Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Las Podniebnych Syren
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Las Podniebnych Syren
Pomiędzy stromymi klifami a turystycznymi atrakcjami Cliodny znajduje się pewien teren przejściowy, który zajmuje spory kawałek wyspy. Rzeźba terenu ma czas się wyrównać, ze strzelistości wzniesień przechodząc w spokojne pagórki i piaszczyste plaże. Tę część lądu porasta gęsty las, który szczelnie wypełnia każdy zakamarek między skalnymi ścianami a jeziorkami o dość nietypowych i nieszablonowych kształtach.
Mawia się, że las jest domem podniebnych syren żyjących tylko na wyspie. Wiele osób twierdziło, że zostało zwabionych pomiędzy drzewa piękną pieśnią snutą niewątpliwie przez jakąś mieszkającą w koronach drzew syrenę, ponieważ dopóki trwała pieśń to niemożliwym było zawrócenie z raz obranej ścieżki. Znawcy magicznych istot pozostają jednak sceptyczni co do tych pasjonujących opowieści, bowiem nikt jeszcze dowodów na istnienie tych niezwykłych syren nie odkrył: za bardziej prawdopodobną uważają tezę, że kochankowie wolą zmyślać historie o niestworzonych melodiach w celu usprawiedliwienia i ukrycia swoich schadzek mających miejsce wśród urokliwych leśnych zakątków. Las bowiem jest wręcz bajkowy i niezaprzeczalnie tworzy iście magiczną aurę na romantyczne spacery o każdej porze dnia i nocy.
Mawia się, że las jest domem podniebnych syren żyjących tylko na wyspie. Wiele osób twierdziło, że zostało zwabionych pomiędzy drzewa piękną pieśnią snutą niewątpliwie przez jakąś mieszkającą w koronach drzew syrenę, ponieważ dopóki trwała pieśń to niemożliwym było zawrócenie z raz obranej ścieżki. Znawcy magicznych istot pozostają jednak sceptyczni co do tych pasjonujących opowieści, bowiem nikt jeszcze dowodów na istnienie tych niezwykłych syren nie odkrył: za bardziej prawdopodobną uważają tezę, że kochankowie wolą zmyślać historie o niestworzonych melodiach w celu usprawiedliwienia i ukrycia swoich schadzek mających miejsce wśród urokliwych leśnych zakątków. Las bowiem jest wręcz bajkowy i niezaprzeczalnie tworzy iście magiczną aurę na romantyczne spacery o każdej porze dnia i nocy.
Niegdyś zaklęte pragnienia pozostały nienaruszone, trudne do zrealizowania w krainie lodowatych serc i niezmiennej zmarzliny. Rozważał, czy ta stałość w twardej postawie, jakby zatopiona w nieprzemijalnej oziębłości, była jedynym dziedzictwem rosyjskiej krwi. Czuł to głęboko, aż nadto. Jednak nie był w stanie przekroczyć granic jej nieugiętości. Może nadzwyczajnie nie miał sposobności? Nigdy nie skłamał jej w oczy, a ich ostatnie słowa pożegnania brzmiały tak ostatecznie. A jednak los połączył ich znowu, w niesprzyjających okolicznościach, dając im ironiczny dar drugiej szansy. Jej postawa była klarowna jak lśniący lodowiec na bezkresnych wodach. Warunki stawiała stanowczo, a brakowało jedynie tupnięcia nogą, by wyrazić swoją determinację w sposób jeszcze bardziej bezpośredni. Niepokoił go ten ton, ale powstrzymał uśmiech, który zbliżał się nieuchronnie na jego twarz. Zamiast tego, skupił wzrok na pięknie tutejszej toni, spoglądając na bezkresny las, jakby w poszukiwaniu spokoju dla dotkliwych ran, jakie zdobył w walce o swoje. Choć najpewniej by to przejaw wygody, by jego towarzyszka nie naciskała na pośpiech. Jak bardzo cierpliwa potrafisz być w takich kwestiach? Natura obca może nie była obca; mógł jedynie w dalszym ciągu spekulować. Tak wiele mogło się zmienić, gdy nie wymienili żadnego słowa przez bezkres długich lat.
- Nadal nie okazujesz ni grama empatii, niedźwiedzico - westchnął, kiwając z lekka głową. Czasem naprawdę nie dowierzał, jak można było istnieć z takim podejściem w codzienności. Jego samego by zwyczajnie to irytowało, również jego dotychczasowe towarzystwo. - Postaraj się więcej wykrzesać z siebie, bo dalej będziesz skazana na towarzystwo dwóch, głupich Bułgarów. Tutejsze realia różnią się od tych, jakie zaznaliśmy w szkole, czy rodzimych ziemiach. - drobna sugestia, czy chęć pomocy ku zmianom. Wyróżnianie się na tle tutejszych społeczności jawnie przekreślało możliwości przyjezdnych, swoistych okupantów. Sam odczuwał to na własnych barkach, mocniej jego własna siostra i matka. - Nigdy nie okłamałem Twej osoby, nigdy też nie uczynię takiego błędu.
Nie dość, że mocniej zacisnął pięść na fakturze kamienia, przecinając fragment opuszka palca, to jeszcze w myślach tkwił w niezgłębionej otchłani własnych obaw. Co takiego budziło w nim lęk? Nastawiał nosy ludziom, wywierał presję, podszywał się pod niemoralne obyczaje, a przecież odrobina szczerości nie powinna stanowić problemu. Nie, to nie było dokładnie to, co go trapiło. Lęk był głębszy, tkwił w przeszłości, w czynach, których się dopuścił i które teraz, w obliczu zmienionych okoliczności, wydawały mu się dziecinnie głupie. Bał się, że ta przeszłość, bułgarska duma, zniszczyła to, co było najważniejsze - jego relacje, przyjaźnie i więzi. Nadała rysy już dawno, praktycznie przeistaczając się z głębokich żłobień w pęknięcia. Ostatnia możliwość, Krum. - Nie wiem, czy cokolwiek wiesz o kawałku łączącej nasz przeszłości z Igorem. Nie miałem okazji, by kiedykolwiek wyłożyć karty na stół, poznaliśmy się dzięki stronnictwu, które łączyło naszych ojców - skrzywił się, pamiętając pierwsze stąpnięcie małych nóżek przez wielką bramą tamtejszej posiadłości. Wtedy zwyczajnie pociągnął za nogawkę ojca i zapytał, czemu go tutaj sprowadził? Coś wywołało w nim lęk, a jednak nie schował się za postać staruszka. Obserwował, krocząc za nim. - Dzieciaka z prowincji wpuszczono praktycznie na salony tamtejszej arystokracji, takie rzeczy robią tylko szaleńcy. Powtarzało się to wiele razy, mijałem jednak zadziornego typka szerokim łukiem. Denerwuje mnie do dnia dzisiejszego, jak sama widziałaś. - parsknął, wspominając pierwsze zaczepki, by ugasić chęci młodszego. - Po kilku miesiącach, zwyczajnie przyzwyczaiłem się do regularnych wycieczek, musiałem.
To nie było proste dzieciństwo, a raczej czas dążenia do uzyskania akceptacji i uwagi, które wydawały się zarezerwowane dla innych. Jako mały chłopiec, pragnął zwrócić na siebie uwagę swojego autorytetu - rodzica, którego cenne chwile spędzałby chętnie na naukach od niego, zamiast z marudzącym dziadkiem. Mimo to nigdy nie odmawiał, rezygnując z zabaw z najlepszymi przyjaciółmi, by spędzić pośród niewiadomych, próbując zrozumieć, dlaczego życie tam wydawało się tak inne od tego, które znał z własnej codzienności. Może nie rozumiał jeszcze pełni statusów społecznych, ale czuł wyraźnie różnicę atmosfery, która go otaczała, gdy tylko przekraczał mury posiadłości brata, którego nigdy nie miał.
- Jestem powodem, który zniszczył wszelkie wspomnienia i przyjaźń, jaką udało się nam zbudować - powiedział to pierwszy raz na głos. Nigdy nie nagiął własnych barier tak znacząco, blask nadziei potrafił odmienić wszystko. Może jedyny w tym życiu, ostatni? Jawnie prosił o pomoc bądź sugestię z jej strony. Towarzyszki, której niegdyś jawił więcej prawd, niż nikomu innemu. - Nigdy nie wiedziałem, o czym rozmawiali nasi ojcowie za zamkniętymi drzwiami. Potem się dowiedziałem, że popierali stronę parszywego rewolucjonisty… - obrócił kamień ponownie w dłoni, ciskając go przed siebie. Siłą własnych mięśni, posyłając go przez toń. Odbił się kilka razy, nim przepadł już na wieczność. - Wraz z podsłuchiwaniem rozmowy matki i dziadka i ujrzeniem trupa ojca, prawda zaczęła wychodzić na jaw. Zwyczajnie zamordowano go, zaś wykreowaną inscenizację osądu dzieciaka, przelałem na jego rodzinę, tym samym niczemu winnego Igora. Parszywy ze mnie przyjaciel i brat.
- Nadal nie okazujesz ni grama empatii, niedźwiedzico - westchnął, kiwając z lekka głową. Czasem naprawdę nie dowierzał, jak można było istnieć z takim podejściem w codzienności. Jego samego by zwyczajnie to irytowało, również jego dotychczasowe towarzystwo. - Postaraj się więcej wykrzesać z siebie, bo dalej będziesz skazana na towarzystwo dwóch, głupich Bułgarów. Tutejsze realia różnią się od tych, jakie zaznaliśmy w szkole, czy rodzimych ziemiach. - drobna sugestia, czy chęć pomocy ku zmianom. Wyróżnianie się na tle tutejszych społeczności jawnie przekreślało możliwości przyjezdnych, swoistych okupantów. Sam odczuwał to na własnych barkach, mocniej jego własna siostra i matka. - Nigdy nie okłamałem Twej osoby, nigdy też nie uczynię takiego błędu.
Nie dość, że mocniej zacisnął pięść na fakturze kamienia, przecinając fragment opuszka palca, to jeszcze w myślach tkwił w niezgłębionej otchłani własnych obaw. Co takiego budziło w nim lęk? Nastawiał nosy ludziom, wywierał presję, podszywał się pod niemoralne obyczaje, a przecież odrobina szczerości nie powinna stanowić problemu. Nie, to nie było dokładnie to, co go trapiło. Lęk był głębszy, tkwił w przeszłości, w czynach, których się dopuścił i które teraz, w obliczu zmienionych okoliczności, wydawały mu się dziecinnie głupie. Bał się, że ta przeszłość, bułgarska duma, zniszczyła to, co było najważniejsze - jego relacje, przyjaźnie i więzi. Nadała rysy już dawno, praktycznie przeistaczając się z głębokich żłobień w pęknięcia. Ostatnia możliwość, Krum. - Nie wiem, czy cokolwiek wiesz o kawałku łączącej nasz przeszłości z Igorem. Nie miałem okazji, by kiedykolwiek wyłożyć karty na stół, poznaliśmy się dzięki stronnictwu, które łączyło naszych ojców - skrzywił się, pamiętając pierwsze stąpnięcie małych nóżek przez wielką bramą tamtejszej posiadłości. Wtedy zwyczajnie pociągnął za nogawkę ojca i zapytał, czemu go tutaj sprowadził? Coś wywołało w nim lęk, a jednak nie schował się za postać staruszka. Obserwował, krocząc za nim. - Dzieciaka z prowincji wpuszczono praktycznie na salony tamtejszej arystokracji, takie rzeczy robią tylko szaleńcy. Powtarzało się to wiele razy, mijałem jednak zadziornego typka szerokim łukiem. Denerwuje mnie do dnia dzisiejszego, jak sama widziałaś. - parsknął, wspominając pierwsze zaczepki, by ugasić chęci młodszego. - Po kilku miesiącach, zwyczajnie przyzwyczaiłem się do regularnych wycieczek, musiałem.
To nie było proste dzieciństwo, a raczej czas dążenia do uzyskania akceptacji i uwagi, które wydawały się zarezerwowane dla innych. Jako mały chłopiec, pragnął zwrócić na siebie uwagę swojego autorytetu - rodzica, którego cenne chwile spędzałby chętnie na naukach od niego, zamiast z marudzącym dziadkiem. Mimo to nigdy nie odmawiał, rezygnując z zabaw z najlepszymi przyjaciółmi, by spędzić pośród niewiadomych, próbując zrozumieć, dlaczego życie tam wydawało się tak inne od tego, które znał z własnej codzienności. Może nie rozumiał jeszcze pełni statusów społecznych, ale czuł wyraźnie różnicę atmosfery, która go otaczała, gdy tylko przekraczał mury posiadłości brata, którego nigdy nie miał.
- Jestem powodem, który zniszczył wszelkie wspomnienia i przyjaźń, jaką udało się nam zbudować - powiedział to pierwszy raz na głos. Nigdy nie nagiął własnych barier tak znacząco, blask nadziei potrafił odmienić wszystko. Może jedyny w tym życiu, ostatni? Jawnie prosił o pomoc bądź sugestię z jej strony. Towarzyszki, której niegdyś jawił więcej prawd, niż nikomu innemu. - Nigdy nie wiedziałem, o czym rozmawiali nasi ojcowie za zamkniętymi drzwiami. Potem się dowiedziałem, że popierali stronę parszywego rewolucjonisty… - obrócił kamień ponownie w dłoni, ciskając go przed siebie. Siłą własnych mięśni, posyłając go przez toń. Odbił się kilka razy, nim przepadł już na wieczność. - Wraz z podsłuchiwaniem rozmowy matki i dziadka i ujrzeniem trupa ojca, prawda zaczęła wychodzić na jaw. Zwyczajnie zamordowano go, zaś wykreowaną inscenizację osądu dzieciaka, przelałem na jego rodzinę, tym samym niczemu winnego Igora. Parszywy ze mnie przyjaciel i brat.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nieprawda, myśli składały się w nigdy niewypowiedziane słowo, niewychylony, skryty mocno w ciele wyraz buntu. Gdy jednak wzburzenie opadło i nastał nowy wdech, chłodny osąd przyznał Bułgarowi rację. Nie okazujesz nie oznaczało jednak, że nie czujesz. A wszystko to, co czujesz, miało pozostać mocno zakamuflowano w myśl syberyjskich idei. Tak okazywało się twardość, tak budowało się kreację niezłomną i niewzruszoną. Mój lód się jednak nie topił, prędzej kruszył zmuszony do wyrzeźbienia nowego kształtu na ziemi dalekiej od ojcowskiej musztry. W tym wszystkich zdawało się, że Krum miał dłuto. Pojmowałam zwróconą ku mnie sugestię, radę prędzej serdeczną niż szorstką, a jednak w pokrętny sposób ścierającą się z zahartowaną naturą – zauważalnie, drażniąco. Zawsze bowiem miało znaczenie, kto mówił i jak mówił. Zaś ja lubiłam wygodnie słuchać tych, których ceniłam i tych, z którymi odczuwałam pokrewną naturę.
– Staram – wydłubałam niezbyt pewnie spomiędzy własnych warg, kiepsko mierząc się z jego osądem. – Lubię wasze towarzystwo – podkreśliłam, dziwiąc się, że zdecydował się właśnie tak przedstawić sprawę. Nie byłam jednak aż tak durna i ślepa, wiedziałam, o co mu chodzi. Przyznanie się do tego głośno wcale jednak nie było łatwe. Nadchodziła pora, by z powagą odłupać ochronną, nieczułą warstwę i otworzyć się na nowe. Prawdziwie, a nie wciąż z oporem. Nie wszystkie ulubione elementy świata i charakterów mogły współistnieć tutaj. Musiałam połknąć angielską aurę, musiałam zacząć nią emanować. Szczerze. Krum osobiście przeżywał to samo, na pewno doświadczył trudności, na pewno uczył się funkcjonowania w zawiłości nieznanego społeczeństwa. Jak udawało mu się przetrwać? Moja broda zamiast szukać odpowiedzi w jego osobie, opadła, znajdując wraz z przymglonym spojrzeniem uwagę w leśnym runie. Dopiero później ponownie wzniosłam się ku niemu. Przyrzekał prawdę. – Wierzę ci – przemówiłam więc, nie mając podstaw, by w starym druhu poszukiwać cwanego podstępu. Na nieznanych krainach winniśmy wiązać się ze sobą bardziej, stawaliśmy się grupową, nasze bolączki wydawały się podobne, nasze drogi wspólne. Pojmowaliśmy sedno sprawy, drażniły nas te same problemy.
Nie pospieszałam go, pozwoliłam, by myśli poukładały się, by mógł spokojnie przejść do opowieści, która dzisiaj przygnała nas do tego lasu. Przybywał z przeprosinami, z obietnicą szczerością i wyjaśnienia. Wcześniej nie poświęciłam zbyt długich rozważań, nie debatowałam nad przyczyną potyczki, nad źródłem ciskanego w siebie przez dwóch Bułgarów gniewu. Temperament Kruma zdawał się jednak wskazywać, że prędzej to właśnie on odsłoni przede mną ponure widmo. Byłam cierpliwa, przedłużająca się chwila ciszy zdawała się wskazywać na trudność. Miał ciszę i miał moją uwagę. –Jesteście powiązani ze sobą od dawna – przytaknęłam lekko, nie pragnąc chaosu dla rozpoczętej przez Bułgara opowieści. Próbowałam zrozumieć. Otoczenie zmusiło ich do obracania się we wspólnym kręgu, a dwa burzliwe charaktery nie potrafiły przemówić wspólnym głosem. Rywalizacja wpisana była w naturę każdego z naszej trójki, a dziecięce niesnaski urastały do wielkich kataklizmów. Gdy ogłosił swą winę, odruchowo zaprzeczyłam, poruszając głową i łapiąc jego spojrzenia. Igor i Nikola zdawali się nieść za sobą ciężar wielu bolesnych, gryzących lat. Najpierw w dzieciństwie, między rodzinami, potem w szkole i wreszcie… teraz, w Anglii, która nigdy nie była planem żadnego z nas. Przekręciłam głowę w kierunku skaczącego po tafli kawałka skały. Kilka podrygów i tonął. Nie miał prawa pozostać na powierzchni. Słuchałam w skupieni każdego fragmentu, który nie bez udręki zdawał się wydostawać z jego ust. Potem schyliłam się i wydobyłam z chrupiącego podłoża jeszcze jeden kamień. To, co powiedział, w szczególności ostatnie zdanie, zdołało pozostawić gdzieś w odmętach ducha kłujący ślad. – Oczy i uszy dziecka pojmują świat odmiennie. Ty wcale nie jesteś złym przyjacielem i bratem – przemówiłam w końcu, chwytając jedną ręką jego dłoń i unosząc ją tak, by ta druga mogła przekazać mu znaleziony kamyk. – Nie miałeś prawa dobrze pojąć dorosłych utarczek, wina, którą sobie przypisujesz, nie jest twoja. Zatop wejrzenie małego chłopca. Teraz jesteś mężczyzną i mówisz jak mężczyzna. I jak dobry przyjaciel – dokończyłam, prostując lekko palce, by móc uwolnić całkowicie znalezisko i pozwolić mu odczynić zły urok. Moja matka dawno temu pozwoliła mi na pokrewny rytuał. Po nim czułam się lepiej. Nie miałam pewności, czy i jemu potrafił pomóc, ale warto było spróbować. Oczyścić się, zacząć od nowa, tutaj wszyscy zapisywaliśmy własny los od kolejnego rozdziału. Wszystkie pozostałe wydawały się zakończone. Znów mogliśmy być razem.
– Staram – wydłubałam niezbyt pewnie spomiędzy własnych warg, kiepsko mierząc się z jego osądem. – Lubię wasze towarzystwo – podkreśliłam, dziwiąc się, że zdecydował się właśnie tak przedstawić sprawę. Nie byłam jednak aż tak durna i ślepa, wiedziałam, o co mu chodzi. Przyznanie się do tego głośno wcale jednak nie było łatwe. Nadchodziła pora, by z powagą odłupać ochronną, nieczułą warstwę i otworzyć się na nowe. Prawdziwie, a nie wciąż z oporem. Nie wszystkie ulubione elementy świata i charakterów mogły współistnieć tutaj. Musiałam połknąć angielską aurę, musiałam zacząć nią emanować. Szczerze. Krum osobiście przeżywał to samo, na pewno doświadczył trudności, na pewno uczył się funkcjonowania w zawiłości nieznanego społeczeństwa. Jak udawało mu się przetrwać? Moja broda zamiast szukać odpowiedzi w jego osobie, opadła, znajdując wraz z przymglonym spojrzeniem uwagę w leśnym runie. Dopiero później ponownie wzniosłam się ku niemu. Przyrzekał prawdę. – Wierzę ci – przemówiłam więc, nie mając podstaw, by w starym druhu poszukiwać cwanego podstępu. Na nieznanych krainach winniśmy wiązać się ze sobą bardziej, stawaliśmy się grupową, nasze bolączki wydawały się podobne, nasze drogi wspólne. Pojmowaliśmy sedno sprawy, drażniły nas te same problemy.
Nie pospieszałam go, pozwoliłam, by myśli poukładały się, by mógł spokojnie przejść do opowieści, która dzisiaj przygnała nas do tego lasu. Przybywał z przeprosinami, z obietnicą szczerością i wyjaśnienia. Wcześniej nie poświęciłam zbyt długich rozważań, nie debatowałam nad przyczyną potyczki, nad źródłem ciskanego w siebie przez dwóch Bułgarów gniewu. Temperament Kruma zdawał się jednak wskazywać, że prędzej to właśnie on odsłoni przede mną ponure widmo. Byłam cierpliwa, przedłużająca się chwila ciszy zdawała się wskazywać na trudność. Miał ciszę i miał moją uwagę. –Jesteście powiązani ze sobą od dawna – przytaknęłam lekko, nie pragnąc chaosu dla rozpoczętej przez Bułgara opowieści. Próbowałam zrozumieć. Otoczenie zmusiło ich do obracania się we wspólnym kręgu, a dwa burzliwe charaktery nie potrafiły przemówić wspólnym głosem. Rywalizacja wpisana była w naturę każdego z naszej trójki, a dziecięce niesnaski urastały do wielkich kataklizmów. Gdy ogłosił swą winę, odruchowo zaprzeczyłam, poruszając głową i łapiąc jego spojrzenia. Igor i Nikola zdawali się nieść za sobą ciężar wielu bolesnych, gryzących lat. Najpierw w dzieciństwie, między rodzinami, potem w szkole i wreszcie… teraz, w Anglii, która nigdy nie była planem żadnego z nas. Przekręciłam głowę w kierunku skaczącego po tafli kawałka skały. Kilka podrygów i tonął. Nie miał prawa pozostać na powierzchni. Słuchałam w skupieni każdego fragmentu, który nie bez udręki zdawał się wydostawać z jego ust. Potem schyliłam się i wydobyłam z chrupiącego podłoża jeszcze jeden kamień. To, co powiedział, w szczególności ostatnie zdanie, zdołało pozostawić gdzieś w odmętach ducha kłujący ślad. – Oczy i uszy dziecka pojmują świat odmiennie. Ty wcale nie jesteś złym przyjacielem i bratem – przemówiłam w końcu, chwytając jedną ręką jego dłoń i unosząc ją tak, by ta druga mogła przekazać mu znaleziony kamyk. – Nie miałeś prawa dobrze pojąć dorosłych utarczek, wina, którą sobie przypisujesz, nie jest twoja. Zatop wejrzenie małego chłopca. Teraz jesteś mężczyzną i mówisz jak mężczyzna. I jak dobry przyjaciel – dokończyłam, prostując lekko palce, by móc uwolnić całkowicie znalezisko i pozwolić mu odczynić zły urok. Moja matka dawno temu pozwoliła mi na pokrewny rytuał. Po nim czułam się lepiej. Nie miałam pewności, czy i jemu potrafił pomóc, ale warto było spróbować. Oczyścić się, zacząć od nowa, tutaj wszyscy zapisywaliśmy własny los od kolejnego rozdziału. Wszystkie pozostałe wydawały się zakończone. Znów mogliśmy być razem.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaciągnął głęboki oddech, starając się ukoić pulsującą energię w swoim wnętrzu. Spojrzał na Varyę z lekkim niepokojem, przewidując reakcję, która mogła być jak burza na spokojnej wodzie. Coś w niej się zmieniło. To nie była ta sama Varya, którą znał wcześniej. Jej oczy świeciły się nowym światłem, a wyraz twarzy był bardziej pewny siebie, bardziej zdecydowany. W jego umyśle przemykały wspomnienia — chwile, gdy zastanawiał się nad wszystkim, gdy odczuwał się jak tonący w morzu niepewności. Teraz, dzięki wsparciu, które od niej otrzymał, czuł się, jakby znalazł wybrzeże w tym morzu. Miał obok siebie towarzyszkę podróży, która przeżywała podobne burze i sztormy. Teraz, wraz z nią, czuł, że mogą pokonać każdą falę. Jego zaskoczenie malowało się na twarzy niczym niewidzialny odcisk dłoni, ślad po nieoczekiwanej zmianie. Spojrzenie nabierało nowego wymiaru, pełnego podziwu i szacunku. To nie była już ta dziewczyna, którą znał — zmiękczająca się pod wpływem jego kpiących uwag czy drobnych zaczepek. Teraz patrzył na nią z głębszym zrozumieniem, podziwiając jej siłę i pewność siebie. Choć jego natura kusiła go do dalszego drażnienia, tym razem zdecydował się na inną drogę. Była zbyt cenna, by ryzykować utratę. W tej chwili wiedział, że starała się być oparciem, a mieli silny orzech do rozgryzienia. Czy mógł faktycznie odkupić swoje winy, czy też była to jedynie iluzja, której sam sobie wmawiał? Konflikt między nim a jego bułgarskim druhem był jak niekończąca się bitwa dwóch tytanów, zasłuchanych w swoje poglądy i zasady. Sam walczył z własnymi demonami, próbując znaleźć drogę do zbawienia. Nie chciał już więcej krzywd i niepotrzebnych sporów, które przynosiły jedynie cierpienie. Jednak droga do pojednania z bratem była wyboista i pełna przeszkód, a on musiał być gotowy na każde wyzwanie, by odnaleźć spokój i zgodę. Jak mam to uczynić, przyjaciółko?
- Myślisz, że jestem godny oczyszczenia? - zapytał niemal szeptem, pokornie kierując spojrzenie na ich dłonie. Kamień miał coś zmienić? Podobne aspekty znał z rodzinnych stron, gdy sam przekazywał je własnej siostrze. Osóbce, mającej ciężej w życiu, niż on sam dotychczas musiał przeżyć. Wiele zła uczyniłem, nigdy nie zdołam spłacić zadośćuczynienia. - Kierowałem się najgłupszym tokiem rozumowania, zostawiłem go na pastwę zła czającego się w jego rodzinie. To najobrzydliwszy grzech, jaki mu uczyniłem - tak wiele kwestii mogło być zmienione. Gdyby go nie porzucił, mając własne wsparcie, może byliby innymi osobami. Z mniejszą upartością i chęcią ukazania, kto więcej znaczy. Zacisnął pięść boleśnie, krwią brukając dość gładką powierzchnię. - Pomożesz mi wszystko naprawić? Wiele wymagam, ale proszę.
Nie zostawiaj mnie z tym problemem samego, proszę.
Mimo wewnętrznych konfliktów i zawirowań wciąż tkwiła w nim nadzieja na prawdziwe przyjaźnie i autentyczne więzi. Był gotów podjąć walkę o swoich prawdziwych druhów, za których byłby w stanie poświęcić wszystko. Choć wielu z nich odwróciło się od niego w obliczu trudności, wciąż wierzył, że istnieją tacy, którzy pozostaną przy nim w każdej sytuacji. Były to osoby, z którymi dzielił wiele lat życia i przeżył wiele trudnych chwil. W ich towarzystwie czuł się silny i bezpieczny, gotowy stawić czoła każdemu wyzwaniu. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebował prawdziwego wsparcia i przyjaźni, aby odnaleźć sens i cel w swoim życiu. Powstał bez zapowiedzi z dotychczas zajmowanego miejsca, powodując lekkie cofnięcie jego towarzyszki w tył. Nie miał ku temu złości, w zadumie podrzucił kilka razy podany mu przedmiot rozgrzeszenia. Wpajał w niego jak największą ilość grzechu i bolączek. Pragnę odkupienia. Gest symbolicznego pożegnania z przeszłością, akt decydujący o rozpoczęciu nowego rozdziału. Kamień, którym rzucił, stał się metaforą wszystkich bóli i grzechów lat, których teraz chciał się pozbyć. Nie było to łatwe, a każde uderzenie kamienia o powierzchnię wody wydawało się odzwierciedleniem jego wewnętrznej walki i determinacji. Być może drobnostka nie zmieniła wszystkiego od razu, ale stanowiła pierwszy krok ku uzdrowieniu i odbudowie. Tak, trzeba było zakończyć pewne rozdziały, by móc zacząć nowe, pełne nadziei i możliwości. Długo jeszcze wypatrywał jakiegoś znaku, przesadnie wierząc w głupotę ludowych przekonań. Może miało to znaczenie?
- Jednocześnie pragnę przeprosić za beznadziejną gościnność tamtego dnia i zachowanie - odwrócił się nieoczekiwanie, posyłając lekkość szczerego uśmiechu w jej objęcia. Czuł się jak za dawnych lat, gdzie pośród trudów szkolnych, nieliczne ich chwile potrafiły dodać hartu w ciężkich sytuacjach. - Mogę? - wskazał na jej dłoń, która chwilę temu była tak blisko jego większej odpowiedniczki. Subtelnie ujął ją, przekornie spoglądając w jej błyszczące lico. - Dziękuję za opiekę nad moją siostrą, gdy mnie zabrakło w murach szkoły. Uratowałaś ją - skłonił głowę, składając niezobowiązujący pocałunek na jej wierzchu. Korzył się szczerze, chcąc wynagrodzić trudy, jakie na nią nałożył, znaczące w tamtym czasie. - Wiele zawdzięczam Tobie.
- Myślisz, że jestem godny oczyszczenia? - zapytał niemal szeptem, pokornie kierując spojrzenie na ich dłonie. Kamień miał coś zmienić? Podobne aspekty znał z rodzinnych stron, gdy sam przekazywał je własnej siostrze. Osóbce, mającej ciężej w życiu, niż on sam dotychczas musiał przeżyć. Wiele zła uczyniłem, nigdy nie zdołam spłacić zadośćuczynienia. - Kierowałem się najgłupszym tokiem rozumowania, zostawiłem go na pastwę zła czającego się w jego rodzinie. To najobrzydliwszy grzech, jaki mu uczyniłem - tak wiele kwestii mogło być zmienione. Gdyby go nie porzucił, mając własne wsparcie, może byliby innymi osobami. Z mniejszą upartością i chęcią ukazania, kto więcej znaczy. Zacisnął pięść boleśnie, krwią brukając dość gładką powierzchnię. - Pomożesz mi wszystko naprawić? Wiele wymagam, ale proszę.
Nie zostawiaj mnie z tym problemem samego, proszę.
Mimo wewnętrznych konfliktów i zawirowań wciąż tkwiła w nim nadzieja na prawdziwe przyjaźnie i autentyczne więzi. Był gotów podjąć walkę o swoich prawdziwych druhów, za których byłby w stanie poświęcić wszystko. Choć wielu z nich odwróciło się od niego w obliczu trudności, wciąż wierzył, że istnieją tacy, którzy pozostaną przy nim w każdej sytuacji. Były to osoby, z którymi dzielił wiele lat życia i przeżył wiele trudnych chwil. W ich towarzystwie czuł się silny i bezpieczny, gotowy stawić czoła każdemu wyzwaniu. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebował prawdziwego wsparcia i przyjaźni, aby odnaleźć sens i cel w swoim życiu. Powstał bez zapowiedzi z dotychczas zajmowanego miejsca, powodując lekkie cofnięcie jego towarzyszki w tył. Nie miał ku temu złości, w zadumie podrzucił kilka razy podany mu przedmiot rozgrzeszenia. Wpajał w niego jak największą ilość grzechu i bolączek. Pragnę odkupienia. Gest symbolicznego pożegnania z przeszłością, akt decydujący o rozpoczęciu nowego rozdziału. Kamień, którym rzucił, stał się metaforą wszystkich bóli i grzechów lat, których teraz chciał się pozbyć. Nie było to łatwe, a każde uderzenie kamienia o powierzchnię wody wydawało się odzwierciedleniem jego wewnętrznej walki i determinacji. Być może drobnostka nie zmieniła wszystkiego od razu, ale stanowiła pierwszy krok ku uzdrowieniu i odbudowie. Tak, trzeba było zakończyć pewne rozdziały, by móc zacząć nowe, pełne nadziei i możliwości. Długo jeszcze wypatrywał jakiegoś znaku, przesadnie wierząc w głupotę ludowych przekonań. Może miało to znaczenie?
- Jednocześnie pragnę przeprosić za beznadziejną gościnność tamtego dnia i zachowanie - odwrócił się nieoczekiwanie, posyłając lekkość szczerego uśmiechu w jej objęcia. Czuł się jak za dawnych lat, gdzie pośród trudów szkolnych, nieliczne ich chwile potrafiły dodać hartu w ciężkich sytuacjach. - Mogę? - wskazał na jej dłoń, która chwilę temu była tak blisko jego większej odpowiedniczki. Subtelnie ujął ją, przekornie spoglądając w jej błyszczące lico. - Dziękuję za opiekę nad moją siostrą, gdy mnie zabrakło w murach szkoły. Uratowałaś ją - skłonił głowę, składając niezobowiązujący pocałunek na jej wierzchu. Korzył się szczerze, chcąc wynagrodzić trudy, jakie na nią nałożył, znaczące w tamtym czasie. - Wiele zawdzięczam Tobie.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Nie o godność chodzi – wyjawiłam, jednocześnie kiwając nieznacznie głową. W jego szepcie dało się wyczuć obawę. Męczyły go winy. Nie widywałam go takiego, nie znałam go takiego. Co ja w ogóle o nim wiedziałam? W przeszłości wypełnialiśmy zadania, pokonywaliśmy tory przeszkód, realizowaliśmy się w wielkiej tabeli punktowej, kształtując ciało i zdobywając wiedzę. Jak zespół, który tak naprawdę wiązał nas tylko na chwilę, nie zadając pytań, nie szukając odpowiedzi.
Ciche westchnienie, a później wejrzenie między drzewa. Przez chwilę żadne z nas nie łowiło oczu tego drugiego. Kontemplowałam leśny krajobraz, tak naprawdę będąc zupełnie daleko od czaru zieleni, gdzieś ponad tropami, zamknięta w dziwaczności myśli. Bliska jemu, bliska niespodziewanej, wrażliwej opowiastce o ranach i winach. Nigdy tak nie rozmawialiśmy. Ja w ogóle nie brylowałam w dyskusjach, wygodnie lokując się w milczeniu. Teraz musiałam. Nie, teraz chciałam, czułam, że niezbędne są słowa. O jego potrzebie dowiedziałam się, nim zdołał głośno się z nią obnażyć przede mną. Skruszony kontynuował rozprawę, zmierzając do naprawy pogruchotanej w szczeniackim konflikcie rzeczywistości. Zależało mu na relacji iż Karkaroffem. Powoli łączyłam fakty.
– To zagrzało pięści wtedy w chacie – potwierdziłam bardziej dla siebie, niż dla niego. O tym musieli z równie gniewnym żywiołem pokrzykiwać ponad drewnianym stołem. Spotkanie po latach rozdrapało nigdy niezagojone rany. Gdy krzywdę wnosił brat, ból był znacznie większy od najgorszego wroga. Czy nie tak? – Sami musicie się z tym rozprawić. Igor i ty – wytknęłam pełna wiary dla podobnego stanu rzeczy. – Jeżeli masz dla mnie słuszną rolę – pomogę – dodałam po krótkiej chwili namysłu. Nie wiedziałam, jak chciał mnie uplasować w tej akcji, jak mogłabym bezpośrednio przyczynić się do ich pojednania. Podejrzewałam nawet, że mogę im tylko zaszkodzić. W jego umykającym nieco spojrzeniu dopatrywałam się jednak nadziei, potrzeby. Niedobra to była pora, by rozbierać całą sprawę na sto mniejszych elementów. Nie teraz, gdy kaleczył się własną siłą. – Przestań – nakazałam, spoglądając na ściskającą się krwiście pięść. To nijak nie pomoże. Jeżeli chciał walić, niech wali w drzewo albo we wrogów. Niech na zewnątrz wyprowadzi nieposkromioną agresję, wyrzuci z siebie, zamiast wtłaczać znów do środka. W dodatku boleśnie. Osłabianie samego siebie stanowiło paskudny, głupi wybór. Miałam nadzieję, że nie muszę mu o tym mówić. – Pogodzicie się i znów będziecie braćmi – stwierdziłam, próbując go pocieszyć. Między tymi słowami rozkwitała jednak czysta prawda, wierzyłam, że im się uda. Dziś i na tej ziemi mieli ku temu sprzyjające okoliczności. Dawne krzywdy trzeba było zostawić za sobą. Łączyło ich więcej, dzieliło coraz mniej. Dojdą do tego sami, czy powinnam mocno wbić im to do łbów?
Drugi kamień zatonął w zapomnianym, leśnym bajorze. Bezimienny, szary, a jednak wraz z nim na dno powędrowała gorycz i wszelkie stare przewinienia. Kamień nie miał żadnej mocy, dopiero teraz miał stać się symbolem. Może tego potrzebował, może w ten sposób zdoła grubą kreską oddzielić dwie rzeczywistości. Teraz miało nadejść nowe. Ostatnie drgnięcie na wodnej tafli, a potem zupełnie zaginał ślad. Jak się czuł? Był gotowy wznieść wysoko brodę i przyjąć dzielnie to, co miało nadejść? Nie poganiałam go, we właściwym momencie wróci.
Z uśmiechem? Nieco zdziwiona przyjęłam pogodność towarzyszącą przeprosinom. – Poprawisz gościnę następnym razem – zaradziłam rozsądnie i dopiero potem pomyślałam, że przyjaciel chyba powinien odpowiedzieć inaczej: - Już zapomniałam – poprawiłam się więc, choć już zdecydowanie ciszej i z mniejszą śmiałością.
Nie odpowiedziałam, choć dłoń jakby drgnęła, dając wyraz mojemu zaskoczeniu i rosnącej wręcz ostrzegawczo niepewności. Po co? Co chcesz zrobić? Wargi jednak pozostały sklejone, tylko oczy otworzyły się szeroko, czujnie. Dotyk. – To nic – mruknęłam, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić i dlaczego teraz obudziła się w nim właśnie ta sprawa. Palce miałam sztywne, napięte, spetryfikowane niespodziewanym gestem. Nie umykałam jednak przed jego nieodgadnionym okiem. – Vesna i beze mnie dobrze sobie radziła – podkreśliłam, poniekąd wiedząc, że nie zawsze było tak, ale ostatecznie wyrosła przecież na dobrą i zaradną kobietę. Zdaje się, że zdołała odnaleźć drogę do swej siły. Gdy jednak uraczył moją skórę ciepłem swoich ust, bardziej jeszcze zamarłam, nagle otulona niewidzialnym czułym ramieniem. Obcym ciepłem, nienormalnym uczuciem. To samo, znów to samo. – Krum... dość dziękowania i przepraszania – skwitowałam chłodno, kiedy ponownie docenił moją osobę. Już to przecież zrobił. Nie musiał znów. Wewnętrznie wyglądałam za ominięciem jego wdzięcznego spojrzenia, jego palców i niedalekich ust. Chyba się przestraszyłam, ale wcale nie Kruma.
Ciche westchnienie, a później wejrzenie między drzewa. Przez chwilę żadne z nas nie łowiło oczu tego drugiego. Kontemplowałam leśny krajobraz, tak naprawdę będąc zupełnie daleko od czaru zieleni, gdzieś ponad tropami, zamknięta w dziwaczności myśli. Bliska jemu, bliska niespodziewanej, wrażliwej opowiastce o ranach i winach. Nigdy tak nie rozmawialiśmy. Ja w ogóle nie brylowałam w dyskusjach, wygodnie lokując się w milczeniu. Teraz musiałam. Nie, teraz chciałam, czułam, że niezbędne są słowa. O jego potrzebie dowiedziałam się, nim zdołał głośno się z nią obnażyć przede mną. Skruszony kontynuował rozprawę, zmierzając do naprawy pogruchotanej w szczeniackim konflikcie rzeczywistości. Zależało mu na relacji iż Karkaroffem. Powoli łączyłam fakty.
– To zagrzało pięści wtedy w chacie – potwierdziłam bardziej dla siebie, niż dla niego. O tym musieli z równie gniewnym żywiołem pokrzykiwać ponad drewnianym stołem. Spotkanie po latach rozdrapało nigdy niezagojone rany. Gdy krzywdę wnosił brat, ból był znacznie większy od najgorszego wroga. Czy nie tak? – Sami musicie się z tym rozprawić. Igor i ty – wytknęłam pełna wiary dla podobnego stanu rzeczy. – Jeżeli masz dla mnie słuszną rolę – pomogę – dodałam po krótkiej chwili namysłu. Nie wiedziałam, jak chciał mnie uplasować w tej akcji, jak mogłabym bezpośrednio przyczynić się do ich pojednania. Podejrzewałam nawet, że mogę im tylko zaszkodzić. W jego umykającym nieco spojrzeniu dopatrywałam się jednak nadziei, potrzeby. Niedobra to była pora, by rozbierać całą sprawę na sto mniejszych elementów. Nie teraz, gdy kaleczył się własną siłą. – Przestań – nakazałam, spoglądając na ściskającą się krwiście pięść. To nijak nie pomoże. Jeżeli chciał walić, niech wali w drzewo albo we wrogów. Niech na zewnątrz wyprowadzi nieposkromioną agresję, wyrzuci z siebie, zamiast wtłaczać znów do środka. W dodatku boleśnie. Osłabianie samego siebie stanowiło paskudny, głupi wybór. Miałam nadzieję, że nie muszę mu o tym mówić. – Pogodzicie się i znów będziecie braćmi – stwierdziłam, próbując go pocieszyć. Między tymi słowami rozkwitała jednak czysta prawda, wierzyłam, że im się uda. Dziś i na tej ziemi mieli ku temu sprzyjające okoliczności. Dawne krzywdy trzeba było zostawić za sobą. Łączyło ich więcej, dzieliło coraz mniej. Dojdą do tego sami, czy powinnam mocno wbić im to do łbów?
Drugi kamień zatonął w zapomnianym, leśnym bajorze. Bezimienny, szary, a jednak wraz z nim na dno powędrowała gorycz i wszelkie stare przewinienia. Kamień nie miał żadnej mocy, dopiero teraz miał stać się symbolem. Może tego potrzebował, może w ten sposób zdoła grubą kreską oddzielić dwie rzeczywistości. Teraz miało nadejść nowe. Ostatnie drgnięcie na wodnej tafli, a potem zupełnie zaginał ślad. Jak się czuł? Był gotowy wznieść wysoko brodę i przyjąć dzielnie to, co miało nadejść? Nie poganiałam go, we właściwym momencie wróci.
Z uśmiechem? Nieco zdziwiona przyjęłam pogodność towarzyszącą przeprosinom. – Poprawisz gościnę następnym razem – zaradziłam rozsądnie i dopiero potem pomyślałam, że przyjaciel chyba powinien odpowiedzieć inaczej: - Już zapomniałam – poprawiłam się więc, choć już zdecydowanie ciszej i z mniejszą śmiałością.
Nie odpowiedziałam, choć dłoń jakby drgnęła, dając wyraz mojemu zaskoczeniu i rosnącej wręcz ostrzegawczo niepewności. Po co? Co chcesz zrobić? Wargi jednak pozostały sklejone, tylko oczy otworzyły się szeroko, czujnie. Dotyk. – To nic – mruknęłam, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić i dlaczego teraz obudziła się w nim właśnie ta sprawa. Palce miałam sztywne, napięte, spetryfikowane niespodziewanym gestem. Nie umykałam jednak przed jego nieodgadnionym okiem. – Vesna i beze mnie dobrze sobie radziła – podkreśliłam, poniekąd wiedząc, że nie zawsze było tak, ale ostatecznie wyrosła przecież na dobrą i zaradną kobietę. Zdaje się, że zdołała odnaleźć drogę do swej siły. Gdy jednak uraczył moją skórę ciepłem swoich ust, bardziej jeszcze zamarłam, nagle otulona niewidzialnym czułym ramieniem. Obcym ciepłem, nienormalnym uczuciem. To samo, znów to samo. – Krum... dość dziękowania i przepraszania – skwitowałam chłodno, kiedy ponownie docenił moją osobę. Już to przecież zrobił. Nie musiał znów. Wewnętrznie wyglądałam za ominięciem jego wdzięcznego spojrzenia, jego palców i niedalekich ust. Chyba się przestraszyłam, ale wcale nie Kruma.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Oboje byliśmy głupcami, dając się ponieść dziecinnym zagrywką słów - jawił spojrzenie w dal, próbując złożyć wszystko w znośną całość. Pośród labiryntu życiowych decyzji, popełnianie błędów stawało się powszechnym motywem. Każdy z nich nosił na dłoniach widma nieudanych wyborów, splamione grzechami i niepowodzeniami. W takich chwilach przypominali sobie o dawnych błędach, jak ten, gdy emocje wymknęły się spod kontroli, a pięść znalazła swój cel w nosie innego ucznia. Zazdrość i gniew tańczyły w ich sercach, a prowokacja stawała się jak płachta dla byka, prowadząc ich w kierunku jawnych błędów. To była przeszłość, a teraz konieczne było ocalenie teraźniejszości. - Jak mam zrozumieć człowieka, którego przekreśliłem lata temu? - to było w tym wszystkim najtrudniejszą kwestią do wypełnienia. Minęły lata, z ich przemijaniem cała trójka uległa radykalnej zmianie. Tym bardziej jego druh, jakby zaprzepaścił dawnego siebie na rzecz Angielskiej codzienności. Nie dziwił się w znacznym stopniu, jemu samemu bliższa była odległa codzienność prowincji. Tego zamierzał się trzymać do ostatnich dni swego żywota, który mógł zostać zakończony w każdym momencie. - Pomóż mi w zrozumieniu jego, mieliście więcej okazji do rozmów i znajomości. To chyba nie jest wiele, prawda?
Zraniona dłoń stała się jednym z licznych znaków, przypominającym mu o przetrwaniu. Mimo ostrości bólu, który delikatnie pulsował w miejscu skaleczenia, nie pokazał najmniejszej oznaki dyskomfortu. Był to jedynie kolejny ślad na mapie jego życia, świadczący o niezakończonym jeszcze etapie podróży. Wspomnienia brutalnych starć na polu quidditcha, gdzie przeciwnicy nie wahali się użyć brutalności, wracały do niego jak cień. Kuźnia i starcia również odbiły swoje piętno, nie raz czując żar gorąca na skórze. Widział w tym również obronę tych słabszych, których los zmuszał do bezbronności. Nienawidził widoku, gdy silniejsi wykorzystywali swoją pozycję do upokarzania innych. Wiedział, że musi pozostać silny, aby móc kontynuować walkę w obronie tych, którzy nie mieli siły bronić się sami. Nazywany był niejako głupcem, gdy swoiście królował pośród uczniowskiej społeczności. Walory wyniesione z domu dominowały, szerząc prawość czynów.
- Wiesz doskonale, jak mierne jednostki kończyły - nie ukrywał, że to był najgorszy okres w tamtejszych latach. Niepewność, czy jego siostrzyczka podoła regulaminowi hierarchicznego środowiska, by przeżyć. Mógł chronić ją niewiele lat, zrzucając śmiałą prośbę w dłonie jego towarzyszki. Uniósł brew w lekkim zdziwieniu, nie zabrała dłoni. Nieśmiałość? - Czyż nie muszę spłacić długu, jaki nałożyłem lata temu, hm? - zmienił znacząco ton głosu, praktycznie zniżając go do szeptu. Podtrzymał jej dłoń, kciukiem poznając fakturę jej chłodnej skóry. - Nauczyłaś ją wiele, wzmocniłaś hartem jej ducha. Nie jesteś już na Syberii, czemu nie widzisz, jak wiele dajesz od siebie? - zapytał bardziej z zaciekawieniem, doszukując się pewności we własnym postępowaniu. Nie znała własnych wartości? Postąpił krok do przodu, chwytając jej dłoń subtelnej, przewijając palce między te jej tak, by kreślić przez chwilę nieznaczny wzorek. - Będę Ci zawsze wdzięczny, maleństwo. Przyjmij to do wiadomości, hm?
Zdjęcie dłoni spodziewanie było niemal jak akt ukrywania śladów, jakie pozostawiało życie. Ukrycie ich za plecami dawało mu pozory kontroli nad tym, co zwykło się nazywać szczerością. Krok po kroku, coraz bliżej, jakby podążając ku głębszemu zrozumieniu, spojrzał na nią z zaciekawieniem, starając się odczytać coś więcej z jej oblicza. W tym momencie, kiedy jego wzrok osiągnął jej twarz, dostrzegł coś niezwykłego, czy kiedykolwiek przywdziewasz piękno uśmiechu? Subtelny, który niczym delikatne, zapomniane dzieło rzemieślnika, wydawał się częścią większej całości.? Ta skryta emocja na jej twarzy była niczym ukryty skarb, oczekujący na odkrycie. Cofała się wraz z jego krokiem, gęstość zdawała się na dłużej zatrzymać między nimi. Pokażesz swe oblicze?
- Droga nam się skończyła? - zaśmiał się, dostrzegając granice lasu za jej plecami. Wsparł ramię nad jej głową, wyczekując uważnie jej ruchu. Nie odwracali od siebie wzroku, czyż serce mocniej przyspieszyło właśnie Tobie? Wszak czasem drapieżnik musiał stać się zwierzyną łowną. - Czemu tak mało widywałem uśmiechu na Twym obliczu? - zapytał, wspierając ciężar na wspartej dłoni. Uchylił się nieco niżej, sięgając po kosmyk jej zagubionych włosów.
Zraniona dłoń stała się jednym z licznych znaków, przypominającym mu o przetrwaniu. Mimo ostrości bólu, który delikatnie pulsował w miejscu skaleczenia, nie pokazał najmniejszej oznaki dyskomfortu. Był to jedynie kolejny ślad na mapie jego życia, świadczący o niezakończonym jeszcze etapie podróży. Wspomnienia brutalnych starć na polu quidditcha, gdzie przeciwnicy nie wahali się użyć brutalności, wracały do niego jak cień. Kuźnia i starcia również odbiły swoje piętno, nie raz czując żar gorąca na skórze. Widział w tym również obronę tych słabszych, których los zmuszał do bezbronności. Nienawidził widoku, gdy silniejsi wykorzystywali swoją pozycję do upokarzania innych. Wiedział, że musi pozostać silny, aby móc kontynuować walkę w obronie tych, którzy nie mieli siły bronić się sami. Nazywany był niejako głupcem, gdy swoiście królował pośród uczniowskiej społeczności. Walory wyniesione z domu dominowały, szerząc prawość czynów.
- Wiesz doskonale, jak mierne jednostki kończyły - nie ukrywał, że to był najgorszy okres w tamtejszych latach. Niepewność, czy jego siostrzyczka podoła regulaminowi hierarchicznego środowiska, by przeżyć. Mógł chronić ją niewiele lat, zrzucając śmiałą prośbę w dłonie jego towarzyszki. Uniósł brew w lekkim zdziwieniu, nie zabrała dłoni. Nieśmiałość? - Czyż nie muszę spłacić długu, jaki nałożyłem lata temu, hm? - zmienił znacząco ton głosu, praktycznie zniżając go do szeptu. Podtrzymał jej dłoń, kciukiem poznając fakturę jej chłodnej skóry. - Nauczyłaś ją wiele, wzmocniłaś hartem jej ducha. Nie jesteś już na Syberii, czemu nie widzisz, jak wiele dajesz od siebie? - zapytał bardziej z zaciekawieniem, doszukując się pewności we własnym postępowaniu. Nie znała własnych wartości? Postąpił krok do przodu, chwytając jej dłoń subtelnej, przewijając palce między te jej tak, by kreślić przez chwilę nieznaczny wzorek. - Będę Ci zawsze wdzięczny, maleństwo. Przyjmij to do wiadomości, hm?
Zdjęcie dłoni spodziewanie było niemal jak akt ukrywania śladów, jakie pozostawiało życie. Ukrycie ich za plecami dawało mu pozory kontroli nad tym, co zwykło się nazywać szczerością. Krok po kroku, coraz bliżej, jakby podążając ku głębszemu zrozumieniu, spojrzał na nią z zaciekawieniem, starając się odczytać coś więcej z jej oblicza. W tym momencie, kiedy jego wzrok osiągnął jej twarz, dostrzegł coś niezwykłego, czy kiedykolwiek przywdziewasz piękno uśmiechu? Subtelny, który niczym delikatne, zapomniane dzieło rzemieślnika, wydawał się częścią większej całości.? Ta skryta emocja na jej twarzy była niczym ukryty skarb, oczekujący na odkrycie. Cofała się wraz z jego krokiem, gęstość zdawała się na dłużej zatrzymać między nimi. Pokażesz swe oblicze?
- Droga nam się skończyła? - zaśmiał się, dostrzegając granice lasu za jej plecami. Wsparł ramię nad jej głową, wyczekując uważnie jej ruchu. Nie odwracali od siebie wzroku, czyż serce mocniej przyspieszyło właśnie Tobie? Wszak czasem drapieżnik musiał stać się zwierzyną łowną. - Czemu tak mało widywałem uśmiechu na Twym obliczu? - zapytał, wspierając ciężar na wspartej dłoni. Uchylił się nieco niżej, sięgając po kosmyk jej zagubionych włosów.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Nie ma co ukrywać – zgodziłam się z Krumem, mocniej obnażając głupotę łatwopalnych prowokacji sprzed paru dni. Nie zamierzałam głaskać go po zaplecionym łbie i zaprzeczać wszystkim padającym zarzutom. Czynił głośny rachunek sumienia, dobrze, że to robił, że potrafił dojrzeć w sobie winę, że szukał drogi do naprawy. Obicie sobie wzajemnie pysków też na pewno przysłużyło się sprawie, choć najpewniej całkiem pogrzebało tamto spotkanie i szansę na dalsze zacieśnianie więzi na obcych ziemiach. Przynajmniej na razie. Kurz po bójce musiał opaść, rany musiały się zagoić, by mogli spotkać się ponownie i spróbować załatać te dziury. W męskim kodeksie starcie zdawało się mieć jednak moc zbawienną. Widywałam to zbyt wiele razy. W środku liczyłam na to, że najgorsze mieli już za sobą, a skruszona rozprawa Nikoli stanowiła solidną refleksję, porządny gest w stronę czystego pojednania. – Zacznij od szczerej rozmowy – podsunęłam, opuszczając na moment głowę i szurając lekko po piaszczystym podłoży lewym butem. – Naprawdę prawdziwej. Powinien wiedzieć, jak się czujesz. I ty także powinieneś poznać jego zdanie. Bez tego nie pójdziecie dalej. Nie siedzę wam w głowach, nie będę pośrednikiem, ale mogę… pomóc w spotkaniu – przyznałam dość zamyślona. Wybrał dla mnie zadanie niewykonalne. Moja relacja z Igorem nie mogła dać Krumowi klucza do rozwiązania problemu. Musieli to załatwić między sobą. Wątpiłam, by Igor chętnie przystał na kolejną konfrontację z nim. Zresztą nawet wobec mnie zdawał się przejawiać niepokojącą niechęć. Listy były suche i niechętne kolejnym wspólnym czasom. Wcale nie było mi wygodnie z tym stanem rzeczy, ale obecnie nie myślałam o własnych bolączkach. Odkrywałam, że Krum otwierał się przede mną tak, jak chyba nigdy dotąd. To wydawało się ważne. Mnie wybrał na świadka samodzielnej rozprawy. Zamierzałam uszanować jego wybór i osobliwość wyjawianych tajemnic. Czuł się paskudnie, ale chyba nie mogłam uczynić wiele więcej oprócz słuchania i okazania wsparcia dla sensownych postulatów.
Szeptał. A szeptom tym towarzyszyło powolne ścieranie się skóry ze skórą. Czułam w tym pokrętne zagrożenie dla własnej koncentracji, ale starałam się nie dać wpędzić temu w pułapkę. Jeszcze raz więc uniosłam głowę, poszukałam niebiańskiego spojrzenia i nadeszłam, by podważyć jego przypuszczenie. – Nie musisz – krótkie, szorstkie, wprost przeciwne do miękkich gestów i sympatycznych melodii tego głosu. Powinnam tak srogo? Krum pragnął znaleźć sposób na wynagrodzenie mnie, ja wcale tego nie potrzebowałam. Naturalnie roztoczyłam ponad drobną Bułgarką ochronne zaklęcie. Kontynuował, a mnie coraz trudniej było utrzymać widzenie i tym bardziej zaakceptować te słowa. Nie jesteś już na Syberii. Dlaczego tak się tym przejmował? – Możesz opuścić Rosję, ale Rosja nie opuści ciebie, niedźwiedziu – zacytowałam własnego dziada, jakby to miało stanowić najlepszą odpowiedź dla jego… zarzutu? Czym w ogóle były te słowa? – Znam swoją wartość, bardziej niż możesz sądzić – dodałam prędko i hardo, lekko przy tym mrużąc oczy. Ledwie chwilę temu rozkładaliśmy jego jestestwo, a teraz nadeszła kolej, by obnażyć mnie? Do tego właśnie zmierzał. Świdrowałam wszystko to, co robił z naszymi splecionymi palcami, czując przy tym tylko rosnącą i rosnącą niezręczność, gdy pozostawiał niewidzialne ślady. Rozproszona nie zdołałam w porę zareagować na znienawidzony mój przydomek. Spróbowałam jednak szarpnąć dłonią. – Przyjmuję, niech będzie – zakomunikowałam, darując mu tym razem głośny przytyk, na który zasługiwał. Wiedział, przecież wiedział doskonale, jak bardzo nie znoszę, gdy to mówi. Bo byłam kobietą, bo byłam słabsza, bo byłam mniejsza. Шлюха. Nigdy nie będą traktowali mnie jak równą sobie. Nie od dziś męczył mnie tą przywarą. Nawet jak okazywał cholerną wdzięczność. Naprawdę mogłam mu ufać? W głębi czułam, że tak, ale tak łatwo to burzył, znajdując drogę do drażnienia.
- Co wyprawiasz? – wydusiłam nieco skołowana, widząc, jak zmienia pozę, jak podejrzane oblicze zbliża się i zbliża, nie odejmując wcale tak dziwnie przenikliwego spojrzenia. Zupełnie jakby chciał dostać się głębiej, do samego środka mnie. Do najpilniej strzeżonej myśli. Najprościej było zamknąć oczy, zbiec i nie pozwolić. Wciąż jednak patrzyłam, niechętna do utraty czujności. Plecy starły się z drapiącym pniem, a męskie ramiona zdawały się zagradzać mi drogę ucieczki. Śmiał się. Niezapoznana z jego tajemnymi myślami naprawdę poczułam rozpędzoną w ciele krew i chyba wzbierające na sile onieśmielenie. Robił to dalej, od pierwszego dotyku palców. Był wszędzie wokół, przedzierał się. – Bo ja się nie uśmiecham – odezwałam się tym razem ja, sprowadzona do szeptu dziwną aurą. Pachniała Krumem, pachniała wilgotnym lasem. Pod spodem palce wbiły się, krusząc korę, by zdusić naturalnie rodzącą się potrzebę przyłożenia mu. Tak naprawdę wcale tego nie chciałam. Musiałam tylko… - Za blisko – wymówiłam ledwo, starając się nie poddać i nie opuścić wcale głowy. Nawet gdy jego dłoń lawirowała pewnie gdzieś przy mojej malującej się różowym ciepłem twarzy. Zostać czy uciekać?
Szeptał. A szeptom tym towarzyszyło powolne ścieranie się skóry ze skórą. Czułam w tym pokrętne zagrożenie dla własnej koncentracji, ale starałam się nie dać wpędzić temu w pułapkę. Jeszcze raz więc uniosłam głowę, poszukałam niebiańskiego spojrzenia i nadeszłam, by podważyć jego przypuszczenie. – Nie musisz – krótkie, szorstkie, wprost przeciwne do miękkich gestów i sympatycznych melodii tego głosu. Powinnam tak srogo? Krum pragnął znaleźć sposób na wynagrodzenie mnie, ja wcale tego nie potrzebowałam. Naturalnie roztoczyłam ponad drobną Bułgarką ochronne zaklęcie. Kontynuował, a mnie coraz trudniej było utrzymać widzenie i tym bardziej zaakceptować te słowa. Nie jesteś już na Syberii. Dlaczego tak się tym przejmował? – Możesz opuścić Rosję, ale Rosja nie opuści ciebie, niedźwiedziu – zacytowałam własnego dziada, jakby to miało stanowić najlepszą odpowiedź dla jego… zarzutu? Czym w ogóle były te słowa? – Znam swoją wartość, bardziej niż możesz sądzić – dodałam prędko i hardo, lekko przy tym mrużąc oczy. Ledwie chwilę temu rozkładaliśmy jego jestestwo, a teraz nadeszła kolej, by obnażyć mnie? Do tego właśnie zmierzał. Świdrowałam wszystko to, co robił z naszymi splecionymi palcami, czując przy tym tylko rosnącą i rosnącą niezręczność, gdy pozostawiał niewidzialne ślady. Rozproszona nie zdołałam w porę zareagować na znienawidzony mój przydomek. Spróbowałam jednak szarpnąć dłonią. – Przyjmuję, niech będzie – zakomunikowałam, darując mu tym razem głośny przytyk, na który zasługiwał. Wiedział, przecież wiedział doskonale, jak bardzo nie znoszę, gdy to mówi. Bo byłam kobietą, bo byłam słabsza, bo byłam mniejsza. Шлюха. Nigdy nie będą traktowali mnie jak równą sobie. Nie od dziś męczył mnie tą przywarą. Nawet jak okazywał cholerną wdzięczność. Naprawdę mogłam mu ufać? W głębi czułam, że tak, ale tak łatwo to burzył, znajdując drogę do drażnienia.
- Co wyprawiasz? – wydusiłam nieco skołowana, widząc, jak zmienia pozę, jak podejrzane oblicze zbliża się i zbliża, nie odejmując wcale tak dziwnie przenikliwego spojrzenia. Zupełnie jakby chciał dostać się głębiej, do samego środka mnie. Do najpilniej strzeżonej myśli. Najprościej było zamknąć oczy, zbiec i nie pozwolić. Wciąż jednak patrzyłam, niechętna do utraty czujności. Plecy starły się z drapiącym pniem, a męskie ramiona zdawały się zagradzać mi drogę ucieczki. Śmiał się. Niezapoznana z jego tajemnymi myślami naprawdę poczułam rozpędzoną w ciele krew i chyba wzbierające na sile onieśmielenie. Robił to dalej, od pierwszego dotyku palców. Był wszędzie wokół, przedzierał się. – Bo ja się nie uśmiecham – odezwałam się tym razem ja, sprowadzona do szeptu dziwną aurą. Pachniała Krumem, pachniała wilgotnym lasem. Pod spodem palce wbiły się, krusząc korę, by zdusić naturalnie rodzącą się potrzebę przyłożenia mu. Tak naprawdę wcale tego nie chciałam. Musiałam tylko… - Za blisko – wymówiłam ledwo, starając się nie poddać i nie opuścić wcale głowy. Nawet gdy jego dłoń lawirowała pewnie gdzieś przy mojej malującej się różowym ciepłem twarzy. Zostać czy uciekać?
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jego stosunek do niej był zawsze pełen szacunku i powagi, jakby uznając w niej coś wyjątkowego, co inni nie potrafili dostrzec. W jej obecności zawsze przekazywał swoje myśli z głęboką powagą, nigdy nie drwiąc z niej ani z jej przekonań. Była jak kamień, który nie ulegał erozji w obliczu niesprzyjających warunków, trzymając się mocno swoich zasad i wartości. Pod tą powierzchnią twardości kryło się coś głębszego - dobre serce, które, choć często skrywała pod warstwą chłodu, było obecne i troszczyło się o innych. Niezwykła równowaga między siłą a wrażliwością nadawała jej niezwykły urok, który działał na niego niczym tajemniczy magnes. Niezwykła dobroć, którą dostrzegał w niej, nie była narzędziem do wykorzystania w celu osiągnięcia porozumienia. To zadanie leżało teraz wyłącznie w jego gestach, słowach i postawie. Musiał stanąć naprzeciwko swojego druha, zmierzyć się z nim w szrankach, aby zrozumieć swoje błędy i pokonać animozje. Czy będzie zdolny do odczuwania tej samej obiektywności i gotowości do wysłuchania? Bez pewności, pozostawał w niepewności, utkwiwszy w labiryncie spekulacji, której koniec wydawał się poza zasięgiem. A upartość, choć czasem iskrą do irytacji, była jednocześnie kamieniem węgielnym, który dawał mu siłę do trwania w swoich przekonaniach.
- Chyba zapomniałem, jak bardzo irytowały mnie pojedyncze słowa w naszych przekomarzaniach - nie bądź Syberią, skutą wieczną zmarzliną rodzinnych cech. Okaż więcej, ujawnij gorąc skryty wewnątrz. Przecież drzemał tam; znał kobiety pochodzące z tamtejszych stron. Był bliską z jedną, która otumaniła charyzmą i pięknem. Wdziękiem i pewnością własnej wartości, przerażające wręcz mieszanki, prowadzące do zguby ich, oddanych w sidła marazmu mężczyzn. - Gdy przemawiasz, wnioskuję, jakbyś wszystko traktowała jak obowiązek. Przecież to Twa chęć pomocy bliskim, dobre słowo nie jest negatywem, Varvaro. - jakże dziwnie brzmiało to imię w pełni wymówione, nieużywane zbyt często przez niego. Wolał swoje wymysły, podkreślające jej walory odmienne od nich, a zawsze uważała je za przytyk. - Moc niektórych słów nie ma uwłaczać, nie widziałem w Tobie słabej jednostki. Wręcz przeciwnie…
Spojrzenie wędrowało po konturach jej twarzy, znacznie bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedyś, cenił sobie dzikość, która jawiła się w jej oczach, czy teraz, po latach, nadal powodowała ekscytację? Nie chciał jej niepokoić, lecz nadal czuł się gotowy na nagły atak, który jednak nie nadchodził. Delikatnie pochwycił jeden z ciemnych kosmyków między palcami, rozkoszując się ich miękkością, z wolna owijając go wokół jednego z palców. Słodycz rumianego policzka rozgrzewała jego spojrzenie, otwierając nowe perspektywy, których nie spodziewał się zaznać.
- Obserwuję i wnioskuję, wspominam dawne czasy - mruknął poważnie, tuż przy jej uchu. Oddechem owiał jej odsłoniętą jasność skóry, obserwując bacznie profil jej osoby. - Uśmiech odmienia nasze oblicze, dodając blasku w tych ponurych realiach wojny - może kiedyś doczekają się tak pięknej sposobności. Gdy zło przeminie, a pokój zwieńczy każdy dzień, niczym w zadośćuczynieniu. Pragnął, chciał nareszcie spokoju i wytchnienia. - Będę wyczekiwać dnia, gdy Twa twarz przywdzieje takie piękno, lód stopnieje na wieki. - Dla nich nauki przodków były jak rysy na skórze - trudne do zatarcia, trwale wryte w ich sylwetki. Choć nie wszyscy potrafili to zrozumieć, ta dwójka odnosiła się do tych przestarzałych norm z szacunkiem, jakby były one świętością. W niektórych gestach wyrażali staroświeckość, co dla niektórych mogło sprawiać niewygodę. Nie odwracali się od tego - byli dumni z tego, skąd pochodzą i jakie rodziny reprezentowali. - Co powiesz na jakąś rywalizację?
Gdy wycofywał dłoń, delikatnie pogładził jej policzek opuszkami dwóch palców, czując ciepło jej skóry. Gest, jakby chciał przekazać jej poczucie bycia realnym, fizycznym istnieniem, i sprawić, że czerwień na jej policzku stała się bardziej rzeczywista. Uśmiechnął się lekko, z satysfakcją, gdy odchodził kilka kroków w tył. Liczył na to, że ten gest rozjuszy ją do działania, do rywalizacji. Zwyczajnie zostawił ją, jakby nic się nie stało, rozluźniając ramiona w śmiały ruch.
Pokażmy, co potrafimy, maluszku.
- Chyba zapomniałem, jak bardzo irytowały mnie pojedyncze słowa w naszych przekomarzaniach - nie bądź Syberią, skutą wieczną zmarzliną rodzinnych cech. Okaż więcej, ujawnij gorąc skryty wewnątrz. Przecież drzemał tam; znał kobiety pochodzące z tamtejszych stron. Był bliską z jedną, która otumaniła charyzmą i pięknem. Wdziękiem i pewnością własnej wartości, przerażające wręcz mieszanki, prowadzące do zguby ich, oddanych w sidła marazmu mężczyzn. - Gdy przemawiasz, wnioskuję, jakbyś wszystko traktowała jak obowiązek. Przecież to Twa chęć pomocy bliskim, dobre słowo nie jest negatywem, Varvaro. - jakże dziwnie brzmiało to imię w pełni wymówione, nieużywane zbyt często przez niego. Wolał swoje wymysły, podkreślające jej walory odmienne od nich, a zawsze uważała je za przytyk. - Moc niektórych słów nie ma uwłaczać, nie widziałem w Tobie słabej jednostki. Wręcz przeciwnie…
Spojrzenie wędrowało po konturach jej twarzy, znacznie bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedyś, cenił sobie dzikość, która jawiła się w jej oczach, czy teraz, po latach, nadal powodowała ekscytację? Nie chciał jej niepokoić, lecz nadal czuł się gotowy na nagły atak, który jednak nie nadchodził. Delikatnie pochwycił jeden z ciemnych kosmyków między palcami, rozkoszując się ich miękkością, z wolna owijając go wokół jednego z palców. Słodycz rumianego policzka rozgrzewała jego spojrzenie, otwierając nowe perspektywy, których nie spodziewał się zaznać.
- Obserwuję i wnioskuję, wspominam dawne czasy - mruknął poważnie, tuż przy jej uchu. Oddechem owiał jej odsłoniętą jasność skóry, obserwując bacznie profil jej osoby. - Uśmiech odmienia nasze oblicze, dodając blasku w tych ponurych realiach wojny - może kiedyś doczekają się tak pięknej sposobności. Gdy zło przeminie, a pokój zwieńczy każdy dzień, niczym w zadośćuczynieniu. Pragnął, chciał nareszcie spokoju i wytchnienia. - Będę wyczekiwać dnia, gdy Twa twarz przywdzieje takie piękno, lód stopnieje na wieki. - Dla nich nauki przodków były jak rysy na skórze - trudne do zatarcia, trwale wryte w ich sylwetki. Choć nie wszyscy potrafili to zrozumieć, ta dwójka odnosiła się do tych przestarzałych norm z szacunkiem, jakby były one świętością. W niektórych gestach wyrażali staroświeckość, co dla niektórych mogło sprawiać niewygodę. Nie odwracali się od tego - byli dumni z tego, skąd pochodzą i jakie rodziny reprezentowali. - Co powiesz na jakąś rywalizację?
Gdy wycofywał dłoń, delikatnie pogładził jej policzek opuszkami dwóch palców, czując ciepło jej skóry. Gest, jakby chciał przekazać jej poczucie bycia realnym, fizycznym istnieniem, i sprawić, że czerwień na jej policzku stała się bardziej rzeczywista. Uśmiechnął się lekko, z satysfakcją, gdy odchodził kilka kroków w tył. Liczył na to, że ten gest rozjuszy ją do działania, do rywalizacji. Zwyczajnie zostawił ją, jakby nic się nie stało, rozluźniając ramiona w śmiały ruch.
Pokażmy, co potrafimy, maluszku.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Teraz mógł sobie przypomnieć. Niewiele się zmieniło, wciąż skąpiłam słów tak wrogom jak i przyjaciołom, mając wciąż niezmienną, cichą naturę, którą trudno było odczarować tak po prostu. Nie próbowałam na siłę, choć na tej ziemi niejednokrotnie wychodziłam z własnych, zimnych i szorstkich ram. Starania przynosiły efekty, choć zdecydowanie stopniowe. Dziś niewiele różniłam się od tamtej piętnastolatki, która pozostała w szkole, gdy on ją opuszczał. I Krum także, dosięgając do gestów i słówek znacząco rozdrapujących mój spokój. Wtrąceni ponownie we wspólną sytuację mierzyliśmy się z przeszłością, lecz istotniejsze wydawało się wciąż to, co było tu i teraz, wśród drzew i rozlanego bajora. Powoli wypuszczałam powietrze, zastanawiając się, jak wiele jeszcze miał do powiedzenia, doznając sentymentalnego zirytowania przez moją osobę. Pięść nieznacznie się ścisnęła, to samo się stało z palcami uwikłanymi w te drugie. Do czegoś zmierzał, o coś się dopominał, albo zwyczajnie czerpał niezmąconą satysfakcję, drażniąc mnie – nawet jeżeli między tym kłaniał się wdzięczny i skruszony. Gubiłam się na szlaku zrozumienia jego dziwacznych metod. Raz nękał mnie maleństwem, by potem ochrzcić mnie poważną Varvarą.
– Złe masz wnioski, Nikola – rzuciłam ponuro, celowo wymawiając i jego rodzimą nazwę. Obco mi z nią było, bo zazwyczaj znacznie chętniej wołałam do niego po nazwisku. – Wcale tak nie myślę, znam dobrą moc moich czynów – on próbował podkreślać, że również zna, ale chwilę później czynił lub mówił coś, co zdawało się przeczyć mocno podkreślanemu dla mnie poszanowaniu. Dlatego wątpiłam, dlatego rósł między nami mur, zamiast kruszeć. Wiedział o tym? – A jednak przemawiasz, uwłaczając mi. Maleństwo jest słabe, a ty doskonale wiesz, że nie akceptuję tego. Nie słuchasz mnie – wytknęłam mu surowo. Może wreszcie przestanie. Połamanie nosa okazało się niewystarczające, by pojął. Co powinnam zrobić jeszcze? A może odejść i przerwać tę słodko-gorzką rozmowę, która zdawała się pchać naszą w niewiadomy punkt. Nie miałam pewności. Jakby się bawił, jakby wystawiał mnie na próbę. Zadrapywał, a potem w to samo miejsce prędko przykładał kojący opatrunek. Najtrudniej było pogodzić się z tym, że twarda skóra zdawała się przyjmować piekący ślad. A wcale nie powinna. Może dlatego w końcu spuściłam z tonu i pozwoliłam głowie nieco opaść.
Uszczuplający się dystans rozwiewał niespodziewanie opary mdłych odczuć, zapraszając do środka coś zupełnie odmiennego. Upragnionego i zarazem niepokojącego, ciepło przecież roztapiało śniegi. Nie zapanowałam nad tym, nie zagryzłam w porę języka, nie zapędziłam w ciemny kąt nieposłusznej emocji, chętnie wychodzącej jemu naprzeciw. Czerpał z niej, zachęcał ją. Oswajał. Drań.
– Przecież drażniła cię Varya w tych dawnych czasach – broniłam się znów, wypominając mu wcześniej podkreślone zirytowanie. Teraz nagle wspominał? Teraz się w tym pławił, nie spuszczając ze mnie oczu ani na moment. Stał się sprawcą rozpływającego się po skórze mrowienia, do którego nigdy bym się nie przyznała. Stał się sprawcą nagłej, bezkształtnej przyjemności chętnie otulającej się wokół sztywnych kończyn. Nie zamierzałam jej wpuszczać. Miał się odsunąć i, cokolwiek czynił, natychmiast przestać. Wspinałam się na wysoką wieżę własnego opanowania, byleby tylko nie pozwolić mu na… więcej. – Zmień plan, bo nie doczekasz – wygrzmiałam, niechętna wizjom, które tak śmiało wokół roztaczał. Nawet jeżeli te zaczepnym prądem tego szeptu przedostawały się do mojego ucha. Tyle prawił o uroku uśmiechu, że zaczynałam myśleć, że bez tego byłam w jego oczach wypaczona i wygasła, a przecież wcale się tak nie czułam.
– Rywalizację? – wypowiedziałam cicho, z opóźnieniem, jakby niespotykanie otumaniona po dawce tej zgubnej bliskości. I krótko później przytknęłam własną dłoń do tej, która podstępnie uwiła sobie gniazdo na mojej twarzy. Nakryłam ją, ale chyba delikatniej, niż mógł się spodziewać. Nieodczytany ruch przeminął jednak prędko, bez kontynuacji. On odszedł, ja dość leniwie odlepiłam się od drzewa. Obraz na nowo się wyostrzył, choć trudno było zedrzeć siebie bułgarski zapach. Czułam go wszędzie, był jak natrętna bahanka. Zamierzałam w odwecie szybko zmazać szeroki uśmieszek z jego ust. – Gonisz – a masz! Nim zdołał zareagować, ja już prędko gnałam przed siebie, skutecznie wyłuskując energię z całej karuzeli emocji, którą mi wstrętnie podsunął w dziwacznych podchodach.
Złap mnie, jeżeli potrafisz.
k100 na bieg + 2x zwinność
– Złe masz wnioski, Nikola – rzuciłam ponuro, celowo wymawiając i jego rodzimą nazwę. Obco mi z nią było, bo zazwyczaj znacznie chętniej wołałam do niego po nazwisku. – Wcale tak nie myślę, znam dobrą moc moich czynów – on próbował podkreślać, że również zna, ale chwilę później czynił lub mówił coś, co zdawało się przeczyć mocno podkreślanemu dla mnie poszanowaniu. Dlatego wątpiłam, dlatego rósł między nami mur, zamiast kruszeć. Wiedział o tym? – A jednak przemawiasz, uwłaczając mi. Maleństwo jest słabe, a ty doskonale wiesz, że nie akceptuję tego. Nie słuchasz mnie – wytknęłam mu surowo. Może wreszcie przestanie. Połamanie nosa okazało się niewystarczające, by pojął. Co powinnam zrobić jeszcze? A może odejść i przerwać tę słodko-gorzką rozmowę, która zdawała się pchać naszą w niewiadomy punkt. Nie miałam pewności. Jakby się bawił, jakby wystawiał mnie na próbę. Zadrapywał, a potem w to samo miejsce prędko przykładał kojący opatrunek. Najtrudniej było pogodzić się z tym, że twarda skóra zdawała się przyjmować piekący ślad. A wcale nie powinna. Może dlatego w końcu spuściłam z tonu i pozwoliłam głowie nieco opaść.
Uszczuplający się dystans rozwiewał niespodziewanie opary mdłych odczuć, zapraszając do środka coś zupełnie odmiennego. Upragnionego i zarazem niepokojącego, ciepło przecież roztapiało śniegi. Nie zapanowałam nad tym, nie zagryzłam w porę języka, nie zapędziłam w ciemny kąt nieposłusznej emocji, chętnie wychodzącej jemu naprzeciw. Czerpał z niej, zachęcał ją. Oswajał. Drań.
– Przecież drażniła cię Varya w tych dawnych czasach – broniłam się znów, wypominając mu wcześniej podkreślone zirytowanie. Teraz nagle wspominał? Teraz się w tym pławił, nie spuszczając ze mnie oczu ani na moment. Stał się sprawcą rozpływającego się po skórze mrowienia, do którego nigdy bym się nie przyznała. Stał się sprawcą nagłej, bezkształtnej przyjemności chętnie otulającej się wokół sztywnych kończyn. Nie zamierzałam jej wpuszczać. Miał się odsunąć i, cokolwiek czynił, natychmiast przestać. Wspinałam się na wysoką wieżę własnego opanowania, byleby tylko nie pozwolić mu na… więcej. – Zmień plan, bo nie doczekasz – wygrzmiałam, niechętna wizjom, które tak śmiało wokół roztaczał. Nawet jeżeli te zaczepnym prądem tego szeptu przedostawały się do mojego ucha. Tyle prawił o uroku uśmiechu, że zaczynałam myśleć, że bez tego byłam w jego oczach wypaczona i wygasła, a przecież wcale się tak nie czułam.
– Rywalizację? – wypowiedziałam cicho, z opóźnieniem, jakby niespotykanie otumaniona po dawce tej zgubnej bliskości. I krótko później przytknęłam własną dłoń do tej, która podstępnie uwiła sobie gniazdo na mojej twarzy. Nakryłam ją, ale chyba delikatniej, niż mógł się spodziewać. Nieodczytany ruch przeminął jednak prędko, bez kontynuacji. On odszedł, ja dość leniwie odlepiłam się od drzewa. Obraz na nowo się wyostrzył, choć trudno było zedrzeć siebie bułgarski zapach. Czułam go wszędzie, był jak natrętna bahanka. Zamierzałam w odwecie szybko zmazać szeroki uśmieszek z jego ust. – Gonisz – a masz! Nim zdołał zareagować, ja już prędko gnałam przed siebie, skutecznie wyłuskując energię z całej karuzeli emocji, którą mi wstrętnie podsunął w dziwacznych podchodach.
Złap mnie, jeżeli potrafisz.
k100 na bieg + 2x zwinność
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Varya Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
rzut na bieg
Rzuć wizję rywalizacji, a przepadną wszelkie nieścisłości w mowie.
Rywalizacja tkwiła głęboko w ich życiu jakby wtopiona w strukturę samego istnienia. Była to wręcz mantra, której pieśni brzmiały pośród surowych krajobrazów norweskiego padołu. Tam, gdzie trzeba było wydobyć z siebie ostatnie resztki siły, gdzie walka z samym sobą stała się nieuniknioną koniecznością. Podołaj, a osiągniesz szczyt. Wykaż swój hart ducha, a zostaniesz zapamiętany. Słowa utkwiły mu w pamięci od pierwszych dni spędzonych w szkolnych murach, ale wydawało się, że weszły w krew. Tak, jakby każdy absolwent tamtejszej szkoły był zaszczepiony tą duchową walką. Czerpał niekwestionowaną przyjemność z bólu mięśni, który towarzyszył mu po intensywnych treningach. Pot, który okrywał jego czoło w trakcie wytężonej pracy, dodawał smaku każdemu wysiłkowi. Przekraczanie granic własnego ciała było dla niego nie tylko wyzwaniem, lecz także sposobem na osiągnięcie wyższego poziomu doskonałości. Siła fizyczna była jak znak jakości, potwierdzający, że może więcej, nie zważając na granice wytrzymałości narzucone sobie wcześniej. Było to dla niego wspaniałe uczucie, gdy przemierzał leśne ostępy, szlifując swoje mięśnie, by utrzymać osiągniętą formę przez lata. Wyobrażenie, jak z łatwością unosi kowalski młot, tworząc nowe dzieła sztuki kowalskiej, było dla niego niczym ekstaza rzemieślniczego mistrza.
- Zmienić plan? - udał zdziwienie, spoglądając w jej lico, prostując dłonie w zgięciach. Brakowało mu adrenaliny, która bywała niekwestionowanym uzależnieniem. Może dlatego łapał się zbrodniczych zleceń, gdzie mógł udawać niebezpiecznego. Porzucając na chwilę własną moralność, by zaspokoić pragnienie niepewności. - Może dopiero zaczynam, bywam nieustępliwy - przecież doskonale to wiesz. Znacznie pamiętała? - Dopiero zaczynam.
Parsknął śmiechem, obserwując, jak towarzyszka zniknęła w gąszczu pobliskich krzaków. Widok sarenki, która właśnie wystartowała, rozpalił w nim jeszcze bardziej chęć rywalizacji. Wspomnienie dawnych lat przywołało w nim miłe uczucia i wzmocniło jego determinację. Ostatni raz spojrzał w bezkres dzisiejszego nieba, po czym niespodziewanie ruszył biegiem za nią. Chciał sprawdzić, na ile jeszcze był w stanie ją dogonić. Wiedział, że żaden z nich nie odpuszczał, nawet jeśli ich nogi płakały, a mięśnie i płuca domagały się chwili odpoczynku. Dążyli do zwycięstwa z całych sił, pragnąc złapać laury sławy i dumy. Dopadnę cię. Przyspieszył kroku, mijając denerwującą plątaninę raniących roślin. Podparł ciężar ciała na dłoni, przeskakując zwalony pień niegdyś potężnego drzewa. Obecnie w połowie spróchniałe, zjedzone przez robactwo. Przeklął w duchu, kiedy pod naciskiem jego ciała pień złamał się, ledwo unikając lądowania na mokrej ziemi. Rozejrzał się dookoła, bacznie szukając swojej przeciwniczki. Westchnął ciężko, zauważając znaczną odległość, która dzieliła ich teraz.
- Za zwycięstwo pochwycę Twój uśmiech - zawołał donośnym głosem, odbijając lekko w bok. Próbował znaleźć odpowiednią ścieżkę, w nadziei, że natrafi na stałe szlaki tutejszej zwierzyny. Spotkanie innych ludzi było tu rzadkością, ale zazwyczaj miał szczęście w unikaniu takich spotkań. Wybrał trasę, która wydawała się odpowiednia do rywalizacji z równie zręczną sarenką. Zwinnie omijała napotkane przeszkody, jakby była stworzona do takich gonitw. Wyobrażenie o wygranej zainspirowało go, obiecując, że nie zawaha się w powstrzymaniu swojego temperamentu. Miał ochotę szepnąć jej coś słodkiego, aby wywołać u niej nerwowy grymas na ten prymitywny chwyt. Dla niego to była swoista pochwała jej osoby, według jej standardów uszczypliwość. Pokaż swoją siłę, niedźwiadku.
Rzuć wizję rywalizacji, a przepadną wszelkie nieścisłości w mowie.
Rywalizacja tkwiła głęboko w ich życiu jakby wtopiona w strukturę samego istnienia. Była to wręcz mantra, której pieśni brzmiały pośród surowych krajobrazów norweskiego padołu. Tam, gdzie trzeba było wydobyć z siebie ostatnie resztki siły, gdzie walka z samym sobą stała się nieuniknioną koniecznością. Podołaj, a osiągniesz szczyt. Wykaż swój hart ducha, a zostaniesz zapamiętany. Słowa utkwiły mu w pamięci od pierwszych dni spędzonych w szkolnych murach, ale wydawało się, że weszły w krew. Tak, jakby każdy absolwent tamtejszej szkoły był zaszczepiony tą duchową walką. Czerpał niekwestionowaną przyjemność z bólu mięśni, który towarzyszył mu po intensywnych treningach. Pot, który okrywał jego czoło w trakcie wytężonej pracy, dodawał smaku każdemu wysiłkowi. Przekraczanie granic własnego ciała było dla niego nie tylko wyzwaniem, lecz także sposobem na osiągnięcie wyższego poziomu doskonałości. Siła fizyczna była jak znak jakości, potwierdzający, że może więcej, nie zważając na granice wytrzymałości narzucone sobie wcześniej. Było to dla niego wspaniałe uczucie, gdy przemierzał leśne ostępy, szlifując swoje mięśnie, by utrzymać osiągniętą formę przez lata. Wyobrażenie, jak z łatwością unosi kowalski młot, tworząc nowe dzieła sztuki kowalskiej, było dla niego niczym ekstaza rzemieślniczego mistrza.
- Zmienić plan? - udał zdziwienie, spoglądając w jej lico, prostując dłonie w zgięciach. Brakowało mu adrenaliny, która bywała niekwestionowanym uzależnieniem. Może dlatego łapał się zbrodniczych zleceń, gdzie mógł udawać niebezpiecznego. Porzucając na chwilę własną moralność, by zaspokoić pragnienie niepewności. - Może dopiero zaczynam, bywam nieustępliwy - przecież doskonale to wiesz. Znacznie pamiętała? - Dopiero zaczynam.
Parsknął śmiechem, obserwując, jak towarzyszka zniknęła w gąszczu pobliskich krzaków. Widok sarenki, która właśnie wystartowała, rozpalił w nim jeszcze bardziej chęć rywalizacji. Wspomnienie dawnych lat przywołało w nim miłe uczucia i wzmocniło jego determinację. Ostatni raz spojrzał w bezkres dzisiejszego nieba, po czym niespodziewanie ruszył biegiem za nią. Chciał sprawdzić, na ile jeszcze był w stanie ją dogonić. Wiedział, że żaden z nich nie odpuszczał, nawet jeśli ich nogi płakały, a mięśnie i płuca domagały się chwili odpoczynku. Dążyli do zwycięstwa z całych sił, pragnąc złapać laury sławy i dumy. Dopadnę cię. Przyspieszył kroku, mijając denerwującą plątaninę raniących roślin. Podparł ciężar ciała na dłoni, przeskakując zwalony pień niegdyś potężnego drzewa. Obecnie w połowie spróchniałe, zjedzone przez robactwo. Przeklął w duchu, kiedy pod naciskiem jego ciała pień złamał się, ledwo unikając lądowania na mokrej ziemi. Rozejrzał się dookoła, bacznie szukając swojej przeciwniczki. Westchnął ciężko, zauważając znaczną odległość, która dzieliła ich teraz.
- Za zwycięstwo pochwycę Twój uśmiech - zawołał donośnym głosem, odbijając lekko w bok. Próbował znaleźć odpowiednią ścieżkę, w nadziei, że natrafi na stałe szlaki tutejszej zwierzyny. Spotkanie innych ludzi było tu rzadkością, ale zazwyczaj miał szczęście w unikaniu takich spotkań. Wybrał trasę, która wydawała się odpowiednia do rywalizacji z równie zręczną sarenką. Zwinnie omijała napotkane przeszkody, jakby była stworzona do takich gonitw. Wyobrażenie o wygranej zainspirowało go, obiecując, że nie zawaha się w powstrzymaniu swojego temperamentu. Miał ochotę szepnąć jej coś słodkiego, aby wywołać u niej nerwowy grymas na ten prymitywny chwyt. Dla niego to była swoista pochwała jej osoby, według jej standardów uszczypliwość. Pokaż swoją siłę, niedźwiadku.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gałęzie samoistnie usuwały się z drogi, nie czyniąc żadnej wielkiej przeszkody. Odbijałam się od sprężystych mchów, skutecznie lawirując między drzewami. Wolna, niesiona pędem, podkreślona odnalezioną kilka wdechów temu i zupełnie niezwyczajną emocją. Wiatr pchał, brawurowo mącąc warkocz, pod stopami chrzęściło w silnych, choć krótkich naciskach butów. Łykałam olbrzymie porcje lasu, napawając się obietnicą skromnych igrzysk. On i ja, wyłączni i sami w nostalgicznej gonitwie. Był szybki, wiedziałam, że należało mieć się na baczności, ale i ja znałam moc zaprawionych w boju nóg. Zazwyczaj wokół kręciła się zwierzyna, zazwyczaj samotnie wędrowałam wśród dzikiej zieleni. Tym razem za sobą słyszałam bezczelne nawoływania Nikoli. Tak bardzo wiedział, tak bardzo pęczniał zachwycony własną pewnością w kwestii tak trywialnej jak mój osobisty uśmiech. Czułam, że mieliśmy za sobą i przed sobą więcej niż ten prosty wyścig, to wyzwanie dla własnej wytrzymałości i zwinności. Skoncentrowana na mijanych elementach przestrzeni i przeciwnikiem powoli zdzierającym mi już pięty, starałam się nie odbiegać od lotnej batalii. Nie mógł wygrać, a nawet jeżeli – za nic nie zamierzałam ofiarować mu nagrody, o którą się zuchwale upominał. Jeżeli będę obdarowującym, to sama dokonam właściwego wyboru. Wydawało mi się, że wiem, co lubił i co go cieszyło. Co może go skutecznie rozdrażnić. Lecz czy na pewno?
Minuty przelewały się przez drzewa, jak promienie słońca łakomie wyglądające przez leśne szpary – jedyni obserwatorzy cichego biegu. Pęd jednak nieco zmalał, wstrząsający zryw topniał, a przewaga nad Krumem zdawała się maleć. Nie miałam dobrej pozycji, by analizować dzielące nas odległości, choć odpowiednie zakręcenie drogą pozwoliło mi ocenić jego pozycję przy mocnym wykręceniu głową. Tor był długi, zamierzałam wycisnąć z niego wszelką siłę, choć znałam jego możliwości – a przynajmniej te dawne, kiedy przychodziło nam rywalizować ostro na szkolnym boisku. Tyle że wtedy cele były zazwyczaj klarowne, a tym razem teren wydawał się nieskończony, a trasa zdawała się tylko rozrastać. Pośrodku lasu niezbyt dobrze nam znanego trudno było wyznaczyć punkt końcowy. Zorientowałam się, że wcale nie wybrałam najlepsze ścieżki, że choć mogłam biec długo, wreszcie upomni się o mnie wydolność. Niedobrze.
W końcu mnie dopadł, był tuż za mną, czułam obecność Bułgara, a w nijakim labiryncie trudno było o sprytne rozwiązanie. Oddech nierówny, organizm bardziej i bardziej upominający się o przystanek, na który przecież za nic nie mogłam pozwolić. Nie traciłam energii na gadulstwo, musiałam wygospodarować jej jak najwięcej dla biegu. Tyle że stawałam się wolniejsza. Nasza rywalizacja, choć przyjemna, domagała się finiszu. Wiele czasu minęło bowiem od startowego okrzyku, a ja bezmyślnie nie wyznaczyłam podstawowej zasady. Więc wygrał. – Twoje szczęście – zakomunikowałam poszatkowanym dość wdechem i zdecydowałam, że pora się zaraz zatrzymać i dać mu nagrodę. Męczył się wolniej, szczycił się doskonałą formą. Nie miałam argumentu, by to zakwestionować. Przerwałam bieg i obróciłam się w jego stronę, wcale nie opuszczając pokornie głowy. Oczy lśniły rozjarzone po zachwycającym wyzwaniu, a rozgrzane ciało starało się nie pokazać ani skrawka zmęczenia, nawet jeżeli klatka piersiowa dynamicznie wznosiła się, a lekko rozchylone usta spijały zachłannie wonne powietrze. Zniosę to, godnie.
Minuty przelewały się przez drzewa, jak promienie słońca łakomie wyglądające przez leśne szpary – jedyni obserwatorzy cichego biegu. Pęd jednak nieco zmalał, wstrząsający zryw topniał, a przewaga nad Krumem zdawała się maleć. Nie miałam dobrej pozycji, by analizować dzielące nas odległości, choć odpowiednie zakręcenie drogą pozwoliło mi ocenić jego pozycję przy mocnym wykręceniu głową. Tor był długi, zamierzałam wycisnąć z niego wszelką siłę, choć znałam jego możliwości – a przynajmniej te dawne, kiedy przychodziło nam rywalizować ostro na szkolnym boisku. Tyle że wtedy cele były zazwyczaj klarowne, a tym razem teren wydawał się nieskończony, a trasa zdawała się tylko rozrastać. Pośrodku lasu niezbyt dobrze nam znanego trudno było wyznaczyć punkt końcowy. Zorientowałam się, że wcale nie wybrałam najlepsze ścieżki, że choć mogłam biec długo, wreszcie upomni się o mnie wydolność. Niedobrze.
W końcu mnie dopadł, był tuż za mną, czułam obecność Bułgara, a w nijakim labiryncie trudno było o sprytne rozwiązanie. Oddech nierówny, organizm bardziej i bardziej upominający się o przystanek, na który przecież za nic nie mogłam pozwolić. Nie traciłam energii na gadulstwo, musiałam wygospodarować jej jak najwięcej dla biegu. Tyle że stawałam się wolniejsza. Nasza rywalizacja, choć przyjemna, domagała się finiszu. Wiele czasu minęło bowiem od startowego okrzyku, a ja bezmyślnie nie wyznaczyłam podstawowej zasady. Więc wygrał. – Twoje szczęście – zakomunikowałam poszatkowanym dość wdechem i zdecydowałam, że pora się zaraz zatrzymać i dać mu nagrodę. Męczył się wolniej, szczycił się doskonałą formą. Nie miałam argumentu, by to zakwestionować. Przerwałam bieg i obróciłam się w jego stronę, wcale nie opuszczając pokornie głowy. Oczy lśniły rozjarzone po zachwycającym wyzwaniu, a rozgrzane ciało starało się nie pokazać ani skrawka zmęczenia, nawet jeżeli klatka piersiowa dynamicznie wznosiła się, a lekko rozchylone usta spijały zachłannie wonne powietrze. Zniosę to, godnie.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kroki stawał pewnie pośród suchej ziemi, wkraczając na dostrzeżony trakt wędrówek tutejszej zwierzyny.. Roślinność gęstniała wokół niego, przytłaczająca jego zmysły swoją wilgotnością i zapachem. Mocno zaciskał dłonie na gałęziach, próbując zachować równowagę w gąszczu liści i pnączy. Mimo trudności, jego duch pozostawał nieugięty, a oczekiwania na konfrontację z sarenką paliły się w jego sercu jak iskra w ciemnościach nocy. Każdy dźwięk natury był dla niego wskazówką, każdy ruch w krzakach mógł być znakiem nadchodzącej rywalizacji. Wpatrywał się w gąszcz, starając się rozeznać w jego mrocznych zakamarkach, gotowy na każdą niespodziankę czy nieoczekiwane wyzwanie. Przywołał do pamięci wszystkie swoje doświadczenia, każdą lekcję przetrwania, by być gotowym na to, co przyniesie mu ta niezwykła konfrontacja. Wreszcie zobaczył sarenkę, przelotne uczucie radości przemknęło przez jego serce. Zaraz potem uświadomił sobie, że to dopiero początek. Teraz nadszedł czas, by wykorzystać swoje umiejętności, siłę i pewność, by zmierzyć się z wyzwaniem, które stanęło przed nim w postaci cwanej niedźwiedzicy, które równie chętnie, co on, podjęła wyzwanie na poważnie.
Kolejne gałązki zwisały nad nim, jakby czatowały na chwilę słabości, wzmacniał swoją postawę, gotowy do osłonięcia twarzy czy zgięcia, by uniknąć zasadzki natury. Pobrzmiewało echo dawnych dni spędzonych na boisku quidditcha, gdzie szybkość, zwinność i czujność były kluczem do sukcesu. Czuł się jak dawny gracz na boisku, wypełniony adrenaliną i pasją do rywalizacji. Pomysł, by wrócić do uprawiania ukochanej dyscypliny, choć tylko w myślach, sprawił mu uśmiech na twarzy; wprowadził w marazm. Należało skoncentrować się na teraźniejszości, na wyzwaniu, które stało przed nim w postaci gonitwy z sarenką. Choć rozum podpowiadał, by dać jej przewagę, serce jawnie okazało sprzeciw, hartując prawdziwego ducha walki, leżący w nieustępliwości. Głupota. Tamte czasy nigdy nie miały wrócić, oddał się innej profesji, która nie mogła pozostać zapomniana.
Wytężenie mięśni i pulsujący rytm serca zlewały się w harmonijną symfonię wysiłku, jawiąc o dostatecznie mocnej kondycji. Bieg pośród wciąż rozrastającej się dziczy sprawiał, że każdy krok był jak walka z nieuchwytnym cieniem. Chwile zamieniały się w wieczności, a czas stawał się nieważny, gdyż jedynym celem było dogonienie tej jednej, odległej postaci. Gdy niemal sięgnął po nią, nagle poczuł, jak jego stopy tracą przyczepność, a ziemia zaczyna chwiać się pod nimi. Z impetem zarył się w mokrej, grząskiej glebie, niemal tracąc równowagę. Westchnął głęboko, czując jak pot uwalnia się spod skóry, a chwila wytchnienia wydaje się jedynym zbawieniem w tym niekończącym się biegu. To była doskonała rywalizacja.
- Myślałaś, że całymi dniami jedynie leżę? - ciche marzenie się ziściło. Wyprostował się, rozciągając spięte ramiona, szkolne nawyki pozostawały rutyną po dzisiejszy dzień. Odrobinę śmieszne, acz nie wypierał się tamtejszej metodyki hartowania ciała i ducha. Zawdzięczał temu niekiedy swoje życie. - Siła zawsze będzie determinantą naszych możliwości - uśmiechnął się, spoglądając przez własne ramię z niepohamowaną ciekawością. Pojedyncze kosmyki włosów okalały jej twarz, ciało zdawało się subtelnie zmęczyć. Jak zawsze nieugięta. - Jak będzie z nagrodą, hm?
Obserwując ją, przywołał wspomnienia z przeszłości, kiedy to ich drogi krzyżowały się na każdym kroku. Niezależnie od tego, jak bardzo się zmieniła, pozostała dla niego tą samą tajemniczą postacią, której nie sposób całkowicie odczytać. Czy była zimna i zdystansowana z wyboru, czy też życie sama to dla niej zrobiło? Zadrżał momentami, zastanawiając się, czy kiedykolwiek pozna pełny zakres jej uczuć i myśli. Być może zbyt długo żył w iluzji, że zna ją doskonale, a teraz, stojąc przed nią, zdawał sobie sprawę z głębokiej niepewności. Czy możliwe jest, że znaczący czas i oddalenie sprawiły, że są sobie obcy? Spojrzał na nią z tajemniczym uśmiechem, czekając na choćby najmniejsze wyrażenie jej prawdziwych uczuć.
- Wyzbądź się wiecznej beznamiętności na tym urodziwym obliczu, ten jeden raz - szepnął, naprawdę pod tym względem nie można było jej złamać. Nachylił się na lekko zgiętych kolanach, uważnie lustrując jej twarz. Poważnie jak ona, zerkając niczym w odmęty jej duszy. Co tam skrywasz? - Odpuszczę objawienie uśmiechu, ale laur musi być - zaczepnie skierował palec wskazujący na swój policzek, rzucając jej podpowiedź. Zadziwisz mnie, niedźwiedzico?
Kolejne gałązki zwisały nad nim, jakby czatowały na chwilę słabości, wzmacniał swoją postawę, gotowy do osłonięcia twarzy czy zgięcia, by uniknąć zasadzki natury. Pobrzmiewało echo dawnych dni spędzonych na boisku quidditcha, gdzie szybkość, zwinność i czujność były kluczem do sukcesu. Czuł się jak dawny gracz na boisku, wypełniony adrenaliną i pasją do rywalizacji. Pomysł, by wrócić do uprawiania ukochanej dyscypliny, choć tylko w myślach, sprawił mu uśmiech na twarzy; wprowadził w marazm. Należało skoncentrować się na teraźniejszości, na wyzwaniu, które stało przed nim w postaci gonitwy z sarenką. Choć rozum podpowiadał, by dać jej przewagę, serce jawnie okazało sprzeciw, hartując prawdziwego ducha walki, leżący w nieustępliwości. Głupota. Tamte czasy nigdy nie miały wrócić, oddał się innej profesji, która nie mogła pozostać zapomniana.
Wytężenie mięśni i pulsujący rytm serca zlewały się w harmonijną symfonię wysiłku, jawiąc o dostatecznie mocnej kondycji. Bieg pośród wciąż rozrastającej się dziczy sprawiał, że każdy krok był jak walka z nieuchwytnym cieniem. Chwile zamieniały się w wieczności, a czas stawał się nieważny, gdyż jedynym celem było dogonienie tej jednej, odległej postaci. Gdy niemal sięgnął po nią, nagle poczuł, jak jego stopy tracą przyczepność, a ziemia zaczyna chwiać się pod nimi. Z impetem zarył się w mokrej, grząskiej glebie, niemal tracąc równowagę. Westchnął głęboko, czując jak pot uwalnia się spod skóry, a chwila wytchnienia wydaje się jedynym zbawieniem w tym niekończącym się biegu. To była doskonała rywalizacja.
- Myślałaś, że całymi dniami jedynie leżę? - ciche marzenie się ziściło. Wyprostował się, rozciągając spięte ramiona, szkolne nawyki pozostawały rutyną po dzisiejszy dzień. Odrobinę śmieszne, acz nie wypierał się tamtejszej metodyki hartowania ciała i ducha. Zawdzięczał temu niekiedy swoje życie. - Siła zawsze będzie determinantą naszych możliwości - uśmiechnął się, spoglądając przez własne ramię z niepohamowaną ciekawością. Pojedyncze kosmyki włosów okalały jej twarz, ciało zdawało się subtelnie zmęczyć. Jak zawsze nieugięta. - Jak będzie z nagrodą, hm?
Obserwując ją, przywołał wspomnienia z przeszłości, kiedy to ich drogi krzyżowały się na każdym kroku. Niezależnie od tego, jak bardzo się zmieniła, pozostała dla niego tą samą tajemniczą postacią, której nie sposób całkowicie odczytać. Czy była zimna i zdystansowana z wyboru, czy też życie sama to dla niej zrobiło? Zadrżał momentami, zastanawiając się, czy kiedykolwiek pozna pełny zakres jej uczuć i myśli. Być może zbyt długo żył w iluzji, że zna ją doskonale, a teraz, stojąc przed nią, zdawał sobie sprawę z głębokiej niepewności. Czy możliwe jest, że znaczący czas i oddalenie sprawiły, że są sobie obcy? Spojrzał na nią z tajemniczym uśmiechem, czekając na choćby najmniejsze wyrażenie jej prawdziwych uczuć.
- Wyzbądź się wiecznej beznamiętności na tym urodziwym obliczu, ten jeden raz - szepnął, naprawdę pod tym względem nie można było jej złamać. Nachylił się na lekko zgiętych kolanach, uważnie lustrując jej twarz. Poważnie jak ona, zerkając niczym w odmęty jej duszy. Co tam skrywasz? - Odpuszczę objawienie uśmiechu, ale laur musi być - zaczepnie skierował palec wskazujący na swój policzek, rzucając jej podpowiedź. Zadziwisz mnie, niedźwiedzico?
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Porzucone w wilgotnym mchu bułgarskie zwłoki zdawały się nie tracić rezonu, nawet w tym pokracznym zmąceniu. Nad zwinnością powinien jeszcze popracować. Dużo. Wiedziałam, że trenuje, widziałam przecież, a i znałam naturę człowieka doceniającego fizyczne ćwiczenia i siłę mięśni. W oczach miał pasję ku temu, widywałam ją już wiele lat temu, gdy ledwo co sięgałam poza stół, a on już wyrastał wielki i piął się łatwo, zmiatając śmiało konkurencję nawet i tych starszych. To nas łączyło, naprawdę to lubiliśmy, naprawdę to wnosiło przyjemność i przyjazną ekscytację miedzy nudnawym wertowaniem przykurzonych woluminów. Posępna mina stała się więc wyłączną reakcją na bzdurne pytanie wyrzucone na porwanym nieco wdechu Bułgara. Wstawał umorusany nieco w ziemi, roztarty przez miękkie zielenie, ale byłam pewna, że nawet najmniejszej uwagi temu nie poświecił. Zresztą mówił, gdy ja w bezgłośnie wyrównywałam gorąc własnego ciała. Rozpędzone płuco stopniowo odnajdowało spokój. Sprzyjały temu świeże, leśne okoliczności, pośród których czułam się zupełnie dobrze.
– Będziesz miał swoją nagrodę – zapewniłam szorstko, taksując niezamazywany od jakiegoś czasu uśmieszek mężczyzny. Gniotłam go, a on i tak zdawał się rozrastać na jego twarzy. Uparcie. Zwykle triumf wiązał się z odnotowaniem uznania w nauczycielskiej pamięci albo satysfakcjonującym stopniem, lecz tym razem nikt nie spoglądał na nas surowym czy fachowym okiem. Pozostawieni sami sobie istnieliśmy jako jedyni świadkowie wszystkiego, co miało i będzie miejsce w labiryntach nieskończonych drzew. Nagroda mogła być wyjątkowa. Wyjątkowo paskudna także, albowiem pokusa rozdrażnienia byka wzrastała we mnie niepokornie już od tamtego spotkania w chacie, kiedy to tak bardzo… lecz przeprosił, nie powinnam zapominać, nie powinnam porzucać historii, które przede mną otwierał. Sprzeczne pokusy debatowały poza jego wiedzą i uchem, próbując dokonać właściwego wyboru. Ta przestrzeń kolejny raz pozwoliła mu wcisnąć cztery ruble i znów paplać o moim uśmiechu. Nie, tym razem zarzucał mi beznamiętność, niewidzialnie przyczyniając się do ponownych ścisków niedźwiedzich pięści. Dlaczego zmuszał mnie, bym wyszła z tej gawry? Dlaczego wydawał się nieprzyzwyczajony do tego, jaka byłam, skoro przez lata obserwował raczej stateczną w tym względzie postawę? Echo tego szeptu wydawało się mi przyjazne, zaś słowa namolnie wbijały igły. Trudno mi było przez to odnaleźć się w tym, co tak naprawdę o mnie myślał. Czy akceptował, skoro nieustannie prowokował do tego, bym objawiła w sobie kogoś, kim nie byłam? Niedźwiedzie oczy zalśniły nieco smutno, co dostrzec mógł, kiedy znów zbliżał się i zbliżał, dopraszając o należny podarek. Czego zatem pragnął zwycięzca? Niemal czułam, jak skradał się, wabiąc mnie ponownie swym bliskim osadzeniem, jakby w okowach, jakby w nowym wyzwaniu, które nie do końca chyba potrafiłam rozszyfrować. Nie mógł liczyć na uśmiech, choć czasami tak bardzo poszukiwałam drogi, by mu dopiec i udowodnić, że wcale nie pozjadał stu rozumów i mylne miał poglądy o mojej osobie. Urocze oblicze, wieczna beznamiętność, jakże zacnie potrafił skrytykować i skomplementować w jednym zdaniu. W towarzystwie tych wszystkich myśli wciąż próbowałam podjąć decyzję, znaleźć ten przeklęty laur. Wskazówka od Kruma nadeszła jednak dość szybko, precyzując pożądane miejsce złożenia… czegoś. – Dotrzymuję słowa, nie musisz… - urwałam, by głębiej spojrzeć w te rozpogodzone drażniąco oczy. – się upominać – skończyłam. W duchu zamarzył mi się prędki odwrót, lecz rywalizacja wymagała postawy odpowiednio honorowej. Zaś ja wcale nie tchórzyłam.
Spróbowałam to zrobić. Czubki butów wcisnęły się szeleszcząco w ściółkę, pięty wzniosły nieco, a rozprostowane ciało ostrożnie zaprowadziło brodę ku górze, w stronę bułgarskiej twarzy, którą ledwie kilka dni temu zmęczyłam własną pięścią – zasłużenie. To przelotna była chwila, a jednak zdołałam zanotować przerażony łomot w klatce i kurczowe trzymanie się wszelkich kończyn daleko od męskiej sylwetki. Bez najmniejszego dotyku w jego stronę. Wręcz nerwowo palce zacisnęły się na własnych tkaninach, gniotąc je ku pokrzepieniu. Nigdy świadomie tego nie zrobiłam, a teraz chciałam. Chciałam nawet bez tego sugestywnego zachęcania w żebrzącym, byczym geście. Wir ciepła owinął wokół ciała kąsającą miło pętlę, by uderzyć ze zdwojoną mocą, gdy usta przyległy do ust, gdy powieki wiedzione instynktem posłusznie opadły, odgradzając od lękliwych widoków. Powoli, subtelnie odnajdowałam się w całkowicie nieodkrytej przestrzeni czułości. Pierwszej, jaką miałam prawdziwie zapamiętać. W obcych smakach i oswojonym zapachu. Promieniste uczucie pomknęło od jego ust aż do końcówek moich czerwieniejących z nerwowego ucisku palców. D-dość. Zeszłam wkrótce na ziemię, nie wiedząc, gdzie podziać zwykle pewnie osadzone w przeciwniku spojrzenie.
Twoja nagroda, czy wystarczająca? A wszystko w środku zdawało się nakazywać natychmiastową ucieczkę i porzucić ukoronowanego samotnie w lesie, nim zdoła dopisać kolejne moje skazy do skrzętnie sporządzanej już listy. Tyle że nie potrafiłam teraz odejść.
– Będziesz miał swoją nagrodę – zapewniłam szorstko, taksując niezamazywany od jakiegoś czasu uśmieszek mężczyzny. Gniotłam go, a on i tak zdawał się rozrastać na jego twarzy. Uparcie. Zwykle triumf wiązał się z odnotowaniem uznania w nauczycielskiej pamięci albo satysfakcjonującym stopniem, lecz tym razem nikt nie spoglądał na nas surowym czy fachowym okiem. Pozostawieni sami sobie istnieliśmy jako jedyni świadkowie wszystkiego, co miało i będzie miejsce w labiryntach nieskończonych drzew. Nagroda mogła być wyjątkowa. Wyjątkowo paskudna także, albowiem pokusa rozdrażnienia byka wzrastała we mnie niepokornie już od tamtego spotkania w chacie, kiedy to tak bardzo… lecz przeprosił, nie powinnam zapominać, nie powinnam porzucać historii, które przede mną otwierał. Sprzeczne pokusy debatowały poza jego wiedzą i uchem, próbując dokonać właściwego wyboru. Ta przestrzeń kolejny raz pozwoliła mu wcisnąć cztery ruble i znów paplać o moim uśmiechu. Nie, tym razem zarzucał mi beznamiętność, niewidzialnie przyczyniając się do ponownych ścisków niedźwiedzich pięści. Dlaczego zmuszał mnie, bym wyszła z tej gawry? Dlaczego wydawał się nieprzyzwyczajony do tego, jaka byłam, skoro przez lata obserwował raczej stateczną w tym względzie postawę? Echo tego szeptu wydawało się mi przyjazne, zaś słowa namolnie wbijały igły. Trudno mi było przez to odnaleźć się w tym, co tak naprawdę o mnie myślał. Czy akceptował, skoro nieustannie prowokował do tego, bym objawiła w sobie kogoś, kim nie byłam? Niedźwiedzie oczy zalśniły nieco smutno, co dostrzec mógł, kiedy znów zbliżał się i zbliżał, dopraszając o należny podarek. Czego zatem pragnął zwycięzca? Niemal czułam, jak skradał się, wabiąc mnie ponownie swym bliskim osadzeniem, jakby w okowach, jakby w nowym wyzwaniu, które nie do końca chyba potrafiłam rozszyfrować. Nie mógł liczyć na uśmiech, choć czasami tak bardzo poszukiwałam drogi, by mu dopiec i udowodnić, że wcale nie pozjadał stu rozumów i mylne miał poglądy o mojej osobie. Urocze oblicze, wieczna beznamiętność, jakże zacnie potrafił skrytykować i skomplementować w jednym zdaniu. W towarzystwie tych wszystkich myśli wciąż próbowałam podjąć decyzję, znaleźć ten przeklęty laur. Wskazówka od Kruma nadeszła jednak dość szybko, precyzując pożądane miejsce złożenia… czegoś. – Dotrzymuję słowa, nie musisz… - urwałam, by głębiej spojrzeć w te rozpogodzone drażniąco oczy. – się upominać – skończyłam. W duchu zamarzył mi się prędki odwrót, lecz rywalizacja wymagała postawy odpowiednio honorowej. Zaś ja wcale nie tchórzyłam.
Spróbowałam to zrobić. Czubki butów wcisnęły się szeleszcząco w ściółkę, pięty wzniosły nieco, a rozprostowane ciało ostrożnie zaprowadziło brodę ku górze, w stronę bułgarskiej twarzy, którą ledwie kilka dni temu zmęczyłam własną pięścią – zasłużenie. To przelotna była chwila, a jednak zdołałam zanotować przerażony łomot w klatce i kurczowe trzymanie się wszelkich kończyn daleko od męskiej sylwetki. Bez najmniejszego dotyku w jego stronę. Wręcz nerwowo palce zacisnęły się na własnych tkaninach, gniotąc je ku pokrzepieniu. Nigdy świadomie tego nie zrobiłam, a teraz chciałam. Chciałam nawet bez tego sugestywnego zachęcania w żebrzącym, byczym geście. Wir ciepła owinął wokół ciała kąsającą miło pętlę, by uderzyć ze zdwojoną mocą, gdy usta przyległy do ust, gdy powieki wiedzione instynktem posłusznie opadły, odgradzając od lękliwych widoków. Powoli, subtelnie odnajdowałam się w całkowicie nieodkrytej przestrzeni czułości. Pierwszej, jaką miałam prawdziwie zapamiętać. W obcych smakach i oswojonym zapachu. Promieniste uczucie pomknęło od jego ust aż do końcówek moich czerwieniejących z nerwowego ucisku palców. D-dość. Zeszłam wkrótce na ziemię, nie wiedząc, gdzie podziać zwykle pewnie osadzone w przeciwniku spojrzenie.
Twoja nagroda, czy wystarczająca? A wszystko w środku zdawało się nakazywać natychmiastową ucieczkę i porzucić ukoronowanego samotnie w lesie, nim zdoła dopisać kolejne moje skazy do skrzętnie sporządzanej już listy. Tyle że nie potrafiłam teraz odejść.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zderzenie z rzeczywistością przybrało dla niego formę zaskoczenia, niemal jak wyjęte z mistycznego snu, który przewijał się przez jego myśli wiele razy. Stanął tam, patrząc na nią z lekkim zdumieniem, jakby oczekiwał, że to, co widział, zniknie w mgnieniu oka. Stała tam, nieuchwytna i tajemnicza, jak zawsze. Nie było w jej spojrzeniu ani cienia wątpliwości, a jednocześnie zaklęta była tam głębia, której nigdy nie mógłby całkowicie poznać. Była to ta sama postać, którą znał, ale w tym samym czasie zupełnie obca. Czy to był tylko przebłysk emocji, czy może coś więcej? Może to był tylko chwilowy przełom w murze milczenia, który wzniosła między nimi, a może coś głębszego, co nadal ukryte pozostawało pod powierzchnią ich relacji. Spojrzenie, głębokie i badawcze, tkwiło w niej, jakby chciało zgłębić każdy sekret, każdą ukrytą emocję. Patrzył na nią, jakby próbował rozgryźć zagadkę, która tkwiła w jej istnieniu, ale odpowiedzi nie zyska tak szybko. Jej delikatny pocałunek był jak miękki promień słońca przesączający się przez chmury, dając odrobinę ciepła i pocieszenia. Kryła się tajemnica, która wprawiała go w zakłopotanie, gdyż nie mógł być pewien, czy to, co widział, było prawdziwe, czy może tylko złudzeniem. Zatrzymał oddech na chwilę, próbując przełknąć gorycz słów, które wyszeptał wcześniej. Przepraszam za nietaktowne zachowanie.
- Varya - przejawiał swą mowę jak najciszej, by nie zniechęcić jej, tym bardziej przestraszyć. Dłonie oplecione wokół jej własnych były jak silne oparcie, gotowe zatrzymać ją na chwilę, zanim zniknie w otchłani czasu. Blizny na jego skórze były świadectwem przeszłości, przypominając o nieuniknionych bojach, których doświadczył w życiu. Teraz gdy trzymał w dłoniach jej, mniejsze, subtelne, czuł, jakby chciał zapewnić jej bezpieczeństwo przed tym samym losem. - Nie musisz się mnie obawiać, znasz mnie jak mało kto - Głos wypowiedzi brzmiał jak cichy szept wiatru, niosący ze sobą ton tęsknoty i żalu. Zrozumiał, że czas, który spędzili oddzielnie, był czasem straconym, czy niegdyś mogli stworzyć coś odmiennego? - Spojrzysz na mnie, proszę… - Była teraz i tutaj, w jego ramionach, które subtelnie zarzucił na jej plecy. Nie niżej, zachowując dystans i adekwatny wydźwięk własnych zachowań. Powstrzymywał nachalność i temperamentne podejście, to nie czas. Jeszcze nie. Miał cichą nadzieję na spełnienie tego, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Subtelnie podtrzymywał w ciągu dalszym dłoń, kciukiem badając jej powierzchowność. Powoli, jakby prosząc się o złączenie ich w jedno. - Dziękuję za taki podarunek.
Spojrzenie głęboko zatonęło w jej wejrzeniu, poszukując w nich tajemniczych emocji ukrytych za spokojną powierzchnią. Była jak zamknięta księga, którą mógłby czytać godzinami, poznając każdy zawiły wątek historii jej życia. Uśmiech na jego twarzy był delikatny, ale pełen ciepła i zrozumienia. Uśmiech, który mówił więcej niż tysiąc słów, wyrażając sympatię i podziw dla jej siły wewnętrznej. Gdy złączyli swoje dłonie w wygodnym uścisku, poczuł mocniejsze połączenie między nimi, jakby stworzone do siebie. Pocałunek na knykcie jej dłoni był gestem oddania i szacunku, a gdy przyłożył policzek do ich dłoni, czuł się jeszcze bliżej niej, gotowy zgłębić tajemnice jej duszy. Spojrzał na nią, a w jej oczach dostrzegł odzwierciedlenie własnych emocji - niepewność, ale także odwagę i gotowość do przezwyciężenia przeszkód. Dialog serc, w którym każde uderzenie przekazywało więcej niż słowa. Zrozumiał, że ta chwila była ważna dla obojga, że żyli nią w pełni, próbując zrozumieć siebie nawzajem i siebie samego. I choć nie wiedział, co przyniesie przyszłość, wiedział, że nie chciał uciekać od tej chwili ani od niej.
- Zaufaj mi - jakże karygodnie to brzmiało, gdy przyłożył jej dłoń na swoją klatkę piersiową. W miejsce, gdzie serce biło nadzwyczaj szybko, przejęcia, czy pozostałości niedawnego wysiłku? Nie pragnął wiedzieć. Nachylił się mocniej, sięgając do słodkich i miękkich warg. Posmakował ich czule, własnej inicjatywy i cichego pragnienia. Chciał to zapamiętać, czekając, czy również będzie tego pragnęła.
- Varya - przejawiał swą mowę jak najciszej, by nie zniechęcić jej, tym bardziej przestraszyć. Dłonie oplecione wokół jej własnych były jak silne oparcie, gotowe zatrzymać ją na chwilę, zanim zniknie w otchłani czasu. Blizny na jego skórze były świadectwem przeszłości, przypominając o nieuniknionych bojach, których doświadczył w życiu. Teraz gdy trzymał w dłoniach jej, mniejsze, subtelne, czuł, jakby chciał zapewnić jej bezpieczeństwo przed tym samym losem. - Nie musisz się mnie obawiać, znasz mnie jak mało kto - Głos wypowiedzi brzmiał jak cichy szept wiatru, niosący ze sobą ton tęsknoty i żalu. Zrozumiał, że czas, który spędzili oddzielnie, był czasem straconym, czy niegdyś mogli stworzyć coś odmiennego? - Spojrzysz na mnie, proszę… - Była teraz i tutaj, w jego ramionach, które subtelnie zarzucił na jej plecy. Nie niżej, zachowując dystans i adekwatny wydźwięk własnych zachowań. Powstrzymywał nachalność i temperamentne podejście, to nie czas. Jeszcze nie. Miał cichą nadzieję na spełnienie tego, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Subtelnie podtrzymywał w ciągu dalszym dłoń, kciukiem badając jej powierzchowność. Powoli, jakby prosząc się o złączenie ich w jedno. - Dziękuję za taki podarunek.
Spojrzenie głęboko zatonęło w jej wejrzeniu, poszukując w nich tajemniczych emocji ukrytych za spokojną powierzchnią. Była jak zamknięta księga, którą mógłby czytać godzinami, poznając każdy zawiły wątek historii jej życia. Uśmiech na jego twarzy był delikatny, ale pełen ciepła i zrozumienia. Uśmiech, który mówił więcej niż tysiąc słów, wyrażając sympatię i podziw dla jej siły wewnętrznej. Gdy złączyli swoje dłonie w wygodnym uścisku, poczuł mocniejsze połączenie między nimi, jakby stworzone do siebie. Pocałunek na knykcie jej dłoni był gestem oddania i szacunku, a gdy przyłożył policzek do ich dłoni, czuł się jeszcze bliżej niej, gotowy zgłębić tajemnice jej duszy. Spojrzał na nią, a w jej oczach dostrzegł odzwierciedlenie własnych emocji - niepewność, ale także odwagę i gotowość do przezwyciężenia przeszkód. Dialog serc, w którym każde uderzenie przekazywało więcej niż słowa. Zrozumiał, że ta chwila była ważna dla obojga, że żyli nią w pełni, próbując zrozumieć siebie nawzajem i siebie samego. I choć nie wiedział, co przyniesie przyszłość, wiedział, że nie chciał uciekać od tej chwili ani od niej.
- Zaufaj mi - jakże karygodnie to brzmiało, gdy przyłożył jej dłoń na swoją klatkę piersiową. W miejsce, gdzie serce biło nadzwyczaj szybko, przejęcia, czy pozostałości niedawnego wysiłku? Nie pragnął wiedzieć. Nachylił się mocniej, sięgając do słodkich i miękkich warg. Posmakował ich czule, własnej inicjatywy i cichego pragnienia. Chciał to zapamiętać, czekając, czy również będzie tego pragnęła.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wysunął te wielkie dłonie w moją stronę, oplótł sztywną kłodę, przysuwając ciało do ciała i łącząc to, co ledwie chwilę temu zostało przerwane. Niósł się ostrożny, kojący szept, który zdawał się alarmować niezbyt usilnie moje czujne ucho. Otaczał mnie, tkwiłam raczej biernie, nie zabraniając mu przez tę chwilę żadnego działania i wciąż pozostając dość onieśmieloną po niedawnym zbliżeniu, skorą do zabłądzenia myślami w mniej lub bardziej przychylne sobie i jemu rewiry. Wkraczałam w obce strefy własnych uczuć, wyraźnie nie potrafiąc w żadnym kącie prawdziwie swobodnie się osadzić. Zareagował, rozpościerając wokół ramiona, dłoń kryjąc czule w dłoni, kiedy ja jak kamienna statua odbijałam od siebie kolejne padające z ust jego słowa, wcale nie mając pewności – że zastosowana nagroda właściwa była. Kontynuował, niwecząc ewentualność mej ucieczki, bo przecież z łatwością w tym objęciu powstrzymać mógł mój nagły pęd. Czy miał rację, czy naprawdę znałam go jak mało kto? Zdawało się, że z ochotą i tak przychylnie przyjmował zastaną sytuację, kiedy ja mierzyłam się z rosnącą prędko komplikacją. Wytępić ostre lodowe krawędzie. Podatne były wszystkie palce, każde moje zgięcie w kończynie. Podatne i bezczynne, w tym tańcu pozostawał sam, choć rzeczywiście uczestniczyliśmy obydwoje.
Podobało mu się. Dopiero po podziękowaniu, udało mi się tknąć brodę w górę i odszukać jego wejrzenia. Zbyt długo przed tym się zbierałam, błędnie lawirując wciąż między własnym wstydem i przyłapanym cichym pragnieniem. Pochłaniał coraz to większą porcję dotyku, ofiarowując czułość, na którą nijak nie byłam gotowa, a którą przecież to ja zainicjowałam, szanując prawo nagrody i czując, że właśnie… tego oczekiwał. Zasznurowane wargi nie reagowały jednak na subtelne pogłaskiwania duszy. – Wygrałeś – mruknęłam tylko, jakby to miała być właściwa odpowiedź na niedawny gest i każde jego słowo. Usprawiedliwienie. Wdech. Wydawał się zachęcony, śmiało niwelował przeszkody, czyniąc to, po co ja nie odważyłam się sięgnąć, ledwie dotykając istoty sprawy. Dotykając jego. – Na pewno znam? – przemówiłam, odnosząc się skrycie do nowego współdzielonego doświadczenia, do własnego ciała, które uwikłane w silne ramiona zdawało się zamierać i drgać jednocześnie w gorejącym rozanieleniu. Dwie sprzeczności, jakaś walka, jakiś niepokój i bardzo głęboko schowane marzenie.
Dalej odważyłam podążyć okiem za palcami złączonymi w niespodziewanym suple, dwóch skórach roztapiających się w jedność, a wydostające się z łączenia strumienie dreszczy spływały przez nadgarstki aż po całe ręce, do niespokojnej wciąż klatki piersiowej, gdzie wtłaczał się szok, gdzie toczyła się samoistna bitwa, głęboko we mnie samej. – Krum – wydostało się jakby słabsze ku niemu upomnienie, kiedy złożył pocałunek znów na skórze dłoni, nie zabierając spojrzenia, nie czyniąc w zasadzie nic, co mogłoby prawdziwy alarm wcisnąć do umysłu. Pieszczony kawałek ciała promieniał, co wyjawiało się samoistnie na twarzy. Na bladym licu wszystko wyraźniej zdradzało emocję. Ciało zdawało się wiedzieć i rozumieć prędzej od myśli, które ujarzmić wciąż próbował rozsadek i dawno temu zasklepiona postawa. A przecież własnemu ciału ufałam, w nim składałam największą swą wiarę. Patrzyłam potem, jak wznosi dwie dłonie ku własnej twarzy, jak skleja z nimi policzek, pozwalając mi zapoznać się z jego ciepłem. Nie dotykałam nikogo, nie tak czule, powolną drogą, choć wciąż nieco za szybką. Jak mu to przekazać? Jak zdradzić, że kompletnie nie wiem, jak powinnam się czuć? A może wcale nie objawiać tego?
Gubiłam się, kiedy prosił o zaufanie, by potem powoli uczyć się pojmowania, gdy pozwalał poczuć w piersi dudnienie serca. Wiedziałam, że moje wyraża się podobnie, tłumacząc sobie ten stan lękiem, którego nie powinnam wcale czuć. Może dlatego palce moje zacisnęły się na naszych łączeniach za bardzo, może dlatego stremowane ciało posztywniało tylko bardziej (o ile to w ogóle możliwe), może dlatego zwykle zdawkowo mrugające oko nagle nie mogło przestać. Stopy wzniosły się już do odwrotu, ale przerwał ich ścieżkę, raz jeszcze przypominając naszym ustom wzajemny smak. Wtłoczona tak moc płynnie rozlała się po niedźwiedziej krwi, doświadczając pocałunku głęboko, zbyt późno i zbyt wcześnie, choć jakby właśnie w porę. Palce na sercu zmięły materiał, bo potem ostrożnie rozprostować się i przesunąć się w dół, aż do brzucha. Zlęknienie zdawało się dotąd skutecznie blokować odczuwanie, wzbraniać przed pieszczotą i odbierać swobodę ruchów. Minęło więc wiele oddechów, nim moje usta zdołały poruszyć się przy jego ustach, nim ciało wreszcie naparło na ciało, by poznać nierozpoznane. By dać sobie szansę, a potem… odebrać ją nagle przez nagłą falę niepewności. Tak też cofnęłam się o krok, nie umykając przed sposobnością zatopienia spojrzenia. – Nie wiem, co robić – wyznałam, czując się przy tym potwornie. To nigdy nie było ważne, to nigdy nie było dla mnie, a teraz każda część mnie zdawała się chłonąć skutki jego bliskości. Tym samym ja zaczynałam się przekonywać co do wadliwości własnej natury w tym względzie. My nigdy przecież nie prosiliśmy o pomoc, a teraz czułam, jak stawał się jawnym świadkiem mojej słabości. Jak patrzył, kiedy dłonie składały się na klatce, nerwowo gładząc boki, kiedy głowa gdzieś opadała. Przecież próbował mi pokazać, podpowiedzieć. – Czy to wciąż nagroda? – spytałam, ujawniając przed nim tym samym skrawek własnych obaw. Wydawało mi się, że nie. A jeśli nie… to co?
Nie przemijała łasząca się pokusa odejścia, nim sprawy zdołały się już naprawdę pokomplikować. Choć teraz czułam już, że nasz pocałunek mógł obrócić wszystko do góry nogami.
Podobało mu się. Dopiero po podziękowaniu, udało mi się tknąć brodę w górę i odszukać jego wejrzenia. Zbyt długo przed tym się zbierałam, błędnie lawirując wciąż między własnym wstydem i przyłapanym cichym pragnieniem. Pochłaniał coraz to większą porcję dotyku, ofiarowując czułość, na którą nijak nie byłam gotowa, a którą przecież to ja zainicjowałam, szanując prawo nagrody i czując, że właśnie… tego oczekiwał. Zasznurowane wargi nie reagowały jednak na subtelne pogłaskiwania duszy. – Wygrałeś – mruknęłam tylko, jakby to miała być właściwa odpowiedź na niedawny gest i każde jego słowo. Usprawiedliwienie. Wdech. Wydawał się zachęcony, śmiało niwelował przeszkody, czyniąc to, po co ja nie odważyłam się sięgnąć, ledwie dotykając istoty sprawy. Dotykając jego. – Na pewno znam? – przemówiłam, odnosząc się skrycie do nowego współdzielonego doświadczenia, do własnego ciała, które uwikłane w silne ramiona zdawało się zamierać i drgać jednocześnie w gorejącym rozanieleniu. Dwie sprzeczności, jakaś walka, jakiś niepokój i bardzo głęboko schowane marzenie.
Dalej odważyłam podążyć okiem za palcami złączonymi w niespodziewanym suple, dwóch skórach roztapiających się w jedność, a wydostające się z łączenia strumienie dreszczy spływały przez nadgarstki aż po całe ręce, do niespokojnej wciąż klatki piersiowej, gdzie wtłaczał się szok, gdzie toczyła się samoistna bitwa, głęboko we mnie samej. – Krum – wydostało się jakby słabsze ku niemu upomnienie, kiedy złożył pocałunek znów na skórze dłoni, nie zabierając spojrzenia, nie czyniąc w zasadzie nic, co mogłoby prawdziwy alarm wcisnąć do umysłu. Pieszczony kawałek ciała promieniał, co wyjawiało się samoistnie na twarzy. Na bladym licu wszystko wyraźniej zdradzało emocję. Ciało zdawało się wiedzieć i rozumieć prędzej od myśli, które ujarzmić wciąż próbował rozsadek i dawno temu zasklepiona postawa. A przecież własnemu ciału ufałam, w nim składałam największą swą wiarę. Patrzyłam potem, jak wznosi dwie dłonie ku własnej twarzy, jak skleja z nimi policzek, pozwalając mi zapoznać się z jego ciepłem. Nie dotykałam nikogo, nie tak czule, powolną drogą, choć wciąż nieco za szybką. Jak mu to przekazać? Jak zdradzić, że kompletnie nie wiem, jak powinnam się czuć? A może wcale nie objawiać tego?
Gubiłam się, kiedy prosił o zaufanie, by potem powoli uczyć się pojmowania, gdy pozwalał poczuć w piersi dudnienie serca. Wiedziałam, że moje wyraża się podobnie, tłumacząc sobie ten stan lękiem, którego nie powinnam wcale czuć. Może dlatego palce moje zacisnęły się na naszych łączeniach za bardzo, może dlatego stremowane ciało posztywniało tylko bardziej (o ile to w ogóle możliwe), może dlatego zwykle zdawkowo mrugające oko nagle nie mogło przestać. Stopy wzniosły się już do odwrotu, ale przerwał ich ścieżkę, raz jeszcze przypominając naszym ustom wzajemny smak. Wtłoczona tak moc płynnie rozlała się po niedźwiedziej krwi, doświadczając pocałunku głęboko, zbyt późno i zbyt wcześnie, choć jakby właśnie w porę. Palce na sercu zmięły materiał, bo potem ostrożnie rozprostować się i przesunąć się w dół, aż do brzucha. Zlęknienie zdawało się dotąd skutecznie blokować odczuwanie, wzbraniać przed pieszczotą i odbierać swobodę ruchów. Minęło więc wiele oddechów, nim moje usta zdołały poruszyć się przy jego ustach, nim ciało wreszcie naparło na ciało, by poznać nierozpoznane. By dać sobie szansę, a potem… odebrać ją nagle przez nagłą falę niepewności. Tak też cofnęłam się o krok, nie umykając przed sposobnością zatopienia spojrzenia. – Nie wiem, co robić – wyznałam, czując się przy tym potwornie. To nigdy nie było ważne, to nigdy nie było dla mnie, a teraz każda część mnie zdawała się chłonąć skutki jego bliskości. Tym samym ja zaczynałam się przekonywać co do wadliwości własnej natury w tym względzie. My nigdy przecież nie prosiliśmy o pomoc, a teraz czułam, jak stawał się jawnym świadkiem mojej słabości. Jak patrzył, kiedy dłonie składały się na klatce, nerwowo gładząc boki, kiedy głowa gdzieś opadała. Przecież próbował mi pokazać, podpowiedzieć. – Czy to wciąż nagroda? – spytałam, ujawniając przed nim tym samym skrawek własnych obaw. Wydawało mi się, że nie. A jeśli nie… to co?
Nie przemijała łasząca się pokusa odejścia, nim sprawy zdołały się już naprawdę pokomplikować. Choć teraz czułam już, że nasz pocałunek mógł obrócić wszystko do góry nogami.
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Las Podniebnych Syren
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk