Pracownia alchemiczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia alchemiczna
Zabezpieczona drzwiami piwnica stała się królestwem Frances. Suche, za dnia położone w półmroku miejsce okazało się być idealnym na pracownię alchemiczną. Pod jedną ze ścian znajduje się długi regał mieszczący wszystkie ingrediencje, eliksiry oraz książki powiązanie z jej dziedziną. Obok niego stoi kosz z mapami nieba potrzebnymi jej do tworzenia nowych mikstur. Pod inną ścianą stoją stoły, na których stoją najróżniejsze kociołki oraz jeden pusty, na którym Frances może rozstawiać mapy. Tuż naprzeciw wejścia znajduje się najważniejsza rzecz - stół alchemiczny, na którym złoty kociołek czeka, by rozpocząć przyrządzanie mikstur.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja), Nierusz (klamka)[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:45, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nicolas i Wren rzeczywiście dzielili przedziwną, dość kapryśną więź. Od pierwszego spotkania w ogrodzie alchemiczki połączyła ich wzajemna sympatia zmieszana z ni to żartobliwą, ni rzeczywistą niechęcią, którą pielęgnowali przy każdej następnej okazji. Dopiero od niedawna stworzenie zaczynało jednak pokazywać jej język. Najwyraźniej wkroczyli na nowy etap specyficznej znajomości, który Azjatce wydawał się absolutnie nie przeszkadzać; gdy Frances nie patrzyła, czarownica pozwoliła sobie na dziecięce, bachorskie wręcz zachowanie i wystawiła koniuszek języka pomiędzy usta, odwdzięczając się nieśmiałkowi pięknym za nadobne. Kiedy jednak alchemiczka ponownie odwróciła się do niej, by pokierować w dół piwnicznych schodów, grymas ten znikł natychmiast.
Wspomnienie sypialni zdawało się samoistnie prowokować niestosowny komentarz. Więcej czasu Burroughs spędzała przecież nad stawem przy swoim domu, zamiast w łóżku - ale Wren nie wypowiedziała owej myśli głośno, jedynie karcąc się za nią szybko; obiecały sobie, że nie będą powracać do tego tematu, a Chang tym bardziej nie zamierzała robić tego w dzień, w którym alchemiczka miała rozpocząć pracę nad skomplikowanym eliksirem mającym odtworzyć jej ucho, o Merlinie. Nie mogła aż tak nierozważnie strzelić sobie lanceą w kolano, nie tym razem. Kiwnęła więc w zrozumieniu, jeszcze raz omiatając pomieszczenie uważnym spojrzeniem, zanim złotowłosa zbliżyła się do niej i zacisnęła smukłe ręce wokół jej sylwetki, oferując wsparcie, ciepło. Przyjaźń. Ten uścisk był niespodziewany; nie dzieliły ze sobą wielkiej bliskości podczas ostatniego spotkania nad sadzawką okupowaną przez żaberta, Azjatka spekulowała zatem, że nie będą dzielić jej teraz - ale pomyliła się, przez moment trwając w osłupieniu, zanim również jej ręce uniosły się ku górze. Dotknęła pleców Frances opuszkami palców, jakby niepewnie, wydała z siebie przy tym też długie, głębokie westchnienie.
- Oczywiście, że mam - zaperzyła się, lecz bez irytacji czy krnąbrności. Przysługa Burroughs była ogromna: Wren przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna zaproponować jej pieniędzy w zamian za pomoc, ale obawiała się jednocześnie, że Frances mogłaby odebrać to jako potwarz. I, w rzeczywistości, niechętnie rozstawała się z galeonami - nawet jeśli na szali znajdowało się jej zdrowie czy fizyczne piękno. Na następne słowa Frances czarownica machnęła lekko ręką. - Nie martw się, najważniejsze, że żyję; i zbadam to. Właściwie już umówiłam się ze specem od klątw, by upewnić się w przekonaniu - wyjaśniła. - Jeśli mam rację, znajdę tego, kto rzucił na mnie to ścierwo i odwdzięczę się dwukrotnie - zęby zgrzytnęły gdy zacisnęła je mocno, w przypływie gorącej, obezwładniającej złości. Ostatnimi czasy nie przyjmowała do siebie innego wytłumaczenia. Perspektywa niewidzialnej siły prowadzącej do katastrofy była łatwiejsza do zaakceptowana, niż własna nieudolność w posługiwaniu się magią; Wren szczyciła się biegłością w urokach, a to właśnie na nich poległa ostatnio najdotkliwiej. A to niemożliwe.
Obie z kobiet poczekały, aż nieśmiałek oddalił się na bezpieczną, błogo nieświadomą odległość, zanim Wren bez słowa wydobyła z torby srebrną kasetkę i sięgnęła po skalpel, nacinając swój kciuk. Delikatna skóra łatwo poddała się ostrzu, zaraz obficie skraplając czerwień do podtrzymanej pod rozcięciem fiolki.
- Mam nadzieję, że do eliksiru nie będziesz dodawała gąsienic? - spytała z obawą, marszcząc podejrzliwie brwi. Zdecydowanie nie współgrały w jej wyobraźni z wizją nowego, świeżo stworzonego ucha; co miałyby stworzyć? Podstawę małżowiny, dzięki swym miękkim, pulchnym ciałom? Obrzydliwe. - Wystarczy? - podsunęła flakon Frances, by następnie tym samym skalpelem odciąć niewielki pukielek czarnych, prostych włosów z prawej strony głowy. Powinno być ich dostatecznie dużo, by starczyło nawet na osiem mikstur, ale Wren wolała dać z siebie więcej niż mniej. Profilaktycznie. - Co teraz? - spojrzała na gospodynię, zanim niewerbalną inkantacją leczniczą zasklepiła nacięcie na kciuku. Zabliźniło się błyskawicznie. - Pisałaś, że długo to potrwa - to znaczy, że dzisiaj jeszcze nie zobaczę nowego ucha? - Składniki były zgromadzone, można było zatem zacząć pracę nad miksturą, ku uciesze nadszarpniętego zdenerwowania orientalnej czarownicy.
Wspomnienie sypialni zdawało się samoistnie prowokować niestosowny komentarz. Więcej czasu Burroughs spędzała przecież nad stawem przy swoim domu, zamiast w łóżku - ale Wren nie wypowiedziała owej myśli głośno, jedynie karcąc się za nią szybko; obiecały sobie, że nie będą powracać do tego tematu, a Chang tym bardziej nie zamierzała robić tego w dzień, w którym alchemiczka miała rozpocząć pracę nad skomplikowanym eliksirem mającym odtworzyć jej ucho, o Merlinie. Nie mogła aż tak nierozważnie strzelić sobie lanceą w kolano, nie tym razem. Kiwnęła więc w zrozumieniu, jeszcze raz omiatając pomieszczenie uważnym spojrzeniem, zanim złotowłosa zbliżyła się do niej i zacisnęła smukłe ręce wokół jej sylwetki, oferując wsparcie, ciepło. Przyjaźń. Ten uścisk był niespodziewany; nie dzieliły ze sobą wielkiej bliskości podczas ostatniego spotkania nad sadzawką okupowaną przez żaberta, Azjatka spekulowała zatem, że nie będą dzielić jej teraz - ale pomyliła się, przez moment trwając w osłupieniu, zanim również jej ręce uniosły się ku górze. Dotknęła pleców Frances opuszkami palców, jakby niepewnie, wydała z siebie przy tym też długie, głębokie westchnienie.
- Oczywiście, że mam - zaperzyła się, lecz bez irytacji czy krnąbrności. Przysługa Burroughs była ogromna: Wren przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna zaproponować jej pieniędzy w zamian za pomoc, ale obawiała się jednocześnie, że Frances mogłaby odebrać to jako potwarz. I, w rzeczywistości, niechętnie rozstawała się z galeonami - nawet jeśli na szali znajdowało się jej zdrowie czy fizyczne piękno. Na następne słowa Frances czarownica machnęła lekko ręką. - Nie martw się, najważniejsze, że żyję; i zbadam to. Właściwie już umówiłam się ze specem od klątw, by upewnić się w przekonaniu - wyjaśniła. - Jeśli mam rację, znajdę tego, kto rzucił na mnie to ścierwo i odwdzięczę się dwukrotnie - zęby zgrzytnęły gdy zacisnęła je mocno, w przypływie gorącej, obezwładniającej złości. Ostatnimi czasy nie przyjmowała do siebie innego wytłumaczenia. Perspektywa niewidzialnej siły prowadzącej do katastrofy była łatwiejsza do zaakceptowana, niż własna nieudolność w posługiwaniu się magią; Wren szczyciła się biegłością w urokach, a to właśnie na nich poległa ostatnio najdotkliwiej. A to niemożliwe.
Obie z kobiet poczekały, aż nieśmiałek oddalił się na bezpieczną, błogo nieświadomą odległość, zanim Wren bez słowa wydobyła z torby srebrną kasetkę i sięgnęła po skalpel, nacinając swój kciuk. Delikatna skóra łatwo poddała się ostrzu, zaraz obficie skraplając czerwień do podtrzymanej pod rozcięciem fiolki.
- Mam nadzieję, że do eliksiru nie będziesz dodawała gąsienic? - spytała z obawą, marszcząc podejrzliwie brwi. Zdecydowanie nie współgrały w jej wyobraźni z wizją nowego, świeżo stworzonego ucha; co miałyby stworzyć? Podstawę małżowiny, dzięki swym miękkim, pulchnym ciałom? Obrzydliwe. - Wystarczy? - podsunęła flakon Frances, by następnie tym samym skalpelem odciąć niewielki pukielek czarnych, prostych włosów z prawej strony głowy. Powinno być ich dostatecznie dużo, by starczyło nawet na osiem mikstur, ale Wren wolała dać z siebie więcej niż mniej. Profilaktycznie. - Co teraz? - spojrzała na gospodynię, zanim niewerbalną inkantacją leczniczą zasklepiła nacięcie na kciuku. Zabliźniło się błyskawicznie. - Pisałaś, że długo to potrwa - to znaczy, że dzisiaj jeszcze nie zobaczę nowego ucha? - Składniki były zgromadzone, można było zatem zacząć pracę nad miksturą, ku uciesze nadszarpniętego zdenerwowania orientalnej czarownicy.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Panna Burroughs uśmiechnęła się delikatnie, czując niepewny dotyk palców Azjatki na swoich plecach. Ciepłe, przyjazne gesty kierowane w stronę czarodziejów darzonych sympatią bądź młodszego rodzeństwa wydawały jej się całkiem normalne. Wręcz naturalne w swojej prostocie. I nawet jeśli posiadała świadomość wybrakowania w tych kategoriach przez niektórych czarodziejów, nie była w stanie w pełni tego zrozumieć. Zwłaszcza, gdy nie posiadała pełnego obrazu sytuacji.
Frances odsunęła się, omiatając postać Wren szaroniebieskim spojrzeniem. Nie potrafiła dostrzec skutków zaklęcia, ale może to i lepiej - eteryczna alchemiczka bywała wrażliwa na podobne widoki, zwłaszcza u znanych i nawet przez nią lubianych czarodziejów.
- Skoro tak uważasz, nie zamierzam się sprzeczać. - Odpowiedziała jedynie, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Znała swoje możliwości. Doskonale wiedziała, że nie każdy posiadał jej umiejętności oraz był w stanie wykonywać trudne obliczenia, nie uważała się jednak za niezastąpioną. W szpitalu Świętego Munga z pewnością został chociaż jeden czarodziej, który był w stanie przygotować odpowiedni wywar. Jej od dawna przyszło zajmować się innymi, bardziej skomplikowanymi rzeczami, nie raz wyciskającymi z niej cały potencjał.
- Cieszy mnie, że żyjesz. - Odpowiedziała, marszcząc delikatnie brwi na jej kolejne słowa. Nie znała się na klątwach, nawet jeśli przyszło jej przyjaźnić się z osobami, które posiadały o nich całkiem niezłe pojęcie. Nie była więc w stanie odpowiedzieć w tej kwestii, nie chcąc wypowiedzieć czegoś, co nie miałoby nic wspólnego z rzeczywistością. Nie była również pewna, czy w takim przypadku zemsta byłaby w stanie oczyścić pannę Chang. - Mam nadzieję, że zemsta przyniesie ci ukojenie, Wren… Jeśli potrzebowałabyś do niej trucizny… Mogę pomóc. Mam ich trochę. - Dodała, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. W swojej alchemicznej karierze nie chciała się ograniczać do ledwie jednego rodzaju eliksirów, chcąc posiąść tajemnice ich wszystkich. I była w stani pomóc, jeśli byłoby to potrzebne. Zlecenie jak zlecenie.
I sama panna Burroughs uciekła spojrzeniem, gdy Wren nacinała swoją skórę, aby podarować jej cenną krew.
- Oczywiście, że będę je dodawać. Widzisz, bez gąsienic eliksir nie przyniesie odpowiedniego działania. Wyhodowanie tkanki nie jest zadaniem prostym. Potrzeba genotypu osoby, dla której przeznaczony będzie organ, składników wspomagających jego budowanie… ale i samego budulca. Gąsienice posiadają bardzo dużo białka, rozłożone może stać się budulcem, takim… fundamentem, na którym powstanie nowy organ. - Ostrożnie wyjaśniła ledwie zalążek teorii, powiązanej z tworzeniem nowego organu. Eliksir z pewnością był przydatny, zwłaszcza teraz, gdy na ulicach Londynu nadal szalał dziwny, nie do końca przez nią rozumiany konflikt. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku fiolki, w jakiej zebrał się czerwony płyn. Ostrożnie ujęła go w dłonie. - Powinno. - Odpowiedziała jedynie, odkładając go na podstawkę znajdującą się koło kociołka. Chwilę później odebrała od Wren pukiel włosów. Ułożyła na blacie stołu haftowaną chusteczkę, by na niej spoczęły odcięte włosy Azjatki. - Teraz czekamy, aż woda nabierze odpowiedniej temperatury. - Odpowiedziała, przechodząc do regału z ingrediencjami. Nicolas wyskoczył spomiędzy drewnianych pudełek, by zbiec po ramieniu Frances aż na blat alchemicznego stołu. Z uśmiechem alchemiczka rozpoczęła poszukiwania odpowiednich składników, jakie miały znaleźć się w eliksirze.
- Nie, nie zobaczysz go. - Zaczęła, stając na palcach by wyjąć jedno ze szklanych pudełeczek. - Wyhodowanie organu zajmuje dwadzieścia osiem dni. Tego procesu nie da się niestety przyspieszyć. - Odpowiedziała, jedynie na chwilę przenosząc spojrzenie w kierunku Wren. Wszystko było przyszykowane, a jedno spojrzenie w kierunku kociołka uświadomiło pannę Burroughs, iż najwyższy czas aby rozpocząć przyrządzanie eliksiru odtworzenia.
Frances ostrożnie wrzuciła do kociołka kilka pulchnych gąsiennic, dając im więcej czasu na rozgotowanie się. Dokładnie tak, jak powiadała znana przez nią na pamięć receptura. Delikatnie, pewną ręką zamieszała w kociołku dwa razy w lewą stronę, by móc wrzucić do mikstury kilka suszonych poziomek. Czerwone owoce odrobinę zabarwiły wywar w kociołku, szybko jednak kolor rozpłynął się. Panna Burroughs wyjęła jasne drewno swojej różdżki, aby wykonać nią odpowiedni gest nad kociołkiem. Nadeszła pora dodania serca eliksiru - popiołu feniksa. Uważnie przesypała popiół z fiolki do kociołka uważając, aby nie rozsypać choćby kilku jego ziarenek. Następnie alchemiczka dorzuciła kilka sosnowych igieł, zamieszała zawartość - tym razem trzy obroty, w prawą stronę, by finalnie dodać ostatni składnik, jakim był nagietek.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się zawartości kociołka z nadzieją, że alchemia nie zawiedzie.
| Eliksir odtworzenia (ST 50)
Ingrediencje roślinne: nagietek, poziomki suszone, igły sosny
Ingrediencje zwierzęce: popiół feniksa (serce), gąsienice
Frances odsunęła się, omiatając postać Wren szaroniebieskim spojrzeniem. Nie potrafiła dostrzec skutków zaklęcia, ale może to i lepiej - eteryczna alchemiczka bywała wrażliwa na podobne widoki, zwłaszcza u znanych i nawet przez nią lubianych czarodziejów.
- Skoro tak uważasz, nie zamierzam się sprzeczać. - Odpowiedziała jedynie, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Znała swoje możliwości. Doskonale wiedziała, że nie każdy posiadał jej umiejętności oraz był w stanie wykonywać trudne obliczenia, nie uważała się jednak za niezastąpioną. W szpitalu Świętego Munga z pewnością został chociaż jeden czarodziej, który był w stanie przygotować odpowiedni wywar. Jej od dawna przyszło zajmować się innymi, bardziej skomplikowanymi rzeczami, nie raz wyciskającymi z niej cały potencjał.
- Cieszy mnie, że żyjesz. - Odpowiedziała, marszcząc delikatnie brwi na jej kolejne słowa. Nie znała się na klątwach, nawet jeśli przyszło jej przyjaźnić się z osobami, które posiadały o nich całkiem niezłe pojęcie. Nie była więc w stanie odpowiedzieć w tej kwestii, nie chcąc wypowiedzieć czegoś, co nie miałoby nic wspólnego z rzeczywistością. Nie była również pewna, czy w takim przypadku zemsta byłaby w stanie oczyścić pannę Chang. - Mam nadzieję, że zemsta przyniesie ci ukojenie, Wren… Jeśli potrzebowałabyś do niej trucizny… Mogę pomóc. Mam ich trochę. - Dodała, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. W swojej alchemicznej karierze nie chciała się ograniczać do ledwie jednego rodzaju eliksirów, chcąc posiąść tajemnice ich wszystkich. I była w stani pomóc, jeśli byłoby to potrzebne. Zlecenie jak zlecenie.
I sama panna Burroughs uciekła spojrzeniem, gdy Wren nacinała swoją skórę, aby podarować jej cenną krew.
- Oczywiście, że będę je dodawać. Widzisz, bez gąsienic eliksir nie przyniesie odpowiedniego działania. Wyhodowanie tkanki nie jest zadaniem prostym. Potrzeba genotypu osoby, dla której przeznaczony będzie organ, składników wspomagających jego budowanie… ale i samego budulca. Gąsienice posiadają bardzo dużo białka, rozłożone może stać się budulcem, takim… fundamentem, na którym powstanie nowy organ. - Ostrożnie wyjaśniła ledwie zalążek teorii, powiązanej z tworzeniem nowego organu. Eliksir z pewnością był przydatny, zwłaszcza teraz, gdy na ulicach Londynu nadal szalał dziwny, nie do końca przez nią rozumiany konflikt. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku fiolki, w jakiej zebrał się czerwony płyn. Ostrożnie ujęła go w dłonie. - Powinno. - Odpowiedziała jedynie, odkładając go na podstawkę znajdującą się koło kociołka. Chwilę później odebrała od Wren pukiel włosów. Ułożyła na blacie stołu haftowaną chusteczkę, by na niej spoczęły odcięte włosy Azjatki. - Teraz czekamy, aż woda nabierze odpowiedniej temperatury. - Odpowiedziała, przechodząc do regału z ingrediencjami. Nicolas wyskoczył spomiędzy drewnianych pudełek, by zbiec po ramieniu Frances aż na blat alchemicznego stołu. Z uśmiechem alchemiczka rozpoczęła poszukiwania odpowiednich składników, jakie miały znaleźć się w eliksirze.
- Nie, nie zobaczysz go. - Zaczęła, stając na palcach by wyjąć jedno ze szklanych pudełeczek. - Wyhodowanie organu zajmuje dwadzieścia osiem dni. Tego procesu nie da się niestety przyspieszyć. - Odpowiedziała, jedynie na chwilę przenosząc spojrzenie w kierunku Wren. Wszystko było przyszykowane, a jedno spojrzenie w kierunku kociołka uświadomiło pannę Burroughs, iż najwyższy czas aby rozpocząć przyrządzanie eliksiru odtworzenia.
Frances ostrożnie wrzuciła do kociołka kilka pulchnych gąsiennic, dając im więcej czasu na rozgotowanie się. Dokładnie tak, jak powiadała znana przez nią na pamięć receptura. Delikatnie, pewną ręką zamieszała w kociołku dwa razy w lewą stronę, by móc wrzucić do mikstury kilka suszonych poziomek. Czerwone owoce odrobinę zabarwiły wywar w kociołku, szybko jednak kolor rozpłynął się. Panna Burroughs wyjęła jasne drewno swojej różdżki, aby wykonać nią odpowiedni gest nad kociołkiem. Nadeszła pora dodania serca eliksiru - popiołu feniksa. Uważnie przesypała popiół z fiolki do kociołka uważając, aby nie rozsypać choćby kilku jego ziarenek. Następnie alchemiczka dorzuciła kilka sosnowych igieł, zamieszała zawartość - tym razem trzy obroty, w prawą stronę, by finalnie dodać ostatni składnik, jakim był nagietek.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się zawartości kociołka z nadzieją, że alchemia nie zawiedzie.
| Eliksir odtworzenia (ST 50)
Ingrediencje roślinne: nagietek, poziomki suszone, igły sosny
Ingrediencje zwierzęce: popiół feniksa (serce), gąsienice
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Na krótki, ulotny moment coś zaszkliło się w czarnych oczach niesamowitą wręcz łagodnością. Wzruszeniem, być może. Cieszy mnie, że żyjesz, słowa te zadźwięczały w uszach - uchu - nieznaną dotąd harmonią; wyznania Schmidta były inne, kochał ją, kochał, sam zapewnił ją o tym w chwili uniesienia, lecz z Frances łączyła ją wątła więź budowana od zawodowych podstaw do obrębów personalnych, stricte emocjonalnych. I Wren wiedziała, że alchemiczka nie kłamała. Nie miała po co - jej serce było czyste, odrobinę zagubione, odrobinę utopione we własnym bólu, ale szczere i krystalicznie przejrzyste. To sprawiło, że w czarownicy odezwało się nieznane dotąd ciepło; przyjaźń? Czy była właśnie tym? Zadowoleniem z czyjegoś przeżycia, ulgą, wyraźną, nieudawaną, niesfałszowaną? Chang szybko stłumiła w sobie jednak wszelkie oznaki zbyt ciężkiej reakcji, kiwając jedynie głową - wdzięcznie, za jej słowa, za to, co kryło się za ich cienką, półprzezroczystą kurtyną, a co tak trudno było do siebie dopuścić.
- Przyniesie - potwierdziła twardo. - Jeśli tylko okaże się, że mam rację i ktoś połasił się na klątwę, cóż... Jestem przekonana, że wymyślę mu w odwecie coś równie kreatywnego - bo pomysłów w jej głowie kotłowało się multum. Jej twarz rozświetliła się niebezpiecznie na dźwięk tej deklaracji; każdej nocy, przed tym, jak umysł pozwolił sobie odpłynąć do krainy nieistnienia, wyobrażała sobie w jaki sposób mogłaby odwdzięczyć się za tak paskudną ingerencję we własne przeznaczenie. Naturalną, dominującą ostatnio ideą było rzucenie nieszczęśnika na pożarcie czarnej magii. Wraz z Deirdre potrzebowały chętnej ofiary do poświęcenia się w imię ważniejszego celu - po to, by stawiająca pierwsze kroki w zakazanej dziedzinie Azjatka mogła praktykować na kimś wzbierający w niej gniew, furię, przerodzić ich potęgę w siłę magii. A jeśli nie tak, jeśli nie tędy droga, z pewnością przeobraziłaby delikwenta w pieniądz. Krew użytkowana w klątwach rozchodziła się niczym świeże czekoladowe żaby, organy natomiast z chęcią przygruchiwała sobie dumna, obrotna pani Macnair. Możliwości istniało całe morze. Teraz należało jedynie znaleźć winowajcę. - Trucizna byłaby na to zbyt delikatna, droga Frances - wyjawiła zatem Wren, uśmiechając się nieco pobłażliwie. - Ale zapamiętam. Niewykluczone przecież, że będzie to bydlę, które zniesie więcej niż jedną z moich niespodzianek.
Informacja o gąsienicach była odrażająca. Z każdą kolejną rewelacją twarz Chang przybierała coraz to bardziej groteskowy wyraz, dopóki czarownica nie jęła przypominać zniesmaczonego żaberta zamiast człowieka; w pewnym momencie uniosła dłoń ku górze, gestem próbując zasugerować alchemiczce, by temat pozostawiły za sobą - ale zobaczyć mógł to co najwyżej Nicolas spoczywający na ramieniu Burroughs. Złotowłosa w tym czasie odwrócona była do niej tyłem, zbyt zajęta poszukiwaniem składników potrzebnych do uwarzenia mikstury, więc Wren wykładu musiała wysłuchać do końca.
- Nie wiem już co jest gorsze. Brak ucha czy stworzenie nowego z gąsienic - mruknęła bez cienia entuzjazmu. Baza pod eliksir wydawała się mieć pewien zalążek sensu, ale czarownica niechybnie spodziewała się czegoś innego, mniej obrzydliwego, mniej wijącego się i nieeleganckiego. Mimo to zamilkła, oszczędzając Frances pokazu swego niezadowolenia; podparła brodę na dłoni i usadowiła się na stołku nieopodal głównego alchemicznego stołu, z bezpiecznej odległości obserwując poczynania gospodyni. Pośród tego wszystkiego poruszała się bezbłędnie, metodycznie, diabelnie wręcz precyzyjnie - i to przynosiło Azjatce ukojenie: fakt, że Burroughs wiedziała co robi. - Będzie formowało się przez całe dwadzieścia osiem dni? Czy jego zarys pojawi się szybciej? - kontynuowała temat, zmuszona zaspokoić swą niepewność, ciekawość. Doskwierała jej cierpka świadomość zależności od profesjonalizmu innych, przeszkadzała myśl, że sama nie mogła zrobić nic, by wspomóc tworzenie nowego organu, czy choćby nie była w stanie przyszyć go własnoręcznie do boku głowy. Dla kogoś, kto całe życie walczył o absolutną niezależność - było to katorgą. - Co teraz?
- Przyniesie - potwierdziła twardo. - Jeśli tylko okaże się, że mam rację i ktoś połasił się na klątwę, cóż... Jestem przekonana, że wymyślę mu w odwecie coś równie kreatywnego - bo pomysłów w jej głowie kotłowało się multum. Jej twarz rozświetliła się niebezpiecznie na dźwięk tej deklaracji; każdej nocy, przed tym, jak umysł pozwolił sobie odpłynąć do krainy nieistnienia, wyobrażała sobie w jaki sposób mogłaby odwdzięczyć się za tak paskudną ingerencję we własne przeznaczenie. Naturalną, dominującą ostatnio ideą było rzucenie nieszczęśnika na pożarcie czarnej magii. Wraz z Deirdre potrzebowały chętnej ofiary do poświęcenia się w imię ważniejszego celu - po to, by stawiająca pierwsze kroki w zakazanej dziedzinie Azjatka mogła praktykować na kimś wzbierający w niej gniew, furię, przerodzić ich potęgę w siłę magii. A jeśli nie tak, jeśli nie tędy droga, z pewnością przeobraziłaby delikwenta w pieniądz. Krew użytkowana w klątwach rozchodziła się niczym świeże czekoladowe żaby, organy natomiast z chęcią przygruchiwała sobie dumna, obrotna pani Macnair. Możliwości istniało całe morze. Teraz należało jedynie znaleźć winowajcę. - Trucizna byłaby na to zbyt delikatna, droga Frances - wyjawiła zatem Wren, uśmiechając się nieco pobłażliwie. - Ale zapamiętam. Niewykluczone przecież, że będzie to bydlę, które zniesie więcej niż jedną z moich niespodzianek.
Informacja o gąsienicach była odrażająca. Z każdą kolejną rewelacją twarz Chang przybierała coraz to bardziej groteskowy wyraz, dopóki czarownica nie jęła przypominać zniesmaczonego żaberta zamiast człowieka; w pewnym momencie uniosła dłoń ku górze, gestem próbując zasugerować alchemiczce, by temat pozostawiły za sobą - ale zobaczyć mógł to co najwyżej Nicolas spoczywający na ramieniu Burroughs. Złotowłosa w tym czasie odwrócona była do niej tyłem, zbyt zajęta poszukiwaniem składników potrzebnych do uwarzenia mikstury, więc Wren wykładu musiała wysłuchać do końca.
- Nie wiem już co jest gorsze. Brak ucha czy stworzenie nowego z gąsienic - mruknęła bez cienia entuzjazmu. Baza pod eliksir wydawała się mieć pewien zalążek sensu, ale czarownica niechybnie spodziewała się czegoś innego, mniej obrzydliwego, mniej wijącego się i nieeleganckiego. Mimo to zamilkła, oszczędzając Frances pokazu swego niezadowolenia; podparła brodę na dłoni i usadowiła się na stołku nieopodal głównego alchemicznego stołu, z bezpiecznej odległości obserwując poczynania gospodyni. Pośród tego wszystkiego poruszała się bezbłędnie, metodycznie, diabelnie wręcz precyzyjnie - i to przynosiło Azjatce ukojenie: fakt, że Burroughs wiedziała co robi. - Będzie formowało się przez całe dwadzieścia osiem dni? Czy jego zarys pojawi się szybciej? - kontynuowała temat, zmuszona zaspokoić swą niepewność, ciekawość. Doskwierała jej cierpka świadomość zależności od profesjonalizmu innych, przeszkadzała myśl, że sama nie mogła zrobić nic, by wspomóc tworzenie nowego organu, czy choćby nie była w stanie przyszyć go własnoręcznie do boku głowy. Dla kogoś, kto całe życie walczył o absolutną niezależność - było to katorgą. - Co teraz?
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nie wypowiedziała swoich obaw, powiązanych z zemstą. Panna Burroughs, mimo wielu złych rzeczy jakie doświadczyła z rąk rodziny uważała, że odniesienie sukcesu najmocniej utrze im nosy; że gdy spełni swoje marzenia, a jej imię oraz nazwisko zapisze się w końcu na kartach magicznej historii, rodzina najmocniej odczuje popełnione błędy. I mimo cienkiej przyjaźni tworzącej się między ich dwójką, Frances nie chciała podawać wątpliwości słów Wren. Jeśli uważała, że zemsta przyniesie jej ukojenie - niech spróbuje. A jeśli się sparzy, eteryczna alchemiczka z pewnością posłuży jej radą bądź pomocnym ramieniem.
- Mam nadzieję, że znajdziesz tego, który się do tego przyczynił. - Odpowiedziała, z przyjaznym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Odnajdywanie ludzi, zwłaszcza w tych czasach, bywało trudnym… A przynajmniej tak twierdziła Philippa, która potrzebowała długich tygodni, aby odnaleźć pannę Burroughs po za portowym brudem.
Tajemniczy uśmiech pojawił się na ustach eterycznej kobiety, gdy kolejne słowa opuściły jej usta. Doskonale znała trucizny, w przeszłości próbując ich na podłych klientach Parszywego z wyjątkowo lepkimi dłońmi. A pijanych marynarzy, Frances nie lubiła chyba najbardziej.
- Widać, że nie miałaś z nimi doświadczenia, moja droga. - Odpowiedziała ciepło, niemal pobłażliwie w kierunku Azjatki. - Niektóre z nich są straszliwsze od zaklęć, choćby przez fakt, iż potrafią męczyć przez długie miesiące. - Dodała, formując myśl, jaka pojawiła się w jej głowie. Panna Burroughs od dawna znała właściwości wszystkich, możliwych mikstur na pamięć, pewna, że przyda jej się to nie tylko przy kociołku, ale i podczas przygotowania kolejnych projektów powiązanych z eliksirami.
Ciężko było powstrzymać Frances, gdy rozpoczęła opowiadać o alchemii. Była ona jej największą pasją, co dało się usłyszeć w jej głosie, pełnym podekscytowania nawet przy tłumaczeniu najprostszych teorii.
- Och Wren, nie przesadzaj. Nie raz dodawałam o wiele gorsze rzeczy do eliksirów. - Odpowiedziała z odrobiną rozbawienia w głosie. Ingrediencje były różne, zwłaszcza te, pochodzenia zwierzęcego - od krwi, przez ich fragmenty aż po dziwne wydzieliny, jakie te potrafiły wydawać na świat. Alchemik z tego wszystkiego był w stanie zrobić odpowiedni użytek.
Panna Burroughs zdawała się przy stole odnajdować niczym ryba w wodze - doskonale wiedziała, jak lawirować między ingrediencjami oraz przyjemnie bulgoczącym kociołkiem. Uważne spojrzenie obserwowało miksturę, chcąc zareagować, gdyby zaczęła zachowywać się nie tak, jak powinna.
- Tak. Będzie formować się powoli, tkanka po tkance… To całkiem fascynujące. - Uśmiechnęła się, na chwilę wędrując spojrzeniem od kociołka, do Wren. Chwilę później mikstura poczęła wydzielać ostry, nieprzyjemny zapach. - Otworzysz okienko? - Poprosiła towarzyszącą jej Azjatkę, nie będąc pewną, jak ta zniesie podobną woń. Ona była już do niej przyzwyczajona. - Teraz ostatnie składniki. - Zawyrokowała, po czym ostrożnie rozdzieliła jeden włos Wren z pukla, jaki ta jej podarowała, by umieścić go w miksturze. Chwilę później uniosła niewielką fiolkę z krwią Wren, którą nabrała do pipety, aby dodać odpowiednią jej ilość do mikstury. Na buzi panny Burroughs widniało skupienie ale i delikatny uśmiech, jaki pojawiał się zawsze, gdy oddawała się przyrządzaniu kolejnych mikstur. - Chcesz zabrać go ze sobą, czy wolisz, żebym go dla Ciebie przetrzymała? - Zapytała, na chwilę krzyżując spojrzenie z ciemnymi tęczówkami. Frances odstawiła kociołek na podstawkę, chwilę później ugaszając płomień, jaki jeszcze przed chwilą podgrzewał miksturę. Smukłe palce szybko odnalazły szklany słoiczek, na tyle duży, aby zmieściło się w nim całe ucho. Gęsta, bezbarwna mikstura zalegała w kociołku, a Nicolas sprawnie przeskoczył na ramię Wren, by pociągnąć ją za ciemne włosy.
- Mam nadzieję, że znajdziesz tego, który się do tego przyczynił. - Odpowiedziała, z przyjaznym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Odnajdywanie ludzi, zwłaszcza w tych czasach, bywało trudnym… A przynajmniej tak twierdziła Philippa, która potrzebowała długich tygodni, aby odnaleźć pannę Burroughs po za portowym brudem.
Tajemniczy uśmiech pojawił się na ustach eterycznej kobiety, gdy kolejne słowa opuściły jej usta. Doskonale znała trucizny, w przeszłości próbując ich na podłych klientach Parszywego z wyjątkowo lepkimi dłońmi. A pijanych marynarzy, Frances nie lubiła chyba najbardziej.
- Widać, że nie miałaś z nimi doświadczenia, moja droga. - Odpowiedziała ciepło, niemal pobłażliwie w kierunku Azjatki. - Niektóre z nich są straszliwsze od zaklęć, choćby przez fakt, iż potrafią męczyć przez długie miesiące. - Dodała, formując myśl, jaka pojawiła się w jej głowie. Panna Burroughs od dawna znała właściwości wszystkich, możliwych mikstur na pamięć, pewna, że przyda jej się to nie tylko przy kociołku, ale i podczas przygotowania kolejnych projektów powiązanych z eliksirami.
Ciężko było powstrzymać Frances, gdy rozpoczęła opowiadać o alchemii. Była ona jej największą pasją, co dało się usłyszeć w jej głosie, pełnym podekscytowania nawet przy tłumaczeniu najprostszych teorii.
- Och Wren, nie przesadzaj. Nie raz dodawałam o wiele gorsze rzeczy do eliksirów. - Odpowiedziała z odrobiną rozbawienia w głosie. Ingrediencje były różne, zwłaszcza te, pochodzenia zwierzęcego - od krwi, przez ich fragmenty aż po dziwne wydzieliny, jakie te potrafiły wydawać na świat. Alchemik z tego wszystkiego był w stanie zrobić odpowiedni użytek.
Panna Burroughs zdawała się przy stole odnajdować niczym ryba w wodze - doskonale wiedziała, jak lawirować między ingrediencjami oraz przyjemnie bulgoczącym kociołkiem. Uważne spojrzenie obserwowało miksturę, chcąc zareagować, gdyby zaczęła zachowywać się nie tak, jak powinna.
- Tak. Będzie formować się powoli, tkanka po tkance… To całkiem fascynujące. - Uśmiechnęła się, na chwilę wędrując spojrzeniem od kociołka, do Wren. Chwilę później mikstura poczęła wydzielać ostry, nieprzyjemny zapach. - Otworzysz okienko? - Poprosiła towarzyszącą jej Azjatkę, nie będąc pewną, jak ta zniesie podobną woń. Ona była już do niej przyzwyczajona. - Teraz ostatnie składniki. - Zawyrokowała, po czym ostrożnie rozdzieliła jeden włos Wren z pukla, jaki ta jej podarowała, by umieścić go w miksturze. Chwilę później uniosła niewielką fiolkę z krwią Wren, którą nabrała do pipety, aby dodać odpowiednią jej ilość do mikstury. Na buzi panny Burroughs widniało skupienie ale i delikatny uśmiech, jaki pojawiał się zawsze, gdy oddawała się przyrządzaniu kolejnych mikstur. - Chcesz zabrać go ze sobą, czy wolisz, żebym go dla Ciebie przetrzymała? - Zapytała, na chwilę krzyżując spojrzenie z ciemnymi tęczówkami. Frances odstawiła kociołek na podstawkę, chwilę później ugaszając płomień, jaki jeszcze przed chwilą podgrzewał miksturę. Smukłe palce szybko odnalazły szklany słoiczek, na tyle duży, aby zmieściło się w nim całe ucho. Gęsta, bezbarwna mikstura zalegała w kociołku, a Nicolas sprawnie przeskoczył na ramię Wren, by pociągnąć ją za ciemne włosy.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To prawda - Wren niewiele wspólnego miała z truciznami. Z całą dziedziną alchemii, niewątpliwie potężną i majestatyczną, szczególnie w odpowiednich rękach, jednak jej własnym daleko było do jakiejkolwiek biegłości. Od czasów szkolnych nie potrafiła ingrediencjom zaoferować odpowiedniej, troskliwej precyzji, nie traktowała ich z szacunkiem, w efekcie zbierając werbalne bęcki od niezadowolonego z przebiegu jej pracy profesora. Niesmak pozostał do dziś. Czym innym było dla niej przyglądanie się procesowi ich powstawania, rekreacyjne, niejako również odprężające, czym innym natomiast zaprzątanie nimi własnych myśli - czy tym bardziej mozolne próby. Azjatka przekrzywiła zatem głowę z nutą zainteresowania zarysowaną w ciemnych oczach, którymi wodziła od twarzy alchemiczki z powrotem do przygotowywanego kotła, w jakim niebawem powstać miało jej nowe ucho. Kawałek cielesności spreparowany w objęciach dogorywającej mikstury, odseparowany, lecz należący wyłącznie do niej. Co za przedziwna myśl.
- Na przykład jakie? - podjęła temat, skora nie przepuszczać dziś okazji do pogłębienia wiedzy. - Zaciekawiłaś mnie. Jaką najpotężniejszą, najokrutniejszą truciznę udało ci się uwarzyć? - w zaintrygowaniu, z drobną również podejrzliwością spoglądała na Frances. Zamierzchłe wspomnienia sugerowały, że Burroughs parała się wcześniej ich okazjonalnym podawaniem w dokowych lokalach - na zlecenie? -, ale Wren nigdy nie zgłębiała tej informacji, nie widząc w niej wówczas obietnicy. Cennej i skądinąd nęcącej; jeśli było tak, jak opowiadała jej alchemiczka, a plugawe wywary rzeczywiście oferowały śmierć w męczarniach, musiała poznać je bliżej. Musiała. Gdzieś na dnie jej serca, na dnie świadomości, drzemał powoli budzący się do życia potwór utkany z nici przeszłości; okazywał się nie tyle machiną napędzającą jej złość, ale coraz donośniej sam domagał się uwagi. - Widziałaś na własne oczy jak działa? - Wren zadała ostatnie z cisnących się na usta pytań, zadowolona, że przynajmniej częściowo udało jej się odwrócić uwagę od obślizgłych, tłustych gąsienic dorzucanych do wywaru. Gdyby to zależało od niej, poświęciłaby mięso z ciał którejś ze swych dziewcząt - nie zaś robaki żyjące Merlin jeden raczy wiedzieć gdzie, w jakim brudzie i paskudztwie, nawet jeśli rzeczywiście na loterii przeznaczenia nie wygrała nagrody najgorszej. Wierzyła Frances na słowo. Czarodzieje odznaczali się niebywałą pomysłowością jeśli chodziło o dodawanie przeróżnych składników do ich eliksirów, a Chang wcale nie zamierzała dopytywać znajomej o najdziwniejszy z nich wszystkich w jej karierze. Pewnych rzeczy lepiej po prostu nie wiedzieć.
Zdenerwowanie wzbierało w niej z każdym ruchem chochlą, z każdym zabulgotaniem cieczy wypełniającej kociołek, więc z nieukrywanym westchnieniem ulgi skinęła głową i podniosła się ze stołka, by otworzyć umiejscowione nieopodal okno. Przynajmniej wtedy, odwrócona plecami do Frances, mogła pozwolić sobie przełknąć ślinę odrobinę głośniej, zwilżyć językiem spierzchnięte usta i odetchnąć spokojniej. Musiała odzyskać nad sobą kontrolę - nawet jeśli eliksir miałby okazać się porażką, nie mogła pozwolić, by jego los tak dotkliwie plądrował jej stateczny zwykle umysł. Jaki miało to sens? Odwróciła się dopiero wtedy, gdy w miksturze znalazły się pochodzące od niej składniki, powróciła też na swoje miejsce, pozwalając Nicolasowi wspiąć się w górę po jej ręce i naciągnąć pukiel czarnych włosów. Nie mógł wyrządzić jej krzywdy, był na to zbyt mały, zbyt wątły - ale w ramach rewanżu zaoferowała mu delikatny pstryczek w nieistniejący nos. W miejsce, w którym u każdego normalnego stworzenia powinien się znajdować. Jak u niej - lewe ucho.
- Wolałabym, by został z tobą. Co jeśli coś popsuję? - zmarszczyła brwi i przeniosła spojrzenie na Frances, później też na gasnący pod kociołkiem płomień. Najwyraźniej wszystko udało się dokładnie tak, jak powinno, lecz czy rezultat był równie zadowalający - czas pokaże. - Będziesz mogła gdzieś go przechować? Jeśli coś, nie daj Merlinie, pójdzie nie tak, wyłapiesz to szybciej niż ja. Obawiałabym się zmarnować twojej pracy. I popiołu - przyznała, w końcu ingrediencja znacznie uszczupliła zasoby jej skrytki swoją ceną. Wren podniosła się nieznacznie, uważna na to, by nieśmiałek nie spadł z jej ramienia zaskoczony ruchem, po czym zerknęła na parującą ciecz. Za dwadzieścia osiem dni uformuje organ, który będzie można przyszyć z powrotem do jej głowy, jakie to abstrakcyjne - czarownica w końcu odetchnęła z ulgą i znów opadła na siedzenie, czuła, jak spięcie mięśni stopniowo odpuszcza, zanika. - Nie zapytałam nawet jak się miewasz - zauważyła, trochę ze zmęczeniem, trochę natomiast przepraszająco, bo przecież Frances oferowała jej swój czas po pracy. A na pewno mogła spędzić go na czymś mniej wyczerpującym.
- Na przykład jakie? - podjęła temat, skora nie przepuszczać dziś okazji do pogłębienia wiedzy. - Zaciekawiłaś mnie. Jaką najpotężniejszą, najokrutniejszą truciznę udało ci się uwarzyć? - w zaintrygowaniu, z drobną również podejrzliwością spoglądała na Frances. Zamierzchłe wspomnienia sugerowały, że Burroughs parała się wcześniej ich okazjonalnym podawaniem w dokowych lokalach - na zlecenie? -, ale Wren nigdy nie zgłębiała tej informacji, nie widząc w niej wówczas obietnicy. Cennej i skądinąd nęcącej; jeśli było tak, jak opowiadała jej alchemiczka, a plugawe wywary rzeczywiście oferowały śmierć w męczarniach, musiała poznać je bliżej. Musiała. Gdzieś na dnie jej serca, na dnie świadomości, drzemał powoli budzący się do życia potwór utkany z nici przeszłości; okazywał się nie tyle machiną napędzającą jej złość, ale coraz donośniej sam domagał się uwagi. - Widziałaś na własne oczy jak działa? - Wren zadała ostatnie z cisnących się na usta pytań, zadowolona, że przynajmniej częściowo udało jej się odwrócić uwagę od obślizgłych, tłustych gąsienic dorzucanych do wywaru. Gdyby to zależało od niej, poświęciłaby mięso z ciał którejś ze swych dziewcząt - nie zaś robaki żyjące Merlin jeden raczy wiedzieć gdzie, w jakim brudzie i paskudztwie, nawet jeśli rzeczywiście na loterii przeznaczenia nie wygrała nagrody najgorszej. Wierzyła Frances na słowo. Czarodzieje odznaczali się niebywałą pomysłowością jeśli chodziło o dodawanie przeróżnych składników do ich eliksirów, a Chang wcale nie zamierzała dopytywać znajomej o najdziwniejszy z nich wszystkich w jej karierze. Pewnych rzeczy lepiej po prostu nie wiedzieć.
Zdenerwowanie wzbierało w niej z każdym ruchem chochlą, z każdym zabulgotaniem cieczy wypełniającej kociołek, więc z nieukrywanym westchnieniem ulgi skinęła głową i podniosła się ze stołka, by otworzyć umiejscowione nieopodal okno. Przynajmniej wtedy, odwrócona plecami do Frances, mogła pozwolić sobie przełknąć ślinę odrobinę głośniej, zwilżyć językiem spierzchnięte usta i odetchnąć spokojniej. Musiała odzyskać nad sobą kontrolę - nawet jeśli eliksir miałby okazać się porażką, nie mogła pozwolić, by jego los tak dotkliwie plądrował jej stateczny zwykle umysł. Jaki miało to sens? Odwróciła się dopiero wtedy, gdy w miksturze znalazły się pochodzące od niej składniki, powróciła też na swoje miejsce, pozwalając Nicolasowi wspiąć się w górę po jej ręce i naciągnąć pukiel czarnych włosów. Nie mógł wyrządzić jej krzywdy, był na to zbyt mały, zbyt wątły - ale w ramach rewanżu zaoferowała mu delikatny pstryczek w nieistniejący nos. W miejsce, w którym u każdego normalnego stworzenia powinien się znajdować. Jak u niej - lewe ucho.
- Wolałabym, by został z tobą. Co jeśli coś popsuję? - zmarszczyła brwi i przeniosła spojrzenie na Frances, później też na gasnący pod kociołkiem płomień. Najwyraźniej wszystko udało się dokładnie tak, jak powinno, lecz czy rezultat był równie zadowalający - czas pokaże. - Będziesz mogła gdzieś go przechować? Jeśli coś, nie daj Merlinie, pójdzie nie tak, wyłapiesz to szybciej niż ja. Obawiałabym się zmarnować twojej pracy. I popiołu - przyznała, w końcu ingrediencja znacznie uszczupliła zasoby jej skrytki swoją ceną. Wren podniosła się nieznacznie, uważna na to, by nieśmiałek nie spadł z jej ramienia zaskoczony ruchem, po czym zerknęła na parującą ciecz. Za dwadzieścia osiem dni uformuje organ, który będzie można przyszyć z powrotem do jej głowy, jakie to abstrakcyjne - czarownica w końcu odetchnęła z ulgą i znów opadła na siedzenie, czuła, jak spięcie mięśni stopniowo odpuszcza, zanika. - Nie zapytałam nawet jak się miewasz - zauważyła, trochę ze zmęczeniem, trochę natomiast przepraszająco, bo przecież Frances oferowała jej swój czas po pracy. A na pewno mogła spędzić go na czymś mniej wyczerpującym.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Panna Burroughs zaś nie wyobrażała sobie, aby zajmować się inną dziedziną magii. Przy tworzeniu mikstur każdy, nawet najmniejszy ruch się liczył, a co za tym idzie sztuka ta wymagała ulubionej przez eteryczne dziewczę perfekcji. Jednocześnie magiczne mikstury kryły w sobie mnóstwo tajemnic, zajmujących chłonny, bystry umysł. Zamyślenie pojawiło się na buzi kobiety, gdy szukała odpowiedzi na zadane pytanie.
- Przyrządziłam wszystkie znane receptury, przynajmniej raz. - Odpowiedziała spokojnie, na chwilę przenosząc szaroniebieskie spojrzenie wprost na swoją towarzyszkę. Niechętnie odkrywała podobne karty, czuła jednak, że etap wykorzystywania przez wuja już dawno minął. - Z tych silniejszych… Jest Agonia, powoduje ból całego ciała tak silny, że spożywający nie jest w stanie zejść z łóżka. Do pełni ratuje od niego zwykła antidotum, lecz po pełni pomoże tylko Agonia z kroplą krwi ofiary. Jest też Dziesięć Agonii, eliksir wywołujący specyficzną odmianę groszopryszczki, która jest odporna na leczenie. - Głos panny Burroughs był niezwykle spokojny, jakby rozmawiała o pogodzie. Chcąc poznać wszystkie tajemnice eliksirów, nie mogła ignorować żadnego specyfiku. - Jest jeszcze eliksir Trutka, który zabija powoli i w wielkich męczarniach; Eliksir Żywego Ognia sprawia, że spożywający czuje, jakby spalał się od środka; kilka kropel Smoczego Eliksiru potrafi powalić rosłego mężczyznę, przyrządza się go z jadu Żmijozęba Peruwiańskiego… A Wywar Skoropenowy wywołuje trzydniowe konanie w konwulsjach. - Spokojnie opowiedziała o kilku szkodliwych środkach, które według jej mniemania posiadały najbardziej okrutne działanie. Fakt, że w tym polu jeszcze wiele można byłoby zdziałać wolała przemilczeć. Nie miała zamiaru odkrywać wszystkich swoich kart przed Wren, gdzieś w środku czując, że może być na to odrobinę za wcześnie. - Widziałam. - Dodała jeszcze, delikatnie wzruszając wątłym ramieniem. Jeśli nie w Parszywym to w szpitalu, gdy przyszło jej pracować na oddziale zatruć eliksilarnych.
Zdenerwowanie Azjatki nie wpływało na alchemiczkę, zdającą się znajdować w odrobinę innym wymiarze. Przyrządzanie mikstur zawsze ją odprężało, pozwalając uspokoić myśli lokując je tylko i wyłącznie w kociołku. Musiała odpowiednio przygotować ingrediencje, dodać odpowiednie ich proporcje oraz wykonać dokładne, pewne ruchy chochlą oraz różdżką, aby mikstura przypadkiem nie wybuchła jej prosto w twarz. Spokój i skupienie wymalowywały się na jasnej twarzy dziewczęcia. Doskonale wiedziała, co robi. A pewność odbijała się w jej ruchach.
Nicolas, widząc ruch Wren pokazał jej jedynie zielony język, wygodniej rozsiadając się na jej ramieniu, by co jakiś czas szturchnąć ją zielonym palcem.
- Eliksir musi być przechowywany w półmroku, nie może być wystawiony na wysokie temperatury oraz bezpośrednie światło słoneczne. Nie możesz również otworzyć słoika, nim upłynie odpowiednia ilość czasu. Jeśli będziesz tego przestrzegać, nic nie powinno się stać. - Odpowiedziała szykując odpowiedni słoik. A gdy upewniła się, że nie ma na nim ani jednej ryski bądź grama kurzy, który mógłby źle wpłynąć na przyrządzoną miksturę. Dopiero wtedy ostrożnie przelała miksturę do słoiczka, aby szczelnie i dokładnie go zamknąć. - Jeśli chcesz, mogę ją dla Ciebie przetrzymać. Mam odpowiedni regał, w którym przechowuję mikstury… Wysłałabym Ci wtedy list, kiedy ucho będzie w pełni uformowane. - Odpowiedziała, posyłając pannie Chang delikatny uśmiech. W jej regale z pewnością znajdzie się odrobina miejsca na kolejny słoiczek, nie widziała więc problemu, by zadbać o przyszłe ucho Wren. Ostrożnie sięgnęła po różdżkę, by wyczyścić kociołek z pozostałości po eliksirze.
Słysząc jej słowa, odrobinę nieodgadnione, szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku znajomej.
- Och, nic się nie stało… Naprawdę… - Odpowiedziała, delikatnie unosząc kąciki ust w wyuczonym uśmiechu. Przywykła do braku podobnych pytań ze strony innych czarodziejów, przywykła również do braku podobnych pytań ze strony rodziny. - Jakoś sobie radzę… Potrzebujesz czegoś jeszcze? - Dodała jeszcze, wzruszając wątłymi ramionami i rozpoczynając porządkowanie stołu, na wszelki wypadek, gdyby miała przygotować coś jeszcze.
- Przyrządziłam wszystkie znane receptury, przynajmniej raz. - Odpowiedziała spokojnie, na chwilę przenosząc szaroniebieskie spojrzenie wprost na swoją towarzyszkę. Niechętnie odkrywała podobne karty, czuła jednak, że etap wykorzystywania przez wuja już dawno minął. - Z tych silniejszych… Jest Agonia, powoduje ból całego ciała tak silny, że spożywający nie jest w stanie zejść z łóżka. Do pełni ratuje od niego zwykła antidotum, lecz po pełni pomoże tylko Agonia z kroplą krwi ofiary. Jest też Dziesięć Agonii, eliksir wywołujący specyficzną odmianę groszopryszczki, która jest odporna na leczenie. - Głos panny Burroughs był niezwykle spokojny, jakby rozmawiała o pogodzie. Chcąc poznać wszystkie tajemnice eliksirów, nie mogła ignorować żadnego specyfiku. - Jest jeszcze eliksir Trutka, który zabija powoli i w wielkich męczarniach; Eliksir Żywego Ognia sprawia, że spożywający czuje, jakby spalał się od środka; kilka kropel Smoczego Eliksiru potrafi powalić rosłego mężczyznę, przyrządza się go z jadu Żmijozęba Peruwiańskiego… A Wywar Skoropenowy wywołuje trzydniowe konanie w konwulsjach. - Spokojnie opowiedziała o kilku szkodliwych środkach, które według jej mniemania posiadały najbardziej okrutne działanie. Fakt, że w tym polu jeszcze wiele można byłoby zdziałać wolała przemilczeć. Nie miała zamiaru odkrywać wszystkich swoich kart przed Wren, gdzieś w środku czując, że może być na to odrobinę za wcześnie. - Widziałam. - Dodała jeszcze, delikatnie wzruszając wątłym ramieniem. Jeśli nie w Parszywym to w szpitalu, gdy przyszło jej pracować na oddziale zatruć eliksilarnych.
Zdenerwowanie Azjatki nie wpływało na alchemiczkę, zdającą się znajdować w odrobinę innym wymiarze. Przyrządzanie mikstur zawsze ją odprężało, pozwalając uspokoić myśli lokując je tylko i wyłącznie w kociołku. Musiała odpowiednio przygotować ingrediencje, dodać odpowiednie ich proporcje oraz wykonać dokładne, pewne ruchy chochlą oraz różdżką, aby mikstura przypadkiem nie wybuchła jej prosto w twarz. Spokój i skupienie wymalowywały się na jasnej twarzy dziewczęcia. Doskonale wiedziała, co robi. A pewność odbijała się w jej ruchach.
Nicolas, widząc ruch Wren pokazał jej jedynie zielony język, wygodniej rozsiadając się na jej ramieniu, by co jakiś czas szturchnąć ją zielonym palcem.
- Eliksir musi być przechowywany w półmroku, nie może być wystawiony na wysokie temperatury oraz bezpośrednie światło słoneczne. Nie możesz również otworzyć słoika, nim upłynie odpowiednia ilość czasu. Jeśli będziesz tego przestrzegać, nic nie powinno się stać. - Odpowiedziała szykując odpowiedni słoik. A gdy upewniła się, że nie ma na nim ani jednej ryski bądź grama kurzy, który mógłby źle wpłynąć na przyrządzoną miksturę. Dopiero wtedy ostrożnie przelała miksturę do słoiczka, aby szczelnie i dokładnie go zamknąć. - Jeśli chcesz, mogę ją dla Ciebie przetrzymać. Mam odpowiedni regał, w którym przechowuję mikstury… Wysłałabym Ci wtedy list, kiedy ucho będzie w pełni uformowane. - Odpowiedziała, posyłając pannie Chang delikatny uśmiech. W jej regale z pewnością znajdzie się odrobina miejsca na kolejny słoiczek, nie widziała więc problemu, by zadbać o przyszłe ucho Wren. Ostrożnie sięgnęła po różdżkę, by wyczyścić kociołek z pozostałości po eliksirze.
Słysząc jej słowa, odrobinę nieodgadnione, szaroniebieskie spojrzenie powędrowało w kierunku znajomej.
- Och, nic się nie stało… Naprawdę… - Odpowiedziała, delikatnie unosząc kąciki ust w wyuczonym uśmiechu. Przywykła do braku podobnych pytań ze strony innych czarodziejów, przywykła również do braku podobnych pytań ze strony rodziny. - Jakoś sobie radzę… Potrzebujesz czegoś jeszcze? - Dodała jeszcze, wzruszając wątłymi ramionami i rozpoczynając porządkowanie stołu, na wszelki wypadek, gdyby miała przygotować coś jeszcze.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie uszedł jej uwadze fakt, jak podobnie do siebie nazywały się poszczególne trucizny wymieniane przez Fraces. Agonia, dziesięć agonii - czyżby jedno było spotęgowaniem drugiego? Trutka brzmiała niegodnie, wręcz prześmiewczo, i dopiero następne trzy specyfiki wzbudziły w niej jako takie zainteresowanie. Ich moc. Brak litości. Katorga wzniecająca wewnętrzne, absolutne katharsis w pocie nieuniknionej agonii. Wysłuchała kobiety z uwagą, zapamiętywała jej słowa na przyszłość, zakładając, że pewnego dnia wiedza ta może okazać się przydatna, jakkolwiek, choćby odrobinę - po czym wydała z siebie przeciągły, niemrawy pomruk zamyślenia.
- Każda z nich brzmi dobrze. Przebiegle, jak przebiegłą podobno powinna być broń kobiety. Ale przyznam ci, że nie wzbudziły we mnie zbyt dużego entuzjazmu - mówiła, ściągając delikatnie brwi. Zamiarem komentarza nie było urażenie Burroughs, która za czasów Parszywego Pasażera z truciznami obracała się z łatwością podobną płucom wypełniającym się powietrzem. To - zwyczajnie - nie współgrało z jej własną melodią. Z usposobieniem. Z ulubieniem. - Rozkładają agonię na etapy, sprawiają, że trwa dniami, wyniszczając organizm powoli i metodycznie. Ale ja wolę patrzeć na to wyniszczenie wijące się u moich stóp - na moment ściszyła głos, enigmatycznie, tajemniczo, oczy zaś błysnęły niebezpiecznym wspomnieniem. Wszystko to - i jeszcze więcej - oferowała jej Deirdre, kreśląc litery nowego rozdziału; rozdziału, do którego Wren musiała nauczyć się szacunku. Którego winna się bać. Wciąż przyzwyczajała umysł do tej myśli, konfrontowała się ze świadomością, że czarna magia mogła ją zniszczyć - doprowadzić ciało do ruiny, mózg okuwając w kajdany niemocy i wiecznej tortury. - Chociaż eliksir żywego ognia, tak, chciałabym zobaczyć jak działa - dodała już z pogodnym uśmiechem, odegnała od siebie lubieżność widma ostatnich wydarzeń. Musiała skupić się na tym, co działo się tu i teraz - wokół niej, w piwnicznej pracowni uzdolnionej alchemiczki tkającej z niczego nowe ucho mające narodzić się za dokładnie dwadzieścia osiem dni. Ta myśl przeszywała ją niezrozumianym dreszczem. - Może spróbujemy podać go kiedyś jakiejś gąsce? - zaproponowała. Ich eksperymenty były odroczone, tkwiły pod gargantuicznym znakiem zapytania, lecz nic nie stało na przeszkodzie, by teoretyzować i planować. Póki co - zbierały siły. Obmyślały strategię, przygotowywały się, oceniały własne możliwości okiem krytycznym i już doświadczonym. Elvira, cóż, najwyraźniej nie miała im w tym pomóc. Ale to nic, Wren była pewna, że skoro poradziły sobie ostatnim razem, następny pójdzie tylko i wyłącznie lepiej.
Pokiwała głową ze zrozumieniem, przez moment zagłębiając się w uważnym rozważaniu. Mogłaby przechować eliksir w swej pracowni, specjalnie strzeżonej zaklęciami nałożonymi przez Skeetera; do wiecznie zamkniętego pomieszczenia nikt poza nią nie miał dostępu, a jeśli spróbowałby sforsować drzwi - spotkałaby go wyjątkowo paskudna niespodzianka.
- W takim razie mogę go wziąć do siebie - zdecydowała w końcu. O ile wierzyła w bezpieczeństwo pracowni Burroughs, o tyle przede wszystkim wierzyła sobie. Własnej kontroli, możliwości sprawdzenia, możliwości potencjalnej obrony. - Zabezpieczysz go jakoś na czas podróży? Czy nic się z nim nie stanie? - dopytała Azjatka, wyraźnie skonsternowana, zatroskana, pragnąca przygotować się na każdą niefortunną ewentualność. Obcowanie z miksturą tak skomplikowaną i newralgiczną było dla niej nowością, ufała zatem ocenie Frances. Frances, która, na pewno zmęczona, zwróciła się do niej po chwili raz jeszcze, wzniecając kolejne zmarszczenie brwi. Potrzebowała. Oczywiście, że potrzebowała, a jednocześnie czuła gdzieś w środku ukłucie dyskomfortu - nieprzyzwyczajona do jakiejkolwiek prośby. Do jej wagi, do świadomości, że wiązała się z długiem, który prędzej czy później musiałby zostać spłacony. A co mogła zrobić dla Frances? - Właściwie to zastanawiałam się czy dysponujesz czymś na rozległe blizny - odparła głosem ostrożnym, odrobinę niepewnym. Pierwotnie nie chciała zdradzać alchemiczce zbyt wiele; lakonicznie wyjaśniła jej okoliczności wypadku, ale nie ukazała przed nią zgrubiałej, błyszczącej tkanki pokrywającej większą część jej korpusu; przyznanie się do jej obecności było niejako upokarzające.
- Każda z nich brzmi dobrze. Przebiegle, jak przebiegłą podobno powinna być broń kobiety. Ale przyznam ci, że nie wzbudziły we mnie zbyt dużego entuzjazmu - mówiła, ściągając delikatnie brwi. Zamiarem komentarza nie było urażenie Burroughs, która za czasów Parszywego Pasażera z truciznami obracała się z łatwością podobną płucom wypełniającym się powietrzem. To - zwyczajnie - nie współgrało z jej własną melodią. Z usposobieniem. Z ulubieniem. - Rozkładają agonię na etapy, sprawiają, że trwa dniami, wyniszczając organizm powoli i metodycznie. Ale ja wolę patrzeć na to wyniszczenie wijące się u moich stóp - na moment ściszyła głos, enigmatycznie, tajemniczo, oczy zaś błysnęły niebezpiecznym wspomnieniem. Wszystko to - i jeszcze więcej - oferowała jej Deirdre, kreśląc litery nowego rozdziału; rozdziału, do którego Wren musiała nauczyć się szacunku. Którego winna się bać. Wciąż przyzwyczajała umysł do tej myśli, konfrontowała się ze świadomością, że czarna magia mogła ją zniszczyć - doprowadzić ciało do ruiny, mózg okuwając w kajdany niemocy i wiecznej tortury. - Chociaż eliksir żywego ognia, tak, chciałabym zobaczyć jak działa - dodała już z pogodnym uśmiechem, odegnała od siebie lubieżność widma ostatnich wydarzeń. Musiała skupić się na tym, co działo się tu i teraz - wokół niej, w piwnicznej pracowni uzdolnionej alchemiczki tkającej z niczego nowe ucho mające narodzić się za dokładnie dwadzieścia osiem dni. Ta myśl przeszywała ją niezrozumianym dreszczem. - Może spróbujemy podać go kiedyś jakiejś gąsce? - zaproponowała. Ich eksperymenty były odroczone, tkwiły pod gargantuicznym znakiem zapytania, lecz nic nie stało na przeszkodzie, by teoretyzować i planować. Póki co - zbierały siły. Obmyślały strategię, przygotowywały się, oceniały własne możliwości okiem krytycznym i już doświadczonym. Elvira, cóż, najwyraźniej nie miała im w tym pomóc. Ale to nic, Wren była pewna, że skoro poradziły sobie ostatnim razem, następny pójdzie tylko i wyłącznie lepiej.
Pokiwała głową ze zrozumieniem, przez moment zagłębiając się w uważnym rozważaniu. Mogłaby przechować eliksir w swej pracowni, specjalnie strzeżonej zaklęciami nałożonymi przez Skeetera; do wiecznie zamkniętego pomieszczenia nikt poza nią nie miał dostępu, a jeśli spróbowałby sforsować drzwi - spotkałaby go wyjątkowo paskudna niespodzianka.
- W takim razie mogę go wziąć do siebie - zdecydowała w końcu. O ile wierzyła w bezpieczeństwo pracowni Burroughs, o tyle przede wszystkim wierzyła sobie. Własnej kontroli, możliwości sprawdzenia, możliwości potencjalnej obrony. - Zabezpieczysz go jakoś na czas podróży? Czy nic się z nim nie stanie? - dopytała Azjatka, wyraźnie skonsternowana, zatroskana, pragnąca przygotować się na każdą niefortunną ewentualność. Obcowanie z miksturą tak skomplikowaną i newralgiczną było dla niej nowością, ufała zatem ocenie Frances. Frances, która, na pewno zmęczona, zwróciła się do niej po chwili raz jeszcze, wzniecając kolejne zmarszczenie brwi. Potrzebowała. Oczywiście, że potrzebowała, a jednocześnie czuła gdzieś w środku ukłucie dyskomfortu - nieprzyzwyczajona do jakiejkolwiek prośby. Do jej wagi, do świadomości, że wiązała się z długiem, który prędzej czy później musiałby zostać spłacony. A co mogła zrobić dla Frances? - Właściwie to zastanawiałam się czy dysponujesz czymś na rozległe blizny - odparła głosem ostrożnym, odrobinę niepewnym. Pierwotnie nie chciała zdradzać alchemiczce zbyt wiele; lakonicznie wyjaśniła jej okoliczności wypadku, ale nie ukazała przed nią zgrubiałej, błyszczącej tkanki pokrywającej większą część jej korpusu; przyznanie się do jej obecności było niejako upokarzające.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Panna Burroughs nie wzięła do siebie słów Azjatki. Wiedziała, że ktoś nie zainteresowany alchemią z pewnością nie dostrzeże piękna mikstury, nawet tak plugawej jak zwykła trucizna. Alchemiczka wiedziała jednak, ile finezji oraz wysiłku potrzeba, aby stworzyć podobną miksturę; ile teorii, rozważań oraz długich godzin obliczeń i praktyki, aby osiągnąć taki efekt. Składniki musiały oddziaływać na odpowiednie ośrodki czarodziejskiego ciała, a to było czymś, niezmiernie ciężkim do osiągnięcia o czym Frances doskonale wiedziała. Malinowa usta wykrzywiły się w grymasie błądzącym między zniesmaczeniem a brakiem zrozumienia, gdy kolejne dźwięki opuściły usta Wren.
- To… obrzydliwe, Wren. Nie wiem, co może być przyjemnego w obserwowaniu podobnego wyniszczenia… I chyba nie chcę wiedzieć. - Odpowiedziała, przez chwilę uważniej obserwując towarzyszącą jej czarownicę. Coś zdawało się ulegać w niej zmianie, tym samym wywołując w pannie Burroughs chęć odsunięcia się na bezpieczną odległość; zwiększenia dystansu w tej, dopiero zawiązującej się, cienkiej przyjaźni. I nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust eterycznego dziewczęcia. Wizja przyszłych eksperymentów nadal zdawała się ją przytłaczać, zaburzona wydarzeniami, do których jeszcze nie nabrała odpowiedniego dystansu.
- Może, jeśli jednak miałoby to miejsce, podałybyśmy jej również antidotum. To dobra okazja, aby sprawdzić i jego działanie… Obawiam się jednak, że w obecnym momencie inne sprawy zaprzątają mi umysł. - Odpowiedziała, posyłając dziewczynie krótkie spojrzenie. Nie mogła skupić się na eksperymencie, jeśli nie domknie innych, odrobinę bardziej istotnych spraw… I nie zapanuje nad natłokiem rozmyślań, bezwiednie przetaczającym się przez jej głowę w regularnych interwałach czasowych. Do eksperymentu potrzeba było skupienia oraz odpowiedniego przygotowania, a panna Burroughs w obecnej chwili zdawała się nie posiadać na tyle uwagi, by móc poczynić odpowiednie kroki.
- Zabezpieczę, mikstury lepiej chronić przed promieniami słońca. - Odpowiedziała, delikatnie kiwając przy tym głową. Z jednej z szafek wyjęła drewniane pudełeczko, odrobinę większe od słoiczka, po czym napełniła je miękkimi wiórkami, dodatkowo zaklinając je odpowiednim zaklęciem. W tak przygotowanym opakowaniu umieściła szczelnie zamknięty słoiczek, finalnie rzucając jeszcze jedno zaklęcie, tak, dla bezpieczeństwa.
Kolejne słowa, jakie padły z ust towarzyszki wywołały wyraz zamyślenia na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy ta poszukiwała w głowie odpowiedzi.
- Nie, nie ma żadnego eliksiru, który działałby na blizny… Mogłabym stworzyć odpowiednią miksturę, lecz przy moich godzinach pracy zajmie mi to kilka miesięcy. - W umyśle panny Burroughs wykwitło kilka, potencjalnych składników, wpierw jednak musiała uporać się z innymi projektami. Frances ostrożnie zdjęła złoty kociołek z palnika, odkładając go na bok. Na jego miejscu znalazł się zwykły, prosty cynowy kociołek. - Moja mama podała mi kiedyś przepis na domową, pozbawioną magii maść na podobne przypadłości, pomogło mi w dzieciństwie… - Zaczęła tłumaczenia, po czym zabrała się za przyrządzanie receptury, używanej jeszcze przez jej babcię. Specyfik nie miał w sobie ni krzty magii, ponoć jednak potrafił pomóc. Ostrożne wlała odrobinę wody do starego kociołka, wsypała do niej pół łyżeczki soli oraz łyżkę szarego mydła. Następnie pokroiła cebulę na malutkie kawałeczki i dorzuciła do kociłka. - Pewnie nie chcesz pokazać mi blizn, ale mogę dać Ci kilka rad. Przede wszystkim nie musisz chronić skórę przed napinaniem i rozciąganiem, dopóki blizny w pełni się nie zagoją. Nie możesz zrywać strupów, dobrze by było, gdybyś w najbliższych tygodniach nie przybrała na wadzę. Powinnaś również unikać wystawiania jej na ostre słońce… - Uważnie wyjaśniła to, co wydawało jej się najistotniejsze w tej kwestii. Sama panna Burroughs posiadała jedynie jedną bliznę - cienką, biegnącą przez lewy kciuk. I zapewne wyglądałoby to podlej, gdyby nie babcine oraz mamine sposoby. - To… - Tu wskazała na papkę, którą rozdrobniła w moździerzu. - Nakładaj na blizny codziennie. Wmasowujesz w skórę okrężnymi ruchami, pozostawiasz na dziesięć minut i spłukujesz. Jakby zadziałało i będziesz potrzebowała więcej, daj znać… A jeśli nie zadziała… Pomyślę o tym. - Odpowiedziała, uważnie pakując i maść dla panny Chang. Obie czarownice porozmawiały jeszcze przez chwilę po czym pożegnały się - przed Frances było jeszcze sporo pracy.
| zt. x2
- To… obrzydliwe, Wren. Nie wiem, co może być przyjemnego w obserwowaniu podobnego wyniszczenia… I chyba nie chcę wiedzieć. - Odpowiedziała, przez chwilę uważniej obserwując towarzyszącą jej czarownicę. Coś zdawało się ulegać w niej zmianie, tym samym wywołując w pannie Burroughs chęć odsunięcia się na bezpieczną odległość; zwiększenia dystansu w tej, dopiero zawiązującej się, cienkiej przyjaźni. I nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia.
Ciche westchnienie wyrwało się z ust eterycznego dziewczęcia. Wizja przyszłych eksperymentów nadal zdawała się ją przytłaczać, zaburzona wydarzeniami, do których jeszcze nie nabrała odpowiedniego dystansu.
- Może, jeśli jednak miałoby to miejsce, podałybyśmy jej również antidotum. To dobra okazja, aby sprawdzić i jego działanie… Obawiam się jednak, że w obecnym momencie inne sprawy zaprzątają mi umysł. - Odpowiedziała, posyłając dziewczynie krótkie spojrzenie. Nie mogła skupić się na eksperymencie, jeśli nie domknie innych, odrobinę bardziej istotnych spraw… I nie zapanuje nad natłokiem rozmyślań, bezwiednie przetaczającym się przez jej głowę w regularnych interwałach czasowych. Do eksperymentu potrzeba było skupienia oraz odpowiedniego przygotowania, a panna Burroughs w obecnej chwili zdawała się nie posiadać na tyle uwagi, by móc poczynić odpowiednie kroki.
- Zabezpieczę, mikstury lepiej chronić przed promieniami słońca. - Odpowiedziała, delikatnie kiwając przy tym głową. Z jednej z szafek wyjęła drewniane pudełeczko, odrobinę większe od słoiczka, po czym napełniła je miękkimi wiórkami, dodatkowo zaklinając je odpowiednim zaklęciem. W tak przygotowanym opakowaniu umieściła szczelnie zamknięty słoiczek, finalnie rzucając jeszcze jedno zaklęcie, tak, dla bezpieczeństwa.
Kolejne słowa, jakie padły z ust towarzyszki wywołały wyraz zamyślenia na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy ta poszukiwała w głowie odpowiedzi.
- Nie, nie ma żadnego eliksiru, który działałby na blizny… Mogłabym stworzyć odpowiednią miksturę, lecz przy moich godzinach pracy zajmie mi to kilka miesięcy. - W umyśle panny Burroughs wykwitło kilka, potencjalnych składników, wpierw jednak musiała uporać się z innymi projektami. Frances ostrożnie zdjęła złoty kociołek z palnika, odkładając go na bok. Na jego miejscu znalazł się zwykły, prosty cynowy kociołek. - Moja mama podała mi kiedyś przepis na domową, pozbawioną magii maść na podobne przypadłości, pomogło mi w dzieciństwie… - Zaczęła tłumaczenia, po czym zabrała się za przyrządzanie receptury, używanej jeszcze przez jej babcię. Specyfik nie miał w sobie ni krzty magii, ponoć jednak potrafił pomóc. Ostrożne wlała odrobinę wody do starego kociołka, wsypała do niej pół łyżeczki soli oraz łyżkę szarego mydła. Następnie pokroiła cebulę na malutkie kawałeczki i dorzuciła do kociłka. - Pewnie nie chcesz pokazać mi blizn, ale mogę dać Ci kilka rad. Przede wszystkim nie musisz chronić skórę przed napinaniem i rozciąganiem, dopóki blizny w pełni się nie zagoją. Nie możesz zrywać strupów, dobrze by było, gdybyś w najbliższych tygodniach nie przybrała na wadzę. Powinnaś również unikać wystawiania jej na ostre słońce… - Uważnie wyjaśniła to, co wydawało jej się najistotniejsze w tej kwestii. Sama panna Burroughs posiadała jedynie jedną bliznę - cienką, biegnącą przez lewy kciuk. I zapewne wyglądałoby to podlej, gdyby nie babcine oraz mamine sposoby. - To… - Tu wskazała na papkę, którą rozdrobniła w moździerzu. - Nakładaj na blizny codziennie. Wmasowujesz w skórę okrężnymi ruchami, pozostawiasz na dziesięć minut i spłukujesz. Jakby zadziałało i będziesz potrzebowała więcej, daj znać… A jeśli nie zadziała… Pomyślę o tym. - Odpowiedziała, uważnie pakując i maść dla panny Chang. Obie czarownice porozmawiały jeszcze przez chwilę po czym pożegnały się - przed Frances było jeszcze sporo pracy.
| zt. x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
3 sierpnia 1957 roku
Pierwszy dzień w nowej pracy minął eterycznej alchemiczce niezwykle przyjemnie. Pracownia mistrza Lacework była miejscem niezwykle fascynującym. Przepełniona najróżniejszymi sprzętami badawczymi, księgami oraz ingrediencjami zachęcała do zatopienia się w naukowe teorie oraz rozpoczęcie pracy nad tym, co akurat pojawi się w głowie. Zainspirowana oraz zachęcona panna Burroughs czuła jeszcze większą motywację, aby zabrać się do pracy; rozwijać swoje umiejętności by pewnego dnia móc osiągnąć podobny mistrzowi poziom. By zapisać swoje nazwisko na kartach historii odkryciami wielkimi oraz przełomowymi. Do tego jednak potrzebowała wiedzy, nie tylko z zakresu eliksirów ale i astronomii, numerologii, starożytnych run, zielarstwa oraz opieki nad zwierzętami. To wszystko było ściśle połączone z jej dziedziną magii. Musiała znać wszystkie właściwości ingrediencji z jakimi mogła kiedykolwiek pracować, umieć je odpowiednio opisać oraz połączyć. Już od dawna eteryczna alchemiczka była przekonana, że alchemia należy do najbardziej skomplikowanych dziedzin magii... I zapewne dlatego wybrała ją na własną, czując niezwykle wielkie wyzwanie w osiągnięciu celu.
Tuż po pracy Frances zahaczyła o kuchnię, skąd zabrała kilka przekąsek oraz dzbanek świeżo zaparzonej herbaty, by zamknąć się z nimi w swojej pracowni. Wspomagacze znalazły się na stoliku, eteryczna alchemiczka uchyliła niewielkie okienko, by wpuścić trochę świeżego powietrza do piwnicznej pracowni po czym z regału wyjęła kilka podręczników. Wraz z książkami zajęła miejsce przy jednym ze stołów, napełniła filiżankę gorącym naparem po czym otworzyła pierwszy z nich. Przez długi czas Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami kojarzyła jej się jako przedmiot powiązanych ze wszelkimi hodowlami. Dopiero gdy zaczęła zagłębiać naturę eliksirów zauważyła, że wiedza tycząca się zwierząt ma również odniesienie w ingrediencjach. Panna Burroughs musiała doskonale znać działanie każdej, nawet najmniejszej ingrediencji podczas pracy nad eliksirami, by móc odpowiednio dobrać ich właściwości do tworzonego specyfiku. Nie raz było to powiązanym z właściwościami samych stworzeń.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w czarnych literach zapisanych na pożółkłych stronicach, uważnie wczytując się w informacje, jakie zawierały. Była pewna, że ta wiedza może jej się przydać w późniejszych badaniach usprawniając proces dobierania odpowiednich ingrediencji pochodzenia zwierzęcego. Doskonale wiedziała, że nie może pracować jedynie na ingrediencjach roślinnych. Wiedziała również, że zrozumienie ingrediencji otwiera wiele dróg oraz nowych możliwości, które wcześniej zapewne nie przyszłyby jej do głowy. Frances uważnie wczytywała się w informacje dotyczące stworzeń, co jakiś czas wynotowując co ważniejsze informacje na kawałku pergaminu. W pełnym skupieniu pochłaniała kolejne informacje, te najważniejsze z nich przenosząc na pergamin, aby móc później zrobić z nich użytek. Czytała o testralach, gryfach, widłowężach, gargulcach, świergotnikach feniksach oraz akromantulach, pozwalając sobie również na zgłębienie kilku informacji dotyczących strasznych smoków czy bazyliszków o których do tej pory słyszała jedynie w starych, niezbyt dokładnych legendach. Panna Burroughs chciała zrozumieć stworzenia pewna, że było to powiązane z możliwościami składników. Teoria, jak każda inna, wymagała odpowiedniego potwierdzenia, panna Burroughs była jednak przekonana, że nawet jeśli jej założenie było mylne, ta wiedza z pewnością kiedyś się jej przyda. Przerobienie kilku rozdziałów tej konkretnej książki zajęło eterycznej alchemiczce dobre kilka godzin. Dziewczynie zawsze łatwo było stracić kontakt z rzeczywistością gdy przychodziło do nauki i tak też było tym razem. Frances w pełni skupiła się na czytanych słowach, chcąc wynieść z nich jak najwięcej. A gdy oderwała się w końcu od książek, mogła pochwalić się odpowiednią ilością wypisanych informacji. Doczytała również dokładnie rozdział o nieśmiałkach, ciekawa czy dowie się czegoś więcej o ich hodowli bądź sposobach tresury. Zadowolona z siebie zrobiła sobie chwilę przerwy, by napić się chłodnawej już herbaty oraz zjeść przyniesioną wcześniej kanapkę. Z pewnością w tym całym naukowym szale nie powinna zapominać o jedzeniu. Przerwa nie trwała jednak długo, gdyż już piętnaście minut później Frances sięgnęła po kolejny podręcznik, tym razem poświęcony przede wszystkim ingrediencjom.
Panna Burroughs przez długie lata intensywnej nauki w murach Hogwartu opanowała niemal do perfekcji wszelkie sposoby nauki. Doskonale wiedziała w jaki sposób powinna przygotowywać notatki, aby zapamiętać z nich jak najwięcej. To wszystko pomagało jej teraz, gdy uparcie wczytywał się w kolejne słowa spisane w starej książce, na kawałku pergaminu wynotowując najważniejsze informacje powiązane z ingrediencjami pochodzenia zwierzęcego. Jej notatki były niezwykle dokładne, skupiające się na konkretnych informacjach pozbawionych pięknych otoczek. Taka wiedza najlepiej zapadała eterycznemu dziewczęciu w głowie. Kolejne godziny mijały, kolejne strony zapisywały się dokładnymi notatkami a mięśnie coraz bardziej domagały się rozprostowania, obolałe od tkwienia w jednej pozycji przez długi czas. Ból mięśni nie zniechęcał jednak Frances - wstała od stołu dopiero w momencie, gdy była pewna, że znalazła odpowiednią ilość informacji. W pewien sposób przywykła do uczucia, jakie towarzyszyło jej podczas długiego siedzenia w jednej pozycji - nie raz, nie dwa spędzała bardzo długie godziny trwając w jednym miejscu w jednej pozycji. Eteryczna alchemiczka przeszła się po pracowni rozciągając obolałe mięśnie. Po raz kolejny przeszło jej przez myśl, że być może powinna pomyśleć nad jakąś aktywnością. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do niewielkiego okienka, by z zaskoczeniem zauważyć, że niebo zdążyło przyjąć barwę ciemnego granatu. Czyżby znów zasiedziała się nad notatkami? Taki obrót sytuacji z pewnością by jej nie zdziwił, w końcu nie pierwszy raz zapominała o świecie, pochłonięta nauką bądź jakimś przedsięwzięciem powiązanym z alchemią. Eliksiry pochłaniały, kusiły najściślejszymi tajemnicami znanymi jedynie niektórym, zachęcały do ryzykownych prób oraz sprawdzania śmiałych teorii. A to sprawiało, iż tak ambitnej czarownicy jak Frances niezwykle ciężko było oderwać się od pracy. Panna Burroughs ziewnęła przeciągle niemal pewna, że już dawno powinna spać. Nie mogła jednak jeszcze udać się na spoczynek, to też wróciła do stołu.
Uważnie przewertowała wszystkie notatki, jakie przyszło jej dziś sporządzić. Wczytywała się w słowa spisane zgrabnym, eleganckim charakterem pisma upewniając się, że nie przekręciła żadnej informacji; że nie zapomniała o niczym i że posiada zapisane wszystkie informacje jakie chciała przyswoić. Przezorność nie dawała o sobie zapomnieć i nawet w takiej sytuacji dbała o to, aby mieć odpowiednie wyjście. Czuła, że sporo z tych informacji, przynajmniej na świeżo, zagnieździło się w jej głowie. Doskonale wiedziała jednak, że to nie wystarczy - musiała mieć możliwość aby wrócić do notatek, powtórzyć informacje i upewnić się, że wszystko zapamiętała dokładnie tak, jak powinna. A gdy to było zrobione, Frances odłożyła podręczniki na miejsce, ułożyła notatki w równiutką kupkę którą później ujęła w dłonie, aby wraz z nią odnieść imbryczek do kuchni. Sprzątnęła po swojej nauce z postanowieniem udania się na spoczynek. Czuła zmęczenie rozlewające się po jej ciele, a krótkie zerknięcie w kierunku zegara upewniło ją w przekonaniu, iż już dawno powinna spać.
Eteryczna alchemiczka udała się wraz z notatkami do sypialni, by zmienić sukienkę na strój do spania oraz wsunąć się pod lekką, miękką kołdrę. Nie zasnęła jednak od razu, wiedziona na pokuszenie kupką pergaminu ułożoną na nocnym stoliku. I nie potrafiła się przed tym powstrzymać. Frances usiadła wygodniej na łóżku, sięgając po sporządzone wcześniej notatki. Ostatni raz dzisiejszego dnia zatopiła się w kawałkach pergaminu przepełnionych informacjami. Uważnie szaroniebieskim spojrzeniem wczytywała się w zapisane przez siebie notatki, powtarzając wiadomości zebrane w książce. Sprawdzała, czy dobrze zapamiętała wszystkie informacje, cicho mrucząc pod nosem te wszystkie rzeczy, które umknęły jej pamięci z upartym planem utrwalenia ich w swoim umyśle. Doskonale wiedziała, że będzie ich potrzebować. I dopiero gdy doszła do ostatniej kartki, pozwoliła sobie zasnąć w obawie przed zmęczeniem następnego dnia.
| zt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
23.09.1957
Primrose tego dnia zjawiła się w progu domu Frances. Kusiło ją nawet aby odwołać spotkanie w związku z tym co się ostatnio stało, ale po jakimś czasie uznała, że swoim zamartwianiem się nie pomoże ani bratu ani kuzynowi. Wręcz będzie ich drażnić, a tego nie chciała. Zebrała ze stołu swoje notatki i teleportowała się na Szafirowe Wzgórze. Ujęła ją sielska okolica w jakiej żyła Frances. Jak się tak zastanowić to pasowało to do eterycznej i uroczej młodej czarownicy. Prim w swojej czarnej sukience z mocnymi białymi akcentami przy dekolcie i mankietach oraz czarnym toczkiem trochę nie pasowało do otoczenia. Dodać do tego ozdobny w kształcie nietoperzy i mógłbyś rzec, ze zła macocha przybyła odwiedzić słodką księżniczkę. Pewne zmiany jednak zachodziły w pannie Burke, a ona się im nie przeciwstawiała, wręcz przeciwnie pozwalała aby skrywana skrzętnie osobowość Primrose zaczynała wychodzić na jaw. Westchnęła cicho i zaanonsowała swoje przybycie czekając aż ktoś jej otworzy. Kiedy ujrzała w progu alchemiczkę uśmiechnęła się delikatnie na jej widok.
-Frances – radość ze spotkania nie była udawana. Ucałowała obydwa policzki blondynki. - Dziękuję za zaproszenie. Piękna okolica.
I wcale nie oszukiwała. Gdyby była artystką zapewne chciałaby malować te pejzaże, a tak jedynie mogła podziwiać je na żywo w tej chwili. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, małe cienie pod oczami wskazywały na nieprzespane noce. Podążyła za Frances do pracowni alchemicznej i rozejrzała się zachwycona tym co zobaczyła. Na regałach piętrzyły się ingrediencje oraz książki, na środku złocony kociołek, prawdziwa pracownia. Inna od tej, którą mieli w Durham, ale jednocześnie tak zbliżona. Poczuła się prawie jak w domu, a myśl, że Fran pokaże jej trochę tajemnic związanych z eliksirami przyprawiała o dreszcz ekscytacji. Nie spodziewała się, że tak szybko znajdzie nić porozumienia z alchemiczką. Zwykle kobiety nie chciały się dzielić swoją wiedzą z innymi przedstawicielkami swojej płci, bojąc się konkurencji. Panna Burke i panna Burroughs zdawały się jednak świetnie rozumieć w tej kwestii. Wiedziały, że muszą zjednoczyć siły i wejść w świat naukowy razem pokazując zadufanym w sobie mężczyznom, że kobieta potrafi osiągnąć wiele za pomocą swojej determinacji i talentów. Primrose posiadała jeszcze nazwisko, które wiązało się ze sporą ilością pieniędzy więc mogła środki przeznaczyć na dokupywanie kolejnych składników do tworzenia eliksirów oraz talizmanów. Chciała osiągnąć jak najlepsze wyniki w swojej pracy.
Primrose tego dnia zjawiła się w progu domu Frances. Kusiło ją nawet aby odwołać spotkanie w związku z tym co się ostatnio stało, ale po jakimś czasie uznała, że swoim zamartwianiem się nie pomoże ani bratu ani kuzynowi. Wręcz będzie ich drażnić, a tego nie chciała. Zebrała ze stołu swoje notatki i teleportowała się na Szafirowe Wzgórze. Ujęła ją sielska okolica w jakiej żyła Frances. Jak się tak zastanowić to pasowało to do eterycznej i uroczej młodej czarownicy. Prim w swojej czarnej sukience z mocnymi białymi akcentami przy dekolcie i mankietach oraz czarnym toczkiem trochę nie pasowało do otoczenia. Dodać do tego ozdobny w kształcie nietoperzy i mógłbyś rzec, ze zła macocha przybyła odwiedzić słodką księżniczkę. Pewne zmiany jednak zachodziły w pannie Burke, a ona się im nie przeciwstawiała, wręcz przeciwnie pozwalała aby skrywana skrzętnie osobowość Primrose zaczynała wychodzić na jaw. Westchnęła cicho i zaanonsowała swoje przybycie czekając aż ktoś jej otworzy. Kiedy ujrzała w progu alchemiczkę uśmiechnęła się delikatnie na jej widok.
-Frances – radość ze spotkania nie była udawana. Ucałowała obydwa policzki blondynki. - Dziękuję za zaproszenie. Piękna okolica.
I wcale nie oszukiwała. Gdyby była artystką zapewne chciałaby malować te pejzaże, a tak jedynie mogła podziwiać je na żywo w tej chwili. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, małe cienie pod oczami wskazywały na nieprzespane noce. Podążyła za Frances do pracowni alchemicznej i rozejrzała się zachwycona tym co zobaczyła. Na regałach piętrzyły się ingrediencje oraz książki, na środku złocony kociołek, prawdziwa pracownia. Inna od tej, którą mieli w Durham, ale jednocześnie tak zbliżona. Poczuła się prawie jak w domu, a myśl, że Fran pokaże jej trochę tajemnic związanych z eliksirami przyprawiała o dreszcz ekscytacji. Nie spodziewała się, że tak szybko znajdzie nić porozumienia z alchemiczką. Zwykle kobiety nie chciały się dzielić swoją wiedzą z innymi przedstawicielkami swojej płci, bojąc się konkurencji. Panna Burke i panna Burroughs zdawały się jednak świetnie rozumieć w tej kwestii. Wiedziały, że muszą zjednoczyć siły i wejść w świat naukowy razem pokazując zadufanym w sobie mężczyznom, że kobieta potrafi osiągnąć wiele za pomocą swojej determinacji i talentów. Primrose posiadała jeszcze nazwisko, które wiązało się ze sporą ilością pieniędzy więc mogła środki przeznaczyć na dokupywanie kolejnych składników do tworzenia eliksirów oraz talizmanów. Chciała osiągnąć jak najlepsze wyniki w swojej pracy.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W głowie miała mętlik. Jeden, wielki, przedziwny kłębek niezwykle sprzecznych myśli, stale dobijających się do jej świadomości. Zagubiona nie była pewna, co powinna dalej począć, a wydarzenia z ostatnich tygodni nieprzyjemnie wytrącały ją z równowagi. Nie pewna większości spraw powiązanych ze swoim życiem, zmęczona przygotowaniami spoczywającymi na jej barkach z przyjemnością przystała na propozycję Primrose. Eliksiry, kociołki oraz dzielenie się wiedzą zdawały się być działaniem wystarczająco zajmującym bystry umysł, by dać sobie odrobinę wytchnienia oraz skupić myśli na czymś innym niż sercowe rozterki.
Pannę Burke alchemiczka przywitała z uśmiechem, odziana w błękitną sukienkę komplementującą jej nienaganną figurę, ostrożnie otwierając drzwi, by przypadkiem nie uderzyć nimi znajomej czarownicy.
- Dzień dobry, Primrose! - Przywitała ją radośnie, wszelkie rozterki chowając gdzieś w sobie. Doskonale wiedziała, że czarownica potrzebowała jej pomocy, a Frances nie chciała jej zawieść. - Dziękuję, mnie również niezmiernie się tu podoba. Chodź, pokażę Ci pracownię. - Rzuciła, by pokierować pannę Burkę przez niewielki korytarzyk wprost do znajdującej się w piwnicy pracowni, będącej prawie spełnieniem marzeń alchemika. Frances dbała o to, aby kolekcja podręczników oraz map nieba stale ulegała powiększeniu. Panna Burroughs podeszła do jednego ze stolików, by napełnić magiczny czajniczek wodą, mającą zmienić się w gorącą herbatę, a przez niewielkie okienko wbiegła zielona istotka. Zwierzątko przez jedną, krótką chwilę spoglądało na pannę Burke czarnymi oczkami, by chwilę później umknąć na ramię właścicielki i schować się materią rękawa jej sukienki. - Nie bój się Nicolasie, Primrose nic Ci nie zrobi. - Rzuciła słodko, zerkając kątem oka na swojego nieśmiałka. - Prim, to mój nieśmiałek, czasem pomaga mi w pracowni. - Przedstawiła istotkę pannie Burke, z dumą w głosie. Nie każdy miał tak cudownego pomocnika, jak jej zielony przyjaciel. - Zanim zaczniemy, muszę wiedzieć, na jakim poziomie się znajdujesz? Zdawałaś owutemy z eliksirów? I czy po tym rozwijałaś jakoś swoją wiedzę? - Wypowiedziała pytania, które wydawały jej się niezwykle istotne w tym temacie. Nie chciała przecież opowiadać Primrose o miksturach znacznie przekraczających jej umiejętności. - Och, powiedz mi jeszcze, na jakim poziomie znasz astronomię? To niezwykle istotne. - Dopytała o kolejną ważną kwestię, jaka powiązana była ze zwiększeniem jej alchemicznych umiejętności. Frances podeszła do stolika, by napełnić kwieciste filiżanki gorącą herbatą, wręczając jedną z nich pannie Burke w oczekiwaniu na odpowiedzi.
Pannę Burke alchemiczka przywitała z uśmiechem, odziana w błękitną sukienkę komplementującą jej nienaganną figurę, ostrożnie otwierając drzwi, by przypadkiem nie uderzyć nimi znajomej czarownicy.
- Dzień dobry, Primrose! - Przywitała ją radośnie, wszelkie rozterki chowając gdzieś w sobie. Doskonale wiedziała, że czarownica potrzebowała jej pomocy, a Frances nie chciała jej zawieść. - Dziękuję, mnie również niezmiernie się tu podoba. Chodź, pokażę Ci pracownię. - Rzuciła, by pokierować pannę Burkę przez niewielki korytarzyk wprost do znajdującej się w piwnicy pracowni, będącej prawie spełnieniem marzeń alchemika. Frances dbała o to, aby kolekcja podręczników oraz map nieba stale ulegała powiększeniu. Panna Burroughs podeszła do jednego ze stolików, by napełnić magiczny czajniczek wodą, mającą zmienić się w gorącą herbatę, a przez niewielkie okienko wbiegła zielona istotka. Zwierzątko przez jedną, krótką chwilę spoglądało na pannę Burke czarnymi oczkami, by chwilę później umknąć na ramię właścicielki i schować się materią rękawa jej sukienki. - Nie bój się Nicolasie, Primrose nic Ci nie zrobi. - Rzuciła słodko, zerkając kątem oka na swojego nieśmiałka. - Prim, to mój nieśmiałek, czasem pomaga mi w pracowni. - Przedstawiła istotkę pannie Burke, z dumą w głosie. Nie każdy miał tak cudownego pomocnika, jak jej zielony przyjaciel. - Zanim zaczniemy, muszę wiedzieć, na jakim poziomie się znajdujesz? Zdawałaś owutemy z eliksirów? I czy po tym rozwijałaś jakoś swoją wiedzę? - Wypowiedziała pytania, które wydawały jej się niezwykle istotne w tym temacie. Nie chciała przecież opowiadać Primrose o miksturach znacznie przekraczających jej umiejętności. - Och, powiedz mi jeszcze, na jakim poziomie znasz astronomię? To niezwykle istotne. - Dopytała o kolejną ważną kwestię, jaka powiązana była ze zwiększeniem jej alchemicznych umiejętności. Frances podeszła do stolika, by napełnić kwieciste filiżanki gorącą herbatą, wręczając jedną z nich pannie Burke w oczekiwaniu na odpowiedzi.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Najwidoczniej obydwie potrzebowały dnia, w którym każda zostanie oderwana od swoich problemów. W którym zajmą się czymś innym i będą mogły dać sobie chwilę odpoczynku. Primrose lubiła towarzystwo alchemiczki i kiedy ją zobaczyła uznała, że dobrze zrobiła nie odwołując spotkania. Najwidoczniej było jej ono potrzebne. Przeszła się po pracowni chłonąc wzrokiem każdy zakamarek.
-Wspaniałe miejsce – powiedziała po chwili i dojrzała Nieśmiałka, który uważnie się jej przyglądał. Uśmiechnęła się delikatnie na jego widok. - Niezwykle miło mi ciebie poznać Nicolasie.
Odezwała się do stworzenia, którego nie miała w zwyczaju oglądać codziennie. To było coś innego, przebywać w miejscu, które należało do Frances. Tak odmienne od Durham. Tak... sielskiego. W Durham czuło się potęgę rodu, historii rodziny, ale też ciężar z tym związany. Tutaj... Tutaj wszystko zdawało się prostsze i łatwiejsze. Wiedziała, ze to złudzenie, ponieważ każdy zmagał się ze swoimi demonami i problemami. Patrzyła jak alchemiczka wstawia czajnik i herbatę, która swą delikatnością również oddawała urok właścicielki.
Skupiła spojrzenie szaro – zielonych oczu na rozmówczyni.
-Eliksiry zdawałam na powyżej oczekiwań... ale to za mało do pracy, którą mam wykonywać. Nadal stwarzają mi problemy... jakbym nie miała do nich ręki. - Tak się czasami czuła. Na początku tworzenia eliksiru szło gładko, a potem jeden nieostrożny ruch i wszystko szło na zmarnowanie. - Mam problem z odpowiednim dodawaniem składników, brakuje... mi tej subtelności.
Tak to mogła nazwać, nie potrafiła inaczej określić tego co robiła źle.
-Astronomia... jak wspominałam parę dni temu. Mogło być lepiej, nie jest najgorzej. Jakiś czas temu specjalnie byłam na wykładzie w Planetarium aby się podciągnąć z tego tematu. - Odpowiedziała na kolejne pytanie Frances. Wiedziała, ze musi się podciągnąć jeżeli chciała pomóc jej w badaniach nad kamieniami. Nie mogła zawieść blondynki i obiecać swoją pomoc, a jednocześnie wnieść mało do projektu. Nim do niego zasiądą koniecznym jest aby sama Prim podniosła swoje umiejętności. W Planetarium spotkała wtedy lady Selwyn, która również znała się eliksirach, ale musieli by ją zmusić klątwą aby do niej poszła i poprosiła o pomoc. Nie da tej kobiecie satysfakcji z upokorzenia Primrose Burke. Może i Prim nie była sztywna i wyniosła w kontaktach z innymi. Nie pokazywała komuś, ze jest gorszy tylko dlatego, że nie pochodzi z rodziny szlacheckiej, ale miała swoją dumę. Lady Selwyn wybrała sobie złą osobę na rzucanie obelgami. Jeżeli liczyła, ze Prim podejmie tą grę to się srogo zawiodła. Upiła łyk herbaty by przez chwilę rozkoszować się jej delikatnym smakiem.
-Mam coraz więcej zamówień na talizmany i alchemia jest mi niezbędna. Oraz im lepiej poznam jej procesy tym łatwiej będzie mi pomóc w twoim projekcie badawczym.
Chciała skorzystać z tego ile mogła. Czekała jak na skazanie na dzień, kiedy Edgar jej oznajmi, ze wychodzi za mąż. Istniała obawa, ze małżonek nie będzie zachwycony tym czym zajmuje się jego żona. Nie żeby Prim miała zamiar przestać, ale będzie musiała toczyć o to batalie z mężem lub robić wszystko po kryjomu by uniknąć awantur.
-Wspaniałe miejsce – powiedziała po chwili i dojrzała Nieśmiałka, który uważnie się jej przyglądał. Uśmiechnęła się delikatnie na jego widok. - Niezwykle miło mi ciebie poznać Nicolasie.
Odezwała się do stworzenia, którego nie miała w zwyczaju oglądać codziennie. To było coś innego, przebywać w miejscu, które należało do Frances. Tak odmienne od Durham. Tak... sielskiego. W Durham czuło się potęgę rodu, historii rodziny, ale też ciężar z tym związany. Tutaj... Tutaj wszystko zdawało się prostsze i łatwiejsze. Wiedziała, ze to złudzenie, ponieważ każdy zmagał się ze swoimi demonami i problemami. Patrzyła jak alchemiczka wstawia czajnik i herbatę, która swą delikatnością również oddawała urok właścicielki.
Skupiła spojrzenie szaro – zielonych oczu na rozmówczyni.
-Eliksiry zdawałam na powyżej oczekiwań... ale to za mało do pracy, którą mam wykonywać. Nadal stwarzają mi problemy... jakbym nie miała do nich ręki. - Tak się czasami czuła. Na początku tworzenia eliksiru szło gładko, a potem jeden nieostrożny ruch i wszystko szło na zmarnowanie. - Mam problem z odpowiednim dodawaniem składników, brakuje... mi tej subtelności.
Tak to mogła nazwać, nie potrafiła inaczej określić tego co robiła źle.
-Astronomia... jak wspominałam parę dni temu. Mogło być lepiej, nie jest najgorzej. Jakiś czas temu specjalnie byłam na wykładzie w Planetarium aby się podciągnąć z tego tematu. - Odpowiedziała na kolejne pytanie Frances. Wiedziała, ze musi się podciągnąć jeżeli chciała pomóc jej w badaniach nad kamieniami. Nie mogła zawieść blondynki i obiecać swoją pomoc, a jednocześnie wnieść mało do projektu. Nim do niego zasiądą koniecznym jest aby sama Prim podniosła swoje umiejętności. W Planetarium spotkała wtedy lady Selwyn, która również znała się eliksirach, ale musieli by ją zmusić klątwą aby do niej poszła i poprosiła o pomoc. Nie da tej kobiecie satysfakcji z upokorzenia Primrose Burke. Może i Prim nie była sztywna i wyniosła w kontaktach z innymi. Nie pokazywała komuś, ze jest gorszy tylko dlatego, że nie pochodzi z rodziny szlacheckiej, ale miała swoją dumę. Lady Selwyn wybrała sobie złą osobę na rzucanie obelgami. Jeżeli liczyła, ze Prim podejmie tą grę to się srogo zawiodła. Upiła łyk herbaty by przez chwilę rozkoszować się jej delikatnym smakiem.
-Mam coraz więcej zamówień na talizmany i alchemia jest mi niezbędna. Oraz im lepiej poznam jej procesy tym łatwiej będzie mi pomóc w twoim projekcie badawczym.
Chciała skorzystać z tego ile mogła. Czekała jak na skazanie na dzień, kiedy Edgar jej oznajmi, ze wychodzi za mąż. Istniała obawa, ze małżonek nie będzie zachwycony tym czym zajmuje się jego żona. Nie żeby Prim miała zamiar przestać, ale będzie musiała toczyć o to batalie z mężem lub robić wszystko po kryjomu by uniknąć awantur.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Uśmiechnęła się szczerze oraz ciepło na komplement, jaki uleciał z ust towarzyszącej jej kobiety. I ona uznawała, że Szafirowe Wzgórze było miejscem wspaniałym oraz niezwykle pasującym do niej. Frances zakochała się w nowym domu, a wizja, iż niedługo miała posiadać współlokatora niezwykle podnosiła na duchu. W tym idealnym otoczeniu jedynie samotność bywała czymś, co raniło delikatną oraz wrażliwą duszę alchemiczki. Nieśmiałek wychylił się zza materiału jej sukienki, z zaciekawieniem zerkając w kierunku lady Burke, nie ośmielił się jednak bliżej podejść.
Panna Burroughs słuchała uważnie słów, jakie opuszczały usta bystrej towarzyszki, próbując wyłapać to, co mogło być problemem. Zamyślenie pojawiło się na delikatnej twarzy, gdy eteryczna alchemiczka uniosła niewielką filiżankę do swoich ust, by upić niewielki łyk gorącego naparu. Nieodpowiednie dodawanie składników było problemem, który mógł przysporzyć problemów nie tylko przy eliksirach, ale i przy talizmanach. Tych drugich nie miała okazji jeszcze przyrządzać, alchemia jednak nie posiadała przed nią wielu tajemnic, procesy z których korzystało się podczas alchemicznych plan były jej doskonale znane… A to pozwalało jej pomóc pannie Burke.
- Planetarium? Niegdyś bywałam w Wieży Astronomów, jednak głupota, brak ogłady, zadufanie i pycha pewnej szlachcianki sprawiły, iż nie mam ochoty ryzykować ponownego spotkania. - Tony jej głosu naznaczyło wspomnienie zdenerwowania, gdyż nadal nie rozumiała, jak można mieć tak ograniczony umysł, jeśli uważało się za kogoś, powiązanego z nauką. - Och, Prim posiadasz umiejętności, których ja jeszcze w pełni nie opanowałam. A to sprawia, że z pewnością będziesz mi pomocna, niezwykle dobrze myśli mi się w Twoim towarzystwie. - Odpowiedziała ciepło, z przyjaznym uśmiechem wymalowanym na malinowych ustach, na chwilę zaciskając smukłe palce na dłoni panny Burke. Ta współpraca z pewnością będzie niezwykle owocną - panna Burroughs dawno nie posiadała równie dobrych przeczuć.
- Alchemia ma to do siebie, iż jest dziedziną uwielbiającą perfekcjonizm. Wystarczy nieodpowiednia temperatura, jedno machnięcie różdżką za dużo bądź nieodpowiednia kolejność ingrediencji, a zamiast mikstury otrzymasz paskudną breję bądź wybuch kociołka. Niezależnie czy chodzi o talizman czy eliksir, za każdym razem musisz każdy, nawet najmniejszy ruch wykonywać bezbłędnie oraz bez wahania. - Zaczęła spokojnie, nie będąc pewną, czy Primrose posiadała sprawę z tego niewielkiego szczegółu. Proste mikstury wybaczały więcej, jeśli jednak chciała zajmować się zaawansowanymi teoriami, musiała posiadać zadbać o perfekcję swoich ruchów. - Osiągnięcie perfekcji wymaga również cierpliwości. Nie tylko w kwestii wyrobienia sobie odpowiednich nawyków, ale i samego procesu. Nie da się ich przyspieszyć, nie da się również pominąć niektórych etapów. Po pierwsze, musisz dbać o odpowiednie przygotowanie składników. Muszą być one oczyszczone, odpowiednio przygotowane, aby można było dodać je do wywaru. Drugą istotną kwestią jest temperatura - różne wywary wymagają różnej temperatury, jej odpowiedniego podnoszenia bądź utrzymania w wartości stałej. Nie możesz tego osiągnąć zaklęciem, gdyż to popsuje całą recepturę. Nigdy nie tworzyłam talizmanu, jeśli jednak dobrze pamiętam, metale przetapiane są w wywarach bazujących na jadach, prawda? - Pytanie jakie uleciało z jej ust było retoryczne, gdyż Frances zdążyła co nieco usłyszeć o tym od swojego profesora. - Każdy alchemik musi posiadać wiedzę o tym, z jakimi surowcami pracuje, ich właściwości oraz sposoby łączenia są niezwykle ważne. Sama przy pracy nad eliksirem sprawiającym, że wspomnienia nie zapisują się w pamięci modyfikowałam jad czarnej wdowy, by zamiast szkody jedynie uplastyczniał umysł. Bazowałam wtedy na znajomości substancji oraz ich właściwości… Jady są substancjami o średniej stabilności oraz sporych wymaganiach, jeśli chodzi o pracę z nimi. Jady to inaczej mówiąc białka, u węży na przykład jest to zmodyfikowana ślina. Białka te potencjalnie mogą być mieszaniną neurotoksyn, hemotoksyn, cytotoksyn i innych. Zawierają również hialuronidazę, która jest enzymem, zapewniającym szybkie rozprzestrzenianie się jadu. Znasz te pojęcia czy powinnam Ci je wytłumaczyć? - Spytała, lecz bez choćby odrobiny kpiny. Doskonale wiedziała, że osiągnięcie odpowiedniej wiedzy wymaga niezwykle dużo pracy oraz godzin, spędzonych na przyswajaniu nowej wiedzy. Ona mogła pochwalić się tytułem mistrza, pamiętała jednak dni, gdy sama stawiała pierwsze kroki, a te zwykle były trudne.
- Powiedz mi, moja droga, na jakim sprzęcie pracujesz? Znane są Tobie bardziej zaawansowane narzędzia, czy pracujesz jedynie z kociołkami? - Spytała i tę kwestię uznając za niezwykle ważną. Odpowiednie przedmioty potrafiły ułatwić pracę oraz poprawić jej rezultaty. - Niektóre procesy mogę pokazać Ci w praktyce na miksturach, co Ty na to? - Zaproponowała, mając nadzieję, ze wtedy Prim lepiej zrozumie teorię.
Panna Burroughs słuchała uważnie słów, jakie opuszczały usta bystrej towarzyszki, próbując wyłapać to, co mogło być problemem. Zamyślenie pojawiło się na delikatnej twarzy, gdy eteryczna alchemiczka uniosła niewielką filiżankę do swoich ust, by upić niewielki łyk gorącego naparu. Nieodpowiednie dodawanie składników było problemem, który mógł przysporzyć problemów nie tylko przy eliksirach, ale i przy talizmanach. Tych drugich nie miała okazji jeszcze przyrządzać, alchemia jednak nie posiadała przed nią wielu tajemnic, procesy z których korzystało się podczas alchemicznych plan były jej doskonale znane… A to pozwalało jej pomóc pannie Burke.
- Planetarium? Niegdyś bywałam w Wieży Astronomów, jednak głupota, brak ogłady, zadufanie i pycha pewnej szlachcianki sprawiły, iż nie mam ochoty ryzykować ponownego spotkania. - Tony jej głosu naznaczyło wspomnienie zdenerwowania, gdyż nadal nie rozumiała, jak można mieć tak ograniczony umysł, jeśli uważało się za kogoś, powiązanego z nauką. - Och, Prim posiadasz umiejętności, których ja jeszcze w pełni nie opanowałam. A to sprawia, że z pewnością będziesz mi pomocna, niezwykle dobrze myśli mi się w Twoim towarzystwie. - Odpowiedziała ciepło, z przyjaznym uśmiechem wymalowanym na malinowych ustach, na chwilę zaciskając smukłe palce na dłoni panny Burke. Ta współpraca z pewnością będzie niezwykle owocną - panna Burroughs dawno nie posiadała równie dobrych przeczuć.
- Alchemia ma to do siebie, iż jest dziedziną uwielbiającą perfekcjonizm. Wystarczy nieodpowiednia temperatura, jedno machnięcie różdżką za dużo bądź nieodpowiednia kolejność ingrediencji, a zamiast mikstury otrzymasz paskudną breję bądź wybuch kociołka. Niezależnie czy chodzi o talizman czy eliksir, za każdym razem musisz każdy, nawet najmniejszy ruch wykonywać bezbłędnie oraz bez wahania. - Zaczęła spokojnie, nie będąc pewną, czy Primrose posiadała sprawę z tego niewielkiego szczegółu. Proste mikstury wybaczały więcej, jeśli jednak chciała zajmować się zaawansowanymi teoriami, musiała posiadać zadbać o perfekcję swoich ruchów. - Osiągnięcie perfekcji wymaga również cierpliwości. Nie tylko w kwestii wyrobienia sobie odpowiednich nawyków, ale i samego procesu. Nie da się ich przyspieszyć, nie da się również pominąć niektórych etapów. Po pierwsze, musisz dbać o odpowiednie przygotowanie składników. Muszą być one oczyszczone, odpowiednio przygotowane, aby można było dodać je do wywaru. Drugą istotną kwestią jest temperatura - różne wywary wymagają różnej temperatury, jej odpowiedniego podnoszenia bądź utrzymania w wartości stałej. Nie możesz tego osiągnąć zaklęciem, gdyż to popsuje całą recepturę. Nigdy nie tworzyłam talizmanu, jeśli jednak dobrze pamiętam, metale przetapiane są w wywarach bazujących na jadach, prawda? - Pytanie jakie uleciało z jej ust było retoryczne, gdyż Frances zdążyła co nieco usłyszeć o tym od swojego profesora. - Każdy alchemik musi posiadać wiedzę o tym, z jakimi surowcami pracuje, ich właściwości oraz sposoby łączenia są niezwykle ważne. Sama przy pracy nad eliksirem sprawiającym, że wspomnienia nie zapisują się w pamięci modyfikowałam jad czarnej wdowy, by zamiast szkody jedynie uplastyczniał umysł. Bazowałam wtedy na znajomości substancji oraz ich właściwości… Jady są substancjami o średniej stabilności oraz sporych wymaganiach, jeśli chodzi o pracę z nimi. Jady to inaczej mówiąc białka, u węży na przykład jest to zmodyfikowana ślina. Białka te potencjalnie mogą być mieszaniną neurotoksyn, hemotoksyn, cytotoksyn i innych. Zawierają również hialuronidazę, która jest enzymem, zapewniającym szybkie rozprzestrzenianie się jadu. Znasz te pojęcia czy powinnam Ci je wytłumaczyć? - Spytała, lecz bez choćby odrobiny kpiny. Doskonale wiedziała, że osiągnięcie odpowiedniej wiedzy wymaga niezwykle dużo pracy oraz godzin, spędzonych na przyswajaniu nowej wiedzy. Ona mogła pochwalić się tytułem mistrza, pamiętała jednak dni, gdy sama stawiała pierwsze kroki, a te zwykle były trudne.
- Powiedz mi, moja droga, na jakim sprzęcie pracujesz? Znane są Tobie bardziej zaawansowane narzędzia, czy pracujesz jedynie z kociołkami? - Spytała i tę kwestię uznając za niezwykle ważną. Odpowiednie przedmioty potrafiły ułatwić pracę oraz poprawić jej rezultaty. - Niektóre procesy mogę pokazać Ci w praktyce na miksturach, co Ty na to? - Zaproponowała, mając nadzieję, ze wtedy Prim lepiej zrozumie teorię.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Upiła łyk herbaty i zamarła patrząc na Frances, uniosła do góry brwi słysząc opis pewnej szlachcianki i chyba już wiedziała o kim mówiła. Odstawiła ostrożnie filiżankę na spodeczek, a na jej ustach pojawił się lekko złośliwy uśmiech.
-Czyżby owa szlachcianka nazywała się Wendelina Selwyn? - Zapytała z cichą uszczypliwością w głosie. Głupota, brak ogłady, zadufanie i pycha – jakże trafny opis osoby, która również nastąpiła na odcisk lady Burke. Najwidoczniej nie była osamotniona w swojej opinii. Był moment kiedy zastanawiała się czy jej słowa nie były zbyt ostre. Teraz była przekonana, że postąpiła właściwie. Uśmiechnęła się delikatnie na gorące zapewnienia Frances o ich współpracy oraz wsparciu Prim w tym wspaniałym przedsięwzięciu. Wyciągnęła z torebki notatnik oraz pióro, gotowa na zabranie się do pracy i omówienie zawiłości alchemii i warzenia mikstur. Doskonale wiedziała o czym mówiła alchemiczka kiedy padały słowa perfekcjonizm i dokładność. Przy tworzeniu talizmanów dokładnie to samo było konieczne i wręcz wymagane. Nie jeden raz coś jej wykipiało, coś wypłynęło kiedy źle połączyła składniki lub zbyt szybko zdjęła kociołek z ognia. Było to wielce frustrujące, a panna Burke zastanawiała się czy dobrze zrobiła decydując się na tworzenie artefaktów. Zdawało się, że lepiej jej idzie ich badanie. Dokładnie notowała słowa blondynki, a jej wzrok był uważny i skupiony. Niby to wszystko wiedziała, ale czasami warto by wrócić do źródła i podstaw, aby przypomnieć sobie dość oczywiste ale jakże ważne informacje.
-Tak, głównie używamy jadów, choć to też zależy od metalu, gdyż niektóre mogą zostać przez nie uszkodzone. Jest parę metali, których lepiej nie mieszać z jadem – odpowiedziała na pytanie Frances i słuchała dalej poczynając notatki. Głos Frances był przyjemny dla ucha, a czarownica mówiła wszystko w odpowiednim tempie więc Prim miała czas aby dokładnie usłyszeć co mówi i co ważniejsze kwestie zapisać na pergaminie. Nie czuła się jak uczniak, któremu ktoś chce udowodnić niewiedzę więc chętnie odpowiadała na pytania blondynki.
-Neurotoksyna to rodzaj toksyny, która działa na układ nerwowy, tak? - Niby wiedziała, czytała, uczyła się, słyszała, ale teraz nie wiedziała czy przypadkiem nie pomyli pojęć. Wolała więc upewnić się czy ma prawidłowo ugruntowaną wiedzę. - Cytotoksyny to ile dobrze pamiętam w ogóle toksyny które oddziałują na komórki. Przyznam, że jednak hemotoksyna... coś mi mówi, ale nie potrafię teraz przytoczyć jej definicji.
Zapisała nazwę na kartce aby od razu uzupełnić swoje braki. Jednak nie zniechęcało jej to. Chciała pogłębiać swoją wiedzę, pragnęła mieć jej więcej aby lepiej rozumieć świat, który ich otocza. Zdawała sobie sprawę, ze im większe ma pole widzenia tym lepiej dla badań. Oczywiście nigdy nie będzie alfą i omegą ze wszystkiego, ale gdyby miała wątpliwości i problemy to Fran zawsze chętnie jej pomoże.
-Pracuję na podstawowym sprzęcie, nie posiadam takiego wyposażenia – przyznała. Rodzina głównie zajmowała się sprowadzaniem artefaktów i badaniem ich, a nie tworzeniem. Była jedną z nielicznych która podjęła się czegoś co do tej pory nikt nie robił. Popełniała wiele błędów, a musiała je zminimalizować gdyż bardzo poważni klienci zaczęli się do niej zgłaszać oczekując perfekcji. Nie miała czasu na zamartwianie się. Musiała działać.
-Bardzo chętnie – przytaknęła na propozycję praktycznej nauki, wtedy mogła zaobserwować procesy jakie zachodziły, wyłapać różnice oraz błędy.
-Czyżby owa szlachcianka nazywała się Wendelina Selwyn? - Zapytała z cichą uszczypliwością w głosie. Głupota, brak ogłady, zadufanie i pycha – jakże trafny opis osoby, która również nastąpiła na odcisk lady Burke. Najwidoczniej nie była osamotniona w swojej opinii. Był moment kiedy zastanawiała się czy jej słowa nie były zbyt ostre. Teraz była przekonana, że postąpiła właściwie. Uśmiechnęła się delikatnie na gorące zapewnienia Frances o ich współpracy oraz wsparciu Prim w tym wspaniałym przedsięwzięciu. Wyciągnęła z torebki notatnik oraz pióro, gotowa na zabranie się do pracy i omówienie zawiłości alchemii i warzenia mikstur. Doskonale wiedziała o czym mówiła alchemiczka kiedy padały słowa perfekcjonizm i dokładność. Przy tworzeniu talizmanów dokładnie to samo było konieczne i wręcz wymagane. Nie jeden raz coś jej wykipiało, coś wypłynęło kiedy źle połączyła składniki lub zbyt szybko zdjęła kociołek z ognia. Było to wielce frustrujące, a panna Burke zastanawiała się czy dobrze zrobiła decydując się na tworzenie artefaktów. Zdawało się, że lepiej jej idzie ich badanie. Dokładnie notowała słowa blondynki, a jej wzrok był uważny i skupiony. Niby to wszystko wiedziała, ale czasami warto by wrócić do źródła i podstaw, aby przypomnieć sobie dość oczywiste ale jakże ważne informacje.
-Tak, głównie używamy jadów, choć to też zależy od metalu, gdyż niektóre mogą zostać przez nie uszkodzone. Jest parę metali, których lepiej nie mieszać z jadem – odpowiedziała na pytanie Frances i słuchała dalej poczynając notatki. Głos Frances był przyjemny dla ucha, a czarownica mówiła wszystko w odpowiednim tempie więc Prim miała czas aby dokładnie usłyszeć co mówi i co ważniejsze kwestie zapisać na pergaminie. Nie czuła się jak uczniak, któremu ktoś chce udowodnić niewiedzę więc chętnie odpowiadała na pytania blondynki.
-Neurotoksyna to rodzaj toksyny, która działa na układ nerwowy, tak? - Niby wiedziała, czytała, uczyła się, słyszała, ale teraz nie wiedziała czy przypadkiem nie pomyli pojęć. Wolała więc upewnić się czy ma prawidłowo ugruntowaną wiedzę. - Cytotoksyny to ile dobrze pamiętam w ogóle toksyny które oddziałują na komórki. Przyznam, że jednak hemotoksyna... coś mi mówi, ale nie potrafię teraz przytoczyć jej definicji.
Zapisała nazwę na kartce aby od razu uzupełnić swoje braki. Jednak nie zniechęcało jej to. Chciała pogłębiać swoją wiedzę, pragnęła mieć jej więcej aby lepiej rozumieć świat, który ich otocza. Zdawała sobie sprawę, ze im większe ma pole widzenia tym lepiej dla badań. Oczywiście nigdy nie będzie alfą i omegą ze wszystkiego, ale gdyby miała wątpliwości i problemy to Fran zawsze chętnie jej pomoże.
-Pracuję na podstawowym sprzęcie, nie posiadam takiego wyposażenia – przyznała. Rodzina głównie zajmowała się sprowadzaniem artefaktów i badaniem ich, a nie tworzeniem. Była jedną z nielicznych która podjęła się czegoś co do tej pory nikt nie robił. Popełniała wiele błędów, a musiała je zminimalizować gdyż bardzo poważni klienci zaczęli się do niej zgłaszać oczekując perfekcji. Nie miała czasu na zamartwianie się. Musiała działać.
-Bardzo chętnie – przytaknęła na propozycję praktycznej nauki, wtedy mogła zaobserwować procesy jakie zachodziły, wyłapać różnice oraz błędy.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź