Sień
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sień
Z zewnątrz budynek przypomina odrapaną starą piętrową chatę, wątłe drewniane drzwi niewątpliwie nie są skuteczną ochroną przed złodziejami - prowadzą do nich trzy lekko spróchniałe schodki. Przez otwarte okno wiatr wypycha firankę splecioną z bujnym bluszczem, a wokół roztacza się zapach przypominający o śmierci - raz za czas zmieszany z siarkowymi wyziewami i ostrym zapachem ziół. Sień prowadzi do dalszych pomieszczeń, jest zakończona schodami, przez które można się przedostać do części mieszkalnej. Krzesełka ustawione pod ścianą ustawione są z myślą o oczekujących pacjentach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
|20 V
Zazwyczaj budziły go krzyki Maszy, krzyki lustra zwiastujące pojawienie się kuriera lub klienta, bądź przerażająca myśl iż nie domknął drzwi do piwnicy i zwyrodniały kot sieje tragedie w jego zapasach zwierzęcych ingrediencji. Tym razem wybudził go jednak głód potworny, który wsysał jego wnętrzności i przyklejał je do kręgosłupa. To było przyjemne. Aż poczuł się jakby na nowo cofnął się do czasów młodości, gdy to profesorowie w Drunstrangu pokładali w im nie małe oczekiwania. Spełniał je chcąc łechtać nie tyle co ich, lecz swoje własne ego. Tworzył i realizował projekty. Nie martwił się wówczas o pieniądze - szkoła zapewniała bogate zaplecze. Liczyły się tylko osiągnięcia. To wszystko jednak się skończyło wraz z nadejściem dorosłości. Pojawiły się przeszkody mające rozmaite podłoże.Uniemożliwiały mu realizację wszystkich planów które kłębiły się w jego głowie. Do czasu. Teraz znów wszystkie przeszkody przestawały istnieć. Nie miał czasu na jedzenie, na klientów, których nie musiał już tak rozpaczliwie poszukiwać. Miał czas na naukę i jej też oddał się bez reszty. Tak. Dawno nie czuł tego spełnienia. Z uśmiechem na twarzy podniósł się więc z łóżka i kilkoma ruchami dłoni wyprasował szatę w której spał, a której to nie potrafił ze zmęczenia z siebie zdjąć. Przemył zaspaną, lecz szczęśliwą twarz wodą, podrapał się po brodzie modelując ją zaraz w szpic. Skontrolował czas na zegarze szacując, że nie musi się śpieszyć. Do kuchni zszedł ze wszystkimi popełnionymi wczorajszego dnia (oraz nocy) notatkami dotyczącymi cząstek czarnej magii. Zsiadł z nimi przy stole. Trzymając w jednej ręce bułkę ze smalcem, drugą przepisywał to co istotne było dla Cassandry na czysto nie zapominając o przełożeniu numerologicznej interpretacji na język bardziej ludzki i przydatny. Zadowolony z siebie zwinął notatki, przewinął je sznurkiem, schował do kieszeni i dopijając mieszaninę herbaty i wódki wyszedł z domu. Swoje kroki skierował oczywiście do Lazaretu. Do którego nie odważył się jednak wejść. Miał uczulenie na duże zwierzęta mogące go złamać spojrzeniem. Alergia ta jednak mijała gdy w pobliżu pojawiał się właściciel stworzenia. Czekał więc cierpliwie na to aż pojawi się Cassandra i wprowadzi go do wnętrza.
Zazwyczaj budziły go krzyki Maszy, krzyki lustra zwiastujące pojawienie się kuriera lub klienta, bądź przerażająca myśl iż nie domknął drzwi do piwnicy i zwyrodniały kot sieje tragedie w jego zapasach zwierzęcych ingrediencji. Tym razem wybudził go jednak głód potworny, który wsysał jego wnętrzności i przyklejał je do kręgosłupa. To było przyjemne. Aż poczuł się jakby na nowo cofnął się do czasów młodości, gdy to profesorowie w Drunstrangu pokładali w im nie małe oczekiwania. Spełniał je chcąc łechtać nie tyle co ich, lecz swoje własne ego. Tworzył i realizował projekty. Nie martwił się wówczas o pieniądze - szkoła zapewniała bogate zaplecze. Liczyły się tylko osiągnięcia. To wszystko jednak się skończyło wraz z nadejściem dorosłości. Pojawiły się przeszkody mające rozmaite podłoże.Uniemożliwiały mu realizację wszystkich planów które kłębiły się w jego głowie. Do czasu. Teraz znów wszystkie przeszkody przestawały istnieć. Nie miał czasu na jedzenie, na klientów, których nie musiał już tak rozpaczliwie poszukiwać. Miał czas na naukę i jej też oddał się bez reszty. Tak. Dawno nie czuł tego spełnienia. Z uśmiechem na twarzy podniósł się więc z łóżka i kilkoma ruchami dłoni wyprasował szatę w której spał, a której to nie potrafił ze zmęczenia z siebie zdjąć. Przemył zaspaną, lecz szczęśliwą twarz wodą, podrapał się po brodzie modelując ją zaraz w szpic. Skontrolował czas na zegarze szacując, że nie musi się śpieszyć. Do kuchni zszedł ze wszystkimi popełnionymi wczorajszego dnia (oraz nocy) notatkami dotyczącymi cząstek czarnej magii. Zsiadł z nimi przy stole. Trzymając w jednej ręce bułkę ze smalcem, drugą przepisywał to co istotne było dla Cassandry na czysto nie zapominając o przełożeniu numerologicznej interpretacji na język bardziej ludzki i przydatny. Zadowolony z siebie zwinął notatki, przewinął je sznurkiem, schował do kieszeni i dopijając mieszaninę herbaty i wódki wyszedł z domu. Swoje kroki skierował oczywiście do Lazaretu. Do którego nie odważył się jednak wejść. Miał uczulenie na duże zwierzęta mogące go złamać spojrzeniem. Alergia ta jednak mijała gdy w pobliżu pojawiał się właściciel stworzenia. Czekał więc cierpliwie na to aż pojawi się Cassandra i wprowadzi go do wnętrza.
Potrzebowała ciała.
Ezechiel lubił ryzyko, ocaliła go przed śmiercią już więcej niż siedem razy, a tylu żyć nie miały nawet koty. Dzisiejszym rankiem zupełnym przypadkiem wykryła u niego zmiany świadczące o sinicy, jak później wyznał, wywodzące się właśnie od anomalii towarzyszących rzucanym zaklęciom; nie mogła znaleźć nikogo lepszego. Może nie było to szczególnie etyczne, ale wiedziała o tym człowieku dość, by spodziewać się, że nikt nie będzie go szukał - a tym bardziej nikt nie będzie po nim płakał. Był z niego kawał zbója, a przy tym naprawdę nie szanował swojej kobiety. Miał poważny krwotok, trafiło go zaklęcie powodujące implozję płuca, ale mogłaby spróbować go ocalić po raz kolejny - mogłaby, ale zamiast eliksiru nasennego, który mu obiecała na okres leczenia, podała mu truciznę. W swojej lecznicy prawie zawsze trzymała skromny bukiet konwalii w szklanym wazonie, niewielu jej pacjentów znało właściwości wody po tych kwiatach - a była ona trucizną perfekcyjną, bo nie tylko morderczą, ale i nie zostawiającą w organizmie żadnych śladów, które mogłyby zaburzyć wyniki sekcji zwłok. A tak się składało, że bardzo potrzebowała zajrzeć do wnętrza Ezechiela. Przy pomocy zaklęcia lewitującego przeniosła jego zwłoki na stół znajdujący się w zaciemnionej piwnicznej pracowni Cassandry, gdzie zdążyła go rozebrać i wstępnie dokonać oględzin zewnętrznych - sinica była szczególnie widoczna na ramionach mężczyzny, gdzie przez rozległe krwotoki wewnętrzne przebijały się wybrzuszone czarne żyły. Otwarcie ciała nie było szczególnie trudne ze względu na ranę pozostawioną po klątwię - wystarczyło ją pogłębić i przeciągnąć aż do łona, odsuwając na boki płaty skóry. Krwotok trochę nabrudził w jego wnętrznosciach, ale powinna odnaleźć się w tym bałaganie pomimo to.
Wtem - usłyszała pomruk Umhry; Cassandra odsunęła się od stołu, nasłuchując - nie usłyszała jednak żadnego głosu. Z zakrwawionymi aż po łokcie rękoma widocznymi spod podwiniętych rękawów białej koszuli wyszła w kierunku przedsionka, wyglądając gościa: a gość nie mógł trafić lepiej.
- Valerij - powitała go niewylewnie, ale uprzejmie, z końca korytarza skinąwszy mu głową - wolnym krokiem zbliżając się ku wejściu, by uspokoić trolla. - W samą porę, wejdź. - Bez zawahania zaprosiła go do środka, niedbale przenosząc wzrok na Umhrę, ku któremu wyciągnęła rozpostartą, ustawioną pionowo, wciąż brudną dłoń - znak, że mógł być spokojny. - Pokażę ci coś - stwierdziła z entuzjazmem, obróciwszy się na pięcie, by zaprowadzić gościa do pracowni - po kamiennych schodkach w dół.
Ezechiel lubił ryzyko, ocaliła go przed śmiercią już więcej niż siedem razy, a tylu żyć nie miały nawet koty. Dzisiejszym rankiem zupełnym przypadkiem wykryła u niego zmiany świadczące o sinicy, jak później wyznał, wywodzące się właśnie od anomalii towarzyszących rzucanym zaklęciom; nie mogła znaleźć nikogo lepszego. Może nie było to szczególnie etyczne, ale wiedziała o tym człowieku dość, by spodziewać się, że nikt nie będzie go szukał - a tym bardziej nikt nie będzie po nim płakał. Był z niego kawał zbója, a przy tym naprawdę nie szanował swojej kobiety. Miał poważny krwotok, trafiło go zaklęcie powodujące implozję płuca, ale mogłaby spróbować go ocalić po raz kolejny - mogłaby, ale zamiast eliksiru nasennego, który mu obiecała na okres leczenia, podała mu truciznę. W swojej lecznicy prawie zawsze trzymała skromny bukiet konwalii w szklanym wazonie, niewielu jej pacjentów znało właściwości wody po tych kwiatach - a była ona trucizną perfekcyjną, bo nie tylko morderczą, ale i nie zostawiającą w organizmie żadnych śladów, które mogłyby zaburzyć wyniki sekcji zwłok. A tak się składało, że bardzo potrzebowała zajrzeć do wnętrza Ezechiela. Przy pomocy zaklęcia lewitującego przeniosła jego zwłoki na stół znajdujący się w zaciemnionej piwnicznej pracowni Cassandry, gdzie zdążyła go rozebrać i wstępnie dokonać oględzin zewnętrznych - sinica była szczególnie widoczna na ramionach mężczyzny, gdzie przez rozległe krwotoki wewnętrzne przebijały się wybrzuszone czarne żyły. Otwarcie ciała nie było szczególnie trudne ze względu na ranę pozostawioną po klątwię - wystarczyło ją pogłębić i przeciągnąć aż do łona, odsuwając na boki płaty skóry. Krwotok trochę nabrudził w jego wnętrznosciach, ale powinna odnaleźć się w tym bałaganie pomimo to.
Wtem - usłyszała pomruk Umhry; Cassandra odsunęła się od stołu, nasłuchując - nie usłyszała jednak żadnego głosu. Z zakrwawionymi aż po łokcie rękoma widocznymi spod podwiniętych rękawów białej koszuli wyszła w kierunku przedsionka, wyglądając gościa: a gość nie mógł trafić lepiej.
- Valerij - powitała go niewylewnie, ale uprzejmie, z końca korytarza skinąwszy mu głową - wolnym krokiem zbliżając się ku wejściu, by uspokoić trolla. - W samą porę, wejdź. - Bez zawahania zaprosiła go do środka, niedbale przenosząc wzrok na Umhrę, ku któremu wyciągnęła rozpostartą, ustawioną pionowo, wciąż brudną dłoń - znak, że mógł być spokojny. - Pokażę ci coś - stwierdziła z entuzjazmem, obróciwszy się na pięcie, by zaprowadzić gościa do pracowni - po kamiennych schodkach w dół.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Niski pomruk dochodzący zza drzwi działał na wyobraźnię, jak i utwierdzał alchemika w przekonaniu, że jeżeli uzdrowicielka znajdowała się w domu to bez wątpienia została już zaalarmowana o jego przybyciu. Nie czekał zresztą długo - pojawiła się w drzwiach. Dolohov nie od razu zwrócił uwagę na jej twarz. Bez wątpienia okrwawione przedramiona sprawniej kradły uwagę budząc zainteresowanie. W końcu obraz okrwawionego uzdrowiciela podczas pracy w lecznicy nie mógł być czymś szokującym, budzącym pytania.
- Cassandro... - skinął, pochylając się z uznaniem z jakim jeden człowiek nauki pozdrawia drugiego sobie podobnego bo właśnie kimś takim w jego oczach była. To, że przy tym była kobietą było kwestią drugo-, bądź nawet trzeciorzędną. Nieistotna w końcu jest forma, jaką przybiera wiedza, a jej wartość. Ta trzymana przez wiedźmę była godna podziwu tym bardziej, że krzewiła się swobodnie, bez kontroli i jurysdykcji ministerstwa. To było cenne.
Valerij bez słowa podążył za czarownicą zamykając za sob drzwi i mijając łukiem magiczne stworzenie. Po jego ciele rozeszły się endorfiny w chwili gdy okazało się, że schodzą do piwnicy. Sam alchemik nie miał za bardzo na to wpływu - po prostu przyzwyczaił swój umysł do tego, że to co najlepsze znajdowało się nigdzie indziej jak właśnie pod ziemią.
- Mam wyniki numerologicznej analizy, którą mi zleciłaś. Odnalazłem powiązanie między strukturą rzucanych zaklęć, a możliwością zachorowania na sinicę. Myślę, że może cie to zaciekawić. Wszystko dokładnie opisałem o tutaj... powiedz gdzie mogę ci to położyć by nie przemokło - mówił, gdy schodzili na dół, a potem dodatkowo zwrócił uwagę na dość znaczący problem w chwili w której dostrzegł rozkrojonego i raczej martwego mężczyznę leżącego na stole. Cóż, każdy trzyma w piwnicy to co lubi.
- To ofiara sinicy - bardziej stwierdził niż spytał zdając sobie sprawę z tego, że Cassandra raczej nie poświęcałaby w momencie prowadzenia badań nad chorobą uwagi przypadkowym nieboszczykom. Valerij dokonał dwa wolne kroki w przód przybliżając się tym samym do nieszczęśnika - Bardzo jest świeży? - Podpytał, splatając dłonie za plecami i unosząc przy tym jedną brew ku górze.
- Cassandro... - skinął, pochylając się z uznaniem z jakim jeden człowiek nauki pozdrawia drugiego sobie podobnego bo właśnie kimś takim w jego oczach była. To, że przy tym była kobietą było kwestią drugo-, bądź nawet trzeciorzędną. Nieistotna w końcu jest forma, jaką przybiera wiedza, a jej wartość. Ta trzymana przez wiedźmę była godna podziwu tym bardziej, że krzewiła się swobodnie, bez kontroli i jurysdykcji ministerstwa. To było cenne.
Valerij bez słowa podążył za czarownicą zamykając za sob drzwi i mijając łukiem magiczne stworzenie. Po jego ciele rozeszły się endorfiny w chwili gdy okazało się, że schodzą do piwnicy. Sam alchemik nie miał za bardzo na to wpływu - po prostu przyzwyczaił swój umysł do tego, że to co najlepsze znajdowało się nigdzie indziej jak właśnie pod ziemią.
- Mam wyniki numerologicznej analizy, którą mi zleciłaś. Odnalazłem powiązanie między strukturą rzucanych zaklęć, a możliwością zachorowania na sinicę. Myślę, że może cie to zaciekawić. Wszystko dokładnie opisałem o tutaj... powiedz gdzie mogę ci to położyć by nie przemokło - mówił, gdy schodzili na dół, a potem dodatkowo zwrócił uwagę na dość znaczący problem w chwili w której dostrzegł rozkrojonego i raczej martwego mężczyznę leżącego na stole. Cóż, każdy trzyma w piwnicy to co lubi.
- To ofiara sinicy - bardziej stwierdził niż spytał zdając sobie sprawę z tego, że Cassandra raczej nie poświęcałaby w momencie prowadzenia badań nad chorobą uwagi przypadkowym nieboszczykom. Valerij dokonał dwa wolne kroki w przód przybliżając się tym samym do nieszczęśnika - Bardzo jest świeży? - Podpytał, splatając dłonie za plecami i unosząc przy tym jedną brew ku górze.
Obeszła stół z truposzem, zerkając na martwego kontrolnie, może z przyzwyczajenia, jak na gościa, który zbyt długo przebywał sam - jeszcze dzisiaj żył - może bardziej jak na skarb, który pod jej nieobecność mógł zniknąć, choć przecież technicznie nie było to możliwe. Cassandra była zdeterminowana i choć jej cele były egoistyczne, najmocniej pragnęła ugruntowanej pozycji w organizacji, do której przystąpiła, to miała zamiar wykorzystać do tego wszystkie swoje siły - dobrze wiedząc, że do gwiazd można się było dostać jedynie przez trud. Pęd wiedzy towarzyszył jej zawsze: miała chłonny umysł i potrafiła zrobić z niego użytek - nikt, kto nie cechował się podobnym charakterem nie potrafiłby samodzielnie szlifować swoich umiejętności, a przecież właśnie to czynił również znajomy alchemik, do którego pałała za to nieprzerwanym szacunkiem. Niesione przez niego wieści były zaś więcej niż wyczekiwane.
- Doskonale - odparła, wyciągając dłoń w kierunku przyniesionych przez niego analiz - w porę jednak reflektując się, że dotykanie ich zakrwawionymi dłońmi nie było najpewniej najrozsądniejsze. Machnęła ręką, wskazując wyższe półki pobliskiego wąskiego regału wypełnionego słoikami, puzderkami i szkatułkami, w których trzymała alchemiczne ingrediencje. Valerij był doskonałym partnerem badawczym - nie tylko pracował szybko i skutecznie, ale i z całym zaangażowaniem - a w przypadku jego zdolności to naprawdę znaczyło wiele. Miała jedynie nadzieję, że opisał to w sposób, który była w stanie zrozumieć. - Sinica wywołana anomaliami znacząco różni się od tej, która przychodzi naturalnie - podjęła myśl, wspierając się dłońmi o blat stołu, na którym leżał nieboszczyk. - Jej napady są nagłe. Coś jak rewolucja zamiast ewolucji. A, co najważniejsze, napady mijają - uruchamiane są więc naturalne procesy regeneracyjne. Ich istota musi nieść odpowiedzi. - Przyjrzała się krytycznie Ezechielowi, zupełnie jakby obwiniała go o zabranie tajemnicy sinicy do grobu, dopiero po chwili skinąwszy głową Valerijowi.
- Ma kilka godzin - stwierdziła bez zawahania - może dwie - skonkretyzowała - dopiero zaczynają pojawiać się plamy opadowe - wskazała dłonią na linię żeber, wzdłuż których widać było leniwie opadającą krew. I jeszcze nie śmierdzi, dodała już w myślach. - Właśnie go otworzyłam - kontynuowała, odchylając pozostawione płaty skóry mocniej na boki - na dłużej zatrzymując spojrzenie wpierw na klatce piersiowej. - To ofiara sinicy wywołanej magicznymi nieprawidłowościami, które analizowałeś... choć przyczyna jego śmierci była niestety dużo nudniejsza. - Wskazała palcem wskazującym na płuco, które eksplodowało pod wpływem klątwy - tak inne od drugiego, zdrowego, na które wskazała moment później. - Och - zdziwiła się, wkładając dłonie do wnętrza ciała - i zgarniając nieco bebechy na bok, by odsłonić organ, który rzucił jej się w oczy - Spójrz, wątroba jest zaatakowana. Ale wcale nie wygląda na zniszczoną - Była za to oblepiona dziwnymi czarnymi pasmami. Chwyciła leżący nieopodal nóż - trzeba to było wyciąć - i dokładniej się temu przyjrzeć.
- Doskonale - odparła, wyciągając dłoń w kierunku przyniesionych przez niego analiz - w porę jednak reflektując się, że dotykanie ich zakrwawionymi dłońmi nie było najpewniej najrozsądniejsze. Machnęła ręką, wskazując wyższe półki pobliskiego wąskiego regału wypełnionego słoikami, puzderkami i szkatułkami, w których trzymała alchemiczne ingrediencje. Valerij był doskonałym partnerem badawczym - nie tylko pracował szybko i skutecznie, ale i z całym zaangażowaniem - a w przypadku jego zdolności to naprawdę znaczyło wiele. Miała jedynie nadzieję, że opisał to w sposób, który była w stanie zrozumieć. - Sinica wywołana anomaliami znacząco różni się od tej, która przychodzi naturalnie - podjęła myśl, wspierając się dłońmi o blat stołu, na którym leżał nieboszczyk. - Jej napady są nagłe. Coś jak rewolucja zamiast ewolucji. A, co najważniejsze, napady mijają - uruchamiane są więc naturalne procesy regeneracyjne. Ich istota musi nieść odpowiedzi. - Przyjrzała się krytycznie Ezechielowi, zupełnie jakby obwiniała go o zabranie tajemnicy sinicy do grobu, dopiero po chwili skinąwszy głową Valerijowi.
- Ma kilka godzin - stwierdziła bez zawahania - może dwie - skonkretyzowała - dopiero zaczynają pojawiać się plamy opadowe - wskazała dłonią na linię żeber, wzdłuż których widać było leniwie opadającą krew. I jeszcze nie śmierdzi, dodała już w myślach. - Właśnie go otworzyłam - kontynuowała, odchylając pozostawione płaty skóry mocniej na boki - na dłużej zatrzymując spojrzenie wpierw na klatce piersiowej. - To ofiara sinicy wywołanej magicznymi nieprawidłowościami, które analizowałeś... choć przyczyna jego śmierci była niestety dużo nudniejsza. - Wskazała palcem wskazującym na płuco, które eksplodowało pod wpływem klątwy - tak inne od drugiego, zdrowego, na które wskazała moment później. - Och - zdziwiła się, wkładając dłonie do wnętrza ciała - i zgarniając nieco bebechy na bok, by odsłonić organ, który rzucił jej się w oczy - Spójrz, wątroba jest zaatakowana. Ale wcale nie wygląda na zniszczoną - Była za to oblepiona dziwnymi czarnymi pasmami. Chwyciła leżący nieopodal nóż - trzeba to było wyciąć - i dokładniej się temu przyjrzeć.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Śmierć przeważnie przerażała. Dolohov również się jej lękał, być może mniej od momentu w którym przyszło mu dzielić pracownie wraz z Hesper, która swoją egzystencją znacząco wpłynęła na jego poglądy na kwestię ostatniej wędrówki. Teraz bardziej trwożyła go myśl o stracie bądź cierpieniu towarzyszącemu umieraniu niż samo zjawisko i efekt tejże. Dlatego też widząc martwego mężczyznę będącego w dość makabrycznym stanie przebiegł go w pierwszej chwili nieprzyjemny dreszcz ustępujący zwyczajowej ciekawości. Prawdopodobnie podświadomie zaczął postrzegać martwego mężczyznę jako zbiornik ingrediencji niż człowieka - przynajmniej teraz, gdy jego ciało było pozbawione drzemiącego wewnątrz ducha. Dość śmiało postąpił więc kroki ku niemu po tym, jak odłożył sporządzony pergamin w miejsce wyznaczone przez czarownicę.
- Sinica to choroba która atakuje wnętrze pomimo iż widać ją na zewnątrz? Staram się uzupełnić wiedzę w tej materii jednak to dość trudne biorąc pod uwagę że w literaturze niewiele się o niej wspomina. Do tej pory musiała rzadko atakować czarodziei. Sporadycznie, czy po prostu pytam nieodpowiednie księgi? - miał wrażenie, że zadaje głupie pytanie, jednak się tego nie wstydził. Nie znał się za bardzo na chorobach, na samej sinicy cieszył się jednak, że Cassandra podjęła temat i pragnął wykorzystać to do uzupełnienia braków. Pomimo iż jego rola w badaniach raczej ograniczała się do zadań nie powiązanych z anatomią wykazywał chęć posiadania wiedzy na temat przedmiotu badań. Chciał rozumieć.
Gdy zdradziła świeżość leżącego człowieka, Dolohov się zaintrygował.
- Mogę...? - wyciągnął rękę przed siebie w geście chęci dotknięcia ramienia nieboszczyka. Poczuł się trochę jak za młodzika, kiedy to próbował wyłudzić od matki kawałek ciągle stygnącego ciasta. Gdy uzyskał zgodę szturchnął mężczyznę zupełnie jak gdyby chcąc go delikatnie wybudzić ze snu. Ramię się delikatnie zachybotało. Uśmiechnął się (Valerij, nie nieboszczyk) pod nosem niczym dziecko dumne z postawienia swojego pierwszego kroku - Jeszcze wiotki... - mrukną bardziej do siebie niż do stojącej obok wiedźmy chcąc dać upust przepełniającej go niemalże dziecięcej ekscytacji odkrywania - Opadowe? W tych miejscach poopada skóra? - Brzmiało makabrycznie - Co do tego, mam teorię że czarnomagiczne cząstki anomalii podczas wywoływania zaklęcia dostają się poprzez różdżkę do ręki w której jest moc - dlatego ta być może sinieje pierwsza przy ataku. Nie wiem na jakiej zasadzie miałoby się to rozchodzić po ciele, i dlaczego akurat sinica i to jeszcze nie w klasycznej formie. Teoria. - I to taka z wieloma niewiadomymi i szeroko posuniętymi spekulacjami czego zresztą w ogóle nie ukrywał. Zaskoczony był faktem,że sinica była w stanie splądrować ciało tak bardzo wewnętrznie. Z zewnątrz wyglądało to mniej niebezpiecznie - Tak właściwie to mi się nie śpieszy, tak więc... mógłbym ci asystować? Jestem ciekaw - zdradził jednocześnie oferując Cassandrze siebie, choćby do podawania misek, narzędzi i przewracania zwłok.
- Sinica to choroba która atakuje wnętrze pomimo iż widać ją na zewnątrz? Staram się uzupełnić wiedzę w tej materii jednak to dość trudne biorąc pod uwagę że w literaturze niewiele się o niej wspomina. Do tej pory musiała rzadko atakować czarodziei. Sporadycznie, czy po prostu pytam nieodpowiednie księgi? - miał wrażenie, że zadaje głupie pytanie, jednak się tego nie wstydził. Nie znał się za bardzo na chorobach, na samej sinicy cieszył się jednak, że Cassandra podjęła temat i pragnął wykorzystać to do uzupełnienia braków. Pomimo iż jego rola w badaniach raczej ograniczała się do zadań nie powiązanych z anatomią wykazywał chęć posiadania wiedzy na temat przedmiotu badań. Chciał rozumieć.
Gdy zdradziła świeżość leżącego człowieka, Dolohov się zaintrygował.
- Mogę...? - wyciągnął rękę przed siebie w geście chęci dotknięcia ramienia nieboszczyka. Poczuł się trochę jak za młodzika, kiedy to próbował wyłudzić od matki kawałek ciągle stygnącego ciasta. Gdy uzyskał zgodę szturchnął mężczyznę zupełnie jak gdyby chcąc go delikatnie wybudzić ze snu. Ramię się delikatnie zachybotało. Uśmiechnął się (Valerij, nie nieboszczyk) pod nosem niczym dziecko dumne z postawienia swojego pierwszego kroku - Jeszcze wiotki... - mrukną bardziej do siebie niż do stojącej obok wiedźmy chcąc dać upust przepełniającej go niemalże dziecięcej ekscytacji odkrywania - Opadowe? W tych miejscach poopada skóra? - Brzmiało makabrycznie - Co do tego, mam teorię że czarnomagiczne cząstki anomalii podczas wywoływania zaklęcia dostają się poprzez różdżkę do ręki w której jest moc - dlatego ta być może sinieje pierwsza przy ataku. Nie wiem na jakiej zasadzie miałoby się to rozchodzić po ciele, i dlaczego akurat sinica i to jeszcze nie w klasycznej formie. Teoria. - I to taka z wieloma niewiadomymi i szeroko posuniętymi spekulacjami czego zresztą w ogóle nie ukrywał. Zaskoczony był faktem,że sinica była w stanie splądrować ciało tak bardzo wewnętrznie. Z zewnątrz wyglądało to mniej niebezpiecznie - Tak właściwie to mi się nie śpieszy, tak więc... mógłbym ci asystować? Jestem ciekaw - zdradził jednocześnie oferując Cassandrze siebie, choćby do podawania misek, narzędzi i przewracania zwłok.
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Zasępiła się nad zwłokami, zastanawiając się nad pytaniem Valerija - powoli wbijając nóż w okolice wątroby, żeby wyciąć wypatrzony wcześniej organ.
- Trudno jest mi jednoznacznie stwierdzić - przyznała niechętnie, bo w kwestii swojej specjalizacji nie lubiła przyznawać się do niewiedzy. Nie odebrała gruntownego wykształcenia, wszystkiego bowiem, co potrafiła, nauczyła się na czarodziejach, tutaj - wspierając się, oczywiście, księgami posiadanymi jeszcze z początków własnego kursu, ale jednak musiała sobie zdawać sprawę z tego, że jej praktyka posiadała pewne ograniczenia, które w kwestii tej konkretnej choroby były niezwykle istotne. - Zarażenie sinicą następuje bardzo powoli, naturalnie wywołuje ją długotrwała ekspozycja na czarną magię. Ekspozycja bierna. - Nie wystarczy miotać klątwami, trzeba nimi obrywać: co skutecznie zawężało zakres poszukiwań. - Jej ofiary to najczęściej aurorzy. Fortuna mi sprzyja, nie miałam z nimi do czynienia zbyt wiele. - Gdyby miała, zapewne musiałaby przynajmniej przemyśleć plany na swoją przyszłość kolejny raz. - Anomalie przyśpieszają ten proces. Wiemy już, że są wywołane czarną magią, jedno z drugim pozostaje w związku. Pytanie: jakim, ale ufam, że sytuację rozjaśni twoja analiza - odcięła ostatnią tkankę, odkładając na bok nóż - wątroba nie była lekkim organem, potrzebowała obu rąk. - Każda choroba ma swoje źródło gdzieś w środku. Najpewniej jednym z tych trzech ośrodków - Wskazała palcem kolejno: na czaszkę, klatkę piersiową i jamę brzuszną. - Dotychczas leczyliśmy jedynie objawy sinicy, a to nie eliminowało samej choroby. Źródło nie zostało do końca zidentyfikowane, dlatego tak ważne jest spojrzenie do wnętrza pacjentów. Liczę na to, że dzięki tak silnym atakom choroby, jak te wywołane anomaliami, zdołamy poznać odpowiedzi, które dotąd były dla czarodziejów nieosiągalne. - Odetchnęła, układając sobie w głowie własny wywód - tutaj nic nie było oczywiste. Skinęła głową, dotknięcie skóry Ezechiela nie wpłynie na jakość przeprowadzonych badań, a jemu samemu z pewnością nie robi już wielkiej różnicy.
- Cóż, mam nadzieję, że nie - kontynuowała, całkiem poważnie odbierając jego pytanie. Tak naprawdę nie mogła wiedzieć, jakimi jeszcze klątwami został potraktowany - nie przepadała go pod tym kątem zbyt dokładnie. Równie dobrze mógł być trędowaty, a skóra mogła zacząć odpadać, a na domiar złego dotykała go gołymi rękoma. - Nie zdołałabym wtedy domyć podłogi przez miesiąc albo dłużej. - Wiedziała jednak, że pytanie Valerija miało sens, ciekawość była cechą ludzi uzdolnionych - i inteligentnych. - Plamami opadowymi nazywamy krew widoczną przez skórę nieboszczyka. Kiedy serce przestaje bić, w organizmie zatrzymuje się krążenie. Krew spada w dół - jak w worku. Spójrz - obeszła stół, zatrzymując się obok alchemika: przy ramieniu, które wcześniej dotknął i uniosła je lekko w górę, od dołu widać już było pierwsze oznaki - wygląda to trochę jak sińce - dodała z zastanowieniem, choć bardziej zastanawiała się nad słowami Dolohova - mieli przed sobą jego prawe ramię, jeśli dobrze pamiętała, Ezechiel był praworęczny. Ta strona miała moc: mogli sprawdzić teorię Dolohova. - Zostań - odparła więc bez zawahania, Valerij mógł wnieść w tę sekcję coś istotnego. - Wrzuć jego wątrobę do tamtej miski - Wskazała na jedno z naczyń leżące w dalszej części stołu - przyda się do tego męska ręka, wątroba nie była lekka. - Tymczasem, sprawdzimy twoją teorię... - Uniosła wyżej jego rękę, wysuwając ją w górę - musiała ją mieć od drugiej strony, żeby ją rozkroić, ale nie mogła obrócić go całego na brzuch: wtedy wypadłaby z niego zawartość. Obróciła więc ramię całkiem, wysuwając je za głowę nieboszczyka - ale tam znowu kończył się stół. - Potrzymasz to? - zwróciła się więc do Dolohova - jakoś trzeba było sobie radzić.
- Trudno jest mi jednoznacznie stwierdzić - przyznała niechętnie, bo w kwestii swojej specjalizacji nie lubiła przyznawać się do niewiedzy. Nie odebrała gruntownego wykształcenia, wszystkiego bowiem, co potrafiła, nauczyła się na czarodziejach, tutaj - wspierając się, oczywiście, księgami posiadanymi jeszcze z początków własnego kursu, ale jednak musiała sobie zdawać sprawę z tego, że jej praktyka posiadała pewne ograniczenia, które w kwestii tej konkretnej choroby były niezwykle istotne. - Zarażenie sinicą następuje bardzo powoli, naturalnie wywołuje ją długotrwała ekspozycja na czarną magię. Ekspozycja bierna. - Nie wystarczy miotać klątwami, trzeba nimi obrywać: co skutecznie zawężało zakres poszukiwań. - Jej ofiary to najczęściej aurorzy. Fortuna mi sprzyja, nie miałam z nimi do czynienia zbyt wiele. - Gdyby miała, zapewne musiałaby przynajmniej przemyśleć plany na swoją przyszłość kolejny raz. - Anomalie przyśpieszają ten proces. Wiemy już, że są wywołane czarną magią, jedno z drugim pozostaje w związku. Pytanie: jakim, ale ufam, że sytuację rozjaśni twoja analiza - odcięła ostatnią tkankę, odkładając na bok nóż - wątroba nie była lekkim organem, potrzebowała obu rąk. - Każda choroba ma swoje źródło gdzieś w środku. Najpewniej jednym z tych trzech ośrodków - Wskazała palcem kolejno: na czaszkę, klatkę piersiową i jamę brzuszną. - Dotychczas leczyliśmy jedynie objawy sinicy, a to nie eliminowało samej choroby. Źródło nie zostało do końca zidentyfikowane, dlatego tak ważne jest spojrzenie do wnętrza pacjentów. Liczę na to, że dzięki tak silnym atakom choroby, jak te wywołane anomaliami, zdołamy poznać odpowiedzi, które dotąd były dla czarodziejów nieosiągalne. - Odetchnęła, układając sobie w głowie własny wywód - tutaj nic nie było oczywiste. Skinęła głową, dotknięcie skóry Ezechiela nie wpłynie na jakość przeprowadzonych badań, a jemu samemu z pewnością nie robi już wielkiej różnicy.
- Cóż, mam nadzieję, że nie - kontynuowała, całkiem poważnie odbierając jego pytanie. Tak naprawdę nie mogła wiedzieć, jakimi jeszcze klątwami został potraktowany - nie przepadała go pod tym kątem zbyt dokładnie. Równie dobrze mógł być trędowaty, a skóra mogła zacząć odpadać, a na domiar złego dotykała go gołymi rękoma. - Nie zdołałabym wtedy domyć podłogi przez miesiąc albo dłużej. - Wiedziała jednak, że pytanie Valerija miało sens, ciekawość była cechą ludzi uzdolnionych - i inteligentnych. - Plamami opadowymi nazywamy krew widoczną przez skórę nieboszczyka. Kiedy serce przestaje bić, w organizmie zatrzymuje się krążenie. Krew spada w dół - jak w worku. Spójrz - obeszła stół, zatrzymując się obok alchemika: przy ramieniu, które wcześniej dotknął i uniosła je lekko w górę, od dołu widać już było pierwsze oznaki - wygląda to trochę jak sińce - dodała z zastanowieniem, choć bardziej zastanawiała się nad słowami Dolohova - mieli przed sobą jego prawe ramię, jeśli dobrze pamiętała, Ezechiel był praworęczny. Ta strona miała moc: mogli sprawdzić teorię Dolohova. - Zostań - odparła więc bez zawahania, Valerij mógł wnieść w tę sekcję coś istotnego. - Wrzuć jego wątrobę do tamtej miski - Wskazała na jedno z naczyń leżące w dalszej części stołu - przyda się do tego męska ręka, wątroba nie była lekka. - Tymczasem, sprawdzimy twoją teorię... - Uniosła wyżej jego rękę, wysuwając ją w górę - musiała ją mieć od drugiej strony, żeby ją rozkroić, ale nie mogła obrócić go całego na brzuch: wtedy wypadłaby z niego zawartość. Obróciła więc ramię całkiem, wysuwając je za głowę nieboszczyka - ale tam znowu kończył się stół. - Potrzymasz to? - zwróciła się więc do Dolohova - jakoś trzeba było sobie radzić.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Jego umysł spijał jej słowa jakby te były życiodajnym nektarem bo tym też poniekąd była wiedza. Jej posiadanie sprawiało, że świat przestawał skrywać tajemnice, przestawał być niebezpieczny. Do jego poskromienia nauka płynąca od wiedźmy zdawała się Valerijemu niezbędna, zwłaszcza iż ostatnio coraz to intensywniej myślał o naparach mających moc wzmacniania śmierciożerców mocą od wewnątrz. Problematyka sinicy zdawała się być w tym wszystkim znacząca. Przynajmniej taka też się stała w świetle nabytej przez alchemika nowej wiedzy. Skoro na rozwój choroby wpływa bowiem czarnomagiczna moc w momencie w którym oddziaływała bezpośrednio na kogoś to...
- ...Gdyby tak doustnie spożywać coś zawierającego stężone czarnomagiczne cząstki to pewnie mogłoby przyśpieszyć cały rozwój choroby... - myślał na głos. Nie krył się z tym, nie czuł się też z tego powodu głupio. Wiedział, że Cassandra zrozumie. W końcu niektóre rzeczy układały się w głowie dopiero w momencie w którym wypowiadało się je na głos - Ostatnio na spotkaniu pojawiło się pytanie o możliwość wytworzenia środka który minimalizował ograniczenia związanego z używaniem czarnej magii. Miałem na to pomysł, lecz dobrze się złożyło, że twoją sprawę wziąłem za priorytet. Mógłbym doprowadzić do epidemii - Wyjaśnił i aż go ciarki przeszły. Fakt faktem była to jedynie możliwość. Teza wysnuta na podstawie pewnych założeń i teorii, lecz przecież nie taka znowu odrealniona.
Ciekawym było, że w momencie w którym funkcje życiowe człowieka zanikały zmieniał się on w jedną wielką fiolkę - taka refleksja naszła Dolohova, kiedy przyglądał się plamom opadowym. Podobnie bowiem zachowywały się niektóre eliksiry podczas warzenia, kiedy to dopuszczało się przez nieuwagę do sytuacji w której jakiś ze składników się wytrącał i osiadał na dnie fiolki. W większości przypadków oznaczało to śmierć eliksiru. Człowiek miał najwyraźniej podobną właściwość.
Podzielił się następnie z wiedźmą kolejną partią swoich myśli. Podwinął rękawy swojej szaty i zaczesał umykające kosmyki włosów za uszy. Dopiero wówczas pochwycił obślizgłą wątrobę umieszczając ją we wskazanym naczyniu. Nie krzywił się przy tym. Jako alchemik miał w zwyczaju dotykać i wkładać ręce w dziwniejsze rzeczy. Naprawdę.
Przytrzymał ramię nieboszczyka w zażyczonej sobie przez Cass pozycji. Wszystko to co robili i w jakich warunkach mogło się wydać dla co któregoś człowieka nauki czymś mocno prowizorycznym, jednak dla nich była to codzienność.
- ...Gdyby tak doustnie spożywać coś zawierającego stężone czarnomagiczne cząstki to pewnie mogłoby przyśpieszyć cały rozwój choroby... - myślał na głos. Nie krył się z tym, nie czuł się też z tego powodu głupio. Wiedział, że Cassandra zrozumie. W końcu niektóre rzeczy układały się w głowie dopiero w momencie w którym wypowiadało się je na głos - Ostatnio na spotkaniu pojawiło się pytanie o możliwość wytworzenia środka który minimalizował ograniczenia związanego z używaniem czarnej magii. Miałem na to pomysł, lecz dobrze się złożyło, że twoją sprawę wziąłem za priorytet. Mógłbym doprowadzić do epidemii - Wyjaśnił i aż go ciarki przeszły. Fakt faktem była to jedynie możliwość. Teza wysnuta na podstawie pewnych założeń i teorii, lecz przecież nie taka znowu odrealniona.
Ciekawym było, że w momencie w którym funkcje życiowe człowieka zanikały zmieniał się on w jedną wielką fiolkę - taka refleksja naszła Dolohova, kiedy przyglądał się plamom opadowym. Podobnie bowiem zachowywały się niektóre eliksiry podczas warzenia, kiedy to dopuszczało się przez nieuwagę do sytuacji w której jakiś ze składników się wytrącał i osiadał na dnie fiolki. W większości przypadków oznaczało to śmierć eliksiru. Człowiek miał najwyraźniej podobną właściwość.
Podzielił się następnie z wiedźmą kolejną partią swoich myśli. Podwinął rękawy swojej szaty i zaczesał umykające kosmyki włosów za uszy. Dopiero wówczas pochwycił obślizgłą wątrobę umieszczając ją we wskazanym naczyniu. Nie krzywił się przy tym. Jako alchemik miał w zwyczaju dotykać i wkładać ręce w dziwniejsze rzeczy. Naprawdę.
Przytrzymał ramię nieboszczyka w zażyczonej sobie przez Cass pozycji. Wszystko to co robili i w jakich warunkach mogło się wydać dla co któregoś człowieka nauki czymś mocno prowizorycznym, jednak dla nich była to codzienność.
- Och - odparła zdumiona, chwilę zamyśliwszy się nad słowami Valerija - nie wydawały mu się zbyt rozważne. Eksperymentowanie z eliksirami spożywanymi przez czarodziei uważała za lekkomyślne, odpowiadała wszak za ich zdrowie. - Nigdy nie wkładaj do ust niczego, co rozkłada się dłużej, niż rok - zawyrokowała w końcu, usiłując sprecyzować jasną zasadę. Pozostawione na powietrzu ludzkie zwłoki potrafiły przetrwać mniej więcej tyle, wyłączając chrząstki i naturalnie szkielet, który nie był przecież jadalny. Ciała zwierząt powinny rozkładać się podobnie - a inne pożywienie znacznie szybciej. Do eliksirów raczej nie dodawano kości, a rozkład ości postępował szybciej - zresztą, naciągnąć tę zasadę odrobinę nie było jeszcze tragedią. Esencja magiczna mogła zapewne przetrwać setki, a nawet tysiące lat. Chyba, że istniał sposób na skrócenie ich żywotności - budowa magii była jej wciąż obca. - Jeśli istnieje sposób na neutralizacje tych cząstek zanim te zaatakują kluczowe narządy, wciąż może rzeczywiście istnieć na to szansa. Należałoby je jednak, jak sądzę, usunąć z organizmu całkiem. Żołądek to nie śmietnisko, nie można w nim przechowywać odpadów. - Absolutnie, mogą zajść w reakcje z kolejnym wlanym do żołądka świństwem albo uaktywnić się pod wpływem innych, nieoczekiwanych zmian. - Ciało żyje niezależnie od osoby, która je nosi. Posiada szereg reakcji obronnych, dzięki którym może bronić się przed głupotą umysłu. Jednak kiedy umysł podpowiada gigantyczną głupotę, ciało również głupieje, a reakcje zaczynają zawodzić. Procesy regeneracyjne zamieniają się w autodestrukcyjne. Nawet jeśli uda ci się zneutralizować działanie cząstek, może pokonać cię autoimmunizacja. - Chwilę odczekała, by krew opadła pod wpływem nowego ułożenia, nim wbiła nóż w skórę ramienia trzymanego przez alchemika - przecięła je wzdłuż ostrożnie, równie ostrożnie rozchylając na boki płaty skóry. Odsłaniając przed nimi czerniejące żyły - od dłoni, do łokcia, dalej zmiany wydawały się mniej widoczne. - Sprawdzę to - obiecała, ostrożnie wycinając czerniejące fragmenty ciała - tętnica łokciowa - zaprezentowała, wyszarpując odciętą żyłę z ramienia. Otrzepała ją z krwi, po czym przeniosła do półmiska, na którym leżała już ułożona przez alchemika wątroba.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Zaśmiał się miękko wywracając oczami, gdy wszedł na ten dziwny grunt dzielony przez alchemików oraz uzdrowicieli, gdzie to ich interesy już ze sobą nie współgrały. Ciągle mając wygięte w uśmiechu usta uciekł spojrzeniem w świat marzeń tych rozsądnych trzymających się kupy, jak i tych wybujałych abstrakcyjnych:
- Stworzyć eliksir, który oddziałuje na biorcę dłużej niż tydzień, a do tego go nie zabija bądź nie rozsadza... Można by mnie było szukać na kartach z czekoladowych żab - byłoby miło. Oj, bardzo miło. Proste to nie było, a Flamel wysoko postawił poprzeczkę. Ile to już wieków minęło i ile jeszcze minie by się dowiedzieć, gdzie znajdują się granice tworu tego człowieka?
Dolohov ściągnął brwi ku sobie słysząc o przechowywaniu odpadów, a usta wygiął w smutną podkówkę. Jego eliksiry nie były odpadami. No dobrze - czasem, gdy robi trucizny to faktycznie za takowe można byłoby je uważać. Swoich jednak by nie potruł. Przynajmniej nie umyślnie. A innych?
Chwila, chwila... To była myśl! Zwłaszcza w zestawieniu ze słowami wiedźmy, które właściwie nie wykluczały nieprzyjemnych konsekwencji tworu rozmyślań alchemika - A więc, hipotetycznie taki eliksir faktycznie nie musiałby, lecz istnieje prawdopodobieństwo na to, że jednak mógłby przyśpieszać rozwój sinicy... A gdyby więc pochylić się nad tym i spróbować stworzyć eliksir-truciznę wywołujący sinicę? - Ona miałaby lek w rękach, on zarazę, którą mógłby rozprzestrzeniać. Nie wydawało mu się to złym pomysłem. Nie wiedział jednak, czy to co mówił nie było jednak nieco odrealnione. Patrząc na trupa, którego ramię przytrzymywał przypominał sobie jak mało jeszcze wiedzą na temat przyczyn sinicy i rozwoju samej choroby. Jak mało on sam wie na temat ludzkiego ciała by próbować samemu tworzyć coś od podstaw co wpływa na ludzkie ciało o czym przypominała mu Cassandra wywołując dziwnie brzmiące zlepki liter.
- Automuminizacja? - spróbował powtórzyć zaraz po Cass to słowo, którego jego rosyjski mózg nie zdołał w pełni przetrawić. Właściwie wątpliwym było, czy miał możliwość używania podobnego fachowego słownictwa choćby i w swoim rodzimym języku, a co dopiero po angielsku. W końcu był twórcą eliksirów bojowych.
Alchemik ustawił się instynktownie pod taki kątem by nie rzucać cienia na rozkrajaną rękę nieboszczyka. przyglądał się fachowemu cięciu by zaraz potem wyciągnąć z ramienia mężczyzny coś podłużnego co on sam opisałby jako pokracznego tasiemca.
- Stworzyć eliksir, który oddziałuje na biorcę dłużej niż tydzień, a do tego go nie zabija bądź nie rozsadza... Można by mnie było szukać na kartach z czekoladowych żab - byłoby miło. Oj, bardzo miło. Proste to nie było, a Flamel wysoko postawił poprzeczkę. Ile to już wieków minęło i ile jeszcze minie by się dowiedzieć, gdzie znajdują się granice tworu tego człowieka?
Dolohov ściągnął brwi ku sobie słysząc o przechowywaniu odpadów, a usta wygiął w smutną podkówkę. Jego eliksiry nie były odpadami. No dobrze - czasem, gdy robi trucizny to faktycznie za takowe można byłoby je uważać. Swoich jednak by nie potruł. Przynajmniej nie umyślnie. A innych?
Chwila, chwila... To była myśl! Zwłaszcza w zestawieniu ze słowami wiedźmy, które właściwie nie wykluczały nieprzyjemnych konsekwencji tworu rozmyślań alchemika - A więc, hipotetycznie taki eliksir faktycznie nie musiałby, lecz istnieje prawdopodobieństwo na to, że jednak mógłby przyśpieszać rozwój sinicy... A gdyby więc pochylić się nad tym i spróbować stworzyć eliksir-truciznę wywołujący sinicę? - Ona miałaby lek w rękach, on zarazę, którą mógłby rozprzestrzeniać. Nie wydawało mu się to złym pomysłem. Nie wiedział jednak, czy to co mówił nie było jednak nieco odrealnione. Patrząc na trupa, którego ramię przytrzymywał przypominał sobie jak mało jeszcze wiedzą na temat przyczyn sinicy i rozwoju samej choroby. Jak mało on sam wie na temat ludzkiego ciała by próbować samemu tworzyć coś od podstaw co wpływa na ludzkie ciało o czym przypominała mu Cassandra wywołując dziwnie brzmiące zlepki liter.
- Automuminizacja? - spróbował powtórzyć zaraz po Cass to słowo, którego jego rosyjski mózg nie zdołał w pełni przetrawić. Właściwie wątpliwym było, czy miał możliwość używania podobnego fachowego słownictwa choćby i w swoim rodzimym języku, a co dopiero po angielsku. W końcu był twórcą eliksirów bojowych.
Alchemik ustawił się instynktownie pod taki kątem by nie rzucać cienia na rozkrajaną rękę nieboszczyka. przyglądał się fachowemu cięciu by zaraz potem wyciągnąć z ramienia mężczyzny coś podłużnego co on sam opisałby jako pokracznego tasiemca.
- Wielkie marzenia i wielkie idee karmią także wielkie dokonania - odparła filozoficznie często powtarzany frazes, nie bardzo w niego wierząc - jakkolwiek wierzyła, że odpowiednie samozaparcie pozwala przesuwać granice możliwego i niemożliwego, to stąpała po ziemi dość twardo, by podchodzić przy tym do pewnych spraw wystarczająco racjonalnie. Z drugiej strony, czy jednak nie tego od nich oczekiwano? By porwali się z motyką na słońce? Próbowali właśnie uleczyć sinicę - chorobę, z którą od setek lat nikt jeszcze nie wygrał. Tak granice dało się przekraczać, ale należało też potrafić odróżnić walenie głową w mur od robienia pod nim rozsądnego podkopu. Zamyśliła się, nim odpowiedziała na słowa alchemika.
- Zapewne - stwierdziła po chwili. - Trudno jednak stwierdzić, czy czynnik wywołujący jedynie przyśpieszenie choroby będzie w stanie ją także zasiać. To drugie wydaje się trudniejsze. Bardziej skomplikowane: chociaż nie na pewno. Jeśli jednak znajdziemy źródło choroby i pojmiemy proces jej postępowania - a uczynić to musimy, by dojść końca tych badań i stworzyć odpowiedni lek - stworzenie trucizny zdolnej wywołać epidemię byłoby już tylko formalnością. - Przeciętnego człowieka podobna wizja zapewne by przeraziła, a w najgorszym wypadku chociaż oburzyła, ale byli przecież ludźmi nauki. Każdy uzdrowiciel przysięgał: przede wszystkim nie szkodzić. Ale ona tego kursu nigdy nie ukończyła - a więc i przysięgi nigdy nie złożyła.
- To właśnie procesy, które odpowiadają za te reakcje - wyjaśniła trudne słowo, poruszała się w swoim obszarze zbyt swobodnie, by wychwycić w języku niuanse niedostępne dla alchemika. Jego niewiedza wydawała się naturalna, bynajmniej nie zawstydzająca, doskonale wiedziała, jak ogromną wiedzę Dolohov posiadał w innych dziedzinach. - Kiedy ciało zwraca się przeciwko ciału. Choroby wewnętrzne zawsze uruchamiają szereg reakcji, w tym alergicznych, które mogą zamienić się w nieszczęśliwy ciąg zdarzeń i może okazać się, że sinica, której esencję zamkniesz we fiolce, zadziała na czarodzieja szybciej i silniej niż sinica nabyta naturalnie. - Być może nawet zabije od razu - wciąż wiedzieli zbyt mało o tej dolegliwości, by wysuwać hipotezy. Dalsze badania jednak z pewnością pozwolą nie pozostawić żadnego pytania bez odpowiedzi.
- Tędy sunie nerw - wskazała, kiedy nitka żyły opadła w misce obok zaczernionej wątroby. - Ale wygląda na czysty - chwyciła w dłoń odpowiednie narzędzie, lekko go nacinając - nie nosił śladów zarażenia. Nie powinien, sinica nie atakowała umysłu. Wzruszyła lekko ramieniem, porzucając oględziny ręki nieboszczyka - i powróciła do prawidłowo wykonanej sekcji zwłok, rozcinając klatkę piersiową, a na koniec: zaglądając do wnętrza czaszki. Mózg wydawał się nienaruszony, ale ścianki serca wyraźnie zdradzały oznaki zakażenia. Myślenie na głos pomagało, to dlatego uważnie przeprowadzała po procesach alchemika, wskazując na każdy narząd kolejno. Miała jeszcze dużo pracy - musiała obejrzeć znaleziska, dokładnie je przebadać, a na koniec przeczytać notatki Dolohova; rozstała się więc z Valerijem krótko po zakończeniu sekcji, odprowadzając go do drzwi lecznicy - obok trolla wyraźnie rozochoconego zapachem świeżego ludzkiego mięsa.
/zt x2
- Zapewne - stwierdziła po chwili. - Trudno jednak stwierdzić, czy czynnik wywołujący jedynie przyśpieszenie choroby będzie w stanie ją także zasiać. To drugie wydaje się trudniejsze. Bardziej skomplikowane: chociaż nie na pewno. Jeśli jednak znajdziemy źródło choroby i pojmiemy proces jej postępowania - a uczynić to musimy, by dojść końca tych badań i stworzyć odpowiedni lek - stworzenie trucizny zdolnej wywołać epidemię byłoby już tylko formalnością. - Przeciętnego człowieka podobna wizja zapewne by przeraziła, a w najgorszym wypadku chociaż oburzyła, ale byli przecież ludźmi nauki. Każdy uzdrowiciel przysięgał: przede wszystkim nie szkodzić. Ale ona tego kursu nigdy nie ukończyła - a więc i przysięgi nigdy nie złożyła.
- To właśnie procesy, które odpowiadają za te reakcje - wyjaśniła trudne słowo, poruszała się w swoim obszarze zbyt swobodnie, by wychwycić w języku niuanse niedostępne dla alchemika. Jego niewiedza wydawała się naturalna, bynajmniej nie zawstydzająca, doskonale wiedziała, jak ogromną wiedzę Dolohov posiadał w innych dziedzinach. - Kiedy ciało zwraca się przeciwko ciału. Choroby wewnętrzne zawsze uruchamiają szereg reakcji, w tym alergicznych, które mogą zamienić się w nieszczęśliwy ciąg zdarzeń i może okazać się, że sinica, której esencję zamkniesz we fiolce, zadziała na czarodzieja szybciej i silniej niż sinica nabyta naturalnie. - Być może nawet zabije od razu - wciąż wiedzieli zbyt mało o tej dolegliwości, by wysuwać hipotezy. Dalsze badania jednak z pewnością pozwolą nie pozostawić żadnego pytania bez odpowiedzi.
- Tędy sunie nerw - wskazała, kiedy nitka żyły opadła w misce obok zaczernionej wątroby. - Ale wygląda na czysty - chwyciła w dłoń odpowiednie narzędzie, lekko go nacinając - nie nosił śladów zarażenia. Nie powinien, sinica nie atakowała umysłu. Wzruszyła lekko ramieniem, porzucając oględziny ręki nieboszczyka - i powróciła do prawidłowo wykonanej sekcji zwłok, rozcinając klatkę piersiową, a na koniec: zaglądając do wnętrza czaszki. Mózg wydawał się nienaruszony, ale ścianki serca wyraźnie zdradzały oznaki zakażenia. Myślenie na głos pomagało, to dlatego uważnie przeprowadzała po procesach alchemika, wskazując na każdy narząd kolejno. Miała jeszcze dużo pracy - musiała obejrzeć znaleziska, dokładnie je przebadać, a na koniec przeczytać notatki Dolohova; rozstała się więc z Valerijem krótko po zakończeniu sekcji, odprowadzając go do drzwi lecznicy - obok trolla wyraźnie rozochoconego zapachem świeżego ludzkiego mięsa.
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Mieli przejebane. Ledwo powłóczył nogami, a na Nokturnie półżywe zwłoki były przecież idealnym celem, łatwym źródłem zarobku i prostej przyjemności. Musiał jednak zaryzykować, proszenie Flinta o przeniesienie ich wprost do najplugawszej dzielnicy magicznego Londynu aż kusiłoby o żądanie wyjaśnienia. Tak, jak i konkretny adres, pod który mieli trafić, nie, nie brał pod uwagę udzielenia Cadmusowi tak szczegółowych informacji. Im mniej wiedział, tym lepiej; w młodzieńcu skrzyła się co prawda iskra potencjału, lecz póki nie udowodnił swoich czystych zamiarów, Magnus nie śpieszył się ze zbyt entuzjastyczną opinią. Na razie zajmowało go utrzymanie pozycji pionowej i wprawne przemieszczenie się między rzędem ponurych budynków. Okaleczoną rękę, dyskretnie owiniętą w materiał trzymał przyciśniętą do podbrzusza, dbając, by prowizoryczny opatrunek nie zsunął się z niej przy szybkim marszu. Był słaby, słaniał się na nogach, ale poddanie się bez walki, w połowie drogi - i tej dosłownej, i metaforycznej - zupełnie nie pasowało do Magnusa. Zacisnął zęby, wbijając paznokcie zdrowej ręki w swe ramię, by innym bólem rozgrzać mięśnie do współpracy; obejrzał się za siebie, Sauveterre podążał za nim, choć - na jego oko - znajdował się w o niebo lepszym stanie. Rowle darował sobie jednak wszelkie komentarze, instynktownie wchodząc w rolę przewodnika; skromne progi lecznicy Cassandry gościły go już tak często, że nawet po omacku trafiłby pod właściwy adres. Nie tak dawno (dwa miesiące, sześćdziesiąt dni?) czołgał się do Vablatsky, niemalże mdlejąc w biednym korytarzu. Teraz, działając w tej samej sprawie ponownie znalazł się na skraju wytrzymałości, z niepokojem obserwując zmiany skórne na zdrowej ręce i nerwowo wycierając drobne krople krwi, groteskowo powoli spływające z nosa po policzkach, jak szkarłatne łzy, zatrzymujące się w gęstej brodzie. Z ulgą powitał zarys znajomego budynku, chwiejąc się wdrapał się na koślawe schodki i pewnie pchnął skrzypiące drzwi. W środku panowała ciemność, czuł odór spoconych ciał, ziół - rozpoznawał już szałwię, ostrą woń pokrzywy - oraz charakterystyczny zapach trolla, wydobywającego z siebie niski, złowrogi warkot, kiedy tylko stopy Magnusa i Apollinaire'a postały w ciasnym przedsionku. Rowle odchrząknął gardłowo i podniósł ręce w górę, wciąż nie nauczył się postępowania z tym stworem.
-Cassandro? - zawołał, nieco podnosząc intonację głosu, acz wciąż oscylując na dość średnich rejestrach, pacjenci czarownicy potrzebowali spokoju, jej córka snu. Vablatsky zawsze zaś słyszała, co działo się w jej lecznicy, która była otwarta dla każdego, kto jej potrzebował.
Obrażenia:
Apo: 79/214 (90 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); Vensistero Maxima 2/5 tur
Magnus: 39/280 (22 - psychiczne, 44 - cięte, 60 - tłuczone, 60 - zatrucia, 25 - psychiczne, decelphage, 30 - krwotok, atak sinicy); Vensistero Maxima 3/5 tur, Fosilio
-Cassandro? - zawołał, nieco podnosząc intonację głosu, acz wciąż oscylując na dość średnich rejestrach, pacjenci czarownicy potrzebowali spokoju, jej córka snu. Vablatsky zawsze zaś słyszała, co działo się w jej lecznicy, która była otwarta dla każdego, kto jej potrzebował.
Obrażenia:
Apo: 79/214 (90 tłuczone, 25 cięte, 40 - zatrucia); Vensistero Maxima 2/5 tur
Magnus: 39/280 (22 - psychiczne, 44 - cięte, 60 - tłuczone, 60 - zatrucia, 25 - psychiczne, decelphage, 30 - krwotok, atak sinicy); Vensistero Maxima 3/5 tur, Fosilio
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słyszała i tym razem - nasłuchiwała. Zgrabnie przestąpiła w próg lazaretu, ku wąskiemu korytarzu, dostrzegając od progu spodziewany widok, w którym na krótką chwilę, z wciąż blednącą twarzą, utkwiła spojrzenie szmaragdowych oczu. Poczyniwszy w myśli szybki rachunek, ulokowała czarodziejów w jedynym możliwym miejscu: w londyńskiej elektrowni, dosłownie przed momentem powróciła do lecznicy po uleczeniu Percivala, który w pojedynkę stanął w szranki z tamtejszą anomalią. Wyścig po więźniów wciąż trwał, a pałeczkę przejęła ostatnia z grup.
- Rowle, Sauveterre - wymieniła na głos ich nazwiska, dźwięcznie, właściwie bardziej do siebie, niż do nich: głucho, układając z elementów spójny, choć przerażający obraz. - Umhra - W jej głosie wybrzmiało subtelne upomnienie, delikatne, ale przepełnione stanowczością, jak do kochanego dziecka - przepuść ich - Drobny gest dłonią miał uspokoić istotę, ale uzdrowicielka nawet na nią nie spojrzała - przenosząc przerażone spojrzenie z twarzy Rowle'a na twarz Sauvaterre'a. Przysunęła się bliżej, chwyciwszy ramię ledwie żywego Magnusa, zbyt ciężkie, by mogła je unieść, ale wiedziała, że Rowle był czlowiekiem dość silnym, by jej w tym dopomóc: znajdujący się w znacznie lepszym stanie Apolinaire mógł zadbać sam o siebie. Pomogła im pokonać korytarz, kierując do odosobnionej suszarni, w której nikt nie mógł im przeszkodzić - i w której zaznają komfortu samotności. Potrzebowali jej teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej - mieli z pewnością sporo do omówienia. Legowiska były już dla nich przygotowane - spodziewała się dzisiaj gości w gorszym stanie. Nie jednego, nie dwóch, kolejni mieli jeszcze nadejść, musieli nadejść. - Dobrze was widzieć żywych - oznajmiła, szczerze, uklęknąwszy wpierw przy Rowle'u - obrzuciwszy go oceniającym spojrzeniem dopiero teraz. Silny krwotok, potłuczone ciało, cięcia, wreszcie bladość. Dziwna, nienaturalna, a zarazem... naturalnie znajoma?
- Morgano - szepnęła, ledwie rozchylając wargi. Doskonale potrafiła rozpoznać objawy sinicy, eksperymentowała z nią już od miesiąca; ta na Magnusie wydawała się nie tylko świeża, ale i w pełni sił. Niewiele myśląc, nagłym ruchem poderwała się na równe nogi, chwyciwszy w dłoń leżącą nieopodal wiązkę ziół spiętych błękitną tasiemką, którą gwałtownym ruchem wyrzuciła za drzwi, zatrzaskując je za ciśniętym drobiazgiem. Okraszony drobną klątwą stroik mógł zacząć pogarszać stan Rowle'a, nie powinien przebywać w pobliżu czarnej magii - sytuację tę nieco komplikował fakt, że od pewnego czasu czarna magia była we wszystkim, nawet w powietrzu. - Od dawna to trwa? - Krwotok, bladość; choroba. Wiedział, co mu było? - Połóżcie się, jesteście już w bezpiecznym miejscu - mruknęła, siląc się na spokojniejszy ton. Musiała podejść do tego metodycznie, krok po kroku, spokojnie, bez nerwów. Skuteczniej, niż podczas interwencji u Notta. Pobieżnie ktoś ich już obejrzał, krwotok, którego dowodziła brudna koszula, został powstrzymany. Zsunęła z ramion wełnianą chustę, odkładając ją na pobliski parapet, nie zdążyła się nawet przebrać, odkąd wróciła z Kornwalii. Usiadła na drewnianej podłodze, tuż przy Magnusie, postrzegając go jako pilniej wymagającego interwencji, po czym z połów spódnicy wysunęła różdżkę, wpierw odsłaniając kolejne materiały jego ubrań, szatę, koszulę, by dostać się do poranionego ciała. - Odczuwasz ból? - oczywiście, że tak - gdzie jest najsilniejszy? - Sińce na jego ciele wydawały się przybierać różne barwy, od lekkich pasteli, bo ciemne granaty i zielenie. Miał znacznie więcej zmiażdżeń niż Percival, pokręciła z rezygnacją głową, przytknąwszy do jego odsłoniętego ciała kraniec różdżki:
- Episkey Maxima - wypowiedziała spokojnie, uważając, by ręka jej nie zadrżała.
- Rowle, Sauveterre - wymieniła na głos ich nazwiska, dźwięcznie, właściwie bardziej do siebie, niż do nich: głucho, układając z elementów spójny, choć przerażający obraz. - Umhra - W jej głosie wybrzmiało subtelne upomnienie, delikatne, ale przepełnione stanowczością, jak do kochanego dziecka - przepuść ich - Drobny gest dłonią miał uspokoić istotę, ale uzdrowicielka nawet na nią nie spojrzała - przenosząc przerażone spojrzenie z twarzy Rowle'a na twarz Sauvaterre'a. Przysunęła się bliżej, chwyciwszy ramię ledwie żywego Magnusa, zbyt ciężkie, by mogła je unieść, ale wiedziała, że Rowle był czlowiekiem dość silnym, by jej w tym dopomóc: znajdujący się w znacznie lepszym stanie Apolinaire mógł zadbać sam o siebie. Pomogła im pokonać korytarz, kierując do odosobnionej suszarni, w której nikt nie mógł im przeszkodzić - i w której zaznają komfortu samotności. Potrzebowali jej teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej - mieli z pewnością sporo do omówienia. Legowiska były już dla nich przygotowane - spodziewała się dzisiaj gości w gorszym stanie. Nie jednego, nie dwóch, kolejni mieli jeszcze nadejść, musieli nadejść. - Dobrze was widzieć żywych - oznajmiła, szczerze, uklęknąwszy wpierw przy Rowle'u - obrzuciwszy go oceniającym spojrzeniem dopiero teraz. Silny krwotok, potłuczone ciało, cięcia, wreszcie bladość. Dziwna, nienaturalna, a zarazem... naturalnie znajoma?
- Morgano - szepnęła, ledwie rozchylając wargi. Doskonale potrafiła rozpoznać objawy sinicy, eksperymentowała z nią już od miesiąca; ta na Magnusie wydawała się nie tylko świeża, ale i w pełni sił. Niewiele myśląc, nagłym ruchem poderwała się na równe nogi, chwyciwszy w dłoń leżącą nieopodal wiązkę ziół spiętych błękitną tasiemką, którą gwałtownym ruchem wyrzuciła za drzwi, zatrzaskując je za ciśniętym drobiazgiem. Okraszony drobną klątwą stroik mógł zacząć pogarszać stan Rowle'a, nie powinien przebywać w pobliżu czarnej magii - sytuację tę nieco komplikował fakt, że od pewnego czasu czarna magia była we wszystkim, nawet w powietrzu. - Od dawna to trwa? - Krwotok, bladość; choroba. Wiedział, co mu było? - Połóżcie się, jesteście już w bezpiecznym miejscu - mruknęła, siląc się na spokojniejszy ton. Musiała podejść do tego metodycznie, krok po kroku, spokojnie, bez nerwów. Skuteczniej, niż podczas interwencji u Notta. Pobieżnie ktoś ich już obejrzał, krwotok, którego dowodziła brudna koszula, został powstrzymany. Zsunęła z ramion wełnianą chustę, odkładając ją na pobliski parapet, nie zdążyła się nawet przebrać, odkąd wróciła z Kornwalii. Usiadła na drewnianej podłodze, tuż przy Magnusie, postrzegając go jako pilniej wymagającego interwencji, po czym z połów spódnicy wysunęła różdżkę, wpierw odsłaniając kolejne materiały jego ubrań, szatę, koszulę, by dostać się do poranionego ciała. - Odczuwasz ból? - oczywiście, że tak - gdzie jest najsilniejszy? - Sińce na jego ciele wydawały się przybierać różne barwy, od lekkich pasteli, bo ciemne granaty i zielenie. Miał znacznie więcej zmiażdżeń niż Percival, pokręciła z rezygnacją głową, przytknąwszy do jego odsłoniętego ciała kraniec różdżki:
- Episkey Maxima - wypowiedziała spokojnie, uważając, by ręka jej nie zadrżała.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Sień
Szybka odpowiedź