Pokój na strychu
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój na strychu
Najwyżej położony w domu pokój panna Burroughs odkryła jako ostatni. Zielone ściany pokryte roślinnymi malunkami nie do końca przypadły pannie Burroughs do gustu, nie może jednak odmówić im pewnego uroku. Pokój na strychu zastawiony był meblami, pełnymi najróżniejszych szpargałów pozostawionych przez poprzedniego właściciela budynku. Frances sumiennie stara się oczyścić pomieszczenie ze wszystkich tych rzeczy, by móc przerobić je na pełnoprawny pokój gościnny.
Nałożone zabezpieczenia: Cave Inicum, Zawierucha, Oczobłysk, Muffliatio, Tenuistis (aportacja)
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 05.04.21 22:44, w całości zmieniany 2 razy
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Panna Burroughs teatralnie wywróciła oczami na komplement, jaki opuścił usta dawnego przyjaciela, szybko jednak kąciki malinowych ust uniosły się delikatnie ku górze w nieśmiałym uśmiechu. Złość powoli mijała i zapewne w ciągu kilkunastu minut uleci bezpowrotnie, ulatniając się z bystrego umysłu. Frances, niestety, nie miała pojęcia, co przydarzyło się Bertiemu. Po dniu, w którym była zmuszona złożyć na niego doniesienie by mieć co włożyć do garnka, skrupulatnie unikała jakichkolwiek informacji dotyczących konfliktu, mając nadzieję, że ostrzeżenie dotarło w odpowiednim momencie, nim magipolicja wybrała się do Rudery. Przekształcanie rzeczywistości nie było dla niej nowym zjawiskiem - robiła to od lat, w ten sposób ułatwiając sobie przeżycie w paskudnym otoczeniu portowych doków, a ten nawyk pozostał jej do dziś. Widząc, jak jego spojrzenie pochmurnieje uniosła jedynie brew, nie skomentowała jednak tego w żaden sposób. Potrzebowała lekcji, które to on mógł jej zapewnić - a takiej szansy nie miała zamiaru przegapić w żaden sposób.
Kiwnęła głową w potwierdzeniu, iż przyjęła jego przeprosiny oraz chęci poprawy, przechodząc powoli w kierunku salonu, gdzie przygotowała wszystkie, potrzebne w lekcji rzeczy.
- W takim razie gratuluję otrzymanego stanowiska. Słyszałam, że ponoć niełatwym jest zatrudnienie się u goblinów, bądź wytrzymanie z ich procedurami. - Odpowiedziała miękko, z uśmiechem wyrysowanym na ustach, faktycznie ciesząc się z faktu, iż spełnił swoje marzenie. Zdawać by się mogło, że los próbował wynagrodzić im trudy ostatnich miesięcy w postaci stanowisk, jakie wymarzyli sobie dawno, dawno temu.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło, a eteryczna alchemiczka nachyliła się delikatnie w kierunku Steffena, jakby obawiała się, że jej słowa dotrą do niepowołanych uszu, nawet jeśli w pomieszczeniu nie było nikogo innego.
- Udało mi się stworzyć eliksir wywołujący zaufanie w osobie, która go spożywa. Przyrządziłam również miksturę, która po spożyciu sprawia, że przez określony czas wspomnienia nie zapisują się w pamięci… Kilka dni temu zakończyłam pracę nad eliksirem, który ułatwia diagnozowanie natury zatrucia… Najbardziej jednak interesują mnie środki wpływające na umysł. Mikstury zbyt odważne dla zwykłych alchemików… I starożytna alchemia powiązana z kamieniami. - Wyjaśniła, nie odrywając spojrzenia z jego twarzy, niewiarygodnie ciekawa tego, co sądził o jej osiągnięciach. Jednocześnie Steffen, jako jedna z niewielkiego grona osób, z pewnością wiedział, jak wielkie osiągnięcia marzyły się pannie Burroughs. Już w szkole uwielbiała opowieści o Nicolasie Flammelu oraz jego odkryciach, nic więc też dziwnego, iż chciała przebić swojego idola. - Och, gdybyś poznał mojego przełożonego… Z pewnością byś mi nie zazdrościł. Profesor Lacework ma prawie setkę na karku, często mówi metaforami a zlecane mi zadania nie raz są niezwykle abstrakcyjne. - Odpowiedziała, z wyraźnym rozbawieniem w delikatnych tonach jej głosu. Aegis z pewnością nie był przełożonym, którego chciałoby większość młodych adeptów alchemii. Nie był rozmowny, miał dziwne nawyki, panna Burroughs wiedziała jednak, że lepszego nauczyciela z pewnością nie znajdzie.
- Jakie zmiany zachodzą przy danych runach i czym jest to uwarunkowane? - Spytała, z wyraźnym zaciekawieniem wypisanym w szaroniebieskim spojrzeniu. Czuła, że talizmany z pewnością się przydadzą - jeśli nie jej, tym, których uważała za bliskich. - Na razie interesują mnie talizmany proste, gdyż do złożonych brakuje mi sporo wiedzy. Interesuje mnie runa kwitnącego życia, runa otwartego umysłu, runa przemykającego cienia, runa psiej skóry… I runa chamskiej bójki. Jesteś w stanie wyjaśnić mi, jakie runy winno się na nim kreślić oraz czy są z nimi powiązane jakieś skutki uboczne? - Dopytała, spojrzenie ponownie przenosząc na kawałek pergaminu.
Kiwnęła głową w potwierdzeniu, iż przyjęła jego przeprosiny oraz chęci poprawy, przechodząc powoli w kierunku salonu, gdzie przygotowała wszystkie, potrzebne w lekcji rzeczy.
- W takim razie gratuluję otrzymanego stanowiska. Słyszałam, że ponoć niełatwym jest zatrudnienie się u goblinów, bądź wytrzymanie z ich procedurami. - Odpowiedziała miękko, z uśmiechem wyrysowanym na ustach, faktycznie ciesząc się z faktu, iż spełnił swoje marzenie. Zdawać by się mogło, że los próbował wynagrodzić im trudy ostatnich miesięcy w postaci stanowisk, jakie wymarzyli sobie dawno, dawno temu.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło, a eteryczna alchemiczka nachyliła się delikatnie w kierunku Steffena, jakby obawiała się, że jej słowa dotrą do niepowołanych uszu, nawet jeśli w pomieszczeniu nie było nikogo innego.
- Udało mi się stworzyć eliksir wywołujący zaufanie w osobie, która go spożywa. Przyrządziłam również miksturę, która po spożyciu sprawia, że przez określony czas wspomnienia nie zapisują się w pamięci… Kilka dni temu zakończyłam pracę nad eliksirem, który ułatwia diagnozowanie natury zatrucia… Najbardziej jednak interesują mnie środki wpływające na umysł. Mikstury zbyt odważne dla zwykłych alchemików… I starożytna alchemia powiązana z kamieniami. - Wyjaśniła, nie odrywając spojrzenia z jego twarzy, niewiarygodnie ciekawa tego, co sądził o jej osiągnięciach. Jednocześnie Steffen, jako jedna z niewielkiego grona osób, z pewnością wiedział, jak wielkie osiągnięcia marzyły się pannie Burroughs. Już w szkole uwielbiała opowieści o Nicolasie Flammelu oraz jego odkryciach, nic więc też dziwnego, iż chciała przebić swojego idola. - Och, gdybyś poznał mojego przełożonego… Z pewnością byś mi nie zazdrościł. Profesor Lacework ma prawie setkę na karku, często mówi metaforami a zlecane mi zadania nie raz są niezwykle abstrakcyjne. - Odpowiedziała, z wyraźnym rozbawieniem w delikatnych tonach jej głosu. Aegis z pewnością nie był przełożonym, którego chciałoby większość młodych adeptów alchemii. Nie był rozmowny, miał dziwne nawyki, panna Burroughs wiedziała jednak, że lepszego nauczyciela z pewnością nie znajdzie.
- Jakie zmiany zachodzą przy danych runach i czym jest to uwarunkowane? - Spytała, z wyraźnym zaciekawieniem wypisanym w szaroniebieskim spojrzeniu. Czuła, że talizmany z pewnością się przydadzą - jeśli nie jej, tym, których uważała za bliskich. - Na razie interesują mnie talizmany proste, gdyż do złożonych brakuje mi sporo wiedzy. Interesuje mnie runa kwitnącego życia, runa otwartego umysłu, runa przemykającego cienia, runa psiej skóry… I runa chamskiej bójki. Jesteś w stanie wyjaśnić mi, jakie runy winno się na nim kreślić oraz czy są z nimi powiązane jakieś skutki uboczne? - Dopytała, spojrzenie ponownie przenosząc na kawałek pergaminu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zarówno Steffen jak i Frances mieli swoje sekrety, które bezpieczniejsze będą w ich sercach i myślach. Oboje nie wiedzieli o sobie wielu rzeczy, nie wiedzieli do czego byli zdolni - panna Burroughs tłumaczyła sobie wszystko siłą nawyku, Steffen zaś wmawiał sobie, że ideały usprawiedliwiały jego coraz drastyczniejsze działania. Nie był jednak ślepy, jeszcze nie. Wiedział, że w ostatnich miesiącach przekroczył granice, jakich się po sobie nie spodziewał. Kradzież w Gringottcie, bezwzględne sięganie po coraz drastyczniejsze zaklęcia, tajemnice (do ukrywania animagii przed wszystkimi był przyzwyczajony, ale sekrety powoli zwalały mu się na głowe) i - co teraz najboleśniej kłuło go w oczy - odcięcie się od znajomych. Spotkanie z Frances było niczym zimny prysznic, przywracający go do rzeczywistości. Nie mógł się łudzić, że zniknie i wszystko nadal będzie tak samo.
Uśmiechnął się z ulgą, gdy wydawała się przyjąć jego przeprosiny. Może i z każdym dniem musiał być coraz ostrożniejszy, może i coraz częściej obawiał się jak może skończyć się ta wojna, ale przynajmniej mógł się łudzić, że jeszcze ma przyjaciół z dawnego życia.
-Dziękuję. A gobliny... cóż, podobno znane są z testowania nowych pracowników i faktycznie to czuć. Nie ufają też zbytnio ludziom, ale jakoś sobie radzę. - przyznał, wzruszając ramionami. Dawny szef z Ministerstwa powiedział mu kiedyś, że nie sposób go nie lubić... ale gobliny potrafiły każdego nie lubić. Steff znosił to jednak dzielnie. -A jaki jest twój nowy szef, profesor? Z charakteru? Wszystko w porządku, pomimo jego upodobania do... abstrakcji? - wydawał się wymagającym ekscentrykiem, ale coś w spojrzeniu Frances mówiło Steffenowi, że i tak jest bardzo rada z tej pracy.
-Wymazuje pamięć... ale poza tym wpływa jakoś na psychikę? W sensie, czy osoba mogłaby całkowicie świadomie... nie wiem, kogoś okraść, a potem zupełnie tego nie pamiętać? Zdecydować się na zapobiegawcze wymazanie wyrzutów sumienia albo cudzych sekretów? - dopytał ze zdziwieniem, rozszerzając oczy. Błysnęła w nich typowa dla niego naukowa ciekawość i coś jeszcze. Jeśli ta mikstura naprawdę jest w pełni kontrolowana... mogłaby się przydać. Niektórych rzeczy naprawdę bezpieczniej nie pamiętać. -Odważne? Co masz na myśli? - wiedziała, że Steffen miał duszę Krukona, niewiele rzeczy mogło go oburzyć, szczególnie na poziomie teoretycznym. Przez myśl przemknęło mu, że Frances powinna uważać z kim handluje gotowymi eliksirami, ale jej nowa praca wydawała się odizolowana od Londynu i niebezpiecznych klientów. A poza tym, nie czuł się godny pouczania lub przestrzegania Frani, nie po tak długim milczeniu.
-Oczywiście! Runy są... niczym koronka. - zaczął, przypominając sobie hafty własnej mamy. -Albo trochę jak eliksiry, szlachetnych serc nie łączy się z plugawymi i tak dalej i tak dalej. - paplał, mając nadzieję, że nie pomylił terminologii. Nie uważał na eliksirach, choć potrafił warzyć te proste. -Co masz na myśli, mówiąc skutki uboczne? Jeśli nieodpowiednio dobierzesz, zapiszesz lub połączysz runy to tak, talizman może nie zadziałać. Jeśli chodzi o długofalowe skutki dla nosiciela, to tylko runa gruboskórności powoduje trwałe rogowacenie skóry. No i magia talizmanów pozostaje przy nosicielu na miesiąc, a w przypadku runy Złotego Dotyku dłużej, zakłócając działanie innych talizmanów, dlatego nie wolno ich zmieniać jak biżuterii... ale co do samych run to spokojnie, wszystko ci rozrysuję. Tutaj są dwie runy odpowiadające za siłę i ochronę. Zapisane tak, dają runę chamskiej bójki... - nachylił się nad kartką, szkicując odpowiednie runy. -Przerwij mi, jeśli będziesz miała jakieś pytania. - zastrzegł, bo mógł gadać i gadać...
Uśmiechnął się z ulgą, gdy wydawała się przyjąć jego przeprosiny. Może i z każdym dniem musiał być coraz ostrożniejszy, może i coraz częściej obawiał się jak może skończyć się ta wojna, ale przynajmniej mógł się łudzić, że jeszcze ma przyjaciół z dawnego życia.
-Dziękuję. A gobliny... cóż, podobno znane są z testowania nowych pracowników i faktycznie to czuć. Nie ufają też zbytnio ludziom, ale jakoś sobie radzę. - przyznał, wzruszając ramionami. Dawny szef z Ministerstwa powiedział mu kiedyś, że nie sposób go nie lubić... ale gobliny potrafiły każdego nie lubić. Steff znosił to jednak dzielnie. -A jaki jest twój nowy szef, profesor? Z charakteru? Wszystko w porządku, pomimo jego upodobania do... abstrakcji? - wydawał się wymagającym ekscentrykiem, ale coś w spojrzeniu Frances mówiło Steffenowi, że i tak jest bardzo rada z tej pracy.
-Wymazuje pamięć... ale poza tym wpływa jakoś na psychikę? W sensie, czy osoba mogłaby całkowicie świadomie... nie wiem, kogoś okraść, a potem zupełnie tego nie pamiętać? Zdecydować się na zapobiegawcze wymazanie wyrzutów sumienia albo cudzych sekretów? - dopytał ze zdziwieniem, rozszerzając oczy. Błysnęła w nich typowa dla niego naukowa ciekawość i coś jeszcze. Jeśli ta mikstura naprawdę jest w pełni kontrolowana... mogłaby się przydać. Niektórych rzeczy naprawdę bezpieczniej nie pamiętać. -Odważne? Co masz na myśli? - wiedziała, że Steffen miał duszę Krukona, niewiele rzeczy mogło go oburzyć, szczególnie na poziomie teoretycznym. Przez myśl przemknęło mu, że Frances powinna uważać z kim handluje gotowymi eliksirami, ale jej nowa praca wydawała się odizolowana od Londynu i niebezpiecznych klientów. A poza tym, nie czuł się godny pouczania lub przestrzegania Frani, nie po tak długim milczeniu.
-Oczywiście! Runy są... niczym koronka. - zaczął, przypominając sobie hafty własnej mamy. -Albo trochę jak eliksiry, szlachetnych serc nie łączy się z plugawymi i tak dalej i tak dalej. - paplał, mając nadzieję, że nie pomylił terminologii. Nie uważał na eliksirach, choć potrafił warzyć te proste. -Co masz na myśli, mówiąc skutki uboczne? Jeśli nieodpowiednio dobierzesz, zapiszesz lub połączysz runy to tak, talizman może nie zadziałać. Jeśli chodzi o długofalowe skutki dla nosiciela, to tylko runa gruboskórności powoduje trwałe rogowacenie skóry. No i magia talizmanów pozostaje przy nosicielu na miesiąc, a w przypadku runy Złotego Dotyku dłużej, zakłócając działanie innych talizmanów, dlatego nie wolno ich zmieniać jak biżuterii... ale co do samych run to spokojnie, wszystko ci rozrysuję. Tutaj są dwie runy odpowiadające za siłę i ochronę. Zapisane tak, dają runę chamskiej bójki... - nachylił się nad kartką, szkicując odpowiednie runy. -Przerwij mi, jeśli będziesz miała jakieś pytania. - zastrzegł, bo mógł gadać i gadać...
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uważnie słuchała słów, uciekających z ust dawnego przyjaciela. Z goblinami do czynienia miała niewiele, jedynie gdy odwiedzała bank celem wpłacenia pieniędzy bądź opłacenia raty kredytu, jaki zaciągnęła na dom.
- Och, ponoć taki ich urok. Gdy ostatnio byłam w banku, żeby wziąć kredyt, miałam wrażenie, że znienawidzili mnie za samo wypełnienie wniosku… - Wypowiedziała z odrobiną rozbawienia w delikatnym głosie. Gobliny ponoć bywały specyficzne, a panna Burroughs nie wyobrażała sobie pracy z podobnymi czarodziejami u boku. - Z pewnością ich do siebie przekonasz. - Dodała, z przekonaniem. Steff miał w sobie pewien urok, który z pewnością zostanie w końcu zauważony… Bądź uznany za niezwykle irytujący, możliwości były dwie. I obie były niezwykle prawdopodobne, Frances sama pamiętała, iż na początku Cattermole bywał niezwykle intensywny.
Uśmiechnęła się na pytania dotyczące swojego przełożonego.
- Jest niezwykle inteligentny, specyficzny acz pracuje mi się z nim wyśmienicie. Widzisz, profesor Lacework kiedyś pracował w Departamencie Tajemnic, ma niezwykłą wiedzę, lecz nigdy nie chciał przyjąć żadnego ucznia… Jestem pierwszą osobą, której zdecydował się przekazać swoją wiedzę i przyjąć na stanowisko swojej prawej ręki. To… to naprawdę wiele, wiesz? Podług tego, wszelkie niedogodności wydają mi się niezwykle trywialne. - Pochwaliła się z wyraźną dumą w głosie. Była niezwykle młodą kobietą w pełnym mężczyzn naukowym świecie - takie osiągnięcie było czymś, niezwykle wielkim. Czymś, co do pewnego czasu wydawało jej się niezwykle niemożliwe.
- Nie, nie wpływa na psychikę. Po wypiciu eliksiru, następne wydarzenia przez określony czas nie zapisują się w pamięci, czarodziej jest jednak w pełni świadomy oraz niepozbawiony kontaktowości. Zachowuje się i myśli, jakby nie wypił żadnej mikstury… Dłuższe działanie, około godziny, wiąże się jednak ze skutkami ubocznymi. Widzisz, manipulacja umysłem kosztuje, w tym przypadku płaci się mrowieniem w dłoniach, lekkimi halucynacjami oraz uczuciem braku władzy w nogach… Mijają w ciągu kilku godzin, niczym kac. - Wyjaśniła, na czym polega praca jej eliksiru z zadowoleniem wypisanym na delikatnej buzi. Wszyscy mówili jej, iż nie uda jej się doprowadzić projektu do końca, los jednak spłatał im psikusa, pozwalając jej ukończyć pracę i stworzyć działającą miksturę. Kolejne pytanie sprawiło, że szaroniebieskie spojrzenie błysnęło. - Mikstury trudne, nie raz o wątpliwej moralności, działające na umysł, czego większość alchemików raczej unika. Zgłębiam również arkana alchemii, które zostały zapomniane… Widzisz, naprawdę chciałabym powtórzyć wyczyn Flamela. - Ekscytacja pojawiła się w jej głosie, gdy opowiadała o tym, co pasjonowało ją najbardziej, przyznając się do niezwykle wielkich zapędów, jakie w sobie posiadała. Miała nadzieję, że uda jej się osiągnąć nie tylko swój wymarzony cel, ale i o wiele, wiele więcej.
Chwilę później przeszli do sedna spotkania, a panna Burroughs z niezwykłą uwagę słuchała jego słów. Przysunęła ku sobie kawałek pergaminu, by uważnie notować jego słowa. Z niezwykle precyzyjną dokładnością, nie pozwalając choćby jednemu z nich gdzieś umknąć. Notatki zawsze wychodziły jej niezwykle precyzyjne.
- Skutki uboczne czyli działania niepożądane powiązane z substancją… Tak jak w eliksirze o którym Ci mówiłam. - Odpowiedziała zwięźle, spojrzenie szaroniebieskich oczu przenosząc na jego twarz. Uważnie zapisała kolejne jego słowa, oraz dokładnie nakreśliła runy, opisując ich znaczenie oraz wykorzystanie w kolejnych talizmanach. - Mów, Steffenie. Powiedz mi wszystko, co wiesz w tym temacie. - Poprosiła pewna, że nie będzie musiała go dwukrotnie zachęcać.
- Och, ponoć taki ich urok. Gdy ostatnio byłam w banku, żeby wziąć kredyt, miałam wrażenie, że znienawidzili mnie za samo wypełnienie wniosku… - Wypowiedziała z odrobiną rozbawienia w delikatnym głosie. Gobliny ponoć bywały specyficzne, a panna Burroughs nie wyobrażała sobie pracy z podobnymi czarodziejami u boku. - Z pewnością ich do siebie przekonasz. - Dodała, z przekonaniem. Steff miał w sobie pewien urok, który z pewnością zostanie w końcu zauważony… Bądź uznany za niezwykle irytujący, możliwości były dwie. I obie były niezwykle prawdopodobne, Frances sama pamiętała, iż na początku Cattermole bywał niezwykle intensywny.
Uśmiechnęła się na pytania dotyczące swojego przełożonego.
- Jest niezwykle inteligentny, specyficzny acz pracuje mi się z nim wyśmienicie. Widzisz, profesor Lacework kiedyś pracował w Departamencie Tajemnic, ma niezwykłą wiedzę, lecz nigdy nie chciał przyjąć żadnego ucznia… Jestem pierwszą osobą, której zdecydował się przekazać swoją wiedzę i przyjąć na stanowisko swojej prawej ręki. To… to naprawdę wiele, wiesz? Podług tego, wszelkie niedogodności wydają mi się niezwykle trywialne. - Pochwaliła się z wyraźną dumą w głosie. Była niezwykle młodą kobietą w pełnym mężczyzn naukowym świecie - takie osiągnięcie było czymś, niezwykle wielkim. Czymś, co do pewnego czasu wydawało jej się niezwykle niemożliwe.
- Nie, nie wpływa na psychikę. Po wypiciu eliksiru, następne wydarzenia przez określony czas nie zapisują się w pamięci, czarodziej jest jednak w pełni świadomy oraz niepozbawiony kontaktowości. Zachowuje się i myśli, jakby nie wypił żadnej mikstury… Dłuższe działanie, około godziny, wiąże się jednak ze skutkami ubocznymi. Widzisz, manipulacja umysłem kosztuje, w tym przypadku płaci się mrowieniem w dłoniach, lekkimi halucynacjami oraz uczuciem braku władzy w nogach… Mijają w ciągu kilku godzin, niczym kac. - Wyjaśniła, na czym polega praca jej eliksiru z zadowoleniem wypisanym na delikatnej buzi. Wszyscy mówili jej, iż nie uda jej się doprowadzić projektu do końca, los jednak spłatał im psikusa, pozwalając jej ukończyć pracę i stworzyć działającą miksturę. Kolejne pytanie sprawiło, że szaroniebieskie spojrzenie błysnęło. - Mikstury trudne, nie raz o wątpliwej moralności, działające na umysł, czego większość alchemików raczej unika. Zgłębiam również arkana alchemii, które zostały zapomniane… Widzisz, naprawdę chciałabym powtórzyć wyczyn Flamela. - Ekscytacja pojawiła się w jej głosie, gdy opowiadała o tym, co pasjonowało ją najbardziej, przyznając się do niezwykle wielkich zapędów, jakie w sobie posiadała. Miała nadzieję, że uda jej się osiągnąć nie tylko swój wymarzony cel, ale i o wiele, wiele więcej.
Chwilę później przeszli do sedna spotkania, a panna Burroughs z niezwykłą uwagę słuchała jego słów. Przysunęła ku sobie kawałek pergaminu, by uważnie notować jego słowa. Z niezwykle precyzyjną dokładnością, nie pozwalając choćby jednemu z nich gdzieś umknąć. Notatki zawsze wychodziły jej niezwykle precyzyjne.
- Skutki uboczne czyli działania niepożądane powiązane z substancją… Tak jak w eliksirze o którym Ci mówiłam. - Odpowiedziała zwięźle, spojrzenie szaroniebieskich oczu przenosząc na jego twarz. Uważnie zapisała kolejne jego słowa, oraz dokładnie nakreśliła runy, opisując ich znaczenie oraz wykorzystanie w kolejnych talizmanach. - Mów, Steffenie. Powiedz mi wszystko, co wiesz w tym temacie. - Poprosiła pewna, że nie będzie musiała go dwukrotnie zachęcać.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
-Och, Frances... uważaj z ich odsetkami! Znaczy, przepraszam, to nie moja sprawa, ale... no, oni są strasznie sprytni z tymi odsetkami! - rozszerzył lekko oczy, usiłując nie okazać przerażenia, gdy wspomniała o kredycie. Znaczy, nie wątpił w uczciwość i dokładność Banku Gringotta, pracował tam. I wiedział, że finanse Frances to nie jego sprawa. Ale przebywając z goblinami uczył się coraz więcej o inwestowaniu i ekonomii i nabrał przekonania, że kredyty nie są dobrym pomysłem. Przynajmniej nie u nich. Może i to bezpieczniejsze niż jacyś podejrzani lichwiarze, gobliny były bardzo dokładne, ale dbały tylko o swoje księgi i o to, by wszystko się zgadzało. Nie o klienta. Czasem, niestety, nie było innego wyjścia. Dom Frances był piękny i położony w bezpiecznej okolicy, a Steff nie łudził się, że państwowej pensji na to starczało. Mung płacił przeciętnie, Ministerstwo też. Jego stać było na nowe lokum dopiero po awansie... hm, może ten jej profesor też lepiej płacił?
-Przepraszam, to nie moja sprawa. - dodał przytomnie. -W każdym razie, twój przyjaciel pracuje teraz w banku i chociaż gobliny mają mnie raczej w poważaniu, to po pierwsze kiedyś udowodnię im swoją wartość, a po drugie jak znowu tak będziesz to pójdziemy razem na obiad albo chociaż kawę. - gobliny jadły mniej niż ludzie i patrzyły na Steffena spode łba, gdy brał zbyt długie przerwy na lunch...
-Gratulacje! To naprawdę imponujące, Frances! Dobrzy mentorzy są na wagę złota, trzymaj się go. - uśmiechnął się trochę smutno, bo strata pana Howarda nadal bardzo bolała. Szczególnie, odkąd Steffen wiedział, że pożar Ministerstwa, który pochłonął jego mentora, wcale nie był przypadkowy.
-To... niesamowite. Myślisz, że gdyby ktoś chciał... nie wiem, coś, co wzbudzi jego wyrzuty sumienia, to mógłby użyć takiego eliksiru aby dopiąć swego, a potem niczego nie pamiętać? - zaciekawił się jej eliksirem. Nie, żeby miał odwagę kiedyś go użyć, ale... no, pusty wzrok tego policjanta, którego zagrzebał kiedyś w Dunie, bardzo, bardzo nieprzyjemnie kłuł jego sumienie.
-Już mówię! - ucieszył się, gdy Frances kazała mu opowiadać o jego największej pasji. Uwielbiał jej naukową ciekawość, to dzięki temu zawsze odnajdywali wspólny język w kwestiach życiowych. A teraz, co za niespodzianka, Frances zwróciła swój bystry umysł w kierunku jego zainteresowań! Co za szczęście!
-Efektów niepożądanych nie będzie, jeśli dokładnie i umiejętnie połączysz runy. Patrz, rozrysuję ci podstawowe połączenia. W razie wątpliwości - najlepiej zacząć od tych prostych, na skomplikowane wzory przyjdzie czas, gdy nabierzesz wprawy. Talizmany to nie klątwy ani trucizny, nie przyniosą nikomu poważnej krzywdy, najwyżej będą działać słabiej albo nie działać wcale, ale szkoda marnować składniki na coś, co nie zadziała z powodu nieodpowiedniego doboru run... - zaczął gadać i gadać, rysując i rysując. Mógł tak godzinami.
I faktycznie - nie zauważył nawet, gdy zaczęło się ściemniać.
-Przepraszam, to nie moja sprawa. - dodał przytomnie. -W każdym razie, twój przyjaciel pracuje teraz w banku i chociaż gobliny mają mnie raczej w poważaniu, to po pierwsze kiedyś udowodnię im swoją wartość, a po drugie jak znowu tak będziesz to pójdziemy razem na obiad albo chociaż kawę. - gobliny jadły mniej niż ludzie i patrzyły na Steffena spode łba, gdy brał zbyt długie przerwy na lunch...
-Gratulacje! To naprawdę imponujące, Frances! Dobrzy mentorzy są na wagę złota, trzymaj się go. - uśmiechnął się trochę smutno, bo strata pana Howarda nadal bardzo bolała. Szczególnie, odkąd Steffen wiedział, że pożar Ministerstwa, który pochłonął jego mentora, wcale nie był przypadkowy.
-To... niesamowite. Myślisz, że gdyby ktoś chciał... nie wiem, coś, co wzbudzi jego wyrzuty sumienia, to mógłby użyć takiego eliksiru aby dopiąć swego, a potem niczego nie pamiętać? - zaciekawił się jej eliksirem. Nie, żeby miał odwagę kiedyś go użyć, ale... no, pusty wzrok tego policjanta, którego zagrzebał kiedyś w Dunie, bardzo, bardzo nieprzyjemnie kłuł jego sumienie.
-Już mówię! - ucieszył się, gdy Frances kazała mu opowiadać o jego największej pasji. Uwielbiał jej naukową ciekawość, to dzięki temu zawsze odnajdywali wspólny język w kwestiach życiowych. A teraz, co za niespodzianka, Frances zwróciła swój bystry umysł w kierunku jego zainteresowań! Co za szczęście!
-Efektów niepożądanych nie będzie, jeśli dokładnie i umiejętnie połączysz runy. Patrz, rozrysuję ci podstawowe połączenia. W razie wątpliwości - najlepiej zacząć od tych prostych, na skomplikowane wzory przyjdzie czas, gdy nabierzesz wprawy. Talizmany to nie klątwy ani trucizny, nie przyniosą nikomu poważnej krzywdy, najwyżej będą działać słabiej albo nie działać wcale, ale szkoda marnować składniki na coś, co nie zadziała z powodu nieodpowiedniego doboru run... - zaczął gadać i gadać, rysując i rysując. Mógł tak godzinami.
I faktycznie - nie zauważył nawet, gdy zaczęło się ściemniać.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Panna Burroughs uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego ostrzeżenie.
- Spokojnie, mój drogi. Nie dam się naciągnąć na więcej, niż jest w umowie. - Odpowiedziała ciepło, z odrobiną pobłażania w głosie. Doceniała zmartwienie Steffena, nie mogła jednak poradzić nic na to, że wzięła wcześniej pożyczkę w banku goblinów. Musiała się wyprowadzić; musiała uciec portowych doków nim te wyrwałyby z niej życie, a w tamtym momencie pożyczka była jedynym wyjściem. - Doceniam troskę. - Stwierdziła z uśmiechem, gdy przeprosiny uleciały z jego ust. Nie miał za co przepraszać - to niewielkie ostrzeżenie panna Burroughs odebrała niezwykle ciepło, jako gest bardziej przyjacielski, niżli wścibski.
- Jestem pewna, że udowodnisz im ile faktycznie jesteś wart, nie widzę innej możliwości. - Dodała z uśmiechem nadal wyrysowanym na malinowych wargach. Cattermole był bystry, z pewnością udowodni, że posiada łeb na karku. - Och, oczywiście! Jak tylko będę wybierać się w okolice Gringotta z pewnością poślę Ci sowę! - Entuzjazm pojawił się głosie eterycznego dziewczęcia, gdyż pomysł wspólnego posiłku bądź kawy niezwykle przypadł jej do gustu. Sama często zapominała o przerwach, nie raz jedząc kanapki w biegu, gdzieś nad pergaminem z obliczeniami. -Z pewnością będę. - Przyznała szczerze, nie mając najmniejszego zamiaru by zmieniać swojego mentora. Profesor Lacework, mimo skomplikowanego charakteru był jednym z niewielu wybitnych czarodziejów, którzy byli skłonni, aby na podobne stanowisko przyjąć kobietę.
- Jeśli działanie mieściłoby się w czasie pracy eliksiru, jest to możliwe… Jeśli chciałbyś fiolkę wyślij mi sowę. - Odpowiedziała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Pytania Steffena brzmiały, jakby kiedyś chciał spróbować jej specyfiku, a łącząca ich przyjaźń sprawiała, że była w stanie podzielić się swoim wynalazkiem.
A gdy Steffen zaczął opowiadać o runach, panna Burroughs zamieniła się w słuch. Uważnie wsłuchiwała się w słowa przyjaciela, sumiennie wypisując na kawałku pergaminu przekazywane informacje.
- Planuję właśnie zacząć od czegoś prostego… Czy mógłby również pokazać mi połączenia, których nie stosować? Chciałabym mieć pewność, że nie popełnię żadnego błędu, gdy już przyjdzie mi spróbować coś wykonać. - Poprosiła, wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w buzię Steffena. I musiała przyznać, że była pod pewnym wrażeniem wiedzy przyjaciela. Zawsze wiedziała, że temat run niezwykle go interesował, nie sądziła jednak, że posiadał aż tak wielką wiedzę. Z uśmiechem na ustach wypisywała wszystkie przekazywane informacje, kopiując zapisywane przez niego połączenia run, dokładnie je opisując.
I ona nie wiedziała kiedy mięły długiego godziny, a słońce powoli kończyło wędrówkę po nieboskłonie. Gdy w końcu przerobili wszystkie, interesujące ją zagadnienia Frances przeciągnęła się, chcąc wyprostować zastałe mięśnie.
- Och, naprawdę nie wiem, jak Ci dziękować! - Odpowiedziała radośnie, układając cały plik pergaminów pokrytych dokładnymi notatkami. Szaroniebieskie spojrzenie dokładnie przesunęło po spisanych notatkach, a zadowolenie pojawiło się na jej twarzy. Była pewna, że z takim zapleczem z pewnością pojmie wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły, które potrzebne były jej do pojęcia tego zagadnienia. Ostrożnie wstała z miejsca, ponownie lokując spojrzenie w buzi przyjaciela. - Gdyby coś było dla mnie niejasne po czasie, mogłabym wysłać Ci sowę? - Dopytała licząc, że mała konsultacja podczas nauki nie będzie dla niego większym problemem.
- Spokojnie, mój drogi. Nie dam się naciągnąć na więcej, niż jest w umowie. - Odpowiedziała ciepło, z odrobiną pobłażania w głosie. Doceniała zmartwienie Steffena, nie mogła jednak poradzić nic na to, że wzięła wcześniej pożyczkę w banku goblinów. Musiała się wyprowadzić; musiała uciec portowych doków nim te wyrwałyby z niej życie, a w tamtym momencie pożyczka była jedynym wyjściem. - Doceniam troskę. - Stwierdziła z uśmiechem, gdy przeprosiny uleciały z jego ust. Nie miał za co przepraszać - to niewielkie ostrzeżenie panna Burroughs odebrała niezwykle ciepło, jako gest bardziej przyjacielski, niżli wścibski.
- Jestem pewna, że udowodnisz im ile faktycznie jesteś wart, nie widzę innej możliwości. - Dodała z uśmiechem nadal wyrysowanym na malinowych wargach. Cattermole był bystry, z pewnością udowodni, że posiada łeb na karku. - Och, oczywiście! Jak tylko będę wybierać się w okolice Gringotta z pewnością poślę Ci sowę! - Entuzjazm pojawił się głosie eterycznego dziewczęcia, gdyż pomysł wspólnego posiłku bądź kawy niezwykle przypadł jej do gustu. Sama często zapominała o przerwach, nie raz jedząc kanapki w biegu, gdzieś nad pergaminem z obliczeniami. -Z pewnością będę. - Przyznała szczerze, nie mając najmniejszego zamiaru by zmieniać swojego mentora. Profesor Lacework, mimo skomplikowanego charakteru był jednym z niewielu wybitnych czarodziejów, którzy byli skłonni, aby na podobne stanowisko przyjąć kobietę.
- Jeśli działanie mieściłoby się w czasie pracy eliksiru, jest to możliwe… Jeśli chciałbyś fiolkę wyślij mi sowę. - Odpowiedziała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Pytania Steffena brzmiały, jakby kiedyś chciał spróbować jej specyfiku, a łącząca ich przyjaźń sprawiała, że była w stanie podzielić się swoim wynalazkiem.
A gdy Steffen zaczął opowiadać o runach, panna Burroughs zamieniła się w słuch. Uważnie wsłuchiwała się w słowa przyjaciela, sumiennie wypisując na kawałku pergaminu przekazywane informacje.
- Planuję właśnie zacząć od czegoś prostego… Czy mógłby również pokazać mi połączenia, których nie stosować? Chciałabym mieć pewność, że nie popełnię żadnego błędu, gdy już przyjdzie mi spróbować coś wykonać. - Poprosiła, wlepiając szaroniebieskie spojrzenie w buzię Steffena. I musiała przyznać, że była pod pewnym wrażeniem wiedzy przyjaciela. Zawsze wiedziała, że temat run niezwykle go interesował, nie sądziła jednak, że posiadał aż tak wielką wiedzę. Z uśmiechem na ustach wypisywała wszystkie przekazywane informacje, kopiując zapisywane przez niego połączenia run, dokładnie je opisując.
I ona nie wiedziała kiedy mięły długiego godziny, a słońce powoli kończyło wędrówkę po nieboskłonie. Gdy w końcu przerobili wszystkie, interesujące ją zagadnienia Frances przeciągnęła się, chcąc wyprostować zastałe mięśnie.
- Och, naprawdę nie wiem, jak Ci dziękować! - Odpowiedziała radośnie, układając cały plik pergaminów pokrytych dokładnymi notatkami. Szaroniebieskie spojrzenie dokładnie przesunęło po spisanych notatkach, a zadowolenie pojawiło się na jej twarzy. Była pewna, że z takim zapleczem z pewnością pojmie wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły, które potrzebne były jej do pojęcia tego zagadnienia. Ostrożnie wstała z miejsca, ponownie lokując spojrzenie w buzi przyjaciela. - Gdyby coś było dla mnie niejasne po czasie, mogłabym wysłać Ci sowę? - Dopytała licząc, że mała konsultacja podczas nauki nie będzie dla niego większym problemem.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uśmiechnął się blado i skinął głową. Więcej, niż jest w umowie. No tak, gobliny przestrzegały przynajmniej umów. Pytanie tylko, czy Frances czytała drobny maczek? No nic, ufał, że panna Burroughs nie da się wykiwać. Może i gobliny oceniały czasem ludzi po wyglądzie (na przykład jego, za bycie młodym. I za bycie w ogóle człowiekiem ), ale akurat Frances była młoda, śliczna i zaradna. Będzie dobrze.
-Dziękuję, Frances. Czasami... o tym zapominam. Wiesz, to była praca moich marzeń, ale atmosfera nie jest wymarzona. Ale, nie będę narzekał! Przynajmniej będę mógł cię oprowadzić po... no, w sumie tylko po hallu mogę, bo reszta banku jest tajna, ale za to na pewno pójdziemy na kawę! - obiecał i uśmiechnął się szeroko, widząc, że Frances poweselała. Naprawdę było mu głupio, że tyle się nie odzywał, ale chyba zdołali na powrót przełamać lody. Byli w końcu przyjaciółmi, prawie od zawsze. Niezależnie od tego, co akurat wyprawia Keat.
-Dam znać... - obiecał, a ciekawość przeplatała się na jego twarzy z wahaniem. Wolałby nigdy nie robić nic, co wymusiłoby na nim stosowanie podobnego specyfiku. Ale ostatnio... przekraczał własne granice, nie do końca z własnej winy. Trwała wojna. A na wojnie dobrze mieć różne... możliwości.
-Jasne! Rozrysuję ci najczęściej popełniane błędy... - zaproponował, zapisując wielkimi literami na górze kartki "BŁĘDY." Z uśmiechem na ustach zajął się wypisywaniem przestróg dla Frances, a potem wrócili do poprawnych połączeń. Z dumą obserwował, jak panna Burroughs powtarza po nim zapiski i rysunki.
-Oczywiście, pisz kiedy tylko zechcesz! A gdy poczujesz się już na tyle pewnie, by spróbować sił w talizmanach... chętnie zostanę twoim pierwszym klientem! - zaproponował, wierząc w jej potencjał. Wiedział, że nauka zajmuje czasu, ale panna Burroughs była zdolna i wytrwała. A klienci potrafili motywować do nauki - on sam do dzisiaj pamiętał swoje pierwsze prywatne zlecenie dotyczące łamania klątw, a przy wyczarowywaniu patronusa posiłkował się nawet sukcesami zawodowymi.
-Zawsze pisz. - poprosił, chcąc pozostać w kontakcie i samemu obiecał sobie, że napisze do Frances z pytaniem o jej postępy. Nie chciał znów tracić kontaktu.
/zt x 2
-Dziękuję, Frances. Czasami... o tym zapominam. Wiesz, to była praca moich marzeń, ale atmosfera nie jest wymarzona. Ale, nie będę narzekał! Przynajmniej będę mógł cię oprowadzić po... no, w sumie tylko po hallu mogę, bo reszta banku jest tajna, ale za to na pewno pójdziemy na kawę! - obiecał i uśmiechnął się szeroko, widząc, że Frances poweselała. Naprawdę było mu głupio, że tyle się nie odzywał, ale chyba zdołali na powrót przełamać lody. Byli w końcu przyjaciółmi, prawie od zawsze. Niezależnie od tego, co akurat wyprawia Keat.
-Dam znać... - obiecał, a ciekawość przeplatała się na jego twarzy z wahaniem. Wolałby nigdy nie robić nic, co wymusiłoby na nim stosowanie podobnego specyfiku. Ale ostatnio... przekraczał własne granice, nie do końca z własnej winy. Trwała wojna. A na wojnie dobrze mieć różne... możliwości.
-Jasne! Rozrysuję ci najczęściej popełniane błędy... - zaproponował, zapisując wielkimi literami na górze kartki "BŁĘDY." Z uśmiechem na ustach zajął się wypisywaniem przestróg dla Frances, a potem wrócili do poprawnych połączeń. Z dumą obserwował, jak panna Burroughs powtarza po nim zapiski i rysunki.
-Oczywiście, pisz kiedy tylko zechcesz! A gdy poczujesz się już na tyle pewnie, by spróbować sił w talizmanach... chętnie zostanę twoim pierwszym klientem! - zaproponował, wierząc w jej potencjał. Wiedział, że nauka zajmuje czasu, ale panna Burroughs była zdolna i wytrwała. A klienci potrafili motywować do nauki - on sam do dzisiaj pamiętał swoje pierwsze prywatne zlecenie dotyczące łamania klątw, a przy wyczarowywaniu patronusa posiłkował się nawet sukcesami zawodowymi.
-Zawsze pisz. - poprosił, chcąc pozostać w kontakcie i samemu obiecał sobie, że napisze do Frances z pytaniem o jej postępy. Nie chciał znów tracić kontaktu.
/zt x 2
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
22 października 1957r.
Podejrzewała, że Jerry prędzej czy później będzie potrzebował pomocy ze strony jej eliksirów. Znała go nie od dziś, doskonale wiedziała, jak często pakował się w problemy... I że posiadał tajemnice, których oczywistego rozwiązania nie zdradził nawet jej. Posiadała jednak odpowiednie podejrzenia w które się nie zagłębiała - skoro twierdził, iż niewiedza będzie dla niej bezpieczniejsza, z pewnością tak było. Dawne żale coraz mocniej rozpływały się, a dawna sympatia powracała, pomagając odbudować dawną przyjaźń. Prezent jaki jakiś czas temu otrzymała w liście był zaskoczeniem. W dodatku całkiem miłym w swym naturze, choć pani Wroński potrzebowała wyjaśnienia jego funkcjonowania. Nie protestowała, gdy Jerry zapowiedział się z wizytą aby, tak jak planowali, nałożyć dodatkowe zabezpieczenia na Szafirowe Wzgórze. Frances była pewna, że Daniel również poradziłby sobie z tym zadaniem, odrobinę egoistycznie nie chciała jednak zabierać im niewielu godzin, jakie w ciągu dnia mieli tylko dla siebie.
Eteryczna alchemiczka, słysząc ciche pukanie, ruszyła w kierunku drzwi, smukłymi palcami poprawiając materię sukienki, podkreślającej kobiece kształty. Pracę u profesora skończyła dziś odrobinę wcześniej, Daniel miał wrócić dopiero za kilka godzin, a to oznaczało, że miała chwilę, aby swobodnie porozmawiać z dawnym przyjacielem.
- Dzień dobry, Jerry! - Przywitała się z szerokim uśmiechem wymalowanym na malinowych ustach. Dobry humor wywołany wydarzeniami z początku miesiąca nie opuszczał pani Wroński sprawiając, że jesień zdawała się być odrobinę przyjemniejsza. Eteryczna alchemiczka zrobiła dwa kroczki w tył, by wpuścić mężczyznę do środka domu, zamykając za nim drzwi, by nie wpuszczać zbyt wiele zimnego powietrza. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powiodło po męskiej sylwetce, jakoby chciała upewnić się, że znajduje się w jednym kawałku. - Nie wpakowałeś się w żadne kłopoty? Co u Ciebie? - Spytała z zaciekawieniem w głosie, powoli przechodząc ku salonowi, gdzie przysiadła na miękkim fotelu, zakładając nogę na nogę. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaciekawieniem, samej nie chcąc zarzucać go opowieściami, które, przynajmniej w jej mniemaniu, mogłyby go zanudzić.
Ostatnio zmieniony przez Frances Wroński dnia 14.04.21 23:41, w całości zmieniany 1 raz
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie miał pojęcia, dlaczego ludzie byli w stanie wytrzymać z jego gębą jako Jeremiego. Brzydkie to, bez zębów i dodatkowo śmierdzi, żaden z tych punktów nie wydawał się przyjemny dla otoczenia, a jednak Francesca pomimo swojej wysokiej lotów codzienności potrafiła znaleźć dla niego czas i wiele sympatii. Czasem gubił się w tym, co było rzeczywiste, a co tylko grą, choć zwykle tego nie potrafił rozróżnić, to pewne było jedno - Frances była dla niego dobra. Jedyne czym mógł się odwdzięczyć, to było podzielenie się tym, co miał, a przynajmniej z takiego pomysłu zrodziło się jego przekonanie, że przekazanie jej pół kilograma wędzonego dorsza zakupionego tego samego dnia będzie miłym gestem. Bez dodatkowych przemyśleń złapał zawiniętą w torbę rybę, ciesząc się z możliwości uszczknięcia nieco dobroci dla swoich przyjaciół, choć czy mógł tak w ogóle mówić do postaci, które przewijały się w jego życiu, bez świadomości tego, jak wyglądał i kim był naprawdę?
Aportacyjny trzask rozległ się po przyjaznej okolicy, dopuszczając wiatr smagający Szafirowe Wzgórza do swojej twarzy. Nie było to zbyt daleko Londynu, jednak czas spędzony na pospiesznym przechodzeniu pomiędzy uliczkami zmuszał go do oszczędzania możliwie jak najwięcej czasu...wiadomo, interesy.
Stojąc przed urokliwą posiadłością Frances, stracił nieco ze swojej pewności co do tego, że faktycznie potrzebowała jego podarku. Z pewnością miała wszystko, więc po co on - puch marny, starał się dogodzić tam, gdzie było już dobrze? Głupio wyszło przemknęło gdzieś w głowie, jednak, zamiast stać i rozmyślać ruszył do działania, pukając w drzwi, gdzie zaraz pojawiło się eteryczne dziewczę. Wydawało się, że wcale się nie starzała, wręcz przeciwnie! Może to ten cały Wroński jej tak służył, ale żeby ktoś promieniał przez tego chlejusa? Może faktycznie dla każdego była szansa...NIE.
- Frances - przywitał się krótko, wchodząc do mieszkania i kierując się zaraz za nią. Nie wyobrażał sobie ściągać wytartego już płaszcza, w którym miał tak wiele używek. Może nieroztropnością było tak przychodzić z towarem... - Nie jest źle. - podsumował krótko, starając się balansować pomiędzy małomównością a swoją niewyparzoną gębą, która tak uwielbiała klekotać na lewo i prawo. Wiedział, że przy Frances mógł pokusić się na nieco więcej składnych zdań, dlatego starając się odrzucić choćby kawałeczek rynsztokowych zasad, wyprostował się nienaturalnie względem tej swojej melinowej postaci. Żaden z niewychowanych gości nie powinien czuć się tak swobodnie w pomieszczeniu, a w szczególności ściągać łopatki, żeby tylko się nie garbić, jednak przemawiał przez niego cholerny sentyment; nigdy chyba nie zdoła wytępić tego dziadostwa, które kiedyś wpakuje go do grobu. - Wybacz Frances, przyniosłem coś na ząb dla Ciebie i...Wrońskiego. - nazwisko Daniela brzmiało jakoś dziwnie, szczególnie kiedy należało użyć go w tym samym zdaniu co piękną, młodziutką alchemiczkę, jak to się stało? Wyciągnął w jej kierunku zawiniętego w papier dorsza. Pół kilo, raczej oboje powinni się najeść, choć ten pijak Wroński z pewnością żre jak nienormalny, nie żeby on sam był wzorem. - Jak życie z...nim? Nie spotkałaś się z jego ojcem, prawda? - spytał naprędce, patrząc na nią mocno w obawie, że wpadł jej do głowy jakiś szaleńczy pomysł związany z tym dziadygą. Pamiętał, że wspominała o jego postaci, a to już nie wróżyło dobrze, choć był z niego taki wróżbita, jak i alchemik. Wiedział, że nie był w stanie jej powstrzymać, a jednak bał się o bezpieczeństwo jasnowłosej.
Aportacyjny trzask rozległ się po przyjaznej okolicy, dopuszczając wiatr smagający Szafirowe Wzgórza do swojej twarzy. Nie było to zbyt daleko Londynu, jednak czas spędzony na pospiesznym przechodzeniu pomiędzy uliczkami zmuszał go do oszczędzania możliwie jak najwięcej czasu...wiadomo, interesy.
Stojąc przed urokliwą posiadłością Frances, stracił nieco ze swojej pewności co do tego, że faktycznie potrzebowała jego podarku. Z pewnością miała wszystko, więc po co on - puch marny, starał się dogodzić tam, gdzie było już dobrze? Głupio wyszło przemknęło gdzieś w głowie, jednak, zamiast stać i rozmyślać ruszył do działania, pukając w drzwi, gdzie zaraz pojawiło się eteryczne dziewczę. Wydawało się, że wcale się nie starzała, wręcz przeciwnie! Może to ten cały Wroński jej tak służył, ale żeby ktoś promieniał przez tego chlejusa? Może faktycznie dla każdego była szansa...NIE.
- Frances - przywitał się krótko, wchodząc do mieszkania i kierując się zaraz za nią. Nie wyobrażał sobie ściągać wytartego już płaszcza, w którym miał tak wiele używek. Może nieroztropnością było tak przychodzić z towarem... - Nie jest źle. - podsumował krótko, starając się balansować pomiędzy małomównością a swoją niewyparzoną gębą, która tak uwielbiała klekotać na lewo i prawo. Wiedział, że przy Frances mógł pokusić się na nieco więcej składnych zdań, dlatego starając się odrzucić choćby kawałeczek rynsztokowych zasad, wyprostował się nienaturalnie względem tej swojej melinowej postaci. Żaden z niewychowanych gości nie powinien czuć się tak swobodnie w pomieszczeniu, a w szczególności ściągać łopatki, żeby tylko się nie garbić, jednak przemawiał przez niego cholerny sentyment; nigdy chyba nie zdoła wytępić tego dziadostwa, które kiedyś wpakuje go do grobu. - Wybacz Frances, przyniosłem coś na ząb dla Ciebie i...Wrońskiego. - nazwisko Daniela brzmiało jakoś dziwnie, szczególnie kiedy należało użyć go w tym samym zdaniu co piękną, młodziutką alchemiczkę, jak to się stało? Wyciągnął w jej kierunku zawiniętego w papier dorsza. Pół kilo, raczej oboje powinni się najeść, choć ten pijak Wroński z pewnością żre jak nienormalny, nie żeby on sam był wzorem. - Jak życie z...nim? Nie spotkałaś się z jego ojcem, prawda? - spytał naprędce, patrząc na nią mocno w obawie, że wpadł jej do głowy jakiś szaleńczy pomysł związany z tym dziadygą. Pamiętał, że wspominała o jego postaci, a to już nie wróżyło dobrze, choć był z niego taki wróżbita, jak i alchemik. Wiedział, że nie był w stanie jej powstrzymać, a jednak bał się o bezpieczeństwo jasnowłosej.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Eteryczna alchemiczka sama nie byłaby w stanie podać powodu, dlaczego polubiła akurat tego czarodzieja. Należał do tych, których zwykła bać się najbardziej - paskudnych gnid jakie zalęgły się w porcie, czyhających na Merlin jeden wie co, gdzieś między ciemnymi uliczkami. A jednak Jerry nie był w pełni zły - pomógł jej wielokrotnie, a ich ostatnie spotkanie przed jego wyjazdem upewniło Frances, iż mężczyzna skrywa jakąś tajemnicę. Pamiętała rude kędziory, jakie pojawiły się na jego głowie, gdy przyszedł do niej poturbowany. Frances nigdy nie była głupia, potrafiła połączyć poszlaki oraz subtelne informacje w całość, nie miała jednak zamiaru siłą wyciągać od niego informacji, zwłaszcza gdy, jak sam uważał, zagroziłoby to jej bezpieczeństwu, które w ostatnim czasie ceniła niezwykle mocno.
- Nie jest źle? Od kiedy to jesteś tak lakoniczny? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Pamiętała jego prośbę tyczącą się eliksiru, postanowiła jednak nie wnikać, do czego był mu potrzebny - w pewnych kwestiach niewiedza mogła okazać się zbawieniem, zwłaszcza gdy chodziło o wszelkiego rodzaju przekręty. Z zaciekawieniem przyglądała się mężczyźnie, gdy ten wyprostował się ściągając łopatki. - Och, naprawdę? Ja… Dziękuję, Jerry. - Odpowiedziała, z wyraźną wdzięcznością w głosie. Dziwny konflikt panujący w czarodziejskim świecie nieprzyjemnie oddziaływał na ceny produktów w sklepach oraz ich dostępność, co nie umknęło uwadze pani Wroński. - W Londynie też tak wszystko podrożało? - Spytała, samej nie mając okazji pojawić się w stolicy od dłuższego czasu, jedynie czasem przy pomocy świstoklika profesora pojawiając się w Bibliotece Londyńskiej. Daniel niezwykle starał się, by niczego im nie brakowało, czasem jednak nawet te starania okazywały się niewystarczające. Z wdzięcznością przyjęła pakunek, na chwilę uchylając papier, a uśmiech jaki pojawił się na jej buzi informował o tym, iż Jerry trafił z podarkiem - mięsa oraz ryb najbardziej brakowało w ich spiżarce. Frances na chwilę zniknęła w kuchni, by odłożyć rybę na blat jednej z szafek, z zamiarem późniejszego schowania jej do spiżarni.
- Napijesz się czegoś? Mamy trochę kawy zbożowej. - Zaproponowała, wyłaniając się z kuchni. Kawa zbożowa może nie dorównywała zwykłej kawie, Frances była jednak pewna, że lepsze to niż nic, chociaż osobiście wolała smak herbaty.
Kolejne pytanie sprawiło, że eteryczna alchemiczka przyjrzała się mu uważniej.
- Czyżbyś się o mnie martwił, Jerry? - Spytała z odrobiną rozbawienia w głosie, delikatnie krzyżując ramiona na piersi, uważając podobną możliwość za w pewien sposób uroczą. - Życie z Danielem… Och, wspaniale! Dawno nie czułam się tak… wartościowa, jak przy nim. Nawet zabrał mnie do Paryża, wiesz? Z okazji naszej podróży poślubnej. - Zachwyt pojawił się w jej głosie, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło. Frances widziała swojego męża jedynie w jasnych, ciepłych barwach, nawet jeśli doskonale wiedziała czym się zajmuje oraz jakie umiejętności posiada. Była pewna, że kiedyś wspominała Jerry'emu o swoim marzeniu, jakim było zwiedzenie choćby kawałeczka Francji. - Ale z jego ojcem nie miałam okazji się spotkać. Nie poifnormowaliśmy go o ślubie, ani nie zaprosiliśmy na ceremonię… - Zaczęła, z zamyśleniem wypisanym na twarzy. - Pamiętasz jak rozmawialiśmy o nim? Wspominałeś coś o jakimś skoroszycie, nie mam jednak pojęcia o co Ci chodziło... - Ale chciałabym się dowiedzieć - zdawało się mówić bystre spojrzenie szaroniebieskich oczu. Była pewna, że Jerry nie poskąpi jej informacji… oraz nadal pamięta o przysłudze, jaką miał dla niej wykonać w kwestii zaklęć ochronnych, jakie miały znaleźć się na Szafirowym Wzgórzu.
- Nie jest źle? Od kiedy to jesteś tak lakoniczny? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Pamiętała jego prośbę tyczącą się eliksiru, postanowiła jednak nie wnikać, do czego był mu potrzebny - w pewnych kwestiach niewiedza mogła okazać się zbawieniem, zwłaszcza gdy chodziło o wszelkiego rodzaju przekręty. Z zaciekawieniem przyglądała się mężczyźnie, gdy ten wyprostował się ściągając łopatki. - Och, naprawdę? Ja… Dziękuję, Jerry. - Odpowiedziała, z wyraźną wdzięcznością w głosie. Dziwny konflikt panujący w czarodziejskim świecie nieprzyjemnie oddziaływał na ceny produktów w sklepach oraz ich dostępność, co nie umknęło uwadze pani Wroński. - W Londynie też tak wszystko podrożało? - Spytała, samej nie mając okazji pojawić się w stolicy od dłuższego czasu, jedynie czasem przy pomocy świstoklika profesora pojawiając się w Bibliotece Londyńskiej. Daniel niezwykle starał się, by niczego im nie brakowało, czasem jednak nawet te starania okazywały się niewystarczające. Z wdzięcznością przyjęła pakunek, na chwilę uchylając papier, a uśmiech jaki pojawił się na jej buzi informował o tym, iż Jerry trafił z podarkiem - mięsa oraz ryb najbardziej brakowało w ich spiżarce. Frances na chwilę zniknęła w kuchni, by odłożyć rybę na blat jednej z szafek, z zamiarem późniejszego schowania jej do spiżarni.
- Napijesz się czegoś? Mamy trochę kawy zbożowej. - Zaproponowała, wyłaniając się z kuchni. Kawa zbożowa może nie dorównywała zwykłej kawie, Frances była jednak pewna, że lepsze to niż nic, chociaż osobiście wolała smak herbaty.
Kolejne pytanie sprawiło, że eteryczna alchemiczka przyjrzała się mu uważniej.
- Czyżbyś się o mnie martwił, Jerry? - Spytała z odrobiną rozbawienia w głosie, delikatnie krzyżując ramiona na piersi, uważając podobną możliwość za w pewien sposób uroczą. - Życie z Danielem… Och, wspaniale! Dawno nie czułam się tak… wartościowa, jak przy nim. Nawet zabrał mnie do Paryża, wiesz? Z okazji naszej podróży poślubnej. - Zachwyt pojawił się w jej głosie, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło. Frances widziała swojego męża jedynie w jasnych, ciepłych barwach, nawet jeśli doskonale wiedziała czym się zajmuje oraz jakie umiejętności posiada. Była pewna, że kiedyś wspominała Jerry'emu o swoim marzeniu, jakim było zwiedzenie choćby kawałeczka Francji. - Ale z jego ojcem nie miałam okazji się spotkać. Nie poifnormowaliśmy go o ślubie, ani nie zaprosiliśmy na ceremonię… - Zaczęła, z zamyśleniem wypisanym na twarzy. - Pamiętasz jak rozmawialiśmy o nim? Wspominałeś coś o jakimś skoroszycie, nie mam jednak pojęcia o co Ci chodziło... - Ale chciałabym się dowiedzieć - zdawało się mówić bystre spojrzenie szaroniebieskich oczu. Była pewna, że Jerry nie poskąpi jej informacji… oraz nadal pamięta o przysłudze, jaką miał dla niej wykonać w kwestii zaklęć ochronnych, jakie miały znaleźć się na Szafirowym Wzgórzu.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie miał pojęcia, w jaki sposób wytłumaczyć wszystko to, co się działo bez słowa zdradzenia, jak bardzo przestawał czuć twardy grunt pod nogami. Zwykle świetnie odcinał się od myślenia, jednak teraz przychodziło mu to z niesamowitym trudem. Był u Frances, mógł pozwolić sobie na swobodę, a jednak miniony czas pozostawiał go przez cały czas spiętego, jakby ktoś dyszał mu nad karkiem, przypominając wszystkie okropne przewinienia.
- Zawsze taki byłem. – wzruszył ramionami, jakoś niespecjalnie przejmując się faktem, że u jej boku udawało się porzucić karby codziennych, przyziemnych zmartwień. Nie miał ochoty na rozmowy, to nie był ten dzień, kiedy mógł oddać się swojej mieszance charakteru na choćby najmniejsze poczucie humoru i dowcip. – Tak, pewnie już tłuką się za zaschnięte bochenki chleba. – przytaknął, ponuro, bo jak być energicznym i emanować szczęściem, kiedy świat stawał w płomieniach? Nie miał ochoty płakać, a jednak ciężar obowiązków i złych myśli przygniatał jego barki, kontrując poprawną postawę zatopioną w długim płaszczu pełnym różnych specjałów do wykarmienia większej części narkomanów. Kątem oka odprowadził ją do kuchni, zaraz przenosząc wzrok na całe pomieszczenie, w którym się znajdował. Zadarta głowa w górę ukazywała brodatą szyję gubiącą się gdzieś w wyszarpanych przez czas ubraniach, przyłapała go na patrzeniu się w inne drzwi. Ładnie tutaj miała, takie gniazdko porządnej damy, która nigdy nie powinna postawić nogi w portowych włościach, chyba polubił to miejsce. Schludność przypominała mu przyjazne dworki przyjaciół z dzieciństwa, którzy teraz… nie był to dobry kierunek myślenia, dlatego wręcz z ulgą przyjął jej propozycję.
- Nie, zachowaj dla kogoś innego. – mruknął pod nosem, podnosząc przy tym prawy kącik ust. Taki obdartus i byle łajza, a ona mu proponowała kawę, teraz kiedy były problemy z włożeniem czegokolwiek do ust. Oczywiście, że Daniel mógł zapewniać jej wikt i opierunek, ale kuriozalność tego, jak bardzo dawała pomocną dłoń w kogoś kierunku, była zbyt duża, żeby nie zareagował.
- Oczywiście, że się martwię Frances. – stwierdził w skupieniu, jakby to była najbardziej oczywista oczywistość, bo przecież nie leżało ani milimetr z daleka od prawdy. Nie miał zamiaru plątać jej w swoje problemy, a jednak wraz z pierwszym ratunkiem obitej twarzy i ciała nie był w stanie pozostać obojętnym; stała się kimś, kto go zauważył, a to liczyło się więcej niż jakiekolwiek słowa. Nawet nie brał pod uwagę możliwości, że go oszukiwała, a nawet jeśli, to łatwiej żyło mu się ze świadomością, że są… dobrymi znajomymi. Wartościowa? Frances przecież jesteś skarbem. Odpowiedział w myślach, dziwiąc się jej uciesze i w rzeczywistości może nawet podzielając jej entuzjazm? Był przecież świadom, że sam nie zdoła podbić jej serca, nie próbował nawet wykraczać poza granicę, która kończyła się na błyszczących psich oczach, dlatego cieszyła go każda z możliwości jej uszczęśliwienia; nawet jeśli był to Daniel pierdolony Wroński. – Do Paryża? To faktycznie niesamowite. – przytaknął z uznaniem, bo tego zdecydowanie się nie spodziewał, żeby podejrzewać tego chlejusa za kogoś myślącego w ten sposób. Przynajmniej o tyle dobrze, że nie zapraszał jej do niebezpiecznego świata Wrońskich, gdzie panoszył się jego - nie oceniając - bardziej nieudany ojciec. – Bardzo dobrze. – stwierdził krótko, zamykając swoją paszczę na dłuższą chwilę, aż w końcu uległ jej spojrzeniu. Wypuścił powietrze nosem sfrustrowany na brak asertywności względem jej próśb. – Tak…tak…wiem…chcesz wiedzieć. – mruknął w odpowiedzi, przewracając oczy. – Nie skoroszyt, tylko Skorowidz… Skorowidz czystości krwi… – zauważając brak zrozumienia w jej jasnych oczętach, westchnął ciężko. Nienawidził mówić o tym przekleństwie, które tworzyło wszystkie te podziały, nad którymi jego rodzina tak nieskutecznie starała się walczyć pełną obojętnością. Nie potrafił być tak bardzo obojętny, dlatego ściągnął brwi w złości. – To taka opasła księga, gdzie spisane są wszystkie rody o szlacheckich korzeniach, zasady dobrego zachowania, święta obchodzone tylko przez nich… zamieszczone są w niej tylko rodziny o rodowodzie bez mugolskiej krwi… taka pseudo elita… – nie była to wściekłość, a zwyczajna irytacja, która łaskotała gdzieś wewnątrz i powodując jeszcze większe zezłoszczenie. Nie wściekał się na Frances, a cały wszechświat, który próbował komukolwiek wmówić, że inne życie nie jest równie ważne i wartościowe. Skorowidz powinien zostać spalony i koniec. – Wyobrażasz sobie jakie to nienormalne? Mają tam nawet wspomniane, co przystoi, a co nie takiemu członkowi, cholerna sekta, tyle Ci powiem… – skończył w końcu, nawet nie obserwując jej zbyt uważnie, w końcu mogła myśleć, co chciała, on tego nienawidził. Nikt nie miał prawa czegoś narzucać względem urodzenia, przecież wszyscy byli równi…
- Zawsze taki byłem. – wzruszył ramionami, jakoś niespecjalnie przejmując się faktem, że u jej boku udawało się porzucić karby codziennych, przyziemnych zmartwień. Nie miał ochoty na rozmowy, to nie był ten dzień, kiedy mógł oddać się swojej mieszance charakteru na choćby najmniejsze poczucie humoru i dowcip. – Tak, pewnie już tłuką się za zaschnięte bochenki chleba. – przytaknął, ponuro, bo jak być energicznym i emanować szczęściem, kiedy świat stawał w płomieniach? Nie miał ochoty płakać, a jednak ciężar obowiązków i złych myśli przygniatał jego barki, kontrując poprawną postawę zatopioną w długim płaszczu pełnym różnych specjałów do wykarmienia większej części narkomanów. Kątem oka odprowadził ją do kuchni, zaraz przenosząc wzrok na całe pomieszczenie, w którym się znajdował. Zadarta głowa w górę ukazywała brodatą szyję gubiącą się gdzieś w wyszarpanych przez czas ubraniach, przyłapała go na patrzeniu się w inne drzwi. Ładnie tutaj miała, takie gniazdko porządnej damy, która nigdy nie powinna postawić nogi w portowych włościach, chyba polubił to miejsce. Schludność przypominała mu przyjazne dworki przyjaciół z dzieciństwa, którzy teraz… nie był to dobry kierunek myślenia, dlatego wręcz z ulgą przyjął jej propozycję.
- Nie, zachowaj dla kogoś innego. – mruknął pod nosem, podnosząc przy tym prawy kącik ust. Taki obdartus i byle łajza, a ona mu proponowała kawę, teraz kiedy były problemy z włożeniem czegokolwiek do ust. Oczywiście, że Daniel mógł zapewniać jej wikt i opierunek, ale kuriozalność tego, jak bardzo dawała pomocną dłoń w kogoś kierunku, była zbyt duża, żeby nie zareagował.
- Oczywiście, że się martwię Frances. – stwierdził w skupieniu, jakby to była najbardziej oczywista oczywistość, bo przecież nie leżało ani milimetr z daleka od prawdy. Nie miał zamiaru plątać jej w swoje problemy, a jednak wraz z pierwszym ratunkiem obitej twarzy i ciała nie był w stanie pozostać obojętnym; stała się kimś, kto go zauważył, a to liczyło się więcej niż jakiekolwiek słowa. Nawet nie brał pod uwagę możliwości, że go oszukiwała, a nawet jeśli, to łatwiej żyło mu się ze świadomością, że są… dobrymi znajomymi. Wartościowa? Frances przecież jesteś skarbem. Odpowiedział w myślach, dziwiąc się jej uciesze i w rzeczywistości może nawet podzielając jej entuzjazm? Był przecież świadom, że sam nie zdoła podbić jej serca, nie próbował nawet wykraczać poza granicę, która kończyła się na błyszczących psich oczach, dlatego cieszyła go każda z możliwości jej uszczęśliwienia; nawet jeśli był to Daniel pierdolony Wroński. – Do Paryża? To faktycznie niesamowite. – przytaknął z uznaniem, bo tego zdecydowanie się nie spodziewał, żeby podejrzewać tego chlejusa za kogoś myślącego w ten sposób. Przynajmniej o tyle dobrze, że nie zapraszał jej do niebezpiecznego świata Wrońskich, gdzie panoszył się jego - nie oceniając - bardziej nieudany ojciec. – Bardzo dobrze. – stwierdził krótko, zamykając swoją paszczę na dłuższą chwilę, aż w końcu uległ jej spojrzeniu. Wypuścił powietrze nosem sfrustrowany na brak asertywności względem jej próśb. – Tak…tak…wiem…chcesz wiedzieć. – mruknął w odpowiedzi, przewracając oczy. – Nie skoroszyt, tylko Skorowidz… Skorowidz czystości krwi… – zauważając brak zrozumienia w jej jasnych oczętach, westchnął ciężko. Nienawidził mówić o tym przekleństwie, które tworzyło wszystkie te podziały, nad którymi jego rodzina tak nieskutecznie starała się walczyć pełną obojętnością. Nie potrafił być tak bardzo obojętny, dlatego ściągnął brwi w złości. – To taka opasła księga, gdzie spisane są wszystkie rody o szlacheckich korzeniach, zasady dobrego zachowania, święta obchodzone tylko przez nich… zamieszczone są w niej tylko rodziny o rodowodzie bez mugolskiej krwi… taka pseudo elita… – nie była to wściekłość, a zwyczajna irytacja, która łaskotała gdzieś wewnątrz i powodując jeszcze większe zezłoszczenie. Nie wściekał się na Frances, a cały wszechświat, który próbował komukolwiek wmówić, że inne życie nie jest równie ważne i wartościowe. Skorowidz powinien zostać spalony i koniec. – Wyobrażasz sobie jakie to nienormalne? Mają tam nawet wspomniane, co przystoi, a co nie takiemu członkowi, cholerna sekta, tyle Ci powiem… – skończył w końcu, nawet nie obserwując jej zbyt uważnie, w końcu mogła myśleć, co chciała, on tego nienawidził. Nikt nie miał prawa czegoś narzucać względem urodzenia, przecież wszyscy byli równi…
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Zaciekawione spojrzenie szaroniebieskich oczu utkwiło na dłużej w buzi Jerry’ego, uważnie mu się przyglądając. Wiedziała, że posiada swoje tajemnice i mimo ciekawości nigdy nie wnikała głębiej w podobne kwestie. Teraz jednak… Teraz coś było w tym wszystkim coś, co nie pasowało jej do znanego schematu.
- Wiedz, że tego nie kupuję. Jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć co siedzi Ci w głowie, nie będę jednak naciskać. - Zaoferowała ze spokojem w delikatnym głosie, gotowa wysłuchać go jeśli potrzebował czymś się podzielić. Świat ludzi jego pokroju nie był jej znany, lecz analityczny umysł naukowca był w stanie rozłożyć wiele na czynniki pierwsze, by wyciągnąć dokładne, logiczne wnioski. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy ten podzielił się z nią ponurą prognozą. Sytuacja jaka zapanowała w kraju nie była łatwa, a nawet spiżarka w Szafirowym Wzgórzu odczuwała pewne braki. Mieli co jest, z pewnością jednak nie było w niej tyle, ile w poprzednich miesiącach, nawet jeśli jej sytuacja z pracą znacząco się poprawiła.
- Jesteś pewien? Filiżanka kawy nie będzie problemem. - Upewniła się, posyłając mu kolejne, dłuższe spojrzenie spod przyciemnionych makijażem rzęs. Sama kawy nie pijała, nie widziała więc nic złego w poczęstowaniu nią znajomego. Chwilę później zmarszczyła brwi w zastanowieniu, zwyczajnie nie wiedząc, czemu połowa jej dawnego otoczenia ciągle obawiała się o jej bezpieczeństwo u boku Wrońskiego. Przy nikim innym nie była równie bezpieczna.
- Czemu się martwisz, Jerry? Co powoduje, iż masz ku temu powody? - Spytała, z ciekawością błyszczącą w szaroniebieskim spojrzeniu. Czy było coś, o czym powinna wiedzieć? Była pewna, że wiedziała o wszystkim, co mogło być istotnym w ich codzienności. Doskonale wiedziała, iż większość miała Daniela za zwykłego zbira, jej jednak udało się przebrnąć przez szorstką fasadę, by odkryć niezwykłe ciepłe, szalenie kochające wnętrze. A ona nie miała najmniejszego powodu, by nie darzyć go zaufaniem. - Och, niesamowite to mało powiedziane. Tamto miasto jest takie… Och, magiczne. Ma taką cudowną atmosferę i sklep z częściami do aparatury alchemicznej. - Odpowiedziała z entuzjazmem, nadal będąc zachwyconą podróżą, będącą spełnieniem jednego z jej najskrytszych marzeń.
Wlepiała w niego proszące spojrzenie szaroniebieskich oczu, mając nadzieję, iż ten zdradzi jej więcej szczegółów, które mogłyby ją zaciekawić. Mimo iż Daniel nie utrzymywał kontaktu z ojcem, eteryczna alchemiczka miała wrażenie, że ten w którymś momencie może zawitać w ich życiu - a ona chciała być na taką okoliczność przygotowana. Ot tak, na wszelki wypadek. Uważnie słuchała słów, jakie opuszczały usta towarzyszącego jej czarodzieja, gdzieś w połowie jego słów zakładając drobne rączki na piersi. Zamyślenie pojawiło się w jej twarzy, dokładnie analizując wszystkie słowa.
- Och, przecież to niedorzeczne! Czy rody nie są przypadkiem prawie na wymarciu? Znaczy… znam kilku czarodziejów o szlachetnych nazwiskach, o niektórych mam nawet bardzo dobre zdanie, lecz mam wrażenie jakby ich wpływy powoli dobiegały końca. - Spytała, nie do końca rozumiejąc, czemu nadal przywiązywano do tego tak wielką uwagę. W końcu nie żyli już w średniowieczu i nawet czarodziejski świat winien choć odrobinę ruszyć do przodu, przynajmniej w kilku, niewielkich kwestiach. - Słyszałeś może czemu stary Wroński chce się do nich zbliżyć? Wiesz może czy nadal działa w swoich… kręgach czy może się wycofał? - Dopytała, posyłając mu kolejne, proszące spojrzenie spod rzęs. Nie mógł jej nie odpowiedzieć i chyba doskonale o tym wiedział. W końcu, czy nie bezpieczniej było, by zasięgała języka od kogoś, kto jej nie zagrażał? Z pewnością!
- Chcę się dowiedzieć, bo mam dziwne wrażenie, że w którymś momencie może się pojawić… I w tej kwestii miałabym do Ciebie jeszcze jedną prośbę, mój drogi. - Dodała niepewnie, posyłając mu delikatny uśmiech. - Pamiętasz jak rozmawialiśmy o pułapkach? Widzisz, zależy mi na tym, by zabezpieczyć bardziej Szafirowe Wzgórze, nie chcę jednak niepokoić Daniela swoimi dziwnymi przeczuciami… Pomógłbyś mi założyć kilka na dom? Ja znam się jedynie na eliksirach i w tej kwestii zrobiłam co mogłam ale przydałoby mi się jeszcze Muffliato, Szklane domy oraz Tenuistis nie pozwalające aportować się pomieszczeniach domu… Mogę na Ciebie liczyć, Jerry? - Mówiła spokojnie, dłoń delikatnie układając na jego ramieniu, nawet jeśli jasna, zadbana skóra zupełnie nie pasowała do znoszonych ciuchów portowego dilera, za jakimi skrywał się Jeremy.
- Wiedz, że tego nie kupuję. Jeśli chcesz, możesz mi powiedzieć co siedzi Ci w głowie, nie będę jednak naciskać. - Zaoferowała ze spokojem w delikatnym głosie, gotowa wysłuchać go jeśli potrzebował czymś się podzielić. Świat ludzi jego pokroju nie był jej znany, lecz analityczny umysł naukowca był w stanie rozłożyć wiele na czynniki pierwsze, by wyciągnąć dokładne, logiczne wnioski. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy ten podzielił się z nią ponurą prognozą. Sytuacja jaka zapanowała w kraju nie była łatwa, a nawet spiżarka w Szafirowym Wzgórzu odczuwała pewne braki. Mieli co jest, z pewnością jednak nie było w niej tyle, ile w poprzednich miesiącach, nawet jeśli jej sytuacja z pracą znacząco się poprawiła.
- Jesteś pewien? Filiżanka kawy nie będzie problemem. - Upewniła się, posyłając mu kolejne, dłuższe spojrzenie spod przyciemnionych makijażem rzęs. Sama kawy nie pijała, nie widziała więc nic złego w poczęstowaniu nią znajomego. Chwilę później zmarszczyła brwi w zastanowieniu, zwyczajnie nie wiedząc, czemu połowa jej dawnego otoczenia ciągle obawiała się o jej bezpieczeństwo u boku Wrońskiego. Przy nikim innym nie była równie bezpieczna.
- Czemu się martwisz, Jerry? Co powoduje, iż masz ku temu powody? - Spytała, z ciekawością błyszczącą w szaroniebieskim spojrzeniu. Czy było coś, o czym powinna wiedzieć? Była pewna, że wiedziała o wszystkim, co mogło być istotnym w ich codzienności. Doskonale wiedziała, iż większość miała Daniela za zwykłego zbira, jej jednak udało się przebrnąć przez szorstką fasadę, by odkryć niezwykłe ciepłe, szalenie kochające wnętrze. A ona nie miała najmniejszego powodu, by nie darzyć go zaufaniem. - Och, niesamowite to mało powiedziane. Tamto miasto jest takie… Och, magiczne. Ma taką cudowną atmosferę i sklep z częściami do aparatury alchemicznej. - Odpowiedziała z entuzjazmem, nadal będąc zachwyconą podróżą, będącą spełnieniem jednego z jej najskrytszych marzeń.
Wlepiała w niego proszące spojrzenie szaroniebieskich oczu, mając nadzieję, iż ten zdradzi jej więcej szczegółów, które mogłyby ją zaciekawić. Mimo iż Daniel nie utrzymywał kontaktu z ojcem, eteryczna alchemiczka miała wrażenie, że ten w którymś momencie może zawitać w ich życiu - a ona chciała być na taką okoliczność przygotowana. Ot tak, na wszelki wypadek. Uważnie słuchała słów, jakie opuszczały usta towarzyszącego jej czarodzieja, gdzieś w połowie jego słów zakładając drobne rączki na piersi. Zamyślenie pojawiło się w jej twarzy, dokładnie analizując wszystkie słowa.
- Och, przecież to niedorzeczne! Czy rody nie są przypadkiem prawie na wymarciu? Znaczy… znam kilku czarodziejów o szlachetnych nazwiskach, o niektórych mam nawet bardzo dobre zdanie, lecz mam wrażenie jakby ich wpływy powoli dobiegały końca. - Spytała, nie do końca rozumiejąc, czemu nadal przywiązywano do tego tak wielką uwagę. W końcu nie żyli już w średniowieczu i nawet czarodziejski świat winien choć odrobinę ruszyć do przodu, przynajmniej w kilku, niewielkich kwestiach. - Słyszałeś może czemu stary Wroński chce się do nich zbliżyć? Wiesz może czy nadal działa w swoich… kręgach czy może się wycofał? - Dopytała, posyłając mu kolejne, proszące spojrzenie spod rzęs. Nie mógł jej nie odpowiedzieć i chyba doskonale o tym wiedział. W końcu, czy nie bezpieczniej było, by zasięgała języka od kogoś, kto jej nie zagrażał? Z pewnością!
- Chcę się dowiedzieć, bo mam dziwne wrażenie, że w którymś momencie może się pojawić… I w tej kwestii miałabym do Ciebie jeszcze jedną prośbę, mój drogi. - Dodała niepewnie, posyłając mu delikatny uśmiech. - Pamiętasz jak rozmawialiśmy o pułapkach? Widzisz, zależy mi na tym, by zabezpieczyć bardziej Szafirowe Wzgórze, nie chcę jednak niepokoić Daniela swoimi dziwnymi przeczuciami… Pomógłbyś mi założyć kilka na dom? Ja znam się jedynie na eliksirach i w tej kwestii zrobiłam co mogłam ale przydałoby mi się jeszcze Muffliato, Szklane domy oraz Tenuistis nie pozwalające aportować się pomieszczeniach domu… Mogę na Ciebie liczyć, Jerry? - Mówiła spokojnie, dłoń delikatnie układając na jego ramieniu, nawet jeśli jasna, zadbana skóra zupełnie nie pasowała do znoszonych ciuchów portowego dilera, za jakimi skrywał się Jeremy.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Usypiała czujność, zawsze potrafiła podejść człowieka w taki sposób, żeby zapomniał o troskach, które trapiły go gdzieś za drzwiami i szczerze powiedziawszy, bardzo to lubił. Przez chwilę stać się kimś innym od tego, którym był teraz, jakby jego twarzy faktycznie było zbyt mało. Frances miała pewną moc w aurze spokoju i eteryczności, dając poczucie bezpieczeństwa wypracowanego przez wspólne przeżycia i historie. Swojego czasu nawet szukał byle podstaw, żeby tylko zahaczyć o jej mieszkanie w porcie, jednakże wojna zbiera swój owoc, a oni, zwykłe ziarenka są w stanie tylko obserwować, tak samo, jak on ją w tym czasie. Nie wodził wzrokiem po jej twarzy, po prostu patrzył prosto w tęczówki, siłując się samemu ze sobą.
- Wybacz Frances. - przepraszającym wzrokiem nieco zbitego psa ściągnął brwi. Zostawił ją wtedy bez wytłumaczenia, nie pokusił się nawet o kontakt, wyjechał, a teraz? Coraz bardziej zakopywał się między szczerymi kłamstwami, które owijały go jak pierzyna w zimną noc, zbyt puchacie, by móc dojść do źródła ciepła. - Jestem okropnym gościem. - nie kłamał, nie próbował, dobrze wiedział, że miała tego świadomość, choć w ten jeden pamiętny dzień to on ją uratował, pokazał się z lepszej strony, a może tylko tak widział samego siebie? Alchemiczka potrafiła przejrzeć przez jego zakapiorską twarz, za którą skrywał się normalny, rozmowny gość. Musiał być ostrożny, choć w całej tej próbie ponownie sprawił komuś przykrość. Rysy na twarzy pogłębiły się wraz z ruchem szczęki, która zmusiła zęby do zetknięcia się ze sobą. Nie powinien kogokolwiek pocieszać, nie powinien tym bardziej komukolwiek spoza rodziny starać się pomóc; każda osoba, z którą utrzymywał kontakt, w pewien sposób zaczynała być mu ważną.
- Tak, jestem pewien. - odpowiedział, utrzymując wzniesiony kącik ust, bo przecież on nie musiał, nie potrzebował, nie prosił o żadne względy - na nic i tak nie zasługiwał, a ona wręcz przeciwnie. Wydawała się tego nie zauważać, dając mu poczucie komfortu pomimo niekomfortowej sytuacji, a nawet i z byt dużego ciała. Dlaczego Wroński? Powtarzał w myślach od momentu ujrzenia jej, przypomnienia sobie jak wielką skrajnością była twarz Daniela. Wydawali się z dwóch całkiem innych światów.
- Cała ta sytuacja... - zaczął, opuszczając na chwilę gardę, pozwalając, by wślizgnęła się do jego ponurych myśli, tam, gdzie dopuszczał niewielu. Wzrokiem uciekł gdzieś na bok niepewien, w jaki sposób to powiedzieć, okazać czułość i zmartwienie w postaci tak innej, przeżytej czasem, nowymi opowieściami, nie potrafił zebrać się w garść. Jasnobrązowe tęczówki odnalazły te szare i ponownie otoczył się murem, choć mówił z głębi serca. - Nie chcę, żeby komukolwiek stała się krzywda. - brzmiało to, jak wyznanie, które nie powinno nigdy padać z ust kogoś takiego jak Jeremy. W jaki sposób pozwalała mu wrócić do korzeni? - Tak... zapobiegawczo. - dokończył cicho, podnosząc obydwa kąciki ust do góry w przepraszającym geście, że też mógł wzbudzić w niej jakikolwiek niepokój. Uśmiech utrzymywał się, kiedy mówiła o Paryżu i wspaniałościach, które tamnapotkała napotkali. Alchemia, no tak, oczywiście. Oczy zamigotały mu w rozbawieniu, że też zapomniał o tej potężnej pasji, która związała się z Frances na dobre i na złe. - No tak, alchemiczne. - powtórzył zachrypniętym głosem, w którego cieniu przebijały się rozbawione nutki.
Obserwował ją i czekał na ciąg dalszy, zachwycając się faktem, że ktoś pojmuje to w tak podobny sposób!
- Rody nie są na wymarciu, w rzeczywistości są jak pająki, gdzie z każdej odnogi wychodzi ich coraz więcej. Faktycznie można o nich nie słyszeć, ale są. Zawsze gdzieś tam są. - wstyd przypalał jego kark, bo przecież jego nazwisko również widniało w całym tym spisie szlacheckich rodów, tam, gdzie mówiło się o życiu godnym, poprawnym i zamężnym; trzy słowa będące abstrakcją względem jego postaci. Frances z kolei wydawała się już idealną damą, której jedyne czego brakowało to odpowiednie drygi, formułki i porządny mąż. - Frances... - spojrzał na nią ostrzegawczym wzrokiem, nie ostrym, bo denerwowanie się na dziewczynę nie było w jego gestii. Wiedział, że coś próbowała uszczknąć, a on jak ten głupi kundel dawał się tarmosić na lewo i prawo. Odpuścił w końcu z udawaniem powagi i westchnął pod nosem. - On nie odpuszcza, to człowiek, który z pewnością nawet z Azkabanu zdołałby pociągać za sznurki swojej szajki. - dobrze, że Daniel się w tym nie babrze, chociaż tyle. Dokończył w myślach, nie chcąc dawać jej powodów do dalszych pytań. Mimo to zrobiła to sama, krusząc jego wszelkie opory przed wyjawieniem tego i owego. Dodatkowy dotyk do prośby nie był potrzebny, a jednak z przyjemnością go przyjął, patrząc z góry. Była taka drobna.
- Oczywiście, zaraz zajmę się zabezpieczeniami. - zadeklarował się, czekając na wskazanie konkretnych miejsc, gdzie mógłby dopomóc. - Frances - zaczął zaraz, ściągając brwi w zmartwieniu - ale gdyby cokolwiek się działo, daj mi znać.
- Wybacz Frances. - przepraszającym wzrokiem nieco zbitego psa ściągnął brwi. Zostawił ją wtedy bez wytłumaczenia, nie pokusił się nawet o kontakt, wyjechał, a teraz? Coraz bardziej zakopywał się między szczerymi kłamstwami, które owijały go jak pierzyna w zimną noc, zbyt puchacie, by móc dojść do źródła ciepła. - Jestem okropnym gościem. - nie kłamał, nie próbował, dobrze wiedział, że miała tego świadomość, choć w ten jeden pamiętny dzień to on ją uratował, pokazał się z lepszej strony, a może tylko tak widział samego siebie? Alchemiczka potrafiła przejrzeć przez jego zakapiorską twarz, za którą skrywał się normalny, rozmowny gość. Musiał być ostrożny, choć w całej tej próbie ponownie sprawił komuś przykrość. Rysy na twarzy pogłębiły się wraz z ruchem szczęki, która zmusiła zęby do zetknięcia się ze sobą. Nie powinien kogokolwiek pocieszać, nie powinien tym bardziej komukolwiek spoza rodziny starać się pomóc; każda osoba, z którą utrzymywał kontakt, w pewien sposób zaczynała być mu ważną.
- Tak, jestem pewien. - odpowiedział, utrzymując wzniesiony kącik ust, bo przecież on nie musiał, nie potrzebował, nie prosił o żadne względy - na nic i tak nie zasługiwał, a ona wręcz przeciwnie. Wydawała się tego nie zauważać, dając mu poczucie komfortu pomimo niekomfortowej sytuacji, a nawet i z byt dużego ciała. Dlaczego Wroński? Powtarzał w myślach od momentu ujrzenia jej, przypomnienia sobie jak wielką skrajnością była twarz Daniela. Wydawali się z dwóch całkiem innych światów.
- Cała ta sytuacja... - zaczął, opuszczając na chwilę gardę, pozwalając, by wślizgnęła się do jego ponurych myśli, tam, gdzie dopuszczał niewielu. Wzrokiem uciekł gdzieś na bok niepewien, w jaki sposób to powiedzieć, okazać czułość i zmartwienie w postaci tak innej, przeżytej czasem, nowymi opowieściami, nie potrafił zebrać się w garść. Jasnobrązowe tęczówki odnalazły te szare i ponownie otoczył się murem, choć mówił z głębi serca. - Nie chcę, żeby komukolwiek stała się krzywda. - brzmiało to, jak wyznanie, które nie powinno nigdy padać z ust kogoś takiego jak Jeremy. W jaki sposób pozwalała mu wrócić do korzeni? - Tak... zapobiegawczo. - dokończył cicho, podnosząc obydwa kąciki ust do góry w przepraszającym geście, że też mógł wzbudzić w niej jakikolwiek niepokój. Uśmiech utrzymywał się, kiedy mówiła o Paryżu i wspaniałościach, które tam
Obserwował ją i czekał na ciąg dalszy, zachwycając się faktem, że ktoś pojmuje to w tak podobny sposób!
- Rody nie są na wymarciu, w rzeczywistości są jak pająki, gdzie z każdej odnogi wychodzi ich coraz więcej. Faktycznie można o nich nie słyszeć, ale są. Zawsze gdzieś tam są. - wstyd przypalał jego kark, bo przecież jego nazwisko również widniało w całym tym spisie szlacheckich rodów, tam, gdzie mówiło się o życiu godnym, poprawnym i zamężnym; trzy słowa będące abstrakcją względem jego postaci. Frances z kolei wydawała się już idealną damą, której jedyne czego brakowało to odpowiednie drygi, formułki i porządny mąż. - Frances... - spojrzał na nią ostrzegawczym wzrokiem, nie ostrym, bo denerwowanie się na dziewczynę nie było w jego gestii. Wiedział, że coś próbowała uszczknąć, a on jak ten głupi kundel dawał się tarmosić na lewo i prawo. Odpuścił w końcu z udawaniem powagi i westchnął pod nosem. - On nie odpuszcza, to człowiek, który z pewnością nawet z Azkabanu zdołałby pociągać za sznurki swojej szajki. - dobrze, że Daniel się w tym nie babrze, chociaż tyle. Dokończył w myślach, nie chcąc dawać jej powodów do dalszych pytań. Mimo to zrobiła to sama, krusząc jego wszelkie opory przed wyjawieniem tego i owego. Dodatkowy dotyk do prośby nie był potrzebny, a jednak z przyjemnością go przyjął, patrząc z góry. Była taka drobna.
- Oczywiście, zaraz zajmę się zabezpieczeniami. - zadeklarował się, czekając na wskazanie konkretnych miejsc, gdzie mógłby dopomóc. - Frances - zaczął zaraz, ściągając brwi w zmartwieniu - ale gdyby cokolwiek się działo, daj mi znać.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Każdy potrzebował chwili odpoczynku od trosk oraz strapień, jakie w nieprzyjaznej codzienności zdawały się osiadać na ramionach odrobinę zbyt często. Życie z dnia na dzień zdawało się być coraz trudniejszym, eteryczna alchemiczka starała się jednak o tym zbytnio nie myśleć - nie tu. Nie w Szafirowym Wzgórzu które od dawien dawna było jej azylem, miejscem w którym mogła poczuć się bezpiecznie i choć na chwilę uspokoić zmęczony umysł, zwłaszcza teraz, gdy w murach domu czekał na nią ukochany mąż, chcący obronić ją przed całym złem tego świata. Wiedziała jednak, że nie każdy miał tyle szczęścia, by posiadać podobnego rycerza; bratniej duszy której mógł powierzyć troski bądź to, co spoczywało mu na ramionach.
Uważne, bystre spojrzenie szaroniebieskich oczu przesunęło się po buzi Jerry’ego, a ramiona uniosły się w delikatnym, subtelnym wzruszeniu. - Moim zdaniem określenie zagubiony jest bardziej odpowiednim... - Stwierdziła lekko, pozornie beztrosko, jakoby stwierdzała najoczywistszą oczywistość. Daleko mu było do portowych zbirów, mimo iż sam nie szczycił się najlepszym zawodem. Brakowało jednak czegoś w jego spojrzeniu - tej dziwnej groźby, tego spaczenia, jakie widywała u zbirów napotykanych niegdyś w porcie. A oczy ponoć nigdy nie kłamały.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy usłyszała kolejne słowa. I ona nie raz martwiła się o bliskie jej osoby, absurdalnie najbardziej bojąc się o tego, który z nich wszystkich najlepiej potrafił się obronić, jednocześnie będąc najbliższym jej sercu.
- Dziwnie toczy się świat, czyż nie? - Rzuciła retorycznie, z dziwną nostalgią w głosie. Brakowało jej dni, gdy nie musiała martwić się o zawartość spiżarki bądź o to, czy Daniel wróci do niej z pracy. - Ukrywasz coś. Nie musisz zaprzeczać, wiem od kiedy przyszedłeś do mnie poobijany... To co ukrywasz, mogłoby być zagrożeniem? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Widziała, że coś zdawało się go gryźć, nie była jednak w stanie mu pomóc, jeśli sam nie chciał jej wyjawić o co chodziło, jednocześnie doceniając fakt, iż nie chce ściągnąć na nią dodatkowych problemów. - Jeśli chciałbyś mojej rady... Pragnę Ci przypomnieć, iż wspomnienie o rozmowie można wyjąć z głowy. Pomyśl o tym. - Dodała z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Płynnie porzuciła temat, nie chcąc na nic naciskać, pewna jednak, iż jej słowa mogły w pewien sposób pomóc znanemu czarodziejowi.
- Nigdy nie ma złej pory, by lepiej zaopatrzyć pracownię... A Daniel dzielnie wytrwał ze mną przeprawę przez sklep. - Odpowiedziała z rozbawieniem, jednocześnie chwaląc kochanego małżonka, podróż poślubną oraz niewielkie poświęcenia małżonka uznając za niezwykle urocze.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa, jakie kierował w jej stronę z zamyśleniem wypisanym w delikatnych, jasnych rysach. Frances miała wrażenie, że powoli czas arystokracji mijał, nie była jednak odpowiednią osobą aby kompetentnie wypowiadać się w tej materii - zawsze skupiała się na wiedzy naukowej, nie politycznej. - No dobrze, nadal są, lecz czy mają jeszcze jakieś wpływy? Wybacz mi moje pytania, skupiałam się na alchemii przez co mam małe braki w wiedzy polityczno-społecznej. - Delikatny rumieniec przyozdobił jej twarz, gdy przyznawała się do braku wiedzy - jakiekolwiek jej braki zawsze były dlań zawstydzające, nie dało się jednak być alfą i omegą każdej dziedziny. Ona ukochała sobie eliksiry, stawiając je ponad wszystko inne.
Śliczny uśmiech powędrował w kierunku Jerry’ego, gdy ten wypowiedział jej imię, okraszone ostrzegawczym spojrzeniem. - Oj Jerry... Doskonale wiesz, iż nie mam najmniejszego zamiaru szukać jakichkolwiek problemów. - Odpowiedziała miękko, posyłając mu uspokajające spojrzenie szaroniebieskich tęczówek. Znał ją, doskonale wiedział, że nie należała do czarownic odważnych, proszących się o kłopoty. -Jerry? Powiesz mi gdy dowiesz się, że stary coś kombinuje, prawda? Ostrzeżesz mnie, jak tylko coś usłyszysz? - Spytała, na jedną, krótką chwilę zaciskając smukłe palce mocniej na jego ramieniu, jednocześnie posyłając mu niemal szczenięce spojrzenie. Obracał się w towarzystwie, w którym podobne wieści mogły się rozchodzić, a ona chciała być gotowa, gdyby ojczym przypomniał sobie o Danielu, zwyczajnie nie wyobrażając sobie, by mogła go kiedykolwiek stracić.
Niemal odetchnęła z ulgą, gdy Jerry zgodził się pomóc jej zabezpieczyć Szafirowe Wzgórze przed możliwymi komplikacjami. - Dziękuję Jerry, dobry z Ciebie przyjaciel. - Odpowiedziała z wdzięcznością w głosie, faktycznie będąc wdzięczną za okazaną pomoc. Bystre spojrzenie na chwilę uważniej przyjrzało się mężczyźnie. - Jerry, on by mnie nigdy nie skrzywdził. Jeśli jednak to sprawi, że będziesz spokojniejszy, obiecuję, iż jeśli coś się stanie z pewnością dam Ci znać. - Uśmiechnęła się delikatnie, w potwierdzeniu swoich słów. Była pewna męża, uczucia jakim ją darzył oraz tego, iż nigdy jej nie skrzywdzi. - Dobrze, Muffliatio potrzebuję na całym domu, Szklane domy w przedpokoju, kuchni oraz salonie, a tenuistis na całej posesji, niepozwalające na aportację na terenie działki oraz domu. Jeśli uważasz, że potrzebuję czegoś jeszcze, możesz śmiało coś dorzucić.... Możemy zaczynać? - Spytała, gotowa przejść z nim przez wszystkie pomieszczenia, jeśli będzie to koniecznie.
Uważne, bystre spojrzenie szaroniebieskich oczu przesunęło się po buzi Jerry’ego, a ramiona uniosły się w delikatnym, subtelnym wzruszeniu. - Moim zdaniem określenie zagubiony jest bardziej odpowiednim... - Stwierdziła lekko, pozornie beztrosko, jakoby stwierdzała najoczywistszą oczywistość. Daleko mu było do portowych zbirów, mimo iż sam nie szczycił się najlepszym zawodem. Brakowało jednak czegoś w jego spojrzeniu - tej dziwnej groźby, tego spaczenia, jakie widywała u zbirów napotykanych niegdyś w porcie. A oczy ponoć nigdy nie kłamały.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy usłyszała kolejne słowa. I ona nie raz martwiła się o bliskie jej osoby, absurdalnie najbardziej bojąc się o tego, który z nich wszystkich najlepiej potrafił się obronić, jednocześnie będąc najbliższym jej sercu.
- Dziwnie toczy się świat, czyż nie? - Rzuciła retorycznie, z dziwną nostalgią w głosie. Brakowało jej dni, gdy nie musiała martwić się o zawartość spiżarki bądź o to, czy Daniel wróci do niej z pracy. - Ukrywasz coś. Nie musisz zaprzeczać, wiem od kiedy przyszedłeś do mnie poobijany... To co ukrywasz, mogłoby być zagrożeniem? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Widziała, że coś zdawało się go gryźć, nie była jednak w stanie mu pomóc, jeśli sam nie chciał jej wyjawić o co chodziło, jednocześnie doceniając fakt, iż nie chce ściągnąć na nią dodatkowych problemów. - Jeśli chciałbyś mojej rady... Pragnę Ci przypomnieć, iż wspomnienie o rozmowie można wyjąć z głowy. Pomyśl o tym. - Dodała z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach. Płynnie porzuciła temat, nie chcąc na nic naciskać, pewna jednak, iż jej słowa mogły w pewien sposób pomóc znanemu czarodziejowi.
- Nigdy nie ma złej pory, by lepiej zaopatrzyć pracownię... A Daniel dzielnie wytrwał ze mną przeprawę przez sklep. - Odpowiedziała z rozbawieniem, jednocześnie chwaląc kochanego małżonka, podróż poślubną oraz niewielkie poświęcenia małżonka uznając za niezwykle urocze.
Uważnie wsłuchiwała się w słowa, jakie kierował w jej stronę z zamyśleniem wypisanym w delikatnych, jasnych rysach. Frances miała wrażenie, że powoli czas arystokracji mijał, nie była jednak odpowiednią osobą aby kompetentnie wypowiadać się w tej materii - zawsze skupiała się na wiedzy naukowej, nie politycznej. - No dobrze, nadal są, lecz czy mają jeszcze jakieś wpływy? Wybacz mi moje pytania, skupiałam się na alchemii przez co mam małe braki w wiedzy polityczno-społecznej. - Delikatny rumieniec przyozdobił jej twarz, gdy przyznawała się do braku wiedzy - jakiekolwiek jej braki zawsze były dlań zawstydzające, nie dało się jednak być alfą i omegą każdej dziedziny. Ona ukochała sobie eliksiry, stawiając je ponad wszystko inne.
Śliczny uśmiech powędrował w kierunku Jerry’ego, gdy ten wypowiedział jej imię, okraszone ostrzegawczym spojrzeniem. - Oj Jerry... Doskonale wiesz, iż nie mam najmniejszego zamiaru szukać jakichkolwiek problemów. - Odpowiedziała miękko, posyłając mu uspokajające spojrzenie szaroniebieskich tęczówek. Znał ją, doskonale wiedział, że nie należała do czarownic odważnych, proszących się o kłopoty. -Jerry? Powiesz mi gdy dowiesz się, że stary coś kombinuje, prawda? Ostrzeżesz mnie, jak tylko coś usłyszysz? - Spytała, na jedną, krótką chwilę zaciskając smukłe palce mocniej na jego ramieniu, jednocześnie posyłając mu niemal szczenięce spojrzenie. Obracał się w towarzystwie, w którym podobne wieści mogły się rozchodzić, a ona chciała być gotowa, gdyby ojczym przypomniał sobie o Danielu, zwyczajnie nie wyobrażając sobie, by mogła go kiedykolwiek stracić.
Niemal odetchnęła z ulgą, gdy Jerry zgodził się pomóc jej zabezpieczyć Szafirowe Wzgórze przed możliwymi komplikacjami. - Dziękuję Jerry, dobry z Ciebie przyjaciel. - Odpowiedziała z wdzięcznością w głosie, faktycznie będąc wdzięczną za okazaną pomoc. Bystre spojrzenie na chwilę uważniej przyjrzało się mężczyźnie. - Jerry, on by mnie nigdy nie skrzywdził. Jeśli jednak to sprawi, że będziesz spokojniejszy, obiecuję, iż jeśli coś się stanie z pewnością dam Ci znać. - Uśmiechnęła się delikatnie, w potwierdzeniu swoich słów. Była pewna męża, uczucia jakim ją darzył oraz tego, iż nigdy jej nie skrzywdzi. - Dobrze, Muffliatio potrzebuję na całym domu, Szklane domy w przedpokoju, kuchni oraz salonie, a tenuistis na całej posesji, niepozwalające na aportację na terenie działki oraz domu. Jeśli uważasz, że potrzebuję czegoś jeszcze, możesz śmiało coś dorzucić.... Możemy zaczynać? - Spytała, gotowa przejść z nim przez wszystkie pomieszczenia, jeśli będzie to koniecznie.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zawsze w jakiś sposób wiedziała, jakby wyłapywała każdą z jego niepewności i łączyła z nich sieci zacieśniające się coraz bardziej w kłamstwach będących jedynie jego chęcią ochrony. Troska czasem przysłaniała poprawność moralności zatraconej od felernego momentu śmierci przełożonego na jego rękach w Oslo. Pewne rzeczy zmieniały człowieka i choćby nie wiadomo jak bardzo chciał, granica nie mogła zostać przekroczona. Mieli w końcu wojnę, a Frances nie mogła być jedną z ofiar, choć czy jego tożsamość i fakt jej pomocy mogły tak bardzo przeszkodzić? Przecież nie był jakimś głęboko zakorzenionym członkiem Zakonu, a tym bardziej poszukiwanym przez Ministerstwo zbirem… przynajmniej nic o tym nie wiedział!
Zauważył jej lekkie wzruszenie i usłyszał słowa oddające jego stan niemalże jeden do jednego, z czym trzeźwo nie był w stanie się zgodzić. Przecież był normalny, nie potrzebował żadnych specjalnych terapii, a przynajmniej w to szczerze wierzył, bo inaczej nie było do końca pewne, jak mógłby inaczej funkcjonować. Ostawał tylko na znajomych schematach, które wystarczały, bo… po prostu tak, w jakim celu inaczej? Odmienność mogła przynieść niebezpieczeństwo, a to łączyło się z niepotrzebnym cierpieniem nie jego, a osób trzecich. Unikał takich sytuacji, a jednak wciąż stał w mieszkaniu Frances i chyba już nawet Daniela. Posłał w jej kierunku krótkie badawcze zerknięcie, jakby ze smutkiem i czujnością sprawdzał, czy przypadkiem nie wchodziła mu do głowy, a może po prostu był taki oczywisty? Przecież nawet pod innymi twarzami szczerość kapała z każdego kąta jego twarzy, starał się nie dorabiać dodatkowych kłamstw, które zapętliłyby się w końcu na jego szyi.
Teraz już na dłużej przykuł tęczówki do jej twarzy przyciągnięty nostalgicznymi nutami w głosie. Zdecydowanie coś było na rzeczy i przyjmując te słowa jakoś głębiej, był przekonany, że faktycznie miała rację. Dziwnie to wszystko się toczyło tak niecodziennie i zbyt szybko, nawet nie zdążyło się nacieszyć poszczególnymi momentami z życia, a te już mijały w zapomnieniu. Zaczerpnął głębszego tchu, kiedy wypowiedziała oczywistość, bo przecież tak bardzo starał się trzymać wszystko w zamknięciu przed obcym wzrokiem. Czasem zwyczajnie się wymykało.
- Frances… im bardziej będziesz drążyć, tym więcej będziesz wiedzieć. Przepraszam, ale naprawdę nie chcę, żebyś miała jakikolwiek powód do niepokoju. – wyklarował niemal od razu, patrząc na nią ze zmartwieniem i lekkim niepokojem, bo przecież dobrze wiedział, że spieprzył nie raz. Przykro było patrzeć na jakikolwiek zawód, choć wiedział, że nią kierowała ciekawość, co przyjmował nieco łatwiej – Tutaj chyba nie ma możliwości o poradach, po prostu jest, jak jest, ale dziękuję, będę pamiętać w przypadku, gdyby coś się stało. – odesłał w jej kierunku uśmiech kącikiem ust schowanych pod krótką brodą. Jakim sposobem zawsze potrafiła pociągnąć to w ten sposób, że gdzieś tam przemknęła ta nić zrozumienia i nie tak wielkiej beznadziei? Daniel miał wielkie szczęście.
- Domyślam się, że był zachwycony. – bąknął z nutkami śmiechu w głosie, bo przecież dobrze wiedział, jak okropne bywały zakupy nie we własnych interesach, nic tylko się dłużyło i dłużyło, chociaż zwykle widok uśmiechniętej towarzyszki potrafił rozświetlić dzień i wypad. Kto wie, może Daniel faktycznie przepadł? Ale żeby taka pijacka morda? – Jak to się w ogóle stało? – spytał, w końcu przełamując kurtynę milczenia, którą chciał przecież tak usilnie utrzymać możliwie najdłużej. Powoli zaczynał przyzwyczajać się do faktu ich małżeństwa i uczucia, które musiało być tym podszyte, bo przecież inne powody nie wchodziły w grę! Opowieść o ludziach odnajdujących się w wojennym zgiełku wydawała się całkiem ciekawą i prężną historią wartą jego uwagi. Do diaska, nawet gdyby nie była, to wysłuchałby jej do końca, starał się być w porządku.
- Mają mnóstwo wpływów. Praktycznie wszystko, co się dzieje na arenie politycznej to ich wpływy, jeśli nic się nie zmieniło, to praktycznie w każdej branży siedzi u piedestału ktoś z arystokratycznej śmietanki. Część z nich od wieków zajmuje się poszczególnymi dziedzinami. W samych tych strukturach rodzinnych istnieją pewne hierarchie, gdzie głową rodu jest najstarszy potomek głównej linii. Żyją z boku, ale jeśli chodzi o ich zdolności działań w społeczeństwie, są one wręcz przepotężne. – tłumaczył, niepewien czy faktycznie była zainteresowana całą tą paplaniną, o którą przecież sama spytała. Rumieniec na twarzy alchemiczki utwierdził go jedynie w przekonaniu, że miało to dla niej duże znaczenie – wiedza, chyba nie powinien jej tego ograniczać, czyż nie? – Rodzina Wrońskich nie jest wpisana w Skorowidz czystości krwi, choć zwykle rodziny posiadające długą historię swojego nazwiska odnajdują się pod zwierzchnictwem szlacheckich rodów. Każdy ma własną opowieść. – zakończył z lekką nostalgią, która nie przystawała dilerskiemu obliczu barczystego gościa. Chyba za mocno rozmarzył się w przeszłych czasach, kiedy potrafił nawet wymienić poszczególne łączenia wszystkich rodzin i rodów. Kiedyś wydawało się to wręcz idiotyczne, a teraz? Z przyjemnością wróciłby do tych czasów, jednak niezdolny mówić na przeróżne tematy na poziomie powoli tracił wszystkie te niby ulotne, acz stałe informacje.
Przez twarz przebiegł błysk figlarności, choć nie był w stanie utrzymać się dłużej niż na kilka sekund. Faktycznie zwykle unikała bezsensownego ryzyka, nie bez powodu poznali się w taki, a nie inny sposób! – Oczywiście, że dowiesz się jako pierwsza razem z Danielem, o ile ten dziad nie będzie w to zamieszany… o ile będę wiedział… – a dla waszego bezpieczeństwa będę. Dopowiedział w myśli, zapewniając ją mocnym spojrzeniem i zdecydowanym kiwnięciem głowy. Musiał sprawić, aby wszystko, co mówi, miało pokrycie czynów, dlatego zanotował sobie gdzieś w głowie, żeby zweryfikować wiedzę o Wrońskich; szczególnie że nazwała go przyjacielem. Oczy zaszkliły się na chwilę, przepędzone kilkoma mrugnięciami. – Wiesz, że nie ma najmniejszego problemu Frances. – stwierdził na wydechu, starając się nie przyjmować jej słów gdzieś głębiej. Wyłapał jej wzrok i skupił się na tym zapewnieniu o braku krzywdy ze strony swojego… męża. – Dobrze, tak zrób, cokolwiek się stanie. – przytaknął ze szczerością w spojrzeniu. Nie pozwoli na to, aby Frances była wciągana w popaprany świat Wrońskiego, bo chyba trochę wiedział, że tamten potrafi być równie nieprzewidywalny po alkoholu, jak on.
Przytaknął gestem głowy i kolejno zaczął inkantować pod nosem, zabezpieczenia dostosowując się do jej próśb. W przedpokoju praktycznie od razu zajął się zakładaniem Muffliatio, a każdy przedmiot czy też część wystroju wybranego przez Frances została urzeczona czarem Szklanych domów, to samo tyczyło się kuchni oraz salonu. Przy samym Muffliatio spędził dobre trzy kwadranse, wędrując do reszty pomieszczeń, zgłębiając się w nieznane sobie miejsca, w które go wpuściła. Cały czas miał się na baczności, trzymając różdżkę w pogotowiu, choć przecież nic mu nie zagrażało, to mały głos niczym mantra przypominał o stałej czujności. Finalnie gotów był wyjść przed dom i rzucić obszarowe Tenuistis. – Może Mała twierdza w przedpokoju? Tak na wszelki wypadek przed… tymi, którym łatwo przychodzi krzywdzić? – zaproponował śmiało, bo przecież bezpieczeństwo było ważniejsze niż jakieś jego fanaberie odnośnie do idealistycznych podejść do świata. Śmierciożercy nie powinni położyć swoich plugawych łapsk na eliksirach Frances, niezależnie od tego, jak ciemnomagiczny przedmiot był w stanie jej oddać, to wciąż nie odbierało jej duszy, a jedynie zabezpieczało przed niepożądanymi rękoma i wzrokiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zauważył jej lekkie wzruszenie i usłyszał słowa oddające jego stan niemalże jeden do jednego, z czym trzeźwo nie był w stanie się zgodzić. Przecież był normalny, nie potrzebował żadnych specjalnych terapii, a przynajmniej w to szczerze wierzył, bo inaczej nie było do końca pewne, jak mógłby inaczej funkcjonować. Ostawał tylko na znajomych schematach, które wystarczały, bo… po prostu tak, w jakim celu inaczej? Odmienność mogła przynieść niebezpieczeństwo, a to łączyło się z niepotrzebnym cierpieniem nie jego, a osób trzecich. Unikał takich sytuacji, a jednak wciąż stał w mieszkaniu Frances i chyba już nawet Daniela. Posłał w jej kierunku krótkie badawcze zerknięcie, jakby ze smutkiem i czujnością sprawdzał, czy przypadkiem nie wchodziła mu do głowy, a może po prostu był taki oczywisty? Przecież nawet pod innymi twarzami szczerość kapała z każdego kąta jego twarzy, starał się nie dorabiać dodatkowych kłamstw, które zapętliłyby się w końcu na jego szyi.
Teraz już na dłużej przykuł tęczówki do jej twarzy przyciągnięty nostalgicznymi nutami w głosie. Zdecydowanie coś było na rzeczy i przyjmując te słowa jakoś głębiej, był przekonany, że faktycznie miała rację. Dziwnie to wszystko się toczyło tak niecodziennie i zbyt szybko, nawet nie zdążyło się nacieszyć poszczególnymi momentami z życia, a te już mijały w zapomnieniu. Zaczerpnął głębszego tchu, kiedy wypowiedziała oczywistość, bo przecież tak bardzo starał się trzymać wszystko w zamknięciu przed obcym wzrokiem. Czasem zwyczajnie się wymykało.
- Frances… im bardziej będziesz drążyć, tym więcej będziesz wiedzieć. Przepraszam, ale naprawdę nie chcę, żebyś miała jakikolwiek powód do niepokoju. – wyklarował niemal od razu, patrząc na nią ze zmartwieniem i lekkim niepokojem, bo przecież dobrze wiedział, że spieprzył nie raz. Przykro było patrzeć na jakikolwiek zawód, choć wiedział, że nią kierowała ciekawość, co przyjmował nieco łatwiej – Tutaj chyba nie ma możliwości o poradach, po prostu jest, jak jest, ale dziękuję, będę pamiętać w przypadku, gdyby coś się stało. – odesłał w jej kierunku uśmiech kącikiem ust schowanych pod krótką brodą. Jakim sposobem zawsze potrafiła pociągnąć to w ten sposób, że gdzieś tam przemknęła ta nić zrozumienia i nie tak wielkiej beznadziei? Daniel miał wielkie szczęście.
- Domyślam się, że był zachwycony. – bąknął z nutkami śmiechu w głosie, bo przecież dobrze wiedział, jak okropne bywały zakupy nie we własnych interesach, nic tylko się dłużyło i dłużyło, chociaż zwykle widok uśmiechniętej towarzyszki potrafił rozświetlić dzień i wypad. Kto wie, może Daniel faktycznie przepadł? Ale żeby taka pijacka morda? – Jak to się w ogóle stało? – spytał, w końcu przełamując kurtynę milczenia, którą chciał przecież tak usilnie utrzymać możliwie najdłużej. Powoli zaczynał przyzwyczajać się do faktu ich małżeństwa i uczucia, które musiało być tym podszyte, bo przecież inne powody nie wchodziły w grę! Opowieść o ludziach odnajdujących się w wojennym zgiełku wydawała się całkiem ciekawą i prężną historią wartą jego uwagi. Do diaska, nawet gdyby nie była, to wysłuchałby jej do końca, starał się być w porządku.
- Mają mnóstwo wpływów. Praktycznie wszystko, co się dzieje na arenie politycznej to ich wpływy, jeśli nic się nie zmieniło, to praktycznie w każdej branży siedzi u piedestału ktoś z arystokratycznej śmietanki. Część z nich od wieków zajmuje się poszczególnymi dziedzinami. W samych tych strukturach rodzinnych istnieją pewne hierarchie, gdzie głową rodu jest najstarszy potomek głównej linii. Żyją z boku, ale jeśli chodzi o ich zdolności działań w społeczeństwie, są one wręcz przepotężne. – tłumaczył, niepewien czy faktycznie była zainteresowana całą tą paplaniną, o którą przecież sama spytała. Rumieniec na twarzy alchemiczki utwierdził go jedynie w przekonaniu, że miało to dla niej duże znaczenie – wiedza, chyba nie powinien jej tego ograniczać, czyż nie? – Rodzina Wrońskich nie jest wpisana w Skorowidz czystości krwi, choć zwykle rodziny posiadające długą historię swojego nazwiska odnajdują się pod zwierzchnictwem szlacheckich rodów. Każdy ma własną opowieść. – zakończył z lekką nostalgią, która nie przystawała dilerskiemu obliczu barczystego gościa. Chyba za mocno rozmarzył się w przeszłych czasach, kiedy potrafił nawet wymienić poszczególne łączenia wszystkich rodzin i rodów. Kiedyś wydawało się to wręcz idiotyczne, a teraz? Z przyjemnością wróciłby do tych czasów, jednak niezdolny mówić na przeróżne tematy na poziomie powoli tracił wszystkie te niby ulotne, acz stałe informacje.
Przez twarz przebiegł błysk figlarności, choć nie był w stanie utrzymać się dłużej niż na kilka sekund. Faktycznie zwykle unikała bezsensownego ryzyka, nie bez powodu poznali się w taki, a nie inny sposób! – Oczywiście, że dowiesz się jako pierwsza razem z Danielem, o ile ten dziad nie będzie w to zamieszany… o ile będę wiedział… – a dla waszego bezpieczeństwa będę. Dopowiedział w myśli, zapewniając ją mocnym spojrzeniem i zdecydowanym kiwnięciem głowy. Musiał sprawić, aby wszystko, co mówi, miało pokrycie czynów, dlatego zanotował sobie gdzieś w głowie, żeby zweryfikować wiedzę o Wrońskich; szczególnie że nazwała go przyjacielem. Oczy zaszkliły się na chwilę, przepędzone kilkoma mrugnięciami. – Wiesz, że nie ma najmniejszego problemu Frances. – stwierdził na wydechu, starając się nie przyjmować jej słów gdzieś głębiej. Wyłapał jej wzrok i skupił się na tym zapewnieniu o braku krzywdy ze strony swojego… męża. – Dobrze, tak zrób, cokolwiek się stanie. – przytaknął ze szczerością w spojrzeniu. Nie pozwoli na to, aby Frances była wciągana w popaprany świat Wrońskiego, bo chyba trochę wiedział, że tamten potrafi być równie nieprzewidywalny po alkoholu, jak on.
Przytaknął gestem głowy i kolejno zaczął inkantować pod nosem, zabezpieczenia dostosowując się do jej próśb. W przedpokoju praktycznie od razu zajął się zakładaniem Muffliatio, a każdy przedmiot czy też część wystroju wybranego przez Frances została urzeczona czarem Szklanych domów, to samo tyczyło się kuchni oraz salonu. Przy samym Muffliatio spędził dobre trzy kwadranse, wędrując do reszty pomieszczeń, zgłębiając się w nieznane sobie miejsca, w które go wpuściła. Cały czas miał się na baczności, trzymając różdżkę w pogotowiu, choć przecież nic mu nie zagrażało, to mały głos niczym mantra przypominał o stałej czujności. Finalnie gotów był wyjść przed dom i rzucić obszarowe Tenuistis. – Może Mała twierdza w przedpokoju? Tak na wszelki wypadek przed… tymi, którym łatwo przychodzi krzywdzić? – zaproponował śmiało, bo przecież bezpieczeństwo było ważniejsze niż jakieś jego fanaberie odnośnie do idealistycznych podejść do świata. Śmierciożercy nie powinni położyć swoich plugawych łapsk na eliksirach Frances, niezależnie od tego, jak ciemnomagiczny przedmiot był w stanie jej oddać, to wciąż nie odbierało jej duszy, a jedynie zabezpieczało przed niepożądanymi rękoma i wzrokiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 28.06.21 18:54, w całości zmieniany 5 razy
Nie raz ciężko było oszukać drugą osobę. Zwłaszcza kogoś, kto przeszedł przez podobne doświadczenia, nawet jeśli pozornie nie mieli ze sobą wiele wspólnego. I ona przez długi czas chowała się pod najróżniejszymi maskami. I ona była zagubiona w życiu, nie wiedząc gdzie znajduje się jej miejsce, jednocześnie nienawidząc każdym, nawet najmniejszym kawałkiem siebie doków, w których kiedyś przyszło się jej wychowywać, czując się porzuconą przez tych, którzy powinni być jej najbliżsi. Dla osoby o takich przeżyciach zagubienie było niezwykle proste do spostrzeżenia; ten znajomy błysk w oku, specyficzne zachowanie oraz wymijające odpowiedzi zdawały się być aż nazbyt oczywiste.
- Nie mam zamiaru zmuszać Cię do mówienia, Jerry. - Odpowiedziała miękko, ciepłym tonem głosu nie chcąc aby Jerry poczuł się chociaż odrobinę zmuszany do odpowiedzi. Stracili kontakt na długie lata, wiele podczas tego czasu zmieniło się w ich życiach, jednego była jednak pewna nadal - Jerry nie wplątałby ją w kłopoty ani nie powiedział niczego, co mogłoby te kłopoty nakierować na jej osobę. - Zawsze są jakieś możliwości, pozwolę sobie jednak nie zarzucać Cię obliczeniami. Gdybyś jednak chciał porozmawiać, wiesz gdzie posłać sowę. - Odpowiedziała równie miękko, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Pozbycie się wspomnienia nie było większym problemem, zwłaszcza gdy było się bystrym oraz posiadało umiejętności analizy oraz odpowiedniego, logicznego planowania.
Uśmiechnęła się delikatnie na nutki śmiechu jakie wybrzmiały w jego głosie. - Nie miał innego wyjścia. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie. Jerry doskonale wiedział, jak potrafiło działać spojrzenie eterycznego dziewczęcia, choć w rzeczywistości nie musiała używać go na mężu - Daniel niezwykle dzielnie zniósł wizytę w sklepie z alchemiczną aparaturą.
Delikatny rumieniec przyozdobił buzię pani Wroński, gdy kolejne pytanie uleciało z ust dawnego przyjaciela. - Wracałam wieczorem z pracy, gdy jeszcze mieszkałam w dokach. Keaton zapomniał mnie odebrać, a jeden z tych parszywców uznał, że wykorzysta sytuację... Willy, on... on próbował mnie zhańbić... - Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi Frances, na wspomnienie gorzko-słodkiego wieczoru. - Daniel mnie uratował. Złamał mi się obcas w bucie i uparł się, że odniesie mnie do domu. Trochę się bałam, bo Keaton mówił mi, żeby na niego uważać, ale okazał się niezwykle fascynujący. Pozostaliśmy w kontakcie, a on... bardzo mi pomógł, wiesz? Dodał mi odwagi do wyprowadzki, pomógł nad wszystkim zapanować, będąc przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałam... Oświadczał mi się dwa razy, wiesz? Za pierwszym razem zaproponował to podczas wspólnego obiadu. W mojej kuchni, zupełnie spontanicznie i bez pierścionka. Za drugim razem zabrał mnie do eleganckiej restauracji, aby wszystko było tak, jak powinno. - Zwięźle opowiedziała całą historię, mając pewność, że Jerry nie powtórzy jej nikomu trzeciemu. Czyste szczęście wybrzmiało na delikatnej buzi alchemiczki pewnej, iż nie mogła lepiej trafić. Daniel miał za sobą przeszłość oraz specyficzny rodzaj pracy, sprawiał jednak, że czuła się kochana oraz wartościowa, jednocześnie dając jej poczucie bezpieczeństwa. Nie oczekiwała, że Jeremy zrozumie jej decyzję, miło jednak było porozmawiać o ślubie z kimś, kto nie naskakiwał na nią i nie groził skrzywdzeniem ukochanego męża. - To trochę zabawne, wiesz? Nawet nie wiem, kiedy straciłam dla niego głowę. - Dodała z rozbawieniem w głosie, nadal nie wiedząc kiedy ta niespodziewana bliskość zakradła się do jej serca sprawiając, iż samo powędrowało w kierunku Wrońskiego, nie chcąc należeć do nikogo innego.
Uważnie słuchała słów, padających z ust dawnego przyjaciela, powoli układając sobie wszystko w pełną całość. Kto wie, może powinna podpytać Primrose o tę kwestię, skoro mogła okazać się istotna? Przyjaciółka z pewnością wyjaśniłaby jej dokładniej skomplikowane zawiłości.
- Czyli są taką szarą eminencją, pociągającą za sznurki polityki? - Spytała, nie będąc pewną czy dobrze zrozumiała jego słowa. - Jak w ogóle doszło do takiego rozłamu? Wiesz, że jedni tolerują mugoli, a inni nie? Trochę tego nie rozumiem... - Wyznała, chcąc skorzystać z wiedzy Jerry’ego, gdyż ten wykazywał o wiele większe zorientowanie w tej kwestii. Wiedza, której zapewne nie posiadałby przeciętny diler; kolejny znak iż mężczyzna coś ukrywał, grzecznie jednak nie wypowiedziała swoich podejrzeń, szanując jego wcześniejsze zdanie. - Dla mnie to dobrze, iż nie są wpisani, prawda? Mam przyjaciółkę w rodzie Burke, mówiła mi, że nie może poślubić czarodzieja nieszlachetnej krwi oraz samodzielnie wybrać kandydata na męża. Gdyby byli wpisani nie mogłabym wyjść za Daniela? - Spytała z dziwną ulgą oraz radością w głosie. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia u boku innego czarodzieja i niezwykle cieszył ją fakt, że nosiła na dłoni obrączkę poświadczającą iż przynależy właśnie do niego. Rzeczywistości w której nie miałaby Daniela u swojego boku, nie potrafiła sobie wyobrazić, uznając ją za absurdalną.
Wdzięczność pojawiła się w delikatnych rysach eterycznej alchemiczki, która wspięła się na palce by przelotnie musnąć ustami policzek przyjaciela w geście podziękowania. - Dziękuję. - Wyszeptała eterycznym półszeptem, nim odsunęła się na przyzwoita odległość. - Jeśli będziesz potrzebował jakichś mikstur, pisz śmiało. - Dodała jeszcze, chcąc chociaż tak odwdzięczyć się za przysługę, jaką jej wyświadczał. Podobne informacje były w stanie dać im przewagę, przygotować się na wypadek, gdyby stary Wroński coś kombinował oraz obmyślić odpowiedni plan. Eteryczna alchemiczka doceniała ich wartość oraz chęć pomocy, jaką wykazywał się Jerry.
Kolejne jego słowa sprawiły iż uśmiechnęła się ślicznie, posyłając mu ciepłe spojrzenie szaroniebieskich tęczówek. - Wiem, że nie ma problemu. - Odpowiedziała spokojnie, powoli zapominając o długich latach rozłąki oraz niespodziewanym zniknięciu mężczyzny. Frances miała wrażenie, że nawet po tych wszystkich latach mogła mu zaufać, a takich osób brakowało jej w swoim najbliższym otoczeniu. - Zrobię, możesz być tego pewien. - Obiecała niemal uroczystym tonem, nie chcąc przysparzać przyjacielowi kolejnego powodu do zmartwień. Z jego lakonicznych słów wynikało, iż miał ich na swojej głowie wystarczająco dużo.
A gdy Jerry zajął się nakładaniem odpowiednich zabezpieczeń, eteryczna alchemiczka złapała za podręcznych do starożytnych run, by umilić sobie czas oczekiwania. Nie chciała mu przeszkadzać gdy nakładał skomplikowane zaklęcia, to też gdy wychodzili do nowego pomieszczenia otwierała podręcznik wertując kolejne karty.
Szaroniebieskie spojrzenie przeniosło się wprost na buzię Jerry’ego, gdy ten złożył jej propozycję.
- To ta pułapka, która zamyka drzwi? - Upewniła się chcąc mieć pewność, że rozmawiają o tym samym zaklęciu. - Wydaje mi się, że to nie jest głupi pomysł. Podwórko zabezpieczyłam spreparowanymi sadzonkami roślin, które wydzielają silnie stężony eliksir nasenny gdy na terenie pojawią się niechciani goście, lecz dodatkowe zabezpieczenie przedpokoju wydaje się rozsądnym. - Zgodziła się z nim uśmiechem, ponownie przenosząc spojrzenie na karty księgi, pozwalając Jerry’emu w spokoju nałożyć kolejne zaklęcie.
- Nie mam zamiaru zmuszać Cię do mówienia, Jerry. - Odpowiedziała miękko, ciepłym tonem głosu nie chcąc aby Jerry poczuł się chociaż odrobinę zmuszany do odpowiedzi. Stracili kontakt na długie lata, wiele podczas tego czasu zmieniło się w ich życiach, jednego była jednak pewna nadal - Jerry nie wplątałby ją w kłopoty ani nie powiedział niczego, co mogłoby te kłopoty nakierować na jej osobę. - Zawsze są jakieś możliwości, pozwolę sobie jednak nie zarzucać Cię obliczeniami. Gdybyś jednak chciał porozmawiać, wiesz gdzie posłać sowę. - Odpowiedziała równie miękko, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami. Pozbycie się wspomnienia nie było większym problemem, zwłaszcza gdy było się bystrym oraz posiadało umiejętności analizy oraz odpowiedniego, logicznego planowania.
Uśmiechnęła się delikatnie na nutki śmiechu jakie wybrzmiały w jego głosie. - Nie miał innego wyjścia. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie. Jerry doskonale wiedział, jak potrafiło działać spojrzenie eterycznego dziewczęcia, choć w rzeczywistości nie musiała używać go na mężu - Daniel niezwykle dzielnie zniósł wizytę w sklepie z alchemiczną aparaturą.
Delikatny rumieniec przyozdobił buzię pani Wroński, gdy kolejne pytanie uleciało z ust dawnego przyjaciela. - Wracałam wieczorem z pracy, gdy jeszcze mieszkałam w dokach. Keaton zapomniał mnie odebrać, a jeden z tych parszywców uznał, że wykorzysta sytuację... Willy, on... on próbował mnie zhańbić... - Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi Frances, na wspomnienie gorzko-słodkiego wieczoru. - Daniel mnie uratował. Złamał mi się obcas w bucie i uparł się, że odniesie mnie do domu. Trochę się bałam, bo Keaton mówił mi, żeby na niego uważać, ale okazał się niezwykle fascynujący. Pozostaliśmy w kontakcie, a on... bardzo mi pomógł, wiesz? Dodał mi odwagi do wyprowadzki, pomógł nad wszystkim zapanować, będąc przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałam... Oświadczał mi się dwa razy, wiesz? Za pierwszym razem zaproponował to podczas wspólnego obiadu. W mojej kuchni, zupełnie spontanicznie i bez pierścionka. Za drugim razem zabrał mnie do eleganckiej restauracji, aby wszystko było tak, jak powinno. - Zwięźle opowiedziała całą historię, mając pewność, że Jerry nie powtórzy jej nikomu trzeciemu. Czyste szczęście wybrzmiało na delikatnej buzi alchemiczki pewnej, iż nie mogła lepiej trafić. Daniel miał za sobą przeszłość oraz specyficzny rodzaj pracy, sprawiał jednak, że czuła się kochana oraz wartościowa, jednocześnie dając jej poczucie bezpieczeństwa. Nie oczekiwała, że Jeremy zrozumie jej decyzję, miło jednak było porozmawiać o ślubie z kimś, kto nie naskakiwał na nią i nie groził skrzywdzeniem ukochanego męża. - To trochę zabawne, wiesz? Nawet nie wiem, kiedy straciłam dla niego głowę. - Dodała z rozbawieniem w głosie, nadal nie wiedząc kiedy ta niespodziewana bliskość zakradła się do jej serca sprawiając, iż samo powędrowało w kierunku Wrońskiego, nie chcąc należeć do nikogo innego.
Uważnie słuchała słów, padających z ust dawnego przyjaciela, powoli układając sobie wszystko w pełną całość. Kto wie, może powinna podpytać Primrose o tę kwestię, skoro mogła okazać się istotna? Przyjaciółka z pewnością wyjaśniłaby jej dokładniej skomplikowane zawiłości.
- Czyli są taką szarą eminencją, pociągającą za sznurki polityki? - Spytała, nie będąc pewną czy dobrze zrozumiała jego słowa. - Jak w ogóle doszło do takiego rozłamu? Wiesz, że jedni tolerują mugoli, a inni nie? Trochę tego nie rozumiem... - Wyznała, chcąc skorzystać z wiedzy Jerry’ego, gdyż ten wykazywał o wiele większe zorientowanie w tej kwestii. Wiedza, której zapewne nie posiadałby przeciętny diler; kolejny znak iż mężczyzna coś ukrywał, grzecznie jednak nie wypowiedziała swoich podejrzeń, szanując jego wcześniejsze zdanie. - Dla mnie to dobrze, iż nie są wpisani, prawda? Mam przyjaciółkę w rodzie Burke, mówiła mi, że nie może poślubić czarodzieja nieszlachetnej krwi oraz samodzielnie wybrać kandydata na męża. Gdyby byli wpisani nie mogłabym wyjść za Daniela? - Spytała z dziwną ulgą oraz radością w głosie. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia u boku innego czarodzieja i niezwykle cieszył ją fakt, że nosiła na dłoni obrączkę poświadczającą iż przynależy właśnie do niego. Rzeczywistości w której nie miałaby Daniela u swojego boku, nie potrafiła sobie wyobrazić, uznając ją za absurdalną.
Wdzięczność pojawiła się w delikatnych rysach eterycznej alchemiczki, która wspięła się na palce by przelotnie musnąć ustami policzek przyjaciela w geście podziękowania. - Dziękuję. - Wyszeptała eterycznym półszeptem, nim odsunęła się na przyzwoita odległość. - Jeśli będziesz potrzebował jakichś mikstur, pisz śmiało. - Dodała jeszcze, chcąc chociaż tak odwdzięczyć się za przysługę, jaką jej wyświadczał. Podobne informacje były w stanie dać im przewagę, przygotować się na wypadek, gdyby stary Wroński coś kombinował oraz obmyślić odpowiedni plan. Eteryczna alchemiczka doceniała ich wartość oraz chęć pomocy, jaką wykazywał się Jerry.
Kolejne jego słowa sprawiły iż uśmiechnęła się ślicznie, posyłając mu ciepłe spojrzenie szaroniebieskich tęczówek. - Wiem, że nie ma problemu. - Odpowiedziała spokojnie, powoli zapominając o długich latach rozłąki oraz niespodziewanym zniknięciu mężczyzny. Frances miała wrażenie, że nawet po tych wszystkich latach mogła mu zaufać, a takich osób brakowało jej w swoim najbliższym otoczeniu. - Zrobię, możesz być tego pewien. - Obiecała niemal uroczystym tonem, nie chcąc przysparzać przyjacielowi kolejnego powodu do zmartwień. Z jego lakonicznych słów wynikało, iż miał ich na swojej głowie wystarczająco dużo.
A gdy Jerry zajął się nakładaniem odpowiednich zabezpieczeń, eteryczna alchemiczka złapała za podręcznych do starożytnych run, by umilić sobie czas oczekiwania. Nie chciała mu przeszkadzać gdy nakładał skomplikowane zaklęcia, to też gdy wychodzili do nowego pomieszczenia otwierała podręcznik wertując kolejne karty.
Szaroniebieskie spojrzenie przeniosło się wprost na buzię Jerry’ego, gdy ten złożył jej propozycję.
- To ta pułapka, która zamyka drzwi? - Upewniła się chcąc mieć pewność, że rozmawiają o tym samym zaklęciu. - Wydaje mi się, że to nie jest głupi pomysł. Podwórko zabezpieczyłam spreparowanymi sadzonkami roślin, które wydzielają silnie stężony eliksir nasenny gdy na terenie pojawią się niechciani goście, lecz dodatkowe zabezpieczenie przedpokoju wydaje się rozsądnym. - Zgodziła się z nim uśmiechem, ponownie przenosząc spojrzenie na karty księgi, pozwalając Jerry’emu w spokoju nałożyć kolejne zaklęcie.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pokój na strychu
Szybka odpowiedź