Pokój na strychu
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pokój na strychu
Najwyżej położony w domu pokój panna Burroughs odkryła jako ostatni. Zielone ściany pokryte roślinnymi malunkami nie do końca przypadły pannie Burroughs do gustu, nie może jednak odmówić im pewnego uroku. Pokój na strychu zastawiony był meblami, pełnymi najróżniejszych szpargałów pozostawionych przez poprzedniego właściciela budynku. Frances sumiennie stara się oczyścić pomieszczenie ze wszystkich tych rzeczy, by móc przerobić je na pełnoprawny pokój gościnny.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:44, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
18 lipca 1957 r.
Błędny Rycerz pędził przez południową Anglię, rozganiając przed sobą latarnie, ławki, budki telefoniczne, pojemniki na śmieci i drzewa. Maleńkie krzesełko, na którym siedział Tom, przesuwało się raz w lewą, raz prawą stronę, gdy autobus pokonywał kolejne hrabstwa i tereny.
Siedząca nieopodal starsza wiedźma, która przez całą drogę spała, zachrapała niespodziewanie i poruszyła się nerwowo na krześle. Sfatygowane wydanie „Czarownicy”, które trzymała pod pachą, przesunęło się, odsłaniając tytuł artykułu: „Wiwat quidditch!” i zaczarowaną fotografię przedstawiającą zawodników Zjednoczonych z Puddlemere. Tom przypomniał sobie ostatni mecz Jastrzębi z Tajfunami i tamtejsze aresztowanie Jastrzębi. Choć wszystko wskazywało na to, że Ligia Quidditcha zostanie wznowiona, Tomowi ciężko było podzielać entuzjazm „Czarownicy”...
Kierowca wcisnął pedał hamulca i autobus zatrzymał się raptownie, omal nie zrzucając Toma na podłogę.
- Surrey, Szafirowe Wzgórze!
- Dzięki - powiedział Tom i zeskoczył ze schodków na zewnątrz. - Do następnego!
Huknęło i Błędny Rycerz ruszył przed siebie, wzniecając wokół obłok kurzu, a po chwili rozpłynął się w powietrzu.
Czarodziej poprawił płaszcz i rozejrzał się dookoła. Znajdował się przed kamiennym domkiem na wzgórzu, z którego rozpościerał się widok na miasteczko Surrey. Wokół panowała zupełna cisza, a powietrzu unosił się przyjemny zapach kwiatów. Należący do panny Frances Burroughs dom wyglądał na bardzo zadbany i miły. Cóż, w rzeczywistości ten dom wyglądał dokładnie tak, jak może wyglądać dom, w którym największym zagrożeniem zdaje się być dziś szafa gryząca - gdy za płotem szaleje wojna.
Tom popchnął furtkę i ruszył w kierunku drzwi wejściowych, mijając kolorowe rabatki z kwiatami. Zapukał do drzwi i cofnął się o krok, czekając. Miał dziś dobry humor. Remont domku na klifie powoli dobiegał końca; wreszcie udało mu się zabrać za dawny pokój ojca. Naprawił też starą lunetę dla klienta z Hogsmeade, za co zarobił dwa galeony. Poza tym cieszył się z sowy ze zleceniem, którą otrzymał od panny Burroughs. W tym momencie każde zlecenie, za które może zarobić jakiekolwiek pieniądze, było... cóż, na wagę złota.
Błędny Rycerz pędził przez południową Anglię, rozganiając przed sobą latarnie, ławki, budki telefoniczne, pojemniki na śmieci i drzewa. Maleńkie krzesełko, na którym siedział Tom, przesuwało się raz w lewą, raz prawą stronę, gdy autobus pokonywał kolejne hrabstwa i tereny.
Siedząca nieopodal starsza wiedźma, która przez całą drogę spała, zachrapała niespodziewanie i poruszyła się nerwowo na krześle. Sfatygowane wydanie „Czarownicy”, które trzymała pod pachą, przesunęło się, odsłaniając tytuł artykułu: „Wiwat quidditch!” i zaczarowaną fotografię przedstawiającą zawodników Zjednoczonych z Puddlemere. Tom przypomniał sobie ostatni mecz Jastrzębi z Tajfunami i tamtejsze aresztowanie Jastrzębi. Choć wszystko wskazywało na to, że Ligia Quidditcha zostanie wznowiona, Tomowi ciężko było podzielać entuzjazm „Czarownicy”...
Kierowca wcisnął pedał hamulca i autobus zatrzymał się raptownie, omal nie zrzucając Toma na podłogę.
- Surrey, Szafirowe Wzgórze!
- Dzięki - powiedział Tom i zeskoczył ze schodków na zewnątrz. - Do następnego!
Huknęło i Błędny Rycerz ruszył przed siebie, wzniecając wokół obłok kurzu, a po chwili rozpłynął się w powietrzu.
Czarodziej poprawił płaszcz i rozejrzał się dookoła. Znajdował się przed kamiennym domkiem na wzgórzu, z którego rozpościerał się widok na miasteczko Surrey. Wokół panowała zupełna cisza, a powietrzu unosił się przyjemny zapach kwiatów. Należący do panny Frances Burroughs dom wyglądał na bardzo zadbany i miły. Cóż, w rzeczywistości ten dom wyglądał dokładnie tak, jak może wyglądać dom, w którym największym zagrożeniem zdaje się być dziś szafa gryząca - gdy za płotem szaleje wojna.
Tom popchnął furtkę i ruszył w kierunku drzwi wejściowych, mijając kolorowe rabatki z kwiatami. Zapukał do drzwi i cofnął się o krok, czekając. Miał dziś dobry humor. Remont domku na klifie powoli dobiegał końca; wreszcie udało mu się zabrać za dawny pokój ojca. Naprawił też starą lunetę dla klienta z Hogsmeade, za co zarobił dwa galeony. Poza tym cieszył się z sowy ze zleceniem, którą otrzymał od panny Burroughs. W tym momencie każde zlecenie, za które może zarobić jakiekolwiek pieniądze, było... cóż, na wagę złota.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panna Burroughs zdawała się nie zauważać wojny. Za każdym razem, gdy szaroniebieskie spojrzenie napotkało na jakieś jej oznaki szybko uciekało w inną stronę - ku błękitowi bądź szarości nieba, na twarz towarzysza, jeśli nie przyszło jej iść samej bądź witryny sklepów, które przetrwały huragan wprowadzony przez Ministerstwo. Tak w końcu było prościej. Nie widzieć, nie poświęcać temu zbyt wiele uwagi by w końcu, chociaż ten jeden raz w życiu wykazać się egoizmem i zadbać o swoje sprawy.
Kupno nowego domu oraz ucieczka z podłych, przerażających doków była jedną z takich spraw. Jasnowłosa alchemiczka nigdy nie odnajdowała się w tamtym otoczeniu, nie pasując do niego ani prezencją, ani sposobem bycia czy nad wyraz delikatnym charakterem. Jednak i nowa, bezpieczna przystań posiadała pewne niespodzianki dla eterycznego dziewczęcia. Nie spodziewała się, że odnajdzie pokój na strychu pełen staroci… Ani, że stojąca tam szafa pocznie na nią warczeć. Panna Burroughs zasięgnęła więc języka i z wielką nadzieją wysłała sowę do profesjonalisty, który miał jej w tym pomóc. Nie wiedziała, kogo mogła się spodziewać, do tej pory nie mając okazji poznać tajemniczego pana Genthon. Ubrała więc sukienkę o kobiecym kroju, podkreślającym zalety jej sylwetki (oraz będącym swego rodzaju osobistym eksperymentem) w głębokim odcieniu niebieskości, starannie ułożyła fryzurę, a jasną twarz ozdobił delikatny makijaż. Prezencja od zawsze była elementem, do którego alchemiczka przywiązywała niezwykłą uwagę.
Gdy wskazówka zegara wskazywała, że mężczyzna zjawi się za pięć minut (a przynajmniej tak wynikało z listu) zjawi się u jej progu, nastawiła zestaw do parzenia herbaty oraz naszykowała dwie, kwieciste filiżanki.
- Dzień dobry, panie Genthon! Mam nadzieję, że nie miał pan problemu z odnalezieniem mojego domu. - Frances przywitała się z gościem ciepłym tonem głosu, oraz delikatnym uśmiechem, jaki zarysował się na jej malinowych wargach. Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem powiodło po postaci mężczyzny… Którego się nie spodziewała. Liczyła na kogoś bardziej podobnego do uprzejmego staruszka, niż przystojnego czarodzieja w kwiecie wieku. - Zapraszam, napije się pan herbaty czy woli pan od razu zobaczyć szafę? - Spytała, robiąc kilka kroków w tył, by umożliwić mu wejście do środka. Dom był przytulny, nie sposób było w nim zauważyć kobiecą rękę… oraz zupełny brak męskiej dłoni. Eteryczna alchemiczka założyła ręce za plecami, na chwilę splatając ze sobą dłonie w oczekiwaniu na odpowiedź. O ile o eliksirach posiadała całkiem sporą wiedzę, tak kwestia zaczarowanych przedmiotów była jej obca.
Kupno nowego domu oraz ucieczka z podłych, przerażających doków była jedną z takich spraw. Jasnowłosa alchemiczka nigdy nie odnajdowała się w tamtym otoczeniu, nie pasując do niego ani prezencją, ani sposobem bycia czy nad wyraz delikatnym charakterem. Jednak i nowa, bezpieczna przystań posiadała pewne niespodzianki dla eterycznego dziewczęcia. Nie spodziewała się, że odnajdzie pokój na strychu pełen staroci… Ani, że stojąca tam szafa pocznie na nią warczeć. Panna Burroughs zasięgnęła więc języka i z wielką nadzieją wysłała sowę do profesjonalisty, który miał jej w tym pomóc. Nie wiedziała, kogo mogła się spodziewać, do tej pory nie mając okazji poznać tajemniczego pana Genthon. Ubrała więc sukienkę o kobiecym kroju, podkreślającym zalety jej sylwetki (oraz będącym swego rodzaju osobistym eksperymentem) w głębokim odcieniu niebieskości, starannie ułożyła fryzurę, a jasną twarz ozdobił delikatny makijaż. Prezencja od zawsze była elementem, do którego alchemiczka przywiązywała niezwykłą uwagę.
Gdy wskazówka zegara wskazywała, że mężczyzna zjawi się za pięć minut (a przynajmniej tak wynikało z listu) zjawi się u jej progu, nastawiła zestaw do parzenia herbaty oraz naszykowała dwie, kwieciste filiżanki.
- Dzień dobry, panie Genthon! Mam nadzieję, że nie miał pan problemu z odnalezieniem mojego domu. - Frances przywitała się z gościem ciepłym tonem głosu, oraz delikatnym uśmiechem, jaki zarysował się na jej malinowych wargach. Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem powiodło po postaci mężczyzny… Którego się nie spodziewała. Liczyła na kogoś bardziej podobnego do uprzejmego staruszka, niż przystojnego czarodzieja w kwiecie wieku. - Zapraszam, napije się pan herbaty czy woli pan od razu zobaczyć szafę? - Spytała, robiąc kilka kroków w tył, by umożliwić mu wejście do środka. Dom był przytulny, nie sposób było w nim zauważyć kobiecą rękę… oraz zupełny brak męskiej dłoni. Eteryczna alchemiczka założyła ręce za plecami, na chwilę splatając ze sobą dłonie w oczekiwaniu na odpowiedź. O ile o eliksirach posiadała całkiem sporą wiedzę, tak kwestia zaczarowanych przedmiotów była jej obca.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Panna Frances Burroughs również okazała się różnić od wyobrażeń Toma na temat tego, kogo ujrzy po drugiej stronie drzwi. Odwiedzając domek na wzgórzu i przemierzając dróżkę otoczoną kwiecistymi rabatami spodziewał się, że zostanie przywitany przez kogoś w rodzaju statecznej, dystyngowanej lady na włościach. Tymczasem stała przed nim o wiele młodsza, jasnowłosa czarownica o malinowych ustach i miłym, szaroniebieskim spojrzeniu. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie kurtuazyjnej i przyjemnej osoby.
— Dzień dobry, panno Burroughs — odpowiedział uprzejmie i uśmiechnął się, skinąwszy jej głową na powitanie. — Bardzo dziękuję, herbata brzmi świetnie, ale jeśli można, chętnie najpierw przyjrzę się szafie — powiedział. Nie chciał rozsiadać się przy herbacie zanim nie upewni się, ile czasu będzie potrzebować na wykonanie zlecenia i okiełznanie szafy gryzącej. Nie chciał zajmować pannie Burroughs całego dnia.
Gdy kobieta odsunęła się, aby go wpuścić, wszedł do środka. Mimowolnie rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie, w którym się znalazł, było niewielkiej wielkości klatką schodową. Po lewej stronie znajdowała się jasna kuchnia, a po prawej - łukowate wejście do salonu. Wnętrze domu wyglądało równie przytulnie, miło i... cóż, kobieco, jak tereny przed domem. Choć Tom miał świadomość, że czarodziejska wojna toczyła się w całym kraju, nie tylko w stolicy, to przemknęło mu przez myśl, że chciałby, aby domek na wzgórzu w Surrey pozostał takim przytulnym i miłym już na zawsze. W Anglii zbyt wiele było pogorzelisk, wymarłych budynków i ruin, które niegdyś stanowiły dla kogoś bezpieczny dom.
Zdjął podróżny płaszcz i powiesił go na wieszaku. Z wewnętrznej kieszeni wyjął różdżkę i miniaturowy, pomniejszony zaklęciem przybornik z magicznymi narzędziami.
— W swoim liście napisała pani, że kupiła pani ten dom niedawno i znalazła szafę na strychu, zgadza się? — zapytał. — Czarodziejskie przedmioty wyczuwają czasem zmiany w otoczeniu. Na przykład nowego właściciela. Wystarczy, że zmienią się zaklęcia ochronne nałożone na dom lub krążąca w domu energia mieszkańców będzie inna — wyjaśnił i po chwili dodał: — Oczywiście możemy też mieć do czynienia z przeklętym przedmiotem lub ze złym duchem, który w nim zamieszkał. Zaraz zresztą przekonamy się, co to za gagatek — uśmiechnął się uspokajająco do czarownicy.
Gdy znaleźli się w pokoju na strychu, Tom położył przybornik z narzędziami na najbliższej szafce i przywrócił go do normalnych rozmiarów, po czym rozejrzał się dookoła. Zgodnie z tym, co panna Burroughs nakreśliła w liście, pomieszczenie wyglądało tak, jakby ktoś rozpoczął oczyszczanie go ze zbędnych przedmiotów, a potem poddał się w połowie. W kącie pokoju dostrzegł szafę - sprawcę całego zamieszania.
— Czy może mi pani powiedzieć coś o poprzednim właścicielu tego domu? Zmarł czy wyprowadził się stąd? Nie widziała pani ani nie wyczuwała żadnych innych niepokojących zmian w domu? — spytał Tom, podchodząc nieco bliżej do szafy. Przekrzywił głowę, przyglądając się badawczo meblowi. Z tego co pamiętał, panna Burroughs wprowadziła się tu kilka tygodni temu. Jeśli rzeczywiście chodziło jedynie o zmianę energii w domu, to przeprowadzka nastąpiła na tyle dawno dawno, aby pierwszy, największy opór ze strony czarodziejskiego przedmiotu zelżał, a jednocześnie nie na tyle dawno, aby przedmiot oswoił się z tą zmianą.
— Dzień dobry, panno Burroughs — odpowiedział uprzejmie i uśmiechnął się, skinąwszy jej głową na powitanie. — Bardzo dziękuję, herbata brzmi świetnie, ale jeśli można, chętnie najpierw przyjrzę się szafie — powiedział. Nie chciał rozsiadać się przy herbacie zanim nie upewni się, ile czasu będzie potrzebować na wykonanie zlecenia i okiełznanie szafy gryzącej. Nie chciał zajmować pannie Burroughs całego dnia.
Gdy kobieta odsunęła się, aby go wpuścić, wszedł do środka. Mimowolnie rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie, w którym się znalazł, było niewielkiej wielkości klatką schodową. Po lewej stronie znajdowała się jasna kuchnia, a po prawej - łukowate wejście do salonu. Wnętrze domu wyglądało równie przytulnie, miło i... cóż, kobieco, jak tereny przed domem. Choć Tom miał świadomość, że czarodziejska wojna toczyła się w całym kraju, nie tylko w stolicy, to przemknęło mu przez myśl, że chciałby, aby domek na wzgórzu w Surrey pozostał takim przytulnym i miłym już na zawsze. W Anglii zbyt wiele było pogorzelisk, wymarłych budynków i ruin, które niegdyś stanowiły dla kogoś bezpieczny dom.
Zdjął podróżny płaszcz i powiesił go na wieszaku. Z wewnętrznej kieszeni wyjął różdżkę i miniaturowy, pomniejszony zaklęciem przybornik z magicznymi narzędziami.
— W swoim liście napisała pani, że kupiła pani ten dom niedawno i znalazła szafę na strychu, zgadza się? — zapytał. — Czarodziejskie przedmioty wyczuwają czasem zmiany w otoczeniu. Na przykład nowego właściciela. Wystarczy, że zmienią się zaklęcia ochronne nałożone na dom lub krążąca w domu energia mieszkańców będzie inna — wyjaśnił i po chwili dodał: — Oczywiście możemy też mieć do czynienia z przeklętym przedmiotem lub ze złym duchem, który w nim zamieszkał. Zaraz zresztą przekonamy się, co to za gagatek — uśmiechnął się uspokajająco do czarownicy.
Gdy znaleźli się w pokoju na strychu, Tom położył przybornik z narzędziami na najbliższej szafce i przywrócił go do normalnych rozmiarów, po czym rozejrzał się dookoła. Zgodnie z tym, co panna Burroughs nakreśliła w liście, pomieszczenie wyglądało tak, jakby ktoś rozpoczął oczyszczanie go ze zbędnych przedmiotów, a potem poddał się w połowie. W kącie pokoju dostrzegł szafę - sprawcę całego zamieszania.
— Czy może mi pani powiedzieć coś o poprzednim właścicielu tego domu? Zmarł czy wyprowadził się stąd? Nie widziała pani ani nie wyczuwała żadnych innych niepokojących zmian w domu? — spytał Tom, podchodząc nieco bliżej do szafy. Przekrzywił głowę, przyglądając się badawczo meblowi. Z tego co pamiętał, panna Burroughs wprowadziła się tu kilka tygodni temu. Jeśli rzeczywiście chodziło jedynie o zmianę energii w domu, to przeprowadzka nastąpiła na tyle dawno dawno, aby pierwszy, największy opór ze strony czarodziejskiego przedmiotu zelżał, a jednocześnie nie na tyle dawno, aby przedmiot oswoił się z tą zmianą.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Eterycznie dziewczę kiwnęło głową, jakby dając znać, że przyjmuje do wiadomości jego decyzję, dotyczącą pominięcia herbaty, by od razu zająć się problematyczną szafą. Doceniała profesjonalizm oraz chęci szybkiego zażegnania problemu, nie protestowała więc, przystając na jego decyzję.
- Tak, kupiłam dom na początku czerwca. Dopiero teraz jednak dotarłam do porządkowania strychu, gdyż praca nie pozostawia mi wiele czasu wolnego. - Przytaknęła, obserwując mężczyznę zaciekawionym spojrzeniem szaroniebieskich tęczówek. Nie znała się na zaklinaniu przedmiotów, klątwach bądź złośliwych duchach. Jedyne co wiedziała to to, że nie są to dobrze oznaki. - Muszę przyznać, że brzmi to dość niepokojąco. - Odparła na jego słowa, mimowolnie jednak delikatnie odwzajemniając uśmiech mężczyzny, jednak z odrobiną zaniepokojenia czającą się gdzieś w szarości jej oczu. Nigdy nie należała do osób odważnych, chcących stawiać czoła niebezpieczeństwom o wiele bardziej woląc spokojną pracę w zaciszu alchemicznych pracowni.
Poprowadziła mężczyznę w górę schodów. Jej pantofelki stukały cichutko gdy wspinali się na strych, gdzie przepuściła mężczyznę w drzwiach, pozwalając mu wejść do niewielkiego pokoiku. Sama przystanęła w drzwiach, nonszalancko opierając się o futrynę drzwi. Chciała pozostać w bezpiecznej odległości od dziwnego, próbującego ją wcześniej ugryźć, przedmiotu.
- Niestety, raczej nie mogę powiedzieć wiele. - Zaczęła, nie odrywając spojrzenia od pleców mężczyzny. Gdy tylko Tom podszedł do szafy ta klapnęła szufladą, z trzaskiem zdając się jakby jeżyć. - Widziałam go tylko dwa razy, sprzedawał dom w pośpiechu zmęczony wydarzeniami jakie targają Anglią. Obniżył nawet cenę, byleby pozbyć się domu. Najbliższy sąsiad mieszka pięć kilometrów stąd, raz spotkałam go na zakupach. Ponoć poprzedni właściciel nie należał do najmilszych w obyciu. Nie wnikałam jednak w temat, nie zwykłam interesować się plotkami. - Spokojnie snuła odpowiedź na jego pytanie, przyglądając się pracy mężczyzny, odrobinę zaniepokojona zachowaniem przedmiotu. Nie wiedziała, czego spodziewać się po meblu, który kłapał szufladami oraz drzwiami za każdym razem, gdy pan Genthon zdawał się do niego zbliżać, niezadowolona z zainteresowania oraz towarzystwa. - Nie, raczej nie zauważyłam nic dziwnego… Jednak dużo pracuję, jest spora możliwość, że coś mi umknęło. - Dodała, odpowiadając na drugie pytanie jakie zadał jej mężczyzna.
Na pierwszy rzut oka, panna Burroughs była pewna, że z domem wszystko było w najlepszym porządku. Jednak przez ostatnie tygodnie zajmowało ją wiele rzeczy: od przeprowadzki przez rozpakowywanie oraz poszukiwanie mebli, na pracy i badaniach naukowych kończąc. Nie przekreślała możliwości, że coś mogło uciec jej uwadze, nawet jeśli zamieszkujący ją nieśmiałek również na nic się nie skarżył.
- Będzie pan w stanie sobie z nią poradzić? - Spytała odrobinę zaniepokojonym głosem, unosząc z zainteresowaniem brew ku górze. Miała nadzieję, że mężczyźnie uda się zdiagnozować problem oraz rozprawić z nieposłuszną szafą, grożącą bolesnym ugryzieniem pełnym niewielkich drzazg. Miała nadzieję, że ten nie pozostawi jej z nieokiełznanym meblem, nad którym raczej nie umiałaby zapanować.
- Tak, kupiłam dom na początku czerwca. Dopiero teraz jednak dotarłam do porządkowania strychu, gdyż praca nie pozostawia mi wiele czasu wolnego. - Przytaknęła, obserwując mężczyznę zaciekawionym spojrzeniem szaroniebieskich tęczówek. Nie znała się na zaklinaniu przedmiotów, klątwach bądź złośliwych duchach. Jedyne co wiedziała to to, że nie są to dobrze oznaki. - Muszę przyznać, że brzmi to dość niepokojąco. - Odparła na jego słowa, mimowolnie jednak delikatnie odwzajemniając uśmiech mężczyzny, jednak z odrobiną zaniepokojenia czającą się gdzieś w szarości jej oczu. Nigdy nie należała do osób odważnych, chcących stawiać czoła niebezpieczeństwom o wiele bardziej woląc spokojną pracę w zaciszu alchemicznych pracowni.
Poprowadziła mężczyznę w górę schodów. Jej pantofelki stukały cichutko gdy wspinali się na strych, gdzie przepuściła mężczyznę w drzwiach, pozwalając mu wejść do niewielkiego pokoiku. Sama przystanęła w drzwiach, nonszalancko opierając się o futrynę drzwi. Chciała pozostać w bezpiecznej odległości od dziwnego, próbującego ją wcześniej ugryźć, przedmiotu.
- Niestety, raczej nie mogę powiedzieć wiele. - Zaczęła, nie odrywając spojrzenia od pleców mężczyzny. Gdy tylko Tom podszedł do szafy ta klapnęła szufladą, z trzaskiem zdając się jakby jeżyć. - Widziałam go tylko dwa razy, sprzedawał dom w pośpiechu zmęczony wydarzeniami jakie targają Anglią. Obniżył nawet cenę, byleby pozbyć się domu. Najbliższy sąsiad mieszka pięć kilometrów stąd, raz spotkałam go na zakupach. Ponoć poprzedni właściciel nie należał do najmilszych w obyciu. Nie wnikałam jednak w temat, nie zwykłam interesować się plotkami. - Spokojnie snuła odpowiedź na jego pytanie, przyglądając się pracy mężczyzny, odrobinę zaniepokojona zachowaniem przedmiotu. Nie wiedziała, czego spodziewać się po meblu, który kłapał szufladami oraz drzwiami za każdym razem, gdy pan Genthon zdawał się do niego zbliżać, niezadowolona z zainteresowania oraz towarzystwa. - Nie, raczej nie zauważyłam nic dziwnego… Jednak dużo pracuję, jest spora możliwość, że coś mi umknęło. - Dodała, odpowiadając na drugie pytanie jakie zadał jej mężczyzna.
Na pierwszy rzut oka, panna Burroughs była pewna, że z domem wszystko było w najlepszym porządku. Jednak przez ostatnie tygodnie zajmowało ją wiele rzeczy: od przeprowadzki przez rozpakowywanie oraz poszukiwanie mebli, na pracy i badaniach naukowych kończąc. Nie przekreślała możliwości, że coś mogło uciec jej uwadze, nawet jeśli zamieszkujący ją nieśmiałek również na nic się nie skarżył.
- Będzie pan w stanie sobie z nią poradzić? - Spytała odrobinę zaniepokojonym głosem, unosząc z zainteresowaniem brew ku górze. Miała nadzieję, że mężczyźnie uda się zdiagnozować problem oraz rozprawić z nieposłuszną szafą, grożącą bolesnym ugryzieniem pełnym niewielkich drzazg. Miała nadzieję, że ten nie pozostawi jej z nieokiełznanym meblem, nad którym raczej nie umiałaby zapanować.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
— Proszę się nie martwić, panno Burroughs — powiedział pokrzepiająco Tom, słysząc jej słowa. — Jeśli mamy do czynienia z meblem, który po prostu wyczuł zmianę energii w otoczeniu, to bardzo prosto da się go wyregulować — wyjaśnił. — Jeśli przedmiot jest zaklęty lub zamieszkał w nim jakiś złośliwy duch, to rzeczywiście będzie ciężej. Ale, szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, aby szafa była zaklęta lub nawiedzona — przyznał. — Zaklęte lub nawiedzone przedmioty raczej nie gryzą… Tylko od razu przechodzą do rzeczy.
Mebel kłapał groźnie szufladami i drzwiami za każdym razem, gdy Tom zbliżał się do niego choćby o pół kroku. Starając się zachować bezpieczny dystans i różdżkę w gotowości czarodziej obszedł i obejrzał szafę dookoła, w międzyczasie wysłuchując słów panny Burroughs. Wspaniale, pomyślał. A więc poprzedni właściciel żył, to dobry znak! Gdyby mieli do czynienia z klątwą lub nawiedzeniem, Tom prawdopodobnie musiałby skontaktować się z jakimś łamaczem klątw (może Vincetem? lub Jade Sykes?), ale tym razem raczej nie było takiej potrzeby.
— Jeśli poprzedni właściciel domu rzeczywiście nie należał do najmilszych osób na świecie, to chyba mamy odpowiedź na nasze pytanie — powiedział i uśmiechnął się uprzejmie do panny Burroughs, opartej wygodnie o futrynę drzwi. — Ma pani po prostu zupełnie inną energię.
Przyjazną i pełną wdzięku, pomyślał, lecz nie powiedział tego na głos, gdyż nie chciał zabrzmieć dwuznacznie lub wystraszyć czarownicy. Choć był to wynik najzwyklejszych w świecie obserwacji, nie chciał być pochopnie osądzony. Zwłaszcza, że - jakkolwiek miło nie rozmawiałoby mu się z właścicielką domu - był tu w sprawach zawodowych.
— Tak, już kiedyś rozprawiałem się z podobnym przypadkiem — odpowiedział Tom, gdy czarownica spytała go, czy będzie w stanie poradzić sobie z szafą. — Konkretnie w Cumberland. Pewne łóżko nie potrafiło znieść, że poprzednich właścicieli mieszkania już tam nie ma, więc próbowało wyrzucić nowych mieszkańców za każdym razem, gdy tylko zjawiali się w pokoju...
Wzdrygnął się, przypominając sobie tamto zlecenie. Dom zawsze był dla niego bezpieczną przystanią i miejscem, w którym powinien czuć się... cóż, jak w domu. Perspektywa tego, że ktoś może czuć się niechcianym intruzem we własnym mieszkaniu, w dodatku obawiać się o swoje zdrowie, wydawała mu się smutna i na swój sposób abstrakcyjna. Wyciągnął przed siebie różdżkę i spojrzał na szafę.
— Cave Inimicum — powiedział. Zaklęcie powinno poinformować go, jeśli w pomieszczeniu znajdowałaby się jakaś nieznajoma istota - co też się nie wydarzyło. — A więc duchy w domu na pewno możemy wykluczyć.
Po chwili odwrócił się do panny Burroughs i podrapał po głowie.
— Chyba nie zdążyłem zapytać... Czy życzy sobie pani wyregulowania szafy, czy mam się jej po prostu pozbyć? — zapytał.
Mebel kłapał groźnie szufladami i drzwiami za każdym razem, gdy Tom zbliżał się do niego choćby o pół kroku. Starając się zachować bezpieczny dystans i różdżkę w gotowości czarodziej obszedł i obejrzał szafę dookoła, w międzyczasie wysłuchując słów panny Burroughs. Wspaniale, pomyślał. A więc poprzedni właściciel żył, to dobry znak! Gdyby mieli do czynienia z klątwą lub nawiedzeniem, Tom prawdopodobnie musiałby skontaktować się z jakimś łamaczem klątw (może Vincetem? lub Jade Sykes?), ale tym razem raczej nie było takiej potrzeby.
— Jeśli poprzedni właściciel domu rzeczywiście nie należał do najmilszych osób na świecie, to chyba mamy odpowiedź na nasze pytanie — powiedział i uśmiechnął się uprzejmie do panny Burroughs, opartej wygodnie o futrynę drzwi. — Ma pani po prostu zupełnie inną energię.
Przyjazną i pełną wdzięku, pomyślał, lecz nie powiedział tego na głos, gdyż nie chciał zabrzmieć dwuznacznie lub wystraszyć czarownicy. Choć był to wynik najzwyklejszych w świecie obserwacji, nie chciał być pochopnie osądzony. Zwłaszcza, że - jakkolwiek miło nie rozmawiałoby mu się z właścicielką domu - był tu w sprawach zawodowych.
— Tak, już kiedyś rozprawiałem się z podobnym przypadkiem — odpowiedział Tom, gdy czarownica spytała go, czy będzie w stanie poradzić sobie z szafą. — Konkretnie w Cumberland. Pewne łóżko nie potrafiło znieść, że poprzednich właścicieli mieszkania już tam nie ma, więc próbowało wyrzucić nowych mieszkańców za każdym razem, gdy tylko zjawiali się w pokoju...
Wzdrygnął się, przypominając sobie tamto zlecenie. Dom zawsze był dla niego bezpieczną przystanią i miejscem, w którym powinien czuć się... cóż, jak w domu. Perspektywa tego, że ktoś może czuć się niechcianym intruzem we własnym mieszkaniu, w dodatku obawiać się o swoje zdrowie, wydawała mu się smutna i na swój sposób abstrakcyjna. Wyciągnął przed siebie różdżkę i spojrzał na szafę.
— Cave Inimicum — powiedział. Zaklęcie powinno poinformować go, jeśli w pomieszczeniu znajdowałaby się jakaś nieznajoma istota - co też się nie wydarzyło. — A więc duchy w domu na pewno możemy wykluczyć.
Po chwili odwrócił się do panny Burroughs i podrapał po głowie.
— Chyba nie zdążyłem zapytać... Czy życzy sobie pani wyregulowania szafy, czy mam się jej po prostu pozbyć? — zapytał.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa, jakie opuściły usta usta czarodziejskiej złotej rączki, zdawały się w pełni nie uspokoić eterycznej alchemiczki. W jej krótkim życiu nigdy wcześniej nie natknęła się na problemy powiązane z meblami, a zwłaszcza takimi, które chciały ją pogryźć. Mimowolnie wzdrygnęła się, gdy mężczyzna wspomniał o przechodzeniu do rzeczy. Umysł od razu podsunął jej odpowiednie słowa, które mogłyby dokończyć jego wypowiedź, szybko jednak odsunęła je od siebie, nie chcąc dopuścić mrocznych wizji do głosu. Wyjątkowo wiele złych rzeczy widziała za czasów mieszkania w portowych dokach. I z pewnością potrzebowała od nich chwili odpoczynku.
- W takim razie mam nadzieję, że ten przypadek nie będzie kłopotliwy. - Odpowiedziała, w jej głosie brak jednak było przekonania. Nie mieli jeszcze odpowiednich danych, które uspokoiłyby eteryczną pannę Burroughs, najbardziej zawierzającej właśnie danym - najlepiej popartymi odpowiednimi badaniami naukowymi.
Brew dziewczęcia powędrowała delikatnie ku górze, a jasne policzki przyozdobił delikatny rumieniec zawstydzenia, wywołanego słowami mężczyzny.
- Powinnam uznać pańskie słowa za komplement? - Nie była pewna. Tak samo jak nie była pewna, która odpowiedź byłaby tą, bardziej komfortową. Brak doświadczenia z płcią przeciwną nie raz odbierał jej pewność siebie, nawet w tak prostych sytuacjach, jak ta.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w męskich plecach oraz próbujących ugryźć postać Toma drzwiach i szufladach. Sytuacja wydawała jej się straszna, a opanowanie, z jakim mężczyzna podchodził do przedmiotu wywołało w niej odrobinę podziwu - sama nie potrafiła panować nad strachem, gdy ten wkradał się do jej żył.
- Och, to chyba dobra wiadomość? - Spytała, nie pewna jego osądu. W końcu, może nad nawiedzeniem łatwiej było zapanować, niż nad klątwą? Nigdy nie interesowała się tematem, była jednak pewna, że zna kogoś, kto był w stanie nałożyć oraz zdjąć każdą klątwę. I była pewna, że Drew by nie odmówił.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi panny Burroughs. Z jednej strony wiedziała, że trudno było znaleźć solidny mebel, z drugiej jednak posiadała pewne wątpliwości.
- Czy istnieje szansa, że sytuacja się powtórzy? Nie mam doświadczenia, z nieposłusznymi meblami, wolałabym więc nie narażać się na kolejne wybryki szafy. - Spytała odrobinę nie pewnym głosem. Gryzące meble znacznie wykraczały po za jej specjalizację, była więc zdana na informacje jakie jej dostarczy oraz doświadczenie, jakie Tom Genthon posiadał w tej materii.
- W takim razie mam nadzieję, że ten przypadek nie będzie kłopotliwy. - Odpowiedziała, w jej głosie brak jednak było przekonania. Nie mieli jeszcze odpowiednich danych, które uspokoiłyby eteryczną pannę Burroughs, najbardziej zawierzającej właśnie danym - najlepiej popartymi odpowiednimi badaniami naukowymi.
Brew dziewczęcia powędrowała delikatnie ku górze, a jasne policzki przyozdobił delikatny rumieniec zawstydzenia, wywołanego słowami mężczyzny.
- Powinnam uznać pańskie słowa za komplement? - Nie była pewna. Tak samo jak nie była pewna, która odpowiedź byłaby tą, bardziej komfortową. Brak doświadczenia z płcią przeciwną nie raz odbierał jej pewność siebie, nawet w tak prostych sytuacjach, jak ta.
Szaroniebieskie spojrzenie utkwiło w męskich plecach oraz próbujących ugryźć postać Toma drzwiach i szufladach. Sytuacja wydawała jej się straszna, a opanowanie, z jakim mężczyzna podchodził do przedmiotu wywołało w niej odrobinę podziwu - sama nie potrafiła panować nad strachem, gdy ten wkradał się do jej żył.
- Och, to chyba dobra wiadomość? - Spytała, nie pewna jego osądu. W końcu, może nad nawiedzeniem łatwiej było zapanować, niż nad klątwą? Nigdy nie interesowała się tematem, była jednak pewna, że zna kogoś, kto był w stanie nałożyć oraz zdjąć każdą klątwę. I była pewna, że Drew by nie odmówił.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi panny Burroughs. Z jednej strony wiedziała, że trudno było znaleźć solidny mebel, z drugiej jednak posiadała pewne wątpliwości.
- Czy istnieje szansa, że sytuacja się powtórzy? Nie mam doświadczenia, z nieposłusznymi meblami, wolałabym więc nie narażać się na kolejne wybryki szafy. - Spytała odrobinę nie pewnym głosem. Gryzące meble znacznie wykraczały po za jej specjalizację, była więc zdana na informacje jakie jej dostarczy oraz doświadczenie, jakie Tom Genthon posiadał w tej materii.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powinnam uznać pańskie słowa za komplement?
— Myślę, że jeśli "nienależenie do najmilszych osób na świecie" nie znajduje się na liście Pani aspiracji życiowych, to tak — odpowiedział z uprzejmym uśmiechem. Czarownica wydawała mu się bardzo miłą i sympatyczną osobą. Widząc jednak jej lekkie zawstydzenie, a może konsternację?, poczuł się trochę głupio. Szczególnie, że była od niego o wiele młodsza. Odchrząknął więc i wrócił do pracy.
Z przybornika z narzędziami wyjął KWEPiNkę (Kieszonkowy Wykrywacz Emocji Przedmiotów Nieożywionych produkcji Carricka Creswella), która wyglądała jak maleńki globus skrzyżowany z metrówką, i zabrał się za pomiary. Gdy tylko zbliżył się do szafy, ta na powrót zjeżyła się, łopotając drzwiami i szufladami, a kwepinka zawirowała Tomowi w dłoniach, wydając z siebie cichy gwizd. Mężczyzna przez chwilę wsłuchiwał się w ten dźwięk, analizując go. W końcu odłożył kwepinkę do kieszeni. Chciał przejść do czarowania szafy, jednak - zauważając trwającą od dłuższego czasu niepewność u panny Burroughs - postanowił najpierw jakoś odczarować atmosferę grozy panującą w pokoju na strychu i odciągnąć myśli czarownicy od szafy gryzącej.
— Kiedyś naprawiałem we Francji bardzo ciekawy kontuar — powiedział, odkładając kwepinkę z kieszeni do przybornika i uśmiechając się do czarownicy. Przypomniał sobie swoje początki po drugiej stronie morza. Choć za młodu dość szybko nauczył się fachu od ojca, w końcu już od najmłodszych lat pomagał mu w Czarodziejskim Warsztacie Genthona (kosztem wakacji i wolnych popołudni jeszcze przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie), to kilkanaście lat później, we Francji, bez dobrej znajomości języka francuskiego czuł się jak dziecko we mgle. Powodowało to mnóstwo różnych, lepszych i gorszych sytuacji, ale jedno zdarzenie wspominał bardzo sympatycznie, nawet pomimo bariery językowej. — To było w takiej małej czarodziejskiej cukierni, pod Veules-les-Roses, w Normandii. Była kiedyś pani we Francji, panno Burroughs? — spytał. — Cukiernię prowadził czarodziej, pan Antoine d’Arquien. Zbudował ją sam, tuż po wojnie. Był prawdziwym eksperymentatorem, jeśli chodzi o magiczne słodkości! Pan d’Arquien zachorował jednak i interesem musiała zająć się jego żona — ciągnął dalej. — Na początku, gdy pani Marcelle pojawiła się w cukierni, wszystko działało tak, jak powinno. Jednak po jakimś czasie kontuar zaczął zachowywać się bardzo dziwnie i... zaczął wypluwać z siebie zaczarowane słodycze. Lawitujące karmelowe ptaszki, pełzające żelki węże, świszczące makaroniki i inne. Początkowo pani d’Arquien próbowała je po prostu uprzątać, one zresztą i tak po jakimś czasie znikały, zgodnie z zasadą, że nie da się wyczarować jedzenia. Ale w pewnym momencie tych fałszywych cukierków było aż po pachy i musiała poprosić kogoś o pomoc. Cóż, dopóki nie wyregulowałem kontuaru, mieli reklamę na całą Normandię — zaśmiał się. W wyregulowaniu mebla pomógł również powrót pana d’Arquiena do zdrowia, który potem przez długi czas lobbował, aby przywrócić wypluwanie cukierków, ale tego Tom już nie chciał mówić, aby zbytnio się nie rozwlekać. — Rozgadałem się, przepraszam.
Wyciągnął przed siebie różdżkę, a następnie machnął delikatnie dłonią i posłał w kierunku szafy Drętwotę.
— Unieruchomiona — powiedział, na dowód podchodząc do szafy i otwierając jedno z drzwiczek. Mebel nie zareagował. — Możemy ją teraz wyregulować lub pozbyć się jej. Jeśli ją wyregulujemy, nie powinna stanowić już dla pani zagrożenia — dodał. Mógł teraz uniewrażliwić przedmiot na wyczuwanie zmiany w otoczeniu lub po prostu się go pozbyć - na przykład pomniejszyć go i spalić w kominku lub po prostu użyć Redukto. Poklepał szafę po boku i spojrzał na czarownicę. — To bardzo porządny mebel — przyznał.
pozwoliłam sobie wymyślić tę kwepinkę, aby wypełnić czymś przybornik Toma i urozmaicić mu pracę
— Myślę, że jeśli "nienależenie do najmilszych osób na świecie" nie znajduje się na liście Pani aspiracji życiowych, to tak — odpowiedział z uprzejmym uśmiechem. Czarownica wydawała mu się bardzo miłą i sympatyczną osobą. Widząc jednak jej lekkie zawstydzenie, a może konsternację?, poczuł się trochę głupio. Szczególnie, że była od niego o wiele młodsza. Odchrząknął więc i wrócił do pracy.
Z przybornika z narzędziami wyjął KWEPiNkę (Kieszonkowy Wykrywacz Emocji Przedmiotów Nieożywionych produkcji Carricka Creswella), która wyglądała jak maleńki globus skrzyżowany z metrówką, i zabrał się za pomiary. Gdy tylko zbliżył się do szafy, ta na powrót zjeżyła się, łopotając drzwiami i szufladami, a kwepinka zawirowała Tomowi w dłoniach, wydając z siebie cichy gwizd. Mężczyzna przez chwilę wsłuchiwał się w ten dźwięk, analizując go. W końcu odłożył kwepinkę do kieszeni. Chciał przejść do czarowania szafy, jednak - zauważając trwającą od dłuższego czasu niepewność u panny Burroughs - postanowił najpierw jakoś odczarować atmosferę grozy panującą w pokoju na strychu i odciągnąć myśli czarownicy od szafy gryzącej.
— Kiedyś naprawiałem we Francji bardzo ciekawy kontuar — powiedział, odkładając kwepinkę z kieszeni do przybornika i uśmiechając się do czarownicy. Przypomniał sobie swoje początki po drugiej stronie morza. Choć za młodu dość szybko nauczył się fachu od ojca, w końcu już od najmłodszych lat pomagał mu w Czarodziejskim Warsztacie Genthona (kosztem wakacji i wolnych popołudni jeszcze przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie), to kilkanaście lat później, we Francji, bez dobrej znajomości języka francuskiego czuł się jak dziecko we mgle. Powodowało to mnóstwo różnych, lepszych i gorszych sytuacji, ale jedno zdarzenie wspominał bardzo sympatycznie, nawet pomimo bariery językowej. — To było w takiej małej czarodziejskiej cukierni, pod Veules-les-Roses, w Normandii. Była kiedyś pani we Francji, panno Burroughs? — spytał. — Cukiernię prowadził czarodziej, pan Antoine d’Arquien. Zbudował ją sam, tuż po wojnie. Był prawdziwym eksperymentatorem, jeśli chodzi o magiczne słodkości! Pan d’Arquien zachorował jednak i interesem musiała zająć się jego żona — ciągnął dalej. — Na początku, gdy pani Marcelle pojawiła się w cukierni, wszystko działało tak, jak powinno. Jednak po jakimś czasie kontuar zaczął zachowywać się bardzo dziwnie i... zaczął wypluwać z siebie zaczarowane słodycze. Lawitujące karmelowe ptaszki, pełzające żelki węże, świszczące makaroniki i inne. Początkowo pani d’Arquien próbowała je po prostu uprzątać, one zresztą i tak po jakimś czasie znikały, zgodnie z zasadą, że nie da się wyczarować jedzenia. Ale w pewnym momencie tych fałszywych cukierków było aż po pachy i musiała poprosić kogoś o pomoc. Cóż, dopóki nie wyregulowałem kontuaru, mieli reklamę na całą Normandię — zaśmiał się. W wyregulowaniu mebla pomógł również powrót pana d’Arquiena do zdrowia, który potem przez długi czas lobbował, aby przywrócić wypluwanie cukierków, ale tego Tom już nie chciał mówić, aby zbytnio się nie rozwlekać. — Rozgadałem się, przepraszam.
Wyciągnął przed siebie różdżkę, a następnie machnął delikatnie dłonią i posłał w kierunku szafy Drętwotę.
— Unieruchomiona — powiedział, na dowód podchodząc do szafy i otwierając jedno z drzwiczek. Mebel nie zareagował. — Możemy ją teraz wyregulować lub pozbyć się jej. Jeśli ją wyregulujemy, nie powinna stanowić już dla pani zagrożenia — dodał. Mógł teraz uniewrażliwić przedmiot na wyczuwanie zmiany w otoczeniu lub po prostu się go pozbyć - na przykład pomniejszyć go i spalić w kominku lub po prostu użyć Redukto. Poklepał szafę po boku i spojrzał na czarownicę. — To bardzo porządny mebel — przyznał.
pozwoliłam sobie wymyślić tę kwepinkę, aby wypełnić czymś przybornik Toma i urozmaicić mu pracę
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Policzki panny Burroughs przyozdobił niewielki rumieniec. Nie przywykła do komplementów nawet w tej, bardzo subtelnej ich formie. - W takim razie dziękuję. - Odpowiedziała, nie chcąc podważać jego słów. Z pewnością nie należała do osób, podobnych byłemu właścicielowi mieszkania. Uprzejma, ważąca słowa jakie padały z jej ust, roztaczająca iluzję perfekcji. Swoim sposobem bycia w niczym nie przypominała podłych ludzi z portu, prezencją zapewne zaprzeczając miejscu wychowania. I czuła się z tym dobrze, nie chcąc pamiętać paskudnych piętnastu lat spędzonych na strachu oraz obarczaniu problemami rodziny.
Zainteresowanie błysnęło w szaroniebieskich tęczówkach, gdy mężczyzna napomknął o dawnych podróżach. Gdzieś w środku, jej serduszko ukuła zazdrość. Marzyła o wyjeździe do Francji; zwiedzaniu przytulnych, paryskich uliczek oraz słodkich, malutkich miasteczek przepełnionych zapachem lawendy oraz wina. Kto wie, może nawet udałoby jej się zamienić kilka słów z mistrzem Flammelem? Niestety, nigdy nie dane jej było się tego przekonać.
Z ust dziewczęcia wyrwało się rozmarzone westchnienie.
- Zawsze chciałam zwiedzić Francję. Niestety, nigdy nie było mi to dane. - Przyznała z wyraźnym smutkiem w głosie. Udało jej się kiedyś nawet kupić bilet na wycieczkę, niestety musiała zapomnieć o niej oraz kursie alchemicznym świętego Munga z powodu kolejnej, ciężkiej choroby matki oraz braku zainteresowania ze strony starszego brata. Ten fakt wolała jednak przemilczeć. Od przeprowadzki nie miała kontaktu z rodziną, która zwyczajnie zdawała się o niej zapomnieć raz na dobre.
Słuchała słów, płynących z męskich ust z rozmarzeniem wymalowanym na delikatnej buzi oraz wyraźnym zainteresowaniem. Ciepły uśmiech wykwitł na jej ustach, gdy wyjawił co zadziało się w odległej cukierni, malującej się w jej wyobraźni. Och, strasznie chciałaby zobaczyć podobne miejsce, nawet jeśli groziło potyczką z latającymi słodyczami.
- I to wszystko jedynie z powodu zmiany osoby stojącej za ladą? Zadziwiająca historia, panie Genthon. - Wyznała, marszcząc brwi, gdy mężczyzna przeprosił ją za natłok słów. Odchurowo machnęła dłonią, jakby nie było to niczym wielkim. W tym wielkim domu mieszkała sama, za towarzystwo posiadając jedynie nieśmiałka. Brakowało jej czasem zwykłych, prostych rozmów. - Och, proszę opowiadać. Chętnie posłucham, długo był pan we Francji? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Do tej pory nie znała nikogo, kto miał okazję zamieszkiwać miejsce, o którego zobaczeniu marzyła oraz chętnie o tym opowiadać. Jego słowa odciągały umysł alchemiczki od problemu szafy gryzącej.
Szaroniebieskie tęczówki uważnie przyglądały się działaniom mężczyzny, nie potrafiąc jednak ich dokładnie rozszyfrować. Była mistrzynią eliksirów, z czarami oraz zaczarowanymi przedmiotami nie mając wiele do czynienia.
- Skoro to porządny mebel, nierozsądnie byłoby go wyrzucać. - Stwierdziła. W obecnych czasach odnalezienie porządnych mebli w dobrej cenie zdawało się graniczyć z cudem. Konflikt w mieście, mimo iż zdawał się cichąć, nadal odbijał się na niektórych biznesach. - Czy mógłby pan ją wyregulować? Kto wie, może kiedyś przyda mi się dodatkowa szafa. - Poprosiła, nie chcąc nadwyrężać jego uprzejmości, nawet jeśli zgodziła się zapłacić za jego usługi. Co prawda nie sądziła, aby w najbliższym czasie potrzebowała kolejnych mebli, warto jednak było dmuchać na zimne, czyż nie?
Zainteresowanie błysnęło w szaroniebieskich tęczówkach, gdy mężczyzna napomknął o dawnych podróżach. Gdzieś w środku, jej serduszko ukuła zazdrość. Marzyła o wyjeździe do Francji; zwiedzaniu przytulnych, paryskich uliczek oraz słodkich, malutkich miasteczek przepełnionych zapachem lawendy oraz wina. Kto wie, może nawet udałoby jej się zamienić kilka słów z mistrzem Flammelem? Niestety, nigdy nie dane jej było się tego przekonać.
Z ust dziewczęcia wyrwało się rozmarzone westchnienie.
- Zawsze chciałam zwiedzić Francję. Niestety, nigdy nie było mi to dane. - Przyznała z wyraźnym smutkiem w głosie. Udało jej się kiedyś nawet kupić bilet na wycieczkę, niestety musiała zapomnieć o niej oraz kursie alchemicznym świętego Munga z powodu kolejnej, ciężkiej choroby matki oraz braku zainteresowania ze strony starszego brata. Ten fakt wolała jednak przemilczeć. Od przeprowadzki nie miała kontaktu z rodziną, która zwyczajnie zdawała się o niej zapomnieć raz na dobre.
Słuchała słów, płynących z męskich ust z rozmarzeniem wymalowanym na delikatnej buzi oraz wyraźnym zainteresowaniem. Ciepły uśmiech wykwitł na jej ustach, gdy wyjawił co zadziało się w odległej cukierni, malującej się w jej wyobraźni. Och, strasznie chciałaby zobaczyć podobne miejsce, nawet jeśli groziło potyczką z latającymi słodyczami.
- I to wszystko jedynie z powodu zmiany osoby stojącej za ladą? Zadziwiająca historia, panie Genthon. - Wyznała, marszcząc brwi, gdy mężczyzna przeprosił ją za natłok słów. Odchurowo machnęła dłonią, jakby nie było to niczym wielkim. W tym wielkim domu mieszkała sama, za towarzystwo posiadając jedynie nieśmiałka. Brakowało jej czasem zwykłych, prostych rozmów. - Och, proszę opowiadać. Chętnie posłucham, długo był pan we Francji? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. Do tej pory nie znała nikogo, kto miał okazję zamieszkiwać miejsce, o którego zobaczeniu marzyła oraz chętnie o tym opowiadać. Jego słowa odciągały umysł alchemiczki od problemu szafy gryzącej.
Szaroniebieskie tęczówki uważnie przyglądały się działaniom mężczyzny, nie potrafiąc jednak ich dokładnie rozszyfrować. Była mistrzynią eliksirów, z czarami oraz zaczarowanymi przedmiotami nie mając wiele do czynienia.
- Skoro to porządny mebel, nierozsądnie byłoby go wyrzucać. - Stwierdziła. W obecnych czasach odnalezienie porządnych mebli w dobrej cenie zdawało się graniczyć z cudem. Konflikt w mieście, mimo iż zdawał się cichąć, nadal odbijał się na niektórych biznesach. - Czy mógłby pan ją wyregulować? Kto wie, może kiedyś przyda mi się dodatkowa szafa. - Poprosiła, nie chcąc nadwyrężać jego uprzejmości, nawet jeśli zgodziła się zapłacić za jego usługi. Co prawda nie sądziła, aby w najbliższym czasie potrzebowała kolejnych mebli, warto jednak było dmuchać na zimne, czyż nie?
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdy z ust panny Burroughs wydobyło się westchnienie, Tom uśmiechnął się lekko. Cieszył się, że udało mu się nakierować myśli czarownicy w trochę milszym kierunku, w stronę Francji, zamiast straszyć ją szafą gryzącą. Było mu trochę głupio, że wspomniał wcześniej o morderczych meblach. W każdym razie nie zrobił tego celowo.
— Życzę, aby miała pani kiedyś okazję — powiedział uprzejmym tonem głosu. Francja rzeczywiście była bardzo pięknym miejscem. Za każdym razem, gdy wraz załogą „Rubinowego Trolla” dobijał do portu w Barfleur po długiej podróży, z radością wyskakiwał na ląd. Choć kochał morskie przygody, to jednocześnie dobrze czuł się w tamtym miasteczku i w tamtejszej społeczności czarodziejów. Uwielbiał francuskie jedzenie i krajobrazy. Kiedyś zresztą wydawało mu się, że zostanie tam już na zawsze. Niestety, list od Clair (cudownej mugolki, która ostatecznie nie potrafiła znieść tego, że Tom jest czarodziejem, za co Tom nie miał do niej pretensji) i późniejsza śmierć brata sprawiły, że zdecydował o powrocie do Anglii.
Długo był pan we Francji?
— Dziewięć lat — odpowiedział, słysząc zaciekawienie w głosie czarownicy. — Co prawda wiele czasu spędziłem na morzu, bo oprócz naprawiania czarodziejskich przedmiotów pracowałem też na pokładzie statku, ale miałem w Barfleur małe mieszkanie — wyjaśnił. Nic z tych rzeczy, które powiedział, nie były niczym tajemnym, co musiał zachować w sekrecie, z obawy na wojnę; poza tym nie uważał, że podzielenie się fragmentem swojej przeszłości z panną Burroughs sprowadzi na niego jakieś niebezpieczeństwo. — Nic szczególnego — dodał szybko, nie chcąc budować mylnego wrażenia. — To była mała i dość paskudna rudera w dokach, zupełnie inna, niż pani piękne mieszkanie — zaśmiał się, przypominając sobie stare, rozpadające się meble, morze pluskiew dookoła i wieczne dudnienie w rurach, zupełnie jak gdyby mieszkał w nich jakiś dziki stwór rodem z rejestru Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. — Ale miasteczko było bardzo ładne.
Gdy panna Burroughs poprosiła, aby nie niszczyć szafy, a zamiast tego ją wyregulować, Tom kiwnął głową. To prawda, szkoda było wyrzucać tak porządny mebel. Wystarczyło go po prostu wyregulować. Z drugiej strony czasem takie zlecenia rzeczywiście kończyły się prośbami o trwałe usunięcie przedmiotów i Tom również to rozumiał - jeśli w ten sposób jego klienci czuli się bezpieczniej (nawet jeśli mebel po wyregulowaniu był zupełnie nieszkodliwy), to czemu nie?
Uniósł więc różdżkę i zabrał się za regulowanie mebla. Aby uniewrażliwić przedmiot na wyczuwanie zmian magii w otoczeniu, musiał mu „zaszczepić” troszkę nowej. Zrobił to dokładnie tak, jak uczył go ojciec. Wyciszył myśli, skupił się na wszystkich emocjach, jakie przyszły mu do głowy w związku z panną Burroughs (to było dość łatwe: uprzejmość, wdzięk, eteryczność, kobiecość, gościnność, pewnego rodzaju niewinność… po prostu biała magia) i machnął różdżką. Delikatne, błękitno-srebrzyste iskry pomknęły w kierunku szafy, rozlewając się na jej drzwiach i otulając mebel czarodziejskim blaskiem.
Ostatnim, co zrobił, było posłanie w kierunku szafy Finite Inacantatem, cofając w ten sposób rzuconą wcześniej Drętwotę. Przez chwilę czekał, ale nic się nie wydarzyło. Mebel pozostał bez ruchu.
— Gotowe — powiedział z uśmiechem, odwracając się do czarownicy, i schował różdżkę za pazuchę. — Czy mogę pani w czymś jeszcze pomóc, panno Burroughs?
— Życzę, aby miała pani kiedyś okazję — powiedział uprzejmym tonem głosu. Francja rzeczywiście była bardzo pięknym miejscem. Za każdym razem, gdy wraz załogą „Rubinowego Trolla” dobijał do portu w Barfleur po długiej podróży, z radością wyskakiwał na ląd. Choć kochał morskie przygody, to jednocześnie dobrze czuł się w tamtym miasteczku i w tamtejszej społeczności czarodziejów. Uwielbiał francuskie jedzenie i krajobrazy. Kiedyś zresztą wydawało mu się, że zostanie tam już na zawsze. Niestety, list od Clair (cudownej mugolki, która ostatecznie nie potrafiła znieść tego, że Tom jest czarodziejem, za co Tom nie miał do niej pretensji) i późniejsza śmierć brata sprawiły, że zdecydował o powrocie do Anglii.
Długo był pan we Francji?
— Dziewięć lat — odpowiedział, słysząc zaciekawienie w głosie czarownicy. — Co prawda wiele czasu spędziłem na morzu, bo oprócz naprawiania czarodziejskich przedmiotów pracowałem też na pokładzie statku, ale miałem w Barfleur małe mieszkanie — wyjaśnił. Nic z tych rzeczy, które powiedział, nie były niczym tajemnym, co musiał zachować w sekrecie, z obawy na wojnę; poza tym nie uważał, że podzielenie się fragmentem swojej przeszłości z panną Burroughs sprowadzi na niego jakieś niebezpieczeństwo. — Nic szczególnego — dodał szybko, nie chcąc budować mylnego wrażenia. — To była mała i dość paskudna rudera w dokach, zupełnie inna, niż pani piękne mieszkanie — zaśmiał się, przypominając sobie stare, rozpadające się meble, morze pluskiew dookoła i wieczne dudnienie w rurach, zupełnie jak gdyby mieszkał w nich jakiś dziki stwór rodem z rejestru Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. — Ale miasteczko było bardzo ładne.
Gdy panna Burroughs poprosiła, aby nie niszczyć szafy, a zamiast tego ją wyregulować, Tom kiwnął głową. To prawda, szkoda było wyrzucać tak porządny mebel. Wystarczyło go po prostu wyregulować. Z drugiej strony czasem takie zlecenia rzeczywiście kończyły się prośbami o trwałe usunięcie przedmiotów i Tom również to rozumiał - jeśli w ten sposób jego klienci czuli się bezpieczniej (nawet jeśli mebel po wyregulowaniu był zupełnie nieszkodliwy), to czemu nie?
Uniósł więc różdżkę i zabrał się za regulowanie mebla. Aby uniewrażliwić przedmiot na wyczuwanie zmian magii w otoczeniu, musiał mu „zaszczepić” troszkę nowej. Zrobił to dokładnie tak, jak uczył go ojciec. Wyciszył myśli, skupił się na wszystkich emocjach, jakie przyszły mu do głowy w związku z panną Burroughs (to było dość łatwe: uprzejmość, wdzięk, eteryczność, kobiecość, gościnność, pewnego rodzaju niewinność… po prostu biała magia) i machnął różdżką. Delikatne, błękitno-srebrzyste iskry pomknęły w kierunku szafy, rozlewając się na jej drzwiach i otulając mebel czarodziejskim blaskiem.
Ostatnim, co zrobił, było posłanie w kierunku szafy Finite Inacantatem, cofając w ten sposób rzuconą wcześniej Drętwotę. Przez chwilę czekał, ale nic się nie wydarzyło. Mebel pozostał bez ruchu.
— Gotowe — powiedział z uśmiechem, odwracając się do czarownicy, i schował różdżkę za pazuchę. — Czy mogę pani w czymś jeszcze pomóc, panno Burroughs?
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Ostatnio zmieniony przez Tom Genthon dnia 21.09.20 8:51, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : dokończyłam urwane w połowie zdanie :3)
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dziękuję. - Odpowiedziała na uprzejme życzenia, jakie padły z ust mężczyzny. Miała nadzieję, że jego słowa kiedyś się spełnią; że przyjdzie jej pojechać na wymarzoną wycieczkę, zobaczyć widoki o których czytała oraz poznać jej idola, jakim był wielki Nicolas Flammel. W obecnej chwili jednak, pozostawała jej jedynie nadzieja, gdyż chwilowo nic nie zanosiło wymarzonego wyjazdu. Konflikt w Anglii nadal istniał, praca oraz poszerzanie wiedzy zajmowało jej lwią część czasu, przez co nie miała wiele okazji do wycieczek.
- Francja, statki, niebezpieczne przedmioty… Muszę przyznać, że pańska historia brzmi niezwykle interesująco. - I chętnie usłyszałabym więcej. Nie wypowiedziała jednak tych słów na głos, nie chcąc wyjśc na nazbyt ciekawską bądź, co gorsza, wścibską. Narzucane przez społeczność konwenanse nie raz skutecznie wiązały język, zwłaszcza w połączeniu z lekcjami udzielanymi przez matkę w chwilach jej przebłysków pełnej świadomości.
- Jestem w stanie to zrozumieć, panie Genthon. Kiedyś mieszkałam w portowych dokach, na szczęście nie muszę już się tam pojawiać. - W głosie dziewczęcia słychać było wyraźną ulgę. Nie wyglądała na kogoś, kto pasowałby do paskudnego otoczenia i to wrażenie z pewnością posiadało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Była delikatną, elegancką młodą kobietą nie potrafiącą odnaleźć się w paskudnym otoczeniu czarodziejów wątpliwej moralności. Teraz, gdy udało jej się w końcu wyrwać spod skrzydeł toksycznej rodziny, mogła odetchnąć; przestać się bać o własne życie podczas powrotów z pracy i wyspać, bez hałasu pijackich śpiewów zza okna. Frances lubiła spokój, ciszę oraz poczucie bezpieczeństwa, jakie odnalazła w tych ścianach.
W milczeniu obserwowała jak błekitno-srebrzyste iskry pomknęly w kierunku szafy, by miękko otulić mebel swoją poświatą. Nie chciała przeszkadzać; przerywać męskiego skupienia, mimo iż kilka pytań cisnęło się na malinowe usta. Czekała.
- Och, nie wiem jak panu dziękować!- Odpowiedziała z wdzięcznością w głosie, gdy poinformował ją o zakończeniu działań. Cieszyła się, że mebel w końcu będzie mógł służyć, miast próbować pogryźć ją szufladami pełnymi drzazg. - To wszystko, z resztą powinnam sobie poradzić. Zapraszam na dół, panie Genthon. - Wypowiedziała, by chwilę później zejść wraz z mężczyzną na parter domu. Zapewne podziękowała mu jeszcze kilka razy, zapłaciła za wykonaną pracę i pożegnała, nie sądząc, że przyjdzie im się jeszcze spotkać.
| zt. x2
- Francja, statki, niebezpieczne przedmioty… Muszę przyznać, że pańska historia brzmi niezwykle interesująco. - I chętnie usłyszałabym więcej. Nie wypowiedziała jednak tych słów na głos, nie chcąc wyjśc na nazbyt ciekawską bądź, co gorsza, wścibską. Narzucane przez społeczność konwenanse nie raz skutecznie wiązały język, zwłaszcza w połączeniu z lekcjami udzielanymi przez matkę w chwilach jej przebłysków pełnej świadomości.
- Jestem w stanie to zrozumieć, panie Genthon. Kiedyś mieszkałam w portowych dokach, na szczęście nie muszę już się tam pojawiać. - W głosie dziewczęcia słychać było wyraźną ulgę. Nie wyglądała na kogoś, kto pasowałby do paskudnego otoczenia i to wrażenie z pewnością posiadało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Była delikatną, elegancką młodą kobietą nie potrafiącą odnaleźć się w paskudnym otoczeniu czarodziejów wątpliwej moralności. Teraz, gdy udało jej się w końcu wyrwać spod skrzydeł toksycznej rodziny, mogła odetchnąć; przestać się bać o własne życie podczas powrotów z pracy i wyspać, bez hałasu pijackich śpiewów zza okna. Frances lubiła spokój, ciszę oraz poczucie bezpieczeństwa, jakie odnalazła w tych ścianach.
W milczeniu obserwowała jak błekitno-srebrzyste iskry pomknęly w kierunku szafy, by miękko otulić mebel swoją poświatą. Nie chciała przeszkadzać; przerywać męskiego skupienia, mimo iż kilka pytań cisnęło się na malinowe usta. Czekała.
- Och, nie wiem jak panu dziękować!- Odpowiedziała z wdzięcznością w głosie, gdy poinformował ją o zakończeniu działań. Cieszyła się, że mebel w końcu będzie mógł służyć, miast próbować pogryźć ją szufladami pełnymi drzazg. - To wszystko, z resztą powinnam sobie poradzić. Zapraszam na dół, panie Genthon. - Wypowiedziała, by chwilę później zejść wraz z mężczyzną na parter domu. Zapewne podziękowała mu jeszcze kilka razy, zapłaciła za wykonaną pracę i pożegnała, nie sądząc, że przyjdzie im się jeszcze spotkać.
| zt. x2
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
12 sierpnia 1957 roku
Nie sądziła, iż otrzyma odpowiedź na list wysłany do pewnego szczura. Dawny przyjaciel ze szkolnych lat rozczarował ją brakiem jakiegokolwiek kontaktu, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia, jakie miały miejsce podczas tych długich miesięcy. I dopiero później doszła do wniosku, iż to zapewne wina Keata. Przyjaźń z jej starszym bratem nie mogła być niczym dobrym. I nie miała wątpliwości, że ten hultaj z pewnością namieszał młodemu Cattermole w głowie, gdyż sam nie wykazał się chociażby odrobiną zainteresowania. Na minione wydarzenia nie miała jednak wpływu, co się wydarzyło, z pewnością już się nie odstanie, a Steffen posiadał wiedzę, która i jej w tym momencie mogła być potrzebna. Drew przekazał jej już podstawy starożytnych run, panna Burroughs chciała jednak poznać kolejne zagadnienia, jakie były z nimi związane.
W salonie swojego całkiem przestronnego domku rozłożyła potrzebne księgi, pergaminy oraz kałamarze i pióra. Wszystko, co mogło im się przydać podczas lekcji... oraz zapewne niewielkiej sesji nadrabiania towarzyskich zaległości. Znając ciekawską naturę była pewna, że z ust Steffena padnie co najmniej kilka pytań. Frances przygotowała również kilka przekąsek, będąc niemal pewną, iż nauka zajmie im co najmniej kilka, długich godzin. Eteryczna alchemiczka z pewnością nie odpuści, nim chłopak przekaże jej wszystkie zagadnienia, które ją interesowały.
Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do zegara wiszącego na jednej ze ścian. Widząc, że ma jeszcze kilka minut, uważnie poprawiła złote pukle okalające delikatną twarz oraz wyprostowała palcami materiał czarnej, podkreślającej figurę sukienki. Zamiłowanie do perfekcji było cechą, która nie przeszła pannie Burroughs. Zwłaszcza teraz, gdy przyszło jej piastować jakże ważne stanowisko.
Nie musiał czekać długo, przed progiem Szafirowego Wzgórza. Ledwie pół minuty, podczas których podeszła do drzwi, delikatnie je uchylając. Cieszyła się, że był cały i zdrowy, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydarzenia minionych miesięcy.
- Nie sądziłam, że przyjdziesz. - Uraczyła go odrobinę dziwnym, nie pasującym do niej powitaniem. Powstrzymała ochotę owinięcia wokół niego swoich ramion i normalnego, uprzejmego powitania. W końcu, nadal była na niego zła, czyż nie? Nawet jeśli reminiscencje zdenerwowania, tak jak sądziła, minęły gdy zobaczyła przed swoimi drzwiami. - Zapraszam, napijesz się czegoś? - Odsunęła się, pozwalając chłopakowi wejść do środka, by chwilę później poprowadzić go do salonu. Nowe mieszkanie w niczym nie przypominało dusznej, ciasnej kawalerki jaką zajmowała w dokach. Przestronne, urządzone w takim stylu, w jakim zawsze chciała, jasne oraz, przede wszystkim, bezpieczne i oddalone od toksycznej rodziny.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czy powinien się pogodzić z tym, że od pierwszego kwietnia ciągnęło się za nim pasmo faux-pas? Godzenie pracy w stolicy z działalnością dla Zakonu Feniksa było bardziej problematyczne niż ukrywanie animagii i reportaży dla "Czarownicy." Trudno określić, kiedy w Steffenie zaczęła narastać nieufność, a wraz z nią skłonność do jakże wygodnego milczenia. Wtedy, gdy prawie bez słowa rzucił pracę w Ministerstwie, nie uprzedziwszy o tym swojej przyjaciółki Forsythii? Wtedy, gdy przeprowadził się do bezpiecznej Doliny Godryka by miesiąc później być świadkiem nagonki na dom Bertiego? Czy wtedy, gdy Bertie zginął? Tak, chyba wtedy Steff zapomniał na ponad miesiąc o całym świecie poza Isabellą i dochodzącym do siebie po klątwie Alexandrze. To nie tak, że nie dbał już o dawnych znajomych - po prostu nie miał siły się odzywać i chyba nie wiedział, co im powiedzieć. Gdy był w żałobie, udawanie, że wszystko jest w porządku i że zachowuje światopoglądową neutralność było coraz trudniejsze.
List od Frances go otrzeźwił i zawstydził. Szczególnie, że o nią akurat się nie martwił, że był pewien, że Keaton się nią zajmuje i pozostaje z nią w kontakcie. Może zbyt idealizował Keata. W każdym razie, było mu strasznie, strasznie głupio. Dobrze, że mógł jej przynajmniej w czymś pomóc. Runy były bezpieczne, runy były interesujące, runy były jego pasją i z chęcią się nią podzieli. Może pasja rozświetli przy okazji jego źrenice, może cienie pod oczyma nie zdradzą, że od początku lipca trudno było mu przespać pełną noc.
Powitał Frances bladym, ale szczerym uśmiechem, który przybladł nieco na widok jej poważnej miny. Chyba nadal była trochę obrażona, ale w sumie miała do tego prawo. Przygryzł lekko wargę, przygarbił się.
-Dobrze cię widzieć, Frances. Naprawdę. Jasne, że przyszedłem! - przywitał się, rozglądając się po domu.-Jeszcze raz przepraszam za milczenie, miałem... ciężkie kilka miesięcy. Dostałem pracę w Gringottcie, a gobliny nie dają żyć nowym pracownikom, cały czas mnie sprawdzają, kiepsko sypiam... - usprawiedliwił się. Czy to już kłamstwo, jeśli użył dla wymówki prawdy? Gringott był stresujący, ale nie aż tak jak śmierć Bertiego.
-Jak tu pięknie. - zapewnił, uznając w duchu, że ten przestronny dom pasuje do Frances o wiele lepiej niż jej poprzednie lokum. O ile Keat był prawdziwym portowym szczurem, to panna Burroughs zawsze wyglądała tam nieco... obco.
-Może później? Kiedyś wylałem herbatę na runy i... no, nieważne! W czym mogę ci pomóc?
List od Frances go otrzeźwił i zawstydził. Szczególnie, że o nią akurat się nie martwił, że był pewien, że Keaton się nią zajmuje i pozostaje z nią w kontakcie. Może zbyt idealizował Keata. W każdym razie, było mu strasznie, strasznie głupio. Dobrze, że mógł jej przynajmniej w czymś pomóc. Runy były bezpieczne, runy były interesujące, runy były jego pasją i z chęcią się nią podzieli. Może pasja rozświetli przy okazji jego źrenice, może cienie pod oczyma nie zdradzą, że od początku lipca trudno było mu przespać pełną noc.
Powitał Frances bladym, ale szczerym uśmiechem, który przybladł nieco na widok jej poważnej miny. Chyba nadal była trochę obrażona, ale w sumie miała do tego prawo. Przygryzł lekko wargę, przygarbił się.
-Dobrze cię widzieć, Frances. Naprawdę. Jasne, że przyszedłem! - przywitał się, rozglądając się po domu.-Jeszcze raz przepraszam za milczenie, miałem... ciężkie kilka miesięcy. Dostałem pracę w Gringottcie, a gobliny nie dają żyć nowym pracownikom, cały czas mnie sprawdzają, kiepsko sypiam... - usprawiedliwił się. Czy to już kłamstwo, jeśli użył dla wymówki prawdy? Gringott był stresujący, ale nie aż tak jak śmierć Bertiego.
-Jak tu pięknie. - zapewnił, uznając w duchu, że ten przestronny dom pasuje do Frances o wiele lepiej niż jej poprzednie lokum. O ile Keat był prawdziwym portowym szczurem, to panna Burroughs zawsze wyglądała tam nieco... obco.
-Może później? Kiedyś wylałem herbatę na runy i... no, nieważne! W czym mogę ci pomóc?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Założenie, że Keaton zainteresuje się jej życiem było niezwykle naiwne. Frances nie potrafiła wskazać choćby jednego momentu w jej życiu, gdy ten udzielił jej pomocy, jakiej nie raz potrzebowała. Czuła żal w stosunku do Steffena, gdy ten z dnia na dzień urwał z nią kontakt, znikając niczym mysz w zakamarkach paskudnej uliczki. Świat wywracał się do góry nogami, przyjaciele oddalali się i zawodzili, na szczęście, z czyjąś pomocą, udało jej się jakoś przetrwać tamte paskudne miesiące oraz stanąć jakoś na własnych nogach, z dala od paskudnie toksycznej rodziny.
- Jeszcze mi powiedz, że wyglądam olśniewająco, a zacznę podejrzewać, że coś kombinujesz… - Rzuciła z nutami delikatnego rozbawienia w głosie. Faktycznie wyglądała lepiej, niż za czasów mieszkania w dokach. Strach zniknął z szaroniebieskich oczu, noszone sukienki nabrały typowo kobiecych krojów, a jej buzia wyglądała promienniej, mimo zmęczenia przebijającego się spod idealnego makijażu. Chwilę później wywróciła teatralnie szaroniebieskimi oczami, nie kupując jego przeprosin.
- Steff, powinieneś doskonale wiedzieć, że na mnie nie działają podobne wymówki. Wierz mi, nie tylko Ty miałeś ciężkie miesiące… A napisanie listu zajmuje ledwie kilka minut. - Odpowiedziała odrobinę chłodniej. Nigdy, już nawet za czasów bycia prefektem, nie lubiła pustych wymówek. Za popełniane czyny należało ponosić odpowiedzialność, prędzej czy też później. - Pracujesz teraz w Gringottcie? lepiej Ci tam, niż w Ministerstwie? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Nie przypominała sobie, aby Cattermole narzekał na posadkę w Ministerstwie.
Gestem wskazała koledze, aby podążył za nią do salonu.
- Dziękuję, starałam się, aby było przytulnie. - Odpowiedziała miękko, zasiadając na kanapie. Frances założyła nogę na nogę, smukłymi palcami poprawiając materię sukienki.
- Interesują mnie runy ochronne, wzmacniające czarodziejski organizm. Widzisz, ja również zmieniłam pracę. W kwietniu w końcu odważyłam się zająć się tworzeniem receptur nowych mikstur, osiągnęłam mistrzostwo w swojej dziedzinie, a w szpitalu brakowało mi rozwoju… Stworzyłam trzy, całkiem nowe eliksiry, a moje osiągnięcia zostały zauważone przez pewnego, wybitnego profesora. - Wyznała z dumą. I miała być z czego dumna, nie dość, że była pierwszym czarodziejem którego zechciał uczyć Aegis, to jeszcze osiągnęła to będąc kobietą, a te zawsze miewały trudniej w naukowym świecie. - Z początkiem sierpnia zaproponował mi stanowisko swojej prawej ręki, teraz prowadzę prace naukowe na pełen etat. W jednej z ksiąg znalazłam receptury talizmanów ochronnych oraz wzmacniających, to jednak wymaga znajomości run. Znam podstawy, lecz trzeba mi bardziej zaawansowanej wiedzy. Muszę wiedzieć, jak odpowiednio je łączyć. - Po krótce wyjaśniła, jak wygląda sytuacja oraz jakiej wiedzy potrzebuje. Zwłaszcza w tak niestabilnych czasach, dodatkowa ochrona wydawała się niezwykle ważna. - Będziesz w stanie mi pomóc? - Spytała z nadzieją w głosie, nie znając nikogo równie pasjonującego się runami co Steffen.
- Jeszcze mi powiedz, że wyglądam olśniewająco, a zacznę podejrzewać, że coś kombinujesz… - Rzuciła z nutami delikatnego rozbawienia w głosie. Faktycznie wyglądała lepiej, niż za czasów mieszkania w dokach. Strach zniknął z szaroniebieskich oczu, noszone sukienki nabrały typowo kobiecych krojów, a jej buzia wyglądała promienniej, mimo zmęczenia przebijającego się spod idealnego makijażu. Chwilę później wywróciła teatralnie szaroniebieskimi oczami, nie kupując jego przeprosin.
- Steff, powinieneś doskonale wiedzieć, że na mnie nie działają podobne wymówki. Wierz mi, nie tylko Ty miałeś ciężkie miesiące… A napisanie listu zajmuje ledwie kilka minut. - Odpowiedziała odrobinę chłodniej. Nigdy, już nawet za czasów bycia prefektem, nie lubiła pustych wymówek. Za popełniane czyny należało ponosić odpowiedzialność, prędzej czy też później. - Pracujesz teraz w Gringottcie? lepiej Ci tam, niż w Ministerstwie? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Nie przypominała sobie, aby Cattermole narzekał na posadkę w Ministerstwie.
Gestem wskazała koledze, aby podążył za nią do salonu.
- Dziękuję, starałam się, aby było przytulnie. - Odpowiedziała miękko, zasiadając na kanapie. Frances założyła nogę na nogę, smukłymi palcami poprawiając materię sukienki.
- Interesują mnie runy ochronne, wzmacniające czarodziejski organizm. Widzisz, ja również zmieniłam pracę. W kwietniu w końcu odważyłam się zająć się tworzeniem receptur nowych mikstur, osiągnęłam mistrzostwo w swojej dziedzinie, a w szpitalu brakowało mi rozwoju… Stworzyłam trzy, całkiem nowe eliksiry, a moje osiągnięcia zostały zauważone przez pewnego, wybitnego profesora. - Wyznała z dumą. I miała być z czego dumna, nie dość, że była pierwszym czarodziejem którego zechciał uczyć Aegis, to jeszcze osiągnęła to będąc kobietą, a te zawsze miewały trudniej w naukowym świecie. - Z początkiem sierpnia zaproponował mi stanowisko swojej prawej ręki, teraz prowadzę prace naukowe na pełen etat. W jednej z ksiąg znalazłam receptury talizmanów ochronnych oraz wzmacniających, to jednak wymaga znajomości run. Znam podstawy, lecz trzeba mi bardziej zaawansowanej wiedzy. Muszę wiedzieć, jak odpowiednio je łączyć. - Po krótce wyjaśniła, jak wygląda sytuacja oraz jakiej wiedzy potrzebuje. Zwłaszcza w tak niestabilnych czasach, dodatkowa ochrona wydawała się niezwykle ważna. - Będziesz w stanie mi pomóc? - Spytała z nadzieją w głosie, nie znając nikogo równie pasjonującego się runami co Steffen.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Zawsze wyglądasz olśniewająco. - rzucił, puszczając do Frani perskie oko. To akurat wiedziała, zawsze wybijała się na tle doków szykiem i elegancją. Była jedną z tych kobiet, które nawet jego przyjaciel Rigel uznałby za modne i pełne gracji, czymkolwiek była ta gracja. Steff patrzył na damy nieco płycej niż młody Black, nieświadom jeszcze, że to oko drugiego z nich nadawałoby się lepiej do „Czarownicy.” Zdawałoby się, że kryzys został zażegnany, ale chłód w głosie Frances jakoś nieprzyjemnie go ubódł. Zacisnął szczękę, spojrzenie spochmurniało. Och, wybacz, że nie miałem ochoty się do nikogo odzywać, gdy mój najlepszy przyjaciel został zarżnięty na ulicy. - przemknęło mu przez głowę, bowiem był bardzo młodym chłopakiem i w przeciwieństwie do wąsatych dżentelmenów nie dostrzegał całej natury trosk Frances. Wiedział, że w porcie było jej ciężko i że zawsze marzyła o lepszym życiu, ale zbyt wiele czasu spędzał z Keatem, by z pełną powagą spojrzeć na zmartwienia panny Burroughs. Zwłaszcza, że jej brat zachowywał się niekiedy, jakby dramatyzowała, albo jakby sam miał wszystko pod kontrolą - a naiwny Steff mu wierzył. Nie powiedział jednak nic, wiedząc, że o znajomości z Bertiem (choć Frances o niej wiedziała) lepiej nie mówić na głos, nie przypominać innym o swoich związkach z buntownikiem. Łamało to jego serce, ale opłakał już przyjaciela z najbliższymi, a wśród innych znajomych musiał utrzymywać fasadę skromnego urzędnika.
-Przepraszam, poprawię się. - powiedział więc, zmuszając się do bladego uśmiechu.
-Och, Gringott był moim marzeniem od zawsze! - pochwalił się, tym razem nie musząc udawać emocji. W jego głosie zabrzmiał szczery entuzjazm. -Cóż, mogę ci teraz powiedzieć, że… już rok temu próbowałem się tam dostać - i doskonale, to odsuwało wszystkie podejrzenia od jego odejścia z Ministerstwa. Jego dawny egzamin był w papierach goblinów i Steff powiedział staremu szefowi z Ministerstwa, że dostał pracę w banku za drugim podejściem -ale wtedy się nie udało. Nikomu nie mówiłem, strasznie się wstydziłem, ale staż w Ministerstwie bardzo mi pomógł. Nauczyłem się, ile mogłem, dzięki czemu zdałem egzaminy goblinów i mogę realizować się dalej. A jak twoja praca? - zagaił, siadając naprzeciwko Frances i po chwili otrzymał swoją odpowiedź. A zatem też odeszła z Munga - a kamień spadł mu z serca. Nie podobało mu się dokąd zmierzają Ministerstwo i szpital i sądził, że u jakiegoś profesora będzie bezpieczniejsza. -Ach, jak wspaniale! Jakie eliksiry stworzyłaś, opowiesz mi o nich? Gratuluję, Frances! Jakże zazdroszczę ci mentora… gobliny sporo mnie uczą, ale są trochę wredne. - westchnął, wspominając jak Jade ostrzegała go przed ich złośliwością. W sercu poczuł też ukłucie po stracie mentora z Ministerstwa. Teraz wiedział już, że za pożar, który pochłonął jego życie, odpowiadają ci okropni Rycerze Walpurgii. No nic, zemści się, krok po kroku. Za niego i za Bertiego.
-Talizmany! Wspaniale! Mam całą wiedzę teoretyczną, by jakiś stworzyć, ale nie znam się niestety na składnikach ani na eliksirach! Jasne, że o wszystkim ci opowiem. Zaczynajmy! - zarządził, biorąc kartkę papieru i pióro. -To jest Algiz, runa ochronna, baza do większości talizmanów. Musisz ją jednak ostrożnie łączyć z innymi runami, dzięki nim zmienia nieco swoje właściwości… czy jakieś talizmany interesują cię szczególnie? - zapytał, rysując runy.
-Przepraszam, poprawię się. - powiedział więc, zmuszając się do bladego uśmiechu.
-Och, Gringott był moim marzeniem od zawsze! - pochwalił się, tym razem nie musząc udawać emocji. W jego głosie zabrzmiał szczery entuzjazm. -Cóż, mogę ci teraz powiedzieć, że… już rok temu próbowałem się tam dostać - i doskonale, to odsuwało wszystkie podejrzenia od jego odejścia z Ministerstwa. Jego dawny egzamin był w papierach goblinów i Steff powiedział staremu szefowi z Ministerstwa, że dostał pracę w banku za drugim podejściem -ale wtedy się nie udało. Nikomu nie mówiłem, strasznie się wstydziłem, ale staż w Ministerstwie bardzo mi pomógł. Nauczyłem się, ile mogłem, dzięki czemu zdałem egzaminy goblinów i mogę realizować się dalej. A jak twoja praca? - zagaił, siadając naprzeciwko Frances i po chwili otrzymał swoją odpowiedź. A zatem też odeszła z Munga - a kamień spadł mu z serca. Nie podobało mu się dokąd zmierzają Ministerstwo i szpital i sądził, że u jakiegoś profesora będzie bezpieczniejsza. -Ach, jak wspaniale! Jakie eliksiry stworzyłaś, opowiesz mi o nich? Gratuluję, Frances! Jakże zazdroszczę ci mentora… gobliny sporo mnie uczą, ale są trochę wredne. - westchnął, wspominając jak Jade ostrzegała go przed ich złośliwością. W sercu poczuł też ukłucie po stracie mentora z Ministerstwa. Teraz wiedział już, że za pożar, który pochłonął jego życie, odpowiadają ci okropni Rycerze Walpurgii. No nic, zemści się, krok po kroku. Za niego i za Bertiego.
-Talizmany! Wspaniale! Mam całą wiedzę teoretyczną, by jakiś stworzyć, ale nie znam się niestety na składnikach ani na eliksirach! Jasne, że o wszystkim ci opowiem. Zaczynajmy! - zarządził, biorąc kartkę papieru i pióro. -To jest Algiz, runa ochronna, baza do większości talizmanów. Musisz ją jednak ostrożnie łączyć z innymi runami, dzięki nim zmienia nieco swoje właściwości… czy jakieś talizmany interesują cię szczególnie? - zapytał, rysując runy.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pokój na strychu
Szybka odpowiedź