Pokój na strychu
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój na strychu
Najwyżej położony w domu pokój panna Burroughs odkryła jako ostatni. Zielone ściany pokryte roślinnymi malunkami nie do końca przypadły pannie Burroughs do gustu, nie może jednak odmówić im pewnego uroku. Pokój na strychu zastawiony był meblami, pełnymi najróżniejszych szpargałów pozostawionych przez poprzedniego właściciela budynku. Frances sumiennie stara się oczyścić pomieszczenie ze wszystkich tych rzeczy, by móc przerobić je na pełnoprawny pokój gościnny.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:44, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nieswoje, jasnobrązowe tęczówki skupiły się na eterycznej alchemiczce, która ponownie skierowała ku niemu bardzo niecodzienne i zdecydowanie zbyt przyjazne słowa. Był zdziwiony tym, że z taką łatwością potrafiła zauważyć to, co tak skrzętnie starał się ukryć, być może trochę dosyć nieudolnie, bo przecież pomimo minionego czasu wciąż miał paletę uczuć jak na dłoni. Jako postać dilera nigdy nie grzeszył szerokimi i długimi zdaniami, a jednak przydługawa znajomość powodowała, że pozwalał swojej naturze wysmyknąć się spod twardego uścisku kłamstw. Być może faktycznie powoli zaczynał tracić siły?
– Wiem Frances i dlatego… – urwał na sekundę, próbując odnaleźć jej oczy, którym chciał przesłać szczerość wypowiadanych słów z nieswojej persony, choć może teraz to faktycznie jakby ta broda i poniszczona skóra były częścią jego? – dziękuję. – dokończył bez większej zmyślności. Był Gryfonem z krwi i kości, choć zwykle oszczędzał już sobie ofensywności walk czarodziejskich. Jeśli nie czuło się efektu od własnej pięści, to praktycznie jakby to nie była bitwa! Nie, żeby życie tylko na tym polegało, ale… wieczorami jakoś należało spędzać ten wolny czas. Daniel z pewnością wiedziałby, o co chodzi.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, nawet głupiego burczenia, to wiesz, gdzie jestem. – stwierdził prosto, przytakując głową na jej słowa, bo cóż innego miał zrobić? Uśmiechnąć się? Z tą wybrakowaną w zęby szczęką? Był przecież jakimś cholernym strachem na wróble, a nie pięknisiem, ale widać niektórzy faktycznie potrafili przejrzeć ponad tymi straszliwymi okładkami, które należało przywdziać za dnia. – Chociaż z pewnością obliczeniami nie będę w stanie poratować zbyt biegle. – bąknął pod nosem, pozwalając kącikowi ust lekko powędrować w górę, choć broda na szczęście wszystko przysłaniała. Ostatnie czego potrzebował, to przejrzenie go jeszcze bardziej na wylot niż to robiła! Nie, żeby raz dał jej faktyczny powód do podejrzewania go o cokolwiek… niespotykanego. Faktycznie zaczynał się czuć zbyt bezpiecznie w jej towarzystwie, a może to i dobrze? Przecież uznawał ją za swoją dobrą znajomą, z pewnością nawet gloryfikował jako wspaniałą ocucicielkę, bo ratowała z niejednej opresji nie tylko swoimi eliksirami, ale również zaklęciami i radą. Być może należało jej się mówienie wszystkiego, ale niestety życie w takim, a nie innym świecie powodowało, że zaufanie zaczynało być wielowarstwowe i o różnych odcieniach. Zmienić to mogło jedynie uspokojenie się wojny, które było chyba bardzo odległym tematem…
Spojrzał na nią z błyskiem rozbawienia w oczach, bo jakże inaczej mógłby zareagować, kiedy cieszyła się z faktu, że małżonek jej nie zostawił w sklepie. Być może faktycznie Wroński nie był takim mętem, jakiego znał pod postacią Małego Jima? Cały humor zniknął wraz z historią, która nijak zaczynała się dobrze. Lwia zmarszczka pogłębiła się, kiedy wspomniała o hańbieniu. Willy… ciekawe czy wciąż żył. Krew zawrzała mu pod skórą, choć cała historia skończyła się całkiem dobrze, buzujące uczucie wściekłości wciąż wzbierało się w koniuszkach palców. Dlaczego go tam nie było? Dobrze, że Daniel był na miejscu, może faktycznie miał kla… szczęście. Na tyle dużo zebranej dobrej koniczyny, żeby zdołać oświadczyć się Frances… jakby alchemiczka nie miała dość problemów. Zaniemówił na dobre, skupiając się tylko na panowaniu nad gardłem, z którego wydobyłoby się dotychczas zbyt wiele prychnięć niedowierzenia w dobre intencje Wrońskiego. Widok jej zadowolenia hamował nieco jego zapał do krytyki, trochę jakby go zatkało, że faktycznie alchemiczka była w stanie poddać się urokowi takiej wąsatej dziadygi. – Straciłaś dla niego głowę. – powtórzył mrukliwie pod nosem. Nie miał pojęcia, dlaczego kryło się w tym zdziwienie i smutek. Wiadomo, że błądził za nią swoim szczenięcym wzrokiem, ale przecież najbardziej chodziło o to, że czasy były niebezpieczne, a plątanie się w jakiekolwiek bliskie relacje powodowało, że zaczynało zależeć i wszystko nabierało coraz to więcej więzów pętających w niemocy na bezpieczeństwo tej drugiej osoby. Wroński nie był bezpieczny, może w trochę innym stylu niż on, ale również czyhały na niego przeróżne niespodzianki, a teraz również i na nią, choćby jego ojciec… miał szczerą nadzieję, że jasnowłosa nigdy nie go nie pozna.
Echo jej pytania zaczęło odbijać się o ścianki w jego głowie. Przez cały czas pracy w Ministerstwie zawsze uznawał te dwie kwestia za osobne, jednak wraz z całym tym przewrotem, który go ominął, wszystko stanęło na głowie i ciężko było już się połapać, co jest grane. Może miała trochę rację? Teraz większość wyglądała właśnie w ten, a nie inny sposób, bo jak inaczej nazwać całe te machlojki związane z aktualnymi dekretami i sprawowaniem władzy? Kłuło go w piersi, kiedy myślał o swojej ukochanej pracy i piętrze będącym niegdyś prawdziwym organem śledczym i pilnującym przestrzegania moralności społecznej. – Ministerstwo… powstało dzięki tej całej arystokracji. – mruknął z chrypą, choć nie wiedział do końca, czym miałyby się zajmować te szare eminencje. Wielkie gry nigdy nie były w jego myśli, dlatego właśnie wolał trzymać się ludzi i pierwotności czynów - działać, nie gadać. – Tak, to trochę więcej niż zwyczajne podziały, wynika to głównie z historii rodów… ale też tego nie rozumiem, przecież wszyscy możemy żyć na tej planecie obok siebie… – przyjazne poglądy nijak miały się do jego dużej i dosyć surowej postaci. Melancholijnie zerknął gdzieś na bok, starając się uniknąć podania jej jak na tacy swojego smutnego wyrazu twarzy, bo nie może tak być, żeby dilerowi na czymś zależało. Opanowany w końcu przeniósł na nią wzrok. – Tak, to bardzo dobrze. – przytaknął na jej słowa, bo przecież plątanie się w miraże wielkich rodów oznaczało wiele kłopotów, a te zwykle przyciągały potężne nieszczęścia. Lwia zmarszczka pogłębiła się. – Burke to rodzina z tego całego Skorowidza Czystości Krwi, czyli rodów, w których nie pojawiają się żadne przejawy mugolskich potomków od setek lat, a to również oznacza dobieranie między sobą małżeństw… ale ten ród… – przyhamował na sekundę, patrząc w uwadze na Frances. Nawet bez jego pomocy plątała się w niezbyt przyjaznym różnorakości krwi towarzystwie. Musiał w końcu zamknąć gębę, a jednak... – Mogłabyś wyjść za Daniela, ale z pewnością zostałby potępiony i wypalony z rodzinnego drzewa. Odebraliby mu wszystkie dobra i zostawili z niczym… gdyby to był konserwatywny i nieprzyjazny na wszelkie mieszania ród oczywiście, inne… nie mam pojęcia, jak na to reagują, nigdy nie pytałem r… – zamarł nagle z rozszerzonymi powiekami, bo przecież właśnie omal nie pochwalił się czymś o wiele gorszym niż dosyć szeroką, choć podstawową wiedzą o Brytyjskiej czarodziejskiej arystokracji!
Przyjął jej gest z ciężkim sercem, bo przecież mieli układ, a on ponownie przejmował się człowiekiem, jakby był częścią jego życia i być może miało to nawet pewną rację bytu? Przecież gdyby nie jej eliksiry nie powiodłoby mu się tyle spraw, a tym bardziej nie zdołałby dojść do pełnego zdrowia bez przedawkowania tak szybko, jak należy! Właśnie dlatego też nad każdą pułapką starał się być staranny i dokładny. Dobrze wiedział, jak często magia bywa kapryśna, a jednak znał się na tych czarach i dziedzinach, potrafił wyczuć, kiedy coś było nie tak. Frances powinna mieć pełną ochronę, bez dwóch zdań.
– Tak, nałożę ją w taki sposób, żeby osoba niepożądana została zatrzaśnięta w przedpokoju. – wytłumaczył swój pomysł, zabierając się od razu do roboty. Najpierw rozpoczął powolny chód dookoła pokoju, przy każdych drzwiach wodząc różdżką po klamkach mrucząc inkantację. Ci robiący krzywdę – męty z portu (poza Danielem), Rycerze i Śmierciożercy, a nawet każdy, kto przychodził z nieczystymi intencjami. Założywszy pułapkę Małej Twierdzy, powrócił do Frances, żegnając się prostymi słowy. Podziękował znów za zaproszenie i wszelką pomoc, po czym wyszedł, dalej szukając swojej ścieżki do punktu aportacyjnego, a potem tymczasowego (od pół roku) domu.
| zt. x2
– Wiem Frances i dlatego… – urwał na sekundę, próbując odnaleźć jej oczy, którym chciał przesłać szczerość wypowiadanych słów z nieswojej persony, choć może teraz to faktycznie jakby ta broda i poniszczona skóra były częścią jego? – dziękuję. – dokończył bez większej zmyślności. Był Gryfonem z krwi i kości, choć zwykle oszczędzał już sobie ofensywności walk czarodziejskich. Jeśli nie czuło się efektu od własnej pięści, to praktycznie jakby to nie była bitwa! Nie, żeby życie tylko na tym polegało, ale… wieczorami jakoś należało spędzać ten wolny czas. Daniel z pewnością wiedziałby, o co chodzi.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, nawet głupiego burczenia, to wiesz, gdzie jestem. – stwierdził prosto, przytakując głową na jej słowa, bo cóż innego miał zrobić? Uśmiechnąć się? Z tą wybrakowaną w zęby szczęką? Był przecież jakimś cholernym strachem na wróble, a nie pięknisiem, ale widać niektórzy faktycznie potrafili przejrzeć ponad tymi straszliwymi okładkami, które należało przywdziać za dnia. – Chociaż z pewnością obliczeniami nie będę w stanie poratować zbyt biegle. – bąknął pod nosem, pozwalając kącikowi ust lekko powędrować w górę, choć broda na szczęście wszystko przysłaniała. Ostatnie czego potrzebował, to przejrzenie go jeszcze bardziej na wylot niż to robiła! Nie, żeby raz dał jej faktyczny powód do podejrzewania go o cokolwiek… niespotykanego. Faktycznie zaczynał się czuć zbyt bezpiecznie w jej towarzystwie, a może to i dobrze? Przecież uznawał ją za swoją dobrą znajomą, z pewnością nawet gloryfikował jako wspaniałą ocucicielkę, bo ratowała z niejednej opresji nie tylko swoimi eliksirami, ale również zaklęciami i radą. Być może należało jej się mówienie wszystkiego, ale niestety życie w takim, a nie innym świecie powodowało, że zaufanie zaczynało być wielowarstwowe i o różnych odcieniach. Zmienić to mogło jedynie uspokojenie się wojny, które było chyba bardzo odległym tematem…
Spojrzał na nią z błyskiem rozbawienia w oczach, bo jakże inaczej mógłby zareagować, kiedy cieszyła się z faktu, że małżonek jej nie zostawił w sklepie. Być może faktycznie Wroński nie był takim mętem, jakiego znał pod postacią Małego Jima? Cały humor zniknął wraz z historią, która nijak zaczynała się dobrze. Lwia zmarszczka pogłębiła się, kiedy wspomniała o hańbieniu. Willy… ciekawe czy wciąż żył. Krew zawrzała mu pod skórą, choć cała historia skończyła się całkiem dobrze, buzujące uczucie wściekłości wciąż wzbierało się w koniuszkach palców. Dlaczego go tam nie było? Dobrze, że Daniel był na miejscu, może faktycznie miał kla… szczęście. Na tyle dużo zebranej dobrej koniczyny, żeby zdołać oświadczyć się Frances… jakby alchemiczka nie miała dość problemów. Zaniemówił na dobre, skupiając się tylko na panowaniu nad gardłem, z którego wydobyłoby się dotychczas zbyt wiele prychnięć niedowierzenia w dobre intencje Wrońskiego. Widok jej zadowolenia hamował nieco jego zapał do krytyki, trochę jakby go zatkało, że faktycznie alchemiczka była w stanie poddać się urokowi takiej wąsatej dziadygi. – Straciłaś dla niego głowę. – powtórzył mrukliwie pod nosem. Nie miał pojęcia, dlaczego kryło się w tym zdziwienie i smutek. Wiadomo, że błądził za nią swoim szczenięcym wzrokiem, ale przecież najbardziej chodziło o to, że czasy były niebezpieczne, a plątanie się w jakiekolwiek bliskie relacje powodowało, że zaczynało zależeć i wszystko nabierało coraz to więcej więzów pętających w niemocy na bezpieczeństwo tej drugiej osoby. Wroński nie był bezpieczny, może w trochę innym stylu niż on, ale również czyhały na niego przeróżne niespodzianki, a teraz również i na nią, choćby jego ojciec… miał szczerą nadzieję, że jasnowłosa nigdy nie go nie pozna.
Echo jej pytania zaczęło odbijać się o ścianki w jego głowie. Przez cały czas pracy w Ministerstwie zawsze uznawał te dwie kwestia za osobne, jednak wraz z całym tym przewrotem, który go ominął, wszystko stanęło na głowie i ciężko było już się połapać, co jest grane. Może miała trochę rację? Teraz większość wyglądała właśnie w ten, a nie inny sposób, bo jak inaczej nazwać całe te machlojki związane z aktualnymi dekretami i sprawowaniem władzy? Kłuło go w piersi, kiedy myślał o swojej ukochanej pracy i piętrze będącym niegdyś prawdziwym organem śledczym i pilnującym przestrzegania moralności społecznej. – Ministerstwo… powstało dzięki tej całej arystokracji. – mruknął z chrypą, choć nie wiedział do końca, czym miałyby się zajmować te szare eminencje. Wielkie gry nigdy nie były w jego myśli, dlatego właśnie wolał trzymać się ludzi i pierwotności czynów - działać, nie gadać. – Tak, to trochę więcej niż zwyczajne podziały, wynika to głównie z historii rodów… ale też tego nie rozumiem, przecież wszyscy możemy żyć na tej planecie obok siebie… – przyjazne poglądy nijak miały się do jego dużej i dosyć surowej postaci. Melancholijnie zerknął gdzieś na bok, starając się uniknąć podania jej jak na tacy swojego smutnego wyrazu twarzy, bo nie może tak być, żeby dilerowi na czymś zależało. Opanowany w końcu przeniósł na nią wzrok. – Tak, to bardzo dobrze. – przytaknął na jej słowa, bo przecież plątanie się w miraże wielkich rodów oznaczało wiele kłopotów, a te zwykle przyciągały potężne nieszczęścia. Lwia zmarszczka pogłębiła się. – Burke to rodzina z tego całego Skorowidza Czystości Krwi, czyli rodów, w których nie pojawiają się żadne przejawy mugolskich potomków od setek lat, a to również oznacza dobieranie między sobą małżeństw… ale ten ród… – przyhamował na sekundę, patrząc w uwadze na Frances. Nawet bez jego pomocy plątała się w niezbyt przyjaznym różnorakości krwi towarzystwie. Musiał w końcu zamknąć gębę, a jednak... – Mogłabyś wyjść za Daniela, ale z pewnością zostałby potępiony i wypalony z rodzinnego drzewa. Odebraliby mu wszystkie dobra i zostawili z niczym… gdyby to był konserwatywny i nieprzyjazny na wszelkie mieszania ród oczywiście, inne… nie mam pojęcia, jak na to reagują, nigdy nie pytałem r… – zamarł nagle z rozszerzonymi powiekami, bo przecież właśnie omal nie pochwalił się czymś o wiele gorszym niż dosyć szeroką, choć podstawową wiedzą o Brytyjskiej czarodziejskiej arystokracji!
Przyjął jej gest z ciężkim sercem, bo przecież mieli układ, a on ponownie przejmował się człowiekiem, jakby był częścią jego życia i być może miało to nawet pewną rację bytu? Przecież gdyby nie jej eliksiry nie powiodłoby mu się tyle spraw, a tym bardziej nie zdołałby dojść do pełnego zdrowia bez przedawkowania tak szybko, jak należy! Właśnie dlatego też nad każdą pułapką starał się być staranny i dokładny. Dobrze wiedział, jak często magia bywa kapryśna, a jednak znał się na tych czarach i dziedzinach, potrafił wyczuć, kiedy coś było nie tak. Frances powinna mieć pełną ochronę, bez dwóch zdań.
– Tak, nałożę ją w taki sposób, żeby osoba niepożądana została zatrzaśnięta w przedpokoju. – wytłumaczył swój pomysł, zabierając się od razu do roboty. Najpierw rozpoczął powolny chód dookoła pokoju, przy każdych drzwiach wodząc różdżką po klamkach mrucząc inkantację. Ci robiący krzywdę – męty z portu (poza Danielem), Rycerze i Śmierciożercy, a nawet każdy, kto przychodził z nieczystymi intencjami. Założywszy pułapkę Małej Twierdzy, powrócił do Frances, żegnając się prostymi słowy. Podziękował znów za zaproszenie i wszelką pomoc, po czym wyszedł, dalej szukając swojej ścieżki do punktu aportacyjnego, a potem tymczasowego (od pół roku) domu.
| zt. x2
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pokój na strychu
Szybka odpowiedź