Wydarzenia


Ekipa forum
Nad stawem
AutorWiadomość
Nad stawem [odnośnik]10.07.20 23:54

Nad stawem

Wielkim zaskoczeniem dla Frances było odkrycie stawu znajdującego się na jej posesji, o którym podczas kupna domu nie miała najmniejszego pojęcia. Łagodne zejście prowadzi z ogrodu na drewniany, miejscami spróchniały pomost, przy którym zacumowana jest stara, nabierająca wody łódka. Panna Burroughs nigdy jednak nie odważyła się na mały rejs. Otoczony drzewami zbiornik wodny jest niewielki - można przepłynąć go wpław ledwie w kilka minut..
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:49, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Nad stawem [odnośnik]16.08.20 20:32
| 7 lipca

Na ulicach koszmarny skwar, przytłaczający zaduch i nerwowa świadomość. Rozumiał te rozbiegane spojrzenia, pragmatycznie powiązał je z mieszczańskim losem, dalekim wielkopańskim przywilejom i niesprawiedliwym standardom. Coraz to częściej umykał ze stolicy, na te sugestywne wypoczynki i wakacje, coby to zostawić roje dręczących spraw poza pokojem spalonej słońcem klitki. Wyrwany z agonii uciekał przed wewnętrzną paranoją, niekiedy wciąż wpadając w zwodniczą matnię. To nie z powodu walących się gdzieś gruzów, nie z powodu przelanej krwi; wojna go nie obchodziła, wciąż umykał jej pokrętnym sidłom, konsekwentnie robiąc swoje, z cwanym uśmieszkiem na twarzy i elastyczną postawą, bez momentalnych zawahań czy niepewności. To introwersja, osamotniona rzeczywistość, fatalne wyobcowanie dawały mu w kość, przekonywały o cholernym położeniu; wykręcał się od nich kielichem marnego samogonu z podrzędnej speluny, krótkimi wdechami lolka własnej produkcji, od niedawna towarzystwem kocura, którego przygarnął pod swój skromny dach. Ale to bynajmniej nie wystarczało, życie przecież nadal było gówniane, tam wśród truposzy na Crimson Street, czy w malowniczych zakątkach Anglii. Istniał na zasadzie nieprzerwanego paradoksu i niezdecydowania, definiowała go pesymistyczna gadka, acz wcale nie snuł się posępnie; niby miał to wszystko gdzieś, a jednak aura kryzysu dopadła i jego, przedarła się przez twardą skorupę, zmanipulowała duszę głodną ludzkiego przeżywania. Zbyt dosadny w swej prostocie nie potrafił pojąć zastałych złożoności; rozwiązania szukał bowiem na oślep, gdzieś pomiędzy satysfakcjonującą materialnie zdobyczą, a człowieczym ukojeniem, będącym skutkiem namacalnej bliskości. Tęsknił za beztroską rozmową, mniej lub bardziej szczerym dialogiem, wcale nie za sakiewką brzęczących monet czy złudnym dostatkiem, którego i tak nigdy nie dosięgnął. Być może z tego właśnie powodu wymyślił okazję, wybrał gorący, letni wieczór, skrupulatnie szukał nieznanego mu jeszcze progu. Miała to być niby forma podzięki za dawną przysługę, istotnie jednak była to chyba niespodziewana wizyta z zamiarem sielskiego bajdurzenia przy szklaneczce czegoś znacznie lepszego od dobrze znanych mu sikaczy. Nie widział jej w ramach spontanicznej imprezowiczki, nie spodziewał się po niej sympatii do mocnych alkoholi, ale nie winna narzekać, przynosił jej przecież burżujską butelczynę od znajomego alchemika, żadne tanie dziadostwo. Fajka dogasała już od dłuższego czasu, końcówka żarzyła się leniwie, a on rozglądał się po cichej okolicy; w torbie spoczywała nielegalna wódeczka, gorzkawy, kolorowy wynalazek. Kiepa bezwstydnie wyrzucił na bruk, chwilę później pukał już grzecznie do poszukiwanych drzwi.
- Cześć - zaczął pewnie, ujrzawszy jej sylwetkę w wejściu. Z dna wygrzebał zieloną piołunówkę, szkło przerzucił sprytnie między palcami, pospieszył z wyjaśnieniem: - Chciałem w końcu podziękować ci jakoś za tamtą przysługę... - Za tamte eliksiry i ostatnią sentymentalną wycieczkę, choć oficjalnie chodzi przecież tylko o to pierwsze. - Mogę wejść?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Nad stawem [odnośnik]18.08.20 1:30
Surrey przynosiło ukojenie umysłowi młodej alchemiczki. Nie można było znaleźć tu parszywych typów, szukających jedynie okazji do zabrania jej kilku sykli z torebki oraz zdarcia delikatnych sukienek; śladów konfliktu toczącego się w mieście, którego natury nadal nie umiała zrozumieć bądź zmartwień, jakie zapełniały jej głowę, gdy przyszło jej mieszkać w podłych dokach. Dopiero teraz, gdy za każdym razem gdy wychodziła do pracy nie musiała bać się o swoje życie zaznała prawdziwego spokoju ducha, chwilowo zmąconego cieniem wydarzeń sprzed kilku dni.
Gorący, letni dzień spędzała w domu, uparcie poszukując zajęcia, które oderwałoby jej umysł od nawracających myśli. Próbowała warzyć, szyć, czytać czy pracować w ogródku, nic jednak nie przynosiło upragnionego ukojenia. I gdy już traciła nadzieję na chwilę wytchnienia oraz poszukiwanej beztroski, pukanie do drzwi przykuło jej uwagę.
Nie spodziewała się gości, przeprowadzkę do nowego miejsca traktując trochę jako możliwość, by odciąć się od tych, z którymi znajomość jawiła się w czarnych barwach. Swój nowy adres podała więc jedynie nielicznemu gronu zgrabnie pomijając swoją rodzinę.
Ubrana w błękitną sukienkę podkreślającą to, co dobrze uszyta sukienka winna podkreślać, trochę nieśmiało otworzyła drzwi, nie będąc pewną, kogo może zastać, przez chwilę zapominając o nałożonych na okolice domu pułapkach. Ujrzenie jego twarzy wywołało w pannie Burroughs dwie rekacje. Wpierw delikatne rysy dziewczęcia pokryły się zaskoczeniem - była pewna, że po ich ostatniej rozmowie już nie przyjdzie im się spotkać. Nie raz szaroniebieskie tęczówki nieświadomie wyszukiwały znajomej czupryny pośród bibliotecznych regałów, za każdym razem przywołując zawód, wywołany brakiem tego, którego szukały. Ledwie chwilę później, malinowe usta jasnowłosej ułożyły się w ciepły, serdeczny uśmiech będący oznaką szczerej radości.
- Dzień dobry! - Przywitała się, by z zaciekawieniem zerknąć w kierunku przerzucanej między palcami butelki. Niewinny umysł z miejsca uznał, że to pewnie jakieś lekkie, niskoprocentowe wino, gdyż mocniejsze trunki były jej zupełnie nieznane. - Oczywiście, że możesz, zapraszam. - To powiedziawszy zrobiła kilka kroków w tył, aby Michael mógł wejść do jej domu. To miejsce z pewnością było bardziej przestronne od niewielkiej kawalerki w dokach, jednocześnie o wiele bardziej oddając charakter zamieszkującej w nim czarownicy. Kobieta poprowadziła mężczyznę przez kuchnię (skąd zgarnęła dwa kieliszki), by wyjść na taras, a z niego do ogrodu, pełnego kwiatów we wszystkich możliwych kolorach. Gdzieś, z któregoś z pomieszczeń sączył się spokojny, delikatny blues wybrzmiewając echem w ogrodzie. Okazja, jaką sprytnie utworzył Scaletta wymagała odpowiedniej oprawy, a nogi panny Burroughs same powędrowały w kierunku niewielkiego stawu. Na podniszczonym pomoście stały dwa krzesełka oraz niewielki stoliczek - wszystko, czego mogli potrzebować.
- To zwykłe podziękowanie czy stworzona przez Ciebie okazja? Muszę przyznać, że w obu wypadkach masz naprawdę wyśmienite wyczucie czasu. - Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskich tęczówkach, gdy zajmowała miejsc na jednym z krzesełek, odstawiając szkło na niewielki stolik. Dziewczę założyło nogę na nogę, by przekręcić się tak, aby móc ulokować spojrzenie w twarzy towarzysza. Palce bezwiednie poprawiły materiał odzienia na jej udzie. - Cieszę się, że Cię widzę, mój drogi. - Dodała z delikatnym, odrobinę nieśmiałym uśmiechem. I ona w ostatnim czasie odczuwała brak towarzystwa czy beztroskich rozmów, nawet jeśli przeplatane były szczerymi wyznaniami. Samotność plasowała się gdzieś po środku skali plusów oraz minusów przeprowadzki.
Alkohol znalazł się w dwóch naczyniach, a smukłe palce alchemiczki uniosły kieliszek. Jego zawartość pachniała znajomo, Frances nie była jednak w stanie od razu skojarzyć co przywodził jej na myśl ten zapach. Będąc przekonaną, że to lekkie, niskoprocentowe wino uniosła kieliszek do ust, by upić z niego całkiem spory łyk... I uświadomić swoją pomyłkę. Zaskoczenie błysnęło w jej oczach, malinowe usta skrzywiły się pod wpływem gorzkiego smaku, a oczy przymknęły na chwilę, jakby miało to pomóc pozbyć się uporczywego uczucia palenia w przełyku.
- Na Merlina, co to? Byłam pewna, że to jakieś lekkie wino. - Spytała, w jej głosie na próżno było szukać wyrzutu. Nigdy wcześniej nie miała okazji spróbować trunków wysokoprocentowych, nie znajdując w sobie aż tyle odwagi. Dziś jednak... Dzisiejszy wieczór uznała za wyjątkowy. I warty poszerzenia horyzontów, gdy zapłonęła w niej nadzieja, na ukojenie powracających myśli.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Nad stawem [odnośnik]21.08.20 22:24
Pojmował tę znamienną niepewność, rozumiał jej niegdyś rozbiegane spojrzenia i przyśpieszony krok; nierzadko szwendał się przecież po dokach, o świcie czy po zmroku, na trzeźwo czy nie, zawsze z wzmożoną uwagą pilnował własnego tyłka. Jego dzielnica wcale nie była lepsza, wokół zazwyczaj banda zalanych truposzy, przyćpane imprezki albo zakrapiane awantury; sąsiad z dołu to długoletni alkoholik, ten z góry domniemany psychol. Osobliwe towarzystwo, które to zaklinał już nie raz, ale na dobrą sprawę wszystkich typów już dobrze znał, więc ostrożność przekształciła się prędzej we wkurwienie. Cholera, co za ironia, on sam był przecież niejako jednym z parszywców, co to czaili się na torebkę nowobogackiej paniusi albo otwarte sakiewki podpitych moczymord. Z tej strony go nie kojarzyła, pewnie nie wyglądał jej też na portowego bystrzaka, to i bez oporów wpuściła go w swoje nieskromne progi, a nawet wyciągnęła z kuchennego kredensu parę kieliszków, coby to wypić z nim ten kolorowy wynalazek. W swoim zachowaniu niby dosadny i absolutnie prosty, ale jednak z dozą enigmatycznej pozy, która pozwalała utrwalić te złudne pozory. Dobrze, że nie wszystko wiedziała, dobrze, że nie musiała wizualizować go przez pryzmat tych fatalnych grzeszków; dość miał już krytycznych półsłówek, dość miał rozczarowanych spojrzeń. Po ostatniej rozmówce, tej dziwnej, jakby nieznanej mu podróży w melancholijne zakątki, po niepokojąco terapeutycznych wyznaniach, wszystko nabrało innych barw. Poszerzyła jego samoświadomość, pomogła zrozumieć pewne nieścisłości, wykrztusiła z niego ludzką prostolinijność - taką, której nie miał w sobie już od dawna. Co najważniejsze, złapał się na tym, że kłamstwo niechlubnie zawładnęło jego dzisiejszością; dość miał też małostkowych cwaniaczków, tych perfidnych kolesi, aż rzygać się chce. Nie nienawidził siebie, a raczej przytłaczającą personę, którą stworzył na potrzeby durnej anonimowości. Trochę z tym teraz luzował, usprawiedliwiał swój bunt jedyną młodością i potrzebą łamania zasad, choć chodziło przecież tylko o gorszącą postawę wyjebania. Pewnie dlatego przyszedł tu dziś z nielegalną piołunówką, zapewne dlatego coraz częściej popalał skręty i w nieuwadze dopuszczał się wszystkich win, bez stresu czy niepotrzebnego spięcia. Niegdyś statycznie posępny, teraz swobodnie, czasami głupawo rozweselony przemierzał uliczki śmierdzącej stolicy. Wyleczył się ze starczego pesymizmu, oddalał od siebie kryzys, nawet jeśli ten wciąż był blisko.
- Powiedziałbym, że oba, ale do kieliszka nie potrzeba okazji - stwierdził, zajmując jedno z wygrzanych krzesełek. O zgrozo, niech tylko nie weźmie go po tym tekście za chorobliwego pijaczynę, nawet jeśli ostatnio sikacze z podrzędnych spelun drapały w gardło coraz częściej. A właściwie niech myśli sobie co chce, narwane gdybanie nad konwenansem (tych i tak przecież nie znał) przeczyło upragnionej przez niego definicji beztroski. Lepiej po prostu to wszystko pieprzyć, ot co.
- Ja też. Ostatnio czytam same bzdety, brakuje mi twoich książkowych rekomendacji - przyznał szczerze, odkręcając korek butelczyny. Częściowo błędnie to określił, bo miejsce na półkach zajmowały wówczas ambitniejsze tytuły, które wertował z manierą pseudointelektualisty; szkopuł w tym, że do filozofa było mu dalece, poza inteligenta bezwstydnie mu odpowiadała, choć wielu stawianych hipotez bynajmniej nie rozumiał. Nalał trochę trunku do szkieł, szybko złapał jedno z nich w łapska, potem w niewypowiedzianym toaście opróżnił, zerknąwszy przy tym na zszokowaną Burroughs. Grymas na jego twarzy był mimowolny, wcale go jednak nie powstrzymywał, a niedługo później wyrósł na niej uśmiech; ostra gorycz trzymała w przełyku, szklaneczka wróciła pusta na stolik, a on w milczeniu obserwował jej reakcję.
- Ponad czterdziestoprocentowa wódeczka, Frances. Na bazie anyżu. - Przepadał za wspomnianymi winami, sączył je chętnie do włoskich obiadków albo od tak, z wzniosłą zadumą i w smukłym kieliszku. Ale teraz pili nienaturalnie zielone procenty, co grzały znacznie porządniej od cierpkich winiaczy. Spodziewał się wyrzutów, tych nijak dojrzał w ładnej buzi czy dosłyszał w krytycznym komentarzu. Usatysfakcjonowany dolał drugą porcję, acz nie poganiał z piciem; w umyśle padło podejrzenie, że ma do tego lepszy łeb od niej, a nie chciał przecież zaraz kończyć tej biesiady.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Nad stawem [odnośnik]22.08.20 19:42
Dotychczasowa potrzeba odpowiedniego klasyfikowania w ostatnich tygodniach zdawała się odrobinę gasnąć w pannie Burroughs. Coraz częściej przekonywała się, że świat nie jawi się jedynie w czerniach oraz bielach, lecz spoczywa w całej gamie szerokiego spektrum szarości - ktoś, komu do tej pory ufała zawiódł ją, w czasie gdy ktoś, przed kim ją niejednokrotnie ostrzegano okazał się najsłodszym człowiekiem, jakiego miała okazję poznać i z którym połączyło ją braterstwo dusz. Niekiedy Frances zastanawiała się, czy to tylko jej życie ulegało dziwnemu przewróceniu, czy może cały świat, stopniowo zaczynał wywracać się do góry nogami? Nie, dziś z pewnością nie był czas na podobne rozmyślania.
- Znam wielu, którzy nie zgodziliby się z Twoją teorią. - Odpowiedziała, w jej głosie próżno było jednak szukać jakiegokolwiek wyrzutu bądź osądu. Ot, proste stwierdzenie dotyczące tematu, który nie był jej dobrze znany, gdyż zwykle alkohol wzbudzał w niej swego rodzaju strach, gdyż nie byłą w stanie przewidzieć jego działania.
Ciepły uśmiech zagościł na malinowych ustach alchemiczki.
- Uznam to za komplement, chociaż jestem niemal pewna, że to co czytam w ostatnich czasach mogłoby wydać Ci się nudne. - Wyznała z rozbawieniem. W ostatnich tygodniach głównie czytywała podręczniki oraz dzieła naukowe powiązane z alchemią oraz wszystkim, co tylko było z nią powiązane. Chciała się rozwijać, a to oznaczało ciągłe powiększanie i tak obszernej już wiedzy do momentu, gdy nikt nie będzie w stanie jej dorównać.
Smak trunku był dla niej zaskoczeniem niemal równie mocnym, co ciepło jakie towarzyszyło jego spożywaniu. Nieświadomość procentów, zawartych w butelce skutecznie odegnała strach przed czymś, co do tej pory było jej nieznane.
Długie: - Och… - Wyrwało się z ust dziewczęcia, gdy z zaciekawieniem przyglądała się butelce. Nie taki wilk straszny, jak go malują… Nawet jeśli panna Burroughs była niemal pewna, że i malowany wilk wzbudziłby w niej strach. - Wiesz, do tej pory najmocniejszym alkoholem jakie piłam, było Skrzacie Wino. - Napomknęła, bezwiednie wzruszając ramionami. Odkąd tylko pamiętała była osobą, która wolała spędzać czas z nosem w książkach niż na hucznych potańcówkach, jednocześnie nigdy nie posiadając większego grona znajomych.
Przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie powinna odmówić i pozostać przy czymś bezpiecznym, bez zdradzieckiego alkoholu. Z drugiej jednak strony… Na Merlina, może to pozwoli jej odrobinę odpocząć od natrętnych myśli? Postanowiła do tematu podejść w sposób naukowy, uznając po raz kolejny zapełniony kieliszek, za swego rodzaju eksperyment.
- Opowiedz mi coś. - Poprosiła, zsuwając ze stóp jasne pantofelki, by swobodnie podciągnąć nogi do góry, tak aby mogła usiąść odrobinę wygodniej, opierając stopy o siedzisko krzesełka. Szaroniebieskie tęczówki utkwiły w postaci siedzącego naprzeciwko czarodzieja, oczekując opowieści, do której nie miała większych wymagań, zwyczajnie chcąc przekierować myśli na inny, przyjemniejszy tor.
Chwilę później panna Burroughs uniosła kieliszek aby, zalewając się jeszcze większym rumieńcem oraz krzywiąc się odrobinę, opróżnić jego zawartość. Jasnowłosa alchemiczka z pewnością nie należała do osób, które mogły pochwalić się mocną głową, do tej pory jednak nie miała okazji się o tym przekonać.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Nad stawem [odnośnik]03.09.20 22:02
Sprytna gra potrafiła zagiąć wszelkie autorytety, a subiektywna opinia nie mieć pokrycia z rzeczywistością. Znał to od podszewki, sam przecież bawił się zgubną sztuką pozorów, bez skrupułów i wyrzutu kłamiąc to tu, to tam. Robił wszystko dla własnego komfortu i iluzyjnego poczucia bezpieczeństwa, nawet jeśli z definicji swoją postawą zaprzeczał jakiejkolwiek stabilizacji. Bo kto normalny rozpycha się łapami w niepotrzebnym nikomu gównie, a potem narzeka, jak to nie jest mu źle, jak bardzo musi się dostosować, choć pierwotnie żądał tylko wolności? Takie numery to tylko Scaletta, z tym swoim dziwnym postrzeganiem otaczającej go dzisiejszości, z popieprzoną moralnością i cudacznym wartościowaniem. Niezrozumiałe decyzje przeszłości niekiedy cholernie dokuczały, przez nie czasem nawet poddawał się gorzkiej samokrytyce, a to już było istne święto. Przeszkadzała mu atmosfera chorobliwego ryzyka, kiepsko przesypiane noce i tendencja do depresyjnego pesymizmu. Te absolutne regulacje dotyczące własnej, skrzętnie przygotowanej, z teorii maksymalnie anonimowej persony, konsekwentnie przyswoił. Na początku bez refleksji, bo życie nie było jeszcze do bólu przezroczyste, a on do tego stopnia zagubiony. Z czasem przestawał ogarniać, co jest czym; z czasem przestawał rozróżniać, która postać jest fikcyjną kreacją, a która prawdziwym, namacalnym istnieniem. Aż do stadium, kiedy to nie pojmował już ogólnej etyki ani nie wyciągał żadnych wniosków, jak gdyby żył w solidnej bańce przekłamania. Cwanie sądził, że pożyteczność łączy z rozrywką; że ciche cztery kąty klitki to odpowiedniość, a niechlubne jebanie obowiązujących zasad to część wyznaczonego przez niego porządku. Żaden to był ład, jak łapał się na tym, że jedynym towarzystwem był cień własnej sylwetki, a swoisty marazm rósł z każdą chwilą, motywacje runęły wraz z wojennymi gruzami. Stopień lekceważenia stał się zbyt duży i choć uzmysłowił sobie, jak beznadziejna jest teraźniejszość, nie znalazł na nią skutecznej recepty. Bynajmniej nie innej niźli tej najprostszej, pogrążonej w kieliszeczku fatalnego trunku albo skręcie duszącego ziela. Życie chwilą, z tą dozą młodzieńczej swobody, stało się bezwstydnym odreagowaniem na postępujący kryzys. Nikłe uśmiechy, werbalne dręczenie zwierzęcej przybłędy i bezcelowe ucieczki także. Prosty człowiek to i proste reakcje, nie należało wymagać od niego intelektualnych dygresji.
- Być może - odparł bez przekonania, niespecjalnie mając zresztą punkt odwołania. Sam czytywał te filozoficzne bajdurzenia, z których to połowy wzniosłych sentencji zwyczajnie nie rozumiał; kto wie, naukowe odkrycia być może okazałyby się wyborną lekturą do poduszki, acz szczerze w to wątpił.
Trunek rozgrzał dobrze wnętrze, ostrością zadrapał zadziornie przełyk i przyniósł pierwszą falę otwartości. Jeszcze parę takich porcji i rozgada się do reszty; jeszcze parę takich porcji i zbierze mu się na durne gadki, głupawe dowcipy, górnolotne konkluzje. - Zawsze musi być ten pierwszy raz - mruknął, unosząc w dłoni ponownie napełniony przez siebie kieliszek. Skrzacie Wino przy tej wódeczce to był smakołyk, zwyczajna pierdółka, po której co najwyżej chciało się lać; wolał jednak nie wspominać jej o tym, że prezent jest niespecjalnie legalny, miast tego jednym haustem wypił kolejną porcję. Puste szkło odstawił na stoliczek, tym razem już bez grymasu na twarzy. Potem już tylko obserwował, jak prędko pozbywa się pantofelków, słuchał jej prośby, namyślał się chwilę nad pożądaną historią. Nie słynął z tego, że gadał dużo, ba! do zręcznego krasomówcy było mu dalece, ale rozweselony już nieco umysł podjął się wyzwania. Ciężko było znaleźć autentyczny fakt, którym to mógłby się podzielić, ale jak już się trochę napocił, to i temat sam nasunął się mu na język.
- Ostatnio znalazłem kota pod własną kamienicą... No i właściwie to nie chciałem go brać, niepotrzebny mi był do niczego żaden sierściuch, ale moja znajoma zaczęła pieprzyć, że muszę go przygarnąć, coby to nie pałętał się głodny po ulicach. A że nie do końca wtedy rozsądnie myślałem - Bo się zjaraliśmy tak, że nie potrafiłem już wziąć niczego na rozum. - to się zgodziłem i w sumie mam kota. Nie wiem, po co i dlaczego, ale mam. - Niewiarygodne wyznanie, porywająca historia, no naprawdę niesamowite. Przynudzał jak zawsze, czyli jeszcze bardziej należy rozkręcić tę imprezkę.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Nad stawem [odnośnik]10.09.20 0:56
Frances z wahaniem uniosła kolejny kieliszek do ust. Nie wiedziała, jak zareaguje na kolejne silne procenty wdające się do jej organizmu, nigdy wcześniej nie mając z nimi do czynienia. Nie mogła jednak zaprzeczyć prawdzie, znajdującej się w słowach Scaletty zawsze musi być ten pierwszy raz. Wahała się, gdyż pracując w Parszywym oraz będąc siostrzenicą pana Boyle widziała najgorsze, co alkohol potrafił wyciągnąć z ludzi. Z drugiej jednak strony Michael niczym nie przypominał jej oprychów z tawerny. Westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy kieliszek znajdował się od nich ledwie kilka centymetrów. Analizowała. Jak zawsze z resztą rozkładając wszystko na czynniki pierwsze, próbując przewidzieć skutki... I brakowało tylko, aby zaczęła obliczać rachunek prawdopodobieństwa. Nie. Bystry umysł musiał odpocząć, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Szybkim ruchem więc panna Burroughs wlała w siebie zawartość kieliszka, nadal się przy tym krzywiąc. Jednocześnie zbliżała się do momentu, w którym alkohol uderzy jej umysłem, bowiem Frances nigdy nie miała mocnej głowy. Samo skrzacie wino potrafiło sprawić, że w głowie zaczynało jej przyjemnie szumieć. Pozostawało jedynie oczekiwać na moment kulminacji, który mógł nastąpić w każdej chwili.
Słuchała. Z twarzą opartą o dłoń przyglądała się jego twarzy gdy opowiadał o kocim przybłędzie, by finalnie posłać mu ciepły uśmiech.
- Przyda Ci się towarzystwo. - Skwitowała, kiwając przy tym głową aby potwierdzić swoje słowa. - Ja od niedawna również mam zwierzątko. Widzisz, jak sadziłam kwiaty w ogrodzie znalazłam poturbowanego nieśmiałka. Zajęłam się nim i tak jakoś wyszło, że od tamtego czasu rzadko mnie opuszcza. - Uśmiech na buzi alchemiczki powiększył się. Niewielkie zwierzątko często bywało jej jedynym towarzystwem w tym wielkim domu, nic więc dziwnego, że zdążyła się do niego przywiązać. I już, już miała zacząć kolejny temat, gdy w jej głowie wykwitł pozornie idealny plan. I może, gdyby postanowiła go przeanalizować znalazłaby w nim pewne luki, powstrzymywała się jednak przed nadmiernym rozmyślaniem.
- Daj mi chwilkę. - Przeprosiła, ostrożnie wstając z krzesełka, by boso podążyć do niewielkiej kuchni. Z jednej z szafek wyjęła szklankę, a w drodze powrotnej do Michaela, podgłosiła muzykę, płynącą z gramofonu. Z psotnym uśmiechem, jaki rzadko widniał na jej ustach, odrobinę chwiejnym krokiem powróciła do swojego towarzysza, z dumą wypisaną na twarzy stawiając szklankę przed nim.
- Musisz zmienić szkło, mój drogi. Wtedy będzie fair. - Oznajmiła, nie widząc w tym pomyśle nic złego. Scaletta bez dwóch zdań posiadał o wiele mocniejszą głowę od niej. Dzisiejszy wieczór miał być odprężający dla ich dwojga, więc jeśli nie chciał skończyć trzeźwy, odnosząc pijaną pannę Burroughs do domu winien skorzystać z propozycji. Nie czekając na jego aprobatę chwyciła za butelkę trunku. Wpierw napełniła szklankę trochę ponad jej połowę, następnie do pełna wypełniając swój kieliszek. Skoro powiedzieli A, winni powiedzieć również B, załatwić sprawę zamiast rozgrzebywać ją do połowy. A Frances z pewnością potrzebowała wieczoru, pozbawionego większych rozmyślań oraz analiz.
- Nie wiem, jakie toasty się wznosi. - Dodała, posyłając mu przepraszający uśmiech, by po chwili unieść swój kieliszek i opróżnić jego zawartość. Jasna buźka ponownie wykrzywiła się pod wpływem mocnego alkoholu, a z szaroniebieskich tęczówek wypłynęło kilka, pojedynczych łez. Gardło dziewczęcia zalało coraz przyjemniejsze ciepło, gdy uniosła dłoń, by ostrożnie otrzeć łzy. - Na Merlina, czy to zawsze jest takie gorzkie? Nikt nie wpadł na to, aby to dosłodzić? - Mruknęła z nutą rozbawienia w głosie, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Chwilę później, jej twarz rozbłysnęła uśmiechem, gdy do uszu doleciała melodia jednej z ulubionych, żwawych melodii. - Och, uwielbiam tę piosenkę! Chodź! - Rzuciła, wyciągając smukłe palce jednej dłoni w kierunku, samej wstając z krzesła. Szum rozległ się w jej głowie, a świat zaczął wirować. Zawirowała i ona, odrobinę chwiejnie, nim jeszcze Scaletta zdążył podnieść tyłek z krzesła.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Nad stawem [odnośnik]11.09.20 21:21
Wahania nie były konieczne, życie jest jedno, a bez kieliszka ciężko o beztroskę. Skrupulatna analiza bynajmniej nie pomoże, co najwyżej podrzuci gromadę kolejnych wątpliwości, a przecież nie o to tutaj chodziło. On daleki był powściągliwości, ochoczo sięgał po wódeczkę, ale to wyłącznie kwestia dobrej głowy i samoświadomości własnych limitów. Nie przyjdzie jej ujrzeć niechlubnego upodlenia, nie przyjdzie jej doświadczać nieprzyjemności podobnych wspomnieniom z tawerny, nawet jeśli miewał podobne zaburzenia moralności. Samotni marynarze poszukiwali w Parszywym opoki, nie trzeba było im więcej, jak dostatek kiepskiego rumu i doza kobiecego ciepła; deficyt jednego i drugiego przyprawiał o szaleńcze myśli na skrzypiących łajbach, wszak kiedy dostali chwilowo kawałek stałego lądu, wariowali do reszty. Scaletta nie był jednak morskim wilkiem, a cwanym złodziejaszkiem, co to pewnie stąpał po ziemi, z dala od chwiejnych fal i niestabilnych okrętów, pozbawionych codziennych przyjemnostek; na widok procentów i smukłych panienek nie dostawał gorączki, nie zalewał się w trupa, nie molestował Bogu ducha winnych kelnerek. Teraz też nie przylazł, by bezczelnie ją upić, czy samemu stracić resztki godności i w stanie agonalnym zasnąć pod ogrodowym stolikiem. Chciał pobajdurzyć o niczym, z nutą melancholii, acz wesołym umysłem. Samogon już powoli się wchłaniał; Michael narzucił szybkie tempo, jej humor już z pewnością dopisywał, jemu jeszcze nie, ale bez obaw, nieco cierpliwości, wleje w siebie porcję czy dwie, a imprezka od razu się rozkręci.
- Twoje towarzystwo przynajmniej nie zostawia wszędzie sierści... - Oj tak, okrutny bywał ten kocur, gdzie by nie spojrzeć, tam zostawiał włosy. Całe szczęście, że opanował przed laty zaklęcia czyszczące, inaczej biegałby nonsensownie po chałupie i sprzątał ten syf na bieżąco, albo wręcz przeciwnie, zginąłby w narastającym brudzie, dopóty to nie zakasałby ochoczo rękawów lub przyoszczędził na domowego skrzata. W statycznej pozie pochylił się do przodu, coby to złapać częściowo pustą butelczynę, polać sobie i Frances, kiedy ta podniosła się raptem z krzesełka, pomknęła w stronę domu i zniknęła mu z oczu. Nie podjął się zatem żadnej barmańskiej fatygi, jedynie zagrzebał w kieszeni spodni w poszukiwaniu doszczętnie zgniecionej paczki fajek. Bezwstydnie jedną odpalił, rzuciwszy na stół niegdyś przestrzenny, teraz już niemalże całkowicie płaski kartonik papierosów. Głośniejsza muzyka obwieściła jej powrót, pytający wzrok skupił się na szklance, a słuch wytężył, oczekując pragmatycznego wyjaśnienia. Gdzieś pomiędzy palił łapczywie peta, obserwował skupione na dozowaniu dłonie, enigmatycznie się uśmiechał.
- Chyba przeceniasz moje możliwości. - No tak, miewał problemy z pohamowaniem własnego zapału, a ona kusiła go sporawym szkłem napełnionym do połowy piołunówką. Wypiłby z trzy takie porcje naraz, ze znamiennym dla siebie entuzjazmem, to i zaraz padłby tragicznie, zwiedziony mocnym snem, później pokarany kacem, który niemalże nigdy go przecież nie dręczył. - Ja też nie - odpowiedział po chwili namysłu, zgaszonego kiepa wrzucając do opróżnionego kieliszeczka. Tego mniejszego, bo większy pochwycił już w dłonie, szykując się do niewypowiedzianego toastu. Jednym haustem odpił połowę porcyjki (wciąż miał jeszcze ostatki zdrowego rozsądku...), potem wyszczerzył się na jej słowa, spiesząc z tłumaczeniem: - Wódka z definicji nie ma smakować, a rozweselać, Fran. - Nie przemyślał własnych decyzji, bo właściwie to mógł przynieść dla niej jakieś słodziutkie winko, ale czy odurzyliby się wtedy dostatecznie? Czy wówczas otworzyłyby się dla nich drzwi frywolnej utopii, chwilowego raju, swoistej podwaliny niefrasobliwości? Problemy tkwiły teraz w goryczy anyżówki, wraz z winem rozlałaby się niepotrzebna zaduma. Refleksje dręczyły już zbyt długo, nie chciał ich jeszcze gonić. Nie nasiedział się zbytnio, bo towarzyszka zaraz podniosła się prędko z krzesełka, zachęcała do tańca i wywijała w zasłyszany rytm. Cholera, on jeszcze dość trzeźwy i bynajmniej bez naturalnego talentu i zamiłowania do potańcówek, ale chyba niespecjalnie miał jakiś wybór. Podniósł się powoli, patrzył ze spokojem, aż w końcu dał wciągnąć się w wir muzyki i dołączył do Frani.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Nad stawem [odnośnik]14.09.20 14:55
Lwią część swojego krótkiego życia panna Burroughs spędziła pod specyficznym kloszem powinności wobec rodziny oraz zwykłego, czystego strachu. Omijała uliczki, które napawały ją przerażeniem, unikała alkoholu przypominającego jej o paskudnych typach z tawerny wuja, odsuwała na bok wiele tęsknot serca, w obawie przed rezultatem. Dopiero gdy zebrała się na wyprowadzkę, zachęcona śmiałymi słowami przyjaciela, rozpoczęła powolne oswajanie się ze strachem; uczyła się jak nad nim panować oraz nie uciekać w bezpieczną bańkę, jaką utworzyła sobie w przeciągu ostatnich lat.
Rozluźnienie mięśni procentami było dla niej zjawiskiem nowym, do tej pory nie doznanym. Nie wiedziała, jak zareaguje na kolejną porcję alkoholu, stąd też jej chwilowe wahanie. Powoli wyciszała umysł, by oddać się w ramiona beztroski, które były dlań niedostępne podczas ciągłego analizowania każdej możliwości, jaka mogła nastąpić. Nawet w swoim dążeniu do perfekcji nie była w stanie zapanować nad wszechświatem. I musiała to zaakceptować.
- Och, Mike... Sierść to nie wszystko, na pewno ten futrzak ma w sobie coś, co lubisz. - Odpowiedziała, unosząc kąciki malinowych ust delikatnie ku górze. Pesymistyczne spojrzenie na świat nie pasowało jej do okazji, zwłaszcza gdy umysł coraz mocniej zasnuwał się przyjemnym, alkoholowym odprężeniem.
Lato rozpieszczało ich przyjemną, ciepłą pogodą; wieczór był ciepły, lecz nie duszny. Z głośników sączyła się delikatna, subtelna muzyka, a problemy zdawały się powoli oddalać, zamykając teraz furtkę dzielącą dróżkę do domku z ogrodem panny Burrorughs. Tak, to z pewnością nie był czas by wkładać czarne okulary pesymizmu.
Frances zmarszczyła nosek, gdy w jej kierunku poleciał obłoczek tytoniowego dymu. Nie nawykła do specyficznego, tytoniowego zapachu. Nigdy również nie próbowała papierosów i mimo iż kolejna próba korciła, szybko odsunęła od siebie tę myśl, skupiając szaroniebieskie spojrzenie na buzi Michaela.
- Och,doceniam, lecz nie przeceniam, mój drogi. Raczej... nie znam swoich możliwości, a jeśli przesadzę, chcę mieć pewność, że tego nie zapamiętasz. - Odpowiedziała, kiwając główką w potwierdzeniu swoich słów. Złote pukle zatańczyły wokół jasnej twarzy. Alkohol zdawał zdawał się coraz mocniej przesiąkać do jej umysłu i plan, jaki wykwitł w jej głowie zdawał się być niemal idealny. Ot, nim zrobi coś wyjątkowo nie rozsądnego oraz zapewne nierozważnego i nieodpowiedzialnego chciała się upewnić, że żadne z nich nie będzie w stanie później sobie o tym przypomnieć. W końcu to mogłoby zaburzyć wypracowaną przez lata fasadę.
I mimo, iż nigdy wcześniej nie przyszło jej się upić czuła, że zapewne to ona wyjdzie w tym starciu gorzej. Daleko jej było do osoby wysportowanej, mogącej pochwalić się dobrą tężyzną ciała. Jej wątła postura oraz brak doświadczenia nie zapowiadały długiej trzeźwości. Im dłużej siedzieli, tym mniej zdawała się tym przejmować.
- To pewnie męski wymysł. A przecież mogłaby jednocześnie smakować oraz rozweselać i nikt by na tym nie ucierpiał. - Wysnuła całkiem logiczną teorię, tracąc zainteresowanie tematem przynajmniej do następnego kieliszka. Z promiennym uśmiechem na ustach rozpoczęła wirowanie w rytm muzyki.Lubiła tańczyć, mając wrażenie, że to jedna z niewielu czynności, przy której można zapomnieć o otaczającym świecie.  A gdy Michael do niej dołączył, jedną dłoń splotła z jego palcami, by drugą dłoń o przeć na jego ramieniu, odruchowo poprawiając kołnierzyk jego koszuli.
- Często jesteś taki spięty, Mike? -  Spytała, z zaciekawieniem przekręcając główkę na bok. Złote fale delikatnie spłynęły po jej ramieniu, gdy szarobienieskie, błyszczące od procentów tęczówki przyglądały się jego twarzy. Miała wrażenie, że mięśnie mężczyzny spinały się, w momencie gdy jej mięśnie zdawały się wiotczeć. Boso, nieświadomie przylegając do pewniejszej postawy Scaletty, poruszała się w rytm muzyki. - Ponoć to niezdrowo, chociaż ja bym nie wierzyła uzdrowicielom. - Kontynuowała swoją myśl, rozjeżdżającą się gdzieś między kolejnymi chwilami. - Niektórzy z nich są dziwni. -  Dodała konspiracyjnym szeptem. Pracowała ze służbą zdrowia, jednocześnie nie zawsze ufając jej osądom. Rękę opartą o jego ramię zgięła w pół. Poprawiła włosy smukłymi palcami, by ponownie oprzeć przedramię o jego ciało. - Nie nudzisz się ze mną? Ponoć nie jestem najlepszym towarzystwem i... - i już chciała dokończyć wypowiedź, gdy bose stopy straciły oparcie, a panna Burroughs, zapewne ciągnąc za sobą Michaela. Nie zauważyła, niebezpiecznego zbliżenia do krawędzi podestu, a balans z pewnością nie był teraz czymś, czemu mogłaby ufać. A gdy uderzyła w wodę, wódka uderzyła w nią.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Nad stawem [odnośnik]15.09.20 21:36
Beztroska zawisła w powietrzu - zupełnie nierozproszona, absolutnie skondensowana. Wszystko za sprawą przytarganej butelczyny, a właściwie jej zawartości, której ubywało z każdą krótką chwilą. Frances okazała się osobliwym towarzyszem (acz przede wszystkim wyjątkowo ekonomicznym) do picia. Rozweseliła się szybko, alkohol pozwolił puścić wodzy fantazjom, rozruszał ją w tanecznym wirze, rozwiązał język. I o to w końcu chodziło, niechaj zmartwienia codzienności rozpłyną się choć na moment, a zwykle spięte ciało pozwoli na zdrową dozę swobody, bez niepotrzebnej refleksji czy pragmatycznych wątpliwości. Nie przylazł tu z misją porządnego najebania się, ale w zastałej sytuacji chyba nie miał wyjścia. Czas zapomnieć o trzeźwości i wypić resztę ze szklaneczki, w pogotowiu było jeszcze całkiem sporo wódki, jakoś sobie poradzi.
- Ano i owszem, lubię go zwyzywać, jak mi humorek nie dopisuje - przyznał bezwstydnie, pół żartem, pół serio. Taki to urok samotnego mieszkania (albo początkowego stadium schizofrenii...), wkurzenia na rzeczywistość i wprawności w gorszących określeniach. Zazwyczaj forma powstała w wyniku monologu, kiedy to Scaletta, pod presją przenikającego wzroku sierściucha, z dziwacznym poczuciem winy i wyrzutem sumienia, dokonywał samosądu. Tak jakby kot miał być pokutą za popełnione grzeszki, tak jakby był jego swoistym wyrokiem; albo oszalał, bo jarał za dużo tego gówna, albo z niewiadomego powodu próbował prostować swój moralny kręgosłup. Późno obudził się z tym pokornym spostrzeżeniem, zapewne też niewystarczająco, bo do cudzych kieszeni wciąż będzie sięgał, ale może bez miny pewnego siebie cwaniaka. Teraz walczył o przetrwanie, niegdyś dla niechlubnej rozrywki przebierał między sakiewkami bogaczy. Ale, ale, koniec tych pesymizmów, lepiej napić się i nie bajdurzyć o tych nonsensach, póki wieczór ciepły, a piołunówka wciąż jest na stole. Gdzieś obok walały się zresztą zgniecione fajeczki; mogła się częstować do woli, choć niczego nie sugerował, wiedząc jak tytoń dobija pijany umysł.
- Nie tak łatwo mnie upić. A przynajmniej do takiego stanu, żebym nie pamiętał. - Któryś pradziad najwyraźniej przekazał mu ten chwalebny gen; na przestrzeni wychlanych przez lata litrów sam też poznał swoje limity, znał granice dobrej zabawy i gorszącego upodlenia. Zazwyczaj nie cierpiał także na bolączkę konsekwencji dnia następnego, pamiętał biesiadne wydarzenia, nie rzygał po krzakach, co najwyżej spał mocno i nienaturalnie długo. Rzeczywistość nie mogła być jednak perfekcyjna, bo dopuszczał się niekiedy głupotek mniejszych lub większych, acz i z tym żyło się jakoś dalej, czasem z wyrzutem, a czasem bez. Niech zatem Frania nie obawia się o wypracowaną przez lata fasadę, dopił resztki ze szklanki, coby to nie zarzucała mu przypadkiem trzeźwości, choć i ten łyk nie da jej żadnej pewności. Nie w jego naturze leżało też ocenianie zakrapianych występków (czy jakichkolwiek innych), bowiem nawet jak pieprznie jakąś głupotą, on machnie ręką i puści to mimo uszu.
W końcu jakoś tam się rozgrzał, a dialog o niedobrym samogonie skwitowany został potrzebą tańca (starał się jak mógł, wychodziło średnio, ale to nic, nie zepsuje jej t y m chyba tego promiennego humoru?). - Któreś z nas musi przecież utrzymywać pion... - odpowiedział rozbawiony, zerknąwszy na towarzyszkę. - Nawet jeśli, to na coś trzeba przecież umrzeć - dodał po chwili, z tą samą ironiczną tonacją. - Dziwni? A to niby czemu? - dopytał z ciekawością, dumając po cichu, czy też ona sama nie należała do tego środowiska? Czyżby wyszła z niej skrywana dotychczas szczerość? Czyżby szykowała się wyznać niechlubne sekrety uzdrowicieli? Póki co nie dane było mu ich poznać, bo towarzyszka straciła równowagę, zbliżywszy się niebezpiecznie do krawędzi drewnianego podestu. Nic nie dała próba uratowania sytuacji, wszak oboje runęli wprost do niewielkiego stawu. Woda była ciepła, on uśmiechnięty, ona tuż obok, a bezpieczny ląd w zasięgu wzroku.
- I ja mam się z tobą nudzić?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Nad stawem [odnośnik]18.09.20 1:43
Nie powinien spodziewać się od panny Burroughs mocnej głowy. Delikatna, o wątłej posturze oraz zerowym doświadczeniu z zakresu mocnych trunków nie była odpowiednim kompanem do całonocnych popijaw, mających na celu osuszenie wielkiej ilości butelek. Alkohol uderzał w nią szybko, niewielką dawką dzisiejszego dnia wywołując poczucie rozluźnienia, beztroski oraz rozbawienia.
- Tylko go nie zaczaruj, bo pewnie odwdzięczy się wyzywaniem. - Rzuciła z rozbawieniem w głosie, doskonale wiedząc, że zwykłe dachowce nie posiadały umiejętności rozmowy. Nie pochwalała znęcania się nad zwierzętami, doskonale jednak rozumiała chęci rozmowy, gdy wokół nie było do kogo otworzyć ust. W tym wielkim domu mieszkała sama, posiadając za towarzystwo jedynie nieśmiałka. Nie raz przyłapywała się na mówienia do stworzonka, coraz częściej mając wrażenie, że ten ją rozumie… Bądź również i na nią samotność oddziaływała w niezwykły, podważający zdrowie psychiczne sposób. Chociaż, czy nie wszyscy są w pewien sposób szaleni?
Zamyślenie wymalowało się na delikatnej buzi alchemiczki.
- Mogłabym naszprycować Cię eliksirami, ale tego nie zrobię. Chyba będę musiała z tym jakoś żyć. - Beztroska powoli wkradała się w głos dziewczęcia, które wzruszyło delikatnie ramionami. Stworzyłaby miksturę, która byłaby w stanie zapobiec niechcianym wspomnieniom… W ogólnym jednak rozrachunku, nie miała zamiaru tego robić. Mieli się bawić. Odprężyć przy kieliszki czegoś mocniejszego. A alkohol w jej żyłach podszeptywał coraz głośniej, by nie przejmować się tym co się wydarzy. Odrzucić zimną fasadę perfekcji, na jeden wieczór zapomnieć o pozorach oraz maskach, by cieszyć się swobodą oraz przyjemnym rozluźnieniem mięśni.
Tańczyła. W rytm muzyki, zupełnie nie zwracając uwagi na umiejętności towarzysza. Nie byli na konkursie ani w drogiej restauracji lecz w jej własnym ogródku, ciesząc się ciepłym wieczorem oraz beztroską wlewaną w żyły z każdą kolejną kolejką. Promienny humor dziewczęcia zdawał się być nie do zburzenia.
Zmarszczyła brwi w udawanym oburzeniu na kolejne jego słowa, szybko układając malinowe wargi w ciepły, pełen rozbawienia uśmiech. Nie gniewała się, uważając jego słowa za całkiem zabawne.
- I sądzisz, że Tobie lepiej to wychodzi? - Mruknęła pół żartem. Nie czuła zwiotczałych mięśni ani lekkich zachwiań równowagi wywołanych procentami buszującymi w jej układzie krwionośnym. Była niemal pewna, że płynie przez powietrze z gracją i charakterystycznym dla niej wdziękiem. I już miała odpowiedzieć, wyjaśnić co takiego dziwnego jest w uzdrowicielach gdy nagle… Chlup! Ciepła woda stawu otoczyła ją, a alkohol zdawał się uderzyć w nią z magicznie podwojoną siłą.
Wynurzyła się z wody z rozjarzonym od procentów spojrzeniem i wesołym uśmiechem malującym się na jej wargach. Obróciła się w wodzie, próbując zrobić piruet w rytm muzyki, jakby upadek wcale jej nie przeszkadzał w zabawie. A gdy usłyszała jego słowa, podpłynęła bliżej. Z lekkością zarzuciła mu ręce na ramiona, by owinąć je wokół jego szyi.
- Och, głuptasie… - Zaczęła głosem pełnym wesołego pobłażania, zupełnie jakby próbował podważyć prawdę oczywistą i powszechnie znaną. Smukłe palce alchemiczki z rozczuleniem przejechały po jego policzku, badając jego fakturę. Z podobną lekkością z jaką zarzuciła mu ramiona na szyję, złożyła na jego ustach pocałunek. Beztroski, słodki i czuły pocałunek malinowych warg, pozbawiony nieśmiałości, którą zwykle się cechowała. Nie zabrała rąk z jego szyi, nie uciekła w drugi koniec sadzawki, jedynie przylgnęła doń na tę słodką chwilę. A gdy jej usta odsunęły się od jego ust, posłała mu rozanielony uśmiech. - …To podest nas zrzucił, nie ja. - Dokończyła swoją myśl sprzed pocałunku tonem lekkim, jakby ten fakt był powszechnie znany, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Nie ona się zachwiała, lecz podest nagle zmienił swoją fakturę skutkując skąpaniem się w ciepłej wodzie. Panna Burroughs zakołysała się w rytm płynącej z gramofonu melodii when you smiling Armstronga, nucąc ją pod nosem z przymkniętymi oczami. Chwilę później, szaroniebieskie tęczówki ponownie skupiły się na jego twarzy, a ramiona ciaśniej owinęły się wokół męskiej szyi. - Odlećmy Mike. Hen, hen daleko. Gdzie nikt nas nie znajdzie. - Wypowiedziała eterycznym półszeptem, przypadkiem przejeżdżając noskiem gdzieś po męskiej szyi.
I Merlin jeden wie, co dokładnie miała na myśli.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Nad stawem [odnośnik]21.09.20 20:25
Może oszalał, a może po prostu podświadomie potrzebował kompanii; nie chodziło o nonsensowne otwieranie ust, nie chodziło o durne żalenie się troskami, bo nawet w stosunku do kota nie przychodziło mu to z ludzką naturalnością. Atmosfera wykluczająca samotność chyba go podbudowywała, tak po prostu; nieważne, jak okrutnym cynikiem czy absolutnym introwertykiem był, obecność niemego kota, tego niewdzięcznego sierściucha z ulicy, niepodważalnie poprawiała mu humor, może też nieco uczyła odpowiedzialności? Czuł w końcu, że nie snuje się po ulicach w poszukiwaniu drobniaków jedynie dla własnego komfortu, że ma teraz na swoim barkach nową gębę do wykarmienia, że te śmierdzące papki, które podrzucał mu do miski były ważniejsze od paczki dobrych fajek. Być może była to zmora starzenia się, być może zmora życia w anonimowej pelerynie, z której niedosłownie chciał się wyrwać, choćby na chwilę. Dobre serce zmiłowało się nad wygłodzoną znajdą, jego pyskata natura bynajmniej nie powstrzymywała się przed niechlubnymi określeniami. I właściwie nie było w tym niczego złego, ten zapchlony skurwysyn niczego nie rozumiał, a pod stertą obleg znalazł nienajgorszego właściciela. Przynajmniej nie był już niczyj. Czy i o Scalettcie można było tak powiedzieć?
- Niech tylko spróbuje - skwitował z udawaną grozą, racząc się gorzkim cholerstwem. Nadal paliło paskudnie w przełyk, stopniowo dobierało się też do jego poważnej statury. - Jestem czujny, nie złapałbym się na te twoje alchemiczne sztuczki. - Och, czyżby? Co za naiwniak. Ostatnim razem dał sobie wcisnąć podejrzaną herbatę, łyknąć haczyk w postaci prezentu, stracić głowę dla bezgranicznego poczucia zaufania i nieznanej czułości. Już zapomniał, jak dziwacznie biadolił ostatnim razem? No tak, nie mógł przecież niczego się spodziewać, w jego oczach była przecież nieskazitelnie niewinna i daleka jakiejkolwiek niepoprawności. Ten wieczór miał to chyba zmienić, częściowo już to zrobił, serwując mu obraz inny, pełen o beztroską szczerość i niespodziewaną odwagę, inny od tej zimnej fasady perfekcji. On nie znał tych pojęć, obracał się przecież w obcych kręgach, nie uznawał konwenansów, powszechnych morałów, przyjętych ogólnie zasad, konformistycznych jednostek. Indywidualizm i sztuczna wolność uderzyły mu do głowy, ale swoim nieobyciem chyba nikogo nie krzywdził. Co najwyżej tymi lepkimi łapskami, co to sięgały bez skrupułów w cudze sakiewki, bez wyrzutu czy refleksji. Wiedziała, że należał do haniebnego półświatka? Wątpił, choć padł już ofiarą domyślnej barmanki z tawerny, która nie potrzebowała namacalnego dowodu. Nie czas o tym gdybać, on w początkowym stadium rozweselenia tańcował z nią ramię w ramię, z większym już luzem i bez niepotrzebnych myśli. Królem parkietu bynajmniej nie był, ale to nic, Frania i tak prędko zakończyła potańcówkę. Świadomie czy nie, wciągnęła go ze sobą do płytkiego stawu. Czysty materiał nasiąkł wodą, przykleił się nieznośnie do naelektryzowanej skóry; na szyi osadziły się duże krople, spływały powoli po spiętym karku. Wódka mieszała umysły, nawet w chorobliwie rozważnym łbie Scaletty, który chwilowo zapomniał o zdrowym rozsądku i tym, co słuszne, a co nie. Zwłaszcza gdy po ostatecznym piruecie podpłynęła bliżej, owinęła go ciasno ramionami, w intymnym milczeniu gładziła policzek, a potem słodko całowała. Poczuł niewinny zapach słońca, fatalną miękkość, kosmyk mokrych włosów; ujrzał rumianą twarz, objął, z początku jakby w niepewnym niedowierzaniu, później już zdecydowanie, odwzajemnił uśmiech. - Oczywiście, wszystko jest winą podestu... - Zburzył moment zadumy, tylko na chwilę znamiennie ironizując; potem już tylko trwał w cielesnym pozytonium, chłodzie wody, ciepłej bliskości i złotej łunie, wsłuchując się w sielankowe nucenie słówek piosenki, następnie stanowczo wypowiedzianą propozycję. Nie myślał mądrze, dał się wciągnąć w wir nietrzeźwej fantazji, nie zastanawiał się długo, tylko głupiec powstrzymałby rozszalałe serca. Zamglonym wzrokiem znalazł szaroniebieskie tęczówki, mokrymi od wody dłońmi pochwycił ładną buzię, złączył w niepłochliwym zespoleniu. Cierpkim, pełnym o wyrazisty smak papierosów i piołunówki; pełnym o zapach zakwitłej wody i tanich perfum; pełnym o obcą emocjonalność.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Nad stawem [odnośnik]22.09.20 12:18
Przepełniony niewinnością, niemal anielski uśmiech pojawił się na ustach eterycznego dziewczęcia. Nie wyprowadzała go ze słodkiego błędu. Już dawno mogłaby przemycić odrobinę mikstury do jego kieliszka, wieczór jednak był zbyt przyjemny aby to robić. Alkohol rozgrzewał krew, wygłuszał myśli, zatruwając głowy beztroską swobodą. Pewne tajemnice pozostaną tylko i wyłączenie jej, skazane na życie bez dostępu do dziennego światła.
Może oszalał, a może cały świat pogrążał się w szaleństwie?
Stopniowo coraz bardziej wywracał się do góry nogami, zmieniając percepcję mieszkających na nim istot. Kręcił się, lecz w sposób zupełnie inny niż do tej pory, jakoby bieguny zamieniły się miejscami. I jak świat kręcił się wokół własnej, dziwnej osi tak kręciła się i panna Burroughs. Wpierw ostrożnie wirując w subtelnym tańcu, beztrosko kręcąc piruet w toni sadzawki, aż w końcu do ciała dołączył odurzony alkoholem umysł. Wysoko trzymana przez nią garda opuściła się, obawy odeszły gdzieś, w najdalsze zakamarki umysłu. Chłodna fasada runęła, gdy składała na jego ustach słodki pocałunek, by chwilę później odpłynąć w tonach muzyki. Gdzieś między jednym, a drugim słowem nuconej pod nosem piosenki zauważyła uśmiech, malujący się na jego jego ustach. Nie była jednak w stanie powiązać go ze słodkim całusem, jaki na nich złożyła. Parsknęła cichym, dźwięcznym śmiechem gdy wspomniał o podłym podeście. Zignorowała ironię jego głosu, w tym momencie nie była ważna.
Chciała odlecieć. Wzbić się w przestworza, do chmur i dalej w gwiazdy, zapomnieć o otaczającym świecie by cieszyć się chwilą. Muzyką, pogodą, alkoholem buszującym żyłach oraz dotykiem jego ramion. Policzki dziewczęcia zarumieniły się, gdy spoczęły na nich dłonie Michaela. Cierpki, smakujący używkami pocałunek odebrał dech w dziewczęcej piersi. Młoda krew zawrzała w żyłach, będąc pod wpływem nieznanych do tej pory uczuć. Nie znała takich pocałunków. Nie znała dotyku męskich dłoni ani faktury męskiej skóry. Dreszcz podekscytowania przeszedł po jej drobnym ciele, chwilę później zastąpiony przyjemnym ciepłem. Nie wiedziała, czy to sprawka promieni słonecznych czy smakujących alkoholem ust. Ciało alchemiczki niczym przyciągane potężnym magnesem przylgnęło do Scaletty, chcąc zniwelować choćby najmniejszy, powstały dystans. Namiękła wodą suknia nieprzyjemnie ciążyła, a opadające ramiączka nieprzyjemnie wpijały się w jej ciało gdy mocniej owijała ramiona wokół męskiej szyi. Ten szczegół zdawał się jednak być nieistotnym, zagubionym w reszcie doznań.
- Och, Mike… - Wyszeptała, gdy ich usta rozdzieliły się, pozwalając zaczerpnąć powietrza. Malinowe usta z czułością musnęły jego czoło, kącik oka oraz czubek noska. Delikatnie, niczym skrzydła motyla musnęły męską skórę w miejscach, kojarzonych przez nią z ciepłem. Onieśmielający brak doświadczenia poszedł w niepamięć, pozostawiając po sobie jedynie odrobinę niepewności w kobiecych gestach. Usta eterycznego dziewczęcia przespacerowały przez szyję Scaletty, przyozdabiając ją delikatnymi pocałunkami.
- Nie wypuszczaj mnie ze swoich ramion. - Wyszeptała prośbę gdzieś koło jego ucha. Błyszczące spojrzenie alchemiczki odnalazło ciemne tęczówki, usta ułożyły się w ciepły uśmiech, a panna Burroughs powróciła do scałowywania michaelowych ust.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Nad stawem [odnośnik]24.09.20 18:57
Samokontrola upadła razem z obnażonym niebem, świat jakby faktycznie zmienił swój bieg, cisza przerywana niewinnym szeptem waliła pogromem. Wilgoć skondensowała się niezgrabnie w powietrzu, wódka w rozumie, ciała w sensualnym sprzężeniu. W tej rozmowie bez słów wystarczyły krótkie oddechy, wystarczyły sugestywne zerknięcia, wystarczył kojący dotyk. Cholera, zdążył już zapomnieć, czym jest terapeutyczna bliskość, zdążył wyprzeć już z serca jej naturalną potrzebę. Tkwił w surowym wyobcowaniu, krytycznym wzrokiem spoglądając na wyuzdane dziewuszyska, z szacunkiem i  zdystansowaną rozwagą odpychając porządniejsze panny. Te pierwsze go nie interesowały, tych drugich nie chciał krzywdzić; wir pragmatycznych wyborów podpowiadał samotność, czasem skłaniał do beztroskiego kochania, tego pozbawionego uduchowionej fascynacji czy intelektualnej jedności. Nie znał miłości, nie pojmował przeżywania, rozumiał zaledwie momentalne uniesienia, choć i na nie pozwalał rzadko. Głupota czy dojrzałość? Miast łapać ulotne chwile, korzystać z młodości, oddał ją na poczet pozornej wygody. Daleki był też zaangażowaniu czy stabilności, nijak rozglądał się za wzniosłym uczuciem, anielskim uosobieniem zobowiązania. Przygasał w cieniu emocjonalnego marazmu, cicho nawoływał namacalne zżycie, nikt jednak nie słyszał. A może wcale nie krzyczał? Na pewno nie. Tkwił w fatalnym ograniczeniu, tym co to spętało nieznośnie umysł, przysporzywszy łeb o niepotrzebne zmartwienia. Mógłby przecież rzucić to wszystko w pizdu, zmienić się z dnia na dzień, jakoś odżyć, zacząć funkcjonować normalnie, wśród ludzi, z babą czy bez, to nieważne, bo chodziło głównie o zniesienie sztucznych barier. Co to za wolność, kiedy sam ją dławił? Dziwny był ten iluzyjnie chwalebny sen o nonkonformizmie, dziwne były jego urojone obrazy indywidualizmu. Ależ on był ślepy i durny, wciąż nie dostrzegał tych oczywistych niuansów, pogrążony w nieustającym kłamstwie zaczął już chyba oszukiwać samego siebie. Albo chodziło o przyzwyczajenie, właściwie to wyimaginowane poczucie bezpieczeństwa w tym, co mu dobrze znane, bez względu na niechlubne konsekwencje czy wiążące się z nimi nieprzyjemne następstwa. Nawet i on się w nich w końcu kisił, nawet i jemu potrzebne było zapomnienie: banalny kielich podłego sikacza, spalony lolek, doraźny zew krwi, cokolwiek, nawet widok tego szkaradnego sierściucha. Uciekał na co dzień, uciekał i dziś, pewnie przed samym sobą, wyborami przeszłości albo dręczącym wspomnieniem. Czy ona też się skądś wyrywała?
Duszny wieczór osiadł na gładkiej toni wody, wokół tylko wyraźny błękit ciążącej sukienki, proste szycia czystej koszuli, mokrej od zakwitłego stawu i intymnego zbliżenia; lepiła się nieznośnie do jasnej, naelektryzowanej skóry, wyłaziła spośród naturalnych wypukłości, właziła we wklęsłości. Na twarzy błąkał się enigmatyczny uśmiech, po szyi wciąż flegmatycznie spływały krople. Chwila zmierzchu senna, niepewna, jej buzia rumiana i piękna, tchnąca wonią słodyczy; na blond włosach perły rosy, w szaroniebieskim oku błysk, palce wśród ramion drżące. Całowała z czułością, on w ciasnym scaleniu podziwiał dłońmi kształty sylwetki. Gdzieś z tyłu szumiała melodyjka, jazgotał zagubiony ptak, ale to nieistotne, teraz skupiał się na Frani, jej przymglonej prośbie, żarliwym trwaniu, tak po prostu, z dala od cudzych, rozbieganych ust, natarczywych spekulacji czy oceniających myśli. Pieprzyć powinności, teraz chciał tylko j e j.

zt x2
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Nad stawem [odnośnik]03.10.20 4:28
Przychodzimy z portu.


Milczała.
Nienaturalnie, abstrakcyjnie wręcz przez całą drogę trwała w milczeniu, jedynie co jakiś czas kierując spojrzenie na dwie, towarzyszące jej czarownice. Różniła się od nich. Podskórnie czuła, że w tym towarzystwie to ją można było uznać za najsłabsze ogniwo. Eteryczna w swej delikatności oraz masce perfekcji, nie powielała ich schematów zachowań. Nie pogrążała się w dziwnej ekstazie spowodowanej cierpieniem parszywego wieprza, mimo iż to ona miała od niej największe prawo biorąc pod uwagę przeszłe wydarzenia. Nie czerpała przyjemności z zadawania bólu bądź oglądania kolejnych rozcięć, jakie powstawały na jego ciele. Całe wydarzenie sprowadzała do eksperymentu, naukowej powinności powiązanej z chęciami rozwoju oraz planami, coraz mocniej kiełkującymi w jej głowie. Po raz kolejny doświadczała poczucia niedopasowania do otoczenia, będąc niemal pewną, iż nie zwrócą uwagi na alarmującą małomówność.
Bo czy mogły ją z rozumieć? Nie sądziła. Już w magazynie była świadkiem braku zrozumienia i to ze strony osoby, która winna wiedzieć, z czym wiązało się pojawienie w paskudnych dokach. Były inne, a Frances zdawała się od nich odstawać, nawet jeśli prezencji Elviry towarzyszyła podobna niewinność. I nie wiedziała, co powinna o tym wszystkim myśleć.
Szaroniebieskie spojrzenie zdawało się być nieobecne, gdy panna Burroughs zwyczajnie trawiła wydarzenia z poprzednich kilku godzin. Noc rozkwitła w pełni, lecz do świtu pozostawało jeszcze kilka długich godzin. Czy dzisiejsze zdarzenie pozbawiło ją delikatności? Nie sądziła. Nie czuła się lepiej, przykładając dłoń do śmierci niedoszłego gwałciciela. Nie czuła satysfakcji, nie czuła się lżej, co ważniejsze nie czuła, by wydarzenie zachwiało jej osobą. Dzisiejszy eksperyment w tej kwestii zdawał jej się przypominać paskudny port, próbujący wywrzeć na niej jakikolwiek wpływ. I jak portowi się to nie udało przez piętnaście długich lat, tak czuła, że i dzisiejszy wieczór nie wywołał większego wpływu. Nadal była tą samą Frances Burroughs, co przed wyjściem z domu. Eteryczną, niewinną alchemiczką o jasnowłosych puklach, powoli odkrywającą uroki życia bez widma toksycznej rodziny nad jej głową.
Rozcinała żywego czarodzieja, wkładała dłonie między żyjące tkanki, dotykała funkcjonujących organów połączonych z resztą organizmu… Miała jednak ku temu cel. Wielki, odległy, cholernie kuszący. Schowana za chłodną fasadą milczenia oraz obojętności pogrążyła się w rozmyślaniach, które finalnie dodały jej odrobinę pewności siebie. Skoro takie doświadczenie, przynajmniej na razie, zdawało się nie naznaczyć jej charakteru, był on silniejszy, niż mogłaby przypuszczać, co było niezmiernie miłą ideą.
W ciszy prowadziła dwie czarownice niewielką ścieżką między niebieskimi kwiatkami, zdającymi się błyszczeć kropelkami rosy w księżycowym świetle. Przekroczyła bielutką furtkę, przeszła między rabatami pełnymi kolorowych kwiatów, by w końcu przekroczyć próg domostwa. Dopiero tu odetchnęła z ulgą, nie do końca zdając sobie  z tego sprawę.
- Zapraszam na prawo, do salonu. - Pierwsze słowa od opuszczenia magazynu padły z jej ust w towarzystwie wyuczonego, uprzejmego uśmiechu którym automatycznie potrafiła przyozdobić delikatną twarz. Dom pachniał kwiatami, swoim wystrojem idealnie pasując do eterycznej właścicielki. Frances zsunęła z ramion pelerynę, ukazując tył czarnej sukienki - ozdobiony głębokim rozcięciem ukazującym bladą skórę ramion oraz łopatek, nie przeciętą śladem bielizny. W takiej sukience, panna Chang z pewnością nie miała jeszcze okazji jej widzieć. Ciemne rękawiczki zniknęły z jej dłoni, ponownie ukazując blednące sińce, będące pamiątką po rodzinnym spotkaniu. Stukot obcasów towarzyszył jej, gdy przeszła do salonu. Nie zatrzymała się jednak przy kanapie, miast tego otwierając niewielkie drzwi prowadzące na taras. Wieczór był ciepły, szkoda było go marnować w pomieszczeniu. - Siadajcie. - Dodała, dłonią wskazując wygodne, zaopatrzone w poduszki tarasowe krzesła. Panna Burroughs wpierw uruchomiła gramofon, z zadowoleniem słysząc w nim głos jednego z ulubionych wykonawców. Chwilę później podeszła do barku, z którego wyjęła butelkę Ognistej Whisky, trzy kwadratowe szklanki oraz lód. Powoli poruszała biodrami w rytm melodii, cichutko nucąc pod nosem gdy napełniała szkło alkoholem i wrzucała do niego kwadratowe kostki lodu, by kilka chwil później, tanecznym ruchem powrócić do czarownic, każdej wręczając szklaneczkę, niemal po brzegi wypełnioną alkoholem. Sama zasiadła u szczytu owalnego stoliczka, lokując się między Elvirą a Wren. Założyła nogę na nogę, smukłymi palcami poprawiając materiał sukienki okrywający jej uda. - Za udaną lekcję. - Wzniosła toast, nie będąc jednak pewną, czy był odpowiedni do okazji. Malinowe usta umoczyły się w bursztynowym płynie, który pozostawił w przełyku przyjemne ciepło. Napięcie powoli uchodziło z mięśni, a stres opuszczał umysł, pozwalając odetchnąć.

| Gramofon: Przy zmianie muzyki w tle wykonujemy rzut kością k60. Wylosowany numerek odpowiada utworowi znajdującemu się na playliście. Obecnie gra utwór numer 47


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Nad stawem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach