Salon z sypialnią
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon z aneksem sypialnianym
Mieszkanie Wren nie było w stanie pomieścić wszystkich podstawowych pokojów, dlatego czarownica zdecydowała się połączyć jedno z drugim. Salon utrzymany jest w barwach nie tak ciemnych jak kuchnia: szmaragdowe ściany współgrają z błękitnymi panelami, z drewnianym umeblowaniem. Gdzieniegdzie zielenią się rośliny. W centrum pomieszczenia znajduje się niski stół z kanapą, naprzeciwko którego stoi maszyna do szycia. W rogu, równolegle do staromodnego piecyka, wisi okrągłe lustro. Czarne kotary zwykle zasłaniają okna wyglądające na zgiełk ulicy Pokątnej.
Część sypialniana, a właściwie wnęka w ścianie o wymiarach wystarczających do zmieszczenia łóżka z miękką, jasnoszarą pościelą, odgrodzona jest od salonowej długim hebanowym regałem pełnym książek; nieopodal tego miejsca swoje ciemnozielone legowisko ma również doberman.
Część sypialniana, a właściwie wnęka w ścianie o wymiarach wystarczających do zmieszczenia łóżka z miękką, jasnoszarą pościelą, odgrodzona jest od salonowej długim hebanowym regałem pełnym książek; nieopodal tego miejsca swoje ciemnozielone legowisko ma również doberman.
Paplał jak najęty, jak katarynka, a ona nie czuła się na siłach go powstrzymać - wyjawił Wrońskiemu wszystko. To, czym się zajmowała, zaraz później i fakt ukrywanej w tajemnicy choroby, a z każdym jego słowem Wren nawiedzała coraz większa niemoc. Skrywane przez tyle lat tajemnice wypełzały na światło dzienne. Najpierw jej głowę owładnęła panika, później i ta zatarła się w nicość; musiała stąd uciec, odejść, umknąć przed pełnymi niezrozumienia pytaniami Daniela, zamknąć się w łazience na kilka minut i ochlapać twarz lodowatą wodą. Czerwień policzków nie zelżała, nie zelżała nawet wtedy, gdy ostrożnie uchyliła okno i pozwoliła wieczornemu wiatrowi wpaść do pomieszczenia, przeszyć jej ciało dreszczem. Teraz nie tylko Schmidt będzie miał ją za potwora, ale również Wroński. Straci go, jak na własne życzenie straciła wcześniej szmalcownika; kto jej wtedy zostanie? Nogi zadrżały, chętne całkowicie wyzuć się z sił i pozwolić jej opaść na ziemię, ale dłonie zacisnęły się na umywalce, podtrzymały ją w górze; nie była w stanie spojrzeć w lustro. Coś wiło się w żołądku tak nieprzyjemnie, coś ściskało gardło niezależnie od jej życzenia - i musiała z tym skończyć. Głęboki wydech towarzyszył jej gdy wracała do salonu, gdy przystanęła w drzwiach przyglądając się, jak Friedrich korzysta z resztek pozostawionych tu przez siebie ubrań.
- Zagramy w otwarte karty - zdecydowała, przerwała im, chcąc brzmieć pewnie. Zimno. Na tyle, by na moment zatrzymać Schmidta w jego nieporadnym pakowaniu się w czyste odzienie, choć nie skończyła opatrywać wszystkich jego ran. Na tyle, by i Daniel zwrócił na nią uwagę. To do niego w pierwszej kolejności pomknęło spojrzenie skośnych oczu, zatrzymało się na jego rysach, niepewne, czy nie widzi go po raz ostatni. - Skoro Schmidt powiedział ci wszystko, czego nie powiedziałam ci ja - urwała na moment; wybrał fantastyczną metodę zemsty. Pozbawić ją jednej z niewielu ostoi normalności na tym przesiąkniętym trucizną absurdu świecie. - Nie będę ci tłumaczyć co robię. Czym się zajmuję. Zresztą - chyba już nie muszę - obrazu pozbawionego sumienia potwora dopełni i bez tej informacji, chociaż większą jej część wypaplał już starszy z przyrodnich braci. Zastygła tylko na moment, przymknęła powieki, zbierając w sobie siły. Nigdy wcześniej nie stanęła z prawdą twarzą w twarz jak robiła to teraz; nigdy wcześniej nie zawracała nikomu głowy prawdą o samej sobie. - Dan, od kilku lat choruję na rozrost albioni - wydusiła z siebie w końcu, i po tych słowach robiąc pauzę. Czarne oczy otworzyły się ponownie, powoli, a ona ruszyła dalej do salonu, mijając ich obu. - To genetyczna choroba. Przekleństwo kości, które nie minie. Nigdy. Można je zaleczać, ale nie wyleczyć; to klątwa, którą w pierwszym akcie zawiści przekazała mi matka - mówiła cicho. Wstyd tańczył z przegraną; bo tak to widziała, jako ostateczną wygraną odniesioną przez Schmidta. Musiał być zachwycony swoim kreatywnym sposobem na odwdzięczenie się za zadany mu tamtego dnia ból. - Friedrich pomógł mi przy okazji jej napadu - to wyjawił już sam, jedynie potwierdziła jego słowa, schyliwszy się po chińskie dokumenty wcześniej w przestrachu zrzucone na ziemię. Obróciła je w dłoniach i utkwiła spojrzenie w obcych literach nakreślonych na pergaminie czarnym tuszem. - Widziałam co rozrost robi z ludźmi - chorymi i tymi, którzy trwają przy chorych. Widziałam jak nerwica i hipochondria zagnieżdżają się w głowie mojej matki, jak sprawiają, że przez swoje niezrozumiałe zachowania zostaje sama. Bez przyjaciół, rodziny. Córki. A ojciec trwa u jej boku nie dlatego, że tego chce - ale dlatego, że tak właśnie wypada. Widziałam jak niszczy go to od środka. Zżera każdego dnia. Jak oddanie zamienia się w nienawiść, w zmęczenie. Jak przestaje widzieć w niej kobietę, swoją żonę, partnerkę, zaczyna za to dostrzegać ograniczający go ciężar. Czułam jak zaczyna myśleć, że będzie lepiej, kiedy jej zabraknie - tak jak ja. A ona? Odnajduje w swojej chorobie usprawiedliwienie, pozwolenie na każdy przejaw okrucieństwa - Wren nie zdawała już sobie sprawy z potoku słów opuszczającego jej gardło. Po raz pierwszy w życiu obnażała się tak dosadnie. Nie z szat przysłaniających ciało, ale z tajemnic przysłaniających duszę. I nie zatrzymywała się - wiedziała bowiem, że jeśli to zrobi, nie wydusi z siebie żadnego następnego słowa, bo do lejców świadomości dojdzie zapobiegawczość. - A skoro pisane jest mi iść jej śladami już do końca, jej okropnymi, obrzydliwymi śladami, których się boję, czy to grzech, że chciałam oszczędzić mu podobnego losu? Jemu, tobie, wszystkim, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się bliżej, niż powinni - głos zadrżał na moment, a oczy zapiekły czerwienią i szkłem. Odwróciła się do nich plecami, do obu Schmidtów, nie chcąc ich widzieć. Nie chcąc, by oni widzieli ją. Jej momentalnie uwydatnioną słabość, człowieczeństwo, strach, samotność - nie musieli jej rozumieć. Nie chciała współczucia czy poklepania po ramieniu mówiącego, że wszystko będzie dobrze - ale nie mogła pozwolić jemu, im, odejść stąd bez pełni obrazu. - Myślałam, że to najlepsze, co mogę dla ciebie zrobić. Najbardziej niesamolubne, po prostu pozwolić ci odejść - zwróciła się do Friedricha, nie musiała nikomu tłumaczyć, kto był adresatem tych słów, nawet jeśli wciąż stała do nich tyłem. - Ale gdy tylko wyszedłeś, chciałam, żebyś wrócił - głos zadrżał znów, wbiła zatem paznokcie w posiniaczone przedramię, by odwrócić własną uwagę fizycznym bólem. - Chciałam ci to wytłumaczyć, przeprosić, powiedzieć, że ja... Pielęgniarka wyszła cię zatrzymać, ale... Już było za późno - coś wilgotnego spływało po jej twarzy. Po czerwonych policzkach. Kilka niewielkich perełek lśniących w ostatnich promykach zachodzącego słońca wdzierającego się do salonu przez uchylone okno. Odwróciła się do nich potem, powoli, chwiejnie, przyciskając chińskie instrukcje do piersi, ze spojrzeniem absolutnie już zrezygnowanym. - Oto cała prawda. Moje karty, odsłonięte pierwszy raz, nigdy więcej. Bez aktorstwa - tego, które wcześniej zarzucił jej Friedrich. Wzrok pomknął w kierunku podłogi. Nie mogła znieść ciężaru rozczarowania, który niechybnie w nich dojrzy, w obu z nich. - Przepraszam - dodała po chwili. Nie przepraszała. Nigdy. Nie tak otwarcie, nie tak szczerze; poczuła więc, jak kręci jej się w głowie, a oddech piecze nieznośnym bólem w klatce piersiowej; ruchem niemal zbyt gwałtownym otarła cieknące po twarzy kryształki, wściekła, że zdradziły i śmiały się pojawić. - Teraz możecie nienawidzić mnie obaj, jak prawdziwi bracia - parsknęła śmiechem, choć daleko mu było do rozbawienia; był żałosny, poddańczy. Przeznaczenie wygrało. Po raz kolejny zimną dłonią odbierało jej wszystko to, co mogło być ważne. Mężczyznę, jedynego, któremu pozwoliła się dotknąć, a potem również przyjaciela, którego znała od najwcześniejszych lat. Zobacz co mi zrobiłaś, mamo. - Nie zapomnijcie sprzątnąć sake jak będziecie wychodzić - mruknęła zmęczona. Bo wyjdą. Odnalezieni po latach Schmidtowie raz na zawsze trzasną drzwiami i znikną, jakby nigdy nie istnieli. Zostaną tylko wspomnienia. Ale i one kiedyś znikną.
- Zagramy w otwarte karty - zdecydowała, przerwała im, chcąc brzmieć pewnie. Zimno. Na tyle, by na moment zatrzymać Schmidta w jego nieporadnym pakowaniu się w czyste odzienie, choć nie skończyła opatrywać wszystkich jego ran. Na tyle, by i Daniel zwrócił na nią uwagę. To do niego w pierwszej kolejności pomknęło spojrzenie skośnych oczu, zatrzymało się na jego rysach, niepewne, czy nie widzi go po raz ostatni. - Skoro Schmidt powiedział ci wszystko, czego nie powiedziałam ci ja - urwała na moment; wybrał fantastyczną metodę zemsty. Pozbawić ją jednej z niewielu ostoi normalności na tym przesiąkniętym trucizną absurdu świecie. - Nie będę ci tłumaczyć co robię. Czym się zajmuję. Zresztą - chyba już nie muszę - obrazu pozbawionego sumienia potwora dopełni i bez tej informacji, chociaż większą jej część wypaplał już starszy z przyrodnich braci. Zastygła tylko na moment, przymknęła powieki, zbierając w sobie siły. Nigdy wcześniej nie stanęła z prawdą twarzą w twarz jak robiła to teraz; nigdy wcześniej nie zawracała nikomu głowy prawdą o samej sobie. - Dan, od kilku lat choruję na rozrost albioni - wydusiła z siebie w końcu, i po tych słowach robiąc pauzę. Czarne oczy otworzyły się ponownie, powoli, a ona ruszyła dalej do salonu, mijając ich obu. - To genetyczna choroba. Przekleństwo kości, które nie minie. Nigdy. Można je zaleczać, ale nie wyleczyć; to klątwa, którą w pierwszym akcie zawiści przekazała mi matka - mówiła cicho. Wstyd tańczył z przegraną; bo tak to widziała, jako ostateczną wygraną odniesioną przez Schmidta. Musiał być zachwycony swoim kreatywnym sposobem na odwdzięczenie się za zadany mu tamtego dnia ból. - Friedrich pomógł mi przy okazji jej napadu - to wyjawił już sam, jedynie potwierdziła jego słowa, schyliwszy się po chińskie dokumenty wcześniej w przestrachu zrzucone na ziemię. Obróciła je w dłoniach i utkwiła spojrzenie w obcych literach nakreślonych na pergaminie czarnym tuszem. - Widziałam co rozrost robi z ludźmi - chorymi i tymi, którzy trwają przy chorych. Widziałam jak nerwica i hipochondria zagnieżdżają się w głowie mojej matki, jak sprawiają, że przez swoje niezrozumiałe zachowania zostaje sama. Bez przyjaciół, rodziny. Córki. A ojciec trwa u jej boku nie dlatego, że tego chce - ale dlatego, że tak właśnie wypada. Widziałam jak niszczy go to od środka. Zżera każdego dnia. Jak oddanie zamienia się w nienawiść, w zmęczenie. Jak przestaje widzieć w niej kobietę, swoją żonę, partnerkę, zaczyna za to dostrzegać ograniczający go ciężar. Czułam jak zaczyna myśleć, że będzie lepiej, kiedy jej zabraknie - tak jak ja. A ona? Odnajduje w swojej chorobie usprawiedliwienie, pozwolenie na każdy przejaw okrucieństwa - Wren nie zdawała już sobie sprawy z potoku słów opuszczającego jej gardło. Po raz pierwszy w życiu obnażała się tak dosadnie. Nie z szat przysłaniających ciało, ale z tajemnic przysłaniających duszę. I nie zatrzymywała się - wiedziała bowiem, że jeśli to zrobi, nie wydusi z siebie żadnego następnego słowa, bo do lejców świadomości dojdzie zapobiegawczość. - A skoro pisane jest mi iść jej śladami już do końca, jej okropnymi, obrzydliwymi śladami, których się boję, czy to grzech, że chciałam oszczędzić mu podobnego losu? Jemu, tobie, wszystkim, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się bliżej, niż powinni - głos zadrżał na moment, a oczy zapiekły czerwienią i szkłem. Odwróciła się do nich plecami, do obu Schmidtów, nie chcąc ich widzieć. Nie chcąc, by oni widzieli ją. Jej momentalnie uwydatnioną słabość, człowieczeństwo, strach, samotność - nie musieli jej rozumieć. Nie chciała współczucia czy poklepania po ramieniu mówiącego, że wszystko będzie dobrze - ale nie mogła pozwolić jemu, im, odejść stąd bez pełni obrazu. - Myślałam, że to najlepsze, co mogę dla ciebie zrobić. Najbardziej niesamolubne, po prostu pozwolić ci odejść - zwróciła się do Friedricha, nie musiała nikomu tłumaczyć, kto był adresatem tych słów, nawet jeśli wciąż stała do nich tyłem. - Ale gdy tylko wyszedłeś, chciałam, żebyś wrócił - głos zadrżał znów, wbiła zatem paznokcie w posiniaczone przedramię, by odwrócić własną uwagę fizycznym bólem. - Chciałam ci to wytłumaczyć, przeprosić, powiedzieć, że ja... Pielęgniarka wyszła cię zatrzymać, ale... Już było za późno - coś wilgotnego spływało po jej twarzy. Po czerwonych policzkach. Kilka niewielkich perełek lśniących w ostatnich promykach zachodzącego słońca wdzierającego się do salonu przez uchylone okno. Odwróciła się do nich potem, powoli, chwiejnie, przyciskając chińskie instrukcje do piersi, ze spojrzeniem absolutnie już zrezygnowanym. - Oto cała prawda. Moje karty, odsłonięte pierwszy raz, nigdy więcej. Bez aktorstwa - tego, które wcześniej zarzucił jej Friedrich. Wzrok pomknął w kierunku podłogi. Nie mogła znieść ciężaru rozczarowania, który niechybnie w nich dojrzy, w obu z nich. - Przepraszam - dodała po chwili. Nie przepraszała. Nigdy. Nie tak otwarcie, nie tak szczerze; poczuła więc, jak kręci jej się w głowie, a oddech piecze nieznośnym bólem w klatce piersiowej; ruchem niemal zbyt gwałtownym otarła cieknące po twarzy kryształki, wściekła, że zdradziły i śmiały się pojawić. - Teraz możecie nienawidzić mnie obaj, jak prawdziwi bracia - parsknęła śmiechem, choć daleko mu było do rozbawienia; był żałosny, poddańczy. Przeznaczenie wygrało. Po raz kolejny zimną dłonią odbierało jej wszystko to, co mogło być ważne. Mężczyznę, jedynego, któremu pozwoliła się dotknąć, a potem również przyjaciela, którego znała od najwcześniejszych lat. Zobacz co mi zrobiłaś, mamo. - Nie zapomnijcie sprzątnąć sake jak będziecie wychodzić - mruknęła zmęczona. Bo wyjdą. Odnalezieni po latach Schmidtowie raz na zawsze trzasną drzwiami i znikną, jakby nigdy nie istnieli. Zostaną tylko wspomnienia. Ale i one kiedyś znikną.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Zaskoczenie przemknęło przez męską twarz. Był niemal pewien, że skoro byli na tyle bliskimi przyjaciółmi, aby nie zerwać znajomości przez pryzmat całego życia, Wroński doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaki zawód wykonuje oraz jakie posiada dolegliwości. W końcu… Atak zdawał się być niezapowiedziany. Jakby nie dało się przewidzieć kiedy nastąpi. I był pewien, że musiało to nastąpić już wcześniej. Czemu więc Daniel nie miał o tym pojęcia? Niemieckie przekleństwo uleciało z jego ust. Nienawidził jej w tym momencie, nie potrafił wybaczyć słów jakie padły z jej ust, a złość ciągle napełniała męskie żyły. Nie zwykł jednak wyjawiać tajemnic, jeśli wiedział o ich istnieniu. Wystarczyło słowo, by zamilkł. Nie wyjawił ani jednej tajemnicy więcej. Takie słowo jednak nie padło.
I on chciał się ulotnić. Skończyć ten dziwny teatrzyk, uśmierzyć wszelkie bóle alkoholem i zapomnieć o dzisiejszym, wyjątkowo nieudanym dniu. Założył więc portki, po czym podniósł się z kanapy. Coś w spojrzeniu Wrońskiego sprawiło, że pokryta tatuażami ręka poklepała go po plecach. Nigdy nie umiał okazywać uczuć, zwłaszcza gdy towarzystwo było większe, pełne obserwatorów jak w tej konkretnej chwili.
- Ano, polowanie. Na zwierzynę, nie mugoli. - Doprecyzował, chcąc podkreślić, iż spotkanie nie będzie powiązane z jego pracą. Wroński nie znał ojca i Schmidt czuł się w obowiązku zapoznać go z rodzinnymi pasjami bądź niewielkimi rytuałami, jakie wypracowali na przestrzeni lat. - Opowiem Ci później. - Dodał, unosząc kąciki ust ku górze, gdy propozycja padła z ust brata. -Sprzedane. - Stwierdził, podzielając chęci ulotnienia się z mieszkania. Za dużo się wydarzyło i to przy świadku, który nigdy nie powinien być tego świadkiem. Sięgnął po koszulę, by narzucić ja na nagie ramiona.
I gdy zapinał guziki powróciła Wren, serwując kolejne sensacje. Schmidt dokończył zapisanie guzików wsłuchując się w barwę jej głosu, co jakiś czas zerkając w jej kierunku uważnym spojrzeniem. Nie pokazywał po sobie emocji, jakie niczym działo przetoczyły się po jego głowie. Słuchał cholernie szczerych wyznań, zerkając to na Daniela, to na plecy panny Chang. W tym wszystkim to tego pierwszego było mu odrobinę szkoda. Chciał pomóc, a stał się świadkiem kłótni oraz oskarżeń, jakie padały z ich ust. Dziwnej batalii toczonej przez dwa, ścierające się ze sobą silne charaktery. I to obecność Daniela blokowała go przed rozwiązaniem całej sprawy. Nigdy nie był dobry w okazywaniu uczuć. Nie zaznał matczynego ciepła, nie otrzymywał uczuć ze strony ojca. Przyjął postawę milczącego, pozbawionego większych uczuć obserwatora. I w towarzystwie nie potrafił zdobić się na żaden gest, którego w tym momencie mogła potrzebować. Nie zamknie jej w ramionach, nie wypowie kojących słów, nie utuli jej do snu odstraszając wszelkie koszmary. Nie, okazywanie uczuć w towarzystwie nie było czymś, co przychodziło mu łatwo. I o czym panna Chang winna doskonale wiedzieć - miewał z tym problem, nawet gdy bywali sami. Dzisiejszego wieczoru, musiała poradzić sobie sama, bez jego obecności. Lecz czym był jeden wieczór, podług tylu wieczorów, jakie minęły od ich ostatniego spotkania?
Chwiał się na nogach. Zmęczone mięśnie błagały o kilka godzin odpoczynku, by móc odrobinę się zregenerować. Metaliczny posmak krwi ponownie zagościł w jego ustach. Wykonanie tych trzech kroków, jakie musiał wykonać aby stanąć przed Chang okazało się trudniejsze, niż mógł się spodziewać.
- Spójrz na mnie. - Nie prosił. W jego głosie dało się usłyszeć nuty charakterystyczne dla żądań. I to takich, na które sprzeciw nie był mile widziany. Szorstkim gestem złapał jej podbródek w palce, by zmusić Azjatkę do uniesienia głowy. Prosty, niemal brutalny gest mężczyzny, który nie potrafił wypowiedzieć tego, co czaiło się w jego spojrzeniu. Przynajmniej dzisiaj, w tej dziwnej sytuacji jaka miała miejsce, musiała się tym zadowolić. - Przyjdę jutro. Daniel nie musi być świadkiem naszej rozmowy. I tak za dużo już słyszał. - Oświadczył obojętnym głosem i jedynie zielone spojrzenie błysnęło znanym jej błyskiem skrywanych emocji. Zabrał dłoń gdy tylko skończył mówić. - Idź spać i nie dramatyzuj, Wren. - Dodał jeszcze równie oschłym tonem, Wren powinna jednak wiedzieć, że te słowa są specyficzną obietnicą. Nie ucieknie od tematu. Nie zniknie. Zjawi się jutro i wyjaśnią wszystkie poruszone dziś kwestie. A użycie jej imienia, miało uświadomić jej, że nie powinna się bać jutrzejszego dnia, gdyż mogą dojść do porozumienia. Niczym dwa państwa pertraktujące podczas wojny.
Bez świadków. Taka opcja wydawała mu się najlepszą. Najmądrzejszą, nawet jeśli widok zapłakanej buzi sprawił, że żołądek nieprzyjemnie wywracał się wokół własnej osi. Nigdy nie lubił, kiedy płakała.
- Otto. - Zawołał psa, który zerwał się z posłania Yuana. W zwyczajowym dla siebie geście, wpierw trącił nosem nogę panny Chang aby się z nim pożegnała, po czym podreptał do właściciela. Chwiejnym krokiem Friedrich Schmidt podszedł w kierunku drzwi, z wysiłkiem stawiając kroki. Był zmęczony. Cholernie zmęczony, a to nie był jeszcze koniec wieczoru.
- Idziesz ze mną czy zostajesz? - Rzucił w kierunku Daniela, przenosząc na niego spojrzenie zielonych oczu. Droga na Nokturn była długa. I zapewne będzie ciężka. Był jednak pewien, że nie miał innego wyjścia w tym momencie. Zostałby gdyby poprosiła, był jednak pewien, że tego nie zrobi.
Da sobie radę, jak zawsze.
Z bratem u boku, bądź też bez niego.
I on chciał się ulotnić. Skończyć ten dziwny teatrzyk, uśmierzyć wszelkie bóle alkoholem i zapomnieć o dzisiejszym, wyjątkowo nieudanym dniu. Założył więc portki, po czym podniósł się z kanapy. Coś w spojrzeniu Wrońskiego sprawiło, że pokryta tatuażami ręka poklepała go po plecach. Nigdy nie umiał okazywać uczuć, zwłaszcza gdy towarzystwo było większe, pełne obserwatorów jak w tej konkretnej chwili.
- Ano, polowanie. Na zwierzynę, nie mugoli. - Doprecyzował, chcąc podkreślić, iż spotkanie nie będzie powiązane z jego pracą. Wroński nie znał ojca i Schmidt czuł się w obowiązku zapoznać go z rodzinnymi pasjami bądź niewielkimi rytuałami, jakie wypracowali na przestrzeni lat. - Opowiem Ci później. - Dodał, unosząc kąciki ust ku górze, gdy propozycja padła z ust brata. -Sprzedane. - Stwierdził, podzielając chęci ulotnienia się z mieszkania. Za dużo się wydarzyło i to przy świadku, który nigdy nie powinien być tego świadkiem. Sięgnął po koszulę, by narzucić ja na nagie ramiona.
I gdy zapinał guziki powróciła Wren, serwując kolejne sensacje. Schmidt dokończył zapisanie guzików wsłuchując się w barwę jej głosu, co jakiś czas zerkając w jej kierunku uważnym spojrzeniem. Nie pokazywał po sobie emocji, jakie niczym działo przetoczyły się po jego głowie. Słuchał cholernie szczerych wyznań, zerkając to na Daniela, to na plecy panny Chang. W tym wszystkim to tego pierwszego było mu odrobinę szkoda. Chciał pomóc, a stał się świadkiem kłótni oraz oskarżeń, jakie padały z ich ust. Dziwnej batalii toczonej przez dwa, ścierające się ze sobą silne charaktery. I to obecność Daniela blokowała go przed rozwiązaniem całej sprawy. Nigdy nie był dobry w okazywaniu uczuć. Nie zaznał matczynego ciepła, nie otrzymywał uczuć ze strony ojca. Przyjął postawę milczącego, pozbawionego większych uczuć obserwatora. I w towarzystwie nie potrafił zdobić się na żaden gest, którego w tym momencie mogła potrzebować. Nie zamknie jej w ramionach, nie wypowie kojących słów, nie utuli jej do snu odstraszając wszelkie koszmary. Nie, okazywanie uczuć w towarzystwie nie było czymś, co przychodziło mu łatwo. I o czym panna Chang winna doskonale wiedzieć - miewał z tym problem, nawet gdy bywali sami. Dzisiejszego wieczoru, musiała poradzić sobie sama, bez jego obecności. Lecz czym był jeden wieczór, podług tylu wieczorów, jakie minęły od ich ostatniego spotkania?
Chwiał się na nogach. Zmęczone mięśnie błagały o kilka godzin odpoczynku, by móc odrobinę się zregenerować. Metaliczny posmak krwi ponownie zagościł w jego ustach. Wykonanie tych trzech kroków, jakie musiał wykonać aby stanąć przed Chang okazało się trudniejsze, niż mógł się spodziewać.
- Spójrz na mnie. - Nie prosił. W jego głosie dało się usłyszeć nuty charakterystyczne dla żądań. I to takich, na które sprzeciw nie był mile widziany. Szorstkim gestem złapał jej podbródek w palce, by zmusić Azjatkę do uniesienia głowy. Prosty, niemal brutalny gest mężczyzny, który nie potrafił wypowiedzieć tego, co czaiło się w jego spojrzeniu. Przynajmniej dzisiaj, w tej dziwnej sytuacji jaka miała miejsce, musiała się tym zadowolić. - Przyjdę jutro. Daniel nie musi być świadkiem naszej rozmowy. I tak za dużo już słyszał. - Oświadczył obojętnym głosem i jedynie zielone spojrzenie błysnęło znanym jej błyskiem skrywanych emocji. Zabrał dłoń gdy tylko skończył mówić. - Idź spać i nie dramatyzuj, Wren. - Dodał jeszcze równie oschłym tonem, Wren powinna jednak wiedzieć, że te słowa są specyficzną obietnicą. Nie ucieknie od tematu. Nie zniknie. Zjawi się jutro i wyjaśnią wszystkie poruszone dziś kwestie. A użycie jej imienia, miało uświadomić jej, że nie powinna się bać jutrzejszego dnia, gdyż mogą dojść do porozumienia. Niczym dwa państwa pertraktujące podczas wojny.
Bez świadków. Taka opcja wydawała mu się najlepszą. Najmądrzejszą, nawet jeśli widok zapłakanej buzi sprawił, że żołądek nieprzyjemnie wywracał się wokół własnej osi. Nigdy nie lubił, kiedy płakała.
- Otto. - Zawołał psa, który zerwał się z posłania Yuana. W zwyczajowym dla siebie geście, wpierw trącił nosem nogę panny Chang aby się z nim pożegnała, po czym podreptał do właściciela. Chwiejnym krokiem Friedrich Schmidt podszedł w kierunku drzwi, z wysiłkiem stawiając kroki. Był zmęczony. Cholernie zmęczony, a to nie był jeszcze koniec wieczoru.
- Idziesz ze mną czy zostajesz? - Rzucił w kierunku Daniela, przenosząc na niego spojrzenie zielonych oczu. Droga na Nokturn była długa. I zapewne będzie ciężka. Był jednak pewien, że nie miał innego wyjścia w tym momencie. Zostałby gdyby poprosiła, był jednak pewien, że tego nie zrobi.
Da sobie radę, jak zawsze.
Z bratem u boku, bądź też bez niego.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Po raz pierwszy tej nocy przestał mieć z tyłu głowy rannego Friedricha, na moment przestał martwić się tylko o niego. Zamiast tego wbił spojrzenie we Wren, jak zahipnotyzowany. Na początku czuł skołowanie, czuł złość - kto by nie czuł? Jego życie było plątaniną niepewności, nieufności i kłamstw, to dlatego Schmidt zjednał go osbie szczerością. A Wren była w tym chaosie jednym z niewielu stałych punktów, jedną z niewielu prawdziwych przyjaźni. I... najwyraźniej zataiła przed nim więcej niż przed jego przyrodnim bratem, którego znała... ile? Miesiąc? Dwa? A może pieprzyli się już od czasów Hogwartu? - zdał sobie sprawę z uczuciem, którego nie potrafił zidentyfikować. Zaczynała go boleć głowa na myśl, że jego włąsne życie jeszcze bardziej wymykało się spod kontroli, że wszystkie pewniki powoli przestawały nimi być.
Ale potem Wren zaczęła mówić. O chorobie, o matce. Przerażająco szczerze i... przerażająco znajomo.
Jego ojciec, ten którego znał, nie był chory. Nie był nawet z nim spokrewniony. Ale Daniel nadal pamiętał lęk, który nie opuszczał go nawet pomimo świadomości, że boi się wpływu obcego właściwie człowieka. Lęk, którego ciężko się pozbyć. Lęk, który dekadę temu kazał mu zerwać kontakt z Maeve i nielicznymi szczerymi przyjaciółmi gdy jeszcze nie znali jego mroczniejszego oblicza, zanim trafił na Nokturn i poddał się własnej skłonności do agresji.
Została tylko Wren.
-Mogłaś mi powiedzieć - mogła, rozumiał lepiej, niż się jej wydawało -ale rozumiem, jeśli nie chciałaś. - dodał ciszej. On nikomu nie mówił, nawet nie był pewien, czy chciał rozmawiać o tym z Wren.
Naprawdę dudniło mu w głowie. Nie był przyzwyczajony do emocjonalnych roller-coasterów.
A teraz Chang bredziła coś o nienawiści, a Schmidt chciał sobie hasać na ulicy.
-Dość! Siadać, oboje! - warknął, w typowy dla siebie sposób zamieniając nadmiar emocji na stanowczą złość.
-Wren - pogadamy w kuchni. - zarządził, a potem spiorunował wzrokiem Friedricha. - A ty - odpocznij wreszcie. Nigdzie się nie ruszamy dopóki nie dojdziesz do siebie. - jakby na potwierdzenie swoich słów, impulsywnie wskazał na drzwi.
-Protego Kletva. - mruknął cicho, mając nadzieję, że brat nie nosi przy sobie czarnomagicznych przedmiotów i że Wren nie będzie mu miała za złe uwięzienia we własnym mieszkaniu. Kapryśna czarna magia zawioda, przeszywając dłoń Daniela bólem - raz, drugi, aż wreszcie oprzytomniał. -Collportus. - zamknął drzwi przed Friedrichem.
-Porozmawiamy jak wszyscy ochłoniemy. - warknął. -Ale ty musisz się zdrzemnąć, a ty - napić. - zarządził, zwracając się kolejno do Schmidta i Chang.
Sam też musiał się napić.
rzuty
/zt x3
Ale potem Wren zaczęła mówić. O chorobie, o matce. Przerażająco szczerze i... przerażająco znajomo.
Jego ojciec, ten którego znał, nie był chory. Nie był nawet z nim spokrewniony. Ale Daniel nadal pamiętał lęk, który nie opuszczał go nawet pomimo świadomości, że boi się wpływu obcego właściwie człowieka. Lęk, którego ciężko się pozbyć. Lęk, który dekadę temu kazał mu zerwać kontakt z Maeve i nielicznymi szczerymi przyjaciółmi gdy jeszcze nie znali jego mroczniejszego oblicza, zanim trafił na Nokturn i poddał się własnej skłonności do agresji.
Została tylko Wren.
-Mogłaś mi powiedzieć - mogła, rozumiał lepiej, niż się jej wydawało -ale rozumiem, jeśli nie chciałaś. - dodał ciszej. On nikomu nie mówił, nawet nie był pewien, czy chciał rozmawiać o tym z Wren.
Naprawdę dudniło mu w głowie. Nie był przyzwyczajony do emocjonalnych roller-coasterów.
A teraz Chang bredziła coś o nienawiści, a Schmidt chciał sobie hasać na ulicy.
-Dość! Siadać, oboje! - warknął, w typowy dla siebie sposób zamieniając nadmiar emocji na stanowczą złość.
-Wren - pogadamy w kuchni. - zarządził, a potem spiorunował wzrokiem Friedricha. - A ty - odpocznij wreszcie. Nigdzie się nie ruszamy dopóki nie dojdziesz do siebie. - jakby na potwierdzenie swoich słów, impulsywnie wskazał na drzwi.
-Protego Kletva. - mruknął cicho, mając nadzieję, że brat nie nosi przy sobie czarnomagicznych przedmiotów i że Wren nie będzie mu miała za złe uwięzienia we własnym mieszkaniu. Kapryśna czarna magia zawioda, przeszywając dłoń Daniela bólem - raz, drugi, aż wreszcie oprzytomniał. -Collportus. - zamknął drzwi przed Friedrichem.
-Porozmawiamy jak wszyscy ochłoniemy. - warknął. -Ale ty musisz się zdrzemnąć, a ty - napić. - zarządził, zwracając się kolejno do Schmidta i Chang.
Sam też musiał się napić.
rzuty
/zt x3
Self-made man
7 września
Gdy wróciła zeszłej nocy do domu, nie miała siły już na nic - jedynie obmyła się prędko w chłodnej wodzie wypełniającej wannę i zaszyła w wątpliwym pocieszeniu miękkiej pościeli, pozwalając umysłowi odpłynąć w siną dal. I śniła o czerwieni. O wybuchającym w dłoniach szkarłacie szarpiącym ludzkie mięso, o odpadających kończynach odciętych od korpusu niewidzialnym ostrzem. Śniła o tym, o tym wszystkim, dopóki zgiełk dochodzący zza okna nie okazał się zbyt dokuczliwy, zwiastując nadejście południa. Pokątna nie sprzyjała lenistwu. A jednak to lenistwo zdecydowała się dziś sobie zapewnić - odwołała każde z umówionych spotkań, sową przekazując przeprosiny i informację o krótkiej chorobie, jaka dopadła ją właściwie niespodziewanie. W rzeczywistości zaciągnęła kotary wszystkich otaczających ją okien, nasypała Yuanowi zbyt dużo jedzenia, tyle, by karma przewyższyła granice miski, i zasiadła nad rozpaloną w ciemności świecą, wertując zgromadzone na temat uroków księgi. Było ich wiele, jedne przeznaczone dla bardziej początkujących magów, inne wkraczały zaś w wiedzę stricte specjalistyczną, tłumacząc o wiele bardziej skomplikowane zagadnienia - jednak w żadnym z woluminów nie odnalazła tego dnia odpowiedzi. Milczały. Może nie chciały psuć tajemnicy. Może na jej odkrycie nie była jeszcze gotowa. Tak czy inaczej - starania spełzły na niczym, a Azjatka już niebawem zmieniła ognisko swej uwagi, tym razem stając nago przed lustrem skrytym za drzwiami najwyższej szafy. Wpatrywała się w swoje odbicie - w znaczące korpus blizny, różowawe, wypukłe. Znaczyły jej ciało tam, gdzie kilkanaście godzin temu wykwitły okropne, głębokie rany wyleczone jedynie szybką interwencją Multon. Gdyby nie ona... Czarownica odetchnęła głęboko. Jej palce wędrowały niechętnie po zgrubiałej tkance, zanim przesunęły zaczesane na lewy bok włosy i odsłoniły karykaturalny ślad w miejscu, gdzie każdy normalny człowiek winien mieć ucho. Wyglądała jak... Jak rozorany w starciu buchorożec, wstrętny, nieprzypominający wcale urokliwej kobiety, jaką była jeszcze dwie doby temu. A teraz? Mogłaby zapaść się pod ziemię. Niby było to świadectwem - dowodem jej woli walki, chęci przeżycia nawet samej siebie, ale miała nosić je ze sobą już do śmierci. Już do śmierci miała być odrażającą kaleką.
Donośne pukanie do drzwi wyswobodziło ją z trujących objęć rozmyślań i Wren prędko sięgnęła po cienki, czarny szlafrok, zarzucając go na swoje ramiona. Odległość dzielącą ją od frontu mieszkania przemierzyła niechętnie, nie chciała przecież widzieć nikogo, nie chciała być widzianą przez nikogo, a gdy wizjer ujawnił przed nią oczekującą odpowiedzi sylwetkę Friedricha... Miała ochotę nie odpowiadać. Udać, że nie ma jej w domu, po prostu zniknąć, by nigdy, przenigdy nie musiał litować się oglądając jej nową formę. Ale otworzyła. Dłoń zacisnęła się mocno na klamce i szarpnęła drzwiami, otwierając je przed mężczyzną, podczas gdy druga w tym samym czasie poprawiała szczelnie materiał peniuaru i spływające na bark włosy. Wyglądała nieprzyzwoicie. Jakby przed momentem wyrwała się z ramion kochanka, którego dotyk pozostawił ją w absolutnym nieładzie.
- Co tu robisz, Fried? - spytała chrapliwie, nieprzyzwyczajona tego dnia do dźwięku swojego zmęczonego głosu. Z korytarza łypała ciemność, zdradzała obecność świec w salonie nieopodal, ale nic więcej. - Chyba nie byliśmy na dziś umówieni. Czy o czymś zapomniałam? - spytała, marszcząc delikatnie brwi, i jakby niepewnie odsunęła się w wejściu, pozwalając mu wkroczyć do środka.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Jego kroki automatycznie powędrowały w kierunku znajomego mieszkania. Wyuczoną drogą, wychodząc wpierw na Horizont Alley, później na Pokątną, aby wejść w bramę znajdującą się obok znanego, zielarskiego sklepu. Doskonale znana trasa, w ostatnim czasie coraz częściej pokonywana celem spotkania z narzeczoną. Podjęta przez nich decyzja zobowiązywała, nawet jeśli nie raz miał ochotę zwyczajnie ją zamordować. Zdarzały się jednak dni, kiedy było całkiem dobrze. Dziwna sinusoida ich relacji wędrowała, napędzana złością, pożądaniem oraz czystą pasją. I wiedział, że nikogo innego nie chciałby widzieć u swego boku… Przynajmniej wtedy, gdy nie próbował zadusić jej niczym zwykłego kurczaka.
Z psem na smyczy pokonał schodki kamienicy, aby stanąć przed odpowiednimi drzwiami. I dziś musiał mieć wyjątkowo dobry dzień, gdyż zamiast wparować do mieszkania postanowił zapukać. Dłuższy niż zwykle czas oczekiwania zaniepokoił Austriaka. I gdy już wyjmował różdżkę, aby za pomocą zaklęcia wejść do środka, ona postanowiła otworzyć drzwi.
Widok jaki go powitał w pierwszej chwili niezmiernie przypadł mu do gustu. Podobała mu się w nieprzyzwoitym wydaniu, z ledwie cienkim szlafrokiem, skrywającym smukłe ciało. Zadowolenie na jego twarzy widniało jednak jedynie przez chwilę. Przypomniał sobie, w jakich sytuacjach najczęściej zwykł ją tak widywać. Ostre rysy twarzy wykrzywiła złość, a zielone ślepia błysnęły czystą, niczym nie pochamowaną chęcią mordu. Doskonale wiedziała, z czym wiązało się złamanie ich umowy. Miała być wyłącznie jego, o czym świadczył pierścionek zdobiący jej dłoń. I nie akceptował żadnych, chociażby najmniejszych odstępstw od tej zasady, samemu również jej postrzegając, mimo nadarzających się okazji. I jedynie Otto trącił kobietę nosem, domagając się standardowych pieszczot, jakie winna sprezentować mu w powitaniu.
- A co, przeszkadzam? - Warknął basowym głosem, uważnie ją obserwując. Silne dłonie zacisnęły się w pięści, powstrzymując chęć zamordowania jej tu i teraz. - Przerwałem ci jakieś miłe spotkanie? - Prychnął, po czym wpakował się do jej mieszkania, zapewne niechcący uderzając ją swoim ramieniem. Zaufanie było kwestią osobliwą, w jego przypadku niezwykle ciężką do zdobycia… Lecz niezwykle łatwą do utracenia. Nie podobało mu się połącznie tego stroju ze słowami, jakie uleciały z jego ust. W tym momencie przypominał rozwścieczone zwierzę, którego nie dało się zatrzymać.
- Suche, Otto. - Rzucił do psa, odpinając klamrę smyczy. Zwierzę od razu przyłożyło nos do podłogi, poszukując zapachu, który nie pasował do znanego otoczenia. Sam Schmidt podszedł do okna by rozsunąć ciężkie zasłony, tym samym wpuszczając do pomieszczenia dzienne światło. Z dłonią zaciśniętą na różdżce podążał za psem, wpuszczając go do każdego, kolejnego pomieszczenia, pozwalając aby sprawdził tropy. Jego mięśnie były spięte do granic możliwości, jakby każdy jego kolejny ruch miał zakończyć się wybuchem.
Otto nie znalazł niczego, a Friedrich przykucnął przy swym psie, by wręczyć mu smakołyk za wykonane zadanie.
Z psem na smyczy pokonał schodki kamienicy, aby stanąć przed odpowiednimi drzwiami. I dziś musiał mieć wyjątkowo dobry dzień, gdyż zamiast wparować do mieszkania postanowił zapukać. Dłuższy niż zwykle czas oczekiwania zaniepokoił Austriaka. I gdy już wyjmował różdżkę, aby za pomocą zaklęcia wejść do środka, ona postanowiła otworzyć drzwi.
Widok jaki go powitał w pierwszej chwili niezmiernie przypadł mu do gustu. Podobała mu się w nieprzyzwoitym wydaniu, z ledwie cienkim szlafrokiem, skrywającym smukłe ciało. Zadowolenie na jego twarzy widniało jednak jedynie przez chwilę. Przypomniał sobie, w jakich sytuacjach najczęściej zwykł ją tak widywać. Ostre rysy twarzy wykrzywiła złość, a zielone ślepia błysnęły czystą, niczym nie pochamowaną chęcią mordu. Doskonale wiedziała, z czym wiązało się złamanie ich umowy. Miała być wyłącznie jego, o czym świadczył pierścionek zdobiący jej dłoń. I nie akceptował żadnych, chociażby najmniejszych odstępstw od tej zasady, samemu również jej postrzegając, mimo nadarzających się okazji. I jedynie Otto trącił kobietę nosem, domagając się standardowych pieszczot, jakie winna sprezentować mu w powitaniu.
- A co, przeszkadzam? - Warknął basowym głosem, uważnie ją obserwując. Silne dłonie zacisnęły się w pięści, powstrzymując chęć zamordowania jej tu i teraz. - Przerwałem ci jakieś miłe spotkanie? - Prychnął, po czym wpakował się do jej mieszkania, zapewne niechcący uderzając ją swoim ramieniem. Zaufanie było kwestią osobliwą, w jego przypadku niezwykle ciężką do zdobycia… Lecz niezwykle łatwą do utracenia. Nie podobało mu się połącznie tego stroju ze słowami, jakie uleciały z jego ust. W tym momencie przypominał rozwścieczone zwierzę, którego nie dało się zatrzymać.
- Suche, Otto. - Rzucił do psa, odpinając klamrę smyczy. Zwierzę od razu przyłożyło nos do podłogi, poszukując zapachu, który nie pasował do znanego otoczenia. Sam Schmidt podszedł do okna by rozsunąć ciężkie zasłony, tym samym wpuszczając do pomieszczenia dzienne światło. Z dłonią zaciśniętą na różdżce podążał za psem, wpuszczając go do każdego, kolejnego pomieszczenia, pozwalając aby sprawdził tropy. Jego mięśnie były spięte do granic możliwości, jakby każdy jego kolejny ruch miał zakończyć się wybuchem.
Otto nie znalazł niczego, a Friedrich przykucnął przy swym psie, by wręczyć mu smakołyk za wykonane zadanie.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Rozgorączkowane dłonie coraz wyżej i wyżej podciągały materiał szlafroka - pod samą szyję, robiły wszystko, by spod ciemnego materiału nie wystawał ani skrawek blizny, którą chciała przed nim ukryć. To samo czyniły zresztą włosy, znów uważnie przytwierdzone do boku głowy. W ciemnościach nie mógł dostrzec nieprawidłowości, ona sama miałaby z tym problem, może właśnie dlatego zrezygnowała dzisiaj z dziennego słońca. Musiała przyzwyczaić się do nowej opoki. Niedoskonałej, pozbawionej uroku, naznaczonej natomiast realnym śladem walki, której tak naprawdę nie zdążyła na dobre rozpocząć, zanim ta dobiegła końca; on też tak pomyśli, wzdrygnie się, uda, że przecież dalej jest piękna, lecz ukojenia będzie szukał w ramionach innej.
Zmarszczka na czole pogłębiła się z kolei, gdy mag zapałał złością. Wdarł się do jej mieszkania, masywną sylwetką zmusił do ucieczki w bok, by nie spotkała się z umięśnionym ramieniem, a gdy wkroczył do ciasnego korytarza spuszczając przed sobą psa ze smyczy, Wren zamknęła za nim drzwi; nie miała nawet siły odpowiedzieć mu dziś złością. Naprawdę spodziewał się, że będzie taka głupia i przyjmie potencjalnego kochanka w miejscu, w którym Schmidt mógłby bez trudu go wywęszyć? Ruszyła za nim, w ciszy patrzyła, jak mężczyzna za nic nagradza Otto w salonie, zaś dłoń odruchowo sięgnęła po różdżkę spoczywającą nieopodal, niechętnym, niewerbalnym zaklęciem znów zaciągając odsłoniętą przez niego kotarę. Ciemność była bezpieczniejsza.
- Nie zajrzałeś pod łóżko - wytknęła sucho, ramieniem opierając się o framugę drzwi prowadzących do pomieszczenia. - Ani do lodówki. Spójrz, może mój kochanek właśnie zamarza? To byłaby tragedia, przecież nie skończyliśmy, a było już tak dobrze - westchnęła w teatralnej melodii i powolnym krokiem ruszyła w stronę salonowej sofy, opadając na nią ze zmęczeniem. - A może schowałam go między swoimi nogami? Sama już nie wiem, Fried, jest tu tyle kryjówek - mruknęła. Czuła się słabo. Jakby ulatująca z ciała krew odebrała jej większość witalności, wlewając czerwień w spragnioną makabry glebę; nie odmówiła jednak dłoniom tego samego gestu, wciąż odgradzała się od jego spojrzenia materiałem podomki, szczelnie i dokładnie. Bosa stopa oparła się o krawędź niskiego stołu ustawionego w pobliżu. - Przyszedłeś mnie sprawdzić? Musisz puścić psa, zamiast po prostu zapytać? - Azjatka skrzywiła się, oddalona teraz od świec rozstawionych przy biurku cieszyła się zasłoną wszechobecnego półmroku, może więc Schmidt nawet tego grymasu nie zauważył. - Nikogo tu nie ma - dodała zaraz już szczerze, spokojnie, zbyt otępiała ostatnimi doznaniami, by wykrzesać z siebie energię na przeciągające się złośliwości. Mogło mu się wydawać - w napadzie nieuzasadnionej podejrzliwości podsycanej nadszarpniętym niedawno zaufaniem - że chowała przed nim ślady pocałunków, namiętnych ugryzień znaczących skórę czerwienią, ale podobna myśl nawet nie przeszła Wren przez głowę. Poszukiwania Friedricha były dla niej co najmniej absurdalne. - Czemu tu jesteś? Co się stało? - ponowiła pytanie, bo nie raczył na nie wcześniej odpowiedzieć, zbyt zaaferowany przeświadczeniem, że postanowiła przyprawić mu rogi. Zupełnie jakby robiła to co wtorek.
Zmarszczka na czole pogłębiła się z kolei, gdy mag zapałał złością. Wdarł się do jej mieszkania, masywną sylwetką zmusił do ucieczki w bok, by nie spotkała się z umięśnionym ramieniem, a gdy wkroczył do ciasnego korytarza spuszczając przed sobą psa ze smyczy, Wren zamknęła za nim drzwi; nie miała nawet siły odpowiedzieć mu dziś złością. Naprawdę spodziewał się, że będzie taka głupia i przyjmie potencjalnego kochanka w miejscu, w którym Schmidt mógłby bez trudu go wywęszyć? Ruszyła za nim, w ciszy patrzyła, jak mężczyzna za nic nagradza Otto w salonie, zaś dłoń odruchowo sięgnęła po różdżkę spoczywającą nieopodal, niechętnym, niewerbalnym zaklęciem znów zaciągając odsłoniętą przez niego kotarę. Ciemność była bezpieczniejsza.
- Nie zajrzałeś pod łóżko - wytknęła sucho, ramieniem opierając się o framugę drzwi prowadzących do pomieszczenia. - Ani do lodówki. Spójrz, może mój kochanek właśnie zamarza? To byłaby tragedia, przecież nie skończyliśmy, a było już tak dobrze - westchnęła w teatralnej melodii i powolnym krokiem ruszyła w stronę salonowej sofy, opadając na nią ze zmęczeniem. - A może schowałam go między swoimi nogami? Sama już nie wiem, Fried, jest tu tyle kryjówek - mruknęła. Czuła się słabo. Jakby ulatująca z ciała krew odebrała jej większość witalności, wlewając czerwień w spragnioną makabry glebę; nie odmówiła jednak dłoniom tego samego gestu, wciąż odgradzała się od jego spojrzenia materiałem podomki, szczelnie i dokładnie. Bosa stopa oparła się o krawędź niskiego stołu ustawionego w pobliżu. - Przyszedłeś mnie sprawdzić? Musisz puścić psa, zamiast po prostu zapytać? - Azjatka skrzywiła się, oddalona teraz od świec rozstawionych przy biurku cieszyła się zasłoną wszechobecnego półmroku, może więc Schmidt nawet tego grymasu nie zauważył. - Nikogo tu nie ma - dodała zaraz już szczerze, spokojnie, zbyt otępiała ostatnimi doznaniami, by wykrzesać z siebie energię na przeciągające się złośliwości. Mogło mu się wydawać - w napadzie nieuzasadnionej podejrzliwości podsycanej nadszarpniętym niedawno zaufaniem - że chowała przed nim ślady pocałunków, namiętnych ugryzień znaczących skórę czerwienią, ale podobna myśl nawet nie przeszła Wren przez głowę. Poszukiwania Friedricha były dla niej co najmniej absurdalne. - Czemu tu jesteś? Co się stało? - ponowiła pytanie, bo nie raczył na nie wcześniej odpowiedzieć, zbyt zaaferowany przeświadczeniem, że postanowiła przyprawić mu rogi. Zupełnie jakby robiła to co wtorek.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nie wiedział o wypadku narzeczonej. Zapewne większości ludzi, których przyszło mu od wczoraj napotkać wyszło to na dobre. Gdy wpadał w szał nie panował nad swoim zachowaniem, a jej uraz zapewne wywołaby w nim furię, którą ugasić mogła tylko i wyłącznie krew.
Impuls sprawdzenia pomieszczenia był od niego silniejszy. Wren w przeszłości zdarzało się mu kłamać, choćby tamtego paskudnego dnia, gdy gnał z nią przez pół Londynu, aby dostarczyć ją do szpitala po wybuchu choroby… O której również nie wiedział. Napędzany złością umysł działał szybciej, niż zajęłoby mu rozłożenie sytuacji na czynniki pierwsze oraz wystosowanie odpowiedniego pytania. Z resztą… Nie zwykł pytać. Poszukiwania oraz tropienie śladów zbyt mocno weszły mu w krew.
Zacisnął usta w cienką linię, gdy Chang postanowiła podsycić żar jego nerwów, niebezpiecznie balansując na krawędzi jego wytrzymałości. Podniósł się, pozwalając psu udać się do Yuana. Sam podszedł do Wren, uważnie się jej przyglądając w ciemnościach, jakie ponownie nastały w pomieszczeniu. Kolejne podejrzenia powoli ponownie zakradały się do jego umysłu.
- Dobrze wiesz, że zamorduję każdego, kto spróbowałby cię dotknąć. - Groźba wybrzmiała w jego, cholernie szczerym głosie. Nie kłamał. Pierścionek na jej dłoni wskazywał, iż jest jego własnością. A Friedrich Schmidt nie lubił, gdy ktoś próbował położyć brudne łapska na jego własności. Zielone ślepia uważnie przyglądały się twarzy Wren, nawet jeśli ciemność spowijała jej mieszkanie. Coś w tym wszystkim zwyczajnie mu nie pasowało.
- Muszę mieć powód, żeby odwiedzić swoją narzeczoną? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Podobne wizyty wydawały mu się normalne, biorąc pod uwagę zawartą między nimi umowę, wyznaczającą kurs na wspólną przyszłość.
Machnął różdżką ponownie odsłaniając zasłony przysłaniające światło dzienne. Uwielbiał ciemność, w tym jednak momencie chciał widzieć twarz dziewczyny, z coraz większą ilością podejrzeń wykwitających w jego głowie. Ostrożnie uniósł dłoń do jej podbródka, delikatnie go unosząc, tym samym zmuszając dziewczynę do spojrzenia na jego twarz. Drugą dłoń uniósł do jej policzka, by odgarnąć ciemne włosy przysłaniające jej twarz…
I wtedy zauważył, że coś było nie tak. Nie napotkał na delikatną skórę. Przeniósł palce tak, by trzymać jej szczękę. Silnie, lecz nie na tyle, aby wyrządzić jej jakąś krzywdę. Sprawnie odgarnął czarne włosy w tył, a zielone spojrzenie ponownie zapłonęło chęcią mordu. Ujrzał karykaturalną bliznę w miejscu, gdzie powinno być jej ucho. Mięśnie mężczyzny napięły się nieprzyjemnie, czerwień przysłoniła wizję… Lecz złość nie była kierowana w jej stronę.
- Kto? - Wysyczał, nie odrywając spojrzenia od miejsca, w którym jeszcze kilka dni temu znajdowało się ucho. Widok go nie obrzydzał - przez lata pracy przywykł do widoku najróżniejszych raz, nie raz paskudniejszych od tej. - Wren, kto? - Ponowił pytanie, nie wypuszczając jej z uścisku swoich palców. Znajdzie sukinsyna. I sprawi, aby męczył się przez długie godziny, dopóki nie wyzionie ducha. Nikt po za nim nie miał prawa, aby unieść na nią rękę, a co dopiero okaleczać.
Impuls sprawdzenia pomieszczenia był od niego silniejszy. Wren w przeszłości zdarzało się mu kłamać, choćby tamtego paskudnego dnia, gdy gnał z nią przez pół Londynu, aby dostarczyć ją do szpitala po wybuchu choroby… O której również nie wiedział. Napędzany złością umysł działał szybciej, niż zajęłoby mu rozłożenie sytuacji na czynniki pierwsze oraz wystosowanie odpowiedniego pytania. Z resztą… Nie zwykł pytać. Poszukiwania oraz tropienie śladów zbyt mocno weszły mu w krew.
Zacisnął usta w cienką linię, gdy Chang postanowiła podsycić żar jego nerwów, niebezpiecznie balansując na krawędzi jego wytrzymałości. Podniósł się, pozwalając psu udać się do Yuana. Sam podszedł do Wren, uważnie się jej przyglądając w ciemnościach, jakie ponownie nastały w pomieszczeniu. Kolejne podejrzenia powoli ponownie zakradały się do jego umysłu.
- Dobrze wiesz, że zamorduję każdego, kto spróbowałby cię dotknąć. - Groźba wybrzmiała w jego, cholernie szczerym głosie. Nie kłamał. Pierścionek na jej dłoni wskazywał, iż jest jego własnością. A Friedrich Schmidt nie lubił, gdy ktoś próbował położyć brudne łapska na jego własności. Zielone ślepia uważnie przyglądały się twarzy Wren, nawet jeśli ciemność spowijała jej mieszkanie. Coś w tym wszystkim zwyczajnie mu nie pasowało.
- Muszę mieć powód, żeby odwiedzić swoją narzeczoną? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Podobne wizyty wydawały mu się normalne, biorąc pod uwagę zawartą między nimi umowę, wyznaczającą kurs na wspólną przyszłość.
Machnął różdżką ponownie odsłaniając zasłony przysłaniające światło dzienne. Uwielbiał ciemność, w tym jednak momencie chciał widzieć twarz dziewczyny, z coraz większą ilością podejrzeń wykwitających w jego głowie. Ostrożnie uniósł dłoń do jej podbródka, delikatnie go unosząc, tym samym zmuszając dziewczynę do spojrzenia na jego twarz. Drugą dłoń uniósł do jej policzka, by odgarnąć ciemne włosy przysłaniające jej twarz…
I wtedy zauważył, że coś było nie tak. Nie napotkał na delikatną skórę. Przeniósł palce tak, by trzymać jej szczękę. Silnie, lecz nie na tyle, aby wyrządzić jej jakąś krzywdę. Sprawnie odgarnął czarne włosy w tył, a zielone spojrzenie ponownie zapłonęło chęcią mordu. Ujrzał karykaturalną bliznę w miejscu, gdzie powinno być jej ucho. Mięśnie mężczyzny napięły się nieprzyjemnie, czerwień przysłoniła wizję… Lecz złość nie była kierowana w jej stronę.
- Kto? - Wysyczał, nie odrywając spojrzenia od miejsca, w którym jeszcze kilka dni temu znajdowało się ucho. Widok go nie obrzydzał - przez lata pracy przywykł do widoku najróżniejszych raz, nie raz paskudniejszych od tej. - Wren, kto? - Ponowił pytanie, nie wypuszczając jej z uścisku swoich palców. Znajdzie sukinsyna. I sprawi, aby męczył się przez długie godziny, dopóki nie wyzionie ducha. Nikt po za nim nie miał prawa, aby unieść na nią rękę, a co dopiero okaleczać.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Podobne deklaracje zwykle wznieciłyby w niej ogień. Pasję pożądania, namiętności, tęsknoty za jego dotykiem - ale nie dziś. Dziś była zimna, pozbawiona tego wszystkiego, zbyt wycieńczona wykrwawianiem się w nicość. Po nic. Gdyby mogła, zasnęłaby na kolejne długie godziny, aż słońce ześlizgnęłoby się z horyzontu i ustąpiło miejsca nocy, pośród chłodu której mogłaby poczuć się choć odrobinę swobodniej. Ale uparcie stał przed nią Friedrich, wpatrywał się w nią z oczekiwaniem, z podejrzliwością, posądzając o irracjonalne, absurdalne grzechy, z którymi wyjątkowo nie miała nic wspólnego. Czarne tęczówki wywróciły się teatralnie na dźwięk jego pytania.
- Zwykle odwiedzasz mnie wtedy, kiedy ktoś obił ci pysk - stwierdziła i wzruszyła jednym ramieniem, uważna na to, by materiał cienkiego szlafroka nie osunął się przy tym w dół, skory ukazać zbyt wiele. W tym świetle czuła się bezpieczna - a gdy Schmidt z uporem niwelował efekt jej zaklęcia, zastępując je własnym i ponownie rozwierając ciężkie kotary, Azjatka warknęła pod nosem. Nie dość, że nie był u siebie, śmiał panoszyć się wbrew jej oczywistym życzeniom - jak to Schmidt, przekonany, że jest gospodarzem w każdym kramie, niezależnie od adresu.
Wzdrygnęła się, gdy ciężka, duża dłoń zacisnęła się stanowczo na jej szczęce, zmuszając do wyraźniejszego zaprezentowania ubytku w świetle wpadającym przez odsłonięte okno; skrzywiła się, skrzywiła mocno, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, ręką natomiast próbując bezskutecznie odepchnąć tę należącą do niego. Nie mogła mu uciec - ale mogła próbować. Oparta do tej pory o stół noga powędrowała do jego brzucha, ułożyła się tam mocno, lecz nieboleśnie, próbując zwiększyć panujący między nimi dystans.
- Nikt - wycedziła zimno, zagłębiając się w miękkim oparciu kanapy, liczyła bowiem, że to pozbawi ją wzburzonego emocją dotyku. Sprawi, że Friedrich jakimś cudem zapomni o tym, co zobaczył - na pewno wzbudziła w nim już obrzydzenie, na pewno zaraz wykręci się na pięcie i pójdzie w diabły, na dodatek zabierając ze sobą pierścionek. Mężczyźni znikali, gdy znikało piękno. - Ja sama. To był wypadek - mówiła; choć oficjalną wersją była napaść Zakonnika, nie chciała okłamywać narzeczonego. Obiecała mu, że tego nie zrobi - tamtego dnia, gdy wręczył jej zwieńczoną szmaragdem błyskotkę. - Zasłoń, nie chcę tu światła - warknęła, wolną dłonią wskazała na wlewające się przez uchyloną szybę lato, tak boleśnie niepasujące do panującej wokół nich brzydoty. A potem - coś w niej zadrżało, skoro chciał prawdy, dostanie ją: niepewnymi, długimi palcami rozsupłała pas peniuaru, odsłoniła wieńczące ciało blizny, ukazując je przed Friedrichem w pełnej krasie. Były rozległe, sięgały spomiędzy piersi aż do brzucha, skumulowane w dwóch miejscach, gdzie przywołana włócznia ugodziła ją zrodzonym z czerwieni ostrzem. - Powiedz mi, że już ci się nie podobam - rozkazała, jakby chcąc w ten sposób urzeczywistnić własne przekonanie, własny strach. Im szybciej, tym lepiej. Ale zanim zdążył to zrobić - kontynuowała głucho, bezsilnie, przymykając powieki. - Zaklęcie wybuchło mi w dłoniach. Lancea. Magia nagle obróciła się przeciwko mnie, tak silna, jak nigdy dotąd. Wczoraj - wyznała, czuła, jak na przywołane wspomnienie jej ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Przyznać się przed samą sobą - a przyznać się przed kimś, przed narzeczonym, te dwa doświadczenia miały zupełnie inną wagę. - Tyle ze mnie zostało, Fried. Mdli cię? Obrzydzam cię? Powiedz - głos na powrót stał się zimny, ostry, nie patrzyła na niego jednak - nie mogła.
- Zwykle odwiedzasz mnie wtedy, kiedy ktoś obił ci pysk - stwierdziła i wzruszyła jednym ramieniem, uważna na to, by materiał cienkiego szlafroka nie osunął się przy tym w dół, skory ukazać zbyt wiele. W tym świetle czuła się bezpieczna - a gdy Schmidt z uporem niwelował efekt jej zaklęcia, zastępując je własnym i ponownie rozwierając ciężkie kotary, Azjatka warknęła pod nosem. Nie dość, że nie był u siebie, śmiał panoszyć się wbrew jej oczywistym życzeniom - jak to Schmidt, przekonany, że jest gospodarzem w każdym kramie, niezależnie od adresu.
Wzdrygnęła się, gdy ciężka, duża dłoń zacisnęła się stanowczo na jej szczęce, zmuszając do wyraźniejszego zaprezentowania ubytku w świetle wpadającym przez odsłonięte okno; skrzywiła się, skrzywiła mocno, uciekając wzrokiem gdzieś w bok, ręką natomiast próbując bezskutecznie odepchnąć tę należącą do niego. Nie mogła mu uciec - ale mogła próbować. Oparta do tej pory o stół noga powędrowała do jego brzucha, ułożyła się tam mocno, lecz nieboleśnie, próbując zwiększyć panujący między nimi dystans.
- Nikt - wycedziła zimno, zagłębiając się w miękkim oparciu kanapy, liczyła bowiem, że to pozbawi ją wzburzonego emocją dotyku. Sprawi, że Friedrich jakimś cudem zapomni o tym, co zobaczył - na pewno wzbudziła w nim już obrzydzenie, na pewno zaraz wykręci się na pięcie i pójdzie w diabły, na dodatek zabierając ze sobą pierścionek. Mężczyźni znikali, gdy znikało piękno. - Ja sama. To był wypadek - mówiła; choć oficjalną wersją była napaść Zakonnika, nie chciała okłamywać narzeczonego. Obiecała mu, że tego nie zrobi - tamtego dnia, gdy wręczył jej zwieńczoną szmaragdem błyskotkę. - Zasłoń, nie chcę tu światła - warknęła, wolną dłonią wskazała na wlewające się przez uchyloną szybę lato, tak boleśnie niepasujące do panującej wokół nich brzydoty. A potem - coś w niej zadrżało, skoro chciał prawdy, dostanie ją: niepewnymi, długimi palcami rozsupłała pas peniuaru, odsłoniła wieńczące ciało blizny, ukazując je przed Friedrichem w pełnej krasie. Były rozległe, sięgały spomiędzy piersi aż do brzucha, skumulowane w dwóch miejscach, gdzie przywołana włócznia ugodziła ją zrodzonym z czerwieni ostrzem. - Powiedz mi, że już ci się nie podobam - rozkazała, jakby chcąc w ten sposób urzeczywistnić własne przekonanie, własny strach. Im szybciej, tym lepiej. Ale zanim zdążył to zrobić - kontynuowała głucho, bezsilnie, przymykając powieki. - Zaklęcie wybuchło mi w dłoniach. Lancea. Magia nagle obróciła się przeciwko mnie, tak silna, jak nigdy dotąd. Wczoraj - wyznała, czuła, jak na przywołane wspomnienie jej ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Przyznać się przed samą sobą - a przyznać się przed kimś, przed narzeczonym, te dwa doświadczenia miały zupełnie inną wagę. - Tyle ze mnie zostało, Fried. Mdli cię? Obrzydzam cię? Powiedz - głos na powrót stał się zimny, ostry, nie patrzyła na niego jednak - nie mogła.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Prychnął pod nosem na jej słowa. To, że ktoś obił mu pysk nie było nowością. Praca wymagała od niego walki, podczas której bywało różnie. Zwykła, krwawa codzienność, w jakiej przyszło mu się obracać. Nie podobały mu się reakcje narzeczonej, wzbudzające coraz więcej podejrzeń.
Zielone spojrzenie nie odrywało się od śladu pozostałego w miejscu jej ucha. Był w stanie wyskoczyć z mieszkania w tym momencie, tu i teraz rozpocząć tropienie tego, który odważył się zranić jego kobietę. Nie dał jej uciec. Nie pozwolił wysunąć się z jego palców, nie poruszył się również czując jej nogę na swoim brzuchu. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć co się wydarzyło, oraz kto był za to odpowiedzialny. Zmarszczył brwi, gdy w pierwszej chwili nie chciała mu powiedzieć, kto był odpowiedzialny za pozbawienie ją części ciała.
Złość opadła tak szybko, jak pojawiła się w jego ciele, gdy dowiedział się, o naturze zranienia. Ostrożnie wypuścił powietrze z płuc i zabrał dłoń, ważąc myśli pojawiające się w jego umyśle. - Ale ja chcę światło. - Mruknął jedynie w wyraźnym zamyśleniu. Nie dobrze. Chciał przystać na jej propozycję zaangażowania się w poszukiwania większej grupy szlamolubów, teraz jednak wątpliwości nawiedziły jego umysł. Nie mógł jej narażać. Nie mógł ryzykować, że cokolwiek jej się stanie… Nie mógł ryzykować, aby cierpiała tak, jak w tym momencie.
Odsłoniła materiał, ukazując mu całą prawdę oraz inne rany, jakie powstały na jej ciele. Schmidt przykucnął, aby móc lepiej się im przyjrzeć. Paskudna rana, to było pewne. Szorstkie dłonie przejechały po zaróżowionych bliznach. Ostrożnie, z dziwną delikatnością, nie chcąc przysporzyć jej dodatkowego cierpienia.
- Co? - Nie rozumiał. Jak mogłaby przestać mu się podobać przez blizny, wywołane przez wypadek? Jego własne ciało poznaczone było nie tylko tatuażami, ale i lwią ilością blizn pozostałą po najróżniejszych potyczkach. Pomruk zastanowienia wyrwał się z jego ust, gdy wyjaśniła, jak doszło do wypadku. Magia bywała psotna, a w jej przypadku okrutnie bezlitosna.
Przesunął się w bok, by usiąść na kanapie z zamyśleniem wypisanym na jego twarzy. Nie słyszał o podobnym przypadku, a ten o którym mu opowiadała wyjątkowo nie przypadł mu do gustu.
- Nie obrzydzasz mnie, Wren. - Zaczął, wyciągając ku niej ręce. Ułożył je na jej biodrach, delikatnie przyciągając dziewczynę do siebie. Pewnie, nie chcąc aby przypadkiem wyślizgnęła się z jego dłoni. - Widziałem o wiele gorsze rzeczy. - Mruknął, składając pocałunek na bliźnie przecinającej jej tors, chcąc potwierdzić swoje słowa. Ciche westchnienie uleciało z jego ust, a Friedrich pociągnął do siebie dziewczynę, mocno zaciskając palce na jej nadgarstku. Nie mogła uciec. Nie w tym momencie. Pewnie wciągnął ją na swoje kolana, usadawiając ją na nich niczym małą dziewczynkę.
- Podobasz mi się, Wren. - Mruknął, składając delikatny pocałunek tuż koło pozostałości po jej uchu. Nie na niej, nie chcąc wywołać niepotrzebnego bólu dziewczynie. Zdawać by się mogło, że w ostatnich godzinach przeszła aż nazbyt wiele. - Nie jestem z Tobą tylko dlatego, że masz ładną buźkę czy cholernie zgrabny tyłek… - Nigdy nie był dobrym mówcą. Nie opanował sztuki wyrażania swoich myśli w sposób piękny oraz kwiecisty, zwykle tego unikając. W tej jednak sytuacji, czuł na sobie obowiązek. Nieprzyjemnie ciążący na ramionach przymus zapewnienia jej o tym, iż blizny zdobiące jej ciało nie były niczym, co zaważyłoby na jego ocenie. - Wolałbym, abyś nie miała blizn, tylko dlatego, że wtedy nie musiałabyś cierpieć. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy próbował złożyć swoje myśli w całość. Ciaśniej zacisnął dłonie wokół jej nagiego ciała, przesuwając ramieniem tak, by jej głowa spoczęła na jego barku. - Jestem z Tobą, bo lubię Twój charakter, nawet jeśli zachowujesz się jak ostatnia jędza. Lubię, spędzać czas w Twoim towarzystwie i wszystkie emocje, jakie we mnie wywołujesz. Tylko Ty to potrafisz. - Mówił. Jak nigdy dotąd pozwalał, aby słowa uciekały z jego ust, czując pragnienie ukojenia chociaż części jej bólu. Szorstkie palce przejechały po jej ramieniu w kojącym geście, jakże rzadko otrzymywanym z jego dłoni. - Ich liebe dich, Wren. - Mruknął, po czym musnął ustami jej czoło, mocniej ją do siebie przytulając. Nie potrafił tego wyrazić w inny sposób, niż za pomocą ojczystego języka.
Zielone spojrzenie nie odrywało się od śladu pozostałego w miejscu jej ucha. Był w stanie wyskoczyć z mieszkania w tym momencie, tu i teraz rozpocząć tropienie tego, który odważył się zranić jego kobietę. Nie dał jej uciec. Nie pozwolił wysunąć się z jego palców, nie poruszył się również czując jej nogę na swoim brzuchu. Chciał wiedzieć. Musiał wiedzieć co się wydarzyło, oraz kto był za to odpowiedzialny. Zmarszczył brwi, gdy w pierwszej chwili nie chciała mu powiedzieć, kto był odpowiedzialny za pozbawienie ją części ciała.
Złość opadła tak szybko, jak pojawiła się w jego ciele, gdy dowiedział się, o naturze zranienia. Ostrożnie wypuścił powietrze z płuc i zabrał dłoń, ważąc myśli pojawiające się w jego umyśle. - Ale ja chcę światło. - Mruknął jedynie w wyraźnym zamyśleniu. Nie dobrze. Chciał przystać na jej propozycję zaangażowania się w poszukiwania większej grupy szlamolubów, teraz jednak wątpliwości nawiedziły jego umysł. Nie mógł jej narażać. Nie mógł ryzykować, że cokolwiek jej się stanie… Nie mógł ryzykować, aby cierpiała tak, jak w tym momencie.
Odsłoniła materiał, ukazując mu całą prawdę oraz inne rany, jakie powstały na jej ciele. Schmidt przykucnął, aby móc lepiej się im przyjrzeć. Paskudna rana, to było pewne. Szorstkie dłonie przejechały po zaróżowionych bliznach. Ostrożnie, z dziwną delikatnością, nie chcąc przysporzyć jej dodatkowego cierpienia.
- Co? - Nie rozumiał. Jak mogłaby przestać mu się podobać przez blizny, wywołane przez wypadek? Jego własne ciało poznaczone było nie tylko tatuażami, ale i lwią ilością blizn pozostałą po najróżniejszych potyczkach. Pomruk zastanowienia wyrwał się z jego ust, gdy wyjaśniła, jak doszło do wypadku. Magia bywała psotna, a w jej przypadku okrutnie bezlitosna.
Przesunął się w bok, by usiąść na kanapie z zamyśleniem wypisanym na jego twarzy. Nie słyszał o podobnym przypadku, a ten o którym mu opowiadała wyjątkowo nie przypadł mu do gustu.
- Nie obrzydzasz mnie, Wren. - Zaczął, wyciągając ku niej ręce. Ułożył je na jej biodrach, delikatnie przyciągając dziewczynę do siebie. Pewnie, nie chcąc aby przypadkiem wyślizgnęła się z jego dłoni. - Widziałem o wiele gorsze rzeczy. - Mruknął, składając pocałunek na bliźnie przecinającej jej tors, chcąc potwierdzić swoje słowa. Ciche westchnienie uleciało z jego ust, a Friedrich pociągnął do siebie dziewczynę, mocno zaciskając palce na jej nadgarstku. Nie mogła uciec. Nie w tym momencie. Pewnie wciągnął ją na swoje kolana, usadawiając ją na nich niczym małą dziewczynkę.
- Podobasz mi się, Wren. - Mruknął, składając delikatny pocałunek tuż koło pozostałości po jej uchu. Nie na niej, nie chcąc wywołać niepotrzebnego bólu dziewczynie. Zdawać by się mogło, że w ostatnich godzinach przeszła aż nazbyt wiele. - Nie jestem z Tobą tylko dlatego, że masz ładną buźkę czy cholernie zgrabny tyłek… - Nigdy nie był dobrym mówcą. Nie opanował sztuki wyrażania swoich myśli w sposób piękny oraz kwiecisty, zwykle tego unikając. W tej jednak sytuacji, czuł na sobie obowiązek. Nieprzyjemnie ciążący na ramionach przymus zapewnienia jej o tym, iż blizny zdobiące jej ciało nie były niczym, co zaważyłoby na jego ocenie. - Wolałbym, abyś nie miała blizn, tylko dlatego, że wtedy nie musiałabyś cierpieć. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy próbował złożyć swoje myśli w całość. Ciaśniej zacisnął dłonie wokół jej nagiego ciała, przesuwając ramieniem tak, by jej głowa spoczęła na jego barku. - Jestem z Tobą, bo lubię Twój charakter, nawet jeśli zachowujesz się jak ostatnia jędza. Lubię, spędzać czas w Twoim towarzystwie i wszystkie emocje, jakie we mnie wywołujesz. Tylko Ty to potrafisz. - Mówił. Jak nigdy dotąd pozwalał, aby słowa uciekały z jego ust, czując pragnienie ukojenia chociaż części jej bólu. Szorstkie palce przejechały po jej ramieniu w kojącym geście, jakże rzadko otrzymywanym z jego dłoni. - Ich liebe dich, Wren. - Mruknął, po czym musnął ustami jej czoło, mocniej ją do siebie przytulając. Nie potrafił tego wyrazić w inny sposób, niż za pomocą ojczystego języka.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Nie wierzyła mu. Jeszcze nie - karmił ją kłamstwem, potrafił to robić, pozwoli jej uwierzyć, że troski powinny odejść w niepamięć, w tym samym czasie odnajdując piękno i pocieszenie w ramionach innej. Zgrabnej, szczupłej, z uchem, doskonałej w każdym calu. Czyż nie tak miało być, zawsze? Niechciane wspomnienia powracały wściekłą lawiną do wrót umysłu, zalewały je niczym wysoka fala i gnębiły zmysły; Wren zadrżała gdy Schmidt wpatrywał się w nią z góry, a potem klęknął przed nią, zniżył do poziomu blizn, palcami poznając ich fakturę. Były miękkie, gdzieniegdzie bardziej wypukłe, różanym kolorem wyraźnie odznaczone od bladej skóry. Nie uciekła jednak - choć niczego nie pragnęła bardziej jak wyślizgnąć się z jego uścisku, na powrót zaciągnąć kotary i upoić się swą chandrą, poddać mylnym przeświadczeniom, że teraz już zawsze będzie spoglądał na nią z litością. Nie dość, że w jej plecach czaił się wiecznie aktywny rozrost albioni, okazało się, że na dodatek nie można było zostawić jej samej choćby na chwilę, by nie zrobiła sobie krzywdy własną nieporadnością. Ciężki oddech uleciał spomiędzy warg gdy Friedrich przycisnął usta do zaleczonych ran, mięśnie spięły się mocno, jakby bezwolnie oczekiwała nadchodzącego po czułości uderzenia - lecz ono nie nadeszło. Kanapa ugięła się pod ciężarem siadającego obok Friedricha, który wciągnął ją następnie na swoje kolana. Nagie ciało mimowolnie przylgnęło do szorstkich ubrań, uda przycisnęły do jego bioder, a skryta pod kurtyną kruczych włosów twarz naznaczyła lekkim grymasem obrzydzenia - bo była przekonana, że czuł właśnie to, mimo pięknych słów opuszczających gardło.
Dlaczego miałby kłamać? Dlaczego miałby zrobić to teraz?
Przysięgał, że nie przeszkadzała mu jej choroba. Gdy ostatnim razem w akcie kompletnej głupoty odepchnęła go od siebie i kazała odejść, przesiąknięta strachem własnej niedoskonałości, oboje usychali ze złości i tęsknoty. Dłonie niechętnie, niepewnie ułożyła zatem na jego ramionach, czoło opierając o czoło.
- Nie cierpię - żachnęła się niemal od razu. Być może myślał, że sprawia jej ból - że jego fale co rusz przecinają ciało przy najmniejszym nawet dotyku, lecz to duma bolała najbardziej, nie fakt znaczących skórę ułomności. Zdradziły ją uroki. Dziedzina magii, którą pielęgnowała od dziecka - bez ostrzeżenia, tak po prostu, jak gdyby była kompletnym ich nowicjuszem. - Każdy szanujący się czarodziej ma blizny, większe czy mniejsze, to bez znaczenia. Nie denerwuje mnie fakt, że je mam - na pewno? - Tylko fakt, że zadałam je sobie sama. Nie mógłby tego zrobić jakiś Zakonnik, jeden z twoich szlamolubów? - Czarne oczy błysnęły złością, a rozpalona nagle dłoń sięgnęła w dół, do paska jego spodni, gdy z ust Friedricha ulatywała niespodziewana deklaracja.
Przez moment wpatrywała się w niego w niezrozumieniu. Nieprzyzwyczajona. Nikt nigdy nie mówił do niej w ten sposób, nikt nigdy... A już szczególnie nie on, surowy, milczący, zamknięty w sobie, pozornie nie do otwarcia. Dłoń zniknęła pod ciężkim materiałem jego spodni podczas gdy serce biło jak dzwon, absolutnie oszołomione wyznaniem; nie wiedziała, jak mu się za nie odpłacić. Nie wiedziała, więc pozwoliła ciału działać instynktownie - sprawić mu przyjemność, wynagrodzić słowa w najbardziej fizyczny z możliwych sposobów, w jego twarzy wciąż, podświadomie, doszukując się śladów kłamstwa. A potem uniosła się lekko nad nim, zmusiła bezsłownie, by spodnie opuścił - i osunęła się na niego powoli, ostrożnie, prawdziwie przyzwyczajając się do jego obecności.
- Jesteś ze mną, bo ci na to pozwalam - poprawiła go złośliwie, głosem zimnym - zaprzeczającym gorącu przeszywającemu ją doszczętnie, sprawiającemu, że odchylała się w tył, poruszając na nim, póki co, wciąż łagodnie, we własnym tempie. - Po to przyszedłeś? - spytała, pochyliła się znów do przodu, wpatrywała w niego intensywnie, przez długi moment próbując stłumić jęknięcie - ale na próżno. Teraz byli w tym razem - w cielesnej niedoskonałości, on naznaczony setką tatuaży i blizn, ona naznaczona niepokorną magią, stopniowo przyspieszająca ruchy złączonych bioder. Szybciej. Mocniej. Nie zatrzymała się nawet wtedy, gdy do jej uszu - ucha - doleciały obco brzmiące słowa; wiedział przecież, że go nie zrozumie. - Po angielsku - poinstruowała go w pół zadowolonego westchnienia, lecz nie była w stanie doczekać, aż uchyli rąbka tajemnicy; jej ciałem zawładnęła za chwilę upragniona przyjemność, sprawiła, że Wren zatrzymała się, mocno dociskając biodra w dół, i jęknęła przeciągle, a potem oparła się o niego, przyciskając czoło do umięśnionego ramienia, na wszelki wypadek kilka razy poruszając się jeszcze na nim, by i Fried mógł coś z tego wynieść. - Zostań na noc - wymruczała później, leniwie splatając palce z jego palcami. Bo nie umiała odpowiedzieć mu inaczej. Nie umiała wypowiedzieć słów, które skierował do niej w innym języku. Jeszcze nie.
Dlaczego miałby kłamać? Dlaczego miałby zrobić to teraz?
Przysięgał, że nie przeszkadzała mu jej choroba. Gdy ostatnim razem w akcie kompletnej głupoty odepchnęła go od siebie i kazała odejść, przesiąknięta strachem własnej niedoskonałości, oboje usychali ze złości i tęsknoty. Dłonie niechętnie, niepewnie ułożyła zatem na jego ramionach, czoło opierając o czoło.
- Nie cierpię - żachnęła się niemal od razu. Być może myślał, że sprawia jej ból - że jego fale co rusz przecinają ciało przy najmniejszym nawet dotyku, lecz to duma bolała najbardziej, nie fakt znaczących skórę ułomności. Zdradziły ją uroki. Dziedzina magii, którą pielęgnowała od dziecka - bez ostrzeżenia, tak po prostu, jak gdyby była kompletnym ich nowicjuszem. - Każdy szanujący się czarodziej ma blizny, większe czy mniejsze, to bez znaczenia. Nie denerwuje mnie fakt, że je mam - na pewno? - Tylko fakt, że zadałam je sobie sama. Nie mógłby tego zrobić jakiś Zakonnik, jeden z twoich szlamolubów? - Czarne oczy błysnęły złością, a rozpalona nagle dłoń sięgnęła w dół, do paska jego spodni, gdy z ust Friedricha ulatywała niespodziewana deklaracja.
Przez moment wpatrywała się w niego w niezrozumieniu. Nieprzyzwyczajona. Nikt nigdy nie mówił do niej w ten sposób, nikt nigdy... A już szczególnie nie on, surowy, milczący, zamknięty w sobie, pozornie nie do otwarcia. Dłoń zniknęła pod ciężkim materiałem jego spodni podczas gdy serce biło jak dzwon, absolutnie oszołomione wyznaniem; nie wiedziała, jak mu się za nie odpłacić. Nie wiedziała, więc pozwoliła ciału działać instynktownie - sprawić mu przyjemność, wynagrodzić słowa w najbardziej fizyczny z możliwych sposobów, w jego twarzy wciąż, podświadomie, doszukując się śladów kłamstwa. A potem uniosła się lekko nad nim, zmusiła bezsłownie, by spodnie opuścił - i osunęła się na niego powoli, ostrożnie, prawdziwie przyzwyczajając się do jego obecności.
- Jesteś ze mną, bo ci na to pozwalam - poprawiła go złośliwie, głosem zimnym - zaprzeczającym gorącu przeszywającemu ją doszczętnie, sprawiającemu, że odchylała się w tył, poruszając na nim, póki co, wciąż łagodnie, we własnym tempie. - Po to przyszedłeś? - spytała, pochyliła się znów do przodu, wpatrywała w niego intensywnie, przez długi moment próbując stłumić jęknięcie - ale na próżno. Teraz byli w tym razem - w cielesnej niedoskonałości, on naznaczony setką tatuaży i blizn, ona naznaczona niepokorną magią, stopniowo przyspieszająca ruchy złączonych bioder. Szybciej. Mocniej. Nie zatrzymała się nawet wtedy, gdy do jej uszu - ucha - doleciały obco brzmiące słowa; wiedział przecież, że go nie zrozumie. - Po angielsku - poinstruowała go w pół zadowolonego westchnienia, lecz nie była w stanie doczekać, aż uchyli rąbka tajemnicy; jej ciałem zawładnęła za chwilę upragniona przyjemność, sprawiła, że Wren zatrzymała się, mocno dociskając biodra w dół, i jęknęła przeciągle, a potem oparła się o niego, przyciskając czoło do umięśnionego ramienia, na wszelki wypadek kilka razy poruszając się jeszcze na nim, by i Fried mógł coś z tego wynieść. - Zostań na noc - wymruczała później, leniwie splatając palce z jego palcami. Bo nie umiała odpowiedzieć mu inaczej. Nie umiała wypowiedzieć słów, które skierował do niej w innym języku. Jeszcze nie.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Zielone ślepia nie odrywały się od czerni jej oczu, próbując wyczytać z nich to, co próbowała przed nim ukryć. A może nie ukrywała przed nim nic? Nie rozumiał, czemu przez jej twarz przemknął wyraz obrzydzenia, jakże nie pasujący do obecnej sytuacji. Mówił, w przypływie dziwnego poczucia obowiązku zadbania o narzeczoną. Poczucia, którego nie był w stanie w pełni zrozumieć.
Kiwnął głową, z dziwną, również nierozumianą ulgą, iż dziewczyna nie doświadcza żadnego cierpienia. Dobrz, bardzo dobrze. Ostatnim, czego potrzebowali w tym momencie było cierpienie przelewające się nie tylko w jej głowie ale i w zgrabnym ciele.
- Dowiemy się czemu, poćwiczymy… Z pewnością jest jakieś tego wyjaśnienie. - Mruknął, kiwając przy tym ponownie głową, jakby chciał potwierdzić swoje słowa. Z pewnością był powód, czemu magia obróciła się przeciwko Wren. A on znał kilka osób, które mogły znać odpowiedź.
Nie odrywał od niej spojrzenia, w którym nie mogła odnaleźć nic, co wskazywałoby na jakiekolwiek kłamstwo. Uniósł z zaciekawieniem brew, gdy zręczne palce zniknęły pod materiałem jego spodni. Sapnięcie wyrwało się z jego ust, zielone spojrzenie zapłonęło żądzą a dłonie szybko odnalazły znaną ścieżkę jej ciała. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, nie zamierzał jednak protestować. Przesunął się odrobinę na kanapie, ułatwiając jej dostęp do tego, na czym tak zachłannie zaciskały się jej palce. Szorstkimi palcami drażnił jej piersi, licząc, że na tym dzisiejszy dzień się nie skończy.
Posłusznie ściągnął portki, a z jego ust wyrwał się pomruk zadowolenia, gdy dziewczyna osunęła się na jego biodra.
- Chcesz mnie. - Mruknął z błyskiem w oku. Chciała, ku temu nie było najmniejszych wątpliwości. Inaczej nie przyjęłaby pierścionka, jaki sprezentował jej kilka tygodni temu. Męskie dłonie zacisnęły się na jej pośladkach, przyciągając ją bliżej. Usta odnalazły skórę, składając na niej pocałunki. Nie odpowiedział na pytanie, zbyt zajęty aktem jakiego się dopuszczali.
Żar zalewał jego ciało, a szmalcownik w pełni oddał się jej ruchom. Żądzy oraz cielesnym uniesieniom serwowanym przez narzeczoną. Oparł czoło o pierś dosiadającej go Wren, jedną z dłoni zsuwając na jej łono by drażnić delikatną skórę. Przyspieszony oddech uciekał z jego ust, a myśli nie potrafiły skupić się chociażby na jednej, niewielkiej myśli. Liczyło się tylko tu i teraz. On i ona, połączeni namiętnymi uniesieniami.
- Kocham Cię. - Mruknął basowym głosem, by chwilę później wydać z siebie kolejny pomruk zadowolenia. Odurzony jej bliskością umysł nie zarejestrował wyznania, jakie uleciało z jego ust. Wyznania, które z pewnością była w stanie zrozumieć. Usta skupiły się na jej piersi, a rozkosz przyszła nagle wręcz niespodziewanie sprawiając, że mężczyzna zacisnął mocniej palce na jej ciele, instynktownie odnajdując jej usta by zgasić jęk ulatujący z gardła żarliwym pocałunkiem.
Owinął dłonią nagie ciało, przyciągając je do siebie. Zielone spojrzenie z zaskoczeniem powędrowało do ich dłoni, splecionych teraz ze sobą palcami. Nie zwykli tego robić. Z pewnością nie. Nie zabrał jednak dłoni, tak samo jak nie odsunął się od niej choćby odrobinę.
- Zostanę. - Odpowiedział, opierając brodę o czarną czuprynę. Pomruk zadowolenia uleciał z jego piersi. Potrzebował chwili, by zebrać myśli w jedno, a zapach jej ciała z pewnością tego nie ułatwiał. Ostrożnie zdjął dłoń z jej ciała, by zatopić ją w kieszeni marynarki. - Mam coś dla Ciebie. - Rzucił, z zaciekawieniem przyglądając się jej twarzy. Przez chwilę wyszukiwał odpowiedniego przedmiotu, co nie było łatwym przy użyciu jedynie jednej ręki. W końcu wyciągnął niewielkie zawiniątko z lusterkiem. - Wiesz, jak działają lusterka dwukierunkowe? To jest dla Ciebie. Drugie zostanie u mnie. Gdyby coś się działo, nie wahaj się go użyć, pojawię się najszybciej, jak będzie to możliwe. - Mruknął, wręczając jej przedmiot. Miał nadzieję, że dziewczyna nie ignoruje jego prośby i faktycznie użyje lusterka, jeśli będzie potrzebować jego pomocy bądź obecności. Przezorność nie raz wychodziła lepiej, niż zapobieganie skutkom.
Kiwnął głową, z dziwną, również nierozumianą ulgą, iż dziewczyna nie doświadcza żadnego cierpienia. Dobrz, bardzo dobrze. Ostatnim, czego potrzebowali w tym momencie było cierpienie przelewające się nie tylko w jej głowie ale i w zgrabnym ciele.
- Dowiemy się czemu, poćwiczymy… Z pewnością jest jakieś tego wyjaśnienie. - Mruknął, kiwając przy tym ponownie głową, jakby chciał potwierdzić swoje słowa. Z pewnością był powód, czemu magia obróciła się przeciwko Wren. A on znał kilka osób, które mogły znać odpowiedź.
Nie odrywał od niej spojrzenia, w którym nie mogła odnaleźć nic, co wskazywałoby na jakiekolwiek kłamstwo. Uniósł z zaciekawieniem brew, gdy zręczne palce zniknęły pod materiałem jego spodni. Sapnięcie wyrwało się z jego ust, zielone spojrzenie zapłonęło żądzą a dłonie szybko odnalazły znaną ścieżkę jej ciała. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, nie zamierzał jednak protestować. Przesunął się odrobinę na kanapie, ułatwiając jej dostęp do tego, na czym tak zachłannie zaciskały się jej palce. Szorstkimi palcami drażnił jej piersi, licząc, że na tym dzisiejszy dzień się nie skończy.
Posłusznie ściągnął portki, a z jego ust wyrwał się pomruk zadowolenia, gdy dziewczyna osunęła się na jego biodra.
- Chcesz mnie. - Mruknął z błyskiem w oku. Chciała, ku temu nie było najmniejszych wątpliwości. Inaczej nie przyjęłaby pierścionka, jaki sprezentował jej kilka tygodni temu. Męskie dłonie zacisnęły się na jej pośladkach, przyciągając ją bliżej. Usta odnalazły skórę, składając na niej pocałunki. Nie odpowiedział na pytanie, zbyt zajęty aktem jakiego się dopuszczali.
Żar zalewał jego ciało, a szmalcownik w pełni oddał się jej ruchom. Żądzy oraz cielesnym uniesieniom serwowanym przez narzeczoną. Oparł czoło o pierś dosiadającej go Wren, jedną z dłoni zsuwając na jej łono by drażnić delikatną skórę. Przyspieszony oddech uciekał z jego ust, a myśli nie potrafiły skupić się chociażby na jednej, niewielkiej myśli. Liczyło się tylko tu i teraz. On i ona, połączeni namiętnymi uniesieniami.
- Kocham Cię. - Mruknął basowym głosem, by chwilę później wydać z siebie kolejny pomruk zadowolenia. Odurzony jej bliskością umysł nie zarejestrował wyznania, jakie uleciało z jego ust. Wyznania, które z pewnością była w stanie zrozumieć. Usta skupiły się na jej piersi, a rozkosz przyszła nagle wręcz niespodziewanie sprawiając, że mężczyzna zacisnął mocniej palce na jej ciele, instynktownie odnajdując jej usta by zgasić jęk ulatujący z gardła żarliwym pocałunkiem.
Owinął dłonią nagie ciało, przyciągając je do siebie. Zielone spojrzenie z zaskoczeniem powędrowało do ich dłoni, splecionych teraz ze sobą palcami. Nie zwykli tego robić. Z pewnością nie. Nie zabrał jednak dłoni, tak samo jak nie odsunął się od niej choćby odrobinę.
- Zostanę. - Odpowiedział, opierając brodę o czarną czuprynę. Pomruk zadowolenia uleciał z jego piersi. Potrzebował chwili, by zebrać myśli w jedno, a zapach jej ciała z pewnością tego nie ułatwiał. Ostrożnie zdjął dłoń z jej ciała, by zatopić ją w kieszeni marynarki. - Mam coś dla Ciebie. - Rzucił, z zaciekawieniem przyglądając się jej twarzy. Przez chwilę wyszukiwał odpowiedniego przedmiotu, co nie było łatwym przy użyciu jedynie jednej ręki. W końcu wyciągnął niewielkie zawiniątko z lusterkiem. - Wiesz, jak działają lusterka dwukierunkowe? To jest dla Ciebie. Drugie zostanie u mnie. Gdyby coś się działo, nie wahaj się go użyć, pojawię się najszybciej, jak będzie to możliwe. - Mruknął, wręczając jej przedmiot. Miał nadzieję, że dziewczyna nie ignoruje jego prośby i faktycznie użyje lusterka, jeśli będzie potrzebować jego pomocy bądź obecności. Przezorność nie raz wychodziła lepiej, niż zapobieganie skutkom.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Wyjaśnienie istnieć musiało, miał rację. Ale nie odnalazła go jeszcze w ogromie posiadanych tomiszczy - tajemnica trwała nadal, nieodkryta i niespenetrowana, na dnie świadomości rodząc kolejną równie absurdalną hipotezę. Wren nie była w stanie zaakceptować przypadku. Zbyt dogłębnego rozkojarzenia momentem, nawracającymi do głowy emocjami z upojonego alkoholem wieczora; być może łatwiej byłoby zrozumieć jej nieposłuszeństwo każdej innej dziedziny magii, lecz nie uroków. Transmutacji nigdy nie poświęcała przesadnej uwagi, obrona nie była tak świadoma, jaką winna być, lecz uroki należały do niej. Były jej wyborem od lat, jej pierwszą prawdziwą miłością powołaną do życia wśród chłodnych murów Hogwartu, godzinami, setkami godzin życia poświęconymi na pielęgnowanie swej wiedzy. Friedrich mógł dostrzec w niej to rozgoryczenie, błyszczało w oczach wyraźnie, choć nawet nie wypowiedziała o nim jednego słowa.
- Może ktoś rzucił na mnie klątwę? - zastanowiła się głośno, westchnęła potem z rozdrażnieniem; o to posądziła dzień temu mugolskie dziewczęta, jednak jak miały tego dokonać, skoro nie parały się magią w żadnej jej postaci? Jak mogłyby doprowadzić do jej spektakularnego upadku z panteonu wymyślnych zaklęć? Podobno nie miały takiej mocy. A jeśli posiadały ją - to wypaliła te zdolności z ich ciał wraz z wznieconym z krańca kasztanowej różdżki ogniem, oczyściła ich niewarte truchła ze śladowych pozostałości arkan, z których nawet nie zdawały sobie sprawy. - Znasz się na tym, na klątwach? Wiesz, czy taka istnieje? Dowiedz się. Ja też będę szukać informacji - Schmidt chciał w tym być z nią, chciał pomóc ogarnąć niepokorne czary odpowiadające na wezwanie agresją, a zatem mógł przydać się i w tym. Nokturnowe znajomości z pewnością otwierały mu drogi do parających się potępieniem magów, przynajmniej ten jeden, jedyny raz plugawe miejsce zamieszkania mogło więc okazać się przydatne. - Poproszę znajomą alchemiczkę o... wyhodowanie nowego ucha. Nie będę tak wyglądać zawsze. Chociaż zajmie to pewnie z miesiąc - zapewniła go po chwili trochę wstydliwie, trochę niepewnie, świadoma, że właśnie to obrażenie było najbardziej karykaturalnym w niej brakiem. Blizny - mogła przeboleć. Ale fakt ściągniętej grubą, różową tkanką skóry na boku głowy przyprawiał ją o mdłości; uwydatniał obecność kanału słuchowego o wiele bardziej niż dyskretna małżowina, dlatego nawet teraz, siedząc na nim, opuszczając się na niego powoli, Wren podświadomie zagarniała wolną dłonią włosy na lewy bok, zasłaniała fizyczną ułomność.
Chcesz mnie, powiedział, a ona w przypływie absolutnej przyjemności nie mogła zaprzeczyć - choć pożądanie zmieszało się ze złością. Azjatka warknęła pomiędzy jednym a drugim jękiem i uniosła dłoń do jego policzka, przez krótką chwilę gładząc chropowatą skórę, zanim wbiła w nią paznokcie i zmusiła do tego, by głowę obrócił. Zbyt pewny siebie, zbyt arogancki, nie miał prawa na nią patrzeć - to ona dziś dominowała, bez znaczenia, jak władczo po jej ciele poruszały się jego ręce, doskonale pamiętające drogę do najczulszych punktów. Wzniecił w niej irytację, sprawił, że ruszała się na nim szybciej, mniej elegancko, mniej tanecznie, z większym zaś głodem, z próbą absurdalnego udowodnienia mu, że chcenie było wyłącznie jej wyborem. Ale potem znów się odezwał. Pomruk zadowolenia zmieszał się z gorącym wyznaniem, kocham cię, a coś w jej piersi zamarło na chwilę. Na kilka sekund jej biodra zawisły w powietrzu, zanim zaczęła poruszać się ponownie, szybciej, szybciej, chcąc gestem - znów - wynagrodzić mu tak prywatną szczerość. Nie umiała inaczej. Nie wiedziała czym były jej emocje z nim związane, nie wiedziała jakimi słowami winna je wyrazić, nigdy tych słów nienauczona. Odpłacała mu zatem tak, jak potrafiła, rozkoszą cielesną - całą sobą, bo przecież należała tylko do niego, ciałem, sercem, wszystkim, wciąż odurzona znaczeniem przytłaczającego stwierdzenia. Przylgnęła do Friedricha, tym razem zmuszając by głowę odchylił do tyłu, ciepłymi ustami dotykając jego szyi, zębami odnajdując skórę; przygryzała ją, całowała, pragnęła zostawić po sobie ślad, który nie zniknie tak szybko jak widmo ułożonej tam dłoni.
Niech to będzie jej odpowiedzią.
A gdy leniwe zadowolenie rozlało się po całym ciele, oparła się o niego, głowę układając na ramieniu, oddychając ciężko w zagłębienie szyi szmalcownika. Nie mówiła nic - bo niczego powiedzieć nie mogła, to, co chciała mu przekazać, zapewniła gorącem swojego wnętrza i namiętnym dotykiem. Wiedziała, że też doszedł - więc uniosła ponownie biodra, rozłączyła ich ciała, bezwstydnie przekręcając się na kolanach Friedricha tak, by to jej było wygodnie. Ułożyła się na nim bokiem, na powrót łagodna, zmęczona, zbyt nadszarpnięta prędkim zbliżeniem tuż po regeneracji z głębokich ran, z zaciekawieniem oczekiwała zatem obiecanego prezentu. Nie spotkali się umówionego wcześniej dnia - najwyraźniej Schmidt planował jednak spełnić swoją zapowiedź, zrobić to dzisiaj.
- I usłyszysz mnie przez to? - spytała zaintrygowana, ujmując w dłoń podarek; póki co w odbiciu nie dostrzegała niczego poza własną, rumianą z wysiłku i przyjemności twarzą. Wtuliła się w niego mocniej, instynktownie. - Może dzięki temu mniej bałbyś się puścić mnie do szlamolubów - zasugerowała i spojrzała na niego z dołu. - Dziękuję - kącik ust uniósł się delikatnie ku górze, dziękuję za to co powiedziałeś, dziękuję za prezent, dziękuję za to, że jesteś przy mnie i uczysz tego, co dotychczas było mi obce. Niewypowiedziane słowa zawisły ciężko w powietrzu gdy flegmatycznie sięgnęła jego warg, składając na nich krótki pocałunek - a potem zamruczała przeciągle, zachęcona fizycznym ukontentowaniem mimowolnie pozwalając sobie na wypowiedzenie gnębiącej ją ostatnio kwestii. - Nie wiem co robić, Fried, doradź mi. Nie wiem już czy to jak traktuję moje młode gęsi jest... dobre. Odpowiednie - przyznała kwaśno, wspominała słowa Deirdre, a także własną złość z wczorajszego wieczora. Incydent niejako otworzył jej oczy - z podwójną siłą. - Może moja dobroć wcale nie jest warta zachodu? Powiedz mi szczerze. Z nikim innym nie mogę - nie chcę - o tym rozmawiać - pragnęła za to znać jego opinię, pragnęła dzielić z nim nawet najwrażliwszą ze sfer - zawodową, co w ich życiu było przecież silnikiem napędzającym każdą akcję, każde marzenie.
- Może ktoś rzucił na mnie klątwę? - zastanowiła się głośno, westchnęła potem z rozdrażnieniem; o to posądziła dzień temu mugolskie dziewczęta, jednak jak miały tego dokonać, skoro nie parały się magią w żadnej jej postaci? Jak mogłyby doprowadzić do jej spektakularnego upadku z panteonu wymyślnych zaklęć? Podobno nie miały takiej mocy. A jeśli posiadały ją - to wypaliła te zdolności z ich ciał wraz z wznieconym z krańca kasztanowej różdżki ogniem, oczyściła ich niewarte truchła ze śladowych pozostałości arkan, z których nawet nie zdawały sobie sprawy. - Znasz się na tym, na klątwach? Wiesz, czy taka istnieje? Dowiedz się. Ja też będę szukać informacji - Schmidt chciał w tym być z nią, chciał pomóc ogarnąć niepokorne czary odpowiadające na wezwanie agresją, a zatem mógł przydać się i w tym. Nokturnowe znajomości z pewnością otwierały mu drogi do parających się potępieniem magów, przynajmniej ten jeden, jedyny raz plugawe miejsce zamieszkania mogło więc okazać się przydatne. - Poproszę znajomą alchemiczkę o... wyhodowanie nowego ucha. Nie będę tak wyglądać zawsze. Chociaż zajmie to pewnie z miesiąc - zapewniła go po chwili trochę wstydliwie, trochę niepewnie, świadoma, że właśnie to obrażenie było najbardziej karykaturalnym w niej brakiem. Blizny - mogła przeboleć. Ale fakt ściągniętej grubą, różową tkanką skóry na boku głowy przyprawiał ją o mdłości; uwydatniał obecność kanału słuchowego o wiele bardziej niż dyskretna małżowina, dlatego nawet teraz, siedząc na nim, opuszczając się na niego powoli, Wren podświadomie zagarniała wolną dłonią włosy na lewy bok, zasłaniała fizyczną ułomność.
Chcesz mnie, powiedział, a ona w przypływie absolutnej przyjemności nie mogła zaprzeczyć - choć pożądanie zmieszało się ze złością. Azjatka warknęła pomiędzy jednym a drugim jękiem i uniosła dłoń do jego policzka, przez krótką chwilę gładząc chropowatą skórę, zanim wbiła w nią paznokcie i zmusiła do tego, by głowę obrócił. Zbyt pewny siebie, zbyt arogancki, nie miał prawa na nią patrzeć - to ona dziś dominowała, bez znaczenia, jak władczo po jej ciele poruszały się jego ręce, doskonale pamiętające drogę do najczulszych punktów. Wzniecił w niej irytację, sprawił, że ruszała się na nim szybciej, mniej elegancko, mniej tanecznie, z większym zaś głodem, z próbą absurdalnego udowodnienia mu, że chcenie było wyłącznie jej wyborem. Ale potem znów się odezwał. Pomruk zadowolenia zmieszał się z gorącym wyznaniem, kocham cię, a coś w jej piersi zamarło na chwilę. Na kilka sekund jej biodra zawisły w powietrzu, zanim zaczęła poruszać się ponownie, szybciej, szybciej, chcąc gestem - znów - wynagrodzić mu tak prywatną szczerość. Nie umiała inaczej. Nie wiedziała czym były jej emocje z nim związane, nie wiedziała jakimi słowami winna je wyrazić, nigdy tych słów nienauczona. Odpłacała mu zatem tak, jak potrafiła, rozkoszą cielesną - całą sobą, bo przecież należała tylko do niego, ciałem, sercem, wszystkim, wciąż odurzona znaczeniem przytłaczającego stwierdzenia. Przylgnęła do Friedricha, tym razem zmuszając by głowę odchylił do tyłu, ciepłymi ustami dotykając jego szyi, zębami odnajdując skórę; przygryzała ją, całowała, pragnęła zostawić po sobie ślad, który nie zniknie tak szybko jak widmo ułożonej tam dłoni.
Niech to będzie jej odpowiedzią.
A gdy leniwe zadowolenie rozlało się po całym ciele, oparła się o niego, głowę układając na ramieniu, oddychając ciężko w zagłębienie szyi szmalcownika. Nie mówiła nic - bo niczego powiedzieć nie mogła, to, co chciała mu przekazać, zapewniła gorącem swojego wnętrza i namiętnym dotykiem. Wiedziała, że też doszedł - więc uniosła ponownie biodra, rozłączyła ich ciała, bezwstydnie przekręcając się na kolanach Friedricha tak, by to jej było wygodnie. Ułożyła się na nim bokiem, na powrót łagodna, zmęczona, zbyt nadszarpnięta prędkim zbliżeniem tuż po regeneracji z głębokich ran, z zaciekawieniem oczekiwała zatem obiecanego prezentu. Nie spotkali się umówionego wcześniej dnia - najwyraźniej Schmidt planował jednak spełnić swoją zapowiedź, zrobić to dzisiaj.
- I usłyszysz mnie przez to? - spytała zaintrygowana, ujmując w dłoń podarek; póki co w odbiciu nie dostrzegała niczego poza własną, rumianą z wysiłku i przyjemności twarzą. Wtuliła się w niego mocniej, instynktownie. - Może dzięki temu mniej bałbyś się puścić mnie do szlamolubów - zasugerowała i spojrzała na niego z dołu. - Dziękuję - kącik ust uniósł się delikatnie ku górze, dziękuję za to co powiedziałeś, dziękuję za prezent, dziękuję za to, że jesteś przy mnie i uczysz tego, co dotychczas było mi obce. Niewypowiedziane słowa zawisły ciężko w powietrzu gdy flegmatycznie sięgnęła jego warg, składając na nich krótki pocałunek - a potem zamruczała przeciągle, zachęcona fizycznym ukontentowaniem mimowolnie pozwalając sobie na wypowiedzenie gnębiącej ją ostatnio kwestii. - Nie wiem co robić, Fried, doradź mi. Nie wiem już czy to jak traktuję moje młode gęsi jest... dobre. Odpowiednie - przyznała kwaśno, wspominała słowa Deirdre, a także własną złość z wczorajszego wieczora. Incydent niejako otworzył jej oczy - z podwójną siłą. - Może moja dobroć wcale nie jest warta zachodu? Powiedz mi szczerze. Z nikim innym nie mogę - nie chcę - o tym rozmawiać - pragnęła za to znać jego opinię, pragnęła dzielić z nim nawet najwrażliwszą ze sfer - zawodową, co w ich życiu było przecież silnikiem napędzającym każdą akcję, każde marzenie.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Nie wydaje mi się. - Odpowiedział, wzruszając ramieniem. Sam nie zajmował się klątwami, miał jednak kumpla w Austrii który zajmował się klątwami. I z tego co Schmidt wiedział, nie istniała taka, która byłaby w stanie wywołać podobny skutek. A przynajmniej nic nie było mu o tym wiadomo. - Dowiem się. - Przytaknął, by chwilę później kiwnąć głową, dając znać, iż przyjął wiadomość dotyczącą wyhodowania nowego ucha. Jego brak w dziewczynie zupełnie mu nie przeszkadzał, gdzieś w środku poczuł zadowolenie, iż da się jej przywrócić brakującą część. Nie dało się nie zauważyć, że dziewczyna odczuwała jego brak. A dobre samopoczucie narzeczonej, wydawało mu się istotną kwestią. I bez tego potrafiła działać mu na nerwy. - Jak będziesz potrzebować uzdrowiciela powiedz. Znam kilku. I pójdę z Tobą. - Dodał jeszcze, przejeżdżając dłonią po jej ramieniu.
Mruknął dziwnym pomrukiem, gdy w jej oczach błysnęła złość. Nie rozumiał jej. Chciała go i potwierdziła to w momencie przyjęcia zaręczynowego pierścionka. Skąd więc złość w jej spojrzeniu? I zapewne zadałby to pytanie, gdyby nie rytmiczne ruchy jej bioder, pochłaniające całą jego uwagę. Syknął, gdy paznokcie zatopiły się w jego policzku i zapewne zrzuciłby ją z siebie, gdyby jej ruchy nie stały się intensywniejsze. Logiczna część rozumu poszła się pieprzyć, gdy jej ciało zajęło całe jego myśli. Zachłannie wodził dłońmi po jej ciele, równie zachłannie składając pocałunki na membranie jej piersi. Euforyczne wyznanie jakie padło z jego ust, umknęło jego uwadze. Z tańczącą na jego biodrach Wren, nie potrafił skupić myśli na czymkolwiek innym. Była jego. A wszelkie wątpliwości rozwiała żarliwość oraz namiętność jej gestów. Innej odpowiedzi nie potrzebował. Przynajmnie w tej jednej, upojnej chwili. Odsunął głowę, wplatając palce w ciemne włosy, by pociągnąć za nie, kiedy dziewczyna przygryzła jego skórę.
Pomruk zadowolenia opuścił jego usta, gdy dziewczyna ponownie usiadła na jego kolanach. Ostrożnie przesunął się pod nią, by usiąść w wygodniejszej pozycji. Na chwilę przymknął delikatnie ślepia, pozwalając przyjemnej rozkoszy przepływać przez żyły jeszcze przez jedną, krótką chwilę.
A później przeszedł do konkretów. Chciał, aby była bezpieczna, jednocześnie chcąc mieć możliwość, aby ruszyć jej na pomoc, jeśli wydarzyłoby się coś nieodpowiedniego. Był silniejszy, co do tego nie było dwóch, chociażby najmniejszych zdań.
- Tak. Możemy je później przetestować, mam swoje w kieszeni. - Odpowiedział, zielonym spojrzeniem wypełnionym zadowoleniem otaczając buzię narzeczonej. Środki ostrożności były wskazane, zwłaszcza przy ryzykownych zawodach oraz planach, jakie zapewne będą mieli w przyszłości.
Mruknął w zamyśleniu, słysząc kolejne jej słowa. Był skory, aby przystać na jej chęci, dostrzegając wartość podobnego szpiega.
- Porozmawiamy o tym później. Najpierw musisz dojść do siebie, Wren. Poobijana nic nie zdziałasz. - Odpowiedział, w jego pojęciu, naprawdę dyplomatycznie. W tym momencie wszelkie akcje nie wchodziły w grę. Chang nadal była słaba. I musiała dojść do siebie, nim w ogóle zdradzi jej jakiekolwiek szczegóły dotyczące wspomnianej wcześniej szajki szlamolubów. Dopiero kiedy odzyska siły będą mogli przeprowadzić tę rozmowę. Schmidt doskonale wiedział, że zbyt wczesne ujawienie informacji będzie korciło Wren, aby ruszyć do akcji. I niezależnie od tego, jak mocno działała mu na nerwy, nie chciał wyprawiać jej pogrzebu… Przynajmniej nie teraz, kilka chwil po namiętnych uniesieniach. Uniósł delikatnie kąciki ust, gdy podziękowanie opuściło jej usta, które słodko przylgnęły do jego warg.
Zamyślenie pojawiło się na męskiej twarzy. Poruszony temat, wbrew wszelkim pozorom, nie należał do łatwych, przynajmniej w spojrzeniu Austriaka.
- Nie wydaje mi się, aby twoje podejście było złe, Wren. - Zaczął, w wyraźnym zamyśleniu, ważąc czy powinien wyrazić swoje pełne zdanie. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jego piersi. - Nie łatwo znaleźć mugolskie dziewice, zapewne doskonale o tym wiesz. Zabijanie ich jest działaniem, z punktu widzenia twojego fachu, idiotycznym. Zarabiasz na ich krwi, musisz mieć do niej stały dostęp. Z jednej dziewczyny wyciśniesz maksymalnie pięć litrów krwi, jeśli je zabijesz, musisz szukać nowych… - Wypowiadał słowa spokojnie, jakby rozmawiali o hodowli puszków pimejskich. - To nieopłacalne. Widzisz, przypominają mi one zwierzynę, dajmy na to krowy mleczne. Jeśli o nie dbasz, sprawiasz iluzję troski oraz roztaczanej opieki, będą zaopatrzać Cię w krew przez całe ich życie wlepiając w ciebie wdzięczne spojrzenia. Masz stały dostęp do środka, którym handlujesz; pewność, że ci go nie zabranie oraz przekonanie dotyczące jakości. - Dawno nie przyszło mu wypowiedzieć tylu słów. Owszem, nie znosił szlamu oraz niemagicznej części społeczeństwa… Jednak traktowanie ich jak zwierzynę jaką byli, nie jawiło mu się jako nieodpowiednie. - Traktuj to jako zwykłą hodowlę zwierząt… Chyba, że co innego cię uwiera? - Chciał wiedzieć, jeśli zrozumiał jej słowa opacznie.
- Nie wydaje mi się. - Odpowiedział, wzruszając ramieniem. Sam nie zajmował się klątwami, miał jednak kumpla w Austrii który zajmował się klątwami. I z tego co Schmidt wiedział, nie istniała taka, która byłaby w stanie wywołać podobny skutek. A przynajmniej nic nie było mu o tym wiadomo. - Dowiem się. - Przytaknął, by chwilę później kiwnąć głową, dając znać, iż przyjął wiadomość dotyczącą wyhodowania nowego ucha. Jego brak w dziewczynie zupełnie mu nie przeszkadzał, gdzieś w środku poczuł zadowolenie, iż da się jej przywrócić brakującą część. Nie dało się nie zauważyć, że dziewczyna odczuwała jego brak. A dobre samopoczucie narzeczonej, wydawało mu się istotną kwestią. I bez tego potrafiła działać mu na nerwy. - Jak będziesz potrzebować uzdrowiciela powiedz. Znam kilku. I pójdę z Tobą. - Dodał jeszcze, przejeżdżając dłonią po jej ramieniu.
Mruknął dziwnym pomrukiem, gdy w jej oczach błysnęła złość. Nie rozumiał jej. Chciała go i potwierdziła to w momencie przyjęcia zaręczynowego pierścionka. Skąd więc złość w jej spojrzeniu? I zapewne zadałby to pytanie, gdyby nie rytmiczne ruchy jej bioder, pochłaniające całą jego uwagę. Syknął, gdy paznokcie zatopiły się w jego policzku i zapewne zrzuciłby ją z siebie, gdyby jej ruchy nie stały się intensywniejsze. Logiczna część rozumu poszła się pieprzyć, gdy jej ciało zajęło całe jego myśli. Zachłannie wodził dłońmi po jej ciele, równie zachłannie składając pocałunki na membranie jej piersi. Euforyczne wyznanie jakie padło z jego ust, umknęło jego uwadze. Z tańczącą na jego biodrach Wren, nie potrafił skupić myśli na czymkolwiek innym. Była jego. A wszelkie wątpliwości rozwiała żarliwość oraz namiętność jej gestów. Innej odpowiedzi nie potrzebował. Przynajmnie w tej jednej, upojnej chwili. Odsunął głowę, wplatając palce w ciemne włosy, by pociągnąć za nie, kiedy dziewczyna przygryzła jego skórę.
Pomruk zadowolenia opuścił jego usta, gdy dziewczyna ponownie usiadła na jego kolanach. Ostrożnie przesunął się pod nią, by usiąść w wygodniejszej pozycji. Na chwilę przymknął delikatnie ślepia, pozwalając przyjemnej rozkoszy przepływać przez żyły jeszcze przez jedną, krótką chwilę.
A później przeszedł do konkretów. Chciał, aby była bezpieczna, jednocześnie chcąc mieć możliwość, aby ruszyć jej na pomoc, jeśli wydarzyłoby się coś nieodpowiedniego. Był silniejszy, co do tego nie było dwóch, chociażby najmniejszych zdań.
- Tak. Możemy je później przetestować, mam swoje w kieszeni. - Odpowiedział, zielonym spojrzeniem wypełnionym zadowoleniem otaczając buzię narzeczonej. Środki ostrożności były wskazane, zwłaszcza przy ryzykownych zawodach oraz planach, jakie zapewne będą mieli w przyszłości.
Mruknął w zamyśleniu, słysząc kolejne jej słowa. Był skory, aby przystać na jej chęci, dostrzegając wartość podobnego szpiega.
- Porozmawiamy o tym później. Najpierw musisz dojść do siebie, Wren. Poobijana nic nie zdziałasz. - Odpowiedział, w jego pojęciu, naprawdę dyplomatycznie. W tym momencie wszelkie akcje nie wchodziły w grę. Chang nadal była słaba. I musiała dojść do siebie, nim w ogóle zdradzi jej jakiekolwiek szczegóły dotyczące wspomnianej wcześniej szajki szlamolubów. Dopiero kiedy odzyska siły będą mogli przeprowadzić tę rozmowę. Schmidt doskonale wiedział, że zbyt wczesne ujawienie informacji będzie korciło Wren, aby ruszyć do akcji. I niezależnie od tego, jak mocno działała mu na nerwy, nie chciał wyprawiać jej pogrzebu… Przynajmniej nie teraz, kilka chwil po namiętnych uniesieniach. Uniósł delikatnie kąciki ust, gdy podziękowanie opuściło jej usta, które słodko przylgnęły do jego warg.
Zamyślenie pojawiło się na męskiej twarzy. Poruszony temat, wbrew wszelkim pozorom, nie należał do łatwych, przynajmniej w spojrzeniu Austriaka.
- Nie wydaje mi się, aby twoje podejście było złe, Wren. - Zaczął, w wyraźnym zamyśleniu, ważąc czy powinien wyrazić swoje pełne zdanie. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jego piersi. - Nie łatwo znaleźć mugolskie dziewice, zapewne doskonale o tym wiesz. Zabijanie ich jest działaniem, z punktu widzenia twojego fachu, idiotycznym. Zarabiasz na ich krwi, musisz mieć do niej stały dostęp. Z jednej dziewczyny wyciśniesz maksymalnie pięć litrów krwi, jeśli je zabijesz, musisz szukać nowych… - Wypowiadał słowa spokojnie, jakby rozmawiali o hodowli puszków pimejskich. - To nieopłacalne. Widzisz, przypominają mi one zwierzynę, dajmy na to krowy mleczne. Jeśli o nie dbasz, sprawiasz iluzję troski oraz roztaczanej opieki, będą zaopatrzać Cię w krew przez całe ich życie wlepiając w ciebie wdzięczne spojrzenia. Masz stały dostęp do środka, którym handlujesz; pewność, że ci go nie zabranie oraz przekonanie dotyczące jakości. - Dawno nie przyszło mu wypowiedzieć tylu słów. Owszem, nie znosił szlamu oraz niemagicznej części społeczeństwa… Jednak traktowanie ich jak zwierzynę jaką byli, nie jawiło mu się jako nieodpowiednie. - Traktuj to jako zwykłą hodowlę zwierząt… Chyba, że co innego cię uwiera? - Chciał wiedzieć, jeśli zrozumiał jej słowa opacznie.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Odpowiedź pozbawionego doświadczenia Friedricha nie uspokoiła podejrzliwych nerwów. Perspektywa klątwy wydawała jej się na tyle prawdopodobna, że każdy szczegół niefortunnej sytuacji tłumaczyła jej sekretnym działaniem, jej wciąż utrzymującym się efektem. Straumatyzowaną wybuchem wyobraźnią podjudzała to przekonanie i z niecodzienną ostrożnością posługiwała się własną różdżką, niepewna, czy ze strony dotychczas zaufanego przedmiotu nie nadejdzie kolejna nagła napaść - a tak przecież nie dało się żyć. Nie w ich świecie.
- Znajoma wspominała mi o jakiejś uzdrowicielce z Nokturnu, podobno bardzo zdolnej. Znasz? - spojrzała na niego pytająco; Elvira nie wyjawiła jej tożsamości rzeczonej kobiety, a nawet jeśli to zrobiła, wspomnienie nie przetrwało próby czasu i rozmyło się w nicości. Wiedziała tyle, że enigmatyczna magomedyczka pracowała prawdopodobnie w pobliżu zamieszkania Friedricha, a to mogło znaczyć, że odwiedzał ją wcześniej. Ran i obicia w jego zawodzie nie brakowało, ktoś przecież musiał składać szmalcownika do kupy, kiedy Azjatki jeszcze nie było na horyzoncie. W niemym geście podziękowania za zaoferowane towarzystwo - i wsparcie - Wren przeczesała dłonią jego włosy, łagodnie, czule, tylko na moment targając za zmierzwione końce, żeby nie rozpłynął się w chwilowej słodyczy. Musiał wiedzieć, że wciąż była w formie. Że wciąż była sobą. Z uchem czy bez, z bliznami czy bez, to nie miało żadnego znaczenia.
Z ochotą skinęła głową i podniosła się z kolan Friedricha, jednocześnie wolną dłonią sięgając po różdżkę, którą, z lekkim wahaniem, rzuciła na nich kilka niewerbalnych zaklęć. Musieli oczyścić się po momencie pełnej uniesienia pasji, zamiast znaczyć jej mieszkanie potem i nie tylko; Wren naciągnęła wtedy na siebie czarną podomkę i przeszła do łóżka, siadając na jego krawędzi. Znajdowali się w dość rozsądnej odległości. Spojrzała na Schmidta, po czym uniosła ku górze lusterko, wpatrując się w odbicie. Póki co widziała wyłącznie siebie - ale tylko dlatego, że szmalcownik nie dobył jeszcze swojego egzemplarza. Była ciekawa, autentycznie, szczerze ciekawa, czy artefakt działał tak, jak opowiadał jej narzeczony. Jeśli tak - dobrze będzie mieć je blisko, zawsze.
- Ale masz brzydką mordę - parsknęła, gdy twarz Friedricha w końcu pojawiła się przed jej oczyma, spoglądając na nią spomiędzy srebrnych ram urządzenia. Czy to niekorzystny kadr, czy po prostu jej chęć chwilowego podroczenia się po wspólnie dzielonej przyjemności - cóż, ciężko powiedzieć. Wren na pewno roześmiała się perliście, trochę głupkowato, a z wysokiej szafy odpowiedziała jej ptasim gruchnięciem Yue, rozbudzona z popołudniowej drzemki. Sowa sfrunęła z mebla i zatrzymała się nieopodal kolan Azjatki, z zaciekawieniem obracając głowę, gdy czarownica odwróciła lusterko w jej kierunku, ukazując zwierzęciu obraz pochmurnego Austriaka.
Chwila beztroski nie trwała jednak długo. Wren odłożyła artefakt obok poduszki i podniosła się z miejsca, pozwalając Yue wdrapać się na swoje przedramię, po czym bezcelowo jęła przemierzać salon wte i wewte, dumając nad słowami mężczyzny.
- Oczywiście masz rację, też tak myślę. Nawet podobnie mówiłam ostatnio znajomej - przyznała na wspomnienie spotkania z Frances, kiedy to pochyliły się nad problematyką społeczności mugolskich i możliwości ich hodowli. Czy, jak bardziej eufemistycznie i akceptowanie przyszło im to finalnie nazwać, stworzenia obozów mieszkalnych dla niemagów. - Ale nie to mam na myśli. Chodzi o to, że... Że obchodzę się z nimi jak z jajkami. Daję ciepło, bezpieczeństwo. A może wcale tak nie trzeba? - zastanowiła się, przeciągając lekko, leniwie. - Może zamiast dawać im schronienia w różnych miejscach i namawiać, by nie próbowały stamtąd uciec, po prostu należałoby zamknąć je w jakiejś, nie wiem, piwnicy, skuć kajdanami, otępić? - W głowie dźwięczały jej wciąż świeże słowa Deirdre, których nie sposób było zapomnieć. Kobieta miała rację. A Wren zaczęła obawiać się tego, że marnowała zbyt wiele energii na pielęgnowaniu swoich gęsi - którą w tym samym czasie mogłaby spożytkować na pozyskiwaniu nowych okazów, świeższych, czystszych, jeszcze piękniejszych. Czarne oczy zwróciły się w kierunku Frieda, głodne jego ekspertyzy i zdania. - Chodź, pomyślimy o tym w wannie - westchnęła potem i wyciągnęła do niego ręce, oferując pomoc we wstaniu z kanapy. Bardziej widokową, niż efektywną - bo nie miałaby nigdy na tyle siły, by rzeczywiście skądś go podnieść.
zt x2
- Znajoma wspominała mi o jakiejś uzdrowicielce z Nokturnu, podobno bardzo zdolnej. Znasz? - spojrzała na niego pytająco; Elvira nie wyjawiła jej tożsamości rzeczonej kobiety, a nawet jeśli to zrobiła, wspomnienie nie przetrwało próby czasu i rozmyło się w nicości. Wiedziała tyle, że enigmatyczna magomedyczka pracowała prawdopodobnie w pobliżu zamieszkania Friedricha, a to mogło znaczyć, że odwiedzał ją wcześniej. Ran i obicia w jego zawodzie nie brakowało, ktoś przecież musiał składać szmalcownika do kupy, kiedy Azjatki jeszcze nie było na horyzoncie. W niemym geście podziękowania za zaoferowane towarzystwo - i wsparcie - Wren przeczesała dłonią jego włosy, łagodnie, czule, tylko na moment targając za zmierzwione końce, żeby nie rozpłynął się w chwilowej słodyczy. Musiał wiedzieć, że wciąż była w formie. Że wciąż była sobą. Z uchem czy bez, z bliznami czy bez, to nie miało żadnego znaczenia.
Z ochotą skinęła głową i podniosła się z kolan Friedricha, jednocześnie wolną dłonią sięgając po różdżkę, którą, z lekkim wahaniem, rzuciła na nich kilka niewerbalnych zaklęć. Musieli oczyścić się po momencie pełnej uniesienia pasji, zamiast znaczyć jej mieszkanie potem i nie tylko; Wren naciągnęła wtedy na siebie czarną podomkę i przeszła do łóżka, siadając na jego krawędzi. Znajdowali się w dość rozsądnej odległości. Spojrzała na Schmidta, po czym uniosła ku górze lusterko, wpatrując się w odbicie. Póki co widziała wyłącznie siebie - ale tylko dlatego, że szmalcownik nie dobył jeszcze swojego egzemplarza. Była ciekawa, autentycznie, szczerze ciekawa, czy artefakt działał tak, jak opowiadał jej narzeczony. Jeśli tak - dobrze będzie mieć je blisko, zawsze.
- Ale masz brzydką mordę - parsknęła, gdy twarz Friedricha w końcu pojawiła się przed jej oczyma, spoglądając na nią spomiędzy srebrnych ram urządzenia. Czy to niekorzystny kadr, czy po prostu jej chęć chwilowego podroczenia się po wspólnie dzielonej przyjemności - cóż, ciężko powiedzieć. Wren na pewno roześmiała się perliście, trochę głupkowato, a z wysokiej szafy odpowiedziała jej ptasim gruchnięciem Yue, rozbudzona z popołudniowej drzemki. Sowa sfrunęła z mebla i zatrzymała się nieopodal kolan Azjatki, z zaciekawieniem obracając głowę, gdy czarownica odwróciła lusterko w jej kierunku, ukazując zwierzęciu obraz pochmurnego Austriaka.
Chwila beztroski nie trwała jednak długo. Wren odłożyła artefakt obok poduszki i podniosła się z miejsca, pozwalając Yue wdrapać się na swoje przedramię, po czym bezcelowo jęła przemierzać salon wte i wewte, dumając nad słowami mężczyzny.
- Oczywiście masz rację, też tak myślę. Nawet podobnie mówiłam ostatnio znajomej - przyznała na wspomnienie spotkania z Frances, kiedy to pochyliły się nad problematyką społeczności mugolskich i możliwości ich hodowli. Czy, jak bardziej eufemistycznie i akceptowanie przyszło im to finalnie nazwać, stworzenia obozów mieszkalnych dla niemagów. - Ale nie to mam na myśli. Chodzi o to, że... Że obchodzę się z nimi jak z jajkami. Daję ciepło, bezpieczeństwo. A może wcale tak nie trzeba? - zastanowiła się, przeciągając lekko, leniwie. - Może zamiast dawać im schronienia w różnych miejscach i namawiać, by nie próbowały stamtąd uciec, po prostu należałoby zamknąć je w jakiejś, nie wiem, piwnicy, skuć kajdanami, otępić? - W głowie dźwięczały jej wciąż świeże słowa Deirdre, których nie sposób było zapomnieć. Kobieta miała rację. A Wren zaczęła obawiać się tego, że marnowała zbyt wiele energii na pielęgnowaniu swoich gęsi - którą w tym samym czasie mogłaby spożytkować na pozyskiwaniu nowych okazów, świeższych, czystszych, jeszcze piękniejszych. Czarne oczy zwróciły się w kierunku Frieda, głodne jego ekspertyzy i zdania. - Chodź, pomyślimy o tym w wannie - westchnęła potem i wyciągnęła do niego ręce, oferując pomoc we wstaniu z kanapy. Bardziej widokową, niż efektywną - bo nie miałaby nigdy na tyle siły, by rzeczywiście skądś go podnieść.
zt x2
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
10 września 1957 r.
Trzask i byłoby po sprawie, ale nie! Durnowata teleportacja nie działała, przez co podróż wydłużała się okropnie, a drapiące ją po piętach cienie wcale nie pomagały. Przedarcie się przez port to akurat najmniejszy problem, ale im dalej od niego, tym mniej znała uliczki, tym mniej znajomych gęb mijała, tym mniej twarzy w ogóle przemykało w polu widzenia. Nie czuła strachu. Wolała jedynie, by nikt nagle nie wyskoczył z cholernego zaułku i nie zaproponował jej natrętnie towarzystwa. Spieszyło jej się. Spieszyło, kiedy małe niuchaczowe dziecko potrzebowało odrobiny fachowej ręki.
Niedługo minie rok, odkąd zamieszały u niej te małe szkraby i, chociaż to dość krótko, by nazwać się ekspertką, faktycznie czuła się dość oswojona z tematem. Cztery razy zwinęły jej całą wypłatę i schowały w norce w mieszkaniu tak, że szukała jej przez kilka dni! Nie mówiąc już o fruwającej po całym domu biżuterii, zdemolowanej kuchni, wyrzygiwanych bahankach po zimowej inwazji i piskach, narastających piskach, kiedy tylko przekręcała klucz w drzwiach i wciskała obcas w dziurę na korytarzowym dywaniku. Tęskniły, nie lubiły być same, chociaż podobno to takie dzikie i trudne stworzenia. Nie twierdziła, że życie z nimi to czysta przyjemność. Brudna i droga. Kiedyś musiała nawet wyciągać Knuta ze szkatułki sąsiadki z dołu. Swoją drogą do dziś zastanawiało ją, skąd to babsko miało tyle klejnotów, skoro nie mieli co włożyć do gara. I to niby ona była złodziejką! Ona i jej milutkie, puchate kulki. Też coś. Ludzie się nie znali, ale mimo to wszystko wiedzieli najlepiej. Innym razem w szlafroku, w środku zimy, przebiegła przez całe doki, goniąc małe cholerstwo, a kiedy go złapała, ściskał w dłoniach medalion tej wstrętnej blondyny, z którą kiedyś przegrała, jakże spektakularnie, w kości. Do dziś ogarnia ją złość na samo wspomnienie tej wysmakowanej podłości chowającej się w tajemniczych oczach. Była brutalna, była silna. Była dziwnym trafem podobna do niej, choć akurat Philippa nie zmuszała obcych ludzi do posłuszeństwa jakimiś dziwacznymi czarami. Dwa krety to kosmiczna porcja wrażeń i nawet Frances ze swoimi astronomicznymi mistrzostwami by tego nie ogarnęła. Philippa po prostu… może je rozumiała i pozwalała na destrukcję? W nędznym saloniku i tak już nie było czego ratować. Trudno cokolwiek uporządkować w tym słodkim chaosie na Pont Street: niuchacze w trzech sztukach, psidwak, naćpany malarzyna i żeglarz w jednym, a na dokładkę jeszcze domowy skrzat. W tym wszystkim ona gnająca do roboty dzień za dniem, wieczorami znajdująca kartki z pozdrowieniami od sąsiadów, a o poranku budzona wściekłym kwikaniem dochodzącym z tej złotej klatki. W Parszywym dokładnie to samo: całe przedszkole pijanych brodaczy i awanturników.
Nie mogła narzekać na nudę, nie mogła mówić, że życie płynie powoli i po staremu. Gdyby tylko mogła zamknąć oczy i po prostu przenieść się do mieszkania Wren… Tak, to byłoby dobre.
Na miejscu przywaliła w drzwi. Raz, drugi, trzeci. Nie było niczego, co mogłaby ze sobą zabrać. Niuchacze były za młode na większość roślin, a złoto nie miało sensu. Klatki dla Wren nie miała, ale o tym jeszcze można było pomyśleć później. Najważniejsze, by się najadł, ogrzał i przyzwyczaił do tej złotej dłoni. O niuchaczach wiedziała sporo od Susanne, trochę też podpowiedział Keaton, ale do większości doszła sama. Dzień za dniem zgłębiała tajemnice swoich współlokatorów i aż dziwne, że nie osiwiała. Otwieraj, Wren Chang. W torebce Moss brzęczały sykle z napiwków porzucone luzem. Były tam właściwie przez cały czas. Zdarzało jej się nosić niuchacze tam albo w kieszeni płaszcza, a wtedy podskakujące w rytm jej kroków monety stawały się o wiele cenniejsze od diamentów. Nie, było coś, co mogła przynieść. Flaszkę prosto z parszywej piwniczki. W końcu należało opić nowe dziecko w rodzinie, prawda?
A kiedy drzwi się otworzyły, wpadła jak dziecko do sklepu z magicznymi słodkościami i mało co nie zabiła się na progu. - Żyje?! - wydusiła najpierw, darując sobie przyjacielskie uściski.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Salon z sypialnią
Szybka odpowiedź