Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja), Szklane Domy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Na parterze, po lewo od niewielkiej klatki schodowej można wejść do kuchni. Średniej wielkości pomieszczenie pełni funkcję zarówno kuchni jak i jadalni, szczególnie podczas chłodniejszych bądź pochmurnych dni, gdy niemożliwym jest jedzenie pod chmurką. Znaleźć tu można białe szafki z jasnymi blatami, na których Frances stara się nie układać zbyt wielu rzeczy. Wiszące na ścianach szafki oraz półki mieszczą zastawę oraz potrzebne jej szpargały a jasny, drewniany stół z kilkoma krzesłami wędruje między tarasem a kuchnią. Co jakiś czas da się zauważyć inne rozmieszczenie ozdób bądź rzeczy, gdyż pani domu jeszcze nie zadecydowała, które ustawienie jest dla niej najbardziej korzystne.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja), Szklane Domy
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:46, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Panna Burroughs uśmiechnęła się widząc, że mikstura była udana. Fantastycznie. Frances przelała ją do fiolek, by odłożyć je na regał i ponownie napełnić kociołek. Ostatnia sesja warzenia była niezwykle udana, panna Burroughs jednak zauważyła, iż może potrzebować jeszcze kilku specyfików. Eliksir słodkiego snu, biorąc pod uwagę jej pracoholizm, z pewnością się jej przyda.
Frances podkręciła płomień pod kociołkiem, zaraz po tym wrzucając do niego serce, w postaci - płatków ciemiernika. Delikatnie, by nie uszkodzić płatków, przemieszała zawartość zgodnie z ruchami wskazówek zegara, po czym dodała laskę cynamonu. Jasna różdżka zatańczyła w powietrzu, by panna Burroughs mogła dorzucić kolejne składniki: nasiona czarnuszki, krew memortka oraz wątrobę demimoza. Kolejny raz zamieszała w kociołku oczekując rezultatu warzenia.
| Eliksir słodkiego snu (ST 30)
Składniki roślinne: cynamon, płatki ciemiernika (serce), nasiona czarnuszki
Składniki Zwierzęce: krew memortka, wątroba demimoza
Frances podkręciła płomień pod kociołkiem, zaraz po tym wrzucając do niego serce, w postaci - płatków ciemiernika. Delikatnie, by nie uszkodzić płatków, przemieszała zawartość zgodnie z ruchami wskazówek zegara, po czym dodała laskę cynamonu. Jasna różdżka zatańczyła w powietrzu, by panna Burroughs mogła dorzucić kolejne składniki: nasiona czarnuszki, krew memortka oraz wątrobę demimoza. Kolejny raz zamieszała w kociołku oczekując rezultatu warzenia.
| Eliksir słodkiego snu (ST 30)
Składniki roślinne: cynamon, płatki ciemiernika (serce), nasiona czarnuszki
Składniki Zwierzęce: krew memortka, wątroba demimoza
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Uśmiech pojawił się na buzi alchemiczki, gdy zawartość kociołka przybrała różowawą barwę, a słodki zapach doleciał do jej nosa. Fantastycznie, może chociaż jednej nocy uda się jej wyspać... Frances rozlała eliksir do dwóch, czystych fiolek po czym dokładnie je opisała. Chwilę później odniosła fiolki do regału. Uważnie, z największą ostrożnością, przejrzała swoje zapasy sprawdzając, czy posiada już wszystko, co mogło się jej przydać... O ile w ogóle mogła powiedzieć, że posiada wszystko. Zawsze znajdywała eliksir, który mogłaby jeszcze wykorzystać, teraz jednak, miała odpowiedni zapas przynajmniej na kilka dni. Z tym przekonaniem wyczyściła kociołek, kończąc pracę na dziś.
| zt.
| zt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
25.09
Nie była na tę wizytę gotowa, ani na płaszczyźnie fizycznej ani - a to zwłaszcza - psychicznej. Zbyt niewiele minęło czasu od katastrofalnej w skutkach wyprawy do podziemi; sukces, który osiągnęli, był Elvirze okraszony wywróceniem życia do góry nogami w sposób, z jakim dotąd nie miała do czynienia. Nie czuła zawiści, chyba przez ciążące pozostałości strachu, przede wszystkim jednak nie zdołała zebrać w sobie dość woli, by pożałować własnych decyzji. Nie umiała, nie miała w naturze wyrzucania samej sobie działań, które podejmowała - nie potrafiła uznać, że się pomyliła. Wyjdzie jeszcze na prostą, dojdzie do ładu z samą sobą, potrzebowała jedynie więcej czasu. Paru cichych dni w samotności, może tygodni. Wiedziała jednak, że już wcześniej wystawiała cierpliwość Frances na próbę, pamiętała wspomniane w liście zastrzeżenie, że po dwudziestym piątym września przestanie być osiągalna. Nie miała pojęcia, co dziewczyna znów knuje; wcześniej wzbudzało to w niej zaintrygowanie, obecnie było jej wszystko jedno. Koniec końców, dzień przed terminalną datą, sięgnęła po pergamin i atrament, bo nawet w następującej po Locus obłąkańczej apatii wiedziała, że nie może sobie pozwolić utracić tego dziewczęcia. Nie na przyszłość, nie teraz. I tak prędzej czy później musiałaby przyznać się do prawdy - może nie całej, na to Burroughs nie była ani gotowa ani upoważniona do takiej wiedzy, lecz części. Dość, aby mieć podstawę ośmielać się prosić o pomoc.
Elvira Multon nie była histeryczką ani kretynką, zdawała sobie sprawę z istnienia eliksiru odtworzenia, choć zupełnie nie pamiętała jego receptury. A jednak coś nadal ściskało jej szczupłe, blade gardło; lepkie palce beznadziei wnikały nad rękojeścią mostka wgłąb ciała i po łuku aorty wprost do serca. Nie pogodziła się z oszpeceniem, z kalectwem. Nie była w stanie spojrzeć w lustro na własne odbicie i przyznać...
Pomyśleć, że...
Zrozumieć...
Och, to było tak okropnie niesprawiedliwe, że ze wszystkich przypadkowych ofiar, jakie mogły napatoczyć się opętanemu śmierciożercy padło akurat na nią. Wiedziała już z całą pewnością, że wina za jej stan spoczywała na Mulciberze, lecz miała w pamięci również szarą skórę Frances naciągniętą na wystające kości jarzmowe, martwe oczy spowite bielmem, wściekłe... Liczyła na to, że ma w sobie dość godności, by nie zadrżeć, gdy alchemiczka powita ją na progu swojego domu.
Zachowywała się kulturalnie, cicho, kiedy stanęła na ganku, uderzając kostkami palców w drzwi i czekając na zaproszenie. Od stóp do głów spowita była czystą, białą peleryną, która skrywała jej czoło, ręce i nogi. Dopiero na dźwięk stukających obcasów zsunęła materiał z głowy, odsłaniając niedbały warkocz, z którego włosy wychodziły jak ze starego sznura, zapadniętą skórę pod oczami i wysuszone, pęknięte usta.
Nie była na tę wizytę gotowa, ani na płaszczyźnie fizycznej ani - a to zwłaszcza - psychicznej. Zbyt niewiele minęło czasu od katastrofalnej w skutkach wyprawy do podziemi; sukces, który osiągnęli, był Elvirze okraszony wywróceniem życia do góry nogami w sposób, z jakim dotąd nie miała do czynienia. Nie czuła zawiści, chyba przez ciążące pozostałości strachu, przede wszystkim jednak nie zdołała zebrać w sobie dość woli, by pożałować własnych decyzji. Nie umiała, nie miała w naturze wyrzucania samej sobie działań, które podejmowała - nie potrafiła uznać, że się pomyliła. Wyjdzie jeszcze na prostą, dojdzie do ładu z samą sobą, potrzebowała jedynie więcej czasu. Paru cichych dni w samotności, może tygodni. Wiedziała jednak, że już wcześniej wystawiała cierpliwość Frances na próbę, pamiętała wspomniane w liście zastrzeżenie, że po dwudziestym piątym września przestanie być osiągalna. Nie miała pojęcia, co dziewczyna znów knuje; wcześniej wzbudzało to w niej zaintrygowanie, obecnie było jej wszystko jedno. Koniec końców, dzień przed terminalną datą, sięgnęła po pergamin i atrament, bo nawet w następującej po Locus obłąkańczej apatii wiedziała, że nie może sobie pozwolić utracić tego dziewczęcia. Nie na przyszłość, nie teraz. I tak prędzej czy później musiałaby przyznać się do prawdy - może nie całej, na to Burroughs nie była ani gotowa ani upoważniona do takiej wiedzy, lecz części. Dość, aby mieć podstawę ośmielać się prosić o pomoc.
Elvira Multon nie była histeryczką ani kretynką, zdawała sobie sprawę z istnienia eliksiru odtworzenia, choć zupełnie nie pamiętała jego receptury. A jednak coś nadal ściskało jej szczupłe, blade gardło; lepkie palce beznadziei wnikały nad rękojeścią mostka wgłąb ciała i po łuku aorty wprost do serca. Nie pogodziła się z oszpeceniem, z kalectwem. Nie była w stanie spojrzeć w lustro na własne odbicie i przyznać...
Pomyśleć, że...
Zrozumieć...
Och, to było tak okropnie niesprawiedliwe, że ze wszystkich przypadkowych ofiar, jakie mogły napatoczyć się opętanemu śmierciożercy padło akurat na nią. Wiedziała już z całą pewnością, że wina za jej stan spoczywała na Mulciberze, lecz miała w pamięci również szarą skórę Frances naciągniętą na wystające kości jarzmowe, martwe oczy spowite bielmem, wściekłe... Liczyła na to, że ma w sobie dość godności, by nie zadrżeć, gdy alchemiczka powita ją na progu swojego domu.
Zachowywała się kulturalnie, cicho, kiedy stanęła na ganku, uderzając kostkami palców w drzwi i czekając na zaproszenie. Od stóp do głów spowita była czystą, białą peleryną, która skrywała jej czoło, ręce i nogi. Dopiero na dźwięk stukających obcasów zsunęła materiał z głowy, odsłaniając niedbały warkocz, z którego włosy wychodziły jak ze starego sznura, zapadniętą skórę pod oczami i wysuszone, pęknięte usta.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Eteryczna alchemiczka nie miała pojęcia o tym, co spotkało Multon. I nie było w tym nic dziwnego, gdyż w jej mniemaniu ostatnie tygodnie nie obfitowały w jakikolwiek kontakt. Eteryczna alchemiczka czuła się wykorzystana zarówno przez Chang, jak i młodą uzdrowicielkę. Po wspólnym wieczorze ( o którym istnieniu powoli zaczynała zapominać) obie odsunęły ją od siebie, powodując zadrę w delikatnym serduszku jeszcze panny Burroughs.
Nie była pewna, jak czuje się z zapowiedzianymi odwiedzinami. Z jednej strony była ciekawa, co też działo się u jasnowłosej uzdrowicielki, w pewien sposób za nią tęskniąc, z drugiej jednak strony… Obawiała się spotkania. Nie wiedziała, czego powinna się po nim spodziewać, nie wiedziała jak ono przebiegnie, a dzisiejsza prośba, dotyczącą przesunięcia daty ślubu jedynie zrzucała na jej ramiona niezwykle wiele spraw, które powinna ustalić.
Z podręcznikiem od starożytnych run na kolanach oczekiwała na przybycie znajomej uzdrowicielki, szaroniebieskim spojrzeniem uważnie wczytując się w zapisane słowa. Umiała rozczytywać runy, znała ich podstawy nadal jednak czuła, że musi zgłębić dokładniejsze sposoby ich łączenia, aby móc zacząć tworzyć alchemiczne talizmany. Znała się na jadzie, znała się na metalach oraz substancjach chemicznych brakowało jej jednak odpowiedniej wiedzy z zakresu starożytnych run. Panna Burroughs, zaczytana w podręcznik nie zauważyła biegu czasu, a pukanie do drzwi zaskoczyło ją. Ostrożnie wsunęła kawałek pergaminu między karty księgi, by kolejnym razem móc kontynuować zagłębianie się w księgę od momentu w którym skończyła.
Nim otworzyła drzwi poprawiła smukłymi palcami materiał sukienki - granatowej, o kobiecym kroju oraz dekolcie w kształcie serca odsłaniającym jasne obojczyki, dopasowanej do jej sylwetki. Eteryczna alchemiczka coraz lepiej czuła się z typowo kobiecymi krojami, a prosty eksperyment przerodził się w zwykłą miłość. Krótkie spojrzenie w lustro upewniło ją, że może otworzyć drzwi.
- Dzień dobry, Elviro... - Zaczęła, jej słowa urwały się jednak w połowie, gdy zauważyła w jakim dziewczyna jest stanie. Pęknięte wargi, zapadnięta, niezdrowo wyglądająca skóra pod oczami oraz włosy w nieładzie… To ostatnie najmocniej wzbudziło podejrzliwość Frances, która wychodziła z założenia, że kobieta nie dbająca o fryzurę musi przechodzić okrutne czasy. Uważne spojrzenie powiodło po sylwetce uzdrowicielki, wyszukując elementów, które dalej mogłyby nie pasować do jej prezencji. Spod peleryny jaką miała na sobie nie była w stanie zauważyć tego najpoważniejszego, najbardziej bolesnego dla Multon problemu. - Chodź, nie stój w progu... - Rzuciła, robiąc kilka kroków w tył, by jasnowłosa mogła wejść do środka niewielkiego domku, prowadząc ją ku kuchni. Mimo iż panował tutaj porządek, dało się zobaczyć pewien specyficzny rozgardiasz w postaci różnych serwet, kart, wstążek oraz kilku pudełek znajdujących się na stole. - Lubisz torty? Sprawdzam ofertę jednej z cukierni, która dałaby radę wyrobić się z terminem... - Delikatny uśmiech pojawił się na jej buzi, a uważne spojrzenie powróciło ku Elvirze. - Co Cię do mnie sprowadza? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze... I jeszcze nie wiedząc, jak tragiczna historia kryje się za tymi słowami.
Nie była pewna, jak czuje się z zapowiedzianymi odwiedzinami. Z jednej strony była ciekawa, co też działo się u jasnowłosej uzdrowicielki, w pewien sposób za nią tęskniąc, z drugiej jednak strony… Obawiała się spotkania. Nie wiedziała, czego powinna się po nim spodziewać, nie wiedziała jak ono przebiegnie, a dzisiejsza prośba, dotyczącą przesunięcia daty ślubu jedynie zrzucała na jej ramiona niezwykle wiele spraw, które powinna ustalić.
Z podręcznikiem od starożytnych run na kolanach oczekiwała na przybycie znajomej uzdrowicielki, szaroniebieskim spojrzeniem uważnie wczytując się w zapisane słowa. Umiała rozczytywać runy, znała ich podstawy nadal jednak czuła, że musi zgłębić dokładniejsze sposoby ich łączenia, aby móc zacząć tworzyć alchemiczne talizmany. Znała się na jadzie, znała się na metalach oraz substancjach chemicznych brakowało jej jednak odpowiedniej wiedzy z zakresu starożytnych run. Panna Burroughs, zaczytana w podręcznik nie zauważyła biegu czasu, a pukanie do drzwi zaskoczyło ją. Ostrożnie wsunęła kawałek pergaminu między karty księgi, by kolejnym razem móc kontynuować zagłębianie się w księgę od momentu w którym skończyła.
Nim otworzyła drzwi poprawiła smukłymi palcami materiał sukienki - granatowej, o kobiecym kroju oraz dekolcie w kształcie serca odsłaniającym jasne obojczyki, dopasowanej do jej sylwetki. Eteryczna alchemiczka coraz lepiej czuła się z typowo kobiecymi krojami, a prosty eksperyment przerodził się w zwykłą miłość. Krótkie spojrzenie w lustro upewniło ją, że może otworzyć drzwi.
- Dzień dobry, Elviro... - Zaczęła, jej słowa urwały się jednak w połowie, gdy zauważyła w jakim dziewczyna jest stanie. Pęknięte wargi, zapadnięta, niezdrowo wyglądająca skóra pod oczami oraz włosy w nieładzie… To ostatnie najmocniej wzbudziło podejrzliwość Frances, która wychodziła z założenia, że kobieta nie dbająca o fryzurę musi przechodzić okrutne czasy. Uważne spojrzenie powiodło po sylwetce uzdrowicielki, wyszukując elementów, które dalej mogłyby nie pasować do jej prezencji. Spod peleryny jaką miała na sobie nie była w stanie zauważyć tego najpoważniejszego, najbardziej bolesnego dla Multon problemu. - Chodź, nie stój w progu... - Rzuciła, robiąc kilka kroków w tył, by jasnowłosa mogła wejść do środka niewielkiego domku, prowadząc ją ku kuchni. Mimo iż panował tutaj porządek, dało się zobaczyć pewien specyficzny rozgardiasz w postaci różnych serwet, kart, wstążek oraz kilku pudełek znajdujących się na stole. - Lubisz torty? Sprawdzam ofertę jednej z cukierni, która dałaby radę wyrobić się z terminem... - Delikatny uśmiech pojawił się na jej buzi, a uważne spojrzenie powróciło ku Elvirze. - Co Cię do mnie sprowadza? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze... I jeszcze nie wiedząc, jak tragiczna historia kryje się za tymi słowami.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie zachowywała się jak zwykle, nie epatowała typową sobie bezczelną swobodą, nie przygotowała żadnej zuchwałej odzywki, którą mogłaby powitać Frances po niemal pełnym miesiącu nikłego kontaktu. Listy, które między sobą wymieniały, zdały by się zwykłemu człowiekowi przesiąknięte żalem, przynajmniej ze strony alchemiczki, co w każdym innym przypadku wzbudziłoby w Elvirze niechęć - nie lubiła radzić sobie z emocjami, przyjmować winy na siebie, dostrzegać zgubnego wpływu, jaki nieumyślnie mogła pozostawiać na istotnych relacjach. Fakt, że nie odniosła się do tego w żaden sposób, nie próbowała skonfrontować tematu, wskazywał jedynie na to, w jak olbrzymią popadła apatię, osłaniając szatą obojętności przed wszelkimi bodźcami wymagającymi wzmożonej koncentracji. Wszystko odkładała na później, o wielu rzeczach zwyczajnie zapominała; nie liczyło się nic więcej, jak tylko ona sama, jej spokój, jej komfort, jej samotna walka o odzyskanie wewnętrznego poczucia godności.
W progu drzwi wejściowych kontrastowała widocznie z jak zawsze elegancką Frances; znała już młodszą kobietę z tego paranoicznego perfekcjonizmu, loków o idealnym skręcie okalających młodą twarz, dopasowanych kolorystycznie drobiazgów, sukienek przylegających do ciała tak, jakby zostały na niej uszyte. Elvira nie przywiązywała tak ogromnej wagi do kobiecych spraw, nigdy dotąd jednak nie zdarzyło się, aby przybyła na spotkanie niechlujna. Aż do dziś, gdy jej spięte w warkocz włosy były zmatowiałe i suche, a pod czystą peleryną skrywała pogniecioną granatową koszulę i spodnie ubrudzone na kolanie. Zapomniała o porannym prysznicu, zapach potu po całej nocy koszmarów próbowała zamaskować lawendową perfumą.
- Dzień dobry, Frances - odpowiedziała cicho, acz z naciskiem na imię, dostrzegła bowiem chwilowe zawahanie i niepewne spojrzenia; w klatce piersiowej odczuła nieprzyjemne łaskotanie, jakby szybko bijące serce przeobraziło się w lepkiego potwora, który rozjuszył się na samą myśl o tym, że Elvira wzbudza w innych politowanie. Nie chciała współczucia, ale była zbyt zniechęcona, by próbować wymusić na Frances szacunek. - Jasne.
W przedpokoju zatrzymała się, szarpiąc niepewnie dłonią za materiał peleryny. Poczekała, aż Frances zniknie w kuchni i dopiero wtedy zsunęła wierzchnie okrycie, odwieszając je na haczyk. Nie miała jeszcze protezy ani głowy do tego, by próbować ją organizować; rękaw aksamitnej koszuli zwisał smętnie z lewej strony niezależnie od tego, ile razy próbowała go podwijać. Z całą pewnością rzuci się w oczy. Nie chciała go jednak obcinać, przekonana, że prędzej, czy później...
Nie mogła pozostać kaleką do końca życia. Nie wyobrażała sobie zaczynać nowego roku bez ręki.
Podreptała powoli do drzwi, za którymi zniknęła Frances, przystając na progu i przyglądając się porozrzucanym drobiazgom. Serwetki, wstążki, kartki? Czy dziewczyna miała wkrótce urodziny? Czy organizowała przyjęcie? Merlinie, miała nadzieję, że nie dzisiaj i że nie jest na nie zaproszona, nie miała na to siły.
- Chyba - odpowiedziała powoli na pytanie, zwracając na siebie uwagę. - Wolę jeść niż zamawiać. A potrzebujesz go na...? - Kolorystyka ozdób, tajemniczy "termin", nerwowość Frances, wszystko to powinno nakierować ją na prawdę, a jednak pozostawała zabawnie niedomyślna, bo w przeciwieństwie do większości młodych kobiet, nigdy nie wyobrażała sobie dnia własnego ślubu. - Chciałam porozmawiać. Kiedy pisałam pierwszy list, miałam na myśli badania, ale w międzyczasie... - Już kolejny raz urwała w pół słowa, tracąc energię i nie mogąc zmusić przesuszonych ust do pracy.
Zamiast tego podwinęła więc luźny rękaw koszuli, odsłaniając ciasno zabandażowany kikut.
W progu drzwi wejściowych kontrastowała widocznie z jak zawsze elegancką Frances; znała już młodszą kobietę z tego paranoicznego perfekcjonizmu, loków o idealnym skręcie okalających młodą twarz, dopasowanych kolorystycznie drobiazgów, sukienek przylegających do ciała tak, jakby zostały na niej uszyte. Elvira nie przywiązywała tak ogromnej wagi do kobiecych spraw, nigdy dotąd jednak nie zdarzyło się, aby przybyła na spotkanie niechlujna. Aż do dziś, gdy jej spięte w warkocz włosy były zmatowiałe i suche, a pod czystą peleryną skrywała pogniecioną granatową koszulę i spodnie ubrudzone na kolanie. Zapomniała o porannym prysznicu, zapach potu po całej nocy koszmarów próbowała zamaskować lawendową perfumą.
- Dzień dobry, Frances - odpowiedziała cicho, acz z naciskiem na imię, dostrzegła bowiem chwilowe zawahanie i niepewne spojrzenia; w klatce piersiowej odczuła nieprzyjemne łaskotanie, jakby szybko bijące serce przeobraziło się w lepkiego potwora, który rozjuszył się na samą myśl o tym, że Elvira wzbudza w innych politowanie. Nie chciała współczucia, ale była zbyt zniechęcona, by próbować wymusić na Frances szacunek. - Jasne.
W przedpokoju zatrzymała się, szarpiąc niepewnie dłonią za materiał peleryny. Poczekała, aż Frances zniknie w kuchni i dopiero wtedy zsunęła wierzchnie okrycie, odwieszając je na haczyk. Nie miała jeszcze protezy ani głowy do tego, by próbować ją organizować; rękaw aksamitnej koszuli zwisał smętnie z lewej strony niezależnie od tego, ile razy próbowała go podwijać. Z całą pewnością rzuci się w oczy. Nie chciała go jednak obcinać, przekonana, że prędzej, czy później...
Nie mogła pozostać kaleką do końca życia. Nie wyobrażała sobie zaczynać nowego roku bez ręki.
Podreptała powoli do drzwi, za którymi zniknęła Frances, przystając na progu i przyglądając się porozrzucanym drobiazgom. Serwetki, wstążki, kartki? Czy dziewczyna miała wkrótce urodziny? Czy organizowała przyjęcie? Merlinie, miała nadzieję, że nie dzisiaj i że nie jest na nie zaproszona, nie miała na to siły.
- Chyba - odpowiedziała powoli na pytanie, zwracając na siebie uwagę. - Wolę jeść niż zamawiać. A potrzebujesz go na...? - Kolorystyka ozdób, tajemniczy "termin", nerwowość Frances, wszystko to powinno nakierować ją na prawdę, a jednak pozostawała zabawnie niedomyślna, bo w przeciwieństwie do większości młodych kobiet, nigdy nie wyobrażała sobie dnia własnego ślubu. - Chciałam porozmawiać. Kiedy pisałam pierwszy list, miałam na myśli badania, ale w międzyczasie... - Już kolejny raz urwała w pół słowa, tracąc energię i nie mogąc zmusić przesuszonych ust do pracy.
Zamiast tego podwinęła więc luźny rękaw koszuli, odsłaniając ciasno zabandażowany kikut.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Coś w całej otoczce jaka towarzyszyła dziś Elvirze zupełnie nie pasowało pannie Burroughs do tego, co zapamiętała. Nie znała w prawdzie jej dobrze, zapewne miałaby ku temu okazję, gdyby panna Multon miast zbywać ją wykazała choć odrobinę chęci, do potrzymania znajomości… Tych jednak eteryczna alchemiczka nie zauważała, czując się zwyczajnie, paskudnie przez nią wykorzystana. W tym wszystkim jednak, jasnowłosa uzdrowicielka wydawała jej się być zbyt potulna, jak na swoje zwyczajowe standardy. Nie miała jednak okazji, by mocniej w dawać się w rozmyślania dotyczące tego tematu, pewna, że prędzej czy później podczas dzisiejszego wieczoru zagadka z pewnością się rozwikła.
A gdy Frances znalazła się w kuchni, napełniła zaczarowany zestaw do herbaty źródlaną wodą, ustawiła imbryczek na stole, chwilę później dokładając do niego dwie kwieciste filiżanki oraz dwa talerzyki z podobnymi zdobieniami. Dopiero teraz powróciła spojrzeniem do Elviry, uważnie się jej przyglądając. Wyglądała… Okropnie, i było to naprawdę łagodnym określeniem tego, co przyszło jej ujrzeć. Włosy pozbawione ładu ( a to panna Burroughs uznawała za potwierdzenie okrutnego stanu), wymięta koszula, brudne spodnie i szarawa skóra wskazywały na niezbyt dobry stan uzdrowicielki. Frances uniosła brew z zaciekawieniem, nie zadała jednak ani jednego pytania, zwyczajnie nie chcąc wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Problemów na głowie miała aż za nadto w ostatnich tygodniach.
- Za cztery dni wychodzę za mąż, Elviro. - Oznajmiła, uśmiechając się delikatnie na wspomnienie narzeczonego. W tym całym rozgardiaszu, w tych wszystkich przygotowaniach jakie miała na głowie, jedynie wspomnienie jego uśmiechu oraz wieczoru zaręczyn było w stanie odsunąć na trochę troski. - Siadaj proszę, mam nadzieję, że pomożesz mi wskazać smaki, nie warte mojej uwagi. - Dodała jak gdyby nigdy nic, wskazując jej wolne miejsce przy stole i krojąc po niewielkim kawałeczku pierwszego ciasta - waniliowego, przełożonego wiśniami. Sama alchemiczka zasiadła za stołem, by rozlać herbatę do dwóch filiżanek. Dopiero wtedy, gdy ostatnie słowa Elviry wybrzmiały, uważniej przyjrzała się jej posturze, dostrzegając ciasno zabandażowany kikut. Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, gdy odkryła powód prezencji uzdrowicielki. Utrata kończyny, niezależnie od możliwości jej odzyskania, musiała być niezwykle traumatycznym przeżyciem… Choć nie sądziła, by panna Multon przechodziła to aż tak mocno.
- Nie obraź się Elviro, lecz nawet z ręką wyglądałabyś dziś okropnie. - Zaczęła, przybierając maskę obojętności. Nie okazywała współczucia będąc niemal pewną, iż w tej kwestii panna Multon nie należała do tych, którzy podobne uczucia potrafili docenić. - Zabrakło Ci w mieszkaniu wody? - Spytała, z premedytacją formułując pytanie w ten sposób, ciekawa jaka emocje mogło ono wzbudzić. Pewna, że jej odpowiedź nakieruje ją na to, w jakim stanie faktycznie się znajdowała.
- Och, nie mydl mi oczu. Doskonale wiem, że nie chciałabyś się ze mną spotkać, gdybyś czegoś ode mnie nie potrzebowała… - Żal wybrzmiał w jej słowach. Obie zachowywały się w podobny sposób, obie pozostawiły ją w momencie, gdy zdawała się nie pasować do ich obrazka… I obie, w pojęciu eterycznej alchemiczki, udawały, że jest inaczej, nie widziała jednak ku temu powodu. - Niech zgadnę, potrzebujesz eliksiru odtworzenia? Chcesz powiedzieć mi, co się wydarzyło, czy oczekujesz, że jak najszybciej przyrządzę miksturę, abyś mogła sobie iść? - Spytała, unosząc zaciekawieniem brew. Chwilę później uniosła do ust filiżankę by upić z niej łyk gorącego naparu, nie odrywając szaroniebieskiego spojrzenia od buzi swojego gościa.
A gdy Frances znalazła się w kuchni, napełniła zaczarowany zestaw do herbaty źródlaną wodą, ustawiła imbryczek na stole, chwilę później dokładając do niego dwie kwieciste filiżanki oraz dwa talerzyki z podobnymi zdobieniami. Dopiero teraz powróciła spojrzeniem do Elviry, uważnie się jej przyglądając. Wyglądała… Okropnie, i było to naprawdę łagodnym określeniem tego, co przyszło jej ujrzeć. Włosy pozbawione ładu ( a to panna Burroughs uznawała za potwierdzenie okrutnego stanu), wymięta koszula, brudne spodnie i szarawa skóra wskazywały na niezbyt dobry stan uzdrowicielki. Frances uniosła brew z zaciekawieniem, nie zadała jednak ani jednego pytania, zwyczajnie nie chcąc wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Problemów na głowie miała aż za nadto w ostatnich tygodniach.
- Za cztery dni wychodzę za mąż, Elviro. - Oznajmiła, uśmiechając się delikatnie na wspomnienie narzeczonego. W tym całym rozgardiaszu, w tych wszystkich przygotowaniach jakie miała na głowie, jedynie wspomnienie jego uśmiechu oraz wieczoru zaręczyn było w stanie odsunąć na trochę troski. - Siadaj proszę, mam nadzieję, że pomożesz mi wskazać smaki, nie warte mojej uwagi. - Dodała jak gdyby nigdy nic, wskazując jej wolne miejsce przy stole i krojąc po niewielkim kawałeczku pierwszego ciasta - waniliowego, przełożonego wiśniami. Sama alchemiczka zasiadła za stołem, by rozlać herbatę do dwóch filiżanek. Dopiero wtedy, gdy ostatnie słowa Elviry wybrzmiały, uważniej przyjrzała się jej posturze, dostrzegając ciasno zabandażowany kikut. Ciężkie westchnienie opuściło jej pierś, gdy odkryła powód prezencji uzdrowicielki. Utrata kończyny, niezależnie od możliwości jej odzyskania, musiała być niezwykle traumatycznym przeżyciem… Choć nie sądziła, by panna Multon przechodziła to aż tak mocno.
- Nie obraź się Elviro, lecz nawet z ręką wyglądałabyś dziś okropnie. - Zaczęła, przybierając maskę obojętności. Nie okazywała współczucia będąc niemal pewną, iż w tej kwestii panna Multon nie należała do tych, którzy podobne uczucia potrafili docenić. - Zabrakło Ci w mieszkaniu wody? - Spytała, z premedytacją formułując pytanie w ten sposób, ciekawa jaka emocje mogło ono wzbudzić. Pewna, że jej odpowiedź nakieruje ją na to, w jakim stanie faktycznie się znajdowała.
- Och, nie mydl mi oczu. Doskonale wiem, że nie chciałabyś się ze mną spotkać, gdybyś czegoś ode mnie nie potrzebowała… - Żal wybrzmiał w jej słowach. Obie zachowywały się w podobny sposób, obie pozostawiły ją w momencie, gdy zdawała się nie pasować do ich obrazka… I obie, w pojęciu eterycznej alchemiczki, udawały, że jest inaczej, nie widziała jednak ku temu powodu. - Niech zgadnę, potrzebujesz eliksiru odtworzenia? Chcesz powiedzieć mi, co się wydarzyło, czy oczekujesz, że jak najszybciej przyrządzę miksturę, abyś mogła sobie iść? - Spytała, unosząc zaciekawieniem brew. Chwilę później uniosła do ust filiżankę by upić z niej łyk gorącego naparu, nie odrywając szaroniebieskiego spojrzenia od buzi swojego gościa.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie była kontaktowa, z rzadka rozważała to, jaki efekt jej zachowania lub słowa mogą odnieść na ludziach; poza pracą oraz obowiązującymi w niej ścisłymi regułami konwersacji, nie miała dotąd potrzeby poświęcać temu jednej myśli. Przyzwyczaiła się i oswoiła z faktem, że inni zazwyczaj nie darzą jej sympatią, że nie potrafi się z nikim dogadać; a we własnym samozachwycie zrzuciła to na karb własnej wyjątkowości. Lata chłodu odcisnęły piętno, które jeszcze długo miało skazywać ją na błądzenie, uciekanie się naprzemiennie do ofensywy i odwrotów. Nie wiedziała, w jaki sposób powinna powitać Frances po tych paru tygodniach, które Elvirze przeminęły jak błyskawica, jakby w ogóle ich nie było. Nawet gdyby nie czuła ciążącego zniechęcenia, przyszłoby jej to z trudem, a w stanie obecnym potrafiła jedynie milczeć i wykonywać małe gusty, ruchy o niezrozumiałym znaczeniu.
A Frances wcale - świadomie lub nie - tego zadania nie ułatwiała. Przepełniona drobiazgami kuchnia oraz filigranowa zastawa na tyle kontrastowały z ciemnym, głuchym mieszkaniem Elviry, że już na wstępie przytłoczyło ją odrzeczywistnienie. A to nie był nawet początek zaskakującego biegu zdarzeń, o które młodej alchemiczki nie śmiałaby posądzać.
- Za mąż? - wymamrotała retorycznie, wciskając zdrową dłoń głęboko do kieszeni. - Tak szybko? Ostatnio nic nie mówiłaś... - Westchnęła i pokręciła głową, opadając na najbliższe wolne krzesło. Niezbyt elegancko skrzyżowała nogi w kostkach, a potem odchyliła głowę na oparciu, by powstrzymać aurę nadchodzącej migreny. Podczas ich spotkań Frances nie wspominała o żadnym kandydacie na męża, wydawała się nawet wystraszona ideą zamążpójścia i idącej za tym zależności; Elvira nigdy jednak nie powinna zakładać, że jej słowa były szczere, innego dnia z pewnością by sobie na to nie pozwoliła. - Mogę jeść. - uznała wspaniałomyślnie, choć wiedziała, że z każdego kawałka pozwoli sobie co najwyżej na kęs. Ostatnie dni przewlekle się głodziła, od nadmiaru słodyczy mogłoby ją zemdlić.
Pokazanie kobiecie kalectwa nie przyszło uzdrowicielce łatwo, czego Burroughs winna się domyślić i docenić. Nikt poza Rycerzami Walpurgii jeszcze nie zdawał sobie z niego sprawy, była to jej osobista katorga i klątwa; oczywiście, że potrzebowała pomocy, że zamierzała się po nią zwrócić, a przy łączącym je układzie przez myśl jej nie przeszło, że kobieta uzna to za bezczelność. Mogłaby znaleźć innego alchemika, gdyby się wystarczająco wysiliła, ale zamiast tego zaufała jej, licząc na to, że gdy już doprowadzi się do porządku, wrócą do pracy, która przynosiła zyski.
Docinki oraz pretensje ubodły ją tego dnia podwójnie, w pierwszym momencie odczuła piekącą ochotę, aby wstać, zrzucić ze stołu całą porcelanę i natychmiast uciec z tego miejsca. W ten sposób jednak okazałaby gniew i żal. Pozostanie na krześle i zaoferowanie Frances martwego spojrzenia oraz dostrzegalnego skrzywienia ust było tym prostsze, że nadal nie odzyskała pełni sił.
- Byłabyś beznadziejnym uzdrowicielem - powiedziała cicho, tak jakby sama nie została zwolniona właśnie za krytyczny brak empatii wobec pacjentów. Potem przygarnęła do siebie najbliższy talerzyk, niezainteresowana drążeniem przyczyn swojego stanu. - Już ci kiedyś powiedziałam, gdzie sobie możesz wsadzić swoje "doskonale wiem". Jak mówiłam wcześniej, chciałam się z tobą spotkać w innym celu, ale dopadły mnie nieprzewidziane okoliczności, więc z łaski swojej nie wyrzucaj mi milczenia. - Zamiast sięgać po widelczyk, ułamała kawałek tortu z kremem palcami i wsunęła do spierzchniętych ust. - Mój ostatni miesiąc był bardziej koszmarny niż jesteś sobie w stanie wyobrazić i tak, wiem, że to może być dla ciebie szokiem, Frances, ale nie jesteś pępkiem świata. - Pokręciła głową i przymknęła powieki. - Miałabym prawo od ciebie tego eliksiru zażądać, bo taka była umowa. - Zsunęła luźny rękaw z powrotem na zabandażowane ramię. - Ale nie po to tu dziś jestem. Przyszłam osobiście, żeby poprosić. - Machnęła dłonią na najbliższe krzesło. - Sadzaj tyłek i mów, co to za facet.
[bylobrzydkobedzieladnie]
A Frances wcale - świadomie lub nie - tego zadania nie ułatwiała. Przepełniona drobiazgami kuchnia oraz filigranowa zastawa na tyle kontrastowały z ciemnym, głuchym mieszkaniem Elviry, że już na wstępie przytłoczyło ją odrzeczywistnienie. A to nie był nawet początek zaskakującego biegu zdarzeń, o które młodej alchemiczki nie śmiałaby posądzać.
- Za mąż? - wymamrotała retorycznie, wciskając zdrową dłoń głęboko do kieszeni. - Tak szybko? Ostatnio nic nie mówiłaś... - Westchnęła i pokręciła głową, opadając na najbliższe wolne krzesło. Niezbyt elegancko skrzyżowała nogi w kostkach, a potem odchyliła głowę na oparciu, by powstrzymać aurę nadchodzącej migreny. Podczas ich spotkań Frances nie wspominała o żadnym kandydacie na męża, wydawała się nawet wystraszona ideą zamążpójścia i idącej za tym zależności; Elvira nigdy jednak nie powinna zakładać, że jej słowa były szczere, innego dnia z pewnością by sobie na to nie pozwoliła. - Mogę jeść. - uznała wspaniałomyślnie, choć wiedziała, że z każdego kawałka pozwoli sobie co najwyżej na kęs. Ostatnie dni przewlekle się głodziła, od nadmiaru słodyczy mogłoby ją zemdlić.
Pokazanie kobiecie kalectwa nie przyszło uzdrowicielce łatwo, czego Burroughs winna się domyślić i docenić. Nikt poza Rycerzami Walpurgii jeszcze nie zdawał sobie z niego sprawy, była to jej osobista katorga i klątwa; oczywiście, że potrzebowała pomocy, że zamierzała się po nią zwrócić, a przy łączącym je układzie przez myśl jej nie przeszło, że kobieta uzna to za bezczelność. Mogłaby znaleźć innego alchemika, gdyby się wystarczająco wysiliła, ale zamiast tego zaufała jej, licząc na to, że gdy już doprowadzi się do porządku, wrócą do pracy, która przynosiła zyski.
Docinki oraz pretensje ubodły ją tego dnia podwójnie, w pierwszym momencie odczuła piekącą ochotę, aby wstać, zrzucić ze stołu całą porcelanę i natychmiast uciec z tego miejsca. W ten sposób jednak okazałaby gniew i żal. Pozostanie na krześle i zaoferowanie Frances martwego spojrzenia oraz dostrzegalnego skrzywienia ust było tym prostsze, że nadal nie odzyskała pełni sił.
- Byłabyś beznadziejnym uzdrowicielem - powiedziała cicho, tak jakby sama nie została zwolniona właśnie za krytyczny brak empatii wobec pacjentów. Potem przygarnęła do siebie najbliższy talerzyk, niezainteresowana drążeniem przyczyn swojego stanu. - Już ci kiedyś powiedziałam, gdzie sobie możesz wsadzić swoje "doskonale wiem". Jak mówiłam wcześniej, chciałam się z tobą spotkać w innym celu, ale dopadły mnie nieprzewidziane okoliczności, więc z łaski swojej nie wyrzucaj mi milczenia. - Zamiast sięgać po widelczyk, ułamała kawałek tortu z kremem palcami i wsunęła do spierzchniętych ust. - Mój ostatni miesiąc był bardziej koszmarny niż jesteś sobie w stanie wyobrazić i tak, wiem, że to może być dla ciebie szokiem, Frances, ale nie jesteś pępkiem świata. - Pokręciła głową i przymknęła powieki. - Miałabym prawo od ciebie tego eliksiru zażądać, bo taka była umowa. - Zsunęła luźny rękaw z powrotem na zabandażowane ramię. - Ale nie po to tu dziś jestem. Przyszłam osobiście, żeby poprosić. - Machnęła dłonią na najbliższe krzesło. - Sadzaj tyłek i mów, co to za facet.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Sytuacja jaka wynikła między nią a uzdrowicielką była dla niej zupełnie nowa; nieznana oraz odrobinę… abstrakcyjna. Sama Frances nie miała wiele doświadczenia w przyjaźniach, nie wiedziała, jak powinno się obcować z pewnymi jednostkami, bądź zachować w niektórych sytuacjach. Może obie były zbyt niedoświadczone w tej materii, by móc wypracować odpowiedni grunt?
Eteryczna alchemiczna wzruszyła delikatnie wątłym ramieniem, na widok jej reakcji… Którą nie była wielce zdziwiona - w ostatnich tygodniach nader często próbowano wmówić jej, iż popełnia okrutny błąd.
- Nigdy nie pytałaś… - Odpowiedziała wymijająco, aczkolwiek zgodnie z prawdą. Elvira nie pytała ją o podobne sprawy, przez co panna Burroughs nie sądziła, aby była tym zainteresowana… A zamieszanie wywołane niezwykle krótkim czasem przygotowania, pracą oraz mętlikiem w głowie wywołanym przez ledwie dwa pocałunki sprawiało, że Frances nie potrafiła skupić się na wielu kwestiach.
Uważne, badawcze niemal spojrzenie utkwiło w buzi Elviry, gdy ta odpowiadała na jej słowa. Zapewne zbyt szorstkie oraz nieprzyjemne, Frances jednak znała jasnowłosą uzdrowicielkę z niezwykle temperamentnego charakteru, którego utracenie z pewnością oznaczałoby najgorsze z możliwych komplikacji. Zgryźliwa uwaga skutkowała więc uniesieniem przez nią delikatnie kącików ust w półuśmiechu.
- Merlinie, już się bałam, że jest z Tobą gorzej niż wyglądasz. - Odpowiedziała z wyraźną ulgą w głosie, zapewne taką, której ta się nie spodziewała. - A w tej kwestii… Spróbuj postawić się na moim miejscu, Elviro. Nie jestem taka, jak Wy. Nie mam podobnie szorstkiego charakteru a strach towarzyszy mi aż nazbyt często. Po tym wszystkim… Zostawiłyście mnie. Odsunęłyście niczym zbędny element, po za mdłymi, pełnymi konwenansów kilkoma listami przypominając sobie o mnie jedynie, gdy ktoś odetnie Wam jakąś część ciała. - Mówiła spokojnie, lecz żal pojawił się w szaroniebieskim spojrzeniu. Kuszona ochroną, jaką roztaczał nad nią najbliższy przyjaciel, zaczynała powoli uczyć się, jak wyrażać własne zdanie - wpierw w swojej dziedzinie, teraz w innych, zapewne trywialnych sferach życia, w których kiedyś zapewne bałaby się odezwać. - Czuję się paskudnie wykorzystana, nie dziw się więc, że posiadam zdanie jakie posiadam. - Dodała jeszcze, delikatnie wzruszając wątłym ramieniem, w zasadzie obojętna na to, jak zareaguje jej towarzyszka. Pewnych odczuć nie potrafiła zmienić i nic nie mogła na to poradzić. Z cichym westchnieniem jakie uciekło z jej ust, panna Burroughs usiadła na krześle, odruchowo poprawiając materię noszonej sukienki. - Elvira Multon użalająca się nad swoim losem? Moja droga, zaraz poczuję się rozczarowana. - Dodała, posyłając jej delikatny uśmiech idealnie wykrojonych ust. - Utrata ręki tak złamała Twojego ducha? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze, w jej głosie brakowało jednak złośliwości. Pytała z cichej obawy oraz niepewności, co do jej stanu. Frances zatopiła widelczyk w cieście, by spróbować jednej z tortowych próbek, nie odrywała jednak spojrzenia od zmęczonej buzi Multon, wyszukując w jej rysach odpowiedzi.
- Mój narzeczony… - Zaczęła, niemal od razu delikatnie uśmiechając się na jego wspomnienie. - Nazywa się Daniel i… Och, nie znam cudowniejszego czarodzieja. Pochodzi z dobrej, czystokrwistej rodziny i ma łeb na karku. My… przyjaźniliśmy się, a gdyby nie on pewnie nie udałoby mi się przeżyć ostatnich miesięcy. Pomógł mi, kiedy było najgorzej… Byłam pewna, że to tylko przyjaźń, przynajmniej do dnia, kiedy postanowił mi się oświadczyć. - Opowiedziała z uśmiechem na ustach, nie wiedząc co jeszcze mogłaby powiedzieć. Że czuje się przy nim bezpieczna? Że nikomu do tej pory nie zaufała tak mocno, jak jemu? Nie sądziła, aby Elvira była tym zainteresowana. - Uznaliśmy, że nie ma co czekać. - Dodała jeszcze, wzruszając delikatnie ramionami, maskując fakt prawdziwego powodu ślubu… Nawet jeśli nie była pewna, czy ten był jedynym tego powodem.
A jeśli chciała prosić, teraz miała ku temu najlepszą okazję.
Eteryczna alchemiczna wzruszyła delikatnie wątłym ramieniem, na widok jej reakcji… Którą nie była wielce zdziwiona - w ostatnich tygodniach nader często próbowano wmówić jej, iż popełnia okrutny błąd.
- Nigdy nie pytałaś… - Odpowiedziała wymijająco, aczkolwiek zgodnie z prawdą. Elvira nie pytała ją o podobne sprawy, przez co panna Burroughs nie sądziła, aby była tym zainteresowana… A zamieszanie wywołane niezwykle krótkim czasem przygotowania, pracą oraz mętlikiem w głowie wywołanym przez ledwie dwa pocałunki sprawiało, że Frances nie potrafiła skupić się na wielu kwestiach.
Uważne, badawcze niemal spojrzenie utkwiło w buzi Elviry, gdy ta odpowiadała na jej słowa. Zapewne zbyt szorstkie oraz nieprzyjemne, Frances jednak znała jasnowłosą uzdrowicielkę z niezwykle temperamentnego charakteru, którego utracenie z pewnością oznaczałoby najgorsze z możliwych komplikacji. Zgryźliwa uwaga skutkowała więc uniesieniem przez nią delikatnie kącików ust w półuśmiechu.
- Merlinie, już się bałam, że jest z Tobą gorzej niż wyglądasz. - Odpowiedziała z wyraźną ulgą w głosie, zapewne taką, której ta się nie spodziewała. - A w tej kwestii… Spróbuj postawić się na moim miejscu, Elviro. Nie jestem taka, jak Wy. Nie mam podobnie szorstkiego charakteru a strach towarzyszy mi aż nazbyt często. Po tym wszystkim… Zostawiłyście mnie. Odsunęłyście niczym zbędny element, po za mdłymi, pełnymi konwenansów kilkoma listami przypominając sobie o mnie jedynie, gdy ktoś odetnie Wam jakąś część ciała. - Mówiła spokojnie, lecz żal pojawił się w szaroniebieskim spojrzeniu. Kuszona ochroną, jaką roztaczał nad nią najbliższy przyjaciel, zaczynała powoli uczyć się, jak wyrażać własne zdanie - wpierw w swojej dziedzinie, teraz w innych, zapewne trywialnych sferach życia, w których kiedyś zapewne bałaby się odezwać. - Czuję się paskudnie wykorzystana, nie dziw się więc, że posiadam zdanie jakie posiadam. - Dodała jeszcze, delikatnie wzruszając wątłym ramieniem, w zasadzie obojętna na to, jak zareaguje jej towarzyszka. Pewnych odczuć nie potrafiła zmienić i nic nie mogła na to poradzić. Z cichym westchnieniem jakie uciekło z jej ust, panna Burroughs usiadła na krześle, odruchowo poprawiając materię noszonej sukienki. - Elvira Multon użalająca się nad swoim losem? Moja droga, zaraz poczuję się rozczarowana. - Dodała, posyłając jej delikatny uśmiech idealnie wykrojonych ust. - Utrata ręki tak złamała Twojego ducha? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze, w jej głosie brakowało jednak złośliwości. Pytała z cichej obawy oraz niepewności, co do jej stanu. Frances zatopiła widelczyk w cieście, by spróbować jednej z tortowych próbek, nie odrywała jednak spojrzenia od zmęczonej buzi Multon, wyszukując w jej rysach odpowiedzi.
- Mój narzeczony… - Zaczęła, niemal od razu delikatnie uśmiechając się na jego wspomnienie. - Nazywa się Daniel i… Och, nie znam cudowniejszego czarodzieja. Pochodzi z dobrej, czystokrwistej rodziny i ma łeb na karku. My… przyjaźniliśmy się, a gdyby nie on pewnie nie udałoby mi się przeżyć ostatnich miesięcy. Pomógł mi, kiedy było najgorzej… Byłam pewna, że to tylko przyjaźń, przynajmniej do dnia, kiedy postanowił mi się oświadczyć. - Opowiedziała z uśmiechem na ustach, nie wiedząc co jeszcze mogłaby powiedzieć. Że czuje się przy nim bezpieczna? Że nikomu do tej pory nie zaufała tak mocno, jak jemu? Nie sądziła, aby Elvira była tym zainteresowana. - Uznaliśmy, że nie ma co czekać. - Dodała jeszcze, wzruszając delikatnie ramionami, maskując fakt prawdziwego powodu ślubu… Nawet jeśli nie była pewna, czy ten był jedynym tego powodem.
A jeśli chciała prosić, teraz miała ku temu najlepszą okazję.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Elvira nie miała najmniejszego zamiaru przekonywać Frances, że podjęte przez nią decyzje zakrawają o błąd. Sama nie zdecydowałaby się na narzeczeństwo po krótkiej znajomości, po prawdzie w zupełności nie była w stanie ujrzeć siebie w roli żony - małżeństwo kojarzyło jej się wyłącznie z kolejnym z rzędu narzędziem ciemiężenia potencjału kobiet, z zależnością i obowiązkami niewspółmiernymi do korzyści. Nie potrafiłaby wyobrazić sobie związku opartego na miłości; ani gdy była młodsza ani teraz, gdy miała w pamięci stare przekupy szpitalne, obśmiewające ją od starych panien. Czerpała satysfakcję i spokój z własnej wolności, ale nie zamierzała nikomu prawić morałów. Los innych kobiet w dużej mierze pozostawał jej obojętny, wyznawała zasadę, że każdy miał prawo decydować o sobie, dopóki decyzje te były prawdziwie samodzielne i nie wpływały na jej własne życie.
Ona natomiast miała prawo je oceniać i stwierdzać, że są głupie. Nie była jednak Frances matką ani mentorką, by próbować na nie wpływać.
- Chciałabyś, żebym się ciebie pytała, kiedy w końcu znajdziesz męża? - rzuciła z suchą ironią, zbyt zmęczona, aby oblec pytanie w typową sobie złośliwość. - Mnie takie pytania irytują, wybacz, że chciałam ci tego oszczędzić.
Czasami zupełnie nie potrafiła zrozumieć, czego Frances oczekiwała od swoich... towarzyszek. Dla Elviry zdecydowana większość relacji opierała się na równaniach wzajemnych korzyści i strat, rozmowy obfitowały w potyczki słowne, ale też z rzadka niosły prawdziwą intencję zadania bólu. Nie doszukiwała się drugiego dna ani ukrytych znaczeń, Frances jednak zdawała się należeć do kobiet, którym ciągle mało. Uwagi, rozmowy, towarzystwa. Choćby chciała, nie mogłaby znaleźć na to czasu. Nie pozwalała też wejść sobie na głowę, poddawać prostym manipulacjom.
Żartobliwa docinka wzbudziła na twarzy uzdrowicielki przebłysk zwątpienia; docisnęła zdrowe ramię bliżej do podżebrza i zmarszczyła brwi, ewidentnie niechętna, by przyznawać jej rację. Nie chciała dzisiaj walczyć o normalność, nikomu niczego udowadniać; najchętniej położyłaby głowę w stosie serwetek i zapadła w urywany, pełen koszmarów sen, ale dla zachowania godności nie odezwała się słowem, dając Frances okazję do wyrzucenia wszystkich żali. Czy chciała, by i ona w odpowiedzi zaoferowała własne? Czy jej wątłe, młode ramiona byłyby w ogóle w stanie je unieść?
- Nie "zostawiłyśmy" cię wspólnie. Relacja moja i Wren nie ma nic wspólnego z tym, co łączy mnie z tobą, Frances. - Uniosła brwi, przez sekundę nie dowierzając, że ten temat wciąż do nich powracał. - Nie wykorzystałam cię. Byłam zwyczajnie zajęta. Jestem, kurwa, uzdrowicielem, pracuję też dorywczo w innych miejscach, poza tym trwa wojna, wojna, która odebrała mi lewe przedramię. - Dziewczyna była młoda, ale chyba nie aż tak naiwna, by myśleć, że cały ten czas spędziła leżąc i pijąc? - Przeżyłam tortury, ryzykowałam życiem, więc odpuść sobie narzekanie, bo przysięgam na Merlina, że jeżeli usłyszę o tych listach jeszcze choć jeden raz, to wyjdę i nie zobaczysz mnie nigdy więcej - Z każdym słowem brzmiała coraz ostrzej, zachrypnięty po dniach milczenia głos nabrał stanowczości, o jaką dotąd nie zwykła się podejrzewać. Może przesadzała, może dawała ponieść się złości, ale w chwili obecnej granica jej cierpliwości była przesunięta do dramatycznie niskiego poziomu.
Czy utrata ręki mogła złamać jej ducha? Tak zuchwałe słowa padające z ust kogoś tak wrażliwego zapiekły ją w okolicach mostka i opadły niżej niczym źle uwarzony eliksir. Otworzyła usta, a potem zamknęła je, mocno zaciskając zęby. Niczego już nie dodała, mając świadomość, że niektórych rzeczy Frances może nie być w stanie przetrawić; zamiast tego skupiła spojrzenie na kawałku ciasta, z każdą chwilą coraz mniej zainteresowana jedzeniem.
Pozwoliła kobiecie mówić, zachwycać się swoim wyśnionym czarodziejem, a choć słuchała tego monologu z trudem, na przemian tracąc i odzyskując skupienie, zdążyła wyłapać szczegóły zdające się najbardziej istotne.
- Daniel? - potwierdziła, bo w tym wszystkim równie dobrze mogła się przesłyszeć. - Mówisz, że to dobra rodzina? To najważniejsze, biorąc pod uwagę, że do niej dołączysz. Z chęcią wysłucham rozwinięcia - Bardziej niż subiektywna miłość Frances, interesowały ją fakty; w przeciwieństwie do alchemiczki, nie była romantykiem. - Jeżeli jesteście pewni, to owszem, nie ma - uznała cicho, nie widząc sensu w sztucznym przeciąganiu narzeczeństwa, jeżeli oboje w istocie byli siebie pewni.
Ona natomiast miała prawo je oceniać i stwierdzać, że są głupie. Nie była jednak Frances matką ani mentorką, by próbować na nie wpływać.
- Chciałabyś, żebym się ciebie pytała, kiedy w końcu znajdziesz męża? - rzuciła z suchą ironią, zbyt zmęczona, aby oblec pytanie w typową sobie złośliwość. - Mnie takie pytania irytują, wybacz, że chciałam ci tego oszczędzić.
Czasami zupełnie nie potrafiła zrozumieć, czego Frances oczekiwała od swoich... towarzyszek. Dla Elviry zdecydowana większość relacji opierała się na równaniach wzajemnych korzyści i strat, rozmowy obfitowały w potyczki słowne, ale też z rzadka niosły prawdziwą intencję zadania bólu. Nie doszukiwała się drugiego dna ani ukrytych znaczeń, Frances jednak zdawała się należeć do kobiet, którym ciągle mało. Uwagi, rozmowy, towarzystwa. Choćby chciała, nie mogłaby znaleźć na to czasu. Nie pozwalała też wejść sobie na głowę, poddawać prostym manipulacjom.
Żartobliwa docinka wzbudziła na twarzy uzdrowicielki przebłysk zwątpienia; docisnęła zdrowe ramię bliżej do podżebrza i zmarszczyła brwi, ewidentnie niechętna, by przyznawać jej rację. Nie chciała dzisiaj walczyć o normalność, nikomu niczego udowadniać; najchętniej położyłaby głowę w stosie serwetek i zapadła w urywany, pełen koszmarów sen, ale dla zachowania godności nie odezwała się słowem, dając Frances okazję do wyrzucenia wszystkich żali. Czy chciała, by i ona w odpowiedzi zaoferowała własne? Czy jej wątłe, młode ramiona byłyby w ogóle w stanie je unieść?
- Nie "zostawiłyśmy" cię wspólnie. Relacja moja i Wren nie ma nic wspólnego z tym, co łączy mnie z tobą, Frances. - Uniosła brwi, przez sekundę nie dowierzając, że ten temat wciąż do nich powracał. - Nie wykorzystałam cię. Byłam zwyczajnie zajęta. Jestem, kurwa, uzdrowicielem, pracuję też dorywczo w innych miejscach, poza tym trwa wojna, wojna, która odebrała mi lewe przedramię. - Dziewczyna była młoda, ale chyba nie aż tak naiwna, by myśleć, że cały ten czas spędziła leżąc i pijąc? - Przeżyłam tortury, ryzykowałam życiem, więc odpuść sobie narzekanie, bo przysięgam na Merlina, że jeżeli usłyszę o tych listach jeszcze choć jeden raz, to wyjdę i nie zobaczysz mnie nigdy więcej - Z każdym słowem brzmiała coraz ostrzej, zachrypnięty po dniach milczenia głos nabrał stanowczości, o jaką dotąd nie zwykła się podejrzewać. Może przesadzała, może dawała ponieść się złości, ale w chwili obecnej granica jej cierpliwości była przesunięta do dramatycznie niskiego poziomu.
Czy utrata ręki mogła złamać jej ducha? Tak zuchwałe słowa padające z ust kogoś tak wrażliwego zapiekły ją w okolicach mostka i opadły niżej niczym źle uwarzony eliksir. Otworzyła usta, a potem zamknęła je, mocno zaciskając zęby. Niczego już nie dodała, mając świadomość, że niektórych rzeczy Frances może nie być w stanie przetrawić; zamiast tego skupiła spojrzenie na kawałku ciasta, z każdą chwilą coraz mniej zainteresowana jedzeniem.
Pozwoliła kobiecie mówić, zachwycać się swoim wyśnionym czarodziejem, a choć słuchała tego monologu z trudem, na przemian tracąc i odzyskując skupienie, zdążyła wyłapać szczegóły zdające się najbardziej istotne.
- Daniel? - potwierdziła, bo w tym wszystkim równie dobrze mogła się przesłyszeć. - Mówisz, że to dobra rodzina? To najważniejsze, biorąc pod uwagę, że do niej dołączysz. Z chęcią wysłucham rozwinięcia - Bardziej niż subiektywna miłość Frances, interesowały ją fakty; w przeciwieństwie do alchemiczki, nie była romantykiem. - Jeżeli jesteście pewni, to owszem, nie ma - uznała cicho, nie widząc sensu w sztucznym przeciąganiu narzeczeństwa, jeżeli oboje w istocie byli siebie pewni.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ciche westchnienie uleciało z ust eterycznej alchemiczki, gdy słowa opuściły spękane usta Elviry.
- Merlinie broń. Wierz mi, moja matka przez ostatnie lata wyczerpała moją cierpliwość w tej materii. -Odpowiedziała, wywracając teatralnie oczami. Pani Burroughs od dawna powtarzała jej, że ta powinna skupić się na odnalezieniu męża, zamiast zagłębianiu się w alchemiczne tajemnice. Teraz przynajmniej słuchała o koronkach potrawach, miast wysłuchiwać pretensji dotyczących jej pracoholizmu. - Po prostu nigdy nie pytałaś o moje życie prywatne, uznałam więc, że nie jest to kwestia, o której chciałabyś słyszeć, a i ja nie zawsze lubię poruszać ten temat. Nic mniej, nic więcej. - Dodała wzruszając wątłym ramieniem. Nigdy nie lubiła narzucać się ze swoimi prywatnymi sprawami tym, których nie znała długo bądź nie posiadała ku nim odpowiedniej porcji zaufania. A jej relacja z Danielem, mimo iż platoniczna, należała dla niej do niezwykle prywatnych relacji, której chyba nie umiałaby wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie zaznał zjawiska bratniej duszy.
Ciche westchnienie upuściło usta eterycznej alchemiczki, która straciła chyba resztki nadziei na to, że kiedykolwiek przyjdzie im się dogadać. Istniały w dwóch, zupełnie różnych orbitach a sposób, w jaki patrzyła na nią Elvira jedynie sprawiał wrażenie, iż ta patrzy na nią w niezwykle zły sposób. Pannie Burroughs zależało na możliwej współpracy z uzdrowicielką… I chyba tylko dlatego odważyła się opowiedzieć o swoich żalach oraz odczuciach. Eteryczna alchemiczka zacisnęła malinowe wargi, przybierając na twarzy wyraz obojętności.
- Przypominam Ci Elviro, że jesteś w moim domu. - Wypowiedziała spokojnie, unosząc filiżankę do ust. A jeśli panna Multon posiadała choćby odrobinę dobrych manier winna wiedzieć, że sposób w jaki zwracała się do niej był niezwykle niegrzeczny. - Byłabym wdzięczna, gdybyś przestała zwracać się do mnie niczym do trzpiotki. Nie jestem głupia i przeżyłam więcej, niż mogłoby Ci się zdawać. - Dodała, widelczykiem odkrawając kolejny kawałek ciasta, tym razem czekoladowego. - Nie mam do Ciebie pretensji. Podzieliłam się tym, jak się czuję tylko dlatego, iż zależy mi na współpracy z Tobą… Nie musisz nic więcej mówić. - Dodała, by wsunąć kawałek ciasta do ust, tracąc wszelkie chęci na dalszą rozmowę w tym kierunku, czując, jakoby współpraca między nimi miała jednak nie dojść do jakiegokolwiek skutku. A może jednak się myliła? Nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, w ostatnich miesiącach mając głowę zajętą zupełnie innymi sprawunkami oraz innym projektem, pochłaniającym jej myśli.
Delikatny uśmiech gościł na jej ustach gdy opowiadała o swojej bratniej duszy, nawet jeśli opowieść była niezwykle pobieżna. Frances nie czuła się swobodnie z dzieleniem się głębszymi szczegółami, nie będąc pewną, czy Elvira nie zacznie ją wyśmiewać, bądź rzucać złośliwych komentarzy - tych nasłuchała się już ze strony rodziny. Delikatnie kiwnęła głową w potwierdzeniu swoich słów, a złote pukle zatańczyły wokół jej buzi.
- Nosi nazwisko Wroński, a z tego co mi wiadomo, nie można im wiele zarzucić. - Odpowiedziała miękko, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Ufała słowom, jakie padały z ust przyjaciela, zgrabnie pomijając rodzinne niesnaski, jakie przyszło jej poznać - o nich nie musiał wiedzieć nikt, po za zainteresowanymi. - Rozwinięcia? - Spytała, unosząc brew ku górze, nie pewna by cokolwiek co mogła powiedzieć, mogłoby zainteresować pragmatyczną czarownicę. - Po prostu skradł moje serce… i to tak sprawnie, że zwyczajnie nie wiem, kiedy to się stało. - Stwierdziła, faktycznie nie będąc pewną, w którym momencie udało im się nawiązać tak bliską przyjaźń… Nawet jeśli w ostatnim czasie do jej umysłu wkradały się wątpliwości, czy aby na pewno była to tylko przyjaźń. - Po za tym ma całkiem niezłą pracę, będzie w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo, a co najważniejsze, nie widzi problemu w mojej pracy. - Zaczęła, przerywając jedynie na chwilę by unieść filiżankę do ust. - Widzisz, większość mężczyzn których przyszło mi poznać wychodzi z założenia, iż inteligencja oraz własne zdanie nie jest czymś, co winno należeć się kobietom. Mama kiedyś umówiła mnie na randkę w ciemno z jednym czarodziejem. Nazywał się Dudley i mimo iż nie brakowało mu manier, niezmiernie lubił mieć rację mimo iż niezwykle często przychodziło mu się odrobinę mylić, a gdy nie potrafił czegoś dokonać, obwiniał o to innych. - Z rozbawieniem w szaroniebieskim spojrzeniu przytoczyła opowiastkę o dawnej sympatii, jakże dziecinnej w porównaniu do jej bratniej duszy. - Daniel taki nie jest, nie ma nic przeciw moim naukowym zapędom, a nawet czasem mnie do nich zachęca. Byłabym niezwykle głupia, gdybym nie przyjęła pierścionka. - Dodała, smukłymi palcami przesuwając po pierścieniu z kamieniem księżycowym, jaki zdobił jej dłoń. Alchemiczka zamilkła na chwilę, by upić kolejny łyk z filiżanki.
- No ale nie to jest celem Twojej wizyty, czyż nie? Chciałaś mnie o coś prosić, masz ku temu teraz doskonałą okazję. - Rzuciła, bystre spojrzenie lokując w buzi jasnowłosej uzdrowicielki. Jasnym był dla niej fakt, iż przyrządzi dla niej odpowiednią miskturę, niezwykle jednak ciekawiło ją, czy ktoś taki jak Elvira Multon potrafił o coś poprosić. - Och, przy okazji… - Dodała, wstając z miejsca, by podejść do jednej z szafek i wyjąć z niej niewielkie, drewniane pudełeczko, które wręczyła Elvirze. - Eliksir demencji, tak jak się umawiałyśmy. - Oznajmiła, ponownie zajmując swoje miejsce.
| Przekazuję Elvirze: Eliksir Demencji (2 porcje)
- Merlinie broń. Wierz mi, moja matka przez ostatnie lata wyczerpała moją cierpliwość w tej materii. -Odpowiedziała, wywracając teatralnie oczami. Pani Burroughs od dawna powtarzała jej, że ta powinna skupić się na odnalezieniu męża, zamiast zagłębianiu się w alchemiczne tajemnice. Teraz przynajmniej słuchała o koronkach potrawach, miast wysłuchiwać pretensji dotyczących jej pracoholizmu. - Po prostu nigdy nie pytałaś o moje życie prywatne, uznałam więc, że nie jest to kwestia, o której chciałabyś słyszeć, a i ja nie zawsze lubię poruszać ten temat. Nic mniej, nic więcej. - Dodała wzruszając wątłym ramieniem. Nigdy nie lubiła narzucać się ze swoimi prywatnymi sprawami tym, których nie znała długo bądź nie posiadała ku nim odpowiedniej porcji zaufania. A jej relacja z Danielem, mimo iż platoniczna, należała dla niej do niezwykle prywatnych relacji, której chyba nie umiałaby wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie zaznał zjawiska bratniej duszy.
Ciche westchnienie upuściło usta eterycznej alchemiczki, która straciła chyba resztki nadziei na to, że kiedykolwiek przyjdzie im się dogadać. Istniały w dwóch, zupełnie różnych orbitach a sposób, w jaki patrzyła na nią Elvira jedynie sprawiał wrażenie, iż ta patrzy na nią w niezwykle zły sposób. Pannie Burroughs zależało na możliwej współpracy z uzdrowicielką… I chyba tylko dlatego odważyła się opowiedzieć o swoich żalach oraz odczuciach. Eteryczna alchemiczka zacisnęła malinowe wargi, przybierając na twarzy wyraz obojętności.
- Przypominam Ci Elviro, że jesteś w moim domu. - Wypowiedziała spokojnie, unosząc filiżankę do ust. A jeśli panna Multon posiadała choćby odrobinę dobrych manier winna wiedzieć, że sposób w jaki zwracała się do niej był niezwykle niegrzeczny. - Byłabym wdzięczna, gdybyś przestała zwracać się do mnie niczym do trzpiotki. Nie jestem głupia i przeżyłam więcej, niż mogłoby Ci się zdawać. - Dodała, widelczykiem odkrawając kolejny kawałek ciasta, tym razem czekoladowego. - Nie mam do Ciebie pretensji. Podzieliłam się tym, jak się czuję tylko dlatego, iż zależy mi na współpracy z Tobą… Nie musisz nic więcej mówić. - Dodała, by wsunąć kawałek ciasta do ust, tracąc wszelkie chęci na dalszą rozmowę w tym kierunku, czując, jakoby współpraca między nimi miała jednak nie dojść do jakiegokolwiek skutku. A może jednak się myliła? Nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, w ostatnich miesiącach mając głowę zajętą zupełnie innymi sprawunkami oraz innym projektem, pochłaniającym jej myśli.
Delikatny uśmiech gościł na jej ustach gdy opowiadała o swojej bratniej duszy, nawet jeśli opowieść była niezwykle pobieżna. Frances nie czuła się swobodnie z dzieleniem się głębszymi szczegółami, nie będąc pewną, czy Elvira nie zacznie ją wyśmiewać, bądź rzucać złośliwych komentarzy - tych nasłuchała się już ze strony rodziny. Delikatnie kiwnęła głową w potwierdzeniu swoich słów, a złote pukle zatańczyły wokół jej buzi.
- Nosi nazwisko Wroński, a z tego co mi wiadomo, nie można im wiele zarzucić. - Odpowiedziała miękko, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Ufała słowom, jakie padały z ust przyjaciela, zgrabnie pomijając rodzinne niesnaski, jakie przyszło jej poznać - o nich nie musiał wiedzieć nikt, po za zainteresowanymi. - Rozwinięcia? - Spytała, unosząc brew ku górze, nie pewna by cokolwiek co mogła powiedzieć, mogłoby zainteresować pragmatyczną czarownicę. - Po prostu skradł moje serce… i to tak sprawnie, że zwyczajnie nie wiem, kiedy to się stało. - Stwierdziła, faktycznie nie będąc pewną, w którym momencie udało im się nawiązać tak bliską przyjaźń… Nawet jeśli w ostatnim czasie do jej umysłu wkradały się wątpliwości, czy aby na pewno była to tylko przyjaźń. - Po za tym ma całkiem niezłą pracę, będzie w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo, a co najważniejsze, nie widzi problemu w mojej pracy. - Zaczęła, przerywając jedynie na chwilę by unieść filiżankę do ust. - Widzisz, większość mężczyzn których przyszło mi poznać wychodzi z założenia, iż inteligencja oraz własne zdanie nie jest czymś, co winno należeć się kobietom. Mama kiedyś umówiła mnie na randkę w ciemno z jednym czarodziejem. Nazywał się Dudley i mimo iż nie brakowało mu manier, niezmiernie lubił mieć rację mimo iż niezwykle często przychodziło mu się odrobinę mylić, a gdy nie potrafił czegoś dokonać, obwiniał o to innych. - Z rozbawieniem w szaroniebieskim spojrzeniu przytoczyła opowiastkę o dawnej sympatii, jakże dziecinnej w porównaniu do jej bratniej duszy. - Daniel taki nie jest, nie ma nic przeciw moim naukowym zapędom, a nawet czasem mnie do nich zachęca. Byłabym niezwykle głupia, gdybym nie przyjęła pierścionka. - Dodała, smukłymi palcami przesuwając po pierścieniu z kamieniem księżycowym, jaki zdobił jej dłoń. Alchemiczka zamilkła na chwilę, by upić kolejny łyk z filiżanki.
- No ale nie to jest celem Twojej wizyty, czyż nie? Chciałaś mnie o coś prosić, masz ku temu teraz doskonałą okazję. - Rzuciła, bystre spojrzenie lokując w buzi jasnowłosej uzdrowicielki. Jasnym był dla niej fakt, iż przyrządzi dla niej odpowiednią miskturę, niezwykle jednak ciekawiło ją, czy ktoś taki jak Elvira Multon potrafił o coś poprosić. - Och, przy okazji… - Dodała, wstając z miejsca, by podejść do jednej z szafek i wyjąć z niej niewielkie, drewniane pudełeczko, które wręczyła Elvirze. - Eliksir demencji, tak jak się umawiałyśmy. - Oznajmiła, ponownie zajmując swoje miejsce.
| Przekazuję Elvirze: Eliksir Demencji (2 porcje)
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Matki miały wścibskość i włazidupstwo w kodeksie; Elvira nienawidziła listów i spotkań rodzinnych, z których od lat wykręcała się wszelkimi możliwymi sposobami. Co jednak należało przyznać, Miriam Multon nie odznaczyła się nigdy takim tupetem, by nagabywać jedyną córkę o małżeństwo lub - co gorsza - wnuki. Chciała ich, co do tego Elvira nie miała najmniejszych wątpliwości, lecz stara wiedźma wiedziała, że jeżeli pozwoli sobie na jedno chwiejne słowo, córka nie pozostawi na niej suchej nitki. Ostatecznie, Miriam sama wyszła za mąż jako trzydziestoparoletnia kobieta; piętno staropanieństwa pozbawiło ją bogactwa, wpływów oraz pałacu. Był to śliski, grząski temat, którego nie było sensu poruszać.
Po wszystkim, co słyszała, Elvira wyobrażała sobie matkę Frances w roli starszej i niepomiernie wkurwiającej ciotki rozstawiającej wszystkich po kątach, ale zamiast współczucia, czuła jedynie łagodną nutę podziwu. Alchemiczka zdołała się z tego wyrwać, osiągała już dość, by być kimś więcej niż tylko przeciętną domową kurą. Szkoda tylko, że odziedziczyła po rodzicielce frustrujący egocentryzm. Pod tym względem nie różniły się znacznie, Elvira była dumna i łatwo popadała w zniechęcenie. Jak jednak wyjaśnić młodej dziewczynie, że nie potrafi prowadzić takich rozmów, że z najwyższym trudem przychodzi jej opowiadanie o swoich prywatnych sprawach lub rozpytywanie o cudze? Nie do tego była przyzwyczajona; nauczyła się zachowywać ostrożność w każdej sytuacji i odpowiadać niejednoznacznie.
Marnowanie wątłych sił na kolejne tłumaczenie się nie wydawało się Elvirze sensowne; nie dziś, to nie było tego warte. Podsunęła sobie pod nos inne ciasto, wyczuwając z odległości słabą nutę alkoholu. Z tego kawałka odłamała większy kęs. Przede wszystkim musiała się uspokoić, złapanie cierpliwości w ryzy przychodziło jej jednak z olbrzymim trudem. Być może w ogóle nie powinna wychodzić dziś z domu. W wyobraźni już błądziła w okolicach rozkopanego łóżka, na którym przeleży następną bezsenną noc.
- Rozumiem - odparła cicho i bez emocji, odłamując z ciasta kolejny i kolejny kawałek, zanim niechętnie odsunęła od siebie talerzyk. - Twój dom, twoje zasady - mruknęła z lekko uniesioną brwią, nieznacznie ironicznie. Była podła, miała tego świadomość, ale w ciężkim stanie, w jakim obecnie się znalazła, nie zamierzała dawać wiary, że Frances kiedykolwiek doświadczyła podobnych jej cierpień. - Mi też zależy na współpracy. Nie wiem, dlaczego moje, czy twoje prywatne sprawy miałyby mieć na to jakikolwiek wpływ - W szpitalu pracowała z wieloma naukowcami i z żadnym nie zdołała nawiązać przyjaźni.
Była obrzydliwie zmęczona, kilkudniowa głodówka oraz wieczory pełne koszmarów pozostawiły na jej umyśle niezmazywalny ślad; ból w skroniach narastał, senność osiadała piaskiem pod powiekami. Starała się jednak z grzeczności słuchać opowieści Frances, w odpowiednich chwilach kiwając głową i wyginając cienkie usta w niewielkie, nieszczere uśmiechy. Jedno ją zainteresowało.
- Wroński? - Charakterystyczne, obce nazwisko nie było trudne do zapamiętania. - Jednego kiedyś uczyłam magii leczniczej, gdy oberwał. Daniela. Albo Davida? Nie pamiętam. Dawno to było - Podparła czoło na czubkach paznokci, zostawiając w bladej skórze brzydkie, czerwone ślady. Potem sięgnęła po filiżankę, by upić nieco wody i pozbyć się z ust gorzkiego posmaku. - Znam takich mężczyzn, o których mówisz. Potencjał kobiet ich przeraża. Wrażliwa męska duma nie dopuszcza do wiadomości, że baba może być tak samo uzdolniona w przypisanych im dziedzinach - Pokręciła głową i zamknęła oczy. - Dobrze, że twój taki nie jest. Niech cię nie ogranicza. - Co więcej mogła powiedzieć? Wspomnieć jeszcze raz o własnym podejściu do małżeństwa? Nie sądziła, by cokolwiek z tego przypadło Frances do gustu.
Rozchyliła powieki na nowo dopiero wówczas, gdy alchemiczka postawiła przed nią fiolkę eliksiru. Cel wizyty, prośba. Przelewający się w szklanej buteleczce płyn, gęsty niczym krew, o wszystkim jej przypomniał.
- Dziękuję - mruknęła, chowając eliksir do kieszeni i nie do końca panując nad słowami. - Tak, chciałam prosić. Chciałam... - urwała, przesuwając językiem po spękanej wardze. Czy jej prośba będzie dość prośbą? Nie potrafiła ich składać, nie robiła tego nigdy, nawet teraz nie czuła w sobie żadnej życzliwość, która pewnie powinna iść jej śladem. - Wiesz przecież. Chciałam prosić o eliksir odtworzenia. Nie przyszłam tu dlatego - Podkreśliła raz jeszcze, ale powątpiewała w to, czy Burroughs w to uwierzy. Trudno. - Umówiłam się z tobą zanim straciłam rękę. Ale teraz go potrzebuję. Odwdzięczę się. - Sięgnęła istniejącą dłonią pod poły płaszcza, wyciągając stamtąd pustą fiolkę. - Potrzebujesz krwi. Czegoś jeszcze? - Żałośnie było przyznawać się do niewiedzy, ale głowa pękała jej zbyt mocno, by była w stanie skupić się na dawno czytanych recepturach.
Po wszystkim, co słyszała, Elvira wyobrażała sobie matkę Frances w roli starszej i niepomiernie wkurwiającej ciotki rozstawiającej wszystkich po kątach, ale zamiast współczucia, czuła jedynie łagodną nutę podziwu. Alchemiczka zdołała się z tego wyrwać, osiągała już dość, by być kimś więcej niż tylko przeciętną domową kurą. Szkoda tylko, że odziedziczyła po rodzicielce frustrujący egocentryzm. Pod tym względem nie różniły się znacznie, Elvira była dumna i łatwo popadała w zniechęcenie. Jak jednak wyjaśnić młodej dziewczynie, że nie potrafi prowadzić takich rozmów, że z najwyższym trudem przychodzi jej opowiadanie o swoich prywatnych sprawach lub rozpytywanie o cudze? Nie do tego była przyzwyczajona; nauczyła się zachowywać ostrożność w każdej sytuacji i odpowiadać niejednoznacznie.
Marnowanie wątłych sił na kolejne tłumaczenie się nie wydawało się Elvirze sensowne; nie dziś, to nie było tego warte. Podsunęła sobie pod nos inne ciasto, wyczuwając z odległości słabą nutę alkoholu. Z tego kawałka odłamała większy kęs. Przede wszystkim musiała się uspokoić, złapanie cierpliwości w ryzy przychodziło jej jednak z olbrzymim trudem. Być może w ogóle nie powinna wychodzić dziś z domu. W wyobraźni już błądziła w okolicach rozkopanego łóżka, na którym przeleży następną bezsenną noc.
- Rozumiem - odparła cicho i bez emocji, odłamując z ciasta kolejny i kolejny kawałek, zanim niechętnie odsunęła od siebie talerzyk. - Twój dom, twoje zasady - mruknęła z lekko uniesioną brwią, nieznacznie ironicznie. Była podła, miała tego świadomość, ale w ciężkim stanie, w jakim obecnie się znalazła, nie zamierzała dawać wiary, że Frances kiedykolwiek doświadczyła podobnych jej cierpień. - Mi też zależy na współpracy. Nie wiem, dlaczego moje, czy twoje prywatne sprawy miałyby mieć na to jakikolwiek wpływ - W szpitalu pracowała z wieloma naukowcami i z żadnym nie zdołała nawiązać przyjaźni.
Była obrzydliwie zmęczona, kilkudniowa głodówka oraz wieczory pełne koszmarów pozostawiły na jej umyśle niezmazywalny ślad; ból w skroniach narastał, senność osiadała piaskiem pod powiekami. Starała się jednak z grzeczności słuchać opowieści Frances, w odpowiednich chwilach kiwając głową i wyginając cienkie usta w niewielkie, nieszczere uśmiechy. Jedno ją zainteresowało.
- Wroński? - Charakterystyczne, obce nazwisko nie było trudne do zapamiętania. - Jednego kiedyś uczyłam magii leczniczej, gdy oberwał. Daniela. Albo Davida? Nie pamiętam. Dawno to było - Podparła czoło na czubkach paznokci, zostawiając w bladej skórze brzydkie, czerwone ślady. Potem sięgnęła po filiżankę, by upić nieco wody i pozbyć się z ust gorzkiego posmaku. - Znam takich mężczyzn, o których mówisz. Potencjał kobiet ich przeraża. Wrażliwa męska duma nie dopuszcza do wiadomości, że baba może być tak samo uzdolniona w przypisanych im dziedzinach - Pokręciła głową i zamknęła oczy. - Dobrze, że twój taki nie jest. Niech cię nie ogranicza. - Co więcej mogła powiedzieć? Wspomnieć jeszcze raz o własnym podejściu do małżeństwa? Nie sądziła, by cokolwiek z tego przypadło Frances do gustu.
Rozchyliła powieki na nowo dopiero wówczas, gdy alchemiczka postawiła przed nią fiolkę eliksiru. Cel wizyty, prośba. Przelewający się w szklanej buteleczce płyn, gęsty niczym krew, o wszystkim jej przypomniał.
- Dziękuję - mruknęła, chowając eliksir do kieszeni i nie do końca panując nad słowami. - Tak, chciałam prosić. Chciałam... - urwała, przesuwając językiem po spękanej wardze. Czy jej prośba będzie dość prośbą? Nie potrafiła ich składać, nie robiła tego nigdy, nawet teraz nie czuła w sobie żadnej życzliwość, która pewnie powinna iść jej śladem. - Wiesz przecież. Chciałam prosić o eliksir odtworzenia. Nie przyszłam tu dlatego - Podkreśliła raz jeszcze, ale powątpiewała w to, czy Burroughs w to uwierzy. Trudno. - Umówiłam się z tobą zanim straciłam rękę. Ale teraz go potrzebuję. Odwdzięczę się. - Sięgnęła istniejącą dłonią pod poły płaszcza, wyciągając stamtąd pustą fiolkę. - Potrzebujesz krwi. Czegoś jeszcze? - Żałośnie było przyznawać się do niewiedzy, ale głowa pękała jej zbyt mocno, by była w stanie skupić się na dawno czytanych recepturach.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvira zapewne nie myliła się wiele w ocenie matki panny Burroughs… Przynajmniej w dniach, gdy była w pełni świadomości, nie zmorzona bliżej niezidentyfikowaną chorobą oraz dziwnymi stanami marazmu, w jakie zwykła wpadać. Takie dni Frances kiedyś niezwykle ceniła, gdyż nie zdarzały się zbyt często.
Eteryczna alchemiczka kiwnęła delikatnie głową w potwierdzeniu jej słów. Wcześniej zapewne by się z nimi nie zgodziła, lecz teraz… teraz czuła się na tyle odsunięta od przeszłości, że potrafiła zaakceptować podobne stwierdzenie. A gdyby współpraca z Elvirą się jej nie udała zawsze mogła poprosić o uzdrowicielskie wsparcie drogą Belvinę bądź Yvette, nawet jeśli obie zdawał się posiadać moralność, która nie pozwoliłaby im pracować nad tymi mniej moralnymi projektami. Zapewne czas pokaże, czy współpraca między panną Multon a panną Burroughs przyniesie jakiekolwiek rezultaty.
Frances ponownie skinęła głową w potwierdzeniu jej słów, z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. - Jeśli to był Daniel, to miałaś okazję poznać mojego Wrońskiego… - Stwierdziła, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Jej przyjaciel, jej bratnia dusza… Niezwykle wiele określeń mogłaby dopasować do tego konkretnego czarodzieja, z którym łączyła ją więź, jakiej zapewne nikt by nie zrozumiał.
- Och, znam takich aż zbyt wielu… Użyjesz jednego czy dwóch bardziej skomplikowanych słów i puff. Znikają niczym przestraszone zające. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. W swojej krótkiej karierze napotkała niejednego mężczyznę o podobnym nastawieniu. - Myślałam, że jak odejdę ze szpitala przestanę mieć z takimi do czynienia, lecz naukowcy zdają się być w tej kwestii jeszcze gorsi. - Dodała, spojrzenie na dłużej lokując w buzi uzdrowicielki. Nie raz, nie dwa słyszała, jakoby jej profesor popełnił niezwykle wielki błąd zatrudniając ją na stanowisko swojej prawej ręki. Ostatnie słowa uzdrowicielki skomentowała jedynie promiennym uśmiechem, sięgającym również szaroniebieskich tęczówek.
Uważnie wsłuchiwała się w, dość kiepską, prośbę jaka padała z ust Elviry. Wiedziała jednak, że ta zapewne nie miała wielu okazji do składania grzecznych próśb. Przez chwilę milczała, uważnie się jej przyglądając, by finalnie ponownie delikatnie unieść kąciki ust ku górze.
- W takim razie już powinnaś zacząć zastanawiać się, jak mi się odwdzięczysz. - Odpowiedziała, tym samym przystając na jej prośbę. Sięgnęła po kawałek pergaminu oraz pióro, aby wykonać kilka, szybkich obliczeń. - Potrzebuję dwie i pół uncji Twojej krwi, Twój włos i popiół feniksa, to ostatnie powinnam jednak jeszcze mieć w swoich zapasach. - Poinstruowała Elvirę o tym, czego potrzebowała, po czym, gdy ta napełniała fiolki swoją krwią, podeszła do dziewczyny by delikatnie odciąć malutki pukiel jej włosów, które umieściła w niewielkiej fiolce. - Wyślę Ci list, gdy wszystko będzie gotowe. - Dodała, a czarownice spędziły jeszcze chwilę na wspólnej rozmowie, by finalnie się pożegnać.
| zt.x2
Eteryczna alchemiczka kiwnęła delikatnie głową w potwierdzeniu jej słów. Wcześniej zapewne by się z nimi nie zgodziła, lecz teraz… teraz czuła się na tyle odsunięta od przeszłości, że potrafiła zaakceptować podobne stwierdzenie. A gdyby współpraca z Elvirą się jej nie udała zawsze mogła poprosić o uzdrowicielskie wsparcie drogą Belvinę bądź Yvette, nawet jeśli obie zdawał się posiadać moralność, która nie pozwoliłaby im pracować nad tymi mniej moralnymi projektami. Zapewne czas pokaże, czy współpraca między panną Multon a panną Burroughs przyniesie jakiekolwiek rezultaty.
Frances ponownie skinęła głową w potwierdzeniu jej słów, z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. - Jeśli to był Daniel, to miałaś okazję poznać mojego Wrońskiego… - Stwierdziła, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Jej przyjaciel, jej bratnia dusza… Niezwykle wiele określeń mogłaby dopasować do tego konkretnego czarodzieja, z którym łączyła ją więź, jakiej zapewne nikt by nie zrozumiał.
- Och, znam takich aż zbyt wielu… Użyjesz jednego czy dwóch bardziej skomplikowanych słów i puff. Znikają niczym przestraszone zające. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust. W swojej krótkiej karierze napotkała niejednego mężczyznę o podobnym nastawieniu. - Myślałam, że jak odejdę ze szpitala przestanę mieć z takimi do czynienia, lecz naukowcy zdają się być w tej kwestii jeszcze gorsi. - Dodała, spojrzenie na dłużej lokując w buzi uzdrowicielki. Nie raz, nie dwa słyszała, jakoby jej profesor popełnił niezwykle wielki błąd zatrudniając ją na stanowisko swojej prawej ręki. Ostatnie słowa uzdrowicielki skomentowała jedynie promiennym uśmiechem, sięgającym również szaroniebieskich tęczówek.
Uważnie wsłuchiwała się w, dość kiepską, prośbę jaka padała z ust Elviry. Wiedziała jednak, że ta zapewne nie miała wielu okazji do składania grzecznych próśb. Przez chwilę milczała, uważnie się jej przyglądając, by finalnie ponownie delikatnie unieść kąciki ust ku górze.
- W takim razie już powinnaś zacząć zastanawiać się, jak mi się odwdzięczysz. - Odpowiedziała, tym samym przystając na jej prośbę. Sięgnęła po kawałek pergaminu oraz pióro, aby wykonać kilka, szybkich obliczeń. - Potrzebuję dwie i pół uncji Twojej krwi, Twój włos i popiół feniksa, to ostatnie powinnam jednak jeszcze mieć w swoich zapasach. - Poinstruowała Elvirę o tym, czego potrzebowała, po czym, gdy ta napełniała fiolki swoją krwią, podeszła do dziewczyny by delikatnie odciąć malutki pukiel jej włosów, które umieściła w niewielkiej fiolce. - Wyślę Ci list, gdy wszystko będzie gotowe. - Dodała, a czarownice spędziły jeszcze chwilę na wspólnej rozmowie, by finalnie się pożegnać.
| zt.x2
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
14.10
Daniel nie miał pojęcia, co sądzić o Zlacie i Mathildzie i Frances w jednym domu, i to w domu Frani, ich domu. Panna Burroughs kupiła Szafirowe Wzgórze jako bezpieczną przystań, a tymczasem w pierwszych dniach małżeństwa ściągał jej na głowę dwójkę niezapowiedzianych gości. Gości z problemami.
Pierwszy list od Zlaty był z pozoru niewinny, choć Daniel wiedział, że kuzynka nie rzucała słów na wiatr. Czegoś chciała, pozostawało się dowiedzieć, czego. Pogadać. Dopiero "mam przejebane" zmroziło mu krew. Zlata naprawdę nie rzucała słów na wiatr. Czy powinien w ogóle ją ściągać do domu Frances? Spotkałby się z nią na Nokturnie, gdyby nie...
Mathilda. Może Zlata przemówi jej chociaż do rozumu, albo coś... doradzi. Działo się coś złego, skoro kuzynko-siostra nie powiedziała mu o powrocie do Anglii, o dziecku, o niczym. Może jednak chowała urazę za to, że dekadę temu uciekł z domu i zostawił ją samą z ojcem? Ale przecież wtedy żyła jeszcze matka, mieszkał z nimi młodszy brat. Nie była sama. I jako jedyna odpisywała na jego listy. Czy to możliwe, że zranił ją wtedy bardziej niż przyznała, czy to dlatego zamilkła? I dlaczego "nie chciała mu robić kłopotów", czy to jakiś kobiecy synonim na "jestem obrażona"? W końcu pisała, że jest na niego zła, bo on niby był zły, a nie był zły tylko zmartwiony i WŚCIEKŁY!
Powinien dopytać Frances o co z tym wszystkim chodzi, ona zrozumiałaby kobiecą perspektywę, ale nie zdążył, bo sprzątał. Nie, żeby musiał sprzątać, pani Wrońska utrzymywała dom we wzorowym stanie. Musiał się za to czymś zająć, gdy żona gotowała. Inaczej zjadłby go zmartwienia - o to, w co wpakowała się Zlata, o to co złego działo się z Mathildą... bo na pewno coś było nie tak, skoro słała takie dziwne listy i wróciła bez słowa, z dzieckiem. Czy to jego ojciec ją skrzywdził?
Zabiję gnoja. - uznał, choć nigdy nikogo nie zabił.
W sumie dobrze, że Zlata jest w Londynie. W razie czego, pewnie mu doradzi, co i jak. W końcu już jako szczyl się jej trochę bał i wyczuwał, że... umie sobie radzić z ludźmi.
Oprócz naturalnej troski o kuzynki, bał się jeszcze o żonę. I trochę o siebie. Dotychczas starał się być przy Frances najlepszą wersją siebie - nie kłamliwą, opowiedział jej w końcu o Nokturnie i swojej pracy, bywał przy niej tak szczery, jak przy nikim innym. Ale... lepszą. Widziała już blizny na jego plecach, ale swojej delikatnej i wyrozumiałej żonie mógł opowiadać o wszystkim bez pośpiechu, w spokoju, na własnych zasad.
Co, jeśli Mathilda lub Zlata coś wypalą?
Co, jeśli wplączą w swoje dramaty również Frances?
Była silna, kochała go, ale nie pisała chyba się na półgoblinkę z Nokturnu i histerie Mathildy.
Merlinie.
Od rana był wyraźnie spięty, aż w końcu skomplementował żonę za obiad, pocałował ją w policzek, pomógł nakryć do stołu i usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył, gotów zmrozić Mathildę wzrokiem i zawołać Frances żeby zerknęła na tego noworodka. Lub zerknąć na Zlatę z góry i przekonać się, czy da się przytulić - mógłby ją wtedy podnieść do góry, hehe.
Daniel nie miał pojęcia, co sądzić o Zlacie i Mathildzie i Frances w jednym domu, i to w domu Frani, ich domu. Panna Burroughs kupiła Szafirowe Wzgórze jako bezpieczną przystań, a tymczasem w pierwszych dniach małżeństwa ściągał jej na głowę dwójkę niezapowiedzianych gości. Gości z problemami.
Pierwszy list od Zlaty był z pozoru niewinny, choć Daniel wiedział, że kuzynka nie rzucała słów na wiatr. Czegoś chciała, pozostawało się dowiedzieć, czego. Pogadać. Dopiero "mam przejebane" zmroziło mu krew. Zlata naprawdę nie rzucała słów na wiatr. Czy powinien w ogóle ją ściągać do domu Frances? Spotkałby się z nią na Nokturnie, gdyby nie...
Mathilda. Może Zlata przemówi jej chociaż do rozumu, albo coś... doradzi. Działo się coś złego, skoro kuzynko-siostra nie powiedziała mu o powrocie do Anglii, o dziecku, o niczym. Może jednak chowała urazę za to, że dekadę temu uciekł z domu i zostawił ją samą z ojcem? Ale przecież wtedy żyła jeszcze matka, mieszkał z nimi młodszy brat. Nie była sama. I jako jedyna odpisywała na jego listy. Czy to możliwe, że zranił ją wtedy bardziej niż przyznała, czy to dlatego zamilkła? I dlaczego "nie chciała mu robić kłopotów", czy to jakiś kobiecy synonim na "jestem obrażona"? W końcu pisała, że jest na niego zła, bo on niby był zły, a nie był zły tylko zmartwiony i WŚCIEKŁY!
Powinien dopytać Frances o co z tym wszystkim chodzi, ona zrozumiałaby kobiecą perspektywę, ale nie zdążył, bo sprzątał. Nie, żeby musiał sprzątać, pani Wrońska utrzymywała dom we wzorowym stanie. Musiał się za to czymś zająć, gdy żona gotowała. Inaczej zjadłby go zmartwienia - o to, w co wpakowała się Zlata, o to co złego działo się z Mathildą... bo na pewno coś było nie tak, skoro słała takie dziwne listy i wróciła bez słowa, z dzieckiem. Czy to jego ojciec ją skrzywdził?
Zabiję gnoja. - uznał, choć nigdy nikogo nie zabił.
W sumie dobrze, że Zlata jest w Londynie. W razie czego, pewnie mu doradzi, co i jak. W końcu już jako szczyl się jej trochę bał i wyczuwał, że... umie sobie radzić z ludźmi.
Oprócz naturalnej troski o kuzynki, bał się jeszcze o żonę. I trochę o siebie. Dotychczas starał się być przy Frances najlepszą wersją siebie - nie kłamliwą, opowiedział jej w końcu o Nokturnie i swojej pracy, bywał przy niej tak szczery, jak przy nikim innym. Ale... lepszą. Widziała już blizny na jego plecach, ale swojej delikatnej i wyrozumiałej żonie mógł opowiadać o wszystkim bez pośpiechu, w spokoju, na własnych zasad.
Co, jeśli Mathilda lub Zlata coś wypalą?
Co, jeśli wplączą w swoje dramaty również Frances?
Była silna, kochała go, ale nie pisała chyba się na półgoblinkę z Nokturnu i histerie Mathildy.
Merlinie.
Od rana był wyraźnie spięty, aż w końcu skomplementował żonę za obiad, pocałował ją w policzek, pomógł nakryć do stołu i usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył, gotów zmrozić Mathildę wzrokiem i zawołać Frances żeby zerknęła na tego noworodka. Lub zerknąć na Zlatę z góry i przekonać się, czy da się przytulić - mógłby ją wtedy podnieść do góry, hehe.
Self-made man
Kuchnia
Szybka odpowiedź