Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Las Podniebnych Syren
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Las Podniebnych Syren
Pomiędzy stromymi klifami a turystycznymi atrakcjami Cliodny znajduje się pewien teren przejściowy, który zajmuje spory kawałek wyspy. Rzeźba terenu ma czas się wyrównać, ze strzelistości wzniesień przechodząc w spokojne pagórki i piaszczyste plaże. Tę część lądu porasta gęsty las, który szczelnie wypełnia każdy zakamarek między skalnymi ścianami a jeziorkami o dość nietypowych i nieszablonowych kształtach.
Mawia się, że las jest domem podniebnych syren żyjących tylko na wyspie. Wiele osób twierdziło, że zostało zwabionych pomiędzy drzewa piękną pieśnią snutą niewątpliwie przez jakąś mieszkającą w koronach drzew syrenę, ponieważ dopóki trwała pieśń to niemożliwym było zawrócenie z raz obranej ścieżki. Znawcy magicznych istot pozostają jednak sceptyczni co do tych pasjonujących opowieści, bowiem nikt jeszcze dowodów na istnienie tych niezwykłych syren nie odkrył: za bardziej prawdopodobną uważają tezę, że kochankowie wolą zmyślać historie o niestworzonych melodiach w celu usprawiedliwienia i ukrycia swoich schadzek mających miejsce wśród urokliwych leśnych zakątków. Las bowiem jest wręcz bajkowy i niezaprzeczalnie tworzy iście magiczną aurę na romantyczne spacery o każdej porze dnia i nocy.
Mawia się, że las jest domem podniebnych syren żyjących tylko na wyspie. Wiele osób twierdziło, że zostało zwabionych pomiędzy drzewa piękną pieśnią snutą niewątpliwie przez jakąś mieszkającą w koronach drzew syrenę, ponieważ dopóki trwała pieśń to niemożliwym było zawrócenie z raz obranej ścieżki. Znawcy magicznych istot pozostają jednak sceptyczni co do tych pasjonujących opowieści, bowiem nikt jeszcze dowodów na istnienie tych niezwykłych syren nie odkrył: za bardziej prawdopodobną uważają tezę, że kochankowie wolą zmyślać historie o niestworzonych melodiach w celu usprawiedliwienia i ukrycia swoich schadzek mających miejsce wśród urokliwych leśnych zakątków. Las bowiem jest wręcz bajkowy i niezaprzeczalnie tworzy iście magiczną aurę na romantyczne spacery o każdej porze dnia i nocy.
Spojrzenie jawiło wiele uczyć, interpretacja troski, coś, co mogło złagodzić najgłębsze obawy. Zrozumienie, rozmyte we mgle niewysłowionych słów, które przemawiały cichym językiem serca. Chciał, by poczuła się bezpiecznie, chroniona w jego ramionach, gdzie zło nie miało prawa dotknąć. Niewerbalna wiadomość o jego zamiarze: nigdy nie chciał jej skrzywdzić. Nierozerwalnie zapisane w spojrzeniu, w dotyku, w każdym geście oddanym w jej kierunku. Od samego początku ich znajomości, nie widział w niej słabości, lecz siłę, która inspiruje i wzmacnia. Acz rozumiał, że nie była nauczona proszenia o pomoc. Kwestie wyuczone przez rodziny były znaczące, wręcz murem, który ciężko było zniszczyć. Nie należał do tych mężczyzn, którzy traktowali kobietę jak przedmiot, jak coś do skrzywdzenia lub wykorzystania. Dla niego była kimś więcej niż tylko obcym. Była częścią kręgu, którym otaczał najbliższych, tych, których szacunek zdobywa się latami. Coś, co chciałby, aby zrozumiała bez potrzeby słów. W jego obecności, w tej chwili, powinna czuć się jak na bezpiecznej przystani, jak w miejscu, gdzie nie ma miejsca na lęki i obawy. Jego serce biło z znaczą siłą, gotowe chronić ją przed wszelkimi zagrożeniami, gotowe pomagać, kiedy tylko będzie tego potrzebować. Powiedź choć słowo, a będę na Twe skinienie. Niech ta cisza, ten gest, ta nieme komunikacja stanowi wyraz jego szacunku i oddania. Tak właśnie on postrzegał ich relację: jako coś wartościowego, co należało pielęgnować i chronić.
- Nie chodzi o wygraną - zaprzeczył nikłym ruchem głowy, gładząc z wolna fragment jej pleców. - Takich kwestii nie określam tym mianem, raczej coś ważnego dla mnie - może i znikomy znak, że pozwalasz mi na bliskość. Drobne gesty, które mówiły więcej niż tysiąc słów. Gładzenie policzka, subtelnie ukrywające niepewność. Obawy prześladowały ją niczym cień, on tam był, gotowy, by je rozproszyć. Delikatne skrycie zagubionego kosmyka za jej uchem, drobnostka ku poznaniu nowego odczucia. Akt troski i empatii, chęć pokazania, że nie jest sama, że ma przy sobie kogoś, kto będzie dla niej oparciem. - Znasz znaczną część mnie, poznasz też tą skrytą w mej otchłani - jeśli będziesz tego pragnęła. - Nie musisz się wstydzić niewiadomej, pozwól mi prowadzić przez nieznane.
Znów poczuł jej ciepłe wargi, od razu wiedział, że musi działać, być jak skała w jej sztormowych falach niepewności. Uniósł ją z lekkością, jakby nie ważyła nic, gotowym ją zabrać na swoje skrzydła i unieść ponad wszelkie trudności. Jej spięcie było jak delikatny sygnał, jakby mówiła mu, że boi się, ale jednocześnie stara się zaufać. Podtrzymał ją mocniej, poczuł jej nogi owijające się wokół niego, jakby chciała się zakotwiczyć w jego objęciach. Usiedli na spokojnym miejscu, jak dwie postacie z opowieści, które znalazły ukojenie w ramionach drugiej. Jego obejmujący gest był jak schronienie, miejsce, gdzie mogła odpocząć od trudów świata, a jednocześnie czuć się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej. Dotyk był jak delikatny taniec na skórze, rozświetlający zmysły. Przejeżdżając dłonią po jej ciele, sprawiał, że każdy nerw pulsował z rozkoszy, a napięcie ustępowało miejsca spokoju. Kciuki wędrowały po jej skórze jak strumienie łagodnej wody, której dotyk był jednocześnie uspokajający i pobudzający. Drugą dłoń przyłożył do jej policzka, jakby chciał przekazać jej swój spokój i pewność. Poznawaj na swój sposób. Ich pocałunek był jak poezja, miękka i chwila namiętności. Wargi złączyły się jak dwa liryczne wersy, tworząc harmonię na jedną chwilę. Od kącika ust, poznawał tamtejsze rewiry powoli. Ku szyi, całując najmniejszy fragment.
- Okazałaś coś więcej, ja deklaruję swe oddanie - mruknął w symfonii oddawanych jej pieszczot. Poznaj, nie bój się.
- Nie chodzi o wygraną - zaprzeczył nikłym ruchem głowy, gładząc z wolna fragment jej pleców. - Takich kwestii nie określam tym mianem, raczej coś ważnego dla mnie - może i znikomy znak, że pozwalasz mi na bliskość. Drobne gesty, które mówiły więcej niż tysiąc słów. Gładzenie policzka, subtelnie ukrywające niepewność. Obawy prześladowały ją niczym cień, on tam był, gotowy, by je rozproszyć. Delikatne skrycie zagubionego kosmyka za jej uchem, drobnostka ku poznaniu nowego odczucia. Akt troski i empatii, chęć pokazania, że nie jest sama, że ma przy sobie kogoś, kto będzie dla niej oparciem. - Znasz znaczną część mnie, poznasz też tą skrytą w mej otchłani - jeśli będziesz tego pragnęła. - Nie musisz się wstydzić niewiadomej, pozwól mi prowadzić przez nieznane.
Znów poczuł jej ciepłe wargi, od razu wiedział, że musi działać, być jak skała w jej sztormowych falach niepewności. Uniósł ją z lekkością, jakby nie ważyła nic, gotowym ją zabrać na swoje skrzydła i unieść ponad wszelkie trudności. Jej spięcie było jak delikatny sygnał, jakby mówiła mu, że boi się, ale jednocześnie stara się zaufać. Podtrzymał ją mocniej, poczuł jej nogi owijające się wokół niego, jakby chciała się zakotwiczyć w jego objęciach. Usiedli na spokojnym miejscu, jak dwie postacie z opowieści, które znalazły ukojenie w ramionach drugiej. Jego obejmujący gest był jak schronienie, miejsce, gdzie mogła odpocząć od trudów świata, a jednocześnie czuć się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej. Dotyk był jak delikatny taniec na skórze, rozświetlający zmysły. Przejeżdżając dłonią po jej ciele, sprawiał, że każdy nerw pulsował z rozkoszy, a napięcie ustępowało miejsca spokoju. Kciuki wędrowały po jej skórze jak strumienie łagodnej wody, której dotyk był jednocześnie uspokajający i pobudzający. Drugą dłoń przyłożył do jej policzka, jakby chciał przekazać jej swój spokój i pewność. Poznawaj na swój sposób. Ich pocałunek był jak poezja, miękka i chwila namiętności. Wargi złączyły się jak dwa liryczne wersy, tworząc harmonię na jedną chwilę. Od kącika ust, poznawał tamtejsze rewiry powoli. Ku szyi, całując najmniejszy fragment.
- Okazałaś coś więcej, ja deklaruję swe oddanie - mruknął w symfonii oddawanych jej pieszczot. Poznaj, nie bój się.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Prowadzić przez nieznane. Nie pozwalał mym ustom usnąć. Gdy tylko odsuwałam się, on posuwał się do przodu, wyglądając znów ku mnie, szukając drogi łączącej dwa istnienia w zawiłej konfiguracji ciał. Spoglądałam z powagą, pozwalając, by drobna czułość przesuwała się wzdłuż gorejącego policzka. Wydawał się taki opanowany, taki pewny i niezniechęcony moim nieustannym umykaniom spomiędzy troskliwych ramion. Delikatność i zarazem zdecydowanie, to odczytywałam z ruchów skoncentrowanych wokół mnie, z dłoni ostrożnie sunących po plecach. Zdawało mi się, że powoli przyzwyczajał mnie do siebie, że wcale nie gniewał się jawnej niepewności. Otwarta księga prawiła o wyrazistym niedoświadczeniu, instynkty nie nadchodziły, bo stać się przewodnikiem. Krum zaś mianował się nim samoistnie, gdy pierwszy raz poprosił o zaufanie. To, co nas zespoliło, różniło się od wszystkich dotąd dzielonych wspólnie przeżyć. Było inne, nasączone ekscytującą niewiadomą, powoli rozwijającymi się pragnieniami. Wydawało mi się jednak, że on bardzo dobrze znał swe motywacje, że odsłaniane przez ciało tajemnice nie były obce tym dłoniom i oczom. Gdy sunął czule po mojej twarzy i ja tym razem spróbowałam odwdzięczyć się i w drodze poznania lekko poprowadzić palce po jego brodzie, jakby obrysowując linię szczęki i wreszcie głaszcząc po jego licu. Potem znów zapieczętował nas pocałunek, starcie warg odnotowało się delikatnym drgnięciem ramion osadzonych w jego otuleniu. Oddałam mu się, obiecując sobie, że jeszcze raz, że tym razem nie zbiegnę przed czasem, że pozwolę i odpowiem, obnażając choćby namiastkę skrzętnie skrywanej pasji. Odrobinę.
Deklaruję oddanie. Moje ręce niczym miękkie wstęgi owinęły się wokół jego ramion, gdy czułość Kruma dotarła do granic szczęki, a później i szyi. Palce posunęłam przez jego szerokie plecy aż do zaplecionej czupryny, gdzie nieco zacisnęłam, ni to gładząc, ni to zatrzymując go przy sobie właśnie tam. Przy przyjemności. – Krum. Nikola – szept wyrwał się z ust, które soczystym różem wyznaczały ślad po niedawnej wspólnej pieszczocie. Co mogłam rzec, gdy ktoś ofiarował mi… siebie? – Popatrz – wzniosłam dość miękki nakaz, lekkim gestem dłoni na jego brodzie próbując zachęcić go, byśmy na nowo złowili swe spojrzenia. Nie mogłam dziś odpowiedzieć oddaniem, nie mogłam obiecać mu siebie, za świadków biorąc tysiące drzew i ptasich oczu. Nie mogłam popłynąć zupełnie za czającą się w jego dotyku nieustającą pokusą, choć ta rozpoczęła zostawiać ślady, do których za nic nie śmiałabym się przyznać przed nim. – I ty okazałeś – zauważyłam, śledząc dokładnie emocję czającą się w jego ślepiach. Nie pierwszy raz to uczynił, nie pierwszy raz okazał mi dobro i szacunek, lecz nigdy dotąd namiętność. Coś więcej. Zabierał moje lęki, spijał je z czerwieniejącej skóry i pourywanych wdechów, wciąż bliższych niewinności. Nie potrzebowałam więcej. – Cieszę się… - wyznałam cicho. Chciałam, by wiedział. A chwilę później skryłam się cała w jego ramionach, na chwilę wsłuchując się w drżenie wyczuwalne pod rozgrzaną skórą. Gest znów irytująco hamujący jego czyny, lecz zaskakująco najbardziej intymny ze wszystkich. Przeczuwałam, że pokrewne pozostawały reakcje nasze, że i dla niego wyjątkowa była nagle odnaleziona przy sobie bliskość. – Wróćmy na szlak. - nie chciałam, by z tego płomienia wzniecił się pożar. Nie teraz, nie dziś. Wystarczyło.
ztx2
Deklaruję oddanie. Moje ręce niczym miękkie wstęgi owinęły się wokół jego ramion, gdy czułość Kruma dotarła do granic szczęki, a później i szyi. Palce posunęłam przez jego szerokie plecy aż do zaplecionej czupryny, gdzie nieco zacisnęłam, ni to gładząc, ni to zatrzymując go przy sobie właśnie tam. Przy przyjemności. – Krum. Nikola – szept wyrwał się z ust, które soczystym różem wyznaczały ślad po niedawnej wspólnej pieszczocie. Co mogłam rzec, gdy ktoś ofiarował mi… siebie? – Popatrz – wzniosłam dość miękki nakaz, lekkim gestem dłoni na jego brodzie próbując zachęcić go, byśmy na nowo złowili swe spojrzenia. Nie mogłam dziś odpowiedzieć oddaniem, nie mogłam obiecać mu siebie, za świadków biorąc tysiące drzew i ptasich oczu. Nie mogłam popłynąć zupełnie za czającą się w jego dotyku nieustającą pokusą, choć ta rozpoczęła zostawiać ślady, do których za nic nie śmiałabym się przyznać przed nim. – I ty okazałeś – zauważyłam, śledząc dokładnie emocję czającą się w jego ślepiach. Nie pierwszy raz to uczynił, nie pierwszy raz okazał mi dobro i szacunek, lecz nigdy dotąd namiętność. Coś więcej. Zabierał moje lęki, spijał je z czerwieniejącej skóry i pourywanych wdechów, wciąż bliższych niewinności. Nie potrzebowałam więcej. – Cieszę się… - wyznałam cicho. Chciałam, by wiedział. A chwilę później skryłam się cała w jego ramionach, na chwilę wsłuchując się w drżenie wyczuwalne pod rozgrzaną skórą. Gest znów irytująco hamujący jego czyny, lecz zaskakująco najbardziej intymny ze wszystkich. Przeczuwałam, że pokrewne pozostawały reakcje nasze, że i dla niego wyjątkowa była nagle odnaleziona przy sobie bliskość. – Wróćmy na szlak. - nie chciałam, by z tego płomienia wzniecił się pożar. Nie teraz, nie dziś. Wystarczyło.
ztx2
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Las Podniebnych Syren
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk