Stolik nr 1
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Stolik nr 1
Jeden z eleganckich, skromnych stolików. Rozsiądź się więc wygodnie, delektuj pysznymi posiłkami, które zaserwują ci małomówni i tajemniczy kelnerzy, lecz nie trać czujności, bowiem restauracja ta znana jest z tego, że smutne zjawy lubią umilać obiady klientom restauracji.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
Wykrzywiłem usta w kpiącym uśmiechu, patrząc na nią wzrokiem nie do końca trzeźwym. Widocznie nie potrafiłem być dla niej opoką, a jedynie wykazywałem naturalny talent do wychodzenia naprzeciw wenusowym oczekiwaniom. Może po prostu źle wszystko zaczęliśmy? Teraz tylko czułem, że prowadziliśmy swoisty rodzaj gry, w której to ona zawsze zwyciężała rundy. Dawniej natomiast sprawy wyglądały zgoła odmiennie, nie widywaliśmy się często, ale były to spotkania intensywne, wprowadzające do mojej marnej egzystencji powiewu świeżości i czegoś, co pragnąłem mieć przy sobie non stop. Zapomniałem jednak o najważniejszej rzeczy – prędko nudziłem się zabawkami, nieważne jak zajmujące one były. Niekiedy porzucenie zajmowało mi tydzień, czasem dwa, a gdy rozrywkę miałem przednią, okres wydłużaj się do kilku miesięcy. Venus widocznie była dla mnie tylko kolejną zabawką, o pięknej twarzy i pięknym ciele. Żałowałem tych oświadczyn, które wprowadziły do mojego życia kolejne spętania. Moja towarzyszka z kogoś, kogo nie chciałem wypuścić za żadne skarby świata ze swojego marnego bytu, przeistoczyła się w koszmar. Nie radziłem sobie z wieloma sprawami już wcześniej, ale zawsze spadałem na cztery łapy niczym kot, teraz nie wiedziałem zupełnie jak z tego wybrnąć. W podjęciu decyzji nie pomagali mi ludzie mnie otaczający lub raczej powinienem powiedzieć otaczający moją piękną narzeczoną. Pragnąłem powiedzieć to na głos, aby wszyscy młodzieńcy obecni na stypie Slughorna przestali patrzeć na nią jak na kawał mięsa. Nie mogłem jednak tego uczynić, musiałem potulnie przywitać się z każdym, czasem lekko unieść kącik ust do góry. Ściskając te wszystkie dłonie, marzyłem o tym, by zostać z Venus sam na sam, uciec od tego wszystkiego razem z nią. Moglibyśmy żyć na drugim końcu świata, z dala od konwenansów, panujących w jej środowisku. Czy to nie byłoby cudowne? Zapewne by takie było nim głosy w mojej głowie nie wyszeptały mi słowa dość, uciekłbym wtedy daleko jak tylko daleko znaleźć chciałem się w tamtym momencie z moją słodką narzeczoną.
- Luno Skeeter – przedstawiłem się wówczas nieznanej mi jeszcze Darcy Rosier, czekając aż poda mi dłoń jako że była kobietą i winna pierwsza to uczynić. Jeśli zaś tego nie zrobiła to najpewniej ukłoniłem się lekko w jej stronę. - Nie odmówię kieliszka czegoś dobrego, panno Rosier – uśmiechnąłem się w sposób jak to niegdyś czyniłem do mojej słodkiej narzeczonej. Później jednak pojawił się Bastian i musiałem przerwać kontakt wzrokowy z Darcy, przedstawiając się również i jemu. W międzyczasie doszła do nas Beatrice Nott i z nią również się zapoznałem. Siedziałem przy stoliku, czując się zupełnie nieswojo. Jedyną osobą, którą rzeczywiście znałem była Venus, ale ona zdawać by się mogło, iż zajmowała się wyłącznie swoim towarzystwem. Możliwe, że to tylko moje paranoje. To by wyjaśniało natrętny głos w mojej głowie. Upiłem łyk alkoholu, który pewien czas temu przyniósł mi kelner. - Przepraszam na chwilę – powiedziałem, podnosząc się z krzesła i opuszczając towarzystwo. Skierowałem się za kotarę, gdzie głosy w mojej głowie kazały mi przyjść. Nie wiedziałem, czy popadam w obłęd i nie ucieknę zaraz stąd, zostawiając moją słodką narzeczoną w świecie do którego należała.
- Luno Skeeter – przedstawiłem się wówczas nieznanej mi jeszcze Darcy Rosier, czekając aż poda mi dłoń jako że była kobietą i winna pierwsza to uczynić. Jeśli zaś tego nie zrobiła to najpewniej ukłoniłem się lekko w jej stronę. - Nie odmówię kieliszka czegoś dobrego, panno Rosier – uśmiechnąłem się w sposób jak to niegdyś czyniłem do mojej słodkiej narzeczonej. Później jednak pojawił się Bastian i musiałem przerwać kontakt wzrokowy z Darcy, przedstawiając się również i jemu. W międzyczasie doszła do nas Beatrice Nott i z nią również się zapoznałem. Siedziałem przy stoliku, czując się zupełnie nieswojo. Jedyną osobą, którą rzeczywiście znałem była Venus, ale ona zdawać by się mogło, iż zajmowała się wyłącznie swoim towarzystwem. Możliwe, że to tylko moje paranoje. To by wyjaśniało natrętny głos w mojej głowie. Upiłem łyk alkoholu, który pewien czas temu przyniósł mi kelner. - Przepraszam na chwilę – powiedziałem, podnosząc się z krzesła i opuszczając towarzystwo. Skierowałem się za kotarę, gdzie głosy w mojej głowie kazały mi przyjść. Nie wiedziałem, czy popadam w obłęd i nie ucieknę zaraz stąd, zostawiając moją słodką narzeczoną w świecie do którego należała.
Gość
Gość
Wyczulony słuch łowcy pozwala mu zarejestrować cichy szelest odsuwanej kotary, zanim reszta towarzystwa zda sobie sprawę z przybycia nowej osoby. Odwraca się więc pierwszy, usta machinalnie rozciągając w powitalnym uśmiechu. Patrzcie co też kot przyniósł... Uważnym spojrzeniem jasnych oczu muska przybyłą, usilnie starając się przypasować właściwe nazwisko do twarzy, której najwidoczniej nie kojarzy - bez powodzenia. Dostrzega przy tym również delikatne zmieszanie swojego kuzyna, utwierdza go ono w przekonaniu, iż nie cierpi na chwilowy zanik pamięci. Nie zna ciemnowłosej kobiety, nie może więc ona należeć do żadnego z większych rodów. Wyklucza ją to w tym momencie z kręgu zainteresowania Bastiana, który nie ma w tym momencie najmniejszej ochoty zabawiać kogoś tak nieistotnego. Mimo tego, pozostaje uprzejmy.
- Dzień dobry, panno...? Myśmy się chyba nie mieli jeszcze przyjemności poznać. Bastian Nott - uśmiecha się uśmiechem, który nie sięga zimnych oczu. Błądzi spojrzeniem po ciele kobiety, jakby był to jedyny czynnik mający wpływ na to czy zaprosi ją do towarzystwa. Taksuje, osądza i niespecjalnie się z tym kryje. Nigdy nie pozwoliłby sobie na podobne zachowanie względem arystokratki. Po krótkiej chwili wręcz swój kieliszek kobiecie. - Proszę się z nami napić zanim ruszy pani dalej. W poszukiwaniu s w o j e g o towarzystwa.
Trach. Zainteresowanie osobą ciemnowłosej kobiety pryska niczym jedna z tych baniek mydlanych, które w dzieciństwie puszczał, ku uciesze Beatrice. Sięga ze stołu pusty kieliszek i napełnia go pośpiesznie, nie roniąc przy tym ani kropelki drogocennego alkoholu. Ma cichą nadzieję, że nareszcie uda im się spełnić toast - ten dzień jest tak parszywy, że jedyne na co ma ochotę to urżnąć się, najchętniej w towarzystwie Anthony'ego. Stypa Slughorna wydaje mu się idealnym wstępem do dzisiejszego samozniszczenia, którego zamierza dokonać. Jutro zastanowi się nad bieżącymi problemami, pozwalając aby tego wieczora myśli błądziły lekko, przyćmione alkoholem i wróżkowym pyłem.
- Niech spoczywa w spokoju - dopowiada za Darcy, unosząc przy tym swój kieliszek.
Nie zdąża spełnić toastu. Słysząc kolejne kroki za swoimi plecami, przeklina w myślach, odwracając się przy tym w stronę kotary. Zwykły uśmiech przeradza się w grymas szerszy i bardziej szczery, można wręcz powiedzieć, że zachwycony. Pojawienie się Beatrice jest niczym błysk światełka w ciemnym tunelu. Młodsza panna Nott jest jedną z nielicznych osób, którym jest w stanie wybaczyć przerywanie czynności tak istotnych jak uzupełnienie promili alkoholu we krwi. Cierpliwe więc czeka aż ta zakończy powitania, a widząc jej proszące spojrzenie, wręcza jej swój kieliszek z winem. Nie krzywi się przy tym nawet jakoś specjalnie - a jest to już drugi raz, gdy na korzyść kobiety musi rozstać się ze swoim szkłem.
Sprawnie uzupełnia kolejne puste naczynie, unosząc je do góry i zaklinając w duchy, aby tym razem nikt im nie przerwał.
- Za Ślimaka - uśmiecha się, używając starego przezwiska profesora Slughorna i upija głęboki łyk wina.
Spojrzenie Bastiana machinalnie przeskakuje z drobnej postaci Beatrice na wyższego i zdecydowanie mocniej zbudowanego Leo. Kolejna nieprzyjemność, z którą przyjdzie mu się zmierzyć w ciągu kilku najbliższych dni. Wzdycha ledwo słyszalnie i jednym haustem dopija zawartość swojego kieliszka, po czym odsuwa krzesło przed siostrą, a następnie sam zajmuje wolne miejsce. Nie zaprząta sobie głowy towarzyszem Venus, który opuszcza ich dość niespodziewanie.
- Jesteś tu sama, Bea? Gdybym wiedział spotkałbym się z Tobą wcześniej. Powinnaś wysłać mi sowę - skarcił cicho siostrę, uzupełniając przy tym swój kieliszek. Nie potrzebował do tego pomocy kelnera, doskonale (a przede wszystkim szybciej) radził sobie z tym zadaniem.
- Dzień dobry, panno...? Myśmy się chyba nie mieli jeszcze przyjemności poznać. Bastian Nott - uśmiecha się uśmiechem, który nie sięga zimnych oczu. Błądzi spojrzeniem po ciele kobiety, jakby był to jedyny czynnik mający wpływ na to czy zaprosi ją do towarzystwa. Taksuje, osądza i niespecjalnie się z tym kryje. Nigdy nie pozwoliłby sobie na podobne zachowanie względem arystokratki. Po krótkiej chwili wręcz swój kieliszek kobiecie. - Proszę się z nami napić zanim ruszy pani dalej. W poszukiwaniu s w o j e g o towarzystwa.
Trach. Zainteresowanie osobą ciemnowłosej kobiety pryska niczym jedna z tych baniek mydlanych, które w dzieciństwie puszczał, ku uciesze Beatrice. Sięga ze stołu pusty kieliszek i napełnia go pośpiesznie, nie roniąc przy tym ani kropelki drogocennego alkoholu. Ma cichą nadzieję, że nareszcie uda im się spełnić toast - ten dzień jest tak parszywy, że jedyne na co ma ochotę to urżnąć się, najchętniej w towarzystwie Anthony'ego. Stypa Slughorna wydaje mu się idealnym wstępem do dzisiejszego samozniszczenia, którego zamierza dokonać. Jutro zastanowi się nad bieżącymi problemami, pozwalając aby tego wieczora myśli błądziły lekko, przyćmione alkoholem i wróżkowym pyłem.
- Niech spoczywa w spokoju - dopowiada za Darcy, unosząc przy tym swój kieliszek.
Nie zdąża spełnić toastu. Słysząc kolejne kroki za swoimi plecami, przeklina w myślach, odwracając się przy tym w stronę kotary. Zwykły uśmiech przeradza się w grymas szerszy i bardziej szczery, można wręcz powiedzieć, że zachwycony. Pojawienie się Beatrice jest niczym błysk światełka w ciemnym tunelu. Młodsza panna Nott jest jedną z nielicznych osób, którym jest w stanie wybaczyć przerywanie czynności tak istotnych jak uzupełnienie promili alkoholu we krwi. Cierpliwe więc czeka aż ta zakończy powitania, a widząc jej proszące spojrzenie, wręcza jej swój kieliszek z winem. Nie krzywi się przy tym nawet jakoś specjalnie - a jest to już drugi raz, gdy na korzyść kobiety musi rozstać się ze swoim szkłem.
Sprawnie uzupełnia kolejne puste naczynie, unosząc je do góry i zaklinając w duchy, aby tym razem nikt im nie przerwał.
- Za Ślimaka - uśmiecha się, używając starego przezwiska profesora Slughorna i upija głęboki łyk wina.
Spojrzenie Bastiana machinalnie przeskakuje z drobnej postaci Beatrice na wyższego i zdecydowanie mocniej zbudowanego Leo. Kolejna nieprzyjemność, z którą przyjdzie mu się zmierzyć w ciągu kilku najbliższych dni. Wzdycha ledwo słyszalnie i jednym haustem dopija zawartość swojego kieliszka, po czym odsuwa krzesło przed siostrą, a następnie sam zajmuje wolne miejsce. Nie zaprząta sobie głowy towarzyszem Venus, który opuszcza ich dość niespodziewanie.
- Jesteś tu sama, Bea? Gdybym wiedział spotkałbym się z Tobą wcześniej. Powinnaś wysłać mi sowę - skarcił cicho siostrę, uzupełniając przy tym swój kieliszek. Nie potrzebował do tego pomocy kelnera, doskonale (a przede wszystkim szybciej) radził sobie z tym zadaniem.
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z każdą mijającą sekundą jej początkowe zawstydzenie zamieniało się w coraz większe zażenowanie, szczególnie że miała nieodparte wrażenie, że wszyscy się tu znają. Ona zresztą też znała większość z widzenia, bo jak na złość musiała wpaść akurat w towarzystwo arystokratów, a ci nie należeli raczej do grupy osób, która unikałaby sławy i blasku magicznych fleszy. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że jej nagłe wejście – a może raczej bezceremonialne wtargnięcie – zwróciło na nią uwagę tychże szlachciców i szlachcianek. A do poświęcanej sobie uwagi Rhian absolutnie nie była przyzwyczajona, wręcz przeciwnie, robiła co mogła, by nie rzucać się w oczy. Uśmiechnęła się jednak blado, ale z wyraźną wdzięcznością do przystojnego kawalera witającego ją zaraz po jej niecodziennym wejściu, z którym w innych okolicznościach z pewnością pozwoliłaby sobie na więcej swobody i na pewno nie wpatrywałaby się w niego tymi swoim zdezorientowanym spojrzeniem.
- Dziękuję, chętnie - odparła cicho na zaproszenie, które padło z jego ust. Starała się ignorować taksujące spojrzenia, jakby była jakimś eksponatem w muzeum, który ogląda się z ciekawością przez pierwsze pięć sekund, a przez kolejne piętnaście tylko udaje nim zainteresowanie. Znów zacisnęła zęby ze złością, chociaż z podobnym zachowaniem nie spotykała się pierwszy raz. Arystokracja prócz przypisanego sobie bogactwa – a przynajmniej w większości rodów – miała też przypisaną dupkowatość. Nie miała jednak czasu na większe rozważania, bo Nott postanowił zaszczycić ją dźwiękiem swojego głosu, tylko z pozoru udającym jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą. Och, była pełna, że podczas ich spotkania w czasie pełni, potomek Nottów na pewno nie rzucałby jej tak bezczelnego spojrzenia, ale piszczał z przerażenia jak dziewczyna.
Sam ton wypowiadanych przez niego słów sprawiał, że w Rhian od środka wszystko się gotowało i miała ochotę rzucić się na niego, gwałtownym rozdzierając mu szatę i koszulę... albo nie, powoli rozpinać ją guzik po guziku, delektując się jego pełzającym po skórze strachem, a potem wodząc ostrymi pazurami po jego torsie, wbić je głęboko tam, gdzie każdy normalny człowiek powinien mieć serce. Chociaż patrząc na tego arystokratycznego dupka, miała wątpliwości, czy posiada on w ogóle taki organ.
Oczywiście, że nie spotkaliśmy, ślizgoński bąblu, warknęła na niego w myślach, odpowiadając mu jednak uroczym spojrzeniem, jakby jego kąśliwe zainteresowanie wcale jej nie obeszło. W innym wypadku byłbyś w kawałkach pełzał po dnie Tamizy, żałując, że kiedykolwiek zapragnąłeś mieć na własność wilkołacze futro. I co się gapisz, potrzepańcu? Wilkołaka nie widziałeś?
- Nie, nie poznaliśmy się – odpowiedziała słodko, sięgając po podany jej kieliszek i wymijając Bastiana bez słowa, jakby pytanie o jej tożsamość zostało zawieszone w próżni, a ona nie czuła się w obowiązku na nie odpowiadać. Skierowała się do mężczyzny, który jako jedyny w tym towarzystwie nie wydawał się dupkiem i zaczął nawet wznosić toast. Zajęła miejsce w pewnej odległości od niego, mając dziwne przeczucie, że nie nie powinna mimo wszystko pozwalać sobie na zbytnią poufałość – w końcu jedna z dwóch pozostałych kobiet mogła przyjść tu z nim – ale było wyraźnie widać, że chce się odciąć od towarzystwa Nottów.
Ledwie jednak zdążyła zająć swoje nowe miejsce, gdy kotara uchyliła się ponownie. Rhian aż jęknęła w duchu i była pewna, że ten cichy jęk wybrzmiał również na zewnątrz, ale na szczęście nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zamknęła oczy, odliczając do pięciu. Miała trzy powody, aby wyjść z tego pomieszczenia jak najszybciej – znajdujące się jedno obok drugiego z tą swoją Nottowską nonszalancją w uśmiechu – ale i jeden powód, by tu zostać przynajmniej jeszcze chwilę. Nigdy nie miała okazji być tak blisko łowcy wilkołaków, gdy zaledwie kilka metrów dzieliło jej różdżkę i wystrzelone z niej zaklęcie od jego parszywego ciała. Igranie z losem? Może, ale za to jakie przyjemnie kuszące!
Jakakolwiek ochota na toast przeszła jej od razu, gdy tylko ponownie spojrzała na Bastiana. Wino nie kusiło, a świadomość, że miałaby wznosić toast razem z nim, rozpalała w niej mocniej duszoną niechęć. Najchętniej oblałaby mu alkoholem twarz i wbiła stłuczony kieliszek prosto w szyję, ewentualnymi konsekwencjami martwiąc się dopiero później.
- Dziękuję, chętnie - odparła cicho na zaproszenie, które padło z jego ust. Starała się ignorować taksujące spojrzenia, jakby była jakimś eksponatem w muzeum, który ogląda się z ciekawością przez pierwsze pięć sekund, a przez kolejne piętnaście tylko udaje nim zainteresowanie. Znów zacisnęła zęby ze złością, chociaż z podobnym zachowaniem nie spotykała się pierwszy raz. Arystokracja prócz przypisanego sobie bogactwa – a przynajmniej w większości rodów – miała też przypisaną dupkowatość. Nie miała jednak czasu na większe rozważania, bo Nott postanowił zaszczycić ją dźwiękiem swojego głosu, tylko z pozoru udającym jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą. Och, była pełna, że podczas ich spotkania w czasie pełni, potomek Nottów na pewno nie rzucałby jej tak bezczelnego spojrzenia, ale piszczał z przerażenia jak dziewczyna.
Sam ton wypowiadanych przez niego słów sprawiał, że w Rhian od środka wszystko się gotowało i miała ochotę rzucić się na niego, gwałtownym rozdzierając mu szatę i koszulę... albo nie, powoli rozpinać ją guzik po guziku, delektując się jego pełzającym po skórze strachem, a potem wodząc ostrymi pazurami po jego torsie, wbić je głęboko tam, gdzie każdy normalny człowiek powinien mieć serce. Chociaż patrząc na tego arystokratycznego dupka, miała wątpliwości, czy posiada on w ogóle taki organ.
Oczywiście, że nie spotkaliśmy, ślizgoński bąblu, warknęła na niego w myślach, odpowiadając mu jednak uroczym spojrzeniem, jakby jego kąśliwe zainteresowanie wcale jej nie obeszło. W innym wypadku byłbyś w kawałkach pełzał po dnie Tamizy, żałując, że kiedykolwiek zapragnąłeś mieć na własność wilkołacze futro. I co się gapisz, potrzepańcu? Wilkołaka nie widziałeś?
- Nie, nie poznaliśmy się – odpowiedziała słodko, sięgając po podany jej kieliszek i wymijając Bastiana bez słowa, jakby pytanie o jej tożsamość zostało zawieszone w próżni, a ona nie czuła się w obowiązku na nie odpowiadać. Skierowała się do mężczyzny, który jako jedyny w tym towarzystwie nie wydawał się dupkiem i zaczął nawet wznosić toast. Zajęła miejsce w pewnej odległości od niego, mając dziwne przeczucie, że nie nie powinna mimo wszystko pozwalać sobie na zbytnią poufałość – w końcu jedna z dwóch pozostałych kobiet mogła przyjść tu z nim – ale było wyraźnie widać, że chce się odciąć od towarzystwa Nottów.
Ledwie jednak zdążyła zająć swoje nowe miejsce, gdy kotara uchyliła się ponownie. Rhian aż jęknęła w duchu i była pewna, że ten cichy jęk wybrzmiał również na zewnątrz, ale na szczęście nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zamknęła oczy, odliczając do pięciu. Miała trzy powody, aby wyjść z tego pomieszczenia jak najszybciej – znajdujące się jedno obok drugiego z tą swoją Nottowską nonszalancją w uśmiechu – ale i jeden powód, by tu zostać przynajmniej jeszcze chwilę. Nigdy nie miała okazji być tak blisko łowcy wilkołaków, gdy zaledwie kilka metrów dzieliło jej różdżkę i wystrzelone z niej zaklęcie od jego parszywego ciała. Igranie z losem? Może, ale za to jakie przyjemnie kuszące!
Jakakolwiek ochota na toast przeszła jej od razu, gdy tylko ponownie spojrzała na Bastiana. Wino nie kusiło, a świadomość, że miałaby wznosić toast razem z nim, rozpalała w niej mocniej duszoną niechęć. Najchętniej oblałaby mu alkoholem twarz i wbiła stłuczony kieliszek prosto w szyję, ewentualnymi konsekwencjami martwiąc się dopiero później.
Gość
Gość
A miało być tak miło. Sytuacja robiła się coraz… mniej przyjazna. Nicholas czuł obowiązek, żeby coś z tym zrobić. W końcu kto lepiej potrafił ogarniać to towarzystwo niż Nott? Pytanie niby retoryczne, ale odpowiedź nie do końca w tym kontekście oczywista, bo Nicholas uważał, że jeśli w pobliżu jest ten starszy Nott to on tutaj powinien być dyrygentem, dlatego też postanowił na razie obserwować i robić to samo, co jego brat. Obecność całkowicie obcej i nieobytej w tym towarzystwie osoby była dla Nicka zagwozdką. Wolałby, żeby jej tu nie było. Kultura nakazywała jednak być uprzejmym, ale warto było jednak zaznaczyć swoją wyższość. Był arystokratą a nie byle kim i w arystokratycznym towarzystwie chciał przebywać. Wręcz musiał, bo w innym nie wypadało. Był tak wychowywany od kiedy się urodził i właściwie nie był pewien jak powinien zachować się w stosunku do kogoś, kto nieproszony wchodzi do ich towarzystwa. Właściwie to dla niego dokładnie tak wyglądało. Nagle weszła i nawet się nie przedstawiła. Jeśli ukrywała swoje nazwisko do zapewne z jakiegoś powodu. Też by się wstydził, gdyby nazwisko Nott nie widniało w Skorowidzu Czystości Krwi. Może nawet współczuł odrobinę dziewczynie. Z zamyślenia wyrwało go przybycie Beatrice. Na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Pocałował kuzynkę w policzek i zmierzył ją ukradkiem wzrokiem. Mimo że ewidentnie coś pokrzyżowało jej plany, co do wyglądu to była najpiękniejszą kobietą w tym pomieszczeniu, na równi z olśniewającą Venus. Jeśli któraś z nich zapytałaby go dlaczego nie ma kobiety to bez wahania odpowiedziałby, że właśnie dlatego że te najpiękniejsze są z nim spokrewnione. Odwrócił wzrok od kuzynki dopiero, gdy jego uwagę przykuł chłopak, którego do tej pory nie zauważał. Odprowadził mężczyznę wzrokiem aż do kotary, w kierunku której zmierzał i zmrużył oczy. Nie rozumiał tego zachowanie i nie był pewien, co dokładnie się w tym momencie stało. Był lekko zdezorientowany ale starał się nie dawać tego po sobie poznać. Na jego ustach pojawił się uśmieszek satysfakcji, gdy Bastion w odpowiedni sposób potraktował dziewczynę, która odważyła się wcisnąć w ich towarzystwo. Chłodno, uprzejmie zasugerował jej, że powinna jak najszybciej stąd zniknąć. Niestety nie wybrała opcji znikania w trybie natychmiastowym. A jaka szkoda.
- Masz rację Beatrice, to miejsce wprowadza nas w zbyt kłopotliwe sytuacje – niby zwrócił się do kuzynki, ale jednak mówił to w całkiem innym kontekście lustrując wzrokiem brunetkę a następnie spoglądając na Croucha. Serio? Czy on naprawdę nie widział, że nikt tej dziewczyny tutaj nie chciał i on też nie powinien? Nick uważał to za feux pas stulecia. Uniósł kieliszek w geście toastu i upił spory łyk wina. Potrzebował tego i to bardzo. Zdecydowanie wolał spotkania, na których lista gości była odpowiednio ułożona.
- Hogwart już nigdy nie będzie tą samą szkołą bez Ślimaka i jego kolacyjek. Młodzi będą musieli sobie radzić sami. To przykre – dodał jeszcze, bo w końcu wypadało choć przez chwilę powspominać zmarłego. W końcu Slughorn jak nikt cenił sobie towarzystwo arystokracji.
- Masz rację Beatrice, to miejsce wprowadza nas w zbyt kłopotliwe sytuacje – niby zwrócił się do kuzynki, ale jednak mówił to w całkiem innym kontekście lustrując wzrokiem brunetkę a następnie spoglądając na Croucha. Serio? Czy on naprawdę nie widział, że nikt tej dziewczyny tutaj nie chciał i on też nie powinien? Nick uważał to za feux pas stulecia. Uniósł kieliszek w geście toastu i upił spory łyk wina. Potrzebował tego i to bardzo. Zdecydowanie wolał spotkania, na których lista gości była odpowiednio ułożona.
- Hogwart już nigdy nie będzie tą samą szkołą bez Ślimaka i jego kolacyjek. Młodzi będą musieli sobie radzić sami. To przykre – dodał jeszcze, bo w końcu wypadało choć przez chwilę powspominać zmarłego. W końcu Slughorn jak nikt cenił sobie towarzystwo arystokracji.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Luno, miałeś więcej szczęścia od Garretta, który, zanim trafił do pustej sali, błąkał się po niezliczonych pomieszczeniach. Co prawda, kiedy przeszedłeś przez kotarę, znalazłeś się w innej części restauracyjnej, lecz gdy chciałeś najprawdopodobniej wrócić do narzeczonej i zawróciłeś, magicznym sposobem wylądowałeś w przestronnym, obwieszonym lustrami pomieszczeniu, gdzie czekała już na ciebie dwójka kompanów.
Ślimak leżał po prostu nieruchomo w trumnie. Nie wyglądał jednak tak jakby umarł, ale jakby po prostu zasnął. Niczym w bajce o Śpiącej Królewnie, ale tutaj zamieńmy jedno słowo, żeby stworzyć Śpiącego Królewicza. Tak wyglądał Horacy. I może było to nawet przyjemniejsze określenie dla Thorleya, który zareagował na widok ciała tylko delikatnym wykrzywieniem wargi. Smutny los spotkał tego starca. Fizycznie jednak nie spowodowało to w mężczyźnie uronienia łzy czy poklepanie po ramieniu. On po prostu stał. Aż w końcu przeszedł dalej, trafiając w końcu do stolika. Zajęty, nie było już tam w sumie miejsca dla aktora. Ale była tam jedyna osoba, którą Thorley znał. Darcy, poznana w księgarni kobieta-astronom. Mężczyzna wychowany był przez matkę na dżentelmena, więc musiał jakoś zareagować.
- Witaj, Darcy. Nie do końca miło jest spotkać mi się z tobą tutaj. Śmierć nauczyciela uczącego cię przez 7 lat nie jest za dobrą wiadomość. Co gorsza, patrząc na jego ciało. - Mężczyzna wykrzywił ponownie wargi, zerkając gdzieś za siebie. Przy nich jednak był też inny człowiek, którego wypadałoby powitać. - Przepraszam za moje niewychowanie. Thorley Wisdom. - uścisnął dłoń stojącego obok Darcy mężczyzny.
- Witaj, Darcy. Nie do końca miło jest spotkać mi się z tobą tutaj. Śmierć nauczyciela uczącego cię przez 7 lat nie jest za dobrą wiadomość. Co gorsza, patrząc na jego ciało. - Mężczyzna wykrzywił ponownie wargi, zerkając gdzieś za siebie. Przy nich jednak był też inny człowiek, którego wypadałoby powitać. - Przepraszam za moje niewychowanie. Thorley Wisdom. - uścisnął dłoń stojącego obok Darcy mężczyzny.
Gość
Gość
/przepraszam za to zwlekanie, porąbała mi się kolejka ;_;
Z każdą chwilą przy stoliku robiło się coraz bardziej tłoczno, a mi nie pozostało nic innego, jak pogodzić się z myślą, że na prywatności z Darcy nie mam już co liczyć. Przywołałem więc na twarz uprzejmy uśmiech, starając się jak najlepiej odnaleźć w warunkach, na które przecież musiałem być przygotowany. Przychodząc z rodziną na pogrzeb zmarłego profesora wiedziałem, że będę skazany na obcowanie z socjetą, w końcu Slughorn cieszył się opinią człowieka otaczającego się uczniami będącymi dziećmi ludzi zasłużonych i znamienitych. Tych wpływowych z urodzenia i tych, którzy swoje wpływy wywalczyli. Nic więc dziwnego, że na cmentarzu, a także w restauracji zebrała się cała śmietanka towarzyska.
Witałem się zatem uprzejmie z każdym, nowopoznanym przedstawiając się i ściskając dłoń. Zdawać by się mogło, że wszystko miało płynąć znanym mi od dziecka schematem, wymiana uprzejmości, uśmiechy na twarzy (nie zawsze szczere), wzniesione w toaście kieliszki. A przynajmniej dopóki, dopóty obca mi całkiem kobieta, która najpewniej nie należała zupełnie do naszego środowiska (co w innej sytuacji by mi zupełnie nie przeszkodziło, jednakże teraz jej obecność zdawała się razić po oczach innych zebranych przy stoliku) nie zrozumiała opacznie mojej uprzejmości. Mina na chwilę mi zrzedła, kiedy miast przyjąć oferowany kieliszek, wznieść z nami toast i po prostu opuścić towarzystwo, ciemnowłosa kobieta skierowała się w stronę stolika i usiadła na krześle niedaleko mnie. Przez krótką chwilę przyglądałem jej się zdezorientowany, by następnie przenieść spojrzenie na pozostałych, układając usta w przepraszający grymas, który zniknął dość szybko. Nie popełniłem żadnego celowego błędu, nie zamierzałem więc uginać karku przed nikim z tu obecnych. Tym bardziej, iż w końcu należało wznieść ten toast.
Nim to jednak nam się udało kotara ponownie się poruszyła, a ja stłumiłem w sobie westchnienie irytacji, przenosząc spojrzenie na kolejną osobę. Na całe szczęście, tym razem nie zawitał do nas nikt nie pasujący do środowiska.
- Panno Nott - przywitałem się grzecznie, skłaniając nieznacznie głową.
Obserwowałem jak siostra Bastiana wymienia grzeczności z pozostałymi, a gdy i ona w końcu otrzymała kieliszek uśmiechnąłem się nieznacznie, unosząc w geście toastu swoje naczynie, po czym upiłem łyk trunku.
- Żałuje, że nigdy nie miałem okazji poznać tego profesora - opowiedziałem na słowa Nicka, ponownie siadając przy stoliku. - Sądząc jednak po tym jak daleko sięga jego sława, wielu będzie go brakować.
Ciekaw byłem, kto tym razem zajmie miejsce nauczyciela eliksirów w osławionej szkole magii. I czy miejsce Slughorna zastąpi ktoś, kto choć w nikłym stopniu zyska uznanie arystokracji, podobne do tego, które miał stary Ślimak. Nie zdążyłem jednak podjąć tego tematu, gdy kotara odchyliła się po raz piąty, by do pomieszczenia wszedł kolejny mężczyzna. Tym razem pozwoliłem by ciche westchnienie wyrwało się spośród moich warg, zerkając na nowego gościa. Kolejna osoba, której nie kojarzyłem, zatem status jego krwi mógł być wątpliwy. Liczyłem, że przynajmniej on będzie mądrzejszy i wycofa się, dla własnego nawet dobra, zamiast tego jednak nieznajomy skierował swoje kroki w ich stronę, witając się z Darcy. Zerknąłem zaskoczony w stronę kobiety, by po chwili unieść się powoli z krzesła i lustrując Wisdoma wzrokiem, uścisnąć jego dłoń.
- Leonard Crouch - przedstawiłem się suchym tonem, szybko cofając swoją dłoń.
Czystokrwisty, czy mugolak, nie ważne, kultura obowiązywała wszystkich, a Thorley wyraźnie o tym zapomniał, ignorując przy powitaniu resztę obecnych w sali osób.
Z każdą chwilą przy stoliku robiło się coraz bardziej tłoczno, a mi nie pozostało nic innego, jak pogodzić się z myślą, że na prywatności z Darcy nie mam już co liczyć. Przywołałem więc na twarz uprzejmy uśmiech, starając się jak najlepiej odnaleźć w warunkach, na które przecież musiałem być przygotowany. Przychodząc z rodziną na pogrzeb zmarłego profesora wiedziałem, że będę skazany na obcowanie z socjetą, w końcu Slughorn cieszył się opinią człowieka otaczającego się uczniami będącymi dziećmi ludzi zasłużonych i znamienitych. Tych wpływowych z urodzenia i tych, którzy swoje wpływy wywalczyli. Nic więc dziwnego, że na cmentarzu, a także w restauracji zebrała się cała śmietanka towarzyska.
Witałem się zatem uprzejmie z każdym, nowopoznanym przedstawiając się i ściskając dłoń. Zdawać by się mogło, że wszystko miało płynąć znanym mi od dziecka schematem, wymiana uprzejmości, uśmiechy na twarzy (nie zawsze szczere), wzniesione w toaście kieliszki. A przynajmniej dopóki, dopóty obca mi całkiem kobieta, która najpewniej nie należała zupełnie do naszego środowiska (co w innej sytuacji by mi zupełnie nie przeszkodziło, jednakże teraz jej obecność zdawała się razić po oczach innych zebranych przy stoliku) nie zrozumiała opacznie mojej uprzejmości. Mina na chwilę mi zrzedła, kiedy miast przyjąć oferowany kieliszek, wznieść z nami toast i po prostu opuścić towarzystwo, ciemnowłosa kobieta skierowała się w stronę stolika i usiadła na krześle niedaleko mnie. Przez krótką chwilę przyglądałem jej się zdezorientowany, by następnie przenieść spojrzenie na pozostałych, układając usta w przepraszający grymas, który zniknął dość szybko. Nie popełniłem żadnego celowego błędu, nie zamierzałem więc uginać karku przed nikim z tu obecnych. Tym bardziej, iż w końcu należało wznieść ten toast.
Nim to jednak nam się udało kotara ponownie się poruszyła, a ja stłumiłem w sobie westchnienie irytacji, przenosząc spojrzenie na kolejną osobę. Na całe szczęście, tym razem nie zawitał do nas nikt nie pasujący do środowiska.
- Panno Nott - przywitałem się grzecznie, skłaniając nieznacznie głową.
Obserwowałem jak siostra Bastiana wymienia grzeczności z pozostałymi, a gdy i ona w końcu otrzymała kieliszek uśmiechnąłem się nieznacznie, unosząc w geście toastu swoje naczynie, po czym upiłem łyk trunku.
- Żałuje, że nigdy nie miałem okazji poznać tego profesora - opowiedziałem na słowa Nicka, ponownie siadając przy stoliku. - Sądząc jednak po tym jak daleko sięga jego sława, wielu będzie go brakować.
Ciekaw byłem, kto tym razem zajmie miejsce nauczyciela eliksirów w osławionej szkole magii. I czy miejsce Slughorna zastąpi ktoś, kto choć w nikłym stopniu zyska uznanie arystokracji, podobne do tego, które miał stary Ślimak. Nie zdążyłem jednak podjąć tego tematu, gdy kotara odchyliła się po raz piąty, by do pomieszczenia wszedł kolejny mężczyzna. Tym razem pozwoliłem by ciche westchnienie wyrwało się spośród moich warg, zerkając na nowego gościa. Kolejna osoba, której nie kojarzyłem, zatem status jego krwi mógł być wątpliwy. Liczyłem, że przynajmniej on będzie mądrzejszy i wycofa się, dla własnego nawet dobra, zamiast tego jednak nieznajomy skierował swoje kroki w ich stronę, witając się z Darcy. Zerknąłem zaskoczony w stronę kobiety, by po chwili unieść się powoli z krzesła i lustrując Wisdoma wzrokiem, uścisnąć jego dłoń.
- Leonard Crouch - przedstawiłem się suchym tonem, szybko cofając swoją dłoń.
Czystokrwisty, czy mugolak, nie ważne, kultura obowiązywała wszystkich, a Thorley wyraźnie o tym zapomniał, ignorując przy powitaniu resztę obecnych w sali osób.
Ostatnio zmieniony przez Leonard Crouch dnia 15.08.15 12:04, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Bea była bystrą obserwatorką. Jedną z najważniejszych umiejętności, jaką powinno się posiadać bywając na salonach, było dostrzeganie rzeczy pozornie niewidocznych. Szkolono ją w tym od maleńkości: zwracanie uwagi na to kto do kogo się zwraca, na kogo patrzy i obok kogo siada. W ten sposób można było szybko naszkicować sobie w głowie mapę myśli i odgadnąć co się dzieje, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie dzieje się nic. Obserwując najmłodszą z Nottów łatwo było kilka rzeczy odgadnąć. Od chwili, gdy tylko zatrzymała się obok brata, nie spuszczała go z oczu na dłużej niż kilka sekund. On otrzymywał jej najszersze uśmiechy i wszystkie znaczące spojrzenia jakby dzieliła się z nim jakąś myślą bez używania słów. Jej oddanie było widać jak na dłoni. Ale w tym wszystkim Beatrice nie pozostawała w cieniu brata, o nie! Równie śmiało spoglądała na całą resztą towarzystwa, a czujne spojrzenie nie pozostawiało złudzeń co do jej zaangażowania w sytuację. Szybko wyczuła kto jest swój... a kto niekoniecznie. Pierwsze wrażenie jej nie myliło - ciemnowłosa kobieta, której nazwiska nie umiała wymienić, rzeczywiście była spoza ich świata. Psuła całokształt niczym fałszywa nuta w znajomej melodii. Bea leciutko zmarszczyła brwi i ostentacyjnie odwróciła od Riordan wzrok, skupiając się na pozostałych gościach.
- Za Ślimaka. - powtórzyła za bratem unosząc nieznacznie kieliszek. Na chwile spoważniała i przybrała na twarz odpowiednio smutny wyraz. Toast spełniła malutkim łyczkiem wina, z trudem powstrzymując wpełzający na usta grymas niesmaku. Nie pijała alkoholu głównie dlatego, że jej nie smakował, ale i dla jej zdrowia nie był najlepszy. Jednak toast czymś mniej szlachetnym niż wino byłby nie na miejscu, więc zniosła to dzielnie. Bez wahania zajęła miejsce obok brata, lekkim kiwnięciem głowy dziękując mu za odsunięcie krzesła.
- Jestem już duża, Basta. - mruknęła półgłosem, posyłając mu przy tym uspokajający uśmiech i na moment ściskając w szczupłych paluszkach jego dłoń. - Poza tym nie wiedziałam czy uda mi się dotrzeć na czas. Mieliśmy małe zamieszanie w rezerwacie... ale to później. - dodała znacząco unosząc brew, bo przecież takie szeptane rozmowy w towarzystwie były wyjątkowo niegrzeczne. Z drugiej strony, ostatnie na co miałaby teraz ochotę to opowiadanie wszystkim wokół czemu spóźniła się na pogrzeb dawnego nauczyciela. Skoro już o nim mowa! Bea pochwalała podejście swojego kuzyna. Wypadało chociaż chwilę poświęcić zmarłemu, wszak właśnie jego pamięć powinni uczcić przy tej okazji. Panna Nott westchnęła głośno i pokiwała lekko główką wprawiając w ruch burzę jasnych loków.
- Och, masz rację Nicholasie! - przytaknęła mu z całkiem szczerze brzmiącą nutką żalu w głosie. - Klub Ślimaka był taką ważną częścią Hogwartu, teraz wszystko będzie wyglądać inaczej. Jestem pewna, że by go pan polubił, panie Crouch. Był nadzwyczaj ujmującym człowiekiem. - dodała, uśmiechając się ciepło do swojego rówieśnika, dodając w myślach, że pewnie i jego Slughorn chciałby dodać do swojej kolekcji, gdyby tylko Leo uczył się w Hogwarcie. Zbierał wszak arystokratów z równie wielkim zapałem co dzieciaki karty z Czekoladowych Żab. Ale skoro o zmarłych mówi się tylko dobrze lub wcale - nie uznała za stosowne wyrażenia na głos tego przemyślenia.
Jeśli Rhian była fałszywą nutą w melodii, Thorley wydał jej się istną kakofonią dźwięków. Jak widać, kłopotliwych przygód wciąż nie było dość! Beatrice nie zdołała jeszcze przyzwyczaić się do obecności niepożądanej kobiety, z którą musiała dzielić stół, gdy do środka wpadł ten ewenement. Gadał za dużo, zachowywał się niewłaściwie! Jego impertyencję, młoda panna skwitowała głośnym prychnięciem. Biedny profesor Horacy, pewnie w grobie się przewraca widząc co się dzieje na jego stypie. - pomyślała, kryjąc jednocześnie nieładny grymas wykrzywiający jej różane usteczka, za brzegiem szklanki z wodą.
- Za Ślimaka. - powtórzyła za bratem unosząc nieznacznie kieliszek. Na chwile spoważniała i przybrała na twarz odpowiednio smutny wyraz. Toast spełniła malutkim łyczkiem wina, z trudem powstrzymując wpełzający na usta grymas niesmaku. Nie pijała alkoholu głównie dlatego, że jej nie smakował, ale i dla jej zdrowia nie był najlepszy. Jednak toast czymś mniej szlachetnym niż wino byłby nie na miejscu, więc zniosła to dzielnie. Bez wahania zajęła miejsce obok brata, lekkim kiwnięciem głowy dziękując mu za odsunięcie krzesła.
- Jestem już duża, Basta. - mruknęła półgłosem, posyłając mu przy tym uspokajający uśmiech i na moment ściskając w szczupłych paluszkach jego dłoń. - Poza tym nie wiedziałam czy uda mi się dotrzeć na czas. Mieliśmy małe zamieszanie w rezerwacie... ale to później. - dodała znacząco unosząc brew, bo przecież takie szeptane rozmowy w towarzystwie były wyjątkowo niegrzeczne. Z drugiej strony, ostatnie na co miałaby teraz ochotę to opowiadanie wszystkim wokół czemu spóźniła się na pogrzeb dawnego nauczyciela. Skoro już o nim mowa! Bea pochwalała podejście swojego kuzyna. Wypadało chociaż chwilę poświęcić zmarłemu, wszak właśnie jego pamięć powinni uczcić przy tej okazji. Panna Nott westchnęła głośno i pokiwała lekko główką wprawiając w ruch burzę jasnych loków.
- Och, masz rację Nicholasie! - przytaknęła mu z całkiem szczerze brzmiącą nutką żalu w głosie. - Klub Ślimaka był taką ważną częścią Hogwartu, teraz wszystko będzie wyglądać inaczej. Jestem pewna, że by go pan polubił, panie Crouch. Był nadzwyczaj ujmującym człowiekiem. - dodała, uśmiechając się ciepło do swojego rówieśnika, dodając w myślach, że pewnie i jego Slughorn chciałby dodać do swojej kolekcji, gdyby tylko Leo uczył się w Hogwarcie. Zbierał wszak arystokratów z równie wielkim zapałem co dzieciaki karty z Czekoladowych Żab. Ale skoro o zmarłych mówi się tylko dobrze lub wcale - nie uznała za stosowne wyrażenia na głos tego przemyślenia.
Jeśli Rhian była fałszywą nutą w melodii, Thorley wydał jej się istną kakofonią dźwięków. Jak widać, kłopotliwych przygód wciąż nie było dość! Beatrice nie zdołała jeszcze przyzwyczaić się do obecności niepożądanej kobiety, z którą musiała dzielić stół, gdy do środka wpadł ten ewenement. Gadał za dużo, zachowywał się niewłaściwie! Jego impertyencję, młoda panna skwitowała głośnym prychnięciem. Biedny profesor Horacy, pewnie w grobie się przewraca widząc co się dzieje na jego stypie. - pomyślała, kryjąc jednocześnie nieładny grymas wykrzywiający jej różane usteczka, za brzegiem szklanki z wodą.
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oparł się wygodniej na krześle, przesuwając wolno spojrzeniem po twarzach zebranych. Milczał, pozwalając myślom dryfować swobodnie. Okrążyły każdego z zebranych, zahaczyły również o nieobecnych, przy nikim nie zatrzymały się na dłużej. Mimo iż towarzystwo w większości składało się ze znanych mu dobrze osobistości nie miał szczególnej ochoty na prowadzenie rozmów. Wprawne oko mogło dostrzec, że Nott nie jest w swojej wyjściowej formie - należało się jedynie cieszyć, że dane im było przebywać na stypie, a nie dajmy na to weselu, gdzie takie braki w humorze zostałyby od razu dostrzeżone i ocenione jako coś nienormalnego.
Pochylił lekko głowę, słuchając siostry. Jest już duża? Uśmiechnął się delikatnie, dolewając sobie wina do kieliszka. Dla niego Bea na zawsze miała pozostać małą dziewczynką, nad którą powierzono mu pieczę lata temu. Zdawał sobie sprawę z tego, że niekiedy bywa nadopiekuńczy, a nawet nadgorliwy, jednak niespecjalnie się tym przejmował - w ciągu ostatnich nastu lat zbyt wiele ważnych dla niego osób pogrążyło się w nicości, z której nie było powrotu.
- Zastanawiałem się kiedy w czasie naszej rozmowy po raz pierwszy padnie słowo "rezerwat". Nie musiałem długo czekać - pokręcił głową, po czym upił spory łyk wina. Rozmowa z Beą zawsze prędzej czy później sprowadzała się do tematu rezerwatu i jednorożców, a Bastian mimo zupełnego braku zainteresowania za każdym razem cierpliwie kiwał głową i pomimo znużenia uważnie słuchał każdego słowa siostry. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego ile te magiczne stworzenia znaczą dla Beatrice, więc starał się aby ta nigdy nie dostrzegła, jak obojętne są dla niego. A teraz i one miały zostać jej odebrane, jej pasja miała zostać poświęcona w imię czego? Kolejnych towarzyskich układów? Powstrzymał prychnięcie cisnące się na usta, postanawiając iż nie będzie sobie teraz zaprzątał tym głowy. Pomyśli o tym jutro; tak samo jak o Emmanuelli, Evelyn i niespodziewanej śmierci Slughorna, która dla magicznego świata mogła być czymś więcej niż się z pozoru wydawała. - Wracasz później do rezerwatu czy może od razu do mnie? Mógłbym kogoś wysłać po Twoje kufry.
Nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa osuszył kolejny kieliszek wina, czując, że ilość ta jest zdecydowanie nijaka dla jego potrzeb. Zatrzymał spojrzenie na kryształowej karafce, a gdy uniósł je znad niej okazało się, że wpatruje się w niesforną czuprynę nieznanej mu kobiety. Ach, nie trzeba chyba wspominać, iż wcześniejszy brak kultury z jej strony zupełnie go nie zaskoczył? Zdawać by się mogło, że zdążył o niej zapomnieć, uwagą obdarowując siedzącą obok siostrę - po części właśnie tak było. Rhian nie była dla Bastiana szczególnie interesującą personą; ni to jakoś specjalnie ładne (zwłaszcza na tle towarzyszących mu panien!), ni inteligentne (tak, osąd został już wydany na wstępie). To co szczerze zaciekawiłoby Notta osobą panny Riordan, a nawet wzbudziło niekoniecznie zdrową ekscytację, było dla niego niedostępne. Kryjąca się pod ludzką powłoką bestia pozostawała uśpiona, nie pozwalając nawet wprawnemu oku na odkrycie swojej tajemnicy.
Słysząc kolejne słowa kuzyna oraz siostry, odwrócił spojrzenie od Rhian. Klub Ślimaka? Uśmiechnął się kwaśno, nie udzielając się w dyskusji. Nalewając kolejny kieliszek wina, zastanawiał się gdzie też podziewa się Anthony. Może by tak wstać i poszukać go? Żałował, że nie umówił się i z nim, nie miałby teraz podobnego problemu na głowie. A naprawdę bardzo chciał z nim porozmawiać...
- Na Merlina, co to za cyrk? - burknął cicho pod nosem, tak aby usłyszeć go mogli jedynie najbliżsi sąsiedzi, komentując przybycie kolejnej osoby. Tym razem mężczyzny, którego obecność w tym miejscu była tak samo pożądana jak łyżka dziegciu w beczce miodu. Czy do podstawowych zasad dobrego wychowania stosowali się już tylko i wyłącznie przedstawiciele najwyższych kręgów towarzyskich? Z tego co dane było mu dzisiaj zaobserwować najwyraźniej tak.
Coraz poważniej zastanawiał się nad wstaniem i opuszczeniem towarzystwa; znalezienie Burke zaczynało urastać do jego małego prywatnego marzenia.
Pochylił lekko głowę, słuchając siostry. Jest już duża? Uśmiechnął się delikatnie, dolewając sobie wina do kieliszka. Dla niego Bea na zawsze miała pozostać małą dziewczynką, nad którą powierzono mu pieczę lata temu. Zdawał sobie sprawę z tego, że niekiedy bywa nadopiekuńczy, a nawet nadgorliwy, jednak niespecjalnie się tym przejmował - w ciągu ostatnich nastu lat zbyt wiele ważnych dla niego osób pogrążyło się w nicości, z której nie było powrotu.
- Zastanawiałem się kiedy w czasie naszej rozmowy po raz pierwszy padnie słowo "rezerwat". Nie musiałem długo czekać - pokręcił głową, po czym upił spory łyk wina. Rozmowa z Beą zawsze prędzej czy później sprowadzała się do tematu rezerwatu i jednorożców, a Bastian mimo zupełnego braku zainteresowania za każdym razem cierpliwie kiwał głową i pomimo znużenia uważnie słuchał każdego słowa siostry. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego ile te magiczne stworzenia znaczą dla Beatrice, więc starał się aby ta nigdy nie dostrzegła, jak obojętne są dla niego. A teraz i one miały zostać jej odebrane, jej pasja miała zostać poświęcona w imię czego? Kolejnych towarzyskich układów? Powstrzymał prychnięcie cisnące się na usta, postanawiając iż nie będzie sobie teraz zaprzątał tym głowy. Pomyśli o tym jutro; tak samo jak o Emmanuelli, Evelyn i niespodziewanej śmierci Slughorna, która dla magicznego świata mogła być czymś więcej niż się z pozoru wydawała. - Wracasz później do rezerwatu czy może od razu do mnie? Mógłbym kogoś wysłać po Twoje kufry.
Nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa osuszył kolejny kieliszek wina, czując, że ilość ta jest zdecydowanie nijaka dla jego potrzeb. Zatrzymał spojrzenie na kryształowej karafce, a gdy uniósł je znad niej okazało się, że wpatruje się w niesforną czuprynę nieznanej mu kobiety. Ach, nie trzeba chyba wspominać, iż wcześniejszy brak kultury z jej strony zupełnie go nie zaskoczył? Zdawać by się mogło, że zdążył o niej zapomnieć, uwagą obdarowując siedzącą obok siostrę - po części właśnie tak było. Rhian nie była dla Bastiana szczególnie interesującą personą; ni to jakoś specjalnie ładne (zwłaszcza na tle towarzyszących mu panien!), ni inteligentne (tak, osąd został już wydany na wstępie). To co szczerze zaciekawiłoby Notta osobą panny Riordan, a nawet wzbudziło niekoniecznie zdrową ekscytację, było dla niego niedostępne. Kryjąca się pod ludzką powłoką bestia pozostawała uśpiona, nie pozwalając nawet wprawnemu oku na odkrycie swojej tajemnicy.
Słysząc kolejne słowa kuzyna oraz siostry, odwrócił spojrzenie od Rhian. Klub Ślimaka? Uśmiechnął się kwaśno, nie udzielając się w dyskusji. Nalewając kolejny kieliszek wina, zastanawiał się gdzie też podziewa się Anthony. Może by tak wstać i poszukać go? Żałował, że nie umówił się i z nim, nie miałby teraz podobnego problemu na głowie. A naprawdę bardzo chciał z nim porozmawiać...
- Na Merlina, co to za cyrk? - burknął cicho pod nosem, tak aby usłyszeć go mogli jedynie najbliżsi sąsiedzi, komentując przybycie kolejnej osoby. Tym razem mężczyzny, którego obecność w tym miejscu była tak samo pożądana jak łyżka dziegciu w beczce miodu. Czy do podstawowych zasad dobrego wychowania stosowali się już tylko i wyłącznie przedstawiciele najwyższych kręgów towarzyskich? Z tego co dane było mu dzisiaj zaobserwować najwyraźniej tak.
Coraz poważniej zastanawiał się nad wstaniem i opuszczeniem towarzystwa; znalezienie Burke zaczynało urastać do jego małego prywatnego marzenia.
Bastian J. Nott
Zawód : Brygadzista
Wiek : 34 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
"Jest on wzorem ideałów, jest legendą! Zbiorem cnót. Patrzy w dół i z piedestału widzi skarby u swych stóp.
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
Skoro tak nas pragną tratować głupio tego nie skosztować"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pierwszym objawem tego, że coś najprawdopodobniej poszło nie tak, była Venus, która chwilę po wzniesieniu toastu, gdy wszyscy czuli się jeszcze względnie dobrze – choć zawroty głowy oraz otumanienie powoli dawało się im we znaki, osunęła się bezwładnie na ziemię wprost w ramiona siedzącego obok niej Leonarda.
Leonard, Bastian, Nicholas oraz Beatrice nie czuli się zbyt dobrze, odnieśli wręcz wrażenie, że pomieszczenie kurczy się i poszerza, faluje, a oni tracą równowagę? Do ich uszu dotarły także niepokojące: to łagodne, to ostre i nieprzyjemne dźwięki, które przeplatały się i tworzyły nieznośne, hipnotyzujące tło. Thorley, który pojawił się przy stoliku, także wydał się niewyraźny i daleki, szczególnie dla Beatrice oraz Nicholasa, odnieśli oni niepokojące, a potem zatrważające wrażenie, że fotele, w których siedzą, pożerają ich. Zapadali się głębiej i głębiej w puszystym, miękkim materiale, a wszelakie próby wydostania się na powierzchnię, spełzały na niczym. Bastian natomiast doznał szoku, gdy obejrzał się po ponurym towarzystwie, które w mgnieniu oka stało się... nagie? Dokładnie tak, każdy i bez wyjątku, nawet goście, którzy mijali ich stolik bez słowa, nie mieli na sobie żadnego odzienia. Siedzący po drugiej stronie stolika Leonard, którego uwagę zwróciła osuwająca się na jego kolana Venus, mógł zauważyć, jakoby jej ciało było rozgrzane do czerwoności, zwłaszcza gdy spróbował jej dotknąć – parzył się, a na jego dłoniach pojawiały się ropiejące bąble. Wówczas dostrzegł też, że dziewczyna płonie, zamieniała się wręcz w śpiącą acz żywą jaskrawą pochodnię.
Dla Darcy, Rhian i Thorley'a nic się nie zmieniło, ponieważ nie zdążyli wznieść toastu lub nie uczynili tego z innych względów, lecz zachowanie całej reszty a zwłaszcza omdlenie Venus, mogło wzbudzić w nich niepokój.
Leonard, Bastian, Nicholas oraz Beatrice nie czuli się zbyt dobrze, odnieśli wręcz wrażenie, że pomieszczenie kurczy się i poszerza, faluje, a oni tracą równowagę? Do ich uszu dotarły także niepokojące: to łagodne, to ostre i nieprzyjemne dźwięki, które przeplatały się i tworzyły nieznośne, hipnotyzujące tło. Thorley, który pojawił się przy stoliku, także wydał się niewyraźny i daleki, szczególnie dla Beatrice oraz Nicholasa, odnieśli oni niepokojące, a potem zatrważające wrażenie, że fotele, w których siedzą, pożerają ich. Zapadali się głębiej i głębiej w puszystym, miękkim materiale, a wszelakie próby wydostania się na powierzchnię, spełzały na niczym. Bastian natomiast doznał szoku, gdy obejrzał się po ponurym towarzystwie, które w mgnieniu oka stało się... nagie? Dokładnie tak, każdy i bez wyjątku, nawet goście, którzy mijali ich stolik bez słowa, nie mieli na sobie żadnego odzienia. Siedzący po drugiej stronie stolika Leonard, którego uwagę zwróciła osuwająca się na jego kolana Venus, mógł zauważyć, jakoby jej ciało było rozgrzane do czerwoności, zwłaszcza gdy spróbował jej dotknąć – parzył się, a na jego dłoniach pojawiały się ropiejące bąble. Wówczas dostrzegł też, że dziewczyna płonie, zamieniała się wręcz w śpiącą acz żywą jaskrawą pochodnię.
Dla Darcy, Rhian i Thorley'a nic się nie zmieniło, ponieważ nie zdążyli wznieść toastu lub nie uczynili tego z innych względów, lecz zachowanie całej reszty a zwłaszcza omdlenie Venus, mogło wzbudzić w nich niepokój.
Arystokratyczne bagno, inaczej nie umiałaby określić atmosfery panującej w tym pomieszczeniu, w jakim zdarzyło się jej nieszczęśliwie znaleźć. I to dlaczego? Bo musiała skusić się widokiem tego parszywego niewydymka, trafiając za jednym razem na troje Nottów. Dlaczego takiego cholernego szczęścia nie mogła mieć za każdym razem, gdy skusiła się na tą durną mugolską loterię? Angielskie funty nie stały w mocnym kursie z galeonami, ale nadal byłaby to jakaś próba reperacji jej osobistego budżetu. Wstyd dla Ministerstwa, ale swoim pracownikom płaciło jakieś śmieszne grosze. Czemu nie mogła trafić lepiej i w tłumie odnaleźć głowę innego łowcy? Chociażby Lestrange'a z tym jego uroczym zarostem, który starała się oszczędzać przy rzucie strzałkami i w rezultacie biedak miał poharataną całą twarz, a zamiast oczu ziejące pustką dziury, ale przynajmniej zachował swoją męską dumę. Może coś w tym było i ciągnęło ją do zarośniętych mężczyzn z racji swojej małej futrzanej przypadłości? Ach, dość rozmyślania, trzeba stawić czoła nadętym arystokratom.
Prawie mogła usłyszeć trybiki przesuwające się w ich tępych łepetynach (a trybik Notta chodził chrobotliwie i zatrzymywał się co chwilę), gdy minęła Nottowskiego robala bez słowa. Och, cóż za brak dobrych manier i wychowania - mogła się założył o swoją skromną głowę, że niejedno z obecnych skrzywiło się na jej jawną impertynencję. Tylko, moi drodzy, co ją to tak naprawdę obchodziło? To nie było towarzyskie spotkanie arystokracji i kolejna okazja, by zakosztować drogich trunków. Jeśli nie potrafili okazać szacunku zmarłemu i bardziej skupiali się na etykiecie, to mogła im jedynie współczuć tej płytkości. I śmiać się w duchu z ich min, które malowały się na zdezorientowanych twarzach.
Zapadła się w fotelu, kręcąc bezmyślnie palcem po nóżce od kieliszka, ale nie podnosiła go do ust. Picie w towarzystwie Notta budziło w niej wstręt i nie dałaby rady przełknąć nawet łyka; nie ze świadomością, że wystarczyłoby jedno krótkie zaklęcie i pozbyłaby się ze świata niepotrzebnego truchła łowcy wilkołaków. Jej wesołe rozmyślania o tym, jak ukryłaby trupa w restauracji pełnej ludzi, nie dając się przy okazji załapać reszcie swoich przymusowych towarzyszy, przerwało wejście, a raczej wtargnięcie kolejnej osoby. Rzuciła nowemu mężczyźnie współczujące spojrzenie, które zmieniło się w spojrzenie pełne litości, gdy zachował się wyjątkowo obcesowo, ignorując wszystkich zebranych i skupiając się na jednej osobie. Czekała z utęsknieniem, aż stado sępów rzuci się na biedaka, ale nie miała zamiaru mu pomagać - nie sprawiał wrażenia, jakby był świadomy swojej przewiny, a z takimi ludźmi wolała nie mieć do czynienia. Wzniesiony toast rozwiązał im w końcu języki i zaczęli smętnie wspominać starego Ślimaka, chociaż Rhian nie mogła się oprzeć wrażeniu, że zachowują się sztywnie i nienaturalnie, jakby mówili to, co wypadało mówić na stypie, a nie to co naprawdę chcieli powiedzieć.
Nie zdążyła jednak pomyśleć nic więcej, bo oto na jej oczach jedna z kobiet zemdlała, rozkładając się wszystkimi swoimi kończynami na siedzącym obok niej mężczyźnie. Nie to jednak było najbardziej zastanawiające, ale fakt, że nikt z obecnych nie rzucił się jej na ratunek, jakby mdlenie niewiast było czymś całkowicie naturalnym, co można w spokoju zignorować. Spojrzała po twarzach zebranych, ale na większości z nich malowała się tępa obojętność na to, co się działo z dziewczyną; wpatrywali się przed siebie, na siebie albo na swoje fotele jakimiś dziwnym, niewidzącym wzrokiem, a ich miny przybrały jeszcze bardziej komiczny wygląd, niż zazwyczaj, gdy zakładali swoje arystokratyczne maski ze skrzywionymi uśmiechami i wymuszonym zadowoleniem wypisanym na twarzy.
- Może byś coś zrobił - warknęła w stronę Thorley'a. Impertynent czy nie, wydawał się teraz jedyną osobą, której wzrok był przynajmniej świadomy. Dopiero chwilę później zauważyła Darcy, która również patrzyła się normalnie, bez tego dziwnego szaleństwa w oczach. No dobrze, we dwójkę powinni sobie chyba z nimi poradzić i przywrócić ich do stanu normalności. A jeśli nie? Cóż, świat będzie piękniejszy. Wstała z krzesła i rzuciła im jeszcze ostatnie spojrzenie, kręcąc powątpiewająco głową. Stary Ślimak nie zasłużył na taką stypę.
z/t
Prawie mogła usłyszeć trybiki przesuwające się w ich tępych łepetynach (a trybik Notta chodził chrobotliwie i zatrzymywał się co chwilę), gdy minęła Nottowskiego robala bez słowa. Och, cóż za brak dobrych manier i wychowania - mogła się założył o swoją skromną głowę, że niejedno z obecnych skrzywiło się na jej jawną impertynencję. Tylko, moi drodzy, co ją to tak naprawdę obchodziło? To nie było towarzyskie spotkanie arystokracji i kolejna okazja, by zakosztować drogich trunków. Jeśli nie potrafili okazać szacunku zmarłemu i bardziej skupiali się na etykiecie, to mogła im jedynie współczuć tej płytkości. I śmiać się w duchu z ich min, które malowały się na zdezorientowanych twarzach.
Zapadła się w fotelu, kręcąc bezmyślnie palcem po nóżce od kieliszka, ale nie podnosiła go do ust. Picie w towarzystwie Notta budziło w niej wstręt i nie dałaby rady przełknąć nawet łyka; nie ze świadomością, że wystarczyłoby jedno krótkie zaklęcie i pozbyłaby się ze świata niepotrzebnego truchła łowcy wilkołaków. Jej wesołe rozmyślania o tym, jak ukryłaby trupa w restauracji pełnej ludzi, nie dając się przy okazji załapać reszcie swoich przymusowych towarzyszy, przerwało wejście, a raczej wtargnięcie kolejnej osoby. Rzuciła nowemu mężczyźnie współczujące spojrzenie, które zmieniło się w spojrzenie pełne litości, gdy zachował się wyjątkowo obcesowo, ignorując wszystkich zebranych i skupiając się na jednej osobie. Czekała z utęsknieniem, aż stado sępów rzuci się na biedaka, ale nie miała zamiaru mu pomagać - nie sprawiał wrażenia, jakby był świadomy swojej przewiny, a z takimi ludźmi wolała nie mieć do czynienia. Wzniesiony toast rozwiązał im w końcu języki i zaczęli smętnie wspominać starego Ślimaka, chociaż Rhian nie mogła się oprzeć wrażeniu, że zachowują się sztywnie i nienaturalnie, jakby mówili to, co wypadało mówić na stypie, a nie to co naprawdę chcieli powiedzieć.
Nie zdążyła jednak pomyśleć nic więcej, bo oto na jej oczach jedna z kobiet zemdlała, rozkładając się wszystkimi swoimi kończynami na siedzącym obok niej mężczyźnie. Nie to jednak było najbardziej zastanawiające, ale fakt, że nikt z obecnych nie rzucił się jej na ratunek, jakby mdlenie niewiast było czymś całkowicie naturalnym, co można w spokoju zignorować. Spojrzała po twarzach zebranych, ale na większości z nich malowała się tępa obojętność na to, co się działo z dziewczyną; wpatrywali się przed siebie, na siebie albo na swoje fotele jakimiś dziwnym, niewidzącym wzrokiem, a ich miny przybrały jeszcze bardziej komiczny wygląd, niż zazwyczaj, gdy zakładali swoje arystokratyczne maski ze skrzywionymi uśmiechami i wymuszonym zadowoleniem wypisanym na twarzy.
- Może byś coś zrobił - warknęła w stronę Thorley'a. Impertynent czy nie, wydawał się teraz jedyną osobą, której wzrok był przynajmniej świadomy. Dopiero chwilę później zauważyła Darcy, która również patrzyła się normalnie, bez tego dziwnego szaleństwa w oczach. No dobrze, we dwójkę powinni sobie chyba z nimi poradzić i przywrócić ich do stanu normalności. A jeśli nie? Cóż, świat będzie piękniejszy. Wstała z krzesła i rzuciła im jeszcze ostatnie spojrzenie, kręcąc powątpiewająco głową. Stary Ślimak nie zasłużył na taką stypę.
z/t
Gość
Gość
Stary Ślimak był osobą specyficzną, dziwną, widać było po nim, że jest tchórzem. Ale miał jedną, bardzo przydatną cechę, wiedział jakimi ludźmi należy się otaczać, żeby na tym zyskać. Zapewne teraz się w grobie przewracał, gdy widział kto pojawia się na jego pogrzebie. Właściwie to skąd Ci wszyscy ludzie się wzięli? Oni znali w ogóle Slyghorna czy pojawili się, bo… w sumie Nick nie znajdował powodu dlaczego niektórzy chcieli bezcześcić pamięć zmarłego kpiąc z niego po raz ostatni pojawiając się na pogrzebie i co gorsza także na stypie, która powinna wyglądać właśnie jak ostatnie spotkanie Klubu Ślimaka, a nie zbiegowisko przypadkowych osób. Slughorn potrafił rozważnie dobierać sobie towarzystwo. Widocznie jak go zabrakło rodzina już nie wiedziała, jak powinna się zachować i kogo wypada zaprosić a kogo należałoby unikać dla własnego dobra.
- Pasował jak nikt do naszego towarzystwa – odpowiedział na słowa Leonarda uśmiechając się ponuro. Slughorn czuł się wyśmienicie w towarzystwie arystokracji, która także wiedziała, że jest na właściwym miejscu spotykając się wokół niego. Wychowywał młodą elitę. Nick uważał, że Leonard powinien żałować, że nie znalazł się pod jego opieką w szkole. Nie powinna to być zwykła kurtuazja.
- Ujmujący to dobre słowo – przytaknął kuzynce i delikatnie się do niej uśmiechnął. Po chwili pojawiła się w ich towarzystwie kolejna osoba. Co to w ogóle miało być? Ruch jak na dworcu. Na twarzy Notta pojawiło się zniesmaczenie. Nie ukrywał już nawet tego. Nie dość, że bezpardonowo wdarł się do ich towarzystwa to jeszcze nie miał najmniejszego zamiaru wylegitymować się przed nimi wszystkimi. W sumie gdyby Nick nosił inne nazwisko też nie przedstawiałby się tak chętnie.
- Drodzy Państwo nie zapominajmy gdzie jesteśmy… – rzucił tylko przewracając oczami i spoglądając na nieproszonego gościa, który jakoś się nie przejmował, że znalazł się przez ten moment w centrum zainteresowania. Miał już ochotę dodać coś jeszcze gdy poczuł jakby zaczęło mu się kręcić w głowie. Czyżby z winem było coś nie tak? Przemknęło mu to przez myśl, ale po chwili jakby znów całkiem o tym zapomniał. Minę miał nietęgą i w sumie miał wrażenie, że zaraz zatopi się w tym fotelu. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami i właściwie nie mógł zrobić nic. Chciał wstać z fotela ale jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet wziąć głębokiego oddechu. Przeklęte miejsce.
- Pasował jak nikt do naszego towarzystwa – odpowiedział na słowa Leonarda uśmiechając się ponuro. Slughorn czuł się wyśmienicie w towarzystwie arystokracji, która także wiedziała, że jest na właściwym miejscu spotykając się wokół niego. Wychowywał młodą elitę. Nick uważał, że Leonard powinien żałować, że nie znalazł się pod jego opieką w szkole. Nie powinna to być zwykła kurtuazja.
- Ujmujący to dobre słowo – przytaknął kuzynce i delikatnie się do niej uśmiechnął. Po chwili pojawiła się w ich towarzystwie kolejna osoba. Co to w ogóle miało być? Ruch jak na dworcu. Na twarzy Notta pojawiło się zniesmaczenie. Nie ukrywał już nawet tego. Nie dość, że bezpardonowo wdarł się do ich towarzystwa to jeszcze nie miał najmniejszego zamiaru wylegitymować się przed nimi wszystkimi. W sumie gdyby Nick nosił inne nazwisko też nie przedstawiałby się tak chętnie.
- Drodzy Państwo nie zapominajmy gdzie jesteśmy… – rzucił tylko przewracając oczami i spoglądając na nieproszonego gościa, który jakoś się nie przejmował, że znalazł się przez ten moment w centrum zainteresowania. Miał już ochotę dodać coś jeszcze gdy poczuł jakby zaczęło mu się kręcić w głowie. Czyżby z winem było coś nie tak? Przemknęło mu to przez myśl, ale po chwili jakby znów całkiem o tym zapomniał. Minę miał nietęgą i w sumie miał wrażenie, że zaraz zatopi się w tym fotelu. Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami i właściwie nie mógł zrobić nic. Chciał wstać z fotela ale jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet wziąć głębokiego oddechu. Przeklęte miejsce.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wejście.
Również przypuszczalnie wieść o śmierci bliskiego krewnego mogła powrócić kilka spraw wypracowanej rutynie lub ułożonej rzeczywistości. Młoda aurorka znała to uczucie aż zbyt dobrze, po dziesięciu latach od czasu śmierci rodziców część losu pozostawała w wiecznym chaosie. Wiodła egzystencję daleką od prostych, przyjemnych celów, próbując wyłącznie naprawiać niektóre sprawy - tchnąć w ich żyły całe hektolitry dobra.
- Coś zdążyło mi się obić uszy. To właśnie pan prowadzi sklep z eliksirami oraz całym potrzeby wyposażeniem, prawda? - zaczęła od niezobowiązującej identyfikacji osoby, wywierającej pozytywne wrażenia.
- Ważenie mikstur na zaawansowanym poziomie musi być okropnie męczące - uznanie zadrżało w jej głosie. Podziewała zawsze tych kunsztownych alchemików, ponieważ w Hogwarcie te (i cała reszta) zajęcia nie stanowiły dla niej większego wyzwania, jednak nigdy nie fascynowało ją zgniatanie gałek ocznych lub rozcieranie pazurów w moździerzu. Czasem dziwiła się, dlaczego tak wiele osób lekceważyło potęgę zamkniętą w skromnych fiolkach.
Felix Felicis otwierał przed konsumentem powodzenie, często zupełnie zapomnienie lub niedoścignione podczas szarych zajęć w ogromniej fascynującej pracy w stosach akt. Veritaserum po dwóch kroplach rozwiązywał język, zmuszając do szczegółowych i zakakująco wyczerpujących odpowiedzi. Amortencja pozwalała na wysyłanie złudnej, miłosnej obsesji. Wywar Żywej Śmierci balansował na cienkiej granicy pomiędzy krainie snów a krainą duchów. Dzięki Eliksirowi Wielosokowemu istniała realna szansa na przyodzianie najlepszego kostiumu drugiej osoby, czując się w nim jak we własnej skórze.
Nim zdążyła się spostrzec, znaleźli się przy dość dużym stoliku niezajętym do ostatniego miejsca.
- Wszytko w porządku? - zmarszczyła brwi na widok nieprzytomnej blondynki, opadającej na ramię jakiegoś mężczyzny. Odnosiła wrażeniem, że zaledwie za chwilę miała znaleźć się pod stołem. Nietakt związany z przeszkodzeniem rozmowy oraz brak uprzejmego pytania dotyczącego możliwości dołączenia do towarzystwa, które w normalnych warunkach zapewne minęłaby obojętnie ze względu na towarzystwo, musieli zrozumieć ze względu na sytuację.
Gość
Gość
| wpycham się do kolejki, a co.
W pomieszczeniu robiło się coraz bardziej tłoczno, choć pojawienie się Beatrice wywołało szczery uśmiech na twarzy Darcy. Lubiła blondynkę, z którą łączyły ją pewne tajemne sprawki, lecz to nie był czas ani miejsce, by o nich wspominać, darowała więc sobie rzucenie porozumiewawczego spojrzenia i przyglądała, jak panna Nott wita z pozostałymi, a później pogrąża się na chwilę w rozmowie z bratem.
A potem do ich stolika dosiadł się ktoś jeszcze i w normalnej sytuacji Rosier być może ucieszyłaby się na widok Thorleya, ale jego zachowanie sprawiło, że nie mogła tego zrobić. Nie miałaby nic przeciwko przedstawieniu go całej reszcie, ba! Możliwe, że wspomniałaby jeszcze o jego teatrze i zaprosiła tam swoich znajomych, dla których Nokturn nie stanowił chyba wyzwania, a raczej zapowiedź ciekawej przygody. Jednak mężczyzna zaprezentował tak rażące braki w wychowaniu, że Darcy przez moment zrobiło się za niego wstyd. Przywitał się wyłącznie z Leonardem, ignorując całą resztę, całkiem słusznie więc doczekał się niezbyt przychylnych spojrzeń. Czy w tym momencie też grał, świadomie obrażając szlachtę zebraną przy stole? Jeśli tak, nie mógł liczyć na jej przychylność.
- Witaj – odpowiedziała więc chłodno, nie komentując głośno jego zachowania, choć po minie i braku wylewności mógł wywnioskować, że coś jest nie tak.
Czuła się zawstydzona, dlatego świadomie wycofała się na chwilę z rozmowy, pragnąc przeczekać pierwszą falę konsternacji i dać sobie czas do namysłu. Nie chciała nikogo strofować publicznie, ale Wisdom musiał wiedzieć, że zachował się karygodnie. Dobrze, że Leonard podał mu rękę, bo gdyby tego nie zrobił, Rosier chyba spaliłaby się ze wstydu.
Milczała zawzięcie, choć starała się nie dać po sobie poznać, że myślami odpływa od toczącej się w pomieszczeniu rozmowy. I tak nie znała Slughorna, więc mogła odpuścić wysłuchiwanie peanów na jego część po raz kolejny tego dnia. Uniosła kieliszek na znak toastu, ale uczyniła to automatycznie, naśladując towarzyszy i nie upiła z niego ani kropli swojego skrzaciego wina. Trzymała naczynie w dłoni i obserwowała rozwój wydarzeń, czekając aż uczucie niezręczności opuści ją na dobre.
Najwidoczniej jednak nie chciało odejść za szybko, a gdy już się ulatniało, zastąpiło je inne, równie nieprzyjemne – w jednym momencie jej znajomi prowadzili uprzejmą rozmowę, w drugiej zamarli z przedziwnymi minami wymalowanymi na twarzy, a Darcy szczerze zaniepokoił ten rozwój wydarzeń. Spojrzała pytająco na Leonarda, który znajdował się najbliżej niej, ale wtedy właśnie na jego kolana opadła nieprzytomna Venus, a Rosier niemalże odskoczyła zdziwiona. Podniosła głowę, szukając jakiegokolwiek wsparcia w towarzystwie, ale wyglądało na to, że jedynymi trzeźwymi w tej sytuacji byli Thorley i nieznajoma kobieta… która na domiar złego właśnie ulotniła się, rzucając uprzednio nieuprzejmą uwagę.
Zaklęcia magii leczniczej były dla brunetki zmorą, najprawdopodobniej przyniosłaby teraz dzięki nim więcej szkody niż pożytku. Zorientowała się, że jej znajomi musieli paść ofiarą wybitnie nieprzyjemnego żartu, a jego źródło znajdowało się w winie. Czy to aby na pewno była trucizna, a jeśli tak, jak mocna? Cokolwiek teraz widzieli, wszystko to działo się wyłącznie w ich głowach.
- Spokojnie, to najprawdopodobniej tylko iluzja – powiedziała, starając się zachować zimną krew, bo nie do końca wiedziała, jak może im pomóc.
Rosier czym prędzej opróżniła własny kieliszek, wylewając byle gdzie jego zawartość, a następnie wyciągnęła różdżkę z zamiarem wyczarowania strumienia wody. Być może wystarczyło tylko tyle, by zwalczyć niepożądane skutki zatrucia?
- Aquamenti! – wycelowała w swój pusty kielich i miała nadzieję, że ktokolwiek sięgnie po naczynie, szybko wróci do stanu używalności.
Gdy kotara odsłoniła się po raz kolejny, ukazując czarownicy kolejną obcą twarz, Darcy ucieszyła się niezmiernie. Nie znała ciemnowłosej przybyszki ani jej rudego towarzysza, jednak mogli okazać się pomocni przy zwalczaniu skutków… tego czegoś, z czym miała właśnie do czynienia przy stoliku.
- Nic nie jest w porządku – odpowiedziała gorzko, lecz nie złośliwie, wpatrując się z nadzieją w Monę – Potruli się winem, tak myślę. Potraficie im pomóc? Jeśli nie, koniecznie sprowadźcie tu kogoś, kto potrafi! – poprosiła, choć jej mina musiała oznajmić im, że Rosier nie zniesie sprzeciwu.
W pomieszczeniu robiło się coraz bardziej tłoczno, choć pojawienie się Beatrice wywołało szczery uśmiech na twarzy Darcy. Lubiła blondynkę, z którą łączyły ją pewne tajemne sprawki, lecz to nie był czas ani miejsce, by o nich wspominać, darowała więc sobie rzucenie porozumiewawczego spojrzenia i przyglądała, jak panna Nott wita z pozostałymi, a później pogrąża się na chwilę w rozmowie z bratem.
A potem do ich stolika dosiadł się ktoś jeszcze i w normalnej sytuacji Rosier być może ucieszyłaby się na widok Thorleya, ale jego zachowanie sprawiło, że nie mogła tego zrobić. Nie miałaby nic przeciwko przedstawieniu go całej reszcie, ba! Możliwe, że wspomniałaby jeszcze o jego teatrze i zaprosiła tam swoich znajomych, dla których Nokturn nie stanowił chyba wyzwania, a raczej zapowiedź ciekawej przygody. Jednak mężczyzna zaprezentował tak rażące braki w wychowaniu, że Darcy przez moment zrobiło się za niego wstyd. Przywitał się wyłącznie z Leonardem, ignorując całą resztę, całkiem słusznie więc doczekał się niezbyt przychylnych spojrzeń. Czy w tym momencie też grał, świadomie obrażając szlachtę zebraną przy stole? Jeśli tak, nie mógł liczyć na jej przychylność.
- Witaj – odpowiedziała więc chłodno, nie komentując głośno jego zachowania, choć po minie i braku wylewności mógł wywnioskować, że coś jest nie tak.
Czuła się zawstydzona, dlatego świadomie wycofała się na chwilę z rozmowy, pragnąc przeczekać pierwszą falę konsternacji i dać sobie czas do namysłu. Nie chciała nikogo strofować publicznie, ale Wisdom musiał wiedzieć, że zachował się karygodnie. Dobrze, że Leonard podał mu rękę, bo gdyby tego nie zrobił, Rosier chyba spaliłaby się ze wstydu.
Milczała zawzięcie, choć starała się nie dać po sobie poznać, że myślami odpływa od toczącej się w pomieszczeniu rozmowy. I tak nie znała Slughorna, więc mogła odpuścić wysłuchiwanie peanów na jego część po raz kolejny tego dnia. Uniosła kieliszek na znak toastu, ale uczyniła to automatycznie, naśladując towarzyszy i nie upiła z niego ani kropli swojego skrzaciego wina. Trzymała naczynie w dłoni i obserwowała rozwój wydarzeń, czekając aż uczucie niezręczności opuści ją na dobre.
Najwidoczniej jednak nie chciało odejść za szybko, a gdy już się ulatniało, zastąpiło je inne, równie nieprzyjemne – w jednym momencie jej znajomi prowadzili uprzejmą rozmowę, w drugiej zamarli z przedziwnymi minami wymalowanymi na twarzy, a Darcy szczerze zaniepokoił ten rozwój wydarzeń. Spojrzała pytająco na Leonarda, który znajdował się najbliżej niej, ale wtedy właśnie na jego kolana opadła nieprzytomna Venus, a Rosier niemalże odskoczyła zdziwiona. Podniosła głowę, szukając jakiegokolwiek wsparcia w towarzystwie, ale wyglądało na to, że jedynymi trzeźwymi w tej sytuacji byli Thorley i nieznajoma kobieta… która na domiar złego właśnie ulotniła się, rzucając uprzednio nieuprzejmą uwagę.
Zaklęcia magii leczniczej były dla brunetki zmorą, najprawdopodobniej przyniosłaby teraz dzięki nim więcej szkody niż pożytku. Zorientowała się, że jej znajomi musieli paść ofiarą wybitnie nieprzyjemnego żartu, a jego źródło znajdowało się w winie. Czy to aby na pewno była trucizna, a jeśli tak, jak mocna? Cokolwiek teraz widzieli, wszystko to działo się wyłącznie w ich głowach.
- Spokojnie, to najprawdopodobniej tylko iluzja – powiedziała, starając się zachować zimną krew, bo nie do końca wiedziała, jak może im pomóc.
Rosier czym prędzej opróżniła własny kieliszek, wylewając byle gdzie jego zawartość, a następnie wyciągnęła różdżkę z zamiarem wyczarowania strumienia wody. Być może wystarczyło tylko tyle, by zwalczyć niepożądane skutki zatrucia?
- Aquamenti! – wycelowała w swój pusty kielich i miała nadzieję, że ktokolwiek sięgnie po naczynie, szybko wróci do stanu używalności.
Gdy kotara odsłoniła się po raz kolejny, ukazując czarownicy kolejną obcą twarz, Darcy ucieszyła się niezmiernie. Nie znała ciemnowłosej przybyszki ani jej rudego towarzysza, jednak mogli okazać się pomocni przy zwalczaniu skutków… tego czegoś, z czym miała właśnie do czynienia przy stoliku.
- Nic nie jest w porządku – odpowiedziała gorzko, lecz nie złośliwie, wpatrując się z nadzieją w Monę – Potruli się winem, tak myślę. Potraficie im pomóc? Jeśli nie, koniecznie sprowadźcie tu kogoś, kto potrafi! – poprosiła, choć jej mina musiała oznajmić im, że Rosier nie zniesie sprzeciwu.
Gość
Gość
The member 'Darcy Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Stolik nr 1
Szybka odpowiedź