Biała Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biała wieża
Biała Wieża, stojąca pośrodku dziedzińca Tower of London, niegdyś stanowiła jedną z głównych atrakcji turystycznych dla odwiedzających to miejsce mugoli - po wydarzeniach z Bezksiężycowej Nocy przechodząc jednak bezpowrotnie w ręce czarodziejów. Przekształcona na użytek magicznego więzienia, stała się zarówno siedzibą dla strażników, jak i miejscem przetrzymywania niektórych więźniów - tych, którzy z jakiegoś powodu byli dla Ministerstwa Magii szczególnie istotni. Na dwóch górnych poziomach rozmieszczono cele, piwnicę przekształcając na salę tortur i przesłuchań; krzyki i błagania, niosące się wzdłuż krętych klatek schodowych w postaci upiornego echa, miały stanowić przestrogę dla trzymanych tu więźniów.
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k8' : 4
--------------------------------
#3 'k100' : 75
#1 'k100' : 22
--------------------------------
#2 'k8' : 4
--------------------------------
#3 'k100' : 75
Moc, która go natchnęła sprawiała, że znowu wszystko czuł wyraźniej, ostrzej. Nawet powietrze wokół niego wydawało się bardziej napięte, jakby razem z nim oddychało mocą z ciskanych kolejno zaklęć. I burzyła się w nim krew, rozbudzona, z niesionym wspomnieniem i rozpoznaniem - nadziei. Wciąż ułomnej, rozgryzionej przez wlewaną do tej pory truciznę bezsilności - teraz, rozmywanej. Magia przybyła na jego wezwanie i werbalizowała się według jego woli. Nie tak opornie, nie tak ociężale, zupełnie, jakby żyła. Każda kolejna inkantacja sprawiała, że oblepiająca go wcześniej pustka, umykała.
Pociągnął ku sobie zaklęcie lecące w stronę Lucindy, ale nie poprzestał na tym. Tym razem jego celem był strażnik bez opaski na oczach - Petrificus Totalus - powtórzył czar, który dziś już pojawił się w jego wykonaniu. Wiedział tylko, że im szybciej pozbędą się przeciwników tym szybciej... co? Wcześniejsze dzwony musiały już zaalarmować o ich obecności. Miało za niedługo zaroić się od wrogów. Potrzebował jednak znać cel karkołomnego wyzwania. Nie wierzył by bez bardzo konkretnego powodu, ktokolwiek rzucił się do ataku na Tower. I chociaż mierzyło się to z misją samobójczą - dzięki niej, to on dostał szansę na odzyskanie wolności. I przekonanie, że dla niego, to jeszcze nie był koniec. Niezależnie od wszystkiego, co przeżył.
Zapobiegawczo zerknął za siebie, szukając drobnej, chudej sylwetki Jessy, którą zdążył wyprzedzić. Musiała już dotrzeć do schodów. A on pospiesznie wrócił uwagę do rozgrywającej się sceny.
Pociągnął ku sobie zaklęcie lecące w stronę Lucindy, ale nie poprzestał na tym. Tym razem jego celem był strażnik bez opaski na oczach - Petrificus Totalus - powtórzył czar, który dziś już pojawił się w jego wykonaniu. Wiedział tylko, że im szybciej pozbędą się przeciwników tym szybciej... co? Wcześniejsze dzwony musiały już zaalarmować o ich obecności. Miało za niedługo zaroić się od wrogów. Potrzebował jednak znać cel karkołomnego wyzwania. Nie wierzył by bez bardzo konkretnego powodu, ktokolwiek rzucił się do ataku na Tower. I chociaż mierzyło się to z misją samobójczą - dzięki niej, to on dostał szansę na odzyskanie wolności. I przekonanie, że dla niego, to jeszcze nie był koniec. Niezależnie od wszystkiego, co przeżył.
Zapobiegawczo zerknął za siebie, szukając drobnej, chudej sylwetki Jessy, którą zdążył wyprzedzić. Musiała już dotrzeć do schodów. A on pospiesznie wrócił uwagę do rozgrywającej się sceny.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 1, 1, 8, 1, 8, 3, 7, 6, 3
#1 'k100' : 16
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 1, 1, 8, 1, 8, 3, 7, 6, 3
Udało mi się jakoś rozeznać w sytuacji panującej w korytarzu, choć wyszedł z ciemności w jasność, która ujawniła obecność Lucindy. Jego zaklęcia pomknęły precyzyjnie, lecz rzuconego Petrificusa pochłonęła jasna łuna tarczy. Ze schodów prowadzących wyżej wypadł mężczyzna, lecz to nie była dobra chwila, aby mu się przyjrzeć, na razie w świadomości Rinehearta był tylko wysoką, szarą sylwetką, do tej pory sprzyjająca ich sprawie. Kieran skupił swoją uwagę na strażnikach, to ich postrzegając jako zagrożenie, które powinni jak najszybciej zneutralizować. – Petrificus Totalus! – rzekł inkantację i wymierzył różdżką w stronę strażnika, co był w stanie bez przeszkód prowadzić walkę dalej. – Lamino Glacio! – sięgnął po urok, tym razem mierząc w drugiego przeciwnika.
1. Petrificus Totalus, 2. k8 razy 9 na moc Petrificusa, 3. Lamino Glacio, 4. k8 razy 6 na moc Lamino Glacio
1. Petrificus Totalus, 2. k8 razy 9 na moc Petrificusa, 3. Lamino Glacio, 4. k8 razy 6 na moc Lamino Glacio
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 4, 1, 1, 6, 4, 8, 2, 6
--------------------------------
#3 'k100' : 33
--------------------------------
#4 'k8' : 6, 6, 5, 7, 6, 6
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 4, 1, 1, 6, 4, 8, 2, 6
--------------------------------
#3 'k100' : 33
--------------------------------
#4 'k8' : 6, 6, 5, 7, 6, 6
Powietrze było stęchłe i lepkie, choć okrywała ją peleryna niewidka wciąż miała wrażenie, że strój, który miała na sobie zaczął lepić się do jej skóry z otaczającej ją wilgoci. Zalane buty zrobiły się niewygodne, ale nie będzie miała czasu ich wysuszyć w najbliższym czasie. Szła przed siebie, pilnując by zmoczona peleryna nie zsunęła jej się z ramion i głowy. To, co znalazła w cuchnącej wodzie okazało się być martwym szczurem, gigantycznym — jakby zmutowanym, ciężkim i rozdętym. Kiedy go podniosła, rozpadł jej się w dłoniach, wpadając z powrotem w pluskiem do wody. Jęknęła głośno z obrzydzenia, po plecach przebiegł jej paraliżujący dreszcz. Puściła łapę, która została jej w dłoni i czym prędzej zaniżyła ją z powrotem w wodzie, by pozbyć się lepkiej substancji. Wytarła dłoń w spódnicę, starając się przemóc paskudne wspomnienia, które mnożyły się z każdą upływającą minutą.
Dotarłszy do drzwi pchnęła je i weszła do środka, wstępując na wyższy poziom. Sucha podłoga była miłą odmianą, ale wokół nic nie wydawało się przyjemniejsze. Przytwierdzone na ścianach pochodnie nie paliły się, nikogo tu nie było już pewien czas, nie dymiły się, nikt pewnie nie zamierzał tu w tej chwili zejść. Zsunęła z samej głowy pelerynę, zostawiając ją na ramionach, by lepiej widzieć wszystko dookoła. Schody, które znajdowały się po lewej stronie mogły zaprowadzić ją z powrotem na górę, bez konieczności cofania się. Odgłosy walki z góry sprawiały, że musiała się pospieszyć — z pewnością potrzebowali jej pomocy. Zerknęła pospiesznie na stół i krzesła, nie przyglądała się już niczemu więcej, ani kartom ani butelce, od razu dostrzegając klucze wiszące na ścianach. Dotarła do nich szybko, zerkając na numery, a później listę nazwisk. Nie pamietała, jak nazywał się człowiek, którego szukali, którego musieli odnaleźć. Zerwała jednak listę z nazwiskami, odpięła szybko wierzchnią szatę i upchnęła ją pod bielizną, wiedząc, że nie zmieści jej się nigdzie indziej. Zebranie wszystkich kluczy nie miało sensu, stracą tylko czas na dopasowanie ich do odpowiednich cel, nawet jeśli da radę je stąd zabrać. Zarzuciła pelerynę znów na głowę i ruszyła w stronę schodów, a później schodami w górę.
Wbiegła na piętro, w pierwszej kolejności dostrzegając tuż przed sobą wysoką postać, jej głos wydał jej się znajomy, jakieś dziwne przeczucie nakazało jej nie atakować go, choć instynktownie, gdy sięgnęła po różdżkę wycelowała mu prosto w plecy. Wzrokiem ogarnęła też dwóch strażników, także stojących do niej plecami, zasłaniali jej widok, ale wiedziała, że gdzieś tam na drugiej stronie znajduje się Kieran i Lucinda.
— Nie ruszaj się!— krzyknęła do czarodzieja stojącego do niej tyłem i podskoczyła do niego i wbiła mu w plecy trzon miotły. Jeśli mógł stanowić dla niej tarczę, zamierzała z niego skorzystać. — Potrzebne mi nazwisko! Nazwisko architekta!— krzyknęła głośno do Kierana, ile tylko miała sił w płucach, licząc, że gdzieś w ferworze walki zdoła jej odpowiedzieć, a ona odnajdzie go na liście i zbiegnie z powrotem po klucz. Nie miała pojęcia, czy cele w Tower były dodatkowo zabezpieczone, czy zwykłe zaklęcia miały szansę otworzyć zamki i uwolnić więźniów — ale jeśli mogła zapobiegawczo zabrać klucz ze sobą, zamierzała to zrobić. Wysunęła różdżkę zza połów peleryny i wymierzyła w jednego ze strażników, z prawej strony nieznajomego.— Ignitio!— krzyknęła, a za chwilę wycelowała w drugiego, przylegając do pleców obcego mężczyzny tak, by ewentualny zamach łokciem uczynił jej jak najmniej krzywdy. — Ignitio!— wycelowała po chwili w drugiego, licząc na to, że ich szaty spłoną parząc ich dotkliwie; zaaferowani ogniem nie podejmą dalszej walki. Zaklęcia mknęły ku nim z dwóch stron, nie byli w stanie się przed wszystkim bronić.
Dotarłszy do drzwi pchnęła je i weszła do środka, wstępując na wyższy poziom. Sucha podłoga była miłą odmianą, ale wokół nic nie wydawało się przyjemniejsze. Przytwierdzone na ścianach pochodnie nie paliły się, nikogo tu nie było już pewien czas, nie dymiły się, nikt pewnie nie zamierzał tu w tej chwili zejść. Zsunęła z samej głowy pelerynę, zostawiając ją na ramionach, by lepiej widzieć wszystko dookoła. Schody, które znajdowały się po lewej stronie mogły zaprowadzić ją z powrotem na górę, bez konieczności cofania się. Odgłosy walki z góry sprawiały, że musiała się pospieszyć — z pewnością potrzebowali jej pomocy. Zerknęła pospiesznie na stół i krzesła, nie przyglądała się już niczemu więcej, ani kartom ani butelce, od razu dostrzegając klucze wiszące na ścianach. Dotarła do nich szybko, zerkając na numery, a później listę nazwisk. Nie pamietała, jak nazywał się człowiek, którego szukali, którego musieli odnaleźć. Zerwała jednak listę z nazwiskami, odpięła szybko wierzchnią szatę i upchnęła ją pod bielizną, wiedząc, że nie zmieści jej się nigdzie indziej. Zebranie wszystkich kluczy nie miało sensu, stracą tylko czas na dopasowanie ich do odpowiednich cel, nawet jeśli da radę je stąd zabrać. Zarzuciła pelerynę znów na głowę i ruszyła w stronę schodów, a później schodami w górę.
Wbiegła na piętro, w pierwszej kolejności dostrzegając tuż przed sobą wysoką postać, jej głos wydał jej się znajomy, jakieś dziwne przeczucie nakazało jej nie atakować go, choć instynktownie, gdy sięgnęła po różdżkę wycelowała mu prosto w plecy. Wzrokiem ogarnęła też dwóch strażników, także stojących do niej plecami, zasłaniali jej widok, ale wiedziała, że gdzieś tam na drugiej stronie znajduje się Kieran i Lucinda.
— Nie ruszaj się!— krzyknęła do czarodzieja stojącego do niej tyłem i podskoczyła do niego i wbiła mu w plecy trzon miotły. Jeśli mógł stanowić dla niej tarczę, zamierzała z niego skorzystać. — Potrzebne mi nazwisko! Nazwisko architekta!— krzyknęła głośno do Kierana, ile tylko miała sił w płucach, licząc, że gdzieś w ferworze walki zdoła jej odpowiedzieć, a ona odnajdzie go na liście i zbiegnie z powrotem po klucz. Nie miała pojęcia, czy cele w Tower były dodatkowo zabezpieczone, czy zwykłe zaklęcia miały szansę otworzyć zamki i uwolnić więźniów — ale jeśli mogła zapobiegawczo zabrać klucz ze sobą, zamierzała to zrobić. Wysunęła różdżkę zza połów peleryny i wymierzyła w jednego ze strażników, z prawej strony nieznajomego.— Ignitio!— krzyknęła, a za chwilę wycelowała w drugiego, przylegając do pleców obcego mężczyzny tak, by ewentualny zamach łokciem uczynił jej jak najmniej krzywdy. — Ignitio!— wycelowała po chwili w drugiego, licząc na to, że ich szaty spłoną parząc ich dotkliwie; zaaferowani ogniem nie podejmą dalszej walki. Zaklęcia mknęły ku nim z dwóch stron, nie byli w stanie się przed wszystkim bronić.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 2, 7
--------------------------------
#3 'k100' : 78
--------------------------------
#4 'k8' : 3, 4, 4
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 2, 7
--------------------------------
#3 'k100' : 78
--------------------------------
#4 'k8' : 3, 4, 4
Trudno było uwierzyć w to, że zaledwie sekundy wcześniej w głównym holu Białej Wieży panował względny spokój, bo ledwie z waszych różdżek pomknęły pierwsze zaklęcia, cisza zamieniła się w utkany ze świateł, świstów i okrzyków chaos, w którym odnalezienie się było zadaniem karkołomnym. Samuel, który w postaci stojącej po drugiej stronie komnaty rozpoznał Lucindę, zareagował błyskawicznie, wypowiadając inkantację zaklęcia, które zmieniło tor mknącego ku czarownicy promienia; jaskrawoczerwona wiązka zakręciła ostro w ostatniej chwili, obierając sobie za cel Samuela i uderzając go w pierś, nie będąc jednak w stanie uczynić mu żadnej krzywdy. Skamander sięgnął po magię raz jeszcze, tym razem próbując spetryfikować jednego ze strażników, ale nim zdążyłby wypowiedzieć inkantację do końca, poczuł nagłą słabość; obraz przed nim zawirował, zakręciło mu się w głowie, na języku rozpłynął się rdzawy posmak; promień zaklęcia pomknął gdzieś w bok, trafiając w jedną z kolumn i odłupując z niej kawałek tynku. Były więzień musiał zgiąć się nieco, żeby złapać oddech i odzyskać równowagę, opuściła go jednak część sił; choć wzmocniony otrzymaną od Zakonu Feniksa magią, wciąż był osłabiony – a długi pobyt w Tower odcisnął na nim piętno, którego pozbycie się nie miało być łatwe.
Lucinda, dzięki szybkiej reakcji Samuela, również była w stanie zaatakować. Posłane przez nią zaklęcie rozbrajające ze świstem poszybowało ku jednemu ze strażników, który dokładnie w tej samej chwili instynktownie odwrócił głowę, zaalarmowany pojawieniem się wroga za swoimi plecami. Gdy dostrzegł zagrożenie, było już za późno: wyczarowana przez niego tarcza pękła, a on sam znieruchomiał, zastygając ze zdziwieniem wymalowanym na otwartych ustach; jego towarzysz również nie zdołał się obronić, trafiony zaklęciem Lucindy wypuścił z dłoni różdżkę, a silny petryfikus Kierana sprawił, że podzielił los swojego kompana. Drugie z zaklęć aurora pomknęło przez komnatę, po drodze zderzyło się jednak z którymś z posłanych w tym samym czasie promieni i odbiło się, rykoszetem trafiając w ścianę; w górę wzbiła się chmura gryzącego w nos i oczy pyłu.
Ledwie ułamek sekundy później za plecami Samuela pojawiła się Hannah; skryta pod peleryną niewidką, pozostawała niewidoczna dla wszystkich, ale jej podniesiony głos przebił się ponad świst zaklęć i huk uderzających w ściany i kolumny promieni; Kieran oraz Lucinda rozpoznali właścicielkę głosu od razu, Samuelowi wydał się on znajomy – ale potrzebował kilku sekund, żeby dopasować go do właściwej twarzy. Hannah zaatakowała błyskawicznie, rozpoznając wrogów w strażnikach i sięgając po ogniste kule; wymierzone z imponującą precyzją, trafiły prosto w pozbawionych możliwości obrony mężczyzn. Jedna z nich zatrzymała się na klatce piersiowej oślepionego przeciwnika, z pewnością dotkliwie go parząc, druga natomiast po uderzeniu w brzuch strażnika niespodziewanie wybuchła – wyrzucając z siebie snopy ognia, które sprawiły, że szata najpierw jednego, a później drugiego mężczyzny zajęła się płomieniami. Nie pomógł fakt, że sekundę później obaj upadli ciężko na posadzkę – płomienie w błyskawicznym tempie pochłonęły całe ich ubranie, liżąc również skórę; po pomieszczeniu rozniosła się paskudna woń palonych włosów. Gdyby mężczyźni mogli się poruszać, z pewnością wyliby z bólu – ale ani jednemu ani drugiemu nie udało się przełamać obezwładniającej ich siły zaklęć petryfikujących.
Na wasze szczęście – i nieszczęście strażników – nie mieliście zbyt dużo czasu na przyglądanie się temu makabrycznemu obrazowi; wykrzyczane pytanie Hannah wciąż metaforycznie wisiało w powietrzu – Kieran wiedział, że znał na nie odpowiedź, a drogi w dół póki co nic nie zagradzało, chociaż ledwie słowa wybrzmiały, zarówno Hannah, jak i Samuel, usłyszeli za sobą kobiecy krzyk, dobiegający z klatki schodowej – z całą pewnością bardziej z góry, niż z dołu. Skamander, choć na krętych stopniach szukał sylwetki Jessy, nie dostrzegł jej; oboje z Hannah usłyszeli za to głuche uderzenie o posadzkę, z później kilka par stóp, które szybko ruszyły w dół – lada moment ich właściciele mieli pojawić się na parterze. Hałas rozległ się także na zewnątrz – wszyscy usłyszeliście, jak na dziedzińcu coś huknęło, a później wszędzie dookoła rozległy się okrzyki – chwilę później zagłuszone przez jazgot co najmniej kilkudziesięciu kraczących kruków. Posadzka i ściany budynku zadrżały ledwie zauważalnie, gdy coś mocno uderzyło o brukowany dziedziniec – raz, a później drugi i trzeci; brzmiało to jak kroki, powolne i miarowe, jeśli jednak w istocie tym były, to istota, która je stawiała, musiała być potężna. Zamieszanie, które zapanowało na zewnątrz, zdawało się przybliżać do was z każdą chwilą, koncentrując się szczególnie po stronie, po której znajdowały się dwuskrzydłowe drzwi – te same, którymi przedostaliście się do środka, i te same, przy których stali Kieran i Lucinda.
Hannah, jeśli przyjrzała się mężczyźnie, którego plecy wykorzystała jako tarczę, była w stanie rozpoznać w zniszczonej i wychudzonej twarzy tę należącą do Samuela – członka Zakonu Feniksa, Gwardzisty, który według wszystkich posiadanych przez nią informacji, nie żył; tożsamość mężczyzny mogli odgadnąć także Kieran i Lucinda, jeśli zdecydowaliby się podejść bliżej.
Trwa 6 tura, na odpis macie 48 godzin. Mistrz gry przeprasza za opóźnienie.
Jeśli potrzebujecie dokładniejszego opisania czegoś lub mapki poglądowej, dajcie mi znać.
Samuel, twoje obrażenia - tymczasowo wyciszone działaniem patronusa - będą powracać stopniowo, po 30 co turę, do czasu całkowitego wyleczenia i powrotu do zdrowia.
Samuel - 236/266 (-5 do kości) (30 - psychiczne)
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda) - 3/3; +16 do rzutów
Zaklęcie kameleona (Kieran) - 4/5 tury; ST = 40
Obscuro (strażnik 1)
Petrificus totalus (strażnik 1)
Petrificus totalus (strażnik 2)
W razie pytań zapraszam. <3
Lucinda, dzięki szybkiej reakcji Samuela, również była w stanie zaatakować. Posłane przez nią zaklęcie rozbrajające ze świstem poszybowało ku jednemu ze strażników, który dokładnie w tej samej chwili instynktownie odwrócił głowę, zaalarmowany pojawieniem się wroga za swoimi plecami. Gdy dostrzegł zagrożenie, było już za późno: wyczarowana przez niego tarcza pękła, a on sam znieruchomiał, zastygając ze zdziwieniem wymalowanym na otwartych ustach; jego towarzysz również nie zdołał się obronić, trafiony zaklęciem Lucindy wypuścił z dłoni różdżkę, a silny petryfikus Kierana sprawił, że podzielił los swojego kompana. Drugie z zaklęć aurora pomknęło przez komnatę, po drodze zderzyło się jednak z którymś z posłanych w tym samym czasie promieni i odbiło się, rykoszetem trafiając w ścianę; w górę wzbiła się chmura gryzącego w nos i oczy pyłu.
Ledwie ułamek sekundy później za plecami Samuela pojawiła się Hannah; skryta pod peleryną niewidką, pozostawała niewidoczna dla wszystkich, ale jej podniesiony głos przebił się ponad świst zaklęć i huk uderzających w ściany i kolumny promieni; Kieran oraz Lucinda rozpoznali właścicielkę głosu od razu, Samuelowi wydał się on znajomy – ale potrzebował kilku sekund, żeby dopasować go do właściwej twarzy. Hannah zaatakowała błyskawicznie, rozpoznając wrogów w strażnikach i sięgając po ogniste kule; wymierzone z imponującą precyzją, trafiły prosto w pozbawionych możliwości obrony mężczyzn. Jedna z nich zatrzymała się na klatce piersiowej oślepionego przeciwnika, z pewnością dotkliwie go parząc, druga natomiast po uderzeniu w brzuch strażnika niespodziewanie wybuchła – wyrzucając z siebie snopy ognia, które sprawiły, że szata najpierw jednego, a później drugiego mężczyzny zajęła się płomieniami. Nie pomógł fakt, że sekundę później obaj upadli ciężko na posadzkę – płomienie w błyskawicznym tempie pochłonęły całe ich ubranie, liżąc również skórę; po pomieszczeniu rozniosła się paskudna woń palonych włosów. Gdyby mężczyźni mogli się poruszać, z pewnością wyliby z bólu – ale ani jednemu ani drugiemu nie udało się przełamać obezwładniającej ich siły zaklęć petryfikujących.
Na wasze szczęście – i nieszczęście strażników – nie mieliście zbyt dużo czasu na przyglądanie się temu makabrycznemu obrazowi; wykrzyczane pytanie Hannah wciąż metaforycznie wisiało w powietrzu – Kieran wiedział, że znał na nie odpowiedź, a drogi w dół póki co nic nie zagradzało, chociaż ledwie słowa wybrzmiały, zarówno Hannah, jak i Samuel, usłyszeli za sobą kobiecy krzyk, dobiegający z klatki schodowej – z całą pewnością bardziej z góry, niż z dołu. Skamander, choć na krętych stopniach szukał sylwetki Jessy, nie dostrzegł jej; oboje z Hannah usłyszeli za to głuche uderzenie o posadzkę, z później kilka par stóp, które szybko ruszyły w dół – lada moment ich właściciele mieli pojawić się na parterze. Hałas rozległ się także na zewnątrz – wszyscy usłyszeliście, jak na dziedzińcu coś huknęło, a później wszędzie dookoła rozległy się okrzyki – chwilę później zagłuszone przez jazgot co najmniej kilkudziesięciu kraczących kruków. Posadzka i ściany budynku zadrżały ledwie zauważalnie, gdy coś mocno uderzyło o brukowany dziedziniec – raz, a później drugi i trzeci; brzmiało to jak kroki, powolne i miarowe, jeśli jednak w istocie tym były, to istota, która je stawiała, musiała być potężna. Zamieszanie, które zapanowało na zewnątrz, zdawało się przybliżać do was z każdą chwilą, koncentrując się szczególnie po stronie, po której znajdowały się dwuskrzydłowe drzwi – te same, którymi przedostaliście się do środka, i te same, przy których stali Kieran i Lucinda.
Hannah, jeśli przyjrzała się mężczyźnie, którego plecy wykorzystała jako tarczę, była w stanie rozpoznać w zniszczonej i wychudzonej twarzy tę należącą do Samuela – członka Zakonu Feniksa, Gwardzisty, który według wszystkich posiadanych przez nią informacji, nie żył; tożsamość mężczyzny mogli odgadnąć także Kieran i Lucinda, jeśli zdecydowaliby się podejść bliżej.
Trwa 6 tura, na odpis macie 48 godzin. Mistrz gry przeprasza za opóźnienie.
Jeśli potrzebujecie dokładniejszego opisania czegoś lub mapki poglądowej, dajcie mi znać.
Samuel, twoje obrażenia - tymczasowo wyciszone działaniem patronusa - będą powracać stopniowo, po 30 co turę, do czasu całkowitego wyleczenia i powrotu do zdrowia.
Samuel - 236/266 (-5 do kości) (30 - psychiczne)
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda) - 3/3; +16 do rzutów
Zaklęcie kameleona (Kieran) - 4/5 tury; ST = 40
Obscuro (strażnik 1)
Petrificus totalus (strażnik 1)
Petrificus totalus (strażnik 2)
- żywotności:
- Kieran - 244/244
Hannah - 222/222
Lucinda - 181/181
Samuel - 236/266 (-5 do kości) (30 - psychiczne)
(Tymczasowo wyleczone obrażenia Samuela:
60 – psychiczne
50 – ogólne osłabienie organizmu
50 – tłuczone (siniaki na całym ciele))
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
eliksir znieczulający od Charlene
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (założona)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
W razie pytań zapraszam. <3
Powietrze, chociaż chłodne, zdawało się ciężkie od świszczących zaklęć, które w ciągu kilku chwil przecięły przestrzeń. Jedno, to ściągnięte, uderzyło go w pierś, a chociaż nie zrobiło mu krzywdy, poczuł nieprzyjemne mrowienie. Zaraz potem, zgiął się w konwulsji mdłości, plując krwią. Zakręciło mu się w głowie. Zbawienna moc zakonu, powoli odpuszczała ciało, które momentami zdawało się nie mieścić wchłoniętej magii. Albo, od dawna nieprzyzwyczajone do tak dużego natężenia mocy w okolicy i działającej za jego wolą. Dwóch strażników, zostało powalonych, a kolejne głosy... i jeden, dużo bliżej, zmusił umysł do przypomnienia.
Krzyk, czy też rozkaz, który usłyszał za sobą, w pierwszej sekundzie przyjął jako atak. I niezależnie od wszystkiego - nie miał najmniejszego zamiaru się mu poddać. Nie da się złapać drugi raz. Wolał zginąć. Dlatego, gdy tylko poczuł nieprzyjemny nacisk na plecach, odwrócił się z zamachem i niemal wypowiedzianą inkantacją petryfikującą na języku. Odetchnął ciężko, gdy w końcu odpowiednie wspomnienie zaskoczyło, a niewidzialna sylwetka odnalazła swoją tożsamość - Hannah - imię pojawiło się wyraźnie, chociaż wypowiedziane bardziej szeptem, wystarczająco by usłyszała go czarownica, która zjawiskowo (i tym bardziej nadająca charakter rozpoznaniu) wypuściła w stronę strażników dwa, gorejące płomienie. Kolejny członek Zakonu. Kolejny ładujący się w pułapkę - czemu tu byli? I chociaż kolejne pytania cisnęły mu się na usta w przedziwnej mieszaninie ulgi, nadziei, determinacji, gniewu i powracającej słabości, to inkantacja znajomego czaro zabrzmiała werbalizacją - Magicus Extremos - chciał objąć działanie całą, trójkę sojuszników. Cokolwiek robili, już został w to wciągnięty i jeśli się nie mylił, na tłumaczenie, że powinni uciekać - nie było szansy. Nie był już też pewien, czy było to jakiekolwiek, właściwe rozwiązanie. Dudnienie gdzieś zza drzwi, prowadzących na zewnątrz mówiło o tym bardziej niż wyraźnie. Może, miał to być już jakiś koniec? A może szansa i świadomość, że był w stanie przetrwać więcej.
Krzyk, który go dotarł, zmroził na ułamek sekundy jego gesty. Jessa - wypowiedział tylko, zaciskając pięść. A łoskot upadającego ciała i szum nadchodzących kroków, znaczył tylko jedno - Zaraz tu wpadną strażnicy - wydusił jeszcze, bardziej chłodno - i to z dwóch stron - i o jakiego architekta chodziło? Czy pamiętał kogokolwiek, nazywanego w ten sposób? Gubił się jeszcze w tym, co pamiętał, a tym, co stanowiło wytwór jego koszmarów, powracająca słabość nie ułatwiała rozpoznania. Tylko we własnej głowie zanosząc cichą prośbę do Godryka i Merlina, by wszystko co się działo, nie okazało się koszmarnym snem.
Będę jeszcze pisać Mistrzu!
Krzyk, czy też rozkaz, który usłyszał za sobą, w pierwszej sekundzie przyjął jako atak. I niezależnie od wszystkiego - nie miał najmniejszego zamiaru się mu poddać. Nie da się złapać drugi raz. Wolał zginąć. Dlatego, gdy tylko poczuł nieprzyjemny nacisk na plecach, odwrócił się z zamachem i niemal wypowiedzianą inkantacją petryfikującą na języku. Odetchnął ciężko, gdy w końcu odpowiednie wspomnienie zaskoczyło, a niewidzialna sylwetka odnalazła swoją tożsamość - Hannah - imię pojawiło się wyraźnie, chociaż wypowiedziane bardziej szeptem, wystarczająco by usłyszała go czarownica, która zjawiskowo (i tym bardziej nadająca charakter rozpoznaniu) wypuściła w stronę strażników dwa, gorejące płomienie. Kolejny członek Zakonu. Kolejny ładujący się w pułapkę - czemu tu byli? I chociaż kolejne pytania cisnęły mu się na usta w przedziwnej mieszaninie ulgi, nadziei, determinacji, gniewu i powracającej słabości, to inkantacja znajomego czaro zabrzmiała werbalizacją - Magicus Extremos - chciał objąć działanie całą, trójkę sojuszników. Cokolwiek robili, już został w to wciągnięty i jeśli się nie mylił, na tłumaczenie, że powinni uciekać - nie było szansy. Nie był już też pewien, czy było to jakiekolwiek, właściwe rozwiązanie. Dudnienie gdzieś zza drzwi, prowadzących na zewnątrz mówiło o tym bardziej niż wyraźnie. Może, miał to być już jakiś koniec? A może szansa i świadomość, że był w stanie przetrwać więcej.
Krzyk, który go dotarł, zmroził na ułamek sekundy jego gesty. Jessa - wypowiedział tylko, zaciskając pięść. A łoskot upadającego ciała i szum nadchodzących kroków, znaczył tylko jedno - Zaraz tu wpadną strażnicy - wydusił jeszcze, bardziej chłodno - i to z dwóch stron - i o jakiego architekta chodziło? Czy pamiętał kogokolwiek, nazywanego w ten sposób? Gubił się jeszcze w tym, co pamiętał, a tym, co stanowiło wytwór jego koszmarów, powracająca słabość nie ułatwiała rozpoznania. Tylko we własnej głowie zanosząc cichą prośbę do Godryka i Merlina, by wszystko co się działo, nie okazało się koszmarnym snem.
Będę jeszcze pisać Mistrzu!
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 2, 6, 6, 1, 2, 6, 5, 2, 2
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 2, 6, 6, 1, 2, 6, 5, 2, 2
– ROWSTON GEORGE! – odkrzyknął do Wright, skupiając się jednak na tym, co działo się na korytarzu. Udało się spacyfikować obu strażników i auror nie czuł wobec nich ani odrobiny współczucia, nawet kiedy do jego nozdrzy dotarł odrażający swąd. Energicznie skierował się w stronę niespodziewanego sojusznika, a po zmniejszeniu dystansu szybko dostrzegł z kim ma do czynienia. Samuel żył. Ile czasu spędził w tym więzieniu? Co tutaj przeszedł? Przez głowę Kierana przemknęło wiele pytań, ale żadnego nie wypowiedział na głos, spojrzał na Samuela z ogromną ulgą. – Dobrze cię widzieć – rzucił szybko, na wydechu, spoglądając w stronę schodów prowadzących do góry. Na zewnątrz zrobiło się jakieś zamieszanie, można było dosłyszeć odgłosy, które przy uważniejszym przysłuchaniu się przypominały kroki wielkiej istoty. Czyżby… - Olbrzym? – spytał sam siebie, zaraz mocniej zaciskając palce na różdżce. – Musimy dostać się do cel i znaleźć tego architekta jak najszybciej – zarządził szybko, wtajemniczając Samuela zaledwie w część ich planów. Ten nie był w doskonałej kondycji, wystarczyło tylko zerknąć na niego, jednak wciąż trzymał się na nogach i władał magią pomimo braku różdżki. Rineheart zdecydował się rozpocząć wspinaczkę po schodach, w międzyczasie rzucając zaklęcia wspomagające. – Speculio – wypowiedział inkantację wraz z szarpnięciem różdżki. – Mico – kolejna próba rzucenia czaru, inna inkantacja, inny ruch różdżki.
1. Speculio, 2. Mico
1. Speculio, 2. Mico
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 67
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 67
— To za Bertiego — warknęła, mocniej zaciskając palce na różdżce. Coś paliło ją od środka. Boleśnie, nieprzyjemnie. Sprawiało, że zasychało jej w ustach, drżała, rzucając zaklęcie. To była nienawiść. Głodne, przeraźliwe pragnienie zemsty. Łzy napłynęły jej do oczu znów; wściekłości i frustracji, zacisnęła zęby mocno, gdy dwie kule ognia pomknęły w stronę przeciwników — nie była jeszcze w stanie ocenić, czy si nie uwolnią, nie ockną, nie pokonają ich, nie umkną przed którymś lecącym w nich zaklęciem. Wybuch jednej z nich, sprawił, że cofnęła się o krok, niepewnie przez moment, jęknęła cicho, patrząc przez ramię nieznajomego. W tej samej chwili obrócił się ku niej i pan Rineheart krzyknął. Rowston Goerge. Zapamiętała. Skupiona jednak na postaci przed sobą cofnęła się, nie rozeznając się w niczym innym. – Nie — szepnęła, widząc znajomą twarz. Wychudzoną, zniszczoną.
— Nie żyjesz — szepnęła jeszcze do siebie, a potem wycofała się, na schody, nie wchodząc w polemikę z trupem. — To pułapka. — Czy to mógł być metamorfomag? Ktoś pod wpływem eliksiru wielosokowego? Ktoś kto chciał się uwolnić stąd i zmienił w twarz byłego aurora, gwardzisty? Przez moment nie wiedziała, co począć, celując w niego różdżką. Powinna go powstrzymać, pokonać. Ten oszust nie powinien przybierać ten twarzy w tak paskudny i pogardliwy sposób — nie był do siebie nawet podobny. Nie tak go pamiętała, nie tak widziała go oczami wyobraźni. Nie potrafiła przeciwko niemu skierować różdżki. Stchórzyła.
Huk na dziedzińcu skutecznie wyrwał ją z chwilowego letargu; krzyk, czyjś upadek, dźwięki kroków na górze. To tam powinni się udać. Tam musiały być cele, to tam powinni szukać pomocy więźniów, owego architekta. Czy wybuch na dziedzińcu, to całe zamieszanie — czy to znaczyło, że druga grupa była w niebezpieczeństwie? Fred, Anthony, Maeve? Nie było czasu myślec o tym. Inkantacja wypowiedziana przez nieznajomego skonsternowała ją, choć już zdążyła się odwrócić i zbiec kilka stopni. A później to imię. Jakby znajome. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, łzy cisnęły jej się do oczu. Nie, niemożliwe, by to był on. Nie mogła na niego patrzeć. Zaczęła się nagle bać. Tego, co widziała. Tego, czego tu doświadczała. Pokręciła głową i zbiegła schodami na dół, po drodze machając różdżką i wypowiadając zaklęcie. —Cito!— Potrzebowała szybkości, nie mogła teraz zostać w tyle, kiedy na górze przyjdzie im stoczyć kolejną walkę. Dotarła z powrotem do piwnicy, stanęła przy hakach z kluczami i schowawszy różdżkę z powrotem, spod bielizny wyciągnęła listę nazwisk, szukając w niej architekta: Rowston George, George Rowston.
— Nie żyjesz — szepnęła jeszcze do siebie, a potem wycofała się, na schody, nie wchodząc w polemikę z trupem. — To pułapka. — Czy to mógł być metamorfomag? Ktoś pod wpływem eliksiru wielosokowego? Ktoś kto chciał się uwolnić stąd i zmienił w twarz byłego aurora, gwardzisty? Przez moment nie wiedziała, co począć, celując w niego różdżką. Powinna go powstrzymać, pokonać. Ten oszust nie powinien przybierać ten twarzy w tak paskudny i pogardliwy sposób — nie był do siebie nawet podobny. Nie tak go pamiętała, nie tak widziała go oczami wyobraźni. Nie potrafiła przeciwko niemu skierować różdżki. Stchórzyła.
Huk na dziedzińcu skutecznie wyrwał ją z chwilowego letargu; krzyk, czyjś upadek, dźwięki kroków na górze. To tam powinni się udać. Tam musiały być cele, to tam powinni szukać pomocy więźniów, owego architekta. Czy wybuch na dziedzińcu, to całe zamieszanie — czy to znaczyło, że druga grupa była w niebezpieczeństwie? Fred, Anthony, Maeve? Nie było czasu myślec o tym. Inkantacja wypowiedziana przez nieznajomego skonsternowała ją, choć już zdążyła się odwrócić i zbiec kilka stopni. A później to imię. Jakby znajome. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, łzy cisnęły jej się do oczu. Nie, niemożliwe, by to był on. Nie mogła na niego patrzeć. Zaczęła się nagle bać. Tego, co widziała. Tego, czego tu doświadczała. Pokręciła głową i zbiegła schodami na dół, po drodze machając różdżką i wypowiadając zaklęcie. —Cito!— Potrzebowała szybkości, nie mogła teraz zostać w tyle, kiedy na górze przyjdzie im stoczyć kolejną walkę. Dotarła z powrotem do piwnicy, stanęła przy hakach z kluczami i schowawszy różdżkę z powrotem, spod bielizny wyciągnęła listę nazwisk, szukając w niej architekta: Rowston George, George Rowston.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Rzucone przez czarownicę zaklęcia dotknęły celów na jakiś czas pozbywając się przeciwników. Dopiero ingerencja Wright i wypowiedziane przez nią zaklęcia zapieczętowały los strażników. Przez chwile patrzyła się na wznoszące się kłęby dymu. Nie powinno już robić to na niej wrażenia. Nie powinna ich żałować, bo przecież, gdyby tylko mieli okazję zrobiliby to samo z nimi. A jednak nie potrafiła jeszcze całkowicie obojętnie przechodzić obok takich widoków. Nigdy nie potrafiła.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Kierana. Odwróciła się w stronę nieznanego im sojusznika. Gdy podeszła bliżej dostrzegła, że wcale nie był tak nieznajomy jak jej się to wydawało. Widok twarzy gwardzisty całkowicie ją rozproszył. Czy to mogło być możliwe? Czy powinni być ostrożni? Nie chciała wierzyć w tego typu przypadki. Nikt nawet nie podejrzewał, że Skamander wciąż może żyć. Nikt nawet nie pomyślał, że ten przez ten cały czas mógł być ukryty w Tower. To wszystko wydawało się mało prawdopodobne. Kto go uwolnił? Dlaczego właśnie teraz, gdy prowadzili szturm na to miejsce? – Żyjesz – powiedziała tylko szerzej otwierając oczy. Jakoś łatwiej było jej wierzyć w to niż zadawać milion pytań doszukując się prawdy. Powinni się jej doszukiwać. Powinni drążyć, a jednak tego nie zrobili. Chyba nie była jedyną osobą, która tak myślała. – Veritas Claro – wypowiedziała odpowiednio układając różdżkę w dłoni. Nie wiedziała czy jej się to uda. Widok zmarłego Gwardzisty dla wszystkich tutaj był szokiem.
Zaraz po wypowiedzeniu zaklęcia do jej uszu dotarł dźwięk kroków i uderzenie ciała o posadzkę. – Gdzie są cele, Sam? – imię mężczyzny przeszło przez jej gardło nadzwyczajnie gładko. Zaskakująco dziwna była natura człowieka. Wszystko zależało od sytuacji w jakiej aktualnie się znajdował. Nawet zaufanie.
Blondynka wzrokiem odprowadziła znikającą w piwnicy Wright. Nie wiedziała po co Zakonniczka tam wróciła, ale musiała znaleźć inne przejście skoro zdołała znaleźć się za Skamanderem tak szybko. Dotarły do niej też słowa Rinehearta. Nie wiedziała czy potężne kroki należą do olbrzyma, ale nie miała najmniejszej ochoty tego sprawdzić. Głośne krakanie kruków było dla niej jak alarm. – Mico – rzuciła jeszcze chcąc zwiększyć swoje szansę przy spotkaniu ze strażnikami i ruszyła w górę. I tak nie mieli innego wyjścia.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Kierana. Odwróciła się w stronę nieznanego im sojusznika. Gdy podeszła bliżej dostrzegła, że wcale nie był tak nieznajomy jak jej się to wydawało. Widok twarzy gwardzisty całkowicie ją rozproszył. Czy to mogło być możliwe? Czy powinni być ostrożni? Nie chciała wierzyć w tego typu przypadki. Nikt nawet nie podejrzewał, że Skamander wciąż może żyć. Nikt nawet nie pomyślał, że ten przez ten cały czas mógł być ukryty w Tower. To wszystko wydawało się mało prawdopodobne. Kto go uwolnił? Dlaczego właśnie teraz, gdy prowadzili szturm na to miejsce? – Żyjesz – powiedziała tylko szerzej otwierając oczy. Jakoś łatwiej było jej wierzyć w to niż zadawać milion pytań doszukując się prawdy. Powinni się jej doszukiwać. Powinni drążyć, a jednak tego nie zrobili. Chyba nie była jedyną osobą, która tak myślała. – Veritas Claro – wypowiedziała odpowiednio układając różdżkę w dłoni. Nie wiedziała czy jej się to uda. Widok zmarłego Gwardzisty dla wszystkich tutaj był szokiem.
Zaraz po wypowiedzeniu zaklęcia do jej uszu dotarł dźwięk kroków i uderzenie ciała o posadzkę. – Gdzie są cele, Sam? – imię mężczyzny przeszło przez jej gardło nadzwyczajnie gładko. Zaskakująco dziwna była natura człowieka. Wszystko zależało od sytuacji w jakiej aktualnie się znajdował. Nawet zaufanie.
Blondynka wzrokiem odprowadziła znikającą w piwnicy Wright. Nie wiedziała po co Zakonniczka tam wróciła, ale musiała znaleźć inne przejście skoro zdołała znaleźć się za Skamanderem tak szybko. Dotarły do niej też słowa Rinehearta. Nie wiedziała czy potężne kroki należą do olbrzyma, ale nie miała najmniejszej ochoty tego sprawdzić. Głośne krakanie kruków było dla niej jak alarm. – Mico – rzuciła jeszcze chcąc zwiększyć swoje szansę przy spotkaniu ze strażnikami i ruszyła w górę. I tak nie mieli innego wyjścia.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Biała Wieża
Szybka odpowiedź