Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Gnomi krzew
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Gnomi krzew
Pod jednym z krzewów rosnących nieopodal leśnej lecznicy mieszkają gnomy. Są to stworzenia niezbyt rozgarnięte, jednak od czasu do czasu potrafią zaleźć człowiekowi za skórę. Parę razy zdarzyło im się już ukraść fiolki z eliksirami albo drobny sprzęt medyczny. Wtedy wystarczy jednak urządzić na nie małe polowanie i przypomnieć stworzeniom, żeby nie zbliżały się do chatki. Oczywiście nauczka prędko pójdzie w zapomnienie, ale kilka rzutów w dal przy użyciu gnoma pozwala na przynajmniej parę dni spokoju.
Rzut kością k3: ilość pochwyconych gnomów.
Rzut kością k100 + sprawność x2: odległość, na którą gnom zostaje wyrzucony (na każdego gnoma należy wykonać osobny rzut k100).
Łapać gnomy i rzucać nimi można do znudzenia.
Rzut kością k3: ilość pochwyconych gnomów.
Rzut kością k100 + sprawność x2: odległość, na którą gnom zostaje wyrzucony (na każdego gnoma należy wykonać osobny rzut k100).
Łapać gnomy i rzucać nimi można do znudzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:38, w całości zmieniany 1 raz
01.10
Natura miewała dla mieszkańców Somerset wiele do zaoferowania; wystarczyło wiedzieć, w których miejscach rozpocząć poszukiwania i o jakich porach zabrać się do pracy. Kerstin nie uważała się za ekspertkę w dziedzinie botaniki i ogrodnictwa, a gdzież tam. Jako dziewczynka, potem nastolatka odchowana we wsi, nie raz jednak wybierała się z mamą lub sąsiadkami na letnie, czy jesienne zbiory, ot dla przyjemności, zaoszczędzenia grosza i przyrządzenia ciekawszych w smaku powideł na zimę. To były inne czasy, niczym się wtedy nie musiała stresować, nie czuła też potrzeby, by przy okazji każdego leśnego spaceru rozglądać się przy ścieżce za śladami owoców, grzybów; czegokolwiek, co dałoby się zerwać, zakonserwować i schować do spiżarki. W domu Tonksów nie doszło jeszcze do głodu, radzili sobie na ile mogli, ale niedobory na rynku dawały się dotkliwie we znaki. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co wyprawia się w Oazie - jak radzą sobie ludzie odcięci od świata i zależni wyłącznie od nielegalnych transportów. Dramat.
Ona miała możliwość od czasu do czasu przejść się nieco dalej, obejść wybrzeże, zagajnik, poszperać za darami matki natury. Nie kryła się z tym w lecznicy, bo nie widziała takiej potrzeby, jeżeli miała czegoś nadmiar, to chętnie się dzieliła, wymieniała się też wiedzą z innymi kobietami, bo nie o każdym ziele lub owocu miała jeszcze wystarczająco wiele informacji, by bezpiecznie za nim szukać. Do koszyków i słoików wkładała wyłącznie to, czego była pewna. Nie daj Bóg jeszcze by kogoś przypadkiem otruła.
Czasami wychodziła na zbieranie sama, a czasem w dobrym towarzystwie; i dzisiaj dała się namówić pannie Isabelli, by ruszyły razem - uzdrowicielce bardzo się ten pomysł spodobał, ale nie wiedziała jeszcze chyba dokładnie jak się za to zabrać. Kerstin wstyd było pytać, czy w pałacu kiedykolwiek pozwalano jej samotnie wychodzić do lasu. Dzisiaj nie oddaliły się dużo od lecznicy; Kerry udało się wynaleźć niedaleko dużą połać krzewów żurawinowych, a jeżeli weszło się głębiej między drzewa, pod nogami połyskiwały jeszcze soczyste, późne borówki.
- Będzie je można zamrozić albo ugotować. Moja mama robiła bardzo dobry dżem żurawinowy - zauważyła Kerstin, odchylając głowę w tył, by złapać na twarz nieco słońca. Złote włosy związała czerwoną chustką, ubrała fartuch i rękawiczki, żeby za bardzo nie ubrudzić dłoni. - Cieszę się, że się zgodziłaś. Samemu nie jest tak przyjemnie - zauważyła ze szczerym uśmiechem.
Natura miewała dla mieszkańców Somerset wiele do zaoferowania; wystarczyło wiedzieć, w których miejscach rozpocząć poszukiwania i o jakich porach zabrać się do pracy. Kerstin nie uważała się za ekspertkę w dziedzinie botaniki i ogrodnictwa, a gdzież tam. Jako dziewczynka, potem nastolatka odchowana we wsi, nie raz jednak wybierała się z mamą lub sąsiadkami na letnie, czy jesienne zbiory, ot dla przyjemności, zaoszczędzenia grosza i przyrządzenia ciekawszych w smaku powideł na zimę. To były inne czasy, niczym się wtedy nie musiała stresować, nie czuła też potrzeby, by przy okazji każdego leśnego spaceru rozglądać się przy ścieżce za śladami owoców, grzybów; czegokolwiek, co dałoby się zerwać, zakonserwować i schować do spiżarki. W domu Tonksów nie doszło jeszcze do głodu, radzili sobie na ile mogli, ale niedobory na rynku dawały się dotkliwie we znaki. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, co wyprawia się w Oazie - jak radzą sobie ludzie odcięci od świata i zależni wyłącznie od nielegalnych transportów. Dramat.
Ona miała możliwość od czasu do czasu przejść się nieco dalej, obejść wybrzeże, zagajnik, poszperać za darami matki natury. Nie kryła się z tym w lecznicy, bo nie widziała takiej potrzeby, jeżeli miała czegoś nadmiar, to chętnie się dzieliła, wymieniała się też wiedzą z innymi kobietami, bo nie o każdym ziele lub owocu miała jeszcze wystarczająco wiele informacji, by bezpiecznie za nim szukać. Do koszyków i słoików wkładała wyłącznie to, czego była pewna. Nie daj Bóg jeszcze by kogoś przypadkiem otruła.
Czasami wychodziła na zbieranie sama, a czasem w dobrym towarzystwie; i dzisiaj dała się namówić pannie Isabelli, by ruszyły razem - uzdrowicielce bardzo się ten pomysł spodobał, ale nie wiedziała jeszcze chyba dokładnie jak się za to zabrać. Kerstin wstyd było pytać, czy w pałacu kiedykolwiek pozwalano jej samotnie wychodzić do lasu. Dzisiaj nie oddaliły się dużo od lecznicy; Kerry udało się wynaleźć niedaleko dużą połać krzewów żurawinowych, a jeżeli weszło się głębiej między drzewa, pod nogami połyskiwały jeszcze soczyste, późne borówki.
- Będzie je można zamrozić albo ugotować. Moja mama robiła bardzo dobry dżem żurawinowy - zauważyła Kerstin, odchylając głowę w tył, by złapać na twarz nieco słońca. Złote włosy związała czerwoną chustką, ubrała fartuch i rękawiczki, żeby za bardzo nie ubrudzić dłoni. - Cieszę się, że się zgodziłaś. Samemu nie jest tak przyjemnie - zauważyła ze szczerym uśmiechem.
Poplamiona sukienka drażniła niezmiernie. Ubłocone falbany raziły wymalowane powieki. Pohaczona lamówka łamała serce. To nigdy nie mogło się im przydarzyć. Im, damom, księżniczkom, chlubom rodu i rozkwitającym kwiatom. Upominano je zatem od pierwszego dziecięcego podrygu. Isabella wiedziała, że zawsze trzeba było wyglądać schludnie, czarować wdziękiem i perfekcją rozpuszczoną już w błękitnej krwi. Wielu rzeczy nie mogły, przed wieloma pragnieniami musiały się bronić, niewidzialnie besztać siebie same, kryć emocje i kamuflować rozczarowania. Gdy miała kilka lat, oczy już mimowolnie podpływały do atlasów i anatomicznych rysunków Alexandra, ale wiedziała, że nie tam powinna kierować swą uwagę. Poszukiwała więc, próbowała, wędrowała, zaczepiała i zadawała mnóstwo pytań. Potrzebowała pocieszyć się, odnaleźć nowe zainteresowanie. I tak padło na eliksiry i ogrody, na wytworne krzewy i kolorowe klomby, na zielarstwo zaklęte w szklanych domach i na magię, z której kpili zaintrygowani pirotechnicznymi nowinkami kuzyni. Od początku była inna, nie taka, niepodobna swoim kuzynkom, niemogąca się nigdy z nimi zjednoczyć. Wolała pałętać się za małym lordem w kolorowych szortach, choć wciąż ciekawiły ją eleganckie podarki z Londynu. Przed lustrem spędzała mnóstwo czasu, naprawdę bardzo wiele, ale niemniej poświęcała lekturze alchemicznych przewodników, jeszcze zanim postawiła pierwsze kroki w Hogwarcie. Tak sobie to jakoś wymyśliła, w bardzo nieświadomej kreacji jeszcze, że wykorzysta dary kotła i natury, by leczyć, skoro nigdy nie wspierali jej uzdrowicielskich zapędów. Tak się rozkochała w naturze, a pasja kiełkowała przez wiele lat. Nigdy nie pomyślała, że dziś utknie w tak niesamowitym otoczeniu, że przyjdzie jej obawiać się o jedzenie na stole i życie bliskich. Że stanie się wolna i jednocześnie udręczona wieczną tęsknotą.
Już nie drażniła jej poplamiona sukienka, głębiej wchodziła ku krzewom, ku komnatom natury, byleby tylko przyjąć te dary i móc nimi nakarmić bliskich. Już wiedziała, że zdjęto z niej klątwę wiecznej nieskazitelności. Czuła się zachwycona nowym życiem i gotowa łykać wszystkie, nawet te mniej wygodne, wyzwania. Obróciła zaróżowioną buzię ku Kerstin i przycisnęła dłonie do piersi w westchnieniu aż nazbyt głośnym. Bujna roślinność w pobliżu lecznicy nie od dziś kusiła jej zielarską duszę. Zdarzało jej się już wcześniej, nieco nieśmiało, podglądać tutejsze okazy. – Och, dżem! Jest najsłodszy! Wiesz, droga Kerstin, ja nigdy nie robiłam dżemu. Może poproszę Idę, by mnie nauczyła. Ona umie wszystko! Ty też potrafisz, prawda? Niesamowite, że jesteście takie zdolne. Czuję… czuję, że wciąż o tylu sprawach nie wiem. Ale coraz więcej przepisów mi wychodzi, oczywiście tych prostszych… - mówiła dużo i dość głośno, kierując spojrzenie na głębie zielonych krzewów. Powoli bladły, ale wciąż mogły dostarczyć im słodkich owoców. Isabella również przywdziała swój alchemiczny fartuszek i rękawice niezbędne przy pracy w szklarni. O ochronie dłoni i ciała akurat słuchała od krewnych aż nazbyt często. Zwykle nie były to przyjemne rozmowy, a chłodne przestrogi i ostre upomnienia, przez które powinna czym prędzej schować się, a najlepiej porzucić brudne zielarstwo. Niemniej piastowane przez nią zakątki ogrodów Beaulieu wprawiały panią matkę w zadowolenie. Nie odebrali jej tej pasji, o dziwo. – Ależ to przyjemność! W dodatku… Dwie pary uważnych oczu to dwa razy więcej owoców – odpowiedziała pogodnie i podciągnęła boki sukienki, by nie pohaczyły się o gęste trawy. – Jeśli chcesz, z radością opowiem ci o roślinach. Choć jeszcze chętniej posłuchałabym miłych ploteczek. Jesteś moją przyjaciółką. Chciałabym wiedzieć o wszystkim, co tylko dzieje się w twym dobrym sercu – zaznaczyła, jeszcze raz przenosząc na nią zachwycone spojrzenie. – Tam w głębi będzie ich chyba więcej… - dodała, skręcając niespodziewanie. Jak dobrze, że poznała już sztuczki, które pozwalały w razie co doprowadzić strój do porządku.
Już nie drażniła jej poplamiona sukienka, głębiej wchodziła ku krzewom, ku komnatom natury, byleby tylko przyjąć te dary i móc nimi nakarmić bliskich. Już wiedziała, że zdjęto z niej klątwę wiecznej nieskazitelności. Czuła się zachwycona nowym życiem i gotowa łykać wszystkie, nawet te mniej wygodne, wyzwania. Obróciła zaróżowioną buzię ku Kerstin i przycisnęła dłonie do piersi w westchnieniu aż nazbyt głośnym. Bujna roślinność w pobliżu lecznicy nie od dziś kusiła jej zielarską duszę. Zdarzało jej się już wcześniej, nieco nieśmiało, podglądać tutejsze okazy. – Och, dżem! Jest najsłodszy! Wiesz, droga Kerstin, ja nigdy nie robiłam dżemu. Może poproszę Idę, by mnie nauczyła. Ona umie wszystko! Ty też potrafisz, prawda? Niesamowite, że jesteście takie zdolne. Czuję… czuję, że wciąż o tylu sprawach nie wiem. Ale coraz więcej przepisów mi wychodzi, oczywiście tych prostszych… - mówiła dużo i dość głośno, kierując spojrzenie na głębie zielonych krzewów. Powoli bladły, ale wciąż mogły dostarczyć im słodkich owoców. Isabella również przywdziała swój alchemiczny fartuszek i rękawice niezbędne przy pracy w szklarni. O ochronie dłoni i ciała akurat słuchała od krewnych aż nazbyt często. Zwykle nie były to przyjemne rozmowy, a chłodne przestrogi i ostre upomnienia, przez które powinna czym prędzej schować się, a najlepiej porzucić brudne zielarstwo. Niemniej piastowane przez nią zakątki ogrodów Beaulieu wprawiały panią matkę w zadowolenie. Nie odebrali jej tej pasji, o dziwo. – Ależ to przyjemność! W dodatku… Dwie pary uważnych oczu to dwa razy więcej owoców – odpowiedziała pogodnie i podciągnęła boki sukienki, by nie pohaczyły się o gęste trawy. – Jeśli chcesz, z radością opowiem ci o roślinach. Choć jeszcze chętniej posłuchałabym miłych ploteczek. Jesteś moją przyjaciółką. Chciałabym wiedzieć o wszystkim, co tylko dzieje się w twym dobrym sercu – zaznaczyła, jeszcze raz przenosząc na nią zachwycone spojrzenie. – Tam w głębi będzie ich chyba więcej… - dodała, skręcając niespodziewanie. Jak dobrze, że poznała już sztuczki, które pozwalały w razie co doprowadzić strój do porządku.
Wczesnym październikiem słońce nie drażniło już tak jak w sercu lata, nie musiały martwić się, że pod spoconą chustką i burzą złotych loków głowa nabawi się udaru termicznego. Nie wiedziała, w jaki sposób zapatruje się na to Isabella, lecz sama, mając porównanie, uważała, że wybrały sobie na zbiory idealny dzień i wyjątkowo przyjemną porę. Szczęśliwie nie nadeszły jeszcze silniejsze chłody, a we wrześniu spadło sporo deszczu, jesienne owoce obrosły krzewy bogato i były tak barwne, że ślinka sama napływała do ust. Każda okoliczność zdawała się im sprzyjać, tylko, rzecz jasna, praca nie była lekka, wymagała brodzenia między czepliwymi gałązkami i brudzenia butów ziemią, trawą, czy zaschniętym błotem. Kerstin by skłamała, gdyby powiedziała, że nie poświęciła paru pierwszych minut na ukradkowym podglądaniu twarzy młodej lady, ale zaskoczyła się nadzwyczaj pozytywnie i aż jej się trochę wstyd zrobiło, że z góry zakładała, że Presleyówna może pomarudzić. Niemądrze się zachowywała, chwytając po ludzku tych wszystkich stereotypów, a przecież nie raz widziała Bellę w lecznicy, jak sobie świetnie radzi z ociekającymi krwią i ropą pacjentami. Żeby pracować z chorymi ludźmi, trzeba było mieć we krwi specyficzną odwagę - a Isabella taka właśnie była. Odważna, entuzjastyczna, zawsze tam, gdzie coś się działo, jak młody ognik, który tylko czekał, by rozbłysnąć jak chrust w noc świętojańską.
Klęcząc w krzakach na twardych korzeniach, Kerstin przyglądała się spod chusty jak Isabella wzdycha, przyciska dłonie do piersi i ogląda ich piękne lasy tak, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. Czasami zazdrościła młodszej przyjaciółce radosnej natury, szczerości bez wstydu i daru złotej mowy. Sama była raczej nieśmiała, wycofana i pragmatyczna - po prostu Tonks. A ich kochana Bella była w tej lecznicy najprawdziwszą księżniczką.
- Potrafię robić dżem, mama mnie uczyła. Nie wychodzi mi taki słodki, jak jej, ale to chyba kwestia wprawy - pokręciła głową z uśmiechem, wrzucając jedną jagódkę żurawiny do ust. Okropnie kwaśna, ale tak to było z surowymi owocami. - Ida świetnie gotuje, na pewno się przy niej dużo nauczysz. I nie martw się, nie jesteś wcale w tyle. Umiesz po prostu inne rzeczy niż my, a na resztę przyjdzie pora, jesteśmy młodziutkie. - Uśmiechnęła się pod nosem, trochę sympatycznie, trochę zaczepnie. - Ja mam słaby głos do śpiewania, na przykład, a tobie wychodzi to świetnie. I to ci się też bardzo przyda w domu, będziesz śpiewać dzieciom najpiękniejsze kołysanki.
Coś tak czuła, że przyjaciółka za momencik zahaczy o temat ploteczek i po prawdzie Kerstin na to cichutko liczyła. Oczywiście, edukowanie się i wymienianie ważnymi wiadomościami to istotna sprawa, ale każda młoda dziewczyna potrzebowała od czasu do czasu zrzucić z ramion część wojennego ciężaru i porozmawiać tak, jak to się dawniej czyniło w babskim dormitorium.
- Jestem twoją przyjaciółką, a ty moją - przyznała szczęśliwie, podnosząc koszyk i podciągając fartuch, żeby przejść w ciemniejszą część zagajnika; głębiej, dokładnie tak jak poleciła Bella. Mogło tu rosnąć więcej borówek, a poza tym im dalej od lecznicy, tym większa szansa, że nikt nie podsłucha. - To umówmy się tak, że ja ci opowiem, z kim się przez cały wrzesień wymieniałam listami, ale... - Uniosła wymownie palec. - Ty mi opowiesz, jak się mają sprawy ze Steffenem! - Na końcu języka miała pytanie; Oświadczył ci się już, ten bałwan?, ale zdążyła ugryźć się w porę, bo najpierw musiała wybadać teren, żeby przypadkiem nie palnąć gafy.
Klęcząc w krzakach na twardych korzeniach, Kerstin przyglądała się spod chusty jak Isabella wzdycha, przyciska dłonie do piersi i ogląda ich piękne lasy tak, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. Czasami zazdrościła młodszej przyjaciółce radosnej natury, szczerości bez wstydu i daru złotej mowy. Sama była raczej nieśmiała, wycofana i pragmatyczna - po prostu Tonks. A ich kochana Bella była w tej lecznicy najprawdziwszą księżniczką.
- Potrafię robić dżem, mama mnie uczyła. Nie wychodzi mi taki słodki, jak jej, ale to chyba kwestia wprawy - pokręciła głową z uśmiechem, wrzucając jedną jagódkę żurawiny do ust. Okropnie kwaśna, ale tak to było z surowymi owocami. - Ida świetnie gotuje, na pewno się przy niej dużo nauczysz. I nie martw się, nie jesteś wcale w tyle. Umiesz po prostu inne rzeczy niż my, a na resztę przyjdzie pora, jesteśmy młodziutkie. - Uśmiechnęła się pod nosem, trochę sympatycznie, trochę zaczepnie. - Ja mam słaby głos do śpiewania, na przykład, a tobie wychodzi to świetnie. I to ci się też bardzo przyda w domu, będziesz śpiewać dzieciom najpiękniejsze kołysanki.
Coś tak czuła, że przyjaciółka za momencik zahaczy o temat ploteczek i po prawdzie Kerstin na to cichutko liczyła. Oczywiście, edukowanie się i wymienianie ważnymi wiadomościami to istotna sprawa, ale każda młoda dziewczyna potrzebowała od czasu do czasu zrzucić z ramion część wojennego ciężaru i porozmawiać tak, jak to się dawniej czyniło w babskim dormitorium.
- Jestem twoją przyjaciółką, a ty moją - przyznała szczęśliwie, podnosząc koszyk i podciągając fartuch, żeby przejść w ciemniejszą część zagajnika; głębiej, dokładnie tak jak poleciła Bella. Mogło tu rosnąć więcej borówek, a poza tym im dalej od lecznicy, tym większa szansa, że nikt nie podsłucha. - To umówmy się tak, że ja ci opowiem, z kim się przez cały wrzesień wymieniałam listami, ale... - Uniosła wymownie palec. - Ty mi opowiesz, jak się mają sprawy ze Steffenem! - Na końcu języka miała pytanie; Oświadczył ci się już, ten bałwan?, ale zdążyła ugryźć się w porę, bo najpierw musiała wybadać teren, żeby przypadkiem nie palnąć gafy.
Nie myliła się. Pora to była doskonała, promyki głaskały dziewczęce policzki, a między jasne loki zakradała się nadzieja i pewien rodzaj głodu, dość nieoczywisty. Przez te miesiące nauczyła się nie pragnąć wykwintnych stołów, wielodaniowych posiłków i niekończących się nigdy deserów. Tego tutaj nie mieli i o tym nawet nie ośmielali się marzyć, bo wojna dostarczała zbyt wielu trosk. Życie w lecznicy i wokół Kurnika toczyło się niezmiernie szybko. Czasami nie nadążała, a czasami to ono nie nadążało za nią. Podziwiała drogą panienkę Tonks, która żyjąc pośród czarodziejów, potrafiła tak dobrze się w tym odnaleźć. Czy nie brakowało jej czarów? Czy nie chciałaby, aby życie było prostsze? Obracały się w otoczeniu bohaterów, niepewność tuliła je do snu – wcale nie przeżywały emocji podobnych do pozostałych dziewcząt w ich wieku. Choć… Bella gnała niesiona przez romantyczne płomienie próbowała robić wszystko jak należy. Co to oznaczało? To wiedziała chyba tylko sama, ucząc się nowego życia i wprowadzając do niego kilka starych nawyków, kilka niepasujących pragnień. Czasem ciekawiło ją to, jak w swojej skórze czuje się Kerstin, kim jest, ile jest w niej z czarownicy, ile magii przemycono do życia pozbawionej różdżki panienki. I kim byłyby, gdyby zamieniły się światami? Och, jakże pośpieszne i chaotyczne były jej myśli. Nijak nie pasowały do przeglądania wysokich traw i jesiennych krzaczków. Potrzasnęła szybciutko głową, by sprowadzić kilka absurdalnych fantazji na ziemię, by wrócić między gałęzie natury. Bliżej.
Radość była jej lekarstwem i sposobem na świat. Tę radość, ten ogień tłumiono przez długie lata, nakazując mu nigdy nie wymykać się z pięknego, zdobnego komina, nakazując mu mrugać światłem w ściśle określonych barwach, w granicach zbyt surowo oznaczonych. Teraz czuła się trochę jak nieposkromiony żar, jak zwierzę wypuszczone na wolność. I jak bohaterka niemożliwego snu. W obliczu pogarszającej się sytuacji, w sąsiedztwie szeroko rozpływających się mroków ona… ona była szczęśliwa. Otrzymała znacznie więcej, niż mogła marzyć. Czy jednak można było pieścić świat radością, kiedy wokoło ludzie tak cierpieli? Ostra gałązka drasnęła odsłonięty kawałek przedramienia. Syknęła ciszej i popatrzyła na Kerry. – Ależ, droga Kerstin! Jeśli nie głos, to może rysunek? Albo taniec? Krawiectwo? Przyjęłabym wszystkie twe talenty z umiłowaniem. Jestem pewna, że nie znam wciąż nawet połowy z nich. I… - zacięła się nieco speszona i aż głębiej wcisnęła ciało w leśne ostępy. – Tak bardzo nie mogę doczekać się dziecka – wyznała głęboko przejęta. Wypowiedzianego głośno hasła nie potrafiła pozostawić bez komentarza. Czy to coś wstydliwego? Na myśl o potomku czuła dumę. Przez całe życie opowiadano jej o tym, jak ważna to była sprawa, że jest to sens, istota bycia damą. Dziecko. Nikt jednak nie musiał jej przekonywać, dorastała, pragnąc tego coraz bardziej – bez specjalnych wysiłków opiekunów. A teraz mogła być żoną, matką i uzdrowicielką. – Śpiewałabym mu wszystkie legendy o ogniu. I o baśniowych księżniczkach – stwierdziła rozmarzona. – A ty, moja miła panienko Tonks? Czy pamiętasz melodie i bajki z dzieciństwa? – podpytała z pogodą i podobną sobie energią. Czasami zbyt wiele słów próbowała powiedzieć na tym jednym wdechu.
Isabella bardzo ceniła sobie towarzystwo młodych dam. Poznała Roselyn, Idę i Kerstin, niezmiennie też trwała u boku Elizabeth. Przywykła do spędzania czasu z wieloma dobrze urodzonymi pannami, na omawianiu ściśle dziewczęcych spraw i wspólnym dzieleniu kobiecych pasji. Nowe i nie takie nowe koleżanki, cóż, wszystkie pozostawały medyczkami. Nigdy wcześniej nie śniła, że tak to się potoczy. Na wspomnienie o szczurzym chłopcu zarumieniła się gwałtownie i lekko przygryzła usta. Pod rękawicą krył się bowiem pierścień. – Jestem narzeczoną, Kerstin – odpowiedziała podniośle, zupełnie jakby mówiła o wielkim cudzie. Uczucie bycia obiecaną mężczyźnie nie było dla niej aż tak świeże, ale tym razem rozpalający się w niej ogień wybuchał. Dosłownie. – Bardzo się kochamy z Steffenem. Bywa głupkiem, bywa okropnie nierozgarnięty i brak mu ogłady, ale… to mój Steffen – wyznała, spoglądając na nią spomiędzy złotojesiennych kawałków krzewu. – Czuje go głęboko, w sercu. Choć wcale nie pasuje do mojego marzenia o kawalerze, to jednak okazał się tym najbardziej wyśnionym. Czy to żurawina? – urwała, pochylając się nad świeżym, leśnym tropem. Nie, jednak nie. Westchnęła rozczarowana. – Skoro już wiesz, to twoja kolej. Czy to panicz Sawley? Widziałam, jak zerkał na ciebie w lecznicy. Uwielbia, kiedy stoisz blisko niego. Znam to spojrzenie – dodała z sugestią. – Czy jesteście kochankami z listów? Pomiędzy słowa można wpleść tak wiele bliskości! Mam tylko nadzieję, że nie zapomina o aplikowaniu maści, byleby tylko częściej pojawiać się w lecznicy.
Przykucnęła przy dość apetycznym kawałku natury. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś się tutaj kryło.
Zbieractwo, pozostałe dary natury, st 70
Zielarstwo II (+30) + szczęście II (+10)
Szukamy dzikich warzyw
Radość była jej lekarstwem i sposobem na świat. Tę radość, ten ogień tłumiono przez długie lata, nakazując mu nigdy nie wymykać się z pięknego, zdobnego komina, nakazując mu mrugać światłem w ściśle określonych barwach, w granicach zbyt surowo oznaczonych. Teraz czuła się trochę jak nieposkromiony żar, jak zwierzę wypuszczone na wolność. I jak bohaterka niemożliwego snu. W obliczu pogarszającej się sytuacji, w sąsiedztwie szeroko rozpływających się mroków ona… ona była szczęśliwa. Otrzymała znacznie więcej, niż mogła marzyć. Czy jednak można było pieścić świat radością, kiedy wokoło ludzie tak cierpieli? Ostra gałązka drasnęła odsłonięty kawałek przedramienia. Syknęła ciszej i popatrzyła na Kerry. – Ależ, droga Kerstin! Jeśli nie głos, to może rysunek? Albo taniec? Krawiectwo? Przyjęłabym wszystkie twe talenty z umiłowaniem. Jestem pewna, że nie znam wciąż nawet połowy z nich. I… - zacięła się nieco speszona i aż głębiej wcisnęła ciało w leśne ostępy. – Tak bardzo nie mogę doczekać się dziecka – wyznała głęboko przejęta. Wypowiedzianego głośno hasła nie potrafiła pozostawić bez komentarza. Czy to coś wstydliwego? Na myśl o potomku czuła dumę. Przez całe życie opowiadano jej o tym, jak ważna to była sprawa, że jest to sens, istota bycia damą. Dziecko. Nikt jednak nie musiał jej przekonywać, dorastała, pragnąc tego coraz bardziej – bez specjalnych wysiłków opiekunów. A teraz mogła być żoną, matką i uzdrowicielką. – Śpiewałabym mu wszystkie legendy o ogniu. I o baśniowych księżniczkach – stwierdziła rozmarzona. – A ty, moja miła panienko Tonks? Czy pamiętasz melodie i bajki z dzieciństwa? – podpytała z pogodą i podobną sobie energią. Czasami zbyt wiele słów próbowała powiedzieć na tym jednym wdechu.
Isabella bardzo ceniła sobie towarzystwo młodych dam. Poznała Roselyn, Idę i Kerstin, niezmiennie też trwała u boku Elizabeth. Przywykła do spędzania czasu z wieloma dobrze urodzonymi pannami, na omawianiu ściśle dziewczęcych spraw i wspólnym dzieleniu kobiecych pasji. Nowe i nie takie nowe koleżanki, cóż, wszystkie pozostawały medyczkami. Nigdy wcześniej nie śniła, że tak to się potoczy. Na wspomnienie o szczurzym chłopcu zarumieniła się gwałtownie i lekko przygryzła usta. Pod rękawicą krył się bowiem pierścień. – Jestem narzeczoną, Kerstin – odpowiedziała podniośle, zupełnie jakby mówiła o wielkim cudzie. Uczucie bycia obiecaną mężczyźnie nie było dla niej aż tak świeże, ale tym razem rozpalający się w niej ogień wybuchał. Dosłownie. – Bardzo się kochamy z Steffenem. Bywa głupkiem, bywa okropnie nierozgarnięty i brak mu ogłady, ale… to mój Steffen – wyznała, spoglądając na nią spomiędzy złotojesiennych kawałków krzewu. – Czuje go głęboko, w sercu. Choć wcale nie pasuje do mojego marzenia o kawalerze, to jednak okazał się tym najbardziej wyśnionym. Czy to żurawina? – urwała, pochylając się nad świeżym, leśnym tropem. Nie, jednak nie. Westchnęła rozczarowana. – Skoro już wiesz, to twoja kolej. Czy to panicz Sawley? Widziałam, jak zerkał na ciebie w lecznicy. Uwielbia, kiedy stoisz blisko niego. Znam to spojrzenie – dodała z sugestią. – Czy jesteście kochankami z listów? Pomiędzy słowa można wpleść tak wiele bliskości! Mam tylko nadzieję, że nie zapomina o aplikowaniu maści, byleby tylko częściej pojawiać się w lecznicy.
Przykucnęła przy dość apetycznym kawałku natury. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś się tutaj kryło.
Zbieractwo, pozostałe dary natury, st 70
Zielarstwo II (+30) + szczęście II (+10)
Szukamy dzikich warzyw
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Najpierw usłyszała stłumiony syk, potem trzask pękającej gałązki - instynkt zadziałał niezawodnie, zerwała się prędko z wyćwiczoną na salach operacyjnych zwinnością i złapała Isabellę delikatnie za palce. Miękka, dziewczęca skóra na przedramieniu zadraśnięta ostrą igiełką na końcu witki; żaden poważny wypadek, ale małe naczynka już wzbierały czerwienią, już wyciekły na światło słońca, przywołując całą masę niedobrych wspomnień i instynktów opiekuńczych, które daleko wykraczały poza to, co młode dziewczyny zazwyczaj postrzegały w granicach macierzyństwa. Isabella mogłaby poradzić sobie z taką pierdółką w trymiga, ale Kerstin miała torebkę przy pasie, mogła rozpiąć rzemyk i wyciągnąć włókninowego przylepca oraz jeden bawełniany gazik.
- Uważaj na siebie, Bello, nie wyjdź cała odrapana - poprosiła troskliwie, naklejając plaster na ranę razem z gazikiem i łagodnie przyklepując serdecznym palcem. Tylko tyle, zaraz wróciła do schylania się pod krzaki i poszukiwań ostatnich owoców tego sezonu. Nic się nie wydarzyło, Kerstin jedynie miała we krwi pilnować bezpieczeństwa i samopoczucia swoich ukochanych przyjaciółek; stąpała po ziemi nieco twardziej niż Isabella, nieco mniej czasu poświęcała na oddawanie się marzeniom, ale dzięki temu mogła się ludźmi opiekować i pilnować, by im chmury nie zaszły na metaforyczne niebo. - Haha, daleko mi do tańczenia, ale bardzo lubię szyć. Trochę żałuję, że nie mam maszyny do szycia, na razie korzystam tylko z drutów i z szydełka - Obejrzała się z uśmiechem, podpierając dłonie na biodrach. - Mogłybyśmy coś razem podziergać. Na przykład... - przeciągnęła wymownie sylaby, łapiąc w dłoń koszyk i ocierając pojedyncze kropelki potu skraplające rumiane policzki. - Kocyk dla maluszka. I czapeczkę. Buciki. Możemy na razie ćwiczyć, żebyśmy się nauczyły szyć dla twojego dziecka. - Domyślała się, że Isabelii niezwykle na dziecku zależy; wystarczyło popatrzeć jak się rumieniła i uciekała rozmarzona wzrokiem za każdym razem, gdy w lecznicy pojawiały się dzieci lub ktoś ją na ten temat napomknął! - A teraz ubrania oddawać matkom w Dolinie albo... wiesz, na wyspie. - Choć znajdowały się w bezpośrednim otoczeniu lecznicy, gdzie nikt niepowołany nie powinien ich podsłuchać, obawiała się wspominać o Oazie. Po tym wszystkim, co przeszli we wrześniu.
Wchodziły w las coraz głębiej i głębiej, aż w końcu między krzewami pojawiały się już nie tylko byliny jagodowe, ale też dziwne nacie, wystające z gleby paprotki i pnie ściętych drzew. Na jednym takim pniaku przysiadła, by złapać oddech i popatrzeć, czy do żadnego koszyka przez pomyłkę nie wrzuciła czegoś trującego. W rzeczywistości, znała tylko podstawy zbieractwa, tyle, ile mogła nauczyć się w kuchni i koło domu.
- Pamiętam wszystkie kołysanki, które śpiewała mi mama. I baśnie. Moja mama bardzo lubiła opowiadać nam historie braci Grimm - spojrzała na czarownicę z nieco smutniejszą miną. Otarła pojedynczą łezkę szybko, by się kompletnie nie rozkleić. - Będziesz wspaniałą matką, Bella. Nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Wasze dzieci będą prawdziwymi szczęściarzami - Uśmiechnęła się, zanosząc cichą modlitwę, aby szczęście sprzyjało całej ich rodzinie; żeby brzdące Isabelli nigdy nie musiały się przekonywać, jak to jest stracić rodziców w wyniku wojny.
Omówiły już na spokojnie to, co wzbudzało trudne emocje; gdy jednak przyjaciółka zarumieniła się po czubki uszu i z dumą obwieściła nowinę, Kerstin nie mogła dłużej tkwić w dołku wspomnień. Zerwała się z pniaka i przytknęła obie ręce do ust, by zagłuszyć podekscytowane piszczenie. Nogi same porwały jej się do kilku podskoków
- Jak to narzeczoną? Kiedy?! Nic mi nie mówiłaś! - Przyciągnęła Isabellę szybko do ciasnego uścisku, chowając ogromny uśmiech w kołnierzyku jej sukienki. - Tak się cieszę! To najlepsza wiadomość, jaką dziś usłyszałam! - Odsunęła się, łapiąc przyjaciółkę za obie skryte pod rękawiczkami dłonie i ciągnąc wymownie za palce. No pokaż, pokaż, pokaż! - Musisz mi opowiedzieć wszystko - zadecydowała z powagą, z powrotem sięgając do koszyka.
No bo miały wciąż robotę do wykonania, nawet jeżeli Kerstin miała teraz wrażenie, że owoce dwoją i troją jej się w oczach.
- Jeżeli tak czujesz, nie ma co się zastanawiać. Serce wie najlepiej, czego mu potrzeba - Spojrzała na czerwone kuleczki w rękach Belli. - O nie, nie, nie, to nie żurawina. Żurawina nie rośnie tak nisko. Nie znam tej rośliny, ale lepiej uważać. - Pokiwała głową, a potem szybko opuściła brodę, żeby schować różowe policzki za blond loczkami wystającymi spod chusty. No ładnie, słuchać czyjejś opowieści było zawsze przyjemnie, ale jak zacząć własny temat? W obliczu szczęścia i zaręczyn Isabelii, takie wymienianie się listami z prawie nieznajomym wydawało się takie... nastoletnie!
- Haha, jesteś niemożliwa! - zakrzyknęła z udawanym oburzeniem, czerwieniejąc jeszcze mocniej na "kochanków z listów". Byli nimi? Nie, no przecież... to była tylko przyjaźń! Przyjaźń korespondencyjna! Ale tak chętnie spotkałaby go po raz kolejny... - Sawley na mnie zerka? Naprawdę? Głupoty gadasz... - Podrapała się z zażenowaniem po karku. - Nie, to nie on. Ten o którym mówię... spotkaliśmy się przypadkiem pod koniec sierpnia tutaj w lasku nieopodal. Pod drzewem zaczarowanych wróżek, tym martwym. Długo rozmawialiśmy, ale potem musiał iść i... tęskniłam za nim, a on do mnie napisał! I potem ja mu odpisałam, i on mi znów i tak jakoś pisaliśmy... - Posmutniała, przypominając sobie, że w ostatniej wiadomość Hagrid zwrócił jej uwagę, że nie mogli dłużej utrzymywać kontaktu. Niby nie mogli, ale jednak... - Wysyłamy sobie przepisy i opowiadamy, co u nas się dzieje. Nic więcej - Zaręczyła z ręką na sercu, ale rumieniec opowiadał zupełnie inną historię. - Lubię go po prostu. Jest inny. Zwykle kiedy rozmawiam z mężczyznami, to wydają mi się albo zagubionymi owieczkami do opiekowania albo durni albo... czasami niebezpieczni - Westchnęła, kręcąc głową. - Nie zrozum mnie źle, mam przyjaciół i wielu panów lubię, tylko z nim to była taka rozmowa, że ja czułam, że mu zależy, rozumiesz? - Spojrzała na przyjaciółkę wielkimi oczami, otrzepując rękawiczki z resztek listków. - Że go interesuje, co mu opowiadam, że chce mnie wysłuchać, a ja jego. To się nie zdarza często. Mi się nie zdarzało - Spochmurniała, a potem przykucnęła przy kolejnej krzewince, licząc, że tym razem jej się poszczęści i znajdzie prawdziwą żurawinę.
Zbieractwo, owoce leśne, ST 50
Gotowanie I (zamiennie z zielarstwem dla mugola), spostrzegawczość I
- Uważaj na siebie, Bello, nie wyjdź cała odrapana - poprosiła troskliwie, naklejając plaster na ranę razem z gazikiem i łagodnie przyklepując serdecznym palcem. Tylko tyle, zaraz wróciła do schylania się pod krzaki i poszukiwań ostatnich owoców tego sezonu. Nic się nie wydarzyło, Kerstin jedynie miała we krwi pilnować bezpieczeństwa i samopoczucia swoich ukochanych przyjaciółek; stąpała po ziemi nieco twardziej niż Isabella, nieco mniej czasu poświęcała na oddawanie się marzeniom, ale dzięki temu mogła się ludźmi opiekować i pilnować, by im chmury nie zaszły na metaforyczne niebo. - Haha, daleko mi do tańczenia, ale bardzo lubię szyć. Trochę żałuję, że nie mam maszyny do szycia, na razie korzystam tylko z drutów i z szydełka - Obejrzała się z uśmiechem, podpierając dłonie na biodrach. - Mogłybyśmy coś razem podziergać. Na przykład... - przeciągnęła wymownie sylaby, łapiąc w dłoń koszyk i ocierając pojedyncze kropelki potu skraplające rumiane policzki. - Kocyk dla maluszka. I czapeczkę. Buciki. Możemy na razie ćwiczyć, żebyśmy się nauczyły szyć dla twojego dziecka. - Domyślała się, że Isabelii niezwykle na dziecku zależy; wystarczyło popatrzeć jak się rumieniła i uciekała rozmarzona wzrokiem za każdym razem, gdy w lecznicy pojawiały się dzieci lub ktoś ją na ten temat napomknął! - A teraz ubrania oddawać matkom w Dolinie albo... wiesz, na wyspie. - Choć znajdowały się w bezpośrednim otoczeniu lecznicy, gdzie nikt niepowołany nie powinien ich podsłuchać, obawiała się wspominać o Oazie. Po tym wszystkim, co przeszli we wrześniu.
Wchodziły w las coraz głębiej i głębiej, aż w końcu między krzewami pojawiały się już nie tylko byliny jagodowe, ale też dziwne nacie, wystające z gleby paprotki i pnie ściętych drzew. Na jednym takim pniaku przysiadła, by złapać oddech i popatrzeć, czy do żadnego koszyka przez pomyłkę nie wrzuciła czegoś trującego. W rzeczywistości, znała tylko podstawy zbieractwa, tyle, ile mogła nauczyć się w kuchni i koło domu.
- Pamiętam wszystkie kołysanki, które śpiewała mi mama. I baśnie. Moja mama bardzo lubiła opowiadać nam historie braci Grimm - spojrzała na czarownicę z nieco smutniejszą miną. Otarła pojedynczą łezkę szybko, by się kompletnie nie rozkleić. - Będziesz wspaniałą matką, Bella. Nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Wasze dzieci będą prawdziwymi szczęściarzami - Uśmiechnęła się, zanosząc cichą modlitwę, aby szczęście sprzyjało całej ich rodzinie; żeby brzdące Isabelli nigdy nie musiały się przekonywać, jak to jest stracić rodziców w wyniku wojny.
Omówiły już na spokojnie to, co wzbudzało trudne emocje; gdy jednak przyjaciółka zarumieniła się po czubki uszu i z dumą obwieściła nowinę, Kerstin nie mogła dłużej tkwić w dołku wspomnień. Zerwała się z pniaka i przytknęła obie ręce do ust, by zagłuszyć podekscytowane piszczenie. Nogi same porwały jej się do kilku podskoków
- Jak to narzeczoną? Kiedy?! Nic mi nie mówiłaś! - Przyciągnęła Isabellę szybko do ciasnego uścisku, chowając ogromny uśmiech w kołnierzyku jej sukienki. - Tak się cieszę! To najlepsza wiadomość, jaką dziś usłyszałam! - Odsunęła się, łapiąc przyjaciółkę za obie skryte pod rękawiczkami dłonie i ciągnąc wymownie za palce. No pokaż, pokaż, pokaż! - Musisz mi opowiedzieć wszystko - zadecydowała z powagą, z powrotem sięgając do koszyka.
No bo miały wciąż robotę do wykonania, nawet jeżeli Kerstin miała teraz wrażenie, że owoce dwoją i troją jej się w oczach.
- Jeżeli tak czujesz, nie ma co się zastanawiać. Serce wie najlepiej, czego mu potrzeba - Spojrzała na czerwone kuleczki w rękach Belli. - O nie, nie, nie, to nie żurawina. Żurawina nie rośnie tak nisko. Nie znam tej rośliny, ale lepiej uważać. - Pokiwała głową, a potem szybko opuściła brodę, żeby schować różowe policzki za blond loczkami wystającymi spod chusty. No ładnie, słuchać czyjejś opowieści było zawsze przyjemnie, ale jak zacząć własny temat? W obliczu szczęścia i zaręczyn Isabelii, takie wymienianie się listami z prawie nieznajomym wydawało się takie... nastoletnie!
- Haha, jesteś niemożliwa! - zakrzyknęła z udawanym oburzeniem, czerwieniejąc jeszcze mocniej na "kochanków z listów". Byli nimi? Nie, no przecież... to była tylko przyjaźń! Przyjaźń korespondencyjna! Ale tak chętnie spotkałaby go po raz kolejny... - Sawley na mnie zerka? Naprawdę? Głupoty gadasz... - Podrapała się z zażenowaniem po karku. - Nie, to nie on. Ten o którym mówię... spotkaliśmy się przypadkiem pod koniec sierpnia tutaj w lasku nieopodal. Pod drzewem zaczarowanych wróżek, tym martwym. Długo rozmawialiśmy, ale potem musiał iść i... tęskniłam za nim, a on do mnie napisał! I potem ja mu odpisałam, i on mi znów i tak jakoś pisaliśmy... - Posmutniała, przypominając sobie, że w ostatniej wiadomość Hagrid zwrócił jej uwagę, że nie mogli dłużej utrzymywać kontaktu. Niby nie mogli, ale jednak... - Wysyłamy sobie przepisy i opowiadamy, co u nas się dzieje. Nic więcej - Zaręczyła z ręką na sercu, ale rumieniec opowiadał zupełnie inną historię. - Lubię go po prostu. Jest inny. Zwykle kiedy rozmawiam z mężczyznami, to wydają mi się albo zagubionymi owieczkami do opiekowania albo durni albo... czasami niebezpieczni - Westchnęła, kręcąc głową. - Nie zrozum mnie źle, mam przyjaciół i wielu panów lubię, tylko z nim to była taka rozmowa, że ja czułam, że mu zależy, rozumiesz? - Spojrzała na przyjaciółkę wielkimi oczami, otrzepując rękawiczki z resztek listków. - Że go interesuje, co mu opowiadam, że chce mnie wysłuchać, a ja jego. To się nie zdarza często. Mi się nie zdarzało - Spochmurniała, a potem przykucnęła przy kolejnej krzewince, licząc, że tym razem jej się poszczęści i znajdzie prawdziwą żurawinę.
Zbieractwo, owoce leśne, ST 50
Gotowanie I (zamiennie z zielarstwem dla mugola), spostrzegawczość I
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Posłała panience Tonks jakże wdzięczny uśmiech, kiedy ta niemal od razu zaopiekowała się drobną ranką. To nic takiego, to nawet nie zapiekło, choć dźwięk uwolniony ze słodkich ust wskazywał na coś nieco innego. Niemniej Isabella z rozczuleniem zerkała na minimalny opatrunek i przejęte oczy pielęgniarki. Jakby była jej strażniczką, jej towarzyszką i rozsądkiem dla zbyt rozpalonych marzeniami ramion. Podziękowała jej i wyruszyła dalej między jesienne łodygi i liściaste zaspy. Nie miały wielkiej szansy, by coś tutaj znaleźć, ale jeśli tylko szczęście będzie im sprzyjać, a ona wierzyła, że urodziła się w pogodnym płomieniu, to przyniosą do domu kilka cennych łupów. Nigdy nie lekceważyła natury, nigdy nie czuła, by ta została całkowicie odkryta. Zawsze mogły doznać przyjemnego zaskoczenia.
– Przykro mi, Kerstin. Ja nie potrafię szyć. Kiedyś się z pewnością nauczę, ale teraz próbuję opanować trudną sztukę gotowania, chciałabym też swą wiedzę rozwinąć w tak wielu dziedzinach. Gdy wreszcie mogę… Och, czy ty powiedziałaś dziecięce ubranka? – wydusiła, wielkimi oczami obejmując jej drobną postać. Przyróżowione policzki błysnęły maźnięte promieniem słońca. Przecież przed chwilą całkiem otwarcie sama się przyznała, że potrzebuje być matką, że pragnie tej roli i maleństwa przy sercu. Nieco rozkojarzona przez chwilę zupełnie nie mogła skupić się na leśnych poszukiwaniach. Myślała o tym dość intensywnie. – Któregoś dnia się nauczę. Dla malutkiej Isabelli albo małego Steffena. Będą nosili śliczne wdzianka. Byłabym wtedy mamą, taką prawdziwą mamą, która tworzy kolorowe czapki i sweterki – rozmarzyła się nagle głośno i zaraz znów o mało co nie skręciła w złym kierunku. Na ziemie, Isabello, na ziemię! – Spróbujmy któregoś dnia, panienko Kerstin – ogłosiła z powagą, wyraźnie natchniona i gotowa, choć mimo to traktowała to wyzwanie jako coś bardziej odległego. Na głowie miała teraz intensywną naukę sztuki medycznej i bardzo dużo warzyła. Z większością wejrzeń Kurnikowych obowiązków zdołała się już oswoić, choć wciąż wiele spraw przychodziło jej z trudem. Wiejskie zapachy, skromne życie i ciasne ściany, między którymi było tak niewiele przestrzeni dla niej samej. Prezentów od losu otrzymała jednak zbyt wiele, by potrafiła marudzić na życie zwyczajne dziewczyny, niezwyczajnej czarownicy, na losy tej, która przecież wreszcie mogła wszystko, a jasne końcówki zakręconych kosmyków zdawały się być jak te żywe ogniki. Jak energia, która wpędzała ją w ruch. Wiele razy bała się tego, co nadejdzie w przyszłości, ale od maja nie żałowała ani przez chwilę. – Bądź mą nauczycielką i radą, prowadź mnie przez obce ścieżki, moja najmilsza. Twa wiara w nas i naszą miłość jest najpiękniejszym podarunkiem – odpowiedziała potulnie, ze słodyczą. Zamierzała usłuchać jej, bo przecież zagnieżdżona w tym świecie od wieków Tonksówna potrafiła przedzierać się przez te gęstwiny. – Pożyczysz mi księgę z tymi baśniami? Chciałabym… Móc moim dzieciom opowiadać o wszystkim. O magii w magii i o magii w niemagii – poplątała lekko, ale spodziewała się, że towarzyszka zrozumie.
No pokaż, pokaż. Rękawiczka zsunęła się z dłoni, a pod nią rozjaśnił się urok pierścienia. Wspaniały. Lekko poruszyła palcami, prezentując klejnot. Rozpierała ją duma, a usta mimowolnie rozciągały się w uśmiechu. – To mój największy skarb – wyznała wzruszona, kiedy tak zatrzymały się przy tym pniu, by dzielić się tymi radościami. – Podarował mi go na wycieczce, w połowie sierpnia. Myślałam, że skręcił kostkę i go bardzo boli, a on wtedy… - przerwała, aby złapać oddech, bo mówiła pośpieszną emocją i aż nie mogła nadążyć. – Tak bardzo go kocham. Marzę o tym, by być panią Cattermole. To byłoby, och, znów kolejne nazwisko. Mam tylko nadzieję, że to pozostanie przy mnie już na wieki – ogłosiła poważnie, z patosem i emocją, która spróbowała nie piąć się do słońca. Koszyczki należało wziąć w dłoń i skupić się na swych powinnościach.
Próbowała przeszukiwać leśne pierzyny i jednocześnie przysłuchiwała się opowiastkom przyjaciółki. Ekscytacja przez uszy wlewała się do serca, do rąk i nóg, między oczy, które nie powstrzymały się przed niedyskretnym zerkaniem na rumianą buzię dziewczyny. Opowieść wydawała się niezwykła, magiczna, wręcz należało pociągnąć ją dalej. Smutne zawieszenie skłoniło jednak Isabellę do kilku odważnych myśli.
– On rozpala, on jest twoją iskrą, on pojawia się między myślami zbyt często. To za nim tęsknisz. Och, przecież tego nie można tak zostawić. Tym bardziej, gdy masz przeczucie. Czy może jest to czas na spotkanie? Gdzie on mieszka? Pożyczyłabym ci moją najpiękniejszą sukienkę i przyszykowałabym te słoneczne włosy, by już nie mógł umknąć przed twym urokiem. Gdy o nim mówisz, wyłapuję czułość i słyszę, jak bije twe serce, moja droga. Listy są słodką pikanterią, ale nie mogą zastąpić wejrzenia bliskich oczu i głosu tuż przy uchu. Potrzeba wam romantycznego spotkania! – uznała podniecona wizją połączenia się kochanków. Znała się na tym, mogła im obojgu pomóc. I mogła też przyjrzeć się lepiej temu kawalerowi. A przez to wszystko wsadziła nogę w dół, może króliczą norę. Westchnęła głośno, czując, że nie jest dzisiaj najlepszą zielarką. Wyszarpała stopę i zerknęła kontrolnie na umorusany runem leśnym bucik. No nic. Przeszła kilka kroków i jeszcze raz spróbowała przeszukać pewną kępkę, która wydała jej się podejrzana. – Czy znalazłaś tam jakiś skarb? – zdążyła zapytać, wyczuwając, że Kerstin udało się wpaść na dobry trop.
Zbieractwo, pozostałe dary natury, st 70
Zielarstwo II (+30) + szczęście II (+10)
Szukamy dzikich warzyw
– Przykro mi, Kerstin. Ja nie potrafię szyć. Kiedyś się z pewnością nauczę, ale teraz próbuję opanować trudną sztukę gotowania, chciałabym też swą wiedzę rozwinąć w tak wielu dziedzinach. Gdy wreszcie mogę… Och, czy ty powiedziałaś dziecięce ubranka? – wydusiła, wielkimi oczami obejmując jej drobną postać. Przyróżowione policzki błysnęły maźnięte promieniem słońca. Przecież przed chwilą całkiem otwarcie sama się przyznała, że potrzebuje być matką, że pragnie tej roli i maleństwa przy sercu. Nieco rozkojarzona przez chwilę zupełnie nie mogła skupić się na leśnych poszukiwaniach. Myślała o tym dość intensywnie. – Któregoś dnia się nauczę. Dla malutkiej Isabelli albo małego Steffena. Będą nosili śliczne wdzianka. Byłabym wtedy mamą, taką prawdziwą mamą, która tworzy kolorowe czapki i sweterki – rozmarzyła się nagle głośno i zaraz znów o mało co nie skręciła w złym kierunku. Na ziemie, Isabello, na ziemię! – Spróbujmy któregoś dnia, panienko Kerstin – ogłosiła z powagą, wyraźnie natchniona i gotowa, choć mimo to traktowała to wyzwanie jako coś bardziej odległego. Na głowie miała teraz intensywną naukę sztuki medycznej i bardzo dużo warzyła. Z większością wejrzeń Kurnikowych obowiązków zdołała się już oswoić, choć wciąż wiele spraw przychodziło jej z trudem. Wiejskie zapachy, skromne życie i ciasne ściany, między którymi było tak niewiele przestrzeni dla niej samej. Prezentów od losu otrzymała jednak zbyt wiele, by potrafiła marudzić na życie zwyczajne dziewczyny, niezwyczajnej czarownicy, na losy tej, która przecież wreszcie mogła wszystko, a jasne końcówki zakręconych kosmyków zdawały się być jak te żywe ogniki. Jak energia, która wpędzała ją w ruch. Wiele razy bała się tego, co nadejdzie w przyszłości, ale od maja nie żałowała ani przez chwilę. – Bądź mą nauczycielką i radą, prowadź mnie przez obce ścieżki, moja najmilsza. Twa wiara w nas i naszą miłość jest najpiękniejszym podarunkiem – odpowiedziała potulnie, ze słodyczą. Zamierzała usłuchać jej, bo przecież zagnieżdżona w tym świecie od wieków Tonksówna potrafiła przedzierać się przez te gęstwiny. – Pożyczysz mi księgę z tymi baśniami? Chciałabym… Móc moim dzieciom opowiadać o wszystkim. O magii w magii i o magii w niemagii – poplątała lekko, ale spodziewała się, że towarzyszka zrozumie.
No pokaż, pokaż. Rękawiczka zsunęła się z dłoni, a pod nią rozjaśnił się urok pierścienia. Wspaniały. Lekko poruszyła palcami, prezentując klejnot. Rozpierała ją duma, a usta mimowolnie rozciągały się w uśmiechu. – To mój największy skarb – wyznała wzruszona, kiedy tak zatrzymały się przy tym pniu, by dzielić się tymi radościami. – Podarował mi go na wycieczce, w połowie sierpnia. Myślałam, że skręcił kostkę i go bardzo boli, a on wtedy… - przerwała, aby złapać oddech, bo mówiła pośpieszną emocją i aż nie mogła nadążyć. – Tak bardzo go kocham. Marzę o tym, by być panią Cattermole. To byłoby, och, znów kolejne nazwisko. Mam tylko nadzieję, że to pozostanie przy mnie już na wieki – ogłosiła poważnie, z patosem i emocją, która spróbowała nie piąć się do słońca. Koszyczki należało wziąć w dłoń i skupić się na swych powinnościach.
Próbowała przeszukiwać leśne pierzyny i jednocześnie przysłuchiwała się opowiastkom przyjaciółki. Ekscytacja przez uszy wlewała się do serca, do rąk i nóg, między oczy, które nie powstrzymały się przed niedyskretnym zerkaniem na rumianą buzię dziewczyny. Opowieść wydawała się niezwykła, magiczna, wręcz należało pociągnąć ją dalej. Smutne zawieszenie skłoniło jednak Isabellę do kilku odważnych myśli.
– On rozpala, on jest twoją iskrą, on pojawia się między myślami zbyt często. To za nim tęsknisz. Och, przecież tego nie można tak zostawić. Tym bardziej, gdy masz przeczucie. Czy może jest to czas na spotkanie? Gdzie on mieszka? Pożyczyłabym ci moją najpiękniejszą sukienkę i przyszykowałabym te słoneczne włosy, by już nie mógł umknąć przed twym urokiem. Gdy o nim mówisz, wyłapuję czułość i słyszę, jak bije twe serce, moja droga. Listy są słodką pikanterią, ale nie mogą zastąpić wejrzenia bliskich oczu i głosu tuż przy uchu. Potrzeba wam romantycznego spotkania! – uznała podniecona wizją połączenia się kochanków. Znała się na tym, mogła im obojgu pomóc. I mogła też przyjrzeć się lepiej temu kawalerowi. A przez to wszystko wsadziła nogę w dół, może króliczą norę. Westchnęła głośno, czując, że nie jest dzisiaj najlepszą zielarką. Wyszarpała stopę i zerknęła kontrolnie na umorusany runem leśnym bucik. No nic. Przeszła kilka kroków i jeszcze raz spróbowała przeszukać pewną kępkę, która wydała jej się podejrzana. – Czy znalazłaś tam jakiś skarb? – zdążyła zapytać, wyczuwając, że Kerstin udało się wpaść na dobry trop.
Zbieractwo, pozostałe dary natury, st 70
Zielarstwo II (+30) + szczęście II (+10)
Szukamy dzikich warzyw
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Czy pomoc była Isabelli potrzebna, czy nie - koniec końców liczyły się gesty i kryjąca się w kawałku plasterka obietnica przyjaźni. W czasach wojny nic nie miało takiego znaczenia jak wspieranie się wzajemnie w mniejszych i większych trudach. Spędzanie ze sobą czasu wtedy, gdy los pozwolił i wspólne pracowanie na lepszą przyszłość. Kwintesencja dzisiejszego dnia, gdyby tylko dodać do niej piękne słońce, jesienny wiatr i ploteczki.
- Powiedziałam - przyznała z szerokim uśmiechem, rozbawiona tym, jak nagle wybiła Bellę z jej monologu. Panna Presley lubiła mówić dużo i na każdy temat, często dodawała różne dygresje, zbaczała z tematu, krążyła wokół niego i przeskakiwała z jednego na drugi z gracją energicznego króliczka. - Nie martw się, znajdziesz czas na wszystko. Do ślubu jeszcze trochę ci zostało - powiedziała, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że w istocie trochę. - A zanim przyjdą dzieci to w ogóle. - Rozmarzyła się na myśl o dwóch cudownych brzdącach wędrujących za Bellą na tłustych, koślawych nóżkach. Dziewczynka na pewno miałaby piękne złote loczki, tak jak jej mama, a chłopczyk ten charakterystyczny, uroczy uśmiech Steffena. Ile by dała, by dożyć tych czasów, gdy będzie mogła im ciotkować i robić prezenty na święta!
Schyliła się lekko, aby uniknąć zaplątania włosów w nisko zawieszoną gałąź, a potem przytrzymała ją ostrożnie, zdając sobie sprawę, że oczarowana naturą Isabella może jej nie zauważyć i przypadkiem z nią zderzyć. Dziewczyna radziła sobie w dziczy niezwykle jak na swój stan, ale czasami potrafiła tak pogrążyć się w marzeniach, że zapominała o całym świecie. Kerstin cieszyła się, że może być tu dla niej i wzbudza wystarczające zaufanie, by Bella nie obawiała się zatracić.
- Mogę być twoją nauczycielką, uczennicą, powierniczką sekretów i przyjaciółką. Czymkolwiek zechcesz. I oczywiście, że pożyczę! - podsumowała, choć policzki zapiekły ją czerwienią na wzniosły sposób, w jaki dziewczyna określiła ich relację. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś powiedział do niej "moja najmilsza".
Za chwilę jednak znalazła sobie inny powód do ekscytacji. Bardzo długo przyglądała się pokazywanemu przez przyjaciółkę pierścionkowi, leciutko wyginała jej palce, by kryształ złapał blask słońca i z szerokim uśmiechem dopytywała o szczegóły.
- Co dokładnie powiedział? Byłaś w szoku? Wahałaś się? Co robiliście na wycieczce? - Nie powstrzymała się już przed łagodnym podskakiwaniem na ugiętych nogach, jak sprężynka. Myśl o tym, że Isabella jest zaręczona i szczerze zakochana była niesamowita; wzbudzała odrobinkę zazdrości, prawda, ale tej emocji był okruch w całym morzu szczęścia. Kerstin była jednak mniej chętna do spoglądania w rumianą twarz kobiety, kiedy sama składała w niezdarne słowa swoją historię; bez patosu, egzaltowania, pięknych wyrażeń, na które nie umiała się zdobyć. Przy okazji udało jej się ogołocić krzak i sypnąć do koszyczka jedenaście pysznych żurawinek. Jeszcze nie dość na dżem, ale wystarczająco na suszoną herbatę na pęcherz. Akurat na zimę.
- Rozpala? Jest iskrą? - powtórzyła z nutą zażenowania, rumieniąc się jak piwonia. Ciężko jej było myśleć o Hagridzie w ten sposób; jakby był księciem na białym koniu, kiedy był po prostu... sobą. Poczciwym facetem o dobrym sercu i ciepłym usposobieniu. Szczerym. Fascynującym. No i chyba nie zmieściłby się na konia, potrzebowałby słonia. Albo smoka. Jest z niego czarodziej przecież. - Wiesz, Bella, ja bym chciała, tylko... - Opuściła wzrok ze smutkiem, grzebiąc raz jeszcze w żurawinie, tym razem w krzewince obok. - Nie jestem pewna, gdzie on mieszka. Nie może mi powiedzieć, chodzi o bezpieczeństwo. Wydaje mi się, że on coś ma do tej wojny. Michael nie chce mi powiedzieć wszystkiego, tyle tylko, że jest w Londynie, ale adres do korespondencji dał mi na karczmę, z której odbiera listy. Od jakiegoś czasu piłuję Mike'a, żeby zaprosił go na obiad, ale się wykręca... - Palcem otarła łzę, która zakręciła się w kąciku jej oka. - Boję się - wyznała łamiącym się głosem.
I może rozkleiłaby się całkiem, gdyby nie dostrzegła, że przy koszyku z żurawiną zaczęły kręcić się niewielkie, grudkowate ludki. Gnomy! Pan Alexander już powiedział Kerstin, co trzeba z nimi robić.
- Musimy je przegonić, bo wszystko nam zabiorą! - powiedziała poważnie, zmieniając temat i chwytając jednego ze szkodników za nogę.
1. Rzut na zbieractwo; owoce leśne, żurawina, gotowanie I
2. Łapię gnomy!
- Powiedziałam - przyznała z szerokim uśmiechem, rozbawiona tym, jak nagle wybiła Bellę z jej monologu. Panna Presley lubiła mówić dużo i na każdy temat, często dodawała różne dygresje, zbaczała z tematu, krążyła wokół niego i przeskakiwała z jednego na drugi z gracją energicznego króliczka. - Nie martw się, znajdziesz czas na wszystko. Do ślubu jeszcze trochę ci zostało - powiedziała, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że w istocie trochę. - A zanim przyjdą dzieci to w ogóle. - Rozmarzyła się na myśl o dwóch cudownych brzdącach wędrujących za Bellą na tłustych, koślawych nóżkach. Dziewczynka na pewno miałaby piękne złote loczki, tak jak jej mama, a chłopczyk ten charakterystyczny, uroczy uśmiech Steffena. Ile by dała, by dożyć tych czasów, gdy będzie mogła im ciotkować i robić prezenty na święta!
Schyliła się lekko, aby uniknąć zaplątania włosów w nisko zawieszoną gałąź, a potem przytrzymała ją ostrożnie, zdając sobie sprawę, że oczarowana naturą Isabella może jej nie zauważyć i przypadkiem z nią zderzyć. Dziewczyna radziła sobie w dziczy niezwykle jak na swój stan, ale czasami potrafiła tak pogrążyć się w marzeniach, że zapominała o całym świecie. Kerstin cieszyła się, że może być tu dla niej i wzbudza wystarczające zaufanie, by Bella nie obawiała się zatracić.
- Mogę być twoją nauczycielką, uczennicą, powierniczką sekretów i przyjaciółką. Czymkolwiek zechcesz. I oczywiście, że pożyczę! - podsumowała, choć policzki zapiekły ją czerwienią na wzniosły sposób, w jaki dziewczyna określiła ich relację. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś powiedział do niej "moja najmilsza".
Za chwilę jednak znalazła sobie inny powód do ekscytacji. Bardzo długo przyglądała się pokazywanemu przez przyjaciółkę pierścionkowi, leciutko wyginała jej palce, by kryształ złapał blask słońca i z szerokim uśmiechem dopytywała o szczegóły.
- Co dokładnie powiedział? Byłaś w szoku? Wahałaś się? Co robiliście na wycieczce? - Nie powstrzymała się już przed łagodnym podskakiwaniem na ugiętych nogach, jak sprężynka. Myśl o tym, że Isabella jest zaręczona i szczerze zakochana była niesamowita; wzbudzała odrobinkę zazdrości, prawda, ale tej emocji był okruch w całym morzu szczęścia. Kerstin była jednak mniej chętna do spoglądania w rumianą twarz kobiety, kiedy sama składała w niezdarne słowa swoją historię; bez patosu, egzaltowania, pięknych wyrażeń, na które nie umiała się zdobyć. Przy okazji udało jej się ogołocić krzak i sypnąć do koszyczka jedenaście pysznych żurawinek. Jeszcze nie dość na dżem, ale wystarczająco na suszoną herbatę na pęcherz. Akurat na zimę.
- Rozpala? Jest iskrą? - powtórzyła z nutą zażenowania, rumieniąc się jak piwonia. Ciężko jej było myśleć o Hagridzie w ten sposób; jakby był księciem na białym koniu, kiedy był po prostu... sobą. Poczciwym facetem o dobrym sercu i ciepłym usposobieniu. Szczerym. Fascynującym. No i chyba nie zmieściłby się na konia, potrzebowałby słonia. Albo smoka. Jest z niego czarodziej przecież. - Wiesz, Bella, ja bym chciała, tylko... - Opuściła wzrok ze smutkiem, grzebiąc raz jeszcze w żurawinie, tym razem w krzewince obok. - Nie jestem pewna, gdzie on mieszka. Nie może mi powiedzieć, chodzi o bezpieczeństwo. Wydaje mi się, że on coś ma do tej wojny. Michael nie chce mi powiedzieć wszystkiego, tyle tylko, że jest w Londynie, ale adres do korespondencji dał mi na karczmę, z której odbiera listy. Od jakiegoś czasu piłuję Mike'a, żeby zaprosił go na obiad, ale się wykręca... - Palcem otarła łzę, która zakręciła się w kąciku jej oka. - Boję się - wyznała łamiącym się głosem.
I może rozkleiłaby się całkiem, gdyby nie dostrzegła, że przy koszyku z żurawiną zaczęły kręcić się niewielkie, grudkowate ludki. Gnomy! Pan Alexander już powiedział Kerstin, co trzeba z nimi robić.
- Musimy je przegonić, bo wszystko nam zabiorą! - powiedziała poważnie, zmieniając temat i chwytając jednego ze szkodników za nogę.
1. Rzut na zbieractwo; owoce leśne, żurawina, gotowanie I
2. Łapię gnomy!
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Niczym dwie jasnowłose królewny. Jak księżniczki zanurzone w lasach, podglądające naturę, dzielące się dziewczęcymi sekretami tak, by żadne nieprzychylne ucho nie zdołało ich im podkraść. Podobała jej się magia tego spotkania, z chęcią dzieliła się fantazjami i pomysłami na przyszłość. Między wieloma słowami nie kryła się tylko mnogość nudnych historyjek. Były tam realne, naprawdę uwielbiane przez Isabellę fantazje o tym, co wydarzy się za rok, za kilka lat albo w tej jeszcze dalszej perspektywie. I chociaż w tym roziskrzeniu próbowała nieco popędzić niektóre z marzeń, to te i tak miały objawić się dopiero we właściwej chwili. Zgodnie z życzeniem losu, z życzeniem szczęścia podążającego za nią jak blask słońca. Nawet w tej smutniejącej jesieni. Słodycz kolorowała ich twarze, wdziękiem zawstydzały piękne drzewa. I chociaż celem tej podróży było odnalezienie smakowitej żurawiny albo innego warzywa, to chętnie myślała o ich spotkaniu jak o niesamowitej wyprawie. Uśmiechem zareagowała na rumiane lico pielęgniarki, na jej speszenie i widoczne przeżycie. Czy jednak nie łączyła ich prawda i szczerość serca? – Już nią jesteś, Kerstin. Nimi wszystkimi – odparła więc dość zagadkowo, ale wyraźnie z głębi duszy. Brakowało jej czasem dziewczęcego towarzystwa, potoków plotek, pożarów ekscytacji dla spraw tak bardzo kobiecych i koniecznych do przedyskutowania. Ależ jej brakowało wspólnych zakupów i przebieranek, strojenia i zakręcania loczków. Nawet w ciasnym pokoiku w Kurniku znalazłaby dostateczną ilość miejsca, aby zaprosić koleżankę i wspólnie odprawiać te nietypowe rytuały. Jak przyszła żona powinna jeszcze korzystać z ostatków panieństwa i… dobrze przygotowywać się do nowej roli.
Lekko zamigotał księżycowy kamyk na jej palcu, kiedy wąski promień słońca przebił się przez korony drzew i ugrzązł w czarującym klejnocie. Isabella z dumą i pewnym zawstydzeniem objawiała piękno symbolu. Nie taki pierścień spodziewała się już na wieki zakotwiczyć na swym palcu, ale to nic. Ten jawił jej się jako dar o wiele piękniejszy od niedoszłych wizji, które obiecywano jej od pierwszego dziecięcego uśmiechu i pierwszego płaskiego pantofelka z uroczą klamerką. – Poprosił mnie. Tak pięknie! Choć było trochę wstydliwie, przyznaję. Ja… byłam pewna, że coś mu się stało, upadł na piasku. Albo to ja upadłam? Nie pamiętam, tam był tak wiele emocji, och, droga Kerstin! Jego serce biło tak szybko, że aż chciałam wyciągać różdżkę i potraktować go uspokajającym zaklęciem. Czułam taki wielki niepokój. To była nasza wspaniała wycieczka... Ależ on, mój Steffen, w szale słów i rumieńców wyznał mi swe pragnienie. Prowadziły nas uczucia, a ich siła okazała się tak wielka, że trudno było zapanować nad drżeniem głosu. Czułam, że płonę, a on iskrzył się u mego boku. Razem spaliliśmy się na tej plaży. – Westchnęła w końcu i głęboko wciągnęła powietrze, bo ilość słów koniecznych do wymówienia okazała się wręcz parząca dla delikatnych ust. Czy jednak mogła pominąć te wszystkie detale? – Spacerowaliśmy, trzymaliśmy się za ręce, odkrywaliśmy uroki tamtych krain, choć ja potrafiłam skupić się tylko na mrowiącym kamieniu przy palcu i jego kochających oczach. – Czy można było stworzyć piękniejszą historię? Czy potrzebowała tam czegokolwiek więcej? – Ani trochę się nie wahałam – zdradziła po krótkiej pauzie, a w zielonych oczach zalśnił płomyk. Gdy nawet teraz budziła czar tamtych wspomnień, po ciele mimowolnie zaczynały wspinać się dreszcze, a melodia w klatce piersiowej stawała się tylko bardziej dynamiczna. – Ależ piękne żurawinki! – odezwała się, wychwytując garstkę smakowitych skarbów.
Widząc niepewność rozpływającą się po pięknej twarzyczce koleżanki, Bella na moment zamarła, zastanawiając się, czy jednak nie opowiedziała czegoś niewłaściwego. Strzępki historii brzmiały tajemniczo i bajecznie, jak wstęp do fascynującego romansu, lecz… co jeśli ta historia wcale nie była taka szczęśliwa? Kerstin, już mniej pogodna, objawiała obecność dość sporych krzywd. – Moja biedaczko… - wymówiła poruszona, i natychmiast pochwyciła jej dłonie. Koszyczki lekko zakołysały się. – Gdy zdaje ci się, że to marzenie pofrunęło zbyt wysoko, a zamiast niego obejmuje cię tylko smutek i tęsknota, wyobraź sobie, że nagle on spada prosto pod twe pantofelki. On, ten młodzieniec, który skradł twe serce. Czasem wyśnione pragnienia mogą się ziścić. Wiem o tym, z chęcią oddam ci odrobinę mego szczęścia. Przyjmij je, proszę, i wiedz, że nawet w tej najbardziej beznadziejnej sprawie da się odnaleźć zbawienny płomyk. Z jednej iskierki można stworzyć potężny pożar. Powiadają, że prawdziwej miłości nie powstrzyma już nic. I chociaż go nie znasz tak dobrze, coś musiało sprawić, że zachował się w tej pamięci, że skradł tyle cennych myśli. Napisał, a więc i jemu nie jesteś obojętna. Ta okropna wojna wszystko utrudnia, ale ja wierzę, że będzie wam dane się jeszcze spotkać – pocieszyła ją, kciukami lekko głaszcząc zewnętrzną cześć dłoni panny Tonks. – A ci bracia, ha! Kuzyni i bracia bywają aż nazbyt czujni. Michaelem bym się wcale nie przejmowała – oznajmiła, czarując ją tym ciepłym uśmiechem i wyraźnym mrugnięciem oka. Musiały czym prędzej przegonić łzy, choć zaraz również i te gnomy. Najpierw jednak Isabella ujrzała piękną marchewkę wystającą z gęstej zieleniny. Zachwyt wydostał się z jej ust, a potem wyciągnęła roślinę i umieściła w koszyczku. Cóż za znalezisko! - Kerstin? – podpytała zdziwiona, a potem ze zdziwieniem wyłapała szalone stworki. – Cóż to jest? Och, nie wyglądają przyjaźnie! – zawołała spanikowana i odruchowo kopnęła jednego z nich bucikiem. Co powiedziała Tonks? Maiły je łapać? Bella poczuła, że chyba jednak zemdleje, ale mimo wszystko spróbowała. – Są obrzydliwe!
Zbieractwo, pozostałe dary natury, st 70
Zielarstwo II (+30) + szczęście II (+10)
Szukamy dzikich warzyw
I drugi rzut k3 na łapanie gnomów
Lekko zamigotał księżycowy kamyk na jej palcu, kiedy wąski promień słońca przebił się przez korony drzew i ugrzązł w czarującym klejnocie. Isabella z dumą i pewnym zawstydzeniem objawiała piękno symbolu. Nie taki pierścień spodziewała się już na wieki zakotwiczyć na swym palcu, ale to nic. Ten jawił jej się jako dar o wiele piękniejszy od niedoszłych wizji, które obiecywano jej od pierwszego dziecięcego uśmiechu i pierwszego płaskiego pantofelka z uroczą klamerką. – Poprosił mnie. Tak pięknie! Choć było trochę wstydliwie, przyznaję. Ja… byłam pewna, że coś mu się stało, upadł na piasku. Albo to ja upadłam? Nie pamiętam, tam był tak wiele emocji, och, droga Kerstin! Jego serce biło tak szybko, że aż chciałam wyciągać różdżkę i potraktować go uspokajającym zaklęciem. Czułam taki wielki niepokój. To była nasza wspaniała wycieczka... Ależ on, mój Steffen, w szale słów i rumieńców wyznał mi swe pragnienie. Prowadziły nas uczucia, a ich siła okazała się tak wielka, że trudno było zapanować nad drżeniem głosu. Czułam, że płonę, a on iskrzył się u mego boku. Razem spaliliśmy się na tej plaży. – Westchnęła w końcu i głęboko wciągnęła powietrze, bo ilość słów koniecznych do wymówienia okazała się wręcz parząca dla delikatnych ust. Czy jednak mogła pominąć te wszystkie detale? – Spacerowaliśmy, trzymaliśmy się za ręce, odkrywaliśmy uroki tamtych krain, choć ja potrafiłam skupić się tylko na mrowiącym kamieniu przy palcu i jego kochających oczach. – Czy można było stworzyć piękniejszą historię? Czy potrzebowała tam czegokolwiek więcej? – Ani trochę się nie wahałam – zdradziła po krótkiej pauzie, a w zielonych oczach zalśnił płomyk. Gdy nawet teraz budziła czar tamtych wspomnień, po ciele mimowolnie zaczynały wspinać się dreszcze, a melodia w klatce piersiowej stawała się tylko bardziej dynamiczna. – Ależ piękne żurawinki! – odezwała się, wychwytując garstkę smakowitych skarbów.
Widząc niepewność rozpływającą się po pięknej twarzyczce koleżanki, Bella na moment zamarła, zastanawiając się, czy jednak nie opowiedziała czegoś niewłaściwego. Strzępki historii brzmiały tajemniczo i bajecznie, jak wstęp do fascynującego romansu, lecz… co jeśli ta historia wcale nie była taka szczęśliwa? Kerstin, już mniej pogodna, objawiała obecność dość sporych krzywd. – Moja biedaczko… - wymówiła poruszona, i natychmiast pochwyciła jej dłonie. Koszyczki lekko zakołysały się. – Gdy zdaje ci się, że to marzenie pofrunęło zbyt wysoko, a zamiast niego obejmuje cię tylko smutek i tęsknota, wyobraź sobie, że nagle on spada prosto pod twe pantofelki. On, ten młodzieniec, który skradł twe serce. Czasem wyśnione pragnienia mogą się ziścić. Wiem o tym, z chęcią oddam ci odrobinę mego szczęścia. Przyjmij je, proszę, i wiedz, że nawet w tej najbardziej beznadziejnej sprawie da się odnaleźć zbawienny płomyk. Z jednej iskierki można stworzyć potężny pożar. Powiadają, że prawdziwej miłości nie powstrzyma już nic. I chociaż go nie znasz tak dobrze, coś musiało sprawić, że zachował się w tej pamięci, że skradł tyle cennych myśli. Napisał, a więc i jemu nie jesteś obojętna. Ta okropna wojna wszystko utrudnia, ale ja wierzę, że będzie wam dane się jeszcze spotkać – pocieszyła ją, kciukami lekko głaszcząc zewnętrzną cześć dłoni panny Tonks. – A ci bracia, ha! Kuzyni i bracia bywają aż nazbyt czujni. Michaelem bym się wcale nie przejmowała – oznajmiła, czarując ją tym ciepłym uśmiechem i wyraźnym mrugnięciem oka. Musiały czym prędzej przegonić łzy, choć zaraz również i te gnomy. Najpierw jednak Isabella ujrzała piękną marchewkę wystającą z gęstej zieleniny. Zachwyt wydostał się z jej ust, a potem wyciągnęła roślinę i umieściła w koszyczku. Cóż za znalezisko! - Kerstin? – podpytała zdziwiona, a potem ze zdziwieniem wyłapała szalone stworki. – Cóż to jest? Och, nie wyglądają przyjaźnie! – zawołała spanikowana i odruchowo kopnęła jednego z nich bucikiem. Co powiedziała Tonks? Maiły je łapać? Bella poczuła, że chyba jednak zemdleje, ale mimo wszystko spróbowała. – Są obrzydliwe!
Zbieractwo, pozostałe dary natury, st 70
Zielarstwo II (+30) + szczęście II (+10)
Szukamy dzikich warzyw
I drugi rzut k3 na łapanie gnomów
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k3' : 1
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k3' : 1
Kerstin zbyt była przyzwyczajona do pracy, by spojrzeć na siebie jak na księżniczkę, choć podobne określenie z pewnością wywołałoby na jej twarzy rumieńce przyjemności. Nie miała natury damy sama z siebie. Aby poczuć wyjątkowość, potrzebowała kogoś, kto jej tę wiarę zapewni - uprzejmego mężczyzny, postawnego czarodzieja, przy którym mogłaby pomyśleć, że stała się bohaterką opowieści o leśnym spotkaniu dziewczęcia i olbrz... albo przyjaciółki! Przyjaciółki, rodem z prawdziwego pałacu, na całe szczęście już w nim nie mieszkającej. Pragmatycznym okiem Kerstin z wolnością było Isabelli do twarzy; nie znały się wcześniej, lecz już podczas pierwszego spotkania wyczuła ciekawość i entuzjazm, które były zbyt ogromne, aby nie uznać, że przez lata próbowano je tłumić. Tutaj panna Presley mogła być sobą i spełniać każde marzenie, a przy tym nie utraciła ni krztyny z wdzięku i czarodziejskości. Kerstin wypadała przy niej blado, ale nie czuła się z tym ciężej; jej urok polegał głównie na ciepłym sercu domowej gospodyni i pielęgniarki, nie trzeba mu było falbanek ani loczków. Choć nie ukrywała, czasami miała ochotę tak po prostu bez powodu się wystroić!
- A ty jesteś dla mnie - potwierdziła z szerokim uśmiechem, przysiadając na moment na omszonym kamieniu, aby wysłuchać historii. Historii pełnej westchnień, ognia, miłości i iskier trzaskających pod powiekami; wystarczająco pięknej, by wpędzić Kerstin w stan zaniemówienia, z którego długi czas nie wiedziała jak wyjść. W końcu wydusiła kilka słów, przyciągając Bellę do ciasnego uścisku. - To brzmi tak wspaniale! Bella, jesteście takimi szczęściarzami, że zdołaliście się spotkać! Los was dla siebie stworzył! I to takie romantyczne! - szeptała z łezkami w oczach, tak niepodobnie do siebie, a potem szybko otarła powieki wierzchem kciuka i niezręcznie odchrząknęła. - Steffen jest niesamowity, że to wszystko tak zaplanował. Bo zaplanował, prawda? Ale i tak wyszło spontanicznie... najlepiej...
Rozłożyła ręce i zsunęła się na kolana, żeby w trakcie rozmowy schylić się pod krzewinki w poszukiwaniu większej ilości żurawiny. Jagody były tego dnia naprawdę piękne, mieniące się w słońcu soczystą czerwienią i skropione rosą. Narwała część do koszyka na wierzch poprzednich, a potem pozwoliła słowom popłynąć, co kilka sekund odwracając spojrzenie od Belli, by nie dać się ponieść emocjom i nie wybuchnąć płaczem. Najpewniej czuła się, gdy skupiała wzrok i dłonie na pracy, wtedy nie miała szansy spanikować - przyjaciółka jednak jak na złość schwyciła ją za palce.
- Dziękuję. Dziękuję ci, naprawdę - wydusiła z sercem w gardle, ściskając mocno delikatne dłonie towarzyszki i przygryzając drżące wargi. Dziękowała za słowa otuchy, za przekazane szczęście, za wiarę. Choć początkiem monologu chciała się odsunąć, uciec od prawdy, okazała się ona słodsza w ustach Belli niż w jej własnej głowie. - Też na to liczę. Nie wiem jeszcze, co z tego wszystkiego wyjdzie, nie chcę już podejmować decyzji, ale... nie chciałabym, żeby to było nasze ostatnie spotkanie - dodała szeptem.
Zanim atmosfera złotej jesieni zdołałaby rozpłynąć się w gęstej okrywie smutku, ich uwagę przykuły ciastowate stwory buszujące przy koszykach; obydwie zdołały złapać po jednym, czyli akurat tyle, ile zakradło się za znalezioną przez Bellę marchewką. Kerstin pokazała przyjaciółce w jaki sposób sobie z nimi radzić - wcześniej przeszła już bowiem przeszkolenie dzięki uprzejmości znajomych z lecznicy.
- Musisz się zamachnąć i rzucić! O tak! - Szarpnęła ramieniem i wyrzuciła gnoma w powietrze.
1. Ile znalazłam żurawinki (za wcześniejszy rzut)
2. Jak daleko poleciał gnom
- A ty jesteś dla mnie - potwierdziła z szerokim uśmiechem, przysiadając na moment na omszonym kamieniu, aby wysłuchać historii. Historii pełnej westchnień, ognia, miłości i iskier trzaskających pod powiekami; wystarczająco pięknej, by wpędzić Kerstin w stan zaniemówienia, z którego długi czas nie wiedziała jak wyjść. W końcu wydusiła kilka słów, przyciągając Bellę do ciasnego uścisku. - To brzmi tak wspaniale! Bella, jesteście takimi szczęściarzami, że zdołaliście się spotkać! Los was dla siebie stworzył! I to takie romantyczne! - szeptała z łezkami w oczach, tak niepodobnie do siebie, a potem szybko otarła powieki wierzchem kciuka i niezręcznie odchrząknęła. - Steffen jest niesamowity, że to wszystko tak zaplanował. Bo zaplanował, prawda? Ale i tak wyszło spontanicznie... najlepiej...
Rozłożyła ręce i zsunęła się na kolana, żeby w trakcie rozmowy schylić się pod krzewinki w poszukiwaniu większej ilości żurawiny. Jagody były tego dnia naprawdę piękne, mieniące się w słońcu soczystą czerwienią i skropione rosą. Narwała część do koszyka na wierzch poprzednich, a potem pozwoliła słowom popłynąć, co kilka sekund odwracając spojrzenie od Belli, by nie dać się ponieść emocjom i nie wybuchnąć płaczem. Najpewniej czuła się, gdy skupiała wzrok i dłonie na pracy, wtedy nie miała szansy spanikować - przyjaciółka jednak jak na złość schwyciła ją za palce.
- Dziękuję. Dziękuję ci, naprawdę - wydusiła z sercem w gardle, ściskając mocno delikatne dłonie towarzyszki i przygryzając drżące wargi. Dziękowała za słowa otuchy, za przekazane szczęście, za wiarę. Choć początkiem monologu chciała się odsunąć, uciec od prawdy, okazała się ona słodsza w ustach Belli niż w jej własnej głowie. - Też na to liczę. Nie wiem jeszcze, co z tego wszystkiego wyjdzie, nie chcę już podejmować decyzji, ale... nie chciałabym, żeby to było nasze ostatnie spotkanie - dodała szeptem.
Zanim atmosfera złotej jesieni zdołałaby rozpłynąć się w gęstej okrywie smutku, ich uwagę przykuły ciastowate stwory buszujące przy koszykach; obydwie zdołały złapać po jednym, czyli akurat tyle, ile zakradło się za znalezioną przez Bellę marchewką. Kerstin pokazała przyjaciółce w jaki sposób sobie z nimi radzić - wcześniej przeszła już bowiem przeszkolenie dzięki uprzejmości znajomych z lecznicy.
- Musisz się zamachnąć i rzucić! O tak! - Szarpnęła ramieniem i wyrzuciła gnoma w powietrze.
1. Ile znalazłam żurawinki (za wcześniejszy rzut)
2. Jak daleko poleciał gnom
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Gnomi krzew
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica