Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]30.07.20 14:06

Salon

Mieszczący się na piętrze salon jest jednym z tych pomieszczeń, po których widać wciąż trwającą renowację całego domu. Nie odbiera mu to jednak osobliwego uroku i chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać się zaniedbany, wcale taki nie jest. W marmurowym kominku zawsze bucha przyjemny ogień, grzejąc nawet w najzimniejsze dni, a nadszarpnięte zębem czasu ściany zdobią portrety dawnych mieszkańców.
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Salon [odnośnik]15.09.20 16:47
zebrani18 lipca
W domu w Killarney panowała nieprzyjemna cisza. Wiatr dął w górnych partiach budynku, zapowiadając nadejście letniej burzy, a samotna postać trwała w bezruchu przy sporych rozmiarów oknach wychodzących na południe. Zdawać by się mogło, że w Upper Cottage nie było życia, mimo że całkiem niedawno było ono epicentrum sensu istnienia - teraz jednak pogrążone w wieczornej szarudze nie przypominało posiadłości szczęśliwych ludzi. Wręcz przeciwnie - już z daleka bił od niej posępny smutek, jakby cała okolica zjednała się z atmosferą panującą w sercu właściciela ziemi. Kiedyś pełnego radości, aktualnie całkowicie zeń wypranego. Od trzech dni gospodarz włóczył się po znajomych korytarzach bez celu, przypominając bardziej ducha niż człowieka z krwi i kości - nieobecny zdawał się nie poznawać najdrobniejszych elementów tworzących jego rzeczywistość, a każdy, kto go znał, mógł ewidentnie czuć niepokój. I chociaż Jayden mógł na pozór wyglądać na całkowicie oderwanego, był w pełni władz umysłowych. Pomimo początkowego odrętwienia i szoku wywołanego gwałtownymi przejściami, zdołał się w jakimś stopniu otrząsnąć i zorientować się w opcjach, które posiadał. Musiał również podjąć decyzje, których normalnie nigdy by nie podjął. Jednak zdawał sobie sprawę, że to, co się wydarzyło, było dalekie od normalności. Nie był zwolennikiem kierowania się emocjami, ale nie posiadał luksusu w postaci czasu mającego zagwarantować mu spokojne przeanalizowanie wszelkich dostępnych dróg. Odzywający się co jakiś czas chłopcy przypominali mu o tym niezachwianie, przywracając ojca na ziemię, gdy zbytnio zapędził się w plątaninie własnych emocji. Vane mógł nie znać jeszcze odpowiedzi na wszystkie pytania, ale wiedział jedno - musiał zrobić krok naprzód. Nie mógł być dłużej w Irlandii. Musiał wrócić do Hogwartu, jak najszybciej, ale nie mógł zostawić ten sytuacji w takim stanie. Podejmowanie decyzji w warunkach, które aktualnie istniały, było surrealistyczne, jednak Jayden musiał to zrobić. Musiał otrzeźwieć i w końcu się czegoś podjąć. Dlatego też właśnie czekał na tych, do których wysłał listowne prośby o stawienie się w jego domu. Abstrakcyjnie podjął się próby zaufania w momencie, gdy relacja leżąca u jego podstawy runęła.
Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd wpatrywał się w rozległe łąki pokrywające wzniesienia wokół Upper Cottage, ale wolał nie kontrolować godziny. W jakiś sposób zegar niesamowicie go irytował - łapał się na tym, że zerkał w jego stronę, chcąc skontrolować termin powrotu Pomony z pracy. Wciąż uciekał mu fakt, że to nie miało się wydarzyć. Wszystko było chybotliwe, niestabilne i nieznane. Niepewne, a on musiał w tym właśnie świecie postępować logicznie i rozważnie. Czy nie starał się wystarczająco? Co jeszcze mógłby zrobić, żeby temu zapobiec? Nie. Przestań. Nie teraz. Znajomy głos pojawił się w głowie astronoma, wymuszając na nim trzymanie się świeżego umysłu. Miał się skupić, a nie dawać porwać się kolejnym żalom. Wiesz, jak to zrobić. To prawda. Wiedział, ale świadomość przymusu korzystania z tej umiejętności rozrywała go od środka. A jednak wiedział. Wiedział i usłuchał. Odetchnął głęboko kilka razy, po czym oparł się plecami o chłodny kominek i skrzyżował ręce na piersiach. Już był czas. Zostało mu tylko czekanie na tych, którzy powoli pojawiali się w jego domu.

|Witam wszystkich na spotkaniu! Na zebranie się macie czas do 20 września do 20:00. Uprzejmie proszę o pilnowanie daty. Nie obowiązuje żadna kolejka.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Salon [odnośnik]16.09.20 0:30
Chłopcy zasnęli. W końcu oczekiwana od długiego czasu cisza zapanowała w dziecięcym pokoiku. Wydawało jej się, że się zdrzemnęła. Może na kilka godzin albo tylko na kilka chwil. Zdawało jej się, że dłużej czuwała. Oczekując jakichkolwiek wieści o matce dzieci, o tym co ma się stać. Obiecała, że pomoże i właśnie to robiła, próbując ukoić dziecięcy płacz, utulić do snu, którego potrzebowali.
Ciężko było jej to pojąć. Uwierzyć, że to się stało. Nie znała jej dobrze, jednak nigdy, przenigdy, nie wyobrażała sobie siebie w tej sytuacji. Nie wyobrażała sobie, porzucającej swojej Melanie. Potrafiła sobie wyobrazić jednak jak pękło by jej serce. Niemalże czuła rozrywający ból, tęsknotę. Jednak ona nigdy nie została postawiona w takiej sytuacji. Nie jej było wyrokować i oceniać. Nie w momencie, gdy świat jej przyjaciela legł w gruzach, nie gdy obserwując spokojne, dziecięce twarzyczki, nie potrafiła wyobrazić sobie ich przyszłości. Obiecała Jaydenowi, że mu pomoże. Na nic mu były teraz jej smutki.
Zegar powoli zbliżał się do wyznaczonej godziny. Melanie po cichu próbowała rozszyfrować słowa podarowanej przez matkę książki. Była milcząca. Jak zawsze, gdy na ich głowy spadały kłopoty. Zdawała się rozumieć, a może po prostu uczyła się dusić w sobie emocję, obserwując dwójkę dorosłych, którzy usilnie próbowali zachować spokój.
Spokoju jednak nie było. Oboje przecież to wiedzieli, mijając się na korytarzach, starając się opanować emocję. Jayden był milczący, a Rose mu w tym nie przeszkadzała. Wszakże nie wiedziała jak inaczej mogłaby mu pomóc, jakie słowa przynieść mogłyby mu ulgę. Nie wiedziała, bo sama takich nigdy nie doświadczyła. Nie było w tym żadnego ukojenia. Jedynie czas, opanowanie własnych myśli i emocji, mogły przynieść namiastkę spokoju. Ciężko było jednak czekać, gdy każda godzina zdawała się trwać całe doby. Ciężko było czekać, gdy to wszystko zdawało się być zaledwie początkiem. Uciszając dziecięce płacze, karmiąc, zmieniając pieluchy i cierpliwie tłumacząc wszystko krok po kroku, chciała odnaleźć sposób, który odbierze im cierpienie. Chociaż ten przecież nie istniał. To co robiła zdawało się być jedynie namiastką, małym obciążeniem.
Jeszcze nie spodziewała się zastać gości Jaydena. Schodząc po schodach, próbowała spiąć włosy w kok, chociaż ich pasma wciąż uciekały. Dopiero przekraczając próg salonu, przypięła ostatni niesforny kosmyk. Musnęła dłonią jego ramię, zanim zajęła miejsce na fotelu. - Kto ma przyjść? - zapytała, spoglądając na Vane’a. Właśnie uświadomiła sobie, że nie wiedziała nawet tego. Zbyt skupiona na ostatnich wydarzeniach, zaledwie skinęła głową na tą informację. Chciała zapytać jak się trzyma, jak to wszystko znosi, ale rany wydawały się z być świeże by je naruszać. Jak on sobie z nią wtedy radził? Gdy próbowała opanować chaos w jej życiu, próbując udawać, że ma wszystko pod kontrolą. Tego nie wyparła się po dziś dzień, ale Jay nie był taki jak ona. Pod wieloma względami zdawał się być bardziej szczery i z innymi, i z samym sobą.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Salon [odnośnik]16.09.20 21:36
List, który otrzymał, chociaż lakoniczny, należał do niepokojących. A właściwie, przez fakt jego zwięzłej treści. Być może zdążył się przyzwyczaić już, że kreślone przez Jaydena słowa, zawsze roztaczały bardziej obfite w opisy treści. Obiecał, że pojawi się wieczorem i nie zamierzał zawieść przyjaciela. Sam, powoli wracał do bardziej żywotnej rzeczywistości po tygodniowym pobycie w Tower. Tym faktem nie miał aktualnie zamiaru dzielić się z przyjacielem. A na pewno nie dziś.
Większość dni spędzał na realizacji zleceń, chwilowo tych niewymagających dłuższych podróży, ale szykował się do wyjazdy co najmniej tygodniowego, chociaż  bił się z myślami, czy rzeczywiście powinien to zrobić, zostawiając siostrę na tyle czasu samą. Zresztą, nie był to jedyny temat, który chciał w końcu poruszyć. Caleb. Jego śmierć wciąż pozostawała tajemnicą, ale każde z nich dziwnie omijało temat, chociaż byłby kretynem wierząc, że żadne o tym nie myślało, a znając Maeve - także działało. On sam także odkrył ostatnio coś, co chciał sprawdzić. Kontakt.
Wiedział, ze był spóźniony. Obiecał siostrze, że po nią wpadnie, jak tylko uda mu się zakończyć dzisiejsze zlecenie. Plusem był za to przyjemny zapach ziół, który zdążył osiąść na jego włosach i skórze, z mieszanką, którą zaserwowała mu zielarska hodowla i pakiet mieszków, które miał przechować do jutra. Całość, w wersji pomniejszonej i zabezpieczonej, znajdowała swoje miejsce w tobie, którą przerzucił przez plecy i ukrył pod płaszczem. I tak samo, jak przybył do pracy - na miotle, w zawrotnej prędkości, dotarł najpierw do  Lancashire w pobliże starej kamienicy na obrzeżach.
Włosy miał rozwichrzone a w oczach  - mimo wszystko - drgała nieuchwytna iskra, gdy zahamował przy oknie poddasza, gdzie pokój miała młodsza Clearwater. Nachylił się, dostrzegając najpierw Rolanda siedzącego na parapecie, potem sylwetkę czarownicy. Nachylił się uderzając wierzchem dłoni w szybę, wywołując odpowiednie poruszenie domowników - Nie będę już wchodził, chodź. Nie mogłem być wcześniej - odpowiedział, gdy siostra wychyliła się zza okna i nie minęła chwila, gdy dołączyła do niego, by razem pokonać długą drogę do Upper Cottage.
Całkiem zawrotne tempo lotu spowodowało, że wyhamował przed domem Jaydena dosyć gwałtownie. Syknął przez zęby, gdy buty uderzyły o ziemię, wzbijając drobny piach do góry. Miotła szybko znalazła się pod ramieniem i tylko kontrolnie spoglądał na czarownicę, upewniając się, że czuje się dobrze po takiej eskapadzie. Ale nie zadał pytania.
Dalej poprowadziła już Maeve. To ona wiedziała, którędy poprowadzić, by nie natknąć się na zabezpieczenia i wejść do środka. A po przekroczeniu progu, obraz wiszący na ścianie - Jan Heweliusz - jak się dowiedział, raźno zakomunikował, że gospodarz domu znajduje się w salonie i oczekiwani, tam powinni kierować swoje kroki.
- Jesteśmy - zdążył powiedzieć, gdy dostrzegł znajomą postać profesora z cisnącym się pytaniem, co było przyczyną wezwania. Mógł się mylić, ale wydawać by się mogło, ze twarz Jaydena przysłania cień. Nie widział w pobliżu Pomony, a w jednym z foteli, siedziała... - Rose? - zwerbalizowane imię zadźwięczało w pomieszczaniu, niejako w zaskoczeniu, ogniskując uwagę Kaia na kobiecie, szybko jednak wracając do przyjaciela. To u niego szukając odpowiedzi.
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Salon [odnośnik]17.09.20 2:33
Korciło go, by ruszyć w drogę od razu po otrzymaniu listu. Sowa zastała go nad mapą z planami mugolskich wiosek, które chciał patrolować przez kilka kolejnych dni, ale po słowach Vane'a zmieniłby nawet najpilniejsze plany. W końcu dostosował się do treści pisma i pojawił się w Irlandii dopiero wieczorem umówionego dnia, ale przez cały czas nie mógł się pozbyć uczucia niepokoju. Może i nie znał profesora doskonale i nie wymienili nawet zbyt wielu listów, ale znał go na tyle, by wyczuć, że coś tutaj nie grało. Zastanawiał się, czego Vane nie chciał lub nie mógł przekazać mu w liście, a wyobraźnia jak zwykle podpowiadała mu najgorsze scenariusze. Czynny udział w wojnie wyniszczał psychikę, choć Michael nie był jeszcze tego świadomy - rzadko kiedy miał zresztą czas na przystanięcie i zastanowienie się nad własnym samopoczuciem. Funkcjonował w trybie czuwania, nie mogąc sobie pozwolić ani na zmęczenie, ani na rozkojarzenie. Nawet na konieczny odpoczynek zdobywał się z trudem - czy od barowej rozmowy z Jaydenem miał w ogóle podobną okazję, by na spokojnie usiąść przy kremowym piwie? Raczej nie, a nawet w spokojnym Hogsmeade był przecież w teorii poszukiwany, był w niebezpieczeństwie. Pewnym azylem był jedynie własny dom, porządnie zabezpieczony pułapkami - ale nawet tam, podświadomie, Michael pamiętał, że w maju pewien brygadzista ścigał go w poprzednim domu.
Dlatego przybył do Irlandii nie spodziewając się niczego dobrego. Zaproszenie brzmiało inaczej, niż poprzednie spotkania, które umawiał z Jaydenem. Czy coś innego mogło być zatem miłą okazją? Szczerze w to wątpił. Przezorny zawsze zabezpieczony, dlatego Michael zabrał ze sobą magiczny kompas, zapas prowiantu, a nawet fałszoskop. Rozważał w głowie różne powody spotkania - gdyby Jaydenowi groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo, nie umawialiby się na konkretną porę. Ale może jemu, jego rodzinie groziło coś pośrednio, albo chciał zadbać o ich bezpieczeństwo? Pomona Vane znajdowała się na plakatach, a Michael nie umiał się pozbyć złego przeczucia. W najlepszym wypadku Vane poprosi go o nałożenie pułapek na dom, czy coś. Rozsądniejsza byłaby może ucieczka z kraju - czyżby miało dojść do czegoś takiego? A może chciał przedyskutować coś z samym Tonksem, poprosić o radę? Tym Michael byłby przerażony, bo szczerze mówiąc, nie wiedziałby, co mu doradzić. Chyba faktycznie ucieczkę za granicę.
Postarał się w swoim mniemaniu punktualnie, ale gdy przekroczył próg domu, zobaczył tam już innych zgromadzonych. Uniósł lekko brwi, nie spodziewając się, że będzie ich tutaj więcej.
Skinął lekko głową Maeve, jedynej znajomej twarzy, której - pomimo pewnych nieporozumień - całkowicie ufał. Drugiej kobiety nie znał, choć wydawała się jakaś znajoma. Podejrzliwe spojrzenie zawiesił za to na długowłosym mężczyźnie. Nie wiedział, że to brat Clearwater, nie znał go wcale.
-Dobry wieczór. Jestem. - przywitał się z zebranymi, z Jaydenem. Mógłby przedstawić się pozostałej dwójce, ale jeszcze im nie ufał, szczególnie facetowi. Zawiesił spojrzenie na gospodarzu, nie śmiąc jeszcze o nic pytać - ale Vane mógł rozpoznać na jego twarzy czujność i niepokój. Co się stało?



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]18.09.20 0:05
Nie wiedziała czego powinna się spodziewać. Otrzymany list był zdawkowy, przesiąknięty ciężarem potrzeby na którą zamierzała odpowiedzieć w jedyny możliwy w tym momencie sposób - obecnością, której od niej oczekiwał, o którą błagał. Niepokoiła się, a poruszający się w szarościach zmierzchającego dnia wiatr zdawał się jedynie podsycać cudaczne myśli. Wypuściła dziwnie ciężkie powietrze z płuc poprawiając miękki materiał apaszki okrywającej barki, ramiona, spływającej pod pachami, ciągniętej przez wiatr już za nimi. Upięte drewnianą klamrą włosy nie przysłaniały jej widoku domu kuzyna, który majaczył już jej na horyzoncie. Mogła teleportować się tam od razu, lecz drgająca pod skórą niepewność płoszyła ją przed wywołaniem potrzebnej do tego inkantacji. Skorzystała więc ze świstoklika utkanego w nie tak znów odległej okolicy oddając się tym samym przymusowemu, dłuższemu spacerowi. Wyciągniętą ręką co jakiś czas gładziła przerośnięte trawy zupełnie jakby chcąc odegnać wyginające ich łodygami rozdrażnienie zaszczepiane przez ponury wiatr. Kroki stawiała nieśpieszne wiedząc, że czas znajduje się po jej stronie w przeciwieństwie do kondycji. Z tego też powodu nie obciążała się żadnym balastem. W pewnym momencie zadarła głowę odnosząc wrażenie, że nad głową ktoś, coś jej świsnęło. Zbyt leniwe spojrzenie czarownicy nie dostrzegło jednak nic poza kształt zmierzający w tym samym kierunku co ona sama. Zmrużyła powieki decydując się na półmetku jednak przyśpieszyć kroku.
Wchodząc do mieszkania powitała utrwalonego na płótnie mentora. Zaraz potem zagłębiła się we wnętrze mieszkania mocniej nie mogąc nie odczuć dziwnie napiętej atmosfery jeszcze nim znalazła się w salonie w którym prócz kuzyna znajdowały się również i inne postacie. Niektóre były obce, inne nie, niektóre budziły ciekawość, inne zaś nieznaczną niewygodę - Hej... - ostatecznie jednak wszystkim posłała blady, powitalny uśmiech podszyty lekkim zagubieniem. Jej twarz nie umiała kłamać i bardzo tego w tym momencie żałowała bo chciałaby sprawić wrażenie silniejszej niż była. Nie dla siebie samej, a Jaydena. Po co tu byli...?



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Salon [odnośnik]18.09.20 7:38
Steve nieoczekiwanie zastukał w obdrapane, niedomknięte okno, niemalże przyprawiając ją tym o zawał; niósł ze sobą list od Jaydena. Czarownica momentalnie pożałowała, że nie miała ostatnio czasu zapytać go, co u niego, czy raczej – u nich. Żyła w naiwnym przekonaniu, że Upper Cottage jest wciąż tak samo sielskie, oderwane od niewesołej rzeczywistości, jak wtedy, gdy tam pomieszkiwała. Co więcej, ostatnio tak wiele się działo, że nawet nie spostrzegła się, gdy nadszedł lipiec. Kolejna przeprowadzka, rejestracja różdżki, trupy, niespełnione obietnice, spacery po Londynie, a w końcu ten, w trakcie którego Kai został złapany i osadzony w Tower… Problemy ze snem tylko nasiliły się, gdy przez tydzień znów była sama i nie mogła znaleźć dla siebie miejsca, wszak nie wiedziała, czy może coś, cokolwiek, zrobić, by pomóc uwolnić brata z więzienia. Jednak lakoniczność wiadomości w połączeniu z podkreśleniem, że stoi za nią coś naprawdę ważnego, zaniepokoiły Maeve i wyrwały ją z odrętwienia. I pewnie nie tylko ją – Kai powinien dostać takie samo wezwanie, co myślał na jego temat? Bezzwłocznie zwlekła się z łóżka i poszła do salonu, by spróbować dowiedzieć się od niego czegoś więcej, albo czy chociażby domyśla się powodu nagłego zaproszenia, lecz wyglądało na to, że był tak samo zaskoczony. Trudno było pogodzić się z myślą, że nie zaspokoją swej ciekawości, dopóki nie wyruszą – dopiero kolejnego dnia – w drogę.
Nie podobał jej się pomysł pokonania takiej odległości na miotłach – wciąż nie mogła pozbyć się przerażających wspomnień dalekiej wędrówki na zamglone wzgórza czy tej, która nastąpiła zaraz po ucieczce z Londynu – jednak zdawał się on być najprostszym w realizacji. Kiedy czekała na powrót Kaia, nerwowo spacerując po swej niewielkiej sypialni, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w leżącego w kufrze Rolanda, niczym mantrę powtarzała sobie, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. A gdyby nie poszło, brat nie da jej utonąć albo wyrżnąć w ziemię. Prawda? Jednak stres związany z lotem był niczym w porównaniu z niepokojem odczuwanym na myśl o tym, co działo się z Jaydenem.
Nie była pewna, ile czasu minęło, odkąd w końcu wyruszyli z Lancaster; starała się nie rozpraszać, by przypadkiem nie poluźnić uchwytu na trzonku, nie dać powiewom wiatru zachwiać równowagą. Mimo to myśli wyrywały się do przodu, ku domowi, który pomagała zabezpieczać. Odetchnęła z namiastką ulgi dopiero wtedy, gdy nadlecieli nad znajome wzgórze, gdy ujrzeli majaczący w oddali zarys Upper Cottage. Wymieniła z bratem porozumiewawcze spojrzenia, szukała w nim wsparcia i pokrzepienia, po czym poprowadziła go do wnętrza, po drodze witając się z Janem Heweliuszem. – Cześć – rzuciła tylko cicho, lakonicznie, kiedy przekroczyli próg salonu; przeniosła wzrok z Rose, z którą miała okazję odświeżyć znajomość kilka miesięcy temu, na twarz Jaydena. Nie wyglądał dobrze, a już na pewno nie przypominał dawnego siebie. Chciała podejść bliżej, chciała dodać mu otuchy choćby krótkim ciepłym uściskiem, lecz coś zatrzymało ją w miejscu; wzrok innych? Zwróciła uwagę na brak Pomony, jednak jeszcze nie rozumiała powagi sytuacji; może była na górze, może gorzej się poczuła. Nie trzeba było czekać wiele dłużej, a na miejscu pojawili się kolejni czarodzieje. Zdziwił ją widok Tonksa, lecz nie dała tego po sobie poznać; skinęła mu krótko głową, tak samo jak i podążającej jego śladem kobiecie.[bylobrzydkobedzieladnie]


my body is a cage


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 21.09.20 7:50, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Salon [odnośnik]18.09.20 10:59
Pojawienie się w pomieszczeniu Roselyn nie wytrąciło go z zamyślenia, bo myśli mężczyzny były znacznie dalej niż sięgały granice salonu. Oderwany od rzeczywistości nawet nie potrafił wrócić, a może też i nie chciał, bo zamiast niekończących się refleksji plączących się w chaosie, aktualna sytuacja była bardziej niż paraliżująca. Tchórzył i dobrze o tym wiedział, ale wciąż szukał w sobie odwagi, by stanąć twarzą w twarz z faktami. Musiał pogodzić się z tym, co zaszło i chociaż odejście Pomony było sprawą świeżą, nie mógł zwlekać. Nie usprawiedliwiało to w żaden sposób jego bierności, a teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebował mieć cel. A pomocy w swoim postanowieniu miał szukać u innych. Nie filozofował zbyt długo, bo zszedł na ziemię w momencie, w którym poczuł delikatny kobiecy dotyk, jakim obdarzyła go przyjaciółka na znak wsparcia. Bo chociaż zagłębiony w odmiennym czasie, odmiennej przestrzeni, czarodziej wciąż potrafił rozpoznać znaki jej przywiązania. Potrzebował tego bardziej, niż mogło to wyglądać. Obrócił twarz w kierunku Wright i odprowadził ją w milczeniu spojrzeniem, aż nie zasiadła w jednym z foteli. Kto ma przyjść?, wybrzmiało między nimi i odbiło się kilkoma długimi pauzami, podczas których dwójka czarodziejów wymieniała po prostu spojrzenia. W końcu Vane poruszył się delikatnie, krzyżując ręce na piersiach i zabierając głos. - Mam nadzieję, że wszyscy - odezwał się, a w tej wypowiedzi dało się usłyszeć nadzieję zmieszaną z umęczeniem ostatnimi dobami. Schrypnięte głoski wydobywały się na światło dzienne i sam Jayden nie pamiętał już, czy w ogóle odzywał się jeszcze do Roselyn. Czy były to pierwsze słowa, które do niej wypowiedział, po tym jak znalazła go w drzwiach domu siedzącego z chłopcami w ramionach?
Nie czekali jednak długo na przybycie mających wziąć udział w spotkaniu. Szuranie butów, głos Heweliusza wskazującego drogę i odgłosy kroków na schodach zapowiadały nadchodzących gości. Jako pierwsi zjawili się Clearwaterowie, a gdy tylko spojrzenie gospodarza natrafiło na rodzeństwo, skinął im nieznacznie głową w ramach powitania i podziękowania za dopilnowanie terminu. Kai wyglądał - jak zawsze - jakby właśnie coś zmajstrował, a na twarzy Maeve czaiło się skupienie. Jayden utkwił w niej na moment spojrzenie, chcąc niewerbalnie przekazać, że czas na ich prywatną rozmowę jeszcze miał nadejść. Zresztą wiedział, że z każdym, kto miał pojawić się w jego domu, miał rozmówić się na osobności. Zasługiwali na to, a Vane nie zamierzał im tego odbierać. Teraz to oni stanowić mieli trzon jego rodziny. Wkrótce po dwójce rodzeństwa do salonu wszedł Michael. Widać było u niego niepewność i zachowawczość - nie można było się mu dziwić, bo przecież był całkowicie nową twarzą w towarzystwie. I jemu astronom skinął głową, by zakończyć wędrówkę spojrzeń na kuzynce. Shelta jako jedyna spędziła z nich wszystkich najwięcej czasu z Pomoną, zanim to wszystko się wydarzyło. I chociaż wyglądała na osobę twardą i trudną do złamania, Jay musiał się upewnić, że nie miała odczuwać żadnej winy. Czy przegapiła coś, czy mogła temu zapobiec - panna Vane była delikatniejsza i profesor dostrzegał to podczas ich ostatniego spotkania. Dopiero w momencie, gdy przekroczyła próg salonu, drzwi zamknęły się z cichym skrzypem. Nie było potrzeby się od nikogo odcinać, jednak ów symboliczny ruch miał sprawić, że wypowiedziane w pomieszczeniu myśli w nim miały pozostać.
- Jesteśmy już wszyscy - zakomunikował w końcu Jayden zebranym, dając im do zrozumienia, że nie musieli wyczekiwać na pojawienie się następnej osoby. Patrząc po czarownicach i czarodziejach, dało się wyczuć oraz zobaczyć napięcie towarzyszące ich spotkaniu. Nieufność oraz niezrozumienie przepływały niczym cząstki powietrza, jednak nie można było im się dziwić. Dlatego też Vane instynktownie zrobił krok w przód, by uwaga zebrała się na nim - nie na bacznym obserwowaniu siebie nawzajem. - Niektórzy już się znacie - zaczął, przenosząc spojrzenie na Kaia, który jako pierwszy zdołał rozpoznać w siedzącej w fotelu kobiecie dawną koleżankę ze szkoły. - Ale część z was wciąż jest sobie nieznana. Zanim każdy się przedstawi, chciałbym, żebyście wiedzieli, że ufam każdemu z was. I jeśli macie jeszcze jakieś obiekcje względem siebie, odłóżcie je ze względu na mnie. - Rose jako jedyna mogła wiedzieć, że słowo zaufanie było czymś znacznie więcej dla profesora, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nie kryła się za tym przyjacielska sympatia, ale głębsza emocja, która wykraczała już poza poprzednią definicję tego słowa. Gdy mówił, patrzył po wszystkich, dozując im tyle samo czasu, bo znaczyli dla niego tyle samo. Każdy i każda z zebranych wnosiła do życia astronoma coś, co było znaczące i właśnie dzięki temu znajdowali się w tym domu. Zasługiwali też na prawdę, która nie miała być przed nimi ukrywana. - Wiecie, że jestem - byłem - żonaty. W maju dowiedziałem się, że Pomona jest w Zakonie Feniksa, a trzy dni temu zniknęła. Jej rzeczy zostały zabrane. - Obrączka zostawiona na blacie. - Napisałem w tej sprawie listy do kilku osób, które są członkami tego zgrupowania. Twoja siostra - tu spojrzał na Michaela - poinformowała mnie, że Pomona żyje. Anthony napisał, że odeszła, bo tak należało - tu zwrócił się ku Rose, odsłaniając jej fakt, który przemilczał. Nie uważał za istotne sięgać po niego wcześniej, ale chciał, by wszyscy zgromadzeni zrozumieli, że była to najprawdopodobniej dobrowolna decyzja. Nie zatrzymywał się jednak, bo bał się, że mógł pęknąć. I tak sprawiało mu wiele trudności mówienie o tym, ale nie chciał tego dawać po sobie znać. Odchrząknął więc. - Nie mam czasu ani możliwości, żeby zostawić teraz wszystko i jej szukać. Niektórzy z was obracają się w kręgach, w których mogą coś usłyszeć. Nie oczekuję od was prywatnego śledztwa czy rzucenia wszystkiego, by ją znaleźć. I nawet tego nie chcę. Chciałem się tym z wami podzielić, bo to dla mnie istotne. I chciałbym też wiedzieć, czy mogę na was liczyć w tym momencie jako moich przyjaciół. - Jeśli chcieli coś powiedzieć, mogli to zrobić teraz. Nikogo wszak do niczego nie zamierzał przymuszać, ale zależało mu na ich opinii.

|Pięknie się zebraliście :pwease: Rozsiądźcie się wygodnie i czekam na odpisy do 23 września do 20:00. Nie obowiązuje żadna kolejka.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Salon [odnośnik]19.09.20 0:09
Milczeli. Odkąd przekroczyła próg Killarney tego feralnego poranka. Od tamtej pory porozumiewali się zaledwie urywanymi zdaniami, krótką wymianą informacji. Rany wydawały się być zbyt świeże by jeszcze je pogłębiać, musiały odpocząć. Milczenie więc wydawało jej się być lepszym lekarstwem niż brutalne wywlekanie najgorszych myśli na światło dzienne. Wiedziała, że jak tylko będzie gotowy, przemówi. Na tą chwilę nie mogła zrobić więcej niż po prostu tu być - odciążyć od obowiązków, ułatwić ułożenie na nowo roztrzaskanej rzeczywistości. Obawiała się kolejnych dni, jednak Jayden zdawał się być skupiony, spokojny. Wiedziała, że prawdziwa burza trwa w jego głowie, ale zachowywał się racjonalnie. Przez to i ona była spokojniejsza. W Killarney panowała niezdrowa cisza, zaburzona jedynie dziecięcą ciekawością Melanie i płaczem chłopców. Zdawało się, że bardzo dawno temu, oboje wpatrywali się w nowo narodzonych synów Jaydena, z nadzieją, uśmiechem, z myślą że wszystko się uda. Zaledwie trzy dni później uśmiechy zniknęły w twardym zderzeniu z bolesną rzeczywistością.
Pokiwała głową. Odpowiedź na pytanie miała nadejść wraz z przybyciem pierwszych gości. Wargi rozszerzyły się w bladym uśmiechu, ciężko było wykrztusić z niego szczerość, nawet jeśli po latach dobrze było zobaczyć starego druha z Hogwartu. - Kai - zawtórowała mu - dobrze cię widzieć -  palce przesunęły się po podbródku, a w oczach zatańczył tylko krótki cień rozbawienia. W jej wyobraźni najpierw do pomieszczenia weszła broda, a potem sam Kai Clearwater. Zmienił się i nie było się czemu dziwić, w końcu nie widzieli się ponad dziesięć lat. Spojrzenie jednak przemknęło szybko w stronę wyłaniającej się zza pleców postaci jego siostry. Uśmiechnęła się do niej miękko, jeszcze trzy miesiące temu jadły razem śniadania, obserwując pierwsze kroki młodego małżeństwa. Teraz miały patrzeć jak te się rozpada.
Pamiętała Sheltę z jesiennego spotkania, dotyczącego naprawy sieci Fiuu. Nie znała jej zbyt dobrze, jedynie miała szansę obserwować ją w trakcie jej naukowej pracy. Największą niewiadomą był mężczyzna, która wkroczył do pokoju przed nią. Jej również wydawał się znajomy, jednak nie potrafiła dopasować imienia, nazwiska czy nawet okoliczności w jakich mogli się spotkać. Wraz z nim nadeszło uczucie dyskomfortu, wzrok na chwilę uciekł w stronę Jaydena - ufała mu i to musiało wystarczyć. - Dobry wieczór - odpowiedziała w stronę czarodzieja.
Głos Jaya przeciął ciszę, która zapanowała na zaledwie kilka krótkich chwil. Słowa przyjaciela były odpowiedzią na wcześniejszy niepokój. Gdy padło wspomnienie o organizacji, do której należała siostra Michaela, poczucie niepewności ustąpiło.  
Kolejne słowa Jaydena zwróciły jej uwagę - Oczywiście - mruknęła cicho. Ciężko było się powstrzymać, nie miała zamiaru mówić tego na głos. Odwróciła głowę w drugą stronę na wieść o Anthonym. Nie potrafiła opanować krótkiego wyrazu irytacji - wywróciła oczami, rozmasowując dłonią skroń. Oczywiście, że tak powiedział. Dzisiaj jednak nie chodziło o nich i nie miała zamiaru dać się pożreć własnej zgorzkniałości.
Dalej słuchała go już z uwagą, skupiając spojrzenie na twarzy Vane’a. Nieme - Zawsze- spłynęło z jej ust, wszakże skierowane były głównie do Jaydena.
Gdy głosy przycichły, rozejrzała się po towarzyszach. - Roselyn - powiedziała, kierując spojrzenie w stronę jeszcze nie przedstawionego im mężczyzny.  - Wright - dodała po chwili, świadoma tego, że przecież nie powinna zdradzać nazwiska nikomu nieznajomemu.  Większość z nich ją znało, Jayden poprosił ich o okazanie zaufania i to była winna przyjacielowi. Musiała zaufać jego ocenie.  - Byłam uzdrowicielką w Świętym Mungu. Teraz pracuję prywatnie - wyjaśniła. Przez chwilę niezbyt wiedziała co może powiedzieć o sobie więcej Co właściwie mogło wydawać się ważne dla grupy tych ludzi. - Znamy się z Jaydenem jeszcze z czasów Hogwartu - zerknęła w stronę rodzeństwa Clearwaterów, ponieważ poznała ich w tym samym okresie, ale tą uwagę skierowała głównie w stronę pozostałej dwójki. - I miło mi poznać  - dodała niezręcznie, ponownie skupiając uwagę na blondynie.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Salon [odnośnik]19.09.20 9:10
Okalająca wszystkich zebranych aura zdawała się być w odczuciu czarownicy dość gęsta i szorstka. Sam Jay przywodził zaś na myśl skalną grań - surową, statyczną, lecz przy tym jak na ironię gotową w każdej chwili oderwać się od górskiego grzbietu i zsunąć w przepaść. tak więc, podobnie jak kuzyn postrzegał ją, tak ona postrzegała go samego - jako pozornie twardego, będącego w rzeczywistości bardziej niż kruchym. Stąpała więc ostrożnie nie chcąc być przyczyną kolejnych pęknięć żłobiących surową nawierzchnię. Czuła, że mogłaby. W końcu to ona spędzała najwięcej czasu z Pomoną, była jej koleżanką, a jednak nie zauważyła niczego ani też nie przychodziło jej do głowy nic co mogłoby pomóc jej przewidzieć, że los właśnie w taki sposób wyplecie zielarkę z ich życia. Nie nosiła się z tą myślą, a właściwie bardzo się starała by ta nie przeobrażała jej oczu na takich należących do kogoś mającego za ciemnymi tęczówkami winę. Uwaga dzieliła się między zgromadzonych. Nie byli w końcu sami i z tego też powodu ostrożnie ważyła w dłoniach garść swobody którą rozporządzała wobec własnej osoby. Nie znała wielu z tu obecnych, a jeżeli już to dość pobieżnie lub wcale. Nie znała też powodu dla którego kuzyn ich tu wszystkich zebrał i w tym gronie najwyraźniej mieli już pozostać - drzwi za jej plecami się przymknęły.
Zsunęła wiszący na szyi szal, który przelewała w dłoni co rusz skracając swoją długość poprzez kolejne złożenia. Wyprawa której się podjęła może i nie była wymagająca, lecz ona sama nie obrastała w nadmiar wytrzymałości dlatego też słuchała Jaydena siedząc w fotelu. Współczucie, jak i szczera troska modelowała rysy jej twarzy. Nie potrafiła sobie wyobrazić przez co przechodził, co mogło dziać się w jego głowie, jak wiele kosztowało go powtarzanie najpewniej zapętlającego się w myślach obrazu rzeczywistości, który im wszystkim przedstawiał na głos. Odnosiła wrażenie, że całe to spotkanie było wstępem do czegoś ważnego i może dlatego niepokój w niej wzmagał wraz z kolejnymi pełnymi powagi prośbami, zapewnieniami, po prostu słowami. Dłoń zacisnęła się na materiale jasnej apaszki.
- Oczywiście, Jay, przecież po tu tu jestem. Powiedz mi tylko co mogłabym dla ciebie...dla was zrobić - poprawiła się bo przecież nie był już sam. Miał synów. Miał też wszystkich tych których wokół siebie zebrał - po nich też przebiegła spojrzeniem pozbawionym nieufności. Łatwo jej było wyjść do ludzi. Była, jak rzeka przyjmująca wszystkich tych, którzy zechcieli ją przekroczyć - ufna, może nawet naiwna, otwarta - Shelta Vane, jestem kuzynką Jaydena. Nasi ojcowie byli braćmi - rozchyliła usta zaraz po Roselyn przybliżając pozostałym zebranym swoją osobę tak, jak zrobiła to Roselyn - Zamierzasz wyjechać...? - dorzuciła z niepokojem, nieświadomie usztywniając swoje ciało. Nie wiedziała po co ich tu zebrał, a dość poważny, jak i wyjątkowo prywatny ton sprawiał, że w głowie przewijały jej się najgorsze scenariusze.



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Salon [odnośnik]19.09.20 16:40
Pierwszą myślą, jaka pojawiła się w głowie Clearwatera, gdy tylko dostrzegł rys Upper Cottage, to cień. Całość pogrążona w wieczornej ciszy, wcale nie przywodziła sielskiej atmosfery, jaką wyobrażał sobie, gdy Maeve wspomniała o swoim pobycie u Vane'ów. Pamiętał też ponura wizję, z jaką podzielił się z nim przyjaciel jeszcze pod koniec maja. I ta myśl nie przypominała wrażenia, które otrzymał przekraczając próg domu. Porozumiewawcze spojrzenie z siostrą było też tego znakiem. Coś było nie w porządku. Począwszy od lakonicznego listu, po …zebranie osób, które znajome były mu tylko połowicznie. W centrum był oczywiście Jayden, skupiając uwagę każdej, pojawiającej się w salonie osoby, wśród których, to dwie kobiety wywołały w nim głębsze zainteresowanie. W zupełnie różnym od siebie sensie. Mężczyznę zmierzył spojrzeniem bardziej wnikliwie, ale pozostawił ocenę niedokończoną. Każdy był tu z zaproszenia gospodarza domu i miał zamiar uszanować ten wybór. Uśmiech, pozbawiony być może znajomej prowokacji i błysku jaśniejącego w oczach, wciąż mogło być rozpoznawalne. A na pewno przez kogoś, kogo znał (kiedyś) bardzo dobrze, jak Rose - ...i ciebie - odpowiedział zdawkowo, zapamiętał, by po spotkaniu z nią porozmawiać. Nie widzieli się długo.
Stał blisko siostry, z mniej lub bardziej świadomych powodów ustawiając się tak, by oddzielić ją od obcego mu czarodzieja, może nawet posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, które zniknęło, gdy odezwał się Jayden. Na moment dłuższy zatrzymał uwagę na ciemnowłosej czarownicy, którą zdążył już spotkać w dość niecodziennych okolicznościach. Wspomnienie tymczasowo odsunął, skupiając się na tym, co właśnie mówił przyjaciel.
Milczał, czując, jak gorycz wypełza na język. temat organizacji co jakiś czas obijał mu się o uszy, wiedział przecież, że Pomona była poszukiwana. A mimo to, zmarszczył czoło w niezidentyfikowanej jeszcze emocji - Nie byłoby tu nas - jego i siostry - gdybyśmy nie chcieli pomóc - zerknął na Maeve, wiedząc, że odpowie sama za siebie, ale może też i dla obcych chciał zaznaczyć powiązanie.
Jego własne słowa, zdawały się odbijać echem o siany pomieszczenia. Podobne zapewnienia padły już z ust dwóch kobiet, niejako pieczętując słowa profesora. Im dłużej słuchał kolejnych wypowiedzi, tym bardziej wyczuwał znamiona napięcia wokół zebranych. Ktoś, kto prosił o podobne zapewnienia, musiał mieć ważny do tego powód. Gdyby Vane rzeczywiście chciał ruszyć z poszukiwaniami, zająłby się tym bardziej personalnie i jakoś nie wyobrażał sobie, że to akurat jego zaangażowałby do podobnych działań. Nie zdziwiłby się, gdyby poprosił o to Maeve i to na nią spojrzał, szukając ewentualnego potwierdzenia, że mogła wiedzieć o zajściu wcześniej.
Wyprostował się - Kai Clearwater - chciał jeszcze dodać a to moja siostra, ale ugryzł się w język, nie wykazując się kolejną protekcjonalnością - przyjaźnię się z - profesorkiem - Jaydenem - skwitował krótko, nie starając się o szczegóły ich znajomości. Skinął głową zebranym, pozostawiając miejsce na odpowiedzi pozostałym, wodząc wzrokiem od jednej do drugiej sylwetki. Być może zapamiętując twarze, których nie znał i przypominając sobie te, które zdążyły się już wpisać w jego wspomnieniach. Nie próbował też zbytnio skupiać na ewentualnych pomysłach, które mogły stać za tym nieoczekiwanym zebraniem. Odpowiedzi oczekiwał od Jaydena - Dlaczego nas tu zebrałeś? - podobno najprostsze pytania były najszybszą drogą do uzyskania prawdy. Nie chciał i nie planował zgadywać.
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Salon [odnośnik]19.09.20 22:03
Wyczuł cień podejrzliwości w spojrzeniu brunetki, która już znajdowała się w pomieszczeniu. Nieufność go nie zdziwiła ani nie zabolała, sam też trzymał gardę wysoko. Każda wyprawa do Londynu, a nawet poza własny dom, niosła ze sobą ryzyko. Świadomie brał czynny udział w wojnie, świadomie liczył się z niebezpieczeństwem. Nieświadomie spinał się zaś nawet w obecności teoretycznie zaufanych - ale nieznajomych - osób. Liczył się z tym, że może zginąć w walce, łudząc się, że byłaby to śmierć bohatera. Nie chciał jednak narażać się na niebezpieczeństwo naiwnie, tracąc czujność przy kimś, kto może wbić mu wilkołacze kły w bok nóż w plecy. Zgromadzeni nie wydawali się co prawda groźni, a dom Vane'a wydawał się bezpiecznym miejscem, ale Tonks zdawał sobie sprawę z własnej tendencji do błędnego i zbyt łaskawego osądzania ludzi. Został wilkołakiem przez to, że chciał widzieć w poszukiwanym czarodzieju dawnego kolegę z Hogwartu. I choć myślał, że nauczył się już wiele na własnych błędach, to z goryczą wspominał niedawną wiarę w to, że Lyall Lupin nie jest pionkiem Ministerstwa i będzie się z nim dało normalnie dogadać.
Dlatego trzymał się blisko drzwi, na pozór nie utrzymując kontaktu wzrokowego ze zgromadzonymi i skupiając się na gospodarzu. Kątem oka dyskretnie obserwował, a dłonie trzymał blisko kieszeni płaszcza - w których znajdowała się różdżka.
-Dobry wieczór. - odpowiedział na powitanie uprzejmie, choć bez zbędnej poufałości, witając się zarazem z kolejną czarownicą, która dotarła do domu po nim.
Niewiele zdołałoby wytrącić go z tej czujnej równowagi i nie spodziewał się, że cokolwiek zdoła nim dziś wstrząsnąć. Po drodze rozważał w końcu czarne scenariusze i próbował się na nie przygotować. Słowa Jaydena o zaufaniu złagodziły nieco minę Tonksa - gdzieś w głębi duszy poczuł się nawet miło zaskoczony tym, że to profesor zaprosił go dziś do tego tajemniczego grona.
Szokiem było jednak nie to, a słowa o Pomonie.
Michael, z pozoru twardy auror, a tak naprawdę wrażliwiec, pobladł momentalnie i rozchylił lekko usta w grymasie zdumienia i zmartwienia. Zaledwie trzy tygodnie temu rozmawiali o żonie Vane'a w Hogsmeade, a teraz... teraz...
Na wspomnienie Justine poczuł coś jeszcze - mieszankę wstydu i poczucia winy. Był w Zakonie Feniksa i chociaż nie miał kontaktu z panią Vane, to momentalnie poczuł się współodpowiedzialny. Zmartwiony. Wręcz przerażony - wiedział, jak działa Ministerstwo, a wyobraźnia podsuwała najgorsze scenariusze.
Może i miał się za opanowanego, ale było w nim więcej narwania, niż przypuszczał - gdy tylko Jayden zaczął wypowiadać słowo "śledztwo", Mike momentalnie i gorliwie skinął głową. To po to go tu wezwano, to miało sens! Na pewno zdoła rzucić wszystko, a przynajmniej część obowiązków i pogna szukać Pomony. Longbottom i Rineheart zrozumieją, skoro chodziło o Zakonniczkę, a Dearborn mógłby przejąć część jego patroli...
Ku zaskoczeniu Michaela, Vane dodał zaraz, że wcale tego nie oczekuje i zaczął mówić coś o przyjaźni. Tonks zmarszczył lekko brwi, zupełnie skołowany. Żona profesora zniknęła, zapewne przez przynależność do organizacji, do której sam należał. Czuł się w tej sytuacji kompetentnym detektywem, ale nie miał pojęcia, czy był przyjacielem i jak mógł nim zostać. Brak pretensji i prostolinijna prośba Jaydena dotknęły go mocniej, niż mógłby przypuszczać - poczuł w gardle mieszankę wzruszenia i goryczy i wreszcie odchrząknął nerwowo.
Zebrani zaczęli się przedstawiać, a słysząc ich personalia, Mike momentalnie zaczął się rozluźniać. Od razu rozpoznał tylko Maeve, ale teraz uświadomił sobie, że kojarzył przecież nazwiska wszystkich zebranych. Wright - czy to krewna Benjamina?, Clearwater, Vane.
Po raz pierwszy w ciągu tego wieczoru, zmusił się do bladego uśmiechu. Choć zaledwie kilka minut temu za nic nie podałby tutaj własnego nazwiska, to teraz wydawało się to naturalne.
-Michael Tonks, auror. Były auror. - przedstawił konkretnie, poprawiając się w połowie zdania i wzruszając lekko ramionami. Nadal był aurorem, choć nie pracował już dla Ministerstwa, stąd trudność w doprecyzowaniu własnej posady. -Znam Jaydena od kilku lat. - bąknął nieco bardziej niepewnie, nie będąc pewnym, czy uściślić coś więcej i czując się nieco nieadekwatnie w towarzystwie rodziny i wieloletnich przyjaciół profesora. Choć połączyły ich konsultacje Vane'a w sprawach zawodowych, to ich relacja na pewno nie była już tylko profesjonalna - Michael jednak nigdy, aż do teraz, nie czuł potrzeby jej nazwania. Przyjaźń?
-Możesz na mnie liczyć. - zwrócił się do profesora, spoglądając na niego trochę smutno i trochę wyczekująco. Jak mogli pomóc?



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]21.09.20 10:45
Obserwowała wszystkich z nienachalną uwagą, co jakiś czas uciekając wzrokiem w stronę kominka, głównie jednak – do twarzy Jaydena. To on znajdował się w centrum jej uwagi, nawet jeśli słabo kojarzona Shelta czy Roselyn, z którą nie tak dawno temu – i to za sprawą Vane’ów – odnowiła kontakt, wzbudzały jej zainteresowanie. Miała się na baczności, bardziej jednak z przyzwyczajenia niż z przekonana, wszak większość zebranych znała, lepiej lub gorzej, i wiedziała, czego się po nich spodziewać. Nie ruszała się z miejsca, w którym przystanęła po przekroczeniu progu salonu, wciąż nie zdejmując z siebie męskiego prochowca, uparcie trzymając dłonie w kieszeniach; nie zamierzała chować się za rosłą sylwetką Kaia, lecz brat sam, odruchowo, zdawał się chcieć osłaniać ją przed spojrzeniem obcego dla niego Tonksa. Nie mógł przecież wiedzieć, że mieli już ze sobą do czynienia, również po rozpadzie Ministerstwa. Ani że książki o numerologii, które czasem wertowała przy kuchennym stole, miała właśnie od Michaela.
Jej ciekawość miała zostać w końcu zaspokojona, jednak im bliżej byli poznania prawdy, tym silniejszy odczuwała niepokój. Jayden wyglądał na zmęczonego, brakowało w nim charakterystycznej energii, błysku radości życia w oku, którą wykazywał się ledwie kilka miesięcy temu. Na jego barkach spoczywała wielka odpowiedzialność, lecz towarzystwo ukochanej kobiety i potomka – potomków? – z pewnością rekompensowało wiele trudów. Prawda…? Bała się, że najbliższych Vane’a spotkała jakaś tragedia, lecz uparcie odganiała od siebie tę myśl, jak gdyby samo rozpatrywanie takiego scenariusza miało zwiększyć prawdopodobieństwo jego wystąpienia. Skinęła krótko głową, gdy gospodarz zachęcił ich do obdarzenia się kredytem zaufania; byłby to dla niej wiele większy problem, gdyby nie fakt, że kojarzyła wszystkich zebranych. Nie przepadała za afiszowaniem się ze swym nazwiskiem czy tym, czym do niedawna się trudniła, nie było to już większą tajemnicą. Zanim jednak ktokolwiek zdążyłby się przedstawić, astronom kontynuował swój wywód – i nikt nie śmiał mu przerywać. Lata szkolenia i pracy w wiedźmiej straży wyczuliły ją i na subtelne zmiany w mimice czy brzmieniu głosu, czuła jednak, że i bez tej wnikliwości zauważyłaby, że przyjaciel mówi z trudem. Że to sytuacja jest kryzysowa, że potrzebował tutaj ich wszystkich.
Na krótką chwilę wstrzymała oddech, gdy wspomniał o Zakonie Feniksa, a także o tym, że Pomona zniknęła. Zanim jednak zdążyłaby zacząć martwić się jej śmiercią, Jayden mówił dalej; żyła, tak przynajmniej twierdziła siostra Michaela. Ta sama siostra, która wcieliła ją kilka tygodni temu w szeregi sojuszników wspomnianej organizacji. Kim jednak był Anthony…? To bez znaczenia. Bezwiednie przygryzła wargę, a czując na sobie wzrok brata, podchwyciła jego spojrzenie; była tak samo skołowana, zaskoczona, co i on. A może nawet bardziej, bo myślała teraz nie tylko o Pomonie, o tym, przed jak trudnym musiała stanąć wyborem, jak bardzo zraniła nim swego męża, ale też o samym Zakonie. Czy ona też kiedyś zniknie, bo tak będzie wypadało? A może po prostu zniknie – bez słowa, bez śladu, stając się bezimiennym trupem zalegającym w zbiorowej mogile? Potrząsnęła głową, próbując oczyścić umysł, skupić się na tu i teraz. Jayden potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. – Oczywiście, że możesz na mnie liczyć – powiedziała cicho, starając się ukryć słabość. Zrobiłaby wszystko, żeby mu pomóc. Jej dar, a także nabywane powoli znajomości, mogły ułatwić namierzenie pani Vane. Jednak najwidoczniej nie na tym mu zależało, nie w pełni. Ale w takim razie – po co ich tu zebrał? Czego od nich oczekiwał? Rozejrzała się dookoła, powinna się przedstawić - tak dla dopełnienia formalności. – Maeve Clearwater. Do niedawna pracowałam w Ministerstwie. Znamy się jeszcze z czasów szkoły – dodała oszczędnie. Zaraz jednak dotarło do niej, co przyjaciel przemilczał, czego brakowało w jego opowieści. – Gdzie jest dziecko, Jayden? – zapytała, choć bała się, że zrobi mu w ten sposób krzywdę. Czy Pomona zabrała je ze sobą?


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Salon [odnośnik]21.09.20 15:22
Nietrudno było się domyślić, że wszyscy mieli odczuwać nie tylko rozstrojenie, ale również i niepewność. Troska przebijała się na pierwszy plan, co w normalnych warunkach byłoby czymś niebywale poruszającym, ale w momencie gdy potrzebne były konkretne decyzje, odpowiednie kroki, pozwalała na znalezienie w sobie determinacji. I to właśnie ona, jako kolejna z emocji pchała Jaydena dalej. Nie było sensu się rozckliwiać, bo sam po sobie zauważył, że w żaden sposób nie miało to motywować go do dalszych kroków. Nie miał zresztą już czasu, żeby zastanawiać się nad każdą z opcji, uważnie podchodząc do wszelkiej możliwości. Musiał przede wszystkim spojrzeć na siebie i wybrać czy istotniejsza dla niego była w tym momencie rola męża, czy ojca. I nieważne jak okrutnie to brzmiało, zrobił bilans zysków i strat pod tym względem. Pomona była dorosłą czarownicą, która mogła się obronić; miała przyjaciół i znajomych, o których istnieniu nawet nie wiedział; odeszła, zamiast wspólnie przejść temat. Chłopcy nie mieli nic. Mieli już tylko Jaydena i to od niego zależało, co się miało z nimi stać - czy mieli mieć chociaż jednego rodzica, czy mieli dorastać w otoczeniu rodzinnej miłości i ciepła, czy mieli być całkowicie pozbawionych wszelkich więzów. Nigdy nie wyobrażał sobie, że musiałby stanąć przed takim wyborem i nikomu tego nie życzył, jednak istniały siły nie do przewidzenia. A ludzie... Wciąż pozostawali tylko ludźmi i nie mieli daru zapobieganie wszelkim katastrfom - wiedział to. Oczywiście, że zdawał sobie z tego sprawę, a mimo to odczuwał winę ciążącą na jego barkach. Za to, co się wydarzyło, za to, co się w tej chwili działo i za to, co jeszcze miało się wydarzyć.
Ale nie miał być sam, mimo że grunt został mu odebrany spod nóg. Patrząc po zebranych i słysząc ich słowa, wiedział, że mógł na nich liczyć. Nie chciał jednak widzieć na ich twarzach, w spojrzeniach litości. Nie po to się tam zebrali. Litość niczego nie miała usprawnić, ale nie jego uczucia były w tej chwili najcenniejsze. I chociaż początkowo zachowywał chłód, jego twarz zmieniła się, gdy usłyszał słowa Shelty. - Nie, Shelly. Nie wyjeżdżam - odpowiedział kuzynce łagodnie, niemal czule, chcąc uspokoić ją w tej materii. Była to jedyna chwila, w której w mimice astronoma widoczne było ciepło, tak charakterystyczne w przeszłości. Szybko jednak zostało zastąpione na powrót powagą, gdy kolejno każda z zebranych osób zapewniała go o swoim wsparciu. Roselyn, która spokojnie stwierdzała oczywistość; Shelta ukazująca swoją gotową do poświęceń dla rodziny stronę; Kai jak zawsze deklarujący trwającą gotowość; Michael, który został wrzucony w trudne zadanie zaufania obcym; Maeve z twarzą tak podobną do Caleba i jednocześnie starającą się być silną. Nie byli idealni, znali ból i cierpienie, które ich naznaczyło przez lata. Każdy z nich skrzywdzony na swój własny, indywidualny sposób, ale równocześnie znający wartość życia oraz posiadający silną wolę przetrwania. I nie tego po najmniejszej linii oporu - w końcu nawet jego kuzynka, tworząc projekt naprawczy sieci kominkowej, nie myślała o swoim prestiżu. Myślała o innych, chociaż nie łapała za różdżkę i nie walczyła na otwartym polu. Robiła to inaczej. Wszyscy byli ludźmi i to właśnie w nich wierzył Vane.
Dlaczego nas tu zebrałeś?
Jayden spojrzał na Kaia, obciążając osobę czarodzieja dłuższą uwagą, a cisza, która zapadła po pytaniu, w tamtym momencie mogła okazać się nieprzyjemna. - Bo muszę się liczyć z tym, że Pomona nie wróci - odpowiedział w końcu profesor. Nie odrywał wzroku od starszego z Clearwaterów, ale tak naprawdę mówił do każdego z osobna. Zniknięcie to jedno. Długo wypatrywał żony i wciąż łapał się na tym, że stał w drzwiach domu, czekając na jej powrót. A przecież musiał zdać sobie sprawę, że to mogło - i najprawdopodobniej nigdy nie miało - się nie wydarzyć. - Wiem, że wszyscy dążymy do tego samego. Znam wasze poświecenie i oddanie. Nasze wartości wcale się od siebie tak bardzo nie różnią - gdy to mówił, spojrzał na Michaela, jakby podkreślając to, że nieważne, że znali się tak krótko. Tonks miał w tej gromadce najtrudniejsze zadanie, bo został postawiony przed faktem po krótkim czasie. Ciężko było mu się wycofać, ale pojawił się na prośbę Jaydena i nie wyglądał na kogoś, kto składał fałszywe obietnice. Miał w sobie dobro - nawet jeśli zagubione i nieskrystalizowane, niepewne - i to wystarczyło astronomowi, by dać mu szansę i obdarzyć go zaufaniem. - Wiem, że posiadacie swoje sekrety. Każde z nas je posiada, ale są rzeczy ważniejsze od naszych wątpliwości - dokończył, nim nastała kolejna przerwa ucięta przez znajomy, pełen spięcia głos.
Gdzie jest dziecko, Jayden?
Pytanie Maeve nie spotkało się z momentalną odpowiedzią. Nie tą werbalną, chociaż spojrzenie czarodzieja w milczeniu przekazywało o wiele więcej niż słowa. Zamiast tego gospodarz wyciągnął różdżkę, rzucając znane tylko jemu zaklęcie i wracając do tej samej, zamkniętej pozy skrzyżowanych na piersi ramion. Zebrani mogli usłyszeć i zobaczyć otwierające się drzwi, te same, którymi weszli i po chwili do pomieszczenia wpłynął okrągły, wiklinowy kosz. Na pierwszy rzut oka nie znajdowało się w nim nic szczególnego, ale gdy tylko przelewitował on ku Jaydenowi, zatrzymując się przed nim, delikatny i czuły ruch dłoni odsłonił wszystkim trzy wtulone w siebie nawzajem dziecięce sylwetki. Nie większe niż męska dłoń, drobne i niewinne. Przez dłuższą chwilę Vane wpatrywał się w swoje dzieci, zdając sobie sprawę z trudów, jakie miało im przyjść znosić już od narodzin, ale w pewnym momencie jakby wrócił na ziemię i podniósł wzrok. - To jest celem tego spotkania, Kai. Chcę mieć pewność, że jeżeli mnie zabraknie, znajdą wśród was wsparcie. Że znajdą je bez względu na wszystko. Że znajdą rodzinę. - Gdy to mówił, patrzył po twarzach wszystkich zebranych, a na koniec zatrzymał się na ułożonych w śpiącym otuleniu synach. Ba dhúchas riamh dár gcine cháidh jak niosły słowa irlandzkiego hymnu.

|Jesteście najlepsi. Czekam na odpisy do 26 września do 20:00. Nie obowiązuje żadna kolejka + boboski


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Salon [odnośnik]22.09.20 0:28
Obserwowała go czujnie. Starała się wyczytać z nieprzeniknionej maski co działo się w jego umyśle. Znała smak tej goryczy, niemalże czuła go na języku. Czy istniała jakakolwiek możliwość, by mogła go przed tym uchronić? Nauczona własnym doświadczeniem. Wiele lat później powinna być mądrzejsza, bardziej spostrzegawcza. Sytuacja nie tyczyła się jednak jej, a Jaydena. Cały czas próbowała jednak przywołać w umyśle chwile, które mogłyby mieć jakikolwiek wpływ na ostatnie wydarzenia. Nie znała odpowiedzi na te pytania. Tak jak nie potrafiła odpowiedzieć na te swoje sprzed lat. Wiedziała jedno - nie było tu zbyt wiele miejsca na emocje, nawet te wzburzone zdradą zaufania. Te musiały dusić się w środku, bo trzeba było podejmować decyzję. To potrafiła zrozumieć, dlatego akceptowała milczenie, akceptowała czas, który potrzebował na nadanie wszystkiemu sensu. Luksus rozpaczy był dla tych, którzy nie nosili w sobie odpowiedzialności za innych. Racjonalny umysł temperował gwałtowne emocje. Duszenie uczuć było jednak domeną Rose, nie tą Jaydena. Z ich dwójki to on nosił w sobie znacznie więcej szczerości, znacznie więcej ciepła, gotowy by obdarowywać nim ludzi. Czy to również odeszło wraz z jego żoną? Ludzie, których kochali nosili w sobie ich części, a w wypadku Jaydena i Rose - odbierali im je. Świat dziś był jednak znacznie bardziej okrutny niż ten kilka lat temu. Świat nie ograniczał się do radzenia sobie z każdym kolejnym dniem - trwała okrutna wojna, a twarz Pomony zdobiła mury magicznych miast.
Chociaż treść słów Jaydena była jej znana, wypowiedziane na głos przed wszystkimi, zabierały oddech; mięśnie zaciskały się na gardle, odbierając możliwość zaczerpnięcia powietrza. Serce łamało się nad ich dziećmi. Trzema chłopcami, którzy mieli żyć bez matki. Nie tak powinien wyglądać ich świat - przyszli tu niewinni, nie czyniąc nikomu niczego złego, a jednak widmo decyzji, na które nie mieli wpływu, miało podążać z nimi od pierwszych dni. Jeszcze nic nie zrozumieli, ale kiedyś świadomość porzucenia miała przyjść i do nich, pozostawić ślady.
Chociaż w odróżnieniu od reszty członków spotkania zdawała sobie sprawę z tego co się stał, nie znała odpowiedzi na ich pytania. Czy Jayden miał opuścić Killarney? Hogwart? Wielką Brytanię. Pytanie Shelty zawisło między nimi. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, chociaż przecież to była dopuszczalna myśl - daleko stąd mogli żyć bez ciężaru wojny. Wielu decydowało się na ten krok, jednak odpowiedź szybko rozwiała wątpliwości.
Spojrzenie błąkało się po twarzach przybyłych, wszystkiego jednak słuchała w milczeniu. Nie przerywając toku wydarzeń. Dopiero gdy w pomieszczeniu pojawili się chłopcy, przywołani przez ojca magią, uniosła się z fotela. Zerknęła krótko w stronę schodów, by skontrolować czy Melanie podążyła śladem zaklęcia i dołączyła do nich.
Wstała z fotelu, zbliżając się w kierunku dzieci. - Znajdą, Jay - powiedziała niewyraźnie, sama myśl, że mogłoby go zabraknąć sprawiało, że czuła pieczenie w gardle. Wiedziała, że obietnica, którą składa niosła za sobą ciężar, ale zdawała sobie sprawę, że musiała go utrzymać mimo wszystko. Nie kierował jej jednak tylko do niej, spojrzenie znów przetoczyło się po twarzach zebranych, skupiając się w końcu na chłopcach. Nie mogła mówić za innych, jedynie za samą siebie  - Jeśli będą potrzebowały pomocy, opieki, rodziny, możesz liczyć, że zrobię wszystko by ją mieli - Dłoń krótkim ruchem, przejechała po policzku Cassiana, który był najbliżej. Nie było sensu zaprzeczać, że najgorsze może nie nadejść. Umysł nie chciał przyjąć tej informacji. Jednak to nie był moment na pozwolenie by emocje przejęły kontrolę. Jakąś częścią siebie zdawała sobie sprawę z tego, że przecież wszystko jest teraz możliwe, że ich świat może przestać trwać w każdym momencie. I wiedziała, że Jayden odwoływał się właśnie do tej części - racjonalnej. Tej, która pojawiła się w niej, gdy na świat przyszła jej córka. Chciał mieć pewność, że w życiu jego synów będą ludzie, którzy będą próbować je ochronić przed okrutną rzeczywistością i dadzą im coś czego nie mógł dać nikt inny - nawet jeśli nie znali się, łączyły ich niewyraźne więzy przeszłości. Tą prośbę kierował do swoich przyjaciół i chciała, żeby zdawał sobie sprawę, że ona dotrzyma swojej części.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach