Nad stawem
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nad stawem
Wielkim zaskoczeniem dla Frances było odkrycie stawu znajdującego się na jej posesji, o którym podczas kupna domu nie miała najmniejszego pojęcia. Łagodne zejście prowadzi z ogrodu na drewniany, miejscami spróchniały pomost, przy którym zacumowana jest stara, nabierająca wody łódka. Panna Burroughs nigdy jednak nie odważyła się na mały rejs. Otoczony drzewami zbiornik wodny jest niewielki - można przepłynąć go wpław ledwie w kilka minut..
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:49, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Planowała wrócić tego wieczora samotnie - wziąć długą kąpiel, podczas której zmyłaby ze skóry nieistniejące już pozostałości krwi, wtarłaby w sterane ręce trochę nawilżających balsamów; w wynagrodzeniu za niedelikatność. Podczas pracy nie było miejsca na wahanie, na zastanawianie się, ile brudu i zarazków pełznie po naskórku. Proste Chłoszczyść poradziło sobie doskonale z ciemnymi plamami na i tak czarnej szacie, dłonie na powrót stały białe i nieskazitelne. Dopiero później, gdy schodziła pasja, przychodził moment na rozpieszczenie się - nawet Elvira praktykowała tak błahe przyjemności, choć dopiero po zaspokojeniu fizycznych potrzeby: pragnienia, głodu oraz relaksu. Spotkanie potoczyło się jednak wbrew planom i zamiast protestować, zdecydowała się popłynąć z prądem. Co to była za różnica, pić samotnie, czy w towarzystwie? Każda z nich potrzebowała odetchnąć, czuła również, że pozostały między nimi sprawy... nierozwiązane. Niewiele zdradziły na temat swoich jakże tajemniczych projekcików, z czego Elvira była więcej niż niezadowolona. Może whisky rozplącze im języki? Może załagodzi nieco ciała, rozwiąże zmyślone konflikty?
Elvira nie zastanawiała się nad tą decyzją wiele. Nie czuła ani stresu ani lęku, nie obawiała się dwóch młodszych kobiet. Miała na uwadze jedynie własny hedonistyczny zamiar czerpania z chwili. Napracowała się ciężko, mięśnie ramion bolały ją po szarpaniu się z paskudnym cielskiem, potrzebowała tego odpoczynku. Z początku powątpiewała, czy pozostawienie rozerwanych zwłok na miejscu jest odpowiednim pomysłem, nawet jeżeli zająć się nimi mieli inni czarodzieje. Elvira nie zwykła ufać przypadkowym mężczyznom, więc bardzo uważnie powiodła wzrokiem za tymi, którym Frances kazała pozostać w magazynie. Ostatecznie zdecydowała się zignorować ten problem. Sama nie zamierzała bawić się w grabarza, a Burroughs zwerbowała ich na własną odpowiedzialność.
Gdzieś pod natłokiem rozkosznego poczucia spełnienia, pod znużeniem, doskwierał jej cień zainteresowania - jaki efekt wywarł ten wieczór na dwóch kobietach? Chang nie wyglądała na kogoś, kto będzie przeżywał śmierć wieprza, lecz Frances milczała przez całą drogę, nie reagując na subtelne trącenia łokciem ani na pytania o samopoczucie. W gruncie rzeczy nie interesowało Elvirę, czy alchemiczka czuje wyrzuty sumienia, na nie było zdecydowanie zbyt późno, ciekawiło ją jednak, czego jeszcze należało się po niej spodziewać.
Dom Frances mieścił się poza Londynem, a gdy się w nim wreszcie znalazły, różnica była jak między niebem a piekłem. Zamiast wilgotnego chłodu doków, powitało ich relaksujące ciepło letniej nocy, zamiast smrodu, woń duszących kwiatów. Z początku Elvira skrzywiła się lekko - zapach kojarzył jej się z rodzinnym domem i z matką, ale prędko zarzuciła niechęć. Doceniła, że dom panny Burroughs nie jest równie zagracony - znajomy porządek i minimalizm dodały jej pewności, że dobrze wybrała, decydując się przyjąć ofertę.
Spojrzała na Frances, gdy ta zsunęła pelerynę oraz rękawiczki - czyli miała rację, nie wyobraziła sobie tych siniaków na dłoniach. Nie powiedziała jednak nic, dochodząc do wniosku, że to i tak bez znaczenia. Gdyby Elvira znalazła się na miejscu alchemiczki i ktoś próbowałby dociekać czegoś tak osobistego, z pewnością wpadłaby we wściekłość. Zamiast tego skupiła wzrok na jej bladych plecach i wąskiej szyi. Piękna, młoda kobieta, istotnie.
Muzyka nie była Elvirze do szczęścia potrzebna, więc niemal zupełnie ją zignorowała, opadając na pierwsze lepsze miejsce i przyjmując szklankę alkoholu. Spokój, kojący mrok, cierpki smak, rozsądne towarzystwo. Czego chcieć więcej? Przystając na toast, wypiła na jeden raz połowę zawartości szklanki, a potem na dłuższy moment zamknęła oczy, skupiona na płynącej od gardła do żołądka fali znajomego ciepła. Rozpuściła długie, jasne włosy i rozwichrzyła je palcami, potem zsunęła własną pelerynę. To jednak wciąż było za dużo, zbyt ciężko - męską, obszerną szatę wybrała do pracy, nie do późniejszego leżakowania.
- Będziecie miały coś przeciwko, jeżeli się rozbiorę? - zapytała cicho, nie przyjmując do wiadomości, że kobieta może wstydzić się widoku ciała innej kobiety. Zresztą, miała przecież dopasowaną, czarną bieliznę, choć bez przystającego skromności gorsetu; nienawidziła gorsetów od kiedy tylko pierwszy raz próbowała je zakładać. - Doskonale - odpowiedziała sobie sama i ściągnęła szatę przez głowę, rozkładając ją na oparciu swojego siedzenia. Potem obojętnie skrzyżowała nogi i rozciągnęła się na krześle, zadowolona z uczucia swobody, z tego jak ciepłe powietrze troskliwie muskało jej skórę. - Może w coś zagramy? - zapytała spontanicznie, dostrzegając w sylwetkach towarzyszek wciąż widoczne ślady napięcia. Nie było czym się denerwować. Były tylko trzema wiedźmami, wykorzystującymi potencjał największych ścierw chodzących po Londynie dla wyższych, czystych celów. No naprawdę, czy gwałciciel i napastnik młodych kobiet zasługiwał na takie wywyższenie przed śmiercią? Nie, były wobec niego litościwe, gdyby puściły go wolno pewnie zdechłby we własnych rzygowinach w jakimś śmierdzącym rynsztoku i nikt by o nim nie pamiętał. - W prawdę? Będziemy sobie zadawać pytania, a która nie odpowie, ta musi wypić całą szklankę whisky? - wychyliła swoją do końca i sięgnęła po butelkę.
Jeżeli zgodzą się na grę, powinny zacząć z równego poziomu.
Elvira nie zastanawiała się nad tą decyzją wiele. Nie czuła ani stresu ani lęku, nie obawiała się dwóch młodszych kobiet. Miała na uwadze jedynie własny hedonistyczny zamiar czerpania z chwili. Napracowała się ciężko, mięśnie ramion bolały ją po szarpaniu się z paskudnym cielskiem, potrzebowała tego odpoczynku. Z początku powątpiewała, czy pozostawienie rozerwanych zwłok na miejscu jest odpowiednim pomysłem, nawet jeżeli zająć się nimi mieli inni czarodzieje. Elvira nie zwykła ufać przypadkowym mężczyznom, więc bardzo uważnie powiodła wzrokiem za tymi, którym Frances kazała pozostać w magazynie. Ostatecznie zdecydowała się zignorować ten problem. Sama nie zamierzała bawić się w grabarza, a Burroughs zwerbowała ich na własną odpowiedzialność.
Gdzieś pod natłokiem rozkosznego poczucia spełnienia, pod znużeniem, doskwierał jej cień zainteresowania - jaki efekt wywarł ten wieczór na dwóch kobietach? Chang nie wyglądała na kogoś, kto będzie przeżywał śmierć wieprza, lecz Frances milczała przez całą drogę, nie reagując na subtelne trącenia łokciem ani na pytania o samopoczucie. W gruncie rzeczy nie interesowało Elvirę, czy alchemiczka czuje wyrzuty sumienia, na nie było zdecydowanie zbyt późno, ciekawiło ją jednak, czego jeszcze należało się po niej spodziewać.
Dom Frances mieścił się poza Londynem, a gdy się w nim wreszcie znalazły, różnica była jak między niebem a piekłem. Zamiast wilgotnego chłodu doków, powitało ich relaksujące ciepło letniej nocy, zamiast smrodu, woń duszących kwiatów. Z początku Elvira skrzywiła się lekko - zapach kojarzył jej się z rodzinnym domem i z matką, ale prędko zarzuciła niechęć. Doceniła, że dom panny Burroughs nie jest równie zagracony - znajomy porządek i minimalizm dodały jej pewności, że dobrze wybrała, decydując się przyjąć ofertę.
Spojrzała na Frances, gdy ta zsunęła pelerynę oraz rękawiczki - czyli miała rację, nie wyobraziła sobie tych siniaków na dłoniach. Nie powiedziała jednak nic, dochodząc do wniosku, że to i tak bez znaczenia. Gdyby Elvira znalazła się na miejscu alchemiczki i ktoś próbowałby dociekać czegoś tak osobistego, z pewnością wpadłaby we wściekłość. Zamiast tego skupiła wzrok na jej bladych plecach i wąskiej szyi. Piękna, młoda kobieta, istotnie.
Muzyka nie była Elvirze do szczęścia potrzebna, więc niemal zupełnie ją zignorowała, opadając na pierwsze lepsze miejsce i przyjmując szklankę alkoholu. Spokój, kojący mrok, cierpki smak, rozsądne towarzystwo. Czego chcieć więcej? Przystając na toast, wypiła na jeden raz połowę zawartości szklanki, a potem na dłuższy moment zamknęła oczy, skupiona na płynącej od gardła do żołądka fali znajomego ciepła. Rozpuściła długie, jasne włosy i rozwichrzyła je palcami, potem zsunęła własną pelerynę. To jednak wciąż było za dużo, zbyt ciężko - męską, obszerną szatę wybrała do pracy, nie do późniejszego leżakowania.
- Będziecie miały coś przeciwko, jeżeli się rozbiorę? - zapytała cicho, nie przyjmując do wiadomości, że kobieta może wstydzić się widoku ciała innej kobiety. Zresztą, miała przecież dopasowaną, czarną bieliznę, choć bez przystającego skromności gorsetu; nienawidziła gorsetów od kiedy tylko pierwszy raz próbowała je zakładać. - Doskonale - odpowiedziała sobie sama i ściągnęła szatę przez głowę, rozkładając ją na oparciu swojego siedzenia. Potem obojętnie skrzyżowała nogi i rozciągnęła się na krześle, zadowolona z uczucia swobody, z tego jak ciepłe powietrze troskliwie muskało jej skórę. - Może w coś zagramy? - zapytała spontanicznie, dostrzegając w sylwetkach towarzyszek wciąż widoczne ślady napięcia. Nie było czym się denerwować. Były tylko trzema wiedźmami, wykorzystującymi potencjał największych ścierw chodzących po Londynie dla wyższych, czystych celów. No naprawdę, czy gwałciciel i napastnik młodych kobiet zasługiwał na takie wywyższenie przed śmiercią? Nie, były wobec niego litościwe, gdyby puściły go wolno pewnie zdechłby we własnych rzygowinach w jakimś śmierdzącym rynsztoku i nikt by o nim nie pamiętał. - W prawdę? Będziemy sobie zadawać pytania, a która nie odpowie, ta musi wypić całą szklankę whisky? - wychyliła swoją do końca i sięgnęła po butelkę.
Jeżeli zgodzą się na grę, powinny zacząć z równego poziomu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Dla Wren towarzysząca im cisza w drodze do domu Frances była słodyczą. Była lenistwem, zasłużonym odpoczynkiem, momentem na powtórzenie w głowie wszelkich nabytych tego wieczora informacji. Wyobraźnia, celowość, żądza. W praktyce przyuważyła jak zaklęcia odpowiadały jej z wdzięcznością na wizualizację ich efektów pośród myśli, magia zawodziła zdecydowanie rzadziej, wyzbyta elementu przypadkowego rezultatu. Miłym zaskoczeniem okazała się również sama Elvira. Nie tyle jej usta, gładkie i głodne, ale łatwość, z jaką na żywym obiekcie naukowym uskuteczniała najgorszą z możliwych tortur; swobodę z jaką prezentowała Frances tajemnice skryte przez skórę i tkanki, wspólnymi siłami w romantycznym blasku świec odsłoniły kości pleców, kręgi, podziwiały uwikłane gdzieś między nimi nerwy. I o ile widok ten przyprawił Wren o zawrót głowy, o szczęśliwie opanowany odruch wymiotny, prawdziwą przyjemnością było obserwowanie Burroughs odkrywającej - również dosłownie - tajniki nieznanej dotąd sztuki. Anatomia była szalenie interesująca. Szalenie rozwijająca. A ukazana na wciąż dychającym obiekcie, cóż, był to przywilej, którego w mentorskim wykładzie zaznajomionego uzdrowiciela nie doświadczyła sama Chang. Pierwsze z jej własnych kroków były spokojniejsze. Mniej wzniosłe, mniej przesycone enigmatyczną emocją, mniej skąpane w jadzie uzasadnionej zemsty - poniekąd zazdrościła dziś Frances tego, że lekcję przeżyć mogła właśnie w ten sposób. Nawet jeśli blask reflektorów na moment zsunął się na kuluary sceny, na prywatne rozgrywki między zawistnymi aktorkami podcinającymi sobie nawzajem skrzydła, to, co działo się w sercu spektaklu, w jej mniemaniu, przyćmiło swym blaskiem wszystko. Winno zebrać owacje. Ale takowych nie zaoferowała dziś Elvirze - kobieta wydawała się jej bowiem dostatecznie przekonana o walorze zaoferowanej nauki. Czasem to, co wymagało docenienia, nie musiało go otrzymać - by nie wyprowadzić z jaskini dumnego lwa.
W nowym domu alchemiczki była już wcześniej, raz czy dwa. Miała okazję poznać nieśmiałka Nicolasa, zaskarbić sobie jego szczerą antypatię i obejrzeć nawet jak w jej kierunku wypluł zawistny język, gdy uraziła go swobodnie rzuconą uwagą. Frances na pewno nie miała go przy sobie tej nocy, nie mógł uwiesić się połów jej czarnej, odsłoniętej teraz sukienki; czy kiedykolwiek zaryzykowałaby ukazanie mu widoków tak okrutnych, tak krwawych? Wren domyślała się, że - nawet jeśli w swej głowie dziewczyna pozostawała wciąż tą samą wersją samej siebie -, był to jedynie pewnego rodzaju mechanizm obronny. Ludzie przepadali myśleć, że są dobrzy. Że ich racje są uzasadnione, ich działania konieczne, a dusze niesplamione grzechem. Nie podejmowała jednak tego tematu głośno; nie było ku temu powodu, nie teraz, gdy w końcu mogły odpocząć na tarasie owianym przyjemnym wiatrem późnej, sierpniowej nocy. Lato było ciepłe. Nie tyle dnie, co również noce, ciemne niczym czarna kawa, równie gorące, parne; zanim na dobre rozegrała się melodia i wszystkie z trzech kobiet zagościły w miejscu wskazanym przez gospodynię, Wren bez słowa znikła na moment w łazience. Choć jej dłonie były czyste, pragnęła obmyć je zimną wodą - i twarz również, z podbródka zmazać ślad zaschniętej, własnej krwi, zmyć z bladej skóry strach wywołany myślą o rozroście. Wyobrażeniem samej siebie na tonącym w posoce stole, pod czujnym okiem uzdrowicieli otwierających jej plecy skalpelem, odnajdującym tam wyrywające się spod skóry skrzydła zamiast ludzkich łopatek. Zmazała też czerń do tej pory okalającą skośne oczy. Rozpuściła włosy, by łagodną kaskadą opadły na plecy, skryły chowane przez nie tajemnice, genetyczne, wstydliwe, przerażające, i dopiero wówczas powróciła na taras, obie z czekających nań kobiet obdarzając ledwo widocznym, kapryśnym uśmiechem; Frances mogła zauważyć, że w stosunku do kilku wcześniejszych miesięcy, jej ruchy, jej kroki wydawały się płynniejsze. Bardziej skoordynowane, lekkie. Wren przeciągnęła się przed zajęciem miejsca na jednym z zaproponowanych krzeseł owitych grubą, wygodną poduszką. Treningi pod dyktando Mei Ling zaczynały przynosić rzeczywiste efekty. Odbierając od alchemiczki kwadratową szklankę wypełnioną trunkiem, obróciła się na siedzeniu, wyciągnęła niczym leniwy kot układający się do snu; nogi przewiesiła przez podłokietnik u jednej strony, głowę podparła natomiast o rękę ułożoną na drugim, przeciwległym, westchnęła cicho, ukontentowana.
Wzrok czarnych oczu przemknął od rozbierającej się Elviry do Frances, gdy ta zaproponowała toast, i Wren przyjęła go bez słowa, za to z rozleniwionym uśmiechem. Uniosła swój drink i upiła kilka łyków ognistej, nawet nie krzywiąc się przy tym zbyt mocno, choć przełyk zapiekł natychmiast.
- Nie będę w to grać - zdecydowała miękkim głosem, ospałym, gdy Multon wyszła z propozycją. Sekretów w jej życiu było zbyt dużo. Zbyt dużo kłamstw chronionych fasadą dominium utkanego z logicznych historii; powolnym gestem uniosła rękę do ciemnych pukli i przeczesała je. - Ale popatrzę jak wy gracie. Posłucham. A potem ocenię, czyja prawda jest piękniejsza. Czyja wina głębsza, czyja przeszłość koszmarniejsza. Po co ujawniać prawdę, skoro nie istnieje nikt, kto mógłby was za nią wynagrodzić? - podjęła z pewnym rozmarzeniem, przez chwilę jeszcze bardziej rozciągając się na ogrodowym fotelu. Mięśnie domagały się snu, ale odmawiała im tej przyjemności; kilkoma następnymi łykami dopiła zawartość swego kieliszka, który szybko uzupełniła, i podniosła się ponownie na równe nogi, schodząc z tarasu wprost na chłodną, pokrytą rosą trawę.
Wren zsunęła buty ze stóp i boso przemierzyła dzielącą ją od wodnego oczka odległość. Zwinniej niż dotychczas, lżej, ciszej; ułożyła się na zielonej ziemi i wbrew wcześniejszym słowom, zdecydowała się zaoferować im pierwszy pretekst do przelania krwi skrywanej wśród kłamstw rzeczywistości.
- Opowiedzcie mi o waszym najgorszym i najlepszym doświadczeniu, o wspomnieniach, jakie teraz przychodzą wam do głowy - ale tylko zawodowych. Obie. Opowiedzcie albo pijcie do dna - rzuciła niby w eter, nie oglądając się nawet na nie przez ramię, po czym uniosła swą szklankę ku górze, jako swoistą rękawicę do podjęcia pojedynku. Pojedynku, w którym to ona byłaby sędzią, nie współzawodnikiem - przynajmniej póki była trzeźwa.
W nowym domu alchemiczki była już wcześniej, raz czy dwa. Miała okazję poznać nieśmiałka Nicolasa, zaskarbić sobie jego szczerą antypatię i obejrzeć nawet jak w jej kierunku wypluł zawistny język, gdy uraziła go swobodnie rzuconą uwagą. Frances na pewno nie miała go przy sobie tej nocy, nie mógł uwiesić się połów jej czarnej, odsłoniętej teraz sukienki; czy kiedykolwiek zaryzykowałaby ukazanie mu widoków tak okrutnych, tak krwawych? Wren domyślała się, że - nawet jeśli w swej głowie dziewczyna pozostawała wciąż tą samą wersją samej siebie -, był to jedynie pewnego rodzaju mechanizm obronny. Ludzie przepadali myśleć, że są dobrzy. Że ich racje są uzasadnione, ich działania konieczne, a dusze niesplamione grzechem. Nie podejmowała jednak tego tematu głośno; nie było ku temu powodu, nie teraz, gdy w końcu mogły odpocząć na tarasie owianym przyjemnym wiatrem późnej, sierpniowej nocy. Lato było ciepłe. Nie tyle dnie, co również noce, ciemne niczym czarna kawa, równie gorące, parne; zanim na dobre rozegrała się melodia i wszystkie z trzech kobiet zagościły w miejscu wskazanym przez gospodynię, Wren bez słowa znikła na moment w łazience. Choć jej dłonie były czyste, pragnęła obmyć je zimną wodą - i twarz również, z podbródka zmazać ślad zaschniętej, własnej krwi, zmyć z bladej skóry strach wywołany myślą o rozroście. Wyobrażeniem samej siebie na tonącym w posoce stole, pod czujnym okiem uzdrowicieli otwierających jej plecy skalpelem, odnajdującym tam wyrywające się spod skóry skrzydła zamiast ludzkich łopatek. Zmazała też czerń do tej pory okalającą skośne oczy. Rozpuściła włosy, by łagodną kaskadą opadły na plecy, skryły chowane przez nie tajemnice, genetyczne, wstydliwe, przerażające, i dopiero wówczas powróciła na taras, obie z czekających nań kobiet obdarzając ledwo widocznym, kapryśnym uśmiechem; Frances mogła zauważyć, że w stosunku do kilku wcześniejszych miesięcy, jej ruchy, jej kroki wydawały się płynniejsze. Bardziej skoordynowane, lekkie. Wren przeciągnęła się przed zajęciem miejsca na jednym z zaproponowanych krzeseł owitych grubą, wygodną poduszką. Treningi pod dyktando Mei Ling zaczynały przynosić rzeczywiste efekty. Odbierając od alchemiczki kwadratową szklankę wypełnioną trunkiem, obróciła się na siedzeniu, wyciągnęła niczym leniwy kot układający się do snu; nogi przewiesiła przez podłokietnik u jednej strony, głowę podparła natomiast o rękę ułożoną na drugim, przeciwległym, westchnęła cicho, ukontentowana.
Wzrok czarnych oczu przemknął od rozbierającej się Elviry do Frances, gdy ta zaproponowała toast, i Wren przyjęła go bez słowa, za to z rozleniwionym uśmiechem. Uniosła swój drink i upiła kilka łyków ognistej, nawet nie krzywiąc się przy tym zbyt mocno, choć przełyk zapiekł natychmiast.
- Nie będę w to grać - zdecydowała miękkim głosem, ospałym, gdy Multon wyszła z propozycją. Sekretów w jej życiu było zbyt dużo. Zbyt dużo kłamstw chronionych fasadą dominium utkanego z logicznych historii; powolnym gestem uniosła rękę do ciemnych pukli i przeczesała je. - Ale popatrzę jak wy gracie. Posłucham. A potem ocenię, czyja prawda jest piękniejsza. Czyja wina głębsza, czyja przeszłość koszmarniejsza. Po co ujawniać prawdę, skoro nie istnieje nikt, kto mógłby was za nią wynagrodzić? - podjęła z pewnym rozmarzeniem, przez chwilę jeszcze bardziej rozciągając się na ogrodowym fotelu. Mięśnie domagały się snu, ale odmawiała im tej przyjemności; kilkoma następnymi łykami dopiła zawartość swego kieliszka, który szybko uzupełniła, i podniosła się ponownie na równe nogi, schodząc z tarasu wprost na chłodną, pokrytą rosą trawę.
Wren zsunęła buty ze stóp i boso przemierzyła dzielącą ją od wodnego oczka odległość. Zwinniej niż dotychczas, lżej, ciszej; ułożyła się na zielonej ziemi i wbrew wcześniejszym słowom, zdecydowała się zaoferować im pierwszy pretekst do przelania krwi skrywanej wśród kłamstw rzeczywistości.
- Opowiedzcie mi o waszym najgorszym i najlepszym doświadczeniu, o wspomnieniach, jakie teraz przychodzą wam do głowy - ale tylko zawodowych. Obie. Opowiedzcie albo pijcie do dna - rzuciła niby w eter, nie oglądając się nawet na nie przez ramię, po czym uniosła swą szklankę ku górze, jako swoistą rękawicę do podjęcia pojedynku. Pojedynku, w którym to ona byłaby sędzią, nie współzawodnikiem - przynajmniej póki była trzeźwa.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Panna Burroughs odruchowo pokręciła głową, gdy Elvira zapytała o możliwość zdjęcia swojego stroju. Szaroniebieskie spojrzenie miękko omiotło jej sylwetkę. Nagość zwykła ją onieśmielać, zwłaszcza w przypadku przedstawicieli przeciwnej płci, do których towarzystwa powoli się przyzwyczajała. Miała okazję dokładnie zbadać dłońmi zakamarki męskiego ciała, nadal jednak czuła się nim onieśmielona. Z zaskoczeniem zauważyła, że okryta jedynie materią ciemnej bielizny Elvira nie wywołała u niej podobnego uczucia. Zwykła widywać koleżanki z dormitorum podczas zmiany odzienia, przywykła do podobnych widoków. Smukła dłoń odruchowo poprawiła złote pukle okalające delikatną twarz.
Kolejny raz szklanka powędrowała do jej ust, by dziewczę mogło upić z niej kilka niewielkich łyków. Malinowe usta wykrzywiły się delikatnie, nie zwykłe do gorzkiego posmaku Ognistej Whisky. Brew powędrowała ku górze, gdy Elvira zaproponowała zagranie w grę. Eteryczna alchemiczka nie nawykła do podobnych, towarzyskich rozrywek, w swym krótkim życiu nie bywając zapraszaną na przyjęcia bądź posiadówki przy szklaneczce czegoś mocniejszego. Przez chwilę wahanie było widoczne na buzi blondyneczki. Jedna, niewielka fiolka veritaserum skryta była w najciemniejsze skrytce jej pracowni, pojęcie prawdy wydawało się jej więc wyjątkowo płynne. Kłamstwo było jedną z lepszych umiejętności, jakie udało jej się nabyć przez te kilkanaście długich lat jakie spędziła w porcie. I już miała odpowiedzieć, gdy Wren postanowiła zmienić zasady.
- Nie, Wren. - Zaprotestowała, uznając jej warunku za wyjątkowo niesprawiedliwe. W swoim życiu zbyt wiele razy była krytycznie oceniania przez swoją toksyczną rodzinę, by i dzisiejszego wieczoru wystawiać się na podobne doświadczenia. Niedawne spotkanie z rodziną, ponowna wizyta w dokach oraz lekcja wystawiły ją na wystarczająco dużo stresów, a większa ich dawka z pewnością nie była jej wskazana. - Ostatnią rzeczą, na jaką mam dziś ochotę, to poddawanie się ocenie, Wren. Wiesz, o co chodzi… - Ponownie smutek pojawił się na delikatnej buzi dziewczęcia, a szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku ciemnych tęczówek Azjatki. Ponownie szukała zrozumienia. Reminiscencji słów jakie wyszeptała do ucha dziewczyny w portowym magazynie, wyobrażenia tego, przez co musiała przejść w ostatnich tygodniach. Gładka dłoń alchemiczki powędrowała w kierunku dłoni panny Chang, by w delikatnym, ciepłym geście zacisnąć na niej smukłe palce. Dodawała otuchy nie tylko sobie ale i znajomej handlarce, zapewne posiadającej równie tyle tajemnic, co i ona sama. - Proszę, nie rób mi przykrości, moja droga. Zrezygnujmy z oceniania, przeszłość nie jest konkursem. - Kciuk panny Burroughs delikatnie przejechał po wierzchu jej dłoni, a szaroniebieskie spojrzenie starało się przekazać jej więcej, niż mogły słowa. Potrzebowała odpoczynku od ocen oraz wyroków, których ostatnio słyszała nazbyt wiele. - Zagraj z nami, a jeśli jakieś pytanie nie przypadnie Ci do gustu, możesz się napić, zamiast odpowiadać. Alkoholu mam pod dostatkiem. - Ton jej głosu subtelnie prosił, spojrzenie szaroniebieskich tęczówek zaszkliło się odrobinę, przypominało spojrzenie młodego szczeniaczka, proszącego o smakołyk, a smukłe palce na chwilę zacisnęły się odrobinę mocniej na jej dłoni, by po chwili wypuścić ją gdy dziewczyna postanowiła wstać z fotela, by rozłożyć się na zielonej, skropionej rosą trawie.
Szklaneczka ponownie powędrowała do ust eterycznej alchemiczki, gdy słyszała pytanie, jakie ulatywało z ust koleżanki. Zamyślenie pojawiło się na jej twarzy, a po chwili z malinowych ust uleciało ciche westchnienie.
- Najgorszym doświadczeniem byli współpracownicy ze szpitalu Świętego Munga. Wiecznie spotykały mnie nieprzyjemności z ich strony przez fakt ukończenia innego kursu oraz bycia kobietą. Pominę fakt, że nie dorastali mi do pięt. - Zaczęła, wędrując spojrzeniem od Elviry do panny Chang. - Najlepszych mam mam kilka. Lubiłam kurs alchemiczny, stworzenie pierwszej autorskiej receptury było cudownym doświadczeniem, a ostatnio… Złożyłam wypowiedzenie w szpitalu i znalazłam o wiele ciekawszą posadę. - Odpowiedziała na pytania, delikatnie wzruszając ramieniem po czym dopiła alkohol ze swojej szklanki. Rozluźnienie powoli napływało do spiętych mięśni, alkohol powoli gościł w krwiobiegu przyozdabiając jasne lico delikatnym uśmiechem.
- Jeśli następne dwadzieścia cztery godziny byłyby waszymi ostatnimi godzinami na tym świecie, co byście zrobiły? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze oraz uzupełniając swoją szklankę.
Kolejny raz szklanka powędrowała do jej ust, by dziewczę mogło upić z niej kilka niewielkich łyków. Malinowe usta wykrzywiły się delikatnie, nie zwykłe do gorzkiego posmaku Ognistej Whisky. Brew powędrowała ku górze, gdy Elvira zaproponowała zagranie w grę. Eteryczna alchemiczka nie nawykła do podobnych, towarzyskich rozrywek, w swym krótkim życiu nie bywając zapraszaną na przyjęcia bądź posiadówki przy szklaneczce czegoś mocniejszego. Przez chwilę wahanie było widoczne na buzi blondyneczki. Jedna, niewielka fiolka veritaserum skryta była w najciemniejsze skrytce jej pracowni, pojęcie prawdy wydawało się jej więc wyjątkowo płynne. Kłamstwo było jedną z lepszych umiejętności, jakie udało jej się nabyć przez te kilkanaście długich lat jakie spędziła w porcie. I już miała odpowiedzieć, gdy Wren postanowiła zmienić zasady.
- Nie, Wren. - Zaprotestowała, uznając jej warunku za wyjątkowo niesprawiedliwe. W swoim życiu zbyt wiele razy była krytycznie oceniania przez swoją toksyczną rodzinę, by i dzisiejszego wieczoru wystawiać się na podobne doświadczenia. Niedawne spotkanie z rodziną, ponowna wizyta w dokach oraz lekcja wystawiły ją na wystarczająco dużo stresów, a większa ich dawka z pewnością nie była jej wskazana. - Ostatnią rzeczą, na jaką mam dziś ochotę, to poddawanie się ocenie, Wren. Wiesz, o co chodzi… - Ponownie smutek pojawił się na delikatnej buzi dziewczęcia, a szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku ciemnych tęczówek Azjatki. Ponownie szukała zrozumienia. Reminiscencji słów jakie wyszeptała do ucha dziewczyny w portowym magazynie, wyobrażenia tego, przez co musiała przejść w ostatnich tygodniach. Gładka dłoń alchemiczki powędrowała w kierunku dłoni panny Chang, by w delikatnym, ciepłym geście zacisnąć na niej smukłe palce. Dodawała otuchy nie tylko sobie ale i znajomej handlarce, zapewne posiadającej równie tyle tajemnic, co i ona sama. - Proszę, nie rób mi przykrości, moja droga. Zrezygnujmy z oceniania, przeszłość nie jest konkursem. - Kciuk panny Burroughs delikatnie przejechał po wierzchu jej dłoni, a szaroniebieskie spojrzenie starało się przekazać jej więcej, niż mogły słowa. Potrzebowała odpoczynku od ocen oraz wyroków, których ostatnio słyszała nazbyt wiele. - Zagraj z nami, a jeśli jakieś pytanie nie przypadnie Ci do gustu, możesz się napić, zamiast odpowiadać. Alkoholu mam pod dostatkiem. - Ton jej głosu subtelnie prosił, spojrzenie szaroniebieskich tęczówek zaszkliło się odrobinę, przypominało spojrzenie młodego szczeniaczka, proszącego o smakołyk, a smukłe palce na chwilę zacisnęły się odrobinę mocniej na jej dłoni, by po chwili wypuścić ją gdy dziewczyna postanowiła wstać z fotela, by rozłożyć się na zielonej, skropionej rosą trawie.
Szklaneczka ponownie powędrowała do ust eterycznej alchemiczki, gdy słyszała pytanie, jakie ulatywało z ust koleżanki. Zamyślenie pojawiło się na jej twarzy, a po chwili z malinowych ust uleciało ciche westchnienie.
- Najgorszym doświadczeniem byli współpracownicy ze szpitalu Świętego Munga. Wiecznie spotykały mnie nieprzyjemności z ich strony przez fakt ukończenia innego kursu oraz bycia kobietą. Pominę fakt, że nie dorastali mi do pięt. - Zaczęła, wędrując spojrzeniem od Elviry do panny Chang. - Najlepszych mam mam kilka. Lubiłam kurs alchemiczny, stworzenie pierwszej autorskiej receptury było cudownym doświadczeniem, a ostatnio… Złożyłam wypowiedzenie w szpitalu i znalazłam o wiele ciekawszą posadę. - Odpowiedziała na pytania, delikatnie wzruszając ramieniem po czym dopiła alkohol ze swojej szklanki. Rozluźnienie powoli napływało do spiętych mięśni, alkohol powoli gościł w krwiobiegu przyozdabiając jasne lico delikatnym uśmiechem.
- Jeśli następne dwadzieścia cztery godziny byłyby waszymi ostatnimi godzinami na tym świecie, co byście zrobiły? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze oraz uzupełniając swoją szklankę.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pomysł z grą był spontaniczny, nieszczególnie przemyślany. Elvira nie nawykła do spotkań towarzyskich, zwłaszcza kobiecych, w których zasiadało się do wspólnego stołu przy akompaniamencie spokojnego jazzu - jeżeli już, zdarzało jej się pojawiać w tłocznych barach, dusznych, gorących i dających ułudę anonimowości. Nie wiedziała, w jaki sposób rozmawiało się na podwieczorku, nie sądziła też zresztą, że Frances, czy Wren mieszczą się w kategoriach przeciętnych dam popijających herbatkę. Ten stereotyp upadł już na samym początku, kiedy na stole pojawiła się whisky. Dobrze, Elvira nie miała dziś nastroju na piknik podobny do tego w St. James. Nie grała w żadne gry do picia od czasu Hogwartu, gdzie zaproszono ją do podobnych ze dwa razy w ciągu siedmiu lat i to z wymuszoną uprzejmością. Wtedy ich nie lubiła, uważała, że są trywialne i głupie, obecnie jednak jej podejście do życia zmieniło się, pozwalała sobie na większą swobodę, nie przejmowała drobnostkami, nawet jeżeli niewiele wnosiły. Najważniejsze, że nie odbierały.
A gra tego typu nie miała mieć przecież celu wznioślejszego od chwilowej rozrywki, okazji do wyczerpania jak największej ilości ognistej bez zalążków wątpliwości. Elvira miała świadomość, że dopóki w ruch nie szło veritaserum, nie miała co oczekiwać prawdomówności - i sama nie miała zamiaru jej oferować. Po co jednak tak się spinać, po co szukać dziury w całym?
Obserwowała z rozluźnieniem jak Wren zbiera się z krzesła, odmawiając udziału w zabawie. No naprawdę, cóż za wrażliwa istotka. Wydęła usta z pozornym niezadowoleniem, a potem wzruszyła ramieniem i przechyliła głowę nad oparciem krzesła, zaciągając się parnym powietrzem. Krótkie machnięcie różdżką zainicjowało zmianę muzyki. Piosenka była losowa, na dłuższą metę nic jej nie przeszkadzało; wykonała ruch bezmyślnie, aby podkreślić własne zobojętnienie. Nie chcesz, to nie graj. Tak jakby miała dziś jeszcze siłę kogokolwiek przymuszać.
- Myślałby kto, że towarzystwo dwóch pięknych kobiet w ciepłą, letnią noc to dostateczne wynagrodzenie - rzuciła jedynie z nutą rozbawienia, potrząsając ściskaną w dłoni szklanką.
Elvira obserwowała jak azjatka kładzie się na trawie, a potem sama oparła długie nogi na blacie stołu. Zupełnie nieelegancko, ale przynajmniej wygodnie. Kobiety widziały ją, gdy gołymi rękoma rozrywała cudze mięśnie, nie zamierzała udawać teraz przykładnej panienki. Popijając whisky, podsłuchiwała jak Frances produkuje się, aby zachęcić koleżankę do gry. Był to widok uroczy i niejako zabawny. Z początku uśmiechała się złośliwie, oczekując kolejnej kłótni, lecz wkrótce nie mogła oderwać spojrzenia od wydętych ust alchemiczki i jej połyskujących w mroku oczu. Dobra była. Na Elvirę by to nie podziałało, nie na dłuższą metę, ale wciąż - prawie chciało się przystać na jej warunki.
- Och, nie dziwię ci się - skomentowała miękko wypowiedź Frances. - W Mungu pracują sami skurwysyni. Zwłaszcza wobec kobiet. - Uniosła brodę, zainteresowana urwanym stwierdzeniem; znalazła lepszą posadę... gdzie? Chciała wiedzieć, ale miała świadomość, że nie jest to jej kolej na pytanie i zapewne nie otrzyma odpowiedzi. - Wiele miałam złych doświadczeń w szpitalu. Nazwałabym tak każdą jedną nadętą szlachciankę, każdego starego zboczeńca i drące się dziecko. A co przychodzi mi pierwsze do głowy... - Wetknęła paznokieć do ust. - Podczas mojego pierwszego tygodnia w pracy ojciec młodej, bogatej dziewczyny chciał mnie pozwać za to, że nakrzyczałam na jego głupią córkę po tym jak chciała wyjść z oddziału bez niczyjej zgody. - Urwała na moment, zmrużyła powieki. - Liczyłyście na jakąś straszną historię o oderwanych kończynach i genetycznych chorobach? Nie, mi krew i cierpienie nie są straszne, nie ważne czy to czarodziej po rozszczepieniu czy dziecko z rozrostem albioni. Nie przeraża mnie to. Nie denerwuje. Mnie irytują tylko ludzie i ich kretynizm - Przymknęła oczy. - Kiedyś może powiedziałabym co innego, ale teraz moim najlepszym doświadczeniem zawodowym było to, że mnie z tego szpitala wyrzucili. Od tamtej pory wszystko zaczęło układać się... ciekawiej. Lepiej. - Wykonała krótki gest toastu w stronę ich gospodyni.
Nie dodała nic więcej, czekając na pytanie Frances. W międzyczasie zebrała się na nogi i ruszyła w kierunku zejścia z tarasu. Skoro Wren leżało się tak dobrze i ona miała zamiar spróbować - krzesło, choć starannie obite poduszkami, było wciąż mniej wygodne od miękkiej trawy. Po drodze zgarnęła Frances, łagodnie opierając dłoń na jej plecach. Nie popychając - zachęcając.
- To ja się napiję - stwierdziła nieco ostrzej niż dotychczas, gdy padło kolejne pytanie. Wieczór był przyjemny, nie zamierzała go niszczyć rozmyślaniem o śmierci. Też mi coś. Wychyliła szklankę w całości, oblewając się nieco po dekolcie. Mówi się trudno. - Co byście zrobiły, gdyby na jeden dzień zmieniono was w mężczyznę? - zapytała. Była niewinnie ciekawa odpowiedzi; nie tak silnie jak była ciekawa ich najgłębszych tajemnic oraz projektów, ale takie pytania zostawiła na później. Zbyt mało spędziły ze sobą czasu. Za mało alkoholu krążyło w ich dziewczęcych żyłach.
Bez zawahania opadła na ziemię obok Wren, podpierając głowę na skrzyżowanych za karkiem ramionach, jakby chciała obserwować gwiazdy. W rzeczywistości jednak piękno nocnego nieba nie przyciągało jej uwagi; nie bardziej niż otaczające ją ciche oddechy oraz okazyjne chichoty.
k100 na muzyczkę
A gra tego typu nie miała mieć przecież celu wznioślejszego od chwilowej rozrywki, okazji do wyczerpania jak największej ilości ognistej bez zalążków wątpliwości. Elvira miała świadomość, że dopóki w ruch nie szło veritaserum, nie miała co oczekiwać prawdomówności - i sama nie miała zamiaru jej oferować. Po co jednak tak się spinać, po co szukać dziury w całym?
Obserwowała z rozluźnieniem jak Wren zbiera się z krzesła, odmawiając udziału w zabawie. No naprawdę, cóż za wrażliwa istotka. Wydęła usta z pozornym niezadowoleniem, a potem wzruszyła ramieniem i przechyliła głowę nad oparciem krzesła, zaciągając się parnym powietrzem. Krótkie machnięcie różdżką zainicjowało zmianę muzyki. Piosenka była losowa, na dłuższą metę nic jej nie przeszkadzało; wykonała ruch bezmyślnie, aby podkreślić własne zobojętnienie. Nie chcesz, to nie graj. Tak jakby miała dziś jeszcze siłę kogokolwiek przymuszać.
- Myślałby kto, że towarzystwo dwóch pięknych kobiet w ciepłą, letnią noc to dostateczne wynagrodzenie - rzuciła jedynie z nutą rozbawienia, potrząsając ściskaną w dłoni szklanką.
Elvira obserwowała jak azjatka kładzie się na trawie, a potem sama oparła długie nogi na blacie stołu. Zupełnie nieelegancko, ale przynajmniej wygodnie. Kobiety widziały ją, gdy gołymi rękoma rozrywała cudze mięśnie, nie zamierzała udawać teraz przykładnej panienki. Popijając whisky, podsłuchiwała jak Frances produkuje się, aby zachęcić koleżankę do gry. Był to widok uroczy i niejako zabawny. Z początku uśmiechała się złośliwie, oczekując kolejnej kłótni, lecz wkrótce nie mogła oderwać spojrzenia od wydętych ust alchemiczki i jej połyskujących w mroku oczu. Dobra była. Na Elvirę by to nie podziałało, nie na dłuższą metę, ale wciąż - prawie chciało się przystać na jej warunki.
- Och, nie dziwię ci się - skomentowała miękko wypowiedź Frances. - W Mungu pracują sami skurwysyni. Zwłaszcza wobec kobiet. - Uniosła brodę, zainteresowana urwanym stwierdzeniem; znalazła lepszą posadę... gdzie? Chciała wiedzieć, ale miała świadomość, że nie jest to jej kolej na pytanie i zapewne nie otrzyma odpowiedzi. - Wiele miałam złych doświadczeń w szpitalu. Nazwałabym tak każdą jedną nadętą szlachciankę, każdego starego zboczeńca i drące się dziecko. A co przychodzi mi pierwsze do głowy... - Wetknęła paznokieć do ust. - Podczas mojego pierwszego tygodnia w pracy ojciec młodej, bogatej dziewczyny chciał mnie pozwać za to, że nakrzyczałam na jego głupią córkę po tym jak chciała wyjść z oddziału bez niczyjej zgody. - Urwała na moment, zmrużyła powieki. - Liczyłyście na jakąś straszną historię o oderwanych kończynach i genetycznych chorobach? Nie, mi krew i cierpienie nie są straszne, nie ważne czy to czarodziej po rozszczepieniu czy dziecko z rozrostem albioni. Nie przeraża mnie to. Nie denerwuje. Mnie irytują tylko ludzie i ich kretynizm - Przymknęła oczy. - Kiedyś może powiedziałabym co innego, ale teraz moim najlepszym doświadczeniem zawodowym było to, że mnie z tego szpitala wyrzucili. Od tamtej pory wszystko zaczęło układać się... ciekawiej. Lepiej. - Wykonała krótki gest toastu w stronę ich gospodyni.
Nie dodała nic więcej, czekając na pytanie Frances. W międzyczasie zebrała się na nogi i ruszyła w kierunku zejścia z tarasu. Skoro Wren leżało się tak dobrze i ona miała zamiar spróbować - krzesło, choć starannie obite poduszkami, było wciąż mniej wygodne od miękkiej trawy. Po drodze zgarnęła Frances, łagodnie opierając dłoń na jej plecach. Nie popychając - zachęcając.
- To ja się napiję - stwierdziła nieco ostrzej niż dotychczas, gdy padło kolejne pytanie. Wieczór był przyjemny, nie zamierzała go niszczyć rozmyślaniem o śmierci. Też mi coś. Wychyliła szklankę w całości, oblewając się nieco po dekolcie. Mówi się trudno. - Co byście zrobiły, gdyby na jeden dzień zmieniono was w mężczyznę? - zapytała. Była niewinnie ciekawa odpowiedzi; nie tak silnie jak była ciekawa ich najgłębszych tajemnic oraz projektów, ale takie pytania zostawiła na później. Zbyt mało spędziły ze sobą czasu. Za mało alkoholu krążyło w ich dziewczęcych żyłach.
Bez zawahania opadła na ziemię obok Wren, podpierając głowę na skrzyżowanych za karkiem ramionach, jakby chciała obserwować gwiazdy. W rzeczywistości jednak piękno nocnego nieba nie przyciągało jej uwagi; nie bardziej niż otaczające ją ciche oddechy oraz okazyjne chichoty.
k100 na muzyczkę
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
To dlatego obcowanie z mężczyznami na stopie bliższej, przyjacielskiej, okazywało się często mniej problematyczne. Nie próbowali manipulować nią szklanymi oczyma czy bijącym od rumianej twarzy urokiem, nie próbowali wciągać ją w wir nieumiejętnie kamuflowanych gierek. Wren westchnęła cicho, westchnęła ciężko, tłumiąc kłującą gdzieś pośród myśli świadomość, zimną i wyrachowaną, że Frances tej nocy przesadzała zbyt mocno. Przekraczała pewne nieprzekraczalne granice, igrała z ogniem, z którym igrać się nie winno; nie łączyła ich przecież więź nie do zdarcia. Tam, gdzie w relacjach fundamentem stawały się lata wspólnych doświadczeń i przeżyć, u nich pojawiła się nauka i ciekawość. Szacunek do wzajemnej pracy. Mogłaby jej odmówić - mogłaby to zrobić, sprecyzować, by Burroughs nie oczekiwała od niej więcej, niż skora była jej zapewnić, ale ostatecznie Wren ugryzła się w język. Noc była zbyt przyjemna, by grzeszyć w blasku księżyca kolejną damską niesnaską. Dlatego nie odpowiedziała nic, kiwnęła tylko, gdy posiniaczona dłoń alchemiczki zamknęła się wokół jej własnej, prosząco, nalegająco; krucze oczy utkwiły w niej swe nieodgadnione spojrzenie, nie zgodziła się głośno, nie zaprzeczyła - po prostu odeszła z serca tarasu i przeczesała bosą stopą zroszoną trawę, odnajdując w niej chwilowe ukojenie nadszarpniętych ponownie nerwów. Czy dlatego nie mam koleżanek?, przemknęło jej przez głowę, jednak skąpany w ognistej whisky duch nie pochylił się nad tematem zbytecznie. Zadała im to pytanie. To upragnione, wyproszone łzą i rumieńcem pytanie, uznając, że na próbę mogłaby się poświęcić - w imię większego dobra, milszego wieczoru, czegokolwiek, byle tylko na moment uciec od próby wzbudzenia wyrzutów sumienia, których w życiu miała dość. Nie w pracy. Nie we własnym domu. Zwyczajnie i niepoetycko - w relacjach z kobietami.
Otumaniona przyjemnym, lekkim wiatrem, wysłuchała w ciszy ich odpowiedzi. Były mało porywające, jedna i druga, choć na sam początek powinny wystarczyć; ale wtedy Elvira wspomniała ponownie o rozroście albioni i czarownica skrzywiła się machinalnie. Czy musiały do tego wracać? Nawet teraz, skoro przystała na propozycję tej bezdennie beznadziejnej gry? Mruknęła coś pod nosem, uważnie przechyliwszy szklankę, by pociągnąć z niej niewielki łyk. Gardło zapiekło. Dobrze. Wren odchrząknęła i odwróciła głowę w kierunku leżącej obok niej uzdrowicielki.
- Dzieciom raczej nie po drodze do rozrostu - zauważyła nagle zimno, wszakże choroba ujawniała się zwykle około dwudziestego roku życia. Tak też było w jej własnym przypadku. Do dziś pamiętała pierwszy jej napad, pierwszą wizytę na szóstym piętrze Munga, pierwszy raz, gdy z ust matki wylał się na światło dzienne obrzydliwy sekret. Wiedzieli. Ona, ojciec - oboje, wiedzieli, że plaga prędzej czy później nadejdzie, a jednak zataili to przed nią w nadziei, że być może przypuszczenia nigdy nie znajdą ujścia w rzeczywistości. W rozumieniu Wren - kłamali. Pozbawili ją szacunku do swojego ciała, naznaczyli je strachem, wstrętem, wszystko przez matkę, która nie odważyła się nawet za tę klątwę przeprosić. Kolejny łyk alkoholu rozmył jednak wspomnienia; nie chciała do nich wracać, nie tutaj i nie dziś. Zamiast tego zwróciła uwagę na pytanie Frances, nagle wdzięczna za sam jego fakt, i zamyśliła się z cichym pomrukiem. Elvira skapitulowała. Tchórz. - Hm... Pojedynkowałabym się, tak myślę. Odnalazłabym najsilniejszego z możliwych przeciwników, sprawiła, by walczył ze mną do ostatniego tchnienia - jego, mojego, wspólnego. A potem pociągnęłabym go za sobą w przepaść - z zadowoleniem oblizała usta, zachwycona samym wyobrażeniem. Wizja była romantyczna, nie w spopularyzowanym tego słowa aspekcie, ale przedziwnym, jej własnym: odejść w walce i ogniu adrenaliny było tym, czego pragnęła, do czego biegła przed siebie niczym ćma uwiedziona przez płomień. - By nikt inny nie mógł już walczyć z nim tak, jak zrobiłam to ja. Całą sobą, z jednym, jedynym przeznaczeniem - westchnęła i uniosła szklankę ku górze, przez szkło obserwując roztoczone nad ich głowami niebo. Usłały je gwiazdy, ich niewielkie, okrągłe formy rozmywały się w zakrzywieniach szkła, przypominały kalejdoskop poruszany najdrobniejszym gestem jej nadgarstka. Ktoś inny być może wybrałby pożegnanie z rodziną, z przyjaciółmi, domknięcie wszelkich spraw, zapewnienie finansowego zaplecza bliskim po swym odejściu - ale nie Wren, zbyt pochłonięta perspektywą spalenia się w nicości ostatecznego sprawdzianu umiejętności.
Elvira skapitulowała - tchórz -, ale szybko wystosowała własne pytanie. O wiele mniej podniecające, wręcz nudne, bo jakąż przyjemność można było odnaleźć w zamianie formy na męską? Czarownica wydęła usta, przekrzywiła głowę, spojrzeniem wciąż nie opuszczając szklanego teatru stworzonego drinkiem.
- Nie mogłaś wykrzesać z siebie czegoś mniej uwłaczającego? - cmoknęła z dezaprobatą, ale nie zamierzała dezerterować; chwilę poświęciła na rozważenie stosownej odpowiedzi, po czym ponownie odchrząknęła, sygnalizując, że jest gotowa jej udzielić. - Szanowałabym kobiety. Przeszłabym się ulicami Londynu tylko po to, by prawić im komplementy i upewnić się, że korzystają ze swoich potencjałów, zamiast siedzieć niczym mysz pod miotłą na ganku u męża - zdecydowała pewnie, bez zająknięcia, uznając to za jedyną logiczną możliwość w zaprezentowanym przez Multon scenariuszu. Tak niewielu mężczyzn było stać na podobne gesty, tak niewielu było w stanie przebrnąć przez swój lęk przed silną kobietą i wznieść się ponad jego kajdany. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, oczywiście, ale może byłaby w stanie pokazać im inną drogę. Sprawić, by w damach dostrzegli równe sobie partnerki zamiast zwykłych dekoracji. Czcze marzenia.
Nadszedł czas na jej pytanie, toteż Wren wydała z siebie kolejne westchnienie zamyślenia. Przeciągłe, leniwe, zadowolone wygodnym położeniem. Tym razem uwicie zagwozdki zajęło jej dłużej niż ostatnio; wolną dłoń ułożyła między czarnymi puklami okalającymi jej głowę na zielonej trawie, przeczesała je lekko.
- Zakon Feniksa czy Rycerze Walpurgii? - Tylko tyle. Nie oczekiwała wyjaśnień, nie oczekiwała gorących zapewnień, tła okoliczności wyboru; chciała po prostu wiedzieć.
Otumaniona przyjemnym, lekkim wiatrem, wysłuchała w ciszy ich odpowiedzi. Były mało porywające, jedna i druga, choć na sam początek powinny wystarczyć; ale wtedy Elvira wspomniała ponownie o rozroście albioni i czarownica skrzywiła się machinalnie. Czy musiały do tego wracać? Nawet teraz, skoro przystała na propozycję tej bezdennie beznadziejnej gry? Mruknęła coś pod nosem, uważnie przechyliwszy szklankę, by pociągnąć z niej niewielki łyk. Gardło zapiekło. Dobrze. Wren odchrząknęła i odwróciła głowę w kierunku leżącej obok niej uzdrowicielki.
- Dzieciom raczej nie po drodze do rozrostu - zauważyła nagle zimno, wszakże choroba ujawniała się zwykle około dwudziestego roku życia. Tak też było w jej własnym przypadku. Do dziś pamiętała pierwszy jej napad, pierwszą wizytę na szóstym piętrze Munga, pierwszy raz, gdy z ust matki wylał się na światło dzienne obrzydliwy sekret. Wiedzieli. Ona, ojciec - oboje, wiedzieli, że plaga prędzej czy później nadejdzie, a jednak zataili to przed nią w nadziei, że być może przypuszczenia nigdy nie znajdą ujścia w rzeczywistości. W rozumieniu Wren - kłamali. Pozbawili ją szacunku do swojego ciała, naznaczyli je strachem, wstrętem, wszystko przez matkę, która nie odważyła się nawet za tę klątwę przeprosić. Kolejny łyk alkoholu rozmył jednak wspomnienia; nie chciała do nich wracać, nie tutaj i nie dziś. Zamiast tego zwróciła uwagę na pytanie Frances, nagle wdzięczna za sam jego fakt, i zamyśliła się z cichym pomrukiem. Elvira skapitulowała. Tchórz. - Hm... Pojedynkowałabym się, tak myślę. Odnalazłabym najsilniejszego z możliwych przeciwników, sprawiła, by walczył ze mną do ostatniego tchnienia - jego, mojego, wspólnego. A potem pociągnęłabym go za sobą w przepaść - z zadowoleniem oblizała usta, zachwycona samym wyobrażeniem. Wizja była romantyczna, nie w spopularyzowanym tego słowa aspekcie, ale przedziwnym, jej własnym: odejść w walce i ogniu adrenaliny było tym, czego pragnęła, do czego biegła przed siebie niczym ćma uwiedziona przez płomień. - By nikt inny nie mógł już walczyć z nim tak, jak zrobiłam to ja. Całą sobą, z jednym, jedynym przeznaczeniem - westchnęła i uniosła szklankę ku górze, przez szkło obserwując roztoczone nad ich głowami niebo. Usłały je gwiazdy, ich niewielkie, okrągłe formy rozmywały się w zakrzywieniach szkła, przypominały kalejdoskop poruszany najdrobniejszym gestem jej nadgarstka. Ktoś inny być może wybrałby pożegnanie z rodziną, z przyjaciółmi, domknięcie wszelkich spraw, zapewnienie finansowego zaplecza bliskim po swym odejściu - ale nie Wren, zbyt pochłonięta perspektywą spalenia się w nicości ostatecznego sprawdzianu umiejętności.
Elvira skapitulowała - tchórz -, ale szybko wystosowała własne pytanie. O wiele mniej podniecające, wręcz nudne, bo jakąż przyjemność można było odnaleźć w zamianie formy na męską? Czarownica wydęła usta, przekrzywiła głowę, spojrzeniem wciąż nie opuszczając szklanego teatru stworzonego drinkiem.
- Nie mogłaś wykrzesać z siebie czegoś mniej uwłaczającego? - cmoknęła z dezaprobatą, ale nie zamierzała dezerterować; chwilę poświęciła na rozważenie stosownej odpowiedzi, po czym ponownie odchrząknęła, sygnalizując, że jest gotowa jej udzielić. - Szanowałabym kobiety. Przeszłabym się ulicami Londynu tylko po to, by prawić im komplementy i upewnić się, że korzystają ze swoich potencjałów, zamiast siedzieć niczym mysz pod miotłą na ganku u męża - zdecydowała pewnie, bez zająknięcia, uznając to za jedyną logiczną możliwość w zaprezentowanym przez Multon scenariuszu. Tak niewielu mężczyzn było stać na podobne gesty, tak niewielu było w stanie przebrnąć przez swój lęk przed silną kobietą i wznieść się ponad jego kajdany. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, oczywiście, ale może byłaby w stanie pokazać im inną drogę. Sprawić, by w damach dostrzegli równe sobie partnerki zamiast zwykłych dekoracji. Czcze marzenia.
Nadszedł czas na jej pytanie, toteż Wren wydała z siebie kolejne westchnienie zamyślenia. Przeciągłe, leniwe, zadowolone wygodnym położeniem. Tym razem uwicie zagwozdki zajęło jej dłużej niż ostatnio; wolną dłoń ułożyła między czarnymi puklami okalającymi jej głowę na zielonej trawie, przeczesała je lekko.
- Zakon Feniksa czy Rycerze Walpurgii? - Tylko tyle. Nie oczekiwała wyjaśnień, nie oczekiwała gorących zapewnień, tła okoliczności wyboru; chciała po prostu wiedzieć.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Delikatny rumieniec pojawił się na jasnej twarzyczce panny Burroughs, gdy zawoalowany komplement uleciał z jej ust. Frances nie zwykła do komplementów, niezależnie czyje usta je wypowiadały. Szklanka powędrowała do jej ust, aby skryć odrobinę niezręczności, jaka mogła przejawić się w rumieńcu. Miękko wodziła spojrzeniem od jednej czarownicy do drugiej. Czy i ta część spotkania zakończy się niesnaskami? Miała wrażenie, że tym razem na innej linii może dojść do konfliktu. Nie wiedziała, czy w tej sytuacji w ogóle powinny rozważać z Wren wtajemniczenie uzdrowicielki we wspólny projekt, szybko jednak odgoniła od siebie podobne myśli. Umysł potrzebował odpoczynku od ciągłych rozmyślań oraz dokładnych analiz. Alkohol rozgaszczający się w jej organizmie zdawał się pomagać, odganiać poważne myśli na rzecz przyjemnego wyciszenia. A ulubiona muzyka również dodawała swoje. Wolne, jazzowe melodie były tym, co lubiła najbardziej… Nie licząc cichej, lecz gorącej miłości do Presleya oraz Casha, oczywiście.
Malinowe usta wykrzywiły się delikatnie, gdy z ust Elviry uleciało przekleństwo. Piętnaście długich lat w dokach nie sprawiło, że przywykła do tak podłego języka. Przekleństwa były ostre, nieprzyjemne oraz sprawiające, że język zwijał się w dziwny sposób. Zupełnie nie pasujące do kwiecistego słownictwa oraz eterycznej prezencji panny Burroughs.
Po chwili westchnęła jednak teatralnie, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie z poprzedniego miejsca pracy. Takie traktowanie specjalistów nie mieściło się w jej głowie. Doskonale wiedziała, że umie więcej niż niejeden z jej szpitalnych współpracowników. Nigdy jednak nie otrzymała należytego szacunku.
Wsłuchiwała się w słowa Elviry w zasadzie… Nie będąc nimi zbytnio zdziwioną. Na temat uzdrowicielki słyszała wiele, z tych wszystkich opowieści nie rysował się obraz osoby delikatnej, posiadającej spore zasoby empatii oraz współczucia względem drugiej osoby. Tego wrażenia dopełniał dzisiejszy wieczór. Pewność, z jaką rozcinała żywe ciało raz grzebała w ciepłych jeszcze wnętrznościach.
Szklanka ponownie powędrowała do ust niedoświadczonej alkoholowo alchemiczki, gdy uzdrowicielka uniosła swoje szkło w geście toastu. Lecz czy miało to dziś znaczenie? Od sypialni dzieliły ją ledwie niewysokie schody, a towarzystwo Wren w pewien sposób wiązało się z bezpieczeństwem.
Westchnęła delikatnie, gdy dłoń Elviry spoczęła na jej ramieniu. Frances dopełniła swoją szklankę alkoholem, by przez dłuższy czas nie musieć wstawać z miękkiej, gęstej trawy jaką usiany był jej ogród. Smukłe palce zacisnęły się na jednej z większych poduch, a panna Burroughs ruszyła w kierunku dziewcząt.
- Och, to brzmi tak… Brutalnie, ale i w dziwny sposób romantycznie. - Skomentowała odpowiedź Wren, z delikatnym uśmiechem rysującym się na malinowych wargach. Kiedyś czytała podobną historię w jednym z romansideł, jakie zwykła czytywać matce gdy ta miała gorsze dni. O tym jednak nie wspomniała.
Frances ułożyła poduchę na ziemi, samej układając się na boku. Zgiętą w łokciu dłoń oparła na ziemi, część swojego torsu opierając na miękkiej materii wypełnionej gęsim puchem poduszki. Smukłe palce automatycznie powiodły do ud, by poprawić ciemny materiał sukienki, tak by układał się w ułożonej w jej głowie perfekcji. Wygodna poza pozwalała jej przyglądać się twarzom towarzyszących jej czarownic. Czy i one czuły zbawienne działanie alkoholu, czy jedynie ona była tak podatna? Czuła przyjemne szumienie w głowie, rozluźnienie coraz mocniej wkradające się w jej mięśnie oraz dawkę dobrego humoru, zakradającego się do umysłu. Nie miała mocnej głowy, dopiero odkrywała świat mocniejszych alkoholu, który zdawał się składać ją niezwykle szybko. Nie wiedziała jednak, że odliczanie do stanu silnego upojenia już się rozpoczęło.
Brew dziewczęcia powędrowała ku górze, gdy Elvira odmówiła odpowiedzi na jej pytanie. Nie wnikała jednak w decyzję, zasady gry były proste, jasne oraz niezwykle klarowne… Przynajmniej na razie.
- Och, Wren… - Wyrwało się z jej ust, zapewne za sprawą alkoholowego rozluźnienia. - Gdybyś była mężczyzną, oświadczyłabym Ci się nie patrząc na konwenanse. - Wyznała, uznając wizję mężczyzny prawiącego komplementy oraz nie zamykającego kobiety w klatce konwenansów oraz przestarzałych powinności za wizję mężczyzny niemal idealnego. Matka wbiła ją w przekonanie, iż jest zbyt inteligentna, aby znaleźć męża oraz że nie powinna zajmować się naukowymi odkryciami, gdyż to odstraszy kawalerów. - Świat byłby cudowny, gdyby się tak zachowywali. A zamiast tego jedni krzyczą, a drudzy niszczą pończoszki i nową bieliznę. - Rumieniec przyozdobił buzię panny Burroughs, a jej dłoń nieświadomie przesunęła po obojczykach, gdy z jej ust wyrwało się sentymentalne westchnienie wywołane wspomnieniami wieczoru spędzonego w silnych ramionach pewnego czarodzieja. Śmiałość jej słów wskazywała, iż alkohol dobrze zagościł się w młodym organizmie.
Frances przygryzła delikatnie malinową wargę, w poszukiwaniu odpowiedzi.
- Ja wpierw udałabym się na seminarium, by w końcu móc otrzymać odpowiedź na pytania, na które zwykle słyszę, iż jako kobieta nie zrozumiem odpowiedzi. A później… Dolałabym wódki do karczmianej beczki z piwem, by poznać najskrytsze, męskie tajemnice. Takie, których nie wyjawią kobietom. - Stwierdziła, wzruszające delikatnie ramionami. Fakt, że wtedy mogłaby owijać ich wokół zgrabnych paluszków pominęła, pewna, że obecnie brakuje jej do tego odpowiedniej odwagi.
Eteryczne dziewczę zmarszczyło brwi, gdy z ust Wren uleciało kolejne pytanie. Nie wiedziała, o co chodzi. Nazwy brzmiały znajomo, nie była ich jednak w stanie z niczym powiązać. Uniosła więc szklankę, by upić kolejny, całkiem spory łyk Ognistej Whisky. Pasowała, nie chcąc przyznawać się do swojej, jakże wielkiej ignorancji w kwestiach sportu. Albo polityki, nie była pewna w której gazecie widziała podobne nazwy.
- Bez jakiej części ubioru, nie opuściłybyście mieszkania? - Spytała, przechodząc na temat dokładniej jej znany, w którym mogłaby się wypowiedzieć. Jednocześnie była pewna, że odpowiedź potrafi wiele wyjawić o czarownicach. Ona z pewnością nie wyszłaby bez pończoch miękko okalających jej nogi. Niewielki, często nie widoczny szczegół, lecz w jej oczach niezmiernie istotny.
| Gramofon: Przy zmianie muzyki w tle wykonujemy rzut kością k60. Wylosowany numerek odpowiada utworowi znajdującemu się na playliście. Obecnie gra utwór numer 54
Malinowe usta wykrzywiły się delikatnie, gdy z ust Elviry uleciało przekleństwo. Piętnaście długich lat w dokach nie sprawiło, że przywykła do tak podłego języka. Przekleństwa były ostre, nieprzyjemne oraz sprawiające, że język zwijał się w dziwny sposób. Zupełnie nie pasujące do kwiecistego słownictwa oraz eterycznej prezencji panny Burroughs.
Po chwili westchnęła jednak teatralnie, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie z poprzedniego miejsca pracy. Takie traktowanie specjalistów nie mieściło się w jej głowie. Doskonale wiedziała, że umie więcej niż niejeden z jej szpitalnych współpracowników. Nigdy jednak nie otrzymała należytego szacunku.
Wsłuchiwała się w słowa Elviry w zasadzie… Nie będąc nimi zbytnio zdziwioną. Na temat uzdrowicielki słyszała wiele, z tych wszystkich opowieści nie rysował się obraz osoby delikatnej, posiadającej spore zasoby empatii oraz współczucia względem drugiej osoby. Tego wrażenia dopełniał dzisiejszy wieczór. Pewność, z jaką rozcinała żywe ciało raz grzebała w ciepłych jeszcze wnętrznościach.
Szklanka ponownie powędrowała do ust niedoświadczonej alkoholowo alchemiczki, gdy uzdrowicielka uniosła swoje szkło w geście toastu. Lecz czy miało to dziś znaczenie? Od sypialni dzieliły ją ledwie niewysokie schody, a towarzystwo Wren w pewien sposób wiązało się z bezpieczeństwem.
Westchnęła delikatnie, gdy dłoń Elviry spoczęła na jej ramieniu. Frances dopełniła swoją szklankę alkoholem, by przez dłuższy czas nie musieć wstawać z miękkiej, gęstej trawy jaką usiany był jej ogród. Smukłe palce zacisnęły się na jednej z większych poduch, a panna Burroughs ruszyła w kierunku dziewcząt.
- Och, to brzmi tak… Brutalnie, ale i w dziwny sposób romantycznie. - Skomentowała odpowiedź Wren, z delikatnym uśmiechem rysującym się na malinowych wargach. Kiedyś czytała podobną historię w jednym z romansideł, jakie zwykła czytywać matce gdy ta miała gorsze dni. O tym jednak nie wspomniała.
Frances ułożyła poduchę na ziemi, samej układając się na boku. Zgiętą w łokciu dłoń oparła na ziemi, część swojego torsu opierając na miękkiej materii wypełnionej gęsim puchem poduszki. Smukłe palce automatycznie powiodły do ud, by poprawić ciemny materiał sukienki, tak by układał się w ułożonej w jej głowie perfekcji. Wygodna poza pozwalała jej przyglądać się twarzom towarzyszących jej czarownic. Czy i one czuły zbawienne działanie alkoholu, czy jedynie ona była tak podatna? Czuła przyjemne szumienie w głowie, rozluźnienie coraz mocniej wkradające się w jej mięśnie oraz dawkę dobrego humoru, zakradającego się do umysłu. Nie miała mocnej głowy, dopiero odkrywała świat mocniejszych alkoholu, który zdawał się składać ją niezwykle szybko. Nie wiedziała jednak, że odliczanie do stanu silnego upojenia już się rozpoczęło.
Brew dziewczęcia powędrowała ku górze, gdy Elvira odmówiła odpowiedzi na jej pytanie. Nie wnikała jednak w decyzję, zasady gry były proste, jasne oraz niezwykle klarowne… Przynajmniej na razie.
- Och, Wren… - Wyrwało się z jej ust, zapewne za sprawą alkoholowego rozluźnienia. - Gdybyś była mężczyzną, oświadczyłabym Ci się nie patrząc na konwenanse. - Wyznała, uznając wizję mężczyzny prawiącego komplementy oraz nie zamykającego kobiety w klatce konwenansów oraz przestarzałych powinności za wizję mężczyzny niemal idealnego. Matka wbiła ją w przekonanie, iż jest zbyt inteligentna, aby znaleźć męża oraz że nie powinna zajmować się naukowymi odkryciami, gdyż to odstraszy kawalerów. - Świat byłby cudowny, gdyby się tak zachowywali. A zamiast tego jedni krzyczą, a drudzy niszczą pończoszki i nową bieliznę. - Rumieniec przyozdobił buzię panny Burroughs, a jej dłoń nieświadomie przesunęła po obojczykach, gdy z jej ust wyrwało się sentymentalne westchnienie wywołane wspomnieniami wieczoru spędzonego w silnych ramionach pewnego czarodzieja. Śmiałość jej słów wskazywała, iż alkohol dobrze zagościł się w młodym organizmie.
Frances przygryzła delikatnie malinową wargę, w poszukiwaniu odpowiedzi.
- Ja wpierw udałabym się na seminarium, by w końcu móc otrzymać odpowiedź na pytania, na które zwykle słyszę, iż jako kobieta nie zrozumiem odpowiedzi. A później… Dolałabym wódki do karczmianej beczki z piwem, by poznać najskrytsze, męskie tajemnice. Takie, których nie wyjawią kobietom. - Stwierdziła, wzruszające delikatnie ramionami. Fakt, że wtedy mogłaby owijać ich wokół zgrabnych paluszków pominęła, pewna, że obecnie brakuje jej do tego odpowiedniej odwagi.
Eteryczne dziewczę zmarszczyło brwi, gdy z ust Wren uleciało kolejne pytanie. Nie wiedziała, o co chodzi. Nazwy brzmiały znajomo, nie była ich jednak w stanie z niczym powiązać. Uniosła więc szklankę, by upić kolejny, całkiem spory łyk Ognistej Whisky. Pasowała, nie chcąc przyznawać się do swojej, jakże wielkiej ignorancji w kwestiach sportu. Albo polityki, nie była pewna w której gazecie widziała podobne nazwy.
- Bez jakiej części ubioru, nie opuściłybyście mieszkania? - Spytała, przechodząc na temat dokładniej jej znany, w którym mogłaby się wypowiedzieć. Jednocześnie była pewna, że odpowiedź potrafi wiele wyjawić o czarownicach. Ona z pewnością nie wyszłaby bez pończoch miękko okalających jej nogi. Niewielki, często nie widoczny szczegół, lecz w jej oczach niezmiernie istotny.
| Gramofon: Przy zmianie muzyki w tle wykonujemy rzut kością k60. Wylosowany numerek odpowiada utworowi znajdującemu się na playliście. Obecnie gra utwór numer 54
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Elvira preferowała towarzystwo kobiet, choć zwykle wiele trudności sprawiało jej dopasowanie się. Sama posiadała mentalność w olbrzymim stopniu różniącą się od przedstawicielek płci pięknej, z którymi dotychczas miała do czynienia. Jeżeli wpadała w skrajne emocje, to były to gniew lub pogarda, nie smutek, nie żal, nie histeria. Zabierała się do roboty z pierwszej linii, bez wahania podejmowała wyzwania, preferowała czynić niż mówić, bardziej ceniła proste przyjemności - jak alkohol, jak wygodne łóżko - od dystyngowanych spotkań przy herbacie, dyskusji o niczym istotnym. Nastawiała się na cel i nie patrzyła, czy środki, po które sięga, są wystarczająco subtelne. Nie potrafiła grać subtelnie i nie potrafiła długo udawać. Kroki Elviry Multon zawsze były cięższe, trochę bardziej krzywe, spojrzenie pozbawione uroku, słowa dalekie od piękności. Mówiła, co myśli, potykała się w grzecznościach i za nic nie była w stanie flirtować po dziewczęcemu.
Brała co chciała. Bez pytania. Bez gładkich słówek. Tak było, jest i będzie.
Nie oznaczało to jednak, że lepiej czułaby się wśród samych tylko mężczyzn, bo choć ich towarzystwo - tych właściwych - dawało przyjemne poczucie oswobodzenia, oni zawsze, nawet i podświadomie, traktowali ją jak najsłabsze ogniwo. Nienawidziła tego. Nienawidziła też głupich, bezwolnych kobiet.
Wren i Frances były inne, w ich towarzystwie nie dręczyła uzdrowicielki ta sama, dobrze znana niezręczność. Były one czarownicami pewnymi siebie, nastawionymi na cele, z wyraźnie zarysowanymi charakterami - odpowiadało to Elvirze, nawet jeżeli wciąż czuła się najbardziej niezależna w tej grupie. Jej niedoszłe uczennice dręczyły wątpliwości, które momentami były dla Elviry trudne do zrozumienia.
Potwierdziło to zresztą zadane przez nią pytanie. Zdawały się godne, chciała więc potwierdzić swoje zaufanie, pogrzebać w ich umysłach za pośrednictwem rozmowy, dostrzec, jakie jest ich podejście do paternalizmu. Czy się spłoszą, zarumienią? Czy jednak - mimo wszystkich dobrych cech - niewyobrażalnym był dla nich świat, w którym kobieta nie była synonimem słabości? Czy były ofiarami własnego życia? A może wręcz przeciwnie?
Leżała na trawie i próbowała wsłuchać się w rytmy ich oddechów, serc, mentalności. Uderzające do głowy upojenie znacznie to ułatwiało. Czuła się coraz lżej, jakby nic nie mogło już nadszarpnąć ich niewypowiedzianego sojuszu. Co jakiś czas tylko podnosiła się na łokciu, aby upić łyk alkoholu. To, że odpowiadała na pytania nie oznaczało, że miała zamiar rezygnować z urżnięcia się. Czasami trzeba. W niektórych sytuacjach whisky ułatwiała sprawy, dodawała pikanterii tam, gdzie panowała nuda.
- A ty co jesteś? Niedoszły uzdrowiciel czy także chora? - zapytała lekkim tonem; w innym wypadku podważanie kompetencji skutecznie wyprowadzało Elvirę z równowagi, ale dziś marudne, złośliwe uwagi Wren jedynie poprawiały jej humor. Jakby miała do czynienia z młodszą siostrzyczką o charakterze będącym niemal lustrzanym odbiciem jej własnego. - Trochę masz racji, a trochę nie. To, że objawy pojawiają się późno, nie oznacza, że choroby nie da się założyć wcześniej. Dobry specjalista potrafi obliczyć prawdopodobieństwo i dostrzec niepokojące sygnały. Nigdy nie wie się na sto procent, ale można się przygotować. - Westchnęła i położyła się z powrotem, wyciągając rękę i wsuwając palce we włosy Wren; miękkie jak satyna i czarne jak niebo. Jak na razie dotyk Elviry był delikatny, drapała dziewczynę w okolicach czoła, próbując wyczuć, czy taka niewinna pieszczota sprawia jej przyjemność. Osobiście preferowała mocniejsze. - Pracowałam jako uzdrowiciel "genetyczny". Robiłam nawet taką specjalizację. Nie zdążyłam jej skończyć - Nieco już wstawiona, pomachała do gwiazd środkowym palcem, jakby chciała pokazać zapisanemu w nich losowi, gdzie dokładnie ma zaprzepaszczone szanse.
Nie wsłuchiwała się w to, co Wren ma do powiedzenia na temat swoich ostatnich dni. Zamiast tego obróciła się na bok i obserwowała ruch jej małych ust, różowy język i równe ząbki. Po co dyskutować o własnej śmierci? Po co sobie ją wyobrażać, skoro były tak młode?
Dopiero, gdy Wren poważyła się na sarkastyczny komentarz, zacisnęła palce mocniej w ciemnych włosach i lekko nimi szarpnęła. Cały czas patrząc dziewczynie beznamiętnie w oczy, bez słowa, bez ani jednego skrzywienia. Potem uśmiechnęła się ostro i całkiem ją wypuściła. Przełożyła szklankę do drugiej dłoni i zamiast tego sięgnęła do Frances, by miękkim, prawie słodkim ruchem odgarnąć zbłąkany loczek z jej czoła. Odpowiedź alchemiczki przypadła Elvirze do gustu bardziej. Wylewała się z niej bowiem ambicja i spryt, a nie sama tylko pusta zawiść do niesprawiedliwego społeczeństwa.
Ale oczywiście, Elvirę znała tę zawiść. Nienawidziła jako nastolatka i nienawidzić nie przestała, nie w pełni, dostrzegała już jednak, że więcej korzyści przynosiło działanie na swoją korzyść, a nie czyjeś poniżenie. Kopiąc dołki pod kimś, nie dało się wygrzebać z własnego rynsztoku.
- Dużo w was niechęci - stwierdziła z rozbawieniem, jakby potwierdziły się jej wszystkie podejrzenia. - I słusznie. We mnie również. Szkoda tylko, że Wren sobie z nią nie radzi - wycedziła powoli, wyzywająco przygryzając wargę.
Potem pogładziła Frances po zaróżowionym policzku.
- Och, moja droga, kto ci zniszczył nowe pończoszki? - zapytała słodko i nieco obłudnie, pochylając się, aby pocałować ją w czoło.
Ostatni raz Elvira jadła w południe, przed wyjściem do doków, więc alkohol wchodził sprawnie i rozkosznie. Nerwowość opuściła jej ciało, nie przejmowała się niczym, wiatr odczuwała intensywniej, przyjemniej, częściej się też uśmiechała. I miała większą ochotę na niewinną zabawę. Najpierw jednak należało odpowiedzieć na pytania. Wren zaskoczyła ją z początku, spojrzała więc na nią z uniesioną brwią; dość szybko jednak wybuchnęła śmiechem, który rozniósł się głośno po całym ogrodzie.
- Cóż za bezpośrednie... - wymamrotała, przykładając dłoń do ust i wciąż chichocząc. - Rycerki Walpurgii, Wren. Taka odpowiedź cię zadowala? - Usiadła i zgięła jedną z długich nóg w kolanie, podpierając się dłońmi na trawie, jak modelka gotowa, by uwiecznić ją na portrecie.
Frances rozproszyła ją - rzuciła alchemiczce spojrzenie z ukosa, spod włosów, które miękką woalką opadły jej na twarz.
- Pieprzyć ubrania, Franiu. Nie opuściłabym mieszkania bez różdżki - przyznała od razu i bez zawstydzenia, nie czując dłużej oporu ani ciężkości języka. Dochodziła północ, był to czas wyznań, prawdy oraz grzechów skrywanych pod płaszczem niewinności. Elvira odpowiedziała na każde pytanie, mimo to pozwoliła sobie upić duży łyk whisky. Kolejny. I kolejny. I tak w nieskończoność.
- Co byście zrobiły, gdyby na jedną noc wszystko stało się legalne? Gdyby zniknęły reguły, klamry, zakazy... także te niepisane? - Figlarnie uniosła brew, odchylając głowę i odsłaniając bladą szyję.
Brała co chciała. Bez pytania. Bez gładkich słówek. Tak było, jest i będzie.
Nie oznaczało to jednak, że lepiej czułaby się wśród samych tylko mężczyzn, bo choć ich towarzystwo - tych właściwych - dawało przyjemne poczucie oswobodzenia, oni zawsze, nawet i podświadomie, traktowali ją jak najsłabsze ogniwo. Nienawidziła tego. Nienawidziła też głupich, bezwolnych kobiet.
Wren i Frances były inne, w ich towarzystwie nie dręczyła uzdrowicielki ta sama, dobrze znana niezręczność. Były one czarownicami pewnymi siebie, nastawionymi na cele, z wyraźnie zarysowanymi charakterami - odpowiadało to Elvirze, nawet jeżeli wciąż czuła się najbardziej niezależna w tej grupie. Jej niedoszłe uczennice dręczyły wątpliwości, które momentami były dla Elviry trudne do zrozumienia.
Potwierdziło to zresztą zadane przez nią pytanie. Zdawały się godne, chciała więc potwierdzić swoje zaufanie, pogrzebać w ich umysłach za pośrednictwem rozmowy, dostrzec, jakie jest ich podejście do paternalizmu. Czy się spłoszą, zarumienią? Czy jednak - mimo wszystkich dobrych cech - niewyobrażalnym był dla nich świat, w którym kobieta nie była synonimem słabości? Czy były ofiarami własnego życia? A może wręcz przeciwnie?
Leżała na trawie i próbowała wsłuchać się w rytmy ich oddechów, serc, mentalności. Uderzające do głowy upojenie znacznie to ułatwiało. Czuła się coraz lżej, jakby nic nie mogło już nadszarpnąć ich niewypowiedzianego sojuszu. Co jakiś czas tylko podnosiła się na łokciu, aby upić łyk alkoholu. To, że odpowiadała na pytania nie oznaczało, że miała zamiar rezygnować z urżnięcia się. Czasami trzeba. W niektórych sytuacjach whisky ułatwiała sprawy, dodawała pikanterii tam, gdzie panowała nuda.
- A ty co jesteś? Niedoszły uzdrowiciel czy także chora? - zapytała lekkim tonem; w innym wypadku podważanie kompetencji skutecznie wyprowadzało Elvirę z równowagi, ale dziś marudne, złośliwe uwagi Wren jedynie poprawiały jej humor. Jakby miała do czynienia z młodszą siostrzyczką o charakterze będącym niemal lustrzanym odbiciem jej własnego. - Trochę masz racji, a trochę nie. To, że objawy pojawiają się późno, nie oznacza, że choroby nie da się założyć wcześniej. Dobry specjalista potrafi obliczyć prawdopodobieństwo i dostrzec niepokojące sygnały. Nigdy nie wie się na sto procent, ale można się przygotować. - Westchnęła i położyła się z powrotem, wyciągając rękę i wsuwając palce we włosy Wren; miękkie jak satyna i czarne jak niebo. Jak na razie dotyk Elviry był delikatny, drapała dziewczynę w okolicach czoła, próbując wyczuć, czy taka niewinna pieszczota sprawia jej przyjemność. Osobiście preferowała mocniejsze. - Pracowałam jako uzdrowiciel "genetyczny". Robiłam nawet taką specjalizację. Nie zdążyłam jej skończyć - Nieco już wstawiona, pomachała do gwiazd środkowym palcem, jakby chciała pokazać zapisanemu w nich losowi, gdzie dokładnie ma zaprzepaszczone szanse.
Nie wsłuchiwała się w to, co Wren ma do powiedzenia na temat swoich ostatnich dni. Zamiast tego obróciła się na bok i obserwowała ruch jej małych ust, różowy język i równe ząbki. Po co dyskutować o własnej śmierci? Po co sobie ją wyobrażać, skoro były tak młode?
Dopiero, gdy Wren poważyła się na sarkastyczny komentarz, zacisnęła palce mocniej w ciemnych włosach i lekko nimi szarpnęła. Cały czas patrząc dziewczynie beznamiętnie w oczy, bez słowa, bez ani jednego skrzywienia. Potem uśmiechnęła się ostro i całkiem ją wypuściła. Przełożyła szklankę do drugiej dłoni i zamiast tego sięgnęła do Frances, by miękkim, prawie słodkim ruchem odgarnąć zbłąkany loczek z jej czoła. Odpowiedź alchemiczki przypadła Elvirze do gustu bardziej. Wylewała się z niej bowiem ambicja i spryt, a nie sama tylko pusta zawiść do niesprawiedliwego społeczeństwa.
Ale oczywiście, Elvirę znała tę zawiść. Nienawidziła jako nastolatka i nienawidzić nie przestała, nie w pełni, dostrzegała już jednak, że więcej korzyści przynosiło działanie na swoją korzyść, a nie czyjeś poniżenie. Kopiąc dołki pod kimś, nie dało się wygrzebać z własnego rynsztoku.
- Dużo w was niechęci - stwierdziła z rozbawieniem, jakby potwierdziły się jej wszystkie podejrzenia. - I słusznie. We mnie również. Szkoda tylko, że Wren sobie z nią nie radzi - wycedziła powoli, wyzywająco przygryzając wargę.
Potem pogładziła Frances po zaróżowionym policzku.
- Och, moja droga, kto ci zniszczył nowe pończoszki? - zapytała słodko i nieco obłudnie, pochylając się, aby pocałować ją w czoło.
Ostatni raz Elvira jadła w południe, przed wyjściem do doków, więc alkohol wchodził sprawnie i rozkosznie. Nerwowość opuściła jej ciało, nie przejmowała się niczym, wiatr odczuwała intensywniej, przyjemniej, częściej się też uśmiechała. I miała większą ochotę na niewinną zabawę. Najpierw jednak należało odpowiedzieć na pytania. Wren zaskoczyła ją z początku, spojrzała więc na nią z uniesioną brwią; dość szybko jednak wybuchnęła śmiechem, który rozniósł się głośno po całym ogrodzie.
- Cóż za bezpośrednie... - wymamrotała, przykładając dłoń do ust i wciąż chichocząc. - Rycerki Walpurgii, Wren. Taka odpowiedź cię zadowala? - Usiadła i zgięła jedną z długich nóg w kolanie, podpierając się dłońmi na trawie, jak modelka gotowa, by uwiecznić ją na portrecie.
Frances rozproszyła ją - rzuciła alchemiczce spojrzenie z ukosa, spod włosów, które miękką woalką opadły jej na twarz.
- Pieprzyć ubrania, Franiu. Nie opuściłabym mieszkania bez różdżki - przyznała od razu i bez zawstydzenia, nie czując dłużej oporu ani ciężkości języka. Dochodziła północ, był to czas wyznań, prawdy oraz grzechów skrywanych pod płaszczem niewinności. Elvira odpowiedziała na każde pytanie, mimo to pozwoliła sobie upić duży łyk whisky. Kolejny. I kolejny. I tak w nieskończoność.
- Co byście zrobiły, gdyby na jedną noc wszystko stało się legalne? Gdyby zniknęły reguły, klamry, zakazy... także te niepisane? - Figlarnie uniosła brew, odchylając głowę i odsłaniając bladą szyję.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
A ty co jesteś? Niedoszły uzdrowiciel czy także chora? Coś w jej wnętrzu rozlało się zimnem. Wnętrzności pokryło lodem, skuło mięśnie, sprawiło, że rozgrzane dotąd spojrzenie czarnych tęczówek zapiekło czerwienią innej odmiany. Chciała rozszarpać jej gardło. Własnym uzębieniem, paznokciami, wgryźć się w skórę i przerwać aortę, sprawić, by na moment zamknęła pysk i przestała wślizgiwać się między objęcia tematów, które wcale a wcale jej nie dotyczyły. Najpierw otworzyły plecy tamtego człowieka, ona i Frances, uwydatniły kości, zachwyciły się ich bielą, odnalazły skrywane przez nie sploty nerwów, a potem - a potem Multon kontynuowała temat w momencie, gdy wskazanym był relaks. Przekraczała granice śmiałymi docinkami, nieświadoma, jak blisko rozoranej rany trafiały ostrza jej uwag. I nie powinna tego robić. Czy Frances nie opowiedziała jej jeszcze jak Wren bez zająknięcia zabiła te dwie mugolki w katedrze tylko dlatego, że śmiały okazać się niewygodnymi? Biegła znajomość uroków pozwalała wykrzesać z siebie naprawdę spektakularne lamino, a blondwłosa uzdrowicielka nie okazała się jeszcze ujmującym dodatkiem w ich zaplanowanych badaniach, by na jej miejsce nie mogły odnaleźć kolejnej chętnej. Wren wypuściła powietrze z płuc - długo, głęboko, pozwalając na to, by nagromadzone w ciele emocje uleciały razem z nim. Złość zdradziłaby więcej, niż mogły zrobić to słowa.
- Moja przyjaciółka choruje. Bliska przyjaciółka - mruknęła od niechcenia, robiąc to jednak przekonująco. Kłamstwo nie było jej obce. Posługiwała się nim każdego dnia, od świtu do nocy, uwikłana w sto i więcej masek przysłaniających prawdziwą twarz. Elvira nie miała możliwości rozpoznać fałszerstwa w jej skromnym wytłumaczeniu; szczególnie nie po alkoholu. Ale był to powód dostateczny, by wytłumaczyć silniejszą reakcję. Tym bardziej, że - zamiast temat porzucić - ona brnęła w niego głębiej, na czynniki pierwsze rozkładając rozwój choroby u dzieci, istnienie jakiegoś cudownego sposobu na rozwikłanie zagadki zanim pojawią się pierwsze jej realne objawy. Gówno prawda. Gdyby tak było, uzdrowiciele odnaleźliby je u niej dużo wcześniej niż w momencie, w którym rozrost zmógł ją w wieku dwudziestu lat. Niż w momencie, w którym była przekonana, że umiera, że umrze już zaraz, zanim do skutku dojdą wszelkie marzenia i sny. - Być może. Ale dziś naprawdę mało mnie to interesuje - westchnęła teatralnie na wywód Elviry. Czy ognista whisky nie powinna być bardziej zajmująca od podobnych dywagacji? Wren zwilżyła nią gardło, łykiem posłała istny ogień w dół przełyku aż do żołądka, kaszląc po tym cicho. Picie w pozycji leżącej nie należało do najprostszych ani najprzyjemniejszych zadań. Ale nie zamierzała narzekać; chłodna pod plecami trawa zapewniała przyjemną odmianę od ciepłego, nocnego powietrza.
Urzeczone wyznanie Frances było tym, czego potrzebowała. Czarownica uśmiechnęła się szeroko na słowa alchemiczki i sięgnęła po jej dłoń, ujmując ją w swoją i ściskając ją lekko; w pierwszym odruchu chciała magicznie wyczarować dla niej kwiaty, ale wydobycie różdżki z kieszeni oznaczałoby konieczność zmiany wygodnej pozycji. Może później.
- Gdybym była mężczyzną, przyjęłabym oświadczyny - zapewniła, rozbawiona. Znała problemy Frances. Może nie te najświeższe ale większość z nich, jej niemożność odnalezienia godnego kandydata na życiowego partnera, bo wielu z nich przerażała inteligencją. Magowie w ich społeczeństwie zdawali się szukać panien głupich. Łatwych do manipulacji, bezproblemowych, uległych i ślepo kochających, niezależnie od win; nie odnaleźliby tego w Burroughs, i dobrze. Chwilowe wpatrywanie się w rumianą twarz młodszej kobiety pozwoliło Wren zignorować niewybredny komentarz Elviry odnośnie niezapanowania nad swoją niechęcią. Niech strzępi język, jej opinie i tak były w gruncie rzeczy bez znaczenia. To jej gest z kolei - to szarpnięcie za czarne pukle - spowodował, że Chang z cichym warknięciem uniosła się gwałtownie i obróciła, momentalnie znajdując się na Multon. Biodra znajdowały się nad tymi należącymi do uzdrowicielki, przyciskała je do ziemi mocno, karcąco, i trwała tak przez krótką chwilę, zanim zawartość jej drinka wylądowała wprost na bladej twarzy okalanej złotymi włosami. Wylała na nią ognistą, całą, a potem odskoczyła w bok, na równe nogi.
- Taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje - mruknęła, jej głos na powrót stał się gorący, rozbawiony, zadowolony; przezornie zdecydowała się zachować swój dystans od Multon, na wszelki wypadek. Skupiła się na pytaniu zadanym przez Frances - nie mogła przecież odpowiedzi odmówić, skoro zawartość jej drinka wysychała teraz na nagiej skórze leżącej na ziemi kobiety. - Biżuteria się liczy? - delikatnym ruchem wysunęła spod materiału czarnej koszuli naszyjnik z granatową czaplą. - Bez tego - przyznała, nie oferując jednak żadnych dodatkowych wyjaśnień. Wisior był zaklęty, od czasu wizyty Vernona miał informować ją o wszelkiego rodzaju intruzie przekraczającym barierę rzuconych na mieszkanie zaklęć obronnych.
Do obu z nich odwróciła się plecami, przeciągając się w świetle bladego księżyca. Mimowolnie rozciągała mięśnie zgodnie z ćwiczeniami zaprezentowanymi przez Mei Ling, tańczyła do kompletnie niepasującej melodii, oferując im wgląd do świata, który musiał być dla nich nieznany. Świata chińskiego, gdzie każdy taneczny gest miał znaczenie, symbolikę, kipiał wręcz sensualnością, zmysłowością; cokolwiek leciało teraz z gramofonu, było jej obojętne. W myślach zamieniała to bowiem na melodię z płyt starej mentorki, rytmy orientalne, egzotyczne. Nie to co tutejsze pobrzdękiwania i wycie do mikrofonu.
- Zabiłabym matkę - wyszeptała, niepewna, czy pytająca w ogóle zarejestrowała tak cichą odpowiedź. To bez znaczenia. Gdyby tylko mogła, gdyby niepisane zasady własnego mózgu również zanikły, to właśnie to by uczyniła. Słowa te jednak szybko zatarła w nicość; przygotowała własne pytanie, które zadała niemal natychmiast. - Wasze najwspanialsze wspomnienie z Hogwartu to? - wciąż tańczyła, wciąż odwrócona, wciąż pogrążona gdzieś w odległej tęsknocie do czasów, które były proste. Przyjemne. Swobodne. Do szkoły.
- Moja przyjaciółka choruje. Bliska przyjaciółka - mruknęła od niechcenia, robiąc to jednak przekonująco. Kłamstwo nie było jej obce. Posługiwała się nim każdego dnia, od świtu do nocy, uwikłana w sto i więcej masek przysłaniających prawdziwą twarz. Elvira nie miała możliwości rozpoznać fałszerstwa w jej skromnym wytłumaczeniu; szczególnie nie po alkoholu. Ale był to powód dostateczny, by wytłumaczyć silniejszą reakcję. Tym bardziej, że - zamiast temat porzucić - ona brnęła w niego głębiej, na czynniki pierwsze rozkładając rozwój choroby u dzieci, istnienie jakiegoś cudownego sposobu na rozwikłanie zagadki zanim pojawią się pierwsze jej realne objawy. Gówno prawda. Gdyby tak było, uzdrowiciele odnaleźliby je u niej dużo wcześniej niż w momencie, w którym rozrost zmógł ją w wieku dwudziestu lat. Niż w momencie, w którym była przekonana, że umiera, że umrze już zaraz, zanim do skutku dojdą wszelkie marzenia i sny. - Być może. Ale dziś naprawdę mało mnie to interesuje - westchnęła teatralnie na wywód Elviry. Czy ognista whisky nie powinna być bardziej zajmująca od podobnych dywagacji? Wren zwilżyła nią gardło, łykiem posłała istny ogień w dół przełyku aż do żołądka, kaszląc po tym cicho. Picie w pozycji leżącej nie należało do najprostszych ani najprzyjemniejszych zadań. Ale nie zamierzała narzekać; chłodna pod plecami trawa zapewniała przyjemną odmianę od ciepłego, nocnego powietrza.
Urzeczone wyznanie Frances było tym, czego potrzebowała. Czarownica uśmiechnęła się szeroko na słowa alchemiczki i sięgnęła po jej dłoń, ujmując ją w swoją i ściskając ją lekko; w pierwszym odruchu chciała magicznie wyczarować dla niej kwiaty, ale wydobycie różdżki z kieszeni oznaczałoby konieczność zmiany wygodnej pozycji. Może później.
- Gdybym była mężczyzną, przyjęłabym oświadczyny - zapewniła, rozbawiona. Znała problemy Frances. Może nie te najświeższe ale większość z nich, jej niemożność odnalezienia godnego kandydata na życiowego partnera, bo wielu z nich przerażała inteligencją. Magowie w ich społeczeństwie zdawali się szukać panien głupich. Łatwych do manipulacji, bezproblemowych, uległych i ślepo kochających, niezależnie od win; nie odnaleźliby tego w Burroughs, i dobrze. Chwilowe wpatrywanie się w rumianą twarz młodszej kobiety pozwoliło Wren zignorować niewybredny komentarz Elviry odnośnie niezapanowania nad swoją niechęcią. Niech strzępi język, jej opinie i tak były w gruncie rzeczy bez znaczenia. To jej gest z kolei - to szarpnięcie za czarne pukle - spowodował, że Chang z cichym warknięciem uniosła się gwałtownie i obróciła, momentalnie znajdując się na Multon. Biodra znajdowały się nad tymi należącymi do uzdrowicielki, przyciskała je do ziemi mocno, karcąco, i trwała tak przez krótką chwilę, zanim zawartość jej drinka wylądowała wprost na bladej twarzy okalanej złotymi włosami. Wylała na nią ognistą, całą, a potem odskoczyła w bok, na równe nogi.
- Taka odpowiedź mnie satysfakcjonuje - mruknęła, jej głos na powrót stał się gorący, rozbawiony, zadowolony; przezornie zdecydowała się zachować swój dystans od Multon, na wszelki wypadek. Skupiła się na pytaniu zadanym przez Frances - nie mogła przecież odpowiedzi odmówić, skoro zawartość jej drinka wysychała teraz na nagiej skórze leżącej na ziemi kobiety. - Biżuteria się liczy? - delikatnym ruchem wysunęła spod materiału czarnej koszuli naszyjnik z granatową czaplą. - Bez tego - przyznała, nie oferując jednak żadnych dodatkowych wyjaśnień. Wisior był zaklęty, od czasu wizyty Vernona miał informować ją o wszelkiego rodzaju intruzie przekraczającym barierę rzuconych na mieszkanie zaklęć obronnych.
Do obu z nich odwróciła się plecami, przeciągając się w świetle bladego księżyca. Mimowolnie rozciągała mięśnie zgodnie z ćwiczeniami zaprezentowanymi przez Mei Ling, tańczyła do kompletnie niepasującej melodii, oferując im wgląd do świata, który musiał być dla nich nieznany. Świata chińskiego, gdzie każdy taneczny gest miał znaczenie, symbolikę, kipiał wręcz sensualnością, zmysłowością; cokolwiek leciało teraz z gramofonu, było jej obojętne. W myślach zamieniała to bowiem na melodię z płyt starej mentorki, rytmy orientalne, egzotyczne. Nie to co tutejsze pobrzdękiwania i wycie do mikrofonu.
- Zabiłabym matkę - wyszeptała, niepewna, czy pytająca w ogóle zarejestrowała tak cichą odpowiedź. To bez znaczenia. Gdyby tylko mogła, gdyby niepisane zasady własnego mózgu również zanikły, to właśnie to by uczyniła. Słowa te jednak szybko zatarła w nicość; przygotowała własne pytanie, które zadała niemal natychmiast. - Wasze najwspanialsze wspomnienie z Hogwartu to? - wciąż tańczyła, wciąż odwrócona, wciąż pogrążona gdzieś w odległej tęsknocie do czasów, które były proste. Przyjemne. Swobodne. Do szkoły.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Delikatny rumieniec zagościł na buzi panny Burroughs, gdy palce Elviry wplotły się w jej włosy. Nie nawykła do podobnych gestów, zwłaszcza ze strony tych, z którymi nie przyszło jej się jeszcze dobrze zaznajomić. Szaroniebieskie spojrzenie niepewnie przejechało po jej buzi, uwaga podpitej Frances szybko jednak przeniosła się w kierunku pytań oraz pięknej teorii, jaką wysnuła panna Chang. Ach, jakże piękny byłby wtedy magiczny świat! Eteryczne dziewczę lubiło być wielbione niczym mityczna bogini z zamierzchłych czasów, a w gestach wielu czarodziejów brakowała namaszczenia; spojrzenia pozbawione były uwielbienia nawet w tych, najbliższych relacjach. W ten sposób, dało się skraść jej serduszko. Szklaneczka ponownie powędrowała do jej ust, znacząc dekolt kropelkami alkoholu.
Smukłe palce alchemiczki zacisnęły się na rączce Wren, a kciuk dziewczęcia przejechał po gładkiej skórze w czułym geście. Wiedziała, że dziewczyna nienawykła do podobnych gestów, tę granicę przekroczyły jednak już jakiś czas temu.
- Byłabyś najlepszym mężem pod słońcem. - Stwierdziła głosem pełnym przekonania, a malinowe usta musnęły policzek Azjatki w potwierdzeniu jej słów. Muzyka uległa zmianie, a panna Burroughs poczęła delikatnie bujać się w rytm znajomej melodii. Policzki przy ozdobił rumieniec, a spojrzenie przyćmiło się rozmarzeniem, gdy Elvira wystosowała pytanie dotyczące jej napomknięcia o pończoszkach. Alkohol krążący w jej żyłach pozbywał dziewczynę oporów, nawet przed tymi, z najbardziej wstydliwych tematów.
- Pan Scaletta, bo to było tak, że… - Zaczęła, a w złotej główce pojawił się pomysł śmiały i zapewne nie podobny do jej postaci. Czy jednak nie miały się bawić? Odpocząć od magazynowych emocji i rozładować napięcie? Oczywiście, że tak! Alkohol buszujący w jej krwi jedynie zachęcał do drobnego, niewinnego żarciku.
Panna Burroughs wsunęła się na biodra Wren, dłonie lokując po bokach jej klatki piersiowej z figlarnym uśmieszkiem. Subtelnie otarła się o jej ciało w rytm muzyki płynącej z głośników.
- I was love kitty… - Zaczęła, manipulując słowami piosenki. Złote pukle połaskotały łabędzią szyję panny Chang, gdy alchemiczka przysunęła do usta do jej uszka, by słodko w nie zamruczeć. - He said i’m pretty… - Wypowiedziała w rytm muzyki, by przesunąć noskiem po jej szyi i równie słodko zamruczeć do drugiego uszka. Panna Burroughs uniosła się delikatnie, z rozbawieniem wpatrując się w ciemne oczęta. Zakołysała się na jej biodrach. Zmysłowo, subtelnie jak zmysłowa oraz subtelna była piosenka ulatująca z gramofonu. Jednocześnie łapki Frances znalazły się po bokach Wren, wędrując po miękkim boku. - Hold me tight until I purrr… -Wymruczała kolejną część opowiastki, przejeżdżając noskiem po szyi przyjaciółki. Bo tym wieczorze, z pewnością będą przyjaciółkami. Czule przejechała palcami po policzku dziewczyny, zahaczając nimi o jej wargi. - Tied a ribbon in my fur, love kitten lookin’ for love… - Kolejne słowa wypadły z jej ust, gdy z uroczym, wdzięcznym chichotem dziewczę wtuliło się w pannę Chang, przypadkiem muskając ustami jej obojczyk. Różnica wzrostu robiła swoje. - He chase me, chase me… - Kontynuowała, przekręcając się tak, aby pociągnąć biedną Wronkę na siebie. Wątłe ramiona Franki owinęły się mocniej wokół drobnego ciała Azjatki w subtelnym geście. Smukłe palce przejechały po jej lędźwiach. - Round and round we went. - Wyśpiewała kolejne słowa, unosząc się, by ponownie zagórować nad dziewczyną z cichym chichotem. Sukienka panny Burroughs podwinęła się, ujawniając pończoszki wykończone misterną koronką, okalające jej uda. - When he catched me, i didn’t let him go. - Dokończyła opowiastkę ponownie zmysłowo tańcząc na biodrach panny Chang ocierając się o jej ciało. Finalnie nachyliła się i złożyła na jej ustach pocałunek - delikatny, niewinny oraz kobiecy, jak delikatna, niewinna oraz kobieca była sama panna Burroughs. Alchemiczka roześmiała się, odrobinę niechętnie zsuwając się z dziewczęcych bioder.
Szklanka whisky powędrowała do jej ust, jakby umysł Frances przewidywał, iż nie powinna tego wydarzenia pamiętać. Tak więc opróżniła szklankę, by zerknąć w kierunku dziewcząt. Malinowe usteczka wydęły się w wyrazie niezadowolenia, gdy między Wren a Elvirą dochodziło do kolejnego spięcia. Frances zmarszczyła brwi, wstała ztrawy i założyła ręce na piersi, przyglądając się im niczym matka dwóm łobuziakom.
- Elviro Multon i Wren Chang, jeśli chcecie się kłócić róbcie to gdzie indziej. Nie lubię kłótni i nie życzę sobie ich w moim domu. Psujecie mi wieczór swoimi waśniami których nie chcę być świadkiem. - Oznajmiła urażonym tonem głosu. Bądź co bądź, była gospodynią w tym miejscu, naturą gości winno było respektowanie jej zasad. A ona z pewnością miała dość ich zgryźliwości oraz napięć, jakie między nimi powstawały. To był jej świat i obie musiały respektować jego zasady. Na znak swojego protestu, panna Burroughs powróciła na krzesło, dolewając alkoholu do swojej szklanki.
- Jedna noc to za mało, abym mogła zrobić wszystko co bym chciała. Zadbałabym więc, aby zyskać ten przywilej dożywotnio. - Odpowiedziała, ostrożnie zsuwając pantofelki ze stóp. Do swoich badań potrzebowała długich lat, a im mniej przeszkód stałoby na jej drodze, tym więcej byłaby w stanie osiągnąć.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w tańczącej Wren z niemym zachwytem. - Spotkania Klubu Ślimaka, byłam ulubienicą profesora Slughorna. - Odpowiedziała niemal automatycznie, uśmiechając się na wspomnienie długich, alchemicznych rozmów. Frances wstała z miejsca łapiąc za szklankę oraz butelkę by tanecznym, lekko kołyszącym się alkoholem krokiem podejść do Wren. - Ślicznie tańczysz, ale na mnie już czas! - Rzuciła, posyłając jej zniecierpliwione spojrzenie. Musiała iść. Tak, koniecznie i to najszybciej, jak tylko się dało! Nie ruszyła jednak w kierunku domu, lecz przeciwnym. Stawiała pospieszne kroki, jakby w jej głowie rozpoczęło się dziwne odliczanie. Skręciła za jednym z drzew kierując swoje kroki do pomostu. Odstawiła alkohol na podest, zsunęła z siebie materiał sukienki oraz koronkowych fig, pozostając w samych pończoszkach. Delikatny wiatr otulił jasne, nagie ciało a panna Burroughs bez zastanowienia wskoczyła do stawu, niknąc pod taflą wody. Jej towarzyszki mogły usłyszeć głośny plusk.
| Gramofon: Przy zmianie muzyki w tle wykonujemy rzut kością k60. Wylosowany numerek odpowiada utworowi znajdującemu się na playliście. Obecnie gra utwór numer 40 i do niego tańczy Franeczka.
Smukłe palce alchemiczki zacisnęły się na rączce Wren, a kciuk dziewczęcia przejechał po gładkiej skórze w czułym geście. Wiedziała, że dziewczyna nienawykła do podobnych gestów, tę granicę przekroczyły jednak już jakiś czas temu.
- Byłabyś najlepszym mężem pod słońcem. - Stwierdziła głosem pełnym przekonania, a malinowe usta musnęły policzek Azjatki w potwierdzeniu jej słów. Muzyka uległa zmianie, a panna Burroughs poczęła delikatnie bujać się w rytm znajomej melodii. Policzki przy ozdobił rumieniec, a spojrzenie przyćmiło się rozmarzeniem, gdy Elvira wystosowała pytanie dotyczące jej napomknięcia o pończoszkach. Alkohol krążący w jej żyłach pozbywał dziewczynę oporów, nawet przed tymi, z najbardziej wstydliwych tematów.
- Pan Scaletta, bo to było tak, że… - Zaczęła, a w złotej główce pojawił się pomysł śmiały i zapewne nie podobny do jej postaci. Czy jednak nie miały się bawić? Odpocząć od magazynowych emocji i rozładować napięcie? Oczywiście, że tak! Alkohol buszujący w jej krwi jedynie zachęcał do drobnego, niewinnego żarciku.
Panna Burroughs wsunęła się na biodra Wren, dłonie lokując po bokach jej klatki piersiowej z figlarnym uśmieszkiem. Subtelnie otarła się o jej ciało w rytm muzyki płynącej z głośników.
- I was love kitty… - Zaczęła, manipulując słowami piosenki. Złote pukle połaskotały łabędzią szyję panny Chang, gdy alchemiczka przysunęła do usta do jej uszka, by słodko w nie zamruczeć. - He said i’m pretty… - Wypowiedziała w rytm muzyki, by przesunąć noskiem po jej szyi i równie słodko zamruczeć do drugiego uszka. Panna Burroughs uniosła się delikatnie, z rozbawieniem wpatrując się w ciemne oczęta. Zakołysała się na jej biodrach. Zmysłowo, subtelnie jak zmysłowa oraz subtelna była piosenka ulatująca z gramofonu. Jednocześnie łapki Frances znalazły się po bokach Wren, wędrując po miękkim boku. - Hold me tight until I purrr… -Wymruczała kolejną część opowiastki, przejeżdżając noskiem po szyi przyjaciółki. Bo tym wieczorze, z pewnością będą przyjaciółkami. Czule przejechała palcami po policzku dziewczyny, zahaczając nimi o jej wargi. - Tied a ribbon in my fur, love kitten lookin’ for love… - Kolejne słowa wypadły z jej ust, gdy z uroczym, wdzięcznym chichotem dziewczę wtuliło się w pannę Chang, przypadkiem muskając ustami jej obojczyk. Różnica wzrostu robiła swoje. - He chase me, chase me… - Kontynuowała, przekręcając się tak, aby pociągnąć biedną Wronkę na siebie. Wątłe ramiona Franki owinęły się mocniej wokół drobnego ciała Azjatki w subtelnym geście. Smukłe palce przejechały po jej lędźwiach. - Round and round we went. - Wyśpiewała kolejne słowa, unosząc się, by ponownie zagórować nad dziewczyną z cichym chichotem. Sukienka panny Burroughs podwinęła się, ujawniając pończoszki wykończone misterną koronką, okalające jej uda. - When he catched me, i didn’t let him go. - Dokończyła opowiastkę ponownie zmysłowo tańcząc na biodrach panny Chang ocierając się o jej ciało. Finalnie nachyliła się i złożyła na jej ustach pocałunek - delikatny, niewinny oraz kobiecy, jak delikatna, niewinna oraz kobieca była sama panna Burroughs. Alchemiczka roześmiała się, odrobinę niechętnie zsuwając się z dziewczęcych bioder.
Szklanka whisky powędrowała do jej ust, jakby umysł Frances przewidywał, iż nie powinna tego wydarzenia pamiętać. Tak więc opróżniła szklankę, by zerknąć w kierunku dziewcząt. Malinowe usteczka wydęły się w wyrazie niezadowolenia, gdy między Wren a Elvirą dochodziło do kolejnego spięcia. Frances zmarszczyła brwi, wstała ztrawy i założyła ręce na piersi, przyglądając się im niczym matka dwóm łobuziakom.
- Elviro Multon i Wren Chang, jeśli chcecie się kłócić róbcie to gdzie indziej. Nie lubię kłótni i nie życzę sobie ich w moim domu. Psujecie mi wieczór swoimi waśniami których nie chcę być świadkiem. - Oznajmiła urażonym tonem głosu. Bądź co bądź, była gospodynią w tym miejscu, naturą gości winno było respektowanie jej zasad. A ona z pewnością miała dość ich zgryźliwości oraz napięć, jakie między nimi powstawały. To był jej świat i obie musiały respektować jego zasady. Na znak swojego protestu, panna Burroughs powróciła na krzesło, dolewając alkoholu do swojej szklanki.
- Jedna noc to za mało, abym mogła zrobić wszystko co bym chciała. Zadbałabym więc, aby zyskać ten przywilej dożywotnio. - Odpowiedziała, ostrożnie zsuwając pantofelki ze stóp. Do swoich badań potrzebowała długich lat, a im mniej przeszkód stałoby na jej drodze, tym więcej byłaby w stanie osiągnąć.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w tańczącej Wren z niemym zachwytem. - Spotkania Klubu Ślimaka, byłam ulubienicą profesora Slughorna. - Odpowiedziała niemal automatycznie, uśmiechając się na wspomnienie długich, alchemicznych rozmów. Frances wstała z miejsca łapiąc za szklankę oraz butelkę by tanecznym, lekko kołyszącym się alkoholem krokiem podejść do Wren. - Ślicznie tańczysz, ale na mnie już czas! - Rzuciła, posyłając jej zniecierpliwione spojrzenie. Musiała iść. Tak, koniecznie i to najszybciej, jak tylko się dało! Nie ruszyła jednak w kierunku domu, lecz przeciwnym. Stawiała pospieszne kroki, jakby w jej głowie rozpoczęło się dziwne odliczanie. Skręciła za jednym z drzew kierując swoje kroki do pomostu. Odstawiła alkohol na podest, zsunęła z siebie materiał sukienki oraz koronkowych fig, pozostając w samych pończoszkach. Delikatny wiatr otulił jasne, nagie ciało a panna Burroughs bez zastanowienia wskoczyła do stawu, niknąc pod taflą wody. Jej towarzyszki mogły usłyszeć głośny plusk.
| Gramofon: Przy zmianie muzyki w tle wykonujemy rzut kością k60. Wylosowany numerek odpowiada utworowi znajdującemu się na playliście. Obecnie gra utwór numer 40 i do niego tańczy Franeczka.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miała mocną głowę, ale każdy miał granice. Ile już właściwie wypiła tych szklanek? Cztery? Pięć? I do tego żadnego jedzenia, niczego pomiędzy, co dałoby szansę stłumić rozluźniające działanie alkoholu. Nie znała umiaru, zwłaszcza w tak piękny wieczór, po godzinach wzmożonej koncentracji i radzenia sobie z damskimi sporami. Im mniej w jej głowie przewijało się myśli, tym szczęśliwsza była. Rozkoszne buzowanie pod skórą, wilgoć na czerwonych ustach i łagodne migotanie już nie tylko gwiazd, ale rozedrganych na drzewach liści, białej skóry towarzyszek, jej własnych szczupłych dłoni. Elvirze było dobrze. Zdecydowanie zbyt dobrze, by miała potrzebę zastanawiania się nad chorującymi najlepszymi przyjaciółkami i tym, co Wren sądzi o drążeniu tematu rozrostu. Elvira nie czyniła tego ze złośliwości, nawet nie z dziecinnej potrzeby podrażnienia czyichś nerwów; rozmowa o chorobach, ranach, o genetyce, była dla niej na tyle naturalna i instynktowna, że zupełnie nie wzięła pod uwagę, że u zwykłych, nie związanych z medycyną czarownic taki temat może stanowić zapalnik traumy. Może gdyby wypiła mniej, próbowałaby dopytać, dlaczego azjatka reaguje z takim rozdrażnieniem. Dziś jednak sączyła w milczeniu whisky i posyłała jej senne uśmiechy, bardziej rozbawiona niż ciekawa.
Zabawa zresztą miała się dopiero rozpocząć, o czym Elvira przekonała się wkrótce.
Przypadkowe pytanie zaowocowało ciągiem zdarzeń, za którym nie była zdolna w pełni nadążyć. Nie miała najbledszego pojęcia, kim jest Scaletta, mimo wszystko zachęcająco skinęła głową, jakby nie wzbudzało to zaskoczenia. Leżąc na boku, z głową podpartą na dłoni, patrzyła jak Frances porzuca hamulce i ulega przyjemnościom. Elvira nie spodziewała się, że widok ten okaże się dla niej tak pociągający. Nie powinien. Będąc jednak pod wpływem, rozochocona, rozpalona, nie ukrywała żądzy w sposobie, w jaki przeciągała spojrzeniem po giętkim ciele Frances.
Merlinie, jak pasował do niej ten zmysłowy taniec. Ledwo co słyszała słowa piosenki mieszające się z autorską interpretacją, znacznie chętniej skupiała uwagę na gładkich biodrach alchemiczki, tym figlarnym uśmiechu, szklistym oczkom. Nie ingerowała w przedstawienie, czując, że jest ono niejako dla niej, ale nie dało się ukryć, że oddychała szybciej, nogi skrzyżowała subtelnie w kolanach, dając upust płonącemu łaskotaniu.
- A więc tak to było... - szepnęła trochę ochryple, korzystając z okazji i przesuwając opuszkami palców po odsłoniętej pończoszce Frances. - Co za strata.
Przysunęła szklankę do ust i szybko wychyliła wszystko, co jeszcze w niej zostało. Szukała rozproszenia - jej własne ciało, zaróżowione, sztywne, domagało się dotyku, jakiego nie mogła mu dać. Miała zamiar wstać, przejść się po ogrodzie i lepiej poczuć otrzeźwiający wiaterek, Wren miała jednak wobec niej inne plany.
Choć jednak gwałtowny ruch i obcy ciężar na biodrach z początku ją zaskoczyły, zbyt była pijana, by ugryźć się w język, powstrzymać ostry, drapieżny uśmiech, który sam znalazł sobie drogę do jej ust.
- Masz na coś ochotę? - spytała lekko. Wcześniej spodnie Wren zrobiły na niej wrażenie, teraz przeklinała je, ponieważ utrudniały dojście do miękkiej skóry na udach. Przestała dziwić się mężczyznom, że preferowali kiecki. - Nie próbuj kłamać. Zobaczę to w oczach - szepnęła ze spotęgowanym promilami dramatyzmem, przesuwając dłońmi wzdłuż ciała Wren, po kościach miednicy, a potem bez wahania wsuwając palce za pasek spodni i wciskając paznokcie w młode ciało.
Więcej nie zdążyła i nie miała dość refleksu, by uchronić się przed alkoholem, który oślepił ją, zapiekł w spojówki, zadusił. Zakrztusiła się, wyrywając dłonie spod ubrań Wren i ocierając twarz rękoma. Dziewczyna zdążyła zbiec, Elvira natomiast zachwiała się przy próbie szybkiego poderwania na nogi.
- Ty pieprzona...! - wykrztusiła, zaciskając zęby do bólu i próbując wymacać przy boku różdżkę, którą zostawiła przecież na krześle.
Wstała właśnie i odrzuciła lepkie włosy za plecy, ale Frances rozproszyła ją swoją ostrą pretensją. Elvira aż rozchyliła usta z oburzenia. Przecież ona nic nie zrobiła! Miała wobec Wren same dobre zamiary! Najwyraźniej zbyt dobre na jej szczeniacki charakter.
Wiele jeszcze obelg cisnęło jej się na usta, ale przyjęła prośbę Frances i nic nie powiedziała. Na razie. Chwiejnie wspięła się na taras i zamiast dolewać sobie resztkę whisky do szklanki, wychyliła ją prosto z butelki. Nie słuchała już dłużej odpowiedzi dziewcząt, nie mając ochoty ciągnąć gry. Miała w planach coś znacznie ciekawszego, a rozkołysany lekko świat dodawał jej pewności i buty.
Nadal czuła wściekłość, lecz w pewnym momencie zagubiła się i nie miała pewności, czy to jej emocje, czy cudze, czy jest napastnikiem, czy ofiarą. Odnalazła w kieszeni szaty białą różdżkę, ścisnęła drewno w dłoni i przyjrzała się jej zmrużonymi oczyma, myśląc o tych wszystkich chwilach, gdy była na miejscu Wren. Gdy atakowała pod ślepą złością, a potem uciekała, czasem nieskutecznie. Zwykle nieskutecznie. Frances obwieściła dziwną decyzję (jaki czas? gdzie chciała iść? była u siebie w domu!) i na chwilę zostały z Wren same. Elvira podparła się łokciami na barierce tarasu, przyglądając się egzotycznym ruchom, które dla Elviry nie miały najmniejszego znaczenia i sensu, poza tym, że potęgowały wstrząsający nią samą taniec sprzeczności. Jak we mgle, niepewnym krokiem zsunęła się z powrotem na trawę i cicho, boso, zbliżała się do nieświadomej kobiety jak kocica w ciemnościach gotowa do ataku. Tyle pomysłów przychodziło jej do głowy, lecz na żaden nie potrafiła spojrzeć racjonalnie. Chciała dać się ponieść, tak jak gęste powietrze czule niosło jej stopy. Nie była pewna, czy chce się mścić, czy chronić w tej małej tę iskierkę życia.
- Taka jesteś groźna? - szepnęła, gdy była już bardzo blisko, oplatając Wren ramieniem wzdłuż talii i całując w szyję, nie subtelnie, nie przypadkiem, ale namiętnie, przygryzając zębami pulsującą żyłę. - Uważaj, Wreniu, żebyś nie porwała się z miotłą na huragan. - Różdżkę, którą wzięła, ściskała w drugiej ręce, niewidoczną, w ostatniej chwili przytykając ją dziewczynie do pleców. - Ignominia - mruknęła jej prosto do ucha. Zapewne nie zdążyłaby się uchylić, ale to nic. Zaklęcie nie krzywdziło, ale rozluźniało mięśnie, rozpuszczało troski, poprawiało humor. - Chodź.
Nie wiedziała, gdzie poszła Frances, ale wiedziała, że musi ją znaleźć. Alkohol zadziałał na nią jeszcze intensywniej niż na Elvirę, kto wie jaką głupotę mogła zrobić, a to byłaby wtedy częściowo ich wina. Taka była młoda, śliczna, takie miała piękne nogi. Elvira uznała, że to ważne, żeby ją chronić. Brnięcie przez ciemny ogród przypominało błądzenie po jaskiniach, ale istniał trop w postaci dobiegającego nieopodal chichotu i plusku. Woda? - pomyślała Elvira, przykładając palce do lepkiego od zaschniętego alkoholu policzka. Woda będzie w porządku.
I w końcu znalazły Frances, choć uzdrowicielka w pierwszej chwili skupiła się przede wszystkim na leżącej na trawie sukience i figach. Z uśmiechem poszła za przykładem i odrzuciła na bok bieliznę, z nieco większym szacunkiem odkładając też różdżkę. Jasne, długie włosy omiotły nagie piersi, na nogach zaigrała gęsia skórka, gdy powoli weszła do wody. Na początku zanurkowała cała, by oczyścić twarz i raz jeszcze poczuć się świeżo. Potem dopadła do Frances i objęła ją lekko od tyłu, chichocząc przy tym głośno, jak nie ona.
- Musisz wybaczyć... - szepnęła, nie pamiętając już nawet o co alchemiczka się tak zdenerwowała. - Chodź tu, powiem ci coś... - przycisnęła usta do jej małego ucha. - Ja... - przesunęła palcami po miękkim brzuchu - ...nie jestem... - pod wodą oplotła kobietę nogami. - ...dobrym człowiekiem. - I wreszcie zsunęła dłonie niżej, pod taflę. - Kto wie. Może pocałunek księżniczki mnie odmieni?
Zabawa zresztą miała się dopiero rozpocząć, o czym Elvira przekonała się wkrótce.
Przypadkowe pytanie zaowocowało ciągiem zdarzeń, za którym nie była zdolna w pełni nadążyć. Nie miała najbledszego pojęcia, kim jest Scaletta, mimo wszystko zachęcająco skinęła głową, jakby nie wzbudzało to zaskoczenia. Leżąc na boku, z głową podpartą na dłoni, patrzyła jak Frances porzuca hamulce i ulega przyjemnościom. Elvira nie spodziewała się, że widok ten okaże się dla niej tak pociągający. Nie powinien. Będąc jednak pod wpływem, rozochocona, rozpalona, nie ukrywała żądzy w sposobie, w jaki przeciągała spojrzeniem po giętkim ciele Frances.
Merlinie, jak pasował do niej ten zmysłowy taniec. Ledwo co słyszała słowa piosenki mieszające się z autorską interpretacją, znacznie chętniej skupiała uwagę na gładkich biodrach alchemiczki, tym figlarnym uśmiechu, szklistym oczkom. Nie ingerowała w przedstawienie, czując, że jest ono niejako dla niej, ale nie dało się ukryć, że oddychała szybciej, nogi skrzyżowała subtelnie w kolanach, dając upust płonącemu łaskotaniu.
- A więc tak to było... - szepnęła trochę ochryple, korzystając z okazji i przesuwając opuszkami palców po odsłoniętej pończoszce Frances. - Co za strata.
Przysunęła szklankę do ust i szybko wychyliła wszystko, co jeszcze w niej zostało. Szukała rozproszenia - jej własne ciało, zaróżowione, sztywne, domagało się dotyku, jakiego nie mogła mu dać. Miała zamiar wstać, przejść się po ogrodzie i lepiej poczuć otrzeźwiający wiaterek, Wren miała jednak wobec niej inne plany.
Choć jednak gwałtowny ruch i obcy ciężar na biodrach z początku ją zaskoczyły, zbyt była pijana, by ugryźć się w język, powstrzymać ostry, drapieżny uśmiech, który sam znalazł sobie drogę do jej ust.
- Masz na coś ochotę? - spytała lekko. Wcześniej spodnie Wren zrobiły na niej wrażenie, teraz przeklinała je, ponieważ utrudniały dojście do miękkiej skóry na udach. Przestała dziwić się mężczyznom, że preferowali kiecki. - Nie próbuj kłamać. Zobaczę to w oczach - szepnęła ze spotęgowanym promilami dramatyzmem, przesuwając dłońmi wzdłuż ciała Wren, po kościach miednicy, a potem bez wahania wsuwając palce za pasek spodni i wciskając paznokcie w młode ciało.
Więcej nie zdążyła i nie miała dość refleksu, by uchronić się przed alkoholem, który oślepił ją, zapiekł w spojówki, zadusił. Zakrztusiła się, wyrywając dłonie spod ubrań Wren i ocierając twarz rękoma. Dziewczyna zdążyła zbiec, Elvira natomiast zachwiała się przy próbie szybkiego poderwania na nogi.
- Ty pieprzona...! - wykrztusiła, zaciskając zęby do bólu i próbując wymacać przy boku różdżkę, którą zostawiła przecież na krześle.
Wstała właśnie i odrzuciła lepkie włosy za plecy, ale Frances rozproszyła ją swoją ostrą pretensją. Elvira aż rozchyliła usta z oburzenia. Przecież ona nic nie zrobiła! Miała wobec Wren same dobre zamiary! Najwyraźniej zbyt dobre na jej szczeniacki charakter.
Wiele jeszcze obelg cisnęło jej się na usta, ale przyjęła prośbę Frances i nic nie powiedziała. Na razie. Chwiejnie wspięła się na taras i zamiast dolewać sobie resztkę whisky do szklanki, wychyliła ją prosto z butelki. Nie słuchała już dłużej odpowiedzi dziewcząt, nie mając ochoty ciągnąć gry. Miała w planach coś znacznie ciekawszego, a rozkołysany lekko świat dodawał jej pewności i buty.
Nadal czuła wściekłość, lecz w pewnym momencie zagubiła się i nie miała pewności, czy to jej emocje, czy cudze, czy jest napastnikiem, czy ofiarą. Odnalazła w kieszeni szaty białą różdżkę, ścisnęła drewno w dłoni i przyjrzała się jej zmrużonymi oczyma, myśląc o tych wszystkich chwilach, gdy była na miejscu Wren. Gdy atakowała pod ślepą złością, a potem uciekała, czasem nieskutecznie. Zwykle nieskutecznie. Frances obwieściła dziwną decyzję (jaki czas? gdzie chciała iść? była u siebie w domu!) i na chwilę zostały z Wren same. Elvira podparła się łokciami na barierce tarasu, przyglądając się egzotycznym ruchom, które dla Elviry nie miały najmniejszego znaczenia i sensu, poza tym, że potęgowały wstrząsający nią samą taniec sprzeczności. Jak we mgle, niepewnym krokiem zsunęła się z powrotem na trawę i cicho, boso, zbliżała się do nieświadomej kobiety jak kocica w ciemnościach gotowa do ataku. Tyle pomysłów przychodziło jej do głowy, lecz na żaden nie potrafiła spojrzeć racjonalnie. Chciała dać się ponieść, tak jak gęste powietrze czule niosło jej stopy. Nie była pewna, czy chce się mścić, czy chronić w tej małej tę iskierkę życia.
- Taka jesteś groźna? - szepnęła, gdy była już bardzo blisko, oplatając Wren ramieniem wzdłuż talii i całując w szyję, nie subtelnie, nie przypadkiem, ale namiętnie, przygryzając zębami pulsującą żyłę. - Uważaj, Wreniu, żebyś nie porwała się z miotłą na huragan. - Różdżkę, którą wzięła, ściskała w drugiej ręce, niewidoczną, w ostatniej chwili przytykając ją dziewczynie do pleców. - Ignominia - mruknęła jej prosto do ucha. Zapewne nie zdążyłaby się uchylić, ale to nic. Zaklęcie nie krzywdziło, ale rozluźniało mięśnie, rozpuszczało troski, poprawiało humor. - Chodź.
Nie wiedziała, gdzie poszła Frances, ale wiedziała, że musi ją znaleźć. Alkohol zadziałał na nią jeszcze intensywniej niż na Elvirę, kto wie jaką głupotę mogła zrobić, a to byłaby wtedy częściowo ich wina. Taka była młoda, śliczna, takie miała piękne nogi. Elvira uznała, że to ważne, żeby ją chronić. Brnięcie przez ciemny ogród przypominało błądzenie po jaskiniach, ale istniał trop w postaci dobiegającego nieopodal chichotu i plusku. Woda? - pomyślała Elvira, przykładając palce do lepkiego od zaschniętego alkoholu policzka. Woda będzie w porządku.
I w końcu znalazły Frances, choć uzdrowicielka w pierwszej chwili skupiła się przede wszystkim na leżącej na trawie sukience i figach. Z uśmiechem poszła za przykładem i odrzuciła na bok bieliznę, z nieco większym szacunkiem odkładając też różdżkę. Jasne, długie włosy omiotły nagie piersi, na nogach zaigrała gęsia skórka, gdy powoli weszła do wody. Na początku zanurkowała cała, by oczyścić twarz i raz jeszcze poczuć się świeżo. Potem dopadła do Frances i objęła ją lekko od tyłu, chichocząc przy tym głośno, jak nie ona.
- Musisz wybaczyć... - szepnęła, nie pamiętając już nawet o co alchemiczka się tak zdenerwowała. - Chodź tu, powiem ci coś... - przycisnęła usta do jej małego ucha. - Ja... - przesunęła palcami po miękkim brzuchu - ...nie jestem... - pod wodą oplotła kobietę nogami. - ...dobrym człowiekiem. - I wreszcie zsunęła dłonie niżej, pod taflę. - Kto wie. Może pocałunek księżniczki mnie odmieni?
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wszelkie znaki na niebie i ziemi mówiły o tym, że Chang tego wieczora wypiła zdecydowanie najmniej. Ciężar drobnego ciała Frances nie był nieprzyjemny, okazał się jednak zdumieniem, zdumieniem na tyle dogłębnym, że bezwolny rumieniec naznaczył policzki czerwonawą tintą. Czarne oczy wpatrywały się w jej skąpaną w półcieniu twarz, wpatrywały się w figlarny uśmiech wykrzywiający usta alchemiczki, gdy ta jęła roztaczać wokół niej nieprecyzyjną, ale jakże obrazoburczą historię. Piosenka niosła za sobą pewien morał - ale ten tak karykaturalnie nie pasował do jej łagodnej, wstydliwej natury, że wyśpiewywane słowa zamieniały się w absurdalną kakofonię dotyczącą chyba kogoś innego; jakiś Scaletta, jakieś love kitty, ciepły oddech owiewający jej ucho, biodra kołyszące się na biodrach. Pozwoliła dłoniom sięgnąć boków Frances, niby tylko po to, by utrzymać ją w zbyt rozkołysanym pionie, lecz odnalezione tam ciepło okazało się wcale nie być tak nieprzyjemnym, jak mogła się tego spodziewać; Wren odchyliła lekko głowę gdy Burroughs poświęcała niepoprawną uwagę jej szyi, odetchnęła też ciężko, niepewna, czy niebo nad ich głowami nagle zaczęło wirować z samoistnej inicjatywy, czy do głosu dochodziły zbyt śmiałe, pobudzone alkoholem emocje. A potem świat zakręcił się raz jeszcze, gdy nagle silne ręce blondwłosej kobiety pociągnęły ją do zmiany pozycji, zaprosiły na wierzch jej bladego ciała, sprawiły, że tym razem to Azjatka zawisła nad nią, spoglądając w dół spod kurtyny czarnych rzęs. Widoków nie mogła podziwiać jednak zbyt długo. Wirowało już wszystko - pozycja znów uległa zmianie. Pod plecami poczuła tę samą, zbawienną wilgoć pokrytej rosą trawy, pozbawiona zdolności mowy, zbyt rozkojarzona i zdziwiona, by wydusić z siebie cokolwiek sensownego. Czy była to ta sama Frances, którą znała? A jeśli nie, czy była to zmiana na lepsze? Gdzieś na dnie trzeźwej wciąż świadomości tlił się komunikat, że przecież to wszystko wina alkoholu, ale w ostatnim czasie zadziało się tak wiele małych rewolucji... Powieki opadły, gdy na ustach alchemiczka złożyła delikatny, dziewczęcy pocałunek. Był ledwie muśnięciem, słodkim, niewinnym, odwzajemnionym w opóźnionym akcie zrozumienia, a dłoń uniosła się do przyrumienionego policzka Frances, by pogładzić go delikatnie, zanim skądinąd przyjemny ciężar zniknął z jej postaci, wydobywając z płuc przeciągłe, rozleniwione westchnienie.
- Szalone, obie jesteście szalone - mruknęła w pewnym rozczuleniu, kręcąc przy tym głową - lekko, w niedowierzaniu, niepewna, czy to ognista whisky tak mąciła zmysły, czy Frances rzeczywiście przeistoczyła się w motyla wypełzającego z utkanego latami kokonu. Zweryfikuje to nadejście słońca. Ale później, nie teraz, nie w momencie gdy w podobny do Burroughs sposób pakowała się na Elvirę, zakleszczając ją między smukłymi udami i przyciskając do ziemi, bez zbędnej delikatności, bez łagodności w każdym geście oferowanej wcześniej alchemiczce. Z nią mogła postępować inaczej - brutalniej, coś odzywało się we wnętrzu gorącym głodem, wzniecało przyjemność za każdym zagraniem na jej nerwach. A to nie było wyczynem trudnym do osiągnięcia. Pełen premedytacji, kapryśny uśmiech zamajaczył na jej ustach kiedy paznokcie wsunęły się za krawędź spodni i wbiły w skórę; jeśli planowała odnaleźć na twarzy grymas bólu - przeliczyła się. Gdzieś w czarnych tęczówkach błysnęło za to zadowolenie.
- Chciałabyś - parsknęła kokieteryjnie; chciałabyś, bym miała na coś ochotę, chciałabyś dostrzec we mnie kłamstwo. Na pewnym etapie życia ono scalało się z mięśniami, stawało się naturalne, niewymuszone, w spojrzeniu niewprawionego oka niezdradzone niemądrym gestem czy słowem. Elvira mogła próbować doszukiwać się fałszu, ale i sama Wren nie miała na jego oferowanie dziś ochoty; alkohol redukował enigmę do zwyczajnej prostoty, a dzięki niemu z tak ogromnym rozbawieniem rozlała zawartość swojej szklanki na twarzy uzdrowicielki tylko po to, by szybko czmychnąć z jej ciała i wysłuchać prędko nadchodzącej reprymendy od wzburzonej gospodyni. Przecież nic złego nie zrobiła, to tylko niewinna prowokacja, nic złego; czarownica ułożyła dłonie na biodrach i wypchnęła je lekko do przodu, głowę odchylając do tyłu, lekko też do boku, ni to wyzywająco, ni lekceważąco - ale na pewno buntowniczo.
- To żadne waśnie. Bawimy się - sprostowała tonem do przesady aż niewinnym, swobodnym, bo przecież ten wyraz złości ściągający mimikę Elviry na pewno był częścią większego planu. Idealnie wykutego przedstawienia, oddania realnych emocji, które towarzyszyć mogłyby ludziom małym, zwyczajnym, ale nie im. Ty pieprzona, zawołała, ale nie dokończyła, tchórz. Wren parsknęła ponownie, szeroki, niewymuszony uśmiech odsłonił białe zęby, wszystko to poprawiało humor. Wprawiało ją w stan przyjemnego otępienia, podobnie jak wciąż ciepły alkohol osiadający w żołądku; tańczyła dla księżyca, tańczyła do niepasującej do jej pląsów melodii, niebawem odkrywając, że buzujący w niej gorąc w rzeczywistości miał swe źródło zupełnie gdzie indziej. Rozchylone powieki zarejestrowały otulającą jej talię rękę, dłoń lepką od pozostałości startego z twarzy alkoholu. Głowę odchyliła machinalnie, oferując szyję jej ustom, zębom, głodnemu oddechowi, wydała z siebie cichy, ekstatyczny pomruk na każde ugryzienie. - Ty jesteś tym huraganem? - podjęła, zanim Multon ujawniła obecność dzierżonej w wolnej dłoni różdżki z białego drewna. - Słaby masz powiew, polecę gdzie tylko chcę - na tej miotle, choć nie miała jej przy sobie. A potem jej umysł ogarnął już tylko spokój. Przyjemne, radosne rozkojarzenie; mięśnie rozluźniły każdy splot, w ostatniej chwili sięgnęła jeszcze po porzuconą przez Frances poduszkę i wzięła ją ze sobą, grzecznie podążając za Elvirą. Bo czemu miałaby tego nie robić? Była piękna, była uprzejma, koleżeńska, a jej dotyk był tak idealnie ciepły - tak samo zresztą Burroughs, która nagle znikła pośród toni okolicznego stawu. Czy zawsze tu się znajdował? Wren nie pamiętała, by widziała go kiedykolwiek wcześniej, ale to nie miało teraz znaczenia. Tak samo jak nurkowanie w stanie nietrzeźwości; nic jej nie będzie, Frances była dużą dziewczynką, a do towarzystwa niebawem dołączyła i Multon, odnajdując ją w chłodnych objęciach wodnego oczka. Sama zajęła miejsce na ziemi. Rozleniwiona niczym senny matagot, ułożona na dużej, puchatej poduszce, na boku, z głową spoczywającą na luźno splecionych rękach, obserwująca poczynania tych dwóch uroczych kobiet. Nie miała ochoty się kąpać, pewnie były tam węgorze. Właściwie to chciała tylko spać - bo było jej tu ciepło, dobrze i przyjemnie.
- Szalone, obie jesteście szalone - mruknęła w pewnym rozczuleniu, kręcąc przy tym głową - lekko, w niedowierzaniu, niepewna, czy to ognista whisky tak mąciła zmysły, czy Frances rzeczywiście przeistoczyła się w motyla wypełzającego z utkanego latami kokonu. Zweryfikuje to nadejście słońca. Ale później, nie teraz, nie w momencie gdy w podobny do Burroughs sposób pakowała się na Elvirę, zakleszczając ją między smukłymi udami i przyciskając do ziemi, bez zbędnej delikatności, bez łagodności w każdym geście oferowanej wcześniej alchemiczce. Z nią mogła postępować inaczej - brutalniej, coś odzywało się we wnętrzu gorącym głodem, wzniecało przyjemność za każdym zagraniem na jej nerwach. A to nie było wyczynem trudnym do osiągnięcia. Pełen premedytacji, kapryśny uśmiech zamajaczył na jej ustach kiedy paznokcie wsunęły się za krawędź spodni i wbiły w skórę; jeśli planowała odnaleźć na twarzy grymas bólu - przeliczyła się. Gdzieś w czarnych tęczówkach błysnęło za to zadowolenie.
- Chciałabyś - parsknęła kokieteryjnie; chciałabyś, bym miała na coś ochotę, chciałabyś dostrzec we mnie kłamstwo. Na pewnym etapie życia ono scalało się z mięśniami, stawało się naturalne, niewymuszone, w spojrzeniu niewprawionego oka niezdradzone niemądrym gestem czy słowem. Elvira mogła próbować doszukiwać się fałszu, ale i sama Wren nie miała na jego oferowanie dziś ochoty; alkohol redukował enigmę do zwyczajnej prostoty, a dzięki niemu z tak ogromnym rozbawieniem rozlała zawartość swojej szklanki na twarzy uzdrowicielki tylko po to, by szybko czmychnąć z jej ciała i wysłuchać prędko nadchodzącej reprymendy od wzburzonej gospodyni. Przecież nic złego nie zrobiła, to tylko niewinna prowokacja, nic złego; czarownica ułożyła dłonie na biodrach i wypchnęła je lekko do przodu, głowę odchylając do tyłu, lekko też do boku, ni to wyzywająco, ni lekceważąco - ale na pewno buntowniczo.
- To żadne waśnie. Bawimy się - sprostowała tonem do przesady aż niewinnym, swobodnym, bo przecież ten wyraz złości ściągający mimikę Elviry na pewno był częścią większego planu. Idealnie wykutego przedstawienia, oddania realnych emocji, które towarzyszyć mogłyby ludziom małym, zwyczajnym, ale nie im. Ty pieprzona, zawołała, ale nie dokończyła, tchórz. Wren parsknęła ponownie, szeroki, niewymuszony uśmiech odsłonił białe zęby, wszystko to poprawiało humor. Wprawiało ją w stan przyjemnego otępienia, podobnie jak wciąż ciepły alkohol osiadający w żołądku; tańczyła dla księżyca, tańczyła do niepasującej do jej pląsów melodii, niebawem odkrywając, że buzujący w niej gorąc w rzeczywistości miał swe źródło zupełnie gdzie indziej. Rozchylone powieki zarejestrowały otulającą jej talię rękę, dłoń lepką od pozostałości startego z twarzy alkoholu. Głowę odchyliła machinalnie, oferując szyję jej ustom, zębom, głodnemu oddechowi, wydała z siebie cichy, ekstatyczny pomruk na każde ugryzienie. - Ty jesteś tym huraganem? - podjęła, zanim Multon ujawniła obecność dzierżonej w wolnej dłoni różdżki z białego drewna. - Słaby masz powiew, polecę gdzie tylko chcę - na tej miotle, choć nie miała jej przy sobie. A potem jej umysł ogarnął już tylko spokój. Przyjemne, radosne rozkojarzenie; mięśnie rozluźniły każdy splot, w ostatniej chwili sięgnęła jeszcze po porzuconą przez Frances poduszkę i wzięła ją ze sobą, grzecznie podążając za Elvirą. Bo czemu miałaby tego nie robić? Była piękna, była uprzejma, koleżeńska, a jej dotyk był tak idealnie ciepły - tak samo zresztą Burroughs, która nagle znikła pośród toni okolicznego stawu. Czy zawsze tu się znajdował? Wren nie pamiętała, by widziała go kiedykolwiek wcześniej, ale to nie miało teraz znaczenia. Tak samo jak nurkowanie w stanie nietrzeźwości; nic jej nie będzie, Frances była dużą dziewczynką, a do towarzystwa niebawem dołączyła i Multon, odnajdując ją w chłodnych objęciach wodnego oczka. Sama zajęła miejsce na ziemi. Rozleniwiona niczym senny matagot, ułożona na dużej, puchatej poduszce, na boku, z głową spoczywającą na luźno splecionych rękach, obserwująca poczynania tych dwóch uroczych kobiet. Nie miała ochoty się kąpać, pewnie były tam węgorze. Właściwie to chciała tylko spać - bo było jej tu ciepło, dobrze i przyjemnie.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nieśmiałość rozpłynęła się wraz z alkoholem, przejmującym panowanie nad eterycznym dziewczęciem. Mocno ściągnięte wodze puściły, pozwalając rozchichotanemu dziewczęciu na swobodę, jakiej nie zwykła doświadczać. I zapewne następnego ranka przyjdzie jej uświadomić sobie, jak bardzo niewskazanym dla niej było spożycie tak dużych ilości alkoholu. Podług niewielkiego psikusa, na jaki wpadła nie miało to większego znaczenia. Przednio bawiła się zmieniając tekst piosenki, tańcząc na miękkim, pięknym ciele panny Chang oglądając rumieniec, jaki pojawił się ja jej twarzy. Dotyk Azjatki był przyjemny, czarne spojrzenie błyszczało, a panna Burroughs z przyjemnością przyjęła odwzajemnionego całusa, delikatnie wtulając twarz w niewielką dłoń. Nie zwykła do bliskości ani czułych gestów, a alkohol sprawiał, jakby odczuwała je ze zdwojoną siłą. Delikatny rumieniec przyozdobił jej twarz, gdy palce Elviry przejechały po koronce jej pończoch. Do dotyku uzdrowicielki, panna Burroughs nie miała jeszcze okazji się przyzwyczaić.
Uśmiechnęła się jedynie niewinnie, gdy panna Chang zarzuciła jej szaleństwo. I zapewne byłoby w tym ziarno prawdy; kobieta która chciała powiązać swoje życie z alchemią oraz karierą naukową w tymże kierunku musiała posiadać w sobie odrobinę szaleństwa. Chwilę później zrobiło się już odrobinę mniej przyjemnie, wyraziła swoje niezadowolenie, dziewczęta jednak zdawały się mieć inne podejście do tych spraw.
- Ale mnie to nie bawi. - Odpowiedziała odrobinę chłodno, ukazując swoje niezadowolenie. Bo czy wszystkie nie powinny uznać tego za zabawne? Ona czuła się co najmniej nieprzyjemnie, gdy między jej towarzyszkami dochodziło do podobnych sporów. Nie chciała przebywać w podobnej atmosferze, w bystrym umyśle pojawił się więc pomysł niemal idealny. Po krótkim wyjaśnieniu ruszyła więc w kierunku pomostu, gdzie odrzuciła zbędne ubrania, po za koronkowymi pończoszkami na równie koronkowym pasie. Zanurzyła się pod przyjemnie chłodną wodą.
Przez dłuższą chwilę nie wynurzała się ponad powierzchnię, przepływając pod wodą kilka metrów w jedną oraz drugą stronę. A gdy się wynurzyła, sięgnęła dłonią do swojej szklanki stojącej na pomoście, upijając kilka, kolejnych łyków gorzkiego alkoholu.
Wieczór był piękny, ciepły a niebo pstrzone było jasnymi, błyszczącymi gwiazdami. Alchemiczka ułożyła się na plecach; delikatnie, pozwalając wodzie unosić ją na jej powierzchni, szaroniebieskim spojrzeniem obserwując zdobiące niebo gwiazdy. Mogłaby tu pozostać do rana. Z nagim ciałem obmywanym przez wody stawu, zapatrzona w odległe punkty i pewna, że towarzyszki zajęte swoimi sporami nie pofatygują się, aby ją odnaleźć. Zaskoczeniem był dla niej dźwięk kroków, błądzących po jej ogrodzie. Ostrożnie stanęła na dnie sadzawki w jej płytszym miejscu, nie zwykła do nagości, zwłaszcza w towarzystwie innych osób. Woda skrywała jasne nogi, sięgając do wysokości jej bioder, a sama panna Burroughs zasłoniła dłońmi blade piersi.
- Przyszłyście? - Zdziwienie pojawiło się w jej głosie, gdy zerknęła przez ramię. Świat zaczynał przyjemnie wirować za sprawą alkoholu znajdującego się w jej żyłach, a panna Burroughs wchodziła w ten, najmocniejszy etap silnego upojenia alkoholowego.
Drgnęła, gdy poczuła wokół siebie delikatne ramiona, a do uszu dotarł przyjemny chichot. W swej niewinności oparła plecy o klatkę piersiową uzdrowicielki, nadal skrywając części swojego ciała dłońmi. Przyjemny dreszcz przetoczył się przez jej ciało, gdy dłoń Elviry sunęła po jej brzuchu. Tak nie powinno być, doskonale o tym wiedziała, alkohol jednak przysłaniał procesy myślowe. Gdyby nie on, pewnie już dawno wyskoczyłaby z sadzawki wypraszając nachalnych gości z domu, teraz jednak… Przyjemny płomień rozlał się po jej podbrzuszu. Płomień, którego do tej pory zwykła doświadczyć jedynie raz. - Tak się nie godzi... - Wymamrotała, lecz długie nogi owinięte wokół jej ciała nie pozwoliłby jej się odsunąć. Ciało alchemiczki samo wygięło się, gdy dłoń uzdrowicielki powędrowała pod taflę wody, wydobywając ciche westchnienie z jej ust. Ciekawość oraz zgubne procenty sprawiły, że poddała się temu uczuciu; pierwotnemu, niemal prymitywnemu pragnieniu przyjemności.
- Daleko mi do księżniczki… - Odpowiedziała, układając swoją głowę na ramieniu Elviry. Delikatnie ułożyła dłonie na rękach panny Multon, odkrywając to, co do tej pory skrywała. - Ale mogę być Twoją Boginią, Elviro… - Dźwięczny chichot uleciał z jej ust. Zawahała się przez jedną chwilę, w upojeniu alkoholowym nie będąc w stanie złożyć myśli w jedno. Ciało mówiło jedno, umysł coraz ciszej mówił drugie, by w końcu zamilknąć i oddać stery procentom. Alkohol uderzył ze zdwojoną siłą, odbierając resztki świadomości. Ostrożnie, nieśmiało przesunęła jedną dłoń uzdrowicielki w górę, na swoją klatkę piersiową, drugą przesuwając w dół, głębiej pod taflę wody. - Wielb mnie. Czcij, jakby od tego zależało całe Twoje jestestwo. Wtedy Cię odmienię. - Odpowiedziała enigmatycznie, zachęcając ją do zaspokojenia płomienia, który trawił wnętrze. Westchnienie zadowolenia wyrwało się z jej ust, gdy kobieta zrozumiała, o co jej chodzi. Dłonie alchemiczki z dziecięcym zaciekawieniem powędrowały w kierunku ciała Elviry. Nieśmiało, subtelnie wodziła palcami wpierw po jasnej szyi, później zjechała na obojczyki, by finalnie odrobinę niepewnie zacząć głaskać jasną pierś, z każdym ruchem nabierając pewności. Z zaciekawieniem obserwowała jej reakcje. Nigdy wcześniej nie dotykała kobiety, tak samo jak nigdy kobieta nie dotykała jej. Nowe doznanie przysłonięte było smugą mocnego alkoholu, który zawładnął jej umysłem. Smugą której zapewne nie będzie w stanie rozwiać nawet rankiem, gdy alkoholowe doznania znikną z jej pamięci. Mięśnie wątłego ciała napięły się, a Frances nieśmiało rozpoczęła wędrówkę palcami po udzie uzdrowicielki, zatrzymując się na jej pośladkach. Przycisnęła jej ciało mocniej do siebie, jednocześnie składając na jej ustach pocałunek. Zmysłowy, słodki oraz kobiecy, oddający istotę jej osoby; długi, przerywany cichymi westchnięciami, jakie ulatywały z jej ust. I zapewne przytępiona alkoholem pozwoliłaby, aby płomień je strawił, gdyby szaroniebieskie tęczówki nie napotkały siedzącej na brzegu Wren.
- Nie sądzisz, że jest jej przykro samej? - Odezwała się eterycznym pół szeptem naznaczonym troską, wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w oczy panny Multon. Ostrożnie przejechała noskiem po jej szyi, by zatrzymać się ustami przy jej uchu. - Mam pomysł. Ja zrobię tak… - Tu przesunęła dłoń na pierś dziewczyny, drażniąc ją palcami. - A Ty, zrobisz tak… - Dłoń alchemiczki zsunęła się w dół po ciele towarzyszki, niknąć pod taflą wody, na chwilkę bądź dwie. - Nie powinnyśmy być samolubne, chodź. - W zamroczonym alkoholem umyśle, pomysł zdawał się być całkiem rozsądny; nie chciała pomijać znanej dłużej Wren. To z nią doznawała naukowych przygód i za nic nie chciałaby, aby ta poczuła się niedoceniania bądź pomijana. A przecież była taka cudna!
Niewinnie splotła palce z palcami Elviry, by ruszyć w kierunku panny Chang, niczym dwie nimfy wyłaniające się ze strumienia. Frances ułożyła się delikatnie po lewej stronie Azjatki, kątem oka upewniając się, że Elvira zajęła miejsce z drugiej strony. W czułym geście odgarnęła czarne pasmo z jej twarzy. - Smutno mi bez Ciebie. - Wypowiedziała eterycznie, z wyraźnym smutkiem w głosie. Nieśmiało przysunęła się do dziewczyny i złożyła na jej ustach długi, zmysłowy pocałunek. Jednocześnie ułożyła dłoń panny Chang na swoim obojczyku, samej wsuwając smukłe palce pod jej bluzkę, powoli przesuwając po jej ciele, by dojść do sedna swojego działania. I jeśli Elvira nie pozostanie bierna, Wren nie powinna odmówić im wspólnego spędzenia czasu.
Uśmiechnęła się jedynie niewinnie, gdy panna Chang zarzuciła jej szaleństwo. I zapewne byłoby w tym ziarno prawdy; kobieta która chciała powiązać swoje życie z alchemią oraz karierą naukową w tymże kierunku musiała posiadać w sobie odrobinę szaleństwa. Chwilę później zrobiło się już odrobinę mniej przyjemnie, wyraziła swoje niezadowolenie, dziewczęta jednak zdawały się mieć inne podejście do tych spraw.
- Ale mnie to nie bawi. - Odpowiedziała odrobinę chłodno, ukazując swoje niezadowolenie. Bo czy wszystkie nie powinny uznać tego za zabawne? Ona czuła się co najmniej nieprzyjemnie, gdy między jej towarzyszkami dochodziło do podobnych sporów. Nie chciała przebywać w podobnej atmosferze, w bystrym umyśle pojawił się więc pomysł niemal idealny. Po krótkim wyjaśnieniu ruszyła więc w kierunku pomostu, gdzie odrzuciła zbędne ubrania, po za koronkowymi pończoszkami na równie koronkowym pasie. Zanurzyła się pod przyjemnie chłodną wodą.
Przez dłuższą chwilę nie wynurzała się ponad powierzchnię, przepływając pod wodą kilka metrów w jedną oraz drugą stronę. A gdy się wynurzyła, sięgnęła dłonią do swojej szklanki stojącej na pomoście, upijając kilka, kolejnych łyków gorzkiego alkoholu.
Wieczór był piękny, ciepły a niebo pstrzone było jasnymi, błyszczącymi gwiazdami. Alchemiczka ułożyła się na plecach; delikatnie, pozwalając wodzie unosić ją na jej powierzchni, szaroniebieskim spojrzeniem obserwując zdobiące niebo gwiazdy. Mogłaby tu pozostać do rana. Z nagim ciałem obmywanym przez wody stawu, zapatrzona w odległe punkty i pewna, że towarzyszki zajęte swoimi sporami nie pofatygują się, aby ją odnaleźć. Zaskoczeniem był dla niej dźwięk kroków, błądzących po jej ogrodzie. Ostrożnie stanęła na dnie sadzawki w jej płytszym miejscu, nie zwykła do nagości, zwłaszcza w towarzystwie innych osób. Woda skrywała jasne nogi, sięgając do wysokości jej bioder, a sama panna Burroughs zasłoniła dłońmi blade piersi.
- Przyszłyście? - Zdziwienie pojawiło się w jej głosie, gdy zerknęła przez ramię. Świat zaczynał przyjemnie wirować za sprawą alkoholu znajdującego się w jej żyłach, a panna Burroughs wchodziła w ten, najmocniejszy etap silnego upojenia alkoholowego.
Drgnęła, gdy poczuła wokół siebie delikatne ramiona, a do uszu dotarł przyjemny chichot. W swej niewinności oparła plecy o klatkę piersiową uzdrowicielki, nadal skrywając części swojego ciała dłońmi. Przyjemny dreszcz przetoczył się przez jej ciało, gdy dłoń Elviry sunęła po jej brzuchu. Tak nie powinno być, doskonale o tym wiedziała, alkohol jednak przysłaniał procesy myślowe. Gdyby nie on, pewnie już dawno wyskoczyłaby z sadzawki wypraszając nachalnych gości z domu, teraz jednak… Przyjemny płomień rozlał się po jej podbrzuszu. Płomień, którego do tej pory zwykła doświadczyć jedynie raz. - Tak się nie godzi... - Wymamrotała, lecz długie nogi owinięte wokół jej ciała nie pozwoliłby jej się odsunąć. Ciało alchemiczki samo wygięło się, gdy dłoń uzdrowicielki powędrowała pod taflę wody, wydobywając ciche westchnienie z jej ust. Ciekawość oraz zgubne procenty sprawiły, że poddała się temu uczuciu; pierwotnemu, niemal prymitywnemu pragnieniu przyjemności.
- Daleko mi do księżniczki… - Odpowiedziała, układając swoją głowę na ramieniu Elviry. Delikatnie ułożyła dłonie na rękach panny Multon, odkrywając to, co do tej pory skrywała. - Ale mogę być Twoją Boginią, Elviro… - Dźwięczny chichot uleciał z jej ust. Zawahała się przez jedną chwilę, w upojeniu alkoholowym nie będąc w stanie złożyć myśli w jedno. Ciało mówiło jedno, umysł coraz ciszej mówił drugie, by w końcu zamilknąć i oddać stery procentom. Alkohol uderzył ze zdwojoną siłą, odbierając resztki świadomości. Ostrożnie, nieśmiało przesunęła jedną dłoń uzdrowicielki w górę, na swoją klatkę piersiową, drugą przesuwając w dół, głębiej pod taflę wody. - Wielb mnie. Czcij, jakby od tego zależało całe Twoje jestestwo. Wtedy Cię odmienię. - Odpowiedziała enigmatycznie, zachęcając ją do zaspokojenia płomienia, który trawił wnętrze. Westchnienie zadowolenia wyrwało się z jej ust, gdy kobieta zrozumiała, o co jej chodzi. Dłonie alchemiczki z dziecięcym zaciekawieniem powędrowały w kierunku ciała Elviry. Nieśmiało, subtelnie wodziła palcami wpierw po jasnej szyi, później zjechała na obojczyki, by finalnie odrobinę niepewnie zacząć głaskać jasną pierś, z każdym ruchem nabierając pewności. Z zaciekawieniem obserwowała jej reakcje. Nigdy wcześniej nie dotykała kobiety, tak samo jak nigdy kobieta nie dotykała jej. Nowe doznanie przysłonięte było smugą mocnego alkoholu, który zawładnął jej umysłem. Smugą której zapewne nie będzie w stanie rozwiać nawet rankiem, gdy alkoholowe doznania znikną z jej pamięci. Mięśnie wątłego ciała napięły się, a Frances nieśmiało rozpoczęła wędrówkę palcami po udzie uzdrowicielki, zatrzymując się na jej pośladkach. Przycisnęła jej ciało mocniej do siebie, jednocześnie składając na jej ustach pocałunek. Zmysłowy, słodki oraz kobiecy, oddający istotę jej osoby; długi, przerywany cichymi westchnięciami, jakie ulatywały z jej ust. I zapewne przytępiona alkoholem pozwoliłaby, aby płomień je strawił, gdyby szaroniebieskie tęczówki nie napotkały siedzącej na brzegu Wren.
- Nie sądzisz, że jest jej przykro samej? - Odezwała się eterycznym pół szeptem naznaczonym troską, wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w oczy panny Multon. Ostrożnie przejechała noskiem po jej szyi, by zatrzymać się ustami przy jej uchu. - Mam pomysł. Ja zrobię tak… - Tu przesunęła dłoń na pierś dziewczyny, drażniąc ją palcami. - A Ty, zrobisz tak… - Dłoń alchemiczki zsunęła się w dół po ciele towarzyszki, niknąć pod taflą wody, na chwilkę bądź dwie. - Nie powinnyśmy być samolubne, chodź. - W zamroczonym alkoholem umyśle, pomysł zdawał się być całkiem rozsądny; nie chciała pomijać znanej dłużej Wren. To z nią doznawała naukowych przygód i za nic nie chciałaby, aby ta poczuła się niedoceniania bądź pomijana. A przecież była taka cudna!
Niewinnie splotła palce z palcami Elviry, by ruszyć w kierunku panny Chang, niczym dwie nimfy wyłaniające się ze strumienia. Frances ułożyła się delikatnie po lewej stronie Azjatki, kątem oka upewniając się, że Elvira zajęła miejsce z drugiej strony. W czułym geście odgarnęła czarne pasmo z jej twarzy. - Smutno mi bez Ciebie. - Wypowiedziała eterycznie, z wyraźnym smutkiem w głosie. Nieśmiało przysunęła się do dziewczyny i złożyła na jej ustach długi, zmysłowy pocałunek. Jednocześnie ułożyła dłoń panny Chang na swoim obojczyku, samej wsuwając smukłe palce pod jej bluzkę, powoli przesuwając po jej ciele, by dojść do sedna swojego działania. I jeśli Elvira nie pozostanie bierna, Wren nie powinna odmówić im wspólnego spędzenia czasu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Polecę, gdzie tylko chcę. Odważne słowa wybrzmiały w powietrzu niczym przysięga, a potem rozmyły się, zniknęły, ustępując miejsca miękkiemu chichotowi Elviry. Takie pozbawione ostrożności dźwięki wyrywały się z ust uzdrowicielki tylko, gdy była bardzo pijana lub kiedy świat pod jej palcami układał się dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. A Wren już należała do niej, mrucząc cicho, jak przystało na pieszczoną pańską kotkę. To nie huragan ją porwał, lecz lekki powiew, którego subtelnemu dotykowi nie była w stanie się oprzeć. Elvira powiodła dziewczynę za sobą na niewidzialnej smyczy, a potem zostawiła na brzegu, przesuwając skupienie na elektryzująco chłodną wodę, otulającą nagie ciała.
Nie byłaby zresztą w stanie zwracać uwagi na dwie rzeczy równocześnie, za długo już piła, żeby poszczycić się taką podzielnością. Przylgnięcie do ciepłego ciała Frances wystarczało, oplotła ją ramionami mocno, rozgrzewając ścierpniętą skórę. Pod wodą wszystko było delikatniejsze; muśnięcia kostek między udami, dotyk, pocałunki, nawet słowa.
- Tak myślisz? - szepnęła z nutą ironii, przesuwając ustami wzdłuż szyi dziewczyny, od obojczyka do ucha. - Dobrze, niech tak będzie - uznała, nie dlatego, że w rzeczywistości odpowiadała jej wizja czczenia kogokolwiek, lecz dla grzesznej przyjemności, w którą wsiąknęła i której nie była już sobie dłużej w stanie odmówić. Pozwoliła Frances poprowadzić ręce w miejsca, w jakie nawet jako uzdrowiciel nie zwykła kobiet dotykać, a potem sama przejęła stery i przycisnęła ją do siebie mocno, przygryzając delikatnie w ramię. Ugryzienie było odczuwalne, ale niebolesne. Pewnie zostawi ślad.
- Odmień mnie - szepnęła alchemiczce do ucha, drżąc z podniecenia; bardziej niż samo intymne zbliżenie, pociągało ją idące za nim taboo. W świetle księżyca odbijającym się na kropelkach wody znaczących skórę, Frances jawiła jej się jako prawdziwy zakazany owoc, po który chciała sięgnąć egoistycznie; aby przekonać się, ile prawdy jest w tym, że powinien smakować słodko.
Z tego powodu nie zaprotestowała, nawet się nie zawahała, gdy dziewczyna również sięgnęła do jej ciała. Luźno objęła ją w talii i patrzyła na nią spod długich rzęs, wyzywająco, przygryzając spuchniętą wargę i zachęcająco odchylając głowę. Z jej ust raz po raz wyrywały się westchnienia, których nie próbowała powstrzymywać. Bo i po co? Kto mógłby im przerwać? Kto mógłby powiedzieć, że czynią źle? Jakiś mężczyzna? Jakiś ojciec? Nauczyciel? Akurat.
- Nie bój się. Jesteś doskonała - powiedziała z niewielkim uśmiechem, przyjmując słodki pocałunek. Kobiety całowały zupełnie inaczej, a Frances ze swoją zmysłową łagodnością wzbudzała w Elvirze pragnienie dominacji; pozwoliła się prowadzić jedynie przez moment, a potem złapała dwoma palcami za jej drobną brodę, przechyliła tak jak lubi i pogłębiła pieszczotę, nie dając młodej dziewczynie chwili wytchnienia. - Dotykaj mnie jeszcze.
Nie marnowała czasu na więcej niż kilka urywkowych zdań tu i tam, poświęcając się w pełni doznaniom, przynajmniej dopóki Frances nie zwróciła uwagi na pozostawioną na brzegu Wren. Azjatka leżała z bezładnością, która Elvirę równie rozdrażniła, co zaskoczyła - jakby mimo lat praktyki zapomniała, jak silny jest efekt zastosowanego zaklęcia. Z początku chciała zaprotestować, marudnie odmówić utraty ciepła, jakie przynosiła bliskość Frances, ale whisky podszepnęła jej do ucha pomysł na zabawę jeszcze bardziej bezwstydną. Skoro już miała się poddać, łamać wszelkie zasady, równie dobrze mogła spełnić wszystkie pragnienia za jednym razem. Kto wie, kiedy nadarzy się kolejna okazja?
- Tak zróbmy - szepnęła ciężko, wyprężając się mimowolnie, gdy małe ręce Frances zawędrowały pod taflę. - Merlinie, Frances, gdzie ty byłaśśś całe moje życie? - Splotły dłonie, wychodząc ze stawu powoli, ociekając wodą, jak nimfy, choć ich kroki więcej miały w sobie alkoholowej niezgrabności i drapieżnej żądzy niż czaru. Tak przynajmniej uznała Elvira, opadając na kolana obok Wren i ledwo co utrzymując równowagę.
- A ja to po prostu chcę cię zerżnąć - powiedziała uzdrowicielka wkrótce po Frances, bez skrupułów i na kilka sekund niszcząc eteryczną atmosferę niewyparzonym językiem; prędko jednak nadrobiła, uśmiechając się niewinnie i delikatnie wsuwając palce do spodni Wren, aby zsunąć je nisko za kolana. - No już, cicho. Z nami będzie ci dobrze - Otumanioną czarami dziewczynę łatwiej było udobruchać, zwłaszcza, że Elvira nie zwlekała, pochylając się i przesuwając ustami po jej bladym brzuchu.
Potem były westchnienia i chichoty i niespodziewane pocałunki, przeplatane szelestem drzew, szumiącą w uszach krwią. Ilekolwiek z tego zapamięta, była pewna, że nie będzie mieć niczego do żałowania.
Nie byłaby zresztą w stanie zwracać uwagi na dwie rzeczy równocześnie, za długo już piła, żeby poszczycić się taką podzielnością. Przylgnięcie do ciepłego ciała Frances wystarczało, oplotła ją ramionami mocno, rozgrzewając ścierpniętą skórę. Pod wodą wszystko było delikatniejsze; muśnięcia kostek między udami, dotyk, pocałunki, nawet słowa.
- Tak myślisz? - szepnęła z nutą ironii, przesuwając ustami wzdłuż szyi dziewczyny, od obojczyka do ucha. - Dobrze, niech tak będzie - uznała, nie dlatego, że w rzeczywistości odpowiadała jej wizja czczenia kogokolwiek, lecz dla grzesznej przyjemności, w którą wsiąknęła i której nie była już sobie dłużej w stanie odmówić. Pozwoliła Frances poprowadzić ręce w miejsca, w jakie nawet jako uzdrowiciel nie zwykła kobiet dotykać, a potem sama przejęła stery i przycisnęła ją do siebie mocno, przygryzając delikatnie w ramię. Ugryzienie było odczuwalne, ale niebolesne. Pewnie zostawi ślad.
- Odmień mnie - szepnęła alchemiczce do ucha, drżąc z podniecenia; bardziej niż samo intymne zbliżenie, pociągało ją idące za nim taboo. W świetle księżyca odbijającym się na kropelkach wody znaczących skórę, Frances jawiła jej się jako prawdziwy zakazany owoc, po który chciała sięgnąć egoistycznie; aby przekonać się, ile prawdy jest w tym, że powinien smakować słodko.
Z tego powodu nie zaprotestowała, nawet się nie zawahała, gdy dziewczyna również sięgnęła do jej ciała. Luźno objęła ją w talii i patrzyła na nią spod długich rzęs, wyzywająco, przygryzając spuchniętą wargę i zachęcająco odchylając głowę. Z jej ust raz po raz wyrywały się westchnienia, których nie próbowała powstrzymywać. Bo i po co? Kto mógłby im przerwać? Kto mógłby powiedzieć, że czynią źle? Jakiś mężczyzna? Jakiś ojciec? Nauczyciel? Akurat.
- Nie bój się. Jesteś doskonała - powiedziała z niewielkim uśmiechem, przyjmując słodki pocałunek. Kobiety całowały zupełnie inaczej, a Frances ze swoją zmysłową łagodnością wzbudzała w Elvirze pragnienie dominacji; pozwoliła się prowadzić jedynie przez moment, a potem złapała dwoma palcami za jej drobną brodę, przechyliła tak jak lubi i pogłębiła pieszczotę, nie dając młodej dziewczynie chwili wytchnienia. - Dotykaj mnie jeszcze.
Nie marnowała czasu na więcej niż kilka urywkowych zdań tu i tam, poświęcając się w pełni doznaniom, przynajmniej dopóki Frances nie zwróciła uwagi na pozostawioną na brzegu Wren. Azjatka leżała z bezładnością, która Elvirę równie rozdrażniła, co zaskoczyła - jakby mimo lat praktyki zapomniała, jak silny jest efekt zastosowanego zaklęcia. Z początku chciała zaprotestować, marudnie odmówić utraty ciepła, jakie przynosiła bliskość Frances, ale whisky podszepnęła jej do ucha pomysł na zabawę jeszcze bardziej bezwstydną. Skoro już miała się poddać, łamać wszelkie zasady, równie dobrze mogła spełnić wszystkie pragnienia za jednym razem. Kto wie, kiedy nadarzy się kolejna okazja?
- Tak zróbmy - szepnęła ciężko, wyprężając się mimowolnie, gdy małe ręce Frances zawędrowały pod taflę. - Merlinie, Frances, gdzie ty byłaśśś całe moje życie? - Splotły dłonie, wychodząc ze stawu powoli, ociekając wodą, jak nimfy, choć ich kroki więcej miały w sobie alkoholowej niezgrabności i drapieżnej żądzy niż czaru. Tak przynajmniej uznała Elvira, opadając na kolana obok Wren i ledwo co utrzymując równowagę.
- A ja to po prostu chcę cię zerżnąć - powiedziała uzdrowicielka wkrótce po Frances, bez skrupułów i na kilka sekund niszcząc eteryczną atmosferę niewyparzonym językiem; prędko jednak nadrobiła, uśmiechając się niewinnie i delikatnie wsuwając palce do spodni Wren, aby zsunąć je nisko za kolana. - No już, cicho. Z nami będzie ci dobrze - Otumanioną czarami dziewczynę łatwiej było udobruchać, zwłaszcza, że Elvira nie zwlekała, pochylając się i przesuwając ustami po jej bladym brzuchu.
Potem były westchnienia i chichoty i niespodziewane pocałunki, przeplatane szelestem drzew, szumiącą w uszach krwią. Ilekolwiek z tego zapamięta, była pewna, że nie będzie mieć niczego do żałowania.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Cokolwiek działo się obok niej, wokół niej - nieważne, było to dobre, było to przyjemne, spokojne. Łagodny powiew wiatru kołysał ją do leniwego snu, miękkość poduszki zapraszała do krainy od dawien dawna nieznanego ukojenia, którego nie plamił żaden koszmar. Żadna wykrzywiona w karykaturalnym bólu twarz Susan, diabelne lico Mary wykrzykującej wyzwiska w tępej złości; każdy oddech napełniał ją teraz upragnionym relaksem. Mięśnie zdawały się być włóknem stworzonym z aksamitu, z jedwabiu, ciało pozbawione było śladu jakiegokolwiek ciężaru. Gdzieś z boku dobiegały niewyraźne głosy Frances i Elviry, zagubione w złączonych wargach jęki i pełne zadowolenia westchnienia, których natury nie rozumiała - i nawet nie była jej ciekawa, zbyt pochłonięta odpoczynkiem. Zamknięte oczy oddzielały ją od skąpanego w ciemności świata. Wydawał się teraz tak nierealny i odległy, że niemal zapomniała, że winna w nim uczestniczyć: ciepło alkoholu zmieszało się z działaniem uspokajającego zaklęcia, wprowadziło ją w stan głębokiego, radosnego otępienia, jednocześnie czyniąc ślepą na społecznie zakazane przyjemności, jakim oddawały się jej towarzyszki.
To dopiero nieoczekiwany dotyk wilgotnej dłoni wyrwał ją nieco z obezwładniającego letargu. Wren nie otworzyła jednak oczu zbyt szybko, leniwie uchyliła jedną powiekę, by spojrzeć na pochylającą się nad nią Frances, śliczną, o nieco spuchniętych, przyrumienionych wargach, wyjątkowo niestosownie odzianą. Albo wcale nie odzianą - małe miało to znaczenie, uwagę przykuły bowiem jej słowa, które na ustach Wren ujawniły rozkoszny, niewinny uśmiech. Z pewnością nie taki, jakiego dojrzeć na jej twarzy można było na co dzień; wydawał się całkowicie pozbawiony buty, kaprysu czy dumy.
- Przecież jestem - wymruczała, choć słowa zmieszały się zaraz z mokrym odgłosem pocałunku zainicjowanego przez rzekomo świętą alchemiczkę. Pozwoliła jej się prowadzić - przez niego, potem chwycić też swą dłoń i ułożyć ją gdzie tylko blondwłosa sobie życzyła, z westchnieniem leniwego zadowolenia. Chłodne palce wsuwające się pod materiał czarnej koszuli posłały dreszcz wzdłuż kręgosłupa, sprawiły, że czarownica bezwiednie wygięła plecy w lekki łuk, podnosząc głowę, by spojrzeć na poczynania Elviry, która nagle dołączyła do tego kotła przeróżnych doznań, obwieszczając swoją obecność niewybrednym doborem słów. O Merlinie. - Co? - wydusiła z siebie jedynie, trochę zbita z tropu, trochę zdumiona, ale ostatecznie nie mogło być to przecież czynem złym, skoro sprawiało jej tyle przyjemności. Otępiały umysł nie zareagował jednak buntem. Przyjęła je - obie, delikatne i gwałtowne, figlarne i wygłodniałe, przyjęła je tam, gdzie chciały się dostać, rozleniwiona w przyjemności jeszcze bardziej, jeszcze dogłębniej. I było jej dobrze - z nimi, z nimi obiema, z ich dłońmi, palcami, ustami, językami, ze wszystkim, co chciały jej ofiarować, ze wszystkim, co ona ofiarować mogła im w podzięce.
Jedynym świadkiem ich grzechu był księżyc. Niemy, zawieszony wysoko nad głowami, obserwował dochodzące do skutku bezeceństwa trzech kobiet, które zapałały do siebie nieprzewidzianą namiętnością. Może winowajcą był tylko alkohol - a może uśpione na dnie świadomości pragnienia, ciekawość, która pchnęła je wszystkie do słodkiego dotyku, pocałunków, eksploracji zakazanych zakątków ciała, które w świetle praw świata przeznaczone były wyłącznie dla mężczyzn. Nie potrzebowały ich dzisiaj. Stały się dla siebie odpowiednim partnerem, wiedzione naturalnym instynktem wiedziały dokładnie gdzie i jak pieścić, by otrzymać upragnioną reakcję. I otrzymywały je - od Wren z pewnością, choć ta, nie w pełni świadoma, była kochanką bardziej pasywną, zdzierając gardło na jękach i w duchu dziękując przeznaczeniu, że Burroughs wybrała dom pośród otoczonej niebieskimi kwiatami samotni. Jej głos nikł w ciszy. Ich wszystkie głosy, złączone w jedność, niknęły w ciszy. Pasja wzajemnej namiętności wyzuła je potem z resztek energii, sprawiła, że te zaszyły się w bezpiecznym komforcie sypialni gościnnych, zasnęły snem długim, upojonym alkoholem i przyjemnością.
A ile z tego wszystkiego zapamiętały - to się okaże.
zt x3
To dopiero nieoczekiwany dotyk wilgotnej dłoni wyrwał ją nieco z obezwładniającego letargu. Wren nie otworzyła jednak oczu zbyt szybko, leniwie uchyliła jedną powiekę, by spojrzeć na pochylającą się nad nią Frances, śliczną, o nieco spuchniętych, przyrumienionych wargach, wyjątkowo niestosownie odzianą. Albo wcale nie odzianą - małe miało to znaczenie, uwagę przykuły bowiem jej słowa, które na ustach Wren ujawniły rozkoszny, niewinny uśmiech. Z pewnością nie taki, jakiego dojrzeć na jej twarzy można było na co dzień; wydawał się całkowicie pozbawiony buty, kaprysu czy dumy.
- Przecież jestem - wymruczała, choć słowa zmieszały się zaraz z mokrym odgłosem pocałunku zainicjowanego przez rzekomo świętą alchemiczkę. Pozwoliła jej się prowadzić - przez niego, potem chwycić też swą dłoń i ułożyć ją gdzie tylko blondwłosa sobie życzyła, z westchnieniem leniwego zadowolenia. Chłodne palce wsuwające się pod materiał czarnej koszuli posłały dreszcz wzdłuż kręgosłupa, sprawiły, że czarownica bezwiednie wygięła plecy w lekki łuk, podnosząc głowę, by spojrzeć na poczynania Elviry, która nagle dołączyła do tego kotła przeróżnych doznań, obwieszczając swoją obecność niewybrednym doborem słów. O Merlinie. - Co? - wydusiła z siebie jedynie, trochę zbita z tropu, trochę zdumiona, ale ostatecznie nie mogło być to przecież czynem złym, skoro sprawiało jej tyle przyjemności. Otępiały umysł nie zareagował jednak buntem. Przyjęła je - obie, delikatne i gwałtowne, figlarne i wygłodniałe, przyjęła je tam, gdzie chciały się dostać, rozleniwiona w przyjemności jeszcze bardziej, jeszcze dogłębniej. I było jej dobrze - z nimi, z nimi obiema, z ich dłońmi, palcami, ustami, językami, ze wszystkim, co chciały jej ofiarować, ze wszystkim, co ona ofiarować mogła im w podzięce.
Jedynym świadkiem ich grzechu był księżyc. Niemy, zawieszony wysoko nad głowami, obserwował dochodzące do skutku bezeceństwa trzech kobiet, które zapałały do siebie nieprzewidzianą namiętnością. Może winowajcą był tylko alkohol - a może uśpione na dnie świadomości pragnienia, ciekawość, która pchnęła je wszystkie do słodkiego dotyku, pocałunków, eksploracji zakazanych zakątków ciała, które w świetle praw świata przeznaczone były wyłącznie dla mężczyzn. Nie potrzebowały ich dzisiaj. Stały się dla siebie odpowiednim partnerem, wiedzione naturalnym instynktem wiedziały dokładnie gdzie i jak pieścić, by otrzymać upragnioną reakcję. I otrzymywały je - od Wren z pewnością, choć ta, nie w pełni świadoma, była kochanką bardziej pasywną, zdzierając gardło na jękach i w duchu dziękując przeznaczeniu, że Burroughs wybrała dom pośród otoczonej niebieskimi kwiatami samotni. Jej głos nikł w ciszy. Ich wszystkie głosy, złączone w jedność, niknęły w ciszy. Pasja wzajemnej namiętności wyzuła je potem z resztek energii, sprawiła, że te zaszyły się w bezpiecznym komforcie sypialni gościnnych, zasnęły snem długim, upojonym alkoholem i przyjemnością.
A ile z tego wszystkiego zapamiętały - to się okaże.
zt x3
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Nad stawem
Szybka odpowiedź