Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja), Szklane Domy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Na parterze, po lewo od niewielkiej klatki schodowej można wejść do kuchni. Średniej wielkości pomieszczenie pełni funkcję zarówno kuchni jak i jadalni, szczególnie podczas chłodniejszych bądź pochmurnych dni, gdy niemożliwym jest jedzenie pod chmurką. Znaleźć tu można białe szafki z jasnymi blatami, na których Frances stara się nie układać zbyt wielu rzeczy. Wiszące na ścianach szafki oraz półki mieszczą zastawę oraz potrzebne jej szpargały a jasny, drewniany stół z kilkoma krzesłami wędruje między tarasem a kuchnią. Co jakiś czas da się zauważyć inne rozmieszczenie ozdób bądź rzeczy, gdyż pani domu jeszcze nie zadecydowała, które ustawienie jest dla niej najbardziej korzystne.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja), Szklane Domy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:46, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strach przepełniał delikatne ciało alchemiczki. Wpierw gryząca szafa, teraz zaczarowana szabla chcąca wymierzyć jej karę… w zasadzie, nawet nie wiedziała za co. Wszak dbała o ten dom, z pewnością o wiele bardziej, niż poprzedni właściciel. Wymieniała uszkodzone elementy na nowe, pilnowała aby wszystko miało swoje miejsce, a w domu panował ład i porządek. Może faktycznie chodziło o zmianę atmosfery w domu? Nie wiedziała.
Wiedziała jednak, że Daniel zachwycał ciosami, jakie wyprowadzał w stronę szabli. Frances nie miała chociażby najmniejszego pojęcia o pojedynkach, zwłaszcza tych, przy których wykorzystywało się broń białą, była jednak pod wielkim wrażeniem jego umiejętności. Z sercem związanym strachem obserwowała, jak Wroński mierzy się z szablą mając nadzieję, iż jej koniec nie przerwie membrany jego skóry. Sama próbowała choćby odrobinę rozproszyć wredną broń słowami, jakie opuszczały malinowe usta. Inaczej nie umiała mu pomóc. Przestraszone, szaroniebieskie spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku Daniela, oburzonego słowami szabli. Gdyby nie strach, zapewne przyjemne ciepło ukułoby dziewczęce serduszko, nadal w pełni nie przyzwyczajone do tego, że ktoś się o nią martwi.
- Och, szabelko! Ale po co ta agresja! Przecież możemy porozmawiać spokojnie, prawda? Na pewno się dogadamy, tylko przestań w nas mierzyć… Nie chciałabym, by mój narzeczony ucierpiał przed ceremonią, z pewnością to rozumiesz! Możesz być honorową częścią naszej rodziny! Znajdziemy Ci ładne miejsce w salonie, aby każdy mógł Cię podziwiać… A Daniel z pewnością chętnie będzie miał Cię u boku, gdy rozpoczniemy wspólne życie i… Och! - Plotła cały czas, chcąc przesunąć uwagę szabelki na swoją osobę. Gdy jednak zauważyła, jak Dany wyskakuje do przodu wprost pod ostrze szabli głos uwiązł jej w gardle, a powietrze odmówiło opuszczenia jej płuc. Odruchowo uniosła smukłe dłonie do twarzy, by przysłonić nimi szaroniebieskie spojrzenie. Nie chciała widzieć, jak bratniej duszy dzieje się jakakolwiek krzywda. Szczęk metalu przeciął letnie powietrze, zaburzając spokój otoczenia. Jasnowłose dziewczę delikatnie rozsunęło palce, chcąc zorientować się w sytuacji. Dopiero wtedy ostrożnie wypuściła powietrze z płuc.
-Wstydu to ja zaraz ci narobię! - Wrzasnęła rozeźlona szabelka, w jej głosie brakowało jednak przekonania. - Skoro jesteś przyszłym panem tego domu, pokaż na co Cię stać! - Wyzwanie padło piskliwym głosem, ledwie chwilę przed tym, nim Daniel zdążył zamachnąć się swoją szablą. A później wszystko działo się niezmiernie szybko. Wredna szabelka postawiła się próbując sparować cios. Atak Wrońskiego zdawał się jednak zbyt mocny dla pokiereszowanej szabli. Broń wydała z siebie nieznośnie wysoki pisk po czym gwałtownie uniosła się w powietrze, by niezwykle szybko okręcić się kilkanaście razy wokół własnej osi. Panna Burroughs odruchowo zrobiła dwa kroki w tył, chcąc uniknąć wirującego ostrza. Finalnie wredna szabla szczęknęła, opadając na ziemię z ostrzem przepołowionym na dwie części.
Frances opuściła dłonie, by przestraszonym spojrzeniem omieść okolicę. Przyjemna cisza zaległa w okolicy, a podszyte strachem szaroniebieskie spojrzenie zatrzymało się na postaci Daniela. Ciężkie westchnienie opuściło dziewczęcą pierś, gdy niepewnym krokiem zmniejszyła dzielącą ich odległość. - Danny... - Zaczęła, odruchowo owijając dłonie wokół męskiej szyi, by zatopić się w bezpiecznym uścisku Wrońskiego. Odsunęła się po chwili, dłonie delikatnie układając na jego twarzy. - Och, jakie to było dziwne! Nic Ci się nie stało, prawda? - Zmartwienie błysnęło w jej oczach, nawet jeśli widziała, iż szabla nie zbliżyła się do jego ciała. Musiała się upewnić, dopiero wtedy napięcie opuści jej mięśnie. Delikatnie, w ciepłym geście przejechała palcami po zarośniętych policzkach, a strach w jej oczach zastąpiła ciepła wdzięczność.- Dziękuję, mój rycerzu. - Dodała, po czym wspięła się na palce, by malinowymi wargami musnąć jego policzek. W jej oczach był rycerzem, w dodatku najznamienitszym z nich wszystkich. Przybywał jej na ratunek za każdym razem, gdy potrzebowała. I Frances była pewna, że nigdy nie uda jej się odwdzięczyć za całą dobroć, jaką od niego otrzymywała.
Szabla leżała pokonana, mogli więc powrócić do kwestii, jakie poruszyli przed jej atakiem. Zsunęła dłonie na jego ramiona, przez chwilę zwyczajnie mu się przyglądając.
- Czy wypada mi powiedzieć, że jestem zachwycona tym, jak rozprawiłeś się z tą szablą? To wyglądało... jak w heroicznych opowieściach. - Podziw wypisał się na jasnej twarzy. Nie zamierzała szczędzić mu zasłużonych komplementów, nawet jeśli nie znała się na walce. Podejrzewała, że ten rzadko je słyszał, nawet jeśli z pewnością na nie zasługiwał. Odsunęła się w końcu, delikatnie ujmując Daniela pod ramię, by poprowadzić go do domu. Chciała oddalić się od przeklętej szabli, nawet jeśli teraz broń zdawała się być zupełnie nieszkodliwa. Poprowadziła Daniela do środka, pozwalając mu zapoznać się z wnętrzem jej domu, po chwili kierując ich kroki ku kuchni. Dziewczyna wspięła się na palce, by wyjąć z szafki naczynia oraz dwie butelki - jedną z delikatnym Skrzacim Winem, drugą z Ognistą. Ustawiła szklanki na stole, pozwalając mu wybrać, na co miał ochotę. - Zaraz zrobię coś do jedzenia, a Ty opowiadaj. - Smukłe palce na chwilę zacisnęły się na jego dłoni. - Chcę wiedzieć. - Dodała ciepło, wręcz zachęcająco do wysnucia opowieści. Przeżycie z szablą było dziwne, teraz jednak jej pełna uwaga mogła spocząć na Danielu. Chciała, by czuł w niej podobne oparcie jak ona w jego osobie.
Wiedziała jednak, że Daniel zachwycał ciosami, jakie wyprowadzał w stronę szabli. Frances nie miała chociażby najmniejszego pojęcia o pojedynkach, zwłaszcza tych, przy których wykorzystywało się broń białą, była jednak pod wielkim wrażeniem jego umiejętności. Z sercem związanym strachem obserwowała, jak Wroński mierzy się z szablą mając nadzieję, iż jej koniec nie przerwie membrany jego skóry. Sama próbowała choćby odrobinę rozproszyć wredną broń słowami, jakie opuszczały malinowe usta. Inaczej nie umiała mu pomóc. Przestraszone, szaroniebieskie spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku Daniela, oburzonego słowami szabli. Gdyby nie strach, zapewne przyjemne ciepło ukułoby dziewczęce serduszko, nadal w pełni nie przyzwyczajone do tego, że ktoś się o nią martwi.
- Och, szabelko! Ale po co ta agresja! Przecież możemy porozmawiać spokojnie, prawda? Na pewno się dogadamy, tylko przestań w nas mierzyć… Nie chciałabym, by mój narzeczony ucierpiał przed ceremonią, z pewnością to rozumiesz! Możesz być honorową częścią naszej rodziny! Znajdziemy Ci ładne miejsce w salonie, aby każdy mógł Cię podziwiać… A Daniel z pewnością chętnie będzie miał Cię u boku, gdy rozpoczniemy wspólne życie i… Och! - Plotła cały czas, chcąc przesunąć uwagę szabelki na swoją osobę. Gdy jednak zauważyła, jak Dany wyskakuje do przodu wprost pod ostrze szabli głos uwiązł jej w gardle, a powietrze odmówiło opuszczenia jej płuc. Odruchowo uniosła smukłe dłonie do twarzy, by przysłonić nimi szaroniebieskie spojrzenie. Nie chciała widzieć, jak bratniej duszy dzieje się jakakolwiek krzywda. Szczęk metalu przeciął letnie powietrze, zaburzając spokój otoczenia. Jasnowłose dziewczę delikatnie rozsunęło palce, chcąc zorientować się w sytuacji. Dopiero wtedy ostrożnie wypuściła powietrze z płuc.
-Wstydu to ja zaraz ci narobię! - Wrzasnęła rozeźlona szabelka, w jej głosie brakowało jednak przekonania. - Skoro jesteś przyszłym panem tego domu, pokaż na co Cię stać! - Wyzwanie padło piskliwym głosem, ledwie chwilę przed tym, nim Daniel zdążył zamachnąć się swoją szablą. A później wszystko działo się niezmiernie szybko. Wredna szabelka postawiła się próbując sparować cios. Atak Wrońskiego zdawał się jednak zbyt mocny dla pokiereszowanej szabli. Broń wydała z siebie nieznośnie wysoki pisk po czym gwałtownie uniosła się w powietrze, by niezwykle szybko okręcić się kilkanaście razy wokół własnej osi. Panna Burroughs odruchowo zrobiła dwa kroki w tył, chcąc uniknąć wirującego ostrza. Finalnie wredna szabla szczęknęła, opadając na ziemię z ostrzem przepołowionym na dwie części.
Frances opuściła dłonie, by przestraszonym spojrzeniem omieść okolicę. Przyjemna cisza zaległa w okolicy, a podszyte strachem szaroniebieskie spojrzenie zatrzymało się na postaci Daniela. Ciężkie westchnienie opuściło dziewczęcą pierś, gdy niepewnym krokiem zmniejszyła dzielącą ich odległość. - Danny... - Zaczęła, odruchowo owijając dłonie wokół męskiej szyi, by zatopić się w bezpiecznym uścisku Wrońskiego. Odsunęła się po chwili, dłonie delikatnie układając na jego twarzy. - Och, jakie to było dziwne! Nic Ci się nie stało, prawda? - Zmartwienie błysnęło w jej oczach, nawet jeśli widziała, iż szabla nie zbliżyła się do jego ciała. Musiała się upewnić, dopiero wtedy napięcie opuści jej mięśnie. Delikatnie, w ciepłym geście przejechała palcami po zarośniętych policzkach, a strach w jej oczach zastąpiła ciepła wdzięczność.- Dziękuję, mój rycerzu. - Dodała, po czym wspięła się na palce, by malinowymi wargami musnąć jego policzek. W jej oczach był rycerzem, w dodatku najznamienitszym z nich wszystkich. Przybywał jej na ratunek za każdym razem, gdy potrzebowała. I Frances była pewna, że nigdy nie uda jej się odwdzięczyć za całą dobroć, jaką od niego otrzymywała.
Szabla leżała pokonana, mogli więc powrócić do kwestii, jakie poruszyli przed jej atakiem. Zsunęła dłonie na jego ramiona, przez chwilę zwyczajnie mu się przyglądając.
- Czy wypada mi powiedzieć, że jestem zachwycona tym, jak rozprawiłeś się z tą szablą? To wyglądało... jak w heroicznych opowieściach. - Podziw wypisał się na jasnej twarzy. Nie zamierzała szczędzić mu zasłużonych komplementów, nawet jeśli nie znała się na walce. Podejrzewała, że ten rzadko je słyszał, nawet jeśli z pewnością na nie zasługiwał. Odsunęła się w końcu, delikatnie ujmując Daniela pod ramię, by poprowadzić go do domu. Chciała oddalić się od przeklętej szabli, nawet jeśli teraz broń zdawała się być zupełnie nieszkodliwa. Poprowadziła Daniela do środka, pozwalając mu zapoznać się z wnętrzem jej domu, po chwili kierując ich kroki ku kuchni. Dziewczyna wspięła się na palce, by wyjąć z szafki naczynia oraz dwie butelki - jedną z delikatnym Skrzacim Winem, drugą z Ognistą. Ustawiła szklanki na stole, pozwalając mu wybrać, na co miał ochotę. - Zaraz zrobię coś do jedzenia, a Ty opowiadaj. - Smukłe palce na chwilę zacisnęły się na jego dłoni. - Chcę wiedzieć. - Dodała ciepło, wręcz zachęcająco do wysnucia opowieści. Przeżycie z szablą było dziwne, teraz jednak jej pełna uwaga mogła spocząć na Danielu. Chciała, by czuł w niej podobne oparcie jak ona w jego osobie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Frances, rozmowa chyba nic nie da... - wtrącił nieśmiało Daniel, orientując się, że szabla jest nie tyle ożywiona poprzez magię, co zaklęta. Logika zaklęcia wydawała się kazać jej obchodzić wszystkie dyplomatyczne próby zażegnania sytuacji. Broń wyraźnie domagała się pojedynku.
Niegdyś chętnie spędziłby dłuższy czas z szablą w ręku, niegdyś uwielbiał szermierkę. Czasy beztroskiego doskonalenia techniki już się skończyły - zniknęły z jego życia niczym młodszy brat, Wroński Junior. Teraz chwytał po broń tylko, gdy chciał kogoś pokonać, a wtedy każda sekunda była na wagę złota. Nie należało przedłużać niepotrzebnie walki, to tylko dodatkowe ryzyko - szczególnie, gdy miało się za plecami delikatną damę. Dlatego Daniel włożył w kolejny cios całą swoją energię i - trzask! - szabla pękła. Obserwował jeszcze chwilę, jak broń wiruje na ziemi, a potem uśmiechnął się pod wąsem.
-No proszę, całe szczęście, że tu byłem. Ta koszmarna szabla nie dałaby ci spokoju. - odwrócił się do Frances i zarumienił lekko, gdy zaczęła ekspresyjnie wyrażać wdzięczność. -To nic takiego, właściwie wychowałem się z szablą w ręku... - bąknął, chyba jedyny raz wspominając przy pannie Burroughs swoje dzieciństwo bez posępnego cienia na twarzy. Z uśmiechem dał się ucałować w policzek, pusząc się niczym dumny paw. -Lubię szermierkę. - przyznał niby to skromnie, ale wyglądał na wyraźnie zadowolonego z siebie.
Ruszył za Frances do kuchni, a oczy aż mu rozbłysły na widok Ognistej. Wierzył w gust panny Burroughs względem win, ale zawsze wolał mocniejsze alkohole.
-Naprawdę chcesz napić się Ognistej? - upewnił się, nie zamierzając rozpijać dziewczyzny wbrew jej woli. -W sumie to zwycięstwo nad starą szablą zasługuje na toast... - dodał, rozbawiony.
Gdy spytała, co u niego, spoważniał od razu i wbił wzrok w stół. Gdy Frances ruszyła po jedzenie, nalał sobie Ognistej i wzniósł kieliszek do ust. Toast z panną Burroughs zaraz wypije, na razie potrzebował alkoholu na odwagę.
-Widzisz, przez cały początek lipca ktoś mnie śledził. Nie wiedziałem, dlaczego - czy to coś związanego z moją pracą... - albo uratowaniem tamtych mugoli... -...ale okazało się, że to dla niego sprawa osobista. Że jego zmarły ojciec bardzo blisko znał się z moją matką. - nieśmiało podniósł wzrok na Frances, ciekaw, czy zrozumiała aluzję. Przygryzł lekko wąsa, z pozorną nonszalancją wzruszył ramionami, choć mięśnie miał napięte. -No i okazało się, że mam przyrodniego brata. - dokończył szybko, a w jego głosie rozbrzmiała wyraźna gorycz. Nadal nie mógł pogodzić się z tym, że idealne wyobrażenie o Matyldzie Wrońskiej sięgnęło bruku.
-Mam nadzieję, że twój lipiec był... spokojniejszy? - nieudolnie spróbował zmienić temat, w końcu ona też chciała mu coś opowiedzieć.
Niegdyś chętnie spędziłby dłuższy czas z szablą w ręku, niegdyś uwielbiał szermierkę. Czasy beztroskiego doskonalenia techniki już się skończyły - zniknęły z jego życia niczym młodszy brat, Wroński Junior. Teraz chwytał po broń tylko, gdy chciał kogoś pokonać, a wtedy każda sekunda była na wagę złota. Nie należało przedłużać niepotrzebnie walki, to tylko dodatkowe ryzyko - szczególnie, gdy miało się za plecami delikatną damę. Dlatego Daniel włożył w kolejny cios całą swoją energię i - trzask! - szabla pękła. Obserwował jeszcze chwilę, jak broń wiruje na ziemi, a potem uśmiechnął się pod wąsem.
-No proszę, całe szczęście, że tu byłem. Ta koszmarna szabla nie dałaby ci spokoju. - odwrócił się do Frances i zarumienił lekko, gdy zaczęła ekspresyjnie wyrażać wdzięczność. -To nic takiego, właściwie wychowałem się z szablą w ręku... - bąknął, chyba jedyny raz wspominając przy pannie Burroughs swoje dzieciństwo bez posępnego cienia na twarzy. Z uśmiechem dał się ucałować w policzek, pusząc się niczym dumny paw. -Lubię szermierkę. - przyznał niby to skromnie, ale wyglądał na wyraźnie zadowolonego z siebie.
Ruszył za Frances do kuchni, a oczy aż mu rozbłysły na widok Ognistej. Wierzył w gust panny Burroughs względem win, ale zawsze wolał mocniejsze alkohole.
-Naprawdę chcesz napić się Ognistej? - upewnił się, nie zamierzając rozpijać dziewczyzny wbrew jej woli. -W sumie to zwycięstwo nad starą szablą zasługuje na toast... - dodał, rozbawiony.
Gdy spytała, co u niego, spoważniał od razu i wbił wzrok w stół. Gdy Frances ruszyła po jedzenie, nalał sobie Ognistej i wzniósł kieliszek do ust. Toast z panną Burroughs zaraz wypije, na razie potrzebował alkoholu na odwagę.
-Widzisz, przez cały początek lipca ktoś mnie śledził. Nie wiedziałem, dlaczego - czy to coś związanego z moją pracą... - albo uratowaniem tamtych mugoli... -...ale okazało się, że to dla niego sprawa osobista. Że jego zmarły ojciec bardzo blisko znał się z moją matką. - nieśmiało podniósł wzrok na Frances, ciekaw, czy zrozumiała aluzję. Przygryzł lekko wąsa, z pozorną nonszalancją wzruszył ramionami, choć mięśnie miał napięte. -No i okazało się, że mam przyrodniego brata. - dokończył szybko, a w jego głosie rozbrzmiała wyraźna gorycz. Nadal nie mógł pogodzić się z tym, że idealne wyobrażenie o Matyldzie Wrońskiej sięgnęło bruku.
-Mam nadzieję, że twój lipiec był... spokojniejszy? - nieudolnie spróbował zmienić temat, w końcu ona też chciała mu coś opowiedzieć.
Self-made man
Buzia panny Burroughs rozpromieniła się na widok puszącego się niczym najpiękniejszy paw, zadowolonego z siebie Daniela. Lubiła widzieć go zadowolonego bądź radosnego czując, że nie często miało to miejsce. Podziw nadal błyszczał w szaroniebieskim spojrzeniu.
- Och, nie umniejszaj sobie, mój drogi. Cudownie rozprawiłeś się z tą szablą, ja z pewnością nie dałabym sobie z tym rady… Należą Ci się komplementy i pochwały. - Odpowiedziała odrobinę rozbawionym głosem, nie mając zamiaru aby ich mu szczędzić. Frances od zawsze bała się wszelkiego rodzaju pojedynków. Przerażały ją zaklęcia przecinające powietrze, a co dopiero ostrza wirujące ponad ziemią, poruszane bez pomocy ludzkiej siły. Czyn Daniela tym bardziej jawił się w jej oczach jako wielki.
Przeszli do kuchni, a eteryczna alchemiczka zajęła się przygotowywaniem tego, co mogłoby być im potrzebne podczas rozmowy. Dziwne wydarzenie aż prosiło się o skropienie dnia alkoholem, nawet jeśli panna Burroughs w ostatnim czasie wyjątkowo nie ufała procentom.
- Po dwóch szklankach Ognistej będziesz musiał wnosić mnie po schodach… Mam słabą głowę, więc jeśli wolisz uniknąć takiego zadania zostanę przy winie. A jeśli nie… może być być Ognista. - Odrobina rozbawienia pojawiła się w jej głosie. Była zupełnie pewna, że w towarzystwie Wrońskiego nie grozi jej chociażby stracenie włosa z czubka głowy, nie widziała więc przeciwskazań, aby uraczyć się czymś mocniejszym.
Uważnie słuchała słów, padających z jego ust, nie chcąc przeoczyć choćby najmniejszego faktu, dotyczącego życia bratniej duszy. Na wspomnienie o kimś, kto go śledził zaniepokojone spojrzenie na chwilę powędrowało ze szafki wprost na jego twarz, a nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Ostatnim czego by chciała to to, aby Danielowi zadziała się jakakolwiek krzywda. Jasne drewno jej różdżki powędrowało w ruch, by w kilku prostych, kuchennych zaklęciach połączyć odpowiednio składniki z jej szafek, wyczarowując przed nimi posiłek.
Zaskoczenie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy Daniel wyjawił powód, dla którego jakiś mężczyzna postanowił go śledzić. To był… z pewnością niespodziewany obrót spraw. Tego była niemal pewna. Gdy wracała do stołu uważnie obserwowała twarz Wrońskiego, próbując wybadać jak był nastawiony do tej całej sytuacji.
- To… Och, to takie abstrakcyjne. - Zaczęła, zajmując miejsce na krześle obok Daniela. Nie chciała siadać na przeciwko, oddzielona drewnianym blatem stołu. Przejęta historią wolała być bliżej, na wszelki wypadek gdyby Daniel zniósł wydarzenia gorzej, niż możnaby przypuszczać. - Nadal uważam, że powinieneś był mi powiedzieć. Mój dom jest zabezpieczony pułapkami, które ciężko obejść jeśli jest się niechcianym gościem… - I już chciała zapewnić, że pomogłaby mu w tak dziwnej sytuacji, gdzieś w środku wiedziała jednak, że zapewne nie wiele mogłaby pomóc, po za zaopatrzeniem go w odpowiednie eliksiry, co już robiła. - Rozumiem, że nie wiedziałeś o jego istnieniu? - Spytała unosząc brew ku górze. Panna Burroughs przekręciła się tak, by dokładniej widzieć przyjazną twarz oraz spięte mięśnie. Ostrożnie założyła nogę na nogę, poprawiając palcami materiał sukienki. Eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się lekko, słysząc jak Wroński próbuje zmienić temat.
- Był spokojniejszy, czasami nawet samotny. Urozmaicony kilkoma całkiem sporymi zawodami… - Szaroniebieskie tęczówki przez jedną, krótką chwilę błysnęły smutkiem. - No i nie pracuję już w szpitalu. - Dodała, wzruszając delikatnie ramionami. Nie chciała teraz wchodzić w szczegóły, bardziej przejęta tym, co powiedział jej towarzysz.
Delikatnie ujęła w dłonie kieliszek. - Za najwspanialszego poskromiciela zaczarowanych szabli! - Wzniosła toast na cześć jej rycerza, by przystawić naczynie do ust i upić niewielki łyk alkoholu. Przez chwilę uważnie przyglądała się twarzy swojej bratniej duszy. I coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Nie wiedziała, czy chodziło o pozorną beztroskę, wcześniejsze przygryzienie wąsa czy szybką próbę zmiany tematu.
- Danielu… Jak się z tym czujesz? Z tą całą sytuacją z przyrodnim bratem? Co o tym myślisz? Widzę, że coś jest nie tak, nie próbuj mnie zwodzić. - Spytała z wyraźną troską przebijającą się w delikatnym głosie oraz dziewczęcym spojrzeniu. Martwiła się, to wydawało się jej oczywiste. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda? - Miała nadzieję, że wie. Chciała być dla niego wsparciem, tak jak on był wsparciem dla niej, gdy najmocniej tego potrzebowała. Nie była w stanie zrozumieć co mógł czuć gdyż sama nigdy nie była w podobnej sytuacji. Miała nadzieję, że Wroński powie jej, co ciąży mu na duszy, podzieli się z tym, co go trapiło tak jak ona dzieliła się z nim podobnymi rzeczami. - I pokaż mi to ugryzienie. - Dodała jeszcze, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Nie nalegała ani nie pospieszała, aby w spokoju mógł zebrać myśli.
- Och, nie umniejszaj sobie, mój drogi. Cudownie rozprawiłeś się z tą szablą, ja z pewnością nie dałabym sobie z tym rady… Należą Ci się komplementy i pochwały. - Odpowiedziała odrobinę rozbawionym głosem, nie mając zamiaru aby ich mu szczędzić. Frances od zawsze bała się wszelkiego rodzaju pojedynków. Przerażały ją zaklęcia przecinające powietrze, a co dopiero ostrza wirujące ponad ziemią, poruszane bez pomocy ludzkiej siły. Czyn Daniela tym bardziej jawił się w jej oczach jako wielki.
Przeszli do kuchni, a eteryczna alchemiczka zajęła się przygotowywaniem tego, co mogłoby być im potrzebne podczas rozmowy. Dziwne wydarzenie aż prosiło się o skropienie dnia alkoholem, nawet jeśli panna Burroughs w ostatnim czasie wyjątkowo nie ufała procentom.
- Po dwóch szklankach Ognistej będziesz musiał wnosić mnie po schodach… Mam słabą głowę, więc jeśli wolisz uniknąć takiego zadania zostanę przy winie. A jeśli nie… może być być Ognista. - Odrobina rozbawienia pojawiła się w jej głosie. Była zupełnie pewna, że w towarzystwie Wrońskiego nie grozi jej chociażby stracenie włosa z czubka głowy, nie widziała więc przeciwskazań, aby uraczyć się czymś mocniejszym.
Uważnie słuchała słów, padających z jego ust, nie chcąc przeoczyć choćby najmniejszego faktu, dotyczącego życia bratniej duszy. Na wspomnienie o kimś, kto go śledził zaniepokojone spojrzenie na chwilę powędrowało ze szafki wprost na jego twarz, a nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Ostatnim czego by chciała to to, aby Danielowi zadziała się jakakolwiek krzywda. Jasne drewno jej różdżki powędrowało w ruch, by w kilku prostych, kuchennych zaklęciach połączyć odpowiednio składniki z jej szafek, wyczarowując przed nimi posiłek.
Zaskoczenie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy Daniel wyjawił powód, dla którego jakiś mężczyzna postanowił go śledzić. To był… z pewnością niespodziewany obrót spraw. Tego była niemal pewna. Gdy wracała do stołu uważnie obserwowała twarz Wrońskiego, próbując wybadać jak był nastawiony do tej całej sytuacji.
- To… Och, to takie abstrakcyjne. - Zaczęła, zajmując miejsce na krześle obok Daniela. Nie chciała siadać na przeciwko, oddzielona drewnianym blatem stołu. Przejęta historią wolała być bliżej, na wszelki wypadek gdyby Daniel zniósł wydarzenia gorzej, niż możnaby przypuszczać. - Nadal uważam, że powinieneś był mi powiedzieć. Mój dom jest zabezpieczony pułapkami, które ciężko obejść jeśli jest się niechcianym gościem… - I już chciała zapewnić, że pomogłaby mu w tak dziwnej sytuacji, gdzieś w środku wiedziała jednak, że zapewne nie wiele mogłaby pomóc, po za zaopatrzeniem go w odpowiednie eliksiry, co już robiła. - Rozumiem, że nie wiedziałeś o jego istnieniu? - Spytała unosząc brew ku górze. Panna Burroughs przekręciła się tak, by dokładniej widzieć przyjazną twarz oraz spięte mięśnie. Ostrożnie założyła nogę na nogę, poprawiając palcami materiał sukienki. Eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się lekko, słysząc jak Wroński próbuje zmienić temat.
- Był spokojniejszy, czasami nawet samotny. Urozmaicony kilkoma całkiem sporymi zawodami… - Szaroniebieskie tęczówki przez jedną, krótką chwilę błysnęły smutkiem. - No i nie pracuję już w szpitalu. - Dodała, wzruszając delikatnie ramionami. Nie chciała teraz wchodzić w szczegóły, bardziej przejęta tym, co powiedział jej towarzysz.
Delikatnie ujęła w dłonie kieliszek. - Za najwspanialszego poskromiciela zaczarowanych szabli! - Wzniosła toast na cześć jej rycerza, by przystawić naczynie do ust i upić niewielki łyk alkoholu. Przez chwilę uważnie przyglądała się twarzy swojej bratniej duszy. I coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Nie wiedziała, czy chodziło o pozorną beztroskę, wcześniejsze przygryzienie wąsa czy szybką próbę zmiany tematu.
- Danielu… Jak się z tym czujesz? Z tą całą sytuacją z przyrodnim bratem? Co o tym myślisz? Widzę, że coś jest nie tak, nie próbuj mnie zwodzić. - Spytała z wyraźną troską przebijającą się w delikatnym głosie oraz dziewczęcym spojrzeniu. Martwiła się, to wydawało się jej oczywiste. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć, prawda? - Miała nadzieję, że wie. Chciała być dla niego wsparciem, tak jak on był wsparciem dla niej, gdy najmocniej tego potrzebowała. Nie była w stanie zrozumieć co mógł czuć gdyż sama nigdy nie była w podobnej sytuacji. Miała nadzieję, że Wroński powie jej, co ciąży mu na duszy, podzieli się z tym, co go trapiło tak jak ona dzieliła się z nim podobnymi rzeczami. - I pokaż mi to ugryzienie. - Dodała jeszcze, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Nie nalegała ani nie pospieszała, aby w spokoju mógł zebrać myśli.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnął się lekko speszony w odpowiedzi na komplementy. Nikt inny nie chwalił go równie często i szczerze jak Frances, bardzo to miłe. Zaraz rozluźniła atmosferę rozmową o alkoholach, a w jego zielonych oczach pojawił się rozbawiony błysk. Chyba nie myślała, że jakieś schody go zniechęcą?!
-Jesteś leciutka jak piórko, ale zadbam, żeby nic ci się nie stało. - obiecał, łakomie zerkając na Ognistą. -Podstawa to dostosowanie ilości do własnej wagi i zjedzenie sytego posiłku... który właśnie przyrządzasz, co za idealna okazja! - roześmiał się, instruując przyjaciółkę w kwestii odpowiedzialnego picia. Nie dowierzał, że wychowała się w porcie i nadal narzekała na słabą głowę - to przecież nie kwestia głowy, a doświadczenia i wyczucai! -Panno Burroughs, nauczę cię dzisiaj pić! - postanowił więc, nalewając im Ognistej.
Gdy tylko obiad pojawił się na stole, Daniel z właściwym sobie apetytem rzucił się na jedzenie, słuchając do Frances ma do powiedzenia w kwestii jego cudownie odnalezionego brata.
-Nic nie wiedziałem. - mruknął posępnie, a po jego twarzy przebiegł cień. Nadal bolało go, jak Friedrich bawił się wtedy w kotka i myszkę, grając na jego lękach i trosce o bliskie osoby. Rozumiał, dlaczego to zrobił - ale Schmidt nie wiedział, że Daniel naprawdę miał się o co i o kogo martwić. Naprawdę najadł się wtedy strachu.
Z ulgą zmienił temat, choć słowa Frances zdążyły go zaniepokoić. Dobrze, że jej miesiąc był spokojniejszy, ale...
-...jakimi zawodami? - dopytał cicho, widząc smutek na jej ślicznej buzi. Mocniej zacisnął dłoń na nożu, aż knykcie mu pobielały. Czy ktoś znowu robił jej przykrości?! Przynajmniej zmiana pracy nie wydawała mu się dramatem - nie mówił tego wprost, ale wcale mu się nie podobało, że delikatna Frances wciąż bywa w Londynie. Dlatego od razu dopytał: -To znaczy, że pracujesz teraz poza Londynem? - jeśli została w stolicy, to trafiła z deszczu pod rynnę, Mung przynajmniej był względnie bezpieczny.
Nagle przypomniał sobie o czymś jeszcze i pobladł lekko.
-Frances, czy... - Merlinie, jak zapytać o to taktownie? -...czy to przez twoje nazwisko? - wydusił w końcu, chyba mało taktownie. -Nikt ci chyba nie robi nieprzyjemności? - upewnił się, w głowie rozważając już pewną propozycję. -Bo jeśli tak, to... moje powinno budzić respekt. - dodał w końcu bardzo cicho, zerkając na Frances z ukosa. Nie był dumny z własnej rodziny, ale ich korzenie były niemalże szlachetne, renoma w Anglii wyrobiona, a dzięki upodobaniu do aranżowanych małżeństw nikt nie podejrzewał ich o nieczystą krew.
Z ochotą wzniósł kieliszek do toastu.
-Za twój nowy dom! - zaproponował, nieświadom, że Frances przygląda mu się badawczo. Zaraz padło pytanie o brata, a Daniel znowu przygryzł wąsa.
-Ja... - Merlinie, przecież sam nie wiedział co myśleć. -Zawsze wiedziałem, że nie jestem synem mojego ojca. - przyznał w końcu, obracając w palcach pustą szklaneczek. Westchnął ciężko i sięgnął po butelkę, dolał sobie i Frances, wypił, znowu dolał sobie. -Niby chciałem wiedzieć. Ale... - jak miał to ująć, był rozczarowany? Właściwie czym? Tym, że ojciec nie chciał go znać? Nie był już dzieciakiem, by wierzyć w romantyczne bajeczki. Tym, że jego brat miał krew na rękach? Sam nie był o wiele lepszy, choć fanatyzm Friedricha nieco go przerażał. -Nie wiedziałem, że moja matka świadomie miała romans z żonatym mężczyzną. - przyznał w końcu z goryczą, Ognista rozwiązała mu język i pomogła mu wyrazić to, co najbardziej go bolało. Od dawna nie łudził się w kwestii prawdziwego ojca, ale uparcie wierzył w delikatność i dobroć matki. Teraz już nie mógł, na ideale pojawiła się rysa.
Ukrył na moment twarz w dłoniach, nie chcąc obnażyć się przed Frances ze swoimi dylematami, ale w końcu podniósł głowę i niechętnie podwinął rękaw. Rana po ugryzieniu nawet ładnie się goiła, choć zostanie po niej brzydka blizna. Wroński nie pokazał jej w końcu uzdrowicielowi i nieudolnie zajął się tym sam.
-Jesteś leciutka jak piórko, ale zadbam, żeby nic ci się nie stało. - obiecał, łakomie zerkając na Ognistą. -Podstawa to dostosowanie ilości do własnej wagi i zjedzenie sytego posiłku... który właśnie przyrządzasz, co za idealna okazja! - roześmiał się, instruując przyjaciółkę w kwestii odpowiedzialnego picia. Nie dowierzał, że wychowała się w porcie i nadal narzekała na słabą głowę - to przecież nie kwestia głowy, a doświadczenia i wyczucai! -Panno Burroughs, nauczę cię dzisiaj pić! - postanowił więc, nalewając im Ognistej.
Gdy tylko obiad pojawił się na stole, Daniel z właściwym sobie apetytem rzucił się na jedzenie, słuchając do Frances ma do powiedzenia w kwestii jego cudownie odnalezionego brata.
-Nic nie wiedziałem. - mruknął posępnie, a po jego twarzy przebiegł cień. Nadal bolało go, jak Friedrich bawił się wtedy w kotka i myszkę, grając na jego lękach i trosce o bliskie osoby. Rozumiał, dlaczego to zrobił - ale Schmidt nie wiedział, że Daniel naprawdę miał się o co i o kogo martwić. Naprawdę najadł się wtedy strachu.
Z ulgą zmienił temat, choć słowa Frances zdążyły go zaniepokoić. Dobrze, że jej miesiąc był spokojniejszy, ale...
-...jakimi zawodami? - dopytał cicho, widząc smutek na jej ślicznej buzi. Mocniej zacisnął dłoń na nożu, aż knykcie mu pobielały. Czy ktoś znowu robił jej przykrości?! Przynajmniej zmiana pracy nie wydawała mu się dramatem - nie mówił tego wprost, ale wcale mu się nie podobało, że delikatna Frances wciąż bywa w Londynie. Dlatego od razu dopytał: -To znaczy, że pracujesz teraz poza Londynem? - jeśli została w stolicy, to trafiła z deszczu pod rynnę, Mung przynajmniej był względnie bezpieczny.
Nagle przypomniał sobie o czymś jeszcze i pobladł lekko.
-Frances, czy... - Merlinie, jak zapytać o to taktownie? -...czy to przez twoje nazwisko? - wydusił w końcu, chyba mało taktownie. -Nikt ci chyba nie robi nieprzyjemności? - upewnił się, w głowie rozważając już pewną propozycję. -Bo jeśli tak, to... moje powinno budzić respekt. - dodał w końcu bardzo cicho, zerkając na Frances z ukosa. Nie był dumny z własnej rodziny, ale ich korzenie były niemalże szlachetne, renoma w Anglii wyrobiona, a dzięki upodobaniu do aranżowanych małżeństw nikt nie podejrzewał ich o nieczystą krew.
Z ochotą wzniósł kieliszek do toastu.
-Za twój nowy dom! - zaproponował, nieświadom, że Frances przygląda mu się badawczo. Zaraz padło pytanie o brata, a Daniel znowu przygryzł wąsa.
-Ja... - Merlinie, przecież sam nie wiedział co myśleć. -Zawsze wiedziałem, że nie jestem synem mojego ojca. - przyznał w końcu, obracając w palcach pustą szklaneczek. Westchnął ciężko i sięgnął po butelkę, dolał sobie i Frances, wypił, znowu dolał sobie. -Niby chciałem wiedzieć. Ale... - jak miał to ująć, był rozczarowany? Właściwie czym? Tym, że ojciec nie chciał go znać? Nie był już dzieciakiem, by wierzyć w romantyczne bajeczki. Tym, że jego brat miał krew na rękach? Sam nie był o wiele lepszy, choć fanatyzm Friedricha nieco go przerażał. -Nie wiedziałem, że moja matka świadomie miała romans z żonatym mężczyzną. - przyznał w końcu z goryczą, Ognista rozwiązała mu język i pomogła mu wyrazić to, co najbardziej go bolało. Od dawna nie łudził się w kwestii prawdziwego ojca, ale uparcie wierzył w delikatność i dobroć matki. Teraz już nie mógł, na ideale pojawiła się rysa.
Ukrył na moment twarz w dłoniach, nie chcąc obnażyć się przed Frances ze swoimi dylematami, ale w końcu podniósł głowę i niechętnie podwinął rękaw. Rana po ugryzieniu nawet ładnie się goiła, choć zostanie po niej brzydka blizna. Wroński nie pokazał jej w końcu uzdrowicielowi i nieudolnie zajął się tym sam.
Self-made man
Frances roześmiała się dźwięcznie słysząc jego słowa. Doskonale wiedziała, że ten bez problemu był w stanie zanieść ją gdzie tylko by sobie zażyczyła, wolała jednak upewnić go o konsekwencjach, powiązanych z podlewaniem jej mocnych alkoholi.
- Panie Wroński, nie potrafię panu odmówić. - Odpowiedziała głosem pełnym rozbawienia, krzątając się po jaśniutkiej kuchni. Widok Daniela rzucającego się z apetytem na przygotowane przez nią jedzenie wywołał kolejny uśmiech na delikatnej buźce. I ona zabrała się do jedzenia, nie chcąc odpaść już po pierwszej szklance i rozczarować swojego towarzysza.
Sytuacja przyjaciela zdawała się być ciężka. Eterycznej alchemiczce ciężko było wyobrazić sobie, przez co Daniel musiał przechodzić w ostatnich tygodniach. Starał się nic po sobie nie pokazywać, Frances jednak zauważała niewielkie zmiany w jego zachowaniu, spojrzeniu zielonych oczu oraz napięciu jego mięśni. Podobne oznaki niewygody pokazały się i u niej. Szaroniebieskie spojrzenie na chwilę utkwiło gdzieś w zawartości talerza, uśmiech zniknął z jej twarzy, a szklanka alkoholu powędrowała do jej ust, które chwilę później wykrzywiły się w delikatnym grymasie, gdy ciepło Ognistej rozpaliło jej przełyk. Czy w ogóle powinna wyjawiać mu, co ciążyło jej na barkach? Nie zwykła dzielić się podobnymi rozterkami bądź myślami, woląc pozostawić je dla siebie. Z drugiej jednak strony, z kim jeśli nie ze swoją bratnią duszą? Panna Burroughs ostrożnie wypuściła powietrze ze swoich ust, powracając spojrzeniem do danielowej buzi.
- Nie mam doświadczenia w takich rozmowach, więc po prostu wszystko z siebie wyrzucę, dobrze? - Zaczęła, szaroniebieskie oczka zawieszając na twarzy towarzyszącego jej czarodzieja. - W lutym mama uznała, że powinnam znaleźć męża zamiast siedzieć z nosem w książkach i umówiła mnie na randkę w ciemno. Myślałam, że poznałam całkiem porządnego czarodzieja, ale… Ja… Ja panicznie boję się wilków, wiesz? - Przerwała na chwilkę, ponownie unosząc kieliszek by upić niewielki łyczek alkoholu. - Raz na spacerze spotkaliśmy wilka, a on zaczął na mnie krzyczeć z pretensjami, że się boję. A później jeszcze obwiniał mnie, że nie wychodziły mu zaklęcia. Wyobrażasz to sobie? - Frances pokręciła głową, wyrażając swoją pogardę do podobnego zachowania. - Jakiś czas temu spotkałam dawnego znajomego ze szkoły. Przypadkiem, ale naprawdę dobrze mi się rozmawiało. Obiecał mi, że się spotkamy, miał do mnie napisać, ale tego nie zrobił… A ktoś, komu myślałam, że mogę ufać wiedząc, że nigdy nie piłam dał mi piołunówkę zamiast wina, przez co mam dwugodzinną lukę w pamięci. - Panna Burroughs uciekła spojrzeniem na swój talerz. - A rodzina się ode mnie odcięła. Keata nie widziałam od miesięcy, mama nie rozmawia ze mną od przeprowadzki. To wszystko… Mam wrażenie, jakby wychodziło mi jedynie w pracy. I jakbym tylko ją miała. - Zakończyła szybką spowiedź, a ciche westchnienie uleciało z dziewczęcych ust. Nie wiedziała jak poradzić sobie z dziwnym uczuciem, jakie coraz częściej ją nawiedzało.
Frances kiwnęła delikatnie głową, potwierdzając teorię dotyczącą pracy po za granicami Londynu. I już chciała wyjaśnić, gdy kolejne słowa uleciały z przyjaznych ust. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaskoczeniem, nie była jednak pewna, czy bardziej zaskoczyły ją pytania, jakie do niej kierował czy propozycja, jaka opuściła jego usta.
- To nie przez nazwisko, Danny. Sama zrezygnowałam z pracy w szpitalu, bo… - Tajemniczy uśmiech wykwitł na buzi eterycznej alchemiczki, a do serca zakradły się niewielkie drobinki niepokoju. Chciała, żeby był z niej dumny. Chociaż odrobinę. - Jeden z wybitnych profesorów alchemii zaproponował mi stanowisko swojej asystentki. Chce przekazać mi całą swoją wiedzę, wprowadzić w projekty i naukowe kwestie. Taka szansa nie zdarza się często, zwłaszcza jeśli jesteś kobietą. Nie miałam nad czym się zastanawiać, zwłaszcza, że jego pracownia mieści się ledwie pół godziny drogi od mojego domu. - Duma przebłysnęła przez delikatną twarz dziewczęcia. Doskonale wiedziała, że nie każdy miał okazję osiągnąć podobne kwestie. I nie każdy był w stanie przekonać Aegisa o swojej wartości. Smukłe palce na chwilę zacisnęły się na dłoni Daniela. - Jestem zaszczycona Twoją propozycją… - Zaczęła, posyłając mu ciepły uśmiech. - Różdżkę mam zarejestrowaną na swoje nazwisko. Myślisz, że dałoby się to jakoś zmienić? Czy powinnam jedynie przedstawiać się tak nieznajomym? - Dopytała, nie do końca pewna, co cudowny pan Wroński miał na myśli. Była jednak pewna, że czystokrwiste nazwisko, do którego nie ma najmniejszych wątpliwości, z pewnością potrafiłoby odjąć kilka problemów oraz zmartwień z jej barków.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się buzi przyjaciela, gdy ten rozlewał kolejną porcję alkoholu. Upiła jego niewielki łyk, zastanawiając się nad słowami jakie wypowiedział, jednocześnie analizując każdy, choćby najmniejszy gest jaki wykonywał. Oglądanie swojej bratniej duszy w takim stanie nie było czymś przyjemnym i gdzieś w środku panna Burroughs miała wyrzuty sumienia, iż uraczyła go wiązanką swoich natrętnych myśli. Daniel był w o wiele gorszej sytuacji. A ona chciała być tu dla niego. Widząc gojącą się ranę, przywołała odpowiednim zaklęciem niewielki słoiczek.
- Twój ojciec… Czy to dlatego był dla Was zły? Bo wiedział, że nie jest Twoim biologicznym ojcem? - Spytała, ostrożnie nakładając maść na ugryzienie. W głosie kobiety słychać było ostrożność. Nie chciała przypadkiem urazić jego uczuć, czuła jednak, że bez szerszego spojrzenia na sprawę nie będzie w stanie ułożyć logicznej odpowiedzi. - Następnym razem jak coś Ci się stanie, masz do mnie napisać. Mam mikstury, po których nie byłoby po tym śladu… - Nie mogła nie zwrócić mu na to uwagi. Nie chciała, aby cierpiał w jakikolwiek sposób, a jej pracownia przepełniona była ingrediencjami, czekającymi na użycie.
- No, chodź tu. - Wyrwało się z malinowych ust po tym, jak ułożyły się w ciepły uśmiech. Frances przesunęła się na krzesełku w jego stronę, po czym wyciągnęła ku niemu swoje ramiona. Oplotła nimi męską szyję by delikatnie, w nienachalnym geście przyciągnąć go do swojej piersi. Smukłe palce wplotły się w ciemne, przydługie pukle jego włosów by spokojnie, niemal w kojącym geście rozpocząć delikatne ich przeczesywanie. Chciała aby wiedział, że odnajdzie w niej oparcie, jeśli będzie tego potrzebował.
- Nie wydaje mi się, aby ocenianie czynów twojej mamy było czymś odpowiednim. Ani Ty, ani ja nie mamy pojęcia, czemu to zrobiła, a nie raz niesnaski nigdy nie wychodzą na światło dzienne. Jest wiele możliwości, równie dobrze Twoi biologiczni rodzice mogli odnaleźć w sobie coś, czego nie było im dane zaznać w swoich małżeństwach… - Panna Burroughs mówiła spokojnie, odrobinę przyciszonym głosem cały czas wodząc placami po jego czuprynie oraz karku, mając nadzieję, że ten gest odgoni bądź chociaż złagodzi negatywne emocje, jakie mogły się w nim pojawić. - Nie możesz tego roztrząsać, Dan. Rozkładanie tego na czynniki pierwsze w końcu Cię zniszczy. - Dodała, po czym w ciepłym geście złożyła pocałunek na czubku jego głowy. Ostrożnie odsunęła jedną z dłoni, aby napełnić jego kieliszek i dolać alkoholu do swojego, po czym delikatnie wręczyła naczynie Wrońskiemu. Jeśli potrzebował się upić, miała zamiar dopilnować, aby tak właśnie się stało. - Co chcesz z tym zrobić? - Spytała, unosząc kieliszek do swoich ust. Ta kwestia zdawała się jej niezwykle istotna.
- Panie Wroński, nie potrafię panu odmówić. - Odpowiedziała głosem pełnym rozbawienia, krzątając się po jaśniutkiej kuchni. Widok Daniela rzucającego się z apetytem na przygotowane przez nią jedzenie wywołał kolejny uśmiech na delikatnej buźce. I ona zabrała się do jedzenia, nie chcąc odpaść już po pierwszej szklance i rozczarować swojego towarzysza.
Sytuacja przyjaciela zdawała się być ciężka. Eterycznej alchemiczce ciężko było wyobrazić sobie, przez co Daniel musiał przechodzić w ostatnich tygodniach. Starał się nic po sobie nie pokazywać, Frances jednak zauważała niewielkie zmiany w jego zachowaniu, spojrzeniu zielonych oczu oraz napięciu jego mięśni. Podobne oznaki niewygody pokazały się i u niej. Szaroniebieskie spojrzenie na chwilę utkwiło gdzieś w zawartości talerza, uśmiech zniknął z jej twarzy, a szklanka alkoholu powędrowała do jej ust, które chwilę później wykrzywiły się w delikatnym grymasie, gdy ciepło Ognistej rozpaliło jej przełyk. Czy w ogóle powinna wyjawiać mu, co ciążyło jej na barkach? Nie zwykła dzielić się podobnymi rozterkami bądź myślami, woląc pozostawić je dla siebie. Z drugiej jednak strony, z kim jeśli nie ze swoją bratnią duszą? Panna Burroughs ostrożnie wypuściła powietrze ze swoich ust, powracając spojrzeniem do danielowej buzi.
- Nie mam doświadczenia w takich rozmowach, więc po prostu wszystko z siebie wyrzucę, dobrze? - Zaczęła, szaroniebieskie oczka zawieszając na twarzy towarzyszącego jej czarodzieja. - W lutym mama uznała, że powinnam znaleźć męża zamiast siedzieć z nosem w książkach i umówiła mnie na randkę w ciemno. Myślałam, że poznałam całkiem porządnego czarodzieja, ale… Ja… Ja panicznie boję się wilków, wiesz? - Przerwała na chwilkę, ponownie unosząc kieliszek by upić niewielki łyczek alkoholu. - Raz na spacerze spotkaliśmy wilka, a on zaczął na mnie krzyczeć z pretensjami, że się boję. A później jeszcze obwiniał mnie, że nie wychodziły mu zaklęcia. Wyobrażasz to sobie? - Frances pokręciła głową, wyrażając swoją pogardę do podobnego zachowania. - Jakiś czas temu spotkałam dawnego znajomego ze szkoły. Przypadkiem, ale naprawdę dobrze mi się rozmawiało. Obiecał mi, że się spotkamy, miał do mnie napisać, ale tego nie zrobił… A ktoś, komu myślałam, że mogę ufać wiedząc, że nigdy nie piłam dał mi piołunówkę zamiast wina, przez co mam dwugodzinną lukę w pamięci. - Panna Burroughs uciekła spojrzeniem na swój talerz. - A rodzina się ode mnie odcięła. Keata nie widziałam od miesięcy, mama nie rozmawia ze mną od przeprowadzki. To wszystko… Mam wrażenie, jakby wychodziło mi jedynie w pracy. I jakbym tylko ją miała. - Zakończyła szybką spowiedź, a ciche westchnienie uleciało z dziewczęcych ust. Nie wiedziała jak poradzić sobie z dziwnym uczuciem, jakie coraz częściej ją nawiedzało.
Frances kiwnęła delikatnie głową, potwierdzając teorię dotyczącą pracy po za granicami Londynu. I już chciała wyjaśnić, gdy kolejne słowa uleciały z przyjaznych ust. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaskoczeniem, nie była jednak pewna, czy bardziej zaskoczyły ją pytania, jakie do niej kierował czy propozycja, jaka opuściła jego usta.
- To nie przez nazwisko, Danny. Sama zrezygnowałam z pracy w szpitalu, bo… - Tajemniczy uśmiech wykwitł na buzi eterycznej alchemiczki, a do serca zakradły się niewielkie drobinki niepokoju. Chciała, żeby był z niej dumny. Chociaż odrobinę. - Jeden z wybitnych profesorów alchemii zaproponował mi stanowisko swojej asystentki. Chce przekazać mi całą swoją wiedzę, wprowadzić w projekty i naukowe kwestie. Taka szansa nie zdarza się często, zwłaszcza jeśli jesteś kobietą. Nie miałam nad czym się zastanawiać, zwłaszcza, że jego pracownia mieści się ledwie pół godziny drogi od mojego domu. - Duma przebłysnęła przez delikatną twarz dziewczęcia. Doskonale wiedziała, że nie każdy miał okazję osiągnąć podobne kwestie. I nie każdy był w stanie przekonać Aegisa o swojej wartości. Smukłe palce na chwilę zacisnęły się na dłoni Daniela. - Jestem zaszczycona Twoją propozycją… - Zaczęła, posyłając mu ciepły uśmiech. - Różdżkę mam zarejestrowaną na swoje nazwisko. Myślisz, że dałoby się to jakoś zmienić? Czy powinnam jedynie przedstawiać się tak nieznajomym? - Dopytała, nie do końca pewna, co cudowny pan Wroński miał na myśli. Była jednak pewna, że czystokrwiste nazwisko, do którego nie ma najmniejszych wątpliwości, z pewnością potrafiłoby odjąć kilka problemów oraz zmartwień z jej barków.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się buzi przyjaciela, gdy ten rozlewał kolejną porcję alkoholu. Upiła jego niewielki łyk, zastanawiając się nad słowami jakie wypowiedział, jednocześnie analizując każdy, choćby najmniejszy gest jaki wykonywał. Oglądanie swojej bratniej duszy w takim stanie nie było czymś przyjemnym i gdzieś w środku panna Burroughs miała wyrzuty sumienia, iż uraczyła go wiązanką swoich natrętnych myśli. Daniel był w o wiele gorszej sytuacji. A ona chciała być tu dla niego. Widząc gojącą się ranę, przywołała odpowiednim zaklęciem niewielki słoiczek.
- Twój ojciec… Czy to dlatego był dla Was zły? Bo wiedział, że nie jest Twoim biologicznym ojcem? - Spytała, ostrożnie nakładając maść na ugryzienie. W głosie kobiety słychać było ostrożność. Nie chciała przypadkiem urazić jego uczuć, czuła jednak, że bez szerszego spojrzenia na sprawę nie będzie w stanie ułożyć logicznej odpowiedzi. - Następnym razem jak coś Ci się stanie, masz do mnie napisać. Mam mikstury, po których nie byłoby po tym śladu… - Nie mogła nie zwrócić mu na to uwagi. Nie chciała, aby cierpiał w jakikolwiek sposób, a jej pracownia przepełniona była ingrediencjami, czekającymi na użycie.
- No, chodź tu. - Wyrwało się z malinowych ust po tym, jak ułożyły się w ciepły uśmiech. Frances przesunęła się na krzesełku w jego stronę, po czym wyciągnęła ku niemu swoje ramiona. Oplotła nimi męską szyję by delikatnie, w nienachalnym geście przyciągnąć go do swojej piersi. Smukłe palce wplotły się w ciemne, przydługie pukle jego włosów by spokojnie, niemal w kojącym geście rozpocząć delikatne ich przeczesywanie. Chciała aby wiedział, że odnajdzie w niej oparcie, jeśli będzie tego potrzebował.
- Nie wydaje mi się, aby ocenianie czynów twojej mamy było czymś odpowiednim. Ani Ty, ani ja nie mamy pojęcia, czemu to zrobiła, a nie raz niesnaski nigdy nie wychodzą na światło dzienne. Jest wiele możliwości, równie dobrze Twoi biologiczni rodzice mogli odnaleźć w sobie coś, czego nie było im dane zaznać w swoich małżeństwach… - Panna Burroughs mówiła spokojnie, odrobinę przyciszonym głosem cały czas wodząc placami po jego czuprynie oraz karku, mając nadzieję, że ten gest odgoni bądź chociaż złagodzi negatywne emocje, jakie mogły się w nim pojawić. - Nie możesz tego roztrząsać, Dan. Rozkładanie tego na czynniki pierwsze w końcu Cię zniszczy. - Dodała, po czym w ciepłym geście złożyła pocałunek na czubku jego głowy. Ostrożnie odsunęła jedną z dłoni, aby napełnić jego kieliszek i dolać alkoholu do swojego, po czym delikatnie wręczyła naczynie Wrońskiemu. Jeśli potrzebował się upić, miała zamiar dopilnować, aby tak właśnie się stało. - Co chcesz z tym zrobić? - Spytała, unosząc kieliszek do swoich ust. Ta kwestia zdawała się jej niezwykle istotna.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lubił jej śmiech, sposób w jaki wymawiała jego nazwisko z dźwięcznym angielskim akcentem, no i oczywiście jej przepyszne obiady. Wieczór zapowiadał się przemiło, pomimo tego, że prędko zaczęli poruszać poważne i wręcz ciężkie tematy.
-Opowiedz mi wszystko. - poprosił łagodnie, w odpowiedzi na jej nieśmiałe pytanie. On też nie miał doświadczenia w rozmowach od serca, ale przy Frances wszystko wydawało się takie proste. Cokolwiek by się nie działo w jej życiu, nie powinna się przy nim krępować.
Wysłuchał jej opowieści z uwagą, od czasu do czasu marszcząc brwi ze zdziwieniem bądź zmartwieniem, a nawet ze sprawiedliwym gniewem.
-Nie zawracaj sobie głowy tym tchórzem od wilków! Tchórzem, bo to on powinien bronić ciebie! - wtrącił zdenerwowany. Jaki mężczyzna oczekuje, że to kobieta będzie rzucała zaklęcia w obliczu zagrożenia? -Matka umówiła cię na randkę z chłopakiem czy z panienką? - zadrwił, aby poprawić jej humor. Prawdę mówiąc, nie martwił się jednak jakimś wymoczkiem, ani nawet znajomym z jej szkoły. -Jeśli chłopak cię ignoruje bez dobrego powodu, to znaczy że ma lepsze rzeczy do roboty. - westchnął brutalnie. Panna Burroughs była delikatna i niewinna, ale nie ma co owijać przed nią męskich spraw w bawełnę - zwłaszcza, że nie miała ojca, a brat najwyraźniej nie dopilnował by nauczyła się oddzielać ziarna od plew. W jego oczach pojawił się dziwny błysk strachu i gniewu dopóki, gdy opowiedziała o tym facecie od piołunówki.
-C...co? Frances, on... - uciekała wzrokiem, ale zielone tęczówki Daniela uparcie szukały jej spojrzenia. Delikatnie ujął brodę panny Burroughs, nieudolnie próbując ją ośmielić. -...on cię nie skrzywdził, ani nie...? - wykorzystał? Pytał ochrypłym głosem, wyraźnie poruszony, a w jego oczach lśnił kiepsko tłumiony ogień. -Powiedz, kto to, a wyduszę z niego te dwie godziny. Nie ma się czego wstydzić. - poprosił, a lewa, wolna dłoń sama zacisnęła się w pięść.
Ogień przygasł na słowa o rodzinie, Daniel nieco ochłonął, współodczuwając jej smutek.
-Tak bywa. - mruknął cicho, sam w końcu odciął się od swojej rodziny. Dorastali, a dorosłość wiązała się z bólem i samotnością. Przynajmniej Frances nie musiała się chociaż wstydzić swojej pracy - słysząc o profesorze, Daniel spróbował nie wyobrazić sobie żadnego starego zboka i pokraśniał ze szczerej dumy. Oraz ulgi. Profesor w Redhill, doskonale. Tutaj było spokojnie i bezpiecznie, nie to co w stolicy. -Frances, gratulacje! To... porządny człowiek? Ten profesor? - upewnił się tylko, ale na jego ustach już zawitał ciepły uśmiech.
-Och, ja... - wzruszył ramionami, nie wiedząc właściwie, co miał na myśli z tym nazwiskiem. Frances Wrońska. Albo Frances Wroński. Ładnie. Jak zwykle, najpierw działał a później myślał, ale do głowy przyszło mu co najmniej kilka rozwiązań. -Przedstawiać możesz się każdemu, a co do papierów.. słyszałem, że niektórzy naginają nieco prawdę przy urzędnikach. Zawsze możesz być moją zaginioną kuzynką, albo... żeby wzbudzić mniej podejrzeń... żoną. - zniżył głos, łobuzerski uśmiech zawitał mu na twarz. Frances miała dobry humor, jemu Ognista szumiała już w głowie, miał nadzieję, że nie przekraczał żadnych granic. Frances Wrońska.
-Wszystko się ułoży, zobaczysz. - pocieszył dziewczynę. -A co do tych... młodzieńców... - skrzywił się lekko, zrobiło mu się dziwnie gorąco, wcale nie z zazdrości -...to uważaj na siebie, Frances. Ktoś powinien nauczyć cię, jak obchodzić się z mężczyznami, bo łatwo można się sparzyć. Albo otworzyć się przed kimś nieodpowiednim, o kim trudno będzie później zapomnieć. - przez jego twarz przemknął cień, wlokący się za nim już ponad pół roku, odkąd przewrotny los wytknął mu, że sam nigdy nie zapomniał o swojej szkolnej miłości. Chciałby oszczędzić Frances podobnych... rozczarowań. Znał tylko uczucie, które spalało, wyniszczało, prowokowało do nieprzemyślanych działań - albo bezemocjonalne numerki w pubach. Te drugie były prostsze, choć nieodpowiednie dla reputacji młodych panienek, ta przyjemność należała tylko do męskiego świata.
Frances trafnie odgadła, że kiepski nastrój jest spotęgowany wspomnieniami z dzieciństwa. Nie miał w rodzinie dobrych wzorców, na Nokturnie spotykał jeszcze gorsze. Przyjemność z obecności Frances przeplatała się z podskórnym niepokojem, lękiem przed bliskością, przykrymi wspomnieniami.
-Tak, nie dał matce o tym zapomnieć. Mnie też nie, gdy byłem już wystarczająco duży aby rozumieć, o co chodzi. - westchnął, przygryzając wąsa. Uniósł lekko brwi, słysząc słowa Frances o... właściwie o czym? Pozamałżeńskim zrozumieniu, miłości? Prawdę mówiąc, nawet nie brał pod uwagę takiej możliwości. -Co mogliby odnaleźć? - bąknął niepewnie, nieświadom, że być może znalazł w kuchni panny Burroughs coś podobnego. Przymknął lekko powieki, a jego dłoń sama powędrowała do policzka Frances, zaczesując jej pukiel włosów za ucho, odwzajemniając pieszczotę, jaką sama go obdarowywała. Otworzył oczy, spoglądając prosto w jej źrenice.
Co zamierzał zrobić?
-Nie wiem. - szepnął, ale chyba wcale nie myślał teraz o Friedrichu.
-Opowiedz mi wszystko. - poprosił łagodnie, w odpowiedzi na jej nieśmiałe pytanie. On też nie miał doświadczenia w rozmowach od serca, ale przy Frances wszystko wydawało się takie proste. Cokolwiek by się nie działo w jej życiu, nie powinna się przy nim krępować.
Wysłuchał jej opowieści z uwagą, od czasu do czasu marszcząc brwi ze zdziwieniem bądź zmartwieniem, a nawet ze sprawiedliwym gniewem.
-Nie zawracaj sobie głowy tym tchórzem od wilków! Tchórzem, bo to on powinien bronić ciebie! - wtrącił zdenerwowany. Jaki mężczyzna oczekuje, że to kobieta będzie rzucała zaklęcia w obliczu zagrożenia? -Matka umówiła cię na randkę z chłopakiem czy z panienką? - zadrwił, aby poprawić jej humor. Prawdę mówiąc, nie martwił się jednak jakimś wymoczkiem, ani nawet znajomym z jej szkoły. -Jeśli chłopak cię ignoruje bez dobrego powodu, to znaczy że ma lepsze rzeczy do roboty. - westchnął brutalnie. Panna Burroughs była delikatna i niewinna, ale nie ma co owijać przed nią męskich spraw w bawełnę - zwłaszcza, że nie miała ojca, a brat najwyraźniej nie dopilnował by nauczyła się oddzielać ziarna od plew. W jego oczach pojawił się dziwny błysk strachu i gniewu dopóki, gdy opowiedziała o tym facecie od piołunówki.
-C...co? Frances, on... - uciekała wzrokiem, ale zielone tęczówki Daniela uparcie szukały jej spojrzenia. Delikatnie ujął brodę panny Burroughs, nieudolnie próbując ją ośmielić. -...on cię nie skrzywdził, ani nie...? - wykorzystał? Pytał ochrypłym głosem, wyraźnie poruszony, a w jego oczach lśnił kiepsko tłumiony ogień. -Powiedz, kto to, a wyduszę z niego te dwie godziny. Nie ma się czego wstydzić. - poprosił, a lewa, wolna dłoń sama zacisnęła się w pięść.
Ogień przygasł na słowa o rodzinie, Daniel nieco ochłonął, współodczuwając jej smutek.
-Tak bywa. - mruknął cicho, sam w końcu odciął się od swojej rodziny. Dorastali, a dorosłość wiązała się z bólem i samotnością. Przynajmniej Frances nie musiała się chociaż wstydzić swojej pracy - słysząc o profesorze, Daniel spróbował nie wyobrazić sobie żadnego starego zboka i pokraśniał ze szczerej dumy. Oraz ulgi. Profesor w Redhill, doskonale. Tutaj było spokojnie i bezpiecznie, nie to co w stolicy. -Frances, gratulacje! To... porządny człowiek? Ten profesor? - upewnił się tylko, ale na jego ustach już zawitał ciepły uśmiech.
-Och, ja... - wzruszył ramionami, nie wiedząc właściwie, co miał na myśli z tym nazwiskiem. Frances Wrońska. Albo Frances Wroński. Ładnie. Jak zwykle, najpierw działał a później myślał, ale do głowy przyszło mu co najmniej kilka rozwiązań. -Przedstawiać możesz się każdemu, a co do papierów.. słyszałem, że niektórzy naginają nieco prawdę przy urzędnikach. Zawsze możesz być moją zaginioną kuzynką, albo... żeby wzbudzić mniej podejrzeń... żoną. - zniżył głos, łobuzerski uśmiech zawitał mu na twarz. Frances miała dobry humor, jemu Ognista szumiała już w głowie, miał nadzieję, że nie przekraczał żadnych granic. Frances Wrońska.
-Wszystko się ułoży, zobaczysz. - pocieszył dziewczynę. -A co do tych... młodzieńców... - skrzywił się lekko, zrobiło mu się dziwnie gorąco, wcale nie z zazdrości -...to uważaj na siebie, Frances. Ktoś powinien nauczyć cię, jak obchodzić się z mężczyznami, bo łatwo można się sparzyć. Albo otworzyć się przed kimś nieodpowiednim, o kim trudno będzie później zapomnieć. - przez jego twarz przemknął cień, wlokący się za nim już ponad pół roku, odkąd przewrotny los wytknął mu, że sam nigdy nie zapomniał o swojej szkolnej miłości. Chciałby oszczędzić Frances podobnych... rozczarowań. Znał tylko uczucie, które spalało, wyniszczało, prowokowało do nieprzemyślanych działań - albo bezemocjonalne numerki w pubach. Te drugie były prostsze, choć nieodpowiednie dla reputacji młodych panienek, ta przyjemność należała tylko do męskiego świata.
Frances trafnie odgadła, że kiepski nastrój jest spotęgowany wspomnieniami z dzieciństwa. Nie miał w rodzinie dobrych wzorców, na Nokturnie spotykał jeszcze gorsze. Przyjemność z obecności Frances przeplatała się z podskórnym niepokojem, lękiem przed bliskością, przykrymi wspomnieniami.
-Tak, nie dał matce o tym zapomnieć. Mnie też nie, gdy byłem już wystarczająco duży aby rozumieć, o co chodzi. - westchnął, przygryzając wąsa. Uniósł lekko brwi, słysząc słowa Frances o... właściwie o czym? Pozamałżeńskim zrozumieniu, miłości? Prawdę mówiąc, nawet nie brał pod uwagę takiej możliwości. -Co mogliby odnaleźć? - bąknął niepewnie, nieświadom, że być może znalazł w kuchni panny Burroughs coś podobnego. Przymknął lekko powieki, a jego dłoń sama powędrowała do policzka Frances, zaczesując jej pukiel włosów za ucho, odwzajemniając pieszczotę, jaką sama go obdarowywała. Otworzył oczy, spoglądając prosto w jej źrenice.
Co zamierzał zrobić?
-Nie wiem. - szepnął, ale chyba wcale nie myślał teraz o Friedrichu.
Self-made man
Jedna zachęta wystarczyła, aby panna Burroughs wyrzuciła to, co ostatnimi czasy często przewijało się jej umysł. Trywialne, proste rozterki które w połączeniu sprawiały, że eteryczna alchemiczka czasem odczuwała pustkę, skrupulatnie zapełnianą kolejnymi kociołkami oraz pergaminami pełnymi zapisków.
- Nie wiem, ale nadal jej nie wybaczyłam, że zmusiła mnie aby tam iść. - Odpowiedziała z odrobiną rozbawienia w głosie. Pani Burroughs musiała wykorzystać podstęp, aby zmusić córkę do spotkania z nieznanym mężczyzną. Alchemiczka teraz, po upływie czasu, nie wiedziała jak powinna na to wszystko patrzeć. - Nie wiem, czy ma powód. - Wtrąciła, na kolejne słowa przyjaciela. Nie wiedziała, czemu nie odezwał się tak, jak obiecał, wszelkie podejrzenia jakie wysnuła w ostatnim czasie, pozostawały więc jedynie w jej głowie.
Nie była chętna, aby przenieść spojrzenie szaroniebieskich oczu na buzię Daniela, zbyt zawstydzona brakiem ostrożności oraz pełnej pamięci tamtych wydarzeń. Gest jakim ją obdarzył sprawił jednak, że mimowolnie ich spojrzenia się skrzyżowały. I chyba tylko ogień jaki płonął w jego zielonych oczach sprawił, że postanowiła odpowiedzieć na pytanie. - Ja… Ja naprawdę nie wiem, Danny. Wydaje mi się, że nie ale nie mam pewności… - Odpowiedziała niepewnie, głosem pełnym zawstydzenia i czegoś jeszcze, co ciężko było jednoznacznie nazwać. Na chwilę delikatnie oparła czoło o jego ramię, chcąc skryć się przed wszelkimi, możliwymi ocenami z jego strony, nawet jeśli miała pewność, iż z jego strony nigdy czegoś podobnego nie spotka. - Dam Ci nawet adres. - Rzuciła, a ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi. Melancholię szybko odgoniły kolejne tematy, jakie weszły na wokandę.
Eteryczne dziewczę odsunęło głowę od jego ramienia by przysunąć szklaneczkę do swoich ust. Doskonale wiedziała, że Daniel zna uczucie towarzyszące odcięciu się od rodziny. Nie drążyła jednak wątku, chcąc pochwalić się swoimi osiągnięciami. - Och, oczywiście, że jest porządny! Jesteś ze mnie dumny, Dan? Powiedz, że jesteś. - Odpowiedziała z rozbawieniem powracającym na jasną buzię oraz delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Coraz bardziej zbliżała się do spełnienia swoich najskrytszych marzeń, a Aegis miał odsłonić przed nią najściślejsze tajemnice jakie skrywała alchemia.
Uważnie słuchała słów; zalążków większego planu jakie ulatywały z jego ust. I już chciała coś powiedzieć, otworzyła nawet usta, słowa jednak z nich nie uleciały zatrzymane przez ostatnią część jego propozycji. Zaskoczenie wymalowało się na delikatnej buzi, a panna Burroughs zamrugała, przyglądając mu się w niedowierzaniu. Czy on naprawdę chciał…? Alchemiczka upiła niewielki łyk alkoholu, a szaroniebieskie spojrzenie powędrowało wprost na jego twarz.
- Zaginiona kuzynka wzbudza wiele podejrzeń… Ale z żoną powinno się udać… - Zaczęła w wyraźnym zamyśleniu, szybko przeliczając w głowie wszelkie za oraz przeciw. Analityczny umysł działał sprawnie, nie potrafiąc powstrzymać się przed rozłożeniem wszystkiego na czynniki pierwsze. - Jestem niemal pewna, że Ministerstwo mogłoby to sprawdzić… Ale jakbyśmy zrobili odpowiednią otoczkę, wzięli ślub i poszli tam z papierkiem, wydaje mi się, że nie zadawaliby żadnych, niewygodnych pytań. W dodatku wtedy, nawet jeśli mieliby jakiś system wykrywania kłamstw, z pewnością byśmy się przez niego prześlizgnęli… A później starczy poczekać kilka miesięcy i wziąć rozwód. Zostanę przy Twoim nazwisku i nikt nawet nie domyśli się, że to był podstęp. - Ostrożnie wypowiadała kolejne słowa, w swojej głowie układając już misterny plan fortelu, jakiego mogli się podjąć. Cwany uśmieszek zawitał na malinowych wargach, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło. Plan był całkiem dobry, z dużym prawdopodobieństwem spełnienia się. Była pewna, że oboje będą w stanie utkać piękne oraz przekonujące kłamstewka, a w jej domu i tak znajdowały się wolne pokoje. I jedynie jedna kwestia, powracała do jej głowy.
Smukłe palce powędrowało do danielowej dłoni, by delikatnie się na niej zacisnąć. - Tylko… jesteś pewien, że chcesz to zrobić? - Spytała, nie odrywając szaroniebieskich tęczówek od jego buzi. Była wdzięczna za jego propozycję. W dodatku taką, którą była skłonna przyjąć. Nikomu nie ufała tak, jak Danielowi. I tylko z nim ten plan tracił absurd, jakim mógł być przepełniony… Nie chciała jednak, aby poczuł przymus co do tej, bądź co bądź, w pewien sposób poważnej decyzji, specyficznie łączącej ich zapewne na resztę życia. W końcu, nawet jeśli fikcyjne małżeństwo będzie miało swoją datę przydatności ona na stale byłaby wpisana w jego historię, pewnie do końca swych dni nosząc jego nazwisko. Bo nie sądziła, aby kiedykolwiek usłyszała podobną decyzję.
- Wierzę, w Twoje słowa. - Skoro twierdził, że się ułoży tak z pewnością będzie. Frances nie miała ani jednego powodu, by nie wierzyć słowom swojej bratniej duszy. Uśmiechnęła się delikatnie, a kolejne słowa skwitowała pozornie beztroskim machnięciem ręką. - Staram się uważać… Myślisz, że są jakieś podręczniki na ten temat? Ostatnio staję się mistrzem wertowania podręczników. - Rzuciła odrobinę rozbawionym głosem, chcąc odjąć odrobinę powagi od tego tematu. Nie sądziła, aby był ktoś, kto mógłby jej przekazać podobne mądrości.
Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, gdy jej przypuszczenia znalazły potwierdzenie. Wątłe ramiona owinęły się mocniej wokół jego postaci, chcąc w jakiś sposób zapewnić go o wsparciu. - Przykro mi, mój drogi. - Wypowiedziała jedynie, nie wiedząc, co też innego mogłaby w tym momencie powiedzieć. Widziała w Danielu uosobienie dobra skryte pod grubą skórą wyrobioną przymusem radzenia sobie w pojedynkę. I było jej przykro, że ktoś tak dobry musiał przechodzić przez podobne sytuacje, w końcu… sama wiedziała, jak to jest być wykluczanym przez rodzinę. Kolejne pytanie sprawiło, że malinowe usta ułożyły się w lekki, ciepły uśmiech. Ostrożnie przesunęła palcami po jego czuprynie. - Ciepło, zaufanie, troskę… To istotne, a nie każdy jest w stanie to zaoferować, Danny. - Odpowiedziała spokojnie, w lekkim zamyśleniu. Miała nadzieję, że tak właśnie było… A nawet jeśli nie, eteryczna alchemiczka chciała, by uwierzył w to Daniel. Miała nadzieję, że podobna idea odejmie trosk z jego ramion. Na przeszłość w końcu nie dało się wpłynąć.
Delikatny rumieniec pojawił się na licu eterycznego dziewczęcia, gdy palce Wrońskiego przewędrowały przez jej policzek. Gest niespodziewany, acz przyjemny w swoim swobodnym istnieniu. A gdy nie wiem uleciało z jego ust, panna Burroughs ostrożnie wypuściła powietrze z płuc. Nie uciekła spojrzeniem w bok, próbując dostrzec w oczach bratniej duszy coś, co nakierowałby ją na rozwiązanie.
- Nie jesteś w tym sam, Dan. - Zaczęła, głosem równie ściszonym co jego głos. W swej niewinności pewna, że odpowiedź tyczy wyłącznie sytuacji, w jakiej się znalazł. - Masz mnie, wiesz? I nie zostawię Cię w tym samego. - Dodała cichutko, pewna swoich słów. On był dla niej oparciem w równie ciężkich chwilach, a ona chciała być dla niego teraz. Smukłe palce przejechały po zarośniętym policzku, a szaroniebieskie spojrzenie pełne było zwykłego, prostego ciepła. - Damy radę, a teraz… Uśmiechnij się dla mnie. Proszę. - Wypowiedziała, a jej usta ułożyły się w ślicznym uśmiechu, jakby chciała zachęcić mężczyznę do podobnego gestu. Ognista się grzała, dzień był jeszcze młody, a Frances przekonana, że wszystko będzie dobrze.
- Nie wiem, ale nadal jej nie wybaczyłam, że zmusiła mnie aby tam iść. - Odpowiedziała z odrobiną rozbawienia w głosie. Pani Burroughs musiała wykorzystać podstęp, aby zmusić córkę do spotkania z nieznanym mężczyzną. Alchemiczka teraz, po upływie czasu, nie wiedziała jak powinna na to wszystko patrzeć. - Nie wiem, czy ma powód. - Wtrąciła, na kolejne słowa przyjaciela. Nie wiedziała, czemu nie odezwał się tak, jak obiecał, wszelkie podejrzenia jakie wysnuła w ostatnim czasie, pozostawały więc jedynie w jej głowie.
Nie była chętna, aby przenieść spojrzenie szaroniebieskich oczu na buzię Daniela, zbyt zawstydzona brakiem ostrożności oraz pełnej pamięci tamtych wydarzeń. Gest jakim ją obdarzył sprawił jednak, że mimowolnie ich spojrzenia się skrzyżowały. I chyba tylko ogień jaki płonął w jego zielonych oczach sprawił, że postanowiła odpowiedzieć na pytanie. - Ja… Ja naprawdę nie wiem, Danny. Wydaje mi się, że nie ale nie mam pewności… - Odpowiedziała niepewnie, głosem pełnym zawstydzenia i czegoś jeszcze, co ciężko było jednoznacznie nazwać. Na chwilę delikatnie oparła czoło o jego ramię, chcąc skryć się przed wszelkimi, możliwymi ocenami z jego strony, nawet jeśli miała pewność, iż z jego strony nigdy czegoś podobnego nie spotka. - Dam Ci nawet adres. - Rzuciła, a ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi. Melancholię szybko odgoniły kolejne tematy, jakie weszły na wokandę.
Eteryczne dziewczę odsunęło głowę od jego ramienia by przysunąć szklaneczkę do swoich ust. Doskonale wiedziała, że Daniel zna uczucie towarzyszące odcięciu się od rodziny. Nie drążyła jednak wątku, chcąc pochwalić się swoimi osiągnięciami. - Och, oczywiście, że jest porządny! Jesteś ze mnie dumny, Dan? Powiedz, że jesteś. - Odpowiedziała z rozbawieniem powracającym na jasną buzię oraz delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Coraz bardziej zbliżała się do spełnienia swoich najskrytszych marzeń, a Aegis miał odsłonić przed nią najściślejsze tajemnice jakie skrywała alchemia.
Uważnie słuchała słów; zalążków większego planu jakie ulatywały z jego ust. I już chciała coś powiedzieć, otworzyła nawet usta, słowa jednak z nich nie uleciały zatrzymane przez ostatnią część jego propozycji. Zaskoczenie wymalowało się na delikatnej buzi, a panna Burroughs zamrugała, przyglądając mu się w niedowierzaniu. Czy on naprawdę chciał…? Alchemiczka upiła niewielki łyk alkoholu, a szaroniebieskie spojrzenie powędrowało wprost na jego twarz.
- Zaginiona kuzynka wzbudza wiele podejrzeń… Ale z żoną powinno się udać… - Zaczęła w wyraźnym zamyśleniu, szybko przeliczając w głowie wszelkie za oraz przeciw. Analityczny umysł działał sprawnie, nie potrafiąc powstrzymać się przed rozłożeniem wszystkiego na czynniki pierwsze. - Jestem niemal pewna, że Ministerstwo mogłoby to sprawdzić… Ale jakbyśmy zrobili odpowiednią otoczkę, wzięli ślub i poszli tam z papierkiem, wydaje mi się, że nie zadawaliby żadnych, niewygodnych pytań. W dodatku wtedy, nawet jeśli mieliby jakiś system wykrywania kłamstw, z pewnością byśmy się przez niego prześlizgnęli… A później starczy poczekać kilka miesięcy i wziąć rozwód. Zostanę przy Twoim nazwisku i nikt nawet nie domyśli się, że to był podstęp. - Ostrożnie wypowiadała kolejne słowa, w swojej głowie układając już misterny plan fortelu, jakiego mogli się podjąć. Cwany uśmieszek zawitał na malinowych wargach, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło. Plan był całkiem dobry, z dużym prawdopodobieństwem spełnienia się. Była pewna, że oboje będą w stanie utkać piękne oraz przekonujące kłamstewka, a w jej domu i tak znajdowały się wolne pokoje. I jedynie jedna kwestia, powracała do jej głowy.
Smukłe palce powędrowało do danielowej dłoni, by delikatnie się na niej zacisnąć. - Tylko… jesteś pewien, że chcesz to zrobić? - Spytała, nie odrywając szaroniebieskich tęczówek od jego buzi. Była wdzięczna za jego propozycję. W dodatku taką, którą była skłonna przyjąć. Nikomu nie ufała tak, jak Danielowi. I tylko z nim ten plan tracił absurd, jakim mógł być przepełniony… Nie chciała jednak, aby poczuł przymus co do tej, bądź co bądź, w pewien sposób poważnej decyzji, specyficznie łączącej ich zapewne na resztę życia. W końcu, nawet jeśli fikcyjne małżeństwo będzie miało swoją datę przydatności ona na stale byłaby wpisana w jego historię, pewnie do końca swych dni nosząc jego nazwisko. Bo nie sądziła, aby kiedykolwiek usłyszała podobną decyzję.
- Wierzę, w Twoje słowa. - Skoro twierdził, że się ułoży tak z pewnością będzie. Frances nie miała ani jednego powodu, by nie wierzyć słowom swojej bratniej duszy. Uśmiechnęła się delikatnie, a kolejne słowa skwitowała pozornie beztroskim machnięciem ręką. - Staram się uważać… Myślisz, że są jakieś podręczniki na ten temat? Ostatnio staję się mistrzem wertowania podręczników. - Rzuciła odrobinę rozbawionym głosem, chcąc odjąć odrobinę powagi od tego tematu. Nie sądziła, aby był ktoś, kto mógłby jej przekazać podobne mądrości.
Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, gdy jej przypuszczenia znalazły potwierdzenie. Wątłe ramiona owinęły się mocniej wokół jego postaci, chcąc w jakiś sposób zapewnić go o wsparciu. - Przykro mi, mój drogi. - Wypowiedziała jedynie, nie wiedząc, co też innego mogłaby w tym momencie powiedzieć. Widziała w Danielu uosobienie dobra skryte pod grubą skórą wyrobioną przymusem radzenia sobie w pojedynkę. I było jej przykro, że ktoś tak dobry musiał przechodzić przez podobne sytuacje, w końcu… sama wiedziała, jak to jest być wykluczanym przez rodzinę. Kolejne pytanie sprawiło, że malinowe usta ułożyły się w lekki, ciepły uśmiech. Ostrożnie przesunęła palcami po jego czuprynie. - Ciepło, zaufanie, troskę… To istotne, a nie każdy jest w stanie to zaoferować, Danny. - Odpowiedziała spokojnie, w lekkim zamyśleniu. Miała nadzieję, że tak właśnie było… A nawet jeśli nie, eteryczna alchemiczka chciała, by uwierzył w to Daniel. Miała nadzieję, że podobna idea odejmie trosk z jego ramion. Na przeszłość w końcu nie dało się wpłynąć.
Delikatny rumieniec pojawił się na licu eterycznego dziewczęcia, gdy palce Wrońskiego przewędrowały przez jej policzek. Gest niespodziewany, acz przyjemny w swoim swobodnym istnieniu. A gdy nie wiem uleciało z jego ust, panna Burroughs ostrożnie wypuściła powietrze z płuc. Nie uciekła spojrzeniem w bok, próbując dostrzec w oczach bratniej duszy coś, co nakierowałby ją na rozwiązanie.
- Nie jesteś w tym sam, Dan. - Zaczęła, głosem równie ściszonym co jego głos. W swej niewinności pewna, że odpowiedź tyczy wyłącznie sytuacji, w jakiej się znalazł. - Masz mnie, wiesz? I nie zostawię Cię w tym samego. - Dodała cichutko, pewna swoich słów. On był dla niej oparciem w równie ciężkich chwilach, a ona chciała być dla niego teraz. Smukłe palce przejechały po zarośniętym policzku, a szaroniebieskie spojrzenie pełne było zwykłego, prostego ciepła. - Damy radę, a teraz… Uśmiechnij się dla mnie. Proszę. - Wypowiedziała, a jej usta ułożyły się w ślicznym uśmiechu, jakby chciała zachęcić mężczyznę do podobnego gestu. Ognista się grzała, dzień był jeszcze młody, a Frances przekonana, że wszystko będzie dobrze.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zmarszczył z troską brwi. Nie wiedziała...? Najgorsze podejrzenia od razu przyszły mu do głowy. Czy wiedziała chociaż, do czego są zdolni mężczyźni, zwłaszcza przy alkoholu i z piękną damą? Spodziewała się ataku w porcie, to jasne, ale czy podejrzewałaby znajomego o plugawe intencje? Zacisnął usta, powstrzymując się przed wyjawieniem swoich lęków pannie Burroughs, nie chciał jej straszyć na zapas. Najpierw wszystkiego się dowie.
-Adres i nazwisko. Przekonam się, czy on coś pamięta. - obiecał, a w jego słowach zadźwięczała niebezpieczna nuta. Delikatnie pogładził Frances po plecach, jakby chcąc tym gestem załagodzić surowy tembr głosu.
-Jasne, że jestem dumny. - zapewnił, gdy zeszli na przyjemniejszy temat, choć złe przeczucie nadal kołatało mu w głowie. -Właściwie, na czym polega ta nowa praca? - upewnił się, bo nie znał się ani na alchemii ani na profesorach. Widział jednak, że Frances jest zadowolona i szczęśliwa, a to mu wystarczyło.
Umknął wzrokiem, widząc jej zaskoczenie - paplał o nazwisku spontanicznie, bez pomyślunku, może przesadził z tą propozycją? Ku jego zaskoczeniu, panna Burroughs pociągnęła jednak temat dalej - z typową dla siebie analityczną dokładnością, dzięki której wszystko zaczynało nabierać sensu. Ten plan... naprawdę mógłby zadziałać, a ona otrzymałaby nowe nazwisko - może i zagraniczne, ale brzmiące dumniej niż personalia cwaniaczka z Parszywego Pasażera. Oznaczałoby to, że Frances wypiera się swojej rodziny, ale prawdę mówiąc... czy jej wszystkie działania, na wyprowadzce kończąc, nie zmierzały właśnie ku temu?
Rozchylił lekko usta na wzmiankę o prawdziwym ślubie, a na słowa o rozwodzie coś ukłuło go nieprzyjemnie - ale szybko zignorował to uczucie, zwalając je na karb konserwatywnego wychowania i polskich przekonań Matyldy Wrońskiej o tym, że małżeństwo jest święte. Jasne, święte - szczególnie jak wskakuje się do łóżka żonatemu Austriakowi. Przełknął ślinę i postanowił nie przejmować się wszystkim, czego uczono go o aranżowanych ślubach. Sam właśnie zaaranżował swój, najwyraźniej. Odstawił z hukiem szklaneczkę, w takim momencie lepiej być trzeźwym.
Spojrzał na Frances z powagą, mocniej splótł palce na jej dłoni.
-To mogłoby się udać, Frances, a ty możesz liczyć na moją pomoc. - zapewnił, choć z tyłu głowy kołatało mu, że chyba powinien klęknąć, zadać pytanie. Ten scenariusz wydał się jednak nieco niezręczny, nieco straszny, nieco zbyt poważny - dlatego ubrał wszystko w otoczkę pomocy.
-Tylko... wiesz, czym się zajmuję. Musisz być pewna, że moje interesy i reputacja mojego ojca... widzisz, on całe życie siedział w przemycie i klątwach... nie zepsują tobie ani reputacji ani kariery. A co do reputacji, to... - zarumienił się nagle, kto zechce rozwódkę? Potem zarumienił się mocniej, wyobrażając sobie nowego narzeczonego Frances i czując niezrozumiałą irytację. -...nieważne. - urwał szybko, woląc aby reputacja Frances siedziała mu cierniem na sumieniu, niż poruszyć z nią ten temat. Matka jakoś ją wychowała, panna Burroughs może podejmować własne decyzje.
Uniósł łobuzersko brew, gdy Frances postanowiła szukać wiedzy o mężczyznach w książkach (może się mylił, może nie rozumiała meandrów dbania o własną reputację i... w ogóle niczego?).
-Frances, część wiedzy da się zdobyć jedynie... praktycznie. - zaprotestował, spoglądając jej w oczy. A ona zaczęła mówić o zaufaniu i trosce, więc patrzył dalej, jak zahipnotyzowany. Niczego takiego nie było w małżeństwie jego rodziców, szczerze wątpił, by mógł to zaoferować również Hugo Schmidt.
-Myślisz, że na tym polega... miłość -...partnerstwo? Na zaufaniu? - wychrypiał, znów nie mogąc pozbyć się z wyobraźni nieufnej Maeve. Ilekroć o niej myślał, czuł tęsknotę, ale ich relacja nie była ciepła - raczej na przemian gorąca i lodowata. O ile w ogóle była, przecież odnowili kontakt tylko po to, by pomógł jej szukać zabójców Caleba, mimo że martwił się nie tylko o sprawiedliwość względem jej brata. Właściwie, każda z jego relacji była oparta na jakiejś transakcji - to, że mu zależało, wyrażał przecież czynem. A fikcyjny ślub to czyn jak każdy inny. Chyba. Chyba, bo czuł się jakoś dziwnie, a przecież wcale nie wypił jeszcze zbyt wiele. Jakby między Frances i nim właśnie zaistniało coś, co nie było zwykłą przysługą, a... czymś więcej. Zapewniała, że ją miał i nie był pewien, co to oznaczało, ale łącząca ich więź faktycznie się zacieśniła. Wygiął usta w bladym uśmiechu (przez nachalną myśl o Clearwater nie mógł pozbyć się wrażenia, że robi coś nieuczciwego - pytanie tylko, wobec której kobiety?) i delikatnie wyjął szklaneczkę z dłoni Frances. Nie wypiła jeszcze ani jednej, ale i tak upijanie się wydało mu się jakieś... nie na miejscu.
-Przy zaręczynach lepiej być w miarę trzeźwym. Właściwie, przy mężczyznach też, jeśli zależy ci na... praktycznych lekcjach. - powiedział łagodnie, nie odrywając spojrzenia od oczu Frances, która nachylała się nad nim coraz bliżej - a on odruchowo uniósł brodę, tak że teraz dzieliły ich tylko centymetry.
-Adres i nazwisko. Przekonam się, czy on coś pamięta. - obiecał, a w jego słowach zadźwięczała niebezpieczna nuta. Delikatnie pogładził Frances po plecach, jakby chcąc tym gestem załagodzić surowy tembr głosu.
-Jasne, że jestem dumny. - zapewnił, gdy zeszli na przyjemniejszy temat, choć złe przeczucie nadal kołatało mu w głowie. -Właściwie, na czym polega ta nowa praca? - upewnił się, bo nie znał się ani na alchemii ani na profesorach. Widział jednak, że Frances jest zadowolona i szczęśliwa, a to mu wystarczyło.
Umknął wzrokiem, widząc jej zaskoczenie - paplał o nazwisku spontanicznie, bez pomyślunku, może przesadził z tą propozycją? Ku jego zaskoczeniu, panna Burroughs pociągnęła jednak temat dalej - z typową dla siebie analityczną dokładnością, dzięki której wszystko zaczynało nabierać sensu. Ten plan... naprawdę mógłby zadziałać, a ona otrzymałaby nowe nazwisko - może i zagraniczne, ale brzmiące dumniej niż personalia cwaniaczka z Parszywego Pasażera. Oznaczałoby to, że Frances wypiera się swojej rodziny, ale prawdę mówiąc... czy jej wszystkie działania, na wyprowadzce kończąc, nie zmierzały właśnie ku temu?
Rozchylił lekko usta na wzmiankę o prawdziwym ślubie, a na słowa o rozwodzie coś ukłuło go nieprzyjemnie - ale szybko zignorował to uczucie, zwalając je na karb konserwatywnego wychowania i polskich przekonań Matyldy Wrońskiej o tym, że małżeństwo jest święte. Jasne, święte - szczególnie jak wskakuje się do łóżka żonatemu Austriakowi. Przełknął ślinę i postanowił nie przejmować się wszystkim, czego uczono go o aranżowanych ślubach. Sam właśnie zaaranżował swój, najwyraźniej. Odstawił z hukiem szklaneczkę, w takim momencie lepiej być trzeźwym.
Spojrzał na Frances z powagą, mocniej splótł palce na jej dłoni.
-To mogłoby się udać, Frances, a ty możesz liczyć na moją pomoc. - zapewnił, choć z tyłu głowy kołatało mu, że chyba powinien klęknąć, zadać pytanie. Ten scenariusz wydał się jednak nieco niezręczny, nieco straszny, nieco zbyt poważny - dlatego ubrał wszystko w otoczkę pomocy.
-Tylko... wiesz, czym się zajmuję. Musisz być pewna, że moje interesy i reputacja mojego ojca... widzisz, on całe życie siedział w przemycie i klątwach... nie zepsują tobie ani reputacji ani kariery. A co do reputacji, to... - zarumienił się nagle, kto zechce rozwódkę? Potem zarumienił się mocniej, wyobrażając sobie nowego narzeczonego Frances i czując niezrozumiałą irytację. -...nieważne. - urwał szybko, woląc aby reputacja Frances siedziała mu cierniem na sumieniu, niż poruszyć z nią ten temat. Matka jakoś ją wychowała, panna Burroughs może podejmować własne decyzje.
Uniósł łobuzersko brew, gdy Frances postanowiła szukać wiedzy o mężczyznach w książkach (może się mylił, może nie rozumiała meandrów dbania o własną reputację i... w ogóle niczego?).
-Frances, część wiedzy da się zdobyć jedynie... praktycznie. - zaprotestował, spoglądając jej w oczy. A ona zaczęła mówić o zaufaniu i trosce, więc patrzył dalej, jak zahipnotyzowany. Niczego takiego nie było w małżeństwie jego rodziców, szczerze wątpił, by mógł to zaoferować również Hugo Schmidt.
-Myślisz, że na tym polega... miłość -...partnerstwo? Na zaufaniu? - wychrypiał, znów nie mogąc pozbyć się z wyobraźni nieufnej Maeve. Ilekroć o niej myślał, czuł tęsknotę, ale ich relacja nie była ciepła - raczej na przemian gorąca i lodowata. O ile w ogóle była, przecież odnowili kontakt tylko po to, by pomógł jej szukać zabójców Caleba, mimo że martwił się nie tylko o sprawiedliwość względem jej brata. Właściwie, każda z jego relacji była oparta na jakiejś transakcji - to, że mu zależało, wyrażał przecież czynem. A fikcyjny ślub to czyn jak każdy inny. Chyba. Chyba, bo czuł się jakoś dziwnie, a przecież wcale nie wypił jeszcze zbyt wiele. Jakby między Frances i nim właśnie zaistniało coś, co nie było zwykłą przysługą, a... czymś więcej. Zapewniała, że ją miał i nie był pewien, co to oznaczało, ale łącząca ich więź faktycznie się zacieśniła. Wygiął usta w bladym uśmiechu (przez nachalną myśl o Clearwater nie mógł pozbyć się wrażenia, że robi coś nieuczciwego - pytanie tylko, wobec której kobiety?) i delikatnie wyjął szklaneczkę z dłoni Frances. Nie wypiła jeszcze ani jednej, ale i tak upijanie się wydało mu się jakieś... nie na miejscu.
-Przy zaręczynach lepiej być w miarę trzeźwym. Właściwie, przy mężczyznach też, jeśli zależy ci na... praktycznych lekcjach. - powiedział łagodnie, nie odrywając spojrzenia od oczu Frances, która nachylała się nad nim coraz bliżej - a on odruchowo uniósł brodę, tak że teraz dzieliły ich tylko centymetry.
Self-made man
Panna Burroughs nie posiadała wiele doświadczenia w sferze relacji damsko-męskich. Nie często miała okazję przebywać w ich towarzystwie, nie wiedziała, do czego potrafili być zdolni, a działanie alkoholu również było jej mocniej nieznane. W swej niewinności oraz nieświadomości nie zakładała podobnych scenariuszy. Eteryczna alchemiczka kiwnęła jedynie głową na jego słowa, z zamiarem dostarczenia mu odpowiednich informacji. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, na szczęście temat szybko odsunął się na rzecz tego, znacznie przyjemniejszego.
Uśmiechnęła się radośniej słysząc, że Daniel jest z niej dumny. Miło było wiedzieć, że istnieją osoby, które wspierają ją w drodze, jaką przyszło jej obrać. - Prowadzimy badania nad różnymi aspektami alchemii. Tworzymy nowe mikstury, sprawdzamy nowe możliwości, próbujemy przesunąć granicę tego, co możliwe… W praktyce spędzam całe dnie nad księgami, kociołkami albo wykonując odpowiednie obliczenia. Profesor Lacework dba również, abym odpowiednio pogłębiała wiedzę, gdyż choruje. I chyba wybrał mnie na swoją następczynię. - Wyjaśniła spokojnie, doskonale wiedząc, że zapewne dla Wrońskiego jej zajęcie będzie jawiło się jako niezwykle nudne. Dla niej jednak alchemia była największą pasją, czymś z czym wiązała swoje życie oraz marzenia.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się twarzy przyjaciela w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie mogła przyjąć propozycji, nim upewniła się, że Daniel doskonale wie, co robi. Wplecenie jej w swoją historię jawiło jej się jako dość poważna decyzja. Oczy dziewczęcia na jedną, krótką chwilę powędrowały do ich splecionych rąk. Ciepły uśmiech wyrysował się na malinowych ustach, gdy otrzymała odpowiedź.
Na Merlina, jak ona się mu odwdzięczy?
- A więc postanowione. - Zawyrokowała, w zasadzie wdzięczna, że Wroński ubrał wszystko w otoczkę pomocy. Tak było spokojniej, odrobinę mniej niezręcznie, a oni mogli skupić się na kwestiach istotniejszych. Wiele musieli zaplanować i panna Burroughs już chciała rozpocząć układanie dokładnego planu, gdy przyjaciel podzielił się z nią wątpliwościami, jakie pojawiły się w jego głowie. Kciuk dziewczęcia przejechał po wierzchu jego dłoni w ciepłym geście, a sama Frances uśmiechnęła się lekko.
- Wiem, czym się zajmujesz. I wiesz, że mi to nie przeszkadza… - Zaczęła spokojnie, nie odrywając spojrzenia od jego buzi. - Ale nikt inny nie musi o tym wiedzieć, Danny. Oficjalnie mogę nie mieć o najmniejszego pojęcia czym się zajmujesz, ani czym zajmuje się Twój ojciec. W zasadzie nie byłoby to niczym zaskakującym, w końcu o takich interesach raczej nie mówi się przy obiedzie… - Odpowiedziała z błyskiem w szaroniebieskim spojrzeniu. Snucie sieci kłamstw nie było dla niej nowością. Przez piętnaście lat przyszło jej okłamywać otoczenie oraz samą siebie, dzięki czemu teraz czuła, że wie jak zmanipulować rzeczywistość na ich korzyść. - Ustalimy razem wszelkie szczegóły oraz detale, a później jedynie przedstawimy odpowiednio historię. Jesteśmy za sprytni, żeby cokolwiek poszło nie po naszej myśli. - Dodała ciepło, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. Musiało się udać, nie było innej możliwości. Ustalą plan oraz szczegóły i nim się obejrzą przyjdzie im podpisywać papiery rozwodowe. Eteryczna alchemiczka była pewna, że wszystko pójdzie tak, jak to zaplanują. Kto wie, może za kilka lat przyjdzie im się śmiać z planu, jakiego się podjęli? Miała taką nadzieję.
- To o książkach to był żart... - Wyjaśniła, nie spodziewając się, że Daniel pociągnie temat niewielkiego żarciku, chociaż… O wiele prościej byłoby, gdyby odpowiedzi na pytania z tej kwestii dało się odnaleźć w obszernych tomiszczach ksiąg, których studiowanie opanowała niemal do perfekcji. Oszczędziłoby jej to nie jednych rozmyślań.
Ciche westchnienie wyrwało się z piersi drobnego dziewczęcia, a smukłe palce przebiegły przez ciemną czuprynę towarzysza. Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Wiesz, nie jestem specjalistką jeśli chodzi o relacje z ludźmi… - Zaczęła odrobinę nieśmiało, nie czując się w pełni kompetentną aby udzielić odpowiedzi. W końcu jej życie towarzyskie, a zwłaszcza ta część poświęcona bliższym relacjom była głównie pasmem niepowodzeń oraz rozczarowań. - Wydaje mi się jednak, że zaufanie jest podstawą partnerstwa. Fundamentem, bez którego nie da się zbudować nic stałego. - Odpowiedziała w zamyśleniu, kątem oka zerkając w jego kierunku. Sama nie wyobrażała sobie jakiejkolwiek bliskiej relacji bez zaufania, dzielonego z drugą osobą. Relacja bez zaufania jawiła jej się niczym czarodziej bez różdżki, nawet jeśli sama panna Burroughs nie ufała lwiej części znanych jej ludzi. W końcu jednak, nie przychodziło ono ot tak, bez żadnego, choćby najmniejszego wysiłku.
Nie protestowała, gdy zabrał z jej dłoni szklaneczkę. Alkohol i tak nigdy nie był czymś, za czym przyszłoby jej przepadać. I nie mogła nie przyznać mu racji - wiele rzeczy mieli jeszcze do ustalenia, jeszcze więcej do zaplanowania, aby realizacja śmiałego planu przebiegła gładko oraz bez większych komplikacji.
- Musimy zorganizować pierścionek i… - Napomknęła, jej uwaga jednak szybko została skierowana na kolejne słowa padające z jego ust. Praktyczne lekcje? Nie wiedziała, co dokładnie miał na myśli. Przez chwilę jednak miała wrażenie, jakby atmosfera odrobinę zgęstniała. A może jedynie tak się jej wydawało? Tego również nie wiedziała. Frances zastygła w bezruchu, gdy Daniel przesunął się tak, iż dzieliły ich ledwie niewielkie centymetry. - Chcesz… dać mi jakąś lekcję? - Spytała cichutko, owiewając jego skórę ciepłym oddechem w swej niewinności nie wiedząc, co miał na myśli. Dziwny, nieznany prąd przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, a cała armia myśli przetoczyła się przez jej umysł podsuwając słowa jakie mogła wypowiedzieć, bądź działania, jakich mogłaby się podjąć... Nie zrobiła jednak nic. Nie odsunęła się, nie uciekła spojrzeniem od znanych, zielonych tęczówek, nie podjęła śmiałych wizji w obawie przed nieodpowiednią interpretacją jej ruchów przez towarzyszącego jej czarodzieja. Trwała więc tak, jedynie wolno zsuwając smukłe palce na jego kark; zawieszona ledwie kilka centymetrów od danielowej twarzy, oczekując odpowiedzi z ciepłym spojrzeniem utkwionym w jego oczach. Zdana na jego wolę.
Uśmiechnęła się radośniej słysząc, że Daniel jest z niej dumny. Miło było wiedzieć, że istnieją osoby, które wspierają ją w drodze, jaką przyszło jej obrać. - Prowadzimy badania nad różnymi aspektami alchemii. Tworzymy nowe mikstury, sprawdzamy nowe możliwości, próbujemy przesunąć granicę tego, co możliwe… W praktyce spędzam całe dnie nad księgami, kociołkami albo wykonując odpowiednie obliczenia. Profesor Lacework dba również, abym odpowiednio pogłębiała wiedzę, gdyż choruje. I chyba wybrał mnie na swoją następczynię. - Wyjaśniła spokojnie, doskonale wiedząc, że zapewne dla Wrońskiego jej zajęcie będzie jawiło się jako niezwykle nudne. Dla niej jednak alchemia była największą pasją, czymś z czym wiązała swoje życie oraz marzenia.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się twarzy przyjaciela w oczekiwaniu na odpowiedź. Nie mogła przyjąć propozycji, nim upewniła się, że Daniel doskonale wie, co robi. Wplecenie jej w swoją historię jawiło jej się jako dość poważna decyzja. Oczy dziewczęcia na jedną, krótką chwilę powędrowały do ich splecionych rąk. Ciepły uśmiech wyrysował się na malinowych ustach, gdy otrzymała odpowiedź.
Na Merlina, jak ona się mu odwdzięczy?
- A więc postanowione. - Zawyrokowała, w zasadzie wdzięczna, że Wroński ubrał wszystko w otoczkę pomocy. Tak było spokojniej, odrobinę mniej niezręcznie, a oni mogli skupić się na kwestiach istotniejszych. Wiele musieli zaplanować i panna Burroughs już chciała rozpocząć układanie dokładnego planu, gdy przyjaciel podzielił się z nią wątpliwościami, jakie pojawiły się w jego głowie. Kciuk dziewczęcia przejechał po wierzchu jego dłoni w ciepłym geście, a sama Frances uśmiechnęła się lekko.
- Wiem, czym się zajmujesz. I wiesz, że mi to nie przeszkadza… - Zaczęła spokojnie, nie odrywając spojrzenia od jego buzi. - Ale nikt inny nie musi o tym wiedzieć, Danny. Oficjalnie mogę nie mieć o najmniejszego pojęcia czym się zajmujesz, ani czym zajmuje się Twój ojciec. W zasadzie nie byłoby to niczym zaskakującym, w końcu o takich interesach raczej nie mówi się przy obiedzie… - Odpowiedziała z błyskiem w szaroniebieskim spojrzeniu. Snucie sieci kłamstw nie było dla niej nowością. Przez piętnaście lat przyszło jej okłamywać otoczenie oraz samą siebie, dzięki czemu teraz czuła, że wie jak zmanipulować rzeczywistość na ich korzyść. - Ustalimy razem wszelkie szczegóły oraz detale, a później jedynie przedstawimy odpowiednio historię. Jesteśmy za sprytni, żeby cokolwiek poszło nie po naszej myśli. - Dodała ciepło, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. Musiało się udać, nie było innej możliwości. Ustalą plan oraz szczegóły i nim się obejrzą przyjdzie im podpisywać papiery rozwodowe. Eteryczna alchemiczka była pewna, że wszystko pójdzie tak, jak to zaplanują. Kto wie, może za kilka lat przyjdzie im się śmiać z planu, jakiego się podjęli? Miała taką nadzieję.
- To o książkach to był żart... - Wyjaśniła, nie spodziewając się, że Daniel pociągnie temat niewielkiego żarciku, chociaż… O wiele prościej byłoby, gdyby odpowiedzi na pytania z tej kwestii dało się odnaleźć w obszernych tomiszczach ksiąg, których studiowanie opanowała niemal do perfekcji. Oszczędziłoby jej to nie jednych rozmyślań.
Ciche westchnienie wyrwało się z piersi drobnego dziewczęcia, a smukłe palce przebiegły przez ciemną czuprynę towarzysza. Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Wiesz, nie jestem specjalistką jeśli chodzi o relacje z ludźmi… - Zaczęła odrobinę nieśmiało, nie czując się w pełni kompetentną aby udzielić odpowiedzi. W końcu jej życie towarzyskie, a zwłaszcza ta część poświęcona bliższym relacjom była głównie pasmem niepowodzeń oraz rozczarowań. - Wydaje mi się jednak, że zaufanie jest podstawą partnerstwa. Fundamentem, bez którego nie da się zbudować nic stałego. - Odpowiedziała w zamyśleniu, kątem oka zerkając w jego kierunku. Sama nie wyobrażała sobie jakiejkolwiek bliskiej relacji bez zaufania, dzielonego z drugą osobą. Relacja bez zaufania jawiła jej się niczym czarodziej bez różdżki, nawet jeśli sama panna Burroughs nie ufała lwiej części znanych jej ludzi. W końcu jednak, nie przychodziło ono ot tak, bez żadnego, choćby najmniejszego wysiłku.
Nie protestowała, gdy zabrał z jej dłoni szklaneczkę. Alkohol i tak nigdy nie był czymś, za czym przyszłoby jej przepadać. I nie mogła nie przyznać mu racji - wiele rzeczy mieli jeszcze do ustalenia, jeszcze więcej do zaplanowania, aby realizacja śmiałego planu przebiegła gładko oraz bez większych komplikacji.
- Musimy zorganizować pierścionek i… - Napomknęła, jej uwaga jednak szybko została skierowana na kolejne słowa padające z jego ust. Praktyczne lekcje? Nie wiedziała, co dokładnie miał na myśli. Przez chwilę jednak miała wrażenie, jakby atmosfera odrobinę zgęstniała. A może jedynie tak się jej wydawało? Tego również nie wiedziała. Frances zastygła w bezruchu, gdy Daniel przesunął się tak, iż dzieliły ich ledwie niewielkie centymetry. - Chcesz… dać mi jakąś lekcję? - Spytała cichutko, owiewając jego skórę ciepłym oddechem w swej niewinności nie wiedząc, co miał na myśli. Dziwny, nieznany prąd przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, a cała armia myśli przetoczyła się przez jej umysł podsuwając słowa jakie mogła wypowiedzieć, bądź działania, jakich mogłaby się podjąć... Nie zrobiła jednak nic. Nie odsunęła się, nie uciekła spojrzeniem od znanych, zielonych tęczówek, nie podjęła śmiałych wizji w obawie przed nieodpowiednią interpretacją jej ruchów przez towarzyszącego jej czarodzieja. Trwała więc tak, jedynie wolno zsuwając smukłe palce na jego kark; zawieszona ledwie kilka centymetrów od danielowej twarzy, oczekując odpowiedzi z ciepłym spojrzeniem utkwionym w jego oczach. Zdana na jego wolę.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-To brzmi jak coś, co lubisz. - skwitował, uśmiechając się z dumą. Miała bezpieczną pracę, która sprawiała jej satysfakcję - wspaniale. Wygląda na to, że w życiu panny Burroughs zachodziło coraz więcej zmian na lepsze. Ta pewna siebie kobieta nie przypominała już przestraszonej panienki z portu. Następczyni profesora, to brzmi prestiżowo. Wroński mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy uczony ma dom, pieniądze, innych spadkobierców, i czy zostawi coś swojej uczennicy.
Uśmiech na jego twarzy nieco zbladł, gdy poruszyli kwestię jego interesów. A choć miło czuł się z tym, że Frances nie przeszkadza jego praca, to nagle odczuł wrażenie, że jednak nie do końca wszystko jest w porządku. Inaczej nie byłoby to takim sekretem.
-To mogłoby zaszkodzić twojej karierze? - upewnił się cicho, maskując jakiś zawód, którego sam nie potrafił określić. Jej propozycja była w końcu normalna, rozważna. Jego rodzice mieli podobny układ, matka też wolała nie wiedzieć. Tyle, że łudził się, że z nim będzie jakoś... inaczej. Że albo spotka kobietę, która nie ma nic do stracenia, albo taką, dla której sam chciałby się zmienić na lepsze. Frances ofiarowała mu zarówno akceptację, jak i sieć sekretów, więc w gruncie rzeczy stał w miejscu - bez motywacji by się zmienić i ze świadomością, że będzie musiał się wstydzić przy jej rodzinie i znajomych.
Ale tylko przez kilka miesięcy. - przypomniał sobie prędko, zdziwiony, że na moment zapomniał o tymczasowości całego układu. Tyle jego duma jest w stanie przełknąć, nie ma problemu. Chyba.
-Nie mam kontaktu z ojcem, nikt nie powinien już nas ze sobą wiązać. - dodał jeszcze, a w jego głosie wybrzmiała gorycz, jak zawsze na wspomnienie starego Wrońskiego. Jeszcze tego brakowało, żeby za Frances wlókł się jego cień.
Miała rację, oboje byli sprytni. Skinął głową, będąc pod wrażeniem szybkości, z jaką Frances konkretyzowała ich plan.
Uśmiechnął się blado na wyjaśnienie, że żartowała - spodziewałby się po niej szukania wszystkiego w książkach, choć zarazem w życiu wykazywała się zaskakującym zmysłem praktycznym. Przeprowadzka, nowa praca, ślub, wszystko szło jej jak z płatka i wydawała się niemal zaradniejsza od niego. Jego spojrzenie zrobiło się jakieś ciepłe na wzmiankę o zaufaniu - odczuwał je w końcu wobec Frances już od pierwszego zaproszenia na wino, nieświadom pewnej alchemicznej magii. Skutki eliksiru już dawno jednak wygasły, a ich obecna relacja była tylko i wyłącznie ich zasługą. Z każdą chwilą utwierdzał się w spontanicznej decyzji o ślubie - Frances była w ich przyjaźni na tyle bezinteresowna, że chętnie ofiaruje jej choć jedną pomocną rzecz.
-Następnym razem przyjdę z pierścionkiem. - obiecał, zdając sobie sprawę, że musi się oświadczyć jakoś porządnie. Na szczęście na Nokturnie pierścionków nie brakowało.
A potem przestał już myśleć o rzeczach praktycznych, tonąc w ślicznych oczach Frances. Była tak blisko, bliziutko. Chwilowo zapominając o konsekwencjach łamania ich układu, zadarł brodę lekko do góry - tyle wystarczyło, by musnął policzki Frances swoimi wąsami, jej usta swoimi. Pocałował ją delikatnie, niepewny, czy miał na to ochotę od jakiejś minuty czy odkąd ją poznał. Pogłębiając pocałunek, poczuł smak Ognistej na ich językach - i choć jego dłoń odruchowo zjechała na talię dziewczyny, sunąc jeszcze niżej, to niechętnie cofnął głowę.
-Lekcja pierwsza - zaczął pewnym siebie tonem, choć serce biło mu jak oszalałe -...po alkoholu jest swobodniej, ale na trzeźwo jest... lepiej. Poczekajmy. - zaproponował, zastanawiając się, czy Ognista uderzyła już do głowy Frances i czy jakoś dziwnie zadziałała na niego, skoro tak łatwo zburzył ostatni stojący między nimi mur. Nie miał oporu przed pieszczotami po pijaku, ale własną żonę należy przecież szanować.
Uśmiech na jego twarzy nieco zbladł, gdy poruszyli kwestię jego interesów. A choć miło czuł się z tym, że Frances nie przeszkadza jego praca, to nagle odczuł wrażenie, że jednak nie do końca wszystko jest w porządku. Inaczej nie byłoby to takim sekretem.
-To mogłoby zaszkodzić twojej karierze? - upewnił się cicho, maskując jakiś zawód, którego sam nie potrafił określić. Jej propozycja była w końcu normalna, rozważna. Jego rodzice mieli podobny układ, matka też wolała nie wiedzieć. Tyle, że łudził się, że z nim będzie jakoś... inaczej. Że albo spotka kobietę, która nie ma nic do stracenia, albo taką, dla której sam chciałby się zmienić na lepsze. Frances ofiarowała mu zarówno akceptację, jak i sieć sekretów, więc w gruncie rzeczy stał w miejscu - bez motywacji by się zmienić i ze świadomością, że będzie musiał się wstydzić przy jej rodzinie i znajomych.
Ale tylko przez kilka miesięcy. - przypomniał sobie prędko, zdziwiony, że na moment zapomniał o tymczasowości całego układu. Tyle jego duma jest w stanie przełknąć, nie ma problemu. Chyba.
-Nie mam kontaktu z ojcem, nikt nie powinien już nas ze sobą wiązać. - dodał jeszcze, a w jego głosie wybrzmiała gorycz, jak zawsze na wspomnienie starego Wrońskiego. Jeszcze tego brakowało, żeby za Frances wlókł się jego cień.
Miała rację, oboje byli sprytni. Skinął głową, będąc pod wrażeniem szybkości, z jaką Frances konkretyzowała ich plan.
Uśmiechnął się blado na wyjaśnienie, że żartowała - spodziewałby się po niej szukania wszystkiego w książkach, choć zarazem w życiu wykazywała się zaskakującym zmysłem praktycznym. Przeprowadzka, nowa praca, ślub, wszystko szło jej jak z płatka i wydawała się niemal zaradniejsza od niego. Jego spojrzenie zrobiło się jakieś ciepłe na wzmiankę o zaufaniu - odczuwał je w końcu wobec Frances już od pierwszego zaproszenia na wino, nieświadom pewnej alchemicznej magii. Skutki eliksiru już dawno jednak wygasły, a ich obecna relacja była tylko i wyłącznie ich zasługą. Z każdą chwilą utwierdzał się w spontanicznej decyzji o ślubie - Frances była w ich przyjaźni na tyle bezinteresowna, że chętnie ofiaruje jej choć jedną pomocną rzecz.
-Następnym razem przyjdę z pierścionkiem. - obiecał, zdając sobie sprawę, że musi się oświadczyć jakoś porządnie. Na szczęście na Nokturnie pierścionków nie brakowało.
A potem przestał już myśleć o rzeczach praktycznych, tonąc w ślicznych oczach Frances. Była tak blisko, bliziutko. Chwilowo zapominając o konsekwencjach łamania ich układu, zadarł brodę lekko do góry - tyle wystarczyło, by musnął policzki Frances swoimi wąsami, jej usta swoimi. Pocałował ją delikatnie, niepewny, czy miał na to ochotę od jakiejś minuty czy odkąd ją poznał. Pogłębiając pocałunek, poczuł smak Ognistej na ich językach - i choć jego dłoń odruchowo zjechała na talię dziewczyny, sunąc jeszcze niżej, to niechętnie cofnął głowę.
-Lekcja pierwsza - zaczął pewnym siebie tonem, choć serce biło mu jak oszalałe -...po alkoholu jest swobodniej, ale na trzeźwo jest... lepiej. Poczekajmy. - zaproponował, zastanawiając się, czy Ognista uderzyła już do głowy Frances i czy jakoś dziwnie zadziałała na niego, skoro tak łatwo zburzył ostatni stojący między nimi mur. Nie miał oporu przed pieszczotami po pijaku, ale własną żonę należy przecież szanować.
Self-made man
- Lubię. - Odpowiedziała z uśmiechem, potwierdzając jego słowa. Uwielbiała alchemię oraz wszystko z nią powiązane, a praca naukowa wyjątkowo przypadała jej do gustu. Pozostawało jej mieć nadzieję, iż nie zawiedzie profesora; nie rozczaruje ani nie zawiedzie.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy zadał kolejne pytanie. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, co mogłoby przeszkodzić jej w karierze do tej pory będąc pewną, że odpowiednia wiedza, umiejętności oraz osiągnięcia są wystarczającym czynnikiem, zapewniającym odpowiedni sukces. Bo czy kogokolwiek powinno interesować, czym zajmują się członkowie rodziny naukowca? Według niej, ni powinno mieć to znaczenia… Niestety, to nie ona ustalała koleje rzeczywistości.
- Szczerze mówiąc, nie jestem pewna. - Wyznała, na chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, by skupić się na temacie. - Spróbuję się dowiedzieć czegoś więcej w tej materii, a gdy będę już miała dokładniejsze informacje… Wtedy wrócimy do tematu, dobrze? - Zaproponowała, powracając spojrzeniem do jego buzi. To rozwiązanie wydawało jej się najlepsze. Odpowiednie informacje pozwolą im ułożyć dokładniejszy plan działania, który z pewnością się przyda. Frances nie chciała, aby Wroński czuł się do czegokolwiek zmuszany. Rozumiała, co popchnęło go w tym kierunku, jego zawód nie przeszkadzał jej w przyjaźni jaką dzielili… Teraz jednak mieli dzielić więcej. Nazwisko, część historii i zapewne codzienność przez kilka miesięcy trwania ich małżeństwa. A to stawiało odrobinę więcej rzeczy na ich drodze, panna Burroughs była pewna, że z odpowiednimi informacjami oraz odrobiną sprytu uda im się wszystko ładnie ułożyć. Tak, by żadne z nich po tych kilku miesiącach nie czuło się poszkodowane bądź wykorzystane.
Słowa dotyczące ojca Daniela skwitowała jedynie mocniejszym zaciśnięciem smukłych palców na jego dłoni, wywołanym tonami, jakie pojawiły się w jego głosie. Nie kontynuowała nieprzyjemnego tematu będąc pewną, że na dziś wystarczy. Czeka ich jeszcze wiele ustaleń, będzie czas aby rozważyć i tę kwestię o ile okaże się w jakikolwiek sposób istotna.
Delikatny uśmiech wyrysował się na jej ustach, a ciepłe spojrzenie nie odrywało się od zielonych oczu towarzysza. Ciepło jakie się w nich odbijało w specyficzny sposób poprawiało humor chwiejący się to w jedną to w drugą, zależnie od tematu jaki przyszło im poruszać.
- Dobrze… - Odpowiedziała jedynie na wzmiankę o pierścionku. Wszelkie uwagi, iż nie chciała aby w tej kwestii mocno nadszarpywał swoją skrytkę uleciały gdzieś w dal, pod wpływem spojrzenia jakim ją uraczył. Pod mianem lekcji rozumiała rozmowę, wykład, opowieść z morałem bądź kilka rad. Z pewnością, w najśmielszych nawet myślach nie spodziewała się tego. Dziewczęce serce przyspieszyło, rumieniec oblał jasne lico, wąs przyjemnie łaskotał delikatną skórę, a panna Burroughs przez chwilę straciła głowę. Smukłe palce przewędrowały przez jego kark na chwilę wplatając się w ciemne włosy, wątłe ciało przylgnęło do danielowej piersi, dreszcz przemknął pod jej skórą, a usta oddawały słodkie pocałunki. Zburzyli mur, przekroczyli cienką granicę która do tej pory pozostawała niesforsowana.
Ciche - Och… - Wyrwało się z jej ust, gdy Wroński cofnął głowę. Policzki piekły od rumieńców, a eteryczna alchemiczka potrzebowała chwili, by zapanować nad mocno bijącym sercem. Jego słowa sprawiły, że malinowe usta ułożyły się w piękny uśmiech a przyjemne ciepło rozlało się po jej piersi. Słowa proste, pozornie chłodne lecz z czymś ukrytym między nimi. Czymś, co Frances odebrała jako zwykłą troskę.
- Racja. - Zgodziła się jedynie, ciepłym wzrokiem omiatając jego buzię. Finalnie przysunęła usta do jego czoła, by w ciepłym geście pozostawić na nim delikatnego całusa. Powróciła na swoje miejsce, podsuwając Danielowi jeszcze ciepły obiad.
Zaskakujący dzień.
| zt.x2
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy zadał kolejne pytanie. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, co mogłoby przeszkodzić jej w karierze do tej pory będąc pewną, że odpowiednia wiedza, umiejętności oraz osiągnięcia są wystarczającym czynnikiem, zapewniającym odpowiedni sukces. Bo czy kogokolwiek powinno interesować, czym zajmują się członkowie rodziny naukowca? Według niej, ni powinno mieć to znaczenia… Niestety, to nie ona ustalała koleje rzeczywistości.
- Szczerze mówiąc, nie jestem pewna. - Wyznała, na chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, by skupić się na temacie. - Spróbuję się dowiedzieć czegoś więcej w tej materii, a gdy będę już miała dokładniejsze informacje… Wtedy wrócimy do tematu, dobrze? - Zaproponowała, powracając spojrzeniem do jego buzi. To rozwiązanie wydawało jej się najlepsze. Odpowiednie informacje pozwolą im ułożyć dokładniejszy plan działania, który z pewnością się przyda. Frances nie chciała, aby Wroński czuł się do czegokolwiek zmuszany. Rozumiała, co popchnęło go w tym kierunku, jego zawód nie przeszkadzał jej w przyjaźni jaką dzielili… Teraz jednak mieli dzielić więcej. Nazwisko, część historii i zapewne codzienność przez kilka miesięcy trwania ich małżeństwa. A to stawiało odrobinę więcej rzeczy na ich drodze, panna Burroughs była pewna, że z odpowiednimi informacjami oraz odrobiną sprytu uda im się wszystko ładnie ułożyć. Tak, by żadne z nich po tych kilku miesiącach nie czuło się poszkodowane bądź wykorzystane.
Słowa dotyczące ojca Daniela skwitowała jedynie mocniejszym zaciśnięciem smukłych palców na jego dłoni, wywołanym tonami, jakie pojawiły się w jego głosie. Nie kontynuowała nieprzyjemnego tematu będąc pewną, że na dziś wystarczy. Czeka ich jeszcze wiele ustaleń, będzie czas aby rozważyć i tę kwestię o ile okaże się w jakikolwiek sposób istotna.
Delikatny uśmiech wyrysował się na jej ustach, a ciepłe spojrzenie nie odrywało się od zielonych oczu towarzysza. Ciepło jakie się w nich odbijało w specyficzny sposób poprawiało humor chwiejący się to w jedną to w drugą, zależnie od tematu jaki przyszło im poruszać.
- Dobrze… - Odpowiedziała jedynie na wzmiankę o pierścionku. Wszelkie uwagi, iż nie chciała aby w tej kwestii mocno nadszarpywał swoją skrytkę uleciały gdzieś w dal, pod wpływem spojrzenia jakim ją uraczył. Pod mianem lekcji rozumiała rozmowę, wykład, opowieść z morałem bądź kilka rad. Z pewnością, w najśmielszych nawet myślach nie spodziewała się tego. Dziewczęce serce przyspieszyło, rumieniec oblał jasne lico, wąs przyjemnie łaskotał delikatną skórę, a panna Burroughs przez chwilę straciła głowę. Smukłe palce przewędrowały przez jego kark na chwilę wplatając się w ciemne włosy, wątłe ciało przylgnęło do danielowej piersi, dreszcz przemknął pod jej skórą, a usta oddawały słodkie pocałunki. Zburzyli mur, przekroczyli cienką granicę która do tej pory pozostawała niesforsowana.
Ciche - Och… - Wyrwało się z jej ust, gdy Wroński cofnął głowę. Policzki piekły od rumieńców, a eteryczna alchemiczka potrzebowała chwili, by zapanować nad mocno bijącym sercem. Jego słowa sprawiły, że malinowe usta ułożyły się w piękny uśmiech a przyjemne ciepło rozlało się po jej piersi. Słowa proste, pozornie chłodne lecz z czymś ukrytym między nimi. Czymś, co Frances odebrała jako zwykłą troskę.
- Racja. - Zgodziła się jedynie, ciepłym wzrokiem omiatając jego buzię. Finalnie przysunęła usta do jego czoła, by w ciepłym geście pozostawić na nim delikatnego całusa. Powróciła na swoje miejsce, podsuwając Danielowi jeszcze ciepły obiad.
Zaskakujący dzień.
| zt.x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
16 września 1957 roku
Alchemia była jej największą pasją. Panna Burroughs od dawna doskonale wiedziała, że to właśnie tę dziedzinę chce zgłębiać i to w niej pragnie się rozwijać. Obrała sobie cel, jakim było zgłębienie wszystkich alchemicznych tajemnic oraz wielkie odkrycia, jakie doprowadziłyby do zapisania jej na kartach historii i w robiła wszystko, aby właśnie ten cel udało jej się osiągnąć. Długie godziny spędzane nad podręcznikami, rozpoczęcie pracy u boku profesora Lacework oraz ciągły kontakt z badaniami nad alchemią przynosiły swoje rezultaty, ale i nie zniechęcały do pracy z eliksirami.
Teraz, w momencie gdy tonęła w niepewnościach oraz obawach, praca była dla niej ukojeniem. Własna pracownia zachęcała, by zatopić się w miksturach i choć na chwilę uspokoić chaos panujący jej w głowie. Z radością oraz dziwną wdzięcznością uruchomiła alchemiczny palnik, by ustawić nad nim złoty kociołek wypełniony świeżą wodą. Eliksiry niosły ukojenie nie tylko po spożyciu, ale i podczas ich tworzenia, przynajmniej w pojęciu eterycznej alchemiczki. Jej zapasy powoli szczuplały, a Frances była pewna, że pewne mikstury przydadzą się bardziej, niż inne. Na pierwszy ogień wybrała - Eliksir Kameleona. Jeszcze nim woda osiągnęła temperaturę wrzenia, alchemiczka wrzuciła do kociołka serce eliksiru - żądło mantykory
. Składnik coraz cięższy do odnalezienia, na szczęście pewien bażancik zadbał, aby posiadała kilka jego sztuk. Frances wyjęła różdżkę i machnęła nią nad kociołkiem, wprowadzając do wywaru czynnik magiczny. Piętnaście minut później, gdy mikstura wrzała, a żądło było niemal rozgotowane, eteryczna alchemiczka dorzuciła kolejne składniki: pokrojony na malutkie kawałeczki język kameleona, brunatną krew salamandry oraz różowe pióro świergotnika. Panna Burroughs zamieszała w kociołku cztery razy, dokładnie wykonując każdą czynność, a gdy mikstura osiągnęła odpowiedni kolor, Frances dodała ostatni składnik - poszatkowane liście jemioły.
| Eliksir Kameleona (ST 60)
Składniki roślinne: liście jemioły
Składniki zwierzęce: żądło mantykory (serce), język kameleona, krew salamandry, pióro świergotnika
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Niezadowolenie pojawiło się na buzi eterycznego dziewczęcia gdy zauważyła, że eliksir nie wyszedł taki, jaki powinien - jego kolor był odpowiedni, lecz w środku mikstury pojawiły się dziwne grudki. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, po czym zabrała się za czyszczenie kociołka. A gdy to zrobiła, dokładnie zanotowała proces warzenia mikstury, by później go przeanalizować - pierwszy raz miała sytuację, w której mikstura przybrała taką formę.
Głęboki oddech pozwolił jej się uspokoić, a panna Burroughs przystąpiła do ponownego warzenia. Tym razem, czując zbliżającą się zimę, postanowiła przyrządzić - pastę na odmrożenia. Gdy woda się zagotowała, alchemiczka wrzuciła do niej serce, w postaci ognistych nasion. Dwa zamieszania cholchelką w lewą stronę i panna Burroughs mogła machnąć różdżką. Wykonała odpowiedni gest, po czym, niemal od razu, dolała do wywaru krew byka. Mikstura zabulgotała, to też alchemiczka skręciła palnik, tym samym zmniejszając dopływ ciepła do kociołka. Kolejne zamieszanie, tym razem w lewo, a gdy mikstura przybrała odpowiednią barwę, Frances umieściła w niej resztę składników - ikrę jesiotra, pokrzywę oraz aloes, których działanie miało wspomóc walkę z odmrożeniami. Frances rozpoczęła dokładne mieszanie mikstury z nadzieją, że będzie ona udana.
| Pasta na odmrożenia (ST 50)
Składniki roślinne: ogniste nasiona (serce), pokrzywa, aloes
Składniki zwierzęce: krew byka, ikra jesiotra
Głęboki oddech pozwolił jej się uspokoić, a panna Burroughs przystąpiła do ponownego warzenia. Tym razem, czując zbliżającą się zimę, postanowiła przyrządzić - pastę na odmrożenia. Gdy woda się zagotowała, alchemiczka wrzuciła do niej serce, w postaci ognistych nasion. Dwa zamieszania cholchelką w lewą stronę i panna Burroughs mogła machnąć różdżką. Wykonała odpowiedni gest, po czym, niemal od razu, dolała do wywaru krew byka. Mikstura zabulgotała, to też alchemiczka skręciła palnik, tym samym zmniejszając dopływ ciepła do kociołka. Kolejne zamieszanie, tym razem w lewo, a gdy mikstura przybrała odpowiednią barwę, Frances umieściła w niej resztę składników - ikrę jesiotra, pokrzywę oraz aloes, których działanie miało wspomóc walkę z odmrożeniami. Frances rozpoczęła dokładne mieszanie mikstury z nadzieją, że będzie ona udana.
| Pasta na odmrożenia (ST 50)
Składniki roślinne: ogniste nasiona (serce), pokrzywa, aloes
Składniki zwierzęce: krew byka, ikra jesiotra
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 3, 6, 5, 8, 4, 5, 8
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 3, 6, 5, 8, 4, 5, 8
Kuchnia
Szybka odpowiedź