Salon z sypialnią
AutorWiadomość
Salon z aneksem sypialnianym
Mieszkanie Wren nie było w stanie pomieścić wszystkich podstawowych pokojów, dlatego czarownica zdecydowała się połączyć jedno z drugim. Salon utrzymany jest w barwach nie tak ciemnych jak kuchnia: szmaragdowe ściany współgrają z błękitnymi panelami, z drewnianym umeblowaniem. Gdzieniegdzie zielenią się rośliny. W centrum pomieszczenia znajduje się niski stół z kanapą, naprzeciwko którego stoi maszyna do szycia. W rogu, równolegle do staromodnego piecyka, wisi okrągłe lustro. Czarne kotary zwykle zasłaniają okna wyglądające na zgiełk ulicy Pokątnej.
Część sypialniana, a właściwie wnęka w ścianie o wymiarach wystarczających do zmieszczenia łóżka z miękką, jasnoszarą pościelą, odgrodzona jest od salonowej długim hebanowym regałem pełnym książek; nieopodal tego miejsca swoje ciemnozielone legowisko ma również doberman.
Część sypialniana, a właściwie wnęka w ścianie o wymiarach wystarczających do zmieszczenia łóżka z miękką, jasnoszarą pościelą, odgrodzona jest od salonowej długim hebanowym regałem pełnym książek; nieopodal tego miejsca swoje ciemnozielone legowisko ma również doberman.
15 maja
Nieco wątpił, że to się uda - że dzięki temu jakoś coś sensownego zarobi. Kilka pierwszych zleceń przerodziło się jednak szybko w prawdziwy bum przyciągając jego osobę do samego Londynu. Nie zaskakiwało go to - w końcu miasto to znajdowało się w samym centrum zamieszek, a ludzie i tu po prostu żyli łaknąc zaznać szczypty bezpieczeństwa, której tak im ostatnimi czasy brakowało.
Przemieszczając się po uliczkach naciągnął na twarz maskę poczucia własnego bezpieczeństwa tłumiąc przy tym lekki niepokój i nadmiernie wyostrzoną czujność każącą mu co jakiś czas z większą uwagą rozejrzeć się dookoła siebie w poszukiwaniu nieistniejącego, przypatrującego się mu patrolu. Trzymaną w kieszeni dłonią ujął różdżkę, która była zarejestrowana przypominając sobie, że dziś nie był zwyczajnym czarodziejem starającym zarobić na chleb, a nie upadłym aurorem tworzącym trzon rebelianckiej braci. Mimowolnie poprawił zaczarowaną torbę przepasającą pierś w której trzymał kilka eliksirów mogących mu pomóc w potencjalnej ucieczce i ruszył dalej. Rąbek granatowej szaty z lekkiego, lecz wyraźnie znoszonego materiału unosił się swobodnie w powietrzu przy każdym kroku. Półdługie, kręcące się od burzowej wilgoci włosy swobodnie okalały jego twarz wychylając się spod nakrycia głowy, którym był typowy dla czarodzieja kapelusz. Odchylił jego rondel do góry kiedy znalazł się przed kamienicą pod którą miał się szukać kobiety o obcojęzycznych personaliach. Skontrolował numer budynku. Nim wszedł na klatkę schodowa już teraz, stojąc przed nią rozejrzał się wyceniając odległość od innych budynków, patrząc na liczbę balkonów i na to czy właścicielka posiadała uchylone okna lub czy po podobne rozwiązania sięgali sąsiedzi. Dopiero potem przeszedł w głąb - na klatkę schodową. Szybko znalazł się pod drzwiami mieszkania numer dwa. Zapukał wyceniając ich solidność. Kiedy się uchyliły na moment odniósł wrażenie, że kobieta wydała mu się wyjątkowo podobna do poznanej w okropnych okolicznościach czarnoksiężniczki. Wrażenie to było jednak złudne. Spięcie w mięśniach momentalnie zniknęło, a na usta przywdział uprzejmy uśmiech
- Charles Skeeter, przyszedłem w sprawie nakładania zabezpieczeń. Pozwoli pani...? - przedstawił się fałszywym imieniem i nazwiskiem pod którym wykonywał większość podobnych zleceń wczuwając się na nowo w rolę skrupulatnego rzemieślnika. Wypowiedź zwieńczył pytającą prośbą o możliwość przekroczenia progu i znalezienia się we wnętrzu mieszkania co też zaraz po uzyskaniu zgody uczynił - Ma pani konkretny pomysł czy też przynajmniej wyobrażenie na temat zabezpieczeń swojego mieszkania? Czy nie do końca czuje się pani swobodnie w temacie i chciałaby się najpierw posłuchać co ja bym doradził...? - przeszedł ze swobodą do konkretów rozglądając się mimochodem po pomieszczeniu. Mieszkanie wydawało się małe. Zmrużył oczy. To mógł być kłopot.
Nieco wątpił, że to się uda - że dzięki temu jakoś coś sensownego zarobi. Kilka pierwszych zleceń przerodziło się jednak szybko w prawdziwy bum przyciągając jego osobę do samego Londynu. Nie zaskakiwało go to - w końcu miasto to znajdowało się w samym centrum zamieszek, a ludzie i tu po prostu żyli łaknąc zaznać szczypty bezpieczeństwa, której tak im ostatnimi czasy brakowało.
Przemieszczając się po uliczkach naciągnął na twarz maskę poczucia własnego bezpieczeństwa tłumiąc przy tym lekki niepokój i nadmiernie wyostrzoną czujność każącą mu co jakiś czas z większą uwagą rozejrzeć się dookoła siebie w poszukiwaniu nieistniejącego, przypatrującego się mu patrolu. Trzymaną w kieszeni dłonią ujął różdżkę, która była zarejestrowana przypominając sobie, że dziś nie był zwyczajnym czarodziejem starającym zarobić na chleb, a nie upadłym aurorem tworzącym trzon rebelianckiej braci. Mimowolnie poprawił zaczarowaną torbę przepasającą pierś w której trzymał kilka eliksirów mogących mu pomóc w potencjalnej ucieczce i ruszył dalej. Rąbek granatowej szaty z lekkiego, lecz wyraźnie znoszonego materiału unosił się swobodnie w powietrzu przy każdym kroku. Półdługie, kręcące się od burzowej wilgoci włosy swobodnie okalały jego twarz wychylając się spod nakrycia głowy, którym był typowy dla czarodzieja kapelusz. Odchylił jego rondel do góry kiedy znalazł się przed kamienicą pod którą miał się szukać kobiety o obcojęzycznych personaliach. Skontrolował numer budynku. Nim wszedł na klatkę schodowa już teraz, stojąc przed nią rozejrzał się wyceniając odległość od innych budynków, patrząc na liczbę balkonów i na to czy właścicielka posiadała uchylone okna lub czy po podobne rozwiązania sięgali sąsiedzi. Dopiero potem przeszedł w głąb - na klatkę schodową. Szybko znalazł się pod drzwiami mieszkania numer dwa. Zapukał wyceniając ich solidność. Kiedy się uchyliły na moment odniósł wrażenie, że kobieta wydała mu się wyjątkowo podobna do poznanej w okropnych okolicznościach czarnoksiężniczki. Wrażenie to było jednak złudne. Spięcie w mięśniach momentalnie zniknęło, a na usta przywdział uprzejmy uśmiech
- Charles Skeeter, przyszedłem w sprawie nakładania zabezpieczeń. Pozwoli pani...? - przedstawił się fałszywym imieniem i nazwiskiem pod którym wykonywał większość podobnych zleceń wczuwając się na nowo w rolę skrupulatnego rzemieślnika. Wypowiedź zwieńczył pytającą prośbą o możliwość przekroczenia progu i znalezienia się we wnętrzu mieszkania co też zaraz po uzyskaniu zgody uczynił - Ma pani konkretny pomysł czy też przynajmniej wyobrażenie na temat zabezpieczeń swojego mieszkania? Czy nie do końca czuje się pani swobodnie w temacie i chciałaby się najpierw posłuchać co ja bym doradził...? - przeszedł ze swobodą do konkretów rozglądając się mimochodem po pomieszczeniu. Mieszkanie wydawało się małe. Zmrużył oczy. To mógł być kłopot.
Find your wings
Nadszedł i jej czas. Zwlekała z tym długo, wśród myśli wiodło prym bezpieczeństwo jej dziewcząt, ich kryjówek w sekretnych objęciach angielskich zakamarków, natomiast własne lokum pozostało skądinąd zaniedbane. Do tej pory czarownica nie zdecydowała się na nałożenie żadnych zaklęć chroniących cztery ściany; w porównaniu choćby do doków, gdzie ograbiono mieszkanie Frances, ulica Pokątna wydawała się dotąd spokojna. Spokojniejsza niż londyńskie serce spowite wojenną szarzyzną. Z czasem jednak i świadome zaniedbanie przestało wystarczać; ostatnio zawiązane relacje budziły pewną podejrzliwość, pragmatyczną przezorność, a to za rękę poprowadziło Wren do kontaktu przekazywanego w lokalnej społeczności pocztą pantoflową. Charlesa Skeetera.
Własne umiejętności pozostawały sporo do życzenia jeśli chodziło o biegłość rzucania zabezpieczających zaklęć, zwróciła się zatem do samozwańczego profesjonalisty i poprosiła o spotkanie. Nazwisko Skeeter wzbudziło w niej niespodziewaną iskrę zaufania - do tej pory Leopold Skeeter, astronom, wyceniał niektóre z jej ingrediencji pozyskanych dorywczo, nim w pośpiechu opuścił Londyn ze względu na nieczystość swej krwi. Krewny, być może? Wren ceniła mądrość starca, jego uczynność, dlatego też zdecydowała się ostatecznie przypieczętować zaproszenie umieszczeniem adresu w liście. Później pozostało tylko czekać.
- Jest pan nawet wcześniej niż myślałam, panie Skeeter. Proszę. - Z uprzejmym, powitalnym skinieniem głowy wpuściła go do środka, pozwalając sobie przy tym na lekki uśmiech. Nie musiał wiedzieć, że w kieszeni domowej, granatowej szaty w gotowości spoczywała różdżka na wypadek, gdyby zamiary okazały się zdradliwe; ich świat truła wojna, a nawet tak neutralna jednostka jak Wren nie mogła pozwolić sobie na naiwną ignorancję niebezpieczeństw.
Wprowadziła Charlesa do środka przez ciasny korytarz wypełniony zielenią roślin. Od głównego pomieszczenia, salonu, dzieliło ich dosłownie kilka kroków. Metraż mieszkania, cóż, istotnie nie był imponujący, a dozwolona przestrzeń zagospodarowana była w najoptymalniejszy z możliwych sposobów. Czarownica zatrzymała się nieopodal kanapy, delikatnym gestem ręki wskazała mężczyźnie pobliski fotel; nie wiedziała przecież czy od razu przejdzie do działania, czy najpierw porozmawiają o teorii przedsięwzięcia.
- Prawdę mówiąc pokładam dużą nadzieję w pańskiej kreatywności - odparła szczerze, uważnie, ciekawa ekspertyzy maga. Chwalono go jako doświadczonego profesjonalistę - z pewnością wiedział więcej i wiedział lepiej. - Moja praca jest delikatna, panie Skeeter, można by nazwać ją niecodzienną, a w domu przechowuję większą część cennych ingrediencji. Ich utrata przekreśliłaby wysiłek wielu miesięcy. - Ostatnimi czasy na uliczkach Pokątnej krążyły plotki o serii włamań, zrzucając ich fenomen na karb wojennych zamieszek; budziły w ludziach lepkość rąk gdy plądrowali kolejne adresy i podzielenia losu okradzionych nieszczęśników Wren zwyczajnie chciała uniknąć. Nie czuła się również w obowiązku informowania nieznajomego o naturze wspomnianych ingrediencji - fakt, że była to krew mogolskich dziewic nie wniósłby do sprawy nic innego niż określenie jej cenną. - Czułabym się lepiej, bezpieczniej, mając kontrolę nad tym, kto przekracza moje progi. Jeśli to możliwe.
Własne umiejętności pozostawały sporo do życzenia jeśli chodziło o biegłość rzucania zabezpieczających zaklęć, zwróciła się zatem do samozwańczego profesjonalisty i poprosiła o spotkanie. Nazwisko Skeeter wzbudziło w niej niespodziewaną iskrę zaufania - do tej pory Leopold Skeeter, astronom, wyceniał niektóre z jej ingrediencji pozyskanych dorywczo, nim w pośpiechu opuścił Londyn ze względu na nieczystość swej krwi. Krewny, być może? Wren ceniła mądrość starca, jego uczynność, dlatego też zdecydowała się ostatecznie przypieczętować zaproszenie umieszczeniem adresu w liście. Później pozostało tylko czekać.
- Jest pan nawet wcześniej niż myślałam, panie Skeeter. Proszę. - Z uprzejmym, powitalnym skinieniem głowy wpuściła go do środka, pozwalając sobie przy tym na lekki uśmiech. Nie musiał wiedzieć, że w kieszeni domowej, granatowej szaty w gotowości spoczywała różdżka na wypadek, gdyby zamiary okazały się zdradliwe; ich świat truła wojna, a nawet tak neutralna jednostka jak Wren nie mogła pozwolić sobie na naiwną ignorancję niebezpieczeństw.
Wprowadziła Charlesa do środka przez ciasny korytarz wypełniony zielenią roślin. Od głównego pomieszczenia, salonu, dzieliło ich dosłownie kilka kroków. Metraż mieszkania, cóż, istotnie nie był imponujący, a dozwolona przestrzeń zagospodarowana była w najoptymalniejszy z możliwych sposobów. Czarownica zatrzymała się nieopodal kanapy, delikatnym gestem ręki wskazała mężczyźnie pobliski fotel; nie wiedziała przecież czy od razu przejdzie do działania, czy najpierw porozmawiają o teorii przedsięwzięcia.
- Prawdę mówiąc pokładam dużą nadzieję w pańskiej kreatywności - odparła szczerze, uważnie, ciekawa ekspertyzy maga. Chwalono go jako doświadczonego profesjonalistę - z pewnością wiedział więcej i wiedział lepiej. - Moja praca jest delikatna, panie Skeeter, można by nazwać ją niecodzienną, a w domu przechowuję większą część cennych ingrediencji. Ich utrata przekreśliłaby wysiłek wielu miesięcy. - Ostatnimi czasy na uliczkach Pokątnej krążyły plotki o serii włamań, zrzucając ich fenomen na karb wojennych zamieszek; budziły w ludziach lepkość rąk gdy plądrowali kolejne adresy i podzielenia losu okradzionych nieszczęśników Wren zwyczajnie chciała uniknąć. Nie czuła się również w obowiązku informowania nieznajomego o naturze wspomnianych ingrediencji - fakt, że była to krew mogolskich dziewic nie wniósłby do sprawy nic innego niż określenie jej cenną. - Czułabym się lepiej, bezpieczniej, mając kontrolę nad tym, kto przekracza moje progi. Jeśli to możliwe.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Faktycznie wyruszył wcześniej spodziewając się utrudnień mając na uwadze to, że podczas ostatniej próby odwiedzenia stolicy runą na niego budynek nie wytrzymujący naporu cudzej bombardy. Do tej pory cierpła mu noga na samą myśl. Dziś jednak obeszło się bez ekscesów. Przynajmniej jak na razie.
Przechodząc przez wąski korytarz znalazł się w nie tak obszernym salonie. Kiwnięciem głowy podziękował za oferowaną życzliwość spoczęcie na fotelu, lecz z niej nie skorzystał. Nie przyszedł tu na herbatkę, nie za to czarownica miała mu zapłacić. Do tego cenił swój, jak i czas nieznajomej. Takie podejście wydawało mu się sprawiedliwe dlatego też zwyczajowo słuchając czarownicy rozglądał się po pomieszczeniu robiąc to dwa kroki w tą, to jeden z powrotem, robiąc to po co tu przybył.
- Um, w porządku. Nim coś zaproponuję pozadaję najpierw trochę pytań by lepiej coś dobrać do pani potrzeb. Nie wiem, czy pani już o tym słyszała ale biorę opłatę za usługę, a nie od pułapki więc jeśli zaproponuję kila rozwiązań do zaimplementowania na raz to nie ma potrzeb do stresowania - cena pozostaje ta sama. Tak więc, nim przejdziemy dalej... proszę mi jeszcze powiedzieć - ma pani jakieś zwierzę? - zerkną wymownie na uwite na podłodze legowisko pozbawione na ten moment swojego mieszkańca - I jak rozumiem, pomieszczenie to robi również za część sypialnianą, tak? Tam za tym regałem na tej ścianie, w tamtej wnęce jest łóżko, tak? - upewniał się bo to akurat było dość istotne, tak jak informacja o składowaniu ingrediencji - Jak rozumiem, to na ich bezpieczeństwie zaraz po własnym pani zależy? Nie składuje ich pani w tym pomieszczeniu - stwierdził przesuwając spojrzeniem po szmaragdowych ścianach w poszukiwaniu mebla mogącego robić za jakiegoś rodzaju spiżarkę na alchemiczne wyroby. Nic co widział na taką nie wyglądało - Nie musi mi pani ich pokazywać, czy też wskazywać gdzie pani je ukrywa, jeżeli je pani ukrywa, ale jeżeli mam cokolwiek zaproponować muszę zobaczyć chociaż pokój w którym się znajdują. To czy są tam okna, jaki metraż ma pomieszczenie, czy i jak łączy się z pozostałymi pokojami - to wszystko jest istotne - wyłuszczył sprawę do której mimo wszystko starał się podejść delikatnie chcąc wzbudzić w czarownicy drobną nić zaufania do niego samego - To może nie być takie proste. Minusem tego mieszkania jest jego niewielki metraż i to, że znajduje się w kamienicy - mógłbym nałożyć zaklęcia ostrzegające o tym, że ktoś się zbliża przed budynkiem czy też na klatce schodowej dzięki czemu mogłaby pani wiedzieć z dużym wyprzedzeniem o tym, że ktoś się kręci wokół pani mieszkania, lecz tak skonstruowana pułapka byłaby nieustannie aktywowana przez przypadkowych przechodniów przecinających Pokątną lub innych mieszkańców kamienicy. Pozostają nam do dyspozycji jedynie pułapki uruchamiane w trakcie naruszania miru lub w chwili kiedy do tego naruszenia już doszło. Jest ich szczęśliwie bardzo wiele.
Przechodząc przez wąski korytarz znalazł się w nie tak obszernym salonie. Kiwnięciem głowy podziękował za oferowaną życzliwość spoczęcie na fotelu, lecz z niej nie skorzystał. Nie przyszedł tu na herbatkę, nie za to czarownica miała mu zapłacić. Do tego cenił swój, jak i czas nieznajomej. Takie podejście wydawało mu się sprawiedliwe dlatego też zwyczajowo słuchając czarownicy rozglądał się po pomieszczeniu robiąc to dwa kroki w tą, to jeden z powrotem, robiąc to po co tu przybył.
- Um, w porządku. Nim coś zaproponuję pozadaję najpierw trochę pytań by lepiej coś dobrać do pani potrzeb. Nie wiem, czy pani już o tym słyszała ale biorę opłatę za usługę, a nie od pułapki więc jeśli zaproponuję kila rozwiązań do zaimplementowania na raz to nie ma potrzeb do stresowania - cena pozostaje ta sama. Tak więc, nim przejdziemy dalej... proszę mi jeszcze powiedzieć - ma pani jakieś zwierzę? - zerkną wymownie na uwite na podłodze legowisko pozbawione na ten moment swojego mieszkańca - I jak rozumiem, pomieszczenie to robi również za część sypialnianą, tak? Tam za tym regałem na tej ścianie, w tamtej wnęce jest łóżko, tak? - upewniał się bo to akurat było dość istotne, tak jak informacja o składowaniu ingrediencji - Jak rozumiem, to na ich bezpieczeństwie zaraz po własnym pani zależy? Nie składuje ich pani w tym pomieszczeniu - stwierdził przesuwając spojrzeniem po szmaragdowych ścianach w poszukiwaniu mebla mogącego robić za jakiegoś rodzaju spiżarkę na alchemiczne wyroby. Nic co widział na taką nie wyglądało - Nie musi mi pani ich pokazywać, czy też wskazywać gdzie pani je ukrywa, jeżeli je pani ukrywa, ale jeżeli mam cokolwiek zaproponować muszę zobaczyć chociaż pokój w którym się znajdują. To czy są tam okna, jaki metraż ma pomieszczenie, czy i jak łączy się z pozostałymi pokojami - to wszystko jest istotne - wyłuszczył sprawę do której mimo wszystko starał się podejść delikatnie chcąc wzbudzić w czarownicy drobną nić zaufania do niego samego - To może nie być takie proste. Minusem tego mieszkania jest jego niewielki metraż i to, że znajduje się w kamienicy - mógłbym nałożyć zaklęcia ostrzegające o tym, że ktoś się zbliża przed budynkiem czy też na klatce schodowej dzięki czemu mogłaby pani wiedzieć z dużym wyprzedzeniem o tym, że ktoś się kręci wokół pani mieszkania, lecz tak skonstruowana pułapka byłaby nieustannie aktywowana przez przypadkowych przechodniów przecinających Pokątną lub innych mieszkańców kamienicy. Pozostają nam do dyspozycji jedynie pułapki uruchamiane w trakcie naruszania miru lub w chwili kiedy do tego naruszenia już doszło. Jest ich szczęśliwie bardzo wiele.
Find your wings
Proponowany układ był przejrzysty, klarowny, oferta z kolei atrakcyjna - dla wielu czarodziejów fakt jednorazowej zapłaty od całego przedsięwzięcia musiał być sporą ulgą. Pytanie, czy opłacało się to samemu Skeeterowi; nie zamierzała jednak pertraktować na swoją niekorzyść. Wren skinęła głową ze zrozumieniem, by później gest ten powtórzyć na zadane przez czarodzieja pytanie.
- Psa. Na okoliczność naszego spotkania zamknęłam go w innym pokoju, nie przepada za obcymi - wyjaśniła. Yuan sam w sobie był już gwarantem bezpieczeństwa, agresywna natura względem nieznanych mu osób sprawiała, że chętnie skakał do gardeł nawet zapowiedzianych gości, jeśli akurat nie było jej w pobliżu, by zachowanie to ukrócić. Tym razem wolała oszczędzić sobie podobnych nieprzyjemności. Natura spotkania była ważna, Chang zależało na jej owocnym finale - skoro już zdecydowała się na zaimplementowanie zaklęć protekcyjnych, niech dojdzie to do skutku. Raz a porządnie. - Tam, gdzie kiedyś była sypialnia, znajduje się moja pracownia. I ingrediencje, o których panu wspominałam. Ich zabezpieczenie jest kluczowe - podkreśliła, zgodziwszy się z założeniem Skeetera. Pierwotnie nie zakładała szczegółowego oprowadzenia go po mieszkaniu, ale nic nie stało na przeszkodzie, by chociaż rzucił okiem na inne z pomieszczeń, ocenił ich predyspozycje do nasiąknięcia magią obronną; ruchem ręki wskazała zatem uprzednio opuszczony korytarz i zaprosiła go w dalsze części mieszkania. Najpierw odwiedzili wspomnianą pracownię. Nie było w niej okien, a pomieszczenie było niemalże równego metrażu co salon; krew schowana była w schładzanych, hebanowych meblach i, dzięki Merlinie, bez ich otwarcia nie mógł zobaczyć żadnej z fiolek. - Zależy mi na wyłącznym dostępie do szafek, poza mną nie otwiera ich nikt inny i tak powinno pozostać - wyjaśniła, by później poprowadzić maga do kolejnego pomieszczenia. Krótko odwiedzili kuchnię, zatrzymali się też przed zamkniętymi drzwiami, których Wren wyjątkowo przed nim nie otworzyła. Dochodził zza nich nieprzyjemny warkot. - Dalej jest już tylko łazienka. Dużo mniejsza. Jedyne okno wychodzi na dach kamienicy. - A w niej jest teraz mój doberman, który nie cieszy się z pana obecności, pragnęła dodać, lecz niosące się echem po korytarzu dźwięki mówiły same za siebie. Zawrócili więc z powrotem do salonu - pokazała mu jeszcze wyjście na patio we wnętrzu kamienicy, niczego nie zatajając, i w końcu odniosła się do preludium propozycji; Charles Skeeter nakreślał jej ograniczenia wynikające z niewielkiej powierzchni, a Wren słuchała go z uwagą, analizowała jego słowa, raz po raz wydając z siebie pomruk akceptacji.
- Fałszywe alarmy usypiałyby czujność - zgodziła się po chwili zamyślenia. Miał rację, przechodniów w okolicy było sporo, mieszkanie znajdowało się w końcu bezpośrednio nad zielarskim sklepikiem. - Cóż, widział pan mieszkanie, panie Skeeter. Czy zrodziło to konkretne pomysły? - Być może potrzebował czegoś jeszcze, zanim będzie mógł przystąpić do działania.
- Psa. Na okoliczność naszego spotkania zamknęłam go w innym pokoju, nie przepada za obcymi - wyjaśniła. Yuan sam w sobie był już gwarantem bezpieczeństwa, agresywna natura względem nieznanych mu osób sprawiała, że chętnie skakał do gardeł nawet zapowiedzianych gości, jeśli akurat nie było jej w pobliżu, by zachowanie to ukrócić. Tym razem wolała oszczędzić sobie podobnych nieprzyjemności. Natura spotkania była ważna, Chang zależało na jej owocnym finale - skoro już zdecydowała się na zaimplementowanie zaklęć protekcyjnych, niech dojdzie to do skutku. Raz a porządnie. - Tam, gdzie kiedyś była sypialnia, znajduje się moja pracownia. I ingrediencje, o których panu wspominałam. Ich zabezpieczenie jest kluczowe - podkreśliła, zgodziwszy się z założeniem Skeetera. Pierwotnie nie zakładała szczegółowego oprowadzenia go po mieszkaniu, ale nic nie stało na przeszkodzie, by chociaż rzucił okiem na inne z pomieszczeń, ocenił ich predyspozycje do nasiąknięcia magią obronną; ruchem ręki wskazała zatem uprzednio opuszczony korytarz i zaprosiła go w dalsze części mieszkania. Najpierw odwiedzili wspomnianą pracownię. Nie było w niej okien, a pomieszczenie było niemalże równego metrażu co salon; krew schowana była w schładzanych, hebanowych meblach i, dzięki Merlinie, bez ich otwarcia nie mógł zobaczyć żadnej z fiolek. - Zależy mi na wyłącznym dostępie do szafek, poza mną nie otwiera ich nikt inny i tak powinno pozostać - wyjaśniła, by później poprowadzić maga do kolejnego pomieszczenia. Krótko odwiedzili kuchnię, zatrzymali się też przed zamkniętymi drzwiami, których Wren wyjątkowo przed nim nie otworzyła. Dochodził zza nich nieprzyjemny warkot. - Dalej jest już tylko łazienka. Dużo mniejsza. Jedyne okno wychodzi na dach kamienicy. - A w niej jest teraz mój doberman, który nie cieszy się z pana obecności, pragnęła dodać, lecz niosące się echem po korytarzu dźwięki mówiły same za siebie. Zawrócili więc z powrotem do salonu - pokazała mu jeszcze wyjście na patio we wnętrzu kamienicy, niczego nie zatajając, i w końcu odniosła się do preludium propozycji; Charles Skeeter nakreślał jej ograniczenia wynikające z niewielkiej powierzchni, a Wren słuchała go z uwagą, analizowała jego słowa, raz po raz wydając z siebie pomruk akceptacji.
- Fałszywe alarmy usypiałyby czujność - zgodziła się po chwili zamyślenia. Miał rację, przechodniów w okolicy było sporo, mieszkanie znajdowało się w końcu bezpośrednio nad zielarskim sklepikiem. - Cóż, widział pan mieszkanie, panie Skeeter. Czy zrodziło to konkretne pomysły? - Być może potrzebował czegoś jeszcze, zanim będzie mógł przystąpić do działania.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Skamander tak właściwie dopiero od niedawana zażywał przyjemności funkcjonowania w świecie sprzedaży usług. Do tej pory przyzwyczajony był do stałej, ministralnej pensji. Nie musiał myśleć nad tym co i ile było warte - po prostu robił co miał robić. Do podobnej struktury starał się dopasować dorywcze zajęcie nakładania pułapek na cudze domostwa. Zrezygnował z upierdliwej zabawy pamiętania i wydziwiania cen za takie czy inne zaklęcie różniące się swą wartością dodatkowo od miejsca w którym były zaklinane - uśrednił stawki które poznał do jednego poziomu i pomnożył przez trzy - bo tyle też mniej więcej spędzał godzin na zbrojeniu cudzego terenu. Domyślał się, że stawka była atrakcyjna po ciągu zgłoszeń i w sumie mu to pasowało. Wolał by ludzie za dużo nie wypytywali tylko korzystali póki mogli. Fakt że mogli dzięki temu zaoszczędzić tylko ich do tego zachęcał.
Odnotował istotny fakt - posiadała psa. Bardzo dobrze. To trochę ułatwiało sprawę. Kiwną potakująco głową w geście zrozumienia kiedy wspomniała o umiejscowieniu pracowni, którą chwilę później mógł obejrzeć. W kwestii łazienki zamierzał zawierzyć czarownicy na słowo. Agresywne zachowanie zwierzęcia nie wzbudzało w nim niepokoju, a zrozumienie. Skamander doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on był pod tym dachem obcym pierwiastkiem.
- Tak więc...zacząłbym od nałożenia na obszar mieszkania zaklęcia nierusz, które sprawia, że użyty przy zaklinaniu danego obszaru przedmiot gwałtownie się rozgrzewa w chwili w której ktoś naruszy granice zaklęcia narzucone na pomieszczenie, teren. Polecałbym by takim przedmiotem była jakaś drobna, noszona na co dzień biżuteria - pierścień, przewieszka w wisiorku. Biżuteria rozgrzeje się jeżeli ktoś panią odwiedzi dając do zrozumienia, że ma pani gości gdziekolwiek by pani w tym czasie nie była - zaproponował - Na salon z kuchnią nałożyłbym bardziej skomplikowane zaklęcie - Nigdziebądź. Intruz przez jakiś czas odnosi wrażenie, że pomieszczenie jest zrujnowane oraz wyludnione. Iluzja jest na tyle silna, że nawet jeżeli znajduje się pani w pomieszczeniu to przez czas działania zabezpieczania jest pani niewidzialna. Możemy pod to pociągnąć również pani czworonożnego lokatora bądź lokatorkę. Jeśli chodzi o łazienkę to największą lukę widzę w tym okienku. Tam to szczerze mówiąc kusi mnie zaimplementowanie niespodzianki. Jest to nieco destruktywne zaklęcie bo w chwili w której jest wykorzystywane przez intruza ulega wybuchnięciu. Okno jest jednak niewielkie, strata też by taka była, a samo w sobie zaklęcie byłoby tak zaskakujące, że bez wątpienia wprawiłaby w panikę potencjalnego złodzieja, a huk natychmiast zainteresowałby gęste w tej części miasta patrole czy choćby sąsiadów którzy po te by posłali - widział tu naprawdę duży potencjał - Jestem jednak skory zrozumieć, że niekoniecznie mogłoby to pani odpowiadać. Strata okna to jednak koszt. Zamiennie, jak na mój gust, pasowałoby tam zaklęcie oślepiające - oczobłysk. Jeżeli drzwi od łazienki zostawiałaby pani uchylone to jeżeli oślepiony intruz nie gibnąłby się w stronę bruku pani towarzysz już by go powitał. Przed pracownią umiejscowiłbym iluzję bogina, a z przezorności we framugę drzwi wmontował lignumo które unieruchomi potencjalnego złodzieja w samym progu - tak to mniej więcej widział. Osobiście sam był zadowolony najbardziej z pomysłu z wybuchającym oknem, lecz tego nie eksponował - Tak to widzę se swojej strony. To jednak pani mieszkanie i jeżeli życzy sobie pani by było inaczej lub ma pani jakieś pytania, zastrzeżenia to zmieniam się w słuch
Odnotował istotny fakt - posiadała psa. Bardzo dobrze. To trochę ułatwiało sprawę. Kiwną potakująco głową w geście zrozumienia kiedy wspomniała o umiejscowieniu pracowni, którą chwilę później mógł obejrzeć. W kwestii łazienki zamierzał zawierzyć czarownicy na słowo. Agresywne zachowanie zwierzęcia nie wzbudzało w nim niepokoju, a zrozumienie. Skamander doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on był pod tym dachem obcym pierwiastkiem.
- Tak więc...zacząłbym od nałożenia na obszar mieszkania zaklęcia nierusz, które sprawia, że użyty przy zaklinaniu danego obszaru przedmiot gwałtownie się rozgrzewa w chwili w której ktoś naruszy granice zaklęcia narzucone na pomieszczenie, teren. Polecałbym by takim przedmiotem była jakaś drobna, noszona na co dzień biżuteria - pierścień, przewieszka w wisiorku. Biżuteria rozgrzeje się jeżeli ktoś panią odwiedzi dając do zrozumienia, że ma pani gości gdziekolwiek by pani w tym czasie nie była - zaproponował - Na salon z kuchnią nałożyłbym bardziej skomplikowane zaklęcie - Nigdziebądź. Intruz przez jakiś czas odnosi wrażenie, że pomieszczenie jest zrujnowane oraz wyludnione. Iluzja jest na tyle silna, że nawet jeżeli znajduje się pani w pomieszczeniu to przez czas działania zabezpieczania jest pani niewidzialna. Możemy pod to pociągnąć również pani czworonożnego lokatora bądź lokatorkę. Jeśli chodzi o łazienkę to największą lukę widzę w tym okienku. Tam to szczerze mówiąc kusi mnie zaimplementowanie niespodzianki. Jest to nieco destruktywne zaklęcie bo w chwili w której jest wykorzystywane przez intruza ulega wybuchnięciu. Okno jest jednak niewielkie, strata też by taka była, a samo w sobie zaklęcie byłoby tak zaskakujące, że bez wątpienia wprawiłaby w panikę potencjalnego złodzieja, a huk natychmiast zainteresowałby gęste w tej części miasta patrole czy choćby sąsiadów którzy po te by posłali - widział tu naprawdę duży potencjał - Jestem jednak skory zrozumieć, że niekoniecznie mogłoby to pani odpowiadać. Strata okna to jednak koszt. Zamiennie, jak na mój gust, pasowałoby tam zaklęcie oślepiające - oczobłysk. Jeżeli drzwi od łazienki zostawiałaby pani uchylone to jeżeli oślepiony intruz nie gibnąłby się w stronę bruku pani towarzysz już by go powitał. Przed pracownią umiejscowiłbym iluzję bogina, a z przezorności we framugę drzwi wmontował lignumo które unieruchomi potencjalnego złodzieja w samym progu - tak to mniej więcej widział. Osobiście sam był zadowolony najbardziej z pomysłu z wybuchającym oknem, lecz tego nie eksponował - Tak to widzę se swojej strony. To jednak pani mieszkanie i jeżeli życzy sobie pani by było inaczej lub ma pani jakieś pytania, zastrzeżenia to zmieniam się w słuch
Find your wings
Potok słów, który opuścił gardło mężczyzny, mówił o doprawdy bogatym doświadczeniu. Wachlarz zaklęć zdawał się mieć w małym palcu, pytanie tylko, czy praktyczna ich część okaże się dla niego równie płynna co teoretyczna; Wren była skora zaryzykować. Mówił z sensem, dużo, wyjaśniał wszystkie szczegóły, jakich mogła nie być pewna jeszcze zanim pytania pojawiły się pośród jej myśli. Skeeterzy rzeczywiście byli diabłami swych dziedzin, ich umysły uwodziły gęsto nagromadzoną wiedzą i nagle, w typowym dla siebie odruchu, czarownica chciała nauczyć się wszystkiego tego, co wiedział on. Nie mogła jednak zapytać wprost: przecież Charles brał za swoje usługi pieniądze, a jego konkurencja na rynku nie buchała Merlin raczy wiedzieć jaką popularnością, nawet w czasie wojny, zamieszek plądrujących kraj. Zdecydowała, że zamiast prosić go o przysługę, nieznajomego, o usposobieniu kompletnie obcym, wróci do książek.
Słuchała go w ciszy, z oczywistą uwagą, a gdy wspomniał o małym przedmiocie mającym rozgrzać się pod wpływem przekroczenia progu przez niechcianą osobę Wren zamyśliła się na moment. Nie przepadała za biżuterią, pierścionki gubiła w iście magicznych i nierozszyfrowanych okolicznościach, o kolczykach nie było mowy. Czy miała coś, co nie spadłoby ze szczupłego ciała w trymiga?
- Chwileczkę - poprosiła w zadumie, po czym podeszła do wysokiej, ciemnej szafy stojącej w kącie salonu. W niedużej, perłowego koloru szkatułce trzymała pamiątki rodzinne, które w sekrecie przekazał jej dziadek, zabronił wspominać o tym matce; Wren przeszukiwała ją chwilę pieczołowicie, nim ze środka wyciągnęła długi wisior wykonany ze srebra. Medalion kształtem przypominał czaplę złożoną z niebieskich i czerwonych kamieni. Zamykając puzderko i regał, wróciła do Charlesa i delikatnym ruchem przekazała mu błyskotkę. - Czy to wystarczy do nierusz? - Na alternatywę nie miała pomysłu. Wszelkie błyskotki otrzymane od matki spoczywały na dnie zapomnianej szuflady, z pewnością mniej cenne i godne pożałowania w przypadku zguby, ale Wren nie zamierzała pozwolić im dotykać jej ciała w żadnym stopniu.
Reszta propozycji była na tyle klarowna, iż właściwie zgodziła się bez wahania.
- Proszę działać wedle pańskiego uznania, panie Skeeter. Pułapka na oknie brzmi rozsądnie, mam nadzieję, że złodziej solidnie połamie się spadając z tej wysokości. Niech będzie tutaj najbezpieczniej, jak to tylko możliwe - zdecydowała, zdeterminowana, dziwnie podekscytowana perspektywą pierwszego włamania pozwalającego na sprawdzenie umiejętności maga. Z tyloma zabezpieczeniami czułaby się niczym w fortecy, małym zamku niemożliwym do oblężenia. Czy plotki o serii włamań na Pokątnej były tylko plotkami, a jeśli tak, dlaczego? - Wyprowadzę psa do innego pokoju gdy będzie pan chciał wejść do łazienki. - Mieszkanie było niewielkie, ale nie na tyle, by z Yuanem mogli minąć się w bezpiecznych okolicznościach, bez drażnienia jednego i drugiego. - Życzy pan sobie na czas pracy kawę, herbatę? Domyślam się, że rzucenie tylu silnych zaklęć odciśnie piętno zmęczeniem - a ja nie chciałabym zeskrobywać pana z podłogi na wypadek omdlenia, jeśli okaże się pan mięczakiem.
Słuchała go w ciszy, z oczywistą uwagą, a gdy wspomniał o małym przedmiocie mającym rozgrzać się pod wpływem przekroczenia progu przez niechcianą osobę Wren zamyśliła się na moment. Nie przepadała za biżuterią, pierścionki gubiła w iście magicznych i nierozszyfrowanych okolicznościach, o kolczykach nie było mowy. Czy miała coś, co nie spadłoby ze szczupłego ciała w trymiga?
- Chwileczkę - poprosiła w zadumie, po czym podeszła do wysokiej, ciemnej szafy stojącej w kącie salonu. W niedużej, perłowego koloru szkatułce trzymała pamiątki rodzinne, które w sekrecie przekazał jej dziadek, zabronił wspominać o tym matce; Wren przeszukiwała ją chwilę pieczołowicie, nim ze środka wyciągnęła długi wisior wykonany ze srebra. Medalion kształtem przypominał czaplę złożoną z niebieskich i czerwonych kamieni. Zamykając puzderko i regał, wróciła do Charlesa i delikatnym ruchem przekazała mu błyskotkę. - Czy to wystarczy do nierusz? - Na alternatywę nie miała pomysłu. Wszelkie błyskotki otrzymane od matki spoczywały na dnie zapomnianej szuflady, z pewnością mniej cenne i godne pożałowania w przypadku zguby, ale Wren nie zamierzała pozwolić im dotykać jej ciała w żadnym stopniu.
Reszta propozycji była na tyle klarowna, iż właściwie zgodziła się bez wahania.
- Proszę działać wedle pańskiego uznania, panie Skeeter. Pułapka na oknie brzmi rozsądnie, mam nadzieję, że złodziej solidnie połamie się spadając z tej wysokości. Niech będzie tutaj najbezpieczniej, jak to tylko możliwe - zdecydowała, zdeterminowana, dziwnie podekscytowana perspektywą pierwszego włamania pozwalającego na sprawdzenie umiejętności maga. Z tyloma zabezpieczeniami czułaby się niczym w fortecy, małym zamku niemożliwym do oblężenia. Czy plotki o serii włamań na Pokątnej były tylko plotkami, a jeśli tak, dlaczego? - Wyprowadzę psa do innego pokoju gdy będzie pan chciał wejść do łazienki. - Mieszkanie było niewielkie, ale nie na tyle, by z Yuanem mogli minąć się w bezpiecznych okolicznościach, bez drażnienia jednego i drugiego. - Życzy pan sobie na czas pracy kawę, herbatę? Domyślam się, że rzucenie tylu silnych zaklęć odciśnie piętno zmęczeniem - a ja nie chciałabym zeskrobywać pana z podłogi na wypadek omdlenia, jeśli okaże się pan mięczakiem.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Od niedawna korzystał ze zdobytej jako auror wiedzy w ten sposób. Początkowo nie do końca potrafił wycenić użyteczność niektórych zaklęć w takim czy innym miejscu lecz już po tygodniu był zadowolony z nabieranej w tej dziedzinie swobody. Koniec końców to wszystko wiedział, to wszystko umiał. Zmienił się jedynie sposób postrzegania użyteczności posiadanych umiejętności. Dodatkowo niezaprzeczalnie wpływ na rozwinięcie skrzydeł miały zajęcia z numerologii Olivandera i skoro już teraz dzięki tej skąpej lekcji widział magię inaczej to jak by to wyglądało, gdyby tą wiedzę pogłębił...? Zachłysnąłby się tą myślą, gdyby nie fakt, że jego uwaga skupiona była w pełni na powierzonym mu zadaniu ufortyfikowania niewielkiego mieszkania skośnookiej czarownicy. Nie umiejąc określić, jaką wiedzę posiadała w kwestii zaklęć zabezpieczających postanowił wyjaśnić jej wszystko od podstaw w sposób wyczerpujący z dokładnym omówieniem planu rozlokowania ich działania. Chyba tym udało mu się kupić zaufanie bo o czym innym mogło świadczyć to, że właściwie na koniec postanowiła w pełni zawierzyć jego ocenie? Skamander poczuł przyjemne ukłucie satysfakcji.
Stał w miejscu pozostając tam, gdzie go właścicielka mieszkania pozostawiła wyczekując na chwilę w której powróciła do niego z wynalezioną biżuterią. Niebiesko-czerwona czapla spozierała na niego już w samej dłoni prezentując się z wyszukaną gracją. Lubił biżuterię, a ta do tego była w jego guście. Kusiło go by wyceniającym spojrzeniem przymierzyć wisior do dekoltu czarownicy tym bardziej iż miała na sobie granatową szatę, która doskonale korespondowałaby z barwami oprawionych w chłodne srebro kamieni. Powstrzymał jednak to estetyczne łakomstwo.
- O ile nie jest w żaden sposób już zaklęta to nada się idealnie - osądził dopiero teraz przelewając spojrzenie na ciemne tęczówki Wren szukając zapewnienia na coś czego już w tym momencie się domyślał - nie czuł od strony biżuterii magii choć nie zamierzał uznawać tego za pewnik. Dopiero uczył się sposobów postrzegania magii i nie był w tym biegły. Jak na razie - To bardziej kradnie czas niż energię - sprostował tak też postrzegając cały proces. Samo utrzymanie skupienia nie było dla niego takie znów obciążające - jako auror nie raz zmuszony był wykazywać się uwagą w dużo gorszych warunkach, pod dosłownie śmiertelną presją. Tu, w tym niewielkim szmaragdowym mieszkanku... to była przyjemność - Niemniej - dziękuję za propozycję, jednak nie skorzystam - nie chciał kosztować uprzejmości bo to przeważnie groziło cichym przyzwoleniem do napoczęcia niezobowiązujących rozmów o sprawach mniej lub bardziej prywatnych co już nie koniecznie było mu na rękę. Wolał trzymać się sztywno nakreślonych zawodowych granic na poziomie klient - usługodawca tylko po to by w kolejnej chwili zwyczajnie zniknąć za zamkniętymi drzwiami. tak było najlepiej - Jak już wspomniałem, cały proces może trochę potrwać. Nawet kilka godzin. Jeżeli ma pani jakieś domowe zajęcia to proszę czuć się swobodnie. Nie będziemy sobie wchodzić w drogę. Dam pani znać kiedy będę potrzebował przeprowadzić psa - mówiąc to ściągną wierzchnią część szaty odkrywając białą koszulę, jak i zsuną z głowy kapelusz. Nadmiar garderoby przełożył przez oparcie fotela. W dłoni ciągle trzymał ofiarowany mu wisiorek za zaklinanie którego wziął się w pierwszej kolejności. Różdżką obwiódł ramy pomieszczeń starannie rozlewając po podłodze uchodzącą z końca różdżki białą magię. Nie sposób było ją dostrzec gołym okiem, lecz delikatnie skrząca się miejscami podłoga była zapewnieniem, że w tym momencie na terenie kawalerki dzieje się magia, której kwintesencja działania zamknięta została w gustownym wisiorku. Bardziej wymagającym zaklęciem był nigdziebądź. Skamander ze starannością zaczął wić białą magię, której największa moc miała ogniskować się zaraz za drzwiami, w przedpokoju, jak również w salono-sypialni do której można było dostać się przez wychodzące na ulicę okna. Iluzje nie stanowiły dla niego przeważnie specjalnego wyzwania bo opierały się przeważnie na magii uroku. Ta jednak była specjalna. Przyszyta do miejsca. Mająca być wrażliwą na obcych. Musiała składać się z białej magii. I tak też się stało.
|Nakładam nierusz na teren całego mieszkania. Przedmiotem połączonym z zaklęciem jest wisiorek czapli; Nakładam nigdziebądź na przedpokój i salon z sypialnią z uwzględnieniem że lokatorami jest Wren i jej pies
Stał w miejscu pozostając tam, gdzie go właścicielka mieszkania pozostawiła wyczekując na chwilę w której powróciła do niego z wynalezioną biżuterią. Niebiesko-czerwona czapla spozierała na niego już w samej dłoni prezentując się z wyszukaną gracją. Lubił biżuterię, a ta do tego była w jego guście. Kusiło go by wyceniającym spojrzeniem przymierzyć wisior do dekoltu czarownicy tym bardziej iż miała na sobie granatową szatę, która doskonale korespondowałaby z barwami oprawionych w chłodne srebro kamieni. Powstrzymał jednak to estetyczne łakomstwo.
- O ile nie jest w żaden sposób już zaklęta to nada się idealnie - osądził dopiero teraz przelewając spojrzenie na ciemne tęczówki Wren szukając zapewnienia na coś czego już w tym momencie się domyślał - nie czuł od strony biżuterii magii choć nie zamierzał uznawać tego za pewnik. Dopiero uczył się sposobów postrzegania magii i nie był w tym biegły. Jak na razie - To bardziej kradnie czas niż energię - sprostował tak też postrzegając cały proces. Samo utrzymanie skupienia nie było dla niego takie znów obciążające - jako auror nie raz zmuszony był wykazywać się uwagą w dużo gorszych warunkach, pod dosłownie śmiertelną presją. Tu, w tym niewielkim szmaragdowym mieszkanku... to była przyjemność - Niemniej - dziękuję za propozycję, jednak nie skorzystam - nie chciał kosztować uprzejmości bo to przeważnie groziło cichym przyzwoleniem do napoczęcia niezobowiązujących rozmów o sprawach mniej lub bardziej prywatnych co już nie koniecznie było mu na rękę. Wolał trzymać się sztywno nakreślonych zawodowych granic na poziomie klient - usługodawca tylko po to by w kolejnej chwili zwyczajnie zniknąć za zamkniętymi drzwiami. tak było najlepiej - Jak już wspomniałem, cały proces może trochę potrwać. Nawet kilka godzin. Jeżeli ma pani jakieś domowe zajęcia to proszę czuć się swobodnie. Nie będziemy sobie wchodzić w drogę. Dam pani znać kiedy będę potrzebował przeprowadzić psa - mówiąc to ściągną wierzchnią część szaty odkrywając białą koszulę, jak i zsuną z głowy kapelusz. Nadmiar garderoby przełożył przez oparcie fotela. W dłoni ciągle trzymał ofiarowany mu wisiorek za zaklinanie którego wziął się w pierwszej kolejności. Różdżką obwiódł ramy pomieszczeń starannie rozlewając po podłodze uchodzącą z końca różdżki białą magię. Nie sposób było ją dostrzec gołym okiem, lecz delikatnie skrząca się miejscami podłoga była zapewnieniem, że w tym momencie na terenie kawalerki dzieje się magia, której kwintesencja działania zamknięta została w gustownym wisiorku. Bardziej wymagającym zaklęciem był nigdziebądź. Skamander ze starannością zaczął wić białą magię, której największa moc miała ogniskować się zaraz za drzwiami, w przedpokoju, jak również w salono-sypialni do której można było dostać się przez wychodzące na ulicę okna. Iluzje nie stanowiły dla niego przeważnie specjalnego wyzwania bo opierały się przeważnie na magii uroku. Ta jednak była specjalna. Przyszyta do miejsca. Mająca być wrażliwą na obcych. Musiała składać się z białej magii. I tak też się stało.
|Nakładam nierusz na teren całego mieszkania. Przedmiotem połączonym z zaklęciem jest wisiorek czapli; Nakładam nigdziebądź na przedpokój i salon z sypialnią z uwzględnieniem że lokatorami jest Wren i jej pies
Find your wings
Wspomnienia na temat rodzinnej biżuterii nie sugerowały, by błyskotki miały styczność z magią - dziadek z pewnością przekazałby jej odpowiednią informację, gdyby przesiąkała je zmodyfikowana natura, tymczasem Wren nie słyszała oń nic więcej poza tym, ile pokoleń upiększały. Jeszcze w Chinach, tam, dokąd nie sięgał jej wzrok, a gdzie gnały marzenia; gdy otwarcie zaoferowano przekazanie jubilerskich dóbr młodszym Changom, Yolanda Sykes, jej matka, zaperzyła się twierdzeniem, że nie potrzebowali jałmużny, że razem z mężem zapracują od podstaw na własne bogactwo. Coś uwierało ją w orientalnym pochodzeniu małżonka i jego krewnych. Coś irracjonalnego, coś, co na przestrzeni kolejnych lat wbiło klin między nią a jej córkę. Mogła udławić się swoją brytyjską dumą.
- Z tego co mi wiadomo powinna być czysta - odparła zatem zgodnie ze swym przekonaniem, umowna klątwa zrodzona z przewrażliwionego umysłu niemądrej rodzicielki nie miała żadnej mocy sprawczej, nie mogła zniweczyć ich planu.
Wren skinęła z głową, gdy uprzejmie odmówił napoju - myślał, że planowała go otruć, by nie zapłacić za nakładanie czarów? - i wydała z siebie cichy pomruk zrozumienia na zapewnienie o spędzeniu najbliższych kilku godzin w jego towarzystwie. Nie planowała tego dnia opuszczać domu; owieczki były bezpieczne, zamówienia na ich krew wysłane, bieżące zakupy spożywcze odhaczone z listy zadań - i jeżeli Skeeter nie był tak gadatliwy, jak wcześniej rzeczowo wyjaśniał planowane przez siebie czynności, czarownica mogła cieszyć się spokojnym popołudniem z daleka od widma londyńskich zamieszek.
- Rozumiem. W takim razie nie będę panu przeszkadzać, proszę działać. - Wren usiadła na kanapie, przyciągając do siebie czarny płat materiału i przybory do szycia, gładkim ruchem odnalazła ostatnio poczynione szwy wymagające kontynuacji; kruczą nić nawlokła na igłę za pomocą zaklęcia i już miała zabierać się do pracy, gdy skrywana dotąd myśl okazała się zwycięska, a słowa niemal mimowolnie opuściły gardło. - Jeśli pańskie starania okażą się niesatysfakcjonujące, panie Skeeter, czy wyjdzie pan oknem z łazienki? Po nałożeniu na nie pułapki, oczywiście. - Nie patrzyła na niego, jeszcze nie, w oczach pląsały z kolei ogniki rozbawienia. To mógłby być ciekawy widok. Poświęciłaby nawet te parę galeonów na odbudowę szkody wyrządzonej budynkowi, byle tylko zobaczyć praktyczną część działania zaklęć, z którymi nie miała na co dzień styczności; jako handlarz Wren ręczyła głową za skuteczne działanie jej flagowego specyfiku, czy Charles był na tyle pewny swoich umiejętności, by uczynić to samo?
Pierwsze ruchy igłą rozlały się przyjemnym spokojem po świadomości. Krawiectwo było odprężające, tworzyło coś z pozornie niczego, ale gdy kraniec różdżki mężczyzny rozświetlił się białomagiczną energią, kątem oka spojrzała na to, co robił. Przyglądała mu się uważnie, wtedy, gdy sam nie mógł tego dojrzeć - niechybnie czuł na plecach, na karku, jej świdrujące, ciekawe spojrzenie, musiał. Nawet jeśli starała się nie być nachalną, głód niewypracowanej magii brał nad nią siłę, nakazywał raz po raz powracać wzrokiem w jego kierunku, napawać się doświadczeniem tak długo, jak zajmował się salonem.
- Z tego co mi wiadomo powinna być czysta - odparła zatem zgodnie ze swym przekonaniem, umowna klątwa zrodzona z przewrażliwionego umysłu niemądrej rodzicielki nie miała żadnej mocy sprawczej, nie mogła zniweczyć ich planu.
Wren skinęła z głową, gdy uprzejmie odmówił napoju - myślał, że planowała go otruć, by nie zapłacić za nakładanie czarów? - i wydała z siebie cichy pomruk zrozumienia na zapewnienie o spędzeniu najbliższych kilku godzin w jego towarzystwie. Nie planowała tego dnia opuszczać domu; owieczki były bezpieczne, zamówienia na ich krew wysłane, bieżące zakupy spożywcze odhaczone z listy zadań - i jeżeli Skeeter nie był tak gadatliwy, jak wcześniej rzeczowo wyjaśniał planowane przez siebie czynności, czarownica mogła cieszyć się spokojnym popołudniem z daleka od widma londyńskich zamieszek.
- Rozumiem. W takim razie nie będę panu przeszkadzać, proszę działać. - Wren usiadła na kanapie, przyciągając do siebie czarny płat materiału i przybory do szycia, gładkim ruchem odnalazła ostatnio poczynione szwy wymagające kontynuacji; kruczą nić nawlokła na igłę za pomocą zaklęcia i już miała zabierać się do pracy, gdy skrywana dotąd myśl okazała się zwycięska, a słowa niemal mimowolnie opuściły gardło. - Jeśli pańskie starania okażą się niesatysfakcjonujące, panie Skeeter, czy wyjdzie pan oknem z łazienki? Po nałożeniu na nie pułapki, oczywiście. - Nie patrzyła na niego, jeszcze nie, w oczach pląsały z kolei ogniki rozbawienia. To mógłby być ciekawy widok. Poświęciłaby nawet te parę galeonów na odbudowę szkody wyrządzonej budynkowi, byle tylko zobaczyć praktyczną część działania zaklęć, z którymi nie miała na co dzień styczności; jako handlarz Wren ręczyła głową za skuteczne działanie jej flagowego specyfiku, czy Charles był na tyle pewny swoich umiejętności, by uczynić to samo?
Pierwsze ruchy igłą rozlały się przyjemnym spokojem po świadomości. Krawiectwo było odprężające, tworzyło coś z pozornie niczego, ale gdy kraniec różdżki mężczyzny rozświetlił się białomagiczną energią, kątem oka spojrzała na to, co robił. Przyglądała mu się uważnie, wtedy, gdy sam nie mógł tego dojrzeć - niechybnie czuł na plecach, na karku, jej świdrujące, ciekawe spojrzenie, musiał. Nawet jeśli starała się nie być nachalną, głód niewypracowanej magii brał nad nią siłę, nakazywał raz po raz powracać wzrokiem w jego kierunku, napawać się doświadczeniem tak długo, jak zajmował się salonem.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Jeszcze rok temu najpewniej sam szukałby kontaktu, nici porozumienia z obcą mu kobietą odnajdując w niezobowiązującej wymianie zdań przyjemność. W końcu lubił ludzi, obracać się wśród nich, poznawać, bawić się rozmową, słowem... zaskakujące jak czas, wydarzenia mogą wymusić na człowieku zmiany. Cudza dociekliwość nie była mu na rękę. Ograniczał też i swoją nie chcąc dać innym furtki do rozmowy, do tego by musiał wymyślać na temat Skeetera jakieś fakty. Utrzymanie surowych, ściśle zawodowych kontaktów było najwygodniejsze, najbardziej praktyczne i tego się trzymał nie przejmując się tym, iż być może swoim zachowaniem zdążył urazić gościnność czarownicy bo przecież wcale nie był tu gościem - był gotowy wielokrotnie o tym przypominać. Szczęśliwie okazało się, że nie było ku temu potrzeby. Wiedźma ze względną swobodą zajęła się sobą sprawiając, że mógł skupić się na pracy co też zrobił rozkładając zabezpieczenia początkowo na terenie salono-kuchni, jak i przedpokoju przelewając swoje zainteresowanie w tym momencie na obszar pracowni. Drzwi otworzył na oścież tak by mieć jak najlepszy dostęp do framugi. Przeciągnął dłonią po drewnie sprawdzając, czy te aby na pewno wytrzyma moc zaklęcia, które zamierzał w nie wtłoczyć, ocenić jego rodzaj. Zyskawszy pewność rozpoczął mozolny proces implementowania zaklęcia mające powołać do życia drewno. Sprawić, że z płaskich powierzchni wyłoniła się pętające intruza gałęzie, pnącza. Gdy skończył przetarł kciukiem i wskazującym palcem oczy. podniósł się na nogi przymykając drzwi rozpoczynając wicie iluzji bogina. Było to całkiem rozluźniające. A przynajmniej byłoby gdyby nie czuł jak opiera oczy na jego plecach lub wodzi za ruchami wijącej się w jego ręce różdżki.
- Nie - wyjdę drzwiami - zawyrokował ze spokojem nie odrywając się od pracy i dzieląc z wprawą swoją uwagę na dwoje - Proszę nie zrozumieć mnie źle - przykładanie jakichś subiektywnych, nie mających znaczenia miar do mojej pracy to już pani problem z którym to pozostawię panią już sam na sam - czym była miara satysfakcji? Jakie miała jednostki? Wartość? Pomijając jej abstrakcyjność użyteczność w próbie wycenienia za jej pomocą wartości czegoś czysto teoretycznego... bo niby jak miała zamiar sprawdzić działanie nakładanych pułapek w tym momencie? Czy może miał być to jakiś żart którego nie zrozumiał? Lub też próba zmuszenia go do obniżenia ceny...? - Stawka za usługę nie podlega negocjacji - podkreślił na wszelki wypadek tak, jakby wydawało się że istniała szansa na potencjalne pertraktacje - nie istniała - Może pani przeprowadzić już czworonoga do pracowni.
|Lignumo na drzwi do pracowni. Strach na gremliny przed drzwiami do pracowni.
- Nie - wyjdę drzwiami - zawyrokował ze spokojem nie odrywając się od pracy i dzieląc z wprawą swoją uwagę na dwoje - Proszę nie zrozumieć mnie źle - przykładanie jakichś subiektywnych, nie mających znaczenia miar do mojej pracy to już pani problem z którym to pozostawię panią już sam na sam - czym była miara satysfakcji? Jakie miała jednostki? Wartość? Pomijając jej abstrakcyjność użyteczność w próbie wycenienia za jej pomocą wartości czegoś czysto teoretycznego... bo niby jak miała zamiar sprawdzić działanie nakładanych pułapek w tym momencie? Czy może miał być to jakiś żart którego nie zrozumiał? Lub też próba zmuszenia go do obniżenia ceny...? - Stawka za usługę nie podlega negocjacji - podkreślił na wszelki wypadek tak, jakby wydawało się że istniała szansa na potencjalne pertraktacje - nie istniała - Może pani przeprowadzić już czworonoga do pracowni.
|Lignumo na drzwi do pracowni. Strach na gremliny przed drzwiami do pracowni.
Find your wings
Zdecydowanie nie był spokrewniony z Leopoldem Skeeterem. Tam, gdzie w poczciwym staruszku drzemała gotowość do przekomarzania, do podszytych sarkazmem uwag, on dławił je w zalążku, skupiony na pracy, pogrążony w koncentracji wymaganej do rzucenia następnej inkantacji; być może nie powinna go za to winić. Jak wielkie poczucie humoru mógł mieć ktoś zarabiający na życie ochroną innych? Wystarczyło spojrzeć na przykład magipolicji, wiedźmiej straży, czy nawet pochmurnych urzędników uwijających się wzdłuż ministerialnych korytarzy. Ostatnia wizyta w ich dominium papierzysk i procedur utwierdzała w przekonaniu, że dementorzy wcale nie byli jedynymi istotami zdolnymi pozbawić człowieka wszelkiej radości; aż dziwne, że w kwietniu nie utrudnili jej rejestracji różdżki, jedynie próbując zastrzelić ją gromem z jasnego nieba wiedzionym spojrzeniem. Wren przekrzywiła głowę na dźwięk słów maga i dopiero wtedy pozwoliła mu pracować w spokoju - odwróciła wzrok od jego poczynań, nagle do cna zainteresowana krawiecką robótką. Uraził dumę, nie zasługiwał zatem na audytorium i podziw.
- A ja nie zamierzam pana oszukiwać, panie Skeeter - stwierdziła lekko, z pewną wyniosłością, minimalnym jej śladem. Po tych słowach czarownica podniosła się z kanapy i ruszyła w stronę regału, z jednej z szuflad wyciągając skórzaną sakiewkę niewielkich rozmiarów. Jej wnętrze wypełnione było co rusz brzdękającymi o siebie monetami. - Tak jak się umawialiśmy - zapewniła i położyła zapłatę na stole, niech pofatyguje się po nią sam. - Proszę przeliczyć. Niech będzie o jeden problem mniej. - Kiedy praca zostanie skończona, a wszystkie zaklęcia zabezpieczą miejsca, o których tak gorliwie jej wcześniej wspominał. Wtedy proszę przeliczyć. Z jednej strony było to naturalne, że jej nie ufał, nie wykraczał poza absolutną konieczność, absurdalne minumum: spotkali się przecież pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz, ich wspólnym celem było tylko i wyłącznie przeprowadzenie prostej transakcji - a mimo to Wren nie mogła oprzeć się wrażeniu, że, jak na profesjonalistę spędzającego w jej otoczeniu kilka godzin, był okrutnie sztywny, niemalże nieuprzejmy. Czy to dlatego, że była jedynie handlarką z Pokątnej, nie szlachcianką w atłasach i jedwabiach? Kiedyś mu pokaże. Napiszą o niej w gazecie jako najbogatszej czarownicy, która na swe bogactwo zapracowała ciężką pracą, a on zda sobie sprawę, że sprzed nosa uciekła mu perspektywa sowitego napiwku. Ale to przecież już pana problem.
Skinąwszy głową wyprowadziła Yuana z łazienki, lecz nie do pracowni, a do kuchni, gdzie zamknęła go za drzwiami. Wśród szafek wypełnionych mugolską krwią mógł narobić więcej zamieszania niż porządku.
- A ja nie zamierzam pana oszukiwać, panie Skeeter - stwierdziła lekko, z pewną wyniosłością, minimalnym jej śladem. Po tych słowach czarownica podniosła się z kanapy i ruszyła w stronę regału, z jednej z szuflad wyciągając skórzaną sakiewkę niewielkich rozmiarów. Jej wnętrze wypełnione było co rusz brzdękającymi o siebie monetami. - Tak jak się umawialiśmy - zapewniła i położyła zapłatę na stole, niech pofatyguje się po nią sam. - Proszę przeliczyć. Niech będzie o jeden problem mniej. - Kiedy praca zostanie skończona, a wszystkie zaklęcia zabezpieczą miejsca, o których tak gorliwie jej wcześniej wspominał. Wtedy proszę przeliczyć. Z jednej strony było to naturalne, że jej nie ufał, nie wykraczał poza absolutną konieczność, absurdalne minumum: spotkali się przecież pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz, ich wspólnym celem było tylko i wyłącznie przeprowadzenie prostej transakcji - a mimo to Wren nie mogła oprzeć się wrażeniu, że, jak na profesjonalistę spędzającego w jej otoczeniu kilka godzin, był okrutnie sztywny, niemalże nieuprzejmy. Czy to dlatego, że była jedynie handlarką z Pokątnej, nie szlachcianką w atłasach i jedwabiach? Kiedyś mu pokaże. Napiszą o niej w gazecie jako najbogatszej czarownicy, która na swe bogactwo zapracowała ciężką pracą, a on zda sobie sprawę, że sprzed nosa uciekła mu perspektywa sowitego napiwku. Ale to przecież już pana problem.
Skinąwszy głową wyprowadziła Yuana z łazienki, lecz nie do pracowni, a do kuchni, gdzie zamknęła go za drzwiami. Wśród szafek wypełnionych mugolską krwią mógł narobić więcej zamieszania niż porządku.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
W duchu sapną, a w rzeczywistości mrukną pod nosem przyjmując jej słowa do informacji by następnie bez zbędnego filozofowania kontynuować procesy zbrojenia przestrzeni pracowni. Może i wychodził na gbura, lecz w zasadzie spływało to po nim jak woda po kaczce biorąc pod uwagę jakie to inne łatki w oczach innych zyskiwał. W końcu nie był ani małpą cyrkową, ani przyjacielem mającym jej zagłuszać mniej lub bardziej męczącą ciszę. Może przez takie tez nastawienie nie zdołał albo po prostu nie chciał nawet próbować wyłapywać zachęty do żartów i przekomarzań. Chciał zrobić to co do niego należało i wyjść - tego się trzymał. Po zakończeniu prac poświęconych pomieszczeniu z pracownią czekał aż pies zwolni mu łazienkę (bez względu na to, jak to brzmi). Po oddelegowaniu czworonożnego zagrożenia wślizgną się do niej podejmując dalszych zbrojeń. Oddzielony ścianą od kobiety, z poczuciem większego spokoju nie zmąconego nieustanną obserwacją czuł się swobodniej. Nie miał jej za złe tego, że patrzyła mu na ręce bo sam chciałby dopilnować tego by praca była wykonana porządnie (a przynajmniej tak interpretował jej nadmierną uwagę). Nie miał jednak i sobie nic do zarzucenia. Z czystym sumieniem zbliżył się do okna na które miał zamiar nałożyć niespodziankę. Podwiną nieco rękawy by swobodniej manewrować uniesionymi ramionami doskonale zdając sobie sprawę z delikatności z jaką musiał operować przy przelewaniu magii na oprawioną w drewniane ramy okna szybę. Musiała być odpowiednio wyważona by nie zniszczyć jej choćby i już teraz. Wszystko jednak zdawało się pójść po jego myśli do tego na tyle sprawnie, że prócz rozszerzeniem działania nierusz i na to miejsce zaczął wić magię mającą w chwili aktywowania jej zaatakować z oślepiającą mocą oczy potencjalnego intruza. Oczobłysk, bo tak się nazywała montowana pułapka, zawsze dawała radę.
Po skończeniu swych zmagań poprawił rękawy koszuli i pojawił się w salonokuchni przystając przy fotelu na którym złożył swoje wierzchnie okrycie. Sięgnął po nie - Skończyłem - stwierdził wsuwając ramiona w rękawy, a potem nakrywając głowę kapeluszem. Podszedł do miejsca w którym kobieta wcześniej w sposób dość pretensjonalny poinformowała go o tym, że tu spoczywa jego dola. Przed tym jak uniósł mieszek, odłożył na stół zaklętą biżuterię - Zalecałbym wstrzymać się ze stosowaniem do jutra na terenie mieszkania zaklęć stricte obszarowych i to właściwie tyle - przeliczane monety z brzękiem przelewały się z wnętrza sakiewki, na jego dłonie i z powrotem. Wszystko zdawało się zgadzać. Na koniec ściągną rzemień uniemożliwiając im ucieczkę - Do widzenia - mruknął kierując swoje kroki do drzwi wyjściowych za którymi to też znikną.
|Niespodzianka na okienko w łazience. Oczobłysk w łazience.
|zt x2
Po skończeniu swych zmagań poprawił rękawy koszuli i pojawił się w salonokuchni przystając przy fotelu na którym złożył swoje wierzchnie okrycie. Sięgnął po nie - Skończyłem - stwierdził wsuwając ramiona w rękawy, a potem nakrywając głowę kapeluszem. Podszedł do miejsca w którym kobieta wcześniej w sposób dość pretensjonalny poinformowała go o tym, że tu spoczywa jego dola. Przed tym jak uniósł mieszek, odłożył na stół zaklętą biżuterię - Zalecałbym wstrzymać się ze stosowaniem do jutra na terenie mieszkania zaklęć stricte obszarowych i to właściwie tyle - przeliczane monety z brzękiem przelewały się z wnętrza sakiewki, na jego dłonie i z powrotem. Wszystko zdawało się zgadzać. Na koniec ściągną rzemień uniemożliwiając im ucieczkę - Do widzenia - mruknął kierując swoje kroki do drzwi wyjściowych za którymi to też znikną.
|Niespodzianka na okienko w łazience. Oczobłysk w łazience.
|zt x2
Find your wings
wpadają do mnie goście
Znajoma sowa uderzająca dzióbkiem o szybę pozwoliła jej w końcu opuścić pracownię. Po ilu godzinach? Pamiętała przejście przez zabezpieczone zaklęciami drzwi o wczesnym świcie, nie do końca jeszcze przytomna, a teraz, gdy zamykała je za sobą, słońce powoli chyliło się ku linii horyzontu. Śpiące, zmęczone, podobnie jak ona - widząca ostatnie promyki umierającego dnia w szumnej obietnicy egzotycznego alkoholu dzierżonego przez przyjaciela zmierzającego w jej kierunku. Daniel ponownie stał się bohaterem. Po tym wszystkim, po tym, jak od środka rozpierała ją czarna pustka, niczym rozwijająca się we wnętrznościach choroba przybierając coraz to większe, obezwładniające wymiary. Była sama. Ostatnio bardziej niż dotychczas, skłócona z matką chyba już na dobre, tonąca w gąszczu coraz to nowszych obowiązków zawodowych odciągających myśli od stagnacji czekającej w domu. Żeby zająć czymś zatruty umysł, szydełkowała. Cokolwiek, coś, co nie przypominało nawet jakiejkolwiek części garderoby - może koc dla Yuana na chłodniejsze, letnie wieczory? Może dywanik do łazienki, lub coś, co po prostu spali dla przyjemności spoglądania w płomienie? Nie miała pojęcia. Obok kłębka czarnej wełny spoczywały chińskie zapiski, krótkie słowa z angielskim tłumaczeniem, które kiedyś, w zamierzchłych, dziecięcych czasach podarował jej dziadek, licząc, że pewnego dnia zawładnie rodzimym językiem; przez lata musiała chować je przed Euclid Chang, sumiennie wypleniającą z ich domu wszelkie przejawy orientalnej kultury. Dziś sięgnęła po nie tylko dlatego, by zająć czymś mózg. Raz po raz powtarzała obco brzmiące wyrazy, niepewna, czy w ogóle robi to poprawnie - bo nie istniał już żaden nauczyciel skory oszlifować pierwsze kroki na nieznanym polu. Zhong umarł, a wraz z nim ostatni bastion, ten swego rodzaju fundament podtrzymujący utraconą tradycję.
Dźwięk pazurów drapiących radośnie o drzwi, później szczeknięcie zapowiadające nadejście - czyżby Daniel sprawił sobie czworonoga? Wren zmrużyła oczy, wydawało jej się, że zna tembr tego szczekania, na które zaraz z ochotą odpowiedział Yuan, podnosząc się z wygospodarowanego dlań kojca i ruszając w stronę drzwi. Przepadał za Otto, odnajdywał w sobie dziwną możliwość tolerancji wyłącznie tego psiska, na wszystkie inne zazwyczaj obnażając agresywnie zęby; coś było nie tak. Wyobraźnia płatała jej figle. Daniel zapukałby, wpuściłaby go potem do środka, a resztę wspomnień pod dywan zamiotłoby sake, z którym miał nadejść. Czarownica odłożyła na bok swego wełnianego potwora i wstała z kanapy, ruszyła w stronę wejścia do mieszkania - ubrana w cienką, granatową sukienkę sięgającą kolan, z czarnymi włosami swobodnie opadającymi na plecy. Nie sięgnęła po różdżkę. Nie miała po co, w krzywym wyobrażeniu pewna, że zapowiedziane odwiedziny Daniela nie mogły potoczyć się niekorzystnie.
Gdy tylko poluzowała łańcuch zabezpieczający drzwi i otworzyła je, jej oczom ukazał się znajomy pies z ekscytacją wpadający przez próg; najpierw obiegł ją dookoła, by później dopaść do Yuana i przywitać się ze starym kompanem. Wren zastygła na moment, przechyliła głowę do boku, pytająco.
- Otto, co tu robisz? - wydusiła z siebie w końcu, po czym coś drgnęło nieprzyjemnie w jej myślach, nakazało na boso przejść przez próg i dopaść bariery schodów, spojrzeć w dół. Był tam. Byli - Daniel prowadzący poobijanego, krwawiącego Schmidta, który w zacięciu odmawiał wspięcia się na wyższy stopień. - Na Merlina, Dan, co mu się stało? - zapytała głośno, szybko, nie do końca świadoma, że niezapowiedziane niczym towarzystwo wytrąciło ją równowagi na tyle, by głos zadrżał. W lęku. W złości - że ktoś śmiał doprowadzić szmalcownika do takiego stanu. Bez namysłu zbiegła po schodach, dopadając do wolnej strony Friedricha, czy tego chciał, czy nie. - Dlaczego ten opatrunek jest tak brudny? Co wy macie w głowach? Na górę - zarządziła, próbując wątłą siłą wesprzeć Daniela we wciąganiu zastygniętego w swej złości Schmidta na następne stopnie. Odrzuciła go, kazała się wynosić - tęskniła, a on nienawidził jej, na pewno, ale teraz musiała mu pomóc. Nieważne ile razy ją odepchnie.
Znajoma sowa uderzająca dzióbkiem o szybę pozwoliła jej w końcu opuścić pracownię. Po ilu godzinach? Pamiętała przejście przez zabezpieczone zaklęciami drzwi o wczesnym świcie, nie do końca jeszcze przytomna, a teraz, gdy zamykała je za sobą, słońce powoli chyliło się ku linii horyzontu. Śpiące, zmęczone, podobnie jak ona - widząca ostatnie promyki umierającego dnia w szumnej obietnicy egzotycznego alkoholu dzierżonego przez przyjaciela zmierzającego w jej kierunku. Daniel ponownie stał się bohaterem. Po tym wszystkim, po tym, jak od środka rozpierała ją czarna pustka, niczym rozwijająca się we wnętrznościach choroba przybierając coraz to większe, obezwładniające wymiary. Była sama. Ostatnio bardziej niż dotychczas, skłócona z matką chyba już na dobre, tonąca w gąszczu coraz to nowszych obowiązków zawodowych odciągających myśli od stagnacji czekającej w domu. Żeby zająć czymś zatruty umysł, szydełkowała. Cokolwiek, coś, co nie przypominało nawet jakiejkolwiek części garderoby - może koc dla Yuana na chłodniejsze, letnie wieczory? Może dywanik do łazienki, lub coś, co po prostu spali dla przyjemności spoglądania w płomienie? Nie miała pojęcia. Obok kłębka czarnej wełny spoczywały chińskie zapiski, krótkie słowa z angielskim tłumaczeniem, które kiedyś, w zamierzchłych, dziecięcych czasach podarował jej dziadek, licząc, że pewnego dnia zawładnie rodzimym językiem; przez lata musiała chować je przed Euclid Chang, sumiennie wypleniającą z ich domu wszelkie przejawy orientalnej kultury. Dziś sięgnęła po nie tylko dlatego, by zająć czymś mózg. Raz po raz powtarzała obco brzmiące wyrazy, niepewna, czy w ogóle robi to poprawnie - bo nie istniał już żaden nauczyciel skory oszlifować pierwsze kroki na nieznanym polu. Zhong umarł, a wraz z nim ostatni bastion, ten swego rodzaju fundament podtrzymujący utraconą tradycję.
Dźwięk pazurów drapiących radośnie o drzwi, później szczeknięcie zapowiadające nadejście - czyżby Daniel sprawił sobie czworonoga? Wren zmrużyła oczy, wydawało jej się, że zna tembr tego szczekania, na które zaraz z ochotą odpowiedział Yuan, podnosząc się z wygospodarowanego dlań kojca i ruszając w stronę drzwi. Przepadał za Otto, odnajdywał w sobie dziwną możliwość tolerancji wyłącznie tego psiska, na wszystkie inne zazwyczaj obnażając agresywnie zęby; coś było nie tak. Wyobraźnia płatała jej figle. Daniel zapukałby, wpuściłaby go potem do środka, a resztę wspomnień pod dywan zamiotłoby sake, z którym miał nadejść. Czarownica odłożyła na bok swego wełnianego potwora i wstała z kanapy, ruszyła w stronę wejścia do mieszkania - ubrana w cienką, granatową sukienkę sięgającą kolan, z czarnymi włosami swobodnie opadającymi na plecy. Nie sięgnęła po różdżkę. Nie miała po co, w krzywym wyobrażeniu pewna, że zapowiedziane odwiedziny Daniela nie mogły potoczyć się niekorzystnie.
Gdy tylko poluzowała łańcuch zabezpieczający drzwi i otworzyła je, jej oczom ukazał się znajomy pies z ekscytacją wpadający przez próg; najpierw obiegł ją dookoła, by później dopaść do Yuana i przywitać się ze starym kompanem. Wren zastygła na moment, przechyliła głowę do boku, pytająco.
- Otto, co tu robisz? - wydusiła z siebie w końcu, po czym coś drgnęło nieprzyjemnie w jej myślach, nakazało na boso przejść przez próg i dopaść bariery schodów, spojrzeć w dół. Był tam. Byli - Daniel prowadzący poobijanego, krwawiącego Schmidta, który w zacięciu odmawiał wspięcia się na wyższy stopień. - Na Merlina, Dan, co mu się stało? - zapytała głośno, szybko, nie do końca świadoma, że niezapowiedziane niczym towarzystwo wytrąciło ją równowagi na tyle, by głos zadrżał. W lęku. W złości - że ktoś śmiał doprowadzić szmalcownika do takiego stanu. Bez namysłu zbiegła po schodach, dopadając do wolnej strony Friedricha, czy tego chciał, czy nie. - Dlaczego ten opatrunek jest tak brudny? Co wy macie w głowach? Na górę - zarządziła, próbując wątłą siłą wesprzeć Daniela we wciąganiu zastygniętego w swej złości Schmidta na następne stopnie. Odrzuciła go, kazała się wynosić - tęskniła, a on nienawidził jej, na pewno, ale teraz musiała mu pomóc. Nieważne ile razy ją odepchnie.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
stąd
Niepokój - niechciany, niezrozumiały - na dobre rozplenił się w ciele i umyśle Daniela. Ponad rok temu sam był w podobnej sytuacji, choć wtedy nie mógł nawet utrzymać się na nogach, wtedy dosłownie zdychał - w noc anomalii rozszczepienie na boku by go zabiło i wykrwawiłby się nad Tamizą, jak bezradny pies. Wspomnienie własnych tarapatów powróciło do jego podświadomości na widok krwi Schmidta. Nie wiedział jak poważny był jego krwotok, wiedział tylko, że musi mu pomóc. Nie zostawiłby go, tak jak nie zostawiłby Juniora, z którym już nie miał kontaktu i z którym się wychował. Może i odciął się od rodziny Wrońskich i nie znał rodziny Schmidtów, ale więzy krwi zobowiązywały.
Zresztą...
-Wyglądasz okropnie. - burknął do Friedricha w odpowiedzi na to, że niby gada jak nieznany mu Hugo Schmidt. Że co?!
-Do rodzinnego domu też przychodziłeś w takim stanie? - prychnął, a w głębi duszy ulżyło mu, że brat ma jeszcze siłę pyskować i żartować. Nie zamierzał dać mu się tłumaczyć i cofać - chwycił poranionego Friedricha zdecydowanie i już po chwili poprawiał balans własnego ciała, łapiąc nowy rytm kroku z pasażerem.
-Hm, upijasz się na wesoło? - sapnął z odruchową ciekawością, bo w sumie nie zdążył się o tym przekonać. Pili wspólnie tylko raz, ale tamten schnaps zabarwiony był goryczą rodzinnych tajemnic - Daniel upił się wtedy najpierw na smutno, a potem (już we własnym domu) na gniewnie, tłukąc całą zastawę talerzy w swojej kuchni. Na szczęście zawodowo plądrował czasem cudze domy, więc znalazł już sobie piękną, nową/używaną porcelanę.
Dobrze, że Friedrich zabrał mu butelkę, dzięki temu Daniel mógł asekurować go też drugą ręką. Uniósł lekko brew, gdy Schmidt tak żwawo zabrał się do picia, ale nie zamierzał oponować, najwyraźniej potrzebował tego na ból. Prezenty dla Wronki przepadły, przepadła też perspektywa relaksującego wieczoru, ale wynagrodzi to jeszcze pannie Chang. Pewnie nie spodziewała się dzisiaj leczenia obcego człowieka, ale nieufność względem Friedricha zniknęła na widok jego ran, a Wronce chyba będzie musiał wytłumaczyć, że to jego przyrodni brat. Jakoś to wszystko ogarną - myślał Daniel praktycznie, prowadząc Schmidta na miejsce.
-Jak już pijesz to trzymaj. - nie przyjął butelki z powrotem, musiał mieć wolną rękę do otwierania drzwi i dobijania się do Wren.
-Nie potrzebuję dziś powodzenia. - przewrócił lekko oczami, z rozbawieniem. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, miło zdziwiony zaproszeniem na polowanie - o ile w ogóle było szczere, o ile Friedrich nie miał gorączki. -To sake, podobno coś japońskiego. Znalezione nie kradzione, nie kupiłbym przecież czegoś takiego. - trochę ciężko było mu odpowiadać i zarazem mocować się z bramą i wchodzić na schody, ale to dobrze, że Schmidt był rozmowny. To znaczy, że jeszcze nie odpływał, nie tracił przytomności. Trzeba go zagadać, rozkojarzyć, zwalczyć jakoś jego zmęczenie dopóki Wren się nim nie zajmie. Daniel zaczął się powoli uspokajać, już prawie byli na miejscu, wszystko będzie dobrze.
Nie przewidział tylko, że brat stanie na środku schodów jak uparty osioł.
-Co ty bredzisz? - zmarszczył brwi. Jakiej mantykory? Nagła złość Schmidta zaskoczyła Dana, a Otto wydawał się znać to miejsce i biec do właściwych drzwi, ale Wroński był zbyt skupiony na swoim zadaniu, by złączyć obrazek w całość. Nie domyśilł się jeszcze, że Friedrich zna Wren - nie mieściłoby mu się to w głowie, wolał zwalić to irracjonalne zachowanie na karb złego stanu brata.
-No już, ostatnie półpiętro. Idziemy, bez dyskusji. Trzeba ci zatamować ten krwotok. - zarządził, nie mając zamiaru się o to kłócić z kimś rannym i bredzącym od rzeczy. Złapał brata mocniej za zdrowy bok. Jego kooperacja pomagała, ale dałby radę dociągnąć tutaj nawet nieprzytomnego - dałby radę unieść kogoś swojej postury, a Friedrich nie wydawał się wiele cięższy. -Ruszaj się, bo cię tam wniosę. - zagroził, usiłując pociągnąć Schmidta za sobą.
W tym momencie zza drzwi wypadła Wren, a Daniel odetchnął z wdzięcznością. Dobrze, że nie musiał się do niej dobijać, potrzebował obu rąk aby zaciągnąć tam Friedricha.
-Wronka- - zaczął polskim zdrobnieniem na wpół wdzięcznie, na wpół przepraszająco. Dawno nie cieszył się tak na jej widok, choć zawsze lubił ich spotkania. -Znalazłem go po drodze, jesteś w stanie mu pomóc, zatamować krwotok? Chyba się wyliże, ale już zaczyna bredzić od rzeczy... Proszę. - wyjaśnił pośpiesznie, zdając sobie sprawę, że zwala jej na kark obcego człowieka. Niezawodna panna Chang o złotym sercu znalazła się przy nich, odciążając trochę Dana.
-Poradzę sobie... albo rzuć Mobilicorpus. - poprosił ambitnie, nie chcąc, by musiała jeszcze dźwigać pacjenta. Musiała być w pełni formy, jeśli miała go leczyć. Tak, jak Daniel musiał być w pełni formy, by poradzić sobie z uporem Friedricha - dlatego sam, uparcie, ignorował dobijającą się do świadomości myśl, że ta dwójka nie zachowuje się jak para obcych sobie osób.
rzucam sobie na sprawność na zaciąganie Friedricha po schodach
Niepokój - niechciany, niezrozumiały - na dobre rozplenił się w ciele i umyśle Daniela. Ponad rok temu sam był w podobnej sytuacji, choć wtedy nie mógł nawet utrzymać się na nogach, wtedy dosłownie zdychał - w noc anomalii rozszczepienie na boku by go zabiło i wykrwawiłby się nad Tamizą, jak bezradny pies. Wspomnienie własnych tarapatów powróciło do jego podświadomości na widok krwi Schmidta. Nie wiedział jak poważny był jego krwotok, wiedział tylko, że musi mu pomóc. Nie zostawiłby go, tak jak nie zostawiłby Juniora, z którym już nie miał kontaktu i z którym się wychował. Może i odciął się od rodziny Wrońskich i nie znał rodziny Schmidtów, ale więzy krwi zobowiązywały.
Zresztą...
-Wyglądasz okropnie. - burknął do Friedricha w odpowiedzi na to, że niby gada jak nieznany mu Hugo Schmidt. Że co?!
-Do rodzinnego domu też przychodziłeś w takim stanie? - prychnął, a w głębi duszy ulżyło mu, że brat ma jeszcze siłę pyskować i żartować. Nie zamierzał dać mu się tłumaczyć i cofać - chwycił poranionego Friedricha zdecydowanie i już po chwili poprawiał balans własnego ciała, łapiąc nowy rytm kroku z pasażerem.
-Hm, upijasz się na wesoło? - sapnął z odruchową ciekawością, bo w sumie nie zdążył się o tym przekonać. Pili wspólnie tylko raz, ale tamten schnaps zabarwiony był goryczą rodzinnych tajemnic - Daniel upił się wtedy najpierw na smutno, a potem (już we własnym domu) na gniewnie, tłukąc całą zastawę talerzy w swojej kuchni. Na szczęście zawodowo plądrował czasem cudze domy, więc znalazł już sobie piękną, nową/używaną porcelanę.
Dobrze, że Friedrich zabrał mu butelkę, dzięki temu Daniel mógł asekurować go też drugą ręką. Uniósł lekko brew, gdy Schmidt tak żwawo zabrał się do picia, ale nie zamierzał oponować, najwyraźniej potrzebował tego na ból. Prezenty dla Wronki przepadły, przepadła też perspektywa relaksującego wieczoru, ale wynagrodzi to jeszcze pannie Chang. Pewnie nie spodziewała się dzisiaj leczenia obcego człowieka, ale nieufność względem Friedricha zniknęła na widok jego ran, a Wronce chyba będzie musiał wytłumaczyć, że to jego przyrodni brat. Jakoś to wszystko ogarną - myślał Daniel praktycznie, prowadząc Schmidta na miejsce.
-Jak już pijesz to trzymaj. - nie przyjął butelki z powrotem, musiał mieć wolną rękę do otwierania drzwi i dobijania się do Wren.
-Nie potrzebuję dziś powodzenia. - przewrócił lekko oczami, z rozbawieniem. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, miło zdziwiony zaproszeniem na polowanie - o ile w ogóle było szczere, o ile Friedrich nie miał gorączki. -To sake, podobno coś japońskiego. Znalezione nie kradzione, nie kupiłbym przecież czegoś takiego. - trochę ciężko było mu odpowiadać i zarazem mocować się z bramą i wchodzić na schody, ale to dobrze, że Schmidt był rozmowny. To znaczy, że jeszcze nie odpływał, nie tracił przytomności. Trzeba go zagadać, rozkojarzyć, zwalczyć jakoś jego zmęczenie dopóki Wren się nim nie zajmie. Daniel zaczął się powoli uspokajać, już prawie byli na miejscu, wszystko będzie dobrze.
Nie przewidział tylko, że brat stanie na środku schodów jak uparty osioł.
-Co ty bredzisz? - zmarszczył brwi. Jakiej mantykory? Nagła złość Schmidta zaskoczyła Dana, a Otto wydawał się znać to miejsce i biec do właściwych drzwi, ale Wroński był zbyt skupiony na swoim zadaniu, by złączyć obrazek w całość. Nie domyśilł się jeszcze, że Friedrich zna Wren - nie mieściłoby mu się to w głowie, wolał zwalić to irracjonalne zachowanie na karb złego stanu brata.
-No już, ostatnie półpiętro. Idziemy, bez dyskusji. Trzeba ci zatamować ten krwotok. - zarządził, nie mając zamiaru się o to kłócić z kimś rannym i bredzącym od rzeczy. Złapał brata mocniej za zdrowy bok. Jego kooperacja pomagała, ale dałby radę dociągnąć tutaj nawet nieprzytomnego - dałby radę unieść kogoś swojej postury, a Friedrich nie wydawał się wiele cięższy. -Ruszaj się, bo cię tam wniosę. - zagroził, usiłując pociągnąć Schmidta za sobą.
W tym momencie zza drzwi wypadła Wren, a Daniel odetchnął z wdzięcznością. Dobrze, że nie musiał się do niej dobijać, potrzebował obu rąk aby zaciągnąć tam Friedricha.
-Wronka- - zaczął polskim zdrobnieniem na wpół wdzięcznie, na wpół przepraszająco. Dawno nie cieszył się tak na jej widok, choć zawsze lubił ich spotkania. -Znalazłem go po drodze, jesteś w stanie mu pomóc, zatamować krwotok? Chyba się wyliże, ale już zaczyna bredzić od rzeczy... Proszę. - wyjaśnił pośpiesznie, zdając sobie sprawę, że zwala jej na kark obcego człowieka. Niezawodna panna Chang o złotym sercu znalazła się przy nich, odciążając trochę Dana.
-Poradzę sobie... albo rzuć Mobilicorpus. - poprosił ambitnie, nie chcąc, by musiała jeszcze dźwigać pacjenta. Musiała być w pełni formy, jeśli miała go leczyć. Tak, jak Daniel musiał być w pełni formy, by poradzić sobie z uporem Friedricha - dlatego sam, uparcie, ignorował dobijającą się do świadomości myśl, że ta dwójka nie zachowuje się jak para obcych sobie osób.
rzucam sobie na sprawność na zaciąganie Friedricha po schodach
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Salon z sypialnią
Szybka odpowiedź