Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Gnomi krzew
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gnomi krzew
Pod jednym z krzewów rosnących nieopodal leśnej lecznicy mieszkają gnomy. Są to stworzenia niezbyt rozgarnięte, jednak od czasu do czasu potrafią zaleźć człowiekowi za skórę. Parę razy zdarzyło im się już ukraść fiolki z eliksirami albo drobny sprzęt medyczny. Wtedy wystarczy jednak urządzić na nie małe polowanie i przypomnieć stworzeniom, żeby nie zbliżały się do chatki. Oczywiście nauczka prędko pójdzie w zapomnienie, ale kilka rzutów w dal przy użyciu gnoma pozwala na przynajmniej parę dni spokoju.
Rzut kością k3: ilość pochwyconych gnomów.
Rzut kością k100 + sprawność x2: odległość, na którą gnom zostaje wyrzucony (na każdego gnoma należy wykonać osobny rzut k100).
Łapać gnomy i rzucać nimi można do znudzenia.
Rzut kością k3: ilość pochwyconych gnomów.
Rzut kością k100 + sprawność x2: odległość, na którą gnom zostaje wyrzucony (na każdego gnoma należy wykonać osobny rzut k100).
Łapać gnomy i rzucać nimi można do znudzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:38, w całości zmieniany 1 raz
Ani Justine ani Michael nie byliby zadowoleni z tego jak lekko przychodziło Kerstin witać nieznajomych na progu lecznicy samotnie, bez informowania nikogo na ile i gdzie wychodzi. Gabriel może by zrozumiał - zrozumiał głupiutką i naiwną potrzebę posiadania miejsca, w którym może czuć się dość bezpiecznie i swobodnie, by robić właśnie to. Może by się zresztą zastanowiła, gdyby nie ta ciężka nadzieja opasająca serce niczym pasek o dwa rozmiary za wąskiej spódnicy. A może to jednak będzie on?
Justine nie chciała, by się widywali, wszystko wskazywało na to, że usłyszał to również Thomas, ale przecież tak szybko by się nie poddał, prawda? Nie, gdyby to, co powiedział, że czuje, było tak prawdziwe jak czuła to Kerstin.
Z sercem w gardle i trzęsąc się nieco z powodu chłodu oczekiwała na gest, słowo, ale zamiast Thomasa na widok wyszedł jego młodszy brat. Przez sekundę poczuła obezwładniający zawód, ale wyprostowała plecy i wymusiła na zmarniałych ustach uśmiech, żeby nie było tego tak widać. Chociaż nie mogła ukryć tego jak zbladła w ostatnich dniach, jakie cienie zakwitły pod jej oczami i jak nisko zwieszała ramiona.
- Dobrze cię widzieć, James - powiedziała cicho. Bo tak, było go dobrze widzieć. Skoro rodzina Thomasa była bezpieczna... - Przestraszyłeś mnie chowając się po krzakach. Och, tak, mamy gnomy, czasami kradną - potwierdziła bez większych emocji, bo mimo swojego mugolstwa przez miesiące pracy zdążyła się do szkodników przyzwyczaić. Teraz nie walczyła z nimi bardziej zajadle niż z myszami w składziku. - Cześć, Sheila. - Dziewczynie posłała cieplejszy, bardziej wyrozumiały uśmiech niż Jamesowi.
Zaraz jednak zarumienione policzki Kerstin stężały, uśmiech przygasł, zmieniając się raczej w nerwowe szczękanie zębami. Usłyszała szum własnej krwi w uszach, ale jak zawsze wtedy, gdy trzeba było opanować nerwy, kiedy pacjent tonął we krwi, wyobraziła sobie, że ma w sobie drewnianą skrzynię, ciężką i mocną, w której miotłą upycha emocje i przyciska wieko obcasem, dopóki nie przyjdzie na nie lepsza pora.
Czasami przychodziła wolniej, czasami - tak czuła, że będzie teraz - znacznie szybciej.
- Jak to po Thomasa? James, jego tutaj nie ma - wyrzuciła z siebie na wydechu i posłała Sheili bolesne, przepraszające spojrzenie. W tym wyrazie współczucia starała się zawrzeć cały ten strach, który sama czuła, a który nie mógł jej teraz złamać, nie kiedy była w pracy. Spojrzała na fiolki w rękach Jamesa. Zadał jej wcześniej pytanie, ale machnęła na nie ręką, zbyt rozkojarzona tym, co usłyszała. - Nie widziałam go od kilku dni, odkąd... - zająknęła się, zacisnęła zęby na wardze. - Gdyby tu był, już dawno byście wiedzieli, nie pozwoliłabym mu się przed wami ukrywać. Przyszłabym do was, ja... - Rozłożyła dłonie. - Lecznica jest bezpieczna. Ale nie ma go tutaj. - Przełknęła ślinę. - Wejdźcie do środka i chodźmy na stryszek, powiecie mi wszystko? - bardziej zapytała niż stwierdziła, dodając do słów porządną porcję błagania.
Justine nie chciała, by się widywali, wszystko wskazywało na to, że usłyszał to również Thomas, ale przecież tak szybko by się nie poddał, prawda? Nie, gdyby to, co powiedział, że czuje, było tak prawdziwe jak czuła to Kerstin.
Z sercem w gardle i trzęsąc się nieco z powodu chłodu oczekiwała na gest, słowo, ale zamiast Thomasa na widok wyszedł jego młodszy brat. Przez sekundę poczuła obezwładniający zawód, ale wyprostowała plecy i wymusiła na zmarniałych ustach uśmiech, żeby nie było tego tak widać. Chociaż nie mogła ukryć tego jak zbladła w ostatnich dniach, jakie cienie zakwitły pod jej oczami i jak nisko zwieszała ramiona.
- Dobrze cię widzieć, James - powiedziała cicho. Bo tak, było go dobrze widzieć. Skoro rodzina Thomasa była bezpieczna... - Przestraszyłeś mnie chowając się po krzakach. Och, tak, mamy gnomy, czasami kradną - potwierdziła bez większych emocji, bo mimo swojego mugolstwa przez miesiące pracy zdążyła się do szkodników przyzwyczaić. Teraz nie walczyła z nimi bardziej zajadle niż z myszami w składziku. - Cześć, Sheila. - Dziewczynie posłała cieplejszy, bardziej wyrozumiały uśmiech niż Jamesowi.
Zaraz jednak zarumienione policzki Kerstin stężały, uśmiech przygasł, zmieniając się raczej w nerwowe szczękanie zębami. Usłyszała szum własnej krwi w uszach, ale jak zawsze wtedy, gdy trzeba było opanować nerwy, kiedy pacjent tonął we krwi, wyobraziła sobie, że ma w sobie drewnianą skrzynię, ciężką i mocną, w której miotłą upycha emocje i przyciska wieko obcasem, dopóki nie przyjdzie na nie lepsza pora.
Czasami przychodziła wolniej, czasami - tak czuła, że będzie teraz - znacznie szybciej.
- Jak to po Thomasa? James, jego tutaj nie ma - wyrzuciła z siebie na wydechu i posłała Sheili bolesne, przepraszające spojrzenie. W tym wyrazie współczucia starała się zawrzeć cały ten strach, który sama czuła, a który nie mógł jej teraz złamać, nie kiedy była w pracy. Spojrzała na fiolki w rękach Jamesa. Zadał jej wcześniej pytanie, ale machnęła na nie ręką, zbyt rozkojarzona tym, co usłyszała. - Nie widziałam go od kilku dni, odkąd... - zająknęła się, zacisnęła zęby na wardze. - Gdyby tu był, już dawno byście wiedzieli, nie pozwoliłabym mu się przed wami ukrywać. Przyszłabym do was, ja... - Rozłożyła dłonie. - Lecznica jest bezpieczna. Ale nie ma go tutaj. - Przełknęła ślinę. - Wejdźcie do środka i chodźmy na stryszek, powiecie mi wszystko? - bardziej zapytała niż stwierdziła, dodając do słów porządną porcję błagania.
Stal w miejscu, w jakimś instynktownym poczuciu, że powinien chronić Sheilę. Nie był do końca przekonany, czy jej obecność tutaj była odpowiednia. kto mógł się tu zjawić? Ludzi w Dolinie się nie obawiali, większość z nich była dobra, poczciwa, ale Kerstin Tonks ściągała uwagę w swoją stronę i jeśli ktokolwiek mógł jej poszukiwać to właśnie tutaj mógł ją znaleźć. Ile osób wiedziało kim była i co tu robiła? Ile z tych osób dzieliło się informacjami z innymi? Może nikt. Mało komu pewnie byłoby to na rękę. Jeśli tu pracowała i pomagała potrzebującym, każdy pewnie liczył na to, że mu pomoże. A ten, któremu pomogła powinien okazywać wdzięczność. Ale świat nie był zbudowany z ludzi, którzy potrafili funkcjonować według jego podstawowych zasad. Ci, którzy winni byli jej podziękować mogli próbować ją sprzedać. To mógł być zły dzień, zła sytuacja w domu. On sam dla rodziny zrobiłby wszystko. Wierzył, że jeśli ktoś naprawdę musiał, zrobiłby i to.
Gdy Sheila się odezwała, zerknął w bok, zupełnie tak jakby chciał odwrócić się przez ramię i spojrzeć Sheili w oczy, ale nie musiał tego robić. Stała za nim, wiedział o tym. W razie czego ją ochroni, gdyby miało pomknąć jakieś zaklęcie, przyjmie je na siebie, byle ją ocalić. Ale wokół było cicho, spokojnie. A Kerstin? Thomas mówił, że nie mogła czarować, co mogła więc zrobić? Rzucić w nich fiolką?
Nie odpowiedział Kerstin nic na jej przytyk dotyczący krycia się po krzakach. Spuścił na moment wzrok i przygryzł wargę od środka. Może i mógł przyjść jak zwykły człowiek, drogą, prosto do lecznicy,. Zapukać. Nie ufał jej jednak, jej rodzinie i wszystkiemu, co było z nimi związane. Musiał upewnić się, że wokół nie znajdują się podejrzani czarodzieje, nikt w tej krótkiej chwili nie wpadnie na nich i nie skrzywdzi jego siostry.
— Jak to nie ma? — zdumiał się, cały czas utrzymując na sobie spojrzenie Kerstin. Dopiero po chwili obrócił się za siebie, spoglądając w oczy siostrze, ostatecznie odwracając się znów do charłaczej uzdrowicielki. — To jeśli nie ma go tutaj, to gdzie jest? — Niczego nie rozumiał. Powinien jej powiedzieć? Nie. Nie musiał. Ale Thomasa nie było od kilku dni, martiwli się o niego. On martwił, choć nie chciał tego przyznać. Bał się, że stało się najgorsze. To co mogło stać się już wcześniej. Coś boleśnie ściskało go w trzewiach. Co dalej? Co jeśli Thomas był już w Tower? Co jeśli był już... — Pisaliście do siebie w ostatnich dniach? Jeśli go tu nie ma, musisz nam powiedzieć. Musimy go znaleźć — byli jego rodziną, to było ich zadanie. ich rola. — Pisał ci o swoich planach? O... ucieczce? — Mógł uciec?
Nie powiedział mu tego nigdy, ale odkąd go odnalazł strach o to, że pięknie go paraliżował. Bardziej niż myśl, że ktoś go dorwie, znajdzie. Bał się, że ucieknie. Zostawi ich i ulegnie temu, uniknie odpowiedzialności, miłości. Bał się, że go zostawi, tak jak robił to zawsze. Ta myśl, ta obawa trzymała go przy nim kurczowo. Pielęgnować, by go nie zawieść, by spełniać się w roli brata, realizować jego działania, nawet jeśli zwykle robił coś odwrotnego. Goniła i motywowała go chęć i potrzeba spełnienia. By Thoma był z niego dumny. By robił to, co przyprawiałoby starszego brata o zadowolenie. Myśl, że wcale tego nie chciał — ich nie chciał — paraliżowała go. Co jeśli zmusił go do powrotu? Co jeśli zmusił do tego, by z nimi trwał, ale wcale nie chciał?
Gdy Sheila się odezwała, zerknął w bok, zupełnie tak jakby chciał odwrócić się przez ramię i spojrzeć Sheili w oczy, ale nie musiał tego robić. Stała za nim, wiedział o tym. W razie czego ją ochroni, gdyby miało pomknąć jakieś zaklęcie, przyjmie je na siebie, byle ją ocalić. Ale wokół było cicho, spokojnie. A Kerstin? Thomas mówił, że nie mogła czarować, co mogła więc zrobić? Rzucić w nich fiolką?
Nie odpowiedział Kerstin nic na jej przytyk dotyczący krycia się po krzakach. Spuścił na moment wzrok i przygryzł wargę od środka. Może i mógł przyjść jak zwykły człowiek, drogą, prosto do lecznicy,. Zapukać. Nie ufał jej jednak, jej rodzinie i wszystkiemu, co było z nimi związane. Musiał upewnić się, że wokół nie znajdują się podejrzani czarodzieje, nikt w tej krótkiej chwili nie wpadnie na nich i nie skrzywdzi jego siostry.
— Jak to nie ma? — zdumiał się, cały czas utrzymując na sobie spojrzenie Kerstin. Dopiero po chwili obrócił się za siebie, spoglądając w oczy siostrze, ostatecznie odwracając się znów do charłaczej uzdrowicielki. — To jeśli nie ma go tutaj, to gdzie jest? — Niczego nie rozumiał. Powinien jej powiedzieć? Nie. Nie musiał. Ale Thomasa nie było od kilku dni, martiwli się o niego. On martwił, choć nie chciał tego przyznać. Bał się, że stało się najgorsze. To co mogło stać się już wcześniej. Coś boleśnie ściskało go w trzewiach. Co dalej? Co jeśli Thomas był już w Tower? Co jeśli był już... — Pisaliście do siebie w ostatnich dniach? Jeśli go tu nie ma, musisz nam powiedzieć. Musimy go znaleźć — byli jego rodziną, to było ich zadanie. ich rola. — Pisał ci o swoich planach? O... ucieczce? — Mógł uciec?
Nie powiedział mu tego nigdy, ale odkąd go odnalazł strach o to, że pięknie go paraliżował. Bardziej niż myśl, że ktoś go dorwie, znajdzie. Bał się, że ucieknie. Zostawi ich i ulegnie temu, uniknie odpowiedzialności, miłości. Bał się, że go zostawi, tak jak robił to zawsze. Ta myśl, ta obawa trzymała go przy nim kurczowo. Pielęgnować, by go nie zawieść, by spełniać się w roli brata, realizować jego działania, nawet jeśli zwykle robił coś odwrotnego. Goniła i motywowała go chęć i potrzeba spełnienia. By Thoma był z niego dumny. By robił to, co przyprawiałoby starszego brata o zadowolenie. Myśl, że wcale tego nie chciał — ich nie chciał — paraliżowała go. Co jeśli zmusił go do powrotu? Co jeśli zmusił do tego, by z nimi trwał, ale wcale nie chciał?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nawet jeżeli czuła się o wiele odważniej i zmotywowanie w tym momencie, wciąż jednak trzymała się brata i nie uciekała od jego obecności, wyrywając się gdzieś ku przygodzie czy w stronę Kerstin. Wiedziała lepiej niż zapuszczać się w to miejsce, bo skoro dowiedzieli się o nim ledwie miesiąc wcześniej to wciąż nie było pewności kto zjawia się w tym miejscu. Jeżeli to kolejny nadgorliwy Zakonnik, pewnie na nowo będzie w stanie im pogrozić różdżką, może jeszcze zabierając ze sobą jakiegoś kolegę albo koleżankę. Tyle w końcu trzeba było przeciwko ich dwójce.
- Nie chowamy się, to po prostu najkrótsza droga – odpowiedziała cicho, jeszcze zerkając na Kerstin, chociaż bardzo dobrze wiedziała, że w tym momencie sama z siebie kłamała. A może po prostu nie widziała ich podejścia od tej strony jako chowania się, a raczej jako ostrożność. W końcu kto w tych czasach nie był zapobiegawczy i nie szukał dróg dookoła, tak aby były bezpieczniejsze, nawet jeżeli nadkładały nieco.
Zmarszczyła brwi, ściągając usta w wąską kreskę. Thomasa tutaj nie było, a to znaczyło…cóż, nie przejawiała myśli podobnych do tych, które kłębiły się w głowie Jamesa, nie wierząc, że Thomas mógłby ich absolutnie zostawić. Głównie dlatego, że był całkiem wygodnicki i siedzenie z siostrą w jednym domu oznaczało posiłki podtykane pod nos, gotowe pranie, brak konieczności sprzątania…chciała też wierzyć, że Tommy po prostu ich kocha, ale miała wrażenie, że z Jamesem ścierali się o wiele wcześniej niż dotychczas i nie wiedziała nawet jak naprawić tę ich więź. Czy w ogóle się dało. Zmartwienie zakotłowało się w jej głowie jeszcze mocniej, a chociaż czuła nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku, starała się nie popadać w panikę. Na nic im się to teraz nie przyda.
- Powiedział nam, że wychodzi do pracy i może go chwilę nie być, ale…zazwyczaj jak to mówi, to ma na myśli dzień. Nie kilka. – Czy w ogóle szedł do pracy? Może prawda była taka, że nigdy dla żadnej lady nie podjął zatrudnienia, a nawet jeżeli spotkała Prudence kilka miesięcy temu, Sheila miała pełne prawo aby wątpić w to, że ktokolwiek Thomasa by zatrudnił, a co dopiero ktoś z wyższych sfer.
- Nie pisał ci nic o tym? Nie mówił żadnej kwestii odnośnie tego..że to nie praca? – Jeszcze chciała wiedzieć, chociaż na zaproszenie lekko się zawahała. James nie zareagował, nie ruszając się z miejsca, czy to pogrążony za bardzo w myślach, czy po prostu nawet nie słysząc, co dokładnie skierowano w jego stronę, zwłaszcza kiedy bardzo niepokojące informacje o braku obecności Thomasa wyszły na jaw.
- Może jednak lepiej będzie, jak zostaniemy tutaj? – Złapała jeszcze Jamesa za dłoń, ściskając ją aby dać mu znać że jest tu przy nim, nawet jeżeli czując obawy w tym momencie równie mocno co on.
- Nie chowamy się, to po prostu najkrótsza droga – odpowiedziała cicho, jeszcze zerkając na Kerstin, chociaż bardzo dobrze wiedziała, że w tym momencie sama z siebie kłamała. A może po prostu nie widziała ich podejścia od tej strony jako chowania się, a raczej jako ostrożność. W końcu kto w tych czasach nie był zapobiegawczy i nie szukał dróg dookoła, tak aby były bezpieczniejsze, nawet jeżeli nadkładały nieco.
Zmarszczyła brwi, ściągając usta w wąską kreskę. Thomasa tutaj nie było, a to znaczyło…cóż, nie przejawiała myśli podobnych do tych, które kłębiły się w głowie Jamesa, nie wierząc, że Thomas mógłby ich absolutnie zostawić. Głównie dlatego, że był całkiem wygodnicki i siedzenie z siostrą w jednym domu oznaczało posiłki podtykane pod nos, gotowe pranie, brak konieczności sprzątania…chciała też wierzyć, że Tommy po prostu ich kocha, ale miała wrażenie, że z Jamesem ścierali się o wiele wcześniej niż dotychczas i nie wiedziała nawet jak naprawić tę ich więź. Czy w ogóle się dało. Zmartwienie zakotłowało się w jej głowie jeszcze mocniej, a chociaż czuła nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku, starała się nie popadać w panikę. Na nic im się to teraz nie przyda.
- Powiedział nam, że wychodzi do pracy i może go chwilę nie być, ale…zazwyczaj jak to mówi, to ma na myśli dzień. Nie kilka. – Czy w ogóle szedł do pracy? Może prawda była taka, że nigdy dla żadnej lady nie podjął zatrudnienia, a nawet jeżeli spotkała Prudence kilka miesięcy temu, Sheila miała pełne prawo aby wątpić w to, że ktokolwiek Thomasa by zatrudnił, a co dopiero ktoś z wyższych sfer.
- Nie pisał ci nic o tym? Nie mówił żadnej kwestii odnośnie tego..że to nie praca? – Jeszcze chciała wiedzieć, chociaż na zaproszenie lekko się zawahała. James nie zareagował, nie ruszając się z miejsca, czy to pogrążony za bardzo w myślach, czy po prostu nawet nie słysząc, co dokładnie skierowano w jego stronę, zwłaszcza kiedy bardzo niepokojące informacje o braku obecności Thomasa wyszły na jaw.
- Może jednak lepiej będzie, jak zostaniemy tutaj? – Złapała jeszcze Jamesa za dłoń, ściskając ją aby dać mu znać że jest tu przy nim, nawet jeżeli czując obawy w tym momencie równie mocno co on.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Zawsze była trochę naiwna w swojej uporczywej potrzebie pomagania każdemu kto na pomoc zasługiwał - niewinnym ofiarom, ludziom, których po prostu dotknęła choroba, a także tym mniej niewinnym, tym narażającym się, o których historię nie wypytywała, bo nie miała prawa wypytywać. Przysięga Florence Nightingale kazała spełniać swoją powinność niezależnie od pochodzenia pacjenta, jego majętności, jego poglądów, które mogły tak drastycznie różnić się od jej własnych. W atmosferze wojny dawne przysięgi zdawały się tracić na znaczeniu, ale to nie ona wszak odpowiadała za bezpieczeństwo lecznicy, nie do niej należały decyzje o tym, kogo wpuszczać a kogo nie, bo ona przecież wpuściłaby każdego. Może to też odziedziczyła po mamie, upór by robić słuszne rzeczy w swoim własnym definiowaniu słuszności, może właśnie tę odwagę dostała we krwi zamiast magii. To nie tak, że los nigdy jej nie doświadczył, że nigdy nie odczuła na własnej skórze efektów złych decyzji - a mimo to nadal pierwsza wychodziła na ganek, gdy dwójka zabiedzonych nastolatków chowała się tutaj w krzakach, i zabierała głos wtedy, kiedy może nie miała nic mądrego do powiedzenia. Byleby tylko pokazać, że choć nie potrafi wiele, chce być godna zaufania. Ona, Kerstin, nie siostra Tonks. A może właśnie przez to, że była Tonksem.
Zacisnęła wargi aż zbielały, ale posłała Sheili ciepłe spojrzenie i skinęła głową, akceptując to wytłumaczenie i nie drążąc dalej, wyciągając metaforyczną i prawdziwą dłoń, tak po prostu, jak to miała w swoim prostym zwyczaju. Jeżeli nie masz złych zamiarów to podejdź. Michael byłby wściekły. Co mi jeszcze zostało poza zaufaniem? Bo Justine nie ufała nikomu, nawet rodzinie.
A może naprawdę lepiej było umrzeć do końca niż dać w sobie zabić osobowość, serce i przyzwoitość?
- Nie dostałam żadnej wiadomości od Thomasa od dawna. Nie śledzę go, jeśli tego sobie nie życzy, nie chciałam zwalać wam się na głowę - Przygryzła wargę ze zmartwieniem. Już dawno chciała pójść do ich domu i zadać dziesiątki kłębiących się w głowie pytań, ale przecież musiała czekać, nie mogła być tą, która zawsze stara się bardziej niż to przyzwoite. A poza tym pomyślała, że może to właśnie chcą usłyszeć. - O niczym mnie nie informował, James, naprawdę. Justine nie chce, żebym się z nim widywała, opowiadała o nim straszne rzeczy. Ale ja mu wierzę. - Oczy zapiekły ją tylko trochę. Była cholernie zmęczona. - Boję się o niego. - Popatrzyła jak Sheila łapie Jamesa za rękę, odmawiając wejścia do środka, i nagle zapragnęła by Gabriel stanął tu też z nią, żeby potrzymać ją mocno za rękę. Ale to przecież lepiej, że go nie było, bo oni po prostu nie umieli się dogadać i nikt nie powinien obrywać rykoszetem za jej sekretny związek. Zamilkła, otuliła się ramionami i przestąpiła z nogi na nogę. - Jest mi tak przykro, że nie mogę wam pomóc. Naprawdę chciałabym, żeby był tu ze mną, a nie... tam. - Odwróciła głowę i wpatrzyła się gdzieś w las, drżąc na chłodnym wietrze. Gdziekolwiek było tam, jakikolwiek głupi i szlachetny pomysł przyszedł mu tym razem do głowy, chciałaby tylko, żeby był bezpieczny. I może jeszcze wrócił i wytłumaczył wszystko co zrobił i co robi dalej, od początku do końca, aż w jej sercu nie zostanie nawet ślad zwątpienia.
Zacisnęła wargi aż zbielały, ale posłała Sheili ciepłe spojrzenie i skinęła głową, akceptując to wytłumaczenie i nie drążąc dalej, wyciągając metaforyczną i prawdziwą dłoń, tak po prostu, jak to miała w swoim prostym zwyczaju. Jeżeli nie masz złych zamiarów to podejdź. Michael byłby wściekły. Co mi jeszcze zostało poza zaufaniem? Bo Justine nie ufała nikomu, nawet rodzinie.
A może naprawdę lepiej było umrzeć do końca niż dać w sobie zabić osobowość, serce i przyzwoitość?
- Nie dostałam żadnej wiadomości od Thomasa od dawna. Nie śledzę go, jeśli tego sobie nie życzy, nie chciałam zwalać wam się na głowę - Przygryzła wargę ze zmartwieniem. Już dawno chciała pójść do ich domu i zadać dziesiątki kłębiących się w głowie pytań, ale przecież musiała czekać, nie mogła być tą, która zawsze stara się bardziej niż to przyzwoite. A poza tym pomyślała, że może to właśnie chcą usłyszeć. - O niczym mnie nie informował, James, naprawdę. Justine nie chce, żebym się z nim widywała, opowiadała o nim straszne rzeczy. Ale ja mu wierzę. - Oczy zapiekły ją tylko trochę. Była cholernie zmęczona. - Boję się o niego. - Popatrzyła jak Sheila łapie Jamesa za rękę, odmawiając wejścia do środka, i nagle zapragnęła by Gabriel stanął tu też z nią, żeby potrzymać ją mocno za rękę. Ale to przecież lepiej, że go nie było, bo oni po prostu nie umieli się dogadać i nikt nie powinien obrywać rykoszetem za jej sekretny związek. Zamilkła, otuliła się ramionami i przestąpiła z nogi na nogę. - Jest mi tak przykro, że nie mogę wam pomóc. Naprawdę chciałabym, żeby był tu ze mną, a nie... tam. - Odwróciła głowę i wpatrzyła się gdzieś w las, drżąc na chłodnym wietrze. Gdziekolwiek było tam, jakikolwiek głupi i szlachetny pomysł przyszedł mu tym razem do głowy, chciałaby tylko, żeby był bezpieczny. I może jeszcze wrócił i wytłumaczył wszystko co zrobił i co robi dalej, od początku do końca, aż w jej sercu nie zostanie nawet ślad zwątpienia.
Był wdzięczny siostrze, kiedy zachowała trzeźwy umysł i rzeczowo, konkretnie odpowiedziała dziewczynie na postawiony zarzut. Ten sam, który on zignorował, nie mając nic na swoje wytłumaczenie. Zerknął na Sheilę. Kiedy ona tak wyrosła? Kiedy stała się taka błyskotliwa i mądra? Przegapił to. Przegapił przeszło dwa lata z jej życia, moment, w którym z dziewczynki stała się kobietą. Pokiwał głową, słuchając jej słów, kiedy mówiła o Thomasie. Znikał, oczywiście, że znikał. Chodził własnymi ścieżkami, nie mówiąc po co i dokąd. On też nie miał w zwyczaju zwierzać się ze wszystkiego. Zawsze zdawało mu się, że wróci za chwilę, nie mając pojęcia, że po drodze zdarzy się tak wiele. Z Thomasem było podobnie. Chciał by było tak i tym razem. By po prostu nogi poniosły go za daleko. Martwili się. Nie chciał tego przyznać, wściekał się. Nie umiał inaczej tego okazać. Bał się, że strach, który mu towarzyszył wyjdzie na wierzch. Liczył na to, że go ukryje, zatuszuje, odwróci od niego uwagę. Ale co jeśli Tommy mógł zrobić to, co wiecznie powtarzał? Że bezpieczniej i lepiej było im bez niego? Że nie powinien był nigdy wracać?
Chrząknął, drapiąc się palcem po nosie, patrząc trochę pod nogi, a trochę w ziemię porośniętą kępkami gęstem, długiej trawy. Takiej idealnie nadającej się do grania w dłoniach. Ale jego dłoń szybko znalazła się w dłoni młodszej siostry. Zacisnął na niej palce. To on powinien upewnić ją w przekonaniu, że jest obok, przy niej. Nic je nie grozi, nie musi się bać. Złapał ją więc mocno i pewnie, nieco zadzierając brodę wyżej, jakby to miało poprawić jego wizerunek — nadać mu pewniejszego, pozbawionego strachu wyrazu.
Nie wiedziała, gdzie jest Tommy.
— Chyba jesteśmy kwita… — Dziś to oni zwalili się jej na głowę. Tak po prostu wpadli bez uprzedzenia. Wiedział, że go zaprosiła. Ich, gdyby czegoś potrzebowali, a dziś właśnie tak było, ale podchodził do niej ostrożnie. Z Jeanie było tak samo, aż w końcu przywykł do jej obecności, a ona wrosła w ich rodzinę tak bardzo, że przestała mu przeszkadzać. Może z Kerstin miało być tak samo? Były do siebie naprawdę podobne. Kiedy patrzył na nią poczuł ścisk z żołądku; przypominała mu o tym, co się wydarzyło. Nie potrafił pogrzebać tych wspomnień.
Gdy wspomniała o Justine, napiął mięśnie i zmarszczył brwi.
— Co opowiadała? — Po chwili wahania zrobił krok do przodu, ciągnąć za sobą Sheilę, a później kolejne, niwelując odległość między nimi, a Kerstin. Nie mogła nic zrobić, była tylko charłakiem. Nikogo przy niej nie było, musiała tu być sama. — Co twoja siostra może wiedzieć o Thomasie? Hm? — spytał, nie odejmując spojrzenia od jej twarzy. — Nawet go nie zna. Co może o nim mówić?— Wiedział co, to co wszyscy. Nie wierzył, żeby cokolwiek co wydarzyło się ostatnio mogło do niej dotrzeć, to były ich prywatne sprawy, ich życie. Dlaczego ktoś taki jak sławna Justine Tonks miałby o tym słyszeć? — Czego ty od niego chcesz? Tak naprawdę? — Chciała się zabawić jego kosztem? — Zrobić na złość rodzeństwu? Utrzeć im nosa? Po to się z nim spotykasz? Żeby ich wkurzyć? — Uniósł brwi, nie puszczając Sheili ani na moment.
Chrząknął, drapiąc się palcem po nosie, patrząc trochę pod nogi, a trochę w ziemię porośniętą kępkami gęstem, długiej trawy. Takiej idealnie nadającej się do grania w dłoniach. Ale jego dłoń szybko znalazła się w dłoni młodszej siostry. Zacisnął na niej palce. To on powinien upewnić ją w przekonaniu, że jest obok, przy niej. Nic je nie grozi, nie musi się bać. Złapał ją więc mocno i pewnie, nieco zadzierając brodę wyżej, jakby to miało poprawić jego wizerunek — nadać mu pewniejszego, pozbawionego strachu wyrazu.
Nie wiedziała, gdzie jest Tommy.
— Chyba jesteśmy kwita… — Dziś to oni zwalili się jej na głowę. Tak po prostu wpadli bez uprzedzenia. Wiedział, że go zaprosiła. Ich, gdyby czegoś potrzebowali, a dziś właśnie tak było, ale podchodził do niej ostrożnie. Z Jeanie było tak samo, aż w końcu przywykł do jej obecności, a ona wrosła w ich rodzinę tak bardzo, że przestała mu przeszkadzać. Może z Kerstin miało być tak samo? Były do siebie naprawdę podobne. Kiedy patrzył na nią poczuł ścisk z żołądku; przypominała mu o tym, co się wydarzyło. Nie potrafił pogrzebać tych wspomnień.
Gdy wspomniała o Justine, napiął mięśnie i zmarszczył brwi.
— Co opowiadała? — Po chwili wahania zrobił krok do przodu, ciągnąć za sobą Sheilę, a później kolejne, niwelując odległość między nimi, a Kerstin. Nie mogła nic zrobić, była tylko charłakiem. Nikogo przy niej nie było, musiała tu być sama. — Co twoja siostra może wiedzieć o Thomasie? Hm? — spytał, nie odejmując spojrzenia od jej twarzy. — Nawet go nie zna. Co może o nim mówić?— Wiedział co, to co wszyscy. Nie wierzył, żeby cokolwiek co wydarzyło się ostatnio mogło do niej dotrzeć, to były ich prywatne sprawy, ich życie. Dlaczego ktoś taki jak sławna Justine Tonks miałby o tym słyszeć? — Czego ty od niego chcesz? Tak naprawdę? — Chciała się zabawić jego kosztem? — Zrobić na złość rodzeństwu? Utrzeć im nosa? Po to się z nim spotykasz? Żeby ich wkurzyć? — Uniósł brwi, nie puszczając Sheili ani na moment.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
James zacisnął swoje palce na jej, jak zawsze dając jej znać że jest obok niej i że ją obroni. Tak jak robił to zawsze, nawet jeżeli przeciwnik byłby zbyt potężny. Nie obchodziło go to, bo cokolwiek by się nie działo, chciał bronić swoich najbliższych. Zawsze mogła polegać na nim, ale chciała, aby w tym momencie mógł też polegać na niej i widzieć, że znajdowała się tuż obok. I że na pewno nie zostanie sam. Czy Thomas się znajdzie, tego nie umiała powiedzieć, ale chciała aby czuł się pewniej.
- Nie zwalasz… - rzuciła spojrzenie to Jamesowi, to Kerstin. Czyżby ta już zapomniała, jak Sheila trzymała dla niej miejsce w kuchni kiedy przychodziła do nich z wizytą? Jak ostrożnie zaplatała jej warkocze podczas rozmowy. Wiele można było młodej Doe zarzucić względem odnajdywania się w grupach albo u obcych ludzi, ale w stronę Kerstin nigdy nie wyrzuciła z siebie niechęci. Raz nad stawem w Dolinie wydobywała z siebie wielkie niezadowolenie, ale było to skierowane w stronę Thomasa za jego ucieczkę na randkę pierwszą rzeczą z rana. Teraz zaś miała w stronę Kerstin jedynie cierpliwość, nawet jeżeli ta była nieco przykryta zmartwieniem o brata.
- James… - złapała mocniej brata za dłoń, rozumiejąc jego pretensje. Bo to była prawda – co Justine Tonks mogła wiedzieć o Thomasie. Od momentu wizyty w Dolinie Godryka miała wrażenie, że jedyne co obchodzi tych ludzi to ich pojęcie sprawiedliwości. Póki można było ratować biednych ludzi, było dobrze, ale jakim cudem ci biedni ludzie mieli sobie radzić, to już nikogo nie obchodziło. Może Marcela, ale co by było, gdyby Marcel nie znał ich ze szkoły. – Spokojnie… - szepnęła jeszcze kiedy zrobił krok do przodu. Przesunęła się jeszcze tak aby wyciągnąć dłoń i ostrożnie ścisnąć palce Kerstin w krótkim, pocieszającym geście.
- Kerstin na pewno tak nie chce… - spojrzała na nią, z wiarą i ufnością. Chyba po raz pierwszy od początku wizyty tak jawnie i spokojnie pokazała szczerą sympatię w stronę panny Tonks. – Kochasz go, prawda? – Przeczuwała, że tak jest. James mógł wątpić, ale ona wielokrotnie obserwowała sympatie swoich braci i wiedziała, kiedy ten moment nadchodził.
- Jak dowiemy się co z Thomasem to damy ci znać... - Chyba, że wcześniej pojawi się tutaj.
- Nie zwalasz… - rzuciła spojrzenie to Jamesowi, to Kerstin. Czyżby ta już zapomniała, jak Sheila trzymała dla niej miejsce w kuchni kiedy przychodziła do nich z wizytą? Jak ostrożnie zaplatała jej warkocze podczas rozmowy. Wiele można było młodej Doe zarzucić względem odnajdywania się w grupach albo u obcych ludzi, ale w stronę Kerstin nigdy nie wyrzuciła z siebie niechęci. Raz nad stawem w Dolinie wydobywała z siebie wielkie niezadowolenie, ale było to skierowane w stronę Thomasa za jego ucieczkę na randkę pierwszą rzeczą z rana. Teraz zaś miała w stronę Kerstin jedynie cierpliwość, nawet jeżeli ta była nieco przykryta zmartwieniem o brata.
- James… - złapała mocniej brata za dłoń, rozumiejąc jego pretensje. Bo to była prawda – co Justine Tonks mogła wiedzieć o Thomasie. Od momentu wizyty w Dolinie Godryka miała wrażenie, że jedyne co obchodzi tych ludzi to ich pojęcie sprawiedliwości. Póki można było ratować biednych ludzi, było dobrze, ale jakim cudem ci biedni ludzie mieli sobie radzić, to już nikogo nie obchodziło. Może Marcela, ale co by było, gdyby Marcel nie znał ich ze szkoły. – Spokojnie… - szepnęła jeszcze kiedy zrobił krok do przodu. Przesunęła się jeszcze tak aby wyciągnąć dłoń i ostrożnie ścisnąć palce Kerstin w krótkim, pocieszającym geście.
- Kerstin na pewno tak nie chce… - spojrzała na nią, z wiarą i ufnością. Chyba po raz pierwszy od początku wizyty tak jawnie i spokojnie pokazała szczerą sympatię w stronę panny Tonks. – Kochasz go, prawda? – Przeczuwała, że tak jest. James mógł wątpić, ale ona wielokrotnie obserwowała sympatie swoich braci i wiedziała, kiedy ten moment nadchodził.
- Jak dowiemy się co z Thomasem to damy ci znać... - Chyba, że wcześniej pojawi się tutaj.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Hermetyczny świat Kerstin zmieniał się tak szybko, szybciej niż byłaby w stanie nadążyć i zrozumieć w pełni intencje, uczucia, relacje, które zdawały się inne każdego dnia, nawet wtedy, gdy nie zrobiła nic by sobie na to zasłużyć. Ciężko było zdecydować kto mówił prawdę, a kto tylko pół prawdy - i nie dało się wybrać tego co byłoby najbardziej sprawiedliwe dla wszystkich. Choć w domu Doe zawsze czuła się mile widziana, gdy akurat przyjmowała ją Sheila lub Tomek, Justine zasiała w niej grube ziarno wątpliwości co do tego, czy powinna ciągle przychodzić niezapowiedziana - i czy w ogóle. Nie dlatego, że się obawiała Sheili, nie, dziewczyna była jedną z najsłodszych w tej smutnej, smutnej Dolinie - ale dlatego że Thomas odszedł i może jakoś się do tego przyczyniła i wciąż mogła przyczynić się do czegoś dużo gorszego, czego nie umiałaby sobie wybaczyć.
Dlatego była smutna, szara, wyprana ze zwykłego słonecznego usposobienia, ale dzielnie przywdziewała bolesny uśmiech, dla dobra Sheili i może własnego. Nie mogła załamywać się tak szybko i łatwo. Thomas mógł jeszcze wrócić, wszystko mogło się wyjaśnić. Do tego czasu nie powinna rozpamiętywać szorstkich słów rozbijających się o uszy.
Nie chciała.
- James ma rację, Sheilo - powiedziała cicho, zwieszając ramiona i postępując jeden ostrożny krok na ganku; do tyłu, nie wprzód, bo może chciała im zrobić tu miejsce, a może czuła się przytłoczona. - Justine w ogóle was nie zna. Wyciąga szybkie, stanowcze wnioski, bo nie ma wyjścia, bo zależy jej na bezpieczeństwie bliskich. - Instynktownie czuła potrzebę bronienia siostry, nawet jeśli sama miała wątpliwości, czy postępuje ona słusznie; w końcu była to siostra! Nie mogła od tak oczernić swojej ukochanej Just, nie przed kimś spoza rodziny. - Ale myślę, że za bardzo się pokierowała teraz strachem i złością i nie wiem czy ma rację. W ogóle nie wiem, ja tylko słyszę rzeczy, a nigdy ich nie mogę sprawdzić, bo Tomka tutaj nie ma i nie było go od tak da-awna... - Głos jej się załamał, kąciki oczu zapiekły gorącem, a chociaż wciągała powietrze haustami i przełykała łzy, by się nie rozkleić, kolejne słowa przychodziły jej z ogromnym trudem. - Just powiedziała, że nie mogę się spotykać z Tomkiem, bo jest mordercą. Powiedz mi, James, czy on jest morde-ercą? - Kuliła się, bo czuła podświadomie, że swoimi słowami, jeżeli nie miały w sobie choć ziarna prawdy (tak chciała wierzyć, że nie miały) okrutnie zrani Sheilę i rozwścieczy Jamesa. Chciałaby teraz otoczyć małą siostrę Tomka ramionami i nie puszczać, ale nie zbliżała się, bo pewny uścisk brata był dla niej lepszy niż jakakolwiek przyjaźń. Wiedziała o tym z doświadczenia. Tęskniła za dniami, gdy w ramionach Michaela czuła się bardziej bezpieczna niż gdziekolwiek indziej.
Z zaciśniętymi ustami pokiwała głową, nie wahając się nawet chwilę, gdy Sheila obdarzyła ją tym swoim słodkim bezgranicznym zaufaniem. Taka była dobra, że Kerry czuła, że na to nie zasługuje.
- Bardzo go kocham. To nie ma nic wspólnego z moim rodze-eństwem - dostała czkawki, ale ciągnęła dzielnie, ocierając twarz kraciastą chusteczką, którą wyciągnęła z kieszeni pielęgniarskiego fartuszka. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale ja nigdy nie miałam powodu ucierać im nosa, za bardzo ich kocham. A teraz kocham też Tomka i nie wiem co zrobić. Więc po prostu na niego czekam. Bo przecież... przecież za nim nie pójdę - dokończyła cienkim głosem. Gdzie miałaby iść? Dokąd? Nie wiedziała, gdzie się podziewał, nie miała jak go znaleźć; była tylko zwyczajną mugolką.
Dlatego była smutna, szara, wyprana ze zwykłego słonecznego usposobienia, ale dzielnie przywdziewała bolesny uśmiech, dla dobra Sheili i może własnego. Nie mogła załamywać się tak szybko i łatwo. Thomas mógł jeszcze wrócić, wszystko mogło się wyjaśnić. Do tego czasu nie powinna rozpamiętywać szorstkich słów rozbijających się o uszy.
Nie chciała.
- James ma rację, Sheilo - powiedziała cicho, zwieszając ramiona i postępując jeden ostrożny krok na ganku; do tyłu, nie wprzód, bo może chciała im zrobić tu miejsce, a może czuła się przytłoczona. - Justine w ogóle was nie zna. Wyciąga szybkie, stanowcze wnioski, bo nie ma wyjścia, bo zależy jej na bezpieczeństwie bliskich. - Instynktownie czuła potrzebę bronienia siostry, nawet jeśli sama miała wątpliwości, czy postępuje ona słusznie; w końcu była to siostra! Nie mogła od tak oczernić swojej ukochanej Just, nie przed kimś spoza rodziny. - Ale myślę, że za bardzo się pokierowała teraz strachem i złością i nie wiem czy ma rację. W ogóle nie wiem, ja tylko słyszę rzeczy, a nigdy ich nie mogę sprawdzić, bo Tomka tutaj nie ma i nie było go od tak da-awna... - Głos jej się załamał, kąciki oczu zapiekły gorącem, a chociaż wciągała powietrze haustami i przełykała łzy, by się nie rozkleić, kolejne słowa przychodziły jej z ogromnym trudem. - Just powiedziała, że nie mogę się spotykać z Tomkiem, bo jest mordercą. Powiedz mi, James, czy on jest morde-ercą? - Kuliła się, bo czuła podświadomie, że swoimi słowami, jeżeli nie miały w sobie choć ziarna prawdy (tak chciała wierzyć, że nie miały) okrutnie zrani Sheilę i rozwścieczy Jamesa. Chciałaby teraz otoczyć małą siostrę Tomka ramionami i nie puszczać, ale nie zbliżała się, bo pewny uścisk brata był dla niej lepszy niż jakakolwiek przyjaźń. Wiedziała o tym z doświadczenia. Tęskniła za dniami, gdy w ramionach Michaela czuła się bardziej bezpieczna niż gdziekolwiek indziej.
Z zaciśniętymi ustami pokiwała głową, nie wahając się nawet chwilę, gdy Sheila obdarzyła ją tym swoim słodkim bezgranicznym zaufaniem. Taka była dobra, że Kerry czuła, że na to nie zasługuje.
- Bardzo go kocham. To nie ma nic wspólnego z moim rodze-eństwem - dostała czkawki, ale ciągnęła dzielnie, ocierając twarz kraciastą chusteczką, którą wyciągnęła z kieszeni pielęgniarskiego fartuszka. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale ja nigdy nie miałam powodu ucierać im nosa, za bardzo ich kocham. A teraz kocham też Tomka i nie wiem co zrobić. Więc po prostu na niego czekam. Bo przecież... przecież za nim nie pójdę - dokończyła cienkim głosem. Gdzie miałaby iść? Dokąd? Nie wiedziała, gdzie się podziewał, nie miała jak go znaleźć; była tylko zwyczajną mugolką.
Gdy potworna prawda w końcu do niego dotarła, przebiegł go po plecach dreszcz. Będąc przy Sheili nie chciał jej dać po sobie niczego poznać. Tego, że się martwi, jest wściekły i przerażony myślą, co mogło przydarzyć się bratu. Wiedział, że miał szczęście, zawsze wychodził cało z każdej, najbardziej porypanej opresji, ale jednocześnie miał nieprawdopodobne szczęście do pakowania się w okropne kłopoty. Co tym razem? Ile razy uniknie stryczka? Ile razy wyłga się przed strażnikami albo właścicielami majątku, z którego ich okradał? Przełknął ślinę, starając się ze wszystkich sił, udawać, że wcale nie pomyślał o najgorszym, ale prawda była taka, że Tommy już dawno mógł być martwy. Nie było go kilka dni, twierdził, że wybierał się tylko do pracy. Co wydarzyło się po drodze? Ktoś go dopadł? Znalazł? A co jeśli gdzieś tam jest i potrzebuje pomocy?
— Jej jednej? Wie ile jest takich rodzin wkoło? Może być sobie poszukiwana na cały kraj, ale to nie czyni ją specjalną dla mnie. — Nie miała prawa ich osądzać i przekreślać. Na podstawie czego? Przedwcześnie wyciągniętych wniosków? Całe życie się z tym borykał i nigdy nikomu nie próbował wytłumaczyć, jak bardzo to boli — kiedy inni spoglądają na ciebie z góry, od razu zakładając najgorsze. Z czasem przestał udowadniać, że może być lepszy, uznając, że może nie warto walczyć o to. Jeśli mają go za takiego, to taki właśnie będzie. Zły, niedobry. Pozbawiony skrupułów. Nieważne, czy miał okradać staruszkę, czy majętnego eleganckiego czarodzieja. Wszyscy patrzyli na niego w ten sam sposób. Słyszał już wiele bzdur. Słyszał trochę prawdy, ale takiej historii nigdy w życiu.
Nie był zdziwiony — wiedział o co jej chodziło. O to, co wydarzyło się przeszło dwa lata temu. Ściągnął niebezpieczeństwo na ludzi, których kochali — oni wszyscy. Na swoich bliskich. Ludzi, którzy ich chronili i których oni winni chronić, gdy będą starsi, a przyciągnęli tylko kłopoty. Thomas to zrobił. O zmarłych nie wypadało mówić przy obcych, przełknąć więc ślinę, patrząc na nią chłodno, nieco surowo. Dla nich wszystko było czarne albo białe. Jego oczy się zeszkliły na moment, przełknął znów ślinę.
— Nie jest — odpowiedział ze zdecydowaniem. — Przyczynił się do tragedii, ale nie jest mordercą — zapewnił ją z całą swoją pewnością. Wytykali mu to. Mieli do niego żal o to, co się stało, Eve go nienawidziła — kiedy się nad tym zastanowił rozumiał dlaczego, choć wcześniej przychodziło mu to z trudem. Straciła wszystkich z jego powodu. Ale nie zabił ich. Nie zrobił tego. — Twoja siostra nie wie o czym mówi. Nie ma pojęcia o tym, co się wydarzyło naprawdę — powiedział głośniej, patrząc jak dziewczyna zaczyna płakać. Spuścił w końcu głowę. Z jakiegoś powodu zrobiło mu się jej żal. Kochała go, musiała. To było widać. Nie miał dla niej słów pocieszenia. Milczał więc chwilę, słuchając jej słów i cichego płaczu, aż w końcu zebrał się: — Wróci. Napewno wróci. Po ciebie.— Nie do, po.
— Jej jednej? Wie ile jest takich rodzin wkoło? Może być sobie poszukiwana na cały kraj, ale to nie czyni ją specjalną dla mnie. — Nie miała prawa ich osądzać i przekreślać. Na podstawie czego? Przedwcześnie wyciągniętych wniosków? Całe życie się z tym borykał i nigdy nikomu nie próbował wytłumaczyć, jak bardzo to boli — kiedy inni spoglądają na ciebie z góry, od razu zakładając najgorsze. Z czasem przestał udowadniać, że może być lepszy, uznając, że może nie warto walczyć o to. Jeśli mają go za takiego, to taki właśnie będzie. Zły, niedobry. Pozbawiony skrupułów. Nieważne, czy miał okradać staruszkę, czy majętnego eleganckiego czarodzieja. Wszyscy patrzyli na niego w ten sam sposób. Słyszał już wiele bzdur. Słyszał trochę prawdy, ale takiej historii nigdy w życiu.
Nie był zdziwiony — wiedział o co jej chodziło. O to, co wydarzyło się przeszło dwa lata temu. Ściągnął niebezpieczeństwo na ludzi, których kochali — oni wszyscy. Na swoich bliskich. Ludzi, którzy ich chronili i których oni winni chronić, gdy będą starsi, a przyciągnęli tylko kłopoty. Thomas to zrobił. O zmarłych nie wypadało mówić przy obcych, przełknąć więc ślinę, patrząc na nią chłodno, nieco surowo. Dla nich wszystko było czarne albo białe. Jego oczy się zeszkliły na moment, przełknął znów ślinę.
— Nie jest — odpowiedział ze zdecydowaniem. — Przyczynił się do tragedii, ale nie jest mordercą — zapewnił ją z całą swoją pewnością. Wytykali mu to. Mieli do niego żal o to, co się stało, Eve go nienawidziła — kiedy się nad tym zastanowił rozumiał dlaczego, choć wcześniej przychodziło mu to z trudem. Straciła wszystkich z jego powodu. Ale nie zabił ich. Nie zrobił tego. — Twoja siostra nie wie o czym mówi. Nie ma pojęcia o tym, co się wydarzyło naprawdę — powiedział głośniej, patrząc jak dziewczyna zaczyna płakać. Spuścił w końcu głowę. Z jakiegoś powodu zrobiło mu się jej żal. Kochała go, musiała. To było widać. Nie miał dla niej słów pocieszenia. Milczał więc chwilę, słuchając jej słów i cichego płaczu, aż w końcu zebrał się: — Wróci. Napewno wróci. Po ciebie.— Nie do, po.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chciała, aby był jakiś jeden sposób, że niezależnie od tego, gdzie się znajdowali, mogli się odnaleźć. Przedmiot który każdy z nich by miał i pomógł naprowadzić do czegoś, co mogło by pomóc jej odnaleźć teraz Thomasa, aby przywlec go tutaj za ucho i postawić przed wszystkimi zebranymi, tak aby wszyscy mogli go najpierw powytargać za ucho (no w przypadku Jamesa byłoby to pewnie bardziej przywalenie pięścią), potem przytulić (w przypadku Jamesa raczej burknąć coś na odchodne i przejść w inny kąt domu aby się uspokoić). Mówił im, że idzie, mówił, że to może potrwać, ale czemu ten debil znikał na tak długo? Wzięła głęboki wdech aby potem pozwolić powietrzu uciec przez usta, próbując uspokoić bicie swojego serca. Też nie chciała pokazywać przed Jamesem przesadnej paniki, wiedząc, że ten i tak już w umyśle wariował i potrzebował pozostać silnym dla niej, nie chciała więc nic z tego dokładać, tak aby na nowo nie musiał się martwić.
Pogładziła jeszcze Jamesa po ramieniu. Miał rację i rozumiała jego wzburzenie, a jednocześnie nie wiedziała jak odnosić się do siostry Kerstin. Justine Tonks była dla Sheili nikim, nikim konkretnym. Marcel bardzo chciał, aby Zakon był bohaterami dla Doe, ale prawda była taka, że tacy jak oni nie obchodzili Zakonu. Głodujący cyganie próbujący wyżyć z dnia na dzień nie byli bohaterskim czynem którym można było się pochwalić przed kolegami.
- Zapewne twoja siostra zrobiła wiele. Ale nie zadając sobie trudu aby nas jakkolwiek poznać, bez żadnego zrozumienia już osądziła nas wszystkich. Może i twoja rodzina jest bardzo zajęta, może muszą mieć priorytety. Ale skoro największym ich zmartwieniem jest uznawanie nas za zagrożenie…to obawiam się, że czeka na nich coś znacznie gorszego. – Może i kradli, ale to był w końcu sposób na zdobycie jedzenia i pieniędzy. Naprawdę nie było groźniejszych rzeczy? Osób? Tym się mieli chwalić aurorzy teraz – nękaniem ludzi którzy nie byli po ich stronie?
- Thomas nie jest mordercą! – Oburzyła się. Na litość, chyba tam Justine za wiele razy uderzyła się w głowę aby teraz rozgadywać że Thomas jest mordercą. To co zrobili to nie była ich wina. Co będzie następne? James terrorysta? Ona będzie się sprzedawać? Czekać tylko pozostało co jeszcze pozmyślają i co zrobią. Widać bardzo dobrze się bawili w stwarzanie wrogów kiedy pozostali byli za ich zasięgiem albo byli zbyt potężni.
- Wędrowaliśmy od stuleci. Możesz wędrować z nami. – Była mugolką, czyż nie? Zagrożenie było dla niej zawsze, niezależnie od tego, czy była z braćmi. A zmiana nazwiska mogła jej jedynie pomóc. Nie kazała jej wybierać tu i teraz, ale chowanie się za kontrolującą rodziną nie było jedyną opcją i powinna o tym wiedzieć.
Pogładziła jeszcze Jamesa po ramieniu. Miał rację i rozumiała jego wzburzenie, a jednocześnie nie wiedziała jak odnosić się do siostry Kerstin. Justine Tonks była dla Sheili nikim, nikim konkretnym. Marcel bardzo chciał, aby Zakon był bohaterami dla Doe, ale prawda była taka, że tacy jak oni nie obchodzili Zakonu. Głodujący cyganie próbujący wyżyć z dnia na dzień nie byli bohaterskim czynem którym można było się pochwalić przed kolegami.
- Zapewne twoja siostra zrobiła wiele. Ale nie zadając sobie trudu aby nas jakkolwiek poznać, bez żadnego zrozumienia już osądziła nas wszystkich. Może i twoja rodzina jest bardzo zajęta, może muszą mieć priorytety. Ale skoro największym ich zmartwieniem jest uznawanie nas za zagrożenie…to obawiam się, że czeka na nich coś znacznie gorszego. – Może i kradli, ale to był w końcu sposób na zdobycie jedzenia i pieniędzy. Naprawdę nie było groźniejszych rzeczy? Osób? Tym się mieli chwalić aurorzy teraz – nękaniem ludzi którzy nie byli po ich stronie?
- Thomas nie jest mordercą! – Oburzyła się. Na litość, chyba tam Justine za wiele razy uderzyła się w głowę aby teraz rozgadywać że Thomas jest mordercą. To co zrobili to nie była ich wina. Co będzie następne? James terrorysta? Ona będzie się sprzedawać? Czekać tylko pozostało co jeszcze pozmyślają i co zrobią. Widać bardzo dobrze się bawili w stwarzanie wrogów kiedy pozostali byli za ich zasięgiem albo byli zbyt potężni.
- Wędrowaliśmy od stuleci. Możesz wędrować z nami. – Była mugolką, czyż nie? Zagrożenie było dla niej zawsze, niezależnie od tego, czy była z braćmi. A zmiana nazwiska mogła jej jedynie pomóc. Nie kazała jej wybierać tu i teraz, ale chowanie się za kontrolującą rodziną nie było jedyną opcją i powinna o tym wiedzieć.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Kilkudniowa nieobecność w świecie Kerstin rzadko wiązała się z myślami o śmierci, tak bardzo przyzwyczajona była do tego, że rodzeństwo pojawia się i znika, rzadko wtajemniczając ją w to, dokąd się udają. Za każdym razem się martwiła, oczywiście, że tak, ale mierząc się wielokrotnie z brakiem wyjaśnień i nagłym opuszczaniem Doliny Godryka przez bliskich, nauczyła się pohamowywać czarne myśli. Co działało do czasu, rzecz jasna. Jak szybko dotarła do niej wieść o tym, że Justine pojmano? Z tym, że Justine miała całe zaplecze ludzi, którzy jej szukali, podejmowali się niebezpiecznych misji, byle tylko sprowadzić ją bezpiecznie do domu. Była też wystarczająco znana, by informacje o jej pobycie rozchodziły się szybko. Gdyby Thomas trafił do takiego miejsca... gdyby stało mu się cokolwiek złego... ale nie mogła o tym myśleć, czy nie tak? Nie miała prawa trzymać go przy sobie, niezależnie od tego jak bardzo pragnęłaby nigdy nie wypuścić go z ramion.
- Rozumiem o czym mówisz - wymamrotała łamiącym się głosem, kuląc nieco ramiona, ale nie z obawy przed rosnącym gniewem Jamesa, lecz z powodu zawstydzenia. Nigdy nie byli wyjątkowi, zawsze byli tylko Tonksami, małą, w połowie mugolską rodziną, która trzymała się swoich spraw. Nie wiedziała jak to wyglądało w świecie czarodziejów przed wojną, ale przecież magowie też mieli swoich lordów, swoją szlachtę, kto by zwracał uwagę na ich rodzinę? Cóż, teraz zwracali na nią uwagę wszyscy. - Wiem, że może to proszenie o zbyt wiele, ale naprawdę proszę, żebyście jej wybaczyli. Jej i Michaelowi. Przeszli tak wiele, sa jacy są, mają swoje wady, jak każdy. Naprawdę nie zrobiliby wam krzywdy - Nie pozwoliłaby im na to. I chyba wolałaby umrzeć niż uwierzyć, że byliby zdolni skrzywdzić kogoś niewinnego.
Powieki piekły ją od całej tej masy niewylanych łez, wzdrygnęła się też, słysząc gwałtowny sprzeciw Sheili, choć przecież się go spodziewała. I w co miała wierzyć? Prawdę zapewne zdradzić mógłby jej wyłącznie sam Thomas.
- Przyczynił się...? - urwała, pokręciła głową. Chciała spytać, ale nie wiedziała, czy miała prawo; nie było go tutaj, znowu nie miałby jak się obronić! Z trudem przełknęła ślinę i otarła twarz brzegiem fartuszka. Najchętniej by usiadła, ale ta rozmowa jeszcze nie była skończona. - Będę na niego czekać - przyznała cicho prawdę, do której obawiała się już przyznawać w domu. Skinęła też głową Sheili ze smutnym uśmiechem, nie dając jej tak naprawdę żadnej konkretnej odpowiedzi. Potem odetchnęła pełną piersią i spięła łopatki. W garść, weź się w garść. - Wypijecie ziołowy napar na rozgrzanie zanim pójdziecie? - spytała dziarsko.
/zt
- Rozumiem o czym mówisz - wymamrotała łamiącym się głosem, kuląc nieco ramiona, ale nie z obawy przed rosnącym gniewem Jamesa, lecz z powodu zawstydzenia. Nigdy nie byli wyjątkowi, zawsze byli tylko Tonksami, małą, w połowie mugolską rodziną, która trzymała się swoich spraw. Nie wiedziała jak to wyglądało w świecie czarodziejów przed wojną, ale przecież magowie też mieli swoich lordów, swoją szlachtę, kto by zwracał uwagę na ich rodzinę? Cóż, teraz zwracali na nią uwagę wszyscy. - Wiem, że może to proszenie o zbyt wiele, ale naprawdę proszę, żebyście jej wybaczyli. Jej i Michaelowi. Przeszli tak wiele, sa jacy są, mają swoje wady, jak każdy. Naprawdę nie zrobiliby wam krzywdy - Nie pozwoliłaby im na to. I chyba wolałaby umrzeć niż uwierzyć, że byliby zdolni skrzywdzić kogoś niewinnego.
Powieki piekły ją od całej tej masy niewylanych łez, wzdrygnęła się też, słysząc gwałtowny sprzeciw Sheili, choć przecież się go spodziewała. I w co miała wierzyć? Prawdę zapewne zdradzić mógłby jej wyłącznie sam Thomas.
- Przyczynił się...? - urwała, pokręciła głową. Chciała spytać, ale nie wiedziała, czy miała prawo; nie było go tutaj, znowu nie miałby jak się obronić! Z trudem przełknęła ślinę i otarła twarz brzegiem fartuszka. Najchętniej by usiadła, ale ta rozmowa jeszcze nie była skończona. - Będę na niego czekać - przyznała cicho prawdę, do której obawiała się już przyznawać w domu. Skinęła też głową Sheili ze smutnym uśmiechem, nie dając jej tak naprawdę żadnej konkretnej odpowiedzi. Potem odetchnęła pełną piersią i spięła łopatki. W garść, weź się w garść. - Wypijecie ziołowy napar na rozgrzanie zanim pójdziecie? - spytała dziarsko.
/zt
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Gnomi krzew
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica