Biała Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biała wieża
Biała Wieża, stojąca pośrodku dziedzińca Tower of London, niegdyś stanowiła jedną z głównych atrakcji turystycznych dla odwiedzających to miejsce mugoli - po wydarzeniach z Bezksiężycowej Nocy przechodząc jednak bezpowrotnie w ręce czarodziejów. Przekształcona na użytek magicznego więzienia, stała się zarówno siedzibą dla strażników, jak i miejscem przetrzymywania niektórych więźniów - tych, którzy z jakiegoś powodu byli dla Ministerstwa Magii szczególnie istotni. Na dwóch górnych poziomach rozmieszczono cele, piwnicę przekształcając na salę tortur i przesłuchań; krzyki i błagania, niosące się wzdłuż krętych klatek schodowych w postaci upiornego echa, miały stanowić przestrogę dla trzymanych tu więźniów.
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k100' : 14
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k100' : 14
Okno, pod którym zatrzymała się Hannah, wydawało się dobrym punktem obserwacyjnym – stojąc przy nim, mogła bez trudu relacjonować Lucindzie to, co działo się niżej, na poziomie dziedzińca, słusznie zauważając, że przedarcie się przez plac mogło okazać się dla Zakonników nie tyle trudne, co niewykonalne – wraz z każdą upływającą minutą na zewnątrz gromadziło się coraz więcej sylwetek, napływających prawdopodobnie od strony niewidocznej z tej perspektywy bramy, a może ze środka innych budynków; wyglądało na to, że na nogi postawieni zostali wszyscy pracownicy więzienia. Szybkość, z jaką stawili się na wezwanie, pozwalała przypuszczać, że czekali na nie w gotowości, spodziewając się pojawienia intruzów.
Dziewczyna, do której zwróciła się Hannah, przekrzywiła głowę, przyglądając jej się przez chwilę, po czym objęła się ramionami – przeraźliwie chudymi, jakby zbyt długimi, ze szponiastymi palcami o pogryzionych paznokciach. – Nigdzie nie jest bezpiecznie – odpowiedziała ze zdziwieniem, otwierając szerzej wielkie oczy – zupełnie jakby Zakonniczka oznajmiła, że następnego dnia słońce wstanie na zachodzie. – Można wylecieć, jeśli się jest szybkim i nie zdążą cię złapać. Niektórym się udało. Kra, kra – powiedziała, przenosząc rozmarzone spojrzenie na okno; zaraz potem jej twarz jednak spochmurniała, jakby pokrywając się cieniem. – Można też popłynąć, ale trzeba być martwym. Tylko martwi stąd wypływają. I szczury, czasami – dodała, po czym rozłożyła ręce na boki i zaczęła nimi poruszać, kołysząc się też lekko; jak dziecko, udające że ma skrzydła lub płetwy.
Starsza kobieta, która uklękła przy Lucindzie, wzięła od niej różdżkę, przyglądała jej się przez chwilę, po czym zaczęła nucić coś w rodzaju kołysanki, prawą dłonią kierując koniec różdżki w stronę Jessy, lewą przez cały czas gładząc ją po włosach. Lucinda, przyglądając się jej, nie zauważyła żadnej zmiany – rudowłosa Zakonniczka wciąż wyglądała dla niej tak samo, blada i słaba, oddychając ledwie zauważalnie – jednak stojąca nieco dalej Hannah widziała, jak ciało Jessy kurczy się, jak z prawie przezroczystej skóry wyrastają czarne pióra, a włosy cofają się do wewnątrz czaszki, która zamienia się na ptasią; wystarczyło mrugnięcie powieką, i na posadzce zamiast kobiety leżał kruk – wciąż nieruchomy i nieprzytomny.
Być może to właśnie ten widok rozproszył Hannah na tyle, że gdy tuż przy niej roztrzaskało się okno, nie zdążyła w porę unieść różdżki; tarcza uformowała się przed nią, ale zrobiła to za późno, szklane odłamki zdążyły dotrzeć do niej jako pierwsze, a Zakonniczka poczuła pieczenie: głównie na twarzy, szyi i uniesionej w obronnym geście ręce; na swoje szczęście, zdążyła w porę instynktownie zacisnąć powieki, ale po jej czole, łuku brwiowym i wreszcie oczodole spłynęło coś ciepłego i gęstego – krew zalała jej oko, płynąc obficie. Siatka głębszych i płytszych rozcięć pokryła także jej dłoń i przedramię, częściowo rozcinając materiał peleryny – jednak to nie rany twarzy czy ręki były najgroźniejsze. Jeśli Hannah uniosła dłoń, żeby zbadać obrażenia, to odkryła, że jeden z odłamków, wielkości małej pięści, wbił się jej w szyję tuż ponad obojczykiem i tam pozostał; krew wypływająca z rany zaczęła szybko wsiąkać w szatę, choć krwotok był częściowo tamowany przez sam odłamek.
Lucinda, dzięki temu że znajdowała się dalej, po drugiej stronie długiego korytarza, miała znacznie więcej czasu na reakcję – wzniesiona tarcza osłoniła zarówno ją, jak i obie jej towarzyszki; grad szklanych odłamków ominął je, z brzękiem upadając na posadzkę dookoła. Przed ostrymi pociskami nie zdołała jednak obronić się łysa dziewczyna – gdy na nią spojrzałyście, klęczała na posadzce, trzymając się obiema dłońmi za twarz, a na jasne płytki skapywała krew. Z gardła dziewczyny wydobywały się dźwięki trudne do zinterpretowania – coś pomiędzy zwierzęcym pojękiwaniem, a chichotem.
Niestety, nie był to też koniec kłopotów – okno, pozbawione szyby, zaczęło przepuszczać do korytarza więcej dźwięków z zewnątrz, słyszałyście teraz wyraźniej krzyki strażników – oraz dźwięk rozbijanej fiolki, która wpadła do środka tuż po tym, jak posypała się szyba; z miejsca, w którym się rozbiła, zaczął w górę unosić się dym – szary, gęsty i gryzący; stojąca najbliżej Hannah poczuła drapanie w gardle, musiała się też odsunąć, żeby zaczerpnąć powietrza – ściana oparów zaczęła jednak przesuwać się w głąb korytarza, wkrótce mając zająć cały.
W tym samym czasie znajdujący się piętro wyżej Kieran przystanął w wejściu do celi architekta, z przezorności wzbraniając się wejścia do środka. Nie znajdował się jednak daleko, pomieszczenie było niewielkie, jego głos z pewnością docierał więc do mężczyzny – choć czy docierały do niego także słowa, trudno było stwierdzić. Słysząc nazwisko Rinehearta, czarodziej oderwał na moment spojrzenie od ściany, spoglądając na aurora – a ten mógł dostrzec, że jego wzrok był nieprzytomny, rozbiegany; nie skupiał go też w jednym miejscu, jakby patrząc przez niego – na coś, co tylko on sam był w stanie zobaczyć. – Bardzo mi miło – odpowiedział nad wyraz uprzejmie, zaraz potem jednak pokręcił energicznie głową, a jego przydługie i kręcone włosy – już i tak rozczochrane – otoczyły jego twarz, opadając na oczy. – Wyjść? Nie, nie mogę wyjść, muszę to dokończyć. Pracę. Praca musi zostać ukończona – powiedział, z irytacją odgarniając luźne kosmyki z twarzy, a później znów odwrócił się w stronę rysunków, zaczynając szybko pisać coś na ścianie – jednak dla Kierana było to jedynie ciągiem pozbawionych znaczenia znaków. – Wyjść, jak wyjść. Nie, to nie jest dobre pytanie, jak nie wejść, nad tym muszę się zastanowić – powiedział. Może do Rinehearta, może do samego siebie. Przyłożył wolną dłoń do twarzy, obejmując ją, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. – Może trzecia kwadra będzie najlepsza, tak, mogliby wtedy… Ale znów, nie, nie pomogą nam, George – mamrotał dalej. Przerwało mu dopiero zaklęcie, rzucone przez Kierana. – Och! Nie! – krzyknął, przez chwilę machając komicznie ramionami, jakby próbował popłynąć przez powietrze z powrotem w stronę ściany; magia uniosła go jednak na kilka centymetrów ponad posadzkę, pozwalając aurorowi na przeciągnięcie go bliżej drzwi. – Nie rozumiesz, stamtąd nie ma wyjścia! – powiedział, zdawałoby się – nieco przytomniej; spojrzał prosto na Kierana, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie przemieszane ze wstydem. Ściszył głos. – Zrobiłem coś strasznego – wyznał, po czym schował twarz w dłoniach, machając nią we wszystkie strony, jakby w niewerbalnym zaprzeczeniu. Kieran nie mógł być pewien, czy pogrążony był w szaleństwie, czy nie chciał mu pomóc, mógł jednak zacząć podejrzewać, że wyciągnięcie z niego informacji rozmową mogło okazać się procesem długotrwałym – a czas coraz szybciej przepływał mu między palcami.
Samuel nie zdecydował się poświęcić większej uwagi więźniowi, zamiast tego próbując rozeznać się w otoczeniu – być może słusznie przypuszczając, że stojący z różdżkami w górze strażnicy zajmowali się nakładaniem zaklęć ochronnych, a może nie; gdyby znalazł się bliżej, nieoddzielony od dziedzińca grubą szybą, być może byłby w stanie dokładniej ocenić naturę tego, co próbowali zdziałać czarodzieje, jednak ze swojej pozycji dostrzegał jedynie niewyraźne gesty – nie słyszał inkantacji, nie wyczuwał drgania magii w powietrzu. Z każdą chwilą też słabł, wracał ból, przyćmiony chwilowo silnym zaklęciem, wracały zawroty głowy; fiolka eliksiru, przekazana mu przez Kierana, mogłaby pewnie na jakiś czas ulżyć mu w cierpieniu, póki co Samuel sięgnął jednak po własną magię. Pierwsze z jego zaklęć było udane, wyczuwał to wyraźnie w sposobie, w jaki energia rozeszła się po jego najbliższym otoczeniu, ale czar nie ostrzegł go przed żadną pułapką – być może nie chciano, by więźniowie sami sobie zrobili krzywdę, wierząc, że zamknięte cele utrzymają ich wewnątrz. Gdy Skamander sięgnął po drugie z zaklęć, zamiast wzmocnienia, poczuł kolejną falę słabości – zachwiał się, musząc na chwilę oprzeć się o ścianę; magia go nie usłuchała.
Nie znajdował się daleko od Kierana, widział więc (i słyszał) cały przebieg rozmowy z architektem. Zarówno do uszu Kierana, jak i Samuela, dotarł też dźwięk rozbijanego szkła, który rozległ się gdzieś na dole – znajdując się piętro wyżej, nie byli jednak w stanie ocenić, co dokładnie się stało.
Trwa 10 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah otrzymała 40 obrażeń ciętych.
Samuel, twoje obrażenia - tymczasowo wyciszone działaniem patronusa - będą powracać stopniowo, po 30 co turę, do czasu całkowitego wyleczenia i powrotu do zdrowia.
Kieran - 244/244
Hannah - 182/222 (-5 do kości) (40 - cięte (głębokie rozcięcie na czole, płytsze na policzkach, żuchwie, przedramieniu i dłoni; szklany odłamek tkwiący w szyi ponad obojczykiem - głębokość trudna do oceny bez wiedzy medycznej))
Lucinda - 181/181
Samuel - 116/266 (-30 do kości) (60 - psychiczne, 50 - ogólne osłabienie organizmu, 40 - tłuczone (siniaki na całym ciele))
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda, Samuel) - 2/3 tury; +10 do rzutów
Veritas Claro (Lucinda) - 4/5 tury
Prohinaraneo
Pavor Veneno - 3/3 tury
Mobilicorpus - 1/1 tura
Nieznany eliksir - 1/? tury
Zaklęcie staruszki - 1/? tury
Wszyscy strażnicy (w zasięgu waszego wzroku) są aktualnie unieruchomieni lub martwi.
W razie pytań zapraszam. <3
Dziewczyna, do której zwróciła się Hannah, przekrzywiła głowę, przyglądając jej się przez chwilę, po czym objęła się ramionami – przeraźliwie chudymi, jakby zbyt długimi, ze szponiastymi palcami o pogryzionych paznokciach. – Nigdzie nie jest bezpiecznie – odpowiedziała ze zdziwieniem, otwierając szerzej wielkie oczy – zupełnie jakby Zakonniczka oznajmiła, że następnego dnia słońce wstanie na zachodzie. – Można wylecieć, jeśli się jest szybkim i nie zdążą cię złapać. Niektórym się udało. Kra, kra – powiedziała, przenosząc rozmarzone spojrzenie na okno; zaraz potem jej twarz jednak spochmurniała, jakby pokrywając się cieniem. – Można też popłynąć, ale trzeba być martwym. Tylko martwi stąd wypływają. I szczury, czasami – dodała, po czym rozłożyła ręce na boki i zaczęła nimi poruszać, kołysząc się też lekko; jak dziecko, udające że ma skrzydła lub płetwy.
Starsza kobieta, która uklękła przy Lucindzie, wzięła od niej różdżkę, przyglądała jej się przez chwilę, po czym zaczęła nucić coś w rodzaju kołysanki, prawą dłonią kierując koniec różdżki w stronę Jessy, lewą przez cały czas gładząc ją po włosach. Lucinda, przyglądając się jej, nie zauważyła żadnej zmiany – rudowłosa Zakonniczka wciąż wyglądała dla niej tak samo, blada i słaba, oddychając ledwie zauważalnie – jednak stojąca nieco dalej Hannah widziała, jak ciało Jessy kurczy się, jak z prawie przezroczystej skóry wyrastają czarne pióra, a włosy cofają się do wewnątrz czaszki, która zamienia się na ptasią; wystarczyło mrugnięcie powieką, i na posadzce zamiast kobiety leżał kruk – wciąż nieruchomy i nieprzytomny.
Być może to właśnie ten widok rozproszył Hannah na tyle, że gdy tuż przy niej roztrzaskało się okno, nie zdążyła w porę unieść różdżki; tarcza uformowała się przed nią, ale zrobiła to za późno, szklane odłamki zdążyły dotrzeć do niej jako pierwsze, a Zakonniczka poczuła pieczenie: głównie na twarzy, szyi i uniesionej w obronnym geście ręce; na swoje szczęście, zdążyła w porę instynktownie zacisnąć powieki, ale po jej czole, łuku brwiowym i wreszcie oczodole spłynęło coś ciepłego i gęstego – krew zalała jej oko, płynąc obficie. Siatka głębszych i płytszych rozcięć pokryła także jej dłoń i przedramię, częściowo rozcinając materiał peleryny – jednak to nie rany twarzy czy ręki były najgroźniejsze. Jeśli Hannah uniosła dłoń, żeby zbadać obrażenia, to odkryła, że jeden z odłamków, wielkości małej pięści, wbił się jej w szyję tuż ponad obojczykiem i tam pozostał; krew wypływająca z rany zaczęła szybko wsiąkać w szatę, choć krwotok był częściowo tamowany przez sam odłamek.
Lucinda, dzięki temu że znajdowała się dalej, po drugiej stronie długiego korytarza, miała znacznie więcej czasu na reakcję – wzniesiona tarcza osłoniła zarówno ją, jak i obie jej towarzyszki; grad szklanych odłamków ominął je, z brzękiem upadając na posadzkę dookoła. Przed ostrymi pociskami nie zdołała jednak obronić się łysa dziewczyna – gdy na nią spojrzałyście, klęczała na posadzce, trzymając się obiema dłońmi za twarz, a na jasne płytki skapywała krew. Z gardła dziewczyny wydobywały się dźwięki trudne do zinterpretowania – coś pomiędzy zwierzęcym pojękiwaniem, a chichotem.
Niestety, nie był to też koniec kłopotów – okno, pozbawione szyby, zaczęło przepuszczać do korytarza więcej dźwięków z zewnątrz, słyszałyście teraz wyraźniej krzyki strażników – oraz dźwięk rozbijanej fiolki, która wpadła do środka tuż po tym, jak posypała się szyba; z miejsca, w którym się rozbiła, zaczął w górę unosić się dym – szary, gęsty i gryzący; stojąca najbliżej Hannah poczuła drapanie w gardle, musiała się też odsunąć, żeby zaczerpnąć powietrza – ściana oparów zaczęła jednak przesuwać się w głąb korytarza, wkrótce mając zająć cały.
W tym samym czasie znajdujący się piętro wyżej Kieran przystanął w wejściu do celi architekta, z przezorności wzbraniając się wejścia do środka. Nie znajdował się jednak daleko, pomieszczenie było niewielkie, jego głos z pewnością docierał więc do mężczyzny – choć czy docierały do niego także słowa, trudno było stwierdzić. Słysząc nazwisko Rinehearta, czarodziej oderwał na moment spojrzenie od ściany, spoglądając na aurora – a ten mógł dostrzec, że jego wzrok był nieprzytomny, rozbiegany; nie skupiał go też w jednym miejscu, jakby patrząc przez niego – na coś, co tylko on sam był w stanie zobaczyć. – Bardzo mi miło – odpowiedział nad wyraz uprzejmie, zaraz potem jednak pokręcił energicznie głową, a jego przydługie i kręcone włosy – już i tak rozczochrane – otoczyły jego twarz, opadając na oczy. – Wyjść? Nie, nie mogę wyjść, muszę to dokończyć. Pracę. Praca musi zostać ukończona – powiedział, z irytacją odgarniając luźne kosmyki z twarzy, a później znów odwrócił się w stronę rysunków, zaczynając szybko pisać coś na ścianie – jednak dla Kierana było to jedynie ciągiem pozbawionych znaczenia znaków. – Wyjść, jak wyjść. Nie, to nie jest dobre pytanie, jak nie wejść, nad tym muszę się zastanowić – powiedział. Może do Rinehearta, może do samego siebie. Przyłożył wolną dłoń do twarzy, obejmując ją, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. – Może trzecia kwadra będzie najlepsza, tak, mogliby wtedy… Ale znów, nie, nie pomogą nam, George – mamrotał dalej. Przerwało mu dopiero zaklęcie, rzucone przez Kierana. – Och! Nie! – krzyknął, przez chwilę machając komicznie ramionami, jakby próbował popłynąć przez powietrze z powrotem w stronę ściany; magia uniosła go jednak na kilka centymetrów ponad posadzkę, pozwalając aurorowi na przeciągnięcie go bliżej drzwi. – Nie rozumiesz, stamtąd nie ma wyjścia! – powiedział, zdawałoby się – nieco przytomniej; spojrzał prosto na Kierana, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie przemieszane ze wstydem. Ściszył głos. – Zrobiłem coś strasznego – wyznał, po czym schował twarz w dłoniach, machając nią we wszystkie strony, jakby w niewerbalnym zaprzeczeniu. Kieran nie mógł być pewien, czy pogrążony był w szaleństwie, czy nie chciał mu pomóc, mógł jednak zacząć podejrzewać, że wyciągnięcie z niego informacji rozmową mogło okazać się procesem długotrwałym – a czas coraz szybciej przepływał mu między palcami.
Samuel nie zdecydował się poświęcić większej uwagi więźniowi, zamiast tego próbując rozeznać się w otoczeniu – być może słusznie przypuszczając, że stojący z różdżkami w górze strażnicy zajmowali się nakładaniem zaklęć ochronnych, a może nie; gdyby znalazł się bliżej, nieoddzielony od dziedzińca grubą szybą, być może byłby w stanie dokładniej ocenić naturę tego, co próbowali zdziałać czarodzieje, jednak ze swojej pozycji dostrzegał jedynie niewyraźne gesty – nie słyszał inkantacji, nie wyczuwał drgania magii w powietrzu. Z każdą chwilą też słabł, wracał ból, przyćmiony chwilowo silnym zaklęciem, wracały zawroty głowy; fiolka eliksiru, przekazana mu przez Kierana, mogłaby pewnie na jakiś czas ulżyć mu w cierpieniu, póki co Samuel sięgnął jednak po własną magię. Pierwsze z jego zaklęć było udane, wyczuwał to wyraźnie w sposobie, w jaki energia rozeszła się po jego najbliższym otoczeniu, ale czar nie ostrzegł go przed żadną pułapką – być może nie chciano, by więźniowie sami sobie zrobili krzywdę, wierząc, że zamknięte cele utrzymają ich wewnątrz. Gdy Skamander sięgnął po drugie z zaklęć, zamiast wzmocnienia, poczuł kolejną falę słabości – zachwiał się, musząc na chwilę oprzeć się o ścianę; magia go nie usłuchała.
Nie znajdował się daleko od Kierana, widział więc (i słyszał) cały przebieg rozmowy z architektem. Zarówno do uszu Kierana, jak i Samuela, dotarł też dźwięk rozbijanego szkła, który rozległ się gdzieś na dole – znajdując się piętro wyżej, nie byli jednak w stanie ocenić, co dokładnie się stało.
Trwa 10 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah otrzymała 40 obrażeń ciętych.
Samuel, twoje obrażenia - tymczasowo wyciszone działaniem patronusa - będą powracać stopniowo, po 30 co turę, do czasu całkowitego wyleczenia i powrotu do zdrowia.
Kieran - 244/244
Hannah - 182/222 (-5 do kości) (40 - cięte (głębokie rozcięcie na czole, płytsze na policzkach, żuchwie, przedramieniu i dłoni; szklany odłamek tkwiący w szyi ponad obojczykiem - głębokość trudna do oceny bez wiedzy medycznej))
Lucinda - 181/181
Samuel - 116/266 (-30 do kości) (60 - psychiczne, 50 - ogólne osłabienie organizmu, 40 - tłuczone (siniaki na całym ciele))
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda, Samuel) - 2/3 tury; +10 do rzutów
Veritas Claro (Lucinda) - 4/5 tury
Prohinaraneo
Pavor Veneno - 3/3 tury
Mobilicorpus - 1/1 tura
Nieznany eliksir - 1/? tury
Zaklęcie staruszki - 1/? tury
Wszyscy strażnicy (w zasięgu waszego wzroku) są aktualnie unieruchomieni lub martwi.
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (założona)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
Samuel:
eliksir znieczulający od Charlene
W razie pytań zapraszam. <3
Spodziewali się ich. Z jednej strony ta myśl napawała ją przerażającym strachem — weszli prosto w paszczę lwa. Czekali na nich uzbrojeni w różdżki i Merlin sam wiedział, co jeszcze. Prawdopodobnie mieli opracowany plan działania. Przeszkoleni, doświadczeni i poinstruowani o tym, co mają robić i jaki osiągnąć efekt, będą do tego dążyć. A oni tam po prostu byli, z planem polegającym na intuicyjnym działaniu, szybkim podejmowaniu decyzji i akcjach, do których nigdy nie została odpowiednio przygotowana. Z drugiej, fakt, że udało im się postawić na nogi tylu pracowników Tower napawał ją optymizmem. Wierzyła, może naiwnie, że udało im się tu ściągnąć wszystkich, całą armię. Zamierzali uderzyć w buntowników z całą swoją siłą i mocą, nie dostrzegając, że tuż pod ich czujnym nosem w Azkabanie był ktoś jeszcze, kto spieszył się ratować Gwardzistkę, ważną dla nich czarownicę, powierniczkę tajemnic, przyjaciółkę, siostrę. Jej myśli pomknęły w stronę krążących w podziemiach czarodziejów; na krótko, choć przed oczami w jasnej mgle migotały ciemne sylwetki strażników, we własnej głowie usłyszała cichą, dobrze znaną melodię, czyjś dźwięk głosu, który przypomniał jej, po co tu była i co miała do zrobienia; wypowiadał ciepło i czule jej imię. Miała ochotę zanucić tę melodię.
Ale było już za późno.
Chciała odpowiedzieć łysej dziewczynie, ale szkło pękło, szyba trzasnęła, a odłamki pomknęły w jej stronę, wyprzedzając tarczę, którą stworzyła, chcąc chronić siebie i dziewczyny za plecami. W jednej sekundzie za świstem poczuła, jak twarz ją zapiekła, a potem zalało ją coś ciepłego i gęstego. Zaciskała powieki, licząc, że żaden odprysk nie dostanie się do oczu, spłynęła do nich za to krew. Wtedy też uświadomiła sobie, że przez moment przestała oddychać, wstrzymując powietrze. Zaczerpnęła go znów głośno, spazmatycznie, cofając się dwa kroki na lekko drżących nogach, jeszcze nie do końca wiedząc co się stało, do czego doszło.Przetarła oko wierzchem dłoni z różdżką, rozmazując posokę po twarzy, ale cieknącą krew utrudniała jej widzenie. Czyniąc to poczuła też ból, gdy zahaczyła lekko dłonią o coś ostrego, wbitego w jej szyję. Serce zabiło jej mocniej, dwukrotnie szybciej.
— Nic wam nie jest?— Odwróciła się powoli za siebie, by sprawdzić, czy wszystko było w porządku z Lucidną. Z nią tak. I ta kobietą obok, ale nie z tą łysą więźniarką. Kolana się pod nią ugięły, ale zachowała równowagę. — Och, nie — jęknęła i odwróciła się znów w stronę okna, bo zaczęły docierać do niej dźwięki stamtąd. Znów zrobiła ostrożnie krok w tamtą stronę, różdżkę wsunęła między zęby i wyglądając powoli na dziedziniec, wyciągnęła z szyi szklany odłamek, nie zdając sobie pewnie sprawy, że mogło jej to przynieść więcej szkody niż pożytku. W tej samej chwili znów usłyszała trzask szkła, tym razem rozbijanej fiolki, która wpadła tuż przy niej, przez okno do środka. Zaklęłaby, zapominając o szkle, które upadło z jej dłoni na ziemię, o strażnikach i różdżce, którą miała w zębach, ale gryzący dym za chwilę miał ją udusić. Wyciągnęła znów różdżkę i kaszlnęła, zaciskając usta, nie chcąc wydawać zbyt wysokich dźwięków, doskoczyła do okna, by wziąć głęboki wdech. — Bąbglogłowa — szepnęła, celując w siebie różdżka, licząc na to, że bańka z powietrzem uchroni ją przed gryzącymi oparami choć w taki sposób. — Alohomora!— Zaraz po tym wycelowała w kolejne drzwi różdżką i otwarła je szeroko, chcąc sprawdzić, czy ktoś był w środku. — Musimy uciekać! — krzyknęła do Lucindy, choć prze dym, przestawała ją dostrzegać. Jeśli ktokolwiek był jeszcze w tych celach, zginą, jeśli ich nie wyciągną. Jeszcze nie wiedziała dokąd, gdzie ich zabiorą, ale wierzyła, że lada moment pojawi się pan Rineheart na końcu korytarza i da sygnał — poinformowawszy drugą grupę o tym, czego się dowiedział, dowiedziawszy się gdzie są i jak im idzie, utrzymają strażników przy sobie jeszcze na tyle długo, by zdołali się wymknąć. A później sami jakoś, może, prawdopobnie... Kto wie.
Ale było już za późno.
Chciała odpowiedzieć łysej dziewczynie, ale szkło pękło, szyba trzasnęła, a odłamki pomknęły w jej stronę, wyprzedzając tarczę, którą stworzyła, chcąc chronić siebie i dziewczyny za plecami. W jednej sekundzie za świstem poczuła, jak twarz ją zapiekła, a potem zalało ją coś ciepłego i gęstego. Zaciskała powieki, licząc, że żaden odprysk nie dostanie się do oczu, spłynęła do nich za to krew. Wtedy też uświadomiła sobie, że przez moment przestała oddychać, wstrzymując powietrze. Zaczerpnęła go znów głośno, spazmatycznie, cofając się dwa kroki na lekko drżących nogach, jeszcze nie do końca wiedząc co się stało, do czego doszło.Przetarła oko wierzchem dłoni z różdżką, rozmazując posokę po twarzy, ale cieknącą krew utrudniała jej widzenie. Czyniąc to poczuła też ból, gdy zahaczyła lekko dłonią o coś ostrego, wbitego w jej szyję. Serce zabiło jej mocniej, dwukrotnie szybciej.
— Nic wam nie jest?— Odwróciła się powoli za siebie, by sprawdzić, czy wszystko było w porządku z Lucidną. Z nią tak. I ta kobietą obok, ale nie z tą łysą więźniarką. Kolana się pod nią ugięły, ale zachowała równowagę. — Och, nie — jęknęła i odwróciła się znów w stronę okna, bo zaczęły docierać do niej dźwięki stamtąd. Znów zrobiła ostrożnie krok w tamtą stronę, różdżkę wsunęła między zęby i wyglądając powoli na dziedziniec, wyciągnęła z szyi szklany odłamek, nie zdając sobie pewnie sprawy, że mogło jej to przynieść więcej szkody niż pożytku. W tej samej chwili znów usłyszała trzask szkła, tym razem rozbijanej fiolki, która wpadła tuż przy niej, przez okno do środka. Zaklęłaby, zapominając o szkle, które upadło z jej dłoni na ziemię, o strażnikach i różdżce, którą miała w zębach, ale gryzący dym za chwilę miał ją udusić. Wyciągnęła znów różdżkę i kaszlnęła, zaciskając usta, nie chcąc wydawać zbyt wysokich dźwięków, doskoczyła do okna, by wziąć głęboki wdech. — Bąbglogłowa — szepnęła, celując w siebie różdżka, licząc na to, że bańka z powietrzem uchroni ją przed gryzącymi oparami choć w taki sposób. — Alohomora!— Zaraz po tym wycelowała w kolejne drzwi różdżką i otwarła je szeroko, chcąc sprawdzić, czy ktoś był w środku. — Musimy uciekać! — krzyknęła do Lucindy, choć prze dym, przestawała ją dostrzegać. Jeśli ktokolwiek był jeszcze w tych celach, zginą, jeśli ich nie wyciągną. Jeszcze nie wiedziała dokąd, gdzie ich zabiorą, ale wierzyła, że lada moment pojawi się pan Rineheart na końcu korytarza i da sygnał — poinformowawszy drugą grupę o tym, czego się dowiedział, dowiedziawszy się gdzie są i jak im idzie, utrzymają strażników przy sobie jeszcze na tyle długo, by zdołali się wymknąć. A później sami jakoś, może, prawdopobnie... Kto wie.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k100' : 1
#1 'k100' : 9
--------------------------------
#2 'k100' : 1
Oczywiście, że się ich spodziewali. Justine tkwiła w Azkabanie miesiąc i było jasne, że w końcu ktoś po nią przyjdzie. Spróbuje ją odbić. Nie wiedziała czy strażnicy każdego dnia się tego spodziewali i czy podejrzewali, że właśnie Tower będzie jednym z obranych przez nich kierunków. Tak czy inaczej nie wydawali się być zaskoczeni ich obecnością. Takie przynajmniej wrażenie miała Lucinda po tym czego dowiedziała się od Wright. Musieli szybko coś wymyślić jeśli chcieli wyjść stąd żywi. Plany zakładały więcej, mieli uratować tyle ludzi ile tylko zdołają, ale z drugiej strony co mieli zrobić? Teraz nie było jasne czy w ogóle są w stanie uratować samych siebie.
Blondynka w skupieniu przyglądała się poczynaniom milczącej kobiety. Chciała wierzyć, że ta zna się na magii leczniczej i będzie w stanie pomóc Jessie. Uratować ją. Stało się coś zupełnie innego. Szepty i ciche kołysanie nieprzytomnej kobiety skończyło się zamienieniem jej w krukach. Zaskoczona i przerażona jednocześnie Lucinda skierowała różdżkę w stronę więźniarki. – Co jej robisz? – podniosła głos zirytowana tym, że wszystko pozostaje poza ich kontrolą. – Dlaczego zmieniłaś ją w kruka? O co chodzi z tymi krukami? Gadaj, albo… nikt nie wyjdzie stąd żywy. – nie była to groźba. Musieli zrozumieć o co tu tak naprawdę chodzi. Nie walczyli na własnym terenie, a Biała Wieża była twierdzą, którą starali się obalić. Jeśli nie pojmą prawdy, jeśli szybko czegoś nie wymyślą to mogą równie dobrze urządzić się we własnym grobowcu.
Kiedy szyba wybuchła, a Lucindzie udało się obronić siebie i towarzyszące jej kobiety przed odłamkami, jej nerwowe spojrzenie skierowało się na Wright. Kobieta wyjęła jej pytanie z ust i choć Lucindzie nic się nie stało to patrząc na Hannah nie miała już ten pewność. – Potrzebujesz pomocy? Potrzebujesz eliksiru? – zapytała całkowicie poważnie. Powinna chcieć. Czarownica znała jedynie podstawy anatomii. Nie wiedziała do czego może doprowadzić wyciągnięcie przez kobietę odłamka szkła. Blondynka mogła jej pomóc.
Kobieta rozszerzyła oczy jeszcze szerzej widząc trzymającą się za głowę kobietę. Lucinda przeklęła pod nosem, a serce zaczęło bić jej jeszcze szybciej – o ile w ogóle było to możliwe. Czarownica odwróciła się do klęczącej wciąż przy Jessie kobiety. Zanim jednak cokolwiek powiedziała, uniosła różdżkę i rzuciła na siebie zaklęcie. - Bąbglogłowa – nie mogli wiedzieć co znajduje się w fiolce, ale szybko mieli się o tym przekonać.
Lucinda musiała przyznać Wright rację. Musiały uciekać. Daleko od drażniących oparów. Daleko od zbliżającego się niebezpieczeństwa. Czarownica nie miała jednak zamiaru zostawić Jessy samej sobie. Blondynka zagryzła w zębach różdżkę i sięgnęła po nieprzytomne ciało zamienionej w kruka kobiety. Chciała zabrać ją ze sobą. Nie mogli przecież skazać jej na tak okrutny los. Lucinda delikatnie ułożyła Jessę w głębszej kieszeni swojego prochowca.
Blondynka w skupieniu przyglądała się poczynaniom milczącej kobiety. Chciała wierzyć, że ta zna się na magii leczniczej i będzie w stanie pomóc Jessie. Uratować ją. Stało się coś zupełnie innego. Szepty i ciche kołysanie nieprzytomnej kobiety skończyło się zamienieniem jej w krukach. Zaskoczona i przerażona jednocześnie Lucinda skierowała różdżkę w stronę więźniarki. – Co jej robisz? – podniosła głos zirytowana tym, że wszystko pozostaje poza ich kontrolą. – Dlaczego zmieniłaś ją w kruka? O co chodzi z tymi krukami? Gadaj, albo… nikt nie wyjdzie stąd żywy. – nie była to groźba. Musieli zrozumieć o co tu tak naprawdę chodzi. Nie walczyli na własnym terenie, a Biała Wieża była twierdzą, którą starali się obalić. Jeśli nie pojmą prawdy, jeśli szybko czegoś nie wymyślą to mogą równie dobrze urządzić się we własnym grobowcu.
Kiedy szyba wybuchła, a Lucindzie udało się obronić siebie i towarzyszące jej kobiety przed odłamkami, jej nerwowe spojrzenie skierowało się na Wright. Kobieta wyjęła jej pytanie z ust i choć Lucindzie nic się nie stało to patrząc na Hannah nie miała już ten pewność. – Potrzebujesz pomocy? Potrzebujesz eliksiru? – zapytała całkowicie poważnie. Powinna chcieć. Czarownica znała jedynie podstawy anatomii. Nie wiedziała do czego może doprowadzić wyciągnięcie przez kobietę odłamka szkła. Blondynka mogła jej pomóc.
Kobieta rozszerzyła oczy jeszcze szerzej widząc trzymającą się za głowę kobietę. Lucinda przeklęła pod nosem, a serce zaczęło bić jej jeszcze szybciej – o ile w ogóle było to możliwe. Czarownica odwróciła się do klęczącej wciąż przy Jessie kobiety. Zanim jednak cokolwiek powiedziała, uniosła różdżkę i rzuciła na siebie zaklęcie. - Bąbglogłowa – nie mogli wiedzieć co znajduje się w fiolce, ale szybko mieli się o tym przekonać.
Lucinda musiała przyznać Wright rację. Musiały uciekać. Daleko od drażniących oparów. Daleko od zbliżającego się niebezpieczeństwa. Czarownica nie miała jednak zamiaru zostawić Jessy samej sobie. Blondynka zagryzła w zębach różdżkę i sięgnęła po nieprzytomne ciało zamienionej w kruka kobiety. Chciała zabrać ją ze sobą. Nie mogli przecież skazać jej na tak okrutny los. Lucinda delikatnie ułożyła Jessę w głębszej kieszeni swojego prochowca.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Niewiele przyszło mu z próby rozeznania w sytuacji. Być może z powodu własnej, przewrażliwionej czujności, a może ze słabości. Ze wszystkich sił, uparcie starał się skupić na tym co działo się aktualnie, odcinając się od wołania wydarzeń, których doświadczył i był świadkiem w murach Tower. W swoim więzieniu. Był zdeterminowany. Spychał w głąb wspomnienia i wrzaski głosu o jego bezsilności. I czuł się coraz gorzej. Ciało coraz silniej domagało się odpoczynku, nawet tego bardziej nieprzytomnego, nadając ciężkości każdemu krokowi i myśli. Tylko - czy miał jeszcze inny wybór, jak działać? Czy miał prawo, by się poddać? Nie zrobił tego do tej pory, chociaż niepowodzenia opierały się na barkach, niby dodatkowy ciężar - Znam cię. Znam i twoją piosenkę. Uwolnię cię - odezwał się w końcu do wiszącego więźnia, nie czując żadnej zmiany po wypowiedzeniu czaru - ani wewnątrz, ani też na zewnątrz murów. Ironia spotkania. ktoś, kogo sam doprowadził do zamknięcia, teraz, starał się uwolnić - Reducto - wskazał dłonią ciężki łańcuch, który krępował mężczyznę - I od ciebie będzie zależało, co z tym zrobisz. Możesz spróbować iść ze mną. Nawet dostaniesz różdżkę - Nawet jeśli był szalony, on sam nie mógł rozmawiać jak szaleniec. A być może, skrywając lęk, że już nim był?
Wciąż pozostawał w zasięgu głosu Kierana i... toczonej niedaleko rozmowy. Zmarszczył brwi. odwracając się ku gwardziście - Nie chcę nic sugerować, ale jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, chyba powinieneś... użyć umiejętności - zamilkł na moment. Wychylił się, by odnaleźć właściwą sylwetkę. Decyzja pozostawała w rękach Rineharta. Czy powinien czuć żal? Współczucie? Nie czuł tego dla siebie. To jego własne decyzje doprowadziły go do miejsca, w którym się znalazł. Do nikogo pretensji o to mieć nie mógł. To co mógł - pielęgnować chłód gniewu. I skonfrontować jego konsekwencje, gdy przyjdzie na to czas. Jednak nie dziś.
Sięgnął w końcu po otrzymany eliksir, czując jakiś wewnętrzny opór. ostatnie wywary, jakie próbowano w niego wlać, nie były niczym przyjemnym. Ostatecznie jednak, odkorkował fiolkę i wypił całą zawartość eliksiru, próbując nie zastanawiać się nad jego zawartością, ani tym bardziej smakiem i działaniem. Miał mu pomóc. Zachował delikatne naczynie, przez moment zastanawiając się, czy będzie mógł je jeszcze wykorzystać. Dla zmyłki być może?
Oprał się plecami o chłodną ścianę tylko na moment, słysząc dźwięk tłuczonego szkła. Zmarszczył brwi, czując bolesne pulsowanie w głowie. Szukał źródła hałasu i jedyne czego był pewien, to jego obecności niżej - Coś się tam dzieje - oczywiście, ze coś się działo. I to bardzo dużo. Byli w strzeżonej przez tabun strażników i olbrzyma, wieży. A oni próbowali... odwrócić ich uwagę. Wyglądało na to, że bardzo skutecznie. Nikt mu jeszcze jednak nie powiedział, jakie były opcje wyjścia. I czy w ogóle takie były? - zakomunikował dawnemu mistrzowi, chociaż był pewien, że i on usłyszał wszystko - Jeśli będziesz mnie potrzebował... spróbuję jeszcze otworzyć cele - zakończył i z nieprzyjemnym uczuciem, którego nie nazywał, odwrócił się w stronę innych cel. A musieli wrócić jeszcze do Hannah i Lucy. I jakoś się z tego chaosu uwolnić.
Wciąż pozostawał w zasięgu głosu Kierana i... toczonej niedaleko rozmowy. Zmarszczył brwi. odwracając się ku gwardziście - Nie chcę nic sugerować, ale jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, chyba powinieneś... użyć umiejętności - zamilkł na moment. Wychylił się, by odnaleźć właściwą sylwetkę. Decyzja pozostawała w rękach Rineharta. Czy powinien czuć żal? Współczucie? Nie czuł tego dla siebie. To jego własne decyzje doprowadziły go do miejsca, w którym się znalazł. Do nikogo pretensji o to mieć nie mógł. To co mógł - pielęgnować chłód gniewu. I skonfrontować jego konsekwencje, gdy przyjdzie na to czas. Jednak nie dziś.
Sięgnął w końcu po otrzymany eliksir, czując jakiś wewnętrzny opór. ostatnie wywary, jakie próbowano w niego wlać, nie były niczym przyjemnym. Ostatecznie jednak, odkorkował fiolkę i wypił całą zawartość eliksiru, próbując nie zastanawiać się nad jego zawartością, ani tym bardziej smakiem i działaniem. Miał mu pomóc. Zachował delikatne naczynie, przez moment zastanawiając się, czy będzie mógł je jeszcze wykorzystać. Dla zmyłki być może?
Oprał się plecami o chłodną ścianę tylko na moment, słysząc dźwięk tłuczonego szkła. Zmarszczył brwi, czując bolesne pulsowanie w głowie. Szukał źródła hałasu i jedyne czego był pewien, to jego obecności niżej - Coś się tam dzieje - oczywiście, ze coś się działo. I to bardzo dużo. Byli w strzeżonej przez tabun strażników i olbrzyma, wieży. A oni próbowali... odwrócić ich uwagę. Wyglądało na to, że bardzo skutecznie. Nikt mu jeszcze jednak nie powiedział, jakie były opcje wyjścia. I czy w ogóle takie były? - zakomunikował dawnemu mistrzowi, chociaż był pewien, że i on usłyszał wszystko - Jeśli będziesz mnie potrzebował... spróbuję jeszcze otworzyć cele - zakończył i z nieprzyjemnym uczuciem, którego nie nazywał, odwrócił się w stronę innych cel. A musieli wrócić jeszcze do Hannah i Lucy. I jakoś się z tego chaosu uwolnić.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
– WEŹ SIĘ W GARŚĆ! – ryknął na czarodzieja, próbując donośną władczością trafić wreszcie do umysłu szamotającego się kilka centymetrów nad posadzką mężczyzną. Kieranowi skończyła się cierpliwość, wszak nigdy nie miał wielkich jej pokładów, ale o wiele gorsze było to, że skończył się czas na negocjacje. Niepokące osgłody z niższego piętra dotarły do niego i nie dawały mu spokoju. – [/b]Nawet jeśli zrobiłeś coś strasznego, to możesz spróbować to naprawić, rozumiesz? Cholera, chodzi o losy niewinnych ludzi, całych rodzin. Jesteś jedyną szansą na to, aby ci, którzy stawiają opór chorej władzy, mogli jeszcze coś zdziałać w przyszłości. Przeprowadź bezpiecznie ludzi przez Azkaban, to w końcu ty go stworzyłeś, wiesz o nim wszystko. Chociaż spróbuj![/b]
Chć nigdy nie był dobrym mówcą, naprawdę zależezało mu na tym, aby skłonić tego mężczyznę do współpracy. Ale Skamander miał rację, Kieran mógł użyć wyuczonej umiejętności, aby wydobyc informacje, lecz to siłowe rozwiązanie pozostawało ryzykowne. Jednak poruszył różdżką, odstawiając architekta, aby ten mógł stanąć ponownie na ziemi o własnych siłach, gdy tylko został przemieszczony w stronę drzwi celi. Auror schował z powrotem lusterko do kieszeni płaszcza. Gdy stopy Rowstona dotknęły kamiennego podłoża, Rineheart złapał jegomościa za lewą ręką za ramię i ponownie poruszył różdżką, bo nie zamierzał tracić więcej czasu. Przytknął jej kraniec do skroni czarodzieja. – Legilimens – wypowiedział formułę, chcąc odnaleźć jedno wspomnienie, jak najobszerniejsze, mogące podpowiedzieć mu co zrobił mężczyzna.
celuję w widełki 71-80 (legilimenta odczytuje jedno świeże wspomnienie ofiary, wybrane przez siebie)
Chć nigdy nie był dobrym mówcą, naprawdę zależezało mu na tym, aby skłonić tego mężczyznę do współpracy. Ale Skamander miał rację, Kieran mógł użyć wyuczonej umiejętności, aby wydobyc informacje, lecz to siłowe rozwiązanie pozostawało ryzykowne. Jednak poruszył różdżką, odstawiając architekta, aby ten mógł stanąć ponownie na ziemi o własnych siłach, gdy tylko został przemieszczony w stronę drzwi celi. Auror schował z powrotem lusterko do kieszeni płaszcza. Gdy stopy Rowstona dotknęły kamiennego podłoża, Rineheart złapał jegomościa za lewą ręką za ramię i ponownie poruszył różdżką, bo nie zamierzał tracić więcej czasu. Przytknął jej kraniec do skroni czarodzieja. – Legilimens – wypowiedział formułę, chcąc odnaleźć jedno wspomnienie, jak najobszerniejsze, mogące podpowiedzieć mu co zrobił mężczyzna.
celuję w widełki 71-80 (legilimenta odczytuje jedno świeże wspomnienie ofiary, wybrane przez siebie)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Chociaż już od jakiegoś czasu mogliście zdawać sobie sprawę z tego, że znaleźliście się w potrzasku, to hałas, który wdarł się do budynku razem z rozbitym oknem, nie pozostawiał złudzeń: krąg ognia, w którym tkwiliście, zacieśniał się z każdą chwilą, a waszych przeciwników było znacznie więcej niż was. Wykrzykiwali do siebie polecenia, ustawiali się w zwarte formacje; Hannah widziała ich najlepiej – choć wyglądało na to, że tuż pod potrzaskanym oknem znajdowało się zaledwie kilku umundurowanych czarodziejów, to sowie oczy znacznie poszerzały pole widzenia Zakonniczki; dzięki nim dostrzegała również ciemne sylwetki gromadzące się przed głównym wejściem oraz stojącego tam w gotowości olbrzyma, który zdawał się ze zniecierpliwieniem wymachiwać potężną maczugą. W chwili, w której wyjrzała na zewnątrz, jeden ze strażników coś krzyknął, a sekundę później sześciu lub siedmiu zniknęło jej z oczu, kierując się w stronę drzwi do Białej Wieży. Niemal w tym samym momencie klatką schodową poniosło się stłumione echo kroków – grupa czarodziejów weszła na parter. Zdając sobie sprawę z upływającego czasu, wszyscy mogliście się domyślać, że skoro się na to zdecydowali, to zniechęcająca mgła musiała się już rozwiać.
Starłszy krew z twarzy i – częściowo – z oka, Hannah sięgnęła dłonią do tkwiącego poniżej jej szyi odłamka, żeby jednym ruchem wyciągnąć go z rany. Gdyby sytuacja była spokojniejsza, a krążąca w jej żyłach adrenalina nie popychała jej do działania, prawdopodobnie miałaby czas zastanowić się, czy przypadkiem bardziej sobie tym nie szkodziła – zadziałała jednak instynktownie. Szklany odłamek upadł na podłogę, całym barkiem i ramieniem kobiety wstrząsnął nagły spazm bólu, a z rozcięcia, nie uciskanego już przez nic, trysnęła krew, płynąc bardziej obficie, wsiąkając w materiał i rozlewając się po nim coraz szerszą plamą. Do nozdrzy Hannah dotarł mdło-rdzawy zapach, zrobiło jej się niedobrze – nie miała jednak czasu dłużej zajmować się raną, bo rozlewający się po górnym piętrze dym zmusił ją do wycofania się. Przywołana zaklęciem bańka szczelnie otoczyła jej głowę, sprawiając, że mogła znów swobodnie odetchnąć. Niestety, gdy jednak skierowała różdżkę w stronę jednych z wciąż zamkniętych drzwi, coś poszło nie tak; trudno powiedzieć, czy Zakonniczkę rozproszył dym, świadomość zbliżających się wrogów, czy zawroty głowy powodowane przez niezatamowany krwotok, ale gdy tylko wypowiedziała inkantację, zamek, zamiast się otworzyć, rozgrzał się niemal do czerwoności; uchwycona bez zastanowienia klamka poparzyła palce, zmuszając Hannah do natychmiastowego cofnięcia dłoni, która po paru sekundach pokryła się pulsującymi boleśnie pęcherzami. Sam zamek wyglądał natomiast jakby się stopił – otwór na klucz zniknął, drzwi pozostały zamknięte.
Krzyk Zakonniczki wyraźnie poniósł się po korytarzu, przesyłając wiadomość jasną i klarowną, i docierając zarówno do Lucindy, jak i mieszkańców rozlokowanych po obu stronach cel; po drugiej stronie większości drzwi dało się słyszeć poruszenie, szuranie, wreszcie – szarpanie za klamki; w wąskich, okratowanych okienkach pojawiło się kilka twarzy, zdezorientowanych, niektórych jakby sennych. – Co się dzieje? Wypuśćcie nas! – dało się słyszeć; inne głosy były niewyraźne, zlewały się w jedno, stały się jednak bardziej natarczywe, gdy do cel zaczął wdzierać się dym; jego strużki przeciskały się przez szpary pod drzwiami, wdzierały przez zlokalizowane wyżej okienka. Część więźniów zaczęła kaszleć, w tym więźniarka, która do tej pory klęczała na ziemi, trzymając się za głowę; gdy jej sylwetkę połknęły opary, podniosła się, zasłaniając twarz i nieco chwiejnie kierując się w stronę okna, opierając się o framugę obiema dłońmi, nie zwracając uwagi na to, że wciąż wystawały z niej ostre fragmenty szkła. Jej twarz była prawie w całości pokryta czerwonymi smugami, krew ściekała też po chudych ramionach; wychyliła się jednak z okna, mocno, łapiąc świeże powietrze; ktoś na dole musiał ją zauważyć, bo rozległy się krzyki – strażnicy zaczęli pokazywać ją sobie palcami.
W okratowanym otworze w drzwiach, które próbowała otworzyć Hannah, finalnie blokując je na amen, pojawiła się twarz kobiety; blada, z zapadniętymi oczami, których spojrzenie zatrzymało się na Zakonniczce. – Wypuść mnie proszę, duszę się! – wycharczała chrapliwym głosem; reszta jej słów zginęła w ataku gwałtownego kaszlu.
Lucinda, pozostając pod wpływem zaklęcia, które odsłaniało przed nią iluzje, nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła staruszka – Jessa przez większość czasu wciąż wyglądała dla niej jak kobieta, veritas claro pozwalało jej przejrzeć przez zmiany wywołane przez transmutację; jedynie chwilami, mrugając powiekami, dostrzegała przebłyski kruczej postaci. To jednak pozwoliło jej chwycić za pokryte piórami ciało; wydawało jej się wiotkie, dziwnie lekkie, chłodne; zachowując ostrożność, schowała ptaka do kieszeni, choć nie mogła być pewna, jak długo Zakonniczka miała w zwierzęcej formie pozostać. Gdy skierowała różdżkę w stronę staruszki, ta odsunęła się nieznacznie, unosząc w górę dłonie – jedną pustą, drugą wciąż ściskającą w pomarszczonych palcach różdżkę. Nie odezwała się, kręcąc jedynie głową, po czym wskazała na kieszeń Lucindy. Wyciągnęła przed siebie dłonie, ustawiając jedną nad drugą, a później wykonując nimi gest, jakby odkręcała słoik, najwyraźniej starając się coś w tej sposób przekazać; coś upiornego, niewłaściwego – Zakonniczce mogło się to skojarzyć z ukręcaniem karku zwierzęciu. Następnie staruszka przytknęła obie dłonie do ucha, układając je na kształt poduszki – i było to jedyne, co zdążyła zrobić, nim dotarły do niej duszące opary, sprawiające, że zaniosła się kaszlem. Lucinda, szczęśliwie dla siebie, zdążyła w porę otoczyć głowę przezroczystą bańką; powietrze wokół niej pozostało czyste, mogła oddychać swobodnie.
Samuel i Kieran nie byli świadomi, co dokładnie działo się piętro niżej – dźwięki, które do nich docierały, po przedostaniu się przez warstwę grubego stropu i posadzki były stłumione, zniekształcone niosącym się klatką schodową echem; słyszeli trzask szkła, a później krzyki – musimy uciekać!, wykrzyczane głosem Hannah, poniosło się głośniej i wyraźniej niż reszta, słyszeli także nagłe poruszenie na dole i tupot kilku par ciężko obutych stóp dwa piętra niżej. Wiedzieli, że ich czas drastycznie się kurczył. Samuel postanowił przejść do działania jako pierwszy, podejmując ryzykowną decyzję uwolnienia więźnia; choć zdawał sobie sprawę, że ten znalazł się w więzieniu nie bez przyczyny, że był częścią grupy sabotażystów, która zaatakowała w czasie sylwestra w Dolinie Godryka, zaoferował mężczyźnie drugą szansę. Rzucone na łańcuch reducto odłupało go od ściany, upadł z brzękiem na posadzkę – razem z więźniem, pod którym ugięły się nogi. Przed upadkiem uratował się rękami, opierając się ciężko, przez chwilę pozostając na czworakach; piosenka, którą nucił, ucichła, zamieniając się w przypominający rzężenie śmiech. Nim podniósł się do pozycji stojącej, Samuel zdołał sięgnąć po otrzymaną od Kierana fiolkę; eliksir nie miał smaku, zadziałał jednak szybko – ból ciele stał się słabszy, bardziej znośny, przytłumiony, pozwalając Zakonnikowi tymczasowo zignorować swój stan. Mógł podejrzewać, że odbije się to na nim później, że ulga była jedynie chwilowa – ale póki co mógł skupić się na stojącym przed nim zadaniu. Przez moment obserwował zmagania Kierana przesłuchującego architekta, coś jednak odwróciło jego uwagę; słuch, wyczulony latami pracy aurora, wychwycił po jego prawej stronie szelest, brzęk łańcucha, a gdy się odwrócił, zrobił to w samą porę, by dostrzec, jak uwolniony więzień rzuca się w jego kierunku. – Sukinkocie! – warknął; glos miał słaby, zachrypnięty, ale kiedy się zamachnął, zrobił to z niezwykłą siłą; być może napędzała go determinacja, a może pragnienie zemsty. – To przez ciebie tkwię w tym kurwidołku, zawszony łgarzu! – krzyknął jeszcze, po czym wyskoczył, głową naprzód, mierząc w bok głowy Skamandera.
Kieran, tracąc cierpliwość, zagrzmiał, stanowczym głosem próbując przywołać architekta do porządku, czy może – przywrócić go do rzeczywistości. Czarodziej, wpatrując się już bezpośrednio w aurora, jakby skulił się w sobie, unosząc dłonie do góry i przyciskając je do własnych skroni; wyglądał jak ktoś, kto próbuje uchylić się przed atakiem, choć nikt takowego przeciw niemu nie wymierzył. – Nie r-ro-rozumiesz! – wykrzyczał, potrząsając gwałtownie głową; jego głos stał się zdenerwowany, przestraszony. – Nikt stamtąd nie wyjdzie! To jest ich królestwo, dopadną ich, wszystkich, wszystkich, i to JA ich zabiłem! – krzyczał dalej, jego głos stopniowo przeradzał się w coś, co przypominało wycie. Kieran, być może orientując się, że nie był w stanie wyciągnąć z architekta żadnych informacji używając rzeczowych argumentów – a przynajmniej nie miał na to wystarczająco dużo czasu – postanowił sięgnąć po legilimencję. Umiejętność, w świecie czarodziejów nie bez powodów budząca kontrowersje, mogła pomóc mu w zdobyciu wiedzy, której potrzebował, jednak przykładając różdżkę do skroni czarodzieja Kieran nie spodziewał się napotkać oporu – a przynajmniej nie takiego, który poczuł niemal natychmiast po wypowiedzeniu inkantacji. Zagłębienie się w umysł mężczyzny przypominało nie tyle zderzenie się z betonową ścianą, co upadek na kruchy lód; próbując przedostać się przez barierę wewnątrz jego myśli, Rineheart poczuł, jak ogarnia go przenikliwe zimno, a następnie jest wciągany w głąb, pod powierzchnię, ale zamiast zostać zalanym wspomnieniami architekta, dostrzegł swoje własne. W skroniach poczuł przenikliwy, kłujący ból, nie zdawał sobie też nawet sprawy z chwili, w której upadł na kolana, a w jego własnym umyśle pojawiła się inna obecność – obecność niszcząca, niestabilna, nieposzukująca żadnego konkretnego wspomnienia, a obijająca się chaotycznie o wszystkie po kolei; widział ich przebłyski, obrazy, emocje, gwałtowne i te całkiem powierzchowne; wnętrze sali obrad w starej chacie, profil ciemnowłosej kobiety, zapach jej włosów, chłodne powietrze, charakterystyczne do Oazy; znalazł się tam nagle – z powrotem stał przed pomnikiem pamięci, jakby właśnie obudził się z dziwnego snu, wokół siebie dostrzegał twarze Zakonników i nie tylko, sojuszników, członków ich rodzin, mieszkańców wioski; słyszał skrawki rozmów, nazwisk; pojawiła się przed nim twarz Harolda Longbottoma, przekazującego mu dokładne wskazówki, szczegółowe informacje. Coś w jego wnętrzu szarpnęło się w proteście, wiedział, że były to obrazy, wspomnienia, które musiał chronić, że zdradzał właśnie szczegóły misji i tożsamości swoich towarzyszy przed człowiekiem, który znajdował się w rękach wroga, ale przez chwilę nic nie był w stanie na to poradzić. Nie był też do końca pewien, co właściwie zobaczył Rowston, jak wiele z tych informacji coś dla niego znaczyło – ale ta niepewność była być może jeszcze gorsza od prawdy. Rzeczywistość przeplatała się z tymi wspomnieniami, podszyta bólem, chłodem – mógł wykorzystać te ułamki sekund na odepchnięcie mężczyzny i rozproszenie go, musiał jednak zadziałać szybko i skutecznie.
Trwa 11 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah do czasu zatamowania krwawienia będziesz tracić po 5 punktów żywotności co turę. W tej turze otrzymałaś też 10 punktów obrażeń za poparzenie lewej dłoni.
Kieran na skutek (bardzo) nieudanej legilimencji utracił 30 punktów żywotności (psychiczne). Do przerwania legilimencji wystarczy skuteczne rozproszenie Rowstone'a (zadanie mu jakichkolwiek obrażeń lub zmuszenie do obrony).
Samuel, więzień zaatakował cię udanym silnym ciosem w bok głowy (rzut).
Kieran - 214/244 (-5 do kości) (30 - psychiczne)
Hannah - 167/222 (-10 do kości) (40 - cięte (głębokie rozcięcie na czole, płytsze na policzkach, żuchwie, przedramieniu i dłoni; głęboka rana szyi, tuż nad obojczykiem; krwotok), 5 - utrata krwi, 10 - poparzenie lewej dłoni)
Lucinda - 181/181
Samuel - 106/266(-40 do kości) (zlikwidowana czasowo kara za obrażenia) (60 - psychiczne, 50 - ogólne osłabienie organizmu, 50 - tłuczone (siniaki na całym ciele))
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda, Samuel) - 3/3 tury; +10 do rzutów
Veritas Claro (Lucinda) - 5/5 tury
Nieznany eliksir - 2/? tury
Zaklęcie staruszki - 2/? tury
Bąblogłowa (Hannah, Lucinda) - 1/5 tury
Eliksir przeciwbólowy (Samuel) - 1/5 tury
W razie pytań zapraszam. <3
Starłszy krew z twarzy i – częściowo – z oka, Hannah sięgnęła dłonią do tkwiącego poniżej jej szyi odłamka, żeby jednym ruchem wyciągnąć go z rany. Gdyby sytuacja była spokojniejsza, a krążąca w jej żyłach adrenalina nie popychała jej do działania, prawdopodobnie miałaby czas zastanowić się, czy przypadkiem bardziej sobie tym nie szkodziła – zadziałała jednak instynktownie. Szklany odłamek upadł na podłogę, całym barkiem i ramieniem kobiety wstrząsnął nagły spazm bólu, a z rozcięcia, nie uciskanego już przez nic, trysnęła krew, płynąc bardziej obficie, wsiąkając w materiał i rozlewając się po nim coraz szerszą plamą. Do nozdrzy Hannah dotarł mdło-rdzawy zapach, zrobiło jej się niedobrze – nie miała jednak czasu dłużej zajmować się raną, bo rozlewający się po górnym piętrze dym zmusił ją do wycofania się. Przywołana zaklęciem bańka szczelnie otoczyła jej głowę, sprawiając, że mogła znów swobodnie odetchnąć. Niestety, gdy jednak skierowała różdżkę w stronę jednych z wciąż zamkniętych drzwi, coś poszło nie tak; trudno powiedzieć, czy Zakonniczkę rozproszył dym, świadomość zbliżających się wrogów, czy zawroty głowy powodowane przez niezatamowany krwotok, ale gdy tylko wypowiedziała inkantację, zamek, zamiast się otworzyć, rozgrzał się niemal do czerwoności; uchwycona bez zastanowienia klamka poparzyła palce, zmuszając Hannah do natychmiastowego cofnięcia dłoni, która po paru sekundach pokryła się pulsującymi boleśnie pęcherzami. Sam zamek wyglądał natomiast jakby się stopił – otwór na klucz zniknął, drzwi pozostały zamknięte.
Krzyk Zakonniczki wyraźnie poniósł się po korytarzu, przesyłając wiadomość jasną i klarowną, i docierając zarówno do Lucindy, jak i mieszkańców rozlokowanych po obu stronach cel; po drugiej stronie większości drzwi dało się słyszeć poruszenie, szuranie, wreszcie – szarpanie za klamki; w wąskich, okratowanych okienkach pojawiło się kilka twarzy, zdezorientowanych, niektórych jakby sennych. – Co się dzieje? Wypuśćcie nas! – dało się słyszeć; inne głosy były niewyraźne, zlewały się w jedno, stały się jednak bardziej natarczywe, gdy do cel zaczął wdzierać się dym; jego strużki przeciskały się przez szpary pod drzwiami, wdzierały przez zlokalizowane wyżej okienka. Część więźniów zaczęła kaszleć, w tym więźniarka, która do tej pory klęczała na ziemi, trzymając się za głowę; gdy jej sylwetkę połknęły opary, podniosła się, zasłaniając twarz i nieco chwiejnie kierując się w stronę okna, opierając się o framugę obiema dłońmi, nie zwracając uwagi na to, że wciąż wystawały z niej ostre fragmenty szkła. Jej twarz była prawie w całości pokryta czerwonymi smugami, krew ściekała też po chudych ramionach; wychyliła się jednak z okna, mocno, łapiąc świeże powietrze; ktoś na dole musiał ją zauważyć, bo rozległy się krzyki – strażnicy zaczęli pokazywać ją sobie palcami.
W okratowanym otworze w drzwiach, które próbowała otworzyć Hannah, finalnie blokując je na amen, pojawiła się twarz kobiety; blada, z zapadniętymi oczami, których spojrzenie zatrzymało się na Zakonniczce. – Wypuść mnie proszę, duszę się! – wycharczała chrapliwym głosem; reszta jej słów zginęła w ataku gwałtownego kaszlu.
Lucinda, pozostając pod wpływem zaklęcia, które odsłaniało przed nią iluzje, nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła staruszka – Jessa przez większość czasu wciąż wyglądała dla niej jak kobieta, veritas claro pozwalało jej przejrzeć przez zmiany wywołane przez transmutację; jedynie chwilami, mrugając powiekami, dostrzegała przebłyski kruczej postaci. To jednak pozwoliło jej chwycić za pokryte piórami ciało; wydawało jej się wiotkie, dziwnie lekkie, chłodne; zachowując ostrożność, schowała ptaka do kieszeni, choć nie mogła być pewna, jak długo Zakonniczka miała w zwierzęcej formie pozostać. Gdy skierowała różdżkę w stronę staruszki, ta odsunęła się nieznacznie, unosząc w górę dłonie – jedną pustą, drugą wciąż ściskającą w pomarszczonych palcach różdżkę. Nie odezwała się, kręcąc jedynie głową, po czym wskazała na kieszeń Lucindy. Wyciągnęła przed siebie dłonie, ustawiając jedną nad drugą, a później wykonując nimi gest, jakby odkręcała słoik, najwyraźniej starając się coś w tej sposób przekazać; coś upiornego, niewłaściwego – Zakonniczce mogło się to skojarzyć z ukręcaniem karku zwierzęciu. Następnie staruszka przytknęła obie dłonie do ucha, układając je na kształt poduszki – i było to jedyne, co zdążyła zrobić, nim dotarły do niej duszące opary, sprawiające, że zaniosła się kaszlem. Lucinda, szczęśliwie dla siebie, zdążyła w porę otoczyć głowę przezroczystą bańką; powietrze wokół niej pozostało czyste, mogła oddychać swobodnie.
Samuel i Kieran nie byli świadomi, co dokładnie działo się piętro niżej – dźwięki, które do nich docierały, po przedostaniu się przez warstwę grubego stropu i posadzki były stłumione, zniekształcone niosącym się klatką schodową echem; słyszeli trzask szkła, a później krzyki – musimy uciekać!, wykrzyczane głosem Hannah, poniosło się głośniej i wyraźniej niż reszta, słyszeli także nagłe poruszenie na dole i tupot kilku par ciężko obutych stóp dwa piętra niżej. Wiedzieli, że ich czas drastycznie się kurczył. Samuel postanowił przejść do działania jako pierwszy, podejmując ryzykowną decyzję uwolnienia więźnia; choć zdawał sobie sprawę, że ten znalazł się w więzieniu nie bez przyczyny, że był częścią grupy sabotażystów, która zaatakowała w czasie sylwestra w Dolinie Godryka, zaoferował mężczyźnie drugą szansę. Rzucone na łańcuch reducto odłupało go od ściany, upadł z brzękiem na posadzkę – razem z więźniem, pod którym ugięły się nogi. Przed upadkiem uratował się rękami, opierając się ciężko, przez chwilę pozostając na czworakach; piosenka, którą nucił, ucichła, zamieniając się w przypominający rzężenie śmiech. Nim podniósł się do pozycji stojącej, Samuel zdołał sięgnąć po otrzymaną od Kierana fiolkę; eliksir nie miał smaku, zadziałał jednak szybko – ból ciele stał się słabszy, bardziej znośny, przytłumiony, pozwalając Zakonnikowi tymczasowo zignorować swój stan. Mógł podejrzewać, że odbije się to na nim później, że ulga była jedynie chwilowa – ale póki co mógł skupić się na stojącym przed nim zadaniu. Przez moment obserwował zmagania Kierana przesłuchującego architekta, coś jednak odwróciło jego uwagę; słuch, wyczulony latami pracy aurora, wychwycił po jego prawej stronie szelest, brzęk łańcucha, a gdy się odwrócił, zrobił to w samą porę, by dostrzec, jak uwolniony więzień rzuca się w jego kierunku. – Sukinkocie! – warknął; glos miał słaby, zachrypnięty, ale kiedy się zamachnął, zrobił to z niezwykłą siłą; być może napędzała go determinacja, a może pragnienie zemsty. – To przez ciebie tkwię w tym kurwidołku, zawszony łgarzu! – krzyknął jeszcze, po czym wyskoczył, głową naprzód, mierząc w bok głowy Skamandera.
Kieran, tracąc cierpliwość, zagrzmiał, stanowczym głosem próbując przywołać architekta do porządku, czy może – przywrócić go do rzeczywistości. Czarodziej, wpatrując się już bezpośrednio w aurora, jakby skulił się w sobie, unosząc dłonie do góry i przyciskając je do własnych skroni; wyglądał jak ktoś, kto próbuje uchylić się przed atakiem, choć nikt takowego przeciw niemu nie wymierzył. – Nie r-ro-rozumiesz! – wykrzyczał, potrząsając gwałtownie głową; jego głos stał się zdenerwowany, przestraszony. – Nikt stamtąd nie wyjdzie! To jest ich królestwo, dopadną ich, wszystkich, wszystkich, i to JA ich zabiłem! – krzyczał dalej, jego głos stopniowo przeradzał się w coś, co przypominało wycie. Kieran, być może orientując się, że nie był w stanie wyciągnąć z architekta żadnych informacji używając rzeczowych argumentów – a przynajmniej nie miał na to wystarczająco dużo czasu – postanowił sięgnąć po legilimencję. Umiejętność, w świecie czarodziejów nie bez powodów budząca kontrowersje, mogła pomóc mu w zdobyciu wiedzy, której potrzebował, jednak przykładając różdżkę do skroni czarodzieja Kieran nie spodziewał się napotkać oporu – a przynajmniej nie takiego, który poczuł niemal natychmiast po wypowiedzeniu inkantacji. Zagłębienie się w umysł mężczyzny przypominało nie tyle zderzenie się z betonową ścianą, co upadek na kruchy lód; próbując przedostać się przez barierę wewnątrz jego myśli, Rineheart poczuł, jak ogarnia go przenikliwe zimno, a następnie jest wciągany w głąb, pod powierzchnię, ale zamiast zostać zalanym wspomnieniami architekta, dostrzegł swoje własne. W skroniach poczuł przenikliwy, kłujący ból, nie zdawał sobie też nawet sprawy z chwili, w której upadł na kolana, a w jego własnym umyśle pojawiła się inna obecność – obecność niszcząca, niestabilna, nieposzukująca żadnego konkretnego wspomnienia, a obijająca się chaotycznie o wszystkie po kolei; widział ich przebłyski, obrazy, emocje, gwałtowne i te całkiem powierzchowne; wnętrze sali obrad w starej chacie, profil ciemnowłosej kobiety, zapach jej włosów, chłodne powietrze, charakterystyczne do Oazy; znalazł się tam nagle – z powrotem stał przed pomnikiem pamięci, jakby właśnie obudził się z dziwnego snu, wokół siebie dostrzegał twarze Zakonników i nie tylko, sojuszników, członków ich rodzin, mieszkańców wioski; słyszał skrawki rozmów, nazwisk; pojawiła się przed nim twarz Harolda Longbottoma, przekazującego mu dokładne wskazówki, szczegółowe informacje. Coś w jego wnętrzu szarpnęło się w proteście, wiedział, że były to obrazy, wspomnienia, które musiał chronić, że zdradzał właśnie szczegóły misji i tożsamości swoich towarzyszy przed człowiekiem, który znajdował się w rękach wroga, ale przez chwilę nic nie był w stanie na to poradzić. Nie był też do końca pewien, co właściwie zobaczył Rowston, jak wiele z tych informacji coś dla niego znaczyło – ale ta niepewność była być może jeszcze gorsza od prawdy. Rzeczywistość przeplatała się z tymi wspomnieniami, podszyta bólem, chłodem – mógł wykorzystać te ułamki sekund na odepchnięcie mężczyzny i rozproszenie go, musiał jednak zadziałać szybko i skutecznie.
Trwa 11 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah do czasu zatamowania krwawienia będziesz tracić po 5 punktów żywotności co turę. W tej turze otrzymałaś też 10 punktów obrażeń za poparzenie lewej dłoni.
Kieran na skutek (bardzo) nieudanej legilimencji utracił 30 punktów żywotności (psychiczne). Do przerwania legilimencji wystarczy skuteczne rozproszenie Rowstone'a (zadanie mu jakichkolwiek obrażeń lub zmuszenie do obrony).
Samuel, więzień zaatakował cię udanym silnym ciosem w bok głowy (rzut).
Kieran - 214/244 (-5 do kości) (30 - psychiczne)
Hannah - 167/222 (-10 do kości) (40 - cięte (głębokie rozcięcie na czole, płytsze na policzkach, żuchwie, przedramieniu i dłoni; głęboka rana szyi, tuż nad obojczykiem; krwotok), 5 - utrata krwi, 10 - poparzenie lewej dłoni)
Lucinda - 181/181
Samuel - 106/266
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda, Samuel) - 3/3 tury; +10 do rzutów
Veritas Claro (Lucinda) - 5/5 tury
Nieznany eliksir - 2/? tury
Zaklęcie staruszki - 2/? tury
Bąblogłowa (Hannah, Lucinda) - 1/5 tury
Eliksir przeciwbólowy (Samuel) - 1/5 tury
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (założona)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
Samuel:eliksir znieczulający od Charlene
W razie pytań zapraszam. <3
Powinien czuć coś więcej. Strach? Gniew? Smutek? Zapewne. Ale, gdy próbował skupić się na drgających pod skórą emocjach, w dużej mierze, czuł pustkę. Nie dlatego, że niczego nie czuł. Przytłaczało go zmęczenie i coś na kształt pragnienia, by w końcu mógł odpocząć. Tak łatwo byłoby mu przecież poddać się, odpuścić wszystko. Dać się zabić. Zniknąć. A jednak, uparta, wciąż drgająca iskra światła, która pulsowała w piersi, nie pozwalała mu na to. Widocznie, rzeczywiście miał jeszcze coś do zrobienia. Nawet, jeśli możliwości kurczyły się zdradliwie, zacieśniając pętlę wokół nich.
Nie zmieniało to faktu, że wciąż miał szereg decyzji do podjęcia. Tak, jak uwolnienie więźnia, który i za jego przyczyną znalazł się w Tower. I mimo wszystko - nie żałował. Niczego. Nawet wtedy, gdy usłyszał obelżywe słowa. Nie skrzywił się - Jedynym winnym jesteś ty - rzucił w odpowiedzi chłodno, z pewnością, której nie zachwiały oskarżenia. Nie bez powodu znalazł się w więzieniu. Konsekwencje wyborów, które podjął, złych wyborów i to nie Skamander za nie miał płacić. Wystarczyły mu jego własne. Czy zdołał je spłacić w więzieniu? Czy los uzna wymierzoną mu karę?
Odwrócił się w stronę Kierana i zdążył jeszcze wypić drogocenny, bo leczniczy płyn, by w następnej chwili, instynktownym przeczuciem zareagować na wymierzony atak. Fala ciepła rozlała się po całym ciele, raz jeszcze, przeganiając słabość, która coraz silniej go pożerała. Miał płacić za to tymczasowe znieczulenie później, ale teraz - nie miał wiele do stracenia. Potrzebował sił, także tych wspieranych magią.
Tylko na chwilę, rozproszyły go stłumione krzyki niżej. Czy strażnicy już zdążyli się wedrzeć do nich? Czy Hannah i Lucy zostały złapane? Nie brał takiej możliwości. Obie były dzielne. Nie dadzą się złapać tak łatwo. Musiał w to wierzyć. I tego się trzymał.
Zmarszczył brwi, wysuwając dłoń w obronnym geście i formule, które pojawiła się na ustach - Protego - więzień widocznie miał więcej sił, niż na to wyglądało. Czy dopingował go gniew, czy desperacja - nieważne. Mógł ją wykorzystać i wykorzystał. Skamander potrzebował tylko odpowiednio nią pokierować. Niezależnie od efektów jego własnej tarczy, wymierzył w szarpiącego się więźnia kolejne zaklęcie - Amicus - wypowiedział/ Potrzebowali wsparcia, a mężczyzna mógł kimś takim się stać. Czy miał szczęście, czy wręcz odwrotnie, otrzymał szansę - Nie bądź kretynem. Zaraz tu wpadną strażnicy. Zamiast się szarpać, szukaj prawdziwych wrogów. Ja nim nie jestem - dodał jeszcze twardo, starając się złapać spojrzenie - Masz szansę na swoją wolność. Albo przynajmniej śmierć z godnością. Chyba, że wolisz tu zgnić - ostatnie zdanie dodał ciszej, wciąż markując, czy były więzień będzie próbował kolejnych ataków. Nie miał zamiaru przeciągać tej walki, ale pięści zacisnął, czując, że w ciemnych ślepiach rodził się bardziej gwałtowny ton. Musiał spróbować uwolnić kogoś jeszcze.
Kolejność rzutów zgodna z postem
Nie zmieniało to faktu, że wciąż miał szereg decyzji do podjęcia. Tak, jak uwolnienie więźnia, który i za jego przyczyną znalazł się w Tower. I mimo wszystko - nie żałował. Niczego. Nawet wtedy, gdy usłyszał obelżywe słowa. Nie skrzywił się - Jedynym winnym jesteś ty - rzucił w odpowiedzi chłodno, z pewnością, której nie zachwiały oskarżenia. Nie bez powodu znalazł się w więzieniu. Konsekwencje wyborów, które podjął, złych wyborów i to nie Skamander za nie miał płacić. Wystarczyły mu jego własne. Czy zdołał je spłacić w więzieniu? Czy los uzna wymierzoną mu karę?
Odwrócił się w stronę Kierana i zdążył jeszcze wypić drogocenny, bo leczniczy płyn, by w następnej chwili, instynktownym przeczuciem zareagować na wymierzony atak. Fala ciepła rozlała się po całym ciele, raz jeszcze, przeganiając słabość, która coraz silniej go pożerała. Miał płacić za to tymczasowe znieczulenie później, ale teraz - nie miał wiele do stracenia. Potrzebował sił, także tych wspieranych magią.
Tylko na chwilę, rozproszyły go stłumione krzyki niżej. Czy strażnicy już zdążyli się wedrzeć do nich? Czy Hannah i Lucy zostały złapane? Nie brał takiej możliwości. Obie były dzielne. Nie dadzą się złapać tak łatwo. Musiał w to wierzyć. I tego się trzymał.
Zmarszczył brwi, wysuwając dłoń w obronnym geście i formule, które pojawiła się na ustach - Protego - więzień widocznie miał więcej sił, niż na to wyglądało. Czy dopingował go gniew, czy desperacja - nieważne. Mógł ją wykorzystać i wykorzystał. Skamander potrzebował tylko odpowiednio nią pokierować. Niezależnie od efektów jego własnej tarczy, wymierzył w szarpiącego się więźnia kolejne zaklęcie - Amicus - wypowiedział/ Potrzebowali wsparcia, a mężczyzna mógł kimś takim się stać. Czy miał szczęście, czy wręcz odwrotnie, otrzymał szansę - Nie bądź kretynem. Zaraz tu wpadną strażnicy. Zamiast się szarpać, szukaj prawdziwych wrogów. Ja nim nie jestem - dodał jeszcze twardo, starając się złapać spojrzenie - Masz szansę na swoją wolność. Albo przynajmniej śmierć z godnością. Chyba, że wolisz tu zgnić - ostatnie zdanie dodał ciszej, wciąż markując, czy były więzień będzie próbował kolejnych ataków. Nie miał zamiaru przeciągać tej walki, ale pięści zacisnął, czując, że w ciemnych ślepiach rodził się bardziej gwałtowny ton. Musiał spróbować uwolnić kogoś jeszcze.
Kolejność rzutów zgodna z postem
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 88
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 88
Lucinda sama nie wiedziała czego tak naprawdę się spodziewała. Finalnie dostali to na czym im zależało – uwagę. Teraz musieli na szybko wymyślić coś co da im szansę na przeżycie, a to wydawało się być na ten moment niemożliwe. W tym przekonaniu utwierdziły ją dźwięki kroków rozchodzących się po klatce schodowej. To oznaczało, że mgła, którą udało się wyczarować przestała już działać. Lucinda przez chwile skupiła się na nieodzywającej się kobiecie. Dopiero teraz dotarło do niej, że czarownica może nie być w stanie mówić. Gesty, które jednak jej przekazała mroziły krew w żyłach. Lucinda nie miała bladego pojęcia do czego dąży czarownica, albo po prostu nie chciała go mieć. Skręcenie karku? Uśpienie? To nie było miejsce ani czas na tego typu analizy. Każdy błąd kosztować mógł czyjeś życie, a ona nie myślała teraz logicznie. Wszystkie obrazy zlewały jej się w jeden, a w głowie pojawiała się tylko jedna myśl – szybciej!
Blondynka nie mogła mieć pewności, że Zakonnikom znajdującym się piętro wyżej idzie lepiej. Miała jedynie nadzieje, że Kieranowi udało się już przekazać odpowiednie informacje znajdującej się w Azkabanie grupie. Nie mogli przecież dłużej zwlekać, musieli uciekać. – Biegnij na górę! – krzyknęła do milczącej kobiety. Miała nadzieje, że ta jej posłucha i dotrze do reszty grupy zanim strażnicy dostaną się na ich piętro.
Czarownica wyciągnęła różdżkę w stronę kolejnej celi i rzuciła – Alohomora! – nie czekając na rezultat zaklęcia podbiegła do klatki schodowej i skierowała różdżkę na schody prowadzące w dół – na parter. – Glisseo – nie wiedziała czy uda jej się rzucić ów zaklęcie, bo ta dziedzina magii była jej obca. Chciała spróbować mając nadzieje, że dzięki temu zaoszczędzą trochę czasu.
1 - zaklęcie, 2 - zaklęcie
Blondynka nie mogła mieć pewności, że Zakonnikom znajdującym się piętro wyżej idzie lepiej. Miała jedynie nadzieje, że Kieranowi udało się już przekazać odpowiednie informacje znajdującej się w Azkabanie grupie. Nie mogli przecież dłużej zwlekać, musieli uciekać. – Biegnij na górę! – krzyknęła do milczącej kobiety. Miała nadzieje, że ta jej posłucha i dotrze do reszty grupy zanim strażnicy dostaną się na ich piętro.
Czarownica wyciągnęła różdżkę w stronę kolejnej celi i rzuciła – Alohomora! – nie czekając na rezultat zaklęcia podbiegła do klatki schodowej i skierowała różdżkę na schody prowadzące w dół – na parter. – Glisseo – nie wiedziała czy uda jej się rzucić ów zaklęcie, bo ta dziedzina magii była jej obca. Chciała spróbować mając nadzieje, że dzięki temu zaoszczędzą trochę czasu.
1 - zaklęcie, 2 - zaklęcie
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 21
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k100' : 21
Biała Wieża
Szybka odpowiedź