łyk. - Ja zawsze jak się z kimś całuję to się zastanawiam, jak smakuje. To chyba normalne, nie? Nikt mnie jeszcze tak nie porwał, żebym zapomniała o całym świecie. - Skrzywiła się. - Poza tym mam uraz, bo jak się całowałam pierwszy raz na urodzinach koleżanki z liceum, to od faceta ewidentnie smakowało pomadką. Na początku myślałam, że może tak lubi, usta mu wyschły i się pomalował, czy coś. No są dziwniejsze rzeczy. Ale potem się dowiedziałam, że się założył ze znajomymi, że będzie się całował z każdą dziewczyną na przyjęciu. I chyba nawet wygrał - Wzruszyła ramieniem i wykopała kamyk ze schodków w ciemność.
Potem Justine zniknęła na chwilę w domu (nieco chwiejnie, trzeba przyznać) i wróciła z sukienką i gazetą. Kerstin pierwsza wychyliła się, żeby zobaczyć zdjęcie.
- Co to za gazetka? Zdjęcia się ruszają! Jak w Czarownicy! Czemu nie widziałam jej wcześniej? Daj, chcę zobaczyć! - Nie wyrwała siostrze gazety, to byłoby nieuprzejme, ale kiedy cała reszta obejrzała już fotografię, wymownie wyciągnęła rękę, oczekując, że ją dostanie. A potem sama spojrzała na zdjęcie. - Ja go znam! - wyrwało jej się i przyłożyła wstydliwie dłoń do ust. - Zabrał mnie kiedyś na randkę, ale to było wtedy, kiedy dostaliśmy te zatrute listy i wszystkim odbiło. Daaawno to było. On też jest poszukiwany? - Westchnęła i odwróciła głowę, żeby powstrzymać przypływ żalu. Miała się przecież nie dołować.
Gdy temat zszedł na Michaela, Kerstin skrzywiła się wyraźnie i z obrażoną miną oparła głowę na podciągniętych kolanach.
- A dajcie mi z nim spokój dzisiaj. Ja nie wiem, czy on sam wie, która to jego dziewczyna... - wymamrotała już poniekąd bełkotliwie. Nie miała najmocniejszej głowy do alkoholu. - Chciałabym, żeby się zdecydował na jedną, ale... no - rzuciła Hannah wymowne spojrzenie, ciekawa, czy dziewczyna zauważyła jak Michael się za nią ogląda. - Dzisiaj jak mnie odbierał z lecznicy znowu pachniał kobietą. Takie rzeczy się wyczuwa. Patrol, dobre sobie... - pokręciła głową i sięgnęła do góry, żeby rozpuścić blond pukle. W pracy cały dzień musiała je mieć upięte, trzeba dać włosom odpocząć. - No i przecież piję, dajcie mi spokój.
Później przysunęła się do Justine i oparła się ramieniem na jej kolanie. Czuła, że niektóre rzeczy ciężko jest jej opowiadać, ale instynktownie wiedziała również, że lepiej było nie dopytywać i nie zmieniać babskiego wieczoru w wieczór pełen łez i żalu.
- Znajomość oparta na seksie...? - wymamrotała ze zdziwieniem, bo jakoś nigdy nie widziała swojej siostry w takiej roli. Zamiast jednak udawać, że jest święta, sama również upiła alkoholu i ciężko westchnęła. - Ja kiedyś zrobiłam coś cholernie wrednego i do dzisiaj mi głupio. Jak zdobyłam specjalizację instrumentariuszki, oddziałowa poprosiła mnie, żebym rozpisała dyżury na chirurgicznym na trzy miesiące wprzód. Mieliśmy tam na oddziale takiego cholernie przystojnego pielęgniarza i dziewczynę na stażu, trochę złośliwą, która ewidentnie się do niego miała. Zapisałam ją na najgorszy możliwy plan i jeszcze to zrobiłam tak, żeby ani jednego dyżuru nie miała razem z Henrym. - Wzruszyła ramionami z dziwną miną. - Potem okazało się, że Henry ma żonę, tylko nie nosi obrączki, bo ją zgubił. Zachowałam się jak suka bez powodu. - W normalnej sytuacji z pewnością miałaby problem przytoczyć tę historię, w tej chwili jednak najbardziej żenujące wspomnienia wydawały jej się śmieszne.
Cóż, no ale zawsze mogło być gorzej, przynajmniej nikt jej za to nie zwolnił.
Na wyzwanie Just pić nie musiała, bo sama pocałunków (jakoś tak wyszło) nie inicjowała, rzuciła jej jednak rozbawione spojrzenie, gdyż była niemal pewna, że wymyśliła to hasło po to, żeby móc się swobodnie napić.
W sumie, była to całkiem niezła taktyka, żeby szybciej opróżnić szklankę; Kerstin miała wrażenie, że im więcej pije, tym mniej alkohol gryzie ją w gardło.
- Nigdy nie podrywałam zajętych mężczyzn - powiedziała więc pogodnie i od razu się napiła.
Jeżeli mi coś umknęło to przepraszam!
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Wolałabym nie z butelki - powiedziała bardzo cicho, rumieniąc się na propozycję Hannah. Była jeszcze zdecydowanie zbyt trzeźwa, żeby czuć się z tym komfortowo.
Alkohol piła z początku powoli, szybko jednak przekonała się, że jest znacznie mocniejszy niż jakakolwiek whisky, którą miała okazję próbować do tej pory. Przy pierwszym łyku zakrztusiła się słyszalnie i łzy nabiegły jej do oczu, ale odepchnęła delikatnie wyciągniętą rękę Just, bo nie chciała wyjść na słabeusza. Kiedy już przyzwyczaiła się do palącego smaku, wychylała szklankę na kilka szybkich łyków. Chodziło po prostu o to, żeby nie trzymać alkoholu zbyt długo w ustach i przełknąć zanim zdążyłby oparzyć. Trochę na siłę, jak z dużymi tabletkami. Ważny był zresztą efekt, a nie smak.
- Okej, wydaje mi się, że grałam w coś podobnego na studiach - przyznała ochoczo, zajmując miejsce po turecku obok siostry. Do samego końca czekała na jej aprobatę, bo jakby, no ona była najważniejsza. Gdyby Just stwierdziła, że nie chce tu młodszej siostry, to by sobie poszła. I piekielnie się przy okazji obraziła, ale jednak poszła.
Ślicznej blondynki naprawdę z początku nie poznała, dlatego słysząc odpowiedź zarumieniła się jak truskawka i prawie oblała się whisky.
- O rany, Lily, to naprawdę ty? - zapytała bardzo głośno, trochę jak aktorka w dramacie. - Przepraszam! Zupełnie cię nie poznałam, wyglądasz tak... - Zamachała ramionami w powietrzu, a potem po prostu rzuciła się w jej stronę i przyciągnęła ją do uścisku. - No ale to też twoja wina! Z każdym rokiem wyglądasz coraz młodziej, to nie jest normalne!
Kiedy dziewczyny dyskutowały o swoich sprawach sercowych, Kerstin skupiła się na dolewaniu sobie alkoholu i podjadaniu z talerza. Nie wiedziała jak im doradzić, bo choć o sytuacji Justine słyszała już co nieco w domu, w większości nie wiedziała nawet, o czym mówią. Levissimus? Dementor? Azkaban? Ponurak? Rany, naprawdę była w tyle. O Quidditchu mniej więcej wiedziała, że to taki sport na miotłach, kojarzyła też magiczną arystokrację i wiedziała, że nie wolno im ufać. Zamiast się więc udzielać, po prostu kiwała głową tak, jakby się z nimi ciągle zgadzała, co jakiś czas wydając z siebie krótki dźwięk dezaprobaty (rozmawiali w końcu o mężczyznach). Sen Hani bardzo nią wstrząsnął, zwłaszcza jego końcowa część o zniszczonym mieście, więc wymruczała coś o "świętości szpitala, atakowaniu rannych i ale mi przykro", a potem pogłaskała ją lekko po nodze. Na pytanie odnośnie "mówienia rzeczy, których się żałuje po alkoholu" Kerstin szklanki unosić nie musiała, ponieważ, cóż, rzadko zdarzało jej się upijać do takiego stopnia i niczego sobie nie przypominała.
- Aurorzy każdego dnia mogą zginąć? - podjęła instynktownie, wcinając się Lydii w słowo. - Czyli oni są jak żołnierze? Just, mówiłaś, że to tylko taka magiczna policja! - Skrzyżowała ramiona na piersi.
Zanim jednak zdążyłaby się na poważnie zdenerwować, usłyszała pytanie w swoim kierunku, którego nie wypadało zignorować.
- W sensie, jeżeli coś zrobiłam, to mam pić, tak? Dobrze rozumiem? - upewniła się, a potem popatrzyła na swoją szklankę i upiła z niej skromny łyk. - Ja zawsze jak się z kimś całuję to się zastanawiam, jak smakuje. To chyba normalne, nie? Nikt mnie jeszcze tak nie porwał, żebym zapomniała o całym świecie. - Skrzywiła się. - Poza tym mam uraz, bo jak się całowałam pierwszy raz na urodzinach koleżanki z liceum, to od faceta ewidentnie smakowało pomadką. Na początku myślałam, że może tak lubi, usta mu wyschły i się pomalował, czy coś. No są dziwniejsze rzeczy. Ale potem się dowiedziałam, że się założył ze znajomymi, że będzie się całował z każdą dziewczyną na przyjęciu. I chyba nawet wygrał - Wzruszyła ramieniem i wykopała kamyk ze schodków w ciemność.
Potem Justine zniknęła na chwilę w domu (nieco chwiejnie, trzeba przyznać) i wróciła z sukienką i gazetą. Kerstin pierwsza wychyliła się, żeby zobaczyć zdjęcie.
- Co to za gazetka? Zdjęcia się ruszają! Jak w Czarownicy! Czemu nie widziałam jej wcześniej? Daj, chcę zobaczyć! - Nie wyrwała siostrze gazety, to byłoby nieuprzejme, ale kiedy cała reszta obejrzała już fotografię, wymownie wyciągnęła rękę, oczekując, że ją dostanie. A potem sama spojrzała na zdjęcie. - Ja go znam! - wyrwało jej się i przyłożyła wstydliwie dłoń do ust. - Zabrał mnie kiedyś na randkę, ale to było wtedy, kiedy dostaliśmy te zatrute listy i wszystkim odbiło. Daaawno to było. On też jest poszukiwany? - Westchnęła i odwróciła głowę, żeby powstrzymać przypływ żalu. Miała się przecież nie dołować.
Gdy temat zszedł na Michaela, Kerstin skrzywiła się wyraźnie i z obrażoną miną oparła głowę na podciągniętych kolanach.
- A dajcie mi z nim spokój dzisiaj. Ja nie wiem, czy on sam wie, która to jego dziewczyna... - wymamrotała już poniekąd bełkotliwie. Nie miała najmocniejszej głowy do alkoholu. - Chciałabym, żeby się zdecydował na jedną, ale... no - rzuciła Hannah wymowne spojrzenie, ciekawa, czy dziewczyna zauważyła jak Michael się za nią ogląda. - Dzisiaj jak mnie odbierał z lecznicy znowu pachniał kobietą. Takie rzeczy się wyczuwa. Patrol, dobre sobie... - pokręciła głową i sięgnęła do góry, żeby rozpuścić blond pukle. W pracy cały dzień musiała je mieć upięte, trzeba dać włosom odpocząć. - No i przecież piję, dajcie mi spokój.
Później przysunęła się do Justine i oparła się ramieniem na jej kolanie. Czuła, że niektóre rzeczy ciężko jest jej opowiadać, ale instynktownie wiedziała również, że lepiej było nie dopytywać i nie zmieniać babskiego wieczoru w wieczór pełen łez i żalu.
- Znajomość oparta na seksie...? - wymamrotała ze zdziwieniem, bo jakoś nigdy nie widziała swojej siostry w takiej roli. Zamiast jednak udawać, że jest święta, sama również upiła alkoholu i ciężko westchnęła. - Ja kiedyś zrobiłam coś cholernie wrednego i do dzisiaj mi głupio. Jak zdobyłam specjalizację instrumentariuszki, oddziałowa poprosiła mnie, żebym rozpisała dyżury na chirurgicznym na trzy miesiące wprzód. Mieliśmy tam na oddziale takiego cholernie przystojnego pielęgniarza i dziewczynę na stażu, trochę złośliwą, która ewidentnie się do niego miała. Zapisałam ją na najgorszy możliwy plan i jeszcze to zrobiłam tak, żeby ani jednego dyżuru nie miała razem z Henrym. - Wzruszyła ramionami z dziwną miną. - Potem okazało się, że Henry ma żonę, tylko nie nosi obrączki, bo ją zgubił. Zachowałam się jak suka bez powodu. - W normalnej sytuacji z pewnością miałaby problem przytoczyć tę historię, w tej chwili jednak najbardziej żenujące wspomnienia wydawały jej się śmieszne.
Cóż, no ale zawsze mogło być gorzej, przynajmniej nikt jej za to nie zwolnił.
Na wyzwanie Just pić nie musiała, bo sama pocałunków (jakoś tak wyszło) nie inicjowała, rzuciła jej jednak rozbawione spojrzenie, gdyż była niemal pewna, że wymyśliła to hasło po to, żeby móc się swobodnie napić.
W sumie, była to całkiem niezła taktyka, żeby szybciej opróżnić szklankę; Kerstin miała wrażenie, że im więcej pije, tym mniej alkohol gryzie ją w gardło.
- Nigdy nie podrywałam zajętych mężczyzn - powiedziała więc pogodnie i od razu się napiła.
Jeżeli mi coś umknęło to przepraszam!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lubiła spódnice i sukienki znacznie bardziej od spodni, które sprawiały, że kobieca sylwetka robiła się jakaś bezkształtna, prosta, pozbawiona krągłości, jednocześnie męska i nijaka — nie mogła im za to odmówić praktyczności. Trudno było jej sobie wyobrazić strój do gry w quidditcha, który co rusz eksponowałby damską bieliznę. Podczas częstych podróżny konnych niewątpliwie wygodniej i bezpieczniej było w bryczesach, chyba, że w damskim siodle. No i jak się okazało, podczas pojedynków to nie była najgorsza opcja. Przed wstydem, jaki czuła nie uchroniłyby ją nawet wełniane pończochy. Znienawidziła to zaklęcie od pierwszej chwili, gdy tylko szarpnęło ją za kostkę.
— No, mieliśmy pojedynek w Oazie. Ściągnęłam go tam, a później nakłoniłam do walki pod pretekstem treningu, bez skrupułów. Chciałam sobie poćwiczyć transmutację…— dodała ciszej, niewinnym głosem i wzruszyła ramionami. — Nie do końca, tak— weszła jej w słowo. Bo tak naprawdę to ona zaproponowała Percivalowi, ale to nie było najważniejsze w tym wszystkim; przemilczała to elegancko. Otworzyła usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, zaprotestować, lub raczej sprostować, ale monolog Lydii sprawił, że zaczęła się gubić, w tym, co było prawdą, a co mitem. Gdy skończyła pytaniem, wciąż patrzyła na nią tak, jakby przez chwilę gadała w innym języku, a kiedy dotarł do niej sens całej tej wypowiedzi, zmrużyła oczy, nie odrywając od Moore morderczego spojrzenia. Czy ona, na wilkołaka, słuchała ją w ogóle? Co mówiła o nim wcześniej? — Wyjaśnij jej — spojrzała na Just i westchnęła, licząc, że przyjaciółka lepiej ubierze wszystkie fakty w słowa i Moore zrozumie, w czym tkwił problem. Kiedy Just wstała, by iść po Maga i po coś do ubrania dla Lili, zachwiała się, a to sprawiło, że próbowała ją asekurować — niepotrzebnie, bo jednak ustała na nogach, chichocząc, ale wylała sobie na rękę i koszulkę Josepha whisky. Oblizała palce i przejechała językiem po przegubie, nim wytarła rękę o materiał. Zezowała przez chwilę na Maga, w którym widniało zdjęcie Percivala, bo prezentował się tam bardzo przystojnie — i gdyby nie fakt, że lista jego przewin była długa jak wyciąg z Gringotta to z przyjemnością zawiesiłaby na nim oko. Albo nawet parę oczu. Historia Kerstin o całowaniu sprawiła, że otworzyła usta szeroko, nim jeszcze cokolwiek powiedziała i uniosła jedną brew, nie znajdując sensownego komentarza na temat tego typa.
— Co za łajdak — mruknęła. Jednak to wspomnienie Percivala sprawiło, że prawie zakrztusiła się własną śliną. — Co? Percy cię zaprosił na randkę? Kiedy?— Zmrużyła oczy. — Nie jestem zazdrosna — wyjaśniła szybko, w gwoli ścisłości, spoglądając niewinnie na każdą po kolei. Chyba jasno dała do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana, a jej serce jest czyste jak łza nimfy. — Ale to cenna informacja i muszę wiedzieć.— I nie żartowała. Czy Ben o tym wiedział? I czy ona miała przeprowadzić z Blake'iem rozmowę wychowawczą? Bo chyba nie zdążyła się jasno wyrazić, co mu zrobi jeśli skrzywdzi jej brata. — Joe po prostu kieruje się innymi przesłankami, dokonując wnikliwej oceny serwowanych w Londynie alkoholi, musisz mu to wybaczyć — pocieszyła przyjaciółkę, posyłając jej pełny żalu uśmieszek. — Blake i Joe bili się razem w Parszywym. Hm... — zadumała się na chwilę. Brzmiało to co najmniej dziwnie, ale o to będzie musiała spotkać samych zainteresowanych. Najlepiej podczas obiadu.
— Gwen wyglądała na bardzo niezadowoloną pod koniec tego wesela — przyznała ze szczerą przykrością; pamiętała też, że było jej głupio, bo wyglądało na to, że stanęła między wódką a zakąską i to zupełnie nieświadomie. Choć nie była jeszcze pewna, kto z tej dwójki był naprawdę zakąską. Spojrzała na młodszą Tonks ze zdziwieniem wyraźnie wymalowanym na twarzy.— Na jedną? Co to w ogóle znaczy? To ile on ich ma?— zdziwiła się, jeszcze nie zdawszy sobie sprawy, że mogła być jedną z nich. Przynajmniej w oczach Kerrie. Spojrzała po dziewczynach, by ostatecznie zatrzymać się na Kerstin i dopiero po chwili zrozumiała. — Powiedział ci?— spytała szyfrem, choć raczej przypadkiem, zastanawiając się, czy to oficjalnie tak znalazła się na liście.
Rady Lydii, wysłuchała w milczeniu, spoglądając po niej na Tonks. Kiedy puściły jej nerwy, sięgnęła do niej dłonią, przygryzając wargę. Jej sytuacja jedynie potwierdzała jej, że pewne kwestie, powinny zostać niewypowiedziane. Nie mogła znieść jej cierpienia, jej bólu i rozpaczy, choć bardzo próbowała pokazać wszystkim, ale najbardziej sobie — że sobie radzi. Nie radziła sobie z tym, kompletnie. I nie mogła dopuścić do tego, by z Vincentem było to samo.
— Ale nikt nie mówi, że masz go gonić. Nie goń go. Nie czekaj. Powiedziałaś mu wszystko, dałaś mu wybór, a on, jak się wydawało podjął decyzję. Później ją zmienił, później znów — a mówią, że to my jesteśmy zmienne. Teraz wszystko leży po jego stronie, Just. Jeśli naprawdę chce, to on powinien się wykazać. To on powinien coś zrobić. To od powinien szaleć za tobą…— dodała ciszej, szukając jej szklącego się spojrzenia. Sięgnęła ręką do jej policzka, by wytrzeć samotną łzę. Była tego warta. By ktoś zakochał się w niej bez opamiętania, by dla niej oszalał i skoczyłby za nią w pożogę.— Jak chcesz z nim jechać i zobaczyć co z tego wyjdzie to rzuć wędkę i zobacz czy złapie haczyk— zaproponowała, a później zerknęła na dziewczyny na krótko. — Nie wiem, napomknij mu o tym, że chciałabyś wyjechać i odpocząć, ale żadna z nas nie ma czasu i mamy swoje życie czy coś innego wymyślisz, poczekaj aż u niego to zatrybi i zaproponuje ci swoje towarzystwo. Udasz niepewnie, że może to dobry pomysł i zgodzisz się, a on będzie miał satysfakcję, że zrobił dla ciebie coś dobrego i jeszcze wpadł na tak genialny pomysł. — Posłała jej przeciągłe spojrzenie i dla towarzystwa, napiła się razem z nią.
Później przeniosła wzrok na Lydię, kiedy opowiadała o swoim wybranku.
— Najpierw stwierdził, że ma ochotę się zabawić, a później cię polubił i… o zgrozo, postanowił o ciebie zadbać więc cię od siebie odsunął. No tak, to brzmi sensownie. Ja czegoś nie rozumiem, Lili…— chciała mówić dalej, ale zdała sobie z czegoś sprawę. — Czekaj, co? Jest aurorem? Cedric jest aurorem? — I wtedy też poczuła na sobie palące spojrzenie Tonks. — Nie — pokręciła głową, patrząc na Just. — To jest niemożliwe. Ten facet w życiu by tego nie zrobił! — zaprzeczyła, unosząc ramiona wysoko, broniąc się przed ta wizją, jak tylko mogła. — On jest odpowiedzialny, rozważny, poważny, na Merlina, szarmancki nawet. Nie próbowałby zrobić z dziewczyny naiwnej wywłoki. — Zmarszczyła brwi, przenosząc wzrok na Lydię. Nie wierzyła w to, że to mogło chodzić o tego samego mężczyznę. — Nie wierzę, że wszyscy aurorzy są tacy. Fred nigdy by się tak nie wymigiwał. Brendan też nie. Przepraszam was, dziewczyny, ale dla mnie to tania wymówka dla jakiejś grubej historii, którą się próbuje ukryć w ten sposób. — Uniosła dłonie w poddańczym geście. Po chwili westchnęła, spoglądając na Lydię. — Miłość jest potrzebna, ale nie każdego stać na miłość, która przetrwa wszystko, przezwycięży nawet śmierć. Jest wojna, miłość dziś jest… tania. I dostępna dla każdego, na wyciagnięcie ręki. Potrzebuje jej każdy, każdy może ją dostać i to za byle rogiem. Bo każdy w tych czasach potrzebuje kogoś, do kogo mógłby się przytulić. I wielu to wystarczy.— Wyglądało na to, że mężczyźnie, którego spotkała właśnie to było potrzebne i tyle mu wystarczało. A jej nie. Nie sądziła, by dała radę cokolwiek z tym zrobić. Nie przekonywała jej, by walczyła o to za wszelką cenę. Just walczyła, a teraz, zostawszy z niczym, miała serce w kawałkach. — Jeśli chodzi o pieniądze to mam część ze sklepu odłożoną jeszcze, dostaniesz tyle ile potrzebujesz. Zwrócisz jak będziesz mogła — bo podejrzewała, że o darowiźnie nie chciała słyszeć, a tak łatwiej było przyjąć cudzą pomoc. — Eee… No jasne, że miał imię. Ale podobieństwo imion do postaci żyjących jest zupełnie przypadkowe — obruszyła się od razu. Już chciała odpowiadać, że oczywiście, że latał, ale Just słusznie zwróciła uwagę na to, że był mugolem. — To był tylko sen — przypomniała, spuszczając wzrok na kolana i trzymany w dłoniach między nim alkohol.— Ten barman, który miał na imię Jack? Joe? Jo-el?— wbiła jej się w słowa, próbując sobie przypomnieć imię tego mężczyzny. W skupieniu wysłuchała tej historii do końca, znów mrużąc oczy na jej końcu, a kiedy nastała puenta, przymknęła powieki i wyszczerzyła się, siląc się, by nie parsknąć głośno. — Biedna— wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać ją po ramieniu w ramach pocieszenia. Za to przy Just się nie powstrzymała. Skrzywiła się, chociaż jednocześnie się uśmiechnęła szeroko i pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Jesteś okropna! Może ty go wystraszyłaś po prostu, a on biedak boi się tak niezależnych i… otwartych kobiet!— zaśmiała się, bo teraz mogła się z tego śmiać, ale temat Samuela nie był ani śmieszny ani miły przez większość czasu. Ale może to był dobry sposób, by ją oderwać od tego smutku. Tym bardziej, że wciąż nie było pewności, co się z nim stało. Zaginął, mógł nie wrócić. A może jednak był gdzieś tam cały i zdrowy, tak jak Jackie?
Wyzwanie Lydii sprawiło, że zamyśliła się na moment, próbując przypomnieć sobie czy kiedykolwiek do tego doszło, ale nie mogła sobie przypomnieć. Ale ponieważ alkohol już krążył w jej żyłach, a ona odczuwała jego działanie (nawet jeśli nie tak, jak reszta), postanowiła zaryzykować. — Napiję się dla waszego towarzystwa, bo głupio mi tak ciągle nie pić — mruknęła z rozbawieniem, a po chwili spoważniała, lekko zakłopotana. — Nie ma historii, którą mogłabym was zaskoczyć, bo raczej mam tendencję do zamykania się w pokoju i przepracowywania zazdrości w poduszce, ale to też jest głupie, więc… na zdrowie — uniosła szklankę w toaście i upiła łyk, choć mały. Później dolała Tonks, jej ręka też lekko drżała, ale szczęśliwie trafiała jeszcze do szklanki i polała pozostałym, tym samym kończąc pierwszą butelkę. Historię o seksie i obiadach już słyszała, więc przewróciła tylko oczami, a na jej nigdy nie nabrała powietrza w płuca i oparła się o barierki, nie pijąc. Spojrzała tylko na Kerstin, które też nie zwilżyła ust, a później na Lydię. Wyzwanie Kerrie też przyjęła ze spokojem, nie zaglądając nawet do szklanki z alkoholem.
— Nigdy nikomu nie wyznałam wprost swoich uczuć — to nie było trudne, niewiele też tego było. O ile po Just wiedziała, czego się spodziewać, ciekawa była Lydii i Kerstin.
— No, mieliśmy pojedynek w Oazie. Ściągnęłam go tam, a później nakłoniłam do walki pod pretekstem treningu, bez skrupułów. Chciałam sobie poćwiczyć transmutację…— dodała ciszej, niewinnym głosem i wzruszyła ramionami. — Nie do końca, tak— weszła jej w słowo. Bo tak naprawdę to ona zaproponowała Percivalowi, ale to nie było najważniejsze w tym wszystkim; przemilczała to elegancko. Otworzyła usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, zaprotestować, lub raczej sprostować, ale monolog Lydii sprawił, że zaczęła się gubić, w tym, co było prawdą, a co mitem. Gdy skończyła pytaniem, wciąż patrzyła na nią tak, jakby przez chwilę gadała w innym języku, a kiedy dotarł do niej sens całej tej wypowiedzi, zmrużyła oczy, nie odrywając od Moore morderczego spojrzenia. Czy ona, na wilkołaka, słuchała ją w ogóle? Co mówiła o nim wcześniej? — Wyjaśnij jej — spojrzała na Just i westchnęła, licząc, że przyjaciółka lepiej ubierze wszystkie fakty w słowa i Moore zrozumie, w czym tkwił problem. Kiedy Just wstała, by iść po Maga i po coś do ubrania dla Lili, zachwiała się, a to sprawiło, że próbowała ją asekurować — niepotrzebnie, bo jednak ustała na nogach, chichocząc, ale wylała sobie na rękę i koszulkę Josepha whisky. Oblizała palce i przejechała językiem po przegubie, nim wytarła rękę o materiał. Zezowała przez chwilę na Maga, w którym widniało zdjęcie Percivala, bo prezentował się tam bardzo przystojnie — i gdyby nie fakt, że lista jego przewin była długa jak wyciąg z Gringotta to z przyjemnością zawiesiłaby na nim oko. Albo nawet parę oczu. Historia Kerstin o całowaniu sprawiła, że otworzyła usta szeroko, nim jeszcze cokolwiek powiedziała i uniosła jedną brew, nie znajdując sensownego komentarza na temat tego typa.
— Co za łajdak — mruknęła. Jednak to wspomnienie Percivala sprawiło, że prawie zakrztusiła się własną śliną. — Co? Percy cię zaprosił na randkę? Kiedy?— Zmrużyła oczy. — Nie jestem zazdrosna — wyjaśniła szybko, w gwoli ścisłości, spoglądając niewinnie na każdą po kolei. Chyba jasno dała do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana, a jej serce jest czyste jak łza nimfy. — Ale to cenna informacja i muszę wiedzieć.— I nie żartowała. Czy Ben o tym wiedział? I czy ona miała przeprowadzić z Blake'iem rozmowę wychowawczą? Bo chyba nie zdążyła się jasno wyrazić, co mu zrobi jeśli skrzywdzi jej brata. — Joe po prostu kieruje się innymi przesłankami, dokonując wnikliwej oceny serwowanych w Londynie alkoholi, musisz mu to wybaczyć — pocieszyła przyjaciółkę, posyłając jej pełny żalu uśmieszek. — Blake i Joe bili się razem w Parszywym. Hm... — zadumała się na chwilę. Brzmiało to co najmniej dziwnie, ale o to będzie musiała spotkać samych zainteresowanych. Najlepiej podczas obiadu.
— Gwen wyglądała na bardzo niezadowoloną pod koniec tego wesela — przyznała ze szczerą przykrością; pamiętała też, że było jej głupio, bo wyglądało na to, że stanęła między wódką a zakąską i to zupełnie nieświadomie. Choć nie była jeszcze pewna, kto z tej dwójki był naprawdę zakąską. Spojrzała na młodszą Tonks ze zdziwieniem wyraźnie wymalowanym na twarzy.— Na jedną? Co to w ogóle znaczy? To ile on ich ma?— zdziwiła się, jeszcze nie zdawszy sobie sprawy, że mogła być jedną z nich. Przynajmniej w oczach Kerrie. Spojrzała po dziewczynach, by ostatecznie zatrzymać się na Kerstin i dopiero po chwili zrozumiała. — Powiedział ci?— spytała szyfrem, choć raczej przypadkiem, zastanawiając się, czy to oficjalnie tak znalazła się na liście.
Rady Lydii, wysłuchała w milczeniu, spoglądając po niej na Tonks. Kiedy puściły jej nerwy, sięgnęła do niej dłonią, przygryzając wargę. Jej sytuacja jedynie potwierdzała jej, że pewne kwestie, powinny zostać niewypowiedziane. Nie mogła znieść jej cierpienia, jej bólu i rozpaczy, choć bardzo próbowała pokazać wszystkim, ale najbardziej sobie — że sobie radzi. Nie radziła sobie z tym, kompletnie. I nie mogła dopuścić do tego, by z Vincentem było to samo.
— Ale nikt nie mówi, że masz go gonić. Nie goń go. Nie czekaj. Powiedziałaś mu wszystko, dałaś mu wybór, a on, jak się wydawało podjął decyzję. Później ją zmienił, później znów — a mówią, że to my jesteśmy zmienne. Teraz wszystko leży po jego stronie, Just. Jeśli naprawdę chce, to on powinien się wykazać. To on powinien coś zrobić. To od powinien szaleć za tobą…— dodała ciszej, szukając jej szklącego się spojrzenia. Sięgnęła ręką do jej policzka, by wytrzeć samotną łzę. Była tego warta. By ktoś zakochał się w niej bez opamiętania, by dla niej oszalał i skoczyłby za nią w pożogę.— Jak chcesz z nim jechać i zobaczyć co z tego wyjdzie to rzuć wędkę i zobacz czy złapie haczyk— zaproponowała, a później zerknęła na dziewczyny na krótko. — Nie wiem, napomknij mu o tym, że chciałabyś wyjechać i odpocząć, ale żadna z nas nie ma czasu i mamy swoje życie czy coś innego wymyślisz, poczekaj aż u niego to zatrybi i zaproponuje ci swoje towarzystwo. Udasz niepewnie, że może to dobry pomysł i zgodzisz się, a on będzie miał satysfakcję, że zrobił dla ciebie coś dobrego i jeszcze wpadł na tak genialny pomysł. — Posłała jej przeciągłe spojrzenie i dla towarzystwa, napiła się razem z nią.
Później przeniosła wzrok na Lydię, kiedy opowiadała o swoim wybranku.
— Najpierw stwierdził, że ma ochotę się zabawić, a później cię polubił i… o zgrozo, postanowił o ciebie zadbać więc cię od siebie odsunął. No tak, to brzmi sensownie. Ja czegoś nie rozumiem, Lili…— chciała mówić dalej, ale zdała sobie z czegoś sprawę. — Czekaj, co? Jest aurorem? Cedric jest aurorem? — I wtedy też poczuła na sobie palące spojrzenie Tonks. — Nie — pokręciła głową, patrząc na Just. — To jest niemożliwe. Ten facet w życiu by tego nie zrobił! — zaprzeczyła, unosząc ramiona wysoko, broniąc się przed ta wizją, jak tylko mogła. — On jest odpowiedzialny, rozważny, poważny, na Merlina, szarmancki nawet. Nie próbowałby zrobić z dziewczyny naiwnej wywłoki. — Zmarszczyła brwi, przenosząc wzrok na Lydię. Nie wierzyła w to, że to mogło chodzić o tego samego mężczyznę. — Nie wierzę, że wszyscy aurorzy są tacy. Fred nigdy by się tak nie wymigiwał. Brendan też nie. Przepraszam was, dziewczyny, ale dla mnie to tania wymówka dla jakiejś grubej historii, którą się próbuje ukryć w ten sposób. — Uniosła dłonie w poddańczym geście. Po chwili westchnęła, spoglądając na Lydię. — Miłość jest potrzebna, ale nie każdego stać na miłość, która przetrwa wszystko, przezwycięży nawet śmierć. Jest wojna, miłość dziś jest… tania. I dostępna dla każdego, na wyciagnięcie ręki. Potrzebuje jej każdy, każdy może ją dostać i to za byle rogiem. Bo każdy w tych czasach potrzebuje kogoś, do kogo mógłby się przytulić. I wielu to wystarczy.— Wyglądało na to, że mężczyźnie, którego spotkała właśnie to było potrzebne i tyle mu wystarczało. A jej nie. Nie sądziła, by dała radę cokolwiek z tym zrobić. Nie przekonywała jej, by walczyła o to za wszelką cenę. Just walczyła, a teraz, zostawszy z niczym, miała serce w kawałkach. — Jeśli chodzi o pieniądze to mam część ze sklepu odłożoną jeszcze, dostaniesz tyle ile potrzebujesz. Zwrócisz jak będziesz mogła — bo podejrzewała, że o darowiźnie nie chciała słyszeć, a tak łatwiej było przyjąć cudzą pomoc. — Eee… No jasne, że miał imię. Ale podobieństwo imion do postaci żyjących jest zupełnie przypadkowe — obruszyła się od razu. Już chciała odpowiadać, że oczywiście, że latał, ale Just słusznie zwróciła uwagę na to, że był mugolem. — To był tylko sen — przypomniała, spuszczając wzrok na kolana i trzymany w dłoniach między nim alkohol.— Ten barman, który miał na imię Jack? Joe? Jo-el?— wbiła jej się w słowa, próbując sobie przypomnieć imię tego mężczyzny. W skupieniu wysłuchała tej historii do końca, znów mrużąc oczy na jej końcu, a kiedy nastała puenta, przymknęła powieki i wyszczerzyła się, siląc się, by nie parsknąć głośno. — Biedna— wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać ją po ramieniu w ramach pocieszenia. Za to przy Just się nie powstrzymała. Skrzywiła się, chociaż jednocześnie się uśmiechnęła szeroko i pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Jesteś okropna! Może ty go wystraszyłaś po prostu, a on biedak boi się tak niezależnych i… otwartych kobiet!— zaśmiała się, bo teraz mogła się z tego śmiać, ale temat Samuela nie był ani śmieszny ani miły przez większość czasu. Ale może to był dobry sposób, by ją oderwać od tego smutku. Tym bardziej, że wciąż nie było pewności, co się z nim stało. Zaginął, mógł nie wrócić. A może jednak był gdzieś tam cały i zdrowy, tak jak Jackie?
Wyzwanie Lydii sprawiło, że zamyśliła się na moment, próbując przypomnieć sobie czy kiedykolwiek do tego doszło, ale nie mogła sobie przypomnieć. Ale ponieważ alkohol już krążył w jej żyłach, a ona odczuwała jego działanie (nawet jeśli nie tak, jak reszta), postanowiła zaryzykować. — Napiję się dla waszego towarzystwa, bo głupio mi tak ciągle nie pić — mruknęła z rozbawieniem, a po chwili spoważniała, lekko zakłopotana. — Nie ma historii, którą mogłabym was zaskoczyć, bo raczej mam tendencję do zamykania się w pokoju i przepracowywania zazdrości w poduszce, ale to też jest głupie, więc… na zdrowie — uniosła szklankę w toaście i upiła łyk, choć mały. Później dolała Tonks, jej ręka też lekko drżała, ale szczęśliwie trafiała jeszcze do szklanki i polała pozostałym, tym samym kończąc pierwszą butelkę. Historię o seksie i obiadach już słyszała, więc przewróciła tylko oczami, a na jej nigdy nie nabrała powietrza w płuca i oparła się o barierki, nie pijąc. Spojrzała tylko na Kerstin, które też nie zwilżyła ust, a później na Lydię. Wyzwanie Kerrie też przyjęła ze spokojem, nie zaglądając nawet do szklanki z alkoholem.
— Nigdy nikomu nie wyznałam wprost swoich uczuć — to nie było trudne, niewiele też tego było. O ile po Just wiedziała, czego się spodziewać, ciekawa była Lydii i Kerstin.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Alkohol był szkodliwy, wiedziała to nie od dziś. Pod jego wpływem emocje przelewały się jak whisky omywająca szkło trzymane przez nie w dłoniach, słowa tonęły w nim, opowieści stawały się niewyraźne, groteskowe, dokładnie jak odbicia dziewczęcych twarzy widziane przez przezroczystą powłokę, przez którą jednym okiem patrzyła Lydia. Zachichotała w końcu, bo przecież taki widok był okropecznie zabawny – zwłaszcza twarz Hann, kiedy ta obdarzyła ją jednym z najbardziej podejrzliwych spojrzeń na świecie.
– Okropny facet, o-krop-ny! Jak można kobiecie zaserwować levis… levismus – zmarszczyła krwi razem z brwiami, jakby nie mogła doczytać czegoś w oddali – to zaklęcie, które podwiewa jej spódnicę. Jak można! – pokręciła głową z wywołaną alkoholem teatralną dezaprobatą. W opowieści, w której uczestniczył Percival, musiała czegoś nie usłyszeć albo przekręcić. Może przez fakt, że Wright spędzała na ślubie czas z byłym szlachcicem, może z powodu mnogości męskich imion przewijających się przez dialogi. – W Magu? – uniosła brwi. – To znaczy… też wysłali za nim list gończy? – to, choć brzmiało źle, pozwoliło sądzić, że mimo wątpliwego statusu (ha!, jak zabawnie, do tej pory tym mianem określano czarodziejów mugolskiego pochodzenia) mógł coś znaczyć. Teraz wartość czarodzieja oceniał jego poziom zagrożenia względem aktualnego ministra magii – jeśli wyznaczył sporą sumę za twoją głowę, automatycznie stawałeś się sojusznikiem tych potrzebujących. W tej opinii były dziury, wiedziała o nich, ale ogólny pokrój sytuacji jako taki miała.
Zjawienie się Kerrie sprawiło, że zabawa jeszcze mocniej się rozpędzała, a alkohol stał się głównym jej punktem. Przytuliła ją mocno, może nieco za mocno, w całym tym upojeniu procentami nie bacząc na kontrolę własnych emocji.
– Potraktuję to jako komplement – zaśmiała się serdecznie, odrobinę piskliwie, w nastoletnim tonie. – Ty też wyrosłaś! Albo dojrzałaś. To też był komplement, pamiętaj. – zanim zdążyła się zorientować, Just rzuciła w jej stronę sukienkę Hann. Nie złapała jej, refleks miała na przykrym poziomie poniżej zera, więc ubranie wylądowało na jej głowie. Wyjrzała zza niego na gazetę leżącą na jej kolanach. Przewracała w pospiechu strony, ale i tak natrafiła na ruchome zdjęcia, których zobaczyć wcale nie chciała. Otrzeźwiło ją to trochę, wzrok skupił się na chwilę na rysach, które tak kochała, tak dobrze znała i za które dałaby się posiekać każdemu czarnoksiężnikowi na świecie. Były dla niej jak siostry. Twarz Percivala na chwilę straciła na znaczeniu, ale odnalazła ją zaraz za następną kartką. – Więc to on… przystojny. I proszę, poszłaś z nim na randkę, Kerrie? Jakie zatrute listy? Just, uważaj – uśmiechnęła się w końcu i zdjęła sukienkę z głowy. – Pójdę się przebrać.
Bryczesy zaczynały robić się coraz bardziej i luźny materiał coraz mocniej urastał do rangi zbawienia. Wstała ostrożnie z miejsca, z cichym stękiem łapiąc się najbliższej ściany. Chciała to zrobić w łazience, skontrolować swój stan, obmyć twarz wodą, bo przecież była po długiej podróży. Chwiejnym krokiem ruszyła przez korytarz, gdy nagle gdzieś pod ścianą zobaczyła krzesło, a na nim świeże cuchy, męskie, sądząc po szerokości spodni i wielkości koszuli. Obejrzała się za siebie, na pokój, z którego przed sekundą wyszła, po czym chwyciła ubrania i zniknęła w łazience. Musiało jej trochę nie być, umknęła jej część rozmowy, ale kiedy weszła, Kerstin opowiadała o swoich przygodach w szpitalu.
– Życie aurora to nie żadne rozrywki, tylko ciężka praca! – głosem zmienionym, głębokim, udawanie męskim chciała oddać postać Michaela, oczywiście w lustrzanym odbiciu, satyrycznym ujęciu. Zaraz zakaszlała, bo podrażnione ognistą gardło nie ułatwiało pokazu. – Różdżki do góry! – parsknęła śmiechem i pochwyciła mocniej spadające z niej spodnie, niezgrabnymi ruchami nadgarstków podwijając rękawy koszuli. – Wszystko ze mnie spada. Ale za to jak wygodnie – usiadła znów na swoim miejscu i sięgnęła po szklankę, patrząc na nie ze śmiechem. – Naprawdę! – starała się znów wbić w temat rozmowy, ale to okazało się o wiele trudniejsze, zwłaszcza w stanie, w którym była aktualnie. – Hann ma rację – w końcu jej się udało. Uniosła ku górze szklankę, jakby na znak toastu za słowa przyjaciółki. – Jak mu tak średnio zależy, to czemu tobie ma zależeć bardziej? Niech obserwuje, a jak już coś zobaczy, to może sam zaproponuje ci wycieczkę. – uniosła brwi zza szklanki, opróżniając ją do końca. Na „wystarczy” chyba było już za późno. – Tak, jest. Pytasz, jakbyś go znała. Znacie go? – popatrzyła po Just i Hann. Słowa o miłości wydały jej się bardzo mądre. Takie… idealnie trafiające do niej. Tak idealnie, że aż uśmiech kompletnie zniknął twarzy i oddał swoje miejsce zmartwieniu. – Masz rację… – wygięła wargi w smutny łuk. – Może… może go na nią nie stać. A ja sobie głupia nawymyślałam… – westchnęła ciężko. – Że będzie tak pięknie, że może w końcu kogoś sobie znalazłam, kogoś odpowiedzialnego i z trzeźwym umysłem, nie to co niektórzy mężczyźni. Z głową na karku. – podciągnęła kolana pod brodę, w oczach zaszkliły się łzy. Pokręciła w końcu głową i pociągnęła prędko nosem, jakby chociaż tak chciała odgonić narastające emocje. – Nie podrywałam nigdy zajętych mężczyzna. Chyba że byłam pijana i nie pamiętam, ale wątpię… nawet Cedric był wdowcem, kiedy go poznałam. – zacisnęła usta. Nie płacz, głupia. – A całować… nie wiem. Chyba nie. Ale wypiję, bo… dolej mi – bo szklanka była już pusta, a ja muszę chyba zatopić swój smutek. – Faceci są do kitu.
Wierzyła, że ostateczny rozrachunek wieczoru był bardzo... wspólny.
– Okropny facet, o-krop-ny! Jak można kobiecie zaserwować levis… levismus – zmarszczyła krwi razem z brwiami, jakby nie mogła doczytać czegoś w oddali – to zaklęcie, które podwiewa jej spódnicę. Jak można! – pokręciła głową z wywołaną alkoholem teatralną dezaprobatą. W opowieści, w której uczestniczył Percival, musiała czegoś nie usłyszeć albo przekręcić. Może przez fakt, że Wright spędzała na ślubie czas z byłym szlachcicem, może z powodu mnogości męskich imion przewijających się przez dialogi. – W Magu? – uniosła brwi. – To znaczy… też wysłali za nim list gończy? – to, choć brzmiało źle, pozwoliło sądzić, że mimo wątpliwego statusu (ha!, jak zabawnie, do tej pory tym mianem określano czarodziejów mugolskiego pochodzenia) mógł coś znaczyć. Teraz wartość czarodzieja oceniał jego poziom zagrożenia względem aktualnego ministra magii – jeśli wyznaczył sporą sumę za twoją głowę, automatycznie stawałeś się sojusznikiem tych potrzebujących. W tej opinii były dziury, wiedziała o nich, ale ogólny pokrój sytuacji jako taki miała.
Zjawienie się Kerrie sprawiło, że zabawa jeszcze mocniej się rozpędzała, a alkohol stał się głównym jej punktem. Przytuliła ją mocno, może nieco za mocno, w całym tym upojeniu procentami nie bacząc na kontrolę własnych emocji.
– Potraktuję to jako komplement – zaśmiała się serdecznie, odrobinę piskliwie, w nastoletnim tonie. – Ty też wyrosłaś! Albo dojrzałaś. To też był komplement, pamiętaj. – zanim zdążyła się zorientować, Just rzuciła w jej stronę sukienkę Hann. Nie złapała jej, refleks miała na przykrym poziomie poniżej zera, więc ubranie wylądowało na jej głowie. Wyjrzała zza niego na gazetę leżącą na jej kolanach. Przewracała w pospiechu strony, ale i tak natrafiła na ruchome zdjęcia, których zobaczyć wcale nie chciała. Otrzeźwiło ją to trochę, wzrok skupił się na chwilę na rysach, które tak kochała, tak dobrze znała i za które dałaby się posiekać każdemu czarnoksiężnikowi na świecie. Były dla niej jak siostry. Twarz Percivala na chwilę straciła na znaczeniu, ale odnalazła ją zaraz za następną kartką. – Więc to on… przystojny. I proszę, poszłaś z nim na randkę, Kerrie? Jakie zatrute listy? Just, uważaj – uśmiechnęła się w końcu i zdjęła sukienkę z głowy. – Pójdę się przebrać.
Bryczesy zaczynały robić się coraz bardziej i luźny materiał coraz mocniej urastał do rangi zbawienia. Wstała ostrożnie z miejsca, z cichym stękiem łapiąc się najbliższej ściany. Chciała to zrobić w łazience, skontrolować swój stan, obmyć twarz wodą, bo przecież była po długiej podróży. Chwiejnym krokiem ruszyła przez korytarz, gdy nagle gdzieś pod ścianą zobaczyła krzesło, a na nim świeże cuchy, męskie, sądząc po szerokości spodni i wielkości koszuli. Obejrzała się za siebie, na pokój, z którego przed sekundą wyszła, po czym chwyciła ubrania i zniknęła w łazience. Musiało jej trochę nie być, umknęła jej część rozmowy, ale kiedy weszła, Kerstin opowiadała o swoich przygodach w szpitalu.
– Życie aurora to nie żadne rozrywki, tylko ciężka praca! – głosem zmienionym, głębokim, udawanie męskim chciała oddać postać Michaela, oczywiście w lustrzanym odbiciu, satyrycznym ujęciu. Zaraz zakaszlała, bo podrażnione ognistą gardło nie ułatwiało pokazu. – Różdżki do góry! – parsknęła śmiechem i pochwyciła mocniej spadające z niej spodnie, niezgrabnymi ruchami nadgarstków podwijając rękawy koszuli. – Wszystko ze mnie spada. Ale za to jak wygodnie – usiadła znów na swoim miejscu i sięgnęła po szklankę, patrząc na nie ze śmiechem. – Naprawdę! – starała się znów wbić w temat rozmowy, ale to okazało się o wiele trudniejsze, zwłaszcza w stanie, w którym była aktualnie. – Hann ma rację – w końcu jej się udało. Uniosła ku górze szklankę, jakby na znak toastu za słowa przyjaciółki. – Jak mu tak średnio zależy, to czemu tobie ma zależeć bardziej? Niech obserwuje, a jak już coś zobaczy, to może sam zaproponuje ci wycieczkę. – uniosła brwi zza szklanki, opróżniając ją do końca. Na „wystarczy” chyba było już za późno. – Tak, jest. Pytasz, jakbyś go znała. Znacie go? – popatrzyła po Just i Hann. Słowa o miłości wydały jej się bardzo mądre. Takie… idealnie trafiające do niej. Tak idealnie, że aż uśmiech kompletnie zniknął twarzy i oddał swoje miejsce zmartwieniu. – Masz rację… – wygięła wargi w smutny łuk. – Może… może go na nią nie stać. A ja sobie głupia nawymyślałam… – westchnęła ciężko. – Że będzie tak pięknie, że może w końcu kogoś sobie znalazłam, kogoś odpowiedzialnego i z trzeźwym umysłem, nie to co niektórzy mężczyźni. Z głową na karku. – podciągnęła kolana pod brodę, w oczach zaszkliły się łzy. Pokręciła w końcu głową i pociągnęła prędko nosem, jakby chociaż tak chciała odgonić narastające emocje. – Nie podrywałam nigdy zajętych mężczyzna. Chyba że byłam pijana i nie pamiętam, ale wątpię… nawet Cedric był wdowcem, kiedy go poznałam. – zacisnęła usta. Nie płacz, głupia. – A całować… nie wiem. Chyba nie. Ale wypiję, bo… dolej mi – bo szklanka była już pusta, a ja muszę chyba zatopić swój smutek. – Faceci są do kitu.
Wierzyła, że ostateczny rozrachunek wieczoru był bardzo... wspólny.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
- Czy ty się szaleju nażażarłaś, żeby Szkamandera na pojedynek bez skrupułów wyzywać? - zapytała, czując, że język jej się zaczyna już plątać. - Ty siem ciesz, że to się podwianiem spódnicy, a nie rehabilitacją skończyło. - mruknęła kręcąc lekko głową. I zaraz usłużnie poprawiła się, żeby jeszcze raz wytłumaczyć całą sprawę Percivala od początku.
- Ona poszła na ten ślub z Percivalem, tak jak ja z Keatem. Ale w sumie to też poooo to, żeby mamce miło było. Miło, rozumiesz? - zapytała rzucając Lydi spojrzenie. - Więc poszli razem, żeby Ginny zadowolona była. Więc no nie dziwi mnie, że jak mamka - która pofiedziała, że na śluby się chodzi z kimś na poważnie - pomyślała, że to na takie powasznie. No i teraz obiad robi, żeby zięcia poznać. Ot cała historia. Ale właściwie - zwróciła spojrzenie na Hankę. - Czemu nie chcesz z nim być? Wasze dzieci miałby nienaganne maniery. - to z pewnością. Co do tego nie było wątpliwości. - Chociaż, to może dlatego, że on jej w sklepie nie pomagał nigdy. - mruknęła marszcząc nos, żeby się nad tym zastanowić głębiej.
- Pacan. - podsumowała krótko opowieść siostry. - Co?! - uniosła wzrok na Kerstin. - Jak to. NA RANDKĘ? - zmrużyła oczy, kiedy Hannah zapewniała, że nie jest zazdrosna. Spoglądając znów na Lydię. W końcu wzruszyła ramionami opierając się na nowo o ścianę domu.
- A, już dawno ma wybaczone. - zapewniła spokojnie Wright. Wcale jej nie zależało na spotkaniu by smakować jakieś piwa. Piwoszem nie była.
- Szy wychodzi na to, że Michael rodzi sobie najlepiej z narzej trójki? - zapytała spoglądając na siostrę w poszukiwaniu informacji na ten temat. Chciała wiedzieć więcej.
- No wiesz, to trochę nie tak. Nie każdego dnia. - zaczęła tłumaczyć. Ale nie bardzo wiedziała jak przejść przez to dalej. Cóż, informacja że to elitarna jednostka niewiele by pomogła. Czy fakt, że łapią największe ścierwa czarodziejskiego świata. Więc w sumie uznała, że takie wytłumaczenie będzie dostateczne. Lydia jednak akuratnio zniknęła a kiedy wróciła odwróciła głowę wybałuszając na nią oczy. I z początku próbowała powstrzymać śmiech, ale zaraz wypuściła powietrze śmiejąc się w głos.
Wzruszyła ramionami na pytanie Kerstin. Nie miała nic więcej do powiedzenia na temat swojej propozycji, którą wystosowała Skamanderowi. I tak nie zadziałało, więc nie było o czym gadać.
Na nigdy nie Kerrie się nie napiła - chociaż raz! - bo za zajętych to się nie brała.
I potem znów jej zaczęło pękać. Nie powinna chyba pić, bo jej się wylewało. Bez alkoholu lepiej jej było i łatwiej ogarnąć własne emocje. Wtedy nad nimi bardziej panowała. Pozwoliła by Hanka starła jej łze i wzruszyła ramionami.
- Ja to średnia jestem jak idzie o jakieś haczyki i wędki. Jeśli napiszę do niego, to pewnie wprost. “Jadę, chodź ze mną” a nie jakieś niedopowiedzenia czy napomykania. - stwierdziła wzruszając raz jeszcze ramionami, bo nigdy nie umiała za bardzo w te całe podchody, kiedy na czymś jej zależało.- I nie wiem, na tym weselu jeszcze powiedział, że teraz on się będzie za nas martwił, bo jesteśmy w tym razem. - mruknęła przypominając sobie, jak potem poczuła się trochę winna tej całej zawieruchy, która tam się zrobiła.
- Niemoszliwe sriwe. - podsumowała podniesionym głosem wtrącając się Hannah w słowo. - Ja znam tylko jednego Cedrica Aurora. Nazwisko gadaj, już. - zwróciła się do Moore, bo był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. - No nie wszyscy. - wzruszyła znów ramionami. - No Sam miał swoją historię, ale to jego i ja nie będę o tym mófić. Poza tym… - czknęła nagle a jej ciało aż podskoczyło. - co mnie te historie, skoro z nimi - kolejne czknięcie wstrząsnęło ciałem - szy bez ból takji sam. - czkawka rozhulała się na dobre. Uniosła szkalnkę z alkoholem, żeby ją zapić może czy coś. I ogniskowała spojrzenie na Hance, która się wypowiadała na temat miłości.
- Nieśmieszne! - zaprzeczyła od razu oburzona, kiedy Hania śmiała się z jej nieudanego podrywu. Wydęła usta w obrażonym geście. Próbując splątać dłonie na piersi, spojrzała na nie w dół bo coś nie szło, ale za chwilę jednak zrezygnowała.
- To jest dopiero nie fair! - skomentowała nigdy nie Wright opuściło jej wargi. Bo zrobiła to już dwa razy. Więc uniosła szklankę i przechyliła ją i trochę jej po brodzie pociekło, ale co tam. - No wyznałam, wyznałam, okej. I Skamanderowi i Vincentowi. - przyznała, wzruszając ramionami i pokazując język przyjaciółce.
Kiedy z ust Lydia wypadło stwierdzenie dotyczące aurorów, jeszcze zanim je dokończyła zaczęła kręcić energicznie głową próbując rozwartymi oczami przekazać przyjaciółce znak, żeby nie kończyła. Nie teraz, po prostu nie. A kiedy Kerstin się odezwał rzucając ostatnie spojrzenie Moore, które pokazywało jedno wielkie ups zwróciła wzrok na siostrę.
- Może i do kitu, ale widziałaś, jaką Skamander ma klatę? Jeden i drugi. - nachyliła się trochę do Lydii, bo ona widziała obie. Poruszyła brwiami znacząco zaznaczającą, że było na co popatrzeć. - Fred i Bren też muszą mieć dobrą, to widać po ramionach. - stwierdziła kiwając głową, klepnęła się wolną ręką w przedramię. Była tego pewna. Tak na bank.
- Ona poszła na ten ślub z Percivalem, tak jak ja z Keatem. Ale w sumie to też poooo to, żeby mamce miło było. Miło, rozumiesz? - zapytała rzucając Lydi spojrzenie. - Więc poszli razem, żeby Ginny zadowolona była. Więc no nie dziwi mnie, że jak mamka - która pofiedziała, że na śluby się chodzi z kimś na poważnie - pomyślała, że to na takie powasznie. No i teraz obiad robi, żeby zięcia poznać. Ot cała historia. Ale właściwie - zwróciła spojrzenie na Hankę. - Czemu nie chcesz z nim być? Wasze dzieci miałby nienaganne maniery. - to z pewnością. Co do tego nie było wątpliwości. - Chociaż, to może dlatego, że on jej w sklepie nie pomagał nigdy. - mruknęła marszcząc nos, żeby się nad tym zastanowić głębiej.
- Pacan. - podsumowała krótko opowieść siostry. - Co?! - uniosła wzrok na Kerstin. - Jak to. NA RANDKĘ? - zmrużyła oczy, kiedy Hannah zapewniała, że nie jest zazdrosna. Spoglądając znów na Lydię. W końcu wzruszyła ramionami opierając się na nowo o ścianę domu.
- A, już dawno ma wybaczone. - zapewniła spokojnie Wright. Wcale jej nie zależało na spotkaniu by smakować jakieś piwa. Piwoszem nie była.
- Szy wychodzi na to, że Michael rodzi sobie najlepiej z narzej trójki? - zapytała spoglądając na siostrę w poszukiwaniu informacji na ten temat. Chciała wiedzieć więcej.
- No wiesz, to trochę nie tak. Nie każdego dnia. - zaczęła tłumaczyć. Ale nie bardzo wiedziała jak przejść przez to dalej. Cóż, informacja że to elitarna jednostka niewiele by pomogła. Czy fakt, że łapią największe ścierwa czarodziejskiego świata. Więc w sumie uznała, że takie wytłumaczenie będzie dostateczne. Lydia jednak akuratnio zniknęła a kiedy wróciła odwróciła głowę wybałuszając na nią oczy. I z początku próbowała powstrzymać śmiech, ale zaraz wypuściła powietrze śmiejąc się w głos.
Wzruszyła ramionami na pytanie Kerstin. Nie miała nic więcej do powiedzenia na temat swojej propozycji, którą wystosowała Skamanderowi. I tak nie zadziałało, więc nie było o czym gadać.
Na nigdy nie Kerrie się nie napiła - chociaż raz! - bo za zajętych to się nie brała.
I potem znów jej zaczęło pękać. Nie powinna chyba pić, bo jej się wylewało. Bez alkoholu lepiej jej było i łatwiej ogarnąć własne emocje. Wtedy nad nimi bardziej panowała. Pozwoliła by Hanka starła jej łze i wzruszyła ramionami.
- Ja to średnia jestem jak idzie o jakieś haczyki i wędki. Jeśli napiszę do niego, to pewnie wprost. “Jadę, chodź ze mną” a nie jakieś niedopowiedzenia czy napomykania. - stwierdziła wzruszając raz jeszcze ramionami, bo nigdy nie umiała za bardzo w te całe podchody, kiedy na czymś jej zależało.- I nie wiem, na tym weselu jeszcze powiedział, że teraz on się będzie za nas martwił, bo jesteśmy w tym razem. - mruknęła przypominając sobie, jak potem poczuła się trochę winna tej całej zawieruchy, która tam się zrobiła.
- Niemoszliwe sriwe. - podsumowała podniesionym głosem wtrącając się Hannah w słowo. - Ja znam tylko jednego Cedrica Aurora. Nazwisko gadaj, już. - zwróciła się do Moore, bo był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. - No nie wszyscy. - wzruszyła znów ramionami. - No Sam miał swoją historię, ale to jego i ja nie będę o tym mófić. Poza tym… - czknęła nagle a jej ciało aż podskoczyło. - co mnie te historie, skoro z nimi - kolejne czknięcie wstrząsnęło ciałem - szy bez ból takji sam. - czkawka rozhulała się na dobre. Uniosła szkalnkę z alkoholem, żeby ją zapić może czy coś. I ogniskowała spojrzenie na Hance, która się wypowiadała na temat miłości.
- Nieśmieszne! - zaprzeczyła od razu oburzona, kiedy Hania śmiała się z jej nieudanego podrywu. Wydęła usta w obrażonym geście. Próbując splątać dłonie na piersi, spojrzała na nie w dół bo coś nie szło, ale za chwilę jednak zrezygnowała.
- To jest dopiero nie fair! - skomentowała nigdy nie Wright opuściło jej wargi. Bo zrobiła to już dwa razy. Więc uniosła szklankę i przechyliła ją i trochę jej po brodzie pociekło, ale co tam. - No wyznałam, wyznałam, okej. I Skamanderowi i Vincentowi. - przyznała, wzruszając ramionami i pokazując język przyjaciółce.
Kiedy z ust Lydia wypadło stwierdzenie dotyczące aurorów, jeszcze zanim je dokończyła zaczęła kręcić energicznie głową próbując rozwartymi oczami przekazać przyjaciółce znak, żeby nie kończyła. Nie teraz, po prostu nie. A kiedy Kerstin się odezwał rzucając ostatnie spojrzenie Moore, które pokazywało jedno wielkie ups zwróciła wzrok na siostrę.
- Może i do kitu, ale widziałaś, jaką Skamander ma klatę? Jeden i drugi. - nachyliła się trochę do Lydii, bo ona widziała obie. Poruszyła brwiami znacząco zaznaczającą, że było na co popatrzeć. - Fred i Bren też muszą mieć dobrą, to widać po ramionach. - stwierdziła kiwając głową, klepnęła się wolną ręką w przedramię. Była tego pewna. Tak na bank.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kerstin nie miała najmocniejszej głowy do alkoholu - zdawała sobie z tego sprawę, bo chociaż starała się nie przeginać, to na studiach różnie bywało, zwłaszcza jak się w jednym akademiku spotkali studenci z różnych kierunków. Biorąc jeszcze pod uwagę, że w warunkach wojennych nie miała okazji ani towarzystwa do picia i niedawno wróciła z pracy, gdzie jadała raczej w kratkę, małe przekąski, gdy miała po temu okazję... dość szybko odczuła, że jest jej jakoś tak lżej na duchu. Jakby spłynęły z niej wszystkie troski, obawy i nadprogramowe kilogramy z bioder, a powietrze zrobiło się bardziej rześkie, takie, że jakby się dobrze za to zabrała, to mogłaby w nim pływać. Czy coś w ten deseń. No w każdym razie było miło.
Przyciągając Lydię do uścisku, nie spodziewała się, że dziewczyna odpowie z takim entuzjazmem, więc z początku nieco stęknęła, ale bolesne sapnięcie prędko zmieniło się w chichot. Ucałowała ją chętnie w oba policzki, a potem bez żadnych skrupułów otarła usta wierzchem dłoni.
- Pojedynkujecie się dla ćwiczeń? - zapytała bez większego szoku, ale za to głośno, opierając rękę na kolanie Hani. - A to jest na pewno bezpieczne? Macie wtedy medyków obok, co nie? Kiedyś pojechałam na stażu jako pomoc medyczna na sparing, ale tam walczyli mieczami na pokazówce na festynie. Te miecze były tępe, ale jeden... - parsknęła do szklanki. - Jeden debil się na nim źle oparł, upadł i wybił sobie jedynkę. - Obejrzała się na Lydię, gdy wspomniała o zaklęciu podwiewającym spódnicę. Wbrew sobie poczuła, że jej policzki robią się różowe. - Ale to jest szcz... szczen... no dziecinne - Skwitowała i na moment odepchnęła od siebie szklankę, by mieć wolne obie ręce i złapać w nie dwie bułki. Musiała sobie zrobić przerwę.
Jedząc, przyglądała się rozchichotanym dziewczynom i próbowała zapamiętać te głosy, by przywoływać je potem w gorszych chwilach. Z tym, że miała problem się skupić, bo co i rusz rozpraszały ją dźwięki szeleszczących krzaków za tarasem i odległy szum morza. Rzuciła Lydii zaskoczone spojrzenie, gdy pojawiła się w ubraniu Mike'a, a potem z uznaniem skinęła głową. Pasowało jej. Gdyby tylko lekko skrócić tu i tam, zwęzić w talii... Kerstin mogła się tym potem zająć.
- Ale szale fumią - wymamrotała, dolewając sobie whisky i rozlewając część po podłodze. - Fale szumią w sensie. Bo chyba też to słyszycie, nie? - spojrzała na nie z lękiem, myśląc, że może ma halucynacje.
Zmarszczyła brwi i zamrugała z zaskoczeniem, gdy nagle każda zaczęła dopytywać ją o Percivala. Rany, to przecież było tak dawno. Dawno i nieprawda, bo oboje nie byli sobą.
- To ja ci nie mówiłam? - wydyszała najpierw, kuląc ramiona pod ostrzałem złowrogiego spojrzenia Justine - To było jakoś zaraz po tym jak przyjechałam do was. Może nawet dzień po tym. Zabrał mnie do hotelu, piliśmy wino, tańczyliśmy... - wymieniała marudnym tonem, tuląc do siebie szklankę. - Ale to nie było na serio. Pamiętasz, dostaliśmy takie listy z eliksirem miłosnym. To znaczy, nie wiem, czy ten był akurat do mnie, ale ja go otworzyłam. To było jakieś dzikie. I się więcej nie powtórzyło, jak sobie uświadomiłam, co zrobiłam to... - Wzruszyła ramieniem, czerwona jak pomidor. - Ja go nie znałam przecież w ogóle! Dalej nie znam, więc nie może mi się podobać. Chyba się go nawet trochę boję po tym wszystkim. Że będzie zły za ten eliksir - Pociągnęła nosem. - Nie pamiętam, czy coś robiliśmy poza tańczeniem. Jak mnie nawet pocałował, to chyba nie za dobrze mu to wyszło. Weźmy zmieńmy temat - Poprosiła, bo wspominając ten dzień w towarzystwie Just, Lydii i Hani czuła, że blisko jej do płaczu.
Michaela obgadywało się znacznie łatwiej, zwłaszcza, gdy w głowie już trochę szumiało. Kerstin usiadała na baczność, żeby wyłożyć wszystko, co wie, albo chociaż część, bo nie była pewna, czy sobie teraz każdy szczegół dokładnie przypomni.
- No właśnie w tym rzecz, że on ze mną to nie chce rozmawiać w ogóle. Jak już do mnie przychodzi, to tylko, żeby zapytać, kiedy obiad... - Przygryzła wargę. No kurde, może się jednak rozpłacze. - W lecznicy słyszałam parę razy o jakiejś Corze, że Mike się koło niej kręci i u niej sypia. O Gwen też... - Skinęła głową na wspomnienie wesela. - Ale to już jak graliśmy na tych mokradłach wyczuć się dało, że ona coś do niego... albo on do niej. Albo oboje - Zakręciła palcem w szklance, zlizując alkohol z paznokcia. - Listy też ma pochowane... ten, tak myślę przynajmniej - Schowała twarz za włosami, zdając sobie sprawę, że prawie się przyznała, że grzebie im w rzeczach. - No i ty Haniu - dodała więc szybko, aby odwrócić od tego uwagę. - Nie widzisz, jak się za tobą ogląda? Jak siedzimy na przykład w tej, w kuchni... i coś robimy, to jak wstaniesz i wychodzisz, to on się od razu ogląda na ciebie. I potem się rozkojarzony robi, ja go coś pytam, a on nic, jak ta ściana. Na Lidzię się tak nie ogląda, jak przyjeżdża... jeszcze w każdym razie - skwitowała, zanim zdążyłaby ugryźć się w język. - Ale w sumie jakbym ja była facetem, to bym się na was wszystkie oglądała. No, może poza tobą, Just, ale rozumiesz...
Odpuściła siostrze tych aurorów, na razie, ale wiedziała, że prędzej czy później będą musiały do tego wrócić. Może jutro.
Tematy ich obecnych mężczyzn pozwoliła dziewczynom przepracować we trójkę, bo też nie miała żadnej historii, której mogłaby użyć jako przykładu. Doświadczenia miłosne Kerstin kończyły się zwykle na kilku nieudanych pocałunkach i randkach odwoływanych w ostatniej chwili, bo trzeba było wypełnić dyżur. Nie mogła się jednak powstrzymać, by nie wyciągnąć ręki i nie zacząć głaskać Just po włosach.
- Nie jesteś średnia - stwierdziła w pewnym momencie, dość bełkotliwym tonem. - Jesteś cudowną, odważną kobietą i zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Chodź tu - Ucałowała ją w czubek głowy jak matka córkę, chociaż to ona była sporo młodsza.
Potem wypiła z westchnięciem, oglądając się na Hanię.
- Głupio mi, że tylko mi tak wyszło z tymi zajętymi, ale to był ten jeden przypadek! No i ja też wyznałam uczucia, facetowi w liceum. Nic z tego nie było. No ale ja taka jestem gadatliwa, jak mi się coś podoba, to mówię - dodała z zamkniętymi oczami, machając dłonią w powietrzu.
Zaśmiała się piskliwie, gdy temat zszedł na męskie ciała. Nagie ramiona kojarzyły jej się z pływalniami, a pływalnie z wodą. Cholernie ją suszyło, ale ani nie na alkohol ani nie na zwykłe picie.
- Może pójdziemy się kąpać? - zapytała, podciągając z ekscytacją kolana pod siebie i prawie się przy tym przewracając na plecy. - Plaża jest blisko!
Przyciągając Lydię do uścisku, nie spodziewała się, że dziewczyna odpowie z takim entuzjazmem, więc z początku nieco stęknęła, ale bolesne sapnięcie prędko zmieniło się w chichot. Ucałowała ją chętnie w oba policzki, a potem bez żadnych skrupułów otarła usta wierzchem dłoni.
- Pojedynkujecie się dla ćwiczeń? - zapytała bez większego szoku, ale za to głośno, opierając rękę na kolanie Hani. - A to jest na pewno bezpieczne? Macie wtedy medyków obok, co nie? Kiedyś pojechałam na stażu jako pomoc medyczna na sparing, ale tam walczyli mieczami na pokazówce na festynie. Te miecze były tępe, ale jeden... - parsknęła do szklanki. - Jeden debil się na nim źle oparł, upadł i wybił sobie jedynkę. - Obejrzała się na Lydię, gdy wspomniała o zaklęciu podwiewającym spódnicę. Wbrew sobie poczuła, że jej policzki robią się różowe. - Ale to jest szcz... szczen... no dziecinne - Skwitowała i na moment odepchnęła od siebie szklankę, by mieć wolne obie ręce i złapać w nie dwie bułki. Musiała sobie zrobić przerwę.
Jedząc, przyglądała się rozchichotanym dziewczynom i próbowała zapamiętać te głosy, by przywoływać je potem w gorszych chwilach. Z tym, że miała problem się skupić, bo co i rusz rozpraszały ją dźwięki szeleszczących krzaków za tarasem i odległy szum morza. Rzuciła Lydii zaskoczone spojrzenie, gdy pojawiła się w ubraniu Mike'a, a potem z uznaniem skinęła głową. Pasowało jej. Gdyby tylko lekko skrócić tu i tam, zwęzić w talii... Kerstin mogła się tym potem zająć.
- Ale szale fumią - wymamrotała, dolewając sobie whisky i rozlewając część po podłodze. - Fale szumią w sensie. Bo chyba też to słyszycie, nie? - spojrzała na nie z lękiem, myśląc, że może ma halucynacje.
Zmarszczyła brwi i zamrugała z zaskoczeniem, gdy nagle każda zaczęła dopytywać ją o Percivala. Rany, to przecież było tak dawno. Dawno i nieprawda, bo oboje nie byli sobą.
- To ja ci nie mówiłam? - wydyszała najpierw, kuląc ramiona pod ostrzałem złowrogiego spojrzenia Justine - To było jakoś zaraz po tym jak przyjechałam do was. Może nawet dzień po tym. Zabrał mnie do hotelu, piliśmy wino, tańczyliśmy... - wymieniała marudnym tonem, tuląc do siebie szklankę. - Ale to nie było na serio. Pamiętasz, dostaliśmy takie listy z eliksirem miłosnym. To znaczy, nie wiem, czy ten był akurat do mnie, ale ja go otworzyłam. To było jakieś dzikie. I się więcej nie powtórzyło, jak sobie uświadomiłam, co zrobiłam to... - Wzruszyła ramieniem, czerwona jak pomidor. - Ja go nie znałam przecież w ogóle! Dalej nie znam, więc nie może mi się podobać. Chyba się go nawet trochę boję po tym wszystkim. Że będzie zły za ten eliksir - Pociągnęła nosem. - Nie pamiętam, czy coś robiliśmy poza tańczeniem. Jak mnie nawet pocałował, to chyba nie za dobrze mu to wyszło. Weźmy zmieńmy temat - Poprosiła, bo wspominając ten dzień w towarzystwie Just, Lydii i Hani czuła, że blisko jej do płaczu.
Michaela obgadywało się znacznie łatwiej, zwłaszcza, gdy w głowie już trochę szumiało. Kerstin usiadała na baczność, żeby wyłożyć wszystko, co wie, albo chociaż część, bo nie była pewna, czy sobie teraz każdy szczegół dokładnie przypomni.
- No właśnie w tym rzecz, że on ze mną to nie chce rozmawiać w ogóle. Jak już do mnie przychodzi, to tylko, żeby zapytać, kiedy obiad... - Przygryzła wargę. No kurde, może się jednak rozpłacze. - W lecznicy słyszałam parę razy o jakiejś Corze, że Mike się koło niej kręci i u niej sypia. O Gwen też... - Skinęła głową na wspomnienie wesela. - Ale to już jak graliśmy na tych mokradłach wyczuć się dało, że ona coś do niego... albo on do niej. Albo oboje - Zakręciła palcem w szklance, zlizując alkohol z paznokcia. - Listy też ma pochowane... ten, tak myślę przynajmniej - Schowała twarz za włosami, zdając sobie sprawę, że prawie się przyznała, że grzebie im w rzeczach. - No i ty Haniu - dodała więc szybko, aby odwrócić od tego uwagę. - Nie widzisz, jak się za tobą ogląda? Jak siedzimy na przykład w tej, w kuchni... i coś robimy, to jak wstaniesz i wychodzisz, to on się od razu ogląda na ciebie. I potem się rozkojarzony robi, ja go coś pytam, a on nic, jak ta ściana. Na Lidzię się tak nie ogląda, jak przyjeżdża... jeszcze w każdym razie - skwitowała, zanim zdążyłaby ugryźć się w język. - Ale w sumie jakbym ja była facetem, to bym się na was wszystkie oglądała. No, może poza tobą, Just, ale rozumiesz...
Odpuściła siostrze tych aurorów, na razie, ale wiedziała, że prędzej czy później będą musiały do tego wrócić. Może jutro.
Tematy ich obecnych mężczyzn pozwoliła dziewczynom przepracować we trójkę, bo też nie miała żadnej historii, której mogłaby użyć jako przykładu. Doświadczenia miłosne Kerstin kończyły się zwykle na kilku nieudanych pocałunkach i randkach odwoływanych w ostatniej chwili, bo trzeba było wypełnić dyżur. Nie mogła się jednak powstrzymać, by nie wyciągnąć ręki i nie zacząć głaskać Just po włosach.
- Nie jesteś średnia - stwierdziła w pewnym momencie, dość bełkotliwym tonem. - Jesteś cudowną, odważną kobietą i zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Chodź tu - Ucałowała ją w czubek głowy jak matka córkę, chociaż to ona była sporo młodsza.
Potem wypiła z westchnięciem, oglądając się na Hanię.
- Głupio mi, że tylko mi tak wyszło z tymi zajętymi, ale to był ten jeden przypadek! No i ja też wyznałam uczucia, facetowi w liceum. Nic z tego nie było. No ale ja taka jestem gadatliwa, jak mi się coś podoba, to mówię - dodała z zamkniętymi oczami, machając dłonią w powietrzu.
Zaśmiała się piskliwie, gdy temat zszedł na męskie ciała. Nagie ramiona kojarzyły jej się z pływalniami, a pływalnie z wodą. Cholernie ją suszyło, ale ani nie na alkohol ani nie na zwykłe picie.
- Może pójdziemy się kąpać? - zapytała, podciągając z ekscytacją kolana pod siebie i prawie się przy tym przewracając na plecy. - Plaża jest blisko!
Alkohol zdecydowanie nie był szkodliwy, ale mogły go pić tylko osoby dorosłe i potrafiące utrzymywać kontrolę nad swoimi odruchami i myślami. Ona nie potrafiła, dlatego unikała go w sytuacjach, w których wiedziała, że musi zachować fason i pewne prawdy, których wyjawienie było silniejsze od niej. Ale alkohol łagodził obyczaje, koił zmysły. Pozwalał zapomnieć na chwilę i odpocząć od natrętnych myśli. Niósł dziecinną radość i głupie pomysły. Dziką beztroskę, a tej brakowało im od dawna.
— Nie do końca. I nie jest bezpieczne, a już na pewno nie z tym szaleńcem — westchnęła, spoglądając tęsknie do pustej szklanki.— Ale wtedy akurat zakładałam, że Just albo Alex kręcą się gdzieś w pobliżu, więc... zwaliłabym to na niego, że jest bezdusznym potworem — dodała ciszej, podnosząc oczy na Kerstin i uśmiechnęła się cwano.
Spojrzała na Just i westchnęła.
— Nie wiem, potrzebowałam... — nie potrafiła jasno określić czego właściwie. Wiosna przyniosła ze sobą emocje, których się nie spodziewała. Najpierw marzec i wszystkie kłótnie z Keatonem, a później kwiecień, londyńska masakra, zniknięcie Jackie, nagły powrót Williama. — Potrzebowałam tego. Chyba wolałam, żeby to skończyło się rehabilitacją, a nie pozycją do góry nogami. Potrzebowałam adrenaliny, byłam wściekła, sfrustrowana. A on był świetnym materiałem, by... no wiecie... — Wzruszyła ramionami. — Z pozoru nieszkodliwe zaklęcie... a jednak ile krzywdy potrafi wyrządzić!— Uniosła palec wskazujący do góry i osunęła się niżej, na oparciu. Mogła wygrać ten pojedynek, ale nie chciała. Nie chciała go szybko zakończyć. Był w niej chaos, była chaosem. Ktoś musiał go zdusić. Na powtórkę pytania Lydii, tym razem ze strony Tonks, wywróciła oczami.
— Może dlatego, że nie pasujemy do siebie?— Uniosła brwi, jakby chciała, by one obie zeszły w końcu na ziemię z tymi swoimi przemyśleniami. — Jesteśmy jak psidwak z kugucharem? Prędzej doszłoby do zbrodni, niż do czegokolwiek więcej?— Zadawała pytania, unosząc brwi coraz wyżej. — To obrzydliwe — skrzywiła się, posyłając Just skwaszoną minę. Nieważne, jak bardzo był atrakcyjny, oczytany, dobrze wychowany i inteligentny. Był... przyjacielem jej brata. — Nie kocham go, nie pokocham nigdy i pewnie nawet nie polubię. Biorąc pod uwagę listę jego zalet, jest zbyt krótka, by wiązać się z rozsądku. Uroczyście przysięgam tu i teraz, że nigdy nie wyjdę za mąż z rozsądku. Wolę zostać starą panną.— Sięgnęła po kolejną butelkę i różdżkę, nie zamierzając się z nią siłować. Stuknęła w szyjkę, a zatyczka wystrzeliła w górę, uwalniając przyjemny zapach. Rozlała dziewczynom, nie żałując. Przyjemnie kręciło jej się w głowie, było jej ciepło, błogo. I miała ochotę się przytulać, więc przysunęła się bliżej Lydii i oparła głowę na jej ramieniu. Nie dane jej było jednak spędzić dużo czasu w tej pozycji, przy jej ciepłym i miękkim ciele. Szybko się zebrała, żeby się przebrać, więc powróciła do tulenia barierki, przynajmniej póki nie pojawiła się znów w ubraniach Michaela. Przytknęła dłoń do ust i zaśmiała się, obserwując jej teatralny występ. Poddając się temu uniosła obie dłonie do góry w geście poddania.
— Tylko proszę mnie nie skuwać, muszę mieć wolne ręce do picia — parskęła, mierząc ją spojrzeniem z góry do dołu i z powrotem. — Cóż, no, znamy jednego Cedrica aurora. — Wymieniła się z Just spojrzeniami i przygryzła wargę, niepewna, co to właściwie wszystko dla nich oznaczało. Dla ich relacji, przyszłych spotkać. Jeśli świat był naprawdę tak mały i chodziło o tą samą osobę to wiele mogło skomplikować. Dotknęła kolana przyjaciółki. — Niczego sobie nie nawymyślałaś. Zakochałaś się — mruknęła patrząc na nią z pełnym zrozumienia uśmiechem. Tak jakby to jedno sformułowanie tłumaczyło wszystko. Dosłownie wszystko. Właściwie wierzyła, że tak było. Dla miłości i przez miłość robiło się różne rzeczy; czasem takie, których się żałowało, a czasem, które powtórzyło za każdym razem. Nie chciała mówić nic więcej, zdawało jej się też, że nie musiała.
— Szumią. Pięknie szumią. Tu jest w ogóle pięknie. Tak naprawdę pięknie. — Przyznała, spoglądając przez ramię na morze, czując jak łzy napływają jej ze wzruszenia do oczu. Wybrzeże było wyjątkowe, szczególnie o zachodzie słońca, kiedy ostatnie promienie tańczyły po kępkach wrzosów. Spojrzała na starszą Tonks i przechyliła głowę w bok, wycierając palcem kącik oka.— Jesteście w tym razem? Czy razem? Bo nie dosłyszałam?— Nadstawiła ucho, bliżej Just i uniosła podejrzliwie brew do góry. Uśmiech powoli wykwitł jej na ustac.— Czy to znaczy, że wy...? Oficjalnie? Jako para? Razem? Ty i Vincent? No wiesz?— precyzowała, pochylając się w jej stronę coraz bardziej, aż w końcu szturchnęła ją lekko z uśmiechem. Historia Kerstin, całującej się z Percivalem sprawiła, że zakrztusiła się whisky, kiedy pociągała kolejny łyk. Odkaszlnęła wszystko, a później spojrzała na siostrę Just z niedowierzaniem i ochryple mruknęła: — No, no, no... Z nich wszystkich to są jednak... niezłe ziółka. — Zakręciła szklanką znów i upiła jeszcze raz, chcąc przepłukać chrypkę.
Nie powinna rozmawiać o Michaelu, wiedziała, że to się tak skończy, ale nie była w stanie wygrać z alkoholem krążącym po jej organizmie. Nie czekała na dalsze słowa wyjaśnień, doskonale wiedziała, że to co mówiła Kerstin było prawdą. Wsparła się jedną ręką o podłogę i przechyliła na bok, drugą, wolną ręką trąc czoło, jakby próbowała zmyć z niego czerwony punkt, który wbrew jej woli czynił z niej jakiś przedziwny cel.
— Wiem, on... pocałował mnie. Dawno, zaraz po sylwestrze.— Od tamtej sytuacji minęło mnóstwo czasu, a ona wciąż nie zrobiła nic; nie wykonała żadnego kroku, gestu w tym kierunku. Doskonale wiedziała, że patrzył na nią inaczej i gdyby mu pozwoliła, wszystko ruszyłoby jak z kopyta, choć nie miała pojęcia dokąd by ich to zaprowadziło. Czy dokądkolwiek, czy — w związku z ilością kobiet w jego życiu — kompletnie do nikąd. — Dlatego zwlekałam z przeprowadzką...— dodała ciszej, niepewnie podnosząc wzrok na Just. Mogła jej powiedzieć, ale było jej wstyd. — Chciał żebym się do was wprowadziła po bezksiężycowej nocy...
Obie Tonks tulące się do siebie były wspaniałym widokiem, więc kiedy się przytuliły i uśmiechnęła się, teraz widząc, jak bardzo podobne do siebie były. I jak bardzo przypominały swoją mamę. A słowa o tym, że jak myślała to mówiła jedynie to potwierdziły. Odchrząknęła cicho, pewnie zadzierając brodę.
— Widziałam lepsze... — mruknęła całkowicie niewzruszona wyznaniem Tonks na temat wyglądu Skamandera. Wzruszyła ramieniem i upiła łyk, uśmiechając się pod nosem. — Woda pewnie będzie teraz cieplejsza — na pewno nie, ale ponieważ noc była chłodniejsza od dnia, amplituda była mniejsza, kąpiel powinna być przyjemniejsza. Podniosła się więc z tarasu, podciągając za barierkę i zachwiała, pociągając nosem. — Ale na golasa — wskazała szklanką na dziewczyny, dopiła do końca i ruszyła najpierw krokiem (chwiejnym), a później biegiem (mniej chwiejnym) na ścieżkę, która wpierw łagodnie, a później stromiej prowadziła w dół. — Na co czekacie, ślamazary?— krzyknęła do nich i potknęła się o kamień, wpadając w kępkę wrzosów. Szybko wstała, licząc, że nie było świadków makabrycznego zdarzenia, i otrzepując się z kwiatków, rozejrzała za źródłem problemu, który stanął jej na drodze. — Uważajcie na osuwające się kamienie, bo można się zabić!
— Nie do końca. I nie jest bezpieczne, a już na pewno nie z tym szaleńcem — westchnęła, spoglądając tęsknie do pustej szklanki.— Ale wtedy akurat zakładałam, że Just albo Alex kręcą się gdzieś w pobliżu, więc... zwaliłabym to na niego, że jest bezdusznym potworem — dodała ciszej, podnosząc oczy na Kerstin i uśmiechnęła się cwano.
Spojrzała na Just i westchnęła.
— Nie wiem, potrzebowałam... — nie potrafiła jasno określić czego właściwie. Wiosna przyniosła ze sobą emocje, których się nie spodziewała. Najpierw marzec i wszystkie kłótnie z Keatonem, a później kwiecień, londyńska masakra, zniknięcie Jackie, nagły powrót Williama. — Potrzebowałam tego. Chyba wolałam, żeby to skończyło się rehabilitacją, a nie pozycją do góry nogami. Potrzebowałam adrenaliny, byłam wściekła, sfrustrowana. A on był świetnym materiałem, by... no wiecie... — Wzruszyła ramionami. — Z pozoru nieszkodliwe zaklęcie... a jednak ile krzywdy potrafi wyrządzić!— Uniosła palec wskazujący do góry i osunęła się niżej, na oparciu. Mogła wygrać ten pojedynek, ale nie chciała. Nie chciała go szybko zakończyć. Był w niej chaos, była chaosem. Ktoś musiał go zdusić. Na powtórkę pytania Lydii, tym razem ze strony Tonks, wywróciła oczami.
— Może dlatego, że nie pasujemy do siebie?— Uniosła brwi, jakby chciała, by one obie zeszły w końcu na ziemię z tymi swoimi przemyśleniami. — Jesteśmy jak psidwak z kugucharem? Prędzej doszłoby do zbrodni, niż do czegokolwiek więcej?— Zadawała pytania, unosząc brwi coraz wyżej. — To obrzydliwe — skrzywiła się, posyłając Just skwaszoną minę. Nieważne, jak bardzo był atrakcyjny, oczytany, dobrze wychowany i inteligentny. Był... przyjacielem jej brata. — Nie kocham go, nie pokocham nigdy i pewnie nawet nie polubię. Biorąc pod uwagę listę jego zalet, jest zbyt krótka, by wiązać się z rozsądku. Uroczyście przysięgam tu i teraz, że nigdy nie wyjdę za mąż z rozsądku. Wolę zostać starą panną.— Sięgnęła po kolejną butelkę i różdżkę, nie zamierzając się z nią siłować. Stuknęła w szyjkę, a zatyczka wystrzeliła w górę, uwalniając przyjemny zapach. Rozlała dziewczynom, nie żałując. Przyjemnie kręciło jej się w głowie, było jej ciepło, błogo. I miała ochotę się przytulać, więc przysunęła się bliżej Lydii i oparła głowę na jej ramieniu. Nie dane jej było jednak spędzić dużo czasu w tej pozycji, przy jej ciepłym i miękkim ciele. Szybko się zebrała, żeby się przebrać, więc powróciła do tulenia barierki, przynajmniej póki nie pojawiła się znów w ubraniach Michaela. Przytknęła dłoń do ust i zaśmiała się, obserwując jej teatralny występ. Poddając się temu uniosła obie dłonie do góry w geście poddania.
— Tylko proszę mnie nie skuwać, muszę mieć wolne ręce do picia — parskęła, mierząc ją spojrzeniem z góry do dołu i z powrotem. — Cóż, no, znamy jednego Cedrica aurora. — Wymieniła się z Just spojrzeniami i przygryzła wargę, niepewna, co to właściwie wszystko dla nich oznaczało. Dla ich relacji, przyszłych spotkać. Jeśli świat był naprawdę tak mały i chodziło o tą samą osobę to wiele mogło skomplikować. Dotknęła kolana przyjaciółki. — Niczego sobie nie nawymyślałaś. Zakochałaś się — mruknęła patrząc na nią z pełnym zrozumienia uśmiechem. Tak jakby to jedno sformułowanie tłumaczyło wszystko. Dosłownie wszystko. Właściwie wierzyła, że tak było. Dla miłości i przez miłość robiło się różne rzeczy; czasem takie, których się żałowało, a czasem, które powtórzyło za każdym razem. Nie chciała mówić nic więcej, zdawało jej się też, że nie musiała.
— Szumią. Pięknie szumią. Tu jest w ogóle pięknie. Tak naprawdę pięknie. — Przyznała, spoglądając przez ramię na morze, czując jak łzy napływają jej ze wzruszenia do oczu. Wybrzeże było wyjątkowe, szczególnie o zachodzie słońca, kiedy ostatnie promienie tańczyły po kępkach wrzosów. Spojrzała na starszą Tonks i przechyliła głowę w bok, wycierając palcem kącik oka.— Jesteście w tym razem? Czy razem? Bo nie dosłyszałam?— Nadstawiła ucho, bliżej Just i uniosła podejrzliwie brew do góry. Uśmiech powoli wykwitł jej na ustac.— Czy to znaczy, że wy...? Oficjalnie? Jako para? Razem? Ty i Vincent? No wiesz?— precyzowała, pochylając się w jej stronę coraz bardziej, aż w końcu szturchnęła ją lekko z uśmiechem. Historia Kerstin, całującej się z Percivalem sprawiła, że zakrztusiła się whisky, kiedy pociągała kolejny łyk. Odkaszlnęła wszystko, a później spojrzała na siostrę Just z niedowierzaniem i ochryple mruknęła: — No, no, no... Z nich wszystkich to są jednak... niezłe ziółka. — Zakręciła szklanką znów i upiła jeszcze raz, chcąc przepłukać chrypkę.
Nie powinna rozmawiać o Michaelu, wiedziała, że to się tak skończy, ale nie była w stanie wygrać z alkoholem krążącym po jej organizmie. Nie czekała na dalsze słowa wyjaśnień, doskonale wiedziała, że to co mówiła Kerstin było prawdą. Wsparła się jedną ręką o podłogę i przechyliła na bok, drugą, wolną ręką trąc czoło, jakby próbowała zmyć z niego czerwony punkt, który wbrew jej woli czynił z niej jakiś przedziwny cel.
— Wiem, on... pocałował mnie. Dawno, zaraz po sylwestrze.— Od tamtej sytuacji minęło mnóstwo czasu, a ona wciąż nie zrobiła nic; nie wykonała żadnego kroku, gestu w tym kierunku. Doskonale wiedziała, że patrzył na nią inaczej i gdyby mu pozwoliła, wszystko ruszyłoby jak z kopyta, choć nie miała pojęcia dokąd by ich to zaprowadziło. Czy dokądkolwiek, czy — w związku z ilością kobiet w jego życiu — kompletnie do nikąd. — Dlatego zwlekałam z przeprowadzką...— dodała ciszej, niepewnie podnosząc wzrok na Just. Mogła jej powiedzieć, ale było jej wstyd. — Chciał żebym się do was wprowadziła po bezksiężycowej nocy...
Obie Tonks tulące się do siebie były wspaniałym widokiem, więc kiedy się przytuliły i uśmiechnęła się, teraz widząc, jak bardzo podobne do siebie były. I jak bardzo przypominały swoją mamę. A słowa o tym, że jak myślała to mówiła jedynie to potwierdziły. Odchrząknęła cicho, pewnie zadzierając brodę.
— Widziałam lepsze... — mruknęła całkowicie niewzruszona wyznaniem Tonks na temat wyglądu Skamandera. Wzruszyła ramieniem i upiła łyk, uśmiechając się pod nosem. — Woda pewnie będzie teraz cieplejsza — na pewno nie, ale ponieważ noc była chłodniejsza od dnia, amplituda była mniejsza, kąpiel powinna być przyjemniejsza. Podniosła się więc z tarasu, podciągając za barierkę i zachwiała, pociągając nosem. — Ale na golasa — wskazała szklanką na dziewczyny, dopiła do końca i ruszyła najpierw krokiem (chwiejnym), a później biegiem (mniej chwiejnym) na ścieżkę, która wpierw łagodnie, a później stromiej prowadziła w dół. — Na co czekacie, ślamazary?— krzyknęła do nich i potknęła się o kamień, wpadając w kępkę wrzosów. Szybko wstała, licząc, że nie było świadków makabrycznego zdarzenia, i otrzepując się z kwiatków, rozejrzała za źródłem problemu, który stanął jej na drodze. — Uważajcie na osuwające się kamienie, bo można się zabić!
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Głowa stawała się dziwnie ciężka, jakby nagle naładowano do niej ołowiu i szyja, choć przez całe życie radziła sobie z tym doskonale, nagle zauważyła problem w utrzymaniu jej w pionie. Przez to też, przez to całe wypełnienie, Lydia miała problem z trzeźwym złożeniem myśli – nie dziwota, skoro w jej żyłach zamiast krwi pewnie płynęła już sama ognista. Opowieść o Percivalu była coraz bardziej za mgłą, wychwytywała momenty, jakieś słowa, a potem składała z nich historię według własnych możliwości. Jak nienaoliwiona maszyna.
– Ciocia Ginny pewnie będzie zachwycona, kiedy spyta, gdzie jest ten widelczyk do ryby – parsknęła i przechyliła szklankę, choć całe jej ciało krzywiło się już z niechęcią. Już nie, Lily, już dość, na litość, kobieto. Prawdopodobnie piła już tylko z przyzwyczajenia. – Kto to jes w ogóle ten cały Skamander? – końcówki niektórych słów już gdzieś uciekały. Dziwne, że wcześniej o to nie zapytała. – No bo ja znam tylko jednego Skamandera, ale on to… – zerknęła na Just, ale po zaledwie ułamku sekundy stwierdziła, że nie chce kontynuować. – To nie on? Te Skamandery to jakie… takie… że z klątwą. Oklątwione Skamandery – zmarszczyła brwi, jakby sama nie rozumiała już tego, co mówiła. Częściowo tak było. Wewnątrz czuła, jak jej organizm nadaje morsem wiadomość SOS. Nie wiadomo skąd wychynęła idea snu, że ta podłoga to nagle stała się wyjątkowo kuszącym legowiskiem, ale powiedziała sobie, że jeszcze nie, jeszcze chce posiedzieć i na nie popatrzeć. – Ale ty jesteś bezpośrenia, Just, wiesz… weź daj mu się popisać, bo może on uaża, że niepotrzebnie się stara, czy coś… – wzruszyła ramionami w pijackim geście, który praktycznie nic nie znaczył, a już na pewno nie to, że było jej wszystko jedno. Bo nie było. – Miłość jest trudna jak stąd do Hogwartu. – wydęła dziwnie usta, tracąc zupełnie kontrolę nad swoją mimiką. Podłoga coraz bardziej zachęcająco zerkała. – Cicho bądź, Melinie, nie widzisz, że jestem zajęta? – Podłoga się chyba obraziła, ale przestała mami perspektywą odpoczynku i kompletnie białego snu, bezkształtnego, pijackiego snu. Wypiła do końca i oparła się wygodniej o ścianę za sobą. – Ty to masz powodzenie, Kerrie! Listy miłosne, Percivale na randkach, robienie na złość innym kobieom… to jest duch przyszłych czasów! – palec wystrzelił ku górze w jakimś patetyczno-literackim geście młodego pokolenia, które miało być nadzieją Anglii. Spojrzała na Hanię nieco podejrzliwie, kiedy najmłodsza z nich zaczęła opowiadać o przygodach Michaela. Oczywiście to była prosta kontynuacja, ale teraz, gdy zostało w nich wymienione imię Wright, poczuła się bardziej zainteresowana. – HA! – wypaliła w końcu, zaraz wystrzeliwując palec oskarżyciela w stronę Hann. – On cię lubi! I on cię co…? – zacisnęła powieki, bo powidoki pod nimi zrobiły się okrutnie ciężkie. Podłoga wołała. – O mój psidwaczku, MICHAEL CIĘ POCAŁOWAŁ?! – wrzasnęła, bo brak kontroli nad emocjami objął też swoim polecam rażenia głos, łamiąc go na trzy w trakcie krzyku. – Och, cicho! – wywróciła oczami i ten sam palec wycelowała w Podłogę, bo najwyraźniej sądziła, że wygrywa tę partię kłótni. – Dearborn – pytały teraz czy przed chwilą? I… zakochała się? Do tej pory nie miała odwagi opisać to jedno uczucie jednym słowem, określić je, zamknąć w ramach. Chciała się nad tym zastanowić, na chwilę zatonąć w bezkresie analitycznych przemyśleń, ale jej zmysły chwytały teraz myśli jak śliskie rybki wyciągane z oczka. – I ten Dearborn ma klatę jak wyrzea… z marmuru zrobioną! Dotykasz i nie wiesz, co dalej, bo aż serce staje – rozmarzyła się, na koniec mrucząc głęboko. – Jaki Fred i Bren? Ilu wy jesze dobrych facetów znacie? To jest nie fair. – westchnęła głośno, w geście przekoloryzowanym, zwieńczając go ostatecznie śmiechem, który tonem przypominał śmiech starej wiedźmy z chatki na kurzej łapce. – Kąpać?!
Poderwała się tak nagle, że uderzyła głową i za chwilę biodrem o parapet. Syknęła przeciągnęła, bo chociaż alkohol faktycznie przytłumił ból, to jednak samo uderzenie wywołało jego fantomowe wrażenie. – Kto ostatni, ten gumochłon! – zawołała, zbierając się chybotliwie zaraz za Hann. Wybieganiu z domu towarzyszył śmiech; śmiech jakby znikąd, jakby wypchnięty z czeluści zmęczonych umysłów siłą, lekki i zupełnie odmienny od tego, na który na pewno pozwalały sobie każdego innego dnia. Obracała się za siebie, żeby sprawdzić, czy Just i Kerstin nadążają, ale kto by pomyślał, że nie jest w stanie zrobić tego tak, jak w stanie totalnej trzeźwości – zachybotała się i upadła na bok, podpierając się ręką. Zamrugała, ale to wcale nie pomogło. Za to z horyzontu zniknęła jej przyjaciółka. – Hann…? – zawołała narastającym od niepewności głosem. W końcu kobieca sylwetka wyrosła z krzaków, a Lydia parsknęła. – Hania zaliczyła orła! – zaśmiała się głośno, samej ledwo co podejmując próbę wstania. – Tonksy, no! – rzuciła do tyłu, w końcu stojąc na własnych nogach i otrzepując dłonie z ziemi.
Dalej ruszyła nieco ostrożniej i nie oglądała się już za siebie, żeby nie popełnić obu błędów jednocześnie – nastawiła wszystkie swoje siły na dotarcie do zejścia, by od razu zacząć ostrożnie stawiać stopy na pojedynczych schodkach.
– To byłaby najbardziej żaosna śmierć na świecie… – mruknęła, szukając dłonią niemal po omacku jakiegoś oparcia. Wiatr rzucał się na zarumienione twarze, szarpał włosami i ubraniami, wdzierał się pod nie, chłodził i orzeźwiał.
– Ciocia Ginny pewnie będzie zachwycona, kiedy spyta, gdzie jest ten widelczyk do ryby – parsknęła i przechyliła szklankę, choć całe jej ciało krzywiło się już z niechęcią. Już nie, Lily, już dość, na litość, kobieto. Prawdopodobnie piła już tylko z przyzwyczajenia. – Kto to jes w ogóle ten cały Skamander? – końcówki niektórych słów już gdzieś uciekały. Dziwne, że wcześniej o to nie zapytała. – No bo ja znam tylko jednego Skamandera, ale on to… – zerknęła na Just, ale po zaledwie ułamku sekundy stwierdziła, że nie chce kontynuować. – To nie on? Te Skamandery to jakie… takie… że z klątwą. Oklątwione Skamandery – zmarszczyła brwi, jakby sama nie rozumiała już tego, co mówiła. Częściowo tak było. Wewnątrz czuła, jak jej organizm nadaje morsem wiadomość SOS. Nie wiadomo skąd wychynęła idea snu, że ta podłoga to nagle stała się wyjątkowo kuszącym legowiskiem, ale powiedziała sobie, że jeszcze nie, jeszcze chce posiedzieć i na nie popatrzeć. – Ale ty jesteś bezpośrenia, Just, wiesz… weź daj mu się popisać, bo może on uaża, że niepotrzebnie się stara, czy coś… – wzruszyła ramionami w pijackim geście, który praktycznie nic nie znaczył, a już na pewno nie to, że było jej wszystko jedno. Bo nie było. – Miłość jest trudna jak stąd do Hogwartu. – wydęła dziwnie usta, tracąc zupełnie kontrolę nad swoją mimiką. Podłoga coraz bardziej zachęcająco zerkała. – Cicho bądź, Melinie, nie widzisz, że jestem zajęta? – Podłoga się chyba obraziła, ale przestała mami perspektywą odpoczynku i kompletnie białego snu, bezkształtnego, pijackiego snu. Wypiła do końca i oparła się wygodniej o ścianę za sobą. – Ty to masz powodzenie, Kerrie! Listy miłosne, Percivale na randkach, robienie na złość innym kobieom… to jest duch przyszłych czasów! – palec wystrzelił ku górze w jakimś patetyczno-literackim geście młodego pokolenia, które miało być nadzieją Anglii. Spojrzała na Hanię nieco podejrzliwie, kiedy najmłodsza z nich zaczęła opowiadać o przygodach Michaela. Oczywiście to była prosta kontynuacja, ale teraz, gdy zostało w nich wymienione imię Wright, poczuła się bardziej zainteresowana. – HA! – wypaliła w końcu, zaraz wystrzeliwując palec oskarżyciela w stronę Hann. – On cię lubi! I on cię co…? – zacisnęła powieki, bo powidoki pod nimi zrobiły się okrutnie ciężkie. Podłoga wołała. – O mój psidwaczku, MICHAEL CIĘ POCAŁOWAŁ?! – wrzasnęła, bo brak kontroli nad emocjami objął też swoim polecam rażenia głos, łamiąc go na trzy w trakcie krzyku. – Och, cicho! – wywróciła oczami i ten sam palec wycelowała w Podłogę, bo najwyraźniej sądziła, że wygrywa tę partię kłótni. – Dearborn – pytały teraz czy przed chwilą? I… zakochała się? Do tej pory nie miała odwagi opisać to jedno uczucie jednym słowem, określić je, zamknąć w ramach. Chciała się nad tym zastanowić, na chwilę zatonąć w bezkresie analitycznych przemyśleń, ale jej zmysły chwytały teraz myśli jak śliskie rybki wyciągane z oczka. – I ten Dearborn ma klatę jak wyrzea… z marmuru zrobioną! Dotykasz i nie wiesz, co dalej, bo aż serce staje – rozmarzyła się, na koniec mrucząc głęboko. – Jaki Fred i Bren? Ilu wy jesze dobrych facetów znacie? To jest nie fair. – westchnęła głośno, w geście przekoloryzowanym, zwieńczając go ostatecznie śmiechem, który tonem przypominał śmiech starej wiedźmy z chatki na kurzej łapce. – Kąpać?!
Poderwała się tak nagle, że uderzyła głową i za chwilę biodrem o parapet. Syknęła przeciągnęła, bo chociaż alkohol faktycznie przytłumił ból, to jednak samo uderzenie wywołało jego fantomowe wrażenie. – Kto ostatni, ten gumochłon! – zawołała, zbierając się chybotliwie zaraz za Hann. Wybieganiu z domu towarzyszył śmiech; śmiech jakby znikąd, jakby wypchnięty z czeluści zmęczonych umysłów siłą, lekki i zupełnie odmienny od tego, na który na pewno pozwalały sobie każdego innego dnia. Obracała się za siebie, żeby sprawdzić, czy Just i Kerstin nadążają, ale kto by pomyślał, że nie jest w stanie zrobić tego tak, jak w stanie totalnej trzeźwości – zachybotała się i upadła na bok, podpierając się ręką. Zamrugała, ale to wcale nie pomogło. Za to z horyzontu zniknęła jej przyjaciółka. – Hann…? – zawołała narastającym od niepewności głosem. W końcu kobieca sylwetka wyrosła z krzaków, a Lydia parsknęła. – Hania zaliczyła orła! – zaśmiała się głośno, samej ledwo co podejmując próbę wstania. – Tonksy, no! – rzuciła do tyłu, w końcu stojąc na własnych nogach i otrzepując dłonie z ziemi.
Dalej ruszyła nieco ostrożniej i nie oglądała się już za siebie, żeby nie popełnić obu błędów jednocześnie – nastawiła wszystkie swoje siły na dotarcie do zejścia, by od razu zacząć ostrożnie stawiać stopy na pojedynczych schodkach.
– To byłaby najbardziej żaosna śmierć na świecie… – mruknęła, szukając dłonią niemal po omacku jakiegoś oparcia. Wiatr rzucał się na zarumienione twarze, szarpał włosami i ubraniami, wdzierał się pod nie, chłodził i orzeźwiał.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Alkohol już całkiem mocno zaczynał szumieć jej w głowie. Trochę jej wirował świat, ale pod barierą, pod nią, nie było się czegoś bać. Trochę lżej się jakoś zrobiło, bez tego strachu o cały świat. Zaśmiała się na historię Kerstin wyrzucając nogi do góry. Alkohol w szkle się zakołysał.
- Musiał nieźle wyglądać. - skomentowała jeszcze.
Przypatrywała się Wright, kiedy tłumaczyła sytuację ze Skamanderem marszcząc brwi. Pokręciła głową wzdychając lekko. Ale nie dorzuciła nic od siebie. Anthony poproszony, prawdopodobnie zrobił to, co chciała - dał z siebie tyle ile potrafił. A że potrafił wiele, to i tak skończyła całkiem dobrze.
- Do hotelu? - powtórzyła po niej mało chętnie, wizja tego, ze Blake zabrał ją siostrę gdzieś była dla niej jakoś dziwacznie irracjonalna. - To nie jest faset dla ssciebie. Znajsdziemy ci jakiegoś. - zapewniła siostrę. Spoglądając na Hankę i Lydię licząc na ich potwierdzenie. I słuchając właściwie jeszcze tłumaczeń, czemu to nie jest facet dla niej znowu. - Uuuu Lydia, ona przysięgła. - powiedziała konspiracyjnym (nie)szeptem, w kierunku jasnowłosej przyjaciółki. - Dobra, Wright, umowa więc! - zarządziła wyciągając rękę do przodu. - Ras, dwa, wszystkie trzy. - ponagliła je. Jak przysięgać, to tak na poważnie, z jakimś złączeniem dłoni czy coś.
Zmarszczyła brwi, kiedy temat zszedł na jej brata próbując utrzymać skupienie.
- Czekaj, czekaj. Tej Floooorze - specjalnie przekręciła i przeciągnęła imię. - z któro Fincent na wesele przylazł? - dopytała zawieszając spojrzenie na siostrze, a później jeszcze spoglądając do tego na Hannah. - Ha! - zakrzyknęła unosząc rękę ze szklanką do góry. - Ha! - zakrzyknęła raz jeszcze kiedy Hanka przyznała się do tego całego całowania. - MÓFIŁAM CI. - dodała jeszcze oskarżycielsko w jej stronę, bo przecież rozmawiały już o tym całym pomaganiu i sklepowaniu i wszystkim. Machnęła ręką na to, że Kesrtin by się na nią nie oglądała, na widadomo czemu nie. - No ale chcieć to dobrze chciał. - podsumowała jeszcze krótko, przyznając w tej kwestii bratu rację.
- Jeśli to ten Cedric, to zaczynam być wściekła. - skomentowała krótko, wydymając w złości usta. Pamiętała, jak komplementy gadał Hance pod sklepem. Normalnie, to tam puszczała je koło ucha, bo co jej do tego, kto jak jej gada. Ale jeśli to był ten Cedric, to zaczynał jej mocno, coraz mocniej podpadać. - To ten Wright, to ten! - krzyknęła do siedzącej blisko przyjaciółki widocznie zła na niego i na świat.
- No ale, on się popisuje przecież sam. W sensie, w tej Wiśniowej Dolinie, to zrobił cały piknik, było pięknie i w ogóle. A ja ten, no ja to ja. - wzruszyła ramionami, przenosząc spojrzenie na zabierając głos ciemnowłosą kobietę. Patrzyła unosząc brwi, jak ta zbliża się i zbliża.
- W tym razem. - doprecyzowała wzruszając ramionami, jednak trochę się uśmiechając, tak półgębkiem, kiedy Wright ją szturchnęła. - No, a potem sie całowaliśmy. I poszliśmy spać do zamku Macmillana. Ale tak tylko spać. Ja... nie wiem w sumie. Chyba. Może?- uprzedziła od razu pytania, gdyby zaraz zaczęły wywracać oczami czy mówić, że to cała ona, czy jak tam ten ich standardowy zestaw szedł. Bo w sumie o oficjalnym jakimś czymś to nie wiedziała. Ale no, może one wiedziały lepiej co i jak.
- CO?! - zapytała patrząc na Hannah. - Jakie lepsze? Kogo…? - zawiesiła pytanie w powietrzu nad wyraz ciekawa. Uniosła szklankę i skończyła znajdujący się w niej alkohol, odkładając szkło na ganek.
- O tag, tak. To super pomyzł. - zadecydowała. Cóż, rozsądna trzeźwa Just nigdy by tak nie uznała. Ale ta pijana uznała, że kąpanie się w morskiej wodzie po takiej dawce alkoholu, to najlepsze co mogło ich dzisiaj spotkać. Podniosła się jako ostatnia. Akurat na moment by widzieć jak Hanka wywija orła. - Ha! - zakrzyknęła teatralnie. - Teraz już nie tylko wywracam się ja. - była z tego faktu naprawdę zadowolona. - No idę no! - krzyknęła, odkładając szklankę. Podniesienie się do pionu nie było łatwe ale podołała, a potem rzuciła się chwiejnym prawie biegiem w stronę brzegu, za pozostałą dwójką. Zajęło jej chwilę, gdy zrównała się z nimi. Pierwsze rzuciła buty, czując pod nogami zimny piach. A później pociągnęła za koszulę wyciągając ją ze spodni i ściągając przez głowę. - No dalej, ściągać fszystko ras dwa. - ponagliła je jeszcze, bo przecież sama nie zamierzała tylko spełniać tego, co wymyśliły one wszystkie.
- Musiał nieźle wyglądać. - skomentowała jeszcze.
Przypatrywała się Wright, kiedy tłumaczyła sytuację ze Skamanderem marszcząc brwi. Pokręciła głową wzdychając lekko. Ale nie dorzuciła nic od siebie. Anthony poproszony, prawdopodobnie zrobił to, co chciała - dał z siebie tyle ile potrafił. A że potrafił wiele, to i tak skończyła całkiem dobrze.
- Do hotelu? - powtórzyła po niej mało chętnie, wizja tego, ze Blake zabrał ją siostrę gdzieś była dla niej jakoś dziwacznie irracjonalna. - To nie jest faset dla ssciebie. Znajsdziemy ci jakiegoś. - zapewniła siostrę. Spoglądając na Hankę i Lydię licząc na ich potwierdzenie. I słuchając właściwie jeszcze tłumaczeń, czemu to nie jest facet dla niej znowu. - Uuuu Lydia, ona przysięgła. - powiedziała konspiracyjnym (nie)szeptem, w kierunku jasnowłosej przyjaciółki. - Dobra, Wright, umowa więc! - zarządziła wyciągając rękę do przodu. - Ras, dwa, wszystkie trzy. - ponagliła je. Jak przysięgać, to tak na poważnie, z jakimś złączeniem dłoni czy coś.
Zmarszczyła brwi, kiedy temat zszedł na jej brata próbując utrzymać skupienie.
- Czekaj, czekaj. Tej Floooorze - specjalnie przekręciła i przeciągnęła imię. - z któro Fincent na wesele przylazł? - dopytała zawieszając spojrzenie na siostrze, a później jeszcze spoglądając do tego na Hannah. - Ha! - zakrzyknęła unosząc rękę ze szklanką do góry. - Ha! - zakrzyknęła raz jeszcze kiedy Hanka przyznała się do tego całego całowania. - MÓFIŁAM CI. - dodała jeszcze oskarżycielsko w jej stronę, bo przecież rozmawiały już o tym całym pomaganiu i sklepowaniu i wszystkim. Machnęła ręką na to, że Kesrtin by się na nią nie oglądała, na widadomo czemu nie. - No ale chcieć to dobrze chciał. - podsumowała jeszcze krótko, przyznając w tej kwestii bratu rację.
- Jeśli to ten Cedric, to zaczynam być wściekła. - skomentowała krótko, wydymając w złości usta. Pamiętała, jak komplementy gadał Hance pod sklepem. Normalnie, to tam puszczała je koło ucha, bo co jej do tego, kto jak jej gada. Ale jeśli to był ten Cedric, to zaczynał jej mocno, coraz mocniej podpadać. - To ten Wright, to ten! - krzyknęła do siedzącej blisko przyjaciółki widocznie zła na niego i na świat.
- No ale, on się popisuje przecież sam. W sensie, w tej Wiśniowej Dolinie, to zrobił cały piknik, było pięknie i w ogóle. A ja ten, no ja to ja. - wzruszyła ramionami, przenosząc spojrzenie na zabierając głos ciemnowłosą kobietę. Patrzyła unosząc brwi, jak ta zbliża się i zbliża.
- W tym razem. - doprecyzowała wzruszając ramionami, jednak trochę się uśmiechając, tak półgębkiem, kiedy Wright ją szturchnęła. - No, a potem sie całowaliśmy. I poszliśmy spać do zamku Macmillana. Ale tak tylko spać. Ja... nie wiem w sumie. Chyba. Może?- uprzedziła od razu pytania, gdyby zaraz zaczęły wywracać oczami czy mówić, że to cała ona, czy jak tam ten ich standardowy zestaw szedł. Bo w sumie o oficjalnym jakimś czymś to nie wiedziała. Ale no, może one wiedziały lepiej co i jak.
- CO?! - zapytała patrząc na Hannah. - Jakie lepsze? Kogo…? - zawiesiła pytanie w powietrzu nad wyraz ciekawa. Uniosła szklankę i skończyła znajdujący się w niej alkohol, odkładając szkło na ganek.
- O tag, tak. To super pomyzł. - zadecydowała. Cóż, rozsądna trzeźwa Just nigdy by tak nie uznała. Ale ta pijana uznała, że kąpanie się w morskiej wodzie po takiej dawce alkoholu, to najlepsze co mogło ich dzisiaj spotkać. Podniosła się jako ostatnia. Akurat na moment by widzieć jak Hanka wywija orła. - Ha! - zakrzyknęła teatralnie. - Teraz już nie tylko wywracam się ja. - była z tego faktu naprawdę zadowolona. - No idę no! - krzyknęła, odkładając szklankę. Podniesienie się do pionu nie było łatwe ale podołała, a potem rzuciła się chwiejnym prawie biegiem w stronę brzegu, za pozostałą dwójką. Zajęło jej chwilę, gdy zrównała się z nimi. Pierwsze rzuciła buty, czując pod nogami zimny piach. A później pociągnęła za koszulę wyciągając ją ze spodni i ściągając przez głowę. - No dalej, ściągać fszystko ras dwa. - ponagliła je jeszcze, bo przecież sama nie zamierzała tylko spełniać tego, co wymyśliły one wszystkie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Każdy kolejny łyk alkoholu zdawał się działać na Kerstin dwa razy silniej od poprzedniego. Jej głowa stawała się lżejsza, ręce bardziej ruchliwe, gdy gestykulowała nimi żywiołowo właściwie bez żadnego powodu. Częściowo miała olbrzymią ochotę przechylić butelkę i wypić całe whisky do dna, a potem zaciągnąć dziewczyny do tańca, z drugiej jednak strony próba podniesienia się choćby na kolana wiązała się z przypływem niepewności - czy deski na tym tarasie zawsze były takie niestabilne? Cholercia, naprawdę musiała poprosić Michaela, żeby je wreszcie porządnie przykręcił.
- Przykro mi - wymamrotała, właściwie do nikogo i niczego, a potem wzniosła toast razem z Hanką, choć ręka dygotała jej, jakby próbowała uwiesić kamienne zasłony na karniszu. - Za staropanieństwo! Nigdy małżeństwa z rozsąku! Bo jesteśmy tego warte! My wszyskie! - Ucałowała Lidkę w policzek, bo siedziała najbliżej.
Potem uklęknęła obok i zaczęła zbierać w ręce pozostałości piasku. Rany, kto tu tyle tego naznosił? Była przekonana, że rano zamiatała. Zaczęła go przesypywać przez palce i liczyć w myślach ziarenka, jakby miała na tej podstawie osądzić, kogo jutro porządnie ochrzanić. Może Mike'a? Tak, na pewno Mike'a. On se na to od dawna zasłużył.
Nie słyszała wszystkiego, co mówiły dziewczyny - w intymnym świecie alkoholowych doznań, jedynie pojedyncze słowa przedzierały się między narastającymi nudnościami i spontanicznymi zrywami histerycznego śmiechu. Jak źle nastrojone radio, wyłapywała zdania, a potem na przemian klepała Justine po kolanie (Jej siostrzyczka miała takie powodzenie!) i rumieniła się pod ostrzałem oskarżeń Lydii. Ona i duch przyszłych czasów? Nie była jakąś tam, tą, ladacznicą, ci wszyscy faceci to były... przypadki! Szczęśliwe przypadki! Uznała, że trzeba o tym głośno powiedzieć.
- Ja się o nich nie prosiłam! Nie prosiłam się... o listy i hotele i Percivalów... - wzruszyła bezradnie ramionami, upiła łyk alkoholu, a potem się nim zakrztusiła. - Michael cię już całował!? Co ty gadasz! Kiedy!? - Podparła czoło na dłoni, żeby nie spadło, a potem westchnęła. - No co za... deflorator. Nie, czej, nie to słowo. De... szlag by to, po prostu kretyn. Pogadam z nim - zadecydowała z dumą, mając zamiar ustawić brata do pionu raz, a porządnie.
Ale najpierw to musiała postawić do pionu samą siebie.
- Ej, to był mój pomysł! Czekajcie! - zawołała z paniką, bo wszystkie zdążyły pobiec, a ona dopiero co się uchwyciła barierki. Jakieś nieporadne miała te nogi dzisiaj, na pewno przytyła. - Hania się wykopyrtła? Nie śmiejcie się! - zapiszczała. - Hanka, żyjesz?! - zawołała w ciemną noc, a potem poleciała za Just, w ostatniej chwili chwytając się jej za ramię, żeby nie upaść. - Strasznie się narąbałaś, siostra - uznała na głos, bo niezbyt pewnie się trzymały.
Nie dosłyszała z początku pomysłu Hani, dlatego zarumieniła się po czubki uszów, gdy zobaczyła poczynania Justine. Ale tak na golasa? A jak ktoś zobaczy? Przeszła się kawałek po piasku, czując przyjemny chłód między palcami. O, wygląda na to, że butów już nie miała. Albo ściągnęła je na tarasie albo zgubiła po drodze, nie potrafiła skojarzyć. Rozłożyła ręce i wykonała kilka niezgrabnych piruetów, bo miała wrażenie, że dzięki temu lepiej wczuje się w atmosferę letniego wieczoru. W powietrzu pachniało słoną bryzą, miała wrażenie, że czuje na skórze przyjemnie falującą wodę. O tej godzinie morze powinno mieć wyższą temperaturę od powietrza. Czy coś takiego... nie wiedziała, czy to się tyczy morza, czy tylko jezior. No ale jaki był lepszy sposób, żeby się dowiedzieć, od spróbowania? Raz się żyje przecież, a Kerry zawsze była taka grzeczna i nudna. Musiała się od czasu do czasu zabawić, bo za chwilę jej stuknie czterdziestka!
- Dobra! Dobra, ściągam! Pa na to! - Złapała za poły sukienki i przerzuciła ją przez głowę, wyrzucając nie na plażę, ale prosto do wody. Taką była syrenką, że za chwilę sama ją wyłowi. I będzie sobie mogła odpuścić jutrzejsze pranie! - Tyko się nie zabijcie, ślamazary! - dodała ze śmiechem, rozsznurowując wstążki bawełnianego stanika i wyrzucając go na falę jak kamyk do gry w kaczki. - Ale super! Nigdy więcej go nie założę! - Rzuciła się do wody, poślizgnęła na muszli i runęła do przodu pod taflę. Zanim ktokolwiek jednak mógłby spanikować, podniosła się sama i z wesołym parsknięciem odrzuciła włosy z czoła.
- Przykro mi - wymamrotała, właściwie do nikogo i niczego, a potem wzniosła toast razem z Hanką, choć ręka dygotała jej, jakby próbowała uwiesić kamienne zasłony na karniszu. - Za staropanieństwo! Nigdy małżeństwa z rozsąku! Bo jesteśmy tego warte! My wszyskie! - Ucałowała Lidkę w policzek, bo siedziała najbliżej.
Potem uklęknęła obok i zaczęła zbierać w ręce pozostałości piasku. Rany, kto tu tyle tego naznosił? Była przekonana, że rano zamiatała. Zaczęła go przesypywać przez palce i liczyć w myślach ziarenka, jakby miała na tej podstawie osądzić, kogo jutro porządnie ochrzanić. Może Mike'a? Tak, na pewno Mike'a. On se na to od dawna zasłużył.
Nie słyszała wszystkiego, co mówiły dziewczyny - w intymnym świecie alkoholowych doznań, jedynie pojedyncze słowa przedzierały się między narastającymi nudnościami i spontanicznymi zrywami histerycznego śmiechu. Jak źle nastrojone radio, wyłapywała zdania, a potem na przemian klepała Justine po kolanie (Jej siostrzyczka miała takie powodzenie!) i rumieniła się pod ostrzałem oskarżeń Lydii. Ona i duch przyszłych czasów? Nie była jakąś tam, tą, ladacznicą, ci wszyscy faceci to były... przypadki! Szczęśliwe przypadki! Uznała, że trzeba o tym głośno powiedzieć.
- Ja się o nich nie prosiłam! Nie prosiłam się... o listy i hotele i Percivalów... - wzruszyła bezradnie ramionami, upiła łyk alkoholu, a potem się nim zakrztusiła. - Michael cię już całował!? Co ty gadasz! Kiedy!? - Podparła czoło na dłoni, żeby nie spadło, a potem westchnęła. - No co za... deflorator. Nie, czej, nie to słowo. De... szlag by to, po prostu kretyn. Pogadam z nim - zadecydowała z dumą, mając zamiar ustawić brata do pionu raz, a porządnie.
Ale najpierw to musiała postawić do pionu samą siebie.
- Ej, to był mój pomysł! Czekajcie! - zawołała z paniką, bo wszystkie zdążyły pobiec, a ona dopiero co się uchwyciła barierki. Jakieś nieporadne miała te nogi dzisiaj, na pewno przytyła. - Hania się wykopyrtła? Nie śmiejcie się! - zapiszczała. - Hanka, żyjesz?! - zawołała w ciemną noc, a potem poleciała za Just, w ostatniej chwili chwytając się jej za ramię, żeby nie upaść. - Strasznie się narąbałaś, siostra - uznała na głos, bo niezbyt pewnie się trzymały.
Nie dosłyszała z początku pomysłu Hani, dlatego zarumieniła się po czubki uszów, gdy zobaczyła poczynania Justine. Ale tak na golasa? A jak ktoś zobaczy? Przeszła się kawałek po piasku, czując przyjemny chłód między palcami. O, wygląda na to, że butów już nie miała. Albo ściągnęła je na tarasie albo zgubiła po drodze, nie potrafiła skojarzyć. Rozłożyła ręce i wykonała kilka niezgrabnych piruetów, bo miała wrażenie, że dzięki temu lepiej wczuje się w atmosferę letniego wieczoru. W powietrzu pachniało słoną bryzą, miała wrażenie, że czuje na skórze przyjemnie falującą wodę. O tej godzinie morze powinno mieć wyższą temperaturę od powietrza. Czy coś takiego... nie wiedziała, czy to się tyczy morza, czy tylko jezior. No ale jaki był lepszy sposób, żeby się dowiedzieć, od spróbowania? Raz się żyje przecież, a Kerry zawsze była taka grzeczna i nudna. Musiała się od czasu do czasu zabawić, bo za chwilę jej stuknie czterdziestka!
- Dobra! Dobra, ściągam! Pa na to! - Złapała za poły sukienki i przerzuciła ją przez głowę, wyrzucając nie na plażę, ale prosto do wody. Taką była syrenką, że za chwilę sama ją wyłowi. I będzie sobie mogła odpuścić jutrzejsze pranie! - Tyko się nie zabijcie, ślamazary! - dodała ze śmiechem, rozsznurowując wstążki bawełnianego stanika i wyrzucając go na falę jak kamyk do gry w kaczki. - Ale super! Nigdy więcej go nie założę! - Rzuciła się do wody, poślizgnęła na muszli i runęła do przodu pod taflę. Zanim ktokolwiek jednak mógłby spanikować, podniosła się sama i z wesołym parsknięciem odrzuciła włosy z czoła.
Wyjście na taras
Szybka odpowiedź