Hol
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Hol
Hol wejściowy prowadzący do pozostałych pomieszczeń na parterze, utrzymany w kolorystyce charakterystycznej dla rodu. Marmurowe schody wiodą do prywatnych skrzydeł członków rodziny. Na niewielkim, okrągłym stoliku zawsze stoi wiekowa rzeźba, realistyczna podobizna kobiety. Dwa misternie ciosane krzesła z czerwonym obiciem, służą dla spoczynku przychodzących gości, którzy czasami muszą poczekać na gospodarza. W rogu stoi czarny fortepian, czasami, w zależności od okazji, instrument zaczarowywano, by sam wypełniał dom muzyką.
Wyliczając swoje role od tej najważniejszej, Avery nie miałby już najmniejszego dylematu, by przede wszystkim uznać się za ojca. Obecnie wszystko inne schodziło na dalszy plan, malejąc w oczach, wręcz topniejąc, zmieniając dotychczasowe priorytety w rzeczy zupełnie nieistotne. Pokręcona hierarchizacja musiała go dopaść, ponieważ nadal tkwił w swym obowiązku - został jednak pozbawiony problemów natury decyzyjnej, gdyż mógł podjąć jedynie jeden słuszny wybór.
Pozornie.
Uwikłał się w nieprzyjemną historię i choć nie drżał ze strachu przed kolejnym wezwaniem ani nie zastanawiał się, czy sprzeciw wobec Czarnego Pana przyniesie ze sobą konsekwencje w przyszłości (był głupcem czy tylko arogantem?), to czuł silne powiązanie między jego aktywnością w szeregach Riddle'a, a losem jego... córeczki. O siebie się nie martwił, lecz wizja skrzywdzonej, opuszczonej Julienne szczuła myśli Samaela, wpędzając go w silną depresję. Z każdej wspólnej chwili czerpał zarówno niewyobrażalną radość, jak i przygnębiający smutek, zamykający go w wirującej karuzeli sprzecznych emocji. Było mu niedobrze od tego natłoku uczuć, lecz upadek prawdopodobnie skończyłby się kalectwem. Nie mógł więc się odciąć, pozostawało mu dryfowanie na powierzchni, jeszcze spokojnej, jeszcze niewzburzonej. Zastanawiał się, ile przyjdzie mu czekać, nim zbudowany na piasku zamek runie z ogromnym hukiem. Czy Julienne kiedyś zrozumie i mu wybaczy, czy i dla niej stanie się stracony.
Mulciber się nie mylił (brzmiało to lepiej w jego głowie, aniżeli stwierdzenie, że Ramsey miał rację). A jego rady prędzej by podeptał niż posłuchał - wierzył, że tylko on sam doskonale wie, co dla niego dobre. Poważnie wątpił, by ten mężczyzna miał na względzie jego osobę, toteż słusznie(?) powściągał i tak zbyt silne relacje między nimi. Czy raczej: zbyt napięte. Ubóstwiał intensywność, lecz teraz czuł się już nieco znużony perfidią gier oraz zjełczałą subtelnością. Otrzymał próbkę umiejętności Mulcibera, więc mógł się nim nudzić. Wolałby nieustannie oglądać nowy spektakl lub przynajmniej podziwiać na scenie innego aktora.
-Posłuchaj zatem mojej: dbaj o ten obraz - odparł powoli, przeciągając sylaby. Obchodził go ten artystyczny testament Laidan i to wcale nie dlatego, że pozostawiła po sobie ślad w postaci podarunku dla Mulcibera. Miała talent i nie zasługiwała na spalenie, tylko dlatego, że Avery czuł do Ramseya ostrą urazę.
-Słuch został mi oszczędzony - rzucił krótko, niemalże z autoironiczną kpiną. Nie roniąc jednak zbędnych słów o trzech żywotach, które od niedawna począł kolekcjonować z zaciekłością prawdziwego pasjonata. Przypuszczał, choć nie dopytywał, że i on nie próżnował.
Pozornie.
Uwikłał się w nieprzyjemną historię i choć nie drżał ze strachu przed kolejnym wezwaniem ani nie zastanawiał się, czy sprzeciw wobec Czarnego Pana przyniesie ze sobą konsekwencje w przyszłości (był głupcem czy tylko arogantem?), to czuł silne powiązanie między jego aktywnością w szeregach Riddle'a, a losem jego... córeczki. O siebie się nie martwił, lecz wizja skrzywdzonej, opuszczonej Julienne szczuła myśli Samaela, wpędzając go w silną depresję. Z każdej wspólnej chwili czerpał zarówno niewyobrażalną radość, jak i przygnębiający smutek, zamykający go w wirującej karuzeli sprzecznych emocji. Było mu niedobrze od tego natłoku uczuć, lecz upadek prawdopodobnie skończyłby się kalectwem. Nie mógł więc się odciąć, pozostawało mu dryfowanie na powierzchni, jeszcze spokojnej, jeszcze niewzburzonej. Zastanawiał się, ile przyjdzie mu czekać, nim zbudowany na piasku zamek runie z ogromnym hukiem. Czy Julienne kiedyś zrozumie i mu wybaczy, czy i dla niej stanie się stracony.
Mulciber się nie mylił (brzmiało to lepiej w jego głowie, aniżeli stwierdzenie, że Ramsey miał rację). A jego rady prędzej by podeptał niż posłuchał - wierzył, że tylko on sam doskonale wie, co dla niego dobre. Poważnie wątpił, by ten mężczyzna miał na względzie jego osobę, toteż słusznie(?) powściągał i tak zbyt silne relacje między nimi. Czy raczej: zbyt napięte. Ubóstwiał intensywność, lecz teraz czuł się już nieco znużony perfidią gier oraz zjełczałą subtelnością. Otrzymał próbkę umiejętności Mulcibera, więc mógł się nim nudzić. Wolałby nieustannie oglądać nowy spektakl lub przynajmniej podziwiać na scenie innego aktora.
-Posłuchaj zatem mojej: dbaj o ten obraz - odparł powoli, przeciągając sylaby. Obchodził go ten artystyczny testament Laidan i to wcale nie dlatego, że pozostawiła po sobie ślad w postaci podarunku dla Mulcibera. Miała talent i nie zasługiwała na spalenie, tylko dlatego, że Avery czuł do Ramseya ostrą urazę.
-Słuch został mi oszczędzony - rzucił krótko, niemalże z autoironiczną kpiną. Nie roniąc jednak zbędnych słów o trzech żywotach, które od niedawna począł kolekcjonować z zaciekłością prawdziwego pasjonata. Przypuszczał, choć nie dopytywał, że i on nie próżnował.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rady dzieliły się na te cenne, które zwracały uwagę na rzeczy do tej pory niezauważone i na te, które miały budzić trwogę, zawierając subtelną nutę niewypowiedzianej groźby. Tych pierwszych starał się nie ignorować, pomimo własnej dumy, wysłuchując cierpliwie i analizując. Szanował ludzi, którzy potrafili zwrócić jego uwagę na coś, co pominął w swojej obserwacji. Z tymi drugimi spotykał się wyjątkowo często, toteż kompletnie mu przebrzydły, nie robiąc najmniejszego wrażenia. Nie budziły w nim ani strachu, ani nie skłaniały do głębszych przemyśleń, nie budziły też irytacji — doskonale wiedział, że były elementem męskiej (zazwyczaj) gry. Dlatego i do Samaela uśmiechnął się nad wyraz życzliwie, tak jakby uśmiechał się do kolegi, przyjaciela z dawnych lat, fałszywie doceniając jego wysiłek w wypowiedzeniu tych kilku jakże cennych słów.
Miał ochotę mu odpowiedzieć, podziękować za to wszystko. Za podarek od jego matki, za wyjątkową gościnę, kilka ciepłych słów, którymi go właśnie uraczył. Ale postanowił, że nie będzie strzępił własnego języka. Zacisnął usta w szczerym już uśmiechu zadowolenia i uniósł brew mimowolnie.
Jego słowa wystarczyły, by utwierdził go w przekonaniu, że pozostanie lojalny wobec Voldemorta; że działa lub dopiero będzie, zamierzając przejść pomyślnie próbę i zebrać wszystkie niezbędne elementy. Mógł mu życzyć powodzenia, ale nie odezwał się, przyglądając mu się po prostu dłużej. Jakby chciał zapamiętać ten obrazek w swojej głowie, zamknąć go w pozłacanej ramce i powiesić na ścianie gdzieś pomiędzy wspomnieniami wartymi uwagi. Nie był jej wart sam w sobie; ale jego potulność, poukładanie, spokój. Odpowiadał mu ten widoczek. Jego, dumnie stojącego na swoim terenie — słusznie. Był tu panem.
Zostawił Avery'ego bez słowa, bo brak odpowiedniego powitania zwalniał z jakiegokolwiek gestu w jego kierunku.Nie liczył również na takowy ze strony Samaela. Nie faszerowali się sztuczną uprzejmością, stawiając sprawę jasno. A teraz nie mieli już o czym rozmawiać; nie łączyły ich wspólne tematy. Żaden, poza Laidan. Kobietą, która była daleko, a której cząstkę niósł ze sobą, owiniętą w szary papier. Opuścił hol, nie zawracając sobie już głowy niczym. Odwrócił się do niego plecami bez większego oporu, nie spodziewając się z jego strony żadnego ataku. Miał świadomość, że może to uczynić, że zrobiłby to bez zawahania, podobnie jak on sam. Avery był inteligentnym i groźnym oponentem, a takich należało się obawiać. Ale odchodził w spokoju, podejrzewając, że szkoda mu byłoby czasu, by próbować utemperować jego charakter, lub nauczyć jakiejkolwiek ogłady.
| zt
Miał ochotę mu odpowiedzieć, podziękować za to wszystko. Za podarek od jego matki, za wyjątkową gościnę, kilka ciepłych słów, którymi go właśnie uraczył. Ale postanowił, że nie będzie strzępił własnego języka. Zacisnął usta w szczerym już uśmiechu zadowolenia i uniósł brew mimowolnie.
Jego słowa wystarczyły, by utwierdził go w przekonaniu, że pozostanie lojalny wobec Voldemorta; że działa lub dopiero będzie, zamierzając przejść pomyślnie próbę i zebrać wszystkie niezbędne elementy. Mógł mu życzyć powodzenia, ale nie odezwał się, przyglądając mu się po prostu dłużej. Jakby chciał zapamiętać ten obrazek w swojej głowie, zamknąć go w pozłacanej ramce i powiesić na ścianie gdzieś pomiędzy wspomnieniami wartymi uwagi. Nie był jej wart sam w sobie; ale jego potulność, poukładanie, spokój. Odpowiadał mu ten widoczek. Jego, dumnie stojącego na swoim terenie — słusznie. Był tu panem.
Zostawił Avery'ego bez słowa, bo brak odpowiedniego powitania zwalniał z jakiegokolwiek gestu w jego kierunku.Nie liczył również na takowy ze strony Samaela. Nie faszerowali się sztuczną uprzejmością, stawiając sprawę jasno. A teraz nie mieli już o czym rozmawiać; nie łączyły ich wspólne tematy. Żaden, poza Laidan. Kobietą, która była daleko, a której cząstkę niósł ze sobą, owiniętą w szary papier. Opuścił hol, nie zawracając sobie już głowy niczym. Odwrócił się do niego plecami bez większego oporu, nie spodziewając się z jego strony żadnego ataku. Miał świadomość, że może to uczynić, że zrobiłby to bez zawahania, podobnie jak on sam. Avery był inteligentnym i groźnym oponentem, a takich należało się obawiać. Ale odchodził w spokoju, podejrzewając, że szkoda mu byłoby czasu, by próbować utemperować jego charakter, lub nauczyć jakiejkolwiek ogłady.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nigdy nie był skąpy, hojnie wynagradzając wszystkich, którzy mu się czymś przysłużyli. Nie tyle, ile nie szanował pieniędzy, ile uważał, iż istnieje waluta znacznie cenniejsza od złota. Wiedza. Informacje. Lecz przede wszystkim czas. Jedynie w tym ostatnim przypadku pozostawał zadziwiającym sknerą, liczącym każdą minutę i zamieniającym te stracone na godziny, które niezmarnowane mogłyby narodzić się w idei. I ten nawyk przepadł, gdyż Avery czuł się kompletnie pusty, a więc niezdolny do rachowania tego, co przepadło. Poszukiwanie straconego czasu dawno przestało być jego credo, zajął się czymś innym, czymś... mniej wymagającym. Wybaczył Mulciberowi wiele, okazując mu iście wielkopańską łaskawość. Mógł kazać go wychłostać albo samemu trafić go zaklęciem w plecy - stało się jasne, dlaczego Tiara Przydziału umieściła go w Slytherinie; przedkładanie osiągnięcia łatwej przewagi nad honor zdecydowanie pasowało do AVery'ego, będącego pragmatykiem do bólu. Teraz jednak każda cecha jego utwardzonego charakteru blakła i nikła, zostawiając Samaela wyłącznie z pulsującą niechęcią. Do świata, do ludzi, do życia, które niespodziewanie zaczęło mu przeszkadzać i uwierać, niby źle dopasowana szata wyjściowa. Żywił nadzieję, iż to wyłącznie chwilowa niedyspozycja, momentalny dyskomfort, jaki zniesie bez trudu. Przeciągał się on niestety w tygodnie, a potem i miesiące i Avery był kompletnie zblazowany, znudzony oraz świadomy śmiesznego, beznadziejnego emocjonalnego impasu, w który się wplątał.
Ramsey mógł stać się dlań rozrywką, ale okazał się rozczarowaniem. Kolejnym potężnym czarnoksiężnikiem, zbyt aroganckim, zbyt pewnym siebie, o zbyt bezpiecznym statusie, by Samaela bawiła ta konwersacja. Mógł być nawet i kochankiem Laidan: teraźniejszość Avery'ego zwyczajnie wypierała niewygodne fakty, zastępując je powietrzem. Znacznie lżejszym, od kiedy trzasnęły ciężkie drzwi, obwieszczając zniknięcie Ramseya, czego w ogóle by nie zauważył. Stał jeszcze przez chwilę w pustym holu, oddychając głęboko, ze świstem łapiąc powietrze. Pozbył się ostatniego świadectwa Laidan, a wcale nie czuł się lepiej.
|zt
Ramsey mógł stać się dlań rozrywką, ale okazał się rozczarowaniem. Kolejnym potężnym czarnoksiężnikiem, zbyt aroganckim, zbyt pewnym siebie, o zbyt bezpiecznym statusie, by Samaela bawiła ta konwersacja. Mógł być nawet i kochankiem Laidan: teraźniejszość Avery'ego zwyczajnie wypierała niewygodne fakty, zastępując je powietrzem. Znacznie lżejszym, od kiedy trzasnęły ciężkie drzwi, obwieszczając zniknięcie Ramseya, czego w ogóle by nie zauważył. Stał jeszcze przez chwilę w pustym holu, oddychając głęboko, ze świstem łapiąc powietrze. Pozbył się ostatniego świadectwa Laidan, a wcale nie czuł się lepiej.
|zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Hol
Szybka odpowiedź