Stolik nr 1
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Stolik nr 1
Jeden z eleganckich, skromnych stolików. Rozsiądź się więc wygodnie, delektuj pysznymi posiłkami, które zaserwują ci małomówni i tajemniczy kelnerzy, lecz nie trać czujności, bowiem restauracja ta znana jest z tego, że smutne zjawy lubią umilać obiady klientom restauracji.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
| dobra Darcy wylosowała, więc wbijam z eteru
po grach z Dianą i Evelyn
Cmentarz nie był miejscem do którego specjalnie by mnie ciągnęło, nie mogłem jednak odmówić udziału w dzisiejszej uroczystości. Żadne z nas nie mogło, o czym rodzice uświadomili mnie i rodzeństwo już na parę dni wcześniej. I choć miałem ochotę znaleźć jakieś wyjaśnienie, które pozwoliłoby mi zrezygnować z udziału w pogrzebie, a następnie stypie (w końcu nawet nie znałem profesora Slughorna), nie zrobiłem tego, uginając kark i posłusznie dostosowując się do polecenia rodziców.
Na cmentarzu nie odsuwałem się nawet na krok od familii, w ciszy kontemplując słowa wszystkich obecnych na pogrzebie, jednakże po wkroczeniu do restauracji skorzystałem z pierwszej okazji do odłączenia się od bliskich i odetchnięcia w spokoju. Potrzebowałem chwili samotności, odcięcia się od tłumów socjety i początkowo naprawdę myślałem, że nikt nie będzie zakłócał mojego odpoczynku. Jednak, kiedy tylko mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem dopiero co zauważonej Darcy natychmiast zrozumiałem, że sytuacja będzie się mieć zgoła inaczej. Zatrzymałem się w miejscu, uśmiechając się do niej delikatnie, czekając aż do mnie podejdzie, by następnie ruchem głowy zachęcić ją do ruszenia przed siebie, przytrzymując jej kotarę do prowadzącą do sali.
- Dobrze Cię widzieć, Darcy - zapewniłem z uśmiechem, zanim zasiedliśmy przy stoliku, sięgając po jej dłoń i pochylając się nad nią, by delikatnie ucałować jej grzbiet.
Gest, na który przy innych ludziach niekoniecznie bym sobie pozwolił, doskonale wiedząc, że mógłby zostać źle odebrany, biorąc pod uwagę naszą przeszłość i fakt, iż kuzynka miała narzeczonego, który jednak lubiłem przemycać w odpowiedniejszych ku temu chwilach.
po grach z Dianą i Evelyn
Cmentarz nie był miejscem do którego specjalnie by mnie ciągnęło, nie mogłem jednak odmówić udziału w dzisiejszej uroczystości. Żadne z nas nie mogło, o czym rodzice uświadomili mnie i rodzeństwo już na parę dni wcześniej. I choć miałem ochotę znaleźć jakieś wyjaśnienie, które pozwoliłoby mi zrezygnować z udziału w pogrzebie, a następnie stypie (w końcu nawet nie znałem profesora Slughorna), nie zrobiłem tego, uginając kark i posłusznie dostosowując się do polecenia rodziców.
Na cmentarzu nie odsuwałem się nawet na krok od familii, w ciszy kontemplując słowa wszystkich obecnych na pogrzebie, jednakże po wkroczeniu do restauracji skorzystałem z pierwszej okazji do odłączenia się od bliskich i odetchnięcia w spokoju. Potrzebowałem chwili samotności, odcięcia się od tłumów socjety i początkowo naprawdę myślałem, że nikt nie będzie zakłócał mojego odpoczynku. Jednak, kiedy tylko mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem dopiero co zauważonej Darcy natychmiast zrozumiałem, że sytuacja będzie się mieć zgoła inaczej. Zatrzymałem się w miejscu, uśmiechając się do niej delikatnie, czekając aż do mnie podejdzie, by następnie ruchem głowy zachęcić ją do ruszenia przed siebie, przytrzymując jej kotarę do prowadzącą do sali.
- Dobrze Cię widzieć, Darcy - zapewniłem z uśmiechem, zanim zasiedliśmy przy stoliku, sięgając po jej dłoń i pochylając się nad nią, by delikatnie ucałować jej grzbiet.
Gest, na który przy innych ludziach niekoniecznie bym sobie pozwolił, doskonale wiedząc, że mógłby zostać źle odebrany, biorąc pod uwagę naszą przeszłość i fakt, iż kuzynka miała narzeczonego, który jednak lubiłem przemycać w odpowiedniejszych ku temu chwilach.
Gość
Gość
| wejście
outfit
Chociaż jeszcze niedawno temu zastanawiała się, kogo też może spotkać w restauracji, Leonarda nie brała pod uwagę i nie spodziewała się, że zobaczy go dzisiejszego dnia. Przecież, podobnie jak ona, nie był absolwentem Hogwartu i nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wspominał jej cokolwiek o zmarłym czarodzieju. Wydawało jej się, że jego oddanie i posłuszeństwo rodzicom nie jest tak silne, by towarzyszyć im podczas pogrzebu i stypy, ale widocznie się myliła. A to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy – będzie miała okazję spędzić z nim trochę czasu, ale zapewne jego niezależność była zagrożona i kto wie, czy niedługo Prorok Codzienny nie poinformuje czarodziejskiego świata o kolejnych wielce korzystnych zaręczynach.
Póki co, wolała jednak skupić się na teraźniejszości i nie psuć sobie humoru gdybaniem i wybieganiem w przyszłość. Pozwoliła ucałować się w rękę na powitanie i poprowadzić do stolika, po drodze rozglądając się po pomieszczeniu z zaciekawieniem. Doprawdy, ta restauracja była naprawdę przedziwna, póki co w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ich stolik był może skromny, ale przecież nie przyszli tu spożywać obiadu złożonego z trzech dań, a raczej tylko napić się czegoś mocniejszego i powspominać dawne dzieje, bo przecież Horacego Slughorna nawet nie znali.
- I wzajemnie. Wydaje mi się, czy od naszego ostatniego spotkania twoja rodzicielska smycz nagle stała się krótsza? Jesteś tu z całą rodziną? – chciała wiedzieć, czy Diana i Anthony kręcą się gdzieś w okolicy i czy istnieje szansa, że wtrącą się w kolejne spotkanie Darcy z ich bratem.
Miała nadzieję, ze jej słowa nie zabrzmiały w żaden sposób złośliwie, bo przecież nie siedziała sobie teraz z Leo w ustronnym miejscu tylko po to, by prawić mu morały. Niczego niewłaściwego też oczywiście nie miała na myśli, jednak wolałaby aby jak najdłużej pozostali sami, ciesząc się przyjazną, znajomą atmosferą.
- Muszę ci się przyznać, że od momentu uzyskania licencji nadużywam teleportacji, ale daje mi to straszną frajdę – pochyliła się lekko w jego stronę, przywołując na twarz szelmowski uśmieszek – Zakupy załatwiam raz dwa, nie brudzę się w kominku i nie muszę się dopraszać uwagi ojca. No i teraz możemy spotykać się częściej, właściwie o każdej porze. Liczę na jakąś spontaniczną propozycję wyprawy w najbliższym czasie.
outfit
Chociaż jeszcze niedawno temu zastanawiała się, kogo też może spotkać w restauracji, Leonarda nie brała pod uwagę i nie spodziewała się, że zobaczy go dzisiejszego dnia. Przecież, podobnie jak ona, nie był absolwentem Hogwartu i nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wspominał jej cokolwiek o zmarłym czarodzieju. Wydawało jej się, że jego oddanie i posłuszeństwo rodzicom nie jest tak silne, by towarzyszyć im podczas pogrzebu i stypy, ale widocznie się myliła. A to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy – będzie miała okazję spędzić z nim trochę czasu, ale zapewne jego niezależność była zagrożona i kto wie, czy niedługo Prorok Codzienny nie poinformuje czarodziejskiego świata o kolejnych wielce korzystnych zaręczynach.
Póki co, wolała jednak skupić się na teraźniejszości i nie psuć sobie humoru gdybaniem i wybieganiem w przyszłość. Pozwoliła ucałować się w rękę na powitanie i poprowadzić do stolika, po drodze rozglądając się po pomieszczeniu z zaciekawieniem. Doprawdy, ta restauracja była naprawdę przedziwna, póki co w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ich stolik był może skromny, ale przecież nie przyszli tu spożywać obiadu złożonego z trzech dań, a raczej tylko napić się czegoś mocniejszego i powspominać dawne dzieje, bo przecież Horacego Slughorna nawet nie znali.
- I wzajemnie. Wydaje mi się, czy od naszego ostatniego spotkania twoja rodzicielska smycz nagle stała się krótsza? Jesteś tu z całą rodziną? – chciała wiedzieć, czy Diana i Anthony kręcą się gdzieś w okolicy i czy istnieje szansa, że wtrącą się w kolejne spotkanie Darcy z ich bratem.
Miała nadzieję, ze jej słowa nie zabrzmiały w żaden sposób złośliwie, bo przecież nie siedziała sobie teraz z Leo w ustronnym miejscu tylko po to, by prawić mu morały. Niczego niewłaściwego też oczywiście nie miała na myśli, jednak wolałaby aby jak najdłużej pozostali sami, ciesząc się przyjazną, znajomą atmosferą.
- Muszę ci się przyznać, że od momentu uzyskania licencji nadużywam teleportacji, ale daje mi to straszną frajdę – pochyliła się lekko w jego stronę, przywołując na twarz szelmowski uśmieszek – Zakupy załatwiam raz dwa, nie brudzę się w kominku i nie muszę się dopraszać uwagi ojca. No i teraz możemy spotykać się częściej, właściwie o każdej porze. Liczę na jakąś spontaniczną propozycję wyprawy w najbliższym czasie.
Gość
Gość
Od czasu rozmowy z Dianą i złożonej siostrze obietnicy, jeszcze bardziej starałem się być posłuszny zdaniu rodziców. Liczyłem, może naiwnie, iż odpowiednie zachowanie uciszy trochę ich zapędy, pozwoli mi wpłynąć na ich decyzję. Nie tę odnośnie mnie a siostry, oczywiście, wiedziałem, że tutaj byłbym z góry skazany na niepowodzenie w działaniach. Każde moje ale mogło być potraktowane jako ostry bunt, byłem w gorszej sytuacji od reszty rodzeństwa, bowiem rodzina z uporem chciała ukrócić moje zainteresowanie kuzynką. Nie potrafili mi zaufać, nie wierzyli, iż mój niespokojny duch pozwoli utrzymać mi się z daleka od Darcy, że moje zachowanie pozostanie odpowiednie do końca. Nie musieli mi nawet tego mówić, widziałem wyraźnie zmarszczki pojawiające się na rodzicielskich czołach, kiedy tylko wspomniałem imię panny Rosier.
- Trochę - przyznałem spokojnie, nie krzywiąc się nawet. Pogodziłem się już z tą myślą, wolałem jej nie rozdrapywać, nie narażać się na zbędne przemyślenia i gromadzącą się w duchu niechęć. - Tak, nie wiem jednak gdzie są. Rozstałem się z nimi przy wejściu. Może i jestem posłusznym synem, nie zmienia to jednak faktu, iż nadal cenie sobie chwilę z dala od tego zgiełku - dodałem i uśmiechnąłem się półgębkiem. W moich słowach nie było jednak żadnej ironii, ot - zwykłe stwierdzenie faktu, nie chciałem zatruwać przyjaznej atmosfery źle brzmiącymi uwagami.
Cieszyłem się, że miałem okazję spędzić trochę czasu z Darcy sam na sam, niemal w ten sam sposób co dawniej, odpuszczając sobie na trochę gwar socjety, oddalając się w bardziej ustronne i spokojne miejsce. Było to niemal naszą tradycją, zarówno przed tym zanim się związaliśmy, jak i (tym bardziej) w trakcie naszego związku, cieszyłem się więc, że teraz, mimo iż nasze relacje ponownie uległy diametralnej zmianie, nie odpuściliśmy sobie pewnych zwyczajów.
Pochyliłem się również delikatnie nad stolikiem, gdy kobieta zaczęła mówić, odpowiadając na jej szelmowski uśmiech moim własnym.
- Wiedziałem, że to się tak skończy - skomentowałem jej uwagę o nadużywanej teleportacji, kręcąc głową rozbawiony. - Cieszę się, że Ci się wreszcie udało z tą licencją, naprawdę. A co do wyprawy... - urwałem na chwilę, tym razem sam błyskając szelmowsko zębami. - Ponoć czeka nas pojedynek, możemy więc rozważyć poćwiczenie szermierki w innym niż zazwyczaj miejscu.
Uniosłem brew w pytającym geście, zanim zdążyłem jednak coś więcej dodać przy naszym stoliku zjawił się niespodziewanie kelner, w ciszy kładąc kartę menu na stoliku. Zerknąłem na nią przelotnie, tylko po to by upewnić się czy interesująca mnie pozycja widnieje w alkoholach, po czym przeniosłem wzrok na kuzynkę.
- Masz może ochotę na skrzacie wino?
- Trochę - przyznałem spokojnie, nie krzywiąc się nawet. Pogodziłem się już z tą myślą, wolałem jej nie rozdrapywać, nie narażać się na zbędne przemyślenia i gromadzącą się w duchu niechęć. - Tak, nie wiem jednak gdzie są. Rozstałem się z nimi przy wejściu. Może i jestem posłusznym synem, nie zmienia to jednak faktu, iż nadal cenie sobie chwilę z dala od tego zgiełku - dodałem i uśmiechnąłem się półgębkiem. W moich słowach nie było jednak żadnej ironii, ot - zwykłe stwierdzenie faktu, nie chciałem zatruwać przyjaznej atmosfery źle brzmiącymi uwagami.
Cieszyłem się, że miałem okazję spędzić trochę czasu z Darcy sam na sam, niemal w ten sam sposób co dawniej, odpuszczając sobie na trochę gwar socjety, oddalając się w bardziej ustronne i spokojne miejsce. Było to niemal naszą tradycją, zarówno przed tym zanim się związaliśmy, jak i (tym bardziej) w trakcie naszego związku, cieszyłem się więc, że teraz, mimo iż nasze relacje ponownie uległy diametralnej zmianie, nie odpuściliśmy sobie pewnych zwyczajów.
Pochyliłem się również delikatnie nad stolikiem, gdy kobieta zaczęła mówić, odpowiadając na jej szelmowski uśmiech moim własnym.
- Wiedziałem, że to się tak skończy - skomentowałem jej uwagę o nadużywanej teleportacji, kręcąc głową rozbawiony. - Cieszę się, że Ci się wreszcie udało z tą licencją, naprawdę. A co do wyprawy... - urwałem na chwilę, tym razem sam błyskając szelmowsko zębami. - Ponoć czeka nas pojedynek, możemy więc rozważyć poćwiczenie szermierki w innym niż zazwyczaj miejscu.
Uniosłem brew w pytającym geście, zanim zdążyłem jednak coś więcej dodać przy naszym stoliku zjawił się niespodziewanie kelner, w ciszy kładąc kartę menu na stoliku. Zerknąłem na nią przelotnie, tylko po to by upewnić się czy interesująca mnie pozycja widnieje w alkoholach, po czym przeniosłem wzrok na kuzynkę.
- Masz może ochotę na skrzacie wino?
Gość
Gość
Na serdecznym palcu jej lewej ręki znajdował się pierścionek, będący nie tylko symbolem umowy pomiędzy nią a Parysem, ale także przypomnieniem o tym, jak sama Darcy okazała się posłuszna wobec rodziców. Lubiła myśleć, ze nie jest już marionetką w ich rękach, bo przecież zawsze chcieli jak najlepiej dla swoich dzieci, a najmłodsze z nich i tak było traktowane względnie ulgowo przez wszystkie lata, unikając, dopiero dziewięć miesięcy temu dzieląc los starszego rodzeństwa. Nie musiała wmawiać sobie, że był to jej wybór, ale takie spotkania, jak to, a już zwłaszcza rozmowy o tym, co mogą w tej chwili planować państwo Crouch, zawsze kazały jej wracać wspomnieniami do okresu, w którym poddała się woli rodziców po raz kolejny.
- Nie musisz dziękować, że postanowiłam ci tę chwilę umilić – w jego towarzystwie zawsze mogła sobie pozwolić na odrobinę zadziorności, zrzucić ten płaszczyk obowiązku i konwenansów, uprzejmej i grzecznej rozmowy bez podtekstów. Znali się przecież zbyt dobrze, by ich rozmowy miały pozostawać oficjalne i sztywne do bólu – Jak myślisz, wyjazdem zagranicę pogorszyłbyś swoją sytuację, czy istniałaby szansa odłożenia tego wszystkiego w czasie? – była ciekawa jego odpowiedzi, choć własną opinię miała już wyrobioną.
Nie wiedziała o jego obietnicy złożonej siostrze, nie podejrzewała, że kuzyn przekładał cudze szczęście nad swoje własne. Jej myśli nawet nie zabłądziły w tym kierunku, choć Leonarda zawsze oceniała jako kochającego brata i po prostu dobrego człowieka, w tym również skłonnego do poświęceń.
Na wzmiankę o planowanym pojedynku tylko uśmiechnęła się pogodnie, ponownie prostując się na krześle i rozsadzając wygodnie.
- Greenwich - wypaliła od razu, wizualizując sobie w głowie sparring w okolicy mugolskiego obserwatorium i południka, co nadało pojedynkowi niemalże symboliczne znaczenie – Wybierz tylko datę, a ja sprawdzę swój wyjątkowo napięty i zapełniony grafik – zażartowała.
Gdy w okolicy ich stolika pojawił się milczący kelner grzecznie zaczekała, aż Leo zerknie w kartę i coś zaproponuje, a jego wybór jak zwykle okazał się strzałem w dziesiątkę.
- Jak ty mnie dobrze znasz – potwierdziła swoje zamówienie.
Mimo okoliczności ich spotkania i powodu, dla którego oboje znaleźli się w tej przedziwnej restauracji, samopoczucie Darcy polepszało się z chwili na chwilę.
- Nie musisz dziękować, że postanowiłam ci tę chwilę umilić – w jego towarzystwie zawsze mogła sobie pozwolić na odrobinę zadziorności, zrzucić ten płaszczyk obowiązku i konwenansów, uprzejmej i grzecznej rozmowy bez podtekstów. Znali się przecież zbyt dobrze, by ich rozmowy miały pozostawać oficjalne i sztywne do bólu – Jak myślisz, wyjazdem zagranicę pogorszyłbyś swoją sytuację, czy istniałaby szansa odłożenia tego wszystkiego w czasie? – była ciekawa jego odpowiedzi, choć własną opinię miała już wyrobioną.
Nie wiedziała o jego obietnicy złożonej siostrze, nie podejrzewała, że kuzyn przekładał cudze szczęście nad swoje własne. Jej myśli nawet nie zabłądziły w tym kierunku, choć Leonarda zawsze oceniała jako kochającego brata i po prostu dobrego człowieka, w tym również skłonnego do poświęceń.
Na wzmiankę o planowanym pojedynku tylko uśmiechnęła się pogodnie, ponownie prostując się na krześle i rozsadzając wygodnie.
- Greenwich - wypaliła od razu, wizualizując sobie w głowie sparring w okolicy mugolskiego obserwatorium i południka, co nadało pojedynkowi niemalże symboliczne znaczenie – Wybierz tylko datę, a ja sprawdzę swój wyjątkowo napięty i zapełniony grafik – zażartowała.
Gdy w okolicy ich stolika pojawił się milczący kelner grzecznie zaczekała, aż Leo zerknie w kartę i coś zaproponuje, a jego wybór jak zwykle okazał się strzałem w dziesiątkę.
- Jak ty mnie dobrze znasz – potwierdziła swoje zamówienie.
Mimo okoliczności ich spotkania i powodu, dla którego oboje znaleźli się w tej przedziwnej restauracji, samopoczucie Darcy polepszało się z chwili na chwilę.
Gość
Gość
Uniosłem jedynie brew w lekko ironicznym wyrazie, w odpowiedzi na jej słowa, nie skomentowałem ich jednakże w żaden sposób poza gestami. Jedynie kąciki ust mi zadrżały, gdy powstrzymywałem się od lekkiego śmiechu. W towarzystwie Darcy zawsze czułem się wyjątkowo swobodnie, nie ważne na jak ciężkie tematy nie przyszło nam rozmawiać, nic więc dziwnego, że jej zadziorność sprawiła, iż byłem rozbawiony w sposób jak najbardziej pozytywny. Na tyle mocno, iż nawet pytanie, które po chwili padło z ust kobiety nie mogło sprawić, iż humor mi przygasł, mimo iż spoważniałem na chwilę.
- Matka z wielkim zapałem nalega bym został w domu jak najdłużej, podejrzewam więc, że wszelakie wyjazdy nie byłyby mi na rękę. Zapewne potraktowałaby je jako nieposłuszeństwo, chyba, że w pracy zostałbym przyparty do muru, a na to się raczej nie zapowiada - wyjaśniłem spokojnie.
Choć przecież, nawet jeśli mógłbym odłożyć sytuację w czasie, nie zrobiłbym tego ze względu na Dianę. Ten fakt, jednak wolałem przemilczeć. Nie ważne jak bym nie ufał Darcy, nie mogłem obarczać ją ciężarem jakim była świadomość stanu mojej siostry. Nikt, kto nie był bezpośrednio zamieszany w sytuacje, nie musiał wiedzieć, iż w mojej rodzinie był wilkołak. Tym bardziej, iż wiedziałem jakie nastawienie ma moja rodzina wobec dzieci księżyca, wiedziałem jakie sam mam wobec każdego innego.
Propozycja miejsca przypadła mi do gustu niemal natychmiast. Pokiwałem zatem głową z aprobatą, rozmyślając o tym jakie możliwości wiążą się ze zmianą terenu pojedynku. Wszelakie obce bodźce mogą działać rozpraszająco, a to tylko dodałoby kolorytu sparringowi.
- Wstępnie proponuję zatem by pojedynek ten odbył się równo za tydzień, tradycji dając zadość w samo południe. Czy uznajesz taki termin za odpowiedni? - spytałem patrząc na nią zachęcająco.
Wiadomym był fakt, iż data mogła się zmienić w każdej chwili, żadne z nas nie mogło przewidzieć jakie też plany mają nasi rodzice, jednakowoż miałem nadzieję, iż nie będziemy zmuszeni do wymiany sów w celu ciągłego przesuwania spotkania. Zbyt długie odwlekanie sprawiłoby najpewniej, iż do pojedynku wcale by nie doszło.
Kiedy kobieta potwierdziła zamówienie wyprostowałem się w fotelu, w ciszy czekając na powrót kelnera. Milczenie nie wydawało mi się niczym złym, szczególnie przy Darcy. Tutaj nie czułem potrzeby utrzymywania na siłę zbędnej konwersacji, wymieniania niepotrzebnych grzeczności, byłem naturalny w swoich działaniach. Uśmiechałem się więc cały czas, tym szerzej, kiedy w końcu kieliszki, a także butelka pojawiły się przy naszym stole, w spokoju czekając, aż kelner wypełni szkło rubinowym płynem.
- Widać, bezkarnie możemy się spijać podczas dzisiejszego przyjęcia, nie obawiając się przy tym, iż stan naszych kieszeni zmaleje - skomentowałem rozbawiony pozostawioną butelkę, gdy tylko pracownik restauracji odszedł. - Wznosimy jakiś toast, czy darujemy sobie te grzeczności?
- Matka z wielkim zapałem nalega bym został w domu jak najdłużej, podejrzewam więc, że wszelakie wyjazdy nie byłyby mi na rękę. Zapewne potraktowałaby je jako nieposłuszeństwo, chyba, że w pracy zostałbym przyparty do muru, a na to się raczej nie zapowiada - wyjaśniłem spokojnie.
Choć przecież, nawet jeśli mógłbym odłożyć sytuację w czasie, nie zrobiłbym tego ze względu na Dianę. Ten fakt, jednak wolałem przemilczeć. Nie ważne jak bym nie ufał Darcy, nie mogłem obarczać ją ciężarem jakim była świadomość stanu mojej siostry. Nikt, kto nie był bezpośrednio zamieszany w sytuacje, nie musiał wiedzieć, iż w mojej rodzinie był wilkołak. Tym bardziej, iż wiedziałem jakie nastawienie ma moja rodzina wobec dzieci księżyca, wiedziałem jakie sam mam wobec każdego innego.
Propozycja miejsca przypadła mi do gustu niemal natychmiast. Pokiwałem zatem głową z aprobatą, rozmyślając o tym jakie możliwości wiążą się ze zmianą terenu pojedynku. Wszelakie obce bodźce mogą działać rozpraszająco, a to tylko dodałoby kolorytu sparringowi.
- Wstępnie proponuję zatem by pojedynek ten odbył się równo za tydzień, tradycji dając zadość w samo południe. Czy uznajesz taki termin za odpowiedni? - spytałem patrząc na nią zachęcająco.
Wiadomym był fakt, iż data mogła się zmienić w każdej chwili, żadne z nas nie mogło przewidzieć jakie też plany mają nasi rodzice, jednakowoż miałem nadzieję, iż nie będziemy zmuszeni do wymiany sów w celu ciągłego przesuwania spotkania. Zbyt długie odwlekanie sprawiłoby najpewniej, iż do pojedynku wcale by nie doszło.
Kiedy kobieta potwierdziła zamówienie wyprostowałem się w fotelu, w ciszy czekając na powrót kelnera. Milczenie nie wydawało mi się niczym złym, szczególnie przy Darcy. Tutaj nie czułem potrzeby utrzymywania na siłę zbędnej konwersacji, wymieniania niepotrzebnych grzeczności, byłem naturalny w swoich działaniach. Uśmiechałem się więc cały czas, tym szerzej, kiedy w końcu kieliszki, a także butelka pojawiły się przy naszym stole, w spokoju czekając, aż kelner wypełni szkło rubinowym płynem.
- Widać, bezkarnie możemy się spijać podczas dzisiejszego przyjęcia, nie obawiając się przy tym, iż stan naszych kieszeni zmaleje - skomentowałem rozbawiony pozostawioną butelkę, gdy tylko pracownik restauracji odszedł. - Wznosimy jakiś toast, czy darujemy sobie te grzeczności?
Gość
Gość
Strasznie nie znoszę pogrzebów. Ciężko mi sobie wyobrazić, że człowiek jest, oddycha, widzisz go roześmianego, a chwilę później umiera. Nie ma go, zostaje po nim zimne ciało, potem niematerialny duch. Zwłoki rozkładają się, gniją, na koniec zostaje sam szkielet gdzieś w dole, zapomniany przez wszystkich. Możesz być tylko nędznym wspomnieniem, ohydnym trupem, z którym nikt się nie liczy. Miałam ciarki na plecach, kiedy dowiedziałam się nie tyle, co o śmierci nauczyciela, co o tym, że muszę tam być. Uwielbiałam wręcz fakt, że jesteśmy bogaci, możemy pozwolić sobie na wiele, ale kiedy przychodziło do obowiązków, miałam ochotę odejść w cholerę. Zostawić rodzinę gdzieś za plecami i nigdy więcej się nie obejrzeć. Dlaczego kazali mi na to patrzeć? Uświadamiać sobie, że jestem krucha i łamliwa, niczym trzcina na wietrze?
Cały dzień zanim wyruszyliśmy na uroczystość miałam burzliwy. Rzucałam się po pokoju, wyrzucając w szale drogie ubrania na podłogę, tłucząc raz po raz cenne przedmioty, rozdzierając pierze z poduszek. Pod koniec wszystko wyglądało jak pobojowisko, włącznie ze mną. Oddychałam szybko i głęboko, próbując się uspokoić. Mimo wszystko myśl o śmierci szła za mną krok w krok. Nie zdążyłam już siąść do kociołka i nabrać oddechu zaraz wymyślisz coś, co pozwoli zachować ci wieczną młodość i piękno, trzeba było się ogarnąć i wyjść. Nietrudno jednak się domyślić, że byłam skrzywiona przez całą ceremonię, choć oczywiście próbowałam być jakże wspierająca dla Linette, w końcu to jakaś tam jej rodzina. Zresztą, szlacheckie rody to pewnie jedna, wielka rodzina, bo tu każdy z każdym, byle się nie zabrudzić.
Pożegnałam kuzynkę, kiedy ta się odłączyła ode mnie i od Luno, a potem próbowałam się delikatnie, taktownie uśmiechać, widząc inne twarze, bo przecież w moją rozpacz za Slughornem nikt by nie uwierzył. Nie wypadało więc być chyba naburmuszonym, choć szczerze mówiąc miałam ochotę być dziś szalenie uszczypliwa. Pewnie mój utajniony na wieki narzeczony wyczuł ton mojego nastroju, skoro zaczął się pytać, czy coś nie tak. Owszem, popadałam w rozpacz pomieszaną z paniką.
- Życie jest takie kruche - odparłam wymijająco, bo nie będę mu teraz przecież o tym mówić. W ogóle nie lubiłam o tym mówić. Wszyscy mnie zbywali tym, że przecież jestem młoda i piękna i nie mam się czym martwić. Rzeczywiście, jak dobrze, że śmierć dopada tylko starych i brzydkich, pfff!
Wtem podeszliśmy do jednego ze stolików i okazało się, że widocznie nie będzie nam dane rozmawiać prywatnie kiedykolwiek na tej stypie, bo przy jedynce, gdzie nas zaprowadzono, ktoś już siedział. Znów wmusiłam w siebie ten cholerny, taktowny uśmiech, jak gdyby przeszkadzało mi, że inni uważają mnie za zimną sukę.
- Witajcie - powitałam mą ulubioną Rosier oraz jej towarzysza, którego pewnie powinnam kojarzyć. Był nawet przystojny, więc mogłam się do niego odezwać. W zasadzie powinnam powiedzieć coś więcej, ale wszystkie słowa wydały mi się banalne. Poza tym - i tak nie miałam ochoty na pogawędki. Najchętniej bym stąd wyszła i uciekła jak najdalej.
Oddychałam coraz szybciej.
Cały dzień zanim wyruszyliśmy na uroczystość miałam burzliwy. Rzucałam się po pokoju, wyrzucając w szale drogie ubrania na podłogę, tłucząc raz po raz cenne przedmioty, rozdzierając pierze z poduszek. Pod koniec wszystko wyglądało jak pobojowisko, włącznie ze mną. Oddychałam szybko i głęboko, próbując się uspokoić. Mimo wszystko myśl o śmierci szła za mną krok w krok. Nie zdążyłam już siąść do kociołka i nabrać oddechu zaraz wymyślisz coś, co pozwoli zachować ci wieczną młodość i piękno, trzeba było się ogarnąć i wyjść. Nietrudno jednak się domyślić, że byłam skrzywiona przez całą ceremonię, choć oczywiście próbowałam być jakże wspierająca dla Linette, w końcu to jakaś tam jej rodzina. Zresztą, szlacheckie rody to pewnie jedna, wielka rodzina, bo tu każdy z każdym, byle się nie zabrudzić.
Pożegnałam kuzynkę, kiedy ta się odłączyła ode mnie i od Luno, a potem próbowałam się delikatnie, taktownie uśmiechać, widząc inne twarze, bo przecież w moją rozpacz za Slughornem nikt by nie uwierzył. Nie wypadało więc być chyba naburmuszonym, choć szczerze mówiąc miałam ochotę być dziś szalenie uszczypliwa. Pewnie mój utajniony na wieki narzeczony wyczuł ton mojego nastroju, skoro zaczął się pytać, czy coś nie tak. Owszem, popadałam w rozpacz pomieszaną z paniką.
- Życie jest takie kruche - odparłam wymijająco, bo nie będę mu teraz przecież o tym mówić. W ogóle nie lubiłam o tym mówić. Wszyscy mnie zbywali tym, że przecież jestem młoda i piękna i nie mam się czym martwić. Rzeczywiście, jak dobrze, że śmierć dopada tylko starych i brzydkich, pfff!
Wtem podeszliśmy do jednego ze stolików i okazało się, że widocznie nie będzie nam dane rozmawiać prywatnie kiedykolwiek na tej stypie, bo przy jedynce, gdzie nas zaprowadzono, ktoś już siedział. Znów wmusiłam w siebie ten cholerny, taktowny uśmiech, jak gdyby przeszkadzało mi, że inni uważają mnie za zimną sukę.
- Witajcie - powitałam mą ulubioną Rosier oraz jej towarzysza, którego pewnie powinnam kojarzyć. Był nawet przystojny, więc mogłam się do niego odezwać. W zasadzie powinnam powiedzieć coś więcej, ale wszystkie słowa wydały mi się banalne. Poza tym - i tak nie miałam ochoty na pogawędki. Najchętniej bym stąd wyszła i uciekła jak najdalej.
Oddychałam coraz szybciej.
Make the stars look like they’re not shining she's so beautiful
Ostatnio zmieniony przez Venus Parkinson dnia 08.09.15 11:04, w całości zmieniany 1 raz
Venus Parkinson
Zawód : Ikona mody
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Oh her eyes, her eyes make the stars look like they’re not shining. Her hair, her hair falls perfectly without her trying. She’s so beautiful.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Potrafiła trzeźwo spoglądać w przeszłość, nie rozpamiętując jej niepotrzebnie i nie pobudzać tych strun, które już na zawsze winny zostać uśpione. Jej obecna relacja z Leo miała wytyczone granice, których oboje nie przekraczali i nie kusili też losu, zdolnego do tego, by zadecydować za nich. Po dziewięciu miesiącach od rozstania umieli powrócić do przyjacielskich kontaktów i czuć się ze sobą tak swobodnie, jak kiedyś.
- Wiesz, że życzę ci jak najlepiej, ale w tym jednym popieram twoją matkę. Zostań w kraju jak najdłużej, musimy nadrobić wszystkie zaległości – miała nadzieję, że do ich wspólnych aktywności nie będzie należało rychłe wybieranie pergaminu pod zaproszenia na jego wesele, lecz nawet gdyby miało to nastąpić, podeszłaby do zadania w pełni profesjonalnie i jak na przyjaciółkę przystało.
Cóż z tego, że z każdej zagranicznej podróży przywoził jej jakiś mały drobiazg? Zamiast nowej pary kolczyków lub kolejnej ciekawej książki wolałaby po prostu spędzić z nim trochę więcej czasu. Nie tylko wobec Leonarda była w ten sposób lekko zaborcza, ale to on, ze wszystkich ważnych osób w jej życiu, znikał najczęściej i najdalej.
Dobrze, że chociaż pomysł pojedynku podobał mu się w takim samym stopniu, co jej, a mogła to stwierdzić już na samej podstawie uśmiechu mężczyzny, odpowiadającego na jej propozycję.
- Uznaję – kiwnęła głową, powstrzymując nagły wybuch chichotu, który aż cisnął jej się na usta – Szykuj się na klęskę, Crouch i zawczasu przygotuj skrzata na zbieranie cię z ziemi – rywalizacja miała się dopiero zacząć, ale panna Rosier już czuła jej smak.
Ten sam milczący kelner pojawił się już po chwili z butelką w dłoni, a gdy napełnił ich kieliszki i odszedł, na powrót uśmiechnęła się do swojego towarzysza i już miała odpowiedzieć na jego żartobliwy komentarz, gdy kotara odsunęła się i przy ich stoliku pojawiły się nowe osoby.
Uśmieszek Venus mówił wiele, a Darcy nie umiała w sekundę rozgryźć, czy winę za humor panny Parkinson ponosi jej towarzysz, czy też może coś zgoła innego. Przywitała się jednak uprzejmie, nie przedstawiając jeszcze nieznajomemu, bowiem to on, z racji swojej płci, pierwszy powinien dopełnić formalności.
- O proszę, pojawiliście się w sam raz. Wzniesiecie z nami toast? – myślałby kto, że znajdują się na stypie.
- Wiesz, że życzę ci jak najlepiej, ale w tym jednym popieram twoją matkę. Zostań w kraju jak najdłużej, musimy nadrobić wszystkie zaległości – miała nadzieję, że do ich wspólnych aktywności nie będzie należało rychłe wybieranie pergaminu pod zaproszenia na jego wesele, lecz nawet gdyby miało to nastąpić, podeszłaby do zadania w pełni profesjonalnie i jak na przyjaciółkę przystało.
Cóż z tego, że z każdej zagranicznej podróży przywoził jej jakiś mały drobiazg? Zamiast nowej pary kolczyków lub kolejnej ciekawej książki wolałaby po prostu spędzić z nim trochę więcej czasu. Nie tylko wobec Leonarda była w ten sposób lekko zaborcza, ale to on, ze wszystkich ważnych osób w jej życiu, znikał najczęściej i najdalej.
Dobrze, że chociaż pomysł pojedynku podobał mu się w takim samym stopniu, co jej, a mogła to stwierdzić już na samej podstawie uśmiechu mężczyzny, odpowiadającego na jej propozycję.
- Uznaję – kiwnęła głową, powstrzymując nagły wybuch chichotu, który aż cisnął jej się na usta – Szykuj się na klęskę, Crouch i zawczasu przygotuj skrzata na zbieranie cię z ziemi – rywalizacja miała się dopiero zacząć, ale panna Rosier już czuła jej smak.
Ten sam milczący kelner pojawił się już po chwili z butelką w dłoni, a gdy napełnił ich kieliszki i odszedł, na powrót uśmiechnęła się do swojego towarzysza i już miała odpowiedzieć na jego żartobliwy komentarz, gdy kotara odsunęła się i przy ich stoliku pojawiły się nowe osoby.
Uśmieszek Venus mówił wiele, a Darcy nie umiała w sekundę rozgryźć, czy winę za humor panny Parkinson ponosi jej towarzysz, czy też może coś zgoła innego. Przywitała się jednak uprzejmie, nie przedstawiając jeszcze nieznajomemu, bowiem to on, z racji swojej płci, pierwszy powinien dopełnić formalności.
- O proszę, pojawiliście się w sam raz. Wzniesiecie z nami toast? – myślałby kto, że znajdują się na stypie.
Gość
Gość
Informacja o śmierci Slughorna była zaskakująca, jednak nie wstrząsająca. Z mistrzem eliksirów nigdy nie łączyły go szczególnie zażyłe stosunki; owszem, należał do klubu Ślimaka, jednak nie zaliczał się do czołówki ulubieńców profesora i vice versa. Swoją obecność na pogrzebie uznał, mimo to za naturalną. Zmarł wszak przedstawiciel jednego ze szlachetnych rodów, a także człowiek, który przez siedem lat jego hogwardzkiego życia sprawował nad nim w jakiś choćby minimalny sposób pieczę. Zdarzenie to było nieprzyjemne, owszem. Aczkolwiek nie znajdowało się czołówce problemów zaprzątających głowę Notta. Niedługo przed godziną zero, czyli pożegnaniem Slughorna otrzymał niepokojącą informację zza morza. Nieznana sowa przyniosła ze sobą wieści, o których mu się nie śniło nawet w najgorszych koszmarach. Jego do tej pory dokładnie poukładane życie zaczynało się powoli kruszyć, a on czuł się niczym dziecko błądzące we mgle. Katastrofa była blisko, a on zamiast na spokojnie zająć się nadchodzącym armagedonem wybrał się na przyjęcie... Bo czymże innym była stypa?
Za towarzystwo obrał swojego młodszego kuzyna, Nicholasa. To właśnie z nim po raz ostatni oddał honory mistrzowi eliksirów, po czym wspólnie wybrali się do Le Revenant. Starannie przy tym unikał chociażby spojrzeniem postaci swojej przyszłej małżonki, nie mając najmniejszej ochoty na spotkanie z nią twarzą w twarz. Obawiał się tego co mogłoby ono przynieść, konfrontacja w chwili obecnej była ostatnią rzeczą na jaką miałby ochotę. Evelyn bowiem nie należała do najcierpliwszych i najbardziej wyrozumiałych osób...
Czarna elegancka szata wyraźnie odcinała się od jasnej karnacji mężczyzny, równie mocno kontrastując z jego złocistymi włosami i bladymi oczami, które wpatrywały się w młodszego Notta. Uśmiechnął się niewyraźnie, strzepując ze swojego rękawa nieistniejący pyłek.
- Mogliby wybrać jakąś bardziej stonowaną restaurację. Zanim znajdziemy nasz stolik, a co dopiero mówić o znajomych, zapewne zdążymy dołączyć do Slughorna. Albo do tych nieszczęśników... Idę o zakładać, że też kiedyś byli tu gośćmi - skinął głową w stronę przezroczystego ducha unoszącego się nieopodal nich, po czym z cichym westchnięciem razem z Nicholasem przeszedł przez kotarę oddzielającą ich od nieznanego.
Widok, który ukazał się jego oczom był na szczęście satysfakcjonujący. Przesunął spojrzeniem po osobach znajdujących się we wnętrzu sali i przywołał na twarz uśmiech, którego nie powstydziłby się żaden Nott - cóż z tego, iż to nie on był gospodarzem owego wydarzenia? Oraz tego, że mimo wszystko znajdowali się na stypie...
- Widzę, że przyszliśmy w idealnym momencie - białe, zapewne magicznie prostowane, zęby błysnęły w kolejnym uśmiechu. Towarzysze niedoli nie wydawali się specjalnie poruszeni powagą sytuacji, jednakże mógł się w tej kwestii mylić i zupełnie się przy tym nie przejmować owym faktem.
Wyminął Nicholasa, sprężystym krokiem podchodząc do pierwszej zobaczonej przez się osoby, a mianowicie Venus... Swojej kuzynki. Nachylił się do jej gładkiego policzka, składając na nim iście braterski pocałunek.
- Wyglądasz jak zwykle czarująco, moja droga - szczerze skomplementował jej osobę, a dopiero po tym zwrócił uwagę na jej towarzysza. Zmrużył nieznacznie jasne ślepia ocienione złocistymi kobiecymi rzęsami. Nie kojarzył go? - Bastian Nott, cóż za nietypowe okoliczności do zawierania nowych znajomości.
Uścisnął jego dłoń, uwagą będąc już przy dwóch kolejnych osobach. Leonard... Czy mogło być lepiej?, przemknęło mu kąśliwie przez myśl. Chłopak jeszcze nie wiedział w jakie bagno wrzucili go rodzice, a Bastian nie zamierzał mu tego uświadamiać - nie była ta najodpowiedniejsza pora. Zamiast tego podszedł do jego towarzyszki, którą wszak kojarzył z salonów. Nachylił się nad jej drobną dłonią, muskając ją wargami.
- Was także miło zobaczyć - rzucił, ciesząc się w duchu z końca formalności. Pomyślcie co by się tu działo, gdyby więcej gości znajdowało się w jego pobliżu! - Chociaż okoliczności niespecjalne.
Nie czekając na pojawienie się kelnera, sięgnął ze stołu jedną z butelek i napełnił dwa kieliszki. Jeden dla siebie, drugi dla swojego kuzyna. Któż poradziłby sobie z tym zadaniem lepiej niż Nott? Czy to nie o jego rodzinie Evelyn ostatnio tak kąśliwie wspominała, iż trudnią się wyłącznie organizacją alkoholowych libacji? Hm, możliwe.
Za towarzystwo obrał swojego młodszego kuzyna, Nicholasa. To właśnie z nim po raz ostatni oddał honory mistrzowi eliksirów, po czym wspólnie wybrali się do Le Revenant. Starannie przy tym unikał chociażby spojrzeniem postaci swojej przyszłej małżonki, nie mając najmniejszej ochoty na spotkanie z nią twarzą w twarz. Obawiał się tego co mogłoby ono przynieść, konfrontacja w chwili obecnej była ostatnią rzeczą na jaką miałby ochotę. Evelyn bowiem nie należała do najcierpliwszych i najbardziej wyrozumiałych osób...
Czarna elegancka szata wyraźnie odcinała się od jasnej karnacji mężczyzny, równie mocno kontrastując z jego złocistymi włosami i bladymi oczami, które wpatrywały się w młodszego Notta. Uśmiechnął się niewyraźnie, strzepując ze swojego rękawa nieistniejący pyłek.
- Mogliby wybrać jakąś bardziej stonowaną restaurację. Zanim znajdziemy nasz stolik, a co dopiero mówić o znajomych, zapewne zdążymy dołączyć do Slughorna. Albo do tych nieszczęśników... Idę o zakładać, że też kiedyś byli tu gośćmi - skinął głową w stronę przezroczystego ducha unoszącego się nieopodal nich, po czym z cichym westchnięciem razem z Nicholasem przeszedł przez kotarę oddzielającą ich od nieznanego.
Widok, który ukazał się jego oczom był na szczęście satysfakcjonujący. Przesunął spojrzeniem po osobach znajdujących się we wnętrzu sali i przywołał na twarz uśmiech, którego nie powstydziłby się żaden Nott - cóż z tego, iż to nie on był gospodarzem owego wydarzenia? Oraz tego, że mimo wszystko znajdowali się na stypie...
- Widzę, że przyszliśmy w idealnym momencie - białe, zapewne magicznie prostowane, zęby błysnęły w kolejnym uśmiechu. Towarzysze niedoli nie wydawali się specjalnie poruszeni powagą sytuacji, jednakże mógł się w tej kwestii mylić i zupełnie się przy tym nie przejmować owym faktem.
Wyminął Nicholasa, sprężystym krokiem podchodząc do pierwszej zobaczonej przez się osoby, a mianowicie Venus... Swojej kuzynki. Nachylił się do jej gładkiego policzka, składając na nim iście braterski pocałunek.
- Wyglądasz jak zwykle czarująco, moja droga - szczerze skomplementował jej osobę, a dopiero po tym zwrócił uwagę na jej towarzysza. Zmrużył nieznacznie jasne ślepia ocienione złocistymi kobiecymi rzęsami. Nie kojarzył go? - Bastian Nott, cóż za nietypowe okoliczności do zawierania nowych znajomości.
Uścisnął jego dłoń, uwagą będąc już przy dwóch kolejnych osobach. Leonard... Czy mogło być lepiej?, przemknęło mu kąśliwie przez myśl. Chłopak jeszcze nie wiedział w jakie bagno wrzucili go rodzice, a Bastian nie zamierzał mu tego uświadamiać - nie była ta najodpowiedniejsza pora. Zamiast tego podszedł do jego towarzyszki, którą wszak kojarzył z salonów. Nachylił się nad jej drobną dłonią, muskając ją wargami.
- Was także miło zobaczyć - rzucił, ciesząc się w duchu z końca formalności. Pomyślcie co by się tu działo, gdyby więcej gości znajdowało się w jego pobliżu! - Chociaż okoliczności niespecjalne.
Nie czekając na pojawienie się kelnera, sięgnął ze stołu jedną z butelek i napełnił dwa kieliszki. Jeden dla siebie, drugi dla swojego kuzyna. Któż poradziłby sobie z tym zadaniem lepiej niż Nott? Czy to nie o jego rodzinie Evelyn ostatnio tak kąśliwie wspominała, iż trudnią się wyłącznie organizacją alkoholowych libacji? Hm, możliwe.
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wejście zapełniało się z każdą chwilą coraz to nowszymi osobami. Twarze niektórych kojarzyła z ministerstwa, inne z gazet, jeszcze inne mignęły jej kiedyś w miejskim tłumie, ale i tak więcej było osób, których nie rozpoznawała. Zagubienie powoli zaczęło opanowywać jej umysł, wplatając w niego pierwsze macki niepewności i przemożne pragnienie, by odwrócić się na pięcie i zniknąć z tego dziwnego miejsca, które zupełnie do niej nie pasowało. Cześć zmarłemu mogła przecież oddać w inny sposób i im dłużej o tym myślała, tym bardziej kusząca była to myśl. Zupełnie tak, jakby ktoś podstawił jej pod nos garść czekoladek i mamił ich słodkim smakiem. Otrząsnęła się jednak gwałtownie ze swoich myśli, gdy w gęstniejącym tłumie dostrzegła jeszcze jedną osobę. Strzelista sylwetka przybysza wyróżniała się na tle innych, a zacięty wyraz twarzy nie zachęcał, by podchodzić bliżej.
Doskonale znała tę twarz. Zdobiła ścianę naprzeciwko jej łóżka. Wielka fotografia wycięta kiedyś z jakiejś gazety, uśmiechająca się tym swoim słodkim uśmiechem łowcy. Rhian nie potrafiła zliczyć, ile razy paskudną buźkę przeszyły strzałki wystrzelone z różdżki i ile razy usta, nos i oczy dziurawione były ze złością, o jaką raczej nie można byłoby posądzić żadnej grzecznej panienki z dobrego domu. Cóż, Rhian nie była z pewnością grzeczna. Była wilkołakiem, a zdjęcie Bastiana Notta zwisające smętnie ze ściany w niewielkich strzępkach przypominało jej codziennie, że tacy jak on polują na takie jak ona. Och, oczywiście nie był jedyny. Nie tylko jego zdjęcia z niechęcią wieszała naprzeciw łóżka, by w bezsenne noce wyżywać się na ruchomej podobiźnie, ze strachem starającej się uciec z papierowych ram. Jednak fotografie innych łowców już dawno gniły w ziemi, postrzępione, zniszczone i podziurawione do takiego stanu, że nawet rodzona matka nie poznałaby swojego dziecka na tym niewielkim skrawku papieru.
Wahała się równe dwie sekundy, zanim podążyła za nim, dopiero w połowie drogi uświadamiając sobie, że nie był sam, a towarzyszący mu człowiek nie przypominał jej nikogo znajomego. Zatrzymała się gwałtownie i chwilę później Nott zniknął jej z oczu, a ona jak ostatnia ciamajda stała na środku sali, nie mając pojęcia, dokąd powinna pójść. Zacisnęła ze złością zęby. Może to jakiś znak od losu, że nie powinna sama pakować się w paszczę lwa? Co prawda poza pełnią nic jej nie groziło i niebezpieczeństwo, że ktoś rozpozna w niej wilkołaka – w niej, takiej uroczej, nieco buntowniczej dziewczynie, która za nic miała konwenanse modowe i ubierała się wedle własnych pragnień a nie dyktatu mody – było równe liczbie bardzo bliskiej bezwzględnemu zeru. Przeniosła zrezygnowane spojrzenie w odległy kąt sali i znów go dojrzała. Tym razem moment zawahania trwał zdecydowanie dłużej, ale już po chwili Rhian szybkim krokiem dążyła w kierunku kotary, którą minęła gwałtownie, prawie ją zerwawszy w biegu. Była pewna, że za materiałową przesłoną jest jakiś korytarz albo inne przejście, ale nie była gotowa na to, by wpaść prosto na stolik zajmowany już przez kilka osób. I z dwiema innymi, które jeszcze nie zdążyły się rozsiąść, a które przed chwilą śledziła, goniąc za nimi jak wilkołak z pełnym pęcherzem. Puściła w myślach mało grzeczną wiązankę dla samej siebie, a drugą na Notta, który musiał się pojawić w restauracji właśnie dziś i sprowokować ją samym swoim przybyciem.
- Dzień dobry? - powiedziała na próbę, dziękując Merlinowi, że przynajmniej jej głos nie brzmiał jakoś szczególnie piskliwie. Rzuciła przelotne spojrzenie na zgromadzonych, skupiając się w końcu na osobie stojącej najbliżej niej, towarzyszu Bastiana. Dopiero z bliska dostrzegła nieznaczne podobieństwo między nimi i znów puściła kolejną wiązankę przekleństw. Jakby jeden Nott nie był wystarczającym powodem do zniszczenia sobie dnia!
Doskonale znała tę twarz. Zdobiła ścianę naprzeciwko jej łóżka. Wielka fotografia wycięta kiedyś z jakiejś gazety, uśmiechająca się tym swoim słodkim uśmiechem łowcy. Rhian nie potrafiła zliczyć, ile razy paskudną buźkę przeszyły strzałki wystrzelone z różdżki i ile razy usta, nos i oczy dziurawione były ze złością, o jaką raczej nie można byłoby posądzić żadnej grzecznej panienki z dobrego domu. Cóż, Rhian nie była z pewnością grzeczna. Była wilkołakiem, a zdjęcie Bastiana Notta zwisające smętnie ze ściany w niewielkich strzępkach przypominało jej codziennie, że tacy jak on polują na takie jak ona. Och, oczywiście nie był jedyny. Nie tylko jego zdjęcia z niechęcią wieszała naprzeciw łóżka, by w bezsenne noce wyżywać się na ruchomej podobiźnie, ze strachem starającej się uciec z papierowych ram. Jednak fotografie innych łowców już dawno gniły w ziemi, postrzępione, zniszczone i podziurawione do takiego stanu, że nawet rodzona matka nie poznałaby swojego dziecka na tym niewielkim skrawku papieru.
Wahała się równe dwie sekundy, zanim podążyła za nim, dopiero w połowie drogi uświadamiając sobie, że nie był sam, a towarzyszący mu człowiek nie przypominał jej nikogo znajomego. Zatrzymała się gwałtownie i chwilę później Nott zniknął jej z oczu, a ona jak ostatnia ciamajda stała na środku sali, nie mając pojęcia, dokąd powinna pójść. Zacisnęła ze złością zęby. Może to jakiś znak od losu, że nie powinna sama pakować się w paszczę lwa? Co prawda poza pełnią nic jej nie groziło i niebezpieczeństwo, że ktoś rozpozna w niej wilkołaka – w niej, takiej uroczej, nieco buntowniczej dziewczynie, która za nic miała konwenanse modowe i ubierała się wedle własnych pragnień a nie dyktatu mody – było równe liczbie bardzo bliskiej bezwzględnemu zeru. Przeniosła zrezygnowane spojrzenie w odległy kąt sali i znów go dojrzała. Tym razem moment zawahania trwał zdecydowanie dłużej, ale już po chwili Rhian szybkim krokiem dążyła w kierunku kotary, którą minęła gwałtownie, prawie ją zerwawszy w biegu. Była pewna, że za materiałową przesłoną jest jakiś korytarz albo inne przejście, ale nie była gotowa na to, by wpaść prosto na stolik zajmowany już przez kilka osób. I z dwiema innymi, które jeszcze nie zdążyły się rozsiąść, a które przed chwilą śledziła, goniąc za nimi jak wilkołak z pełnym pęcherzem. Puściła w myślach mało grzeczną wiązankę dla samej siebie, a drugą na Notta, który musiał się pojawić w restauracji właśnie dziś i sprowokować ją samym swoim przybyciem.
- Dzień dobry? - powiedziała na próbę, dziękując Merlinowi, że przynajmniej jej głos nie brzmiał jakoś szczególnie piskliwie. Rzuciła przelotne spojrzenie na zgromadzonych, skupiając się w końcu na osobie stojącej najbliżej niej, towarzyszu Bastiana. Dopiero z bliska dostrzegła nieznaczne podobieństwo między nimi i znów puściła kolejną wiązankę przekleństw. Jakby jeden Nott nie był wystarczającym powodem do zniszczenia sobie dnia!
Gość
Gość
Uśmiechnął się słysząc komentarz Bastiana. Jego myśli były podobne i mimo że dopiero wszedł już wiedział, że prędko do tego miejsca nie powróci. Nie lubił takich sytuacji, w których nie ma stuprocentowej kontroli nad tym, w którym miejscu konkretnie się znajduje. Nie mógł mieć też pewności, że drzwi są zaczarowane tak, żeby wprowadzać do najmniej oczekiwanej sali. Miejsce to jak najbardziej nie wydawało się przyjazne gościom i przez chwilę Nick zastanawiał się skąd w ogóle pomysł, żeby to tutaj odbyła się stypa. Czyżby rodzina Slughornów żartowała sobie z zaproszonych czarodziejów, albo nieumiejętnie wybrała lokal? Zawsze można było poprosić o pomoc, zamiast wprowadzać ich do restauracji o szemranej reputacji. Na szczęście nie trafili najgorzej. Ukradkiem zmierzył wzrokiem osoby, które znajdowały się już w pomieszczeniu, do którego trafili. Nie trzeba uciekać z krzykiem, a wręcz przeciwnie. Może być nawet interesująco. Dobrze, że Slughorn ostrożnie wybierał sobie znajomych i nie zadawał się z byle kim. A widok Venus był jak zwykle olśniewający. Czasami żałował, że jest tak blisko spokrewniony z Parkinsonami, bo Parkinsonówny wszystkie były takie piękne. Wziął przykład z Bastiana i przywitał się z dziewczyną delikatnie muskając ustami jej policzek i posyłając jej uśmiech. W sumie dawno się nie widzieli.
- Leonard, dawno się nie widzieliśmy – rzucił wyciągając rękę do Croucha na powitanie, a następnie spojrzał w kierunku brunetki. Kojarzyć ją kojarzył to jasne, ale nie był pewien czy zostali kiedyś sobie przedstawieni. Jako, że sytuacja dość niezręczna postanowił się na wszelki wypadek wylegitymować. – Nicholas Nott, miło poznać – odpowiedział delikatnie się uśmiechając. Właściwie to ten uśmieszek miał podobny do Bastiana. Nottowie już tak mają, że w takich sytuacjach czują się jak ryba w wodzie i najchętniej przejęliby rolę gospodarza skoro w pobliżu nikogo z rodziny zmarłego nie ma.
- Dziękuję – odpowiedział biorąc od kuzyna kieliszek. Najwyższy czas się czegoś napić. – My chyba przerwaliśmy wznoszenie jakiegoś toastu. To wprost niewybaczalne – dodał uśmiechając się kąśliwie. Toast rzecz święta a skoro już wszyscy obecni mieli w reku alkohol to czemu by nie wrócić do tego, co działo zanim się pojawili w sali? Nie zdążyli jednak nic zrobić, kiedy dołączyła do nich jeszcze jedna kobieta. Nie kojarzył jej w ogóle, co było dziwne, bo jednak większość z gości kojarzył chociażby z widzenia.
- Dzień dobry – odpowiedział jej lekko zdezorientowany odruchowo zaprosiłby ją do towarzystwa, ale kto to był? Wolał spojrzeć pytająco na Bastiana.
- Leonard, dawno się nie widzieliśmy – rzucił wyciągając rękę do Croucha na powitanie, a następnie spojrzał w kierunku brunetki. Kojarzyć ją kojarzył to jasne, ale nie był pewien czy zostali kiedyś sobie przedstawieni. Jako, że sytuacja dość niezręczna postanowił się na wszelki wypadek wylegitymować. – Nicholas Nott, miło poznać – odpowiedział delikatnie się uśmiechając. Właściwie to ten uśmieszek miał podobny do Bastiana. Nottowie już tak mają, że w takich sytuacjach czują się jak ryba w wodzie i najchętniej przejęliby rolę gospodarza skoro w pobliżu nikogo z rodziny zmarłego nie ma.
- Dziękuję – odpowiedział biorąc od kuzyna kieliszek. Najwyższy czas się czegoś napić. – My chyba przerwaliśmy wznoszenie jakiegoś toastu. To wprost niewybaczalne – dodał uśmiechając się kąśliwie. Toast rzecz święta a skoro już wszyscy obecni mieli w reku alkohol to czemu by nie wrócić do tego, co działo zanim się pojawili w sali? Nie zdążyli jednak nic zrobić, kiedy dołączyła do nich jeszcze jedna kobieta. Nie kojarzył jej w ogóle, co było dziwne, bo jednak większość z gości kojarzył chociażby z widzenia.
- Dzień dobry – odpowiedział jej lekko zdezorientowany odruchowo zaprosiłby ją do towarzystwa, ale kto to był? Wolał spojrzeć pytająco na Bastiana.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wraz z przybywającymi gośćmi stolik się powiększał a obitych rubinem krzeseł magicznie przybywało, one natomiast ze zniecierpliwieniem czekały na to, aż wszyscy zasiądą i wzniosą toast.
Luno, który przez swój status społeczny pozostawał poza kręgiem zainteresowania, mógł odnieść wrażenie, że towarzystwo jak i sama Wenus w ogóle go nie interesują. Stali się wręcz tłem dla spokojnego, miękkiego i niebywale kuszącego głosu rozbrzmiewającego w jego głowie, powtarzające imię i następujące słowa jak mantrę: Chciałbyś pomagać, prawda? Walczyć o dobro uciśnionych, chciałbyś z nią być i nie narażać jej na hańbę? Wstań więc i przyjdź do nas.
Przypominasz sobie to uczucie Luno, gdy stawałeś przed wyborem kolejnego sięgnięcia po kieliszek? Ta pokusa z kolei była o wiele silniejszy i podpowiadała Ci, abyś niezwłocznie wstał i udał się w stronę kotary.
Kolejka odpisów: Leonard, Darcy, Bastian, Rhian, Nicholas, MG
Venus, z powodu zgłoszonej nieobecności, została zwolniona z odpisów.
Luno pisze poza kolejką.
Luno, który przez swój status społeczny pozostawał poza kręgiem zainteresowania, mógł odnieść wrażenie, że towarzystwo jak i sama Wenus w ogóle go nie interesują. Stali się wręcz tłem dla spokojnego, miękkiego i niebywale kuszącego głosu rozbrzmiewającego w jego głowie, powtarzające imię i następujące słowa jak mantrę: Chciałbyś pomagać, prawda? Walczyć o dobro uciśnionych, chciałbyś z nią być i nie narażać jej na hańbę? Wstań więc i przyjdź do nas.
Przypominasz sobie to uczucie Luno, gdy stawałeś przed wyborem kolejnego sięgnięcia po kieliszek? Ta pokusa z kolei była o wiele silniejszy i podpowiadała Ci, abyś niezwłocznie wstał i udał się w stronę kotary.
Kolejka odpisów: Leonard, Darcy, Bastian, Rhian, Nicholas, MG
Venus, z powodu zgłoszonej nieobecności, została zwolniona z odpisów.
Luno pisze poza kolejką.
Ostatnio coraz więcej czasu poświęcałem pracy, spędzałem za granicą zdecydowanie więcej dni, niż jeszcze rok temu, z zapałem oddając się nawet najdrobniejszym zadaniom, jakie mi powierzono. Czy miałem ku temu jakiekolwiek powody? Sam przed sobą tłumaczyłem to po prostu lukami w moim kalendarzu, które wcześniej zajęte były przez związek z Darcy, teraz jednakże nie miałem zbytnio co robić w tych dniach, więc po prostu wyjeżdżałem. Poszerzałem horyzonty, zdobywałem doświadczenie. Robiłem to by się nie nudzić i nie być zmuszonym do spędzania kolejnych godzin na salonach, wśród socjety, z którą nie zawsze potrafiłem złapać wspólny język. Praca sprawiała mi przyjemność i jej oddanie się wydawało mi się dobrym rozwiązaniem, jednak to, jak niemal wszystkie możliwe zachowania, miało swoje minusy. Stroniąc od nielubianych przeze mnie bankietów na dłużej niż zwykle traciłem z oczu moich przyjaciół, często wymieniane sowy zaś nie zawsze sprawiały, że potrzeba jakiegoś kontaktu malała.
- Zapędzasz mnie w kozi róg, Darcy, teraz już naprawdę nie mogę wyjechać - odpowiedziałem jej zatem sztucznie poważnym i niemal patetycznym tonem na jej słowa, szybko jednak ponownie przywołując na usta rozbawiony uśmiech.
Zaległości pojawiały się wszędzie, uświadomiła mnie o tym już wcześniej Evelyn, potwierdziła teraz Darcy. Nie mogłem odmówić bliskim paru chwil spędzonych w moim towarzystwie.
Niemal kpiąca uwaga przyjaciółki, sprawiła, iż spojrzałem na nią z udawanym oburzeniem, sam ledwo powstrzymując się od śmiechu. Zamiast tego pogroziłem jej palcem, pochylając się odrobinę w stronę towarzyszki.
- Nie bądź taka pewna siebie, Rosier, jeszcze się okaże, że Ty będziesz potrzebować asekuracji skrzata.
Lubiłem to uczucie, dreszczyk rywalizacji, rozbawienie i swobodę, która pojawiały się w towarzystwie kobiety niezmiennie od naszych dziecięcych lat, sprawiając, iż po tylu latach nadal nie potrafiłbym znaleźć bardziej idealnej kandydatki do sparingów szermierczych, a także tych słownych. Dzięki temu zaprzyjaźniłem się z nią już lata temu, zżywając się z kuzynką o wiele bardziej, niż z własnym rodzeństwem.
Kieliszek, który znalazł się w moim ręku na chwilę po żartobliwej uwadze dotyczącej picia alkoholu zamarł na chwilę w moim ręku, gdy kotara prowadząca do stolika się odsunęła, a pełen swobody i rozbawienia uśmiech znikł szybko, zastąpiony wyrazem uprzejmym i bardziej dystyngowanym, gdy do sali wkroczyły dwie nowe osoby. Odstawiłem naczynie na stół, podniosłem się z fotelu i ukłoniłem się lekko w stronę gość, witając się z nieznajomymi.
- Tak, zapraszamy do dołączenia do toastu - powiedziałem, potwierdzając słowa towarzyszki, by następnie uśmiechnąć się lekko, aczkolwiek uprzejmie i z dystansem. - I proszę wybaczyć mi chwilowy brak manier, Leonard Crouch, miło mi was poznać.
Nie zdążyłem poza tym wykonać jednak żadnego gestu, choć odsuwałem się już od stolika, gdy kotara poruszyła sie ponownie, a do pomieszczenia weszli dwaj, znani mi już, mężczyźni.
- Bastian, Nicholas, miło was widzieć - zapewniłem, czując napływającą ulgę. Łatwiej mi było przebywać w towarzystwie ludzi mi nieznanych (a przynajmniej tych powiązanych w jakikolwiek sposób z socjetą), jeśli obok znajdowali się znajomi. - Dopiero niedawno wróciłem z Turcji, nie miałem jeszcze wiele okazji do spotkań - odpowiedziałem na uwagę Nicka, nawet uśmiechając się lekko, ściskając wyciągniętą przez niego dłoń.
Choć towarzystwo Nottów było mi jak najbardziej miłe, wiązało się z pewnymi problemami. Miejsca przy stole było idealnie dla czterech osób, z chwilą pojawienia się mężczyzn było nas już sześcioro. Widać jednak lokal przygotowany był na takie niespodzianki, gdyż, nim się obejrzałem, stół powiększył się dostosowując się do naszych potrzeb.
- Treść toastu jeszcze nie była jeszcze wybrana, zatem pozwolę sobie zaoferować pierwszy. Za zdrowie naszych gospodarzy i spokój ducha zmarłego - zaoferowałem, gdy w końcu każdy z nas stał już w miejscu z kieliszkiem w dłoni. Sam wzniosłem swoje naczynie nieznacznie do góry, patrząc pytająco na pozostałych, ciekaw czy popierają moją propozycję, jednakże nim zdążyłem uzyskać od nich odpowiedź kotara poruszyła się po raz trzeci, a do pomieszczenia z impetem wpadła kolejna osoba. Kobieta, której twarzy nie kojarzyłem absolutnie. Wydawać by się mogło, że i ona nie kojarzyła nas. - Dzień dobry - odpowiedziałem uprzejmie na jej powitanie. - Czy zechce się pani do nas dołączyć?
- Zapędzasz mnie w kozi róg, Darcy, teraz już naprawdę nie mogę wyjechać - odpowiedziałem jej zatem sztucznie poważnym i niemal patetycznym tonem na jej słowa, szybko jednak ponownie przywołując na usta rozbawiony uśmiech.
Zaległości pojawiały się wszędzie, uświadomiła mnie o tym już wcześniej Evelyn, potwierdziła teraz Darcy. Nie mogłem odmówić bliskim paru chwil spędzonych w moim towarzystwie.
Niemal kpiąca uwaga przyjaciółki, sprawiła, iż spojrzałem na nią z udawanym oburzeniem, sam ledwo powstrzymując się od śmiechu. Zamiast tego pogroziłem jej palcem, pochylając się odrobinę w stronę towarzyszki.
- Nie bądź taka pewna siebie, Rosier, jeszcze się okaże, że Ty będziesz potrzebować asekuracji skrzata.
Lubiłem to uczucie, dreszczyk rywalizacji, rozbawienie i swobodę, która pojawiały się w towarzystwie kobiety niezmiennie od naszych dziecięcych lat, sprawiając, iż po tylu latach nadal nie potrafiłbym znaleźć bardziej idealnej kandydatki do sparingów szermierczych, a także tych słownych. Dzięki temu zaprzyjaźniłem się z nią już lata temu, zżywając się z kuzynką o wiele bardziej, niż z własnym rodzeństwem.
Kieliszek, który znalazł się w moim ręku na chwilę po żartobliwej uwadze dotyczącej picia alkoholu zamarł na chwilę w moim ręku, gdy kotara prowadząca do stolika się odsunęła, a pełen swobody i rozbawienia uśmiech znikł szybko, zastąpiony wyrazem uprzejmym i bardziej dystyngowanym, gdy do sali wkroczyły dwie nowe osoby. Odstawiłem naczynie na stół, podniosłem się z fotelu i ukłoniłem się lekko w stronę gość, witając się z nieznajomymi.
- Tak, zapraszamy do dołączenia do toastu - powiedziałem, potwierdzając słowa towarzyszki, by następnie uśmiechnąć się lekko, aczkolwiek uprzejmie i z dystansem. - I proszę wybaczyć mi chwilowy brak manier, Leonard Crouch, miło mi was poznać.
Nie zdążyłem poza tym wykonać jednak żadnego gestu, choć odsuwałem się już od stolika, gdy kotara poruszyła sie ponownie, a do pomieszczenia weszli dwaj, znani mi już, mężczyźni.
- Bastian, Nicholas, miło was widzieć - zapewniłem, czując napływającą ulgę. Łatwiej mi było przebywać w towarzystwie ludzi mi nieznanych (a przynajmniej tych powiązanych w jakikolwiek sposób z socjetą), jeśli obok znajdowali się znajomi. - Dopiero niedawno wróciłem z Turcji, nie miałem jeszcze wiele okazji do spotkań - odpowiedziałem na uwagę Nicka, nawet uśmiechając się lekko, ściskając wyciągniętą przez niego dłoń.
Choć towarzystwo Nottów było mi jak najbardziej miłe, wiązało się z pewnymi problemami. Miejsca przy stole było idealnie dla czterech osób, z chwilą pojawienia się mężczyzn było nas już sześcioro. Widać jednak lokal przygotowany był na takie niespodzianki, gdyż, nim się obejrzałem, stół powiększył się dostosowując się do naszych potrzeb.
- Treść toastu jeszcze nie była jeszcze wybrana, zatem pozwolę sobie zaoferować pierwszy. Za zdrowie naszych gospodarzy i spokój ducha zmarłego - zaoferowałem, gdy w końcu każdy z nas stał już w miejscu z kieliszkiem w dłoni. Sam wzniosłem swoje naczynie nieznacznie do góry, patrząc pytająco na pozostałych, ciekaw czy popierają moją propozycję, jednakże nim zdążyłem uzyskać od nich odpowiedź kotara poruszyła się po raz trzeci, a do pomieszczenia z impetem wpadła kolejna osoba. Kobieta, której twarzy nie kojarzyłem absolutnie. Wydawać by się mogło, że i ona nie kojarzyła nas. - Dzień dobry - odpowiedziałem uprzejmie na jej powitanie. - Czy zechce się pani do nas dołączyć?
Gość
Gość
- I dobrze, takie było założenie. Musisz spędzić trochę czasu z rodziną, zanim Twoją uwagę zajmie znowu coś innego – choć na jej ustach wciąż błąkał się uśmiech, oczy pozostawały bystre i skupione, dlatego zapewne Leonard mógł w mig odgadnąć podtekst, jakim poczęstowała go kuzynka.
Wiedziała, że ta chwila w końcu nadejdzie, że ich przyjaźń po raz kolejny zostanie wystawiona na ciężką próbę. Póki co, nie należało o tym myśleć, a skupić się raczej na czymś sto razy bardziej przyjemnym. Szermierka zawsze była ich ulubioną rozrywką, którą nie dzielili się nawet z rodzeństwem. Inne aktywności łączyły ją z Tristanem, nad czym innym spędzała czas z Druellą. Kuzyn Crouch od dzieciństwa był jej parnterem, co przeniosło się także z korzyścią na inne płaszczyzny.
Zdążyła mu posłać jeszcze jeden wyzywający uśmiech, w myślach wizualizując już ich pojedynek, a kilka chwil później utracili już całkowicie resztki prywatności.
Wiedziała, że kwestią czasu będzie pojawienie się innych osób, więc na kolejne grupki ludzi reagowała już tylko uprzejmym, wyuczonym uśmiechem. Na szczęście nie pojawił się nikt, kto swoją obecnością natychmiast zepsułby jej humor, wręcz przeciwnie. Kojarzyła nowoprzybyłych mężczyzn z bankietów lecz nigdy nie miała okazji poznać ich bliżej, a wydawało się, że znają jej towarzysza. Stypa więc mogła okazać się dobrą sposobnością na poznanie się bliżej. No i czyż nie tego pragnąłby zmarły profesor? Z tego, co słyszała, lubił kolekcjonować uczniów, zwłaszcza tych z odpowiednim rodowodem, a czyż nie tacy znajdowali się właśnie przy ich stoliku? Nie znała towarzysza Venus i ciemnowłosej kobiety, ale i to miało się zapewne wkrótce zmienić.
- Darcy Rosier, wzajemnie – odpowiedziała, przedstawiając się Nicholasowi, rejestrując jego uśmiech.
Miała nadzieję, że pozostali nieznajomi wkrótce się przedstawią, nie lubiła nie wiedzieć, z kim miała do czynienia, zwłaszcza podczas wznoszenia toastu. Skoro nie kojarzyła ich twarzy, istniało duże prawdopodobieństwo, że statusy ich krwi pozostają odmienne od szlacheckiego. Niespecjalnie ją to obchodziło, dopóki nie sprawiali żadnych problemów.
Elegancko ubrana arystokracja, wyuczone gesty, wyważone słowa… być może, gdyby trafiła na inny zestaw osobowości, stypa upłynęłaby jej sztywno i oficjalnie, jednak atmosfera zapowiadała się całkiem przyzwoicie. Magiczne pojawienie się dodatkowych krzeseł nie powinno nikogo dziwić, widocznie restauracja wyczuwała potrzeby swoich klientów.
Zręcznym ruchem ujęła swój kieliszek w dłoń i zaczekała, aż wszyscy obecni zrobią to samo. Nie chciała nachalnie przyglądać się towarzyszowi Venus lub nowoprzybyłej kobiecie, dlatego posłała im tylko po delikatnym uśmiechu i skupiła swoją uwagę na tych, których znała. Przysunęła się do wznoszącego toast Leonarda i przyłączyła do jego słów.
- W takim razie zdrowie gości, którzy dziś wyraźnie dopisali, niech należycie i obficie uczczą pamięć profesora Slughorna – spodziewała się, że przy ich stoliku może nie skończyć się na jednej butelce, ale przecież wszyscy zebrani wiedzieli, że w razie czego mogą raz-dwa opuścić pomieszczenie i udać się w miejsce, w którym liczne toasty i dobra zabawa nie zostaną odebrane jako obraza pamięci.
Wiedziała, że ta chwila w końcu nadejdzie, że ich przyjaźń po raz kolejny zostanie wystawiona na ciężką próbę. Póki co, nie należało o tym myśleć, a skupić się raczej na czymś sto razy bardziej przyjemnym. Szermierka zawsze była ich ulubioną rozrywką, którą nie dzielili się nawet z rodzeństwem. Inne aktywności łączyły ją z Tristanem, nad czym innym spędzała czas z Druellą. Kuzyn Crouch od dzieciństwa był jej parnterem, co przeniosło się także z korzyścią na inne płaszczyzny.
Zdążyła mu posłać jeszcze jeden wyzywający uśmiech, w myślach wizualizując już ich pojedynek, a kilka chwil później utracili już całkowicie resztki prywatności.
Wiedziała, że kwestią czasu będzie pojawienie się innych osób, więc na kolejne grupki ludzi reagowała już tylko uprzejmym, wyuczonym uśmiechem. Na szczęście nie pojawił się nikt, kto swoją obecnością natychmiast zepsułby jej humor, wręcz przeciwnie. Kojarzyła nowoprzybyłych mężczyzn z bankietów lecz nigdy nie miała okazji poznać ich bliżej, a wydawało się, że znają jej towarzysza. Stypa więc mogła okazać się dobrą sposobnością na poznanie się bliżej. No i czyż nie tego pragnąłby zmarły profesor? Z tego, co słyszała, lubił kolekcjonować uczniów, zwłaszcza tych z odpowiednim rodowodem, a czyż nie tacy znajdowali się właśnie przy ich stoliku? Nie znała towarzysza Venus i ciemnowłosej kobiety, ale i to miało się zapewne wkrótce zmienić.
- Darcy Rosier, wzajemnie – odpowiedziała, przedstawiając się Nicholasowi, rejestrując jego uśmiech.
Miała nadzieję, że pozostali nieznajomi wkrótce się przedstawią, nie lubiła nie wiedzieć, z kim miała do czynienia, zwłaszcza podczas wznoszenia toastu. Skoro nie kojarzyła ich twarzy, istniało duże prawdopodobieństwo, że statusy ich krwi pozostają odmienne od szlacheckiego. Niespecjalnie ją to obchodziło, dopóki nie sprawiali żadnych problemów.
Elegancko ubrana arystokracja, wyuczone gesty, wyważone słowa… być może, gdyby trafiła na inny zestaw osobowości, stypa upłynęłaby jej sztywno i oficjalnie, jednak atmosfera zapowiadała się całkiem przyzwoicie. Magiczne pojawienie się dodatkowych krzeseł nie powinno nikogo dziwić, widocznie restauracja wyczuwała potrzeby swoich klientów.
Zręcznym ruchem ujęła swój kieliszek w dłoń i zaczekała, aż wszyscy obecni zrobią to samo. Nie chciała nachalnie przyglądać się towarzyszowi Venus lub nowoprzybyłej kobiecie, dlatego posłała im tylko po delikatnym uśmiechu i skupiła swoją uwagę na tych, których znała. Przysunęła się do wznoszącego toast Leonarda i przyłączyła do jego słów.
- W takim razie zdrowie gości, którzy dziś wyraźnie dopisali, niech należycie i obficie uczczą pamięć profesora Slughorna – spodziewała się, że przy ich stoliku może nie skończyć się na jednej butelce, ale przecież wszyscy zebrani wiedzieli, że w razie czego mogą raz-dwa opuścić pomieszczenie i udać się w miejsce, w którym liczne toasty i dobra zabawa nie zostaną odebrane jako obraza pamięci.
Gość
Gość
Nim wszyscy wznieśli kieliszki do toastu, by wypić i w ten sposób uczcić pamięć drogiego profesora Slughorna - znów im przerwano. Zza kotary wyłoniła się kolejna przedstawicielka rodu Nottów, z pewnością ku ogromnej uciesze wszystkich zgromadzonych (a już na pewno panny Riordan, czyż nie tak?). Beatrice nie wyglądała już tak dobrze jak w chwili przybycia do restauracji. Jej szata wyjściowa - zgrabna, czarna suknia o koronkowych rękawach - była wilgotna, a w małe drobinki gradu wciąż migotały na niej niby małe kryształki. Misternie ułożone loki, potargał wiatr nie przedstawiały się więc tak doskonale jak na początku uroczystości. Wszystkie te drobiazgi straciły jednak na znaczeniu, w momencie, gdy już nieco zirytowana podróżami między pomieszczeniami młoda kobieta, przekroczyła próg i rozejrzała się po zgromadzonych tu gościach. Na jej bladą twarzyczkę momentalnie wstąpił szeroki uśmiech, a oczy zabłyszczały jej radośnie - dodając jej tym samym tyle uroku, że zrujnowana fryzura i mokra szata w niczym jej nie uwłaczały.
- Bastian! - zawołała z ulgą, szybko przemierzając pomieszczenie i kierując swe kroki bezpośrednio do brata. - Merlinowi dzięki, już myślałam, że nigdy was nie znajdę. - wspięła się na palce, by ucałować policzek brata, a zaraz potem odwróciła się do kuzyna, by i jego przywitać w ten sam sposób. - To niepoważne urządzać taką uroczystość w tak kłopotliwym miejscu. - skarżyła się dalej, gdzieś w międzyczasie składając pocałunek na policzku drogiej Venus, która znajdowała się niemal na wyciągnięcie ręki. Spełniwszy obowiązki wobec krewnych, zwróciła swój wzrok na pozostałych towarzyszy niedoli. Ucieszyła się na widok Darcy, którą darzyła niemałą sympatią. Bez trudu rozpoznała również Leonarda. Jego nie znała akurat zbyt dobrze, ale zostali sobie przedstawieni przed laty i od czasu do czasu wpadali na siebie, przy takich właśnie okazjach. Choćby z tego powodu zasługiwał na jej uprzejmość.
- Darcy, panie Crouch. - przywitała ich serdecznym tonem. Gdyby tylko wiedziała, że już niebawem będzie miała wątpliwą przyjemność poznać młodego Croucha aż za bardzo, pewnie nie byłaby taka miła... Ah, ale nieważne! Póki co biedna panna żyła jeszcze w nieświadomości do losu jaki jej zgotowano.
Ostatnią osobą, która zwróciła uwagę Beatrice była Rhian. Jej widok sprawił, że przez sekundę na twarzy młodej arystokratki widać było konsternację. Nie umiała dopasować jej do żadnego nazwiska i już to było dla niej pewnym powodem do niepokoju. Czyżby przypałętał im się tutaj jakiś mugolak? Miała szczerą ochotę wzdrygnąć się na samą myśl o takim nieszczęściu, choć przecież rzeczywisty stan rzeczy przeraziłby ją jeszcze bardziej. Ten ułamek sekundy, gdy wahała się co począć zaowocował jednak kolejnym grzecznym, choć znacznie bardziej oszczędnym skinieniem głowy.
Znów zwróciła się w stronę brata, dopiero teraz zwracając uwagę na fakt, że trzyma on kieliszek z winem. Podobnie jak czyniła to cała reszta zgromadzonych tu osób. Bea szybko dodała dwa do dwóch.
- Och, a to niezręczne. - westchnęła pod nosem z pewnym rozbawieniem. - Chyba przerwałam toast... - uśmiechnęła się przepraszająco, ale nawet na moment nie dała się zbić z tropu tym drobnym faux pas. Zerknęła znacząco na brata, wiedząc, że zrozumie on jej bezgłośną prośbę o podanie jej kieliszka. Gdy już go otrzymała uśmiechnęła się wdzięcznie, a potem potoczyła wzrokiem po mniej i bardziej znajomych twarzach. Dumnie wyprostowana, z uśmiechem i żywym spojrzeniem wreszcie czuła, że jest na swoim miejscu. Nott z krwi i kości - wśród ludzi prezentuje się wszak najlepiej.
/Darcy, teraz mnie już musisz lubić./
- Bastian! - zawołała z ulgą, szybko przemierzając pomieszczenie i kierując swe kroki bezpośrednio do brata. - Merlinowi dzięki, już myślałam, że nigdy was nie znajdę. - wspięła się na palce, by ucałować policzek brata, a zaraz potem odwróciła się do kuzyna, by i jego przywitać w ten sam sposób. - To niepoważne urządzać taką uroczystość w tak kłopotliwym miejscu. - skarżyła się dalej, gdzieś w międzyczasie składając pocałunek na policzku drogiej Venus, która znajdowała się niemal na wyciągnięcie ręki. Spełniwszy obowiązki wobec krewnych, zwróciła swój wzrok na pozostałych towarzyszy niedoli. Ucieszyła się na widok Darcy, którą darzyła niemałą sympatią. Bez trudu rozpoznała również Leonarda. Jego nie znała akurat zbyt dobrze, ale zostali sobie przedstawieni przed laty i od czasu do czasu wpadali na siebie, przy takich właśnie okazjach. Choćby z tego powodu zasługiwał na jej uprzejmość.
- Darcy, panie Crouch. - przywitała ich serdecznym tonem. Gdyby tylko wiedziała, że już niebawem będzie miała wątpliwą przyjemność poznać młodego Croucha aż za bardzo, pewnie nie byłaby taka miła... Ah, ale nieważne! Póki co biedna panna żyła jeszcze w nieświadomości do losu jaki jej zgotowano.
Ostatnią osobą, która zwróciła uwagę Beatrice była Rhian. Jej widok sprawił, że przez sekundę na twarzy młodej arystokratki widać było konsternację. Nie umiała dopasować jej do żadnego nazwiska i już to było dla niej pewnym powodem do niepokoju. Czyżby przypałętał im się tutaj jakiś mugolak? Miała szczerą ochotę wzdrygnąć się na samą myśl o takim nieszczęściu, choć przecież rzeczywisty stan rzeczy przeraziłby ją jeszcze bardziej. Ten ułamek sekundy, gdy wahała się co począć zaowocował jednak kolejnym grzecznym, choć znacznie bardziej oszczędnym skinieniem głowy.
Znów zwróciła się w stronę brata, dopiero teraz zwracając uwagę na fakt, że trzyma on kieliszek z winem. Podobnie jak czyniła to cała reszta zgromadzonych tu osób. Bea szybko dodała dwa do dwóch.
- Och, a to niezręczne. - westchnęła pod nosem z pewnym rozbawieniem. - Chyba przerwałam toast... - uśmiechnęła się przepraszająco, ale nawet na moment nie dała się zbić z tropu tym drobnym faux pas. Zerknęła znacząco na brata, wiedząc, że zrozumie on jej bezgłośną prośbę o podanie jej kieliszka. Gdy już go otrzymała uśmiechnęła się wdzięcznie, a potem potoczyła wzrokiem po mniej i bardziej znajomych twarzach. Dumnie wyprostowana, z uśmiechem i żywym spojrzeniem wreszcie czuła, że jest na swoim miejscu. Nott z krwi i kości - wśród ludzi prezentuje się wszak najlepiej.
/Darcy, teraz mnie już musisz lubić./
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Stolik nr 1
Szybka odpowiedź