Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Brzeg rzeki Lune
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg rzeki Lune
Rzeka Lune łączy swoim nurtem hrabstwa Kumbria oraz Lancashire, jednak jej większa część płynie przez to drugie. Nazwana tak na cześć bóstwa czczonego przez zamieszkujących tutaj kiedyś Celtów, najbardziej malownicze i magiczne widoki ukazuje w należącym do Ollivanderów lesie Bowland. Ma niski brzeg, pozbawiony skarp, raczej brakuje jej żwirowych i piaszczystych plaż, natomiast pod dostatkiem ma tych kamiennych i porośniętych florą, w szczególności w lesistej części.
Prudence, Thomas
Wasze położenie nie było najszczęśliwsze – lodowata, przelewająca się kanałem woda, do której wpadła Prudence, ciągnęła ją uparcie w stronę metalowej kratki, szarpiąc posiniaczonym ciałem i utrudniając uchwycenie się kamiennej krawędzi; ta, śliska i porośnięta czymś przypominającym zielonkawy szlam, wymykała się spomiędzy palców, i gdyby nie szybka pomoc Thomasa, czarownicy mogłoby być niezwykle trudno wydostać się z powrotem na suchą posadzkę. Wyciągnięte w jej stronę ramię torby naprężyło się mocno pod jej ciężarem, ale nie pękło – pozwalając Prudence na wygramolenie się z kanału oraz oparcie ciężaru ciała na dłoniach i kolanach, wciąż jednak czuła na sobie pokaźną wagę przemoczonego na wylot płaszcza, a cała jej klatka piersiowa pulsowała ostrym, niemożliwym do zignorowania bólem. Po zaledwie paru sekundach Prudence zaczęła też drżeć na całym ciele; niska temperatura, połączona z wilgocią, w błyskawicznym tempie wychładzała organizm.
Thomas, który na dół zszedł bez większego szwanku, z całą pewnością chciał dobrze – inkantacja leczniczego zaklęcia majaczyła gdzieś w meandrach jego pamięci, sam Doe nie do końca jednak wiedział, jakie było jego przeznaczenie, ani co oznaczał ból w okolicach klatki piersiowej. Magia uzdrawiania była sztuką złożoną, którą uzdrowiciele zgłębiali przez wiele tygodni i miesięcy kursów, ucząc się kierować magiczną energią w odpowiedni sposób – a jej współdziałanie z żywym organizmem czarodzieja bywało na początkowych etapach nauki nieprzewidywalne. Zdarzało się, że młodzi kursanci, zamiast zadziałać na organizm chorego, przelewali magię we własny – i to właśnie spotkało Thomasa; wypowiedziawszy inkantację, poczuł jak drewno różdżki gwałtownie rozgrzewa się pod jego palcami, a sekundę później ten gorąc cofa się, wnikając w opuszki palców i nadgarstek. Gdzieś blisko niego – zbyt blisko – rozległ się charakterystyczny trzask, a później nieprzyjemne ciepło zalało jego drugą rękę, mniej więcej na wysokości przedramienia. Za ciepłem podążył ból – ostry, przypominający setki wbijających się w przedramię igieł, na moment oślepiający i obezwładniający; rozlewający się wzdłuż ręki, pulsujący, z gardła Thomasa wydzierający krótki okrzyk, po którym zorientował się, że wewnątrz jego lewego rękawa zrobiło się nagle jakby zbyt ciasno – a gdy na niego spojrzał, zauważył, że złamana kość przesunęła się, nie przerywając skóry, ale uciskając nerwy i odznaczając się wyraźnym wybrzuszeniem. Przedramię zaczęło mu drętwieć.
Zaledwie chwilę później gdzieś wysoko rozległo się trzaśnięcie, a później szybem, którym tu przyszliście, poniosło się skrzypienie metalowej drabiny; mieliście wrażenie, że ktoś – przynajmniej jedna osoba – schodził w dół, w waszym kierunku. Jednocześnie po drugiej stronie pomieszczenia rozbrzmiały kroki, póki co odległe, ale niosące się echem. – Nie wiem… kazali nam… zimno tu jak… abli, abli, abli – usłyszeliście męski głos; sylaby nakładały się do siebie, zniekształcone nietypową akustyką, która sprawiała również, że nie byliście w stanie stwierdzić, z którego z trzech korytarzy docierał do was głos.
Thomas, twoja pierwsza (niezbyt udana) przygoda z magią leczniczą zakończyła się złamaniem kości przedramienia (z przemieszczeniem) i kosztowała cię 50 punktów żywotności. Dodatkowo, przez kolejne 3 tury, rzucasz dodatkową kością k3.
Ronja, Jackie, Samuel, Herbert
Kobieta wpatrywała się w was szeroko otwartymi oczami, początkowo obserwując głównie twarz Samuela, później – gdy naprzód wysunęła się Ronja – krzyżując spojrzenie z nią; na wspomnienie Edmonda z jej gardła wydarł się krótki dźwięk, brzmiący jak pogranicze śmiechu i szlochu; urwał się jednak szybko, gdy blondynka przycisnęła szczupłe palce do warg, zasłaniając sobie usta. – Tak – kiwnęła głową; oczy wyraźnie jej się zeszkliły. – Był – przytaknęła, a zarówno Samuel, jak i Ronja, znów byli w stanie wychwycić, że za jej słowami kryło się nieco więcej, niż te rzeczywiście zdradzały. – Był moim mężem – odpowiedziała na pytanie zadane przez uzdrowicielkę, nieco spokojniej; później pokręciła głową. – Nie jestem ranna. Ja… – zaczęła, ale zdanie rozmyło się gdzieś w przestrzeni, a ona sama zmarszczyła brwi, przez ułamek sekundy jakby nasłuchując. Jej policzki zbladły nieco, ramiona napięły się; podniosła się z podłogi, stając chwiejnie na nogach i obejmując się ramionami. – Sz-szukają – odezwała się, zaraz potem znów kręcąc głową. Pytania zadane przez Samuela sprawiły, że drgnęła gwałtownie, przenosząc wzrok na aurora. Przełknęła ślinę, dłonie zaciskając w pięści tak mocno, aż zbielały jej knykcie; gdy Samuel wspomniał o córce, jej twarz stężała. – Nic nie rozumiecie – powiedziała; w jej głosie brakowało przekonania, dźwięczały tam za to błagalne nuty – ale jeśli o coś prosiła, to nie wyrzekła tego na głos. – On nie chciał. Edmond był dobrym człowiekiem – powiedziała, zupełnie tak, jak gdybyście stwierdzili coś przeciwnego; w tonie jej głosu zabrzmiało usprawiedliwienie. – Pomagał wszystkim, nikomu nie odmówił. Ale oni przyszli do naszego domu i ją zabrali – naszą maleńką, naszą Lily. – Pojedyncza łza pociekła po jej policzku, ale starła ją pełnym złości ruchem. – On chciał tylko, żeby nam ją oddali, tylko tego. A później i tak go dopadli – dokończyła robiąc krok w stronę ściany.
Herbert, który pozostał na parterze, zadziałał błyskawicznie, rzucając odpychające zaklęcie na tylne drzwi; wbiegając po schodach, wciąż widział wszystko, co działo się za domem – widział więc, jak mężczyzna podchodzi do drzwi, a następnie sięga do klamki, jego dłoń jednak się na niej nie zacisnęła. Na twarzy funkcjonariusza pojawiła się wyraźna konsternacja; wahał się przez chwilę, by następnie obrócić się na pięcie, a wtedy jego spojrzenie zatrzymało się wprost na magicznym oku. Jego usta poruszyły się, Herbert był w stanie z ruchu warg odczytać przekleństwo – po czym mężczyzna uniósł różdżkę, kierując ją ku oku; ułamek sekundy później obraz zniknął, a Herbert widział już tylko korytarz i stojącą na nim Jackie. Jego ostrzeżenie bez trudu dotarło do uszu jego towarzyszy, a także stojącej w pokoju kobiety, która prawie podskoczyła, jakby nie spodziewając się okrzyku. W tym samym czasie Samuel, który podszedł do okna, dostrzegł przed drzwiami dwie ubrane w mundury magicznej policji sylwetki. Jeden z czarodziejów – niższy, z charakterystyczną czapką – uniósł trzymaną w dłoni laskę i kilkakrotnie zastukał głośno w jedno z drewnianych skrzydeł. Stukanie poniosło się na górę.
– Muszę im powiedzieć, że tu jesteście – rozległo się w pokoju, a determinacja brzmiąca w głosie żony Edmonda – do tej pory lękliwym i rozemocjonowanym – sprawiła, że przez moment nie mieliście pewności co do tego, kto właściwie wypowiedział te słowa. Dłoń kobiety wystrzeliła ku komodzie, żeby chwycić leżącą na niej różdżkę.
Chwycenie różdżki zanim zrobi to kobieta ma ST równe 77 (rzut), do rzutu dolicza się podwojoną zwinność. Wystarczająco blisko, żeby podjąć się takiej próby, znajdują się wyłącznie Ronja i Samuel.
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 05.11 do godz. 17:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Incarcerare - 4/10 tur
Veritas claro (Samuel) - 3/5 tur
Herbarius Nuntius (Herbert)
Abspectus (Herbert) - 2/3 tury
Abspectus (Ronja) - 2/3 tury
Impervius (na drzwiach)
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 43/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 230/230; EM: 37/50
Thomas - PŻ: 170/220 (-10); EM: 41/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 41/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 38/50
Wasze położenie nie było najszczęśliwsze – lodowata, przelewająca się kanałem woda, do której wpadła Prudence, ciągnęła ją uparcie w stronę metalowej kratki, szarpiąc posiniaczonym ciałem i utrudniając uchwycenie się kamiennej krawędzi; ta, śliska i porośnięta czymś przypominającym zielonkawy szlam, wymykała się spomiędzy palców, i gdyby nie szybka pomoc Thomasa, czarownicy mogłoby być niezwykle trudno wydostać się z powrotem na suchą posadzkę. Wyciągnięte w jej stronę ramię torby naprężyło się mocno pod jej ciężarem, ale nie pękło – pozwalając Prudence na wygramolenie się z kanału oraz oparcie ciężaru ciała na dłoniach i kolanach, wciąż jednak czuła na sobie pokaźną wagę przemoczonego na wylot płaszcza, a cała jej klatka piersiowa pulsowała ostrym, niemożliwym do zignorowania bólem. Po zaledwie paru sekundach Prudence zaczęła też drżeć na całym ciele; niska temperatura, połączona z wilgocią, w błyskawicznym tempie wychładzała organizm.
Thomas, który na dół zszedł bez większego szwanku, z całą pewnością chciał dobrze – inkantacja leczniczego zaklęcia majaczyła gdzieś w meandrach jego pamięci, sam Doe nie do końca jednak wiedział, jakie było jego przeznaczenie, ani co oznaczał ból w okolicach klatki piersiowej. Magia uzdrawiania była sztuką złożoną, którą uzdrowiciele zgłębiali przez wiele tygodni i miesięcy kursów, ucząc się kierować magiczną energią w odpowiedni sposób – a jej współdziałanie z żywym organizmem czarodzieja bywało na początkowych etapach nauki nieprzewidywalne. Zdarzało się, że młodzi kursanci, zamiast zadziałać na organizm chorego, przelewali magię we własny – i to właśnie spotkało Thomasa; wypowiedziawszy inkantację, poczuł jak drewno różdżki gwałtownie rozgrzewa się pod jego palcami, a sekundę później ten gorąc cofa się, wnikając w opuszki palców i nadgarstek. Gdzieś blisko niego – zbyt blisko – rozległ się charakterystyczny trzask, a później nieprzyjemne ciepło zalało jego drugą rękę, mniej więcej na wysokości przedramienia. Za ciepłem podążył ból – ostry, przypominający setki wbijających się w przedramię igieł, na moment oślepiający i obezwładniający; rozlewający się wzdłuż ręki, pulsujący, z gardła Thomasa wydzierający krótki okrzyk, po którym zorientował się, że wewnątrz jego lewego rękawa zrobiło się nagle jakby zbyt ciasno – a gdy na niego spojrzał, zauważył, że złamana kość przesunęła się, nie przerywając skóry, ale uciskając nerwy i odznaczając się wyraźnym wybrzuszeniem. Przedramię zaczęło mu drętwieć.
Zaledwie chwilę później gdzieś wysoko rozległo się trzaśnięcie, a później szybem, którym tu przyszliście, poniosło się skrzypienie metalowej drabiny; mieliście wrażenie, że ktoś – przynajmniej jedna osoba – schodził w dół, w waszym kierunku. Jednocześnie po drugiej stronie pomieszczenia rozbrzmiały kroki, póki co odległe, ale niosące się echem. – Nie wiem… kazali nam… zimno tu jak… abli, abli, abli – usłyszeliście męski głos; sylaby nakładały się do siebie, zniekształcone nietypową akustyką, która sprawiała również, że nie byliście w stanie stwierdzić, z którego z trzech korytarzy docierał do was głos.
Ronja, Jackie, Samuel, Herbert
Kobieta wpatrywała się w was szeroko otwartymi oczami, początkowo obserwując głównie twarz Samuela, później – gdy naprzód wysunęła się Ronja – krzyżując spojrzenie z nią; na wspomnienie Edmonda z jej gardła wydarł się krótki dźwięk, brzmiący jak pogranicze śmiechu i szlochu; urwał się jednak szybko, gdy blondynka przycisnęła szczupłe palce do warg, zasłaniając sobie usta. – Tak – kiwnęła głową; oczy wyraźnie jej się zeszkliły. – Był – przytaknęła, a zarówno Samuel, jak i Ronja, znów byli w stanie wychwycić, że za jej słowami kryło się nieco więcej, niż te rzeczywiście zdradzały. – Był moim mężem – odpowiedziała na pytanie zadane przez uzdrowicielkę, nieco spokojniej; później pokręciła głową. – Nie jestem ranna. Ja… – zaczęła, ale zdanie rozmyło się gdzieś w przestrzeni, a ona sama zmarszczyła brwi, przez ułamek sekundy jakby nasłuchując. Jej policzki zbladły nieco, ramiona napięły się; podniosła się z podłogi, stając chwiejnie na nogach i obejmując się ramionami. – Sz-szukają – odezwała się, zaraz potem znów kręcąc głową. Pytania zadane przez Samuela sprawiły, że drgnęła gwałtownie, przenosząc wzrok na aurora. Przełknęła ślinę, dłonie zaciskając w pięści tak mocno, aż zbielały jej knykcie; gdy Samuel wspomniał o córce, jej twarz stężała. – Nic nie rozumiecie – powiedziała; w jej głosie brakowało przekonania, dźwięczały tam za to błagalne nuty – ale jeśli o coś prosiła, to nie wyrzekła tego na głos. – On nie chciał. Edmond był dobrym człowiekiem – powiedziała, zupełnie tak, jak gdybyście stwierdzili coś przeciwnego; w tonie jej głosu zabrzmiało usprawiedliwienie. – Pomagał wszystkim, nikomu nie odmówił. Ale oni przyszli do naszego domu i ją zabrali – naszą maleńką, naszą Lily. – Pojedyncza łza pociekła po jej policzku, ale starła ją pełnym złości ruchem. – On chciał tylko, żeby nam ją oddali, tylko tego. A później i tak go dopadli – dokończyła robiąc krok w stronę ściany.
Herbert, który pozostał na parterze, zadziałał błyskawicznie, rzucając odpychające zaklęcie na tylne drzwi; wbiegając po schodach, wciąż widział wszystko, co działo się za domem – widział więc, jak mężczyzna podchodzi do drzwi, a następnie sięga do klamki, jego dłoń jednak się na niej nie zacisnęła. Na twarzy funkcjonariusza pojawiła się wyraźna konsternacja; wahał się przez chwilę, by następnie obrócić się na pięcie, a wtedy jego spojrzenie zatrzymało się wprost na magicznym oku. Jego usta poruszyły się, Herbert był w stanie z ruchu warg odczytać przekleństwo – po czym mężczyzna uniósł różdżkę, kierując ją ku oku; ułamek sekundy później obraz zniknął, a Herbert widział już tylko korytarz i stojącą na nim Jackie. Jego ostrzeżenie bez trudu dotarło do uszu jego towarzyszy, a także stojącej w pokoju kobiety, która prawie podskoczyła, jakby nie spodziewając się okrzyku. W tym samym czasie Samuel, który podszedł do okna, dostrzegł przed drzwiami dwie ubrane w mundury magicznej policji sylwetki. Jeden z czarodziejów – niższy, z charakterystyczną czapką – uniósł trzymaną w dłoni laskę i kilkakrotnie zastukał głośno w jedno z drewnianych skrzydeł. Stukanie poniosło się na górę.
– Muszę im powiedzieć, że tu jesteście – rozległo się w pokoju, a determinacja brzmiąca w głosie żony Edmonda – do tej pory lękliwym i rozemocjonowanym – sprawiła, że przez moment nie mieliście pewności co do tego, kto właściwie wypowiedział te słowa. Dłoń kobiety wystrzeliła ku komodzie, żeby chwycić leżącą na niej różdżkę.
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 05.11 do godz. 17:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Incarcerare - 4/10 tur
Veritas claro (Samuel) - 3/5 tur
Herbarius Nuntius (Herbert)
Abspectus (Herbert) - 2/3 tury
Abspectus (Ronja) - 2/3 tury
Impervius (na drzwiach)
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 43/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 230/230; EM: 37/50
Thomas - PŻ: 170/220 (-10); EM: 41/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 41/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 38/50
- ekwipunki:
- Jackie
różdżka, sakiewka (10 PM), zielonkawy kamień, eliksir kociego kroku, (1 porcja, stat. 12)
Prudence
różdżka, klucz, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17)
Herbert
różdżka, aparat fotograficzny, eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 20)
Thomas
różdżka, magiczne wytrychy, kryształ, eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
Ronja
różdżka, niuchacz, kryształ
Samuel
różdżka, płaszcz z rogatej czarowcy, alabastrowa brosza, magiczna torba a w niej: świstoklik typu I (ułamany obcas), kryształ, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 22)
- Tak, moja babcia była uzdrowicielem, często nas leczyła, uczyła też trochę, ale nikomu nie mów. Nie powinienem leczyć obcych - skłamał bez zająknięcia, bez mrugnięcia okiem, kiedy wykonywał ruch i inkantacje, których za grosz nie był pewny. A mimo to uśmiechał się tak, jakby to robił na codzień.
Bo jak trudne to mogło być? Magia jak każda inna.
Początkowo nie zorientował się, że to co czuł, to dziwne ciepło w drugiej ręce to efekt zaklęcia. Zmarszczył brwi, chcąc je zignorować i skupić się na na zaklęciu, zerkając na Prudence czy wszystko było w porządku. Ale im szybciej zwlekał, tym większy dyskomfort czuł, aż w końcu poczuł pulsujący ból, przy którym odsunął się od lady. Wyrwał mu się krzyk, który zaraz próbował zdławić, spinając się na całym ciele z bólu, ze swędzenia, z tego dyskomfortu na ciele, którego nie pojmował.
Odwrócił się tyłem do kobiety, zaciskając zęby mocniej, próbując się skupić nie na tym uczuciu bólu, a na… na czym tak właściwie? Nie był pewny. Czymkolwiek tylko nie…
Pieprzona magia, warknął do siebie w myślach, wciąż nie czując się na siłach, żeby w jakiś sposób to skomentować. Zaczął za to się rozglądać za różdżką, ale zaraz to przerwał, kiedy usłyszał pierw drabinę, a po tym czyjś głos… tunel… tunel i szyb, jasna cholera, byli otoczeni!
- Zajmę się nimi - szepnął do dziewczyny, zaraz ruszając w stronę pomostu, nad którym znajdywał się szyb, ale nie podchodził na tyle blisko, aby można było go dostrzec z poziomu drabiny. Czy to mogli być ich ludzie, reszta grupy? Nie, nie…. Nie był pewny. Był nauczony z kradzieży z bratem, że wysyłali sobie sygnały. Zawołaliby do nich? Wiedzieli, że tutaj byli z jednej strony, ale z drugiej…
Nie mógłby pozwolić przecież, żeby znaleźli Prudence. Kogokolwiek tutaj przywiało, musiał działać szybko. Nie miał czasu na zastanawianie się! Na wahanie. Tym bardziej, że ból lewej ręki zagłuszał skutecznie zdrowy rozsądek.
Złapał mocniej w prawej swoją różdżkę, zaraz wykonując odpowiedni ruch.
- Ingenio ferro - zainkantował, ale nie mogąc skupić się przez ból ręki, zaraz zdecydował się powtórzyć zaklęcie, jeszcze bardziej rozdrażniony faktem, że nic mu dzisiaj nie chciało wyjść. - Ingenio ferro - powtórzył inkantację, mimo że magia znów odmówiła mu posłuszeństwa.
| EM: 37/50
Rzut k3: 1
Bo jak trudne to mogło być? Magia jak każda inna.
Początkowo nie zorientował się, że to co czuł, to dziwne ciepło w drugiej ręce to efekt zaklęcia. Zmarszczył brwi, chcąc je zignorować i skupić się na na zaklęciu, zerkając na Prudence czy wszystko było w porządku. Ale im szybciej zwlekał, tym większy dyskomfort czuł, aż w końcu poczuł pulsujący ból, przy którym odsunął się od lady. Wyrwał mu się krzyk, który zaraz próbował zdławić, spinając się na całym ciele z bólu, ze swędzenia, z tego dyskomfortu na ciele, którego nie pojmował.
Odwrócił się tyłem do kobiety, zaciskając zęby mocniej, próbując się skupić nie na tym uczuciu bólu, a na… na czym tak właściwie? Nie był pewny. Czymkolwiek tylko nie…
Pieprzona magia, warknął do siebie w myślach, wciąż nie czując się na siłach, żeby w jakiś sposób to skomentować. Zaczął za to się rozglądać za różdżką, ale zaraz to przerwał, kiedy usłyszał pierw drabinę, a po tym czyjś głos… tunel… tunel i szyb, jasna cholera, byli otoczeni!
- Zajmę się nimi - szepnął do dziewczyny, zaraz ruszając w stronę pomostu, nad którym znajdywał się szyb, ale nie podchodził na tyle blisko, aby można było go dostrzec z poziomu drabiny. Czy to mogli być ich ludzie, reszta grupy? Nie, nie…. Nie był pewny. Był nauczony z kradzieży z bratem, że wysyłali sobie sygnały. Zawołaliby do nich? Wiedzieli, że tutaj byli z jednej strony, ale z drugiej…
Nie mógłby pozwolić przecież, żeby znaleźli Prudence. Kogokolwiek tutaj przywiało, musiał działać szybko. Nie miał czasu na zastanawianie się! Na wahanie. Tym bardziej, że ból lewej ręki zagłuszał skutecznie zdrowy rozsądek.
Złapał mocniej w prawej swoją różdżkę, zaraz wykonując odpowiedni ruch.
- Ingenio ferro - zainkantował, ale nie mogąc skupić się przez ból ręki, zaraz zdecydował się powtórzyć zaklęcie, jeszcze bardziej rozdrażniony faktem, że nic mu dzisiaj nie chciało wyjść. - Ingenio ferro - powtórzył inkantację, mimo że magia znów odmówiła mu posłuszeństwa.
| EM: 37/50
Rzut k3: 1
Dostrzegł Jackie na korytarzu, na który się wspiął i już wiedział, że dotarł do reszty ekipy, która poszła sprawdzać resztę domu. Słyszał głosy zza ściany, ale nie miał zamiaru wchodzić do środka.
-Zablokowałem na chwilę drzwi, ale właśnie… się zorientowali, że jest coś nie tak. - Powiedział widząc jak oko zostało dostrzeżone, a następnie obraz całkowicie zniknął. Było kwestią czasu jak zobaczą ślady jakie pozostawił oraz znajdą innych w szopie. Nie było czasu na marudzenie i zastanawianie się co robić dalej. Musiał działać. Zwłaszcza, że zaklęcie odpychające zaskoczyło mężczyznę, a oko musiało go uświadomić, że w domu jest ktoś więcej albo domownicy mocno się chronią czyli się ich spodziewają. Tak czy owak mogli za chwilę rozpocząć atak, więc to oni musieli zaskoczyć ich jako pierwsi. -Zaraza…- Mruknął do siebie i wyminął szybko Jackie podchodząc do okna, gdyż usłyszał pukanie do drzwi. Było ich więcej? Wyjrzał i zaraz dostrzegł kolejnych policjantów stojących pod wejściem. Coś nietypowego, że pukali zamiast wchodzić z buta i robić zamieszanie oraz najazd jak to mieli w zwyczaju. To jednak dawało jemu szansę na zareagowanie. Odnalazł otwarcie okna, odsunął skobelek najciszej jak potrafił i najdelikatniej aby przypadkiem nie spojrzeli ku górze. Otworzył powoli jedno skrzydło okna, tyle wystarczyło aby wyciągnąć różdżkę i wypowiedzieć cicho zaklęcie. -Duna… - Różdżka zawibrowała, ale nic się nie stało. Daj spokój, już rzuciłeś to zaklęcie walcząc z olbrzymem. Teraz nie dasz rady? Ponownie wycelował różdżkę w niechcianych gości, chcąc spowodować, że ziemia pod nimi zamieni się w ruchome piaski, że chociaż tym zaklęcie kupi reszcie czas albo da im możliwość działania. -Duna. - Tym razem wypowiedział zaklęcie stanowczo i to podziałało.
|Rzut 1 na Dunę nieudany, rzut 2 na Dunę udany
EM: 34/50, PŻ: 220/220 (po zaktualizowaniu)
-Zablokowałem na chwilę drzwi, ale właśnie… się zorientowali, że jest coś nie tak. - Powiedział widząc jak oko zostało dostrzeżone, a następnie obraz całkowicie zniknął. Było kwestią czasu jak zobaczą ślady jakie pozostawił oraz znajdą innych w szopie. Nie było czasu na marudzenie i zastanawianie się co robić dalej. Musiał działać. Zwłaszcza, że zaklęcie odpychające zaskoczyło mężczyznę, a oko musiało go uświadomić, że w domu jest ktoś więcej albo domownicy mocno się chronią czyli się ich spodziewają. Tak czy owak mogli za chwilę rozpocząć atak, więc to oni musieli zaskoczyć ich jako pierwsi. -Zaraza…- Mruknął do siebie i wyminął szybko Jackie podchodząc do okna, gdyż usłyszał pukanie do drzwi. Było ich więcej? Wyjrzał i zaraz dostrzegł kolejnych policjantów stojących pod wejściem. Coś nietypowego, że pukali zamiast wchodzić z buta i robić zamieszanie oraz najazd jak to mieli w zwyczaju. To jednak dawało jemu szansę na zareagowanie. Odnalazł otwarcie okna, odsunął skobelek najciszej jak potrafił i najdelikatniej aby przypadkiem nie spojrzeli ku górze. Otworzył powoli jedno skrzydło okna, tyle wystarczyło aby wyciągnąć różdżkę i wypowiedzieć cicho zaklęcie. -Duna… - Różdżka zawibrowała, ale nic się nie stało. Daj spokój, już rzuciłeś to zaklęcie walcząc z olbrzymem. Teraz nie dasz rady? Ponownie wycelował różdżkę w niechcianych gości, chcąc spowodować, że ziemia pod nimi zamieni się w ruchome piaski, że chociaż tym zaklęcie kupi reszcie czas albo da im możliwość działania. -Duna. - Tym razem wypowiedział zaklęcie stanowczo i to podziałało.
|Rzut 1 na Dunę nieudany, rzut 2 na Dunę udany
EM: 34/50, PŻ: 220/220 (po zaktualizowaniu)
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czy ufała jego słowom? Powinna? W końcu był jej pracownikiem, wypadałoby mu wierzyć, jednak był również Cyganem, a wiadomo jak to z nimi bywa. Będzie musiała się zastanowić nad ich dalszą współpracą, chociaż ten dzień zdecydowanie nie należał do najlepszych ani dla Thomasa, ani dla niej. Los im nie sprzyjał, oby tym na górze szło lepiej, w końcu wszyscy nie mogli mieć pecha, to by oznaczało, że coś jest nie tak.
Zaklęcie, które rzucił w kierunku bolących ją żeber nie przyniosło żadnego efektu.. przynajmniej tak się jej wydawało. Wtedy usłyszała krótki okrzyk, czyżby sobie coś zrobił? Nie mogła tego stwierdzić. - Wszystko w porządku?- wolała się upewnić, jak wygląda sytuacja. Z nią nie było lepiej, z sekundy na sekundę zaczynało robić się jej coraz bardziej zimno. Całe ciało drżało, próbowała zapanować nad tym, co się z nim działo. Szło jej jednak średnio.
- Różdżka, muszę znaleźć różdżkę..- powiedziała w eter, w końcu bez różdżki nie była w stanie praktycznie nic zrobić. Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu zguby, dostrzegła ją. Podniosła się na nogi powoli, a następnie skierowała w stronę różdżki, podniosła ją i ścisnęła mocno w dłoni. Ból rozchodził się jej w klatce piersiowej, zacisnęła jednak zęby, jakoś się wyliże, na górze była Ronja, ona na pewno jej pomoże.
Wtedy na domiar złego usłyszała głosy, na górze, najwyraźniej ktoś schodził po drabinie, która prowadziła na dół. Jeszcze tego im tutaj brakowało.. jakby to było mało usłyszała echo, ktoś był również na dole, nie potrafiła jednak stwierdzić, w którym korytarzu się znajdowali, byli otoczeni, poobijani, bez wsparcia. Co właściwie powinni zrobić?
Wyprostowała się i machnęła różdżką - Casa Aranea!- powiedziała pewnie i rzuciła zaklęcie w miejsce tuż pod szybem, gdzie osoby, które schodziły z drabiny powinny się znaleźć, gdy tylko uda im się zejść. Pomimo jej małej niedyspozycji różdżka wydawała się z nią współpracować, uśmiechnęła się do siebie zadowolona, może nie będzie tak źle. - Terracreato- machnęła różdżką, chciała odgrodzić siebie i Thomasa murem, niestety tym razem nic z tego.
| EM 39/50; rzuty
Zaklęcie, które rzucił w kierunku bolących ją żeber nie przyniosło żadnego efektu.. przynajmniej tak się jej wydawało. Wtedy usłyszała krótki okrzyk, czyżby sobie coś zrobił? Nie mogła tego stwierdzić. - Wszystko w porządku?- wolała się upewnić, jak wygląda sytuacja. Z nią nie było lepiej, z sekundy na sekundę zaczynało robić się jej coraz bardziej zimno. Całe ciało drżało, próbowała zapanować nad tym, co się z nim działo. Szło jej jednak średnio.
- Różdżka, muszę znaleźć różdżkę..- powiedziała w eter, w końcu bez różdżki nie była w stanie praktycznie nic zrobić. Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu zguby, dostrzegła ją. Podniosła się na nogi powoli, a następnie skierowała w stronę różdżki, podniosła ją i ścisnęła mocno w dłoni. Ból rozchodził się jej w klatce piersiowej, zacisnęła jednak zęby, jakoś się wyliże, na górze była Ronja, ona na pewno jej pomoże.
Wtedy na domiar złego usłyszała głosy, na górze, najwyraźniej ktoś schodził po drabinie, która prowadziła na dół. Jeszcze tego im tutaj brakowało.. jakby to było mało usłyszała echo, ktoś był również na dole, nie potrafiła jednak stwierdzić, w którym korytarzu się znajdowali, byli otoczeni, poobijani, bez wsparcia. Co właściwie powinni zrobić?
Wyprostowała się i machnęła różdżką - Casa Aranea!- powiedziała pewnie i rzuciła zaklęcie w miejsce tuż pod szybem, gdzie osoby, które schodziły z drabiny powinny się znaleźć, gdy tylko uda im się zejść. Pomimo jej małej niedyspozycji różdżka wydawała się z nią współpracować, uśmiechnęła się do siebie zadowolona, może nie będzie tak źle. - Terracreato- machnęła różdżką, chciała odgrodzić siebie i Thomasa murem, niestety tym razem nic z tego.
| EM 39/50; rzuty
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Utrzymywanie spojrzenia wprost na oczach rozmówcy, przychodziło mi z łatwością. Wiedział czego tam szukać, a podczas przesłuchań, nie było czasu na sentymenty. Ten sam rodzaj fałszu, załamanie kobiecego głosu sprawiało, że wibrowało w nim coś nieprzyjemnie, jak zgrzytanie cudzych zębów. I to kołaczące się w myśli zdanie On nie chciał. Edmond był dobrym człowiekiem. Nie, nie było tam aż tyle dobroci, ile widziała kobieta. Był tam strach. I egoizm. Zacisnął usta na krótko, ostrzej patrząc na kobietę, gdy kolejne elementy informacyjnej układanki wchodziły na miejsce - Donosił. Zdradził. I zginął - rzucił krótko, zimno, w tym samym czasie zerkając przez okno - Tu też jest podwójne towarzystwo - zdążył dodać od siebie, gdy na piętrze pojawił się Herbert wieszcząc nadejście wrogów. Niemal w idealnym momencie, potwierdzając panikę kobiety, której deklaracja, wytrąciła z sumienia Skamandera na polubowne traktowanie - Nikogo nie powiadomisz. Zdążą zabić i ciebie i twoją córkę. I spróbują także nas. Niezależnie od twoich decyzji. - odpowiedział na wydechu równie zimno, chociaż brakowało w tym wyrzutu. Były za to fakty, które oglądał ostatnimi czasy zbyt często.
Widział, jak żona Edmonda zrywa się do komody, gdzie wcześniej zauważył różdżkę. I sam zwrócił się w tamtym kierunku, starając się znaleźć przed kobietą na tyle szybko, by jeśli sam nie zdąży przechwycić drewienka, to chociaż dać pole do reakcji dla Ronji - Zajmij się nią - nie patrzył już na nieznajomą, a w kierunku uzdrowicielki. Sam, obrócił się w miejscu i wyrwał w stronę okna, gdzie już działał ich towarzysz - Czyli mamy razem sześciu - podsumował już ciszej, skupiając się na tym, niezależnie od tego co przez chwilę działo się w pomieszczeniu, żeby wychylić się przez okno wystarczająco, by precyzyjnie złapać na cel mężczyznę z laską, który pukał do drzwi wejściowych - Petrificus Totalus - wymówił starannie. Jeśli cokolwiek miało się jeszcze powieść, jak najszybciej potrzebowali obezwładnić szmalcowych gości przy widocznym, frontowym wejściu. Tylko po to, by nie zdążyli powiadomić pozostałych. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca, wprawiając w ruch łaskoczącą go pod skóra adrenalinę.
| Oba rzuty na zwinność i na zaklęcie.
Widział, jak żona Edmonda zrywa się do komody, gdzie wcześniej zauważył różdżkę. I sam zwrócił się w tamtym kierunku, starając się znaleźć przed kobietą na tyle szybko, by jeśli sam nie zdąży przechwycić drewienka, to chociaż dać pole do reakcji dla Ronji - Zajmij się nią - nie patrzył już na nieznajomą, a w kierunku uzdrowicielki. Sam, obrócił się w miejscu i wyrwał w stronę okna, gdzie już działał ich towarzysz - Czyli mamy razem sześciu - podsumował już ciszej, skupiając się na tym, niezależnie od tego co przez chwilę działo się w pomieszczeniu, żeby wychylić się przez okno wystarczająco, by precyzyjnie złapać na cel mężczyznę z laską, który pukał do drzwi wejściowych - Petrificus Totalus - wymówił starannie. Jeśli cokolwiek miało się jeszcze powieść, jak najszybciej potrzebowali obezwładnić szmalcowych gości przy widocznym, frontowym wejściu. Tylko po to, by nie zdążyli powiadomić pozostałych. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca, wprawiając w ruch łaskoczącą go pod skóra adrenalinę.
| Oba rzuty na zwinność i na zaklęcie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
W innych okolicznościach uśmiechnęłaby się ze smutkiem. Jeśli przez te miesiące zapomniała jak to było współpracować z aurorami, Samuel spełniał kryteria na każdym polu, które mogła przyuważyć. Szorstki, zamknięty i opanowany w najmniej ludzki sposób, jaki można było zobaczyć, bo przecież w jego ciele nie było miejsca na ludzkość. Pozostawał sam obowiązek.
Uzdrowicielka miała za mało informacji, by wywnioskować, dlaczego kobieta kłamała, a co więcej, do czego prowadzić miało w jej zamyśle tak niebezpieczne zachowanie, ale reakcje Skamandera na pewno nie pomagały sprawie. Rozumiała, że pod presją czasu nie było tu przestrzeni na “terapeutyczną sesję”, co na pewno auror by wytknął Fancourt, gdyby skomentowała suchość i ostrość jego słów. Pomijając aspekt strachu i uczuć, najwyraźniej największy wróg stróżów prawa Longbottoma, tak po prostu nie dało się wydobyć informacji skutecznie. Nie gdy sama zainteresowana tańczyła na granicy histerii.
— Nikt nie będzie cię obwiniał, nie będzie oceniał. Wiem, że dla rodziny i dziecka dobra matka jest w stanie zrobić wszystko. A ty jesteś dobrą matką, widzę to. Wystarczy tylko powiedzieć nam, co się stało. Wytłumaczyć. My się zajmiemy resztą, a ja dopilnuję byś ty i twoja córka były bezpieczne. By Lily wróciła do ciebie. — Głos lał się z krtani Ronji spokonie, wręcz magnetycznie. Do pewnego stopnia, ciężko było Fancourt nie zaufać, zwłaszcza gdy jej słowa kontrastowały z tonem rozmowy prowadzonej rozkazami Samuela, tak drastycznie. Przemawiała z przyzwyczajeniem i opanowaniem, jakie zdolna była wyrazić jedynie osoba rozmawiająca z innymi przez całe życie, w dodatku zdolna w pewnych okolicznościach skłonić je do przemyślenia, a co więcej zmiany swych decyzji. Niezależnie od tego jednak jak łagodnie mogła mówić, wciąż w głoskach dało się odczuć empatię, sygnalizującą otoczeniu, a w tym nieznajomej, że nie ma do czynienia z wrogiem swej sprawy, ale przyjacielem. Poczyniła jeszcze jeden krok w stronę kobiety, by być wystarczająco blisko i z różdżką skierowaną pod kątem do blondynki, wyszeptała pod nosem zaklęcie. — Paxo Maxima. — Skuteczność inkantacji musiała jednak opóźnić czas reakcji Azjatki, bo chociaż spróbowała potem przejąć różdżkę tamtej, to spowolniony refleks nie podołała zadaniu.
| rzut - nieudane przejęcie różdżki, udane Paxo Maxima
Uzdrowicielka miała za mało informacji, by wywnioskować, dlaczego kobieta kłamała, a co więcej, do czego prowadzić miało w jej zamyśle tak niebezpieczne zachowanie, ale reakcje Skamandera na pewno nie pomagały sprawie. Rozumiała, że pod presją czasu nie było tu przestrzeni na “terapeutyczną sesję”, co na pewno auror by wytknął Fancourt, gdyby skomentowała suchość i ostrość jego słów. Pomijając aspekt strachu i uczuć, najwyraźniej największy wróg stróżów prawa Longbottoma, tak po prostu nie dało się wydobyć informacji skutecznie. Nie gdy sama zainteresowana tańczyła na granicy histerii.
— Nikt nie będzie cię obwiniał, nie będzie oceniał. Wiem, że dla rodziny i dziecka dobra matka jest w stanie zrobić wszystko. A ty jesteś dobrą matką, widzę to. Wystarczy tylko powiedzieć nam, co się stało. Wytłumaczyć. My się zajmiemy resztą, a ja dopilnuję byś ty i twoja córka były bezpieczne. By Lily wróciła do ciebie. — Głos lał się z krtani Ronji spokonie, wręcz magnetycznie. Do pewnego stopnia, ciężko było Fancourt nie zaufać, zwłaszcza gdy jej słowa kontrastowały z tonem rozmowy prowadzonej rozkazami Samuela, tak drastycznie. Przemawiała z przyzwyczajeniem i opanowaniem, jakie zdolna była wyrazić jedynie osoba rozmawiająca z innymi przez całe życie, w dodatku zdolna w pewnych okolicznościach skłonić je do przemyślenia, a co więcej zmiany swych decyzji. Niezależnie od tego jednak jak łagodnie mogła mówić, wciąż w głoskach dało się odczuć empatię, sygnalizującą otoczeniu, a w tym nieznajomej, że nie ma do czynienia z wrogiem swej sprawy, ale przyjacielem. Poczyniła jeszcze jeden krok w stronę kobiety, by być wystarczająco blisko i z różdżką skierowaną pod kątem do blondynki, wyszeptała pod nosem zaklęcie. — Paxo Maxima. — Skuteczność inkantacji musiała jednak opóźnić czas reakcji Azjatki, bo chociaż spróbowała potem przejąć różdżkę tamtej, to spowolniony refleks nie podołała zadaniu.
| rzut - nieudane przejęcie różdżki, udane Paxo Maxima
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prudence, Thomas
Czas przeciekał wam przez palce, odmierzany niosącym się echem tupotem co najmniej dwóch par butów oraz metalicznymi jękami drabiny; wiedzieliście, że nie mieliście wiele czasu – póki co zdecydowaliście się jednak zignorować zagrożenie dyszące wam w karki od strony jednego z trzech korytarzy, skupiając się na szybie, którym sami trafiliście do podziemi. Nie wiedzieliście, kto znajdował się na drabinie, nie rozpoznawaliście właścicieli głosów, rozlegających się coraz bliżej i coraz bardziej zniekształconych dziwną akustyką pomieszczenia.
Thomas, ignorując ból w złamanej ręce, jako pierwszy stanął na nogi, kierując się w stronę szybu i przerzuconego ponad kanałem mostka; ze swojej pozycji nie widział wylotu tunelu, jedynie ciemną plamę, która znaczyła wyjście; nie widział też drabiny – ta pozostawała niewidzialna – i być może dlatego rzucone przez niego zaklęcie nie przyniosło oczekiwanego efektu. A może wynikało to z bólu lewej ręki, która zaraz po wypowiedzeniu po raz drugi tej samej inkantacji, znów rozpaliła się gorącem, tym razem ogniskującym w małym palcu, który wygiął się nagle pod nienaturalnym kątem i tak już pozostał, wyciągnięty ze stawu w efekcie komplikacji nieudanego zaklęcia.
Więcej szczęścia miała Prudence – mimo drżącego z zimna ciała, udało jej się wycelować różdżką w kamienną posadzkę tuż pod drabiną i poprawnie rzucić zaklęcie; na podłodze – oraz częściowo na zakrzywionych ścianach – zaczęła niemal natychmiast rozrastać się pajęczyna, oblepiając wszystko grubą, splątaną warstwą, połyskującą lekko w świetle rzucanym przez magiczne kule. Mniej więcej w tym samym czasie w wylocie szybu pojawiła się męska sylwetka – najpierw zobaczyliście parę ciężkich butów, później krawędź spodni i charakterystycznej, noszonej przez funkcjonariuszy magicznej policji szaty, która zafalowała przez moment, gdy czarodziej zeskoczył w dół, lądując prosto na wyczarowanej przez Prudence pajęczynie. Pułapka z jednej strony zamortyzowała upadek, z drugiej sprawiając jednak, że gdy czarodziej spróbował unieść stopę i odwrócić się w waszą stronę, został przytrzymany w miejscu mocnymi, lepkimi włóknami. – Co do?.. – usłyszeliście; policjant miał chropowaty, ale młody głos; na oko nie mógł mieć jeszcze trzydziestki. Odwrócił się przez ramię, nieco niewygodnie, zawieszając spojrzenie najpierw na Prudence, a później na Thomasie; dłoń, w której zaciskał różdżkę, skierował w dół, bezgłośne machnięcie nią nie przyniosło jednak żadnego efektu – wycelował ją więc w Thomasa, choć rękę miał wygiętą tak mocno, że prawdopodobnie utrudniłoby mu to ewentualne rzucenie zaklęcia. – Watts, zostań tam, gdzie jesteś, na dole jest jakaś przeklęta pajęczyna – powiedział, na tyle głośno, że ktokolwiek znajdował się w szybie, z pewnością go usłyszał. – Rzućcie różdżki i ustawcie się pod ścianą – powiedział, szarpnięciem głowy wskazując na jedną ze ścian pomieszczenia.
Nim zdążylibyście zrobić krok w którąkolwiek stronę, zwielokrotnione echo wydobywających się z korytarza kroków najpierw złączyło się w jeden, jednostajny odgłos, a później ucichło – a wy mogliście dostrzec dwie postacie – kobietę i mężczyznę – którzy zatrzymali się tuż za wami. Kobieta była niska, z ciemnymi włosami związanymi w kok; stojący obok niej czarodziej wyraźnie nad nią górował, a jego twarz częściowo zasłaniał gęsty zarost, w rysach mieli jednak coś charakterystycznego, co sprawiało, że wyglądali jak rodzeństwo. Ubrani byli w ciemne płaszcze, wyglądające na drogie; w dłoniach trzymali różdżki, póki co nie wycelowali ich jednak w nikogo, spoglądając bez zrozumienia najpierw na was, a później na uwięzionego w pajęczynie policjanta. – Co się tu dzieje? Co to za niezapowiedziana wizyta? – odezwał się najpierw mężczyzna. Kobieta zrobiła krok do przodu. – Nie taka była umowa – powiedziała, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Dwa pozostałe wyloty korytarzy póki co pozostawały puste i nic nie wskazywało na to, by ktoś się nimi przemieszczał.
Thomas, otrzymujesz 10 punktów obrażeń za wyłamany mały palec lewej dłoni. Dodatkowo, przez kolejne 2 tury, rzucasz dodatkową kością k3.
Ronja, Jackie, Samuel, Herbert
Żadne z was nie zdążyło dotrzeć do komody przed kobietą; okazała się szybsza, jej dłoń wyprzedziła szczupłe palce Ronji, a czarownica zrobiła krok do tyłu, unosząc różdżkę, choć nie kierując jej bezpośrednio ani w stronę Samuela, ani uzdrowicielki – jakby nie potrafiła się zdecydować, co właściwie chciała z nią zrobić. Na dźwięk słów aurora – ostrych, chłodnych – jej twarz stężała, a usta, do tej pory drżące, zacisnęły się w wyrazie determinacji. – Co miał zrobić? – zapytała, jej głos uniósł się wysoko; prawie piskliwie. – Szmalcownicy robili, co chcieli, wyciągali ludzi z domów, zabierali zapasy, kazali płacić sobie horrendalne sumy za zostawienie nas w spokoju. Edmond próbował ich powstrzymać – śledził ich, zbierał nazwiska, wiedział, gdzie się ukrywają – ale co mógł zrobić sam, co my mogliśmy zrobić? – Pociągnęła nosem. – Zgłosiliśmy sprawę magicznej policji – dodała, po czym zaśmiała się; w jej śmiechu brakowało jednak wesołości, był pusty, zimny. Trochę histeryczny. – I owszem, przyszli. Przyszli i oskarżyli Edmonda o współpracę z rebeliantami. Zabrali naszą – naszą córkę – głos wyraźnie jej się załamał – to dla jej własnego dobra, tak powiedzieli. Dla jej dobra! Mają z nimi układ, policja, ministerstwo, nie wiem, kto jeszcze. Zmusili go, żeby im pomagał, powiedzieli, że jeśli dostarczy im zdrajców, to oddadzą nam Lily – mówiła dalej, przez moment przestając zwracać uwagę na to, co działo się dookoła. Kojące słowa Ronji musiały na pewnym poziomie do niej dotrzeć, bo instynktownie – może bezwiednie – przesunęła się w jej stronę; ogarnięta uspokajającą aurą leczniczego zaklęcia, zaczęła oddychać spokojnej, a trzymająca różdżkę dłoń nieco opadła, ale nie wypuściła drewna z palców całkowicie.
Tymczasem Herbertowi udało się wyminąć Jackie i dobiec do okna na końcu korytarza; zasuwka odskoczyła bezgłośnie, a czarodziej mógł wyjrzeć na zewnątrz – choć ze względu na zaklęcie, które sam nałożył na dom, nie mógł wygodnie wysunąć ręki za okienną framugę. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, zdołał jednak wycelować w ziemię, na której stali policjanci – a wypowiedziana przez niego inkantacja zlała się z tą, którą w tym samym czasie wypowiedział Samuel; dwa promienie zaklęć pomknęły w stronę mężczyzn, wreszcie zwracając ich uwagę. Jeden z nich – niższy wzrostem, lecz wyższy rangą – uniósł różdżkę. – Protego maxima – wypowiedział pewnie, wykonując krótkie machnięcie i otaczając siebie oraz swojego towarzysza ochronną barierą, o którą rozbił się petryfikus rzucony przez aurora. Tarcza nie powstrzymała jednak w zupełności transmutacyjnego czaru Herberta; ośnieżona ziemia zadrżała, zamieniając się w rozchodzące się kręgami ruchome piaski, trudne do dostrzeżenia spod warstwy śniegu, choć z każdą sekundą mieszające się z nim i pochłaniające jego połacie, docierające też pod ściany domu i wnikające pod nie, zamieniające w pułapkę część holu i pomieszczeń na dole; sprawiając, że drżenie podłoża poczuliście również i wy – a na jednej ze ścian pokoju, w którym staliście, pojawiło się podłużne, rozgałęziające się w pajęczynkę pęknięcie. Mężczyźni, dzięki ochronnemu działaniu zaklęcia, zdołali uniknąć zapadnięcia się w piaskach, stali jednak na niewielkiej wysepce otoczonej przez pułapkę.
Funkcjonariusz, który wcześniej wysunął się naprzód – ten sam, który trzymał w dłoni laskę, i ten sam, który rzucił potężne zaklęcie tarczy – ściągnął z głowy czapkę, po czym uniósł spojrzenie w stronę okien, przy których stali Samuel i Herbert; mimo pozornie trudnego położenia, wyglądał na zupełnie opanowanego; na jego twarzy zatańczył rozbawiony uśmiech, skłonił się też w stronę czarodziejów, choć była w tym geście jakaś niewypowiedziana drwina. – Pani Twigs, widzę, że ma pani nieproszonych gości – rzucił głośno, tak, że słowa dotarły do wszystkich obecnych wewnątrz domu; w tym momencie Samuel mógł go rozpoznać – w jego rysach i sposobie zachowania dostrzegając Arnolda Montague’a, komendanta magicznej policji we własnej osobie. – Proszę nie wierzyć w żadne ich zapewnienia i zejść do nas na dół – zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by panią ochronić, a pomoc w ujęciu przestępców zostanie z pewnością odpowiednio nagrodzona – dodał.
Kobieta trzymająca różdżkę spojrzała najpierw na Samuela, później na Ronję. – Jak? – zapytała, odnosząc się do ostatnich słów uzdrowicielki; jeszcze się wahała, żądała jednak konkretów – i jasnych deklaracji.
Nie wiedzieliście, gdzie znajdowali się policjanci, których wcześniej Herbert zobaczył na tyłach.
Mistrz gry przeprasza za opóźnienie i w celu złagodzenia własnych wyrzutów sumienia oferuje turę szczęścia: wszystkie zaklęcia i akcje podjęte w trakcie następnej kolejki możecie z góry uznać za udane (o ile znajdują się w zasięgu możliwości waszych postaci, tj. o ile postać zna zaklęcia z danego poziomu). W takiej sytuacji nie musicie wykonywać rzutu kością, a zaklęcie zostaje rzucone z mocą równą jego ST.
Rzuty mistrza gry: nieudane finite (na pajęczynę), zasięg duny Herberta, protego maxima
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 14.11 do godz. 18:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Incarcerare - 5/10 tur
Veritas claro (Samuel) - 4/5 tur
Herbarius Nuntius (Herbert)
Abspectus (Herbert) - 3/3 tury
Abspectus (Ronja) - 3/3 tury
Impervius (na drzwiach)
Casa aranea - 1/2 tury do przybycia pająków
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 38/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 31/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 37/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 41/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 36/50
Czas przeciekał wam przez palce, odmierzany niosącym się echem tupotem co najmniej dwóch par butów oraz metalicznymi jękami drabiny; wiedzieliście, że nie mieliście wiele czasu – póki co zdecydowaliście się jednak zignorować zagrożenie dyszące wam w karki od strony jednego z trzech korytarzy, skupiając się na szybie, którym sami trafiliście do podziemi. Nie wiedzieliście, kto znajdował się na drabinie, nie rozpoznawaliście właścicieli głosów, rozlegających się coraz bliżej i coraz bardziej zniekształconych dziwną akustyką pomieszczenia.
Thomas, ignorując ból w złamanej ręce, jako pierwszy stanął na nogi, kierując się w stronę szybu i przerzuconego ponad kanałem mostka; ze swojej pozycji nie widział wylotu tunelu, jedynie ciemną plamę, która znaczyła wyjście; nie widział też drabiny – ta pozostawała niewidzialna – i być może dlatego rzucone przez niego zaklęcie nie przyniosło oczekiwanego efektu. A może wynikało to z bólu lewej ręki, która zaraz po wypowiedzeniu po raz drugi tej samej inkantacji, znów rozpaliła się gorącem, tym razem ogniskującym w małym palcu, który wygiął się nagle pod nienaturalnym kątem i tak już pozostał, wyciągnięty ze stawu w efekcie komplikacji nieudanego zaklęcia.
Więcej szczęścia miała Prudence – mimo drżącego z zimna ciała, udało jej się wycelować różdżką w kamienną posadzkę tuż pod drabiną i poprawnie rzucić zaklęcie; na podłodze – oraz częściowo na zakrzywionych ścianach – zaczęła niemal natychmiast rozrastać się pajęczyna, oblepiając wszystko grubą, splątaną warstwą, połyskującą lekko w świetle rzucanym przez magiczne kule. Mniej więcej w tym samym czasie w wylocie szybu pojawiła się męska sylwetka – najpierw zobaczyliście parę ciężkich butów, później krawędź spodni i charakterystycznej, noszonej przez funkcjonariuszy magicznej policji szaty, która zafalowała przez moment, gdy czarodziej zeskoczył w dół, lądując prosto na wyczarowanej przez Prudence pajęczynie. Pułapka z jednej strony zamortyzowała upadek, z drugiej sprawiając jednak, że gdy czarodziej spróbował unieść stopę i odwrócić się w waszą stronę, został przytrzymany w miejscu mocnymi, lepkimi włóknami. – Co do?.. – usłyszeliście; policjant miał chropowaty, ale młody głos; na oko nie mógł mieć jeszcze trzydziestki. Odwrócił się przez ramię, nieco niewygodnie, zawieszając spojrzenie najpierw na Prudence, a później na Thomasie; dłoń, w której zaciskał różdżkę, skierował w dół, bezgłośne machnięcie nią nie przyniosło jednak żadnego efektu – wycelował ją więc w Thomasa, choć rękę miał wygiętą tak mocno, że prawdopodobnie utrudniłoby mu to ewentualne rzucenie zaklęcia. – Watts, zostań tam, gdzie jesteś, na dole jest jakaś przeklęta pajęczyna – powiedział, na tyle głośno, że ktokolwiek znajdował się w szybie, z pewnością go usłyszał. – Rzućcie różdżki i ustawcie się pod ścianą – powiedział, szarpnięciem głowy wskazując na jedną ze ścian pomieszczenia.
Nim zdążylibyście zrobić krok w którąkolwiek stronę, zwielokrotnione echo wydobywających się z korytarza kroków najpierw złączyło się w jeden, jednostajny odgłos, a później ucichło – a wy mogliście dostrzec dwie postacie – kobietę i mężczyznę – którzy zatrzymali się tuż za wami. Kobieta była niska, z ciemnymi włosami związanymi w kok; stojący obok niej czarodziej wyraźnie nad nią górował, a jego twarz częściowo zasłaniał gęsty zarost, w rysach mieli jednak coś charakterystycznego, co sprawiało, że wyglądali jak rodzeństwo. Ubrani byli w ciemne płaszcze, wyglądające na drogie; w dłoniach trzymali różdżki, póki co nie wycelowali ich jednak w nikogo, spoglądając bez zrozumienia najpierw na was, a później na uwięzionego w pajęczynie policjanta. – Co się tu dzieje? Co to za niezapowiedziana wizyta? – odezwał się najpierw mężczyzna. Kobieta zrobiła krok do przodu. – Nie taka była umowa – powiedziała, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Dwa pozostałe wyloty korytarzy póki co pozostawały puste i nic nie wskazywało na to, by ktoś się nimi przemieszczał.
Ronja, Jackie, Samuel, Herbert
Żadne z was nie zdążyło dotrzeć do komody przed kobietą; okazała się szybsza, jej dłoń wyprzedziła szczupłe palce Ronji, a czarownica zrobiła krok do tyłu, unosząc różdżkę, choć nie kierując jej bezpośrednio ani w stronę Samuela, ani uzdrowicielki – jakby nie potrafiła się zdecydować, co właściwie chciała z nią zrobić. Na dźwięk słów aurora – ostrych, chłodnych – jej twarz stężała, a usta, do tej pory drżące, zacisnęły się w wyrazie determinacji. – Co miał zrobić? – zapytała, jej głos uniósł się wysoko; prawie piskliwie. – Szmalcownicy robili, co chcieli, wyciągali ludzi z domów, zabierali zapasy, kazali płacić sobie horrendalne sumy za zostawienie nas w spokoju. Edmond próbował ich powstrzymać – śledził ich, zbierał nazwiska, wiedział, gdzie się ukrywają – ale co mógł zrobić sam, co my mogliśmy zrobić? – Pociągnęła nosem. – Zgłosiliśmy sprawę magicznej policji – dodała, po czym zaśmiała się; w jej śmiechu brakowało jednak wesołości, był pusty, zimny. Trochę histeryczny. – I owszem, przyszli. Przyszli i oskarżyli Edmonda o współpracę z rebeliantami. Zabrali naszą – naszą córkę – głos wyraźnie jej się załamał – to dla jej własnego dobra, tak powiedzieli. Dla jej dobra! Mają z nimi układ, policja, ministerstwo, nie wiem, kto jeszcze. Zmusili go, żeby im pomagał, powiedzieli, że jeśli dostarczy im zdrajców, to oddadzą nam Lily – mówiła dalej, przez moment przestając zwracać uwagę na to, co działo się dookoła. Kojące słowa Ronji musiały na pewnym poziomie do niej dotrzeć, bo instynktownie – może bezwiednie – przesunęła się w jej stronę; ogarnięta uspokajającą aurą leczniczego zaklęcia, zaczęła oddychać spokojnej, a trzymająca różdżkę dłoń nieco opadła, ale nie wypuściła drewna z palców całkowicie.
Tymczasem Herbertowi udało się wyminąć Jackie i dobiec do okna na końcu korytarza; zasuwka odskoczyła bezgłośnie, a czarodziej mógł wyjrzeć na zewnątrz – choć ze względu na zaklęcie, które sam nałożył na dom, nie mógł wygodnie wysunąć ręki za okienną framugę. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz, zdołał jednak wycelować w ziemię, na której stali policjanci – a wypowiedziana przez niego inkantacja zlała się z tą, którą w tym samym czasie wypowiedział Samuel; dwa promienie zaklęć pomknęły w stronę mężczyzn, wreszcie zwracając ich uwagę. Jeden z nich – niższy wzrostem, lecz wyższy rangą – uniósł różdżkę. – Protego maxima – wypowiedział pewnie, wykonując krótkie machnięcie i otaczając siebie oraz swojego towarzysza ochronną barierą, o którą rozbił się petryfikus rzucony przez aurora. Tarcza nie powstrzymała jednak w zupełności transmutacyjnego czaru Herberta; ośnieżona ziemia zadrżała, zamieniając się w rozchodzące się kręgami ruchome piaski, trudne do dostrzeżenia spod warstwy śniegu, choć z każdą sekundą mieszające się z nim i pochłaniające jego połacie, docierające też pod ściany domu i wnikające pod nie, zamieniające w pułapkę część holu i pomieszczeń na dole; sprawiając, że drżenie podłoża poczuliście również i wy – a na jednej ze ścian pokoju, w którym staliście, pojawiło się podłużne, rozgałęziające się w pajęczynkę pęknięcie. Mężczyźni, dzięki ochronnemu działaniu zaklęcia, zdołali uniknąć zapadnięcia się w piaskach, stali jednak na niewielkiej wysepce otoczonej przez pułapkę.
Funkcjonariusz, który wcześniej wysunął się naprzód – ten sam, który trzymał w dłoni laskę, i ten sam, który rzucił potężne zaklęcie tarczy – ściągnął z głowy czapkę, po czym uniósł spojrzenie w stronę okien, przy których stali Samuel i Herbert; mimo pozornie trudnego położenia, wyglądał na zupełnie opanowanego; na jego twarzy zatańczył rozbawiony uśmiech, skłonił się też w stronę czarodziejów, choć była w tym geście jakaś niewypowiedziana drwina. – Pani Twigs, widzę, że ma pani nieproszonych gości – rzucił głośno, tak, że słowa dotarły do wszystkich obecnych wewnątrz domu; w tym momencie Samuel mógł go rozpoznać – w jego rysach i sposobie zachowania dostrzegając Arnolda Montague’a, komendanta magicznej policji we własnej osobie. – Proszę nie wierzyć w żadne ich zapewnienia i zejść do nas na dół – zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by panią ochronić, a pomoc w ujęciu przestępców zostanie z pewnością odpowiednio nagrodzona – dodał.
Kobieta trzymająca różdżkę spojrzała najpierw na Samuela, później na Ronję. – Jak? – zapytała, odnosząc się do ostatnich słów uzdrowicielki; jeszcze się wahała, żądała jednak konkretów – i jasnych deklaracji.
Nie wiedzieliście, gdzie znajdowali się policjanci, których wcześniej Herbert zobaczył na tyłach.
Rzuty mistrza gry: nieudane finite (na pajęczynę), zasięg duny Herberta, protego maxima
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 14.11 do godz. 18:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Incarcerare - 5/10 tur
Veritas claro (Samuel) - 4/5 tur
Herbarius Nuntius (Herbert)
Abspectus (Herbert) - 3/3 tury
Abspectus (Ronja) - 3/3 tury
Impervius (na drzwiach)
Casa aranea - 1/2 tury do przybycia pająków
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 38/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 31/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 37/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 41/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 36/50
- ekwipunki:
- Jackie
różdżka, sakiewka (10 PM), zielonkawy kamień, eliksir kociego kroku, (1 porcja, stat. 12)
Prudence
różdżka, klucz, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17)
Herbert
różdżka, aparat fotograficzny, eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 20)
Thomas
różdżka, magiczne wytrychy, kryształ, eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
Ronja
różdżka, niuchacz, kryształ
Samuel
różdżka, płaszcz z rogatej czarowcy, alabastrowa brosza, magiczna torba a w niej: świstoklik typu I (ułamany obcas), kryształ, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 22)
- Nic mi nie jest, mówię przecież - warknął do dziewczyny, zdenerwowany, chociaż wcale nie na jej pytanie - a sam na siebie że coś takiego w ogóle go dotykało. Że musiał to teraz znosić, ten ból i palenie w ręce, które zaraz znów się nasiliło w kolejnej fali bólu. Czuł, że nie mógł się skupić na żadnych inkantacjach w tym momencie, a może nawet więcej? Może kolejny ból, tym razem wyginającego się palca był spowodowany próbą rzucenia zaklęcia? Sama nagłość tego wyrwała z jego ust kolejny krzyk, który zaraz stłamsił.
Zacisnął zęby, wbijając wzrok w mężczyznę. Pieprzony pies, taki sam jak wtedy zgarnęli ich z placu… Co tutaj robiła magipolicja? Nie mieli do łapania kieszonkowców czy może jarmark już dobiegł końca?
- Bo co? - warknął na niego, czując jak pulsuje w nim złość. Utrudniało mu to trzeźwe myślenie, zastanowienie się nad tym co powinien zrobić, jak zareagować. Jakie rzucić zaklęcie? Które najpewniej znów nie wyjdzie, znów…
Inny głos. Coś było nie tak.
Umowa. Znają się, przeszło mu szybko przez myśl.
- Ty pieprzony psie, chciałeś nas tu zajebać po prostu! - warknął na mężczyznę w pajęczynie, łżąc w żywe oczy, że w ogóle go znał. Odwrócił się zaraz w stronę dwójki, która wyszła z korytarza. - Pierdolony ministerialny żadnej umowy nie potrafi dotrzymać, właśnie nas tutaj zaatakował! - parsknął zaraz, nie mogą się jednak skupić na swoich myślach. Czy jego bajka miała sens? W końcu magipolicja celował w niego różdżką i nikt nie był do końca chyba stwierdzić czy zła forma jego ręki była jego działaniem, czy nie. A Prudence? Ona również przecież wyglądała nienajlepszej. Przyprowadził ich tutaj, bo coś wiedzieli? Może… na pewno czegoś tutaj szukano, ale jeśli nie była potrzeba klucza, żeby zejść do skrzyni to czego innego? Może ci poradzili sobie alohomorą? Może czymś jeszcze inni?
Wydawali się być… pewni? Nie bali się, nie sięgali od razu różdżki. Nie czuli zagrożenia w tym momencie. I musiał pokazać im to samo, dokładnie to samo. Nie bał się ich, mógł być z nimi mniej czy bardziej na równi.
Opuścił różdżkę pierw zerkając w stronę Prudence, a po tym na dłużej przeniósł spojrzenie na… rodzeństwo? Wspólników? Nie był pewny tego. Ale na pewno miał teraz do nich interes, przede wszystkim żeby nie zostać przez zaatakowanym.
Starał się udawać pewnego, nie wystraszonego. Chociaż z pewnością było widać ból na jego twarzy, przez wzgląd na rękę.
- Shhhh, spokojnie mały - mruknął, odnajdując wzrokiem niuchacza i zaraz klepiąc zdrową ręką po udzie, aby do niego podszedł, mając cichą nadzieję, że ten jednak nie wyda się być podejrzanym stworzeniem. Przeniósł po tym jednak wzrok na nieznaną kobietę, posyłając jej krótki, wesoły uśmiech, mając cichą nadzieję, że może chociaż tym przekona ją do siebie.
|2 na k3
Kłamstwo na II
Zacisnął zęby, wbijając wzrok w mężczyznę. Pieprzony pies, taki sam jak wtedy zgarnęli ich z placu… Co tutaj robiła magipolicja? Nie mieli do łapania kieszonkowców czy może jarmark już dobiegł końca?
- Bo co? - warknął na niego, czując jak pulsuje w nim złość. Utrudniało mu to trzeźwe myślenie, zastanowienie się nad tym co powinien zrobić, jak zareagować. Jakie rzucić zaklęcie? Które najpewniej znów nie wyjdzie, znów…
Inny głos. Coś było nie tak.
Umowa. Znają się, przeszło mu szybko przez myśl.
- Ty pieprzony psie, chciałeś nas tu zajebać po prostu! - warknął na mężczyznę w pajęczynie, łżąc w żywe oczy, że w ogóle go znał. Odwrócił się zaraz w stronę dwójki, która wyszła z korytarza. - Pierdolony ministerialny żadnej umowy nie potrafi dotrzymać, właśnie nas tutaj zaatakował! - parsknął zaraz, nie mogą się jednak skupić na swoich myślach. Czy jego bajka miała sens? W końcu magipolicja celował w niego różdżką i nikt nie był do końca chyba stwierdzić czy zła forma jego ręki była jego działaniem, czy nie. A Prudence? Ona również przecież wyglądała nienajlepszej. Przyprowadził ich tutaj, bo coś wiedzieli? Może… na pewno czegoś tutaj szukano, ale jeśli nie była potrzeba klucza, żeby zejść do skrzyni to czego innego? Może ci poradzili sobie alohomorą? Może czymś jeszcze inni?
Wydawali się być… pewni? Nie bali się, nie sięgali od razu różdżki. Nie czuli zagrożenia w tym momencie. I musiał pokazać im to samo, dokładnie to samo. Nie bał się ich, mógł być z nimi mniej czy bardziej na równi.
Opuścił różdżkę pierw zerkając w stronę Prudence, a po tym na dłużej przeniósł spojrzenie na… rodzeństwo? Wspólników? Nie był pewny tego. Ale na pewno miał teraz do nich interes, przede wszystkim żeby nie zostać przez zaatakowanym.
Starał się udawać pewnego, nie wystraszonego. Chociaż z pewnością było widać ból na jego twarzy, przez wzgląd na rękę.
- Shhhh, spokojnie mały - mruknął, odnajdując wzrokiem niuchacza i zaraz klepiąc zdrową ręką po udzie, aby do niego podszedł, mając cichą nadzieję, że ten jednak nie wyda się być podejrzanym stworzeniem. Przeniósł po tym jednak wzrok na nieznaną kobietę, posyłając jej krótki, wesoły uśmiech, mając cichą nadzieję, że może chociaż tym przekona ją do siebie.
|2 na k3
Kłamstwo na II
- To, że mówisz..- zupełnie nie przejęła się tym, że na nią warknął, jakby to zignorowała. - Widzę przecież, że coś jest nie tak, ale jak tam chcesz, skoro wszystko w porządku, to wszystko w porządku. - zresztą, co by to zmieniło, gdyby usłyszała co innego? Ona nie była mu w stanie pomóc z problemami z ręką, nie znała się na tym zupełnie. To Virginia w ich rodzinie się tym zajmowała.
Mniejsza o to, mięli teraz jeszcze większe problemy od kłopotów zdrowotnych, najwyraźniej z dwóch stron pojawili się tutaj nieproszeni goście. Jej zaklęcie się powiodło. Mężczyzna, który schodził po drabinie wpadł w jej pajęczynę. Ulżyło jej, chociaż tyle dobrego, będą mieli czas, żeby coś zrobić, pewne było, że nie wyjdą stąd tędy, którędy przyszli, przynajmniej jak na razie. Nie dało się nie zauważyć policyjnych szat.. nie wróżyło to nic dobrego. Przecież gdyby ją złapali, zobaczyli, że ma niezarejestrowaną różdżkę, do tego ustalili kim jest.. mogłoby być źle. Nie zastanawiała się zbyt długo. Machnęła szybko różdżką. - Expelliarmus!- powiedziała pewnie. Podniosła się i ruszyła w okolice pajęczyny, aby zabrać różdżkę policjanta. - Petrificus Totalus!- ponownie machnęła różdżką i rzuciła zaklęcie w stronę policjanta, który znajdował się w sieci. Nie będzie im przynajmniej przeszkadzał.
Jeden problem z głowy, gorzej, że pojawił się kolejny. Kroki, które słyszeli z jednego z tuneli, zdawały się być coraz bardziej wyraźne. Zbliżali się do nich. Nie mieli specjalnie jak uciec, te dwie osoby bowiem pojawiły się zbyt szybko. Zacisnęła mocniej różdżkę w dłoni, nie wyglądała najlepiej, trzęsła się z zimna, powinna się ogrzać, może się nabawić przez tą kąpiel w rzece dłuższej choroby, wolała nawet nie myśleć o kolejnym uziemieniu, do tego ból żeber, oby jeszcze bardziej jej nie poturbowali Ci przybysze. Wtedy przeniosła wzrok na Thomasa, który zaczął swoje przedstawienie.
Spojrzała niepewnie w stronę pary, po czym przeniosła wzrok na policjanta w pajęczynie, nie wyglądało to najlepiej. Zwróciła uwagę na to, że para nie wygląda na ubogą, stroje wskazywały raczej na to, że mają pieniądze, lub pochodzą z dobrych domów. Zastanawiała się kim są przybysze i po czyjej stronie stoją, nie opuszczała różdżki, bała się, że może jej być za chwilę potrzebna. Postanowiła się aktualnie nie odzywać, jej wygląd chyba mówił sam za siebie.
Mniejsza o to, mięli teraz jeszcze większe problemy od kłopotów zdrowotnych, najwyraźniej z dwóch stron pojawili się tutaj nieproszeni goście. Jej zaklęcie się powiodło. Mężczyzna, który schodził po drabinie wpadł w jej pajęczynę. Ulżyło jej, chociaż tyle dobrego, będą mieli czas, żeby coś zrobić, pewne było, że nie wyjdą stąd tędy, którędy przyszli, przynajmniej jak na razie. Nie dało się nie zauważyć policyjnych szat.. nie wróżyło to nic dobrego. Przecież gdyby ją złapali, zobaczyli, że ma niezarejestrowaną różdżkę, do tego ustalili kim jest.. mogłoby być źle. Nie zastanawiała się zbyt długo. Machnęła szybko różdżką. - Expelliarmus!- powiedziała pewnie. Podniosła się i ruszyła w okolice pajęczyny, aby zabrać różdżkę policjanta. - Petrificus Totalus!- ponownie machnęła różdżką i rzuciła zaklęcie w stronę policjanta, który znajdował się w sieci. Nie będzie im przynajmniej przeszkadzał.
Jeden problem z głowy, gorzej, że pojawił się kolejny. Kroki, które słyszeli z jednego z tuneli, zdawały się być coraz bardziej wyraźne. Zbliżali się do nich. Nie mieli specjalnie jak uciec, te dwie osoby bowiem pojawiły się zbyt szybko. Zacisnęła mocniej różdżkę w dłoni, nie wyglądała najlepiej, trzęsła się z zimna, powinna się ogrzać, może się nabawić przez tą kąpiel w rzece dłuższej choroby, wolała nawet nie myśleć o kolejnym uziemieniu, do tego ból żeber, oby jeszcze bardziej jej nie poturbowali Ci przybysze. Wtedy przeniosła wzrok na Thomasa, który zaczął swoje przedstawienie.
Spojrzała niepewnie w stronę pary, po czym przeniosła wzrok na policjanta w pajęczynie, nie wyglądało to najlepiej. Zwróciła uwagę na to, że para nie wygląda na ubogą, stroje wskazywały raczej na to, że mają pieniądze, lub pochodzą z dobrych domów. Zastanawiała się kim są przybysze i po czyjej stronie stoją, nie opuszczała różdżki, bała się, że może jej być za chwilę potrzebna. Postanowiła się aktualnie nie odzywać, jej wygląd chyba mówił sam za siebie.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeniósł wzrok na policjanta, zastanawiając się jeszcze czy może... Czy może jednak powinien spróbować rzucić zaklęcie?
Nie był pewny kim byli nieznajomi. Mogli okazać się w końcu ich przyjaciółmi. A nawet jeśli nie, teraz na pewno w ich oczach wychodzili zwyczajnie w świecie na jakiś słabeuszy.
- Lapifors - rzucił, mocniej łapiąc różdżkę i wykonując odpowiedni ruch, w stronę policjanta. - Na górze ma towarzystwo i przyjemnie bym się nim zajął, ciężko może mi być w ty momencie. Swoją drogą wy jesteście..? Poza tym l, że chyba szukamy tutaj tego samego... - rzucił, zerkając na dwójkę nieznanych mu czarodziejów. Modlił się w duchu, żeby jego ręka nie dała znów o sobie znać, starając się ignorować ból.
Nie był pewny kim byli nieznajomi. Mogli okazać się w końcu ich przyjaciółmi. A nawet jeśli nie, teraz na pewno w ich oczach wychodzili zwyczajnie w świecie na jakiś słabeuszy.
- Lapifors - rzucił, mocniej łapiąc różdżkę i wykonując odpowiedni ruch, w stronę policjanta. - Na górze ma towarzystwo i przyjemnie bym się nim zajął, ciężko może mi być w ty momencie. Swoją drogą wy jesteście..? Poza tym l, że chyba szukamy tutaj tego samego... - rzucił, zerkając na dwójkę nieznanych mu czarodziejów. Modlił się w duchu, żeby jego ręka nie dała znów o sobie znać, starając się ignorować ból.
Umysł pracował na najwyższych obrotach, rozumiała żądania kobiety i naturalnie pragnęła zaspokoić jej strach. - Mamy ze sobą świstoklik, możemy pomóc ci dostać się w bezpieczne miejsce, z dala od nich. A jeśli wiesz coś o tym gdzie przetrzymują Lily i ją postaramy się znaleźć jak najszybciej. - Przerwała, a do uszu kobiety doszły słowa znajdującego się na zewnątrz magipolicjanta. Pokręciła łagodnie głową, po raz kolejny spoglądając kobiecie prosto w oczy i wyciągając wolną dłoń przed siebie, tak by tamta mogła ją chwycić. - Posłuchaj, jak masz na imię? Wiesz dobrze jacy oni są, do czego są zdolni jeśli tam pójdziesz. Nie pokazali ci żadnego dobra, a wręcz przeciwnie, zabrali to co dla każdej matki droższe nawet od własnego życia. Jeśli teraz pójdziesz z nimi, umrzesz nie tylko ty, ale też Lily. - Przekręciła głowę do ściany, dając chwilę do namysłu swojej rozmówczyni, a samej wyciągając przed siebie różdżkę. - Homenum Revelio. Wiemy, ile ich już jest w środku? I co z grupą w szopie? - Zwróciła się do Samuela, Jackie i Herberta, z których dwójka znajdowała się przed drzwiami. - Obronimy cię, ale musimy wiedzieć, z czym mamy do czynienia. Z kim rozmawiałaś przez lusterko dwukierunkowe? Czy Edmond chował coś cennego w szopie? To mogą być kluczowe informacje dla bezpiecznego wydostania cię stąd.- Pochyliła się nawet bardziej i wreszcie ostrożnym ruchem sięgnęła po dłoń kobiety, ujmując ją w swoją własną z pocieszającym uściskiem, na tyle jednak lekkim by druga czarownica nie czuła się do niego przymuszona. - Nie zmusimy cię do niczego, ale każda decyzja ma swoje konsekwencje. - Wyszeptała kojąco, podnosząc wzrok na Samuela, a zaraz potem przerzucając spojrzenie na okno, które znajdowało się obok nich. - Może w domu są jakieś tylne wyjścia? Gdyby udało nam się przejść z zaskoczeniem i w jakiś sposób zabezpieczyć resztę? - Zasugerowała cicho, zamierając w bezruchu i oczekując kolejnego kroku tej szalonej układanki ludzkich emocji i czynów. Nie mieli wiele czasu na zastanowienie się, ale mimo tego, mimiką twarzy oraz postawą ciała starała się okazać zaufanie i spokój wobec samej zainteresowanej. Nawet jeśli w głębi stres przyprawiał Fancourt o gęsią skórkę.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaklęcie zmieniło podłoże w ruchome piaski. Pęknięcie uświadomiło mu, że zadziałało lepiej niż się spodziewał. Przybysze jednak zdążyli się zabezpieczyć, ale nie mogli się ruszyć jeżeli nie chcieli zostać wciągnięci w pułapkę. Słyszał jak za jego plecami dochodzi do szamotaniny, jak kobieta walczy z wewnętrznym rozbiciem, a słowa mężczyzny na dole wcale nie pomagały. Mówił gładko i elegancko, nie jak typowy brudny, szmalcownik, ale jednocześnie jasno dawał do zrozumienia po której stronie stoi.
-Szlag by to… - Mruknął pod nosem zerkając na Samuela. -Za dużo gada.
Jednak rzucanie kolejnych zaklęć będzie mocno utrudnione jeżeli nadal jego poprzednie będzie ich trzymało w domu, który stał się dla nich pułapką. Obejrzał się przez ramię na Ronję. -Wejście z przodu na razie jest zablokowane. Z tyłu widziałem dwóch, ale nie wiem czy weszli do środka. - Następnie wyciągnął różdżkę cofając się od okna i wycelował w ścianę z zamiarem zdjęcia zaklęcia Incarcerare blokującego im wyjście z budynku. Pomyślał tylko “Finite Incantatem” i poczuł jak różdżka wykonuje swoje zadanie. Następnie wychylił się mocniej przez okno ponownie celując różdżką w policjantów, wiedząc, że teraz cel ma łatwy. Nie mogą się ruszyć, w żaden sposób mu uciec.
Wymierzył najpierw w tego bliżej drzwi, tego który cały czas mówił -Feliseri! - Wiązka magii poleciała w jednego z czarodziei, nie czekając na reakcję drugiego w niego również wymierzył różdżką. -Feliseri! - Czuł jak te zaklęcia powoli go osłabiają. Jak magia zaczyna oddziaływać na jego organizm. Spojrzał na Samuela dając mu tym samym znać, że może działać, a kiedy ten przytrzymał się mocniej okna, Herbert również zaparł się nogami, aby trzymać mężczyznę w razie sytuacji kryzysowej. Nie słyszał co mówiła kobieta do Ronji, czy uzdrowicielce udało się ją uspokoić. Liczyła, że tak, ale teraz skupiony był na dwójce na dole, którą miał zamiar zamienić w białe tchórzofretki, by nie mogli się z nikim porozumieć, a może w panice uciekając zatopią się w ruchomych piaskach.
-Szlag by to… - Mruknął pod nosem zerkając na Samuela. -Za dużo gada.
Jednak rzucanie kolejnych zaklęć będzie mocno utrudnione jeżeli nadal jego poprzednie będzie ich trzymało w domu, który stał się dla nich pułapką. Obejrzał się przez ramię na Ronję. -Wejście z przodu na razie jest zablokowane. Z tyłu widziałem dwóch, ale nie wiem czy weszli do środka. - Następnie wyciągnął różdżkę cofając się od okna i wycelował w ścianę z zamiarem zdjęcia zaklęcia Incarcerare blokującego im wyjście z budynku. Pomyślał tylko “Finite Incantatem” i poczuł jak różdżka wykonuje swoje zadanie. Następnie wychylił się mocniej przez okno ponownie celując różdżką w policjantów, wiedząc, że teraz cel ma łatwy. Nie mogą się ruszyć, w żaden sposób mu uciec.
Wymierzył najpierw w tego bliżej drzwi, tego który cały czas mówił -Feliseri! - Wiązka magii poleciała w jednego z czarodziei, nie czekając na reakcję drugiego w niego również wymierzył różdżką. -Feliseri! - Czuł jak te zaklęcia powoli go osłabiają. Jak magia zaczyna oddziaływać na jego organizm. Spojrzał na Samuela dając mu tym samym znać, że może działać, a kiedy ten przytrzymał się mocniej okna, Herbert również zaparł się nogami, aby trzymać mężczyznę w razie sytuacji kryzysowej. Nie słyszał co mówiła kobieta do Ronji, czy uzdrowicielce udało się ją uspokoić. Liczyła, że tak, ale teraz skupiony był na dwójce na dole, którą miał zamiar zamienić w białe tchórzofretki, by nie mogli się z nikim porozumieć, a może w panice uciekając zatopią się w ruchomych piaskach.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zaczynała myśleć. Z roztrzęsionej wydarzeniami kobiety nie mieliby zbyt wiele pożytku. Nie miało znaczenia, czy jego zimne słowa raniły. Miały wybudzić, wytrącić z zawieszenia, które wprowadzały chaos nie tylko w samą sytuację, ale i w niepoczytalność zachowań żony Edmonda. Mógł zagrać rolę "złego" policjanta, tylko po to, by zaufała jego towarzyszce. I wzięła się w garść - Już sobie pani odpowiedziała. Ile dowodów jeszcze potrzeba, żeby zobaczyć, co zrobią z panią i Lily, jeśli zechcesz znowu stanąć po ich stronie? To oni finansowali działania szmalcowników - odpowiedział gdzieś pomiędzy wywodem, jaki wytoczyła kobieta. I nie miał wątpliwości w słuszność tego co mówił. Obecność magicznej policji - bardzo wyraźnie to potwierdzała. Różdżka w ręku nieznajomej niekoniecznie miała być złym zwiastunem - strach nigdy nie jest dobrym doradcą - dodał, nie zatrzymując kolejnych działań - Nie, w środku nie - odpowiedział Ronji.
Nie tak łatwo było wychylić się z okna, z ograniczeniem, jakie dawała rzucona na dom blokada. Wystarczająco jednak, by dwa promienie zaklęć pognały w stronę celów. I chociaż jego rozbiło się o mocną tarczę, którą wzniósł mężczyzna z laską, to, które wykreował towarzysz wywołało efekt, który wciąż można było wykorzystać. Tylko drżenie, które rozniosło się wokół, wywołano rozciągniętymi się aż w domu piaskach, niekoniecznie było zamierzone. Spojrzał jednak krótko na Herberta. Z milczącym uznaniem, by potem podążyć wzrokiem za linią powstałych pęknięć. Wychylił się na moment, już w momencie, gdy blokada została ściągnięta, by dostrzec zniszczenia. Potem, na uwięzionych pseudo-policjantów - Zdecydowanie. Wypada ich nieco uciszyć - chociaż patrzył w stronę rozpoznanego szefa policji, odpowiadał Herbertowi, aktualnemu towarzyszowi broni.
Wiedział zbyt dobrze, czemu głos starszego z czarodziejów, niósł się tak daleko. Chciał ostrzec swoich podwładnych. Gnida - pomyślał jeszcze, przypominając sobie z zimną satysfakcją, z jakim losem skończył jego poprzednik.
- Reparo - zdecydował na początek, chcąc pozbyć się najbardziej widocznych pęknięć. Wolał, by z jego pomysłem, dom wytrzymał dłużej. Spojrzał na kobietę - To znaczy, że Pani pomożemy - odezwał się na koniec, gdy Ronja zakończyła swój wywód. Nie ze wszystkim się zgadzał, co powiedziała, ale - i gwarantuję Pani Twings, że ich sposób nagradzania, nie wiąże się z niczym dla Pani dobrym - odetchnął głęboko, wracając do okna, przelotnie chwytając wzrokiem Herberta i wychylając się z okna mocniej, chcąc mieć wystarczająco wiele pola do ruchu różdżką podczas czarowania. Cel, sięgał poza dom, w przestrzeń na zewnątrz - Hiemsitio - wymówił dokładnie, głośno, kreśląc niewidzialne linie i wolą przywołując śnieżną burzę. W końcu i tak była zima. A okolica, niemal opustoszała - właśnie za przyczyną szmalcowników i wsparcia, jakie otrzymywali od władz. Nie miał żadnych wątpliwości, kto był za to odpowiedzialny.
Nie tak łatwo było wychylić się z okna, z ograniczeniem, jakie dawała rzucona na dom blokada. Wystarczająco jednak, by dwa promienie zaklęć pognały w stronę celów. I chociaż jego rozbiło się o mocną tarczę, którą wzniósł mężczyzna z laską, to, które wykreował towarzysz wywołało efekt, który wciąż można było wykorzystać. Tylko drżenie, które rozniosło się wokół, wywołano rozciągniętymi się aż w domu piaskach, niekoniecznie było zamierzone. Spojrzał jednak krótko na Herberta. Z milczącym uznaniem, by potem podążyć wzrokiem za linią powstałych pęknięć. Wychylił się na moment, już w momencie, gdy blokada została ściągnięta, by dostrzec zniszczenia. Potem, na uwięzionych pseudo-policjantów - Zdecydowanie. Wypada ich nieco uciszyć - chociaż patrzył w stronę rozpoznanego szefa policji, odpowiadał Herbertowi, aktualnemu towarzyszowi broni.
Wiedział zbyt dobrze, czemu głos starszego z czarodziejów, niósł się tak daleko. Chciał ostrzec swoich podwładnych. Gnida - pomyślał jeszcze, przypominając sobie z zimną satysfakcją, z jakim losem skończył jego poprzednik.
- Reparo - zdecydował na początek, chcąc pozbyć się najbardziej widocznych pęknięć. Wolał, by z jego pomysłem, dom wytrzymał dłużej. Spojrzał na kobietę - To znaczy, że Pani pomożemy - odezwał się na koniec, gdy Ronja zakończyła swój wywód. Nie ze wszystkim się zgadzał, co powiedziała, ale - i gwarantuję Pani Twings, że ich sposób nagradzania, nie wiąże się z niczym dla Pani dobrym - odetchnął głęboko, wracając do okna, przelotnie chwytając wzrokiem Herberta i wychylając się z okna mocniej, chcąc mieć wystarczająco wiele pola do ruchu różdżką podczas czarowania. Cel, sięgał poza dom, w przestrzeń na zewnątrz - Hiemsitio - wymówił dokładnie, głośno, kreśląc niewidzialne linie i wolą przywołując śnieżną burzę. W końcu i tak była zima. A okolica, niemal opustoszała - właśnie za przyczyną szmalcowników i wsparcia, jakie otrzymywali od władz. Nie miał żadnych wątpliwości, kto był za to odpowiedzialny.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Prudence, Thomas
Przez chwilę – krótką, trwającą może kilkanaście wypełnionych napiętą ciszą sekund – tkwiliście w impasie, stojąc pomiędzy funkcjonariuszem magicznej policji a dwójką nieznanych wam czarodziejów; oczywistym wydawał się wniosek, że nie byliście w stanie walczyć z jednymi i drugimi – i wyglądało na to, że decyzję co do obrania stron jako pierwszy podjął Thomas. Jego głos poniósł się po pomieszczeniu wyraźnie, wywołując konsternację najpierw na twarzy policjanta, a później niemal bliźniacze zmarszczenie brwi ciemnowłosych czarodzieja i czarownicy. Funkcjonariusz otworzył usta, być może w próbie usprawiedliwienia, nie zdążył jednak dojść do głosu, bo rzucone przez Prudence zaklęcia zmusiły go do uniesienia różdżki; atak go zaskoczył, wzniesiona połowicznie tarcza rozbłysła przed nim wątle, po czym została przebita czarem rozbrajającym; różdżka wymknęła mu się z rąk, upadając na krawędzi pajęczyny, gdzie Prudence mogła bez trudu ją podnieść. Drugie zaklęcie ugodziło mężczyznę w pierś, sprawiając, że znieruchomiał – jego ciało zesztywniało, ramiona przykleiły się do tułowia, a kolana złączyły ze sobą; przez długą sekundę chwiał się dziwnie, przytrzymywany w miejscu lepką pajęczyną, w końcu jednak jego ciężar przeważył – i upadł w sam środek pułapki, twarzą w dół. To nie był jednak koniec, zaklęcie rzucone przez Thomasa trafiło go w plecy, sprawiając, że mężczyzna jakby skurczył się w sobie – a później, na oczach wszystkich, jego kończyny zaczęły się skracać, zmniejszać, ciało obrosło białym futrem, a z głowy wyrosły długie, królicze uszy; zwierzę, wciąż unieruchomione, zdołało wydać z siebie pojedynczy pisk, a później już tylko leżało, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w jeden i ten sam punkt na przeciwległej ścianie pomieszczenia.
– Psidwacza… – rozległo się ponad wami; stojący na drabinie mężczyzna, choć niewidoczny, miał doskonały widok na scenę rozgrywającą się tuż pod nim. – Wezwę posiłki – powiedział do swojego towarzysza, który nie był w stanie w żaden sposób zareagować. Usłyszeliście trzeszczenie drabiny, a później niosące się echem kroki zaczęły się oddalać; drugi z policjantów zniknął. Kobieta, do tej pory stojąca nieruchomo ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami, zrobiła krok do przodu.
– Tak, wezwij! I powiedz od razu Montague’owi, żeby przypomniał sobie, na co się z nami umawiał! – krzyknęła; jej głos odbił się od ścian, ale mężczyzna, do którego się zwracała, jej nie odpowiedział – być może będąc już zbyt daleko.
Czarodziej, który wyglądał jak jej brat, również podszedł bliżej. Spojrzał na Thomasa, później na Prudence, ostatecznie zatrzymując jednak wzrok na tym pierwszym. – Zostaw go, jak postanowią tu przyleźć, to się nimi zajmiemy. Widziałeś, z kim przyszedł? – zapytał. – Jestem Elige, to Hazel – odpowiedział, wykonując ruch głową i wskazując krótko na kobietę. – Jesteś gościem od Malcolma? Myśleliśmy, że dotrzesz wczoraj – mówił dalej; w tonie jego głosu trudno było doszukać się fałszu – wydawało się, że uwierzył w blef Thomasa. – Cizia jest z tobą? – zapytał, jeszcze raz przenosząc spojrzenie na Prudence, tym razem na dłużej; przesuwając wzrokiem po jej twarzy i mokrym ubraniu.
Kobieta, do tej pory w większości milcząca, uśmiechnęła się z rozbawieniem, kiedy Thomas przywołał do siebie niuchacza. – To twój futrzak? – zapytała; później wyciągnęła różdżkę i odwróciła się w stronę Prudence. – Idziecie czy potrzebujecie chwili na poskładanie się? Pokażemy wam towar, wczoraj doszło nam dwoje nowych, jak chcecie, to możecie ich też zabrać ze sobą, dogadamy się co do ceny – zaproponowała, po czym zamilkła, najwyraźniej czekając na waszą odpowiedź.
Jackie, Ronja, Samuel, Herbert
Doświadczenie Ronji, na co dzień pracującej z ludźmi, pozwoliło jej na dostrzeżenie zmian zachodzących w zachowaniu kobiety; początkowo wroga, zdawała się stopniowo przekonywać do waszych słów, być może naprawdę im ufając, a może stwierdzając, że i tak nie miała wyjścia. Dłoń z wyciągniętą różdżką opadła powoli, podniosła za to drugą, żeby z wyraźnym zawahaniem zacisnąć ją na palcach Ronji. Przełknęła ślinę. – Emily – przedstawiła się. – Nie wiem, gdzie ją trzymają. Człowiek, z którym rozmawiałam – ciągnęła dalej, przelotnie spoglądając w stronę łóżka, pod które wsunęła wcześniej dwukierunkowe lusterko – czasami pozwalał mi zamienić z nią kilka słów, wydaje się, że jest w jakimś domu, widziałam łóżko, jasną tapetę na ścianie. – Głos jej się załamał, wzięła jednak głęboki oddech, po czym powoli wypuściła drżące powietrze. – Nie wiem, jak się nazywa. Powiedział, że jeśli przekażę mu jakieś informacje odnośnie poszukiwanych – zerknęła krótko na Samuela, a przez jej twarz przemknął cień lęku – to przyprowadzi Lily z powrotem – dokończyła.
Zapytana o tylne wyjścia, Emily kiwnęła głową. – Na dole jest szafka zniknięć, w salonie. Druga jest w szopie, ale tam już nic nie zostało, po śmierci Edmonda wymietli praktycznie wszystko. Została tylko stara skrzynia – próbowałam ją otworzyć, ale klucz przepadł razem z nim, a jak się rzuca na nią alohomorę to tylko obrzuca człowieka obelgami – powiedziała.
Cofnięcie zaklęcia nie sprawiło Herbertowi problemu, dzięki temu mógł też wychylić się mocniej z otwartego okna i dokładniej wycelować: dwie celne wiązki pomknęły prosto ku mężczyznom, w tym samym momencie jednak i oni machnęli różdżkami; rozległ się charakterystyczny dla teleportacji trzask, po czym jeden z nich (dowódca) zniknął. Drugi nie miał tyle szczęścia, powietrze rozdarł krótki wrzask, urwany w sekundzie, w której trafiło go zaklęcie Herberta, sprawiając, że skurczył się błyskawicznie, a na jego miejscu pojawiła się ledwie dostrzegalna tchórzofretka. Przerażona, rzuciła się do ucieczki, dzięki niewielkiej wadze bez trudu przemykając po ruchomych piaskach, a później niknąc wszystkim z oczu.
Samuel, wychyliwszy się z okna, również był świadkiem całej sceny. Rzucone przez niego zaklęcie zespoliło tymczasowo ścianę, wiedzieliście jednak, że problem sięgał głębiej – a drżący na piasku fundament mógł w każdej chwili spowodować katastrofę. Drugi trzask rozległ się gdzieś pod wami, a w pomieszczeniu niżej usłyszeliście stuknięcie, jakby coś ciężkiego wylądowało na podłodze; musieliście działać szybko – i być może tym podyktowana była decyzja Samuela, który skierowawszy różdżkę w niebo, wypowiedział wyraźnie skomplikowaną inkantację. Niemal natychmiast szare chmury zaczęły puchnąć, ciemniejąc i zbijając się w kłęby, a w stojących w oknie mężczyzn uderzył silny podmuch lodowatego wiatru; usłyszeliście stuknięcie – najpierw jedno, a później kolejne, gdy coraz więcej lodowych odłamków zaczęło spadać w dół, uderzając o dach i ściany. Grad nabierał na sile, w ciągu kolejnych paru sekund zbijając się w pociski wielkości piłeczek golfowych i zmuszając Samuela do wycofania się w głąb pomieszczenia – w samą porę by uniknąć szkła z rozbitej szyby, która uderzona niesionym przez wiatr lodem, rozpadła się na kawałki. Szklane odłamki i grad wleciały do pokoju, sprawiając, że przebywanie w pobliżu okna – tego i innych – stało się niebezpieczne.
Kolejny brzęk tłuczonego szkła rozległ się z parteru, a gdy Ronja rzuciła homenum revelio, dostrzegła piętro niżej kilka rozświetlonych sylwetek: jedna z nich, należąca prawdopodobnie do komendanta, stała mniej więcej na środku holu, pochylając się w dół, jakby próbowała odzyskać równowagę; kolejna stała nieco dalej, przy tylnej ścianie, a tuż obok niej trzecia znajdowała się w dziwnej pozycji, która sugerowała, że na coś się wspinała – być może przechodząc przez okno. Czwarta znajdowała się na zewnątrz, od strony szopy: biegła, osłaniając głowę ramionami i kierując się w stronę domu, ale z każdym krokiem widocznie słabła, aż wreszcie upadła na kolana, najprawdopodobniej raniona ostrymi pociskami.
– Jak mogę wam pomóc? – zapytała kobieta; cofnąwszy się o krok, wpatrywała się z przestrachem w roztrzaskane okno.
Rzuty mistrza gry: abesio panów z tyłu, abesio panów z przodu
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 19.11 do godz. 12:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Veritas claro (Samuel) - 5/5 tur
Herbarius Nuntius (Herbert)
Impervius (na drzwiach)
Casa aranea - 2/2 tury do przybycia pająków
Duna - 2/3 tury
Petrificus totalus (policjant)
Lapifors (policjant) - 1/2 tury
Feliseri (policjant) - 1/3 tury
Hiemsitio (cały obszar mapy)
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 25/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 38/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 30/50
Przez chwilę – krótką, trwającą może kilkanaście wypełnionych napiętą ciszą sekund – tkwiliście w impasie, stojąc pomiędzy funkcjonariuszem magicznej policji a dwójką nieznanych wam czarodziejów; oczywistym wydawał się wniosek, że nie byliście w stanie walczyć z jednymi i drugimi – i wyglądało na to, że decyzję co do obrania stron jako pierwszy podjął Thomas. Jego głos poniósł się po pomieszczeniu wyraźnie, wywołując konsternację najpierw na twarzy policjanta, a później niemal bliźniacze zmarszczenie brwi ciemnowłosych czarodzieja i czarownicy. Funkcjonariusz otworzył usta, być może w próbie usprawiedliwienia, nie zdążył jednak dojść do głosu, bo rzucone przez Prudence zaklęcia zmusiły go do uniesienia różdżki; atak go zaskoczył, wzniesiona połowicznie tarcza rozbłysła przed nim wątle, po czym została przebita czarem rozbrajającym; różdżka wymknęła mu się z rąk, upadając na krawędzi pajęczyny, gdzie Prudence mogła bez trudu ją podnieść. Drugie zaklęcie ugodziło mężczyznę w pierś, sprawiając, że znieruchomiał – jego ciało zesztywniało, ramiona przykleiły się do tułowia, a kolana złączyły ze sobą; przez długą sekundę chwiał się dziwnie, przytrzymywany w miejscu lepką pajęczyną, w końcu jednak jego ciężar przeważył – i upadł w sam środek pułapki, twarzą w dół. To nie był jednak koniec, zaklęcie rzucone przez Thomasa trafiło go w plecy, sprawiając, że mężczyzna jakby skurczył się w sobie – a później, na oczach wszystkich, jego kończyny zaczęły się skracać, zmniejszać, ciało obrosło białym futrem, a z głowy wyrosły długie, królicze uszy; zwierzę, wciąż unieruchomione, zdołało wydać z siebie pojedynczy pisk, a później już tylko leżało, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w jeden i ten sam punkt na przeciwległej ścianie pomieszczenia.
– Psidwacza… – rozległo się ponad wami; stojący na drabinie mężczyzna, choć niewidoczny, miał doskonały widok na scenę rozgrywającą się tuż pod nim. – Wezwę posiłki – powiedział do swojego towarzysza, który nie był w stanie w żaden sposób zareagować. Usłyszeliście trzeszczenie drabiny, a później niosące się echem kroki zaczęły się oddalać; drugi z policjantów zniknął. Kobieta, do tej pory stojąca nieruchomo ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami, zrobiła krok do przodu.
– Tak, wezwij! I powiedz od razu Montague’owi, żeby przypomniał sobie, na co się z nami umawiał! – krzyknęła; jej głos odbił się od ścian, ale mężczyzna, do którego się zwracała, jej nie odpowiedział – być może będąc już zbyt daleko.
Czarodziej, który wyglądał jak jej brat, również podszedł bliżej. Spojrzał na Thomasa, później na Prudence, ostatecznie zatrzymując jednak wzrok na tym pierwszym. – Zostaw go, jak postanowią tu przyleźć, to się nimi zajmiemy. Widziałeś, z kim przyszedł? – zapytał. – Jestem Elige, to Hazel – odpowiedział, wykonując ruch głową i wskazując krótko na kobietę. – Jesteś gościem od Malcolma? Myśleliśmy, że dotrzesz wczoraj – mówił dalej; w tonie jego głosu trudno było doszukać się fałszu – wydawało się, że uwierzył w blef Thomasa. – Cizia jest z tobą? – zapytał, jeszcze raz przenosząc spojrzenie na Prudence, tym razem na dłużej; przesuwając wzrokiem po jej twarzy i mokrym ubraniu.
Kobieta, do tej pory w większości milcząca, uśmiechnęła się z rozbawieniem, kiedy Thomas przywołał do siebie niuchacza. – To twój futrzak? – zapytała; później wyciągnęła różdżkę i odwróciła się w stronę Prudence. – Idziecie czy potrzebujecie chwili na poskładanie się? Pokażemy wam towar, wczoraj doszło nam dwoje nowych, jak chcecie, to możecie ich też zabrać ze sobą, dogadamy się co do ceny – zaproponowała, po czym zamilkła, najwyraźniej czekając na waszą odpowiedź.
Jackie, Ronja, Samuel, Herbert
Doświadczenie Ronji, na co dzień pracującej z ludźmi, pozwoliło jej na dostrzeżenie zmian zachodzących w zachowaniu kobiety; początkowo wroga, zdawała się stopniowo przekonywać do waszych słów, być może naprawdę im ufając, a może stwierdzając, że i tak nie miała wyjścia. Dłoń z wyciągniętą różdżką opadła powoli, podniosła za to drugą, żeby z wyraźnym zawahaniem zacisnąć ją na palcach Ronji. Przełknęła ślinę. – Emily – przedstawiła się. – Nie wiem, gdzie ją trzymają. Człowiek, z którym rozmawiałam – ciągnęła dalej, przelotnie spoglądając w stronę łóżka, pod które wsunęła wcześniej dwukierunkowe lusterko – czasami pozwalał mi zamienić z nią kilka słów, wydaje się, że jest w jakimś domu, widziałam łóżko, jasną tapetę na ścianie. – Głos jej się załamał, wzięła jednak głęboki oddech, po czym powoli wypuściła drżące powietrze. – Nie wiem, jak się nazywa. Powiedział, że jeśli przekażę mu jakieś informacje odnośnie poszukiwanych – zerknęła krótko na Samuela, a przez jej twarz przemknął cień lęku – to przyprowadzi Lily z powrotem – dokończyła.
Zapytana o tylne wyjścia, Emily kiwnęła głową. – Na dole jest szafka zniknięć, w salonie. Druga jest w szopie, ale tam już nic nie zostało, po śmierci Edmonda wymietli praktycznie wszystko. Została tylko stara skrzynia – próbowałam ją otworzyć, ale klucz przepadł razem z nim, a jak się rzuca na nią alohomorę to tylko obrzuca człowieka obelgami – powiedziała.
Cofnięcie zaklęcia nie sprawiło Herbertowi problemu, dzięki temu mógł też wychylić się mocniej z otwartego okna i dokładniej wycelować: dwie celne wiązki pomknęły prosto ku mężczyznom, w tym samym momencie jednak i oni machnęli różdżkami; rozległ się charakterystyczny dla teleportacji trzask, po czym jeden z nich (dowódca) zniknął. Drugi nie miał tyle szczęścia, powietrze rozdarł krótki wrzask, urwany w sekundzie, w której trafiło go zaklęcie Herberta, sprawiając, że skurczył się błyskawicznie, a na jego miejscu pojawiła się ledwie dostrzegalna tchórzofretka. Przerażona, rzuciła się do ucieczki, dzięki niewielkiej wadze bez trudu przemykając po ruchomych piaskach, a później niknąc wszystkim z oczu.
Samuel, wychyliwszy się z okna, również był świadkiem całej sceny. Rzucone przez niego zaklęcie zespoliło tymczasowo ścianę, wiedzieliście jednak, że problem sięgał głębiej – a drżący na piasku fundament mógł w każdej chwili spowodować katastrofę. Drugi trzask rozległ się gdzieś pod wami, a w pomieszczeniu niżej usłyszeliście stuknięcie, jakby coś ciężkiego wylądowało na podłodze; musieliście działać szybko – i być może tym podyktowana była decyzja Samuela, który skierowawszy różdżkę w niebo, wypowiedział wyraźnie skomplikowaną inkantację. Niemal natychmiast szare chmury zaczęły puchnąć, ciemniejąc i zbijając się w kłęby, a w stojących w oknie mężczyzn uderzył silny podmuch lodowatego wiatru; usłyszeliście stuknięcie – najpierw jedno, a później kolejne, gdy coraz więcej lodowych odłamków zaczęło spadać w dół, uderzając o dach i ściany. Grad nabierał na sile, w ciągu kolejnych paru sekund zbijając się w pociski wielkości piłeczek golfowych i zmuszając Samuela do wycofania się w głąb pomieszczenia – w samą porę by uniknąć szkła z rozbitej szyby, która uderzona niesionym przez wiatr lodem, rozpadła się na kawałki. Szklane odłamki i grad wleciały do pokoju, sprawiając, że przebywanie w pobliżu okna – tego i innych – stało się niebezpieczne.
Kolejny brzęk tłuczonego szkła rozległ się z parteru, a gdy Ronja rzuciła homenum revelio, dostrzegła piętro niżej kilka rozświetlonych sylwetek: jedna z nich, należąca prawdopodobnie do komendanta, stała mniej więcej na środku holu, pochylając się w dół, jakby próbowała odzyskać równowagę; kolejna stała nieco dalej, przy tylnej ścianie, a tuż obok niej trzecia znajdowała się w dziwnej pozycji, która sugerowała, że na coś się wspinała – być może przechodząc przez okno. Czwarta znajdowała się na zewnątrz, od strony szopy: biegła, osłaniając głowę ramionami i kierując się w stronę domu, ale z każdym krokiem widocznie słabła, aż wreszcie upadła na kolana, najprawdopodobniej raniona ostrymi pociskami.
– Jak mogę wam pomóc? – zapytała kobieta; cofnąwszy się o krok, wpatrywała się z przestrachem w roztrzaskane okno.
Poniżej znajduje się mapa terenu oraz mapa podziemi. Po obu mapach możecie przemieszczać się swobodnie (z uwzględnieniem działających zaklęć), przemieszczenie się w obrębie mapy nie jest akcją.
(wersja powiększona)
(wersja powiększona)
Czas na odpis: 19.11 do godz. 12:00, w przeciągu tury możecie wykonać maksymalnie 2 akcje - to, czy będą umieszczone w jednym poście czy rozbite na dwa (lub więcej) zależy wyłącznie od was. Rzuty kością możecie wykonywać w temacie lub w szafce zniknięć - jak wam wygodniej. Mistrz gry przypomina też, że jeśli będziecie potrzebować posta uzupełniającego (bo np. się przemieszczacie lub rzucacie zaklęcie wykrywające), piszcie śmiało.
Działające zaklęcia i eliksiry:
Veritas claro (Samuel) - 5/5 tur
Herbarius Nuntius (Herbert)
Impervius (na drzwiach)
Casa aranea - 2/2 tury do przybycia pająków
Duna - 2/3 tury
Petrificus totalus (policjant)
Lapifors (policjant) - 1/2 tury
Feliseri (policjant) - 1/3 tury
Hiemsitio (cały obszar mapy)
Żywotność i energia magiczna:
Jackie - PŻ: 242/242; EM: 45/50
Prudence - PŻ: 139/209 (-15); EM: 34/50 (obrażenia: 70 (tłuczone) - złamanie trzech żeber, stłuczenia barku i klatki piersiowej)
Herbert - PŻ: 220/220; EM: 25/50
Thomas - PŻ: 160/220 (-10); EM: 35/50 (obrażenia: 50 (miażdżone) - złamanie lewej ręki z przemieszczeniem; 10 (tłuczone) - wybicie małego palca ze stawu)
Ronja - PŻ: 210/210; EM: 38/50
Samuel - PŻ: 279/279; EM: 30/50
- ekwipunki:
- Jackie
różdżka, sakiewka (10 PM), zielonkawy kamień, eliksir kociego kroku, (1 porcja, stat. 12)
Prudence
różdżka, klucz, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 17)
Herbert
różdżka, aparat fotograficzny, eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 20)
Thomas
różdżka, magiczne wytrychy, kryształ, eliksir byka (1 porcja, stat. 30, moc +10), eliksir kurczący (1 porcja, stat. 5)
Ronja
różdżka, niuchacz, kryształ
Samuel
różdżka, płaszcz z rogatej czarowcy, alabastrowa brosza, magiczna torba a w niej: świstoklik typu I (ułamany obcas), kryształ, eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10), maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 22)
Może była to kwestia adrenaliny, a może złamanej ręki, a może kilku rzeczy na raz, ale wewnętrznie czuł się dobrze, szczególnie, kiedy wyraźnie udało im się - a przynajmniej na razie - uniknąć jakiejś walki.
- W tych mundurach większość wygląda tak samo. Z Wattsem, z Multonem i jakimś Dayem - skłamał zaraz płynnie, na bazie jednego nazwiska, które kojarzył. I nie wiedział, ilu ich było - ale czy mogli być w lasach? Prudence wcześniej coś wspominała, będąc jeszcze na powierzchni, że coś czuła… Jakieś zagrożenie? Może to było ze strony policjantów? A może chowali się w domu? Miał nadzieję, że reszta na górze była bezpieczna, choć gdyby miał wybierać to stanowczo wolałby, żeby to on z lady Macmillan byli bezpieczni.
- Były małe problemy, nic wielkiego z czym nie daliśmy rady się uporać, ale czasem drobne rzeczy zajmują więcej niż mniej czasu - powiedział, krzywiąc się zaraz, mimo że nie wiedział o czym była mowa. Ale musiał zachować pozory, musiał zgadywać z tych fragmentów informacji, które były mu podawane, aby dopasować się historią. - Gabriel - przedstawił się również bez mrugnięcia, podając fałszywe imię. Nie, żeby nie było to czymś, co robił niemalże na porządku dziennym w różnych sytuacjach. Tym nie musiał się martwić, bo skąd mieliby podważyć jego imię?
- Nie ma jej dzisiaj, mam zastępstwo - skłamał płynnie, kiwając zaraz głową na Prudence, której miał nadzieję, że nikt nie rozpoznał. Nie miał pojęcia na ile jej rodzina była rozpoznawalna - ale też wspominał jej o tym, że potrzebuje mieć dla siebie lepszą… przykrywkę.
- Zgadza się, słodziak z niego i pomocny. Chcesz pogłaskać? Nie gryzą, przeurocze są niuchacze. I miękkie - zapewnił z uśmiechem do kobiety, zaraz się do niej zbliżając. Trzymając na zdrowej ręce niuchacza Ronji, przystając na momencie przy nieznajomej, mając cichą nadzieję, że stworzenie rzeczywiście jej nie ugryzie. Cóż, dziki go nie ugryzł, a ten chyba do pewnego stopnia powinien być oswojony z ludźmi i czarodziejami, prawda?
- Prowadźcie do towaru - stwierdził, zerkając przez ramię jeszcze na Prudence, starając się nie zrobić żadnej głupiej miny do niej. Chciał sprawiać wrażenie na towarzystwie, że był pewny, ale i przyjazny. Nie musiał przecież już pokazywać, że potrafi czarować… już to widzieli. Teraz wystarczyło się nieco wkupić w ich łaski.
Chociaż nie dało się ukryć, że powinien się popisywać przed Prudence, a wcale mu to nie wychodziło. Nie dość, że żadne zaklęcie mu nie wyszło, złapał sobie rękę to jeszcze teraz bez mrugnięcia okiem i zająknięcia kłamał, zastanawiając się po cichu o jakim towarze była mowa. Ludzkim, jeśli mogli zabrać jakichś dwóch nowych? A może innym? Ilu ich było dokładnie? Wątpił, aby mógł wyciągnąć tę informacje z nich, a tym bardziej żeby mogli się ich pozbyć jak już wejdą do tunelu.
Jednak nie dawał po sobie poznać żadnego ze swoich zmartwień, ruszając zaraz z nieznajomymi i trzymając się blisko Hazel.
- Sama nie masz żadnego zwierzaka? Całkiem przydatne mogą być czasem, psidwak czy kuguchar to zawsze dobry towarzysz - spróbował kontynuować rozmowę z dziewczyną w nieco bardziej przyjaznym tonie, może też trzymając się jej nieco za blisko. Chociaż uśmiechem wcale nie sugerował jakiś złych zamiarów, ot zwykła konwersacja.
| kłamstwo i kokieteria na II
3 na k3
- W tych mundurach większość wygląda tak samo. Z Wattsem, z Multonem i jakimś Dayem - skłamał zaraz płynnie, na bazie jednego nazwiska, które kojarzył. I nie wiedział, ilu ich było - ale czy mogli być w lasach? Prudence wcześniej coś wspominała, będąc jeszcze na powierzchni, że coś czuła… Jakieś zagrożenie? Może to było ze strony policjantów? A może chowali się w domu? Miał nadzieję, że reszta na górze była bezpieczna, choć gdyby miał wybierać to stanowczo wolałby, żeby to on z lady Macmillan byli bezpieczni.
- Były małe problemy, nic wielkiego z czym nie daliśmy rady się uporać, ale czasem drobne rzeczy zajmują więcej niż mniej czasu - powiedział, krzywiąc się zaraz, mimo że nie wiedział o czym była mowa. Ale musiał zachować pozory, musiał zgadywać z tych fragmentów informacji, które były mu podawane, aby dopasować się historią. - Gabriel - przedstawił się również bez mrugnięcia, podając fałszywe imię. Nie, żeby nie było to czymś, co robił niemalże na porządku dziennym w różnych sytuacjach. Tym nie musiał się martwić, bo skąd mieliby podważyć jego imię?
- Nie ma jej dzisiaj, mam zastępstwo - skłamał płynnie, kiwając zaraz głową na Prudence, której miał nadzieję, że nikt nie rozpoznał. Nie miał pojęcia na ile jej rodzina była rozpoznawalna - ale też wspominał jej o tym, że potrzebuje mieć dla siebie lepszą… przykrywkę.
- Zgadza się, słodziak z niego i pomocny. Chcesz pogłaskać? Nie gryzą, przeurocze są niuchacze. I miękkie - zapewnił z uśmiechem do kobiety, zaraz się do niej zbliżając. Trzymając na zdrowej ręce niuchacza Ronji, przystając na momencie przy nieznajomej, mając cichą nadzieję, że stworzenie rzeczywiście jej nie ugryzie. Cóż, dziki go nie ugryzł, a ten chyba do pewnego stopnia powinien być oswojony z ludźmi i czarodziejami, prawda?
- Prowadźcie do towaru - stwierdził, zerkając przez ramię jeszcze na Prudence, starając się nie zrobić żadnej głupiej miny do niej. Chciał sprawiać wrażenie na towarzystwie, że był pewny, ale i przyjazny. Nie musiał przecież już pokazywać, że potrafi czarować… już to widzieli. Teraz wystarczyło się nieco wkupić w ich łaski.
Chociaż nie dało się ukryć, że powinien się popisywać przed Prudence, a wcale mu to nie wychodziło. Nie dość, że żadne zaklęcie mu nie wyszło, złapał sobie rękę to jeszcze teraz bez mrugnięcia okiem i zająknięcia kłamał, zastanawiając się po cichu o jakim towarze była mowa. Ludzkim, jeśli mogli zabrać jakichś dwóch nowych? A może innym? Ilu ich było dokładnie? Wątpił, aby mógł wyciągnąć tę informacje z nich, a tym bardziej żeby mogli się ich pozbyć jak już wejdą do tunelu.
Jednak nie dawał po sobie poznać żadnego ze swoich zmartwień, ruszając zaraz z nieznajomymi i trzymając się blisko Hazel.
- Sama nie masz żadnego zwierzaka? Całkiem przydatne mogą być czasem, psidwak czy kuguchar to zawsze dobry towarzysz - spróbował kontynuować rozmowę z dziewczyną w nieco bardziej przyjaznym tonie, może też trzymając się jej nieco za blisko. Chociaż uśmiechem wcale nie sugerował jakiś złych zamiarów, ot zwykła konwersacja.
| kłamstwo i kokieteria na II
3 na k3
Brzeg rzeki Lune
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire