Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Brown's Point
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brown's Point
Mugole nie są pewni, kim była Jenny Brown, na której cześć zostało nazwane to miejsce nad brytyjskim wybrzeżem. Specjaliści od magicznej historii nie mają jednak złudzeń: młoda dziewczyna była czarownicą, która zmarła w XVIII wieku właśnie w tym miejscu z powodu głodu i wychłodzenia, oczekując powrotu swojego ukochanego. Był nim niemagiczny marynarz, który zaginął w trakcie odległej podróży. Przez około sto lat od własnej śmierci nawiedzała to miejsce, odchodząc dopiero, gdy jej odległa krewna przedstawiła jej fragment statku, na którym zginął młody żeglarz. Niektórzy z historyków domniemają, że czarownica nie była w pełni zdrowa psychicznie, co mogą potwierdzać wspomnienia lokalnej ludności dotyczące bardzo niestabilnego ducha Jenny Brown.
Do punktu można dojść dość wąską ścieżką, podziwiając urodę Morecambe Bay. Latem piaszczysto-kamienista plaża zachęca do spacerów po okolicy, a otaczająca drogę roślinność daje poczucie bezpieczeństwa. W okolicy można znaleźć też komin, będący pozostałością po wydobyciu i stopu miedzi na niewielką skalę oraz kamienny, stary dom, niegdyś należący do rodziny Brown.
Choć okolica nie jest zupełnie wyludniona, zadomowiło się tu kilka gatunków magicznych stworzeń. Niedaleko Brown's Point można się znaleźć dość dużą populację wsiąkiewek. Często widziane są też szczuroszczęty, żywiące się pochodzącymi z zatoki skorupiakami.
Do punktu można dojść dość wąską ścieżką, podziwiając urodę Morecambe Bay. Latem piaszczysto-kamienista plaża zachęca do spacerów po okolicy, a otaczająca drogę roślinność daje poczucie bezpieczeństwa. W okolicy można znaleźć też komin, będący pozostałością po wydobyciu i stopu miedzi na niewielką skalę oraz kamienny, stary dom, niegdyś należący do rodziny Brown.
Choć okolica nie jest zupełnie wyludniona, zadomowiło się tu kilka gatunków magicznych stworzeń. Niedaleko Brown's Point można się znaleźć dość dużą populację wsiąkiewek. Często widziane są też szczuroszczęty, żywiące się pochodzącymi z zatoki skorupiakami.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie obawiał się tego, w jaki sposób lord Greengrass może zareagować na jego sugestię; z jakiegoś powodu - może z powodu nieuświadomionych uprzedzeń? - z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że wieloletni miłośnik smoków będzie chciał pozbyć się innych stworzeń zagrażających miejscowej ludności w sposób najłatwiejszy, zdecydowany. Fakt, że Elroy wziął jego obawy na poważnie i zaproponował rozwiązanie nawet lepsze (choć sam pewnie nie odważyłby się go zasugerować z obawy przed złością lorda, a z kim jak z kim, ale z szefem nie chciał wchodzić na wojenną ścieżkę) wywołał niemałą ulgę. Uśmiechnął się swobodniej, trochę zawadiacko, wyglądając bardziej jak wtedy, gdy po prostu pojawiał się w pracy, witając drużynę przyjaciół smokologów.
- Oczywiście, szefie! To będzie sama przyjemność, nie żebym narzekał na nasze trójogony, uwielbiam je, ale robiłem specjalizację z ogólnej magizoologii i to zawsze dobrze przypomnieć sobie jak to było zajmować się innymi stworzeniami. - Znów zatarł ręce. - To co? Ja jestem gotowy.
Za nic by się nie spodziewał, że zanim jeszcze na dobre zabiorą się za robotę, na drodze stanie im chłopiec, dzieciak właściwie, wyraźnie zagubiony.
- Mały, co ty tutaj robisz? Zabłądziłeś? - Przykucnął, żeby znaleźć się bardziej na poziomie dzieciaka i móc spojrzeć mu w oczy; wiedział, że w ten sposób łatwiej się porozumiewać, zdobyć zaufanie. Nie zwrócił przez to uwagi na to, że inne, młodsze dziecko zaszło go od tyłu, jakby chciało go objąć, tak naprawdę sięgając do kieszeni płaszcza. Zauważył to Elroy, więc gdy lord wykrzyknął, Elric poderwał się i odwrócił, spodziewając się wroga, jakiegoś szmalcownika, których przecież było teraz w kraju na pęczki. - Cholera, czy on naprawdę mnie okradł? - Maleńki impuls złości został szybko zasypany przez obawę. Elroy miał rację, choćby i nawet złodziejaszki, dzieciaki mogły tutaj natknąć się na prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie zasługiwały na okrutną śmierć, a zresztą, kto mógł wiedzieć, czy nie kusiły się na tak niezdarną i desperacką kradzież dlatego, że były zwyczajnie głodne. - Hej, hej, zaczekajcie! Nie grozi wam z nami krzywda!
Syknął przez zęby, gdy z różdżki Greengrassa wyleciał sznur lepkiej pajęczyny. Dzieciaki zaplątały się w niego i zaczęły krzyczeć, a hałas był ostatnim, czego teraz potrzebowali.
- Ej, uspokójcie się. Halo, mówię do was, uspokójcie się! - Podbiegł do miejsca, które objęła pajęczyna. - Kim jesteście i co robicie tutaj sami? - spytał surowo.
Jeden z chłopców osmarkał się, warga drżała mu ze strachu, ale zdołał wydusić z siebie kilka słów.
- My tylko... my tu obok mamy... mamy w jaskini...
- Cicho bądź! - oburzył się starszy.
Elric zacisnął usta, ale starał się zachować wyrozumiałość.
- Tak nie będzie, musicie mi oddać ten kryształ i powiedzieć, coście za jedni.
- Oczywiście, szefie! To będzie sama przyjemność, nie żebym narzekał na nasze trójogony, uwielbiam je, ale robiłem specjalizację z ogólnej magizoologii i to zawsze dobrze przypomnieć sobie jak to było zajmować się innymi stworzeniami. - Znów zatarł ręce. - To co? Ja jestem gotowy.
Za nic by się nie spodziewał, że zanim jeszcze na dobre zabiorą się za robotę, na drodze stanie im chłopiec, dzieciak właściwie, wyraźnie zagubiony.
- Mały, co ty tutaj robisz? Zabłądziłeś? - Przykucnął, żeby znaleźć się bardziej na poziomie dzieciaka i móc spojrzeć mu w oczy; wiedział, że w ten sposób łatwiej się porozumiewać, zdobyć zaufanie. Nie zwrócił przez to uwagi na to, że inne, młodsze dziecko zaszło go od tyłu, jakby chciało go objąć, tak naprawdę sięgając do kieszeni płaszcza. Zauważył to Elroy, więc gdy lord wykrzyknął, Elric poderwał się i odwrócił, spodziewając się wroga, jakiegoś szmalcownika, których przecież było teraz w kraju na pęczki. - Cholera, czy on naprawdę mnie okradł? - Maleńki impuls złości został szybko zasypany przez obawę. Elroy miał rację, choćby i nawet złodziejaszki, dzieciaki mogły tutaj natknąć się na prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie zasługiwały na okrutną śmierć, a zresztą, kto mógł wiedzieć, czy nie kusiły się na tak niezdarną i desperacką kradzież dlatego, że były zwyczajnie głodne. - Hej, hej, zaczekajcie! Nie grozi wam z nami krzywda!
Syknął przez zęby, gdy z różdżki Greengrassa wyleciał sznur lepkiej pajęczyny. Dzieciaki zaplątały się w niego i zaczęły krzyczeć, a hałas był ostatnim, czego teraz potrzebowali.
- Ej, uspokójcie się. Halo, mówię do was, uspokójcie się! - Podbiegł do miejsca, które objęła pajęczyna. - Kim jesteście i co robicie tutaj sami? - spytał surowo.
Jeden z chłopców osmarkał się, warga drżała mu ze strachu, ale zdołał wydusić z siebie kilka słów.
- My tylko... my tu obok mamy... mamy w jaskini...
- Cicho bądź! - oburzył się starszy.
Elric zacisnął usta, ale starał się zachować wyrozumiałość.
- Tak nie będzie, musicie mi oddać ten kryształ i powiedzieć, coście za jedni.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wiedział doskonale, że w przeciwieństwie do wielu pracowników rezerwatu - jego ścieżka zawodowa niekoniecznie była podobna do ich. Większość przychodziła przez kursy w ministerstwie, z czasem decydując się na specjalizacje. On sam wiele musiał się nauczyć o innych stworzeniach podczas wypraw czy z ksiąg, skupiając się od samego początku na smokach, a szczególnie na dumie Greengrassów w postaci trójogonów.
Jednak każde stworzenie żyło w symbiozie z innymi. Nie mogli od tak pozbyć się garborogów, bo w ich miejscach pojawią się inne problematyczne stworzenia.
Podeszli do dzieci i Elroy pomógł pracownikowi wydostać dzieciaki z sieci. Powstrzymał się jednak przed rzuceniem na nie silencio. Do prawdy... Co to były za maniery? Czy to wszystkie dzieci, wszyscy chłopcy w dzisiejszych czasach się zachowywali w podobny sposób? Miał nadzieję, że jego samego to nie spotka - a tym bardziej nie spotka jego dzieci.
- Obok w jaskini? - zapytał surowo i twardo, kucając przy nich. Chociaż jego wrogość nie była kierowana w stronę dzieci, a raczej był zawahał się. Garborogi żywiły się owadami i owocami, a w jaskiniach powinny znaleźć te pierwsze. Cholera. Jeśli dzieciaki rzeczywiście żyły w jaskini, mogły być w naprawdę dużym niebezpieczeństwie. Nie mówiąc o tym, że w głowie Elroya już zakręcił się zalążek planu, który mogli zrealizować. Jeśli było tutaj dużo jaskiń, stanowczo wyjaśniało to, dlaczego żyły tutaj garborogi - w końcu to wszystko wchodziło w ich dietę! Owady i insekty, jagody różnego typu. Był w stanie sobie wyobrazić, że w lepszych czasach i jeszcze przed wojną, było tutaj pełno pożywienia dla nich. Wojna i zima jednak nie oszczędzały nikogo.
- Nazywam się lord Elroy Greengrass, a to mój pracownik Elric Lovegood. Przyszliśmy tutaj z rezerwatu smoków trójogońskich w Derbyshire, ponieważ w tych lasach biegają głodne i zdenerwowane garborogi - mówił, starając się użyć nieco mniej wyszukanych słów - i mniejszej ilości. Choć z pewnością bycie lordem przez ostatnie trzydzieści sześć lat jego życia, stanowczo pozostawiało na nim odciski. - Proszę, oddaj mojemu przyjacielowi to co mu zabrałeś - dodał, wyciągając zaraz ze swojej sakiewki przy pasie monetę - jedną i drugą - i zaraz podając ją po jednej dla dzieci.
- Pomożemy wam, ale musicie nam opowiedzieć wszystko, dobrze? Dlaczego mieszkacie w jaskini, gdzie jest ta jaskinia? Zaprowadzicie nas tam? Możemy was zabrać z niej do domu, nakarmimy was - zaproponował, jakby rozmawiał z kimś dorosłym, a nie z dziećmi. Z pewnością w jego manierach względem dzieci miał wiele do pracy, ale dlatego też cieszył się, kiedy mógł mieć z nimi do czynienia. W końcu z Mare myśleli o powiększeniu swojej rodziny, oboje chcieli mieć więcej dzieci niż tylko Saoirse.
Jednak każde stworzenie żyło w symbiozie z innymi. Nie mogli od tak pozbyć się garborogów, bo w ich miejscach pojawią się inne problematyczne stworzenia.
Podeszli do dzieci i Elroy pomógł pracownikowi wydostać dzieciaki z sieci. Powstrzymał się jednak przed rzuceniem na nie silencio. Do prawdy... Co to były za maniery? Czy to wszystkie dzieci, wszyscy chłopcy w dzisiejszych czasach się zachowywali w podobny sposób? Miał nadzieję, że jego samego to nie spotka - a tym bardziej nie spotka jego dzieci.
- Obok w jaskini? - zapytał surowo i twardo, kucając przy nich. Chociaż jego wrogość nie była kierowana w stronę dzieci, a raczej był zawahał się. Garborogi żywiły się owadami i owocami, a w jaskiniach powinny znaleźć te pierwsze. Cholera. Jeśli dzieciaki rzeczywiście żyły w jaskini, mogły być w naprawdę dużym niebezpieczeństwie. Nie mówiąc o tym, że w głowie Elroya już zakręcił się zalążek planu, który mogli zrealizować. Jeśli było tutaj dużo jaskiń, stanowczo wyjaśniało to, dlaczego żyły tutaj garborogi - w końcu to wszystko wchodziło w ich dietę! Owady i insekty, jagody różnego typu. Był w stanie sobie wyobrazić, że w lepszych czasach i jeszcze przed wojną, było tutaj pełno pożywienia dla nich. Wojna i zima jednak nie oszczędzały nikogo.
- Nazywam się lord Elroy Greengrass, a to mój pracownik Elric Lovegood. Przyszliśmy tutaj z rezerwatu smoków trójogońskich w Derbyshire, ponieważ w tych lasach biegają głodne i zdenerwowane garborogi - mówił, starając się użyć nieco mniej wyszukanych słów - i mniejszej ilości. Choć z pewnością bycie lordem przez ostatnie trzydzieści sześć lat jego życia, stanowczo pozostawiało na nim odciski. - Proszę, oddaj mojemu przyjacielowi to co mu zabrałeś - dodał, wyciągając zaraz ze swojej sakiewki przy pasie monetę - jedną i drugą - i zaraz podając ją po jednej dla dzieci.
- Pomożemy wam, ale musicie nam opowiedzieć wszystko, dobrze? Dlaczego mieszkacie w jaskini, gdzie jest ta jaskinia? Zaprowadzicie nas tam? Możemy was zabrać z niej do domu, nakarmimy was - zaproponował, jakby rozmawiał z kimś dorosłym, a nie z dziećmi. Z pewnością w jego manierach względem dzieci miał wiele do pracy, ale dlatego też cieszył się, kiedy mógł mieć z nimi do czynienia. W końcu z Mare myśleli o powiększeniu swojej rodziny, oboje chcieli mieć więcej dzieci niż tylko Saoirse.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzieciaki nie wiedziały, w co się wpakowały - pod każdym względem. Nie tylko znalazły upragnione schronienie przed mrozem i śnieżycami w miejscu, w którym w każdej chwili mogły stratować ich, może nawet zabić, wygłodzone garborogi, ale też poważyły się na kradzież wobec mężczyzny, będącego w trakcie misji z samym lordem Derbyshire. Sam o sobie Elric nie śmiałby mówić, że jest kimś specjalnym, nigdy się takim nie czuł, nie przynosiłoby mu to powodu do chluby, ale reakcja lorda Greengrassa mogła okazać się nieprzewidywalna. Znał niejednego okrutnego arystokratę, a chociaż Elroya o takie zapędy nie podejrzewał, dzieciaki złamały prawo.
Chciał je zrozumieć, uwierzyć w to, że miały powód. I całe szczęście, uwierzyć chciał również Greengrass.
- Jesteśmy tam z mamą - powiedział wreszcie chłopiec, wyglądający na starszego. Przydeptał butem młodszego, gdy chciał coś dodać i stanowczym ruchem ręki zagarnął go za swoje plecy.
Chciał go chronić, Elric się tego domyślił. Potrafił to również docenić.
- Dlaczego mieszkacie w jaskini? Słyszeliście co powiedział lord, to bardzo niebezpieczne. Na tych terenach żyją dzikie garborogi, a w zimie, gdy brakuje im pożywienia, mogą stać się bardzo agresywne - mówił łagodnie, pochylając się nieco, by zrównać się się z chłopcem spojrzeniem; tym razem prewencyjnie opierając dłonie na własnych kieszeniach.
Obserwował kątem oka wymianę monet między Elroyem a chłopcami; przyjął z cieniem uśmiechu wykradzione mu fanty, a potem spojrzał wyczekująco na przesłuchiwanego małolata.
- Tatę zabrali szmalcownicy - przyznał się wreszcie chłopiec po długiej ciszy, a choć warga mu drżała, dzielnie powstrzymał się od łez. Najstarszy mężczyzna w rodzinie, obrońca. Serce by się krajało, gdyby tych sierot nie naoglądał się w ostatnich miesiącach tak wiele. - Uciekliśmy z mateczką z wioski, bo się bała, że wrócą i po nas. Nie mamy...
- Nic! - uzupełnił młodszy piskliwie, nie powstrzymując kapiącej na policzek łzy. Było tak mroźno, że nie zdziwiłby się, gdyby zamarzła mu na policzku.
Elric zastanawiał się chwilę, a potem spojrzał wymownie na swojego szefa. Cholera, nie mogli tak po prostu ich tutaj zostawić.
- Zgodzicie się nas do niej zaprowadzić, tak jak lord powiedział? To jeden z najszczerszych ludzi jakich znam, z ręką na sercu - powiedział z nieco może przesadną egzaltacją, przykładając dłoń do płaszcza. - Pomożemy wam. Nie możecie pod żadnym pozorem zostać w tej jaskini. - Pomijając garborogi, dzieciaki z matką po prostu pomarliby tam z zimna.
Chciał je zrozumieć, uwierzyć w to, że miały powód. I całe szczęście, uwierzyć chciał również Greengrass.
- Jesteśmy tam z mamą - powiedział wreszcie chłopiec, wyglądający na starszego. Przydeptał butem młodszego, gdy chciał coś dodać i stanowczym ruchem ręki zagarnął go za swoje plecy.
Chciał go chronić, Elric się tego domyślił. Potrafił to również docenić.
- Dlaczego mieszkacie w jaskini? Słyszeliście co powiedział lord, to bardzo niebezpieczne. Na tych terenach żyją dzikie garborogi, a w zimie, gdy brakuje im pożywienia, mogą stać się bardzo agresywne - mówił łagodnie, pochylając się nieco, by zrównać się się z chłopcem spojrzeniem; tym razem prewencyjnie opierając dłonie na własnych kieszeniach.
Obserwował kątem oka wymianę monet między Elroyem a chłopcami; przyjął z cieniem uśmiechu wykradzione mu fanty, a potem spojrzał wyczekująco na przesłuchiwanego małolata.
- Tatę zabrali szmalcownicy - przyznał się wreszcie chłopiec po długiej ciszy, a choć warga mu drżała, dzielnie powstrzymał się od łez. Najstarszy mężczyzna w rodzinie, obrońca. Serce by się krajało, gdyby tych sierot nie naoglądał się w ostatnich miesiącach tak wiele. - Uciekliśmy z mateczką z wioski, bo się bała, że wrócą i po nas. Nie mamy...
- Nic! - uzupełnił młodszy piskliwie, nie powstrzymując kapiącej na policzek łzy. Było tak mroźno, że nie zdziwiłby się, gdyby zamarzła mu na policzku.
Elric zastanawiał się chwilę, a potem spojrzał wymownie na swojego szefa. Cholera, nie mogli tak po prostu ich tutaj zostawić.
- Zgodzicie się nas do niej zaprowadzić, tak jak lord powiedział? To jeden z najszczerszych ludzi jakich znam, z ręką na sercu - powiedział z nieco może przesadną egzaltacją, przykładając dłoń do płaszcza. - Pomożemy wam. Nie możecie pod żadnym pozorem zostać w tej jaskini. - Pomijając garborogi, dzieciaki z matką po prostu pomarliby tam z zimna.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mina Elroya była poważna i stanowczo niezbyt przyjazna dzieciom, jednak to raczej dlatego, że znów czuł podobny gniew jak jeszcze kilka dni temu, kiedy wraz z Michaelem bronił Derby przed grabieżcami - kiedy jego ukochane i bliskie sercu miasto było przejmowane przez ludzi, którzy chcieli krzywdzić innych. Jego czy Mike wtedy nie udało im się - nie trwale. Rany się przecież zagoją, potrzebowały jedynie czasu. On i Tonks byli silni - ale co z tymi chłopcami?
Co z Felixem, co z Saoirse? Nie skończą tak jak te dzieci, chociaż kto wie? W końcu ich rodzicie stanęli przeciwko ludziom, którzy robili jeszcze gorsze rzeczy niż kilku podrzędnych grabieżców znających plugawą magię - jeszcze bardziej bezlitośni i chciwi, zasłaniający chęć czynienia krzywdy jakimiś podrzędnymi ideałami. Nic nie tłumaczyło odbierania tym ludziom bezpieczeństwa, ich bezpieczeństwa. Jego pracownikom, ludziom żyjących na ziemiach, które jego ród miał pod opieką.
- Jak macie na imię? - zapytał łagodniej. - Wybaczcie tę pajęczynę. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe. Chcieliśmy jedynie was zatrzymać - zapewnił Elroy, już po chwili wyciągając różdżkę ostrożnie w taki sposób, aby chłopcy ją widzieli. Nie ściskał jej, nie atakował nią - wyglądała pięknie ze wszystkimi rzeźbieniami, którymi brat jego matki własnoręcznie ją ozdobił. Była jedną z wielu arcydzieł Ollivanderów. I służyła doskonale.
Nie mieli nic, ale bali się, że po nich wrócą.
- Mamy tutaj zadanie do wykonania... Ale możecie nam towarzyszyć pod warunkiem, że będziecie bardzo cicho i będziecie trzymać się blisko nas, dobrze? - poprosił lord, a po chwili podniósł się, podchodząc do chłopca i oferując mu swoją dłoń.
- Jesteś dzielnym mężczyzną, prawda? Pozwól więc się ugościć. Zaprowadzicie nas do mamy? - poprosił, a kiedy chłopiec niepewnie chwycił jego dłoń, Elroy pozwolił, aby te schowały się w połach jego ciepłej peleryny, która przez wiele lat chroniła go przed różnymi temperaturami w różnych zakątkach świata podczas wypraw.
- Elricu, kontynuujmy rozkładanie specyfików, dobrze? Po drodze do jaskini - powiedział pewnie, zerkając również na dzieci i ruszając w odpowiednim kierunku. Znał zaklęcie, które mogłoby je rozgrzać, jednak nie chciał ryzykować niewłaściwą reakcją. - Zabierzemy was na zamek po wszystkim. Zjecie ciepłej zupy, powinienem mieć również czekoladę, ale pod warunkiem, że będziecie się dobrze zachowywać, zgoda? - powiedział, nie będąc do końca pewnym czy przekupstwo było odpowiednią formą wychowania dzieci.
Po dłuższej chwili jednak zdecydował się odpiąć klamrę ze zdobnym motylem, która spinała pelerynę i przykucnął przy dzieciach, otulając je szczelniej. On z Elriciem powinni przystąpić do pracy.
- Podaj mi dwie fiolki - poprosił, chcąc zacząć rozkładać środki odżywcze na pobliskich roślinach. Zerknął jeszcze surowym wzrokiem w stronę chłopców.
- Musicie zachować ciszę i spokój. I nie dotykajcie tego, co tutaj rozkładamy, zrozumiano?
Co z Felixem, co z Saoirse? Nie skończą tak jak te dzieci, chociaż kto wie? W końcu ich rodzicie stanęli przeciwko ludziom, którzy robili jeszcze gorsze rzeczy niż kilku podrzędnych grabieżców znających plugawą magię - jeszcze bardziej bezlitośni i chciwi, zasłaniający chęć czynienia krzywdy jakimiś podrzędnymi ideałami. Nic nie tłumaczyło odbierania tym ludziom bezpieczeństwa, ich bezpieczeństwa. Jego pracownikom, ludziom żyjących na ziemiach, które jego ród miał pod opieką.
- Jak macie na imię? - zapytał łagodniej. - Wybaczcie tę pajęczynę. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe. Chcieliśmy jedynie was zatrzymać - zapewnił Elroy, już po chwili wyciągając różdżkę ostrożnie w taki sposób, aby chłopcy ją widzieli. Nie ściskał jej, nie atakował nią - wyglądała pięknie ze wszystkimi rzeźbieniami, którymi brat jego matki własnoręcznie ją ozdobił. Była jedną z wielu arcydzieł Ollivanderów. I służyła doskonale.
Nie mieli nic, ale bali się, że po nich wrócą.
- Mamy tutaj zadanie do wykonania... Ale możecie nam towarzyszyć pod warunkiem, że będziecie bardzo cicho i będziecie trzymać się blisko nas, dobrze? - poprosił lord, a po chwili podniósł się, podchodząc do chłopca i oferując mu swoją dłoń.
- Jesteś dzielnym mężczyzną, prawda? Pozwól więc się ugościć. Zaprowadzicie nas do mamy? - poprosił, a kiedy chłopiec niepewnie chwycił jego dłoń, Elroy pozwolił, aby te schowały się w połach jego ciepłej peleryny, która przez wiele lat chroniła go przed różnymi temperaturami w różnych zakątkach świata podczas wypraw.
- Elricu, kontynuujmy rozkładanie specyfików, dobrze? Po drodze do jaskini - powiedział pewnie, zerkając również na dzieci i ruszając w odpowiednim kierunku. Znał zaklęcie, które mogłoby je rozgrzać, jednak nie chciał ryzykować niewłaściwą reakcją. - Zabierzemy was na zamek po wszystkim. Zjecie ciepłej zupy, powinienem mieć również czekoladę, ale pod warunkiem, że będziecie się dobrze zachowywać, zgoda? - powiedział, nie będąc do końca pewnym czy przekupstwo było odpowiednią formą wychowania dzieci.
Po dłuższej chwili jednak zdecydował się odpiąć klamrę ze zdobnym motylem, która spinała pelerynę i przykucnął przy dzieciach, otulając je szczelniej. On z Elriciem powinni przystąpić do pracy.
- Podaj mi dwie fiolki - poprosił, chcąc zacząć rozkładać środki odżywcze na pobliskich roślinach. Zerknął jeszcze surowym wzrokiem w stronę chłopców.
- Musicie zachować ciszę i spokój. I nie dotykajcie tego, co tutaj rozkładamy, zrozumiano?
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trudno było spodziewać się, że chłopcy z marszu im zaufają - doświadczyli już przecież okrucieństw tej wojny, najgorszych cech, jakie wypełzały z człowieka tylko wtedy, gdy sam świat na to przyzwalał. Nie wiedział, czy wygląda na zachęcającego czarodzieja o dobrej duszy, ale tak właśnie starał się uśmiechać - u szefa z uśmiechem bywało gorzej, dla niego wszystko zawsze okazywało się śmiertelnie poważne. Ale może i w tym szaleństwie była metoda, dzieciaki straciły ojca i potrzebowały odrobiny stabilności. Bezpieczeństwa.
- W takim razie... Richie, Harry, to najwyższa pora na wyprawę - powiedział do dzieci łagodnie, kiedy już przedstawiły się i wyplątały z lepkiej pajęczyny; co notabene chwilę zajęło, tak ściśle i stanowczo unieruchomił ich Elroy. - Pamiętajcie, musicie być albo przy nas albo za nami, starajcie się nie oddalać. Tu naprawdę może spotkać was wiele złego - przypomniał z powagą, a potem uśmiechnął się do Elroya kątem ust.
Tego by się po swoim szefie nie spodziewał, że zgarnie te dzieciaki jak swoje do płaszcza i zdecyduje się pozwolić, aby towarzyszyły im w dalszej misji, a przynajmniej w jej wstępnej części. Nie wyobrażał sobie walki z zeźlonymi garborogami z równoczesnym pilnowaniem dwójki urwisów, nie mógłby się skupić ani na jednym ani na drugim, nie miał doświadczenia z dziećmi. Elroy jednak był ojcem i Ellie nie miał większych wątpliwości, że mimo oschłej natury lepiej sobie z tym nieoczekiwanym zadaniem poradzi.
- Oczywiście, szefie. - Słowa tego używał zwykle naprzemiennie z tytułem "lord", w tym momencie jednak rzucane mimochodem tytuły szlacheckie mogłyby jeszcze bardziej zaniepokoić Richiego i Harry'ego. Rozważał zdjęcie własnego płaszcza i zaoferowania go dzieciom, ale widząc, że Elroy zdołał go uprzedzić, obiecując przy tym zaskakująco szlachetną obietnicę pomocy (oczy chłopców stały się wielkie jak spodki, niecodziennie przecież otrzymuje się szansę na zobaczenie zamku... i czekoladę!), wystawił tylko ramię do lorda z cichym pytaniem: - Chcesz mój płaszcz? Poradzę sobie bez niego, powinien pasować? - Już zresztą rozpiął górną klamrę, bo tak jakoś nieswojo mu było z tym, że pierwszy nie pomyślał o tym, że dzieciakom musi być cholernie zimno. - Bierzmy się do roboty - Zaraz też roztarł ręce, gdyż znaleźli się już na właściwym szlaku i powinni rozpocząć rozkładanie przynęt.
Na polecenie Greengrassa wyciągnął dwie fiolki, za którymi Richie i Harry z fascynacją wodzili spojrzeniami. Kto wie, czy nie wyrosną z nich kiedyś porządni magizoologowie?
- To pożywka dla garborogów. Chcemy je wywabić - szepnął do nich, nie precyzując jeszcze, co zrobią dalej.
Sam nie był tego pewien.
- W takim razie... Richie, Harry, to najwyższa pora na wyprawę - powiedział do dzieci łagodnie, kiedy już przedstawiły się i wyplątały z lepkiej pajęczyny; co notabene chwilę zajęło, tak ściśle i stanowczo unieruchomił ich Elroy. - Pamiętajcie, musicie być albo przy nas albo za nami, starajcie się nie oddalać. Tu naprawdę może spotkać was wiele złego - przypomniał z powagą, a potem uśmiechnął się do Elroya kątem ust.
Tego by się po swoim szefie nie spodziewał, że zgarnie te dzieciaki jak swoje do płaszcza i zdecyduje się pozwolić, aby towarzyszyły im w dalszej misji, a przynajmniej w jej wstępnej części. Nie wyobrażał sobie walki z zeźlonymi garborogami z równoczesnym pilnowaniem dwójki urwisów, nie mógłby się skupić ani na jednym ani na drugim, nie miał doświadczenia z dziećmi. Elroy jednak był ojcem i Ellie nie miał większych wątpliwości, że mimo oschłej natury lepiej sobie z tym nieoczekiwanym zadaniem poradzi.
- Oczywiście, szefie. - Słowa tego używał zwykle naprzemiennie z tytułem "lord", w tym momencie jednak rzucane mimochodem tytuły szlacheckie mogłyby jeszcze bardziej zaniepokoić Richiego i Harry'ego. Rozważał zdjęcie własnego płaszcza i zaoferowania go dzieciom, ale widząc, że Elroy zdołał go uprzedzić, obiecując przy tym zaskakująco szlachetną obietnicę pomocy (oczy chłopców stały się wielkie jak spodki, niecodziennie przecież otrzymuje się szansę na zobaczenie zamku... i czekoladę!), wystawił tylko ramię do lorda z cichym pytaniem: - Chcesz mój płaszcz? Poradzę sobie bez niego, powinien pasować? - Już zresztą rozpiął górną klamrę, bo tak jakoś nieswojo mu było z tym, że pierwszy nie pomyślał o tym, że dzieciakom musi być cholernie zimno. - Bierzmy się do roboty - Zaraz też roztarł ręce, gdyż znaleźli się już na właściwym szlaku i powinni rozpocząć rozkładanie przynęt.
Na polecenie Greengrassa wyciągnął dwie fiolki, za którymi Richie i Harry z fascynacją wodzili spojrzeniami. Kto wie, czy nie wyrosną z nich kiedyś porządni magizoologowie?
- To pożywka dla garborogów. Chcemy je wywabić - szepnął do nich, nie precyzując jeszcze, co zrobią dalej.
Sam nie był tego pewien.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wychowanie z pewnością miało wpływ na jego powagę - na to jak podchodził do świata i jak się jemu przedstawiał. Były momentu w rezerwacie, kiedy zdawał się być nieco bardziej rozluźniony - podczas trywialnych rozmów z innymi smokologami czy pracownikami, ale również i podczas wykonywania codziennych obowiązków. W ostatnim czasie zwyczajnie miał problem z odprężeniem się. Praca, dbanie o bezpieczeństwo terenów, za które ich ród był odpowiedzialny - wszystko się nawarstwiało.
Spojrzał zaskoczony na Elrica, kiedy ten zaoferował swój płaszcz. Pokręcił delikatnie głową, posyłając mu uśmiech.
- Nie trzeba, dziękuję. Lepiej znosimy zimno, zresztą jeszcze może się zrobić nam tutaj gorąco - odpowiedział pewnie, bo zauważył to już dawno, że jako czarodziejom zdawało się, że lepiej znoszą choroby i różne temperatury - kiedyś nawet rozmawiał na ten temat z Mare. W końcu nie znał się na funkcjonowaniu ludzkiego ciała, nie tak dobrze jak jego żona. On znał się na garborogach i innych magicznych stworzeniach, którymi starali się zająć dzisiaj. Zbadać pobliskie tereny, rozłożyć pożywkę dla wygłodniałych magicznych stworzeń i przetransportować dzieci wraz z matką do Lancaster Castle, do bezpiecznego miejsca.
- Dokładnie tak, chcemy aby kręciły się tutaj w okolicy po pożywienie - co znaczy, że nie chcemy, żebyście wy się tutaj kręcili. Byłoby to całkiem niebezpieczne, garborogi są bardzo duże i niebezpieczne, kiedy są głodne... - wyjaśnił spokojnie Elroy, chociaż nie podnosił głosu, w obawie, że garborogi będą gdzieś w okolicy i zostałyby zwabione tutaj. W ciszy łatwiej było nasłuchiwać nad ich tratującą krzaki i drzewa siłą, kiedy biegły...
Nic dziwnego, że starał się nasłuchiwać nad ruchami w lesie, w okolicach - i zerkać na dzieciaki czy te nie robiły przypadkiem zbyt wiele hałasu. Musieli być ostrożni, mając dzieciaki przy sobie, ale jednocześnie nie mogli teraz zaprzestać swoich obowiązków, które przyszli spędzać w tym miejscu jako przedstawiciele Peak District.
Zaczął więc rozkładać pożywkę, nieco po trochu na rośliny, o których wspominali im zielarze z rezerwatu. Na rośliny, przy korze drzew - w miejscach, które garborogi mogły utożsamić z rosnącymi poziomkami i innymi jagodami, bo w końcu między innymi tym się te stworzenia żywiły - tym i owadami.
- Elricu, myślisz, że jak wiele owadów i robaków może żyć w tutejszych jaskiniach? - zapytał, mając nadzieję, że jego pracownik zrozumie jego sugestię. - W zależności od wielkości przejścia... możemy mieć kłopoty. Młode garborogi mogą być równie niebezpieczne dla człowieka, a i łatwiej wejdą do podobnych jaskiń... - dodał, zerkając na mężczyznę niepewnie. Po tym jednak kontynuował rozkładanie specyfiku, wciąż nasłuchując czy jakiś garboróg się nie kręci w okolicy.
1. Nic się nie dzieje.
2. W oddali słychać bieg kilku garborgów, wystraszeni chłopcy chowają się za Elriciem.
3. Na naszą drogą zza krzaków wybiega młody garboróg, wyraźnie spłoszony i głodny.
Spojrzał zaskoczony na Elrica, kiedy ten zaoferował swój płaszcz. Pokręcił delikatnie głową, posyłając mu uśmiech.
- Nie trzeba, dziękuję. Lepiej znosimy zimno, zresztą jeszcze może się zrobić nam tutaj gorąco - odpowiedział pewnie, bo zauważył to już dawno, że jako czarodziejom zdawało się, że lepiej znoszą choroby i różne temperatury - kiedyś nawet rozmawiał na ten temat z Mare. W końcu nie znał się na funkcjonowaniu ludzkiego ciała, nie tak dobrze jak jego żona. On znał się na garborogach i innych magicznych stworzeniach, którymi starali się zająć dzisiaj. Zbadać pobliskie tereny, rozłożyć pożywkę dla wygłodniałych magicznych stworzeń i przetransportować dzieci wraz z matką do Lancaster Castle, do bezpiecznego miejsca.
- Dokładnie tak, chcemy aby kręciły się tutaj w okolicy po pożywienie - co znaczy, że nie chcemy, żebyście wy się tutaj kręcili. Byłoby to całkiem niebezpieczne, garborogi są bardzo duże i niebezpieczne, kiedy są głodne... - wyjaśnił spokojnie Elroy, chociaż nie podnosił głosu, w obawie, że garborogi będą gdzieś w okolicy i zostałyby zwabione tutaj. W ciszy łatwiej było nasłuchiwać nad ich tratującą krzaki i drzewa siłą, kiedy biegły...
Nic dziwnego, że starał się nasłuchiwać nad ruchami w lesie, w okolicach - i zerkać na dzieciaki czy te nie robiły przypadkiem zbyt wiele hałasu. Musieli być ostrożni, mając dzieciaki przy sobie, ale jednocześnie nie mogli teraz zaprzestać swoich obowiązków, które przyszli spędzać w tym miejscu jako przedstawiciele Peak District.
Zaczął więc rozkładać pożywkę, nieco po trochu na rośliny, o których wspominali im zielarze z rezerwatu. Na rośliny, przy korze drzew - w miejscach, które garborogi mogły utożsamić z rosnącymi poziomkami i innymi jagodami, bo w końcu między innymi tym się te stworzenia żywiły - tym i owadami.
- Elricu, myślisz, że jak wiele owadów i robaków może żyć w tutejszych jaskiniach? - zapytał, mając nadzieję, że jego pracownik zrozumie jego sugestię. - W zależności od wielkości przejścia... możemy mieć kłopoty. Młode garborogi mogą być równie niebezpieczne dla człowieka, a i łatwiej wejdą do podobnych jaskiń... - dodał, zerkając na mężczyznę niepewnie. Po tym jednak kontynuował rozkładanie specyfiku, wciąż nasłuchując czy jakiś garboróg się nie kręci w okolicy.
1. Nic się nie dzieje.
2. W oddali słychać bieg kilku garborgów, wystraszeni chłopcy chowają się za Elriciem.
3. Na naszą drogą zza krzaków wybiega młody garboróg, wyraźnie spłoszony i głodny.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elroy Greengrass' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Oferta płaszcza wynikała w większej części z długoletniej przyjaźni niż odczuwanego wobec szefa szacunku. Elric nie był typem człowieka, który przed każdym silnym i prawym czarodziejem był skory rozkładać czerwony dywan; istniały inne sposoby na podziw, lecz przyjaźń, sympatia... cóż, stanowiły podstawę do zupełnie innego zachowania. Choć wiele ich z Elroyem różniło, mieli za sobą lata pracowania w jednej sprawie.
Uśmiechnął się i zawadiacko odgarnął włosy z czoła, gdy lord zasugerował rosnącą pod wpływem zagrożenia temperaturę. Adrenalina wzbudzała w Elricu najlepszy rodzaj podniecenia. Dał mu upust, ponieważ nie chciał, aby chłopcy przerazili się śmiertelną powagą. Mimo wszystko skinął głową, gdy Elroy wytłumaczył młodym po raz kolejny, jakie były ich zamiary.
- Całe szczęście, że natknęliście się na nas - powiedział powoli, patrząc na starszego ponad nosem, bo młodzi gniewni mieli przecież za uszami próbę kradzieży. Nie było w jego spojrzeniu jednak prawdziwej przygany, już nie, zdążył wybaczyć, bo przecież rozumiał ich powody. A zawstydzone miny dzieciaków sugerowały, że ich niewinność wciąż tam była i czekała tylko na to, by uwolnić ją z sideł wojny.
Dziarsko zabrał się do roboty, pomagając Elroy'owi rozmieścić pożywkę w strategicznych miejscach; w trakcie starał się przyciszonym głosem tłumaczyć chłopcom to i owo na temat garborogów, żeby dać im cień okazji doświadczenia takich lekcji opieki nad czarną magią, na jaką mogliby liczyć, gdyby poszli do Hogwartu. Jeśli byli czarodziejami; właściwie, byli nimi? Chyba jeszcze dostatecznie ich o to nie wypytali.
Pytanie szefa go zaskoczyło i z początku nie wyłapał subtelnej aluzji, szykując się do udzielenia stricte, cóż, naukowej odpowiedzi, jakkolwiek niezrozumiała była dla niego potrzeba takiej wiedzy. Potem jednak zrozumiał, co dało się spostrzec po tym jak nagle uniósł brwi i spojrzał na Elroya większymi, poważniejszymi oczami.
- Ciężko powiedzieć, nie zgłębiałem jeszcze tak drobnych szczegółów tutejszej fauny. Myślę... myślę, że trzeba będzie wybrać się tam raczej prędzej niż później. Zbadać wszystkie jaskinie w okolicy. - Spojrzał pokątnie na chłopców, ale chyba, chyba, jeszcze nie było dla nich jasne co ich trapiło.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale niespodziewanie zamilkł i uniósł dłoń, sugerując milczenie. Z okolicznego zagajnika dobiegł ich szelest, wyraźne dudnienie kroków. Różdżka znalazła się w jego palcach jeszcze zanim wyskoczył na nich młody garboróg.
- Do tyłu, dzieciaki - przypomniał natarczywie, lecz nie podnosząc przesadnie głosu, nie chcąc straszyć ich i rozjuszyć garboroga. Był... cóż, był głodny. A oni mogli zaoferować mu pożywienie, jeżeli tylko utrzymują go spokojnym. - Salvio Hexia - Może jeśli staną się dla młodego niewidzialni, przejmie się bardziej pożywką niż ich zapachem? A przynajmniej zyskają na czasie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Uśmiechnął się i zawadiacko odgarnął włosy z czoła, gdy lord zasugerował rosnącą pod wpływem zagrożenia temperaturę. Adrenalina wzbudzała w Elricu najlepszy rodzaj podniecenia. Dał mu upust, ponieważ nie chciał, aby chłopcy przerazili się śmiertelną powagą. Mimo wszystko skinął głową, gdy Elroy wytłumaczył młodym po raz kolejny, jakie były ich zamiary.
- Całe szczęście, że natknęliście się na nas - powiedział powoli, patrząc na starszego ponad nosem, bo młodzi gniewni mieli przecież za uszami próbę kradzieży. Nie było w jego spojrzeniu jednak prawdziwej przygany, już nie, zdążył wybaczyć, bo przecież rozumiał ich powody. A zawstydzone miny dzieciaków sugerowały, że ich niewinność wciąż tam była i czekała tylko na to, by uwolnić ją z sideł wojny.
Dziarsko zabrał się do roboty, pomagając Elroy'owi rozmieścić pożywkę w strategicznych miejscach; w trakcie starał się przyciszonym głosem tłumaczyć chłopcom to i owo na temat garborogów, żeby dać im cień okazji doświadczenia takich lekcji opieki nad czarną magią, na jaką mogliby liczyć, gdyby poszli do Hogwartu. Jeśli byli czarodziejami; właściwie, byli nimi? Chyba jeszcze dostatecznie ich o to nie wypytali.
Pytanie szefa go zaskoczyło i z początku nie wyłapał subtelnej aluzji, szykując się do udzielenia stricte, cóż, naukowej odpowiedzi, jakkolwiek niezrozumiała była dla niego potrzeba takiej wiedzy. Potem jednak zrozumiał, co dało się spostrzec po tym jak nagle uniósł brwi i spojrzał na Elroya większymi, poważniejszymi oczami.
- Ciężko powiedzieć, nie zgłębiałem jeszcze tak drobnych szczegółów tutejszej fauny. Myślę... myślę, że trzeba będzie wybrać się tam raczej prędzej niż później. Zbadać wszystkie jaskinie w okolicy. - Spojrzał pokątnie na chłopców, ale chyba, chyba, jeszcze nie było dla nich jasne co ich trapiło.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale niespodziewanie zamilkł i uniósł dłoń, sugerując milczenie. Z okolicznego zagajnika dobiegł ich szelest, wyraźne dudnienie kroków. Różdżka znalazła się w jego palcach jeszcze zanim wyskoczył na nich młody garboróg.
- Do tyłu, dzieciaki - przypomniał natarczywie, lecz nie podnosząc przesadnie głosu, nie chcąc straszyć ich i rozjuszyć garboroga. Był... cóż, był głodny. A oni mogli zaoferować mu pożywienie, jeżeli tylko utrzymują go spokojnym. - Salvio Hexia - Może jeśli staną się dla młodego niewidzialni, przejmie się bardziej pożywką niż ich zapachem? A przynajmniej zyskają na czasie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Ostatnio zmieniony przez Elric Lovegood dnia 28.02.22 22:43, w całości zmieniany 1 raz
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Nie chciał marnować czasu na pouczanie młodych - nie w momencie, w którym wiedział że mogło im grozić o wiele większe zagrożenie. Zresztą, również nie był ich ojcem; nie był osobom odpowiedzialną za ich wychowanie. Czy ktoś tam był, poza chorą matką, kto mógłby przejąć nad nimi opiekę? Nie wiedział, nie był pewny. Na pewno musiał w tym momencie wraz z Elriciem zadbać o ich bezpieczeństwo - nie wychowanie, nie zadbanie o to aby ktoś im pokazał jak odróżniać dobro od zła i dlaczego nie wypada kraść. Tego będzie musiał dokonać ktoś inny, bo choć Elroy, szczególnie w zaistniałej sytuacji w Anglii, chciałby wziąć każdy obowiązek na siebie, nie był w stanie. Musiał działać w szerszym obrazie.
Tak jak zapytał o jaskinie. Musieli zadbać o bezpieczeństwo każdego człowieka, bo cóż z tego, że ktoś mógł nie posiadać magii? Jego życie było tak samo cenne, tak samo mógł zaboleć brak tej osoby kogoś, dla kogo była ona bliska. Ojciec tych chłopców - czy był niemagiczny? A może stanął w obronie tych, którzy byli słabsi od czarodziejów?
- O wszystko zadbamy - zgodził się po chwili Elroy w niemałym zamyśleniu i zmartwieniu. Sytuacja mogła być o wiele poważniejsza niż się wydawało - to na pewno. Może powinien napisać do kuzynów o tym odkryciu, aby również przekierowali niektórych opiekunów magicznych stworzeń pracujących w ich lasach z Entami do nadzorowania bezpieczeństwa terenów Lancashire? Wystosuje odpowiedni list, musiał.
Zamiast jednak w pełni skupić się na krokach, które musiał podjąć w najbliższej przyszłości, musiał się skupić tu i teraz na garborogu i obronie tych, którzy przy nim byli. Kiwnął głową, słysząc że Elric zajął się zaraz bezpieczeństwem dzieci, chcąc je uspokoić i zatrzymać przy sobie. Dobrze, musieli działać szybko i bez rozkojarzeń, aby nie sprowokować stworzenia do ataku. Był to młody garboróg, mógł to określić po jego wielkości i niewielkich rogach, po tym że nie wydawał się bronić terytorium, a bardziej był zagubiony.
Jednak z młodymi był ten problem, że matka mogłaby ich poszukiwać. Nie wyobrażał sobie, do czego zdolna byłaby Mare, gdyby ktoś zrobił krzywdę Saoirse - i był pewny, że analogicznie każda matka mogła zmienić się w nieobliczalną bestię.
- Dobrze chłopcy, teraz musicie się słuchać Elrica - powiedział pewnie, nie podnosząc jednak za nadto głosu. Musiał zachować spokój, odsuwając od siebie obrazy co też mogłoby się stać, gdyby nieświadome niczego dzieci wbiegły same na garboroga - tego młodego, a może nawet i dorosłego. Nie chciał myśleć o tak nieprzyjemnych obrazach, które nie były teraz możliwe. Zjawili się tutaj, poradzą sobie ze wszystkim.
Na co dzień w pracy mieli do czynienia z o wiele groźniejszymi stworzeniami - ze smokami. I choć młody, garborogi mogły być równie niebezpieczne. Przeciętny czarodziej, a tym bardziej mugol w końcu zazwyczaj przeżywał całe życie bez ujrzenia smoka, a w kwestii stworzeń rozszalałych na ziemiach Ollivanderów mogło być zupełnie inaczej.
- Conjunctivitis - wycelował zaklęcie w młode stworzenie, chcąc dać Elricowi i dzieciom czas na oddalenie się i uspokoić garboroga, tak aby przypadkiem nie rzucił się na nich w szale.
Tak jak zapytał o jaskinie. Musieli zadbać o bezpieczeństwo każdego człowieka, bo cóż z tego, że ktoś mógł nie posiadać magii? Jego życie było tak samo cenne, tak samo mógł zaboleć brak tej osoby kogoś, dla kogo była ona bliska. Ojciec tych chłopców - czy był niemagiczny? A może stanął w obronie tych, którzy byli słabsi od czarodziejów?
- O wszystko zadbamy - zgodził się po chwili Elroy w niemałym zamyśleniu i zmartwieniu. Sytuacja mogła być o wiele poważniejsza niż się wydawało - to na pewno. Może powinien napisać do kuzynów o tym odkryciu, aby również przekierowali niektórych opiekunów magicznych stworzeń pracujących w ich lasach z Entami do nadzorowania bezpieczeństwa terenów Lancashire? Wystosuje odpowiedni list, musiał.
Zamiast jednak w pełni skupić się na krokach, które musiał podjąć w najbliższej przyszłości, musiał się skupić tu i teraz na garborogu i obronie tych, którzy przy nim byli. Kiwnął głową, słysząc że Elric zajął się zaraz bezpieczeństwem dzieci, chcąc je uspokoić i zatrzymać przy sobie. Dobrze, musieli działać szybko i bez rozkojarzeń, aby nie sprowokować stworzenia do ataku. Był to młody garboróg, mógł to określić po jego wielkości i niewielkich rogach, po tym że nie wydawał się bronić terytorium, a bardziej był zagubiony.
Jednak z młodymi był ten problem, że matka mogłaby ich poszukiwać. Nie wyobrażał sobie, do czego zdolna byłaby Mare, gdyby ktoś zrobił krzywdę Saoirse - i był pewny, że analogicznie każda matka mogła zmienić się w nieobliczalną bestię.
- Dobrze chłopcy, teraz musicie się słuchać Elrica - powiedział pewnie, nie podnosząc jednak za nadto głosu. Musiał zachować spokój, odsuwając od siebie obrazy co też mogłoby się stać, gdyby nieświadome niczego dzieci wbiegły same na garboroga - tego młodego, a może nawet i dorosłego. Nie chciał myśleć o tak nieprzyjemnych obrazach, które nie były teraz możliwe. Zjawili się tutaj, poradzą sobie ze wszystkim.
Na co dzień w pracy mieli do czynienia z o wiele groźniejszymi stworzeniami - ze smokami. I choć młody, garborogi mogły być równie niebezpieczne. Przeciętny czarodziej, a tym bardziej mugol w końcu zazwyczaj przeżywał całe życie bez ujrzenia smoka, a w kwestii stworzeń rozszalałych na ziemiach Ollivanderów mogło być zupełnie inaczej.
- Conjunctivitis - wycelował zaklęcie w młode stworzenie, chcąc dać Elricowi i dzieciom czas na oddalenie się i uspokoić garboroga, tak aby przypadkiem nie rzucił się na nich w szale.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elroy Greengrass' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Niezawodny spokój Elroya przywracał nadzieję na to, że misja powiedzie się w sposób, którego żaden z nich się nie spodziewał - nie tylko uspokoją wygłodniałe garborogi, ale i uratują kilka zdesperowanych żyć. Towarzystwo chłopców nie wadziło im, przynajmniej jak dotąd nie próbowali przeszkadzać ani wypychać się przed szereg wprost w linię ataku.
Zaraz zresztą doszło do konfrontacji; wystarczyło nieco rozsypanej pożywki, głośniejsze kroki i między listowiem pojawił się młody osobnik. Nie było to pocieszające, w towarzystwie młodych bowiem zawsze kręciła się przynajmniej matka, a często również samiec. Elric uśmiechnął się pokątnie do Elroya, gdy szef uczynił go opiekunem dzieci, a potem spojrzał na chłopców wymownie.
- Nie krzyczcie, nie tupcie, nie hałasujcie i po prostu trzymajcie się w bezpiecznej odległości. - Byle tylko posłuchali i nie zmusili ich do akcji ratunkowej bądź poszukiwawczej. Merlin jeden wiedział, że Elric nie był najlepszy w magii leczniczej.
Zaklął bezgłośnie pod nosem, gdy tarcza ochronna mająca zmylić garboroga nie wzniosła się w miejscu, w którym powinna. Decydując się nie podejmować kolejnej płonnej próby, poszedł śladem Elroya. Wyczuł moment, w którym garboróg wykonał kilka niezgrabnych kroków, zatrzymał się i pochylił łeb między ściółkę w miejscach, gdzie rozrzucono odżywkę. Samo w sobie stanowiło to kolejny dowód na to jak bardzo garborogi były głodne; większy osobnik nie zdecydowałby się jeść bez uprzedniego odpędzenia wrogów. Dwukrotnie musiał powtórzyć szeptane zaklęcie Incarcerous, by udało mu się wziąć małego w pęta i ułatwić Elroyowi oszołomienie go.
Sukces nie trwał długo; wpierw usłyszał za plecami głośny wdech młodszego z chłopców, potem na linii jego spojrzenia pojawił się kolejny garboróg, znacznie większy, a sądząc po kształcie i rozmiarze rogów był to samiec - co paradoksalnie mogło przynieść im szczęście. Samice byłyby w tej materii znacznie waleczniejsze.
- Magicus extremos, szefie - powiedział miękko. Powinni zakończyć tę walkę jak najszybciej.
Zaraz zresztą doszło do konfrontacji; wystarczyło nieco rozsypanej pożywki, głośniejsze kroki i między listowiem pojawił się młody osobnik. Nie było to pocieszające, w towarzystwie młodych bowiem zawsze kręciła się przynajmniej matka, a często również samiec. Elric uśmiechnął się pokątnie do Elroya, gdy szef uczynił go opiekunem dzieci, a potem spojrzał na chłopców wymownie.
- Nie krzyczcie, nie tupcie, nie hałasujcie i po prostu trzymajcie się w bezpiecznej odległości. - Byle tylko posłuchali i nie zmusili ich do akcji ratunkowej bądź poszukiwawczej. Merlin jeden wiedział, że Elric nie był najlepszy w magii leczniczej.
Zaklął bezgłośnie pod nosem, gdy tarcza ochronna mająca zmylić garboroga nie wzniosła się w miejscu, w którym powinna. Decydując się nie podejmować kolejnej płonnej próby, poszedł śladem Elroya. Wyczuł moment, w którym garboróg wykonał kilka niezgrabnych kroków, zatrzymał się i pochylił łeb między ściółkę w miejscach, gdzie rozrzucono odżywkę. Samo w sobie stanowiło to kolejny dowód na to jak bardzo garborogi były głodne; większy osobnik nie zdecydowałby się jeść bez uprzedniego odpędzenia wrogów. Dwukrotnie musiał powtórzyć szeptane zaklęcie Incarcerous, by udało mu się wziąć małego w pęta i ułatwić Elroyowi oszołomienie go.
Sukces nie trwał długo; wpierw usłyszał za plecami głośny wdech młodszego z chłopców, potem na linii jego spojrzenia pojawił się kolejny garboróg, znacznie większy, a sądząc po kształcie i rozmiarze rogów był to samiec - co paradoksalnie mogło przynieść im szczęście. Samice byłyby w tej materii znacznie waleczniejsze.
- Magicus extremos, szefie - powiedział miękko. Powinni zakończyć tę walkę jak najszybciej.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 6, 8
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 6, 8
Gdyby jedynie młody garboróg pojawił się na ich drodze, sytuacja byłaby o wiele prostsza dla nich, bowiem już po chwili udało im się go unieruchomić. Co innego jednak w starciu z dorosłym garborogiem, który dodatkowo był wygłodniały i skory do chronienia swojego młodego - a przynajmniej doświadczeni magizoolodzy mogli swobodnie założyć, że obecność tych dwóch stworzeń nie była wcale podyktowana przypadkiem.
Njaważniejsze było, aby dzieci znalazły bezpieczne schronienie od tego miejsca. Nie mogli wykonywać gwałtownych ruchów. Musieli brać pod uwagę dzieci...
- Elric, niech biegną do jaskini. Znajdziemy ich - polecił, bo w końcu zarówno on, jak i jego pracownik mieli doświadczenie w śledzeniu magicznych stworzeń, więc i dzieci nie powinny stanowić dla nich problemu. Sam zaraz uniósł ponownie różdżkę w stronę dorosłego osobnika.
- Orcumiano - wymówił pierwszą nieudaną inkantację, a już po chwili znów ponowił swoją próbę - Orcumiano- i choć ta nie była o wiele lepsza, pod stworzeniem pojawił się nieco płytszy niż zazwyczaj dół, który skutecznie mógł im ułatwić ucieczkę przed wygłodniałym niebezpiecznym stworzeniem.
Elroy zaraz po tym spojrzał na Elrica, kiwnięciem dając mu znak na to, że to jest i moment, w którym oni również powinni się wycofać, pozostawiając jeszcze pozostały w ich rękach środek odżywczy dla stworzeń. Jeśli znikną z pola widzenia graborogów, był wręcz pewny, że te skupią się na posiłku, a nie na gonieniu kogoś, kto nie znajdywał się w ich menu.
Po krótkim czasie również odnaleźli chłopców, którzy nie mieli aż tak dobrego doświadczenia w uciekaniu po lesie - choć może była to również kwestia, że byli wystraszeni, że ponownie napotkają niebezpieczne garborogi? Elroy odetchnął jednak na widok, że dzieciom nic się nie stało poza lekkim przerażeniem, ale to z pewnością mogło być doświadczeniem, które wpłynie na ich ostrożność w przyszłości. W końcu świat był niebezpieczny i nie zawsze dało się przewidzieć, co i jakie skutki przyniesie.
Po wszystkim lord wraz ze swoim pracownikiem ruszyli już do jaskini, w której znajdywała się matka chłopców. Przedstawili się krótko wyraźnie chorej i osłabionej kobiecie, a po tym przy pomocy magii postanowili ją przetransportować do zamku Ollivanderów znajdującego się w Lancaster, aby móc skupić się na udzieleniu odpowiedniej pomocy zarówno jej, jak i jej dzieciom. Elroy miał nadzieję, że druga grupa nie natknęła się na większe niedogodności, choć nie wątpił nigdy w umiejętności swoich pracowników, niezależnie od ich niewyparzonych ust, którymi wykazywali się w stosunku do członków rodu Greengrass.
| Zt. x2
Njaważniejsze było, aby dzieci znalazły bezpieczne schronienie od tego miejsca. Nie mogli wykonywać gwałtownych ruchów. Musieli brać pod uwagę dzieci...
- Elric, niech biegną do jaskini. Znajdziemy ich - polecił, bo w końcu zarówno on, jak i jego pracownik mieli doświadczenie w śledzeniu magicznych stworzeń, więc i dzieci nie powinny stanowić dla nich problemu. Sam zaraz uniósł ponownie różdżkę w stronę dorosłego osobnika.
- Orcumiano - wymówił pierwszą nieudaną inkantację, a już po chwili znów ponowił swoją próbę - Orcumiano- i choć ta nie była o wiele lepsza, pod stworzeniem pojawił się nieco płytszy niż zazwyczaj dół, który skutecznie mógł im ułatwić ucieczkę przed wygłodniałym niebezpiecznym stworzeniem.
Elroy zaraz po tym spojrzał na Elrica, kiwnięciem dając mu znak na to, że to jest i moment, w którym oni również powinni się wycofać, pozostawiając jeszcze pozostały w ich rękach środek odżywczy dla stworzeń. Jeśli znikną z pola widzenia graborogów, był wręcz pewny, że te skupią się na posiłku, a nie na gonieniu kogoś, kto nie znajdywał się w ich menu.
Po krótkim czasie również odnaleźli chłopców, którzy nie mieli aż tak dobrego doświadczenia w uciekaniu po lesie - choć może była to również kwestia, że byli wystraszeni, że ponownie napotkają niebezpieczne garborogi? Elroy odetchnął jednak na widok, że dzieciom nic się nie stało poza lekkim przerażeniem, ale to z pewnością mogło być doświadczeniem, które wpłynie na ich ostrożność w przyszłości. W końcu świat był niebezpieczny i nie zawsze dało się przewidzieć, co i jakie skutki przyniesie.
Po wszystkim lord wraz ze swoim pracownikiem ruszyli już do jaskini, w której znajdywała się matka chłopców. Przedstawili się krótko wyraźnie chorej i osłabionej kobiecie, a po tym przy pomocy magii postanowili ją przetransportować do zamku Ollivanderów znajdującego się w Lancaster, aby móc skupić się na udzieleniu odpowiedniej pomocy zarówno jej, jak i jej dzieciom. Elroy miał nadzieję, że druga grupa nie natknęła się na większe niedogodności, choć nie wątpił nigdy w umiejętności swoich pracowników, niezależnie od ich niewyparzonych ust, którymi wykazywali się w stosunku do członków rodu Greengrass.
| Zt. x2
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W ogarniętej wojną Anglii nie wszystko dało się przewidzieć - chociaż więc dwójka smokologów zjawiła się na opanowanych przez garborogi terenach z konkretnym planem, to niespodziewane pojawienie się młodych chłopców skutecznie odwróciło ich uwagę od sedna zadania. Przemieszczając się w stronę jaskini, nie zdołali spętać młodego garboroga - wyczarowane przez Elrica liny opadły w połowie drogi, niezdolne do unieruchomienia wciąż przytomnego i silnego stworzenia. Drugi, większy, bez większego trudu wyskoczył ze stworzonego przez Elroya dołu, po czym oba umknęły w popłochu, prawdopodobnie dołączając do reszty stada. Przepłoszone bezpośrednim atakiem, nie wróciły już w okolice rozłożonej przez smokologów pożywki, wciąż szukając pożywienia wśród ludzkich siedzib.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Brown's Point
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire