Wydarzenia


Ekipa forum
Lazaret
AutorWiadomość
Lazaret [odnośnik]05.08.15 16:59
First topic message reminder :

Lazaret

★★
Odrapane ściany i drewniana posadzka odbarwiona krwią nie budzą zaufania, sala, w której Cassandra przyjmuje chorych, niczym nie przypomina sal w Mungu. Kilka podpróchniałych szafek zajmują głównie stare prześcieradła służące do odrywania opatrunków i, najpewniej, chowania zwłok tych, których nie dało się już odratować. Stare okna chronione są solidnymi okiennicami, dobrze chroniącymi pomieszczenie przed światłem. Wzdłuż ściany ustawiono trzy łóżka, na przeciw których znajduje się również prowizoryczny siennik, na parapetach lśnią fiolki i gliniane miseczki wypełnione różnobarwnymi maziami, których pochodzenia ani przeznaczenia lepiej jest się nie domyślać.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lazaret - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Lazaret [odnośnik]12.01.20 17:14
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 83
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lazaret - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lazaret [odnośnik]17.01.20 17:44
Jego ruchom daleko było do zniecierpliwienia, ani nie chciał okazywać rozmówczyni swych emocji, ani tym bardziej wywierać na nią presji; nawet jeśli odczuwał przemożną chęć zapalenia, mógł poczekać, aż załatwią interesy i opuści lecznicę, znów znajdzie się na zabłoconej, niemalże opustoszałej o tej porze ulicy. Nie planował więc sięgać ani po bibułki, ani po woreczek z tytoniem, a jeśli jego dłoń mimowolnie zawędrowała w okolice kieszeni, to równie prędko się stamtąd wycofała - wszak reakcja uzdrowicielki była stanowcza i jednoznaczna. Lecz przecież nie powinien spodziewać się niczego innego; pytanie, które jej zadał, było z góry skazane na odmowę. Nie przejmował się też użytym przez nią określeniem czy tym, w jaki sposób pokręciła głową, choć niewątpliwie nie czuł się przy niej ani swobodnie, ani zupełnie bezpiecznie, jak gdyby jej niezależność i walka, którą każdego kolejnego dnia podejmowała, mogły mu w jakikolwiek sposób zagrozić. Również dlatego rzadko kiedy pozwalał sobie na swobodne błądzenie wzrokiem po surowo urządzonej kuchni, po zawieszonych pod sklepieniem grzybach i owocach czy półkach wypełnionych przeróżnymi słoikami i buteleczkami - wolał nie spuszczać kobiety z oka, uważnie lecz nienachalnie obserwując następujące po sobie ruchy i grymasy.
Pokiwał w milczeniu głową, gdy wyznaczyła termin; będzie musiał się wysilić, by wejść w posiadanie odpowiedniej ilości kory wiggenowej w przeciągu ledwie kilku dni. Anomalie, które do niedawna dręczyły całe wyspy, a później trwająca bity miesiąc czarnomagiczna nawałnica nie pozostawały bez wpływu na dostępność ingrediencji alchemicznych. Łatwiej było już przeprawić się przez morze, udać do innego kraju, niż zdobywać je od lokalnych zielarzy - a szczególne te potrzebne uzdrowicielom. - W porządku - odezwał się w końcu chrapliwie, w zamyśleniu pocierając porośniętą zarostem brodę. Nie miał przecież wyboru, nie odkąd przystał na warunki młodszego Mulcibera. Wtedy też, gdy przestał rozważać, do którego z zaufanych dostawców zwróci się w pierwszej kolejności, mimowolnie podchwycił czujne, może nawet podejrzliwe spojrzenie badaczki. Z początku nie rozumiał, o co pyta, czym powodowana jest jej nagła zmiana zachowania; między brwiami żeglarza pojawiła się zmarszczka, następnie bezwiednie poprawił się na krześle i wygodniej wsparł plecy na oparciu, w przedziwnym napięciu oczekując dalszej części wypowiedzi. Czy naprawdę nie mogła powstrzymać się przed zadawaniem zbędnych i jakże niewygodnych pytań? Po co drążyła temat? - Wolałbym nie wracać do tego, w jaki sposób się poznaliśmy - zaczął ze spokojem, choć wspomnienie czerwcowej nocy - i mglistej wizji czegoś, co boleśnie uciskało mu stopę - należało do grona tych nieprzyjemnych, spychanych poza granice pamięci. Celowo zignorował słowa o byciu wykorzystanym, nie miał zamiaru poświęcać tamtemu zdarzeniu więcej czasu, ani tym bardziej pozwalać, by wywołało w nim silniejsze emocje. - I dlaczego miałoby to być dla mnie problemem? Pomaganie komuś, kto leczy nasze rany? Angażuje się w naszą sprawę? - kontynuował miarowo, mierząc rozmówczynię podobnym, równie uważnym wzrokiem; nie sądził, by wyjawianie całej prawdy było konieczne. By mówienie, że to Ramsey nakłonił go do wyświadczania jej - im wszystkim - tej przysługi, miało cokolwiek zmienić. A o tyle łatwiej było mu zachować kamienną twarz, że przecież nie kłamał; wywiązywał się z umowy, owszem, lecz przy tym działał na rzecz wszystkich, którzy czynnie opowiadali się po stronie Czarnego Pana.
Przelotnie spojrzał ku futrzakowi próbującemu opuścić kuchnię, nim jednak ten dotarł do wyjścia, w oka mgnieniu został przemieniony w żabę. Nie żeby mu współczuł, nie przepadał za kotami, lecz czy w tej płaziej postaci miał okazać bardziej przydatny...? - Czytałem, że okadzenie pomieszczeń diablim zielem może przynieść odpowiednie rezultaty, ale to nie brzmi jak metoda odpowiednia dla lecznicy - mruknął, powoli sięgając do kieszeni płaszcza, tym razem po różdżkę. - Drętwota. - Spróbował trafić jedną z krążących nad ich głowami bahanek, choć nie pokładał wielkiej wiary w swojego cela.



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Lazaret [odnośnik]17.01.20 17:44
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 77
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lazaret - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lazaret [odnośnik]02.02.20 20:17
Przyglądała się mężczyźnie w napięciu, oczekując jego werdyktu; pomoc, jaką wkładał w lecznicę była nieoceniona, ale żyła na tym świecie - a już na pewno na Nokturnie - zdecydowanie zbyt długo, by wierzyć, że była bezinteresowna. Trudno było jej jednoznacznie sklasyfikować Caleana, miała go za czarodzieja mocno oddanego sprawie, to z pewnością, jednak czy gdyby wspierał ją wyłącznie z tego powodu nie próbowałby dociekać do tego co dokładnie czyni z ofiarowanymi jej składnikami? Nie złożyła przed nikim przysięgi wieczystej, wdarła się pomiędzy uprzywilejowanych umysłem, nie narażała życia w walce jak czynił to Goyle. Więc - dlaczego? Czy za wszystko powinna być wdzięczna Eir i jej perswazji? Zapewne dostrzegł poruszenie w jej oczach, rozszerzenie źrenic, gdy przytaknął, obiecując tym samym załatwić ingrediencje we wskazanym - jakże krótkim - terminie. Zaskoczył ją nie pierwszy raz, a ona nie miała okazji przywyknąć do okazywanej jej życzliwości. Podejrzliwość wymalowana na twarzy prędko jednak przerodziła się w nieco zakłopotaną niezręczność, gdy usłyszała jego dalsze słowa, poniekąd jednak życzliwe - zapomnieć oznaczało nie rozpamiętywać, co z kolei równało się z nie mam ci już za złe, że próbowałaś mnie ubrać w damskie buty. Może nieco nadinterpretowała jego słowa, ale tak było jej właśnie wygodnie.
- Oczywiście - odparła, może nieco zbyt szybko, bo przecież wyznanie Goyle'a było jej na rękę - nie zamierzała drążyć tematu, który zdecydował się porzucić. Większy frasunek wzbudziły w niej kolejne pytania, nie uspokoiły wątpliwości, raczej roznieciły ich więcej swoją niewinnością.
- Dlatego, że odpowiadasz pytaniem, nie twierdzeniem - stwierdziła w ciemno, podtrzymując spojrzenie szmaragdowych tęczówek na jego oczach - zupełnie jakby wierzyła, że tym gestem jest w stanie wyczytać z niego coś więcej. Nie była. - Po tym wszystkim - mieli nie wracać do przeszłości, ale coś w mimice twarzy Caelana, jego ogólnej postawie, podpowiadało jej, że jego poczucie humoru raczej nie nakazywało mu traktować ich wspólnej historii w kategoriach zabawnej anegdotki. - Ufasz mi aż tak? - Nie była głupia, rycerze zaszliby znacznie dalej, gdyby stanowili jedność - ale nią nie byli. Byli grupą egocentryków skupionych na własnym szczęściu, nie ufali sobie nawzajem. Ona - ufała niewielu, nikomu tylko dlatego, że zdecydował się pójść za Czarnym Panem. Wiedziała, że czarodzieje mieli ku temu bardzo różne pobudki, z których przynajmniej część wykluczała wzajemną solidarność. A Caelan - a Caelan zwyczajnie nie był głupi. - To nie są zwyczajne zlecenia - podchwyciła, wciąż świdrując go spojrzeniem. - I nie są to zwyczajne terminy. Wymagają więcej - Ale on - on się godził. Jaką miało to mieć w przyszłości cenę?
Ze spokojem obserwowała, jak promień jej zaklęcia sięga kocura; futro zamieniło się w oślizgłą zielonkawą skórę, kły zniknęły, uczy wtopiły się w czaszkę, ogon się skurczył, a w kuchni w okamgnieniu zamiast kota pojawiła się żaba. Żaba, która wskoczyła na stół między nich, wyciągając długi język po jedną z bahanek - którą pożarła ze smakiem i miną wyraźnie zadowoloną. Podobna odmalowała się na twarzy Cassandry.
- Jeszcze raz wybacz te drobne niedogodności - oznajmiła gościowi, gestem strzepując ropuchę ze stołu - z parapetu i szafek miała równie dobry dostęp do unoszących się w powietrzu bahanek. Promień zaklęcia błysnął również z jego różdżki, bez trudu sięgając jednego ze szkodników - chwyciła między dłonie opadłe ciałko, przyglądając się mu z zainteresowaniem. - Dobry cel - pochwaliła go mimochodem. - Ponoć są zmutowane, być może to nowy gatunek. Ciekawa jestem, czy w wywarach osiągają podobne efekty co ich pospolitsi kuzyni... - Odłożyła bahankę na bok, wrzucając ją między pozostałe ingrediencje.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Lazaret [odnośnik]03.02.20 9:54
Nie mógł nie zwrócić uwagi na wyraz twarzy Cassandry, gdy uciął temat ich niechlubnej przeszłości; nie wierzył, by naprawdę był w stanie przyprawić uzdrowicielkę o zakłopotanie, ba, nie wierzył, by choćby przez krótką chwilę żałowała tego... eksperymentu, na który sobie wtedy pozwoliła. To nie było jednak ważne, nie miał zamiaru pławić się w niezręczności, drążyć tematu, byle tylko doprowadzić do ostatecznej konfrontacji - również dlatego, że mógłby ją najzwyczajniej w świecie przegrać. Wyobrażał sobie, że trudno byłoby zagonić rozmówczynię w kozi róg, wolałby jednak tego nie sprawdzać, nie na własnej skórze. Łatwiej było zapomnieć, zepchnąć wspomnienie czerwcowej nocy poza granice świadomości, pić tak długo aż zapomni je całkiem; nikomu nie opowiedział o swoich zwidach, nawet Drew, który przecież odstawił go wtedy do nokturnowej lecznicy. I wolał, żeby ona również o tym nie wspominała, nigdy więcej.
Nie przejął się szorstkością pobrzmiewającą w jej głosie, widocznie reagując dopiero na kolejną wypowiedź. Usta żeglarza niespodziewanie wygięły się w uśmiechu, nie obejmował on jednak jego oczu - chłodnych, nie uciekających wzrokiem przed badawczym spojrzeniem wiedźmy. Nie poddawała się, nie zadowalała prostymi odpowiedziami, on z kolei nie przywykł do takich rozmów, przynajmniej nie z kobietami. Catriona wiedziała, kiedy przestać, Rookwood za to prowadziła dyskusję w zupełnie inny sposób, pozbawiona spokoju i rozwagi niezbędnych do słownych podchodów. - Nie ufam ci ani trochę - odpowiedział powoli, zgodnie z prawdą. Dalej wspierał plecy o oparcie niezbyt wygodnego kuchennego krzesła, obserwując bladą, zmęczoną uzdrowicielkę z bezpiecznej odległości. - Tak jak ty nie ufasz mi - dodał, leniwie wypowiadając kolejne zgłoski, wciąż wyginając usta w tym zamyślonym, nieco wilczym uśmiechu. Może to właśnie był ich problem, nie byli jednomyślni, nie potrafili stworzyć sprawnie działającego organizmu. On sam wciąż miotał się między ślepą wiarą w nieomylność Czarnego Pana a jadowitym krytycyzmem względem szlachetnie urodzonych, niejednokrotnie nie aż tak oddanych sprawie czarodziejów. Ilu z nich ubrudziło sobie ręce przy odbudowie Wywerny? Ilu z nich przystało do Rycerzy tylko po to, by kurczowo trzymać się silnej, wyrastającej na legendę jednostki? - Wymagają więcej, zgadza się. Wolałbym jednak, by lecznica dobrze prosperowała. Kto wie, kiedy znów będę potrzebować twojej pomocy, Cassandro. Ja lub ktokolwiek z moich bliskich. - Uparcie odmawiał zdradzenia Ramseya, nie do końca rozumiejąc, jaki łączył ich układ, co kierowało Mulciberem, kiedy zlecił mu zaopatrywanie tego przybytku. Łatwiej było jednak o tym nie myśleć, skupić się jedynie na jak najlepszym wypełnianiu powierzonego mu zadania, nie zaś na gonieniu sensacji. Nie oczekiwał też, by pomoc uzdrowicielki - która z pewnością miała nadejść, prędzej lub później - była udzielana za darmo, zamierzał rozliczać się z każdego sykla i knuta, tego jednak nie dodawał; może tym niedopowiedzeniem wytłumaczy sobie jego podejrzanie szczodrą pomoc. Tak czy inaczej po stokroć wolał brudne zakamarki Nokturnu niż obsługiwane przez czarodziejów niewiadomego podchodzenia sale szpitalne Munga.
Mimowolnie odsunął rękę, gdy przemieniony w oślizgłą ropuchę kocur postanowił wskoczyć na blat stołu i bezceremonialnie sięgnąć językiem po jedną z latających nad ich głowami bahanek. Nie docenił tego pozornie naiwnego pomysłu, dopiero teraz futrzak okazał się przydatny. W końcu zmienił się wyraz twarzy Goyle'a - już się nie uśmiechał, nie walczył, pozwalając, by incydent z płazem odwrócił uwagę od głównego tematu dyskusji. Zdziwił się, że i jego zaklęcie sięgnęło celu, nie skomentował tego nawet słowem. Zamiast tego chrząknął cicho, znów sięgając dłonią do pokrytej zarostem brody. - Dziękuję - mruknął, próbując nie wyjść na gbura, choć z pochwałą czuł się nieswojo, jak niedoświadczony uczniak. - Cieszę się, że ci się do czegoś przyda... - urwał, nieco niechętnie spoglądając ku unieruchomionej bahance. - Na mnie już pora - odezwał się znowu, powoli poprawiając poły płaszcza, chowając różdżkę do kieszeni. Uciekał nie tylko ze względu na goniący go czas, choć niewątpliwie musiał wracać do doków, ale i z obawy przed tym, w jakim kierunku mogłaby podążyć dalsza wymiana zdań. Cassandra nie wyglądała mu na taką, która łatwo odpuszcza. - Pojawię się w przyszłym tygodniu, razem z korą wiggenową - dodał, wstając z zajmowanego do tej pory miejsca. Łudził się, że go nie zatrzyma, że na tym skończy się kolejna z dostaw. - Bywaj - mruknął na koniec, a następnie powoli skierował się do wyjścia z kuchni, a później - z budynku. Poczuł się lepiej dopiero wtedy, gdy opuścił lecznicę i stojąc na środku zabłoconej uliczki odpalił kolejnego papierosa, łapczywie zaciągając się dymem.

| zt



paint me as a villain
Caelan Goyle
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5834-caelan-goyle https://www.morsmordre.net/t5945-ethelinda https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f174-dzielnica-portowa-high-timber-street-8-5 https://www.morsmordre.net/t6368-skrytka-bankowa-nr-1403#161394 https://www.morsmordre.net/t5874-caelan-goyle#138874
Re: Lazaret [odnośnik]11.02.20 18:23
Z pewnością miał rację, nie ufała mu - nie dała też mu jednak powodów, by sądził inaczej. Calean zaś z jakiegoś powodu zgodził się jej pomagać, jej bezpośrednio, dostarczać ingrediencje, ufając, że przysłużą dobru sprawy - być może nawinie doszukiwała się w tym geście czegoś ponad troskę o wspólną sprawę, wszak bat Czarnego Pana, jego umiejętności, siła i potęga, winny być wystarczające, by mieć pewność co do podjętych przez nią kroków - a Goyle nie miał powodów, by w to wątpić. A jednak, coś jej w tym wszystkim... nie grało. Przyglądała się jego twarzy uważnie, jakby spodziewając się dostrzec na niej zmian, drgnięć, poruszeń, a najlepiej wypisanego na czole kłamstwa, ale jej spojrzenie niczego z tego dostrzec nie potrafiło.
- Ciężkie to czasy - przyznała po chwili - strach przed śmiercią stał się naszym codziennym towarzyszem. Dobrze jest wiedzieć, że istnieje ktoś, kto potrafi temu zaradzić - gdzieś między wierszami chciała mu przekazać, że mógł na nią liczyć, on i jego bliscy. Od lat handlowała przysługami, jedną z nich mogła być niedopowiedziana obietnica - że cokolwiek się stanie, że w czymkolwiek nie będzie potrzebował pomocy, mógł na nią liczyć.
W jednym miał rację, tak on, jak jego bliscy, potrzebowali jej pomocy. Pomogła Eir sprowadzić na świat dziecko, opiekowała się nią, była w stanie wyleczyć wszystkie zranienia rycerzy, od pospolitych otarć po cienką granicę pomiędzy życiem a śmiercią, na której nie tak rzadko zdarzało im się chwiać. Potrzebowali jej, to oczywiste. Ale to, co robił dla niej Goyle, wykraczało znacznie poza granice wystarczalności; dobrze wiedział, że nie musiał tego robić, że nie wszystkie jej prośby były koniecznością. Dlaczego więc - nigdy się żadnej nie sprzeciwił? Był dobry w tym co robił, przemytnicze kontakty bez wątpienia otwierały mu wiele dróg - może go nie doceniała, może był aż tak dobry, że jej prosby rzeczywiście nie robiły na nim większego wrażenia. Nie mogła tego wiedzieć. Niedbale, nie dostrzegając w swoim zachowaniu czegoś... ekscentrycznego skinęła głową na jego uprzejme słowa, pewna, że bahanka była doskonałym materiałem organicznym do eksperymentowania na nowym magicznym tworze i jego właściwościach. Na jego dalsze słowa znów krótko przytaknęła, wstając z krzesła, by móc odprowadzić swojego gościa - nie zamierzała go tutaj zatrzymywać na siłę, jego czas był zapewne równie cenny, co jej.
- Zatem bywaj, Caelenie. Będę cię wyczekiwać kolejnym razem. - Rozmowa musiała poczekać, jej argumenty i podejrzenia przeleżeć, póki nie spotka się z Goylem ponownie. Podążyła za nim wpierw do progu kuchni, której drzwi - czego przeważnie nei robiła - zamknęła za sobą, po to tylko, by zamknąć w środku swoją kocią żabę, pożerającą kolejne bahanki. Jeśli będzie trzeba, przetrzyma ją tam kilka dni - żeby z głodu upolowała wszystko, co się da. Później aż do progu, odprowadzając czarodzieja wzrokiem, w ciszy zastanawiając się nad wypowiedzianymi przez niego słowy.


zt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Lazaret [odnośnik]17.02.20 1:12
29 marca

Trochę dziwny był to okres - coś się zakończyło, ale coś kolejnego wisiało w powietrzu, dając ułudę spokoju. Szczęśliwie krótko przed narodzinami swojego dziecka mogła odpocząć, odetchnąć, ale był to odpoczynek tylko pozorny. Z jednej strony lecznica Cassandry przestała pękać w szwach, przepełniona czarodziejami zranionymi przez anomalię. Z drugiej strony - niemowlę pochłaniało każdą jej wolną chwilę. Kiedy nie robiła nic, patrzyła w jego oczy, obserwując smutną buzię chłopca z mieszaniną konsternacji i zmartwienia. Choć powinna się radować - był zdrowy.
Czarodzieje, którzy nawiedzali ją dzisiaj, nie mieli tak silnych ran. Antymugolskie nastroje narastały, a Nokturn zawsze był niebezpiecznym miejscem, ale uzdrowicielska perspektywa całkowicie odmieniła się, odkąd kryzys związany z anomaliami został ukojony. Już nie przychodzili bez rąk, bez nóg, zdarzały się oderwane w pubie palce jak zawsze, wybite oczy, czarodziejski katar i ból głowy. Mimo lęku przed Czarnym Panem, lęku nasyconym smakiem porażki, w jakiś sposób cieszyła się tym stanem - i faktem, że przez trzy długie miesiące mogła zwyczajnie zatrzymać się w ciągłym i zdawałoby się że niekończącym się biegu. Opaść z sił, zamknąć oczy, wziąć głęboki oddech.
Bo sprawy tak trywialne jak pasożyty nie były ani stresujące ani nie wymagały nagłej interwencji.
- Czuję jakby... jakby coś się poruszało w moim brzuchu. Przysięgam, nie wiem co to jest, ale zrobię wszystko, żeby się tego pozbyć. Jakby...
- Pełzało i podjadało resztki pokarmowe? - Uniosła lekko brew, spoglądając na bladego ze strachu jegomościa. Przybiegł do niej po pierwszej sraczce jakby się paliło, a fakt faktem czarodzieje niekiedy żyli z pasibrzuchem złośliwym całe życie. Jego mioty przenosiły bahanki a po ostatniej pladze tych ohydnych stworzeń nietrudno było złapać to paskudztwo. Właściwie nie było groźne, a dyskomfort odczuwany przez nosiciela różnił się bardzo w zależności od osoby. Tutaj najwyraźniej był odczuwany... tak, dotkliwie.
- Jakby mnie pożerało od środka żywcem - wyznał z przerażeniem, wyciągając sakiewkę z monetami, ciut więcej, niż było to warte, ale tego nie powiedziała, zgarniając ją do kieszeni czarnej szaty, wciąż obszernej, choć ciążowy brzuch już mocno zszedł, nadając jej sylwetce pierwotnego kobiecego kształtu. - Czasem czuje ból. O tu - Wskazał dłonią na okolice wątroby, ludzkie narządy nie zawsze radziły sobie z oczyszczaniem organizmu z odchodów pasibrzucha. W bardzo rzadkich sytuacjach mogło to doprowadzić do zatrucia a w jeszcze rzadszych do wstrząsu będącego ich efektem. Czy miała przed sobą potencjalnie rzadki przypadek czy raczej jej pacjent skłonny był do bezpodstawnej paniki, tego się zapewne nigdy nie dowie. Może dowiedziałaby się, gdyby go rozkroiła i zajrzała do środka, spojrzała na pasibrzucha i oceniła jego wielkość, ponoć - co zabawne - najbardziej dolegliwe były osobniki mniejsze, a za bardziej dożarte uznawano samice. Nie miała w tej materii wielkiego doświadczenia.
- To pasożyt - wyjaśniła spokojnie, wstając z pryczy, na której leżał - krótkie badanie wystarczyło, by wyzbyć się wszelakich wątpliwości, jakoby mężczyźnie mogło dolegać coś więcej. Jej wyznanie raczej go nie uspokoiło - spojrzał na nią oczyma wielkimi i okrągłymi jak dwie monety wyjęte ze skórzanego woreczka, który dźwięcznie pobrzękiwał pomiędzy połami jej szaty. - Nic groźnego - wyjaśniła zatem, choć miała wrażenie, że przez jego twarz przemknął w tym momencie mdły cień jakby zawodu. Czy hipochondrię też powinna mu zdiagnozować, czy jednak ograniczyć tę kwestię do subiektywnej oceny kpiąco szeptanej do siebie samej we wnętrzu własnego umysłu? Westchnęła. - Sporządzę dla ciebie wywar - zapowiedziała spokojnie, przyglądając się mężczyźnie - by zaraz powstać i skinięciem głowy zaprosić go wgłąb korytarzy, ku schodkom prowadzącym w dół, do piwnicy, gdzie mieściła się jej pracownia. Machnięcie różdżki rozpaliło świece rzucające światło na wnętrze pomieszczenia, a ona lekko zeszła w dół, podchodząc bliżej paleniska z kominem wychodzącym aż nad piętrem - cicho wyszeptanym incendio rozpalając pod nim żar.
- Wypijesz go - stwierdziła spokojnie, odnajdując jego lico znów, obdarzając je spojrzeniem szmaragdowych tęczówek. To była jedyna znana przez nią metoda leczenia. - Kilka zmieszanych ziół - dodała, oddalając się od kotła, by stanąć nad blatem stołu. - Na bazie pajęczego jadu - dodała, chwytając po drodze jedną z niewielkich fiolek wypełnionych żółtawą gęstą substancją. Miała dobrą pamięć, zwykle nie podpisywała swoich specyfików, ucząc się, gdzie je pozostawiła i skąd może je zabrać. Jad czarnej wdowy uchodził za niebezpieczny dla człowieka, ale umiejętnie rozgotowany i zneutralizowany przez zioła nie stanowił zagrożenia. Dla nosiciela, dla samego pasibrzucha miał być śmiertelny. Śluz z gumochłona zabezpieczał jad przed nadmiernym rozcieńczeniem, ale znacznie bardziej pospolitą substancję odnalazła już na stole - zmieszała obie w zlewce, przyglądając się im pod światło rzucane przez świece. - Wywar uśmierci twojego przyjaciela bezboleśnie dla samego ciebie. Powinien uszkodzić go na tyle, by z czasem pod jego twardą skórę przedostały się soki żołądkowe, które go rozpuszczą na tyle, by jego wydalenie stało się możliwe. - Przekrzywiła lekko głowę, obserwując reakcję na jego twarzy. Wydawał się nieco spokojniejszy, choć wciąż zaniepokojony. Tak naprawdę nie było ku temu potrzeby. I tak naprawdę to jej to właściwie wcale nie obchodziło.  - Raczej nie przeoczysz tego momentu - pozwoliła sobie dodać, wydalenie pasibrzucha, nawet w pół rozpuszczonego, nie mogło być przyjemnym doznaniem. To nie był mały stwór. - Jeśli nie nadejdzie w przeciągu tygodnia, wróć do mnie. Spróbujemy jeszcze jedną dawkę, bardzo rzadko pasibrzuch okazuje się zbyt silny na jedną - czasem przeżyje, a czasem już martwy nie zostanie rozłożony. Obserwuj swoje ciało, a wszystko z niego wyczytasz. Obserwuj objawy. - Mógł przecież łatwo wychwycić to sam: przede wszystkim pasożyt powinien przestać się poruszać w sposób wyczuwalny dla jej pacjenta - albo przynajmniej zacząć poruszać się wolniej. Jeśli przestanie się poruszać i nie zostanie wydalony pojawi się potencjalny problem, ale nie taki, z którym nie mogłaby sobie poradzić. Rozkrojenie go było ostatecznością, po którą wolała nie sięgać, ale po którą sięgnąć przecież mogła bez większej trudności.
- Nasiona kąkolu reagują z jadem w sposób, który wielu uważa za... niezbyt przyjemny smakowo - pozwoliła sobie zauważyć, wrzucając ich garść do zlewki; miała nadzieję, że jej hipochondryk jednak jakoś przełknie wątpliwej jakości walory smakowe. - Mówiąc wprost, mogą naciągać na wymioty. Jeśli poczujesz nudności, będziesz musiał mi o tym powiedzieć. Eliksir musi pozostać w twoim żołądku. - Jeśli wydostanie się na zewnątrz nici z leczenia, a przecież nie mogła na okrągło wlewać w niego jadu czarnej wdowy. - Szafran nie pomaga, jest intensywny, ale olej z pestek śliwek nieco zakrywa ten bukiet marcepanowym zapachem. Niektórzy twierdzą, że wszystko jest kwestią wyobraźni i wyczujesz tylko to, co wyczuć pragniesz. Lepiej zatem będzie dla ciebie, jeśli zapragniesz marcepanu.
Włożyła drewniany patyk do zlewki, mieszając wszystkie składniki razem, z dala od wrzącej w kotle wody. Maź zasyczała niby wąż, zlepiając się w jedną gęstą masę; masę, którą przybiła moździerzem, chcąc pomóc roztopić się w kwasie nielicznym ostałym najtwardszym ziarnom. Na koniec przysypała wierzchnią warstwę szafranu - jego moc miała chronić esencję przed uleceniem z mieszaniny zawczasu. Wyszeptała mantrę, przesuwając kilkakrotnie różdżką nad tak sporządzoną mieszaniną, nim stuknęła nią w kant glinianej zlewki. Zalśniła, bieląc się między zółtymi grudami - szybkim krokiem przeszła z nią pod kocioł, do ktorego przelała ją stanowczym, szybkim gestem, mieszając wywar chochlą kilkukrotnie. Musiał pozostać klarowny. Nie odeszła od kotła, powietrza przesycił zapach szafranu oraz marcepanu. Dopiero w smaku bardziej wyczuwalne były pozostałe mankamenty. Raz w lewo, raz w prawo, trzy razy w lewo i w ukos, zostawić do zagotowania; odwiesiła chochlę na bok kominka, nie odejmując spojrzenia od tafli eliksiru - zamierzając zareagować, gdy tylko ta zacznie się gotować.
- Windagrdium leviosa - wypowiedziała wówczas sprawnie, unosząc kociołek na tyle wysoko, by nie grzał się już na żarze palonych gałęzi - który ugasiła kolejnym zaklęciem, odwieszając wywar na swoje miejsce. - Jest gotowy - uznała, odnajdując spojrzeniem mężczyznę. Wciąż miał oczy szeroko otwarte. Musiała przyznać, że wizja pasibrzucha wędrującego po wnętrzu ciała nie plasowała się w wachlarz najprzyjemniejszych rozrywek u przeciętnych czarodziejów. Zabrała glinianą misę, którą niby zupą wypełniła po brzegi, po czym przekazała ją pacjentowi w obie ręce. - Pij - poleciła - pij, póki ciepłe. Na chłodno straci właściwości.
A on wypił - i nawet się nie skrzywił, czego już się nie spodziewała. Jednak kiedy misa opustoszała, a ona odebrała ją od niego, chwycił się za brzuch, zaciskając szczęki.
- Ja... Ja...  
Tak, wiedziała - znała ten gest, ten ton głosu, tę bezradność; ostrzegała go, by mówił, więc powiedział. I dobrze. Odsunęła się odeń, z powrotem do stołu, by uwarzyć dla niego szybki wywar z mięty pieprzowej - nawet nie musiała użyć do tego kotła, wystarczyło nieco wyczarowanej wody, wpuszczenie do niej wyczarowanego wrzątku i dodanie trzech listków waleriany.
- Zapij to tym - poleciła raz jeszcze - Powinno złagodzić nudności.
I tym razem chyba nawet się udało. Skinął głową, wypił, przez jakiś czas jeszcze wciąż miał nietęgą minę, ale ta w końcu ustąpiła niekrytej uldze.
- Zatem to wszystko - oznajmiła spokojnie. - Obserwuj się i przyjdź ponownie, jeśli coś pójdzie inaczej, niż powinno. Z ostrożności powinieneś też zostać u mnie jeszcze najmniej pół godziny - jeśli objawi się reakcja alergiczna, będe mogła zareagować. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne, skoro wysypka nie dopadła cię w momencie zakażenia pasibrzuchem.
- Zostanę - wydukał tylko.
- Dobrze - zgodziła się, wskazując dłonią na schody; jeśli chciał czekać, to nie tutaj, w na pryczach w lazarecie. Nie miała potrzeby zostawać w pracowni, wysprząta w tym czasie podłogi, sprawdzi pościele. To był spokojny dzień, a ludzie na ulicach jeszcze nie wiedzieli, że nie czekał ich wcale spokój.

/zt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Lazaret [odnośnik]16.06.20 11:42
5 VI
1/204 (-170 tłuczone, -8 kąsane, -25 kłute)

Noc gęstniała mgłą, ale wzrok wciąż utkwiony miał w rozpisanej na niebie drodze prowadzącej na Nokturn - w przebłyskujących przez ciemność konstelacjach, gwiezdnych drogowskazach. Byli już blisko, w dole zarysowały się meandry Pokątnej, a zaraz potem Sigrun obniżyła lot, wdzierając się na Śmiertelny. Kamienne oczy figur ozdabiających nadkruszone gzymsy powitały ich ponurym spojrzeniem, śledząc ich aż do samej lecznicy. Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, odkąd wydostali się z lasu; że sam zdążył skostnieć, a jego ciało niewiele różniło się teraz od tych należących do nieporuszonych Obserwatorów. Nie zmienił swojej pozycji ani o cal, niepewnie czując się na miotle, w górze, z dala od stabilnego podłoża; nie miał jednak siły na wyobrażanie sobie tego, które kości przebiłyby się przez powłokę skóry, gdyby zsunął się z miotły z tej wysokości.
Podeszwy butów przylepiły się w końcu do bruku tuż przy wejściu do lazaretu, a on z nieskrywaną ulgą oderwał się od miotły i stanął niepewnie na zesztywniałych nogach, z trudem zmuszając mięśnie do współpracy; cały ciężar zmęczenia opierał się na kabłąkowatych plecach i zakrzywionej linii barków. Zdążył zrobić ledwie jeden krok, nim ugięły się pod nim kolana, a on sam oparł się ramieniem o ścianę, wciąż jeszcze walcząc ze swoim ciałem i ciemnością wirującą przed oczami - która nie miała nic wspólnego z tym, że dotarli do lecznicy w środku nocy.
Wolałby uniknąć scenariusza, w którym anonsuje swoje pojawienie się głośnym łoskotem spowodowanym przez zemdlenie, ale nie miał wątpliwości co do tego, że niewiele dłużej będzie już w stanie ustać. Darował sobie sięganie po kołatkę, przestąpił próg, skrywając się przed kamiennymi oczami. Wysiłek włożony w wykonanie każdego ruchu skraplał się w pocie zraszającym czoło; kiedy ponownie zawirowało mu w głowie, opadł na jęczące skrzypieniem krzesło, rzucając Sigrun spojrzenie, które było jednocześnie niemą prośbą, by wezwała tu Cassandrę.
Odpływał, znajdując się już gdzieś na pograniczu świadomości.



i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust

Calder Borgin
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either

you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
i am my demon.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8051-calder-borgin https://www.morsmordre.net/t8128-atramentem-niesympatycznym-spisane#232432 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f89-smiertelny-nokturn-19 https://www.morsmordre.net/t8113-skrytka-bankowa-nr-1918#232052 https://www.morsmordre.net/t8127-calder-borgin
Re: Lazaret [odnośnik]24.06.20 19:23
Nie spała, podkrążone oczy podkreślały niezdrową szarością intensywną zieleń tęczówek, gdy kroki przerwały ciszę uśpioną kwileniem niemowlęcia. Czuwała nad jego snem, teraz już spokojnym, gdy u jej progu pojawili się niespodziewani goście; zaskoczenie może w tym przypadku było ciut na wyrost - odkąd wojna zawitała na ulice Londynu jej ręce znów były pełne pracy. A walki nie ustawały. Bawełnianą koszulę nocną o szerokiej, wciąż luźnej górze - z jednej strony ułatwiającej karmienie, z drugiej kryjące te krągłości, które jeszcze z niej nie zeszły - i długiej spódnicy okryła ciemną podomką, a nieczesane, splecione w luźny warkocz włosy nie stanowiły żadnej ozdoby. Boso schodząc ze schodów dostrzegła przez korytarz gości, odnajdując spojrzenie Sigrun i twarz Caldera - jej serce w takich chwilach zawsze biło mocniej, nawet jeśli wiedziała, że wreszcie teraz - byli już bezpieczni.
- Co się stało? - zwróciła się do Rookwood, choć tak naprawdę nie potrzebowała odpowiedzi; rycerze twardo walczyli o swoje - a ona była tutaj, by wspomóc ich działania i w każdej chwili być otwartą do pomocy. Czym prędzej zniknęła w pomieszczeniu obok, zabierając zeń misę z czystą wodą i parę na szybko pochwyconych czystych opatrunków. - Co mu zrobili? - zwróciła się wnet do towarzyszącej mu czarownicy, nie chcąc tracić czasu na diagnozę; domyślała się, że Sigrun wszystko widziała na własne oczy - i mogła pokierować ją szybciej, niż pokierowałby ja instynkt. Położyła dłoń na ramieniu Caldera, bez pośpiechu przesuwając ją na bok jego twarzy, by zwrócić ku sobie jego spojrzenie - ocenić trzeźwość spojrzenia i jego ogólny stan; potrzebował natychmiastowej pomocy, to nie pozostawiało wątpliwości. Umyślnie nie zwracała się do niego - dostrzegała wszak jego słabość, a mowa wymagała sił, które winien teraz pożytkować na nade wszystko utrzymanie się przy życiu. - Nie ruszaj się - poprosiła, choć wygodniej byłoby go przenieść do lazaretu, na posłanie, czuła, że było na to już zbyt późno - opadł bezwładnie na krzesło, a dwie kobiety nie przeniosą go do innego pomieszczenia, na pewno nie w sposób, który nie uczyni mu większej krzywdy.
Przykucnęła obok, podwijając w górę materię jego koszuli, odsłaniając potłuczone, sine ciało. Musiała się upewnić, czy w środku nie było złamań, ale do tego musiała go dotknąć - a jego ciało wyglądało, jak dobrze roztłuczone na obiad mięso. Nie wyglądało dobrze.
- Episkey Maxima - szepnęła, kierując różdżkę na okolice jego żeber, zamykając oczy, by skupić się w pełni na inkantacji zaklęcia.

testujem k8




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Lazaret [odnośnik]24.06.20 19:23
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 11

--------------------------------

#2 'k8' : 2, 5, 2, 2, 3, 1, 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lazaret - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lazaret [odnośnik]29.06.20 22:54
Sigrun: 114/215 - (-15 psychiczne, -86 tłuczone) / -20

Ten wieczór ciągnął się w nieskończoność. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że od chwili, gdy przy wejściu do podziemnego korytarza pojawiła się dwójka członków Zakonu Feniksa, do momentu ich odwrotu minęło dobre kilka godzin. Każda minuta dłużyła się irytująco, choć wszystko działo się bardzo szybko - aż za szybko. Zbyt prędko osłabili Caldera, pozostała sama, pozwoliła im zdobyć przewagę i została zepchnięta do defensywy, wszystko szło jak po gruzie, z każdą chwilą coraz gorzej. Sigrun musiała podjąć bardziej rozsądną decyzję, nie miała pewności, czy zbliżali się sojusznicy Zakonu Feniksa, czy może patrol magicznej policji, Borgin zaś wymagał natychmiastowej pomocy uzdrowiciela. Jego talenty i umiejętności były cenne, nie chciała, by stracił życie tak prędko, skoro mógł się jeszcze przydać służąc Czarnemu Panu - a oni powrócą, aby sprawdzić co zmajstrował Farley z Macmillanem w tamtym miejscu. Jeśli nie jutro, to za kilka dni.
Podróż z obrzeży Londynu do samego centrum także trwała dłużej, niż zwykle. Miotła, której dosiadała, została uszkodzona przy bolesnym upadku w dół i ciągle zmieniała kierunek lotu, musiała się z nią szarpać i jednocześnie lecieć ostrożnie, by Calder nie zleciał w dól. Cudem udało jej się dolecieć na ulicę Śmiertelnego Nokturnu i utrzymać ich oboje na miotle. Wylądowała powoli, tuż obok wejścia do lecznicy, porzucając uszkodzoną miotłę na bruku - teraz nie przyda jej się do niczego, a musiała złapać w pasie runistę i przerzucić sobie jego rękę przez ramiona, by wciągnąć do środka budynku. Koniec cisowej różdżki, ściskanej w palcach prawej dłoni, rozświetlił blask Lumos, by Cassandra od razu rozpoznała kto zjawił się u ich progu. Pomogła mu usiąść na krześle, bo i sama nie była w stanie ciągnąć go dalej - jej także każdy ruch sprawiał ból, mocne stłuczenia ciągle o sobie przypominały, a runista swoje ważył. Vablatsky zjawiła się od razu, jakby nie spała, a czuwała przypuszczając, że to nie będzie spokojna noc.
- Zakon Feniksa - wyrzuciła z siebie z nienawiścią i złością. Złością po części na nich, że im przeszkodzili, a po części na samą siebie - że nie zdołała ich pokonać. Na opowieść miał jednak przyjść czas za chwilę - Calder był ledwie żywy. - Mocno oberwał, kiedy uderzał w niego magiczny wiatr i wodne pociski. Runął też w dół. Chyba się nie połamał, bo trzymał się do pewnego momentu na nogach... Mocno pokąsały go też pająki, kiedy uwięzili go w pajęczynach - odpowiedziała Cassandrze, po krótce streszczając jej to, co spotkało Borgina. - Pomóc ci? Przynieść coś? - spytała cicho; zazwyczaj przy Cassandrze widywała jej córkę, Lysandrę, kilkuletnią, lecz na tyle mądrą i bystrą, że już teraz asystowała swojej matce przy pacjentach, ale o tak późnej porze z pewnością spała. Sigrun pewnie nie wiedziała nawet połowy tego, co szeptucha zdołała już przekazać swej latorośli, ale mogła choćby przynieść czyste ręczniki, bądź maści - o ile je znajdzie.


CHAOS •• Some people survive chaos and this is how they grow. And some people thrive in chaos, because chaos is all they know.

 
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Lazaret [odnośnik]02.07.20 23:17
Kamień, nie głowa, opadł ciężko na fioletowawy obojczyk, gdy Borgin na chwilę odpłynął całkiem, by ledwie kilka sekund - a może całą wieczność - później poderwać ostro zarysowany podbródek ku górze, i powieść nieprzytomnym spojrzeniem pomiędzy twarzami dwóch czarownic. Kolejna chwila, tym razem z wiecznością niemająca nic wspólnego - i już wie, co robi w miejscu, które skryte mrokiem zdawało się na tyle obce, że nie rozpoznał go od razu.
- Dojdę do lazaretu - wymamrotał cicho, na granicy słyszalności, a może nawet już tę granicę przekraczając, lecz spojrzenie, wcześniej senne, rozmyte, teraz nabrało jakby ostrości przytomności. Jeśli Cassandra choć trochę go znała, to wiedzieć musiała, że nie powiedziałby tego, gdyby nie był pewien, iż da radę zmusić się do wysiłku. Nie zwykł przeszacowywać swych możliwości, a przynajmniej nie intencjonalnie - bo ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, iż tym właśnie był jego dzisiejszy popis tam, w lesie.
A choć drgnął nieznacznie, jakby szykował się już do wstania, ostatecznie rozmyślił się i poczekał na jej przyzwolenie bądź sugestię, że nie ma to już teraz ni najmniejszego sensu. Jeśli wygodniej będzie Cassandrze dokończyć leczenie tu, na środku korytarza, Borgin zrobi to, co w tej sytuacji do jego zadań należało - cierpliwie poczeka, aż magia Eir wskrzesi w nim siłę.
Wdzięczny był Sigrun, że wyręczyła go, wymieniając wszystko, co ułatwić mogło Cassandrze dobór repertuaru zaklęć, którymi dzisiaj się posłuży - bo że nie skończy się na jednym, tego był absolutnie pewien. Zebrał myśli, próbując skoncentrować się na tyle, by dopowiedzieć coś do relacji kuzynki.
- Szyja... ugryzienia pająków - choć krasmówstem się nie popisał, przekaz dało się chyba zrozumieć. Z trudem przełknął ślinę, a gryka poruszyła się, wzmagając nieznośne swędzenie, na którym skoncentrował ponownie swą uwagę właściwie dopiero teraz, gdy przypomniał sobie o pająkach, wspinających się po jego pelerynie - w rany na dłoniach wsmarował maść, nie starczyło jej jednak na szyję, gdzie prezentowały się wciąż pozostałości dotkliwych ugryzień.
To jednak mogło poczekać - o wiele bardziej niepokoiło go coś innego. I nie była to nawet pokrywająca niemal każdy fragment jego ciała kolekcja siniaków - oraz krwiaków, najprawdopodobniej - we wszystkich odcieniach. Nie odczuwał bowiem niczego, co mogłoby świadczyć o urazach narządów wewnętrznych; w tym samym czasie, gdy wsłuchiwał się w swoje ciało, pochylił się nieco, by dłońmi sięgnąć kostek, i dotykiem potwierdzić swe podejrzenia bądź zaprzeczyć im. - Prawa jest obrzęknięta - napuchnięte stopy bolały go coraz bardziej, nie powinien tego bólu ignorować - kiedy trafiło w nas orcumiano, upadając, wylądowałem nie najlepiej - kostka się nie przekrzywiła, ale poczuł wtedy szarpnięcie ścięgna - chwilę później znowu znajdowali się z powrotem na miotle, uwięzieni zaklęciem jednego z Zakonników; ponownie poczuł grunt dopiero przed chwilą, przed lecznicą - i wtedy też odkrył, iż ledwie może przejść choć kawałek nie tylko z powodu osłabienia. - Ból w całej prawej goleni promieniuje od śródstopia do kolana - być może coś pominął bądź przeoczył - w tym stanie jego ocena nie mogła być nie do zakwestionowania, lecz znał się na anatomii doskonale, i choć sam nie potrafił się uleczyć, to przynajmniej był świadom tego, jak czytać ból.



i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust

Calder Borgin
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either

you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
i am my demon.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8051-calder-borgin https://www.morsmordre.net/t8128-atramentem-niesympatycznym-spisane#232432 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f89-smiertelny-nokturn-19 https://www.morsmordre.net/t8113-skrytka-bankowa-nr-1918#232052 https://www.morsmordre.net/t8127-calder-borgin
Re: Lazaret [odnośnik]04.07.20 2:58
Zakon Feniksa, oczywiście, że tak, niekończące się walki trawiące Londyn i ciągnące za sobą kolejne życia; zobowiązała się zadbać o te, które należały do rycerzy: choć wtedy nie przypuszczała, że będą nim szafować tak lekko i nieroztropnie. Na jej twarzy objawiła się mina co najmniej niezadowolona, gdy jej zaklęcie nie odniosło oczekiwanego efektu. Rany należało lepiej przygotować.
- Nie znoszę pająków - mruknęła na krótką opowieść, bacznie przyglądając się skórze swojego pacjenta: poszukując śladów ukąszeń, które niechlubnie w istocie obsypywały okolice krtani. Wrażliwe miejsce, niedobrze. Od pewnego czasu Lysandra nie pomagała już w lecznicy - Cassandra znacznie częściej prosiła ją o opiekę nad bratem, który potrzebował jej pomocy bardziej. Pomoc zawsze była w cenie - ale wystarczył rzut oka, by dostrzec, że nie było to rozsądne. Sigrun niewiele różniła się od Ramseya, nie dostrzegała, kiedy sama potrzebowała odpoczynku. - Spocznij, usiądź obok. Jesteś blada, przecież widzę, że nie trzymasz się wiele lepiej od niego. Co zrobili tobie? - zapytała czarownicy, zanurzając w czystej wodzie jeden z opatrunków, by stanąć za plecami Caldera i wesprzeć jego głowę na sobie, delikatnie, czule niemal, unosząc ją znad obojczyka, jedną dłonią podtrzymując jego policzek, drugą oczyszczając rany. W misie, prócz wody, było kilka kropel alkoholu, którego używała do dezynfekcji. Na moment zamyśliła się nad jego słowy - znała go i owszem, ale podobnym zapewnieniom nie zawsze dawała wiarę, nie pozostawiało jednak najmniejszych wątpliwości, że na pryczy będzie jej łatwiej, niż tutaj. - Zaczekaj chwilę - poprosiła, przenosząc spojrzenie na czarownicę - Pająki, były jadowite? - z pewnością potrafiła to ocenić: na magicznych zwierzętach znała się jak nikt inny. - Curatio Vulnera Maxima - szepnęła, odginając palce, by odsunąć opatrunek - i skierować ku ranom kraniec swojej różdżki.
Wysłuchała krótkiej, acz trafnej ekspertyzy Caldera, rada, że jego umysł był dość sprawny, by pozwolić mu wyrazić się tak jasno  - i tak jasno ukierunkować jej uwagę. Szarpnęła z kąta drewnianą miotłę - służącą raczej do sprzątania niżeli latania - wręczając ją Calderowi, zwrócona słomą ku górze mogła posłużyć za laskę. Niezbyt wygodną, ale lepszą od żadnej. - Zatem chodźmy - wyciągnęła ku niemu dłoń, by w razie czego służyć mu pomocą, choćby wtedy, kiedy wstawał. Znał rozkład pomieszczeń tego miejsca, wiedział, że wystarczyło przejść końcem korytarza. Nie było wcale daleko - ale dystans w różnych stanach nabierał względności. - Nie stawaj na napuchniętą stopę  -  przypomniała mu, choć pewnie zdawał sobie z tego sprawę - z przytomnym umysłem z pewnością, teraz, niekoniecznie. - Dasz radę? - Gotowa była posłużyć mu ramieniem, ale wiedziała, że niewiele to da - Calder był dla niej zdecydowanie zbyt ciężki. Sigrun już dość nadwyrężyła siły - jej ciało też dziś wiele zniosło. - Spocznijcie oboje, proszę - zwróciła się do Rookwood, tak będzie miała lepszy dostęp do ich ciał, ran, oboje musieli zresztą odpocząć, sama pozbierała z posadzki rozrzucone szmaty - i misę, z której w pośpiechu uroniła kilka kropel wody. Jej przyjaciółka też potrzebowała odpoczynku.




bo ty jesteś
prządką



Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 04.07.20 2:59, w całości zmieniany 1 raz
Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Lazaret [odnośnik]04.07.20 2:58
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 27

--------------------------------

#2 'k8' : 6, 7, 3, 5, 1, 3, 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lazaret - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lazaret [odnośnik]09.07.20 21:23
- Od jakiegoś czasu ja także - burknęła, kiedy uzdrowicielka wyraziła mrukliwie niechęć do pająków. Przez większość życia wcale jej nie wadziły, nie bała się ich tak jak wiele kobiet, nawet dużych i włochatych, może poza akromantulami, ale ich nie lękałby się jedynie głupiec (z drugiej jednak strony należało przyznać, że to fascynujące stworzenia, do tego, z tego co było jej wiadomo, to ich włosie i jad mogły być bardzo cenne dla alchemików). Odkąd jednak miała pecha utknąć w lepkich sieciach Casa Aranea już kilkukrotnie, to zaczęła żywić wobec pajęczaków jakąś niechęć. - Jadowite - przytaknęła. Na końcu języka miała nazwę tego gatunku, ale to było mniej istotne.
Sigrun nie chciała stać bezczynnie, choć samo to nie przychodziło jej już łatwo, co Vablatsky dostrzegała z łatwością, była uparta i sądziła, że może więcej, niż może w rzeczywistości. W końcu jednak, zgodnie z poleceniem, usiadła na najbliższym krześle, krzywiąc się przy tym, bo każdy ruch sprawiał jej ból.
- Głównie to samo, chociaż ja miałam trochę maści z wodnej gwiazdy. Pająki pogryzły i mnie, ale nie tak dotkliwie. Maść pomogła - odpowiedziała na pytanie przyjaciółki, unosząc szatę i odsłaniając skórę brzucha i bioder. Na bladym ciele odznaczały się mocno świeże sińce po uderzeniach silnych strumieni wody i magicznego wiatru, po upadku w dół i kilku innych zaklęciach. Ślady po ugryzieniach jednak pobladły. - Calder próbował wsiąść na moją miotłę, ale runęłam do dołu razem z nim. Do tego... czarna magia dziś mi nie sprzyjała. Wiesz, co mam na myśli. - Ostatnie słowa wyrzekła ciszej, a w tonie jej głosu rozbrzmiała złość na samą siebie, tłumiona przez zmęczenie. Z jednej strony wiedziała, że zawsze mogło się to tak skończyć, że sięganie po taką moc miało swoją cenę, a z drugiej strony ambicja podpowiadała, że to ona musiała popełnić błąd i powinna postarać się bardziej. Vablatsky od tak dawna ratowała Rycerzy Walpurgii, że Sigrun miała pewna, że wiedziała już czemu to się równało - że czarna magia obróciła się przeciwko niej i zadała niewidoczne gołym okiem rany, od których było jej słabo i kręciło się w głowie.
- Da radę. Skoro tyle już przetrwał dzisiejszej nocy... - powiedziała, wstając z miejsca; znalazła się po drugiej stronie Borgina, gotowa, by go ewentualnie złapać, choć mogło to się skończyć upadkiem ich obojga. Powoli i z trudem doczłapali się dalej, a tam spoczęła już bez oporu - naprawdę potrzebowała odpoczynku. - To był prawdziwy chrzest bojowy, Calder - stwierdziła, zsuwając z siebie szaty i odsłaniając obolałe miejsca; Borgin potrzebował pilniejszej pomocy, ale i na nią przyjdzie pora.


CHAOS •• Some people survive chaos and this is how they grow. And some people thrive in chaos, because chaos is all they know.

 
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544

Strona 8 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Next

Lazaret
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach